Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Ogród przed domem
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogród przed domem
Domek znajduje się na przedmieściach, otoczony przez płot, który zdawałoby się został postawiony pospiesznie oraz tylko i wyłącznie dla formalności - i tak jest niezwykle słabym zabezpieczeniem, jeśli jakimkolwiek, ponieważ często można dostrzec na terenie posiadłości włóczące się dzikie zwierzęta. Niedaleko bowiem znajduje się las, więc widok saren, dzików czy zajęcy nie jest obcy w tej okolicy. Po majowym wybuchu ucierpiała roślinność otaczająca chatę, jednak wkoło konstrukcji szybko zaczęły pojawiać się wpierw chwasty, a później coraz większa roślinność wszelakiej maści. W ogrodzie również, tak jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu. Okolica jest spokojna i cicha, zdawałoby się, że temu miejscu towarzyszy jakieś przyjemne odosobnienie oraz swoboda.
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Frances wcale nie upierała się przy swoim optymizmie, nie starała się, by stał się jej znakiem rozpoznawczym. Przychodził do niej sam, będąc zaledwie pozostałością dawnego entuzjazmu, siły witalnej, która zdawała się ją rozpierać. Jeżeli czuć za dużo – to źle, a za mało też niedobrze, Frances i tak była na przegranej pozycji, nieprawdaż? Zawsze padała ofiarą nadmiaru odczuć i niecierpliwości w ich wyrażaniu. Jeden rodzaj ludzi podobna śmiałość potrafiła zjednać sobie, wszystkie inne odrzucała, myląc im się z naiwnością lub ignorancją. Frances zaś nie znosiła myśli o tym, że to wcale mogłyby nie być pomyłki, a ona okazałaby się wciąż tym samym dzieckiem, które nic nie wie o prawdziwym świecie.
- Też się cieszę, że tu jestem. – musieli w końcu trzymać się razem. Budować wartościowe relacje póki czas, zanim czekające ich trudne wybory zmuszą ich do wprowadzenia w życie kolejnych zmian. Odgrodzić się od siebie dla własnego i wspólnego bezpieczeństwa. Poprzestać na szczegółach, powierzchownych rozmowach. Czego mogła się spodziewać poza zdawkową odpowiedzią Pomony? Doskonale wiedziała, że nie jest dobrze, na pewno nie tak jak kiedyś, a mimo to chciała wciąż mieć nadzieję. Nie próbowała rujnować jej dopytywaniem o szczegóły.
Atmosfera rozluźniona ich przyjaznym powitaniem w jednej chwili napełniła się poczuciem obowiązku, stała się bardziej podniosła. Powierzono im bądź co bądź ważne zadanie w procesie odbudowy siedziby Zakonu i o ile Frances była na ogół zwolenniczką zrelaksowanego podejścia do użycia magii, teraz wywalczyła w sobie odpowiednie skupienie – im szybciej uporają się z Salvio hexia, tym prędzej stara chata będzie mogła przyjąć Zakonników z powrotem w swoich progach. Kiedy Pomona spróbowała rzucić zaklęcie, powietrze nie zadrżało charakterystycznie, nie przeszył go znajomy prąd rozprzestrzeniającego się czaru. Frances może i nie poradziłaby sobie sama z rzuceniem dość silnego zaklęcia, ale mimo tego niedociągnięcia była w stanie wyczuć, że nie zadziałało. Bez słowa, zaledwie podniosła na Pomonę wzrok rozjaśniony krzepiącym uśmiechem i czekała cierpliwie, aż koleżanka spróbuje znowu, tym razem na pewno skutecznie.
Frances zawczasu przeszła na drugą stronę otaczającego chatę płotu, by stamtąd wypatrywać, czy kolejna próba będzie sukcesem.
- Też się cieszę, że tu jestem. – musieli w końcu trzymać się razem. Budować wartościowe relacje póki czas, zanim czekające ich trudne wybory zmuszą ich do wprowadzenia w życie kolejnych zmian. Odgrodzić się od siebie dla własnego i wspólnego bezpieczeństwa. Poprzestać na szczegółach, powierzchownych rozmowach. Czego mogła się spodziewać poza zdawkową odpowiedzią Pomony? Doskonale wiedziała, że nie jest dobrze, na pewno nie tak jak kiedyś, a mimo to chciała wciąż mieć nadzieję. Nie próbowała rujnować jej dopytywaniem o szczegóły.
Atmosfera rozluźniona ich przyjaznym powitaniem w jednej chwili napełniła się poczuciem obowiązku, stała się bardziej podniosła. Powierzono im bądź co bądź ważne zadanie w procesie odbudowy siedziby Zakonu i o ile Frances była na ogół zwolenniczką zrelaksowanego podejścia do użycia magii, teraz wywalczyła w sobie odpowiednie skupienie – im szybciej uporają się z Salvio hexia, tym prędzej stara chata będzie mogła przyjąć Zakonników z powrotem w swoich progach. Kiedy Pomona spróbowała rzucić zaklęcie, powietrze nie zadrżało charakterystycznie, nie przeszył go znajomy prąd rozprzestrzeniającego się czaru. Frances może i nie poradziłaby sobie sama z rzuceniem dość silnego zaklęcia, ale mimo tego niedociągnięcia była w stanie wyczuć, że nie zadziałało. Bez słowa, zaledwie podniosła na Pomonę wzrok rozjaśniony krzepiącym uśmiechem i czekała cierpliwie, aż koleżanka spróbuje znowu, tym razem na pewno skutecznie.
Frances zawczasu przeszła na drugą stronę otaczającego chatę płotu, by stamtąd wypatrywać, czy kolejna próba będzie sukcesem.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Optymizm to ważna rzecz, zwłaszcza w obliczu trwającej wojny. Mrok nie istnieje bez światła, a światło bez mroku, więc trzeba rozświetlić dzień tak, żeby noc była ledwie marginesem. Tak przynajmniej uważam. Niestety tym bardziej doświadczonym przez los osobom patrzenie w przyszłość nie tyle z nadzieją, co nawet z pewnością siebie przychodziło z trudem. Kiedyś tego nie rozumiałam. Zapatrzona byłam w sielankową wizję nadchodzących dni. Nawet śmierć siostry oraz ciężka choroba brata nie złamała mnie, a przynajmniej nie tak doszczętnie. Teraz czuję się już w dużej mierze wypalona. Wypalona pod kątem radości, jaka mi zawsze towarzyszy. Działać chcę nadal i to się nie zmieni bez względu na wszystko. Prawda jest jednak taka, że jest po prostu ciężko. Że świat nie jest już tym samym światem co jeszcze nie tak dawno. Zmienił się. I ja też się zmieniam. Ciekawe ile jeszcze osób zmieni się wraz z nim. Nie chciałabym jednak, żeby inni pogrążyli się w rozpaczy lub umartwiali dlatego, że inni to robią. Jest mi dużo lżej widząc uśmiechnięte twarze innych ludzi. To oznacza, że jeszcze nie jest tak źle. Że mamy szansę wydostać się z tego emocjonalnego dołka i pchnąć rzeczywistość ku właściwym torom. To zaś dodaje motywacji do działania. Nikt nie lubi w kółko odnosić porażek.
Uśmiecham się jeszcze do Frances, ale potem przychodzi czas na wypełnienie zadania. I skoro już o porażkach mowa. To właśnie macham różdżką, starannie wypowiadając zaklęcie trudnej tarczy, ale nie dzieje się nic. Niewielki snop białej magii wydostaje się z różdżki, po czym umiera w powietrzu. Rozpływając się niczym para wodna z ust w zimowy wieczór. Wzdycham więc, posyłając koleżance przepraszające spojrzenie.
- Coś mi mówi, że czekają mnie długie próby - mówię głośno, nie bez żalu. Może nawet wręcz niezadowolona. Nie mogę być, skoro nie wykształciłam ani jednej bariery. To zwiększa również ryzyko wystąpienia jakichś paskudnych anomalii. - Salvio hexia - powtarzam raz jeszcze, dbając zarówno o płynność ruchu jak i wyraźną wymowę inkantacji. Nie dostrzegam już okrążającej dom Montgomery wychodząc z założenia, że muszę skoncentrować się na zadaniu. Na chacie. Wizualizacji zaklęcia otulającego budynek szczelną zaporą. Ciekawi mnie czy pozostałym grupom również idzie tak kiepsko jak mi. Oby nie.
Uśmiecham się jeszcze do Frances, ale potem przychodzi czas na wypełnienie zadania. I skoro już o porażkach mowa. To właśnie macham różdżką, starannie wypowiadając zaklęcie trudnej tarczy, ale nie dzieje się nic. Niewielki snop białej magii wydostaje się z różdżki, po czym umiera w powietrzu. Rozpływając się niczym para wodna z ust w zimowy wieczór. Wzdycham więc, posyłając koleżance przepraszające spojrzenie.
- Coś mi mówi, że czekają mnie długie próby - mówię głośno, nie bez żalu. Może nawet wręcz niezadowolona. Nie mogę być, skoro nie wykształciłam ani jednej bariery. To zwiększa również ryzyko wystąpienia jakichś paskudnych anomalii. - Salvio hexia - powtarzam raz jeszcze, dbając zarówno o płynność ruchu jak i wyraźną wymowę inkantacji. Nie dostrzegam już okrążającej dom Montgomery wychodząc z założenia, że muszę skoncentrować się na zadaniu. Na chacie. Wizualizacji zaklęcia otulającego budynek szczelną zaporą. Ciekawi mnie czy pozostałym grupom również idzie tak kiepsko jak mi. Oby nie.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Kroki Frances szeleściły, gdy deptała po trawie i drobnych gałązkach, jakimi usiany był teren wokół chaty. Wiodła dłonią po chybotliwych deskach zbitych w płot otaczający budynek, czekając aż zaklęcie rozejdzie się w powietrzu, a ona będzie mogła oddalić się jeszcze i potwierdzić jego działanie.
Usłyszała tylko echo powtórnie wypowiadanego przez Pomonę zaklęcia i… znowu nic. Cała nieimponująca, ale przekonująca do siebie sielskością otoczenia stara chata wciąż była doskonale widoczna dla Frances i wszystkich innych potencjalnych chętnych, by na nią popatrzeć. Westchnęła ciężko i ruszyła w drogę powrotną wokół domu, by po chwili wychynąć zza rogu i spojrzeć na celującą w budynek różdżką Pomonę.
- Cierpliwości. W końcu się uda. – utrzymanie pogodnej miny przyszło jej naturalnie, jako odruch, ale napięcie wkradające się w ich pracę z każdą kolejną pomyłką sprzyjało irytacji. To one musiały jakoś uporać się z tym zadaniem, reszta Zakonników chętnych do pomocy zajmowała się mnóstwem innych rzeczy, jakie trzeba było jeszcze dokończyć. Frances myślała, że to bardziej odpowiedni dla niej etap prac niż ścinanie drzew własnoręcznie, o którym słyszała, ale używanie magii nie było już bezproblemowe, oprócz ekscytującego wyzwania zaczęło stanowić także ryzyko, coraz częściej stając się tą uciążliwą częścią dnia, czego przedtem nie umiała sobie nawet wyobrazić. W tym wypadku jednak nie miało się skończyć tylko na udanym zaklęciu, musiały jeszcze upewnić się, że jest dość mocne, by odpierać wszystkie niepowołane spojrzenia – pracowały nie tylko dla siebie, a dla całego Zakonu, zgromadzenia, które w myślach Frances uosabiało już wszystkie idee, jakimi się kierowała, stało się nienaruszalną siłą jej sumienia. Zdawało jej się, że w porównaniu z tym, jak mocno motywuje ją przynależność do organizacji, by opierać się wszechogarniającemu społeczeństwo marazmowi, jej własne wysiłki, by grupę wspomóc to żałośnie mało, ale nie była już w tej kwestii zupełnie obiektywna. Była zbyt niecierpliwa, by codziennie raz po raz uprzytamniać sobie istotność dobrze wykonanych szczegółów, chociaż od lat toczyła już ze sobą podobne walki.
Salvio hexia to tylko jeden element wielowarstwowego ochronnego płaszcza, jakim Zakonnicy obkładali swoją kwaterę, pozornie mogłoby zgubić się w natłoku pracy, ale bez niego przecież ani rusz; wszystkie zaplanowane przez nich czary miały funkcjonować jak mały, pełen współzależności organizm, w którym nie ma miejsca na niewydolności. Dlatego Frances mocno liczyła na koleżankę zmagającą się z czarem – znała pannę Sprout na tyle, by wierzyć w jej wytrwałość i zdolności, z całą pewnością wystarczające.
Usłyszała tylko echo powtórnie wypowiadanego przez Pomonę zaklęcia i… znowu nic. Cała nieimponująca, ale przekonująca do siebie sielskością otoczenia stara chata wciąż była doskonale widoczna dla Frances i wszystkich innych potencjalnych chętnych, by na nią popatrzeć. Westchnęła ciężko i ruszyła w drogę powrotną wokół domu, by po chwili wychynąć zza rogu i spojrzeć na celującą w budynek różdżką Pomonę.
- Cierpliwości. W końcu się uda. – utrzymanie pogodnej miny przyszło jej naturalnie, jako odruch, ale napięcie wkradające się w ich pracę z każdą kolejną pomyłką sprzyjało irytacji. To one musiały jakoś uporać się z tym zadaniem, reszta Zakonników chętnych do pomocy zajmowała się mnóstwem innych rzeczy, jakie trzeba było jeszcze dokończyć. Frances myślała, że to bardziej odpowiedni dla niej etap prac niż ścinanie drzew własnoręcznie, o którym słyszała, ale używanie magii nie było już bezproblemowe, oprócz ekscytującego wyzwania zaczęło stanowić także ryzyko, coraz częściej stając się tą uciążliwą częścią dnia, czego przedtem nie umiała sobie nawet wyobrazić. W tym wypadku jednak nie miało się skończyć tylko na udanym zaklęciu, musiały jeszcze upewnić się, że jest dość mocne, by odpierać wszystkie niepowołane spojrzenia – pracowały nie tylko dla siebie, a dla całego Zakonu, zgromadzenia, które w myślach Frances uosabiało już wszystkie idee, jakimi się kierowała, stało się nienaruszalną siłą jej sumienia. Zdawało jej się, że w porównaniu z tym, jak mocno motywuje ją przynależność do organizacji, by opierać się wszechogarniającemu społeczeństwo marazmowi, jej własne wysiłki, by grupę wspomóc to żałośnie mało, ale nie była już w tej kwestii zupełnie obiektywna. Była zbyt niecierpliwa, by codziennie raz po raz uprzytamniać sobie istotność dobrze wykonanych szczegółów, chociaż od lat toczyła już ze sobą podobne walki.
Salvio hexia to tylko jeden element wielowarstwowego ochronnego płaszcza, jakim Zakonnicy obkładali swoją kwaterę, pozornie mogłoby zgubić się w natłoku pracy, ale bez niego przecież ani rusz; wszystkie zaplanowane przez nich czary miały funkcjonować jak mały, pełen współzależności organizm, w którym nie ma miejsca na niewydolności. Dlatego Frances mocno liczyła na koleżankę zmagającą się z czarem – znała pannę Sprout na tyle, by wierzyć w jej wytrwałość i zdolności, z całą pewnością wystarczające.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Im bardziej się staram, tym mniej mi wychodzi. Nie wiem dlaczego taka jest zależność, ale to bardzo krzywdzące. Nie chcę kazać tutaj Frani stać do jutra, żeby patrzyła jak bezskutecznie celuję w naszą chatkę. Kiedy tylko unoszę ponownie różdżkę wypowiadając formułę zaklęcia, z różdżki wydobywają się jedynie iskry. Przykro patrzeć. Wzdycham bezgłośnie, chociaż nie wiem jeszcze, że jest to spowodowane brakiem głosu. Jest mi przykro, że magia mnie zawodzi. Wydawało mi się, że nie jestem aż tak beznadziejna w defensywie. A tymczasem patrzę bezradnie na magiczny kawałek drewna i nie rozumiem jak drugi raz z rzędu do tego doszło. Wygląda na to, że naprawdę spędzimy tu cały dzień i całą noc. Chyba nie chcę patrzeć na przechadzającą się dookoła domu czarownicę, boję się ujrzeć w jej oczach wyrzut lub co gorsza litość.
To nie jest dobry czas na podobne uczucia. Chodzi mi o to, że jestem podłamana już od kilku miesięcy, a kolejne niepowodzenia nie sprzyjają ani optymizmowi, ani zwyczajnej sile, którą każdy z nas powinien mieć wstępując w organizację Zakonu Feniksa. Nie wiem nawet, że ta trochę zadrży w posadach, a Jayden za kilka dni zrezygnuje z walki o lepszy świat. To chyba dobiłoby mnie całkowicie. Na razie patrzę po prostu smętnie na z jakiegoś powodu pozbawioną magii brzozę zamkniętą w mojej dłoni.
Wtedy nadchodzi Frances, której posyłam kolejny przepraszający uśmiech. Już chcę jej coś powiedzieć, nawet otwieram usta, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Marszczę niezadowolona brwi, cały czas starając się wykrzesać dźwięk ze strun głosowych, ale nic z tego. Wyglądam pewnie jak ryba rzucona na brzeg, co to próbuje złapać cennego powietrza z wody, ale nie bardzo jej to wychodzi. Kręcę głową zdenerwowana. Salvio hexia, myślę intensywnie nakierowując koniec różdżki na drewniane domostwo. Tak szczerze to bez większych nadziei, skoro nawet werbalnie mi się nie udało, to niewerbalnie tym bardziej mi się nie uda. Ale nie chcę tracić czasu i czekać na tym podwórku jak na zabawienie, dlatego próbuję. W końcu nie jest to niemożliwe. Drugą ręką łapię się za gardło zastanawiając się czy to potrwa już tak na zawsze. Oby nie. Przeklęte anomalie.
To nie jest dobry czas na podobne uczucia. Chodzi mi o to, że jestem podłamana już od kilku miesięcy, a kolejne niepowodzenia nie sprzyjają ani optymizmowi, ani zwyczajnej sile, którą każdy z nas powinien mieć wstępując w organizację Zakonu Feniksa. Nie wiem nawet, że ta trochę zadrży w posadach, a Jayden za kilka dni zrezygnuje z walki o lepszy świat. To chyba dobiłoby mnie całkowicie. Na razie patrzę po prostu smętnie na z jakiegoś powodu pozbawioną magii brzozę zamkniętą w mojej dłoni.
Wtedy nadchodzi Frances, której posyłam kolejny przepraszający uśmiech. Już chcę jej coś powiedzieć, nawet otwieram usta, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Marszczę niezadowolona brwi, cały czas starając się wykrzesać dźwięk ze strun głosowych, ale nic z tego. Wyglądam pewnie jak ryba rzucona na brzeg, co to próbuje złapać cennego powietrza z wody, ale nie bardzo jej to wychodzi. Kręcę głową zdenerwowana. Salvio hexia, myślę intensywnie nakierowując koniec różdżki na drewniane domostwo. Tak szczerze to bez większych nadziei, skoro nawet werbalnie mi się nie udało, to niewerbalnie tym bardziej mi się nie uda. Ale nie chcę tracić czasu i czekać na tym podwórku jak na zabawienie, dlatego próbuję. W końcu nie jest to niemożliwe. Drugą ręką łapię się za gardło zastanawiając się czy to potrwa już tak na zawsze. Oby nie. Przeklęte anomalie.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 66
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 66
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Frances podeszła bliżej, by stanąć obok Pomony i chociaż swą bezpośrednią bliskością jakoś ją wesprzeć. Faktycznie, zrobiło jej się trochę żal tych wszystkich nieudanych prób, doskonale bowiem rozumiała rozgoryczenie, jakim owocowała porażka, szczególnie niezawiniona. Magia wymykała się spod kontroli, wszystkim dając odczuć skutki swojej niesubordynacji - dorosłym zmuszonym do dostosowania swojej dotychczasowej egzystencji do bałaganu, który brał Londyn we władanie niezależnie od ich woli i starań, by przywrócić jakiś porządek, a także dzieciom, które po pierwsze w niczym nie zawiniły, a po drugie - nie miały jeszcze szansy, by wykształcić zdolności potrzebne, by jakoś uporać się z dokuczającą im magią. Franię bardzo drażniły podobne niesprawiedliwości losu (podobnie jak myśl o czekających ją, Pomonę i resztę hogwarckich nauczycieli trudnościach w nauczaniu, jeśli będą musieli uważać na każdym kroku nie tylko na siebie, ale przede wszystkim na to, co magia może wyczyniać z ich podopiecznymi), więc gdyby to ona musiała rzucić na chatę Salvio hexia i napotkała przy tym ten sam opór, z którym mierzyła się Pomona, co najmniej trzy razy rzuciłaby już różdżkę na ziemię i poszła gdzieś za dom, ostro ją skląć i ochłonąć trochę.
Pomona była w porównaniu z nią oazą spokoju, więc Frances także nie uzewnętrzniała tego, co na ogół uzewnętrzniać lubiła. Z korzyścią dla siebie samej oraz swych przyszłych pracodawców i kolegów po fachu, nauczyła się skupiać na swoich zadaniach we względnej ciszy. Czekała więc bez słowa, rezygnując także z wszelkich pocieszających gadek, które tylko rozdrażniłyby Pomonę.
- Pom, co się dzieje? Nie możesz mówić? - widząc, jak tamta chwyta się za gardło, Frances doskoczyła do koleżanki, odruchowo wyciągając różdżkę. Tylko co mogła z nią począć? Nie wystarczyła chęć pomocy, jeśli nie wiedziała, jak się do niej zabrać.
- To pewnie anomalia, szlag by to trafił. - zezłościła się. Spojrzała na Pomonę ze zbolałą miną, opuszczając różdżkę. - Poczekamy trochę, co? Może zaraz minie, a jeśli nie, spróbuję jakoś ci pomóc. Coś cię boli?
Frances była gotowa przerwać na chwilę ich pracę, ale Pomona tymczasem podjęła kolejną próbę nałożenia czaru ochronnego na dom. Frania na dodatek mogłaby przysiąc, że tym razem wręcz zobaczyła strzęp magii wydobywający się z różdżki towarzyszki, co nieco poprawiło jej nastrój i dodało entuzjazmu mimo wystąpienia przebrzydłej anomalii.
Kiedyś to wszystko naprawią.
Pomona była w porównaniu z nią oazą spokoju, więc Frances także nie uzewnętrzniała tego, co na ogół uzewnętrzniać lubiła. Z korzyścią dla siebie samej oraz swych przyszłych pracodawców i kolegów po fachu, nauczyła się skupiać na swoich zadaniach we względnej ciszy. Czekała więc bez słowa, rezygnując także z wszelkich pocieszających gadek, które tylko rozdrażniłyby Pomonę.
- Pom, co się dzieje? Nie możesz mówić? - widząc, jak tamta chwyta się za gardło, Frances doskoczyła do koleżanki, odruchowo wyciągając różdżkę. Tylko co mogła z nią począć? Nie wystarczyła chęć pomocy, jeśli nie wiedziała, jak się do niej zabrać.
- To pewnie anomalia, szlag by to trafił. - zezłościła się. Spojrzała na Pomonę ze zbolałą miną, opuszczając różdżkę. - Poczekamy trochę, co? Może zaraz minie, a jeśli nie, spróbuję jakoś ci pomóc. Coś cię boli?
Frances była gotowa przerwać na chwilę ich pracę, ale Pomona tymczasem podjęła kolejną próbę nałożenia czaru ochronnego na dom. Frania na dodatek mogłaby przysiąc, że tym razem wręcz zobaczyła strzęp magii wydobywający się z różdżki towarzyszki, co nieco poprawiło jej nastrój i dodało entuzjazmu mimo wystąpienia przebrzydłej anomalii.
Kiedyś to wszystko naprawią.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Staram się być majestatycznym kwiatem na spokojnej tafli jeziora, żeby naprawdę nie rzucić różdżką o ziemię i zacząć po niej skakać. Wydaje się, że to nie ona jest niczemu winna, ale ja wiem swoje. To przecież niemożliwe, że jestem aż takim nieudacznikiem. Radziłam sobie z tym zaklęciem nawet w przerażających warunkach Złotej Wieży. Wzdrygam się na samo wspomnienie makabry jakiej dokonał tam Grindelwald. Narasta we mnie złość, bo naprawdę udało mi się osłonić nas przed widokiem straży i to chyba nawet dwukrotnie. A teraz stoję spokojnie przed starą nową chatą i nie dzieje się nic. Na dodatek tracę jeszcze głos. Chyba po prostu ogrom mojej beznadziejności zapiera mi dech w piersiach. Kwituję podobną myśl kwaśnym uśmiechem mającym w sobie więcej złości niż radości. Uspokój się, Pom. Wdech i wydech. To kiedyś się skończy, uda ci się.
Niewiele brakuje. Naprawdę, widzę już, jak zaklęcie formuję się w strugę magicznej, białej mocy, ale tuż przed budynkiem rozmywa się na wietrze. Jest mi smutno i dziwnie zarazem. Niewerbalnie i tak osiągnęłam więcej niż wymawiając inkantację na głos. To dopiero dramat w najczystszej postaci. Mam ochotę wbić sobie brzozowe drewno w głowę, ale zamiast tego robię zbolałą minę. Jeszcze Frances do mnie mówi, a ja jej nie mogę odpowiedzieć. To potakuję, to zaprzeczam, oszaleć idzie.
- Nie wiem - mruczę wreszcie, ku mojej osobistej uldze. Oddycham aż pełną piersią. - Straciłam głos przez tę anomalię. Poczułam takie dziwne ciepło w krtani. I drżenie - relacjonuję całe zajście mające miejsce przed chwilą. Marszczę brwi. - Przepraszam, Frania, nie wiem co się dzieje. Będę próbować do skutku, ale jak nie chcesz tu stać to możesz się z kimś wymienić. Wiesz, jakieś warty czy coś - paplam, chcąc jakoś załagodzić sytuację. Jest mi strasznie głupio. Miało wyjść sprawnie oraz szybko, a wyszło jak zwykle.
- Już nic mnie na szczęście nie boli, ale dzięki - mówię z bladym uśmiechem. Znów zwracam się w stronę budynku, nabieram powietrza w płuca i przygotowuję mentalnie na kolejną porażkę. - Salvio hexia - powtarzam z uporem maniaka, kierując różdżkę na drewniany dom. Nasz dom. Który musi zostać odpowiednio zabezpieczony. Proszę, magio, działaj w końcu. Potrzebujemy tego. Ja najbardziej.
Niewiele brakuje. Naprawdę, widzę już, jak zaklęcie formuję się w strugę magicznej, białej mocy, ale tuż przed budynkiem rozmywa się na wietrze. Jest mi smutno i dziwnie zarazem. Niewerbalnie i tak osiągnęłam więcej niż wymawiając inkantację na głos. To dopiero dramat w najczystszej postaci. Mam ochotę wbić sobie brzozowe drewno w głowę, ale zamiast tego robię zbolałą minę. Jeszcze Frances do mnie mówi, a ja jej nie mogę odpowiedzieć. To potakuję, to zaprzeczam, oszaleć idzie.
- Nie wiem - mruczę wreszcie, ku mojej osobistej uldze. Oddycham aż pełną piersią. - Straciłam głos przez tę anomalię. Poczułam takie dziwne ciepło w krtani. I drżenie - relacjonuję całe zajście mające miejsce przed chwilą. Marszczę brwi. - Przepraszam, Frania, nie wiem co się dzieje. Będę próbować do skutku, ale jak nie chcesz tu stać to możesz się z kimś wymienić. Wiesz, jakieś warty czy coś - paplam, chcąc jakoś załagodzić sytuację. Jest mi strasznie głupio. Miało wyjść sprawnie oraz szybko, a wyszło jak zwykle.
- Już nic mnie na szczęście nie boli, ale dzięki - mówię z bladym uśmiechem. Znów zwracam się w stronę budynku, nabieram powietrza w płuca i przygotowuję mentalnie na kolejną porażkę. - Salvio hexia - powtarzam z uporem maniaka, kierując różdżkę na drewniany dom. Nasz dom. Który musi zostać odpowiednio zabezpieczony. Proszę, magio, działaj w końcu. Potrzebujemy tego. Ja najbardziej.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 91
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 91
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
- Paskudztwo. Całe szczęście, że przynajmniej samo minęło. - osądziła Frances z miną znawczyni słuchając opisu anomalii. Magiczna społeczność męczyła się z nimi od miesięcy, a ich zniknięcie stało się chyba przez ten czas uniwersalnym życzeniem łączącym nawet najbardziej odległe od siebie grupy społeczne. Wszyscy tęsknili do pewności i swobody w korzystaniu z magii i trudno było się temu dziwić - w końcu leżała w ich naturze; krążyła we krwi i kryła się w genach oraz wszystkim innym, co definiowało czarodziejów jako istoty żywe i rozumne. Każde więc zaburzenie magii niekorzystnie wpływało nie tylko na ich nadszarpniętą tkwieniem w przedsionku wojny kondycję psychiczną, ale zapewne także jakąś część podświadomości, w której dominował związek z magiczną siłą. Żeby nie oszaleć od wszechobecnego zamieszania i niepewności, musieli wspierać się wzajemnie, szczególnie w chwilach, kiedy nie wszystko wychodzi, jak trzeba.
- Co ty pleciesz, zostaję tu z tobą. - Frania machnęła ręką, jakby chciała odgonić zwątpienie Pomony jak natrętną muchę dokuczającą kobiecie. - Żałuję tylko, że nie mogę bardziej ci pomóc.
Miała bardzo upartą nadzieję, że już niedługo Pomona rzuci zaklęcie poprawnie. Wcale nie brakowało jej magicznego talentu, a Frania wywnioskowała z obserwacji, że wszystko robi dobrze. A na przypadek skazujący starania Pomony na porażkę - co mogły poradzić? Są siły, których nie przemoże i stulecie nauki i ćwiczenia, Frani wydawało się wręcz, że jest ich coraz więcej.
Schowała różdżkę, wracając do przyglądania się próbom Pomony. Kiedy rzuciła zaklęcie po raz kolejny, Frances zauważyła w końcu, jak magia w pełni się rozprzestrzenia, obejmując starą chatę. Rozpromieniona, spojrzała na Pomonę z uśmiechem.
- Świetnie! Widzisz, udało się! - a gdyby poddały się wcześniej zrezygnowaniu, bez cienia wątpliwości czekałoby na nie kolejne niepowodzenie. Teraz ze spokojem mogła tak sobie powiedzieć w nagrodę za podtrzymywanie dobrej miny do coraz gorszej gry.
Wykroczyła poza obszar obejmowany zaklęciem, by z oddali w miejscu chaty nie dostrzec - zupełnie tak, jak miało być - nic.
- Wygląda na to, że działa! - krzyknęła w kierunku miejsca, gdzie stała Pomona, ale nie mając przed sobą rozklekotanego domku, trudno było ją umiejscowić, szczególnie z dystansu. Była ogromnie dumna z Pomony i trochę też z siebie samej, chociaż w zasadzie nie przyczyniła się w żaden sposób do finalnego efektu.
- Chodźmy już, spisałaś się. - pochwaliła Pomonę, gdy ta dołączyła do niej przyjrzawszy się chacie po raz ostatni. Wzięła ją pod ramię i nie bacząc na potencjalne sprzeciwy, pociągnęła we wspólną drogę powrotną. Obie miały wiele swoich spraw, ale chwila odpoczynku mimo wszystko się im należała. - Jeśli dasz sobie postawić jedno kremowe, to mam do ciebie parę pytań o plan zajęć w Hogwarcie...
zt x 2
- Co ty pleciesz, zostaję tu z tobą. - Frania machnęła ręką, jakby chciała odgonić zwątpienie Pomony jak natrętną muchę dokuczającą kobiecie. - Żałuję tylko, że nie mogę bardziej ci pomóc.
Miała bardzo upartą nadzieję, że już niedługo Pomona rzuci zaklęcie poprawnie. Wcale nie brakowało jej magicznego talentu, a Frania wywnioskowała z obserwacji, że wszystko robi dobrze. A na przypadek skazujący starania Pomony na porażkę - co mogły poradzić? Są siły, których nie przemoże i stulecie nauki i ćwiczenia, Frani wydawało się wręcz, że jest ich coraz więcej.
Schowała różdżkę, wracając do przyglądania się próbom Pomony. Kiedy rzuciła zaklęcie po raz kolejny, Frances zauważyła w końcu, jak magia w pełni się rozprzestrzenia, obejmując starą chatę. Rozpromieniona, spojrzała na Pomonę z uśmiechem.
- Świetnie! Widzisz, udało się! - a gdyby poddały się wcześniej zrezygnowaniu, bez cienia wątpliwości czekałoby na nie kolejne niepowodzenie. Teraz ze spokojem mogła tak sobie powiedzieć w nagrodę za podtrzymywanie dobrej miny do coraz gorszej gry.
Wykroczyła poza obszar obejmowany zaklęciem, by z oddali w miejscu chaty nie dostrzec - zupełnie tak, jak miało być - nic.
- Wygląda na to, że działa! - krzyknęła w kierunku miejsca, gdzie stała Pomona, ale nie mając przed sobą rozklekotanego domku, trudno było ją umiejscowić, szczególnie z dystansu. Była ogromnie dumna z Pomony i trochę też z siebie samej, chociaż w zasadzie nie przyczyniła się w żaden sposób do finalnego efektu.
- Chodźmy już, spisałaś się. - pochwaliła Pomonę, gdy ta dołączyła do niej przyjrzawszy się chacie po raz ostatni. Wzięła ją pod ramię i nie bacząc na potencjalne sprzeciwy, pociągnęła we wspólną drogę powrotną. Obie miały wiele swoich spraw, ale chwila odpoczynku mimo wszystko się im należała. - Jeśli dasz sobie postawić jedno kremowe, to mam do ciebie parę pytań o plan zajęć w Hogwarcie...
zt x 2
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Maxine była dziś wściekła jak osa, jednakże za to porównanie byłaby skłonna przywalić komuś w nos, bo przez spaczenie zawodowe i pasję osy kojarzyła głównie z drużyną z Wimbourne. To, że za nią nie przepadała, to zdecydowanie za mało powiedziane. Ten dzień zaczął się po prostu źle. Z samego rana pokłóciła się z Jean, ukochaną młodszą siostrą, właściwie o nic wielkiego, o głupotę jakąś, a mimo to wybuchnęła z tego wielka awantura na miarę wielkiej wojny czarodziejów. Dom u wybrzeża Swansea opuściła w pośpiechu i rozgniewana; dosiadła miotły i ruszyła na trening, który był kolejnym festiwalem porażek. Musiała wstać lewą nogą, albo to czarny kot przebiegł jej dziś drogę, gdy nie patrzyła. Popełniała błędy, absurdalne błędy, które nie przystawały szukającej jej rangi, a zawiedzione spojrzenie trenerki, dziewczyn z drużyny, a tym bardziej pełen satysfakcji uśmiech Andrei, rezerwowej szukającej Harpii, sprawiały, że czuła się jeszcze bardziej wściekła - głównie na samą siebie. Boisko stadionu w Holyhead opuściła nie odzywając się do nikogo. Trzasnęła drzwiczkami od szafki w szatni, wciskając tam na prędce szatę treningową takim zamaszystym gestem, jak gdyby uczyniła jej fizyczną krzywdę. Zmyła z ciała błoto i kurz, po czym ewakuowała się ze stadionu w ogóle, zanim reszta drużyny dotarła szatni. Nawet promienie ostrego, letniego słońca, którymi raczył ich wszystkich wrzesień, zdawały się Desmond wybitnie działać dzisiaj na nerwy. A to dziwne, bo trzynasty miał być dopiero nazajutrz. Dosiadła miotły i wzbiła się w wysoko w powietrze; tym razem powietrze smagające policzki i czoło, targające włosy nie przyniosło jej wytchnienia. Poszybowała gdzieś na wschód; ani nie miała ochoty wracać teraz do domu i zmierzyć się z Jean, która najpewniej już teraz pragnęła wszystko wyjaśnić, ani nie mogła. Miała spotkać się dziś z Jessą w Starej Chacie, aby omówić szczegóły misji, która ich czekała. Sprawa była na tyle delikatna i istotna, że wolała uczynić to w miejscu absolutnie bezpiecznym - osłoniętym zaklęciami ochronnymi.
Podróż na miotle nie trwała długo, a i tak znalazła się na miejscu sporo przed czasem. Zamierzała usiąść w kuchni, z kubkiem herbaty i książką; sama układała je na półkach w salonie, była pewna, że znalazło się tam kilka przydatnych egzemplarzy o magi obronnej.
Wylądowała w ogrodzie, ubrana w mugolskie spodnie i koszulę, z włosami splecionymi w ciasny warkocz. Ruszyła w stronę niedawno odbudowanego budynku, a dostrzegłszy wysoką sylwetkę brunetki stanęła jak wryta.
- Co ty tu robisz? - spytała ostro, oskarżycielsko, jakby przyłapała Hannah na gorącym uczynku.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Była pewna wątpliwości czy rzeczywiście siedziba Zakonu nadal powinna znajdować się na terenie tak bliskim wszystkich paskudnych wydarzeń. Mimo wszystko pozostawali bardzo blisko Londynu, pomimo wszelkich zabezpieczeń. To nadal było blisko i niezbyt bezpiecznie, a znając Ministerstwo choć trochę od wewnątrz wiedziało się, że mają tam specjalistów nawet od bardzo intensywnego łamania zaklęć ochronnych. Jednak to miejsce było bardzo blisko epicentrum goryczy i brutalności, centrum całego okrucieństwa, którego nie była w stanie sobie nawet wyobrazić. A gdy przekraczała granice Starej Chaty... To wszystko wydawało się być tak odległe. Wczesnowiosenny klimat gładko otulił ogród, nadając mu wyglądu powoli budzącego się do życia organizmu. Trawa powoli nabierała łagodnego koloru zieleni, wyłaniając się zza pożółkłej warstwy wyschniętej flory. Choć temperatura rosła szybko, nadal chłodne wiatry i częste deszcze zmuszały do noszenia cieplejszych płaszczy. Taki też dzisiaj włożyła Marcella - wełniany, pomarańczowy, lekko gryzący płaszczyk. Był możliwie najcieplejszy i chronił ją dobrze przed wiatrem. Nieprzyjemnie byłoby zachorować właśnie teraz.
Była bardzo przyzwyczajona do noszenia ekwipunku na plecach. Zaraz obok miotły na rzemieniu miała również plecak, trochę zniszczony, skórzany plecak, w nim zaś, cały powód tego zamieszania. Wiedziała, że osoba, którą ma spotkać już powinna tutaj być. Aż trochę żałowała, że pewnie dzisiaj nie zobaczy swojego ulubionego alchemika. Czuła, że potrzebuje odrobiny oderwania się, a rudobrody często tutaj przebywał, nawet po godzinach. Wojna była okropna, to fakt. Wojna nie była ani przyjemna ani ciekawa. Czasami wiedziała, że potrzebuje po prostu zostać w domu. Ale dzisiaj nie liczyło już się tak bardzo to, czego potrzebowała. I przez dzisiaj nie można rozumieć tego jednego dnia. Tylko cały ten czas, może nawet od Azkabanu. Bo dało się wywietrzyć, że coś się święci już dosyć dawno. Nie sądziła tylko, że aż na taką skalę. - Możemy zaczynać. - Rzuciła i powoli zdjęła ze swoich ramion plecak. W środku pod zapięciem znalazła się drewniana szkatuła. Postawiła ją na ziemi na wydeptanym kawałku dróżki. Machnęła różdżką, w myślach pojawiła się odpowiednia inkantacja. Nie musiała się jednak bardzo się wysilać by zdjąć zabezpieczenie, które sama nałożyła. Zamek szybko puścił, a klapka szkatuły się otworzyła powoli.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Świat jeszcze nigdy nie zdawał się tak ponurym jak dziś. Choć pogoda zdawała się temu całkowicie przeczyć, jakby nie dostrajała się do tragedii, która zdarzyła się ledwie kilka dni temu. Do przełomu miesięcy, kiedy to krew spłynęła ulicami miasta, które znała od tak dawna. Musieli zostawić za sobą większość rzeczy, a Justine nadal nie wiedziała w jaki sposób mogłaby wyciągnąć z Londynu należący do niej samochód. Mógłby okazać się pomocy, jednak przy obstawionych bramkach możliwość przemknięcia niezauważenie z samochodem, graniczyła właściwie z cudem i na ten moment Justine musiała odłożyć to na bok. Zwłaszcza, że transport samochodu był akurat najmniejszym z jej problemów. Te zdawały się narastać wraz z każdym kolejnym dniem, ale jak zawsze zamierzała je pokonywać. Z sukcesem, wędrując dalej. Ćwiczyła oklumencje zagłębiając się w kolejne książki, które udało jej się zdobyć, nadal nie będą pewną, czy robi to właściwie. Codziennie poddawała też ćwiczeniem swój gest metamorfomagii wiedząc, że musi być pewna swojej umiejętności, bo to jej zamierzała w niedługim czasie zawierzyć swoje życie. Większość dnia spędzała poza domem, głównie w Starej Chacie czekając też na moment w którym Alex zacznie działać ze wspomnianą leczniczą. Zapisywała kolejne pomysły, by skreślać te, które po głębszym rozmyślaniu nie nadawały się właściwie do niczego. A kiedy potrzebowała odpoczynku wychodziła na zewnątrz, by na jednym z manekinów ćwiczyć celność własnych uroków. Te, musiała nadal dopracować. Tak samo jak transmutację, która zeszła na dalszy plan gdy szlifowała swoje umiejętności w magii obronnej i urokach. Musiała do niej powrócić i na niej się skupić, bo widziała w niej potencjał, który chciała osobiście sprawdzić i wykorzystać.
Dzisiaj robiła dokładnie to samo, odnajdując chwilę na kubek zimnej już kawy zanim do Starej Chaty wejdzie Marcella. Nie pomyliła się we własnych obliczeniach. Kiedy wychodziła na ganek i schodziła z niego Figg wędrowała już w jej kierunku. Wsadziła dłonie w kieszenie ciemnego płaszcze obserwując jej kolejne kroki. Spojrzała na szkatułę.
- Nie tutaj. - powiedziała, schylając się, by zabrać przedmiot w dłonie, ostrożnie by nie dotknąć znajdującego się wewnątrz przedmiotu. Ruszyła kierując swoje kroki za chatę, to zniszczonego płotu, przez który można było przejść dalej wchodząc w las. Nie potrzebowali powtórki z otwarcia skrzyni Grindelwalda. Postawienie Chaty było dużym przedsięwzięciem, na które teraz nie mogli sobie pozwolić. Wędrówka trochę zajęła nim dotarły do gęstniejącego już, cichego lasu. Należało jednak zadbać, o to, by nikt nie był w stanie ich obserwować. Dlatego unosząc różdżkę otoczyła ich barierą niewidzialności wyciszając też wszystko co działo się obok nich.
- Zacznij od ognia. - poleciła policjantce wyrzucając niewielki medalion na ściółką leśną, zabierając szkatułę i odkładając ją na bok.
Dzisiaj robiła dokładnie to samo, odnajdując chwilę na kubek zimnej już kawy zanim do Starej Chaty wejdzie Marcella. Nie pomyliła się we własnych obliczeniach. Kiedy wychodziła na ganek i schodziła z niego Figg wędrowała już w jej kierunku. Wsadziła dłonie w kieszenie ciemnego płaszcze obserwując jej kolejne kroki. Spojrzała na szkatułę.
- Nie tutaj. - powiedziała, schylając się, by zabrać przedmiot w dłonie, ostrożnie by nie dotknąć znajdującego się wewnątrz przedmiotu. Ruszyła kierując swoje kroki za chatę, to zniszczonego płotu, przez który można było przejść dalej wchodząc w las. Nie potrzebowali powtórki z otwarcia skrzyni Grindelwalda. Postawienie Chaty było dużym przedsięwzięciem, na które teraz nie mogli sobie pozwolić. Wędrówka trochę zajęła nim dotarły do gęstniejącego już, cichego lasu. Należało jednak zadbać, o to, by nikt nie był w stanie ich obserwować. Dlatego unosząc różdżkę otoczyła ich barierą niewidzialności wyciszając też wszystko co działo się obok nich.
- Zacznij od ognia. - poleciła policjantce wyrzucając niewielki medalion na ściółką leśną, zabierając szkatułę i odkładając ją na bok.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Nie była zadowolona, że nie było tutaj z nimi Steffena. Czuła, że powinna nadal trzymać go przy tej sprawie, to była w końcu jego misja. Jednak poczucie odpowiedzialności nie dawało jej spokoju. Był mniej doświadczony w walce od niej, a ten amulet wydawał się go skrzywdzić. Niestety nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć skąd nadejdzie ten najbardziej druzgodzący cios. Można gotować się na każde starcie, próbować przewidzieć wszystkie logiczne następstwa działań, ale jedyne, co naprawdę miało sens, to ćwiczenie odporności na stres i podejmowania racjonalnych decyzji w trudnych warunkach... I wydawało jej się, że zawaliła już wielokrotnie test z tych umiejętności.
Spacer był krótki, ale trochę się dłużył. Był cichy. Chociaż wielokrotnie mijała Tonks na korytarzach Ministerstwa zarówno jak gwardzistka pracowała jeszcze w Departamencie Magicznych Wypadków, jak i później, gdy przeniosła się do Biura Aurorskiego, to nie wiedziała nawet w jaki sposób zagaić z nią rozmowę. Nie zbyt dobrze ją znała, ale wydawała się widzieć siebie ponad Marcellą. Nie miała pojęcia jak wygląda sprawa w głowie samej Just, jednak Figgównie wydawała się wyniosła w swojej postawie. A nawet przytłaczająca. Zwłaszcza, gdy rzucała chłodne rozkazy w zupełnie zwyczajnych, codziennych sytuacjach. Nawet Skinner tak nie robił.
- Czy tu na pewno jest bezpiecznie? Tak blisko Londynu... - Musiała to dopowiedzieć. Stara Chata była wprawdzie świetnie chroniona, jednak nadal była bardzo blisko pola bitwy. Tamtej nocy cios przyszedł z najmniej spodziewanej strony, ponownie... Kto by pomyślał, że Ministerstwo postanowi doprowadzić stolicę do kompletnej ruiny, tak naprawdę strzelając sobie w stopę tylko w imię... Właściwie czego? Głupiej tradycji, która dawno nie miała przełożenia na życie czarodziejów żyjących zupełnie zwyczajnie? I liczyła się ledwie dla kilkunastu rodzin i mieszkańców Nokturnu. Zawsze w końcu najlepiej słychać tego, który krzyczy najgłośniej, nieważne jaki przekaz mają te słowa.
- Okej. - Kiwnęła głową. Chrząknęła, wyciągając swoją ozdobioną smoczymi łuskami różdżkę. i wycelowała prosto w medalion rzucony na ścieżkę. Ostatnio bardzo pracowała nad rzucaniem uroków. - Ignitio. - wypowiedziała spokojnie.
Spacer był krótki, ale trochę się dłużył. Był cichy. Chociaż wielokrotnie mijała Tonks na korytarzach Ministerstwa zarówno jak gwardzistka pracowała jeszcze w Departamencie Magicznych Wypadków, jak i później, gdy przeniosła się do Biura Aurorskiego, to nie wiedziała nawet w jaki sposób zagaić z nią rozmowę. Nie zbyt dobrze ją znała, ale wydawała się widzieć siebie ponad Marcellą. Nie miała pojęcia jak wygląda sprawa w głowie samej Just, jednak Figgównie wydawała się wyniosła w swojej postawie. A nawet przytłaczająca. Zwłaszcza, gdy rzucała chłodne rozkazy w zupełnie zwyczajnych, codziennych sytuacjach. Nawet Skinner tak nie robił.
- Czy tu na pewno jest bezpiecznie? Tak blisko Londynu... - Musiała to dopowiedzieć. Stara Chata była wprawdzie świetnie chroniona, jednak nadal była bardzo blisko pola bitwy. Tamtej nocy cios przyszedł z najmniej spodziewanej strony, ponownie... Kto by pomyślał, że Ministerstwo postanowi doprowadzić stolicę do kompletnej ruiny, tak naprawdę strzelając sobie w stopę tylko w imię... Właściwie czego? Głupiej tradycji, która dawno nie miała przełożenia na życie czarodziejów żyjących zupełnie zwyczajnie? I liczyła się ledwie dla kilkunastu rodzin i mieszkańców Nokturnu. Zawsze w końcu najlepiej słychać tego, który krzyczy najgłośniej, nieważne jaki przekaz mają te słowa.
- Okej. - Kiwnęła głową. Chrząknęła, wyciągając swoją ozdobioną smoczymi łuskami różdżkę. i wycelowała prosto w medalion rzucony na ścieżkę. Ostatnio bardzo pracowała nad rzucaniem uroków. - Ignitio. - wypowiedziała spokojnie.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Ogród przed domem
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata