Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Wybrzeże
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wybrzeże
Nie dajcie się zwieść, wybrzeże tylko z pozoru wygląda na spokojne. W ciągu chwili mogą powstać fale, szczególnie odczuwalne bliżej brzegu. Piasek miesza się z kamieniami, szczególnie w wodzie, gdzie głazy stają się coraz to większe, pokryte morskimi glonami, co czyni ich niebezpiecznie śliskimi. Nietrudno tutaj o niespodziewane wgłębienia, dlatego lepiej sprawdzać podłoże przy każdym kroku, oczywiście jeśli nie chce się zaliczyć kąpieli w morskiej pianie.
Cedrina opuściła ramię, wypuszczając Evandrę z objęcia. Chwyciła za to jej dłoń, okrywając jej wierzch własną - czule, po matczynemu. Nie do końca potrafiła się pogodzić z myślą oddania jej swojego pierworodnego, ale jednocześnie wiedziała, że musiała w sobie tę myśl przezwyciężyć... i że musiała sprawić, że Evandra poczuje się częścią rodziny, ich rodziny. Pozbawiona nazwiska Lestrange'ów miała zostać Rosierem - jeśli dobrze się spisze i da mu syna tym Rosierem pozostanie do śmierci. Wolała mieć jej zaufanie, niż nie mieć.
- Widzisz, moja droga, dzieci nie wiedzą, czym jest ogień, póki nie wsadzą ręki do płomieni - odparła spokojnie na jej słowa, kierując półwilę dalej od zbiorowiska awanturników. - A tak się składa, że mężczyźni dziećmi nie przestają być nigdy - dokończyła z uśmiechem, choć w rzeczy samej jej syn już tak wiele razy wsadzał rękę do ognia, że wysoce nieprawdopodobnym było, by wciąż miał problemy z definicją żartu. Cedrina nie chciała ich rozdzielać ze zgoła innego powodu, czyniąc w okół nich więcej zamieszania, jedynie zwróciłaby na nich uwagę... w momencie, w którym wszystkie oczy skierowane były na topiącego się araba - nawet nie wiedziała, że dzisiejszego męża Harriett.
Krzyk Tristana sprawił, że momentalnie odwróciła w jego kierunku głowę, cóż się stało, że wołali Carrowa? Że potrzebowali uzdrowiciela? Na ramieniu Tristana wieszała się Druella... ciężarna Druella - czy to już?
- Druello - wyszeptała dramatycznie, mocniej ściskając dłoń Evandry - tylko przez ułamek sekundy, zaraz wypuściła ją z uścisku. - Wybacz mi, dziecko - dodała, już na Evandrę nie patrząc i biegiem przez plażę puściła się w kierunku córki. Nie wiedziała, czy to już - czy jedynie fałszywy alarm, czy - och, uchroń Merlinie - inne problemy! Cedrina wiedziała, że jej dzieci dałyby się za siebie zabić, wiedziała, że Tristan potrafiłby uczynić dla Druelli naprawdę wiele. I wiedziała, że tym razem nie mógł uczynić nic, bo tym razem Druella potrzebowała pomocy matki.
- Zostań, Tristanie, wyślę do ciebie Kandalosa - szepnęła, kiedy Adrien ujął jej córkę w ramiona i bezzwłocznie ruszyła za nimi.
zt
- Widzisz, moja droga, dzieci nie wiedzą, czym jest ogień, póki nie wsadzą ręki do płomieni - odparła spokojnie na jej słowa, kierując półwilę dalej od zbiorowiska awanturników. - A tak się składa, że mężczyźni dziećmi nie przestają być nigdy - dokończyła z uśmiechem, choć w rzeczy samej jej syn już tak wiele razy wsadzał rękę do ognia, że wysoce nieprawdopodobnym było, by wciąż miał problemy z definicją żartu. Cedrina nie chciała ich rozdzielać ze zgoła innego powodu, czyniąc w okół nich więcej zamieszania, jedynie zwróciłaby na nich uwagę... w momencie, w którym wszystkie oczy skierowane były na topiącego się araba - nawet nie wiedziała, że dzisiejszego męża Harriett.
Krzyk Tristana sprawił, że momentalnie odwróciła w jego kierunku głowę, cóż się stało, że wołali Carrowa? Że potrzebowali uzdrowiciela? Na ramieniu Tristana wieszała się Druella... ciężarna Druella - czy to już?
- Druello - wyszeptała dramatycznie, mocniej ściskając dłoń Evandry - tylko przez ułamek sekundy, zaraz wypuściła ją z uścisku. - Wybacz mi, dziecko - dodała, już na Evandrę nie patrząc i biegiem przez plażę puściła się w kierunku córki. Nie wiedziała, czy to już - czy jedynie fałszywy alarm, czy - och, uchroń Merlinie - inne problemy! Cedrina wiedziała, że jej dzieci dałyby się za siebie zabić, wiedziała, że Tristan potrafiłby uczynić dla Druelli naprawdę wiele. I wiedziała, że tym razem nie mógł uczynić nic, bo tym razem Druella potrzebowała pomocy matki.
- Zostań, Tristanie, wyślę do ciebie Kandalosa - szepnęła, kiedy Adrien ujął jej córkę w ramiona i bezzwłocznie ruszyła za nimi.
zt
Gość
Gość
Nie wiedziałam, że widok krwi i nieprzytomnego, obcego dla mnie, mężczyzny spowoduje we mnie, w moim sercu, to nieprzyjemne uczucie. Jakaś część mnie interesowała się tym, pragnęła dowiedzieć się, co się stało i dlaczego oraz skąd się brała cała ta krew? Czyżby człowiek ten tak mocno krwawił z nosa? Zapewne.
Bardziej jednak od ciekawości, zajmowała mnie niepewność, a nawet strach o moich bliskich. Każdego dnia o każdej porze, któryś z moich braci, ktokolwiek z mojej rodziny lub bliskich mógł znaleźć się na tym miejscu i leżeć właśnie niemal u mych stóp, kiedy to ja kompletnie nie wiedziałam, co mogłabym zrobić, by w jakikolwiek sposób pomóc. Bezradność...
Nie miałam pojęcia, co dostrzegłam w oczach Garretta. Miałam wrażenie, że to jakieś zamyślenie. Nie rozumiałam, czemu nie powstrzymał oprawcy jednym wprawnym zaklęciem i nie oddał go odpowiednim władzom. Właściwie nie interesowało mnie to już tak bardzo, jak chęć znalezienia się z dala od tych brutalnych obrazów. Czarodzieje od zawsze mieli pstro głowach i zaraz w ruch wchodziły różdżki, jak gdyby brakowało im dojrzałości do rozwiązania konfliktu poprzez rozmowę.
Obróciłam się i ruszyłam przed siebie z towarzyszącym mi Garrettem. Festyn niespodziewanie stawał się być imprezą dla ludzi o mocnych nerwach.
[z/t] dla Diany i Garretta
[z/t] też dla Cynki, bo studia mnie wybiły z rytmu i nie ogarniam juz co i jak:C
Bardziej jednak od ciekawości, zajmowała mnie niepewność, a nawet strach o moich bliskich. Każdego dnia o każdej porze, któryś z moich braci, ktokolwiek z mojej rodziny lub bliskich mógł znaleźć się na tym miejscu i leżeć właśnie niemal u mych stóp, kiedy to ja kompletnie nie wiedziałam, co mogłabym zrobić, by w jakikolwiek sposób pomóc. Bezradność...
Nie miałam pojęcia, co dostrzegłam w oczach Garretta. Miałam wrażenie, że to jakieś zamyślenie. Nie rozumiałam, czemu nie powstrzymał oprawcy jednym wprawnym zaklęciem i nie oddał go odpowiednim władzom. Właściwie nie interesowało mnie to już tak bardzo, jak chęć znalezienia się z dala od tych brutalnych obrazów. Czarodzieje od zawsze mieli pstro głowach i zaraz w ruch wchodziły różdżki, jak gdyby brakowało im dojrzałości do rozwiązania konfliktu poprzez rozmowę.
Obróciłam się i ruszyłam przed siebie z towarzyszącym mi Garrettem. Festyn niespodziewanie stawał się być imprezą dla ludzi o mocnych nerwach.
[z/t] dla Diany i Garretta
[z/t] też dla Cynki, bo studia mnie wybiły z rytmu i nie ogarniam juz co i jak:C
Diana Crouch
Zawód : szlachcicuje
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Caught in a landslide, no escape from reality.
Open your eyes, look up to the skies and see.
Open your eyes, look up to the skies and see.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Weasley niezbyt interesował się tym, co się wokół niego dzieje. Choć zauważył, że ludzie zaczęli powoli znikać stąd. Sam też miał na to ochotę, ale nie zostawi Bellony samej. Jakby on wtedy wyglądał. Całe szczęście, że jego narzeczonej tutaj nie ma. Ciekawe, czy Laoise byłaby zazdrosna.
Uśmiechnął się, jakby jej słowa wyrażały komplement. Jako rudy to chyba tylko Weasley'em może być, prawda? Gdyby był brunetem i miałby się przedstawić jako Weasley, to większość osób by jemu niedowierzyła. Nie-rudy Weasley? To jet szalona teoria.
- Miło Cię poznać, Bellona.- wziął jej dłoń i lekko musnął ustami wierzch, jak na arystokratę przystało. Zaraz też puścił jej dłoń, gdyby trochę przeraziło ją taka forma przywitania. Nie chciał jej niczego złego zrobić. No może bardziej ją rozweselić, ale może w innym miejscu. Jednakże zanim pomyślał o planie, Bellona powiedziała jemu o wodorośle, na co on spojrzał na nią zdziwiony. -Naprawdę?- powiedział prawą ręką przeczesując mokre rudawe kłaki. Ale zaraz poczuł jakieś dziwne, obce ciało i wyjął je. Ze zdumieniem odkrył, że to faktycznie była zielona roślina. Zaśmiał się pod nosem i wyrzucił ją w kierunku wody.
- Co powiesz na jakąś przekąskę? Albo spacer? - zwrócił się do niej z uśmiechem na twarzy. Wyjął różdżkę z kieszeni i wysuszył jednym zaklęcie swoje mokre ubranie. By paradował w mokrym ubraniu i straszył napotkane po drodze dzieciaki swoim strojem. Uwaga, rudowłosy potwór z bagien. Kryć się!
Uśmiechnął się, jakby jej słowa wyrażały komplement. Jako rudy to chyba tylko Weasley'em może być, prawda? Gdyby był brunetem i miałby się przedstawić jako Weasley, to większość osób by jemu niedowierzyła. Nie-rudy Weasley? To jet szalona teoria.
- Miło Cię poznać, Bellona.- wziął jej dłoń i lekko musnął ustami wierzch, jak na arystokratę przystało. Zaraz też puścił jej dłoń, gdyby trochę przeraziło ją taka forma przywitania. Nie chciał jej niczego złego zrobić. No może bardziej ją rozweselić, ale może w innym miejscu. Jednakże zanim pomyślał o planie, Bellona powiedziała jemu o wodorośle, na co on spojrzał na nią zdziwiony. -Naprawdę?- powiedział prawą ręką przeczesując mokre rudawe kłaki. Ale zaraz poczuł jakieś dziwne, obce ciało i wyjął je. Ze zdumieniem odkrył, że to faktycznie była zielona roślina. Zaśmiał się pod nosem i wyrzucił ją w kierunku wody.
- Co powiesz na jakąś przekąskę? Albo spacer? - zwrócił się do niej z uśmiechem na twarzy. Wyjął różdżkę z kieszeni i wysuszył jednym zaklęcie swoje mokre ubranie. By paradował w mokrym ubraniu i straszył napotkane po drodze dzieciaki swoim strojem. Uwaga, rudowłosy potwór z bagien. Kryć się!
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Spoglądała na Cedrinę z obawą, ale i wdzięcznością, próbując skupiać się na jej motywowanych wieloletnim doświadczeniem słowach - chciała przejąć odeń choć trochę spokoju i opanowania, by powstrzymać wypełniające ją złość, wstyd, upokorzenie. Każdy kolejny krok oddalał ją od Tristana, Perseusza i Caesara, każdy kolejny krok dawał nadzieję na ratunek; na wybrzeżu zrobiło się niemałe zamieszanie, może jej prywatny dramat zniknie pod natłokiem innych, może jeszcze uda jej się uciec od tego, co usłyszała z ust Avery'ego, od nich wszystkich...
Czy mogła zaufać kobiecie, która była matką Tristana i Druelli? Choć nauczycielką była surową, to swe dzieci musiała otaczać bezgraniczną, lwią miłością, a gdyby tylko dowiedziała się o dzielących ich kłótniach, uszczypliwościach... Nie powinna obnosić się przed nią z niechęcią względem jej syna, lecz czy pani Rosier nie wiedziała, jak to jest być skazaną na zamążpójście młodą arystokratką? Czy nie potrafiłaby zrozumieć niechęci i buntu wobec przedmiotowego traktowania, urażonej dumy i złamanego serca?
Nim zdążyła zebrać swe myśli i wyrazić je słowami, usłyszała głośny krzyk Tristana - jego głosu nie pomyliłaby z żadnym innym - i poczuła mocniejszy uścisk na swej dłoni. Co się stało, czy to w trakcie bójki ktoś ucierpiał, czy doszło do kolejnej tragedii...?
Druello? Mimowolnie zerknęła przez ramię, by ujrzeć wieszającą się na Tristanie siostrę; najwidoczniej kolejny z porodów nadchodził wielkimi krokami. Być może i to odwróci od nich uwagę, uchowa ich od skandalu... Nie pobiegła w tamtym kierunku, przez chwilę stojąc tam jak wryta, odprowadzając Cedrinę wzrokiem. Niech się tym zajmą, niech skupią się na tej wtrącającej się w nieswoje sprawy trzpiotce, zaś ona zdąży opuścić tę przeklętą plażę i powrócić na rodzinną wyspę - lub na Nokturn, by odreagować stresy powodowane przez samczą głupotę i bezczelność. Może jeszcze zdoła odnaleźć Cassandrę i małą Lisę, albo dojrzeć wśród tłumu lico Rity...
Choć najchętniej wyciągnęłaby stamtąd Caesara i wczepiła się w jego ramię jak za dawnych, dziecięcych lat, to wiedziała, że najpewniej nie będzie on obojętny na los Druelli, żony Cygnusa, i nie zostawi jej w potrzebie. Napisze do niego list, spróbuje się z nim skontaktować, byle nie pchać się znów w paszczę lwa, nie podchodzić blisko tych zwierząt.
Czy mogła zaufać kobiecie, która była matką Tristana i Druelli? Choć nauczycielką była surową, to swe dzieci musiała otaczać bezgraniczną, lwią miłością, a gdyby tylko dowiedziała się o dzielących ich kłótniach, uszczypliwościach... Nie powinna obnosić się przed nią z niechęcią względem jej syna, lecz czy pani Rosier nie wiedziała, jak to jest być skazaną na zamążpójście młodą arystokratką? Czy nie potrafiłaby zrozumieć niechęci i buntu wobec przedmiotowego traktowania, urażonej dumy i złamanego serca?
Nim zdążyła zebrać swe myśli i wyrazić je słowami, usłyszała głośny krzyk Tristana - jego głosu nie pomyliłaby z żadnym innym - i poczuła mocniejszy uścisk na swej dłoni. Co się stało, czy to w trakcie bójki ktoś ucierpiał, czy doszło do kolejnej tragedii...?
Druello? Mimowolnie zerknęła przez ramię, by ujrzeć wieszającą się na Tristanie siostrę; najwidoczniej kolejny z porodów nadchodził wielkimi krokami. Być może i to odwróci od nich uwagę, uchowa ich od skandalu... Nie pobiegła w tamtym kierunku, przez chwilę stojąc tam jak wryta, odprowadzając Cedrinę wzrokiem. Niech się tym zajmą, niech skupią się na tej wtrącającej się w nieswoje sprawy trzpiotce, zaś ona zdąży opuścić tę przeklętą plażę i powrócić na rodzinną wyspę - lub na Nokturn, by odreagować stresy powodowane przez samczą głupotę i bezczelność. Może jeszcze zdoła odnaleźć Cassandrę i małą Lisę, albo dojrzeć wśród tłumu lico Rity...
Choć najchętniej wyciągnęłaby stamtąd Caesara i wczepiła się w jego ramię jak za dawnych, dziecięcych lat, to wiedziała, że najpewniej nie będzie on obojętny na los Druelli, żony Cygnusa, i nie zostawi jej w potrzebie. Napisze do niego list, spróbuje się z nim skontaktować, byle nie pchać się znów w paszczę lwa, nie podchodzić blisko tych zwierząt.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Stężenie absurdu przypadające na jeden metr kwadratowy na tej przeklętej plaży przekroczyło normę w ciągu paru krótkich chwil. Jedna szarpanina goniła drugą, jedna żałośniejsza od drugiej, jedna głupsza od drugiej. Nie czułem ani odrobiny wstydu, ani śladu skruchy, ani sekundy zawahania, że może jednak nie przystoi, nie teraz, nie tu, nie w takim towarzystwie, gdy wpatrywałem się nienawistnie w Tristana, jakby każdy jego gest, każde słowo, każdy oddech był zbrodnią przeciwko ludzkości. Ile nienawiści może zgromadzić w sobie pojedyncza jednostka? Ile irracjonalnej złości, źle pokładanych wielkich nadziei, gorzkich rozczarowań?
Moje usta wygięły się w krótkim uśmiechu, równie fałszywym jak mój pozorny spokój, gdy odgradzający mnie od Tristana jeszcze parę chwil temu Caesar udzielał mi cennych rad na rozplanowanie reszty swojego dnia. Dlaczego, pieprzony hipokryto, nie zająłeś się sam sobą, gdy zaledwie dzień wcześniej wtrąciłeś się w sprawy moje i Linette? Z twarzą ściągniętą złością wyminąłem Lestrange’a, nie strzępiąc już sobie języka, ani nie bawiąc się dłużej w kurtuazje.
- Byłbym zawiedziony, gdyby było inaczej, Rosier. - odpowiedziałem na czułe słówka Tristana kierującego się w przeciwnym kierunku. Po raz ostatni obrzuciłem spojrzeniem Evandrę, teraz otoczoną przez opiekuńczą, a raczej zaborczą Cedrinę, która najwyraźniej musiała pilnować interesów swojego syneczka, by szybkim krokiem oddalić się z plaży i nie widzieć innych rozgrywających się na plaży dramatów, nie słyszeć krzyków wzywających Carrowa do rodzącej Druelli, nie zastanawiać się, czy ktoś powinien odeskortować kruchą blondynkę do domu. Wystarczy uspołeczniania się, jak na jeden dzień.
zt
Moje usta wygięły się w krótkim uśmiechu, równie fałszywym jak mój pozorny spokój, gdy odgradzający mnie od Tristana jeszcze parę chwil temu Caesar udzielał mi cennych rad na rozplanowanie reszty swojego dnia. Dlaczego, pieprzony hipokryto, nie zająłeś się sam sobą, gdy zaledwie dzień wcześniej wtrąciłeś się w sprawy moje i Linette? Z twarzą ściągniętą złością wyminąłem Lestrange’a, nie strzępiąc już sobie języka, ani nie bawiąc się dłużej w kurtuazje.
- Byłbym zawiedziony, gdyby było inaczej, Rosier. - odpowiedziałem na czułe słówka Tristana kierującego się w przeciwnym kierunku. Po raz ostatni obrzuciłem spojrzeniem Evandrę, teraz otoczoną przez opiekuńczą, a raczej zaborczą Cedrinę, która najwyraźniej musiała pilnować interesów swojego syneczka, by szybkim krokiem oddalić się z plaży i nie widzieć innych rozgrywających się na plaży dramatów, nie słyszeć krzyków wzywających Carrowa do rodzącej Druelli, nie zastanawiać się, czy ktoś powinien odeskortować kruchą blondynkę do domu. Wystarczy uspołeczniania się, jak na jeden dzień.
zt
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Po plaży rozniósł się krzyk Tristana, przeraźliwie znajomy i rozdzierający. Caesar odnosił wrażenie, że świat się łamał, po prostu. Że grunt, gdy stąpał ciężko po piasku, usuwał mu się spod stóp. Że poza Cedriną zamykającą jego siostrzyczkę w czułym uścisku (więzieniu) i Druellą osuwającą się w ramionach Rosiera nie istniało nic więcej. Jego skromny emocjonalny światek ograniczał się jedynie – nawet niechęć, słaba i krucha, do Avery'ego zniknęła, porwana niczym piasek przez nadmorską falę – do rodzącej Druelli oraz stojącej samotnie nieopodal niego Evandry o roztrzaskanym sercu. Instynktownie ruszył w jej kierunku. Żona jego najlepszego przyjaciela miała otrzymać zaraz fachową pomoc – nie potrzebowała go bardziej niźli kojących strach pocieszeń matki. Choć nie darzył Cedriny szczególną sympatią (czy może lękał się jej niemych oskarżeń zawartych w obojętności, jaką nawet go nie obdarzała, bo był dla niej n i k i m) cieszył się, że Druella w tej właśnie chwili ma ją przy sobie.
Tym bardziej jego serce krajał widok jego osamotnionej – choć z pewnością nie na długo – siostry, do której dopadł natychmiast, zanim uczyniłby to ten człowiek, który z najszczerszą przyjemnością, jak się zdawało, zadawał jej kolejno bolesne pchnięcia. Prosto w serce. Aż dziw, że nie pękło. Ile jeszcze razy miał zamiar ją ranić? Na co liczył? Czy wiedział...?
Och, wiedział na pewno. I czynił to wszystko z premedytacją, czy może ze szczenięcej głupoty i emocjonalnego kalectwa – nieistotne. Lestrange nie miał być wobec niego cierpliwym czy wyrozumiałym, tym bardziej w pojedynku, który toczyli od czterech lat. Czy w obliczu nienawiści, jaką darzył go Rosier i która miała stawić w nieuchronnej przyszłości niewidzialny mur między nim a Evandrą.
Drżał z lekka z natłoku emocji, gdy obejmował jej ramiona w czułym braterskim uścisku. Bez słowa. Nie potrzebował słów, nie potrzebował patrzeć jej w oczy – czy to ze strachu? Czy zląkłby się bólu odbijającego się w błękicie, które należały również do niego? Na tę jedną chwilę infantylnej słabości, podczas której musiał poczuć ją przy sobie, równie rozchwianą i przestraszoną.
-Zabiorę Cię do domu – oświadczył. Lecz tonem, którym zwracał się tylko do niej (i z najdrobniejszymi wyjątkami do swych synów). Takim, za którego brzmieniem nie czaił się wilk w owczej skórze czy obietnica upojnego wieczoru.
To trwało chwilę. Kilka słów, jeden uścisk, kiedy puścił ją i poprawiając ramiączko, które się osunęło, uśmiechnął się doń ciepło, pokrzepiająco, choć uśmiech ten nie dosięgał oczu. Oboje wiedzieli, dlaczego.
Tym bardziej jego serce krajał widok jego osamotnionej – choć z pewnością nie na długo – siostry, do której dopadł natychmiast, zanim uczyniłby to ten człowiek, który z najszczerszą przyjemnością, jak się zdawało, zadawał jej kolejno bolesne pchnięcia. Prosto w serce. Aż dziw, że nie pękło. Ile jeszcze razy miał zamiar ją ranić? Na co liczył? Czy wiedział...?
Och, wiedział na pewno. I czynił to wszystko z premedytacją, czy może ze szczenięcej głupoty i emocjonalnego kalectwa – nieistotne. Lestrange nie miał być wobec niego cierpliwym czy wyrozumiałym, tym bardziej w pojedynku, który toczyli od czterech lat. Czy w obliczu nienawiści, jaką darzył go Rosier i która miała stawić w nieuchronnej przyszłości niewidzialny mur między nim a Evandrą.
Drżał z lekka z natłoku emocji, gdy obejmował jej ramiona w czułym braterskim uścisku. Bez słowa. Nie potrzebował słów, nie potrzebował patrzeć jej w oczy – czy to ze strachu? Czy zląkłby się bólu odbijającego się w błękicie, które należały również do niego? Na tę jedną chwilę infantylnej słabości, podczas której musiał poczuć ją przy sobie, równie rozchwianą i przestraszoną.
-Zabiorę Cię do domu – oświadczył. Lecz tonem, którym zwracał się tylko do niej (i z najdrobniejszymi wyjątkami do swych synów). Takim, za którego brzmieniem nie czaił się wilk w owczej skórze czy obietnica upojnego wieczoru.
To trwało chwilę. Kilka słów, jeden uścisk, kiedy puścił ją i poprawiając ramiączko, które się osunęło, uśmiechnął się doń ciepło, pokrzepiająco, choć uśmiech ten nie dosięgał oczu. Oboje wiedzieli, dlaczego.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
"Wyśle do ciebie Kandalosa"... Tristan nie oponował, kiedy Carrow odebrał mu siostrę, przenosząc ją na ciężar własnych ramion - nie oponował, kiedy największy wróg - największy! Carrow! - wziął Druellę na swoją łaskę. Siostrzyczko, wiesz, co się dzieje, prawda? Wpatrywał się w nią, w nich, jak w zwolnionym tempie, nie wiedząc, co uczynić z samym sobą. Jak mógł być na nią zły? Jak w ogóle mógł pomyśleć... Pomyśleć - właściwie co? Nie miał pojęcia, co się działo, czy rzeczywiście zaczął się poród, czy - zgrozo - były to jakieś potworne nieprawidłowości? Obojętny chłód matki, zbyt mocno zafrasowanej stanem córki - naturalnie, winna się zająć jego siostrą! - nie pozwolił mu rozczytać zbyt wielu emocji. Cedrina była zmartwiona, ale czy słusznie? Może nie było powodów... a może były. Nie wiedział i nie mógł się dowiedzieć - stał jak słup soli, wpatrując się w kobiety odchodzące w towarzystwie Adriena. Bądź silna, Druello. Na całym świecie nie ma drugiej równie silnej kobiety, co ty. I może tego nie widzisz - ale masz to po matce. Kotłujący się w nim niepokój, dojmujący lęk połączony z troską o siostrę nie pozwalały mu choćby i drgnąć. Wpatrywał się w ich znikające w oddali sylwetki... żałując, że nie mógł wybyć wraz z nimi, że w tej okrutnej chwili nie mógł być blisko siostry - tam, gdzie było miejsce żałosnego Cygnusa. Że nie mógł... po prostu udzielić jej wsparcia. Jakiegokolwiek.
Odjął odeń spojrzenie dopiero, kiedy zniknęli z pola widzenia. Odpowiedź Perseusa zawisła gdzieś wewnątrz jego głowy, gdzieś pomiędzy groźbą a obietnicą, obydwoje wiedzieli, że to się tak łatwo nie skończy. Perseus nie wyrównał z nim jeszcze rachunków za przeszłość, a Tristan - nie mógł wybaczyć mu słów, które wypowiedział w obecności jego przyrzeczonej. Słów, których Evandra miała nigdy nie usłyszeć. Nie odpowiedział nic, odprowadzając jego plecy uważnym spojrzeniem - tak, Perseusie, zniknięcie stąd jest najlepszym, co mógłbyś uczynić. Złość tylko w nim narastała. Z chwili na chwilę - coraz potężniejszą falą, jak widmo przeszłości, którego nie mógł ani nie potrafił stąd przegonić. Wynoś się, Avery. Zgiń, przepadnij, zniknij. Wyliczanka głuchym echem odbijała się w jego głowie, kiedy nawet już nie patrzył na Perseusa - który już odchodził. Krok po kroku. Moment po momencie. Powiew wiatru uderzający w jego oczy zmusił go do obrócenia twarzy.
Kątem oka dostrzegł jego - mordercę Marianne - ujmującego w ramionach jego Evandrę opuszczoną już przez jego matkę. Był jej bratem, miał do tego prawo - nikłe, bo nikłe, ale wciąż prawo. Naturalnie wciąż mniejsze niż on - jej przyszły mąż i władca - ale Tristan nawet w tym - a może zwłaszcza w tym, kiedy tak brutalnie wydarto mu z ramion Druellę? - stanie zdawał sobie sprawę z tego, jak istotne może być dla niej wsparcie brata. Nawet brata-mordercy. Póki nie nosiła jego nazwiska, mogła nadal wierzyć, że miała okazję być mostem pomiędzy tym okrutnym i bestialskim sporem. Mogła nadal wierzyć, że ich miłość ponownie połączy zwaśnione rody. Mogła - lecz były to wyłącznie mrzonki. Tristan kochał Marianne i nigdy, ale to nigdy nie przepuści jej śmierci płazem. Ze zrezygnowaniem powolnym krokiem - choć niepośpiesznie - skierował się w ich kierunku, skinąwszy głową Caesarowi. Był pewien, że pojmie to skinięcie; choć kurtuazyjne, to wciąż przepełnione jakże żywą nienawiścią - nienawiścią, którą Caesar - Caesar, który przecież znał go tak dobrze - niewątpliwie władny był rozpoznać w jego oczach.
- Udam, że nie dosłyszałem - zwrócił się wpierw bezpośrednio do niego; nie, Evandra tego wieczoru nie kierowała się jeszcze do domu. Tristan zdobył jej wianek, byli arystokratami i ich psim obowiązkiem było trzymanie się tradycji. Evandra winna mu była spędzenie tego wieczoru razem - jeśli Caesar nie miał zamiaru uznać jego prawa wynikającego z narzeczeństwa. Wianek, może wciąż nieco wilgotny, który zdobił złociste włosy półwili, został wyłowiony jego ręką. Bez słowa wyciągnął ku Evandrze dłoń, wnętrzem ku górze, chcąc zaprosić ją do wspólnego spaceru. Jego niechętne, wciąż rozeźlone spojrzenie przesunęło się ku jej delikatnemu licu. Nie próbuj się ze mną drażnić, Evandro - noblesse oblige. Twoim szlacheckim obowiązkiem było towarzyszenie mi, dzisiaj i już zawsze. A obowiązkiem Tristana - było pozostać tutaj, pomimo myśli towarzyszących Druelli.
Odjął odeń spojrzenie dopiero, kiedy zniknęli z pola widzenia. Odpowiedź Perseusa zawisła gdzieś wewnątrz jego głowy, gdzieś pomiędzy groźbą a obietnicą, obydwoje wiedzieli, że to się tak łatwo nie skończy. Perseus nie wyrównał z nim jeszcze rachunków za przeszłość, a Tristan - nie mógł wybaczyć mu słów, które wypowiedział w obecności jego przyrzeczonej. Słów, których Evandra miała nigdy nie usłyszeć. Nie odpowiedział nic, odprowadzając jego plecy uważnym spojrzeniem - tak, Perseusie, zniknięcie stąd jest najlepszym, co mógłbyś uczynić. Złość tylko w nim narastała. Z chwili na chwilę - coraz potężniejszą falą, jak widmo przeszłości, którego nie mógł ani nie potrafił stąd przegonić. Wynoś się, Avery. Zgiń, przepadnij, zniknij. Wyliczanka głuchym echem odbijała się w jego głowie, kiedy nawet już nie patrzył na Perseusa - który już odchodził. Krok po kroku. Moment po momencie. Powiew wiatru uderzający w jego oczy zmusił go do obrócenia twarzy.
Kątem oka dostrzegł jego - mordercę Marianne - ujmującego w ramionach jego Evandrę opuszczoną już przez jego matkę. Był jej bratem, miał do tego prawo - nikłe, bo nikłe, ale wciąż prawo. Naturalnie wciąż mniejsze niż on - jej przyszły mąż i władca - ale Tristan nawet w tym - a może zwłaszcza w tym, kiedy tak brutalnie wydarto mu z ramion Druellę? - stanie zdawał sobie sprawę z tego, jak istotne może być dla niej wsparcie brata. Nawet brata-mordercy. Póki nie nosiła jego nazwiska, mogła nadal wierzyć, że miała okazję być mostem pomiędzy tym okrutnym i bestialskim sporem. Mogła nadal wierzyć, że ich miłość ponownie połączy zwaśnione rody. Mogła - lecz były to wyłącznie mrzonki. Tristan kochał Marianne i nigdy, ale to nigdy nie przepuści jej śmierci płazem. Ze zrezygnowaniem powolnym krokiem - choć niepośpiesznie - skierował się w ich kierunku, skinąwszy głową Caesarowi. Był pewien, że pojmie to skinięcie; choć kurtuazyjne, to wciąż przepełnione jakże żywą nienawiścią - nienawiścią, którą Caesar - Caesar, który przecież znał go tak dobrze - niewątpliwie władny był rozpoznać w jego oczach.
- Udam, że nie dosłyszałem - zwrócił się wpierw bezpośrednio do niego; nie, Evandra tego wieczoru nie kierowała się jeszcze do domu. Tristan zdobył jej wianek, byli arystokratami i ich psim obowiązkiem było trzymanie się tradycji. Evandra winna mu była spędzenie tego wieczoru razem - jeśli Caesar nie miał zamiaru uznać jego prawa wynikającego z narzeczeństwa. Wianek, może wciąż nieco wilgotny, który zdobił złociste włosy półwili, został wyłowiony jego ręką. Bez słowa wyciągnął ku Evandrze dłoń, wnętrzem ku górze, chcąc zaprosić ją do wspólnego spaceru. Jego niechętne, wciąż rozeźlone spojrzenie przesunęło się ku jej delikatnemu licu. Nie próbuj się ze mną drażnić, Evandro - noblesse oblige. Twoim szlacheckim obowiązkiem było towarzyszenie mi, dzisiaj i już zawsze. A obowiązkiem Tristana - było pozostać tutaj, pomimo myśli towarzyszących Druelli.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Myślała, że została już całkiem sama, że chyłkiem ucieknie z plaży - lecz wtedy dogonił ją Caesar, na krótką chwilę zamykając w klatce ramion, chroniąc przed całym tym zamieszaniem, przed wścibskim wzrokiem innych. Nie była w stanie wydobyć z siebie słowa, gdy dodatkowo rozmiękczona bliskością brata walczyła z próbującym wydobyć się z jej piersi szlochem. Chwała Merlinowi, że ta bójka nie zakończyła się kolejną tragedią, że nie został ranny - w tej chwili czuła, że nie może już nienawidzić Tristana mocniej, lecz gdyby Caesar trafił przez niego do Munga...
Wdychała jego znajomy, uspokajający zapach, znów czując się jak mała, zagubiona dziewczynka, którą spotkało coś paskudnego, i która mogła jedynie liczyć na swego starszego brata, swego bohatera. Lecz lata dzieciństwa minęły, zaś dorosłość przypominała o zobowiązaniach, które nakładała na nich szlachecka krew. Aranżowane śluby, odgrywanie przykładnego narzeczeństwa, płodzenie potomków, którzy mogliby przedłużyć linię ich rodu... Nie była na to gotowa, ba, pewnie nigdy nie będzie, lecz czy ktokolwiek chciał na nią poczekać...?
Próbowała wygiąć usta w podobnym do Cezarowego uśmiechu, lecz miast tego jej twarz oszpecił płaczliwy grymas, gardło znów ścisnęła żelazna pętla smutku. Wyglądała jak chodząca rozpacz, z przekrzywionym, podniszczonym wiankiem w roli korony, z rozmazanym już lekko makijażem, ubrudzoną od piachu sukienką. Kiwnęła mu krótko głową, wymieniając przepełnione smutkiem spojrzenia - chciała wrócić do domu, naprawdę chciała - lecz wtedy powrócił Rosier, Rosier, który powinien zajmować się swą rodzącą siostrą, zamiast dalej dręczyć, prowokować i poniżać.
Słysząc jego zimne, bezwzględne słowa odwróciła odeń wzrok i spojrzała znów na Caesara, próbując w ten sposób uspokoić swego rycerza, zapobiec kolejnej niepotrzebnej nikomu bójce - miała dosyć przemocy, dosyć szarpanin, a jeśli idąc z Tristanem na ten przeklęty spacer miała zapobiec napadowi agresji...
- Muszę - poruszyła niemo ustami, próbując zdobyć się na odwagę, dla siebie, dla niego, by nie dopuścić do skandalu, nie narazić nikogo więcej. Jej lico znów było maską wyniosłości i chłodu, wszak jedynie Caesar mógł być świadkiem słabości, jedynie on, odkąd Rosier okazał się potworem. - Później przyślę do ciebie Florentina - dodała jeszcze nieco głośniej, by i narzeczony mógł usłyszeć jej słowa. Niech i on wie, niech pamięta, że nie jest sama, a jej rodzina jest przy niej. Zaś Caesar niech zyska pewność, że odezwie się do niego po skończonej farsie, że porozmawia z nim i że będzie bezpieczna.
Niechętnie wyciągnęła dłoń w kierunku Tristana, spoglądając na niego z odrazą i wyraźną pogardą, mając nadzieję, że łowca zrozumie i, podobnie do niej, zdoła ukorzyć się przed wpisaną w ich krew tradycją.
Wdychała jego znajomy, uspokajający zapach, znów czując się jak mała, zagubiona dziewczynka, którą spotkało coś paskudnego, i która mogła jedynie liczyć na swego starszego brata, swego bohatera. Lecz lata dzieciństwa minęły, zaś dorosłość przypominała o zobowiązaniach, które nakładała na nich szlachecka krew. Aranżowane śluby, odgrywanie przykładnego narzeczeństwa, płodzenie potomków, którzy mogliby przedłużyć linię ich rodu... Nie była na to gotowa, ba, pewnie nigdy nie będzie, lecz czy ktokolwiek chciał na nią poczekać...?
Próbowała wygiąć usta w podobnym do Cezarowego uśmiechu, lecz miast tego jej twarz oszpecił płaczliwy grymas, gardło znów ścisnęła żelazna pętla smutku. Wyglądała jak chodząca rozpacz, z przekrzywionym, podniszczonym wiankiem w roli korony, z rozmazanym już lekko makijażem, ubrudzoną od piachu sukienką. Kiwnęła mu krótko głową, wymieniając przepełnione smutkiem spojrzenia - chciała wrócić do domu, naprawdę chciała - lecz wtedy powrócił Rosier, Rosier, który powinien zajmować się swą rodzącą siostrą, zamiast dalej dręczyć, prowokować i poniżać.
Słysząc jego zimne, bezwzględne słowa odwróciła odeń wzrok i spojrzała znów na Caesara, próbując w ten sposób uspokoić swego rycerza, zapobiec kolejnej niepotrzebnej nikomu bójce - miała dosyć przemocy, dosyć szarpanin, a jeśli idąc z Tristanem na ten przeklęty spacer miała zapobiec napadowi agresji...
- Muszę - poruszyła niemo ustami, próbując zdobyć się na odwagę, dla siebie, dla niego, by nie dopuścić do skandalu, nie narazić nikogo więcej. Jej lico znów było maską wyniosłości i chłodu, wszak jedynie Caesar mógł być świadkiem słabości, jedynie on, odkąd Rosier okazał się potworem. - Później przyślę do ciebie Florentina - dodała jeszcze nieco głośniej, by i narzeczony mógł usłyszeć jej słowa. Niech i on wie, niech pamięta, że nie jest sama, a jej rodzina jest przy niej. Zaś Caesar niech zyska pewność, że odezwie się do niego po skończonej farsie, że porozmawia z nim i że będzie bezpieczna.
Niechętnie wyciągnęła dłoń w kierunku Tristana, spoglądając na niego z odrazą i wyraźną pogardą, mając nadzieję, że łowca zrozumie i, podobnie do niej, zdoła ukorzyć się przed wpisaną w ich krew tradycją.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Powinnam się uspokoić - to żadna walka, żadna tragedia, nikt niczego nie widział ani tej bójki ani felernego połowu wianka. To żałosne - żyję we własnym świecie pełnym urojeń, które choć nie na miejscu, powtarzane raz za razem zdają się pomagać. Wyciszają na tyle, że jestem w stanie obdarzyć Sorena ponurym uśmiechem i stanąć o własnych siłach. - W porządku - odszeptuję krótko, na chwilę przymykając powieki. Jak zwykle troskliwy, ten atak także potrafię zrozumieć - wiedziony takim widokiem postanowiłeś mnie chronić przed upokorzeniem. Jak zawsze jesteś moim obrońcą, odcinasz mnie od wszystkich nieprzyjemności, nawet swoim kosztem - czarownica będzie miała o czym mówić, już widzę te sugestywne nagłówki o porzuceniu roli pałkarza na rzecz boksera. Najwyraźniej podczas naszej krótkiej chwili sam na sam, jakby nikogo nie było wokół nas, wiele się wydarzyło; moje słowa nie podziałały na Amodeusa, lecz przybycie uzdrowiciela załatwiło cały problem - nic tu więcej po mnie. - Dziękuję. Pójdę już do namiotu. Sama - mówię jeszcze ciszej, kładąc nacisk na ostatnie słowo. Czuję jak tym razem, chyba po raz pierwszy od sześciu lat, nasze niewidzialne porozumienie zawiodło. Cieszę się, że pomogłeś mi z natrętem, gdy sama nie potrafiłam zareagować, lecz ten atak był zbyteczny, choć całkowicie zrozumiały. Przeczesuję czule twoje włosy, tak na odchodne, by zapewnić, że na pewno wszystko dobrze, nim odwracam się w kierunku wyjścia. Kilka kroków i zatrzymuję się, jakby nagle ktoś ograniczył moje ruchy. - Merlinie dopomóż - wzdycham ciężko i tyle z mojego spektakularnego odejścia, łamiącego wszystkie zasady tego dnia. Muszę zostać i pomóc temu parszywcowi, który choć nie zalewa się już ślimakami, wciąż nie jest w stanie się pozbierać. Muszę zostać, to dudni w mojej głowie niczym jakaś klątwa, jestem do tego zobowiązana - muszę zostać choćby na pół godziny, zanim wymówię się zmęczeniem i zbytnimi przeżyciami.
Paskudne ślimaki rozpełzły się po piasku, zostawiając za sobą ślady lepkiego śluzu. Muszę uważać, by w niego nie wdepnąć, gdy przechodzę do Alexandra - zapewne ku zaskoczeniu Sorena. Nie mam wyjścia ani żadnej z tego przyjemności, toczę niewerbalną walkę, by podnieść swój wianek i pozostać na tej plaży zamiast ulotnić się niczym zwykły cień. - Chodź ze mną - mówię cicho, lecz na tyle byś mnie usłyszał - zresztą i tak nie masz siły, by mi się sprzeciwiać. Pomagam ci wstać, co wcale nie jest łatwe, choć jesteś osłabiony po ataku torsji, ważysz więcej ode mnie, co znacząco utrudnia cały proces, choć przecież nie starasz się wisieć na mnie za bardzo. Nie zwracam już uwagi na Sorena i Amodeusa, zbyt zła na to całe nieporozumienie, marzę o tym, by po prostu to wszystko już się skończyło. Praktycznie cię ciągnę na jeden z odosobnionych głazów, tych nie do końca widocznych. Za chwilę pomyślę jak ci się odpłacić za te publiczne sceny, najpierw muszę cię doprowadzić do porządku, by nie kopać leżącego. Namiot jest zbyt daleko, by się do niego udać po potrzebne eliksiry. Jedyne co mam to tylko różdżka, a przecież nie czuję się zbyt pewnie używając jej. Zresztą... Czy to jakaś różnica? Może chcąc pomóc pozbędę się problemu w twojej postaci - za to nie powinni odebrać mi wolności. - Convalesco - celuję w ciebie, mając nadzieję, że się uda - to skróci czas, jaki muszę poświecić na doprowadzenie cię do porządku. Bez słowa siadam na jeszcze ciepłym piasku, w bezpiecznej odległości od ciebie, patrząc w kierunku tej części wybrzeża, gdzie nie ma zbyt wiele osób, nikt nie walczy, nikt nie łapie wianków pośród morskich fal. Dopiero teraz pozwalam sobie na nieme uwolnienie siedzącej we mnie złości, stopniowe, bym znów nie stracić kontroli nad swoimi emocjami i reakcją organizmu. Choć wydaję się całkowicie obojętna i nieruchoma, lepiej żebyś nie próbował się do mnie teraz zwracać. Niepotrzebne są kolejne sceny podczas tego zwariowanego dnia.
Paskudne ślimaki rozpełzły się po piasku, zostawiając za sobą ślady lepkiego śluzu. Muszę uważać, by w niego nie wdepnąć, gdy przechodzę do Alexandra - zapewne ku zaskoczeniu Sorena. Nie mam wyjścia ani żadnej z tego przyjemności, toczę niewerbalną walkę, by podnieść swój wianek i pozostać na tej plaży zamiast ulotnić się niczym zwykły cień. - Chodź ze mną - mówię cicho, lecz na tyle byś mnie usłyszał - zresztą i tak nie masz siły, by mi się sprzeciwiać. Pomagam ci wstać, co wcale nie jest łatwe, choć jesteś osłabiony po ataku torsji, ważysz więcej ode mnie, co znacząco utrudnia cały proces, choć przecież nie starasz się wisieć na mnie za bardzo. Nie zwracam już uwagi na Sorena i Amodeusa, zbyt zła na to całe nieporozumienie, marzę o tym, by po prostu to wszystko już się skończyło. Praktycznie cię ciągnę na jeden z odosobnionych głazów, tych nie do końca widocznych. Za chwilę pomyślę jak ci się odpłacić za te publiczne sceny, najpierw muszę cię doprowadzić do porządku, by nie kopać leżącego. Namiot jest zbyt daleko, by się do niego udać po potrzebne eliksiry. Jedyne co mam to tylko różdżka, a przecież nie czuję się zbyt pewnie używając jej. Zresztą... Czy to jakaś różnica? Może chcąc pomóc pozbędę się problemu w twojej postaci - za to nie powinni odebrać mi wolności. - Convalesco - celuję w ciebie, mając nadzieję, że się uda - to skróci czas, jaki muszę poświecić na doprowadzenie cię do porządku. Bez słowa siadam na jeszcze ciepłym piasku, w bezpiecznej odległości od ciebie, patrząc w kierunku tej części wybrzeża, gdzie nie ma zbyt wiele osób, nikt nie walczy, nikt nie łapie wianków pośród morskich fal. Dopiero teraz pozwalam sobie na nieme uwolnienie siedzącej we mnie złości, stopniowe, bym znów nie stracić kontroli nad swoimi emocjami i reakcją organizmu. Choć wydaję się całkowicie obojętna i nieruchoma, lepiej żebyś nie próbował się do mnie teraz zwracać. Niepotrzebne są kolejne sceny podczas tego zwariowanego dnia.
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Allison Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 91
'k100' : 91
Chwile intymności przerwane przez (nie)spodziewane atrakcje – który to już raz? I czy będzie tak już zawsze? Czy Tristan Rosier będzie kradł każdą wspólną chwilę z ich życia? Niewątpliwie posiadał prawo do Evandry, zapisane w umowach, którym podlegali według nieprzerwanej przez pokolenia tradycji. Nie miała odwagi – czy serca? - by uciec, by przerwać tę farsę, zarówno jak on, by choć o oktawę za wysoko podnieść głos na swego ojca, który błagania obrane w argumenty zbywał mową o czymś większym. Śmierć Marianne pozostawiła głęboką wyrwę między obiema rodzinami, wspomnienie jej śmierci prześladowało go nadal: czy to w gniewnych, mówiących tak wiele spojrzeniach Tristana, czy to w przeplatanych złotem śnieżnych ścianach, z których dawno zmyto krew, czy to on sam, właśnie, winowajca ofiary, jaką musiała ponieść jego siostra. Za błędy popełnione przez jej lekkomyślnego brata. Nosił na barkach brzemię jej zniewolenia i z malującą się na twarzy bezradnością spoglądał na Evandrę szepczącą słowa, których słuchać nie chciał – ich brzmienie lub jego brak, a samo znaczenie formujące się w jego umyśle, przyprawiało go o wewnętrzne konwulsje.
Nie interesował go wyrzut Rosiera. Być może kilka chwil wcześniej wdarłby się falą wspomnień w jego podświadomość i zaprowadził emocjonalny zamęt. Nie potrafił teraz jednak ani współczuć, ani czuć się winnym za to, co się wydarzyło tamtej nieszczęsnej, księżycowej nocy. Kochał, kochał ją szczerze i rozpamiętywał – w mniej czy bardziej godny sposób pielęgnował pamięć, z mniejszym lub większym doń szacunkiem. Godził się na wszystkie mentalne policzki wymierzane mu raz za razem, lecz takiej popełnianej na jego siostrze zbrodni, nie potrafił zaakceptować.
Pragnął, aby w całej tej walce o wolność Evandry chodziło o coś więcej niż zemstę, lecz z każdym kolejnym dniem wierzył w to coraz mniej.
-Tak samo jak udajesz, że wcale jej nie poniżasz? - głos wyprany z emocji, które wyparło niedowierzanie, że ten człowiek śmiał jeszcze prosić choć o krztę uwagi, że nadal parł przed siebie bezwzględnie sprowadzając ją do kobiecego, niegodnego parteru – że nie ranisz? - kontynuował spoglądając na niego z dozą obrzydzenia – znów i znów, raz za razem – nie potrafił przestać, nie potrafił ustąpić, gdy przypominał sobie wyraz jej twarzy, ten żałosny grymas malujący jej twarz chwilę przed i teraz rozdzierający jego serce na pół.
Tradycja? Zwyczaje?
Czy przed chwilą nie ośmieszyli się przed stadem ciekawskich gapiów, którzy, choć niewzruszeni, z pewnością widzieli całe zajście?
-Udasz też, że ten spacer c o ś znaczy? - powinien się uśmiechnąć, powinien był włożyć w to więcej siły. Czuł się jednak bezradny: nie dziś, nie wobec tego spotkania, a przyszłości, która miała skończyć się nieuchronnie na ślubie Tristana Rosiera i Evandry Lestrange.
Skończyć, tak, bo nie widział tego, nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jak będzie wyglądać potem.
Nie zamierzał porywać jej od niego siłą, choć jego dłoń intuicyjnie znalazła jej własną, którą ścisnął niepewnie.
Nie interesował go wyrzut Rosiera. Być może kilka chwil wcześniej wdarłby się falą wspomnień w jego podświadomość i zaprowadził emocjonalny zamęt. Nie potrafił teraz jednak ani współczuć, ani czuć się winnym za to, co się wydarzyło tamtej nieszczęsnej, księżycowej nocy. Kochał, kochał ją szczerze i rozpamiętywał – w mniej czy bardziej godny sposób pielęgnował pamięć, z mniejszym lub większym doń szacunkiem. Godził się na wszystkie mentalne policzki wymierzane mu raz za razem, lecz takiej popełnianej na jego siostrze zbrodni, nie potrafił zaakceptować.
Pragnął, aby w całej tej walce o wolność Evandry chodziło o coś więcej niż zemstę, lecz z każdym kolejnym dniem wierzył w to coraz mniej.
-Tak samo jak udajesz, że wcale jej nie poniżasz? - głos wyprany z emocji, które wyparło niedowierzanie, że ten człowiek śmiał jeszcze prosić choć o krztę uwagi, że nadal parł przed siebie bezwzględnie sprowadzając ją do kobiecego, niegodnego parteru – że nie ranisz? - kontynuował spoglądając na niego z dozą obrzydzenia – znów i znów, raz za razem – nie potrafił przestać, nie potrafił ustąpić, gdy przypominał sobie wyraz jej twarzy, ten żałosny grymas malujący jej twarz chwilę przed i teraz rozdzierający jego serce na pół.
Tradycja? Zwyczaje?
Czy przed chwilą nie ośmieszyli się przed stadem ciekawskich gapiów, którzy, choć niewzruszeni, z pewnością widzieli całe zajście?
-Udasz też, że ten spacer c o ś znaczy? - powinien się uśmiechnąć, powinien był włożyć w to więcej siły. Czuł się jednak bezradny: nie dziś, nie wobec tego spotkania, a przyszłości, która miała skończyć się nieuchronnie na ślubie Tristana Rosiera i Evandry Lestrange.
Skończyć, tak, bo nie widział tego, nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jak będzie wyglądać potem.
Nie zamierzał porywać jej od niego siłą, choć jego dłoń intuicyjnie znalazła jej własną, którą ścisnął niepewnie.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Oddech jeden, drugi, trzeci. I nie odwracaj się, nie odwracaj. Nie patrz za siebie, nie szukaj przeciągłego spojrzenia wypełnionego wybuchową mieszaniną emocji, które nie powinny w nim zagościć, nie szukaj powodów, by ruszyć w przeciwnym kierunku, kiedy masz jasno sprecyzowany cel. A celem tym jest poszkodowany niezasłużenie mąż, a nie zrujnowana miłość życia.
Nigdy nie miałam instynktu ucieczki, zaszczytne miejsce, które powinien on zajmować, zastępowałam wiarą w to, że zawsze trzeba wyczekać do końca i do końca bronić tego, co ważne. Dlaczego więc teraz, gdy brnęłam przez miękki piach, przylepiający się do moich przemoczonych ubrań, czułam się tak potwornie rozdarta? Każda pojedyncza komórka mojego ciała krzyczała, bym biegła ile sił w nogach, tak daleko, jak sięgają oczy, do miejsca, w którym nie znajdzie mnie nikt, do miejsca, w którym nie dogonią mnie własne myśli. Teraz, kiedy Zaim otoczony jest troskliwą opieką ludzi, którzy, w przeciwieństwie do mnie, potrafią mu pomóc i którzy nie są przyczyną jego nieszczęścia. Teraz, kiedy spojrzenia wszystkich są zwrócone w innym kierunku, kierunku, którego nie potrafię dojrzeć, gdy uporczywie cisnące się do oczu i rzeźbiące lśniące ścieżki na moich policzkach łzy zacierają wszystko. Dlaczego nie zatrą plątaniny moich myśli, których nie potrafię uporządkować, dlaczego nie zatrą niespokojnego rytmu serca, które z każdym uderzeniem krzyczy uciekaj? Woda spływała po mnie, a ja chciałam się roztopić, osunąć w miękki niebyt, nie istnieć i nie dbać już o nic. Co ja najlepszego zrobiłam?
Klęczałam przy Zaimie, zraszając jego zakrwawioną twarz słonymi łzami i nie czując wieczornego chłodu, z jakim morska bryza przeszywała moją przemoczoną do suchej nitki suknię. Jaki jad sączył ci do ucha Ben, że tak zaciekle się z nim szamotałeś? Odsunęłam się na bok, by zrobić miejsce uzdrowicielowi, do którego uśmiechnęłam się blado, gdy pochwalił mnie za wyjątkowo doraźną pomoc, jedyną, na jaką było mnie stać w obecnym stanie. Ocierając wnętrzem dłoni zapłakane policzki i przywołując się do porządku, obserwowałam zabiegi medyka,
- Dziękuję. - mój głos zabrzmiał obco i chrapliwie, a gardło zapiekło, jakbym milczała bez dekadę jak zaklęta i właśnie teraz próbowała wypowiedzieć pierwsze słowo. Czy w trakcie tamowania krwawienia, mógłbyś również zatamować wspomnienia? Wymazać te z ostatniej godziny i oprócz ratowania ciała, uratować też nasze małżeństwo? Odprowadziłam magomedyka spojrzeniem, by rozejrzeć się po wybrzeżu i faktycznie zauważyć zbliżającą się pomoc z medycznego namiotu. - Dziękuję. - powtórzyłam głucho, tym razem do oddalającego się Garretta, ale także do Seliny, która dzielnie pozostawała tuż przy mnie, od początku do końca próbując ratować tę opłakaną sytuację, w jaką nas wszystkich wpakowałam. Wolałam nawet nie myśleć o tym, jak sprawy by się potoczyły, gdyby moja trzeźwo myśląca i zachowująca zimną krew kuzynka miała jednak inne plany na popołudnie, gdyby nie gawędziła ze mną, gdyby nie powstrzymała Bena przed kolejnym ciosem, gdyby nie wyciągnęła Zaima z wody do spółki z rudowłosym aurorem.
- I chyba ostatnie w moim życiu. - odpowiedziałam, siląc się na lekki, może wręcz żartobliwy ton i przepadając w swej próbie z kretesem. Pomimo wszystkich tych lat spędzonych na pracy nad emisją głosu, ten odmawiał mi teraz współpracy, okrutnie mnie zdradzając i ujawniając wszystko to, co skrzętnie próbowałam zamaskować bladym uśmiechem. To, że się rozpadam na milion kawałków, dokładnie tak, jak wszystko to, co budowałam z uporem maniaka. - Nie marzniesz? Jesteś cała przemoczona. - otrzeźwienie w końcu na mnie spadło, jakbym dopiero teraz wyszła z bańki prywatnej tragedii i w szerszej perspektywie dostrzegła wszystko naokoło, w tym drobną sylwetkę Seliny, oblepioną mokrym materiałem. Uniosłam się z kolan, nie zważając na wszędobylski piasek, akurat w momencie, gdy uzdrowiciele wyczarowali nosze, by przetransportować mojego wciąż nieprzytomnego męża do namiotu medycznego. - Chodź, ogrzejemy się. - odezwałam się jeszcze do Seliny, wyciągając dłoń w jej stronę, by po raz kolejny chwycić jej drobną rękę, jakbyśmy były małymi dziewczynkami - tym razem jednak nie czułam się tak, jakbym hasała beztrosko po błoniach, tylko jakbym szła do rodziców, wysłuchać, jaka czeka mnie kara.
zt x 2
Nigdy nie miałam instynktu ucieczki, zaszczytne miejsce, które powinien on zajmować, zastępowałam wiarą w to, że zawsze trzeba wyczekać do końca i do końca bronić tego, co ważne. Dlaczego więc teraz, gdy brnęłam przez miękki piach, przylepiający się do moich przemoczonych ubrań, czułam się tak potwornie rozdarta? Każda pojedyncza komórka mojego ciała krzyczała, bym biegła ile sił w nogach, tak daleko, jak sięgają oczy, do miejsca, w którym nie znajdzie mnie nikt, do miejsca, w którym nie dogonią mnie własne myśli. Teraz, kiedy Zaim otoczony jest troskliwą opieką ludzi, którzy, w przeciwieństwie do mnie, potrafią mu pomóc i którzy nie są przyczyną jego nieszczęścia. Teraz, kiedy spojrzenia wszystkich są zwrócone w innym kierunku, kierunku, którego nie potrafię dojrzeć, gdy uporczywie cisnące się do oczu i rzeźbiące lśniące ścieżki na moich policzkach łzy zacierają wszystko. Dlaczego nie zatrą plątaniny moich myśli, których nie potrafię uporządkować, dlaczego nie zatrą niespokojnego rytmu serca, które z każdym uderzeniem krzyczy uciekaj? Woda spływała po mnie, a ja chciałam się roztopić, osunąć w miękki niebyt, nie istnieć i nie dbać już o nic. Co ja najlepszego zrobiłam?
Klęczałam przy Zaimie, zraszając jego zakrwawioną twarz słonymi łzami i nie czując wieczornego chłodu, z jakim morska bryza przeszywała moją przemoczoną do suchej nitki suknię. Jaki jad sączył ci do ucha Ben, że tak zaciekle się z nim szamotałeś? Odsunęłam się na bok, by zrobić miejsce uzdrowicielowi, do którego uśmiechnęłam się blado, gdy pochwalił mnie za wyjątkowo doraźną pomoc, jedyną, na jaką było mnie stać w obecnym stanie. Ocierając wnętrzem dłoni zapłakane policzki i przywołując się do porządku, obserwowałam zabiegi medyka,
- Dziękuję. - mój głos zabrzmiał obco i chrapliwie, a gardło zapiekło, jakbym milczała bez dekadę jak zaklęta i właśnie teraz próbowała wypowiedzieć pierwsze słowo. Czy w trakcie tamowania krwawienia, mógłbyś również zatamować wspomnienia? Wymazać te z ostatniej godziny i oprócz ratowania ciała, uratować też nasze małżeństwo? Odprowadziłam magomedyka spojrzeniem, by rozejrzeć się po wybrzeżu i faktycznie zauważyć zbliżającą się pomoc z medycznego namiotu. - Dziękuję. - powtórzyłam głucho, tym razem do oddalającego się Garretta, ale także do Seliny, która dzielnie pozostawała tuż przy mnie, od początku do końca próbując ratować tę opłakaną sytuację, w jaką nas wszystkich wpakowałam. Wolałam nawet nie myśleć o tym, jak sprawy by się potoczyły, gdyby moja trzeźwo myśląca i zachowująca zimną krew kuzynka miała jednak inne plany na popołudnie, gdyby nie gawędziła ze mną, gdyby nie powstrzymała Bena przed kolejnym ciosem, gdyby nie wyciągnęła Zaima z wody do spółki z rudowłosym aurorem.
- I chyba ostatnie w moim życiu. - odpowiedziałam, siląc się na lekki, może wręcz żartobliwy ton i przepadając w swej próbie z kretesem. Pomimo wszystkich tych lat spędzonych na pracy nad emisją głosu, ten odmawiał mi teraz współpracy, okrutnie mnie zdradzając i ujawniając wszystko to, co skrzętnie próbowałam zamaskować bladym uśmiechem. To, że się rozpadam na milion kawałków, dokładnie tak, jak wszystko to, co budowałam z uporem maniaka. - Nie marzniesz? Jesteś cała przemoczona. - otrzeźwienie w końcu na mnie spadło, jakbym dopiero teraz wyszła z bańki prywatnej tragedii i w szerszej perspektywie dostrzegła wszystko naokoło, w tym drobną sylwetkę Seliny, oblepioną mokrym materiałem. Uniosłam się z kolan, nie zważając na wszędobylski piasek, akurat w momencie, gdy uzdrowiciele wyczarowali nosze, by przetransportować mojego wciąż nieprzytomnego męża do namiotu medycznego. - Chodź, ogrzejemy się. - odezwałam się jeszcze do Seliny, wyciągając dłoń w jej stronę, by po raz kolejny chwycić jej drobną rękę, jakbyśmy były małymi dziewczynkami - tym razem jednak nie czułam się tak, jakbym hasała beztrosko po błoniach, tylko jakbym szła do rodziców, wysłuchać, jaka czeka mnie kara.
zt x 2
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Odraza. Wstręt. Lodowaty chłód. Naprawdę tylko tyle mógł wyczytać z jej oczu - wczoraj hipnotyzujących, dziś tak okrutnie... gardzących? Unikała go, uciekała od niego, już od kilku długich dni. Pamiętał rzeczywistość jak przez mgłę, obserwując jednak skrajne reakcje Evandry... z dnia na dzień przestawał być pewny, do czego się wtedy posunął, co było rzeczywistością, a co jedynie ułudą. Mętna pamięć po wypitym alkoholu nie pomagała mu ułożyć sobie tego w głowie, co jedynie mocniej rozbudzało jego frustrację - troski ich związku, słowa, które wypowiedział Avery, Druella, która zniknęła już z matką... i Caesar, który jak zawsze mówił więcej niż myślał. Obrócić się i odejść, zniknąć, przepaść - zawieść? Zapewne by odszedł - gdyby nie niechętnie wyciągnięta ku niemu dłoń. Ujął ją, zamykając w uścisku; przecież nie mógł pozwolić tak po prostu jej sobie odebrać. I to jemu. Zazdrościł. Zazdrościł mu czułości, z jaką zwracała się do brata, zazdrościł dotyku, który - choć braterski - tak mocno różnił się od niechętnych gestów wykonywanych względem niego. Wyniosłość Evandry sprowadzała go do samego parteru i wytrącała z pewności siebie - lecz tego nie okazał, podejmując jej wyzwanie. Patrzył prosto w jej oczy, również wtedy, kiedy odezwał się jej brat. Wpierw badawczo, potem - z zawodem, naprawdę, Evandro? Skarżyłaś się bratu?
A potem przeniósł spojrzenie na Caesara, przez moment zastanawiając się, kiedy ostatnio od śmierci Marianne rozmawiali ze sobą równie długo. Milczenie jest złotem, Caesar - wolna dłoń Tristana zacisnęła się w pięść, lecz i on musiał otrzeźwieć i zdać sobie sprawę z tego, że tu i teraz nie jest najlepszym momentem na kolejką bójkę - nawet, jeśli Caesar zasługiwał już tylko na to.
- Od kiedy rozmowę z kobietą równasz z jej poniżaniem? - odparł powoli, lodowato, ostrożnie przenosząc spojrzenie na drugą dłoń Evandry, którą ujął Caesar. - Ach - w westchnięciu zaskoczenia nie było ani odrobiny zaskoczenia. - Od zawsze, prawda? Dlatego zamiast porozmawiać z nią wtedy, wolałeś schlać sobie mordę, licząc na to, że wszystko ułoży się samo? - Czy kiedykolwiek wcześniej powiedział to na głos? Lestrange nie miał prawa go oceniać. Nie miał prawa robić mu wyrzutów. Nie miał prawa się przy nim odzywać - nawet jeśli wypowiadane przezeń słowa - a może zwłaszcza wtedy - były boleśnie prawdziwe; to nic, że był wtedy z nim, nie z nią. Tak, ten spacer znaczył wiele i z każdą kolejną chwilą na znaczeniu nabierał coraz więcej, lecz obrali w swojej przepychance nie tę ofiarę, którą powinni.
- Że coś znaczy - dla kogo? - zapytał, wciąż nienawistnie spoglądając w jego oczy. - Dla mnie, dla niej... czy dla ciebie? - Zabieram ją od ciebie, Caesar, a twój sprzeciw pozostanie bez znaczenia. Nie wytrącił Tristana z równowagi, zrobił to o wiele wcześniej Peresus - Lestrange tylko dodatkowo go drażnił, ciągnąć go na sam skraj przepaści, po upadku w którą Evandra już nigdy na niego nie spojrzy. Nie powinien był tego mówić, nie przy niej, nie dzisiaj, nie teraz. Nigdy.
A potem przeniósł spojrzenie na Caesara, przez moment zastanawiając się, kiedy ostatnio od śmierci Marianne rozmawiali ze sobą równie długo. Milczenie jest złotem, Caesar - wolna dłoń Tristana zacisnęła się w pięść, lecz i on musiał otrzeźwieć i zdać sobie sprawę z tego, że tu i teraz nie jest najlepszym momentem na kolejką bójkę - nawet, jeśli Caesar zasługiwał już tylko na to.
- Od kiedy rozmowę z kobietą równasz z jej poniżaniem? - odparł powoli, lodowato, ostrożnie przenosząc spojrzenie na drugą dłoń Evandry, którą ujął Caesar. - Ach - w westchnięciu zaskoczenia nie było ani odrobiny zaskoczenia. - Od zawsze, prawda? Dlatego zamiast porozmawiać z nią wtedy, wolałeś schlać sobie mordę, licząc na to, że wszystko ułoży się samo? - Czy kiedykolwiek wcześniej powiedział to na głos? Lestrange nie miał prawa go oceniać. Nie miał prawa robić mu wyrzutów. Nie miał prawa się przy nim odzywać - nawet jeśli wypowiadane przezeń słowa - a może zwłaszcza wtedy - były boleśnie prawdziwe; to nic, że był wtedy z nim, nie z nią. Tak, ten spacer znaczył wiele i z każdą kolejną chwilą na znaczeniu nabierał coraz więcej, lecz obrali w swojej przepychance nie tę ofiarę, którą powinni.
- Że coś znaczy - dla kogo? - zapytał, wciąż nienawistnie spoglądając w jego oczy. - Dla mnie, dla niej... czy dla ciebie? - Zabieram ją od ciebie, Caesar, a twój sprzeciw pozostanie bez znaczenia. Nie wytrącił Tristana z równowagi, zrobił to o wiele wcześniej Peresus - Lestrange tylko dodatkowo go drażnił, ciągnąć go na sam skraj przepaści, po upadku w którą Evandra już nigdy na niego nie spojrzy. Nie powinien był tego mówić, nie przy niej, nie dzisiaj, nie teraz. Nigdy.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Wiedziałem, że przyjście na te całe wianki od początku było kiepskim pomysłem. Nie powinienem pakować się w tę całą błazenadę. Po co mi takie komplikacje w moim prostym życiu? Idiota ze mnie. Zwłaszcza, że wyrżnąłem się jak jakiś nieodpowiedzialny dzieciak i Eileen panikuje. Westchnąłbym, gdyby nie sprawiało mi to bólu. Poważnieję słysząc jej słowa, wyjątkowo nie chcę jej już więcej drażnić, bo widzę błyszczącą w jej oczach frustrację. Mam nadzieję, że nie będzie na mnie aż tak zła.
- Było ślisko po prostu, przecież nie wywaliłem się specjalnie – mruczę niezadowolony pod nosem. Czyżby Stokrotka właśnie łaja mnie niczym jednego ze swoich uczniów? Ja rozumiem skrzywienie zawodowe, ale bez przesady. Tym bardziej, że jesteśmy przecież w miejscu publicznym. Nie mówię jednak nic więcej, aby jej nie drażnić. I tak jest już wystarczająco poirytowana. Jakby to była moja wina! Zamiast tego kieruję swoją uwagę na ów tajemniczy kamień, który sprawił, że przestaję tryskać krwią jak rasowa fontanna. Ciekawy przedmiot. Ciekawe, skąd go posiada. Nie wiedziałem, że interesuje się lecznictwem.
Gdy Wilde rozgląda się po zgromadzonym tłumie wykorzystuję ten czas na sprawdzenie stanu swojego nosa. Ból delikatnie ćmi, ale zdarzało mi się znajdować w o wiele gorszym stanie. W końcu byłem trochę aurorem, a ten zawód nie polega na machaniu z dezaprobatą głową nad używającymi czarnej magii ludźmi. Delikatnie dotykam podstawy nosa i krzywię się nieładnie. Wygięty jest trochę nienaturalnie. Chyba rzeczywiście jest złamany.
Krzywię się jednak bardziej, gdy słyszę krzyk Eileen. No pięknie, tak zróbmy przedstawienie, im nas więcej tym weselej. W dodatku cały ten Alan prowadzi za sobą jakąś dziewczynkę. Fantastycznie. Napuszony, pełen przesadnej kurtuazji ton uzdrowiciela sprawia, że automatycznie spinam wszystkie mięśnie. Znam ten typ. W towarzystwie kobiet ego puchnie do niebotycznych rozmiarów, jakby chciał nadrobić swoje braki w innych kategoriach. Na przykład wyglądzie.
- Nie musisz o mnie mówić, jakby mnie tu nie było – odpowiadam zanim zdoła zrobić to Stokrotka. Wstaję z piasku i prostuję się. – Nie, nie biłem się, poślizgnąłem. – Wcale nie chcę pomocy tego nadętego buraka. Niech idzie zbawiać rozmową kolejne damy. Najchętniej zwinąłbym się już teraz, ale Eileen w życiu mnie stąd nie puści z nienastawionym nosem.
- Było ślisko po prostu, przecież nie wywaliłem się specjalnie – mruczę niezadowolony pod nosem. Czyżby Stokrotka właśnie łaja mnie niczym jednego ze swoich uczniów? Ja rozumiem skrzywienie zawodowe, ale bez przesady. Tym bardziej, że jesteśmy przecież w miejscu publicznym. Nie mówię jednak nic więcej, aby jej nie drażnić. I tak jest już wystarczająco poirytowana. Jakby to była moja wina! Zamiast tego kieruję swoją uwagę na ów tajemniczy kamień, który sprawił, że przestaję tryskać krwią jak rasowa fontanna. Ciekawy przedmiot. Ciekawe, skąd go posiada. Nie wiedziałem, że interesuje się lecznictwem.
Gdy Wilde rozgląda się po zgromadzonym tłumie wykorzystuję ten czas na sprawdzenie stanu swojego nosa. Ból delikatnie ćmi, ale zdarzało mi się znajdować w o wiele gorszym stanie. W końcu byłem trochę aurorem, a ten zawód nie polega na machaniu z dezaprobatą głową nad używającymi czarnej magii ludźmi. Delikatnie dotykam podstawy nosa i krzywię się nieładnie. Wygięty jest trochę nienaturalnie. Chyba rzeczywiście jest złamany.
Krzywię się jednak bardziej, gdy słyszę krzyk Eileen. No pięknie, tak zróbmy przedstawienie, im nas więcej tym weselej. W dodatku cały ten Alan prowadzi za sobą jakąś dziewczynkę. Fantastycznie. Napuszony, pełen przesadnej kurtuazji ton uzdrowiciela sprawia, że automatycznie spinam wszystkie mięśnie. Znam ten typ. W towarzystwie kobiet ego puchnie do niebotycznych rozmiarów, jakby chciał nadrobić swoje braki w innych kategoriach. Na przykład wyglądzie.
- Nie musisz o mnie mówić, jakby mnie tu nie było – odpowiadam zanim zdoła zrobić to Stokrotka. Wstaję z piasku i prostuję się. – Nie, nie biłem się, poślizgnąłem. – Wcale nie chcę pomocy tego nadętego buraka. Niech idzie zbawiać rozmową kolejne damy. Najchętniej zwinąłbym się już teraz, ale Eileen w życiu mnie stąd nie puści z nienastawionym nosem.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Odjęła kamień od crispinowego nosa, kiedy dojrzała, że krwotok ustał. No, jej część zadania została wypełniona, teraz pozostawało czekać na Alana. Miała nadzieję, że będzie dyspozycyjny... albo i nie, sądząc po młodej kobiecie, która za nim szła. Kto to był, u diaska? Uścisnęła Alana i podała szybko dłoń dziewczynie, jakby bardzo jej się spieszyło. W rzeczywistości chyba tak było. Spieszyło jej się do podania Russellowi pomocnej dłoni... jej przyjaciela.
- Eileen Wilde, miło mi poznać - uśmiechnęła się do dziewczyny i wzrok przeniosła na Alana. - Tak, tak, plotłam wianki. Pomożesz mu? Jego nos nie jest w najlepszym stanie...
Spojrzała na Crispina, na którego wciąż była zła, ale... ta złość zmalała, kiedy widziała go w tak kiepskim stanie. Tak, kiedyś uratowała mu tyłek przed zbirami, ale w życiu nie próbowała nastawiać mu nosa, tamować krwotoku czy zwyczajnie patrzeć na jego twarz pokrytej płatkami zakrzepłej krwi. Odezwał się w niej matczyny instykt proszący, by wzięła jakąś wilgotną szmatkę i oczyściła jego zgrabne lico. Może uczyniłaby to z przyjemnością, gdyby jej myśli nie krążył wokół tej całej afery.
- Przepraszam - mruknęła do Crispina.
Poczuła, że coś... chyba w niej pęka. Może nie powinna być wobec niego taka oschła? Może chciał się tylko zabawić, łapiąc akurat jej wianek? Może to była tylko taka forma podroczenia się?
(przepraszam za jakość, ale zasypiam na siedząco )
- Eileen Wilde, miło mi poznać - uśmiechnęła się do dziewczyny i wzrok przeniosła na Alana. - Tak, tak, plotłam wianki. Pomożesz mu? Jego nos nie jest w najlepszym stanie...
Spojrzała na Crispina, na którego wciąż była zła, ale... ta złość zmalała, kiedy widziała go w tak kiepskim stanie. Tak, kiedyś uratowała mu tyłek przed zbirami, ale w życiu nie próbowała nastawiać mu nosa, tamować krwotoku czy zwyczajnie patrzeć na jego twarz pokrytej płatkami zakrzepłej krwi. Odezwał się w niej matczyny instykt proszący, by wzięła jakąś wilgotną szmatkę i oczyściła jego zgrabne lico. Może uczyniłaby to z przyjemnością, gdyby jej myśli nie krążył wokół tej całej afery.
- Przepraszam - mruknęła do Crispina.
Poczuła, że coś... chyba w niej pęka. Może nie powinna być wobec niego taka oschła? Może chciał się tylko zabawić, łapiąc akurat jej wianek? Może to była tylko taka forma podroczenia się?
(przepraszam za jakość, ale zasypiam na siedząco )
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Wybrzeże
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset