Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Ogród przed domem
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogród przed domem
Domek znajduje się na przedmieściach, otoczony przez płot, który zdawałoby się został postawiony pospiesznie oraz tylko i wyłącznie dla formalności - i tak jest niezwykle słabym zabezpieczeniem, jeśli jakimkolwiek, ponieważ często można dostrzec na terenie posiadłości włóczące się dzikie zwierzęta. Niedaleko bowiem znajduje się las, więc widok saren, dzików czy zajęcy nie jest obcy w tej okolicy. Po majowym wybuchu ucierpiała roślinność otaczająca chatę, jednak wkoło konstrukcji szybko zaczęły pojawiać się wpierw chwasty, a później coraz większa roślinność wszelakiej maści. W ogrodzie również, tak jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu. Okolica jest spokojna i cicha, zdawałoby się, że temu miejscu towarzyszy jakieś przyjemne odosobnienie oraz swoboda.
Na resztkach dawnej kwatery był już wcześniej. Tak właściwie kilka dni temu zaszedł zrobić rozeznanie tego, jak to wszystko wygląda. Trafił wówczas na Poppy. Pomagając jej opróżnić ze skorupy budynku resztki tego co było cenniejsze bądź mogło posiadać dla kogoś wartość sentymentalną zaznajomił się ze starą formą kwatery. Dziś zaś, kiedy stał już na uprzątniętym gruzowisku, miał świadomość, że w niedalekiej przyszłości powstanie tu coś nowego. Na swój sposób budziło w nim to ekscytację na myśl o tym, jak będzie wyglądało urzeczywistnienie planów będących w tym momencie jedynie na kartkach pergaminu. Przyszedł tu nie będąc jeszcze świadomym tego, że będzie to trudniejsze niż mu się wydawało. Nie bał się pracy fizycznej, jednak nie oszukujmy się - takiej nigdy nie wykonywał. Takiej czyli związanej z szeroko pojętym budownictwem, majsterkowaniem. Nie zamierzał się zatem porywać z motyką na słońce, wyobrażał sobie to jednak trochę inaczej. Jak na razie spędził długie godziny na rozładunku desek mających stanowić podłogę piwnicy. Na jej solidnych fundamentach miały się wznosić wyższe kondygnacje. W tym momencie należało ubić podłogę tak, by pomieszczenie to mogło robić za magazyn dla wszystkiego co będą używali na budowie, a co w tym momencie było rozlokowane wszędzie gdzie tylko znajdowało się miejsce.
- W piwnicy - zawołał kuzynkę słysząc, jej głos. Stał mając splecione ręce na torsie. Nieco dziennego światła docierało w to miejsce przez braki w nawierzchni pokoju wyżej. Miejscami były rozlokowane też magiczne świece - Trzeba ubić podłogi. Zniosłem tych desek z góry, co nawieźliście. Nie wszystko bo tu nie bardzo jest jak na razie miejsce na to. Jak zbraknie to się najwyżej doniesie. Wygląda też na to, że będzie trzeba przyciąć, bo jak zbierałem pomiary to pomieszczenie jest o dokładnie stopę krótsze niż długość dwóch desek. Trzeba będzie więc połowę potrzebnych do zrobienia podłogi przyciąć. Chcesz to zrobić czy wolisz zacząć już przybijać te które można?
- W piwnicy - zawołał kuzynkę słysząc, jej głos. Stał mając splecione ręce na torsie. Nieco dziennego światła docierało w to miejsce przez braki w nawierzchni pokoju wyżej. Miejscami były rozlokowane też magiczne świece - Trzeba ubić podłogi. Zniosłem tych desek z góry, co nawieźliście. Nie wszystko bo tu nie bardzo jest jak na razie miejsce na to. Jak zbraknie to się najwyżej doniesie. Wygląda też na to, że będzie trzeba przyciąć, bo jak zbierałem pomiary to pomieszczenie jest o dokładnie stopę krótsze niż długość dwóch desek. Trzeba będzie więc połowę potrzebnych do zrobienia podłogi przyciąć. Chcesz to zrobić czy wolisz zacząć już przybijać te które można?
Find your wings
Sophia na swój sposób też odczuwała ekscytację na myśl o tym, że miała wziąć udział w budowaniu czegoś nowego od podstaw. Miała przyłożyć swoją rękę do tego by Zakon, do którego należała od stosunkowo niedawna, miał nową siedzibę, która będzie łączyć wszystkich jego członków. Tym pewnie była poprzednia kwatera – bezpiecznym miejscem spotkań i łącznikiem, w którym mogli spotkać się ludzie z tak różnych środowisk. Sophii już nie dane będzie jej zobaczyć; widziała tylko uprzątnięte ruiny oraz sterty nowych materiałów do budowy. Miejsce, w którym organizacja przeżywała swoje początki, już nie istniało, ale na jego gruzach niczym feniks z popiołów miało powstać nowe.
Z ciekawością rozglądała się po otoczeniu, uważając, by nie wywrócić się o jakąś deskę. Jak przystało na byłą Puchonkę miała zapał do pracy i nie bała się jej, była zresztą osobą lubiącą próbować nowych rzeczy i poznawać nowe umiejętności. Bardziej obawiała się tego, czy nie popełni błędu, który mógłby rzutować na powodzenie budowy i bezpieczeństwo powstającego budynku. Ale pocięcie i wbicie kilku desek nie mogło być trudne ani nie wymagało wielkiej wiedzy i doświadczenie.
Usłyszawszy głos Anthony’ego niezwłocznie skierowała się w tamtą stronę, szybko go znajdując. Raczej trudno byłoby go przegapić. Zeszła do niego na piwniczny poziom, już uprzątnięty z bałaganu, który z pewnością musiał tu panować kiedy kwatera się zawaliła.
- Nigdy nie widziałam tego miejsca w jego pierwotnej formie. Ale jestem już bardzo ciekawa tej nowej – zaczęła, rozglądając się, by lepiej zapoznać się z zachowanym obrysem, na którym miała wkrótce powstać nowa kwatera. Ale trzeba było zacząć od samych podstaw, umocnić fundamenty i podłogę piwnicy zanim odbudują pomieszczenia powyżej. Spojrzała na deski, które przed jej przyjściem już zniósł tutaj Anthony. Niektóre rzeczywiście mogły być zbyt długie. – Przytnę je, przyniosłam ze sobą parę narzędzi. A potem biorę się do wbijania.
Mówiąc to, wyjęła z torby ręczną piłkę do drewna, choć zanim zabrała się do cięcia, zmierzyła krokami pomieszczenie i oznaczyła na desce odpowiedni fragment, który należało odciąć aby deska zmieściła się na długość. Dopiero wtedy zabrała się za przycinanie jej, po obcięciu sprawdzając, czy teraz się zmieści.
- Tak chyba wystarczy? – zapytała, zerkając na Skamandera. Oznaczyła tak samo długość na kolejnej desce i zabrała się za piłowanie. Skróciła tak wszystkie deski które były za długie; odcięte fragmenty mogły się jeszcze przydać, więc odłożyła je na razie na bok, po czym odnalazła w torbie młotek. Skoro deski zostały przycięte mogli zabrać się do głównej części pracy.
Z ciekawością rozglądała się po otoczeniu, uważając, by nie wywrócić się o jakąś deskę. Jak przystało na byłą Puchonkę miała zapał do pracy i nie bała się jej, była zresztą osobą lubiącą próbować nowych rzeczy i poznawać nowe umiejętności. Bardziej obawiała się tego, czy nie popełni błędu, który mógłby rzutować na powodzenie budowy i bezpieczeństwo powstającego budynku. Ale pocięcie i wbicie kilku desek nie mogło być trudne ani nie wymagało wielkiej wiedzy i doświadczenie.
Usłyszawszy głos Anthony’ego niezwłocznie skierowała się w tamtą stronę, szybko go znajdując. Raczej trudno byłoby go przegapić. Zeszła do niego na piwniczny poziom, już uprzątnięty z bałaganu, który z pewnością musiał tu panować kiedy kwatera się zawaliła.
- Nigdy nie widziałam tego miejsca w jego pierwotnej formie. Ale jestem już bardzo ciekawa tej nowej – zaczęła, rozglądając się, by lepiej zapoznać się z zachowanym obrysem, na którym miała wkrótce powstać nowa kwatera. Ale trzeba było zacząć od samych podstaw, umocnić fundamenty i podłogę piwnicy zanim odbudują pomieszczenia powyżej. Spojrzała na deski, które przed jej przyjściem już zniósł tutaj Anthony. Niektóre rzeczywiście mogły być zbyt długie. – Przytnę je, przyniosłam ze sobą parę narzędzi. A potem biorę się do wbijania.
Mówiąc to, wyjęła z torby ręczną piłkę do drewna, choć zanim zabrała się do cięcia, zmierzyła krokami pomieszczenie i oznaczyła na desce odpowiedni fragment, który należało odciąć aby deska zmieściła się na długość. Dopiero wtedy zabrała się za przycinanie jej, po obcięciu sprawdzając, czy teraz się zmieści.
- Tak chyba wystarczy? – zapytała, zerkając na Skamandera. Oznaczyła tak samo długość na kolejnej desce i zabrała się za piłowanie. Skróciła tak wszystkie deski które były za długie; odcięte fragmenty mogły się jeszcze przydać, więc odłożyła je na razie na bok, po czym odnalazła w torbie młotek. Skoro deski zostały przycięte mogli zabrać się do głównej części pracy.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
- Witaj w klubie - również nie dane mu było gościć w kwaterze. Pomimo iż jak najbardziej jego intencje były dobre i współgrały z założeniami organizacji Zakonu Feniksa, tak jednak on sam dość ostrożnie podchodził do kwestii zaufania. W tej kwestii spotkał się ze wzajemnością - również był traktowany z pewnym dystansem. Rozumiał to i nie starał się również na siłę udowodnić chcąc uzyskać w tej kwestii zmianę. Nie potrzebował aprobaty by robić to co uważał za słuszne. Nie czuł więc straty z niewiedzy na temat tego, jak to miejsce wyglądało z przed tragedii. Nie uważał by cokolwiek z tego tytułu tracił - Nie ma raczej co żałować. Szacując po resztkach nie różnił się za bardzo od przeciętnego domu. Właściwie, lepiej że został rozsadzony teraz, przez anomalie niż podczas potencjalnej napaści. Układ pomieszczeń kompletnie nie nadawał się do prowadzenia sprawnej defensywy, ewakuacji... - mógłby tak wymieniać bez końca. Ktoś mógłby mu powiedzieć, że przesadza, a on był po prostu realistą - pod drzwiami Kwatery prędzej czy później stanie przeciwnik. Lepiej się stało, że wybuch anomalii dał im szansę na to by lepiej się na to przyszykowali.
Skinął głową w momencie w którym Sophie zdecydowała się zająć przycinaniem desek pozostawiając mu tym samym zadanie związane z ubijaniem części którą mógł po prostu zacząć ubijać do równomiernie rozstawionych na podłożu bel stanowiących stelaż dla przyszłej podłogi. W tym celu przygotował sobie kartonowe pudełko do którego wrzucił tyle gwoździ ile tylko miało szansę się pomieścić. Podwinął rękawy, podsunął sobie stertę desek którą miał zamiar użyć. Brał je po kolei i wbijał w odpowiednie miejsca gwoździe. Na jedną długość takiej deski przypadały cztery. Topornie mu poszło z poradzeniem sobie z kilkoma pierwszymi deskami. Przybijając gwoździe powykrzywiał kilka pierwszych nim zrozumiał błędy i wypracował odpowiednią technikę, lecz gdy to już zrobił szło z górki.
- Chyba? - przerwał pracę i posłał pytające spojrzenie na kuzynkę - Nie robisz tego na oko, prawda, Sophie? Każda deska ma taką samą szerokość. Podziel tą wartość przez szerokość pomieszczenia to będziesz dokładnie wiedziała ile potrzebujesz. Jak przytniesz za dużo to zmarnujesz materiał, jak za mało to wydłużysz sobie pracy - mówił swoim typowym, spokojnym informacyjnym tonem. Nie miał jej nic za złe. Dawał radę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Skinął głową w momencie w którym Sophie zdecydowała się zająć przycinaniem desek pozostawiając mu tym samym zadanie związane z ubijaniem części którą mógł po prostu zacząć ubijać do równomiernie rozstawionych na podłożu bel stanowiących stelaż dla przyszłej podłogi. W tym celu przygotował sobie kartonowe pudełko do którego wrzucił tyle gwoździ ile tylko miało szansę się pomieścić. Podwinął rękawy, podsunął sobie stertę desek którą miał zamiar użyć. Brał je po kolei i wbijał w odpowiednie miejsca gwoździe. Na jedną długość takiej deski przypadały cztery. Topornie mu poszło z poradzeniem sobie z kilkoma pierwszymi deskami. Przybijając gwoździe powykrzywiał kilka pierwszych nim zrozumiał błędy i wypracował odpowiednią technikę, lecz gdy to już zrobił szło z górki.
- Chyba? - przerwał pracę i posłał pytające spojrzenie na kuzynkę - Nie robisz tego na oko, prawda, Sophie? Każda deska ma taką samą szerokość. Podziel tą wartość przez szerokość pomieszczenia to będziesz dokładnie wiedziała ile potrzebujesz. Jak przytniesz za dużo to zmarnujesz materiał, jak za mało to wydłużysz sobie pracy - mówił swoim typowym, spokojnym informacyjnym tonem. Nie miał jej nic za złe. Dawał radę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Find your wings
Ostatnio zmieniony przez Anthony Skamander dnia 13.02.18 16:23, w całości zmieniany 1 raz
Zaufanie było dość kruchą rzeczą, zwłaszcza w takich czasach i w takich sprawach. Sophia wiedziała, że i tak okazano jej go sporo, wprowadzając do organizacji, ale na pełne zaufanie dopiero musiała sobie zasłużyć czynami, a nie tylko deklaracjami. Ostrożność Zakonu była całkowicie zrozumiała, biorąc pod uwagę, że kilkoro jego członków już pożegnało się z życiem. Zagrożenie nie było mrzonką, było realne, dlatego należało zachować ostrożność. Sophia sama też była ostrożna, potrzebowała czasu, żeby wszystko sobie przemyśleć. Nie lubiła działać bez żadnego zastanowienia i refleksji, choć niewątpliwie całym sercem popierała idee przyświecające Zakonowi i cieszyła się, że są ludzie, którym nie jest obojętny los tych, którzy byli zagrożeni. Chciała walczyć o lepsze jutro, kiedy nadejdzie już czas, by to zrobić – na ten moment walczyli z czymś bardziej przyziemnym – budową kwatery do spotkań.
- Tak, o wiele lepiej. Choć podobno kwatera była zabezpieczona zaklęciami? Trzeba będzie je odnowić, kiedy już budynek zostanie wzniesiony – powiedziała, piłując deskę. – Nie znam się na projektowaniu budynków, ale wierzę, że zadbaliście o zmniejszenie liczby słabych punktów i dobrym przystosowaniu układu budynku do naszych potrzeb, skoro po kilku miesiącach działalności Zakonu pewnie już wiadomo, co się najbardziej przyda.
Anthony był aurorem, i to dobrym. Na pewno posiadał odpowiedni zmysł nakazujący mu dbać o bezpieczeństwo i przewidywać z wyprzedzeniem, co może być słabym punktem i jak go zabezpieczyć. Nawet jeśli na kwaterę ponownie zostaną nałożone silne zaklęcia, przezorny zawsze ubezpieczony. W dobie anomalii nie można było w pełni ufać magii, więc im lepiej zostanie przystosowana kwatera tym lepiej.
- Nie robię, pomierzyłam pomieszczenie i zaznaczyłam na desce jej nadmiarową długość – powiedziała, przymierzając deskę. – Idealnie! – ucieszyła się, widząc, że zgodnie z jej przewidywaniami deska zmieściła się między jedną ścianą a drugą. Po przycięciu wszystkich które były za długie na taki sam wymiar jak pierwszą, mogła pomóc Anthony’emu w przybijaniu ich do stelaża. – Masz tam gdzieś gwoździe? Wezmę sobie trochę – rzuciła, biorąc młotek i kilka gwoździ. Niestety pierwszy też skrzywiła, bo uderzyła go w zły sposób i ten, zamiast wbić się w deskę, wygiął się w bok, ale po kilku podejściach umiała już to robić poprawnie. Praca nie była ciężka. Musiała układać deski równolegle obok siebie i przybijać je gwoździami tam, gdzie znajdowały się stelaże podtrzymujące konstrukcję. Na pewno było to mniej męczące i czasochłonne niż ścinanie drzew, więc pracowała wydajnie, a obszar podłogi pokryty już deskami systematycznie się powiększał. Sophia sprawdzała, czy deski trzymają się odpowiednio solidnie i są w stanie unieść jej ciężar. Zależało odpowiednio wcześnie wszystko posprawdzać, już na etapie prac. Nie lubiła robić niczego po łebkach, zresztą całkiem przyjemnie jej się pracowało z Anthonym. Było coś uspokajającego w tym miarowym wbijaniu gwoździ w deski i monotonnym stukocie młotków wypełniającym niewielką przestrzeń. Szło im całkiem sprawnie jak na amatorów, którzy nie zajmowali się takimi sprawami na co dzień. Od bycia aurorami była daleka przepaść do prac budowlanych, ale w życiu trzeba spróbować różnych rzeczy.
| rzucam na prace budowlane
- Tak, o wiele lepiej. Choć podobno kwatera była zabezpieczona zaklęciami? Trzeba będzie je odnowić, kiedy już budynek zostanie wzniesiony – powiedziała, piłując deskę. – Nie znam się na projektowaniu budynków, ale wierzę, że zadbaliście o zmniejszenie liczby słabych punktów i dobrym przystosowaniu układu budynku do naszych potrzeb, skoro po kilku miesiącach działalności Zakonu pewnie już wiadomo, co się najbardziej przyda.
Anthony był aurorem, i to dobrym. Na pewno posiadał odpowiedni zmysł nakazujący mu dbać o bezpieczeństwo i przewidywać z wyprzedzeniem, co może być słabym punktem i jak go zabezpieczyć. Nawet jeśli na kwaterę ponownie zostaną nałożone silne zaklęcia, przezorny zawsze ubezpieczony. W dobie anomalii nie można było w pełni ufać magii, więc im lepiej zostanie przystosowana kwatera tym lepiej.
- Nie robię, pomierzyłam pomieszczenie i zaznaczyłam na desce jej nadmiarową długość – powiedziała, przymierzając deskę. – Idealnie! – ucieszyła się, widząc, że zgodnie z jej przewidywaniami deska zmieściła się między jedną ścianą a drugą. Po przycięciu wszystkich które były za długie na taki sam wymiar jak pierwszą, mogła pomóc Anthony’emu w przybijaniu ich do stelaża. – Masz tam gdzieś gwoździe? Wezmę sobie trochę – rzuciła, biorąc młotek i kilka gwoździ. Niestety pierwszy też skrzywiła, bo uderzyła go w zły sposób i ten, zamiast wbić się w deskę, wygiął się w bok, ale po kilku podejściach umiała już to robić poprawnie. Praca nie była ciężka. Musiała układać deski równolegle obok siebie i przybijać je gwoździami tam, gdzie znajdowały się stelaże podtrzymujące konstrukcję. Na pewno było to mniej męczące i czasochłonne niż ścinanie drzew, więc pracowała wydajnie, a obszar podłogi pokryty już deskami systematycznie się powiększał. Sophia sprawdzała, czy deski trzymają się odpowiednio solidnie i są w stanie unieść jej ciężar. Zależało odpowiednio wcześnie wszystko posprawdzać, już na etapie prac. Nie lubiła robić niczego po łebkach, zresztą całkiem przyjemnie jej się pracowało z Anthonym. Było coś uspokajającego w tym miarowym wbijaniu gwoździ w deski i monotonnym stukocie młotków wypełniającym niewielką przestrzeń. Szło im całkiem sprawnie jak na amatorów, którzy nie zajmowali się takimi sprawami na co dzień. Od bycia aurorami była daleka przepaść do prac budowlanych, ale w życiu trzeba spróbować różnych rzeczy.
| rzucam na prace budowlane
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Pytanie o to, czy na kwaterę były rzucone zaklęcia ochronne zignorował uznając je za retoryczne. W końcu te nijak nie wyparowały, wciąż się dało wyczuć ich aurę - nie tak silną, niemrawą, lecz jednak wciąż wyczuwalną. Zresztą to miejsce wyraźnie było przesiąknięte magią różnego rodzaju. Wybuch, który rozerwał to miejsce na strzępy na pewno o to zadbała.
- Na wszystko przyjdzie czas - mruknął i wcale się w tej kwestii nie mylił bo w końcu proces wzmacniania osłabionych pierwszomajowymi rewelacjami zaklęć majowych mieli zaplanowany. Czas na to następował po ukończeniu budowy, która, jak na razie była nieco w powijakach. Sam auror prawdopodobnie nie będzie brał udziału w tym procesie. Przez naturę legilimencji na rzecz którą poświęcił wiele nie do końca sprawnie radził sobie z tkaniem zaklęć ochronnych. Za bardzo skupiał się na celu, a ten podczas podobnych procesów był nie do końca wyraźny.
- Zadbaliście? Ja nie miałem w tym udziału. Vance wzięła to na swoje barki. Chociaż trudno powiedzieć by miała wybór. Chyba jako jedyna wśród nas wie jak inaczej wykorzystać ołówek niż do pisania - zdradził wprost na chwilę przerywając walkę z niesfornymi śrubkami by Sophie w ogóle była w stanie go usłyszeć. Nie chciał by zasługa była przypisywana jemu bądź komukolwiek innemu. Stworzenie planu nowej kwatery nie było łatwe. Widział ile energii musiała na to poświęcić. Zmęczenie malujące się w jej oczach. Zapracowała na to, by zasługa za to należała tylko do niej.
Gdy przybił trzy kolejne deski musiał wstać i przynieść ich kolejną porcję. Wracając przeszedł się po ubitym już faktycznym kawałku podłogi zastanawiając się za ile lat to zacznie nieludzko skrzypieć. Dziesięć? Piętnaście?
- Yup, całą masę. Weź sobie na nie jakiś słoik lub kartonik. Nasypię ci ich więcej to będzie ci wygodniej - zapowiedział i tak też zrobił gdy tylko miał możliwość. Praca niewątpliwie zaczęła się posuwać do przodu, a podłoga piwnicy już wyglądała jak faktyczna podłoga. Dało się po niej już chodzić. Gdy ostatnie deski zostały dobite, Anthony usiadł na niej i odetchnął z ulgą. Czas przy tym nieludzko mu się dłużył, a sama praca była nużąca, nudna. Jednak w końcu dobiegła końca!
- Mam na popołudnie do pracy, a ty? Bo może, jeśli się zepniemy to uda nam się od razu nałożyć pierwszą warstwę lakieru? - zakonnicy, którzy przyszliby tu pod wieczór mogli by zacząć nakładać kolejną. Zawsze to jakiś drobny krok do przodu.
- Mogłabyś skoczyć po lakier i pędzle. Są na górze, przykryte burą zasłona. Ja w tym czasie zmiotę z powierzchni pył i dobiję co trzeba
|Rzut na Antka budowniczego
- Na wszystko przyjdzie czas - mruknął i wcale się w tej kwestii nie mylił bo w końcu proces wzmacniania osłabionych pierwszomajowymi rewelacjami zaklęć majowych mieli zaplanowany. Czas na to następował po ukończeniu budowy, która, jak na razie była nieco w powijakach. Sam auror prawdopodobnie nie będzie brał udziału w tym procesie. Przez naturę legilimencji na rzecz którą poświęcił wiele nie do końca sprawnie radził sobie z tkaniem zaklęć ochronnych. Za bardzo skupiał się na celu, a ten podczas podobnych procesów był nie do końca wyraźny.
- Zadbaliście? Ja nie miałem w tym udziału. Vance wzięła to na swoje barki. Chociaż trudno powiedzieć by miała wybór. Chyba jako jedyna wśród nas wie jak inaczej wykorzystać ołówek niż do pisania - zdradził wprost na chwilę przerywając walkę z niesfornymi śrubkami by Sophie w ogóle była w stanie go usłyszeć. Nie chciał by zasługa była przypisywana jemu bądź komukolwiek innemu. Stworzenie planu nowej kwatery nie było łatwe. Widział ile energii musiała na to poświęcić. Zmęczenie malujące się w jej oczach. Zapracowała na to, by zasługa za to należała tylko do niej.
Gdy przybił trzy kolejne deski musiał wstać i przynieść ich kolejną porcję. Wracając przeszedł się po ubitym już faktycznym kawałku podłogi zastanawiając się za ile lat to zacznie nieludzko skrzypieć. Dziesięć? Piętnaście?
- Yup, całą masę. Weź sobie na nie jakiś słoik lub kartonik. Nasypię ci ich więcej to będzie ci wygodniej - zapowiedział i tak też zrobił gdy tylko miał możliwość. Praca niewątpliwie zaczęła się posuwać do przodu, a podłoga piwnicy już wyglądała jak faktyczna podłoga. Dało się po niej już chodzić. Gdy ostatnie deski zostały dobite, Anthony usiadł na niej i odetchnął z ulgą. Czas przy tym nieludzko mu się dłużył, a sama praca była nużąca, nudna. Jednak w końcu dobiegła końca!
- Mam na popołudnie do pracy, a ty? Bo może, jeśli się zepniemy to uda nam się od razu nałożyć pierwszą warstwę lakieru? - zakonnicy, którzy przyszliby tu pod wieczór mogli by zacząć nakładać kolejną. Zawsze to jakiś drobny krok do przodu.
- Mogłabyś skoczyć po lakier i pędzle. Są na górze, przykryte burą zasłona. Ja w tym czasie zmiotę z powierzchni pył i dobiję co trzeba
|Rzut na Antka budowniczego
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 11
'k100' : 11
Sophia, kiedy się skupiła, również mogła to wyczuć – aurę zaklęć, ale też czegoś jeszcze, być może anomalii która zniszczyła budynek. Teraz w wielu miejscach można było wyczuć aurę tej niepokojącej mocy, która była złowieszcza, pulsowała złą energią będącą w stanie zaburzyć nawet tak potężne czary jak te, które podobno były nałożone na kwaterę przed jej zniszczeniem. Ale nawet jej się nie śniło, że tak naprawdę to kwatera była punktem zero, miejscem od którego wszystko się zaczęło.
- Z pewnością – powiedziała. Na wszystko miał przyjść czas po odbudowie. Oby tylko kolejne anomalie, także te pogodowe, nie miały znaczącego wpływu na prace. Przez maj i tak zrobili sporo, bo udało się przynajmniej zgromadzić materiał do odbudowy, z którego teraz mogli korzystać.
- Więc na pewno zrobiła kawał dobrej roboty z tym rysowaniem. Gorzej gdyby się okazało, że nikt w Zakonie nie potrafi rysować projektów – przytaknęła. Sama nigdy nie miała żadnych artystycznych talentów, więc każdy jej szkic będący czymś bardziej skomplikowanym niż narysowanie ludzika złożonego z kresek i kółka w miejscu głowy wyglądałby po prostu źle. Ale cóż, aurorom w końcu nie były potrzebne plastyczne uzdolnienia. Mogła ścinać drzewa i robić podłogi, ale rysowanie wolała zostawić w rękach kogoś kto ma odpowiedni zmysł.
Znalazła inne pudełko i podsunęła je Anthony’emu, by mógł nasypać jej gwoździ, po czym znów zabrała się do pracy, nie musząc co kilka chwil wstawać i przynosić ich sobie z jego pudełka.
- Coraz lepiej to wygląda – przyznała, kiedy spora część podłogi była gotowa. Deski wydawały się trzymać, gwoździe były powbijane starannie, tak, by nic nie wystawało i żeby nikt się nie mógł o nie potknąć. Wbicie wszystkich desek zajęło kilka godzin, ale w końcu mogli zobaczyć ukończoną podłogę, a było to z pewnością dobre zwieńczenie tego czasu pracy, którą włożyli w jej wykonanie. Zdecydowanie nie było to tak emocjonujące jak aurorskie śledztwa i pościgi za podejrzanymi, ale mogła się uspokoić i wyciszyć. Nie myśleć tyle o sprawach, które gdzieś w myślach ją dręczyły.
- Ja też, więc mogę jeszcze spędzić tu trochę czasu. – Do domu jej się nie spieszyło. I tak została w nim zupełnie sama, bez ani jednej żywej duszy która by na nią czekała. Mogła więc oddać się pracom budowlanym aż do momentu, w którym nadejdzie czas by zwijać się do pracy. – Jasne, poszukam ich – zgodziła się.
Jeszcze raz przeszła po podłodze, opuszczając piwniczną wnękę w której pracowali. Po krótkich poszukiwaniach udało jej się wypatrzeć burą płachtę, pod którą znalazła pędzle i lakier do drewna. Wzięła jedną puszkę oraz dwa pędzle, których wielkość uznała za odpowiednią do tego zadania, po czym wróciła do Skamandera.
- Nadadzą się? – zapytała, rzucając mu jeden pędzel i kładąc puszkę w miejscu gdzie oboje mogli mieć do niej dostęp.
Kiedy podłoga była uprzątnięta z pyłu i wiórek mogli zabrać się do malowania. Lakier miał charakterystyczny, dziwny zapach który kręcił w nosie i po kilku godzinach wdychania go zapewne spowodowałby ból głowy. Na szczęście malowanie desek nie było tak zawiłe jak malowanie obrazów i nie wymagało tak precyzyjnych, przemyślanych ruchów i wyczucia. Instynktownie wiedziała jednak by zacząć malowanie od dalszych części pomieszczenia i stopniowo przesuwać się w stronę wyjścia, pokrywając kolejne deski warstwą połyskującego lakieru, który miał utrwalić drewno. Także zastanawiała się, jak długo może wytrzymać taka podłoga.
- Jeśli będzie taka potrzeba, mogę tu jeszcze przyjść w najbliższych dniach i komuś pomóc przy budowie. Postaram się znaleźć jakiś wolny dzień między kolejnymi aurorskimi służbami – powiedziała, kończąc pokrywać farbą jedną deskę i zaczynając to robić z kolejną. – A ty? Czy masz jeszcze jakieś plany?
Nie była niestety na bieżąco z rozkładem prac i planami na kolejne dni.
- Z pewnością – powiedziała. Na wszystko miał przyjść czas po odbudowie. Oby tylko kolejne anomalie, także te pogodowe, nie miały znaczącego wpływu na prace. Przez maj i tak zrobili sporo, bo udało się przynajmniej zgromadzić materiał do odbudowy, z którego teraz mogli korzystać.
- Więc na pewno zrobiła kawał dobrej roboty z tym rysowaniem. Gorzej gdyby się okazało, że nikt w Zakonie nie potrafi rysować projektów – przytaknęła. Sama nigdy nie miała żadnych artystycznych talentów, więc każdy jej szkic będący czymś bardziej skomplikowanym niż narysowanie ludzika złożonego z kresek i kółka w miejscu głowy wyglądałby po prostu źle. Ale cóż, aurorom w końcu nie były potrzebne plastyczne uzdolnienia. Mogła ścinać drzewa i robić podłogi, ale rysowanie wolała zostawić w rękach kogoś kto ma odpowiedni zmysł.
Znalazła inne pudełko i podsunęła je Anthony’emu, by mógł nasypać jej gwoździ, po czym znów zabrała się do pracy, nie musząc co kilka chwil wstawać i przynosić ich sobie z jego pudełka.
- Coraz lepiej to wygląda – przyznała, kiedy spora część podłogi była gotowa. Deski wydawały się trzymać, gwoździe były powbijane starannie, tak, by nic nie wystawało i żeby nikt się nie mógł o nie potknąć. Wbicie wszystkich desek zajęło kilka godzin, ale w końcu mogli zobaczyć ukończoną podłogę, a było to z pewnością dobre zwieńczenie tego czasu pracy, którą włożyli w jej wykonanie. Zdecydowanie nie było to tak emocjonujące jak aurorskie śledztwa i pościgi za podejrzanymi, ale mogła się uspokoić i wyciszyć. Nie myśleć tyle o sprawach, które gdzieś w myślach ją dręczyły.
- Ja też, więc mogę jeszcze spędzić tu trochę czasu. – Do domu jej się nie spieszyło. I tak została w nim zupełnie sama, bez ani jednej żywej duszy która by na nią czekała. Mogła więc oddać się pracom budowlanym aż do momentu, w którym nadejdzie czas by zwijać się do pracy. – Jasne, poszukam ich – zgodziła się.
Jeszcze raz przeszła po podłodze, opuszczając piwniczną wnękę w której pracowali. Po krótkich poszukiwaniach udało jej się wypatrzeć burą płachtę, pod którą znalazła pędzle i lakier do drewna. Wzięła jedną puszkę oraz dwa pędzle, których wielkość uznała za odpowiednią do tego zadania, po czym wróciła do Skamandera.
- Nadadzą się? – zapytała, rzucając mu jeden pędzel i kładąc puszkę w miejscu gdzie oboje mogli mieć do niej dostęp.
Kiedy podłoga była uprzątnięta z pyłu i wiórek mogli zabrać się do malowania. Lakier miał charakterystyczny, dziwny zapach który kręcił w nosie i po kilku godzinach wdychania go zapewne spowodowałby ból głowy. Na szczęście malowanie desek nie było tak zawiłe jak malowanie obrazów i nie wymagało tak precyzyjnych, przemyślanych ruchów i wyczucia. Instynktownie wiedziała jednak by zacząć malowanie od dalszych części pomieszczenia i stopniowo przesuwać się w stronę wyjścia, pokrywając kolejne deski warstwą połyskującego lakieru, który miał utrwalić drewno. Także zastanawiała się, jak długo może wytrzymać taka podłoga.
- Jeśli będzie taka potrzeba, mogę tu jeszcze przyjść w najbliższych dniach i komuś pomóc przy budowie. Postaram się znaleźć jakiś wolny dzień między kolejnymi aurorskimi służbami – powiedziała, kończąc pokrywać farbą jedną deskę i zaczynając to robić z kolejną. – A ty? Czy masz jeszcze jakieś plany?
Nie była niestety na bieżąco z rozkładem prac i planami na kolejne dni.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
- Ale tak właśnie było. Nikt nie umiał. Przynajmniej jeszcze miesiąc temu - Vance potrafiła trzymać w dłoni ołówek i kreślić nimi kształty na pergaminie, lecz zdecydowanie nie były to architektoniczne projekty, które wymagały jednak technicznej kreski, a tej brakowało w jej miękkich szkicach widzianych z początkiem maja. Nie dziwił go taki stan rzeczy, zwłaszcza, gdy dowiedział się, że kobieta dorabiała czasami jako ilustratorka do dziecięcych książek. Musiała zmienić podejście, wielu rzeczy się douczyć, poświęcić czas na to by wypracować pociągnięcia, nie wspominając nawet o tym, że tym razem, to co tworzyła powinno być możliwe do przedstawienia w rzeczywistości. Nie było tu miejsca na kolorową dziecięcą abstrakcję. Świadoma nie wiedzy prosiła o książki z których mogła się douczyć, a efekt jej zaparcia zadziwiał - trzymane przez niego plany nowej kwatery choć przypominały kształtem to co widział miesiąc temu to jednak były czymś nieporównywalnie lepszym - Vance rysowała obrazki. Z jej pierwszego szkicu projektu mogę stwierdzić, że nigdy wcześniej nie tworzyła czegoś technicznego. Dobrze, że jednak jej się udało i nie musieliśmy angażować kogoś z zewnątrz. - podsumował, chodząc po ubitym parkiecie sprawdzając czy gdzieś nie wyglądają znad niego główki nie do końca ubitych gwoździ. W ten sposób dobił mocniej mocowanie w trzech miejscach, kiedy to jednocześnie Sophie kończyła również swoją dolę pracy.
Pociągnął nosem, bo co jak co - pomimo ich kontur budynku stał to było w nim chłodno, zwłaszcza teraz gdy anomalia ściągnęła nad Anglię ponownie śnieg. Na szczęście odpowiednio wszystko było zabezpieczone, tak by wilgoć nie przeszkadzała w pracach. Następnie, gdy kuzynka poszła szukać narzędzi on zabrał się za dokładne oczyszczenie wierzchniej warstwy nowo zbitej podłogi z kurzu, pyłu i innych takich pypci.
- Dziś wieczorem mam większą akcję. Nie wiem jak to będzie wyglądało po niej - a dokładniej jak on będzie po niej wyglądał - Mam ciągle jeszcze dużo zaległości w biurze dlatego też myślę, że raczej nie będę planował się z niego wychylać jeśli nie będzie to konieczne - Jak na razie pracę traktował z większym priorytetem niż Zakon, który bardziej w tym momencie zajmował się radzeniem sobie z konsekwencjami niesprawiedliwości, następstwami coraz ściślej definiowanej dyskryminacji. Nie zapobiegał, nie przeciwdziałał tak jak to on robił jako auror, tylko zajmował się sprzątaniem po bałaganie. To było trochę mało.
Pociągnął pędzlem po desce. Pomazana lakierem zabłyszczała w świetle świec. Gęsta substancja trudno się rozprowadzała. Prawdopodobnie po pracy Anthoniego lakier nie będzie do końca równomiernie rozprowadzony, lecz raczej nie będzie miał mu nikt tego za złe - przecież to piwnica.
Pociągnął nosem, bo co jak co - pomimo ich kontur budynku stał to było w nim chłodno, zwłaszcza teraz gdy anomalia ściągnęła nad Anglię ponownie śnieg. Na szczęście odpowiednio wszystko było zabezpieczone, tak by wilgoć nie przeszkadzała w pracach. Następnie, gdy kuzynka poszła szukać narzędzi on zabrał się za dokładne oczyszczenie wierzchniej warstwy nowo zbitej podłogi z kurzu, pyłu i innych takich pypci.
- Dziś wieczorem mam większą akcję. Nie wiem jak to będzie wyglądało po niej - a dokładniej jak on będzie po niej wyglądał - Mam ciągle jeszcze dużo zaległości w biurze dlatego też myślę, że raczej nie będę planował się z niego wychylać jeśli nie będzie to konieczne - Jak na razie pracę traktował z większym priorytetem niż Zakon, który bardziej w tym momencie zajmował się radzeniem sobie z konsekwencjami niesprawiedliwości, następstwami coraz ściślej definiowanej dyskryminacji. Nie zapobiegał, nie przeciwdziałał tak jak to on robił jako auror, tylko zajmował się sprzątaniem po bałaganie. To było trochę mało.
Pociągnął pędzlem po desce. Pomazana lakierem zabłyszczała w świetle świec. Gęsta substancja trudno się rozprowadzała. Prawdopodobnie po pracy Anthoniego lakier nie będzie do końca równomiernie rozprowadzony, lecz raczej nie będzie miał mu nikt tego za złe - przecież to piwnica.
Find your wings
Sophia pokiwała głową, przyjmując do wiadomości jego słowa.
- Wygląda na to że każde z nas musi się teraz uczyć nowych rzeczy – przyznała z uśmiechem. – Ja jeszcze miesiąc temu też nie pomyślałabym, że będę ścinać drzewa i robić podłogi, ale życie lubi zaskakiwać. Nie narzekam jednak, lubię się uczyć nowych umiejętności i zdobywać nowe doświadczenia.
W tym przypadku było to o tyle istotne, że wykonując te jakże nieaurorskie zadania też mogła się przydać. Kwatera na pewno była potrzebna Zakonowi, a skoro jej odbudowanie było inicjatywą członków to oczywiście Sophia chciała dołożyć swoją cegiełkę. Na poważne zadania i walkę przyjdzie jeszcze czas. Czasami trzeba było być cierpliwym i zaczynać od małych rzeczy. Kiedyś była Puchonką, praca fizyczna nie była dla niej czymś uwłaczającym. Lubiła też czuć się częścią większej całości.
Jak w nadchodzących tygodniach każdy Zakonnik doda coś od siebie do budowy kwatery to prawdopodobnie już wkrótce budynek będzie gotowy. Sophię bardzo ciekawił rezultat końcowy, tym bardziej że też miała mieć swój mały udział w jego powstawaniu. Z zapałem i energią zabrała się więc do malowania podłogi lakierem. Pędzel szurał po szorstkim drewnie, pozostawiając na nim farbę; Sophia uważała by niechcący nie rozmazać dłonią lub kolanem już zamalowanej części. Nawet jeśli to były tylko piwnice to nie chciała zostawiać po sobie fuszerki.
- To ma związek z którąś z wcześniejszych spraw, czy nowe dochodzenie? – zapytała z zaciekawieniem. Sama póki co głównie tkwiła w kilku dotychczasowych sprawach, które niestety posuwały się do przodu mozolnie, bo w dobie anomalii prowadzenie śledztw stawało się trudniejsze, a chaos sprzyjał wszelkim mętom spod ciemnej gwiazdy. Czasem trudno było odróżnić skutek faktycznego czarnomagicznego ataku od działania anomalii, nawet kiedy posiadało się dużą wiedzę o obronie przed czarną magią. Sophia często zostawała w pracy po godzinach, ślęcząc nad aktami, analizując poszlaki i próbując doszukiwać się nowych powiązań. Oczywiście poza tym mogła też wyskoczyć nagła nieprzewidziana akcja w terenie, więc jej wolny czas też nie był niczym pewnym i ewentualna data w której byłaby dyspozycyjna musiała pozostać płynna.
- Chyba że tak – powiedziała, malując kolejną deskę. – Jeśli i mi nie wyskoczy nic nagłego, to postaram się tu jeszcze przyjść. Ale w obecnych czasach i przy naszym zawodzie trudno wybiegać daleko w przyszłość.
Wzruszyła ramionami, akceptując że po prostu tak było. A jeśli chodzi o Zakon to na wszystko musiał przyjść czas. Jeszcze na pewno będą mieć okazję do działania, z tego co było jej wiadomo organizacja miała już za sobą kilka poważniejszych akcji w minionych miesiącach, a walczenie z niesprawiedliwością i dyskryminacją oraz jej skutkami również było ważne. Sophia niestety dobrze wiedziała, że te zjawiska, jeśli zostaną zignorowane i spotkają się z niemym przyzwoleniem, mogą ewoluować w coś dużo groźniejszego, że czasami dyskryminacja stanowi pierwszy krok do faktycznej przemocy – a dopiero z tą mogli walczyć aurorzy w ramach swojej pracy. Należało też działać u podstaw. Sophia wierzyła jednak że może pogodzić bycie aurorem i członkiem Zakonu Feniksa, zwłaszcza że jej zaufanie do instytucji ministerstwa zostało mocno nadszarpnięte. Mimo to pracy aurora była wierna i nie uchylała się od obowiązków.
Stopniowo posuwała się coraz bliżej ku wyjściu, przerzucając zbędne szpargały na schodki, by odsłonić przykryte fragmenty podłogi. Malowanie w jej wykonaniu też nie było idealne, bo miejscami pozostały smugi od pędzla – ale najważniejszy był wzgląd praktyczny, czyli należyte wzmocnienie drewna. I choć była pomazana farbą i pewnie cała nią śmierdziała, to kiedy stanęła na schodkach i spojrzała z góry na ich wspólne dzieło mogła być zadowolona.
- Jest dobrze. Tak mi się wydaje – powiedziała. – Jesteś zadowolony?
- Wygląda na to że każde z nas musi się teraz uczyć nowych rzeczy – przyznała z uśmiechem. – Ja jeszcze miesiąc temu też nie pomyślałabym, że będę ścinać drzewa i robić podłogi, ale życie lubi zaskakiwać. Nie narzekam jednak, lubię się uczyć nowych umiejętności i zdobywać nowe doświadczenia.
W tym przypadku było to o tyle istotne, że wykonując te jakże nieaurorskie zadania też mogła się przydać. Kwatera na pewno była potrzebna Zakonowi, a skoro jej odbudowanie było inicjatywą członków to oczywiście Sophia chciała dołożyć swoją cegiełkę. Na poważne zadania i walkę przyjdzie jeszcze czas. Czasami trzeba było być cierpliwym i zaczynać od małych rzeczy. Kiedyś była Puchonką, praca fizyczna nie była dla niej czymś uwłaczającym. Lubiła też czuć się częścią większej całości.
Jak w nadchodzących tygodniach każdy Zakonnik doda coś od siebie do budowy kwatery to prawdopodobnie już wkrótce budynek będzie gotowy. Sophię bardzo ciekawił rezultat końcowy, tym bardziej że też miała mieć swój mały udział w jego powstawaniu. Z zapałem i energią zabrała się więc do malowania podłogi lakierem. Pędzel szurał po szorstkim drewnie, pozostawiając na nim farbę; Sophia uważała by niechcący nie rozmazać dłonią lub kolanem już zamalowanej części. Nawet jeśli to były tylko piwnice to nie chciała zostawiać po sobie fuszerki.
- To ma związek z którąś z wcześniejszych spraw, czy nowe dochodzenie? – zapytała z zaciekawieniem. Sama póki co głównie tkwiła w kilku dotychczasowych sprawach, które niestety posuwały się do przodu mozolnie, bo w dobie anomalii prowadzenie śledztw stawało się trudniejsze, a chaos sprzyjał wszelkim mętom spod ciemnej gwiazdy. Czasem trudno było odróżnić skutek faktycznego czarnomagicznego ataku od działania anomalii, nawet kiedy posiadało się dużą wiedzę o obronie przed czarną magią. Sophia często zostawała w pracy po godzinach, ślęcząc nad aktami, analizując poszlaki i próbując doszukiwać się nowych powiązań. Oczywiście poza tym mogła też wyskoczyć nagła nieprzewidziana akcja w terenie, więc jej wolny czas też nie był niczym pewnym i ewentualna data w której byłaby dyspozycyjna musiała pozostać płynna.
- Chyba że tak – powiedziała, malując kolejną deskę. – Jeśli i mi nie wyskoczy nic nagłego, to postaram się tu jeszcze przyjść. Ale w obecnych czasach i przy naszym zawodzie trudno wybiegać daleko w przyszłość.
Wzruszyła ramionami, akceptując że po prostu tak było. A jeśli chodzi o Zakon to na wszystko musiał przyjść czas. Jeszcze na pewno będą mieć okazję do działania, z tego co było jej wiadomo organizacja miała już za sobą kilka poważniejszych akcji w minionych miesiącach, a walczenie z niesprawiedliwością i dyskryminacją oraz jej skutkami również było ważne. Sophia niestety dobrze wiedziała, że te zjawiska, jeśli zostaną zignorowane i spotkają się z niemym przyzwoleniem, mogą ewoluować w coś dużo groźniejszego, że czasami dyskryminacja stanowi pierwszy krok do faktycznej przemocy – a dopiero z tą mogli walczyć aurorzy w ramach swojej pracy. Należało też działać u podstaw. Sophia wierzyła jednak że może pogodzić bycie aurorem i członkiem Zakonu Feniksa, zwłaszcza że jej zaufanie do instytucji ministerstwa zostało mocno nadszarpnięte. Mimo to pracy aurora była wierna i nie uchylała się od obowiązków.
Stopniowo posuwała się coraz bliżej ku wyjściu, przerzucając zbędne szpargały na schodki, by odsłonić przykryte fragmenty podłogi. Malowanie w jej wykonaniu też nie było idealne, bo miejscami pozostały smugi od pędzla – ale najważniejszy był wzgląd praktyczny, czyli należyte wzmocnienie drewna. I choć była pomazana farbą i pewnie cała nią śmierdziała, to kiedy stanęła na schodkach i spojrzała z góry na ich wspólne dzieło mogła być zadowolona.
- Jest dobrze. Tak mi się wydaje – powiedziała. – Jesteś zadowolony?
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Auror mruknął potakująco, choć nie było w tym nic co świadczyłoby o tym, że on uważa tak samo. Prawdopodobnie gdyby był bardziej otwartym człowiekiem to by jednak narzekał. Nie miał nic przeciwko nauce bo przecież w końcu był ex krukonem. Miłował rozwój, pragnął zdobywać wiedzę, traktował umysł jak świątynię. Jednak wbijanie gwoździ w deskę? Ciągłe, monotonne łup-łup-łup młotka. Kolejna deska, kolejne łupanie i tak w nieskończoność, a przynajmniej dopóki nie skończy się miejsce na stelażu. Nic w tym rozwojowego, nic w tym ciekawego. Thony męczył się przy tym bardziej psychicznie, niż fizycznie, jednak swoje narzekanie zostawił tylko i wyłącznie dla siebie wiedząc, że czasami trzeba robić rzeczy których się nie lubi. Zmuszał się więc do przybijania kolejnej deski, a potem, gdy podłoga była już zbita do pociągania pędzla. Czynność ta była równie pasjonująca co wcześniejsza - pędzlem w górę, pędzlem w dół.
- Zrodziła się gdzieś w połowie maja, jest więc względnie świeża. Idzie jednak sprawnie do przodu. Pracuję nad nią w końcu z Samuelem... - a właściwie tak formalnie pod jego dowodzeniem. Ten w końcu miał tytuł już starszego aurora pomimo iż był młodszy. Anthony nie miał z tym problemu. Od dawna wiedział, że kuzynowi należy się awans - ...oraz z Jackie - zdziwiłbym się, gdyby tkwiła w punkcie dłużej niż trzy dni. Dziś liczę na finał - jego drużyna była zdeterminowana to zakończyć miał nadzieję, że czarnoksiężnik na którego polują również podziela ich zdanie.
Przesuwał się metodycznie o kolejne cale w tył wprost proporcjonalnie do przesuwającej się w przód pomalowanej powierzchni. Ostry zapach lakieru gryzł go w nos powodując, że parę razy kichnął.
Nie miał w zwyczaju wybiegać dalej w przód z planami niż powinien. Trochę faktycznie zawód go tego nauczył, lecz również od sam nie lubił się karmić czymś ułudami. Życie zdążyło dać mu parę lekcji w tym temacie. Teraz był przezorniejszy.
Malowali przesuwając się do wyjścia. Gdy został już tylko niewielki skrawek, Anthony opuścił pomieszczenie pozostawiając zadanie dokończenia w rękach Sophie - była mniejsza i zdecydowanie łatwiej było jej krzątać się po niewielkiej powierzchni niż jemu, a co gorzej ich dójce na raz. Gdy skończyła dołączyła do niego.
- Tak. Zadowolony, że w końcu koniec - uśmiechnął się pod nosem kiedy to z wysokości przyglądał się na wykonaną pracę. Nie potrafił ocenić, czy jest dobrze ale to chyba był najmniejszy problem. Piwnica nie musiała być reprezentatywna. Właściwie cały budynek nie musiał i nie będzie skoro za jego budowę zabierają się ludzie tacy jak on - czyli którzy nigdy nie mieli do czynienia z taką pracą. Co zrobić. W przeciągu kilkunastu minut Thony i Sophia rozeszli się w swoje strony. To w końcu był dopiero początek dnia.
|2x zt
- Zrodziła się gdzieś w połowie maja, jest więc względnie świeża. Idzie jednak sprawnie do przodu. Pracuję nad nią w końcu z Samuelem... - a właściwie tak formalnie pod jego dowodzeniem. Ten w końcu miał tytuł już starszego aurora pomimo iż był młodszy. Anthony nie miał z tym problemu. Od dawna wiedział, że kuzynowi należy się awans - ...oraz z Jackie - zdziwiłbym się, gdyby tkwiła w punkcie dłużej niż trzy dni. Dziś liczę na finał - jego drużyna była zdeterminowana to zakończyć miał nadzieję, że czarnoksiężnik na którego polują również podziela ich zdanie.
Przesuwał się metodycznie o kolejne cale w tył wprost proporcjonalnie do przesuwającej się w przód pomalowanej powierzchni. Ostry zapach lakieru gryzł go w nos powodując, że parę razy kichnął.
Nie miał w zwyczaju wybiegać dalej w przód z planami niż powinien. Trochę faktycznie zawód go tego nauczył, lecz również od sam nie lubił się karmić czymś ułudami. Życie zdążyło dać mu parę lekcji w tym temacie. Teraz był przezorniejszy.
Malowali przesuwając się do wyjścia. Gdy został już tylko niewielki skrawek, Anthony opuścił pomieszczenie pozostawiając zadanie dokończenia w rękach Sophie - była mniejsza i zdecydowanie łatwiej było jej krzątać się po niewielkiej powierzchni niż jemu, a co gorzej ich dójce na raz. Gdy skończyła dołączyła do niego.
- Tak. Zadowolony, że w końcu koniec - uśmiechnął się pod nosem kiedy to z wysokości przyglądał się na wykonaną pracę. Nie potrafił ocenić, czy jest dobrze ale to chyba był najmniejszy problem. Piwnica nie musiała być reprezentatywna. Właściwie cały budynek nie musiał i nie będzie skoro za jego budowę zabierają się ludzie tacy jak on - czyli którzy nigdy nie mieli do czynienia z taką pracą. Co zrobić. W przeciągu kilkunastu minut Thony i Sophia rozeszli się w swoje strony. To w końcu był dopiero początek dnia.
|2x zt
Find your wings
02.07.
Nie trzeba było nawet pytać, czy zrobi coś dla Zakonu. Im szybciej kwatera zostanie odbudowana, tym dla wszystkich lepiej, a należało ją też zabezpieczyć. Na tym etapie Frances mogła dołożyć swoją cegiełkę. Mogła równie dobrze wieszać firanki w oknach chaty i ścierać kurze, ale jeśli przedtem potrzebne było Salvio Hexia – zajmie się i Salvio Hexia, to nawet potrzebniejsze, myśląc pragmatycznie. W zakresie teorii to zaklęcie nie miało przed nią tajemnic, w końcu mieściło się w wąskim kręgu jej niemal specjalistycznych zainteresowań. A jednak wątpiła, by dała sobie z nim radę; zostało jej liczyć, że Pomona, której miała przy tym pomóc jest bieglejsza w obronie i wspólnymi siłami uda im się wzmocnić zaklęcia Dumbledore’a. Przez ten drobny szczegół Frances jakby traktowała swoje zadanie nieco bardziej osobiście i poważnie, a przez całą drogę do chaty głowę zapełniały jej sentymentalne myśli o osobie swego dawnego mentora.
W miarę jak zbliżała się do siedziby Zakonu, udzielał się jej spokój samotni. Kiedy zobaczyła stojący chybotliwie płot strzegący ogródka przy chacie, jakby poczuła się lepiej. Domek zawsze sprawiał wrażenie, ujmując to realistycznie, lecz z sympatią, zapuszczonego, a odkąd trwały prace nad jego odbudową, rozgardiasz był jeszcze większy. W pobliżu nie było nikogo. Frances zdawało się, że z pobliskiego drzewa czmychnęła w las wiewiórka, która nie zapuściłaby się tak daleko, gdyby wokół krzątali się ludzie. Odetchnęła, zatrzymawszy się przed wejściem i rozejrzała, czy aby nie czai się blisko także coś większego, po czym wkroczyła do ogrodu. Zaklęcia ochronne o rozległym spektrum działania należy rzucać od zewnątrz, uznała. Tak, by krąg niewidzialności objął jak najszerzej najbliższy chacie teren. Frances przechadzała się po ogrodzie w oczekiwaniu na nadejście Pomony. Kiedy udało jej się w gąszczu chwastów zidentyfikować pokrzywę, przestępowała nad nią; większej części roślinności porastającej ogród jednak nie rozpoznawała. Wygląd i zapach ich mieszał się w jedno doznanie, które doceniała niekoniecznie rozumiejąc. Z nauką związała w swym życiu zaklęcia, reszty świata nie chciała już rozkładać na czynniki pierwsze i łacińskie nazwy. W zasadzie to z niekłamaną przyjemnością zapominała doszczętnie tę odrobinę łaciny, jaką podłapała przez dwa lata śpiewania w szkolnym chórze.
Okrążyła dom, rozmyślając, czy na rzucanie zaklęcia wpłynie jakoś nierówność terenu, albo czy nie powstaną interakcje z innymi czarami. Nawet w jej własnych myślach nie brzmiało to prawdopodobnie, ale anomalie robiły swoje; nie wystarczała wiedza zdobyta w szkole i poza nią, trzeba było się spodziewać najdziwniejszych efektów. Co, nawiasem mówiąc, potwornie Frances irytowało. I być może przedłuży też sprawdzanie, czy rzucone na chatę Salvio na pewno jest szczelne.
Skończywszy swoje okrążenie, Frances oparła się o płot i zaczęła wyglądać koleżanki. Dojrzawszy wreszcie sylwetkę Pomony na końcu ścieżki, pomachała do niej energicznie.
Nie trzeba było nawet pytać, czy zrobi coś dla Zakonu. Im szybciej kwatera zostanie odbudowana, tym dla wszystkich lepiej, a należało ją też zabezpieczyć. Na tym etapie Frances mogła dołożyć swoją cegiełkę. Mogła równie dobrze wieszać firanki w oknach chaty i ścierać kurze, ale jeśli przedtem potrzebne było Salvio Hexia – zajmie się i Salvio Hexia, to nawet potrzebniejsze, myśląc pragmatycznie. W zakresie teorii to zaklęcie nie miało przed nią tajemnic, w końcu mieściło się w wąskim kręgu jej niemal specjalistycznych zainteresowań. A jednak wątpiła, by dała sobie z nim radę; zostało jej liczyć, że Pomona, której miała przy tym pomóc jest bieglejsza w obronie i wspólnymi siłami uda im się wzmocnić zaklęcia Dumbledore’a. Przez ten drobny szczegół Frances jakby traktowała swoje zadanie nieco bardziej osobiście i poważnie, a przez całą drogę do chaty głowę zapełniały jej sentymentalne myśli o osobie swego dawnego mentora.
W miarę jak zbliżała się do siedziby Zakonu, udzielał się jej spokój samotni. Kiedy zobaczyła stojący chybotliwie płot strzegący ogródka przy chacie, jakby poczuła się lepiej. Domek zawsze sprawiał wrażenie, ujmując to realistycznie, lecz z sympatią, zapuszczonego, a odkąd trwały prace nad jego odbudową, rozgardiasz był jeszcze większy. W pobliżu nie było nikogo. Frances zdawało się, że z pobliskiego drzewa czmychnęła w las wiewiórka, która nie zapuściłaby się tak daleko, gdyby wokół krzątali się ludzie. Odetchnęła, zatrzymawszy się przed wejściem i rozejrzała, czy aby nie czai się blisko także coś większego, po czym wkroczyła do ogrodu. Zaklęcia ochronne o rozległym spektrum działania należy rzucać od zewnątrz, uznała. Tak, by krąg niewidzialności objął jak najszerzej najbliższy chacie teren. Frances przechadzała się po ogrodzie w oczekiwaniu na nadejście Pomony. Kiedy udało jej się w gąszczu chwastów zidentyfikować pokrzywę, przestępowała nad nią; większej części roślinności porastającej ogród jednak nie rozpoznawała. Wygląd i zapach ich mieszał się w jedno doznanie, które doceniała niekoniecznie rozumiejąc. Z nauką związała w swym życiu zaklęcia, reszty świata nie chciała już rozkładać na czynniki pierwsze i łacińskie nazwy. W zasadzie to z niekłamaną przyjemnością zapominała doszczętnie tę odrobinę łaciny, jaką podłapała przez dwa lata śpiewania w szkolnym chórze.
Okrążyła dom, rozmyślając, czy na rzucanie zaklęcia wpłynie jakoś nierówność terenu, albo czy nie powstaną interakcje z innymi czarami. Nawet w jej własnych myślach nie brzmiało to prawdopodobnie, ale anomalie robiły swoje; nie wystarczała wiedza zdobyta w szkole i poza nią, trzeba było się spodziewać najdziwniejszych efektów. Co, nawiasem mówiąc, potwornie Frances irytowało. I być może przedłuży też sprawdzanie, czy rzucone na chatę Salvio na pewno jest szczelne.
Skończywszy swoje okrążenie, Frances oparła się o płot i zaczęła wyglądać koleżanki. Dojrzawszy wreszcie sylwetkę Pomony na końcu ścieżki, pomachała do niej energicznie.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Świat coraz szybciej pędzi ku zagładzie. Z każdym dniem wydaje mi się, że chmury na niebie są coraz czarniejsze - a powoli przebijające się słońce i tak znika w wojennym pyle. Jest źle, strach czuć coraz mocniej, jego zimny oddech na karku wywołuje dreszcze. Nie lubię takich emocji. Mimowolnie przypomina mi się Hogwart, jego dawny mrok oraz tragedie usłane śmiercią niewinnych - Grindelwald zniknął, ale ja nie wierzę, że umarł. Boję się chwili kiedy znów powróci, w dodatku silniejszy, jeszcze mocniej żądny krwi najsłabszych. Boję się, że moje nikłe umiejętności nie ochronią wszystkich uczniów, że znów będę mieć kilkoro z nich na sumieniu. Czasem zdarza mi się udawać, że życie toczy się dalej, że beztroska króluje w uśmiechach oraz spojrzeniu, ale prawda jest wciąż jednaka. Zło czai się wszędzie i może przybrać twarz dobrego znajomego - musimy mieć się na baczności. I to właśnie takie myślenie budzi we mnie paranoję. Podejrzliwie patrzę na tych, których twarzy nie widuję w Zakonie, tracąc w ten sposób poczucie bezpieczeństwa. To nie tak powinno wyglądać. Nie tak powinnam patrzeć na własną rodzinę. Dobrze, że nie mieszają się w niebezpieczne rzeczy, ale czy to może oznaczać, że powinnam ich skazać na uprzejme, niechciane potępienie? Zbyt wiele wątpliwości rodzi się w niewinnym do tej pory sercu moim. I za to nie lubię kolejnego rozpoczętego miesiąca.
Obowiązki należą do obowiązków, zatem nie migam się od ich wykonywania, bez względu na otaczającą nas zewsząd atmosferę czarnej magii. Ministerstwo spłonęło pochłaniając naszego kuzyna, a ja dalej chodzę do pracy. Po godzinach naprawiam świat - czy raczej Starą Chatę. Przypomina mi tamtą poprzednią, ale teraz jest dużo nowsza. Świeższa. Drewno wciąż pachnie lasem, ogród dalej pozostaje zaniedbany. Uśmiecham się do tego widoku kącikiem ust; już dawno powinnyśmy z Eileen zrobić tu porządek. Ale ona ma teraz wiele na głowie skoro została żoną.
Podchodzę z wolna do czekającej już Frances i odmachuję na przywitanie. Brakuje mi wiele pokładów typowej dla siebie energii jeszcze sprzed kilku miesięcy, ale podoba mi się entuzjazm przyjaciółki. Istnieją jeszcze ludzie, których wojna nie zepsuła. To naprawdę świetne uczucie być optymistą - też kiedyś nim byłam.
- Cześć - rzucam, żeby formalności stało się zadość. Ustawiam się gdzieś obok, intensywny wzrok koncentrując na domostwie. - Wszystko dobrze? - pytam z troską, chcąc się upewnić, że jest dobrze. Tak jakby w tej sytuacji mogło być. - Jaki mamy plan? - wyrzucam z siebie kolejne pytanie, podchodząc bliżej ściany. Nie mogę się odpowiednio zrelaksować i odprężyć, dlaczego?
Obowiązki należą do obowiązków, zatem nie migam się od ich wykonywania, bez względu na otaczającą nas zewsząd atmosferę czarnej magii. Ministerstwo spłonęło pochłaniając naszego kuzyna, a ja dalej chodzę do pracy. Po godzinach naprawiam świat - czy raczej Starą Chatę. Przypomina mi tamtą poprzednią, ale teraz jest dużo nowsza. Świeższa. Drewno wciąż pachnie lasem, ogród dalej pozostaje zaniedbany. Uśmiecham się do tego widoku kącikiem ust; już dawno powinnyśmy z Eileen zrobić tu porządek. Ale ona ma teraz wiele na głowie skoro została żoną.
Podchodzę z wolna do czekającej już Frances i odmachuję na przywitanie. Brakuje mi wiele pokładów typowej dla siebie energii jeszcze sprzed kilku miesięcy, ale podoba mi się entuzjazm przyjaciółki. Istnieją jeszcze ludzie, których wojna nie zepsuła. To naprawdę świetne uczucie być optymistą - też kiedyś nim byłam.
- Cześć - rzucam, żeby formalności stało się zadość. Ustawiam się gdzieś obok, intensywny wzrok koncentrując na domostwie. - Wszystko dobrze? - pytam z troską, chcąc się upewnić, że jest dobrze. Tak jakby w tej sytuacji mogło być. - Jaki mamy plan? - wyrzucam z siebie kolejne pytanie, podchodząc bliżej ściany. Nie mogę się odpowiednio zrelaksować i odprężyć, dlaczego?
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To smutny widok, kiedy nie próbując wcale dostrzega się, jak z człowieka ulatuje życie, wewnętrzny spokój, który potrafi rozlać się po innych, stworzyć komfortową atmosferę. Na jej miejscu między ludźmi zasiadała teraz nieufność, a Frances podobnie jak inni odczuwała jej obecność, musiała nauczyć się nie tyle przezwyciężać ją, co rozumieć. Niektóre sprawy zabrnęły już za daleko, nie wszystkie odczucia da się odtworzyć w nowych warunkach; rzeczywistość szybko zmienia ludzi, nawet jeśli nie są tego świadomi. Idąc przez życie Frania nadal dużo się uśmiechała, ale coraz częściej na siłę, robiąc dobrą minę do złej gry. A potem w chwilach autorefleksji, zastanawiała się – to jeszcze optymizm, już desperacja, czy kolejny ze sposobów, jaki wypróbowywała, by nie zwariować, gdy wokół wszystko (ostatnio nawet dosłownie) się wali?
- Serwus. – przywitała Pomonę. Widywały się rzadko, ale niedługo już będą razem pracować. Może przypadnie im miejsce blisko siebie w pokoju nauczycielskim, albo Puchoni z czwartego roku będą tłumaczyć się Pomonie w piątkowe popołudnia, że spóźnili się na zielarstwo przez rozgadanie profesor Montgomery na poprzedniej lekcji? Życie codzienne w Hogwarcie, jej nowe życie, nie wydawało jej się jeszcze realne, choć wyobrażała je sobie co noc, próbując odegnać powodujące bezsenność myśli o tragedii w Ministerstwie Magii. Z dna pamięci wydobywała najdrobniejsze szczegóły swych uczniowskich czasów wiedząc, że tym razem wszystko i tak będzie inaczej. Zostanie nauczycielką, dostanie uczniów pod opiekę i odpowiedzialność za ich wykształcenie w dziedzinie zaklęć.
- Chyba dobrze. A z tobą w porządku? – niewiarygodne, że dożyła czasów, w których sam fakt, że ktoś dożył kolejnego dnia to dobre wieści. Życie trzeba doceniać zawsze, ale gdy zaczynało gubić się wśród zamieszania, wrogości i terroru dobrze stawało się pojęciem wyjątkowo względnym. Niepokój towarzyszący Frances przed laty, gdy Grindelwald panoszył się w Wielkiej Brytanii, a ona zastraszona postanowiła wrócić do domu rodziców i żyć z mugolami, uderzał teraz w odbudowane przez nią życie po magicznej stronie ze zdwojoną siłą, choć czarnoksiężnik przecież zniknął. Tym razem jednak ucieczka nie wchodziła w grę; Frances zaangażowała się w Zakon. Jeśli ktoś mógł coś zrobić z ostatnimi wydarzeniami – to w ich liczebności i poświęceniu musiała złożyć zaufanie. I nie wahać się przed położeniem na szali własnego czasu i umiejętności, a więc – życia.
- Nie jestem pewna. – przyznała, przestępując z nogi na nogę, chcąc ukryć jakoś odrobinę zażenowania. – Zawsze lepiej radziłaś sobie z obroną, może ty rzucisz zaklęcie? Będzie trzeba zrobić to kilka razy, by krąg jaki wytworzy był dostatecznie duży.
Zasięg zaklęcia różnił się indywidualnie między rzucającymi je czarodziejami, dotyczyło to zarówno Salvio Hexia jak i innych czarów, zwłaszcza obszarowych. Zależał między innymi od talentu czarodzieja, swobody jego ruchów, a także powinowactwa rdzenia różdżki do konkretnego rodzaju magii. Wszystkie te czynniki reagowały ze sobą, tworząc unikalną, trudną do oszacowania wypadkową. Ale o tym wykłady będzie miała we wrześniu.
- Pomyślałam, że będę na bieżąco sprawdzać, czy działa, a bariera nie ma słabszych punktów. W końcu ostatnio magia nie bywa tak przewidywalna, jak zwykle…
- Serwus. – przywitała Pomonę. Widywały się rzadko, ale niedługo już będą razem pracować. Może przypadnie im miejsce blisko siebie w pokoju nauczycielskim, albo Puchoni z czwartego roku będą tłumaczyć się Pomonie w piątkowe popołudnia, że spóźnili się na zielarstwo przez rozgadanie profesor Montgomery na poprzedniej lekcji? Życie codzienne w Hogwarcie, jej nowe życie, nie wydawało jej się jeszcze realne, choć wyobrażała je sobie co noc, próbując odegnać powodujące bezsenność myśli o tragedii w Ministerstwie Magii. Z dna pamięci wydobywała najdrobniejsze szczegóły swych uczniowskich czasów wiedząc, że tym razem wszystko i tak będzie inaczej. Zostanie nauczycielką, dostanie uczniów pod opiekę i odpowiedzialność za ich wykształcenie w dziedzinie zaklęć.
- Chyba dobrze. A z tobą w porządku? – niewiarygodne, że dożyła czasów, w których sam fakt, że ktoś dożył kolejnego dnia to dobre wieści. Życie trzeba doceniać zawsze, ale gdy zaczynało gubić się wśród zamieszania, wrogości i terroru dobrze stawało się pojęciem wyjątkowo względnym. Niepokój towarzyszący Frances przed laty, gdy Grindelwald panoszył się w Wielkiej Brytanii, a ona zastraszona postanowiła wrócić do domu rodziców i żyć z mugolami, uderzał teraz w odbudowane przez nią życie po magicznej stronie ze zdwojoną siłą, choć czarnoksiężnik przecież zniknął. Tym razem jednak ucieczka nie wchodziła w grę; Frances zaangażowała się w Zakon. Jeśli ktoś mógł coś zrobić z ostatnimi wydarzeniami – to w ich liczebności i poświęceniu musiała złożyć zaufanie. I nie wahać się przed położeniem na szali własnego czasu i umiejętności, a więc – życia.
- Nie jestem pewna. – przyznała, przestępując z nogi na nogę, chcąc ukryć jakoś odrobinę zażenowania. – Zawsze lepiej radziłaś sobie z obroną, może ty rzucisz zaklęcie? Będzie trzeba zrobić to kilka razy, by krąg jaki wytworzy był dostatecznie duży.
Zasięg zaklęcia różnił się indywidualnie między rzucającymi je czarodziejami, dotyczyło to zarówno Salvio Hexia jak i innych czarów, zwłaszcza obszarowych. Zależał między innymi od talentu czarodzieja, swobody jego ruchów, a także powinowactwa rdzenia różdżki do konkretnego rodzaju magii. Wszystkie te czynniki reagowały ze sobą, tworząc unikalną, trudną do oszacowania wypadkową. Ale o tym wykłady będzie miała we wrześniu.
- Pomyślałam, że będę na bieżąco sprawdzać, czy działa, a bariera nie ma słabszych punktów. W końcu ostatnio magia nie bywa tak przewidywalna, jak zwykle…
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Życie w nieświadomości nie może być złe. Może jest zdecydowanie łatwiejsze, ale to nie oznacza, że gorsze. Każdy wybiera drogę, którą pragnie podążać. Ja osobiście nie mogłabym stać w miejscu z założonymi rękoma, zawsze muszę działać. I dawać z siebie wszystko. Dobrze wiedzieć, że nie jestem w tym przekonaniu osamotniona. I także Frances okazuje się, że ma w sobie wolę walki. To dobrze. Uśmiech widniejący na twarzy zwiastuje, że jeszcze nie jest wcale tak źle. Że świat nie pogrążył się w całkowitym marazmie oraz beznadziei. To naprawdę dobra wiadomość. Wśród smutku należy zachować powagę, ale czasem do ciemności trzeba dopuścić odrobinę światła. Światło niesie nadzieję, tak jak wesołość oraz chwilowe zdjęcie ciężaru z ramion. Tak jak w śnieżnym czerwcu, kiedy wzięliśmy udział w saneczkarskiej konkurencji oraz śnieżkowej bitwie. To takie urywki momentów, które nadają piękna. Pozwalają zregenerować siły, dzięki którym biegniemy wciąż do przodu. Bez zadyszki. W przeciwnym razie pogrążylibyśmy się w trwałej beznadziei, a to nie o to chodzi. Energia oraz optymizm są potrzebne w walce z wrogiem, który nie zna takich pojęć. Nie zna potęgi przyjaźni czy miłości, a więc jest ubogi w emocje. Stoicki spokój to trudna sztuka, nie zawsze potrzebna. Za to uczucia potrafią odbić nawet śmiercionośne zaklęcia.
To kolejny moment, w którym odrzucam ból oraz wspominki. Musimy skoncentrować się na tym, co jest teraz i na tym, co będzie w przyszłości. Nie oglądać się za siebie. Myśleć o naprawie będącej obietnicą lepszych czasów. Mój uśmiech może nie jest najszerszym i najszczerszym na świecie, ale cieszę się, że widzę Montgomery zdecydowaną na działania, jeszcze niezatopioną w brutalności świata rzeczywistego. Tym lepiej, że zamierza uczyć młodych uczniów tego, jak się nie poddawać. Nasza wspólna, hogwarcka codzienność zapowiada się naprawdę dobrze i obiecująco.
- Też dobrze - rzucam zdawkowo, nie przerywając tajemniczego uśmiechu, który kryje więcej niż można było przypuszczać. Nie jest to do końca nieprawdą, ale czystą prawdą też nie. Naprawdę mamy szczęście, że żyjemy. I że to jest naszą deklaracją zaliczającą się do powodów dobrego samopoczucia. O ironio. Niestety nie pozwalam nam na dalsze, towarzyskie pogawędki, gdyż praca czeka. Im szybciej zabierzemy się do pracy tym lepiej. Kiwam głową na pomysły koleżanki i wzrok koncentruję na chacie. Robię parę kroków to w jedną, to w drugą stronę oglądając dokładnie teren, jaki mamy zabezpieczyć.
- Tak, będzie potrzeba kilka tarcz ochronnych - przytakuję energicznie, wciąż będąc dosyć zamyśloną. - To świetny pomysł. Cieszę się, że tu ze mną przyszłaś - dodaję uśmiechając się już szerzej. I prawdziwiej. Serio tak uważam.
- Zaczynamy - oznajmiam, po czym wyciągam różdżkę. - Salvio hexia - mówię, kierując snop światła na budynek. Oby się udało, bardzo bym tego chciała. Ostatnio bardzo ćwiczyłam tę inkantację, ale to jednak trudny urok. Wymagający precyzji oraz sporych umiejętności. Ale kiedyś się uda, przecież musi.
Obniżone ST zaklęcia.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ogród przed domem
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata