Sala balowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala balowa
Najprzestronniejsze pomieszczenie w całym dworze i zarazem - najrzadziej używane. Ród Averych słynący nie tyle z niegościnności, ile z surowego obycia nigdy nie próbował rywalizować z (nielubianymi zresztą przez nich) Nottami w urządzaniu przepysznych zabaw towarzyskich. Posiadłość w Shropshire rzadko wypełnia więc echo tańców oraz wesołych rozmów, jednakowoż od czasu do czasu w kuluarach sali balowej toczą się płomienne dyskusje, podczas gdy większa część szlachty oddaje się zabawie na parkiecie bądź rozkoszom stołu.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Ostatnio zmieniony przez Samael Avery dnia 18.11.16 9:40, w całości zmieniany 5 razy
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cieszyłam się, że Lyra czuje się już lepiej. Trochę martwiłam się o nią i o to jak się czuje, ale widząc ją teraz w dobrym towarzystwie i ,mając nadzieję, że jest pełna sił, pozwoliłam sobie w końcu odpuścić. Przysłuchiwałam się wymienianym przez nich zdaniom. Zdziwiłam się, kiedy Lyra stwierdziła, że zna Colina. Malowała dla niego obraz? A to ciekawe. Pan Fawley będzie mi chyba musiał go pokazać, z tego co wiem, Lyra ma niezwykły talent. Może kiedyś go jeszcze wspólnie wykorzystamy?
- Jolly Jelly? - zapytałam zdziwiona. - Wdrapywałeś się na bocianie gniazdo? Colinie, lordzie Travers, będą mi musieli panowie opowiedzieć tę historię.
Uśmiechnęłam się do nich radośnie, następnie bezpośrednio zwracając się do narzeczonego Lyry. Czułam na sobie jego spojrzenie, więc starałam się poświęcić mu trochę swojej uwagi.
- Obawiam się, że tak - zaśmiałam się lekko, oblewając się dodatkowo rumieńcem. - Dziękuje jednak za tak miły komplement.
Mężczyzna zaczął opowiadać o tym, co działo się u niego przez ostatni rok, a mnie mocno to zainteresowało. Słuchałam go uważnie dopóki nie wspomniał o zachowaniu braci Lyry. Jeszcze, to bardzo dobre słowo, bo kto wie, kiedy go dopadną. Ale wierzyłam, że go nie wystraszą, w końcu robić to będą z czystej miłości do siostry. A Traversi byli dobrym rodem, wiedziałam co mówię, w końcu to po części rodzina.
- Bardzo się cieszę, że jednak nie został pan kompletnie uznany za martwego, sir - dodałam. - Bo kto by dzisiaj opowiadał nam te ciekawe historię? Mam nadzieję, że uda nam się spędzić jeszcze trochę czasu dzisiejszej nocy, na pewno zna pan wiele opowieści odpowiednich na Dzień duchów.
Skończyłam w momencie, kiedy pan Fawlej puścił w końcu moją talię i podał mi dłoń. Chwyciłam ją chętnie, pożegnałam się na tę chwilę z Lyrą i jej narzeczonym i oddaliliśmy się wspólnie na parkiet. Pozwoliłam się poprowadzić, aż w końcu rozpoczęliśmy taniec. Nie byłam pewna, czy kiedykolwiek miałam okazję z panem Fawley’em zatańczyć. Ale wydawało mi się, że to chyba był nasz pierwszy wspólny taniec, aż złapała mnie trema. Bałam się, żebym tylko nie zrobiła czegoś źle. Tańczyć umiałam, ojciec przykładał do tego sporo uwagi, abyśmy dobrze z siostrą prezentowały się na takich wydarzeniach. Ale chwila nie uwagi i wszystko może skończyć się inaczej. Tuż obok nas przemknął Samael Avery, spoglądając dziwnie na Colina.
- Panie Fawley, dlaczego Lord Avery posłał panu takie dziwne spojrzenie? - zapytałam. - Nie musi tak oficjalnie pokazywać, jak bardzo nie podoba mu się moja obecność w jego posiadłości.
Odpowiedziałam głosem pełnym jadu, ale na tyle cicho i wtedy kiedy był już daleko, aby na pewno tego nie usłyszał.
- Jolly Jelly? - zapytałam zdziwiona. - Wdrapywałeś się na bocianie gniazdo? Colinie, lordzie Travers, będą mi musieli panowie opowiedzieć tę historię.
Uśmiechnęłam się do nich radośnie, następnie bezpośrednio zwracając się do narzeczonego Lyry. Czułam na sobie jego spojrzenie, więc starałam się poświęcić mu trochę swojej uwagi.
- Obawiam się, że tak - zaśmiałam się lekko, oblewając się dodatkowo rumieńcem. - Dziękuje jednak za tak miły komplement.
Mężczyzna zaczął opowiadać o tym, co działo się u niego przez ostatni rok, a mnie mocno to zainteresowało. Słuchałam go uważnie dopóki nie wspomniał o zachowaniu braci Lyry. Jeszcze, to bardzo dobre słowo, bo kto wie, kiedy go dopadną. Ale wierzyłam, że go nie wystraszą, w końcu robić to będą z czystej miłości do siostry. A Traversi byli dobrym rodem, wiedziałam co mówię, w końcu to po części rodzina.
- Bardzo się cieszę, że jednak nie został pan kompletnie uznany za martwego, sir - dodałam. - Bo kto by dzisiaj opowiadał nam te ciekawe historię? Mam nadzieję, że uda nam się spędzić jeszcze trochę czasu dzisiejszej nocy, na pewno zna pan wiele opowieści odpowiednich na Dzień duchów.
Skończyłam w momencie, kiedy pan Fawlej puścił w końcu moją talię i podał mi dłoń. Chwyciłam ją chętnie, pożegnałam się na tę chwilę z Lyrą i jej narzeczonym i oddaliliśmy się wspólnie na parkiet. Pozwoliłam się poprowadzić, aż w końcu rozpoczęliśmy taniec. Nie byłam pewna, czy kiedykolwiek miałam okazję z panem Fawley’em zatańczyć. Ale wydawało mi się, że to chyba był nasz pierwszy wspólny taniec, aż złapała mnie trema. Bałam się, żebym tylko nie zrobiła czegoś źle. Tańczyć umiałam, ojciec przykładał do tego sporo uwagi, abyśmy dobrze z siostrą prezentowały się na takich wydarzeniach. Ale chwila nie uwagi i wszystko może skończyć się inaczej. Tuż obok nas przemknął Samael Avery, spoglądając dziwnie na Colina.
- Panie Fawley, dlaczego Lord Avery posłał panu takie dziwne spojrzenie? - zapytałam. - Nie musi tak oficjalnie pokazywać, jak bardzo nie podoba mu się moja obecność w jego posiadłości.
Odpowiedziałam głosem pełnym jadu, ale na tyle cicho i wtedy kiedy był już daleko, aby na pewno tego nie usłyszał.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Cienie i blaski, które tańczyły po Sali wraz z wirującymi na parkiecie sylwetkami, w magiczny sposób przyciągały orzechowe tęczówki. Próbowała jak zwykle, uchwycić moment, w którym twarz obraca się ku jej osobie i może złapać, to, co ją tak bardzo intrygowało. Emocje najczyściej malowały się w oczach. Nie potrafiła nigdy zrozumieć, dlaczego, akurat tak się działo. Można było oszukać mimikę, wyłudzić uśmiech, zmazać uwłaczający chwili gest. Jednak oczy, niby opisywane przez poetów – zwierciadła, odbijały prawdę kryjącą się głębiej, nawet skrywaną daleko, przykryta masą komplementów, zapomnianych obietnic i gnębiących wspomnień. Ułudną przeszkodą były maski, których misterne wzorki, zamiast kryć więcej – odsłaniały i podkreślały nawet te drobniejsze muśnięcia, rozświetlające, bądź ciemniejące napotkane spojrzenia.
Inara nie robiła tego świadomie, sama wodzona na pokuszenia skrytych tajemnic i artystycznej magii, która zmuszała ją do silniejszych, wyobraźniowych szkiców, kryjących się pod maskami twarzy. Czy w końcu pojawiły się imiona, które przypisać potrafiła do kolorowych drobin, ślizgających się po misternie plecionych opaskach, oplatających ciała sukien i fraków, do zetknięć dłoni, i nierównych oddechów w tańcu?. Możliwe, że podświadomie odgadywała znajome poruszenie, właściwie odczytując ich właścicieli. Jednak nienaturalnie wręcz, skupiała się na swoich wizjach i obserwacji, co jakiś czas przypominając sobie, że trzyma w dłoniach tylko raz nadpity trunek. Zapachy mieszały się, wzmagając wibrującą przestrzeń wokół niej, domagającej się uwagi czarnowłosej dziewczyny, akuratnie, by chwilę przed „zderzeniem”, odwrócić głowę do dłoni, które uchwyciły jej nagie ramiona, przyciągając do siebie z ciepłem, które odnajdowała w kilku bardzo konkretnych postaciach. Ta jedna, należała do niezwykle szczuplutkiej kobietki, którą mianowała swoją przyjaciółką. Ledwie utrzymała naczynie w dłoni, które poruszyło się niespokojnie w jej palcach, sugerując, że intensywnie pachnąca zawartość, za chwilę znajdzie się nie na podłodze, a na jej sukience, znacząc bursztynowym śladem drogę, którą pokonała.
- Eilis… - wolna dłoń powędrowała, by odwzajemnić uścisk, nawet na chwilę nie zastanawiając się, czy przypadkiem konwenanse zabraniają na tak beztroskie i otarte zachowanie – z nieba chyba spłynęłaś…tylko gdzie zostawiłaś skrzydła? – szepnęła, zanim nie odsunęła się odrobinę, by musnąć jeszcze blady policzek mungowej alchemiczki. Postąpiła krok do tyłu, obejmując spojrzeniem całą jej drobniutką sylwetkę i pastelowe barwy sukienki. Usta Inary rozciągnęły się w ciepłym, wręcz błogim uśmiechu, gdy z uznaniem oceniła kreację przyjaciółki. Zanim jednak jakiekolwiek dalsze słowo padło, pojawił się gospodarz balu, niby dostojny, choć straszny anioł, przystający tuż obok nich.
Inara nie miała większych powodów, by obawiać się Samaela, poza wiadomą niechęcią, jaką darzył jej ojca. Mimo to, czarnowłosa, zrobiła mimowolny krok, gdy na jedną, krótką chwilę, utkwiła swoje źrenice w przystojnej, choć niepokojącej i chłodnej twarzy mężczyzny. Niby myśliwy, zataczający coraz mniejsze kręgi przy swej ofierze, którą…okazywała się jej przyjaciółka. Pozwoliła, by wargi szlachcica musnęły wierzch jej dłoni, łapiąc się na tym, jak bardzo intensywnie wpatrywała się w arystokratę. Miał w sobie coś pociągającego, ale jednocześnie sprawiał, że inarowe serce drgało niespokojnie, jakby szukało ucieczki przed niebezpieczeństwem, którego nie pojmowała i – nie dostrzegała.
- Samaelu – odwzajemniła dygnięcie, starając się pozbyć z głosu niezrozumiałej obawy, którą ukryła pod uśmiechem – widocznie musiało się zjawić odpowiednie towarzystwo, które mogło nam dotrzymać kroku – odpowiedziała uprzejmie, choć zakładała, że jej słowa umkną parze. Eilis spoglądała na mężczyznę z nieskrywanym zachwytem i zawstydzeniem? Odnalazła palcami dłoń jasnowłosej i odetchnęła cicho, chcąc cofnąć się o jeszcze jeden krok do tyłu, ale z drugiej strony – czy mogłaby z nim zostawić swoją przyjaciółkę?
A może po prostu umknąć z balu?
Inara nie robiła tego świadomie, sama wodzona na pokuszenia skrytych tajemnic i artystycznej magii, która zmuszała ją do silniejszych, wyobraźniowych szkiców, kryjących się pod maskami twarzy. Czy w końcu pojawiły się imiona, które przypisać potrafiła do kolorowych drobin, ślizgających się po misternie plecionych opaskach, oplatających ciała sukien i fraków, do zetknięć dłoni, i nierównych oddechów w tańcu?. Możliwe, że podświadomie odgadywała znajome poruszenie, właściwie odczytując ich właścicieli. Jednak nienaturalnie wręcz, skupiała się na swoich wizjach i obserwacji, co jakiś czas przypominając sobie, że trzyma w dłoniach tylko raz nadpity trunek. Zapachy mieszały się, wzmagając wibrującą przestrzeń wokół niej, domagającej się uwagi czarnowłosej dziewczyny, akuratnie, by chwilę przed „zderzeniem”, odwrócić głowę do dłoni, które uchwyciły jej nagie ramiona, przyciągając do siebie z ciepłem, które odnajdowała w kilku bardzo konkretnych postaciach. Ta jedna, należała do niezwykle szczuplutkiej kobietki, którą mianowała swoją przyjaciółką. Ledwie utrzymała naczynie w dłoni, które poruszyło się niespokojnie w jej palcach, sugerując, że intensywnie pachnąca zawartość, za chwilę znajdzie się nie na podłodze, a na jej sukience, znacząc bursztynowym śladem drogę, którą pokonała.
- Eilis… - wolna dłoń powędrowała, by odwzajemnić uścisk, nawet na chwilę nie zastanawiając się, czy przypadkiem konwenanse zabraniają na tak beztroskie i otarte zachowanie – z nieba chyba spłynęłaś…tylko gdzie zostawiłaś skrzydła? – szepnęła, zanim nie odsunęła się odrobinę, by musnąć jeszcze blady policzek mungowej alchemiczki. Postąpiła krok do tyłu, obejmując spojrzeniem całą jej drobniutką sylwetkę i pastelowe barwy sukienki. Usta Inary rozciągnęły się w ciepłym, wręcz błogim uśmiechu, gdy z uznaniem oceniła kreację przyjaciółki. Zanim jednak jakiekolwiek dalsze słowo padło, pojawił się gospodarz balu, niby dostojny, choć straszny anioł, przystający tuż obok nich.
Inara nie miała większych powodów, by obawiać się Samaela, poza wiadomą niechęcią, jaką darzył jej ojca. Mimo to, czarnowłosa, zrobiła mimowolny krok, gdy na jedną, krótką chwilę, utkwiła swoje źrenice w przystojnej, choć niepokojącej i chłodnej twarzy mężczyzny. Niby myśliwy, zataczający coraz mniejsze kręgi przy swej ofierze, którą…okazywała się jej przyjaciółka. Pozwoliła, by wargi szlachcica musnęły wierzch jej dłoni, łapiąc się na tym, jak bardzo intensywnie wpatrywała się w arystokratę. Miał w sobie coś pociągającego, ale jednocześnie sprawiał, że inarowe serce drgało niespokojnie, jakby szukało ucieczki przed niebezpieczeństwem, którego nie pojmowała i – nie dostrzegała.
- Samaelu – odwzajemniła dygnięcie, starając się pozbyć z głosu niezrozumiałej obawy, którą ukryła pod uśmiechem – widocznie musiało się zjawić odpowiednie towarzystwo, które mogło nam dotrzymać kroku – odpowiedziała uprzejmie, choć zakładała, że jej słowa umkną parze. Eilis spoglądała na mężczyznę z nieskrywanym zachwytem i zawstydzeniem? Odnalazła palcami dłoń jasnowłosej i odetchnęła cicho, chcąc cofnąć się o jeszcze jeden krok do tyłu, ale z drugiej strony – czy mogłaby z nim zostawić swoją przyjaciółkę?
A może po prostu umknąć z balu?
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 30.12.15 20:04, w całości zmieniany 2 razy
Mam ci tyle do powiedzenia Inarko. Ile się nie widziałyśmy? Trochę milczałam, wiem. Nic nie piekłam już mi Lyra to wypomniała, och, Garrett przeze mnie pewnie schudł. Powinnam mu jutro zrobić ciasto z dużą ilością kremu, a może nawet bitej śmietany? Moja wymarzona kuchnia musi mieć kilka piekarników. Grono znajomych ciągle się powiększa, jak ja ich wszystkich wykarmię… Przestaję cię przytulać i od razu chwalę twoją sukienkę. Och, jesteś taka piękna. A może każda szlachcianka ma takie rysy twarzy i ja tu tylko odstaje? Całuję cię w policzek, nagle na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Nie sądziłam, że przyjaciele powrócą we mnie siły witalne. Czy mogę was wszystkich zabrać do domu? Pewnie nie skończyłybyśmy rozmawiać. Powinnam nauczyć się wyciszać pomieszczenia, aby nie denerwować swoim gadaniem Harriett albo uniemożliwiać słodkie sny Charliemu.
- Skrzydła aniołka spaliłam przez przypadek w kociołku – zaśmiałam się, całując cię w policzek. Nie wiem dlaczego ani tobie ani Lyrze nie powiedziałam jeszcze o Samaelu. Szukam go w tłumie ludzi, uśmiecham się do sylwetki, która jeszcze niedawno stała na piedestale, otwierając bal. Nie wiem, czy czułam dumę, ale on zawsze wiedział jak się zachować. Nie miał w ą t p l i w o ś c i. Ciągle tańczyłam na krawędzi przepaści przy Samaelu. Nie potrafiłam o nim mówić, a wszystkie myśli przed snem skupiały się tylko na nim. Nie sądziłam nigdy, że z uzdrowicielem mogę pojawiać się publicznie jako jakaś absurdalna para. Nie potrafiłabym odpowiedzieć żadnej z was, czym mi imponuje. Jest taki silny, władczy, a jednocześnie potrafi się o mnie troszczyć. Nie znam innej jego twarzy, a ostatnie dwa miesiące mijały mi nie tylko w smutku ale w szeregu wątpliwości, czy dobrze robię, że się z nim spotykam. Jestem okropną przyjaciółką, że wam nie powiedziałam, lecz nie wiem, jak to powinnam zrobić. Przy Alexie było to takie naturalne, a to wydaje mi się realizacją niespełnionych marzeń z dzieciństwa. Mama opowiadała marzycielsko o szlacheckim życiu, a ja już w ogóle nie miałam prawa nawet o tym śnic. A tymczasem… wszystko się zmieniło. Czy marzenia naprawdę się nie spełniają? Na głos Samaela podskakuje zaskoczona. Ledwo był tam, a teraz… Przenoszę szybko wzrok na niego i nie potrafię się ciepło uśmiechnąć. Żyję w swoim irracjonalnym kloszu, gdzie ty jesteś tak szarmancki. Zaopiekowałeś się mną, a to dało mi jakąś nadzieję, że wywrócisz mój świat do góry nogami i spełnisz wszystkie marzenia.
- Och, Samaelu – rumienię się, bo pierwszy raz przy innych nie muszę się zwracać do ciebie „lordzie Avery”. To napawa mnie taką absurdalną radością, że czuję się jak głupiutka nastolatka. – Bo to nie spodobałoby się pewnemu uzdrowicielowi – odpowiadam, kładąc dłoń na twoim przedramieniu. Niby coś poprawiam, ale potrzebowałam tego, żeby nie czuć się obco, plugawo wręcz.
- Skrzydła aniołka spaliłam przez przypadek w kociołku – zaśmiałam się, całując cię w policzek. Nie wiem dlaczego ani tobie ani Lyrze nie powiedziałam jeszcze o Samaelu. Szukam go w tłumie ludzi, uśmiecham się do sylwetki, która jeszcze niedawno stała na piedestale, otwierając bal. Nie wiem, czy czułam dumę, ale on zawsze wiedział jak się zachować. Nie miał w ą t p l i w o ś c i. Ciągle tańczyłam na krawędzi przepaści przy Samaelu. Nie potrafiłam o nim mówić, a wszystkie myśli przed snem skupiały się tylko na nim. Nie sądziłam nigdy, że z uzdrowicielem mogę pojawiać się publicznie jako jakaś absurdalna para. Nie potrafiłabym odpowiedzieć żadnej z was, czym mi imponuje. Jest taki silny, władczy, a jednocześnie potrafi się o mnie troszczyć. Nie znam innej jego twarzy, a ostatnie dwa miesiące mijały mi nie tylko w smutku ale w szeregu wątpliwości, czy dobrze robię, że się z nim spotykam. Jestem okropną przyjaciółką, że wam nie powiedziałam, lecz nie wiem, jak to powinnam zrobić. Przy Alexie było to takie naturalne, a to wydaje mi się realizacją niespełnionych marzeń z dzieciństwa. Mama opowiadała marzycielsko o szlacheckim życiu, a ja już w ogóle nie miałam prawa nawet o tym śnic. A tymczasem… wszystko się zmieniło. Czy marzenia naprawdę się nie spełniają? Na głos Samaela podskakuje zaskoczona. Ledwo był tam, a teraz… Przenoszę szybko wzrok na niego i nie potrafię się ciepło uśmiechnąć. Żyję w swoim irracjonalnym kloszu, gdzie ty jesteś tak szarmancki. Zaopiekowałeś się mną, a to dało mi jakąś nadzieję, że wywrócisz mój świat do góry nogami i spełnisz wszystkie marzenia.
- Och, Samaelu – rumienię się, bo pierwszy raz przy innych nie muszę się zwracać do ciebie „lordzie Avery”. To napawa mnie taką absurdalną radością, że czuję się jak głupiutka nastolatka. – Bo to nie spodobałoby się pewnemu uzdrowicielowi – odpowiadam, kładąc dłoń na twoim przedramieniu. Niby coś poprawiam, ale potrzebowałam tego, żeby nie czuć się obco, plugawo wręcz.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lyra była osóbką nieśmiałą i dosyć niepewną siebie, więc łatwo ulegała stresowi. W dodatku była tak młoda, wciąż na początku swojej życiowej (a także artystycznej) drogi i obawiała się popełnienia złego ruchu, który mógłby wpłynąć na jej malarskie aspiracje. No i, oczywiście, nie chciała przynieść wstydu swojemu narzeczonemu podczas ich pierwszego takiego wyjścia. Powinna okazać się godna pięknego pierścionka błyszczącego na jej palcu. Mimo całego szoku, jaki wywołały w niej tak szybkie zaręczyny, zdawała sobie sprawę, że i tak ma szczęście, że rodzina dokonała takiego wyboru.
Ale może po prostu była zbyt emocjonalna i przeżywała wszystko zbyt mocno, zbyt intensywnie, zarówno obawy, jak i te bardziej pozytywne aspekty. Łatwo bowiem dała się ponieść atmosferze balu, poczuć ten przyjemny dreszcz rozbudzany przez nastrojową muzykę i przygaszone światła, czyniące wszystko mroczniejszym, bardziej tajemniczym i ulotnym niż przy pełnym blasku.
Poczuła jednak ulgę, że Glaucus nie drążył. Nie wiedziała nawet, jak mogłaby mu o tym powiedzieć, skoro sama tego nie rozumiała, więc z chęcią powitała zmianę tematu.
- Muszę po prostu się przyzwyczaić. Może kolejne przyjęcia nie będą już tak stresujące. Trzeba od czegoś zacząć, prawda? – rzuciła lekko. Glaucus miał tę cudowną właściwość, że szybko potrafił ją rozluźnić i poprawić jej nastrój swoim lekkim, pogodnym sposobem bycia.
Przysłuchiwała się przez chwilę wymianie zdań Glaucusa z Colinem i Rosalie, zauważając, jak łatwo jej narzeczony nawiązywał kontakty.
- Nie daj się prosić, Glaucusie, mam nadzieję, że opowiesz dzisiaj jakąś ciekawą historię – wtrąciła; nigdy nie miała dosyć opowieści Traversa o przygodach, jakie przeżywał. Zaintrygowała ją zwłaszcza wzmianka o rocznej nieobecności i pobycie w Ameryce. Wiedziała rzecz jasna, że taki epizod miał miejsce w jego życiu, ale jak dotąd nie rozmawiali o tym szczególnie wiele. To oczywiste, że była ciekawa. Zawsze była ciekawska.
Jego komplement na temat jej obrazów, wypowiedziany w odpowiedzi na uwagę Colina, znowu wyzwolił lekkie rumieńce, które częściowo było widać spod ażurowej maseczki kończącej się w okolicach nakrapianych piegami kości policzkowych dziewczyny. Jednak w półmroku prawdopodobnie nikt nawet tego nie zauważył. Gdy Fawley wraz z panną Yaxley oddalili się na parkiet, wciąż jeszcze czuła przyjemną ekscytację na myśl, że narzeczony doceniał jej talent, i to nie tylko przy niej samej, ale także w towarzystwie.
- Uprzedzam, że nie umiem zbyt dobrze tańczyć – ostrzegła go szeptem, kiedy już zaczęli obracać się na parkiecie. Może była uzdolniona plastycznie, ale ten talent raczej nie przekładał się na inne dziedziny, jak taniec czy śpiew. Jednak, mimo znacznej różnicy wzrostu, póki co jakoś sobie radzili. W pewnym uścisku Glaucusa potrafiła utrzymać równowagę, nawet skupiając się na ruchach swoich nóg. Starała się nie nadepnąć na jego stopy ani nie zawadzić obcasikiem o sukienkę. – Nawet mi się to podoba. Jest... tak nastrojowo – dodała nagle kilka minut później, znowu posyłając mu uśmiech.
Gdzieś wśród tańczących mignęła jej jeszcze wiotka sylwetka Eilis. Ucieszyła się, widząc, że przyjaciółka najwyraźniej była w lepszym nastroju, skoro postanowiła się tu pojawić. Zauważyła jeszcze, jak podchodził do niej mężczyzna, z tego, co zdążyła zauważyć, chyba gospodarz przyjęcia. Avery, o którym kiedyś jej opowiadała. Lyra jednak nie poświęciła mu zbyt wielkiej uwagi, i z nadzieją, że Eilis znajdzie sobie ciekawe towarzystwo do tańca i przyjemnie spędzi bal, znowu spojrzała na Glaucusa, który zadał jej kolejne pytanie.
- Och... We wrześniu przydarzyła mi się drobna... przygoda – wyjaśniła nieco koślawo; tak naprawdę nie do końca zdawała sobie sprawę, co tam się stało, i jakie okoliczności doprowadziły do znalezienia jej przez Rosalie i Garretta. Obudziła się dopiero w Mungu, z pewnością mocno zdziwiona tym wszystkim. – Rosalie była przy tym, pomogła mi tamtego dnia. To miłe z jej strony, że pamięta i się martwi, tym bardziej, że wcześniej prawie się nie znałyśmy.
Tańczyli wciąż, nawet, kiedy muzyka się zmieniła. Par wciąż przybywało, ale dla Lyry liczyło się przede wszystkim to, że spędzała ten czas z narzeczonym, który był wobec niej tak cierpliwy i tak koił wszelkie jej niepokoje i obawy. Co z tego, że wciąż była między nimi przede wszystkim przyjaźń?
- Opowiesz mi coś później? – wypaliła nagle. – Wiesz, jak lubię słuchać twoich historii.
Nie wiedziała, czy jeszcze spotkają dziś Fawleya i pannę Yaxley, ale w jej osobie także miał wierną słuchaczkę.
Ale może po prostu była zbyt emocjonalna i przeżywała wszystko zbyt mocno, zbyt intensywnie, zarówno obawy, jak i te bardziej pozytywne aspekty. Łatwo bowiem dała się ponieść atmosferze balu, poczuć ten przyjemny dreszcz rozbudzany przez nastrojową muzykę i przygaszone światła, czyniące wszystko mroczniejszym, bardziej tajemniczym i ulotnym niż przy pełnym blasku.
Poczuła jednak ulgę, że Glaucus nie drążył. Nie wiedziała nawet, jak mogłaby mu o tym powiedzieć, skoro sama tego nie rozumiała, więc z chęcią powitała zmianę tematu.
- Muszę po prostu się przyzwyczaić. Może kolejne przyjęcia nie będą już tak stresujące. Trzeba od czegoś zacząć, prawda? – rzuciła lekko. Glaucus miał tę cudowną właściwość, że szybko potrafił ją rozluźnić i poprawić jej nastrój swoim lekkim, pogodnym sposobem bycia.
Przysłuchiwała się przez chwilę wymianie zdań Glaucusa z Colinem i Rosalie, zauważając, jak łatwo jej narzeczony nawiązywał kontakty.
- Nie daj się prosić, Glaucusie, mam nadzieję, że opowiesz dzisiaj jakąś ciekawą historię – wtrąciła; nigdy nie miała dosyć opowieści Traversa o przygodach, jakie przeżywał. Zaintrygowała ją zwłaszcza wzmianka o rocznej nieobecności i pobycie w Ameryce. Wiedziała rzecz jasna, że taki epizod miał miejsce w jego życiu, ale jak dotąd nie rozmawiali o tym szczególnie wiele. To oczywiste, że była ciekawa. Zawsze była ciekawska.
Jego komplement na temat jej obrazów, wypowiedziany w odpowiedzi na uwagę Colina, znowu wyzwolił lekkie rumieńce, które częściowo było widać spod ażurowej maseczki kończącej się w okolicach nakrapianych piegami kości policzkowych dziewczyny. Jednak w półmroku prawdopodobnie nikt nawet tego nie zauważył. Gdy Fawley wraz z panną Yaxley oddalili się na parkiet, wciąż jeszcze czuła przyjemną ekscytację na myśl, że narzeczony doceniał jej talent, i to nie tylko przy niej samej, ale także w towarzystwie.
- Uprzedzam, że nie umiem zbyt dobrze tańczyć – ostrzegła go szeptem, kiedy już zaczęli obracać się na parkiecie. Może była uzdolniona plastycznie, ale ten talent raczej nie przekładał się na inne dziedziny, jak taniec czy śpiew. Jednak, mimo znacznej różnicy wzrostu, póki co jakoś sobie radzili. W pewnym uścisku Glaucusa potrafiła utrzymać równowagę, nawet skupiając się na ruchach swoich nóg. Starała się nie nadepnąć na jego stopy ani nie zawadzić obcasikiem o sukienkę. – Nawet mi się to podoba. Jest... tak nastrojowo – dodała nagle kilka minut później, znowu posyłając mu uśmiech.
Gdzieś wśród tańczących mignęła jej jeszcze wiotka sylwetka Eilis. Ucieszyła się, widząc, że przyjaciółka najwyraźniej była w lepszym nastroju, skoro postanowiła się tu pojawić. Zauważyła jeszcze, jak podchodził do niej mężczyzna, z tego, co zdążyła zauważyć, chyba gospodarz przyjęcia. Avery, o którym kiedyś jej opowiadała. Lyra jednak nie poświęciła mu zbyt wielkiej uwagi, i z nadzieją, że Eilis znajdzie sobie ciekawe towarzystwo do tańca i przyjemnie spędzi bal, znowu spojrzała na Glaucusa, który zadał jej kolejne pytanie.
- Och... We wrześniu przydarzyła mi się drobna... przygoda – wyjaśniła nieco koślawo; tak naprawdę nie do końca zdawała sobie sprawę, co tam się stało, i jakie okoliczności doprowadziły do znalezienia jej przez Rosalie i Garretta. Obudziła się dopiero w Mungu, z pewnością mocno zdziwiona tym wszystkim. – Rosalie była przy tym, pomogła mi tamtego dnia. To miłe z jej strony, że pamięta i się martwi, tym bardziej, że wcześniej prawie się nie znałyśmy.
Tańczyli wciąż, nawet, kiedy muzyka się zmieniła. Par wciąż przybywało, ale dla Lyry liczyło się przede wszystkim to, że spędzała ten czas z narzeczonym, który był wobec niej tak cierpliwy i tak koił wszelkie jej niepokoje i obawy. Co z tego, że wciąż była między nimi przede wszystkim przyjaźń?
- Opowiesz mi coś później? – wypaliła nagle. – Wiesz, jak lubię słuchać twoich historii.
Nie wiedziała, czy jeszcze spotkają dziś Fawleya i pannę Yaxley, ale w jej osobie także miał wierną słuchaczkę.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Czasem zapominałem, że nie powinienem mierzyć wszystkich swoją miarą; nie powinienem też uważać, że wszyscy są podobni do mnie: przecież podczas całej mojej dotychczasowej wędrówki życiowej to właśnie ja się wyróżniałem pośród ludzi mnie otaczających. Inne poglądy, charakter, w ostateczności dom w Hogwarcie... to wszystko i jeszcze więcej składało się na obraz beztroskiego żeglarza-lekkoducha, który starał się nie segregować ludzi w żaden sposób, chyba, że według ich czynów (rozróżniając czyny dobre i czyny złe), będąc przy tym hipokrytą. Czy zatem słusznym było, że oczekiwałem od Lyry większego rozluźnienia? Oczywiście, że nie; szczęśliwie dotarło to do mnie w porę, dlatego starałem się trzymać ją swoim ramieniem pewnie, a także próbowałem rozładować jakiekolwiek napięcia poprzez dobry humor. Można byłoby śmiało rzec, że wesołość była moją bronią przed wszystkimi czynnikami zewnętrznymi, które potencjalnie mogłyby mi zaszkodzić. Trochę naiwnie wierzyłem, że Weasley prędko podchwyci mój sposób bycia i będzie jej najzwyczajniej w świecie prościej, kiedy zamiast przejmować się wszystkim wokół, będzie to jawnie wyśmiewać. Nie da się także ukryć, że spędzaliśmy ze sobą stosunkowo mało czasu, ale kto wie co przyniesie przyszłość?
- Oczywiście. Za piątym razem będziesz już znudzona - przytaknąłem uśmiechając się szeroko. Co także mogło być niewidoczne przez panujący półmrok, ale wcale się tym nie przejmowałem: to nie było moją domeną.
- Lady Yaxley, obawiam się, że to lord Fawley będzie musiał ci opowiedzieć o swoich bohaterskich wyczynach. Miałem dużo gości na głowie i nie znam dalszej części historii - wyjaśniłem uprzejmie. Pomijając fakty takie jak towarzyszka mężczyzny czy mój nie do końca trzeźwy stan umysłu podczas tamtejszego przyjęcia. Przecież nie chciałem być kapusiem! Lub robić złe wrażenie pijaństwem; z drugiej strony, taka miała być ta cała impreza. - Jeżeli chodzi o inne historie... to może przy bardziej sprzyjających okolicznościach, lub nieco później - stwierdziłem na prośby obu pań. Teraz, na przyjęciu, wypadało choć przez chwilę oddać się tańcom na parkiecie, w szczególności, że coraz więcej par zbierało się, by wirować w rytm rozbrzmiewającej muzyki.
Dlatego wyciągnąłem rękę po dłoń Lyry i razem udaliśmy się w stronę tańczących tłumów. Uśmiechnąłem się słysząc ostrzeżenie.
- Chciałbym powiedzieć, że również nie umiem, ale matka nas wyszkoliła w tym kierunku. Co prawda dawno tego nie robiłem, ale z dwojga złego lepiej żebyś ty deptała mnie niż ja ciebie - odezwałem się, nie potrafiąc ukryć rozbawienia; dobry humor widocznie miał się mnie trzymać od początku do końca. Bez względu na samopoczucie jedną ręką ująłem dłoń swej narzeczonej, a drugą ułożyłem na jej talii, po chwili prowadząc nas w spokojnym, powolnym tańcu. Jednocześnie słuchałem tego, co Weasley ma mi do powiedzenia, nieznacznie unosząc brwi ze zdziwienia.
- A cóż to za... przygoda? - spytałem, realnie zainteresowany, ale i zmartwiony zasłyszanymi informacjami. - I chyba będę musiał w takim razie podziękować lady Yaxley za opiekę nad tobą - dodałem pospiesznie, w tym momencie zmieniając kierunek obrotu.
- A jesteś gotowa na opowieści mrożące krew w żyłach? - zadałem pytanie grobowym tonem, co miało być elementem przedstawienia, a nie tego, że rzeczywiście takowe przeżyłem. Śmiem nawet twierdzić, że tak naprawdę to jeszcze niczego w życiu nie widziałem.
- Oczywiście. Za piątym razem będziesz już znudzona - przytaknąłem uśmiechając się szeroko. Co także mogło być niewidoczne przez panujący półmrok, ale wcale się tym nie przejmowałem: to nie było moją domeną.
- Lady Yaxley, obawiam się, że to lord Fawley będzie musiał ci opowiedzieć o swoich bohaterskich wyczynach. Miałem dużo gości na głowie i nie znam dalszej części historii - wyjaśniłem uprzejmie. Pomijając fakty takie jak towarzyszka mężczyzny czy mój nie do końca trzeźwy stan umysłu podczas tamtejszego przyjęcia. Przecież nie chciałem być kapusiem! Lub robić złe wrażenie pijaństwem; z drugiej strony, taka miała być ta cała impreza. - Jeżeli chodzi o inne historie... to może przy bardziej sprzyjających okolicznościach, lub nieco później - stwierdziłem na prośby obu pań. Teraz, na przyjęciu, wypadało choć przez chwilę oddać się tańcom na parkiecie, w szczególności, że coraz więcej par zbierało się, by wirować w rytm rozbrzmiewającej muzyki.
Dlatego wyciągnąłem rękę po dłoń Lyry i razem udaliśmy się w stronę tańczących tłumów. Uśmiechnąłem się słysząc ostrzeżenie.
- Chciałbym powiedzieć, że również nie umiem, ale matka nas wyszkoliła w tym kierunku. Co prawda dawno tego nie robiłem, ale z dwojga złego lepiej żebyś ty deptała mnie niż ja ciebie - odezwałem się, nie potrafiąc ukryć rozbawienia; dobry humor widocznie miał się mnie trzymać od początku do końca. Bez względu na samopoczucie jedną ręką ująłem dłoń swej narzeczonej, a drugą ułożyłem na jej talii, po chwili prowadząc nas w spokojnym, powolnym tańcu. Jednocześnie słuchałem tego, co Weasley ma mi do powiedzenia, nieznacznie unosząc brwi ze zdziwienia.
- A cóż to za... przygoda? - spytałem, realnie zainteresowany, ale i zmartwiony zasłyszanymi informacjami. - I chyba będę musiał w takim razie podziękować lady Yaxley za opiekę nad tobą - dodałem pospiesznie, w tym momencie zmieniając kierunek obrotu.
- A jesteś gotowa na opowieści mrożące krew w żyłach? - zadałem pytanie grobowym tonem, co miało być elementem przedstawienia, a nie tego, że rzeczywiście takowe przeżyłem. Śmiem nawet twierdzić, że tak naprawdę to jeszcze niczego w życiu nie widziałem.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Glaucus bez wątpienia pozytywnie wyróżniał się na tle innych szlachetnych czarodziejów. Może właśnie to sprawiało, że Lyra mimo różnicy wieku szybko polubiła jego towarzystwo, odkąd poznali się na Pokątnej, w czasach, gdy żadne nawet nie śniło o zaręczynach. Może kiedyś, gdy będą spędzali ze sobą więcej czasu, mimowolnie podłapie od niego pewne cechy i nawyki. Może kiedyś oboje będą wspólnie śmiać się ze wszystkiego, także ze swojej młodości, nieporadnych początków i towarzyszących im wątpliwości.
W miarę upływu czasu czuła się swobodniej. Gdy ta początkowa niepewność nieco zeszła na dalszy plan, nie rozglądała się już tak ukradkowo, prawie nie myślała o dziwnych przeczuciach, jak zwykle nie lubiąc poświęcać zbyt wiele czasu mniej przyjemnym myślom. Ważne było to, że mogła zasmakować tego dorosłego życia, swojego pierwszego takiego balu. Co z tego, że to zapewne nie ostatni i pewnego dnia wydarzenia tego typu spowszednieją jej do tego stopnia, że przestanie czuć większe emocje.
- Zdecydowanie lepiej – mimowolnie uśmiechnęła się na jego uwagę, by po chwili poczuć jego dłoń na swojej szczupłej talii. – Ale zakładam, że w twoim wykonaniu nie będzie tak źle.
Glaucus z pewnością odebrał staranniejsze wychowanie niż Lyra i miał kto go uczyć wszystkich niezbędnych umiejętności. Panna Weasley początkowo poruszała się dosyć niezgrabnie, próbując przypomnieć sobie cokolwiek z nauk własnej matki, ale w końcu udało jej się dopasować do Glaucusa i pozwalała, by to on prowadził ich po parkiecie, tym samym pomagając jej odkryć kolejne uroki wspólnego tańca. Jednak nawet mimo obcasików czubkiem głowy ledwo muskała jego podbródek i niemal zaczęła żałować, że przed balem nie dodała sobie kilku centymetrów wzrostu. Następnym razem musi o tym pomyśleć, nawet jeśli zmiany wzrostu nie należały do najprzyjemniejszych.
Opowiedziała mu pokrótce o sytuacji, do której chwilę wcześniej nawiązywała Rosalie, pomijając jednak szczegóły, których sama nie była do końca pewna. Tamten wieczór był naprawdę pokręcony.
- Jasne, że jestem gotowa. I ciekawa – przytaknęła. Jej zielone oczy błyszczały, a w połyskującej maseczce odbijało się mdłe, rozdygotane światło. – Mamy przecież Halloween, i nie wątpię, że twoje opowieści jak zwykle okażą się niezwykle interesujące.
Glaucus jeszcze nigdy nie zawiódł jej w tej kwestii. Patrzyła na niego z dołu, robiąc niemal błagalną minkę, by go zmiękczyć i poznać kolejne ciekawe historie z jego podróży i nie tylko. Klimat panujący w sali balowej wydawał się temu sprzyjać, zresztą przy brzmiącej wokół muzyce, z pewnością nie będą przeszkadzać innym tańczącym parom. Poza nimi samymi nikt nawet nie słyszał ich cichej rozmowy, nie widział tej ciekawości błyszczącej w oczach młodziutkiej dziewczyny, gdy wspólnie wciąż oddawali się tańcu.
W miarę upływu czasu czuła się swobodniej. Gdy ta początkowa niepewność nieco zeszła na dalszy plan, nie rozglądała się już tak ukradkowo, prawie nie myślała o dziwnych przeczuciach, jak zwykle nie lubiąc poświęcać zbyt wiele czasu mniej przyjemnym myślom. Ważne było to, że mogła zasmakować tego dorosłego życia, swojego pierwszego takiego balu. Co z tego, że to zapewne nie ostatni i pewnego dnia wydarzenia tego typu spowszednieją jej do tego stopnia, że przestanie czuć większe emocje.
- Zdecydowanie lepiej – mimowolnie uśmiechnęła się na jego uwagę, by po chwili poczuć jego dłoń na swojej szczupłej talii. – Ale zakładam, że w twoim wykonaniu nie będzie tak źle.
Glaucus z pewnością odebrał staranniejsze wychowanie niż Lyra i miał kto go uczyć wszystkich niezbędnych umiejętności. Panna Weasley początkowo poruszała się dosyć niezgrabnie, próbując przypomnieć sobie cokolwiek z nauk własnej matki, ale w końcu udało jej się dopasować do Glaucusa i pozwalała, by to on prowadził ich po parkiecie, tym samym pomagając jej odkryć kolejne uroki wspólnego tańca. Jednak nawet mimo obcasików czubkiem głowy ledwo muskała jego podbródek i niemal zaczęła żałować, że przed balem nie dodała sobie kilku centymetrów wzrostu. Następnym razem musi o tym pomyśleć, nawet jeśli zmiany wzrostu nie należały do najprzyjemniejszych.
Opowiedziała mu pokrótce o sytuacji, do której chwilę wcześniej nawiązywała Rosalie, pomijając jednak szczegóły, których sama nie była do końca pewna. Tamten wieczór był naprawdę pokręcony.
- Jasne, że jestem gotowa. I ciekawa – przytaknęła. Jej zielone oczy błyszczały, a w połyskującej maseczce odbijało się mdłe, rozdygotane światło. – Mamy przecież Halloween, i nie wątpię, że twoje opowieści jak zwykle okażą się niezwykle interesujące.
Glaucus jeszcze nigdy nie zawiódł jej w tej kwestii. Patrzyła na niego z dołu, robiąc niemal błagalną minkę, by go zmiękczyć i poznać kolejne ciekawe historie z jego podróży i nie tylko. Klimat panujący w sali balowej wydawał się temu sprzyjać, zresztą przy brzmiącej wokół muzyce, z pewnością nie będą przeszkadzać innym tańczącym parom. Poza nimi samymi nikt nawet nie słyszał ich cichej rozmowy, nie widział tej ciekawości błyszczącej w oczach młodziutkiej dziewczyny, gdy wspólnie wciąż oddawali się tańcu.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Jeśli przyjemnością było patrzenie na blondynkę - czego niestety nie omieszkali robić również inni przedstawiciele płci brzydszej - to przyjemnością graniczącą niemalże z typowo samczą satysfakcją (hej, ona jest moja i łapy precz), było obejmowanie jej tańcu. Ciało przyciśnięte do ciała, dłoń w dłoni, twarze tak blisko siebie, że prawie mógł wyczuć oddech dziewczyny. Nie przepadał za tańcem, czyniąc z niego obowiązek, najczęściej przykry, ale teraz na własnej skórze przekonywał się, jak wiele zależy od tego, z kim się tańczy; i jak bardzo zmienia się nastawienie do samego tańca, gdy myśli zajmowane są nie tylko samą jego istotą, samymi krokami, które trzeba stawiać, ale i partnerką, którą należy umiejętnie prowadzić.
- Dziwne spojrzenie? - zapytał niewinnie, wbijając swoje równie niewinne, błękitne tęczówki w Rosalie. - Nie zauważyłem, skupiam się teraz wyłącznie na pani - wyjaśnił słodkim głosem, porównywalnym do tak samo słodkiego miodu skapującego na kromkę chleba. I faktycznie się skupiał, ignorując wirujące dookoła pary, wsłuchując się tylko w rytm muzyki, w równe takty, by wypaść jak najlepiej i nie popełnić najmniejszego błędu. Przydepnięcie palców byłoby cokolwiek nie na miejscu, nie mówiąc już o zamieszaniu, które by powstało, gdyby Colin zaburzył doskonały układ poruszających się na parkiecie par. - Jestem pewien, że nie może oderwać od pani spojrzenia. Tak jak ja - wyznał, momentalnie przykładając sobie jej dłoń do ust i leciutko całując, by po chwili wrócić do poprzedniej pozycji, jakby nic się nie stało.
Poprowadził ich nieco w bok, z dala od ogólnego zgiełku, gdzie mogli tańczyć o wiele swobodniej, nie ocierając się co chwila o czyjeś plecy. Chwilowo jego świat skurczył się do tych dwóch metrów kwadratowych, które zajmowali i Colina niewiele obchodziło to, co działo się obok. Pewnie gdyby muzyka nagle umilkła, nawet by tego nie zauważył.
- Nie martwi się pani o siostrę? Nie jest za młoda, by samej przebywać na takim balu? - zapytał nieco zaintrygowany, nawiązując jednocześnie do samej Rosalie. Rok starsza? Może dwa od swojej siostry, ale przynajmniej miała stałe towarzystwo. A pałętająca się sama młodsza z sióstr mogła stanowić nie lada chrapkę dla niejednego kawalera. Zupełnie jakby zapomniał o tym, że chwilę temu to właśnie on zaproponował zostawienie jej samej.
- Dziwne spojrzenie? - zapytał niewinnie, wbijając swoje równie niewinne, błękitne tęczówki w Rosalie. - Nie zauważyłem, skupiam się teraz wyłącznie na pani - wyjaśnił słodkim głosem, porównywalnym do tak samo słodkiego miodu skapującego na kromkę chleba. I faktycznie się skupiał, ignorując wirujące dookoła pary, wsłuchując się tylko w rytm muzyki, w równe takty, by wypaść jak najlepiej i nie popełnić najmniejszego błędu. Przydepnięcie palców byłoby cokolwiek nie na miejscu, nie mówiąc już o zamieszaniu, które by powstało, gdyby Colin zaburzył doskonały układ poruszających się na parkiecie par. - Jestem pewien, że nie może oderwać od pani spojrzenia. Tak jak ja - wyznał, momentalnie przykładając sobie jej dłoń do ust i leciutko całując, by po chwili wrócić do poprzedniej pozycji, jakby nic się nie stało.
Poprowadził ich nieco w bok, z dala od ogólnego zgiełku, gdzie mogli tańczyć o wiele swobodniej, nie ocierając się co chwila o czyjeś plecy. Chwilowo jego świat skurczył się do tych dwóch metrów kwadratowych, które zajmowali i Colina niewiele obchodziło to, co działo się obok. Pewnie gdyby muzyka nagle umilkła, nawet by tego nie zauważył.
- Nie martwi się pani o siostrę? Nie jest za młoda, by samej przebywać na takim balu? - zapytał nieco zaintrygowany, nawiązując jednocześnie do samej Rosalie. Rok starsza? Może dwa od swojej siostry, ale przynajmniej miała stałe towarzystwo. A pałętająca się sama młodsza z sióstr mogła stanowić nie lada chrapkę dla niejednego kawalera. Zupełnie jakby zapomniał o tym, że chwilę temu to właśnie on zaproponował zostawienie jej samej.
Chłodne szkło, trzymane w dłoni, stanowiło dla Laidan podstawę świata - w tej krótkiej chwili liczył się tylko zbawienny wpływ alkoholu, łagodzącego wszelkie troski, poprawiającego humor, pomagającego znieść tą całą okropną imprezę z promugolską szarańczą, depczącą po wiekowych marmurach posiadłości w Shropshire. Rzępoląca muzyka łagodnie przeszła w szybsze rytmy, porywając na środek sali kolejnych amatorów tańca, których Laidan obserwowała z olśniewającym uśmiechem rozradowanej pani domu, wewnętrznie życząc każdemu o rozrzedzonej krwi nagłego ataku serca. Sala balowa gęsto zaścielona trupem niegodnych miana czarodzieja - tak, taka wizja Święta Duchów podobała się jej znacznie bardziej. Mogłaby lawirować w swoich wysokich, złotych szpilkach pomiędzy doskonale ubranymi zwłokami, koncentrując się wyłącznie na osobach wartych uwagi. Czystka etniczna, ludobójstwo kierowane nienawiścią (wychowaniem); czy ktokolwiek spodziewał się, że w głowie ukochanej przez śmietankę towarzyską lady Avery pojawiają się takie myśli? Już przed laty przylgnęła przecież do niej łatka tej najłagodniejszej z nienawistnego rodu. Pierwsze jasnowłose dziecko, wrażliwa dusza, wdzięczna żona, oddana matka, hojna opiekunka artystów każdego sortu. Swoim zachowaniem, obecnością na salonach oraz rozwagą nieco roztopiła ścianę lodu, oddzielającą Averych od reszty szlachty, zamieniając grubą zbroję na tą zrobioną z równie wytrzymałej koronki. Nie tyle ociepliła wizerunek tych, których należało się bać, co uczyniła go bardziej przystępnym. Bez bratania się z ludźmi niższym stanem ale i bez krwawej rewolucji. Na taką przyjdzie czas, święcie w to wierzyła, popijając aromatyczne wino i uśmiechając się lekko do podchodzącego do niej Samaela. Wiedziała, że podziela jej tok myślenia, że i w nim wizja czystego świata czarodziejów rozpala płomień nadziei na lepsze czasy. Najchętniej podzieliłaby się z synem materializującymi się w jej głowie obrazami, ale zanim zdążyła chociażby odpowiedzieć na jego komplement, już znikał w tłumie. Ciągle czując na swoim policzku fantomowy dotyk ciepłych ust, podążyła za nim wzrokiem, widząc go dokładnie z tą lafiryndą. Skrzywiła się przelotnie a coś zakłuło ją w piersi; coś, co wymagało nagłego utopienia w kolejnym kieliszku alkoholu. I towarzystwie. Nie mogła przecież stać samotnie wśród tłumu, przyglądając się jak jej mężczyzna wdzięczy się do jakiejś młódki, w dodatku z pospolitego rodu. Paznokcie zastukały o kieliszek, kiedy mocniej obejmowała szkło i - lawirując pomiędzy tańczącymi osobami, byle dalej od widoku Samaela - podchodziła do Glaucusa i Lyry, właśnie zaprzestającego kolejnego walcowego obrotu.
- Lyro, Glaucusie, jak dobrze was widzieć - powitała ich z uśmiechem, nie zdejmując z twarzy maski ani też nie przesadzając w powitalnej kurtuazji. Glaucusa znała przecież nie od dziś: należał do jednego z nielicznych zaprzyjaźnionych z Averymi rodów i przez to zasługiwał na sympatię Laidan. Inna sprawa miała się z biedaczką pochodzącą z Weasleyów, tej rudowłosej zgrai hańbiącej szlachtę. Przelotnie widziała ją na Sabatach, zawsze stojącą gdzieś na uboczu, mniej strojną od rówieśniczek, cichą, lecz w swej filigranowej nieśmiałości na swój sposób przyciągającą uwagę. Teraz przyglądała się jej z sympatycznym wyrazem ust (reszta pozostawała tajemnicą), przesuwając wzrokiem po jej kreacji aż do piegowatej buźki. Wyjątkowo na tej samej wysokości - w końcu spotkała kobietę, która nie przewyższała jej wzrostem i ten fakt - głupiutki, kobiecy, naiwny - sprawił, że poczuła do rudzielca nutkę sympatii. - Lyro, rozmawiałaś już z Aloysiusem, prawda? Rozumiem, że przyjęłaś propozycję i wzbogacisz listopadową wystawę swoimi pracami? - spytała lekko, właściwie retorycznie, upijając rozgrzewający łyk wina. Byleby tylko nie rozglądać się za Samaelem. Byleby tylko nie miotnąć przypadkiem parszywą klątwą w kogoś półkrwi.
- Lyro, Glaucusie, jak dobrze was widzieć - powitała ich z uśmiechem, nie zdejmując z twarzy maski ani też nie przesadzając w powitalnej kurtuazji. Glaucusa znała przecież nie od dziś: należał do jednego z nielicznych zaprzyjaźnionych z Averymi rodów i przez to zasługiwał na sympatię Laidan. Inna sprawa miała się z biedaczką pochodzącą z Weasleyów, tej rudowłosej zgrai hańbiącej szlachtę. Przelotnie widziała ją na Sabatach, zawsze stojącą gdzieś na uboczu, mniej strojną od rówieśniczek, cichą, lecz w swej filigranowej nieśmiałości na swój sposób przyciągającą uwagę. Teraz przyglądała się jej z sympatycznym wyrazem ust (reszta pozostawała tajemnicą), przesuwając wzrokiem po jej kreacji aż do piegowatej buźki. Wyjątkowo na tej samej wysokości - w końcu spotkała kobietę, która nie przewyższała jej wzrostem i ten fakt - głupiutki, kobiecy, naiwny - sprawił, że poczuła do rudzielca nutkę sympatii. - Lyro, rozmawiałaś już z Aloysiusem, prawda? Rozumiem, że przyjęłaś propozycję i wzbogacisz listopadową wystawę swoimi pracami? - spytała lekko, właściwie retorycznie, upijając rozgrzewający łyk wina. Byleby tylko nie rozglądać się za Samaelem. Byleby tylko nie miotnąć przypadkiem parszywą klątwą w kogoś półkrwi.
when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czasem zastanawiałem się, czy nie jestem odbierany jako wieczny błazen, skoro mam niemal nieustannie trzymało się mnie dobre samopoczucie; nie przeszkadzałoby mi to wcale, gdyby nie Lyra: ostatnio rozmyślałem, czy mój sposób bycia jej zbytnio nie męczy. Niewątpliwie mogła tego jeszcze nie odczuć, ponieważ nie spędzaliśmy ze sobą zbyt dużej ilości czasu, ale obawiam się, że niedługo możemy dojść do punktu krytycznego. Wątpię jednak, abym wziął to sobie do serca i się zmienił, dużo było we mnie niepokorności typowej dla Traversów, niekoniecznie z naszej linii rodowej. Nie znosiłem zmieniać się pod cudze dyktando, poza tym miałem już swoje lata przecież! Z wiekiem coraz trudniej wyzbyć się swoich nawyków, dlatego widocznie już po wsze czasy będę męczyć innych swoim poczuciem humoru. Obym tylko w międzyczasie pomógł rudzielcowi wyzbyć się tremy i niepewności związanych z pierwszym balem, szczególnie tak osobliwym: w Noc Duchów, pośród ciemności, w dodatku pomiędzy przepychem, który mógł przytłaczać. Ja również co jakiś czas kiedy pojawiałem się na różnych przyjęciach czułem się dziwnie i niezręcznie; a to wszystko przez inny od łajbowego życia świat pełen savoir-vivru i konwenansów, które nie pasują do rumu i szant.
- Twoja wiara we mnie jest rozczulająca - przyznałem z błąkającym się na twarzy uśmiechem. Starałem się wczuć w muzykę, sunąć po parkiecie według własnego wyczucia rytmu i wskazówek, które dostałem od matki. Podobno wielu rzeczy się nie zapomina, kroki pomimo początkowej niepewności rzeczywiście wreszcie wyryły się w mojej pamięci mięśniowej, dzięki czemu dalszy taniec miał miejsce pod znakiem płynności oraz spokoju.
Uśmiechnąłem się ponownie, po kilku obrotach, słysząc, że jest gotowa na mrożące krew w żyłach opowieści. Przystanąłem zatem, uznając, że w ruchu będzie mi ciężej wysnuwać opowieści, o które tak prosiła. Nim jednak zdołałem cokolwiek powiedzieć, koło nas znalazła się tak znana mi kobieta.
- Lady Avery, mnie również miło cię widzieć - powiedziałem. W tym samym momencie skłoniłem się lekko, delikatnie ucałowując wierzch jej dłoni. Mimo wszystko nie chciałem przecież przysporzyć wstydu rodzinie swoim nieodpowiednim zachowaniem, i tak na pewno nie byłem do końca obyty ze wszelkimi niuansami tej trudnej sztuki etykiety. Miałem poniekąd nadzieję, że sprawę zatuszuje mój uśmiech, o słodka naiwności.
Nie wypadało mi się chyba wtrącać w ich rozmowę, ale nie mogłem powstrzymać się przed pytającym i wyczekującym spojrzeniem skierowanym w stronę mojej narzeczonej. Miałem wrażenie, że ostatnio o wszystkim dowiaduję się ostatni i głównie tylko z powodu przypadku. Weasley nie mówiła mi prawie nic, choć doceniałem, że wreszcie odważyła mi się opowiedzieć o tym, co ją spotkało we wrześniu.
- Twoja wiara we mnie jest rozczulająca - przyznałem z błąkającym się na twarzy uśmiechem. Starałem się wczuć w muzykę, sunąć po parkiecie według własnego wyczucia rytmu i wskazówek, które dostałem od matki. Podobno wielu rzeczy się nie zapomina, kroki pomimo początkowej niepewności rzeczywiście wreszcie wyryły się w mojej pamięci mięśniowej, dzięki czemu dalszy taniec miał miejsce pod znakiem płynności oraz spokoju.
Uśmiechnąłem się ponownie, po kilku obrotach, słysząc, że jest gotowa na mrożące krew w żyłach opowieści. Przystanąłem zatem, uznając, że w ruchu będzie mi ciężej wysnuwać opowieści, o które tak prosiła. Nim jednak zdołałem cokolwiek powiedzieć, koło nas znalazła się tak znana mi kobieta.
- Lady Avery, mnie również miło cię widzieć - powiedziałem. W tym samym momencie skłoniłem się lekko, delikatnie ucałowując wierzch jej dłoni. Mimo wszystko nie chciałem przecież przysporzyć wstydu rodzinie swoim nieodpowiednim zachowaniem, i tak na pewno nie byłem do końca obyty ze wszelkimi niuansami tej trudnej sztuki etykiety. Miałem poniekąd nadzieję, że sprawę zatuszuje mój uśmiech, o słodka naiwności.
Nie wypadało mi się chyba wtrącać w ich rozmowę, ale nie mogłem powstrzymać się przed pytającym i wyczekującym spojrzeniem skierowanym w stronę mojej narzeczonej. Miałem wrażenie, że ostatnio o wszystkim dowiaduję się ostatni i głównie tylko z powodu przypadku. Weasley nie mówiła mi prawie nic, choć doceniałem, że wreszcie odważyła mi się opowiedzieć o tym, co ją spotkało we wrześniu.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Do tej pory, podczas znajomości z Pokątnej, jego poczucie humoru nie drażniło Lyry, a wręcz ją do niego przyciągało. Nie był sztywny i napuszony, jak większość czystokrwistych, dało się z nim porozmawiać na różne tematy i potrafił rozbawić rzuceniem jakiejś lekkiej uwagi. Zaręczyny raczej nie powinny wiele zmienić w tym względzie, zwłaszcza że sama Lyra również nie była drętwa i napuszona, a dobre poczucie humoru nie wprawiało jej w zgorszenie. Co innego, gdyby jego żarty były ordynarne i prostackie, ale tej granicy nigdy przecież nie przekraczał. Zawsze dobrze wychowany i przystępny... Mężczyzna, którego z pewnością pozazdrościłaby jej niejedna z kobiet obecnych w tej sali i na tę myśl lekko się zarumieniła, gdy zdała sobie sprawę, jak początkowo przerażała ją myśl o zaręczynach z nim, ten lęk o utratę ich wcześniejszych relacji.
- Po prostu nie wątpię w twoje umiejętności – rzuciła. Zresztą, jak się okazało, rzeczywiście całkiem nieźle tańczył i potrafił zatuszować nawet niedoskonałości czynione przez Lyrę. Co jakiś czas obracali się, a przy każdym obrocie jej rude włosy wydawały się połyskiwać w półmroku.
Kiedy zwolnił kroku i miał zamiar zacząć swoją opowieść, spojrzała na niego wyczekująco, milcząc. Wtedy jednak tuż obok nich zmaterializowała się niewysoka, kobieca sylwetka (Lyra chyba jeszcze nigdy nie spotkała dorosłej osoby, która nie patrzyłaby na nią z góry); mimo maski rozpoznała w niej Laidan Avery. Którą zauważyła z daleka na początku balu, ale w trakcie tańca z Glaucusem nawet obawy odnośnie przyjęcia jej prac chwilowo zeszły na nieco dalszy plan.
By teraz z całą mocą powrócić, gdy tylko zdała sobie sprawę, że lady Avery, choć ewidentnie znała Glaucusa, spojrzała wprost na nią. Panna Weasley powitała ją uprzejmie, starając się nie popełnić przy tym żadnej gafy.
- Oczywiście, podczas naszego spotkania parę tygodni temu przekazałam mu swoje prace, tak, jak prosił – potwierdziła po chwili, prostując się lekko. – Przyjęcie pani propozycji byłoby dla mnie dużym zaszczytem, z najwyższą przyjemnością wezmę udział w wystawie. Dziękuję za danie mi tak wyjątkowej szansy.
Starała się, by jej głos nie drżał z ekscytacji, jaką poczuła, kiedy lady Avery osobiście podeszła do niej podczas balu i wyraziła chęć zaangażowania jej w wystawę w swojej galerii, o czym Lyra od dawna skrycie marzyła, a list oraz spotkanie z Aloysiusem Diggorym stały się kolejnym krokiem do realizacji tego marzenia. Nie miała jednak śmiałości opowiadać o nim zbyt wielu osobom, bojąc się, że to wcale nie jest tak pewne i woląc poczekać na odpowiedni moment. Mogła przecież się rozczarować; ta myśl często prześladowała ją po spotkaniu z Diggorym, kiedy w napięciu wyczekiwała na dalsze wieści, mogące potwierdzić lub rozwiać jej naiwne nadzieje. Przyszłość początkujących artystów, takich jak Lyra, w znacznej mierze zależała od osób pokroju lady Avery. Nic więc dziwnego, że młodziutka malarka chciała wywrzeć jak najlepsze wrażenie zarówno przed Diggorym, teraz, podczas balu, jak i później, w trakcie wystawy. Tak, by czarownica chciała objąć ją artystyczną pieczą także po jej zakończeniu; pod jej skrzydłami Lyra mogłaby znacząco się rozwinąć, zarówno jeśli chodzi o umiejętności, jak i pozycję w świecie sztuki, na ten moment wciąż bardzo mizerną.
- Ma pani jakieś konkretne oczekiwania, które powinnam spełnić przed terminem wystawy? – zapytała po chwili, wciąż utrzymując uprzejmy ton. Zastanawiała się, jakie prace powinna dostarczyć, kiedy, no i przede wszystkim, jak będzie wyglądała sama wystawa i współpraca z lady Avery. W końcu nigdy w żadnej nie uczestniczyła.
Nawet stojący obok Glaucus mógł łatwo wyczuć jej podenerwowanie, ale jej zielone oczy były teraz skupione już nie na nim, a na znajdującej się naprzeciwko kobiecie.
- Po prostu nie wątpię w twoje umiejętności – rzuciła. Zresztą, jak się okazało, rzeczywiście całkiem nieźle tańczył i potrafił zatuszować nawet niedoskonałości czynione przez Lyrę. Co jakiś czas obracali się, a przy każdym obrocie jej rude włosy wydawały się połyskiwać w półmroku.
Kiedy zwolnił kroku i miał zamiar zacząć swoją opowieść, spojrzała na niego wyczekująco, milcząc. Wtedy jednak tuż obok nich zmaterializowała się niewysoka, kobieca sylwetka (Lyra chyba jeszcze nigdy nie spotkała dorosłej osoby, która nie patrzyłaby na nią z góry); mimo maski rozpoznała w niej Laidan Avery. Którą zauważyła z daleka na początku balu, ale w trakcie tańca z Glaucusem nawet obawy odnośnie przyjęcia jej prac chwilowo zeszły na nieco dalszy plan.
By teraz z całą mocą powrócić, gdy tylko zdała sobie sprawę, że lady Avery, choć ewidentnie znała Glaucusa, spojrzała wprost na nią. Panna Weasley powitała ją uprzejmie, starając się nie popełnić przy tym żadnej gafy.
- Oczywiście, podczas naszego spotkania parę tygodni temu przekazałam mu swoje prace, tak, jak prosił – potwierdziła po chwili, prostując się lekko. – Przyjęcie pani propozycji byłoby dla mnie dużym zaszczytem, z najwyższą przyjemnością wezmę udział w wystawie. Dziękuję za danie mi tak wyjątkowej szansy.
Starała się, by jej głos nie drżał z ekscytacji, jaką poczuła, kiedy lady Avery osobiście podeszła do niej podczas balu i wyraziła chęć zaangażowania jej w wystawę w swojej galerii, o czym Lyra od dawna skrycie marzyła, a list oraz spotkanie z Aloysiusem Diggorym stały się kolejnym krokiem do realizacji tego marzenia. Nie miała jednak śmiałości opowiadać o nim zbyt wielu osobom, bojąc się, że to wcale nie jest tak pewne i woląc poczekać na odpowiedni moment. Mogła przecież się rozczarować; ta myśl często prześladowała ją po spotkaniu z Diggorym, kiedy w napięciu wyczekiwała na dalsze wieści, mogące potwierdzić lub rozwiać jej naiwne nadzieje. Przyszłość początkujących artystów, takich jak Lyra, w znacznej mierze zależała od osób pokroju lady Avery. Nic więc dziwnego, że młodziutka malarka chciała wywrzeć jak najlepsze wrażenie zarówno przed Diggorym, teraz, podczas balu, jak i później, w trakcie wystawy. Tak, by czarownica chciała objąć ją artystyczną pieczą także po jej zakończeniu; pod jej skrzydłami Lyra mogłaby znacząco się rozwinąć, zarówno jeśli chodzi o umiejętności, jak i pozycję w świecie sztuki, na ten moment wciąż bardzo mizerną.
- Ma pani jakieś konkretne oczekiwania, które powinnam spełnić przed terminem wystawy? – zapytała po chwili, wciąż utrzymując uprzejmy ton. Zastanawiała się, jakie prace powinna dostarczyć, kiedy, no i przede wszystkim, jak będzie wyglądała sama wystawa i współpraca z lady Avery. W końcu nigdy w żadnej nie uczestniczyła.
Nawet stojący obok Glaucus mógł łatwo wyczuć jej podenerwowanie, ale jej zielone oczy były teraz skupione już nie na nim, a na znajdującej się naprzeciwko kobiecie.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Cały misterny plan snuty od sierpnia nareszcie nabrał konkretnych kształtów. Niewyraźne kontury zostały utrwalone oraz wypełnione ostrymi kolorami, niepozostawiającymi żadnych wątpliwości. Najczystsza ekspresja, nieokiełznany wybuch uczuć, kumulacja najpiękniejszych, najszlachetniejszych emocji i… wielka miłość w przeciągu trzech miesięcy. W arystokratycznych kręgach takie sytuacje zdarzały się przecież niezwykle często. Obcy ludzie z dnia na dzień stawali się małżeństwami i to małżeństwami przykładnymi. Bez względu na dwadzieścia lat różnicy między nimi, bez względu na przedmiotowe traktowanie, bez względu na ponawiane próby skrytobójstwa. Liczyła się wyłącznie prezencja na salonach, a ta zawsze pozostawała nienaganna. Tego też chorobliwie pilnował Avery, hamując wszelkie swoje gesty, a nawet mimiczne drgnięcia mięśni twarzy, które mogłyby zdradzić jego pogardę. Którą żywił nie tylko do Eilis, Inary, ale również większości zebranych gości. Z kilkoma wyjątkami w postaci bardziej rozsądnych (radykalnych?) szlachciców. Północ nie zdążyła jeszcze wybić, a dopiero wtedy miała rozpocząć się prawdziwa zabawa – zarazem sygnalizując Samaelowi półmetek owej męczarni. Na szczęście chytra myśl wypędzenia gości i poszczucia ich trollami z hodowli opodal zostały rozpędzone przez słodkie, niewieście głosiki. Pobrzękujące mu do uszka, szepcząc obiecująco – a może wyłącznie grzecznościowo? – gdy Avery skrywał swoje zamiary pod maską. Podwójną; weneckie zdobienia uniemożliwiały odczytanie z jego twarzy cokolwiek, zaś kurtuazja niwelowała każde podejrzenie, czyniąc je wręcz niedorzecznymi.
I tak stał przy panienkach, pozwalając się obejmować, trwając w tej romantycznej konfiguracji niby lodowa rzeźba. Ocieplona wszakże wyuczonym uśmiechem, jaki posyłał w stronę Eilis. Czuły i troskliwy skontrastowany z tym uprzejmym, którym obdarzał Inarę. Pewnie i nierozsądnie, mimo wszystko powinni być powściągliwi, lecz jak… Jak zachować beznamiętności w obliczu czegoś, co pojmuje jedynie szalone serce? Podobnymi bzdurami zamierzał karmić Eilis, jak również całą tą elitę, przemykającą tanecznymi krokami po sali balowej. Przelotne muśnięcie ciała obleczonego w delikatną sukienkę przerodziło się w stanowczy dotyk, ulubione, władcze zademonstrowanie zbiorowisku, żeby lepiej trzymało się z daleka od dziewczyny. Obejmując ją w talii uśmiechnął się lekko, choć wewnętrznie pomstował na nestora swego rodu i obowiązek, jakim był związany. Wiedział, że gdzieś w tłumie znajduje się jego matka, że musi patrzeć, jak wdzięczy się do innej i napawała to Samaela okrutną odrazą. Do Eilis, ale również do siebie, z powodu niemożności przeciwstawienia się staremu lordowi Avery’emu.
-Do usług, Inaro – skinął jej głową, podając rękę i obracając ją w rytmie wygrywanego przez orkiestrę walca, po czym znowu przeniósł swoją uwagę na Eilis. Która wyśmienicie wyczuła jego zaborczość – o zazdrości nie było mowy – lecz naturalnie nie mógł uchylić przed nią wszystkich kart, więc jedynie roześmiał się miękko, przygarniając ją do siebie.
-Sądzę, że chętnie by panią stąd porwał – rzekł cicho, niskim aksamitnym głosem, z jakąś dźwięczącą w nim nutą niebezpieczeństwa – prosto na parkiet – dodał, chcąc rozwiać ewentualne wątpliwości. Niedaleko dostrzegł swoją ofiarę sprzed paru miesięcy; choć ufał swym zaklęciom pamięci, wolał nie ryzykować spotkania twarzą w twarz.
I tak stał przy panienkach, pozwalając się obejmować, trwając w tej romantycznej konfiguracji niby lodowa rzeźba. Ocieplona wszakże wyuczonym uśmiechem, jaki posyłał w stronę Eilis. Czuły i troskliwy skontrastowany z tym uprzejmym, którym obdarzał Inarę. Pewnie i nierozsądnie, mimo wszystko powinni być powściągliwi, lecz jak… Jak zachować beznamiętności w obliczu czegoś, co pojmuje jedynie szalone serce? Podobnymi bzdurami zamierzał karmić Eilis, jak również całą tą elitę, przemykającą tanecznymi krokami po sali balowej. Przelotne muśnięcie ciała obleczonego w delikatną sukienkę przerodziło się w stanowczy dotyk, ulubione, władcze zademonstrowanie zbiorowisku, żeby lepiej trzymało się z daleka od dziewczyny. Obejmując ją w talii uśmiechnął się lekko, choć wewnętrznie pomstował na nestora swego rodu i obowiązek, jakim był związany. Wiedział, że gdzieś w tłumie znajduje się jego matka, że musi patrzeć, jak wdzięczy się do innej i napawała to Samaela okrutną odrazą. Do Eilis, ale również do siebie, z powodu niemożności przeciwstawienia się staremu lordowi Avery’emu.
-Do usług, Inaro – skinął jej głową, podając rękę i obracając ją w rytmie wygrywanego przez orkiestrę walca, po czym znowu przeniósł swoją uwagę na Eilis. Która wyśmienicie wyczuła jego zaborczość – o zazdrości nie było mowy – lecz naturalnie nie mógł uchylić przed nią wszystkich kart, więc jedynie roześmiał się miękko, przygarniając ją do siebie.
-Sądzę, że chętnie by panią stąd porwał – rzekł cicho, niskim aksamitnym głosem, z jakąś dźwięczącą w nim nutą niebezpieczeństwa – prosto na parkiet – dodał, chcąc rozwiać ewentualne wątpliwości. Niedaleko dostrzegł swoją ofiarę sprzed paru miesięcy; choć ufał swym zaklęciom pamięci, wolał nie ryzykować spotkania twarzą w twarz.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyjęła ukłon i kurtuazyjne ucałowanie dłoni przez Glaucusa lekkim skinięciem głowy: nie mógł zachować się inaczej, będąc doskonałym reprezentantem swego rodu. Nieco hulaszczego, związanego z morzem, niebezpieczeństwami oraz całym tym męskim kramikiem przygód, rumu i swobody, lecz jednak szlacheckiego, mogącego poszczycić się czystym rodowodem. Łączącego Traversów i Averych silnymi więzami zależności i niemalże sympatii, jaką protoplaści Laidan okazywali niezmiernie rzadko, woląc siać strach niż zawiązywać sojusze. Zapewne relacja wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby seniorami rodu mogły zostać kobiety, przedkładające subtelne, sympatyczne manipulacje nad brutalną siłę, lecz tak umiejętnych przedstawicielek płci pięknej było naprawdę niewiele. Lai w żadnym wypadku nie zasługiwała na miano feministki, raczej: megalomańskiej socjopatki, snującej mordercze plany, przy wsparciu przyjaciół. Z przeróżnych rodów; pozwalano jej przecież na więcej, patrząc przez pryzmat artystycznej kariery, rozsławiającej nazwisko, zazwyczaj kojarzone więcej niż nieprzychylnie. Stanowiła światełko w tunelu stereotypów, lecz nie rozświetlała egalitarnie ciemności, tylko podkreślajać mrok, zazwyczaj towarzyszący Averym. Lubiła ten kontrast i swobodę z nim związaną, pozwalającą jej teraz rozmawiać z panienką Weasley.
Wyraźnie przejętą tym pierwszym kontaktem. Widziała to w jej nieco nerwowych gestach, słyszała w silącym się na spokój tonie i wyczuwała w aurze otaczającej filigranowego rudzielca. Wizualnie wyjątkowo pasującego do stojącego tuż obok niej reprezentanta Traversów. O wiele bardziej wolałaby widzieć Glaucusa z jakąś młodą panienką Malfoyów, lecz z zasady nie wtrącała się w romantyczne umowy, krytykując je jedynie w duchu. Zaśmiała się lekko, perliście, na słodką mówkę Lyry.
- Jesteś urocza, kochanie - skwitowała ją poufale, zerkając znacząco na krążącego nieopodal skrzata, serwującego napoje. - Twoje prace na pewno będą wspaniałym uzupełnieniem obrazów drugiej artystki - dodała nie bez wewnętrznego rozbawienia, wiedząc, że o wiele bardziej podobała się jej nowatorska sztuka Wroński. Zapewne opinia zaproszonych gości będzie przeważała na korzyść klasycznej panienki Weasley, lecz właśnie o to przecież chodziło Aloysiusowi. Rozsądnie zaplanował wyrównanie emocji, nie chcąc wzbudzać niepotrzebnego skandalu na większą niż normalnie skalę. Laidan nie podzieliła się jednak tymi spostrzeżeniami z uroczą parą, obserwując, jak usłużny skrzat podaje obydwojgu lampki alkoholu. - Wznieśmy więc toast za naszą współpracę. I za waszą śliczną parę. Pięknie razem wyglądacie. Mam nadzieję, że będziesz wspierał Lyrę na wernisażu, Glaucusie? - zagadnęła mężczyznę, unosząc na chwilę kieliszek z winem do góry, by powoli opróżnić go z czerwonego napoju. Słysząc w głowie gorący aplauz wyimaginowanej publiczności, zachwyconej idealnym zachowaniem Laidan na balu. Odwrócenie plecami do centrum parkietu pomagało w zachowaniu zimnej krwi. Łatwiej mogła wmawiać sobie nieobecność Samaela i faktycznie pozostawać ślepą na jego nową towarzyszkę. Każda myśl o niej niebezpiecznie zaciskała szczęki Lai, na szczęście teraz rozluźnione uśmiechem i alkoholem, coraz szybciej płynącym w jej żyłach.
- Jestem pewna, że o konkretnych oczekiwaniach wystawy dokładnie opowiedział ci Aloysius - odpowiedziała powoli na pytanie, dalej uśmiechnięta, dalej emanująca złotym ciepłem reprezentantki chłodnego rodu. - Najważniejsze, byś dała ponieść się wenie...i przestrzegała terminu oddania prac - dodała po chwili zastanowienia, pierwszą część zdania wypowiadając wręcz marzycielskim tonem, brutalnie zderzonym z przyziemną częścią drugą.
Wyraźnie przejętą tym pierwszym kontaktem. Widziała to w jej nieco nerwowych gestach, słyszała w silącym się na spokój tonie i wyczuwała w aurze otaczającej filigranowego rudzielca. Wizualnie wyjątkowo pasującego do stojącego tuż obok niej reprezentanta Traversów. O wiele bardziej wolałaby widzieć Glaucusa z jakąś młodą panienką Malfoyów, lecz z zasady nie wtrącała się w romantyczne umowy, krytykując je jedynie w duchu. Zaśmiała się lekko, perliście, na słodką mówkę Lyry.
- Jesteś urocza, kochanie - skwitowała ją poufale, zerkając znacząco na krążącego nieopodal skrzata, serwującego napoje. - Twoje prace na pewno będą wspaniałym uzupełnieniem obrazów drugiej artystki - dodała nie bez wewnętrznego rozbawienia, wiedząc, że o wiele bardziej podobała się jej nowatorska sztuka Wroński. Zapewne opinia zaproszonych gości będzie przeważała na korzyść klasycznej panienki Weasley, lecz właśnie o to przecież chodziło Aloysiusowi. Rozsądnie zaplanował wyrównanie emocji, nie chcąc wzbudzać niepotrzebnego skandalu na większą niż normalnie skalę. Laidan nie podzieliła się jednak tymi spostrzeżeniami z uroczą parą, obserwując, jak usłużny skrzat podaje obydwojgu lampki alkoholu. - Wznieśmy więc toast za naszą współpracę. I za waszą śliczną parę. Pięknie razem wyglądacie. Mam nadzieję, że będziesz wspierał Lyrę na wernisażu, Glaucusie? - zagadnęła mężczyznę, unosząc na chwilę kieliszek z winem do góry, by powoli opróżnić go z czerwonego napoju. Słysząc w głowie gorący aplauz wyimaginowanej publiczności, zachwyconej idealnym zachowaniem Laidan na balu. Odwrócenie plecami do centrum parkietu pomagało w zachowaniu zimnej krwi. Łatwiej mogła wmawiać sobie nieobecność Samaela i faktycznie pozostawać ślepą na jego nową towarzyszkę. Każda myśl o niej niebezpiecznie zaciskała szczęki Lai, na szczęście teraz rozluźnione uśmiechem i alkoholem, coraz szybciej płynącym w jej żyłach.
- Jestem pewna, że o konkretnych oczekiwaniach wystawy dokładnie opowiedział ci Aloysius - odpowiedziała powoli na pytanie, dalej uśmiechnięta, dalej emanująca złotym ciepłem reprezentantki chłodnego rodu. - Najważniejsze, byś dała ponieść się wenie...i przestrzegała terminu oddania prac - dodała po chwili zastanowienia, pierwszą część zdania wypowiadając wręcz marzycielskim tonem, brutalnie zderzonym z przyziemną częścią drugą.
when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Marzenia nigdy nie mają ostrych kantów i intensywnych kolorów. Są rozmyte w odmętach wyobraźni, do których rzadko kiedy mamy dostęp. Możesz wpisać się po nich jak po linie, która wyślizguje ci się z rąk, lecz one nigdy nie uciekną. Jesteś moim niedoścignionym marzeniem, Samaelu. Ciągle nie mogę uwierzyć, że mam prawo mówić do ciebie po imieniu. Czuję się jak mała księżniczka, której pozwolono wejść do zakazanego ogrodu. Nie wiem, co w nim jest. Nie wiem, jak wygląda dzień prawdziwego szlachcica, ale wciąż nie uciekam od ciebie. Jestem ci absolutnie poddana, czekam na każdy twój sygnał, nie dlatego, że jestem pierwszy raz u ciebie w domu, lecz dlatego, że potrzebuję twojej ochrony. Stojąc przy Inarze, czuję się irracjonalnie bezpieczna. Pomimo tego, że kilkadziesiąt oczu zwróciło uwagę na moje pochodzenie, one są zupełnie inne. One jako Inara i Lyra. Chciałam ją zawołać, lecz podeszła do niej starsza kobieta. Nie mogłam na niej dłużej skupiać wzroku. Pragnęłam, aby Samael poznał moje przyjaciółki, ale zdałam sobie sprawę, że każda z nich była wiele razy już na sabatach i na pewno mają jakieś relacje. Czy pozytywne czy negatywne? Dość bezczelnie dotknęłam twojego policzka, ciesząc się, że tym razem zostawiłeś zarost. Uśmiechnęłam się, patrząc, jaki masz świetny kontakt z Inarą. Może naprawdę jesteś moim wymarzonym księciem? Śmieję się tym razem głośniej, lecz jest to na tyle dziewczęce i delikatne, że nie powinno nikogo drażnić.
- Czarujący jak zwykle – mówię rozczulona, poddając się twojej zaborczości. Nigdy cię nie odepchnęłam, bo to ty pilnowałeś, żeby nasze kontakty nie były pozbawione przyzwoitości. Ty nadawałeś rytm naszej znajomości. Chwytam twoją dłoń, a na twarzy pojawia się rumieniec. Och, Samaelu, dlaczego tak na mnie działasz?
- Dobrze, że na parkiet – podkreślam, czując się jeszcze bardziej zawstydzona. – Przepraszam cię, Inaro, tamten młodzieniec na ciebie zerka, zaraz cię też porwie – śmieje się, kierując swoje spojrzenie w bliżej nieokreślonym kierunku. Przecież nie przyszłaś tu sama, prawda? A ja nie mogę się sprzeciwić. Czuję przyjemny dreszcz biegnący po karku i wiem, że dzisiejszy wieczór będzie wręcz perfekcyjny. Przy tobie zawsze wszystko jest… wyśmienite. Przynajmniej na razie. Szybko zwilżam usta, a brak komfortu z powrotem wkrada się na moje policzki. Nigdy nie byłam stawiana w takich sytuacjach, jak mam się zachować?
- Co zrobiłeś wszystkim szlachciankom, że zabijają mnie tak spojrzeniem? – żartuję, bo chcę wyjść w końcu z kompleksu krwi. Pozwalam się obrócić, a przy tobie nauczyłam się, żeby zakładać niższe obcasy. Tak, żebyś je słyszał z gabinetu, ale nie przejmował się, że potknę się o własne nogi i złamię sobie kark na schodach w Szpitalu Świętego Munga. Poddaje się muzyce i wykorzystuje pierwszy możliwy moment, żeby się do ciebie zbliżyć. Dłonie w tańcu pasują do siebie jak puzzle pomimo tego, że jestem bardzo niska.
- Dziękuję za zaproszenie, Samaelu, bal z okazji Nocy Duchów jest tradycją w twojej rodzinie? – pytam się, bo nie jestem przecież w szlachcie, aby wiedzieć, czy jest do dla ciebie ważne święto czy masz jakieś plany. A może twoi rodzice je lubią? Wirujemy w tańcu, a ja po raz kolejny poddaje się tobie. Twoje ciało podpowiada mi kolejne ruchy i czuję się jak mała księżniczka. Czy marzenia mogą się spełnić, Samaelu?
- Czarujący jak zwykle – mówię rozczulona, poddając się twojej zaborczości. Nigdy cię nie odepchnęłam, bo to ty pilnowałeś, żeby nasze kontakty nie były pozbawione przyzwoitości. Ty nadawałeś rytm naszej znajomości. Chwytam twoją dłoń, a na twarzy pojawia się rumieniec. Och, Samaelu, dlaczego tak na mnie działasz?
- Dobrze, że na parkiet – podkreślam, czując się jeszcze bardziej zawstydzona. – Przepraszam cię, Inaro, tamten młodzieniec na ciebie zerka, zaraz cię też porwie – śmieje się, kierując swoje spojrzenie w bliżej nieokreślonym kierunku. Przecież nie przyszłaś tu sama, prawda? A ja nie mogę się sprzeciwić. Czuję przyjemny dreszcz biegnący po karku i wiem, że dzisiejszy wieczór będzie wręcz perfekcyjny. Przy tobie zawsze wszystko jest… wyśmienite. Przynajmniej na razie. Szybko zwilżam usta, a brak komfortu z powrotem wkrada się na moje policzki. Nigdy nie byłam stawiana w takich sytuacjach, jak mam się zachować?
- Co zrobiłeś wszystkim szlachciankom, że zabijają mnie tak spojrzeniem? – żartuję, bo chcę wyjść w końcu z kompleksu krwi. Pozwalam się obrócić, a przy tobie nauczyłam się, żeby zakładać niższe obcasy. Tak, żebyś je słyszał z gabinetu, ale nie przejmował się, że potknę się o własne nogi i złamię sobie kark na schodach w Szpitalu Świętego Munga. Poddaje się muzyce i wykorzystuje pierwszy możliwy moment, żeby się do ciebie zbliżyć. Dłonie w tańcu pasują do siebie jak puzzle pomimo tego, że jestem bardzo niska.
- Dziękuję za zaproszenie, Samaelu, bal z okazji Nocy Duchów jest tradycją w twojej rodzinie? – pytam się, bo nie jestem przecież w szlachcie, aby wiedzieć, czy jest do dla ciebie ważne święto czy masz jakieś plany. A może twoi rodzice je lubią? Wirujemy w tańcu, a ja po raz kolejny poddaje się tobie. Twoje ciało podpowiada mi kolejne ruchy i czuję się jak mała księżniczka. Czy marzenia mogą się spełnić, Samaelu?
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chwała Merlinowi za maski będące nieodłącznym atrybutem na balu halloweenowym i wdzięcznie zakrywające dość duże obszary twarzy, tworząc zgrabną iluzję świeżości, wypoczęcia i świetnego nastroju. Chwała Merlinowi za maski, bo już od dawna zaniedbuję sen na rzecz innych praktyk, których również nie pochwaliłaby moja rodzicielka i które w bezlitosny sposób odbijały swe piętno na moim szlachetnym obliczu, wbrew mej wierze w to, że zawsze już będę piękny, młody i nieśmiertelny. Rzeczywistość okazywała się być brutalniejsza za każdym razem, gdy spojrzenie patrzące na mnie z lustra stawało się coraz bardziej obce - zarówno tę obcość, jak i rzeczywistość topiłem pomiędzy kryształowymi ściankami, dzielnie kontynuując rodzinną tradycję bycia koneserem trunków.
Przedstawiciele wszystkich dwudziestu sześciu rodów wirujących w rytm muzyki w sali balowej Averych, którzy według tradycji mogli się poszczycić pozytywnymi stosunkami z aż trzema familiami, może cuda jednak się zdarzają? Popołudnie spędziłem w rodzinnym domu w Shropshire, by przy herbatce wysłuchać ojcowskiego kazania o powinnościach wobec rodziny, poczuć jak skręcają się wszystkie moje wnętrzności, gdy matka niemalże ze łzami w oczach wspominała sierpniowy ślub Leandry, ratować swój pozorny wewnętrzny spokój wyciągniętą z czeluści mojego dawnego pokoju butelką ognistej, przywdziać balowy strój i zjawić się w posiadłości kuzyna w idealnym momencie, by prześlizgując się w tłumie, witać kolejnych zgromadzonych z kurtuazyjnym uśmiechem rozciągającym usta. Przez jakiś czas towarzyszyłem jednej z panien pragnącej dołączyć do falujących na parkiecie par, lecz gdy wyczerpała się moja cierpliwość do jej uroczej, bo uroczej, ale niezdarności, objawiającej się wyjątkowo systematycznym masakrowaniem moich stóp swoimi eleganckimi pantofelkami (kto by pomyślał, że takie, można by pomyśleć, piórko mogło nagle zdawać się ważyć tyle co słoń i poruszać się z podobną gracją!), szybko odnalazłem spojrzeniem Laidan, by podziękować grzecznie młodej szlachciance za urocze chwile i skierować kroki w kierunku mojej ciotki, stającej się nagle moim potencjalnym wybawieniem.
- Lady Weasley, lordzie Travers, gratuluję zaręczyn. Mam nadzieję, że ten wieczór dobrze się zapisze w waszej pamięci jako pierwszy z wielu nadchodzących bali, na których będziecie występować w duecie - zwróciłem się uprzejmym tonem do Glaucusa i Lyry, znajdujących się nieopodal i pozwoliłem sobie musnąć ustami wierzch dłoni panny Weasley, by przywitać ją z elegancją stosowną do wydarzenia. To przykre, że tak wiele niegdyś nieodłącznych elementów kultury tak często ginęło w napędzanej nie wiadomo czym codzienności, w której brakowało miejsca na podobne gesty. W podobny sposób przywitałem się z Laidan, jednak jej drobnej dłoni nie wypuściłem tak szybko. - Lady Avery, czy uczynisz mi zaszczyt i razem ze mną zawstydzisz wszystkie pary na parkiecie pokazem oszałamiających umiejętności tanecznych? - spytałem, wciąż nieco pochylony nad dłonią kobiety, racząc ją moim najpiękniejszym uśmiechem numer sześć i licząc na to, że narzeczeni nie poczują się urażeni porwaniem ich rozmówczyni.
Przedstawiciele wszystkich dwudziestu sześciu rodów wirujących w rytm muzyki w sali balowej Averych, którzy według tradycji mogli się poszczycić pozytywnymi stosunkami z aż trzema familiami, może cuda jednak się zdarzają? Popołudnie spędziłem w rodzinnym domu w Shropshire, by przy herbatce wysłuchać ojcowskiego kazania o powinnościach wobec rodziny, poczuć jak skręcają się wszystkie moje wnętrzności, gdy matka niemalże ze łzami w oczach wspominała sierpniowy ślub Leandry, ratować swój pozorny wewnętrzny spokój wyciągniętą z czeluści mojego dawnego pokoju butelką ognistej, przywdziać balowy strój i zjawić się w posiadłości kuzyna w idealnym momencie, by prześlizgując się w tłumie, witać kolejnych zgromadzonych z kurtuazyjnym uśmiechem rozciągającym usta. Przez jakiś czas towarzyszyłem jednej z panien pragnącej dołączyć do falujących na parkiecie par, lecz gdy wyczerpała się moja cierpliwość do jej uroczej, bo uroczej, ale niezdarności, objawiającej się wyjątkowo systematycznym masakrowaniem moich stóp swoimi eleganckimi pantofelkami (kto by pomyślał, że takie, można by pomyśleć, piórko mogło nagle zdawać się ważyć tyle co słoń i poruszać się z podobną gracją!), szybko odnalazłem spojrzeniem Laidan, by podziękować grzecznie młodej szlachciance za urocze chwile i skierować kroki w kierunku mojej ciotki, stającej się nagle moim potencjalnym wybawieniem.
- Lady Weasley, lordzie Travers, gratuluję zaręczyn. Mam nadzieję, że ten wieczór dobrze się zapisze w waszej pamięci jako pierwszy z wielu nadchodzących bali, na których będziecie występować w duecie - zwróciłem się uprzejmym tonem do Glaucusa i Lyry, znajdujących się nieopodal i pozwoliłem sobie musnąć ustami wierzch dłoni panny Weasley, by przywitać ją z elegancją stosowną do wydarzenia. To przykre, że tak wiele niegdyś nieodłącznych elementów kultury tak często ginęło w napędzanej nie wiadomo czym codzienności, w której brakowało miejsca na podobne gesty. W podobny sposób przywitałem się z Laidan, jednak jej drobnej dłoni nie wypuściłem tak szybko. - Lady Avery, czy uczynisz mi zaszczyt i razem ze mną zawstydzisz wszystkie pary na parkiecie pokazem oszałamiających umiejętności tanecznych? - spytałem, wciąż nieco pochylony nad dłonią kobiety, racząc ją moim najpiękniejszym uśmiechem numer sześć i licząc na to, że narzeczeni nie poczują się urażeni porwaniem ich rozmówczyni.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Lyra nie miała pojęcia, jak dokładnie wyglądały relacje między Traversami i Averymi. Zawsze mogła kiedyś zapytać o to Glaucusa... W końcu jeśli miała stać się w przyszłości jego żoną, wypadałoby, aby wiedziała coś więcej o jego rodzie. Teraz jednak jej myśli absorbowała głównie myśl o nadchodzącej wystawie (jej pierwszej w życiu!) oraz postać lady Avery. Bez wątpienia było w niej coś niemalże magnetyzującego, co sprawiało, że przykuwała uwagę i co zapewne pomagało jej w rozwijaniu artystycznej kariery. Lyra czuła się przy niej jeszcze bardziej blada i niepozorna, niemal kurczyła się w sobie, mimo że przecież obie były bardzo podobnego wzrostu.
Nieśmiałość zdecydowanie nie ułatwiała jej zadania. By zatuszować zmieszanie, na moment omiotła wzrokiem salę, znowu zauważając nieopodal Eilis w towarzystwie (prawdopodobnie) Samaela Avery’ego, o którym wspominała w Hogsmeade. Szybko jednak znowu skupiła się na lady Avery.
- Dziękuję, że pani tak uważa – rzekła, zastanawiając się, jak wyglądały prace drugiej malarki uczestniczącej w wystawie. Powściągnęła jednak wszelkie ciekawskie pytania, pozwalając jedynie, by pierwsze wątpliwości zaigrały w jej głowie. Co, jeśli przyćmi ona prace Lyry? Czy będą musiały konkurować ze sobą o uwagę i przychylność potencjalnych klientów? Jak to w ogóle będzie wyglądało? Oczywiście, że najważniejsza była sama sztuka i rozwijanie talentu, ale wypełniały ją liczne obawy (w końcu to mogło zaważyć na jej przyszłości), a także ogromna ciekawość samej wystawy, prezentowanego malarstwa i całej tej artystycznej otoczki, której tak chciała posmakować. Miała nadzieję, że sprosta nowemu wyzwaniu. Od spotkania z Diggorym, mimo całej niepewności co do jego decyzji, na wszelki wypadek zaczęła przygotowywać obrazy. Teraz, po tej rozmowie, będzie musiała jeszcze intensywniej wziąć się do pracy. Zamiast marznąć na Pokątnej, zaszyje się w pokoju i będzie malować, malować i jeszcze raz malować, tak, aby udowodnić swą artystyczną wartość. Oby tylko twórcze soki płynęły w niej jak należy, by mogła zademonstrować szczyt swoich obecnych możliwości.
- Przygotuję wszystko, co będzie potrzebne, a w razie wątpliwości napiszę do pana Diggory’ego – zapewniła jeszcze. Aloysius wydawał jej się całkiem przystępny i z pewnością mniej onieśmielający niż ta chłodna, elegancka kobieta, póki co wywołująca dosyć sprzeczne odczucia.
Kiedy skrzat podszedł z lampkami wina, wzięła jedną, ostrożnie ściskając nóżkę kieliszka w drobnych palcach i uniosła go, podejmując toast. Dopiero później upiła ostrożny łyk alkoholu. Nieco cierpki posmak rozszedł się po jej gardle, jednak nie skrzywiła się.
- Będzie mi miło, jeśli będziesz w pobliżu w tak ważnym dla mnie momencie – szepnęła do narzeczonego, gdy Laidan wyraziła nadzieję, że Glaucus pojawi się na wernisażu.
Już otwierała usta, żeby zwrócić się ponownie do kobiety, kiedy nagle obok nich zamajaczyła sylwetka młodego mężczyzny. Prawdopodobnie kolejny Avery, którego imienia nawet nie pamiętała, jednak uprzejmie odpowiedziała na jego powitanie i gratulacje zaręczyn, kiwając mu lekko głową i posyłając lekki, ale nie nazbyt poufały uśmiech. Przybysz jednak wydawał się zainteresowany przede wszystkim lady Avery, którą po chwili poprosił do tańca.
Nieśmiałość zdecydowanie nie ułatwiała jej zadania. By zatuszować zmieszanie, na moment omiotła wzrokiem salę, znowu zauważając nieopodal Eilis w towarzystwie (prawdopodobnie) Samaela Avery’ego, o którym wspominała w Hogsmeade. Szybko jednak znowu skupiła się na lady Avery.
- Dziękuję, że pani tak uważa – rzekła, zastanawiając się, jak wyglądały prace drugiej malarki uczestniczącej w wystawie. Powściągnęła jednak wszelkie ciekawskie pytania, pozwalając jedynie, by pierwsze wątpliwości zaigrały w jej głowie. Co, jeśli przyćmi ona prace Lyry? Czy będą musiały konkurować ze sobą o uwagę i przychylność potencjalnych klientów? Jak to w ogóle będzie wyglądało? Oczywiście, że najważniejsza była sama sztuka i rozwijanie talentu, ale wypełniały ją liczne obawy (w końcu to mogło zaważyć na jej przyszłości), a także ogromna ciekawość samej wystawy, prezentowanego malarstwa i całej tej artystycznej otoczki, której tak chciała posmakować. Miała nadzieję, że sprosta nowemu wyzwaniu. Od spotkania z Diggorym, mimo całej niepewności co do jego decyzji, na wszelki wypadek zaczęła przygotowywać obrazy. Teraz, po tej rozmowie, będzie musiała jeszcze intensywniej wziąć się do pracy. Zamiast marznąć na Pokątnej, zaszyje się w pokoju i będzie malować, malować i jeszcze raz malować, tak, aby udowodnić swą artystyczną wartość. Oby tylko twórcze soki płynęły w niej jak należy, by mogła zademonstrować szczyt swoich obecnych możliwości.
- Przygotuję wszystko, co będzie potrzebne, a w razie wątpliwości napiszę do pana Diggory’ego – zapewniła jeszcze. Aloysius wydawał jej się całkiem przystępny i z pewnością mniej onieśmielający niż ta chłodna, elegancka kobieta, póki co wywołująca dosyć sprzeczne odczucia.
Kiedy skrzat podszedł z lampkami wina, wzięła jedną, ostrożnie ściskając nóżkę kieliszka w drobnych palcach i uniosła go, podejmując toast. Dopiero później upiła ostrożny łyk alkoholu. Nieco cierpki posmak rozszedł się po jej gardle, jednak nie skrzywiła się.
- Będzie mi miło, jeśli będziesz w pobliżu w tak ważnym dla mnie momencie – szepnęła do narzeczonego, gdy Laidan wyraziła nadzieję, że Glaucus pojawi się na wernisażu.
Już otwierała usta, żeby zwrócić się ponownie do kobiety, kiedy nagle obok nich zamajaczyła sylwetka młodego mężczyzny. Prawdopodobnie kolejny Avery, którego imienia nawet nie pamiętała, jednak uprzejmie odpowiedziała na jego powitanie i gratulacje zaręczyn, kiwając mu lekko głową i posyłając lekki, ale nie nazbyt poufały uśmiech. Przybysz jednak wydawał się zainteresowany przede wszystkim lady Avery, którą po chwili poprosił do tańca.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Sala balowa
Szybka odpowiedź