Sala balowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala balowa
Najprzestronniejsze pomieszczenie w całym dworze i zarazem - najrzadziej używane. Ród Averych słynący nie tyle z niegościnności, ile z surowego obycia nigdy nie próbował rywalizować z (nielubianymi zresztą przez nich) Nottami w urządzaniu przepysznych zabaw towarzyskich. Posiadłość w Shropshire rzadko wypełnia więc echo tańców oraz wesołych rozmów, jednakowoż od czasu do czasu w kuluarach sali balowej toczą się płomienne dyskusje, podczas gdy większa część szlachty oddaje się zabawie na parkiecie bądź rozkoszom stołu.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Ostatnio zmieniony przez Samael Avery dnia 18.11.16 9:40, w całości zmieniany 5 razy
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wirujmy w rytm muzyki odbijającej się echem w mojej głowie, w której szumi krew w ilości nadmiernej wymieszana z alkoholem w ilości niewystarczającej, wirujmy na marmurowej posadzce wartej więcej niż połowa ulicy Pokątnej z asortymentem, wirujmy pomiędzy parami szczęśliwymi i nieszczęśliwymi, wirujmy lekko i elegancko, sprawiając wrażenie, że wieczór ten jest dla nas rozrywką, a nie katorgą. Bal maskowy, czyż to nie zabawne? Załóżmy więc maski sztucznych, poprawnych do bólu uśmiechów, róbmy dobrą minę do złej gry, odcinajmy kolejne minuty dzielące nad od końca tej farsy niczym kupony na loterii, na której żadne z nas i tak niczego nie wygra.
Dlaczego muzyka niespodziewanie ucichła? Zmarszczyłem brwi w konsternacji, odsuwając się o krok od Laidan i rozluźniając znacznie taneczną ramę, by rozejrzeć się po sali balowej w poszukiwaniu prowodyra owych zakłóceń i doświadczyć nieprzyjemnego skrętu wszystkich możliwych wnętrzności, gdy moim oczom ukazał się osobliwy obrazek Samaela klęczącego z pierścionkiem przed Eilis, a w moich myślach pojawiły się tylko trzy krzykliwe słowa: czy to żart? Zwróciłem wzburzone spojrzenie ku lady Avery, chcąc zapytać, czy wiedziała o tym, jednak z jej miny momentalnie wyczytałem odpowiedź na niezadane pytanie, po czym zacisnąłem usta w wąską linię.
- Co to za wywrotowe obyczaje? - zapytałem przyciszonym głosem, nie mogąc tego pojąć. Co to za obrzydliwa, amerykańska moda, by z zaręczyn, będących dla rodziny niespodzianką i to jakże nieodpowiednią, robić żałosne przedstawienie, obserwowane nie tylko przez najbliższych znajomych, ale i ludzi całkowicie obcych, zwabionych do posiadłości tylko i wyłącznie zaproszeniem obwieszczającym, że bal jest otwarty dla wszystkich? - Rozumiem wprowadzanie odrobiny czystej, świeżej krwi do rodziny, by eliminować powiązane z rodami arystokratycznymi przypadłości, ale ożenek z chorą panną mija się chyba z celem - dodałem szeptem, siląc się na ton lekki, niemalże niepoważny, lecz w każdej mojej sylabie przebrzmiewała nienawistna nuta, której nie sposób było zignorować. - Podobno najwięcej się dziedziczy w drugiej linii, padło więc na babcię Bulstrode - zdobyłem się na ponury żart, chociaż w żadnym razie nie było mi do śmiechu, gdy wtórowaliśmy sobie wzajemnie w małej litanii pogardy, dopóki w naszym kierunku nie zmierzył Samael z Eilis, zmuszając nas po raz kolejny do przywdziania nienagannych uśmiechów, którymi już po chwili uraczyliśmy tę śmiesznie niedobraną parkę. Zanim ten moment nastał, zdążyłem jeszcze pójść w ślady Laidan i wspomóc się kieliszkiem wina.
- Znamy się z panną Sykes już od lat szkolnych, przyjmijcie moje gratulacje - oznajmiłem, siląc się na uprzejmy ton, gdy mój drogi kuzyn dokonywał zapoznania nas ze swoją wybranką. - Eilis, nie mogłaś lepiej trafić - wyklepałem kolejną wyuczoną formułkę z aż przesadnym przejęciem, tkwiąc wciąż z tym samym uśmiechem przylepionym do twarzy, gdy panna Sykes zostawała centymetr po centymetrze wciągana w toksyczne bagno arystokratycznego świata. Ale tego właśnie chciałaś, prawda, Eilis? Może teraz była speszona, może nie spodziewała się aż takiego wszechobecnego zainteresowania swoją osobą, ale w parę chwil jasnym stało się to, że blondynka nie różniła się wcale od całej reszty czystokrwistych panien, które śnią o tytule lady przyozdobionym szlacheckim nazwiskiem, nieprzysługującym im z urodzenia. Gorzkie rozczarowanie tą małą niespełnioną skrzypaczką wykrzywiło mi usta, które zamoczyłem ponownie w rubinowym trunku. To, co było wcześniej, nie miało już żadnego znaczenia, wszelkie przejawy dawnej sympatii zostały tymczasowo wymazane właśnie w tym momencie, w którym poczułem się niemalże oszukany przez niby to niewinną pannę Sykes, zawsze obracającą się w towarzystwie wysoko urodzonych, teraz w końcu sięgającą po to, czego skrycie pragnęła. Jak to możliwe, że alchemiczka realizująca skrupulatnie każdy dostarczony przeze mnie zwój na nowy eliksir miała stać się częścią mojej rodziny? Więc to tak wyglądają dnie spędzone w szpitalu św. Munga, zamiast ratować zdrowie i życie potrzebujących, personel medyczny i pomocniczy, zapominając całkowicie o profesjonalizmie i zdrowych priorytetach, romansuje sobie w najlepsze? Zignorowałem dziwne lśnienie w oczach dziewczyny, wbijając w nią beznamiętne spojrzenie chłodnych tęczówek. Masz co chciałaś, Eilis. Graj razem z nami lub zejdź ze sceny.
Dlaczego muzyka niespodziewanie ucichła? Zmarszczyłem brwi w konsternacji, odsuwając się o krok od Laidan i rozluźniając znacznie taneczną ramę, by rozejrzeć się po sali balowej w poszukiwaniu prowodyra owych zakłóceń i doświadczyć nieprzyjemnego skrętu wszystkich możliwych wnętrzności, gdy moim oczom ukazał się osobliwy obrazek Samaela klęczącego z pierścionkiem przed Eilis, a w moich myślach pojawiły się tylko trzy krzykliwe słowa: czy to żart? Zwróciłem wzburzone spojrzenie ku lady Avery, chcąc zapytać, czy wiedziała o tym, jednak z jej miny momentalnie wyczytałem odpowiedź na niezadane pytanie, po czym zacisnąłem usta w wąską linię.
- Co to za wywrotowe obyczaje? - zapytałem przyciszonym głosem, nie mogąc tego pojąć. Co to za obrzydliwa, amerykańska moda, by z zaręczyn, będących dla rodziny niespodzianką i to jakże nieodpowiednią, robić żałosne przedstawienie, obserwowane nie tylko przez najbliższych znajomych, ale i ludzi całkowicie obcych, zwabionych do posiadłości tylko i wyłącznie zaproszeniem obwieszczającym, że bal jest otwarty dla wszystkich? - Rozumiem wprowadzanie odrobiny czystej, świeżej krwi do rodziny, by eliminować powiązane z rodami arystokratycznymi przypadłości, ale ożenek z chorą panną mija się chyba z celem - dodałem szeptem, siląc się na ton lekki, niemalże niepoważny, lecz w każdej mojej sylabie przebrzmiewała nienawistna nuta, której nie sposób było zignorować. - Podobno najwięcej się dziedziczy w drugiej linii, padło więc na babcię Bulstrode - zdobyłem się na ponury żart, chociaż w żadnym razie nie było mi do śmiechu, gdy wtórowaliśmy sobie wzajemnie w małej litanii pogardy, dopóki w naszym kierunku nie zmierzył Samael z Eilis, zmuszając nas po raz kolejny do przywdziania nienagannych uśmiechów, którymi już po chwili uraczyliśmy tę śmiesznie niedobraną parkę. Zanim ten moment nastał, zdążyłem jeszcze pójść w ślady Laidan i wspomóc się kieliszkiem wina.
- Znamy się z panną Sykes już od lat szkolnych, przyjmijcie moje gratulacje - oznajmiłem, siląc się na uprzejmy ton, gdy mój drogi kuzyn dokonywał zapoznania nas ze swoją wybranką. - Eilis, nie mogłaś lepiej trafić - wyklepałem kolejną wyuczoną formułkę z aż przesadnym przejęciem, tkwiąc wciąż z tym samym uśmiechem przylepionym do twarzy, gdy panna Sykes zostawała centymetr po centymetrze wciągana w toksyczne bagno arystokratycznego świata. Ale tego właśnie chciałaś, prawda, Eilis? Może teraz była speszona, może nie spodziewała się aż takiego wszechobecnego zainteresowania swoją osobą, ale w parę chwil jasnym stało się to, że blondynka nie różniła się wcale od całej reszty czystokrwistych panien, które śnią o tytule lady przyozdobionym szlacheckim nazwiskiem, nieprzysługującym im z urodzenia. Gorzkie rozczarowanie tą małą niespełnioną skrzypaczką wykrzywiło mi usta, które zamoczyłem ponownie w rubinowym trunku. To, co było wcześniej, nie miało już żadnego znaczenia, wszelkie przejawy dawnej sympatii zostały tymczasowo wymazane właśnie w tym momencie, w którym poczułem się niemalże oszukany przez niby to niewinną pannę Sykes, zawsze obracającą się w towarzystwie wysoko urodzonych, teraz w końcu sięgającą po to, czego skrycie pragnęła. Jak to możliwe, że alchemiczka realizująca skrupulatnie każdy dostarczony przeze mnie zwój na nowy eliksir miała stać się częścią mojej rodziny? Więc to tak wyglądają dnie spędzone w szpitalu św. Munga, zamiast ratować zdrowie i życie potrzebujących, personel medyczny i pomocniczy, zapominając całkowicie o profesjonalizmie i zdrowych priorytetach, romansuje sobie w najlepsze? Zignorowałem dziwne lśnienie w oczach dziewczyny, wbijając w nią beznamiętne spojrzenie chłodnych tęczówek. Masz co chciałaś, Eilis. Graj razem z nami lub zejdź ze sceny.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Udławcie się wszyscy tymi gratulacjami. Stoję przy obcym człowieku, uśmiecham się, bo mam zostać jego żoną, poznaję rodzinę, tkwię w jakimś amoku, a żadne słowa nawet do mnie nie docierają. Nie powinnam tu przychodzić. Nie potrafię udawać tak długo jak wy. Próbuję szukać wsparcia wśród przyjaciół, lecz zapominam, że tu nie są takimi samymi osobami jak na osobności. Ludzie wirują wokół nas, składają gratulacje.
To nie tak powinno wyglądać. Pierścionek parzy moją dłoń. Powinnam go szybko oddać jak zostaniemy tylko sami, ale już wiem, że nie dam rady. Nasze zaręczyny widziało zbyt wiele osób, abym mogła się z nim tak łatwo wywinąć. Samael to wszystko zaplanował. Wcześniej nie zdradził nawet swoich zamiarów. To mi się wydawało, że wyobrażam sobie za dużo. Po Alexandrze nie potrafiłam skupić się na innym mężczyźnie. Wolałam leczyć swoje załamane serce, służąc innym ludziom i ucząc Marigold oraz Charliego. Wszystko zepsuł. Moje marzenia prysnęły jak bańka mydlana. Przesypywały mi się między palcami, a ja nie mogłam ich nawet złapać, bo musiałam się uśmiechać, stać prosto i starać się utrzymywać chociaż minimalny kontakt wzrokowy, lecz nie byłam w stanie patrzeć na swojego przyjaciela. Jak mam się zachować, aby pokazać mu, że to jakiś podstęp? Powinnam zamrugać, złapać go za dłoń i błagać, żeby mnie stąd wyprowadzić? Och, nie. Każdego jego słowo było doprawdy nienaganne w towarzystwie. Najmniejsze słowo z mojej strony mogłoby zostać odczytane jako bezczelność, a ja właśnie w tej chwili najbardziej potrzebowałam swoich przyjaciół. Ci rozmyci gdzieś na końcach sali, myśleli o tym, jakie szczęście mnie spotkało. Nic nie rozumiem, wszystko jest nie w porządku.
- Zapamiętam – odpowiadam na to jak i czy w ogóle dobrze trafiłam. I co, Perseusie, teraz mam sobie to powtarzać przed snem, gdy będę szukała jakiekolwiek wyjścia z problemu? To jakaś groteska. Niezręczna atmosfera nabiera zenitu. Pierścionek, pocałunek, poznanie rodziny Samaela to było zdecydowanie za dużo. Wcześniej nawet nie trzymałam go za rękę. Na Merlina, co za koszmar. Zauważam Lyrę, która próbowała się do nas dostać. Och, ona pewnie też pomyślała, że nie powinna wciskać się do spraw rodzinnych. Na sproszkowaną skórkę boomslanga, nie wiem, czy to ja byłam ślepa, czy to może jakiś sen, z którego obudzi mnie krzyk i mocne uderzenie o podłogę.
- Przepraszam państwa na chwilę – mówię prędko, gdy nie potrafię już dłużej powstrzymywać łez. Uśmiecham się blado, a następnie odwracam się w porę. Udaję silną, ale gdybym tylko mogła chwycić Perseusa za rękę i wyprowadzić go z tego teatru, opowiedzieć o wszystkim, jak było naprawdę. Naturalnie próbuje przedostać się przez całą salę, ale wydaje mi się, że biegnę. Porywam tylko butelkę wina skrzatów i wychodzę na dwór. Nigdy nie czułam się tak źle. Łapałam powietrze jakby ktoś zaciskał mi dłonie na gardle, dusiłam się przepychem, towarzystwem i przedstawieniem, które zgotował wszystkim Samael. Nie zważając na pobrudzenie bądź uszkodzenie sukni, siadam na jednych ze schodów, ukrywając twarz w dłoniach. Butelka znajduje się tuż przy mnie, ale jeszcze nie wiem, czy chcę pić coś, co kojarzy mi się z Samaelem. Zimne powietrze próbuje mnie doprowadzić do jakiekolwiek stanu używalności, ale gdybym tylko potrafiła się teleportować… Och, co za tragedia.
To nie tak powinno wyglądać. Pierścionek parzy moją dłoń. Powinnam go szybko oddać jak zostaniemy tylko sami, ale już wiem, że nie dam rady. Nasze zaręczyny widziało zbyt wiele osób, abym mogła się z nim tak łatwo wywinąć. Samael to wszystko zaplanował. Wcześniej nie zdradził nawet swoich zamiarów. To mi się wydawało, że wyobrażam sobie za dużo. Po Alexandrze nie potrafiłam skupić się na innym mężczyźnie. Wolałam leczyć swoje załamane serce, służąc innym ludziom i ucząc Marigold oraz Charliego. Wszystko zepsuł. Moje marzenia prysnęły jak bańka mydlana. Przesypywały mi się między palcami, a ja nie mogłam ich nawet złapać, bo musiałam się uśmiechać, stać prosto i starać się utrzymywać chociaż minimalny kontakt wzrokowy, lecz nie byłam w stanie patrzeć na swojego przyjaciela. Jak mam się zachować, aby pokazać mu, że to jakiś podstęp? Powinnam zamrugać, złapać go za dłoń i błagać, żeby mnie stąd wyprowadzić? Och, nie. Każdego jego słowo było doprawdy nienaganne w towarzystwie. Najmniejsze słowo z mojej strony mogłoby zostać odczytane jako bezczelność, a ja właśnie w tej chwili najbardziej potrzebowałam swoich przyjaciół. Ci rozmyci gdzieś na końcach sali, myśleli o tym, jakie szczęście mnie spotkało. Nic nie rozumiem, wszystko jest nie w porządku.
- Zapamiętam – odpowiadam na to jak i czy w ogóle dobrze trafiłam. I co, Perseusie, teraz mam sobie to powtarzać przed snem, gdy będę szukała jakiekolwiek wyjścia z problemu? To jakaś groteska. Niezręczna atmosfera nabiera zenitu. Pierścionek, pocałunek, poznanie rodziny Samaela to było zdecydowanie za dużo. Wcześniej nawet nie trzymałam go za rękę. Na Merlina, co za koszmar. Zauważam Lyrę, która próbowała się do nas dostać. Och, ona pewnie też pomyślała, że nie powinna wciskać się do spraw rodzinnych. Na sproszkowaną skórkę boomslanga, nie wiem, czy to ja byłam ślepa, czy to może jakiś sen, z którego obudzi mnie krzyk i mocne uderzenie o podłogę.
- Przepraszam państwa na chwilę – mówię prędko, gdy nie potrafię już dłużej powstrzymywać łez. Uśmiecham się blado, a następnie odwracam się w porę. Udaję silną, ale gdybym tylko mogła chwycić Perseusa za rękę i wyprowadzić go z tego teatru, opowiedzieć o wszystkim, jak było naprawdę. Naturalnie próbuje przedostać się przez całą salę, ale wydaje mi się, że biegnę. Porywam tylko butelkę wina skrzatów i wychodzę na dwór. Nigdy nie czułam się tak źle. Łapałam powietrze jakby ktoś zaciskał mi dłonie na gardle, dusiłam się przepychem, towarzystwem i przedstawieniem, które zgotował wszystkim Samael. Nie zważając na pobrudzenie bądź uszkodzenie sukni, siadam na jednych ze schodów, ukrywając twarz w dłoniach. Butelka znajduje się tuż przy mnie, ale jeszcze nie wiem, czy chcę pić coś, co kojarzy mi się z Samaelem. Zimne powietrze próbuje mnie doprowadzić do jakiekolwiek stanu używalności, ale gdybym tylko potrafiła się teleportować… Och, co za tragedia.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
— Teraz zabrzmiało jakbyś spodziewała się po nim jakiś strasznych rzeczy, droga Rosie — uśmiechnęła się do niej lekko. Dziewczyna była prawdopodobnie jedyną osobą, która wywoływała w Darcy tak często jej uśmiech, ten całkiem szczery, nieokraszony żadną kurtuazją, czy sztuczną nieśmiałością. Przy Yaxleyównie trudno było reagować inaczej. Może jej urok pół-wili działał nie tylko na mężczyzn, a na pannę Rosier również?
— Rosie… przerwę Ci tutaj. Z rozkoszą wpadnę do Ciebie o każdej porze dnia, czy w nocy. W końcu, nie zapominaj, że ty też jesteś mi bliską rodziną — rzuciła z przekonaniem — Zresztą, nie wiem czy wiesz, ale rodzice skłaniają się ku zatrudnieniu lokaja, który, jak sądzę, powinien mnie nieznacznie odciążyć z moich powinności w domu, więc tak. Zdecydowanie znajdę przynajmniej jeden dzień i jedną noc, żeby odwiedzić swoją najdroższą, ulubiona kuzynkę i najlepszą przyjaciółkę i zrobiłabym to, choćbym miała do tego zdobyć i wykorzystać Zmieniacz Czasu.
I uśmiechnęła się jeszcze szerzej słysząc wzmiankę o hipnozie. O swoim zainteresowaniu mogła opowiedzieć Rosalie naprawdę wiele, ale nie w miejscu tak bardzo publicznym. Jej uśmiech przerodził się w bardziej tajemniczy i zdawkowy, zanim upiła do końca lampkę wina, odstawiając ją na srebrną tacę akurat przechodzącego jednego z lokajów ze służby, wynajętej tak licznie chyba na okazję balu. Delikatnie chwyciła zaraz po tym dłonią łokieć Rosalie, subtelnie dając jej do zrozumienia, żeby ruszyła za nią. Znalazły się z innej strony sali balowej, gdzie Darcy znajdowała się o całą przekątną sali z daleka od niepowołanych ludzi, z którymi nie chciałaby się przypadkiem zetknąć.
— Rosalie, byłabym szczęśliwa, gdybym mogła nazywać Cię moją bratową, aczkolwiek obie wiemy, że na to jest już raczej za późno. Zresztą, i teraz czuję, że jesteśmy sobie wystarczająco bliskie. Nie potrzeba do tego wikłać innych rodzinnych związków.
Podążyła wzrokiem za Rosalie, utkwiwszy spojrzenie na Lilianie tylko na chwilę. Tyle wystarczyło jej, żeby zrozumieć znaczenie tego wymownego spojrzenia jeszcze zanim Yaxleyówna się odezwała. Rosier w tym czasie ściągnęła razem łopatki, spoglądając przelotnie wokół, po zebranych ludziach. Większość skupiła się wokół Eilis i Samaela, aby złożyć im gratulacje. Dlatego pozwoliła sobie przyłożyć wierzch dłoni do policzka swojej kuzynki przeciągając po nim krótkim ruchem:
— Wiesz, że jesteś od niej piękniejsza? — mruknęła z pełną lojalnością wobec przyjaciółki i powiedziałaby to nawet wtedy, gdyby wcale się z tymi słowami nie zgadzała. Nie byłoby to wcale kłamstwo tylko dowód oddania tym bliskim, którzy zasługiwali na wierność Rosierów. Dlatego nikt się chyba nie dowie czy naprawdę tak myślała, czy pozwoliła sobie na drobne kłamstewko w dobrej wierze, jako, że z Rosalie wiązała ją znacznie bogatsza historia niż z jej siostrą. Choć obie lubiła, jako rodzinę.
— Więc postanowione — zmieniła temat — nie możemy przecież pozwolić, żebyś zniżyła się do poziomu rozmowy ze skrzatami domowymi — dodała z przekąsem, uśmiechając się do dziewczyny wrednie, a chwilę potem skrzywiła się na samo wyobrażenie takiej sceny. Jej Rosalie… i rozmowa ze skrzatem domowym, inna niż: "Przynieś, podaj, pozamiataj". Brrr! Tak nisko nigdy nie upadną.
— Rosie… przerwę Ci tutaj. Z rozkoszą wpadnę do Ciebie o każdej porze dnia, czy w nocy. W końcu, nie zapominaj, że ty też jesteś mi bliską rodziną — rzuciła z przekonaniem — Zresztą, nie wiem czy wiesz, ale rodzice skłaniają się ku zatrudnieniu lokaja, który, jak sądzę, powinien mnie nieznacznie odciążyć z moich powinności w domu, więc tak. Zdecydowanie znajdę przynajmniej jeden dzień i jedną noc, żeby odwiedzić swoją najdroższą, ulubiona kuzynkę i najlepszą przyjaciółkę i zrobiłabym to, choćbym miała do tego zdobyć i wykorzystać Zmieniacz Czasu.
I uśmiechnęła się jeszcze szerzej słysząc wzmiankę o hipnozie. O swoim zainteresowaniu mogła opowiedzieć Rosalie naprawdę wiele, ale nie w miejscu tak bardzo publicznym. Jej uśmiech przerodził się w bardziej tajemniczy i zdawkowy, zanim upiła do końca lampkę wina, odstawiając ją na srebrną tacę akurat przechodzącego jednego z lokajów ze służby, wynajętej tak licznie chyba na okazję balu. Delikatnie chwyciła zaraz po tym dłonią łokieć Rosalie, subtelnie dając jej do zrozumienia, żeby ruszyła za nią. Znalazły się z innej strony sali balowej, gdzie Darcy znajdowała się o całą przekątną sali z daleka od niepowołanych ludzi, z którymi nie chciałaby się przypadkiem zetknąć.
— Rosalie, byłabym szczęśliwa, gdybym mogła nazywać Cię moją bratową, aczkolwiek obie wiemy, że na to jest już raczej za późno. Zresztą, i teraz czuję, że jesteśmy sobie wystarczająco bliskie. Nie potrzeba do tego wikłać innych rodzinnych związków.
Podążyła wzrokiem za Rosalie, utkwiwszy spojrzenie na Lilianie tylko na chwilę. Tyle wystarczyło jej, żeby zrozumieć znaczenie tego wymownego spojrzenia jeszcze zanim Yaxleyówna się odezwała. Rosier w tym czasie ściągnęła razem łopatki, spoglądając przelotnie wokół, po zebranych ludziach. Większość skupiła się wokół Eilis i Samaela, aby złożyć im gratulacje. Dlatego pozwoliła sobie przyłożyć wierzch dłoni do policzka swojej kuzynki przeciągając po nim krótkim ruchem:
— Wiesz, że jesteś od niej piękniejsza? — mruknęła z pełną lojalnością wobec przyjaciółki i powiedziałaby to nawet wtedy, gdyby wcale się z tymi słowami nie zgadzała. Nie byłoby to wcale kłamstwo tylko dowód oddania tym bliskim, którzy zasługiwali na wierność Rosierów. Dlatego nikt się chyba nie dowie czy naprawdę tak myślała, czy pozwoliła sobie na drobne kłamstewko w dobrej wierze, jako, że z Rosalie wiązała ją znacznie bogatsza historia niż z jej siostrą. Choć obie lubiła, jako rodzinę.
— Więc postanowione — zmieniła temat — nie możemy przecież pozwolić, żebyś zniżyła się do poziomu rozmowy ze skrzatami domowymi — dodała z przekąsem, uśmiechając się do dziewczyny wrednie, a chwilę potem skrzywiła się na samo wyobrażenie takiej sceny. Jej Rosalie… i rozmowa ze skrzatem domowym, inna niż: "Przynieś, podaj, pozamiataj". Brrr! Tak nisko nigdy nie upadną.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czuł dziwną niemoc, która jednakowoż nie biła od niego, ale jakby emanowała z każdego zakątka sali balowej i wraz z nienawiścią lub (jeszcze gorszą?) chłodną obojętnością przeżerała jego ciało aż do tkanek. Stał przed swoją najbliższą rodziną z kobietą (niemalże lolitką), która właśnie związała się z nim na dobre i na złe i której wkrótce będzie przysięgał miłość oraz wierność. Którą będzie trzymał za ręce, patrzył w oczy i całował ze świadomością kłamstwa, jakie całemu światu nigdy nie zostanie ujawnione. Eilis czeka życie pod kloszem, wyuczone formuły i wypełnianie małżeńskiego obowiązku. Avery uważał swój los za znacznie gorszy, jakby mierzenie się z oziębłością matki równało się, a nawet przewyższało wszelkie inne znoje i cierpienie fizycznych katuszy.
Uprzedzał przecież Laidan, ostrzegał ją i nawet poniekąd miał prawo czuć się nieco… dotknięty jej przyjęciem. Czyż nie proponował jej odwrotu? I cóż z tego, że działał w stanie alkoholowego upojenia? Cóż z tego, że nakłaniał do ucieczki, niegodnej ich nazwiska? Wówczas mówił absolutnie szczerze i z jakimś szaleńczym, młodzieńczym zapałem do brawurowego udania się na przymusową banicję. Odmówiła, namówiła do rozsądnego podejścia, do opamiętania się… I teraz dostał to, na co przecież zasłużył: zimny wzrok, który dobijał go do reszty i sprawiał, że zaczynał się dusić w swojej idealnie dopasowanej szacie, jakby krawat na szyi nagle zacisnął się kilka razy mocniej. Nie musiał nawet zwracać uwagi na Perseusa, podłego zdrajcę i sojusznika znienawidzonych bliźniaków, wystarczyła tylko obojętność Lai, by wbić mu nóż w serce i wywlekać na wierzch trzewia, wyciskać łzy. Te na szczęście nie błyszczały jeszcze na jego policzkach, bowiem nadal potrafił grać i udawać. Bez żadnego zająknięcia recytował dalej swoje kwestie, bezbłędnie dopasowując swą melodię do śpiewającego chóru. W idealnym rytmie sztuczności, gdzie słowa powitania ociekały słodyczą, jednakowoż ledwo wykrywalną, pachnącą zwykłą uprzejmością i doskonałą znajomością sztuki savoir-vivre’u. Avery wszakże miał ochotę znaleźć się już w swojej samotni – lub jeszcze lepiej, otulić ramieniem matkę i przeprosić ją w zaciszu swej sypialni, delektując się myślą, że zabawa trwa jeszcze najlepsze i że ktoś może przypadkiem zauważyć ich nieobecność, że ktoś, zabłąkawszy się w nieodpowiedni korytarz posłyszy odgłosy ich wzajemnego szczęścia i miłości, że ktoś może dowiedzieć się o wszystkim. Perspektywa przyłapania podziałała na Samaela elektryzująco, ale mógł tylko lekko pochwycić Laidan za rękę (uprzednio kiwając Perseusowi głową) i poprosić o wybaczenie. Dla kuzyna jednoznacznie będące wymówką do podążenia za Eilis, dla matki zaś wszystkim tym, czego nie mógł przekazać jej w tej chwili. Żalu. Tęsknoty. Pragnienia, jakie rozpaliła w nim swoją nieosiągalnością. Uścisnął dłoń kuzyna i ponownie musnął ustami dłoń Laidan, patrząc jej przy tym prosto w oczy. Z gorzką porażką, jaką w tej chwili ponosił na każdym froncie.
Pruł przez tłum ludzi, szukając drobnej sylwetki Eilis. Oby tylko nie przyszło jej na myśl popełnienia samobójstwa tuż po zaręczynach – gdy już urodzi mu syna, może nawet sam ją do tego nakłoni, lecz teraz winna być przy nim. Szczęśliwa. Przeczesując wzrokiem gości, natrafił na Colina, wyglądającego na mocno poruszonego. I chyba w Averym odezwały się szczątki ludzkiego sumienia, bo podszedł do mężczyzny, podając mu kielich wina, zabrany z tacy przechodzącego tuż obok skrzata.
-Na nas, przyjacielu – wzniósł toast, przekazując mu tym samym krótką wiadomość (to, co dobre, nigdy się nie kończy?) – i ponownie kluczył wśród ludzi, żeby znaleźć swą świeżo upieczoną narzeczoną. Która siedziała samotnie na schodach, jakby załamana (zapewne miała niewygodne buty) i wpatrywała się tępo w przestrzeń. Jaką Avery bez wahania wypełnił, podając jej dłoń i zwracając się doń niezwykle czule.
-Musimy wracać. Jesteś dziś g w i a z d ą – przypomniał jej, a gdy tylko wstała, delikatnie pocałował jej policzek – są tu twoi przyjaciele? Powinienem kogoś poznać? – spytał, chcąc pokazać, że dba o jej zdanie i potrzeby. Te pierwsze zamierzał podeptać, tych drugich nie zaspokajać. W przyszłości.
Uprzedzał przecież Laidan, ostrzegał ją i nawet poniekąd miał prawo czuć się nieco… dotknięty jej przyjęciem. Czyż nie proponował jej odwrotu? I cóż z tego, że działał w stanie alkoholowego upojenia? Cóż z tego, że nakłaniał do ucieczki, niegodnej ich nazwiska? Wówczas mówił absolutnie szczerze i z jakimś szaleńczym, młodzieńczym zapałem do brawurowego udania się na przymusową banicję. Odmówiła, namówiła do rozsądnego podejścia, do opamiętania się… I teraz dostał to, na co przecież zasłużył: zimny wzrok, który dobijał go do reszty i sprawiał, że zaczynał się dusić w swojej idealnie dopasowanej szacie, jakby krawat na szyi nagle zacisnął się kilka razy mocniej. Nie musiał nawet zwracać uwagi na Perseusa, podłego zdrajcę i sojusznika znienawidzonych bliźniaków, wystarczyła tylko obojętność Lai, by wbić mu nóż w serce i wywlekać na wierzch trzewia, wyciskać łzy. Te na szczęście nie błyszczały jeszcze na jego policzkach, bowiem nadal potrafił grać i udawać. Bez żadnego zająknięcia recytował dalej swoje kwestie, bezbłędnie dopasowując swą melodię do śpiewającego chóru. W idealnym rytmie sztuczności, gdzie słowa powitania ociekały słodyczą, jednakowoż ledwo wykrywalną, pachnącą zwykłą uprzejmością i doskonałą znajomością sztuki savoir-vivre’u. Avery wszakże miał ochotę znaleźć się już w swojej samotni – lub jeszcze lepiej, otulić ramieniem matkę i przeprosić ją w zaciszu swej sypialni, delektując się myślą, że zabawa trwa jeszcze najlepsze i że ktoś może przypadkiem zauważyć ich nieobecność, że ktoś, zabłąkawszy się w nieodpowiedni korytarz posłyszy odgłosy ich wzajemnego szczęścia i miłości, że ktoś może dowiedzieć się o wszystkim. Perspektywa przyłapania podziałała na Samaela elektryzująco, ale mógł tylko lekko pochwycić Laidan za rękę (uprzednio kiwając Perseusowi głową) i poprosić o wybaczenie. Dla kuzyna jednoznacznie będące wymówką do podążenia za Eilis, dla matki zaś wszystkim tym, czego nie mógł przekazać jej w tej chwili. Żalu. Tęsknoty. Pragnienia, jakie rozpaliła w nim swoją nieosiągalnością. Uścisnął dłoń kuzyna i ponownie musnął ustami dłoń Laidan, patrząc jej przy tym prosto w oczy. Z gorzką porażką, jaką w tej chwili ponosił na każdym froncie.
Pruł przez tłum ludzi, szukając drobnej sylwetki Eilis. Oby tylko nie przyszło jej na myśl popełnienia samobójstwa tuż po zaręczynach – gdy już urodzi mu syna, może nawet sam ją do tego nakłoni, lecz teraz winna być przy nim. Szczęśliwa. Przeczesując wzrokiem gości, natrafił na Colina, wyglądającego na mocno poruszonego. I chyba w Averym odezwały się szczątki ludzkiego sumienia, bo podszedł do mężczyzny, podając mu kielich wina, zabrany z tacy przechodzącego tuż obok skrzata.
-Na nas, przyjacielu – wzniósł toast, przekazując mu tym samym krótką wiadomość (to, co dobre, nigdy się nie kończy?) – i ponownie kluczył wśród ludzi, żeby znaleźć swą świeżo upieczoną narzeczoną. Która siedziała samotnie na schodach, jakby załamana (zapewne miała niewygodne buty) i wpatrywała się tępo w przestrzeń. Jaką Avery bez wahania wypełnił, podając jej dłoń i zwracając się doń niezwykle czule.
-Musimy wracać. Jesteś dziś g w i a z d ą – przypomniał jej, a gdy tylko wstała, delikatnie pocałował jej policzek – są tu twoi przyjaciele? Powinienem kogoś poznać? – spytał, chcąc pokazać, że dba o jej zdanie i potrzeby. Te pierwsze zamierzał podeptać, tych drugich nie zaspokajać. W przyszłości.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lorne długo obserwował swą narzeczoną, jak ta swą wyuczoną uprzejmością raczyła każdego z tych pięknych ludzi. Pasowała tutaj idealnie. W teatrze pozorów czuła się przecież najlepiej. Jedynie udawanie uczucia nie szło jej najlepiej - było tak już od pierwszego spotkania, gdy on jeszcze naiwnie wierzył, że wszystko będzie tak, jak spisane jest w baśniach.
Do samego Lorne Darcy nie skierowała ani jednego słowa, a jedynie dała wyraz temu, że niestety dostrzegła go w eleganckim tłumie. W jednej chwili chciał leciutko pociągnąć ją za ramię i wymienić choć parę słów, dla świętego spokoju. Aby zobrazować, że ta znajomość jakkolwiek funkcjonuje. Zrezygnował z tego po chwili namysłu. Nie ma sensu walczyć z tą trzpiotką, nie chciał psuć sobie ostatnich chwil wieczoru. Może uda się załagodzić konflikt, gdy wyjdą na zewnątrz? Lorne nie mógł dokładnie sobie przypomnieć, na czym polegał ostatni spór między nimi. Prawdą było, że wtedy nie słuchał Darcy ani trochę, bo ta nie oferowała poza urodą niczego, co mogłoby nim zachwycić.
Ucieszył się jednak jak dziecko, gdy usłyszał swoje imię z ust, kogoś kto życzył mu zdecydowanie lepiej, niż własna wybranka losu.
- Szanowny Colinie! - zawołał, Lorne unosząc kieliszek, w którym alkohol już był tylko na dnie. - Twój wzrok musiał nieco zubożeć od momentu, gdy po raz ostatni się widzieliśmy!
Może faktycznie zmysł wzroku kompana ucierpiał od nadmiaru alkoholu?, pomyślał z uśmiechem.
- Opowiadaj, jak się miewasz i co działo się przez ten tydzień, który minął tak szybko, jak mrugnięcie okiem.
Mrugnięciem to chciał przekazać szanownemu Fawley'owi, że czas najwyższy skierować się tam, gdzie ludzie mogli rozmawiać i być swobodniejsi. Wymowne spojrzenie pytało: kiedy? Kiedy i oby jak najprędzej.
- Ma słodka Darcy nie raczyła nawet wspomnieć, że pojawiliśmy się tu razem? No, każdemu przecież może się zdarzyć zapomnieć o jakimś szczególe - przyznał nieco złośliwie, nie zważając na to, czy jego narzeczona to usłyszała.
Do samego Lorne Darcy nie skierowała ani jednego słowa, a jedynie dała wyraz temu, że niestety dostrzegła go w eleganckim tłumie. W jednej chwili chciał leciutko pociągnąć ją za ramię i wymienić choć parę słów, dla świętego spokoju. Aby zobrazować, że ta znajomość jakkolwiek funkcjonuje. Zrezygnował z tego po chwili namysłu. Nie ma sensu walczyć z tą trzpiotką, nie chciał psuć sobie ostatnich chwil wieczoru. Może uda się załagodzić konflikt, gdy wyjdą na zewnątrz? Lorne nie mógł dokładnie sobie przypomnieć, na czym polegał ostatni spór między nimi. Prawdą było, że wtedy nie słuchał Darcy ani trochę, bo ta nie oferowała poza urodą niczego, co mogłoby nim zachwycić.
Ucieszył się jednak jak dziecko, gdy usłyszał swoje imię z ust, kogoś kto życzył mu zdecydowanie lepiej, niż własna wybranka losu.
- Szanowny Colinie! - zawołał, Lorne unosząc kieliszek, w którym alkohol już był tylko na dnie. - Twój wzrok musiał nieco zubożeć od momentu, gdy po raz ostatni się widzieliśmy!
Może faktycznie zmysł wzroku kompana ucierpiał od nadmiaru alkoholu?, pomyślał z uśmiechem.
- Opowiadaj, jak się miewasz i co działo się przez ten tydzień, który minął tak szybko, jak mrugnięcie okiem.
Mrugnięciem to chciał przekazać szanownemu Fawley'owi, że czas najwyższy skierować się tam, gdzie ludzie mogli rozmawiać i być swobodniejsi. Wymowne spojrzenie pytało: kiedy? Kiedy i oby jak najprędzej.
- Ma słodka Darcy nie raczyła nawet wspomnieć, że pojawiliśmy się tu razem? No, każdemu przecież może się zdarzyć zapomnieć o jakimś szczególe - przyznał nieco złośliwie, nie zważając na to, czy jego narzeczona to usłyszała.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiedy już oderwała swoje spojrzenie od Rosalie, chociaż nie było to aż takie proste, jej wzrok powędrował w kierunku narzeczonego. Być może dlatego, że głos miał dość donośny i wbił się w przerwy w muzyce na tyle poprawnie, że słychać go było nawet w miejscu, w którym stała. Zamrugała powoli, kręcąc bardzo lekko głowa na boki:
— On jest niemożliwy — rzuciła prawie szeptem do koleżanki, zauważając dodatkowa ciekawą rzecz — czy mi się wydaje, czy mojego narzeczonego wiążą jakieś relacje z Twoim lubym? — spytała Rosalie, uznając, ze ona lepiej może coś wiedzieć na ten temat. Obserwowała mężczyzn z tej odległości nie mogąc nie zauważyć swobody, jaką wobec siebie zachowywali, w ruchach, czy, jak się okazuje w słowach, bo komentarz Lorne dotarł do jej uszu bardzo boleśnie. Gdyby mogła, odetchnęłaby, ale kreacja jaką przywdziała na okazję balu jej to skutecznie uniemożliwiła. Miała w niej dobrze wyglądać, nie musiała się w niej dobrze czuć, tak długo, jak długo prezentowała się, jakby była urodzona do noszenia tak mocno przylegających w talii sukni.
— Chodżmy tam lepiej, zanim mój najukochańszy narzeczony popełni na mnie towarzyskie morderstwo.
I znów posłała Rosie wymowne spojrzenie, zmieniając ich położenie, jakby dopiero przed chwilą tego nie zrobiły. Docierając do zebrania osób przy jej bracie i siostrze Rosalie. Może Rosie nie lubiła towarzystwa drugiej wili, ale… przynajmniej miała tu też swojego Colina prawda.
— Panie Bulstrode — zaczęła oficjalnie, bo nie było wcale tajemnicą, że były to dopiero świeżo postanowione zaręczyny, których zresztą nikt nie miał okazji oglądać w tak efektownym pokazie, jaki dzisiaj dał Samael Avery. Stanęła przy jego ramieniu, chwytając go delikatnie za łokieć, patrząc na niego lekko z dołu.
— Uwierzy Pan, że nikt dzisiaj mnie jeszcze nie zaprosił do tańca?
Nie wypadało jej tego samej robić, a tak się składało, ze w tym momencie bardzo mocno zależało jej na tym, żeby odciągnąć go od towarzystwa. Nie zadała bezpośredniego pytania, ale i tak… dżentelmen nie powinien był odmawiać sugestii damy. To się po prostu nie godziło. Więc co zrobisz, lordzie Bulstrode?
— On jest niemożliwy — rzuciła prawie szeptem do koleżanki, zauważając dodatkowa ciekawą rzecz — czy mi się wydaje, czy mojego narzeczonego wiążą jakieś relacje z Twoim lubym? — spytała Rosalie, uznając, ze ona lepiej może coś wiedzieć na ten temat. Obserwowała mężczyzn z tej odległości nie mogąc nie zauważyć swobody, jaką wobec siebie zachowywali, w ruchach, czy, jak się okazuje w słowach, bo komentarz Lorne dotarł do jej uszu bardzo boleśnie. Gdyby mogła, odetchnęłaby, ale kreacja jaką przywdziała na okazję balu jej to skutecznie uniemożliwiła. Miała w niej dobrze wyglądać, nie musiała się w niej dobrze czuć, tak długo, jak długo prezentowała się, jakby była urodzona do noszenia tak mocno przylegających w talii sukni.
— Chodżmy tam lepiej, zanim mój najukochańszy narzeczony popełni na mnie towarzyskie morderstwo.
I znów posłała Rosie wymowne spojrzenie, zmieniając ich położenie, jakby dopiero przed chwilą tego nie zrobiły. Docierając do zebrania osób przy jej bracie i siostrze Rosalie. Może Rosie nie lubiła towarzystwa drugiej wili, ale… przynajmniej miała tu też swojego Colina prawda.
— Panie Bulstrode — zaczęła oficjalnie, bo nie było wcale tajemnicą, że były to dopiero świeżo postanowione zaręczyny, których zresztą nikt nie miał okazji oglądać w tak efektownym pokazie, jaki dzisiaj dał Samael Avery. Stanęła przy jego ramieniu, chwytając go delikatnie za łokieć, patrząc na niego lekko z dołu.
— Uwierzy Pan, że nikt dzisiaj mnie jeszcze nie zaprosił do tańca?
Nie wypadało jej tego samej robić, a tak się składało, ze w tym momencie bardzo mocno zależało jej na tym, żeby odciągnąć go od towarzystwa. Nie zadała bezpośredniego pytania, ale i tak… dżentelmen nie powinien był odmawiać sugestii damy. To się po prostu nie godziło. Więc co zrobisz, lordzie Bulstrode?
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tak bardzo chciał jeszcze wierzyć, że potrafi mieć kontrolę nad swym życiem, że to głupie pragnienie przysłoniło mu zdrowy rozsądek. Którego daremno było szukać pośród włości Averych, wśród tych wszystkich par zebranych w jednym miejscu tylko po to, by pokazać się na salonach i błyszczeć niczym diament. Czasy, w których ta sytuacja byłaby dla niego niczym, w której czułby się jak ryba w wodzie, pozostały jedynie gorzkim posmakiem na krańcu języka. Teraz nie przepadał za tłumami, za towarzystwem, tym dziwnym przymuszeniem, aby podtrzymywać towarzyską konwersację. Nie miał najmniejszej ochoty na pogaduszki, spowiadanie się ze swoich działań, zabawianie kogokolwiek bystrymi anegdotkami czy inteligentnym humorem. Nie nadawał się na spędy tego typu, nawet, jeśli nikt by go nie zauważył. Nie zorientowałby się, że pewien Nott wrócił z kolejnej misji, że dalej nie jest sobą, że to wszystko jest takie dziwaczne. Gdzieś podświadomie bał się niewygodnych pytań, demaskacji pomimo fizycznego braku jakiejkolwiek maski na swojej twarzy. Udawał pewnego siebie, jak gdyby nic innego przez całe życie nie robił jak uczestnictwo w balu z okazji Nocy Duchów wrogiego Nottom rodu. Tak mocno tu nie pasował, że niemal namacalnie odczuwał ból oraz dyskomfort z powodu samego swego jestestwa pośród zimnych murów rezydencji. Uprzejmie patrzył na całe przedstawienie z zaręczynami, które nie interesowały go w najmniejszym stopniu, zwłaszcza, że nieszczególnie znał strony w tym całym zamieszaniu. Jego narzeczona, choć czarująca i z pewnością posiadająca wiele zalet, o których on nie wiedział, także nie stanowiła żadnego istotnego punktu tego wieczoru. Przynajmniej bardzo mocno chciał w to wierzyć pomimo faktu, że to właśnie poniekąd dla niej zjawił się w Shropshire. W miejscu, gdzie zdecydowanie nie chciał być ani teraz, ani kiedykolwiek później. Wolałby widzieć u swego boku Lizzy uradowaną samą jego obecnością, niechcącą wcale go uśmiercić, ale jego pobożne życzenia wciąż miały pozostać marginalnymi.
Miał obowiązek dbać o interesy rodziny i skoro podjęli splecenia swoich losów z Carrowami, to chyba wypadało mu tutaj świecić swoją niezauważoną obecnością. Dziękował w duchu wszystkim obecnym, że woleli zająć się świeżo upieczonym narzeczeństwem i sobą samym, naprawdę.
- Zależy dla kogo udana, jak widać wciąż żyję - odpowiedział z dziwnym zadowoleniem wymalowanym nie tyle co na jego twarzy, ale również słyszalnym w głosie. - Mam nadzieję, że nie tęskniłaś za mną zbyt mocno płacząc w poduszkę lady Carrow - dodał pospiesznie, wciąż patrząc na wszystko, tylko nie na Inarę. - Nie zniósłbym świadomości, że sprawiłem ci tyle bólu - skwitował poprzednią myśl, którą teraz pragnął naprostować. Trudno było stwierdzić, czy żartował, czy mówił poważnie. Zwłaszcza, że wydawał się mieć znakomity humor.
Tak było łatwiej zmagać się z bólem, którego sam doświadczał.
Miał obowiązek dbać o interesy rodziny i skoro podjęli splecenia swoich losów z Carrowami, to chyba wypadało mu tutaj świecić swoją niezauważoną obecnością. Dziękował w duchu wszystkim obecnym, że woleli zająć się świeżo upieczonym narzeczeństwem i sobą samym, naprawdę.
- Zależy dla kogo udana, jak widać wciąż żyję - odpowiedział z dziwnym zadowoleniem wymalowanym nie tyle co na jego twarzy, ale również słyszalnym w głosie. - Mam nadzieję, że nie tęskniłaś za mną zbyt mocno płacząc w poduszkę lady Carrow - dodał pospiesznie, wciąż patrząc na wszystko, tylko nie na Inarę. - Nie zniósłbym świadomości, że sprawiłem ci tyle bólu - skwitował poprzednią myśl, którą teraz pragnął naprostować. Trudno było stwierdzić, czy żartował, czy mówił poważnie. Zwłaszcza, że wydawał się mieć znakomity humor.
Tak było łatwiej zmagać się z bólem, którego sam doświadczał.
The devil's in his hole
Julius Nott
Zawód : łamacz klątw
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Into the sun the south the north, at last the birds have flown
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pomimo całej sympatii, jaką odczuwałem w stosunku do Lyry, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że nie znałem jej prawie wcale. Im staranniej się jej przyglądałem, im uważniej słuchałem strzępów słów, które mi ofiarowywała, tym bardziej upewniałem się w przeświadczeniu, że nie wiem niemal nic. Uśmiechałem się, żartowałem, starałem się być najzupełniej neutralnym i pewnym siebie w tym tłumie osób, ale prawda była jedna: stałem pośród mnóstwa nieznanych mi osób, włączając w to swoją narzeczoną. Nie miałem jej tego za złe, przecież nie powinienem mówić, aby teraz wyspowiadała się z całego swojego krótkiego życia, ale nie da się ukryć, że gdzieś podskórnie wiedziałem, że robię dobrą minę do złej gry. Udaję, że jestem we wszystko wtajemniczony, staram się nie robić zdziwionych min, rzucać pytających spojrzeń i zadawać niewygodnych pytań, które mogłyby mnie zdradzić, ale trzeba przyznać, że było mi z tym wszystkim dosyć ciężko. Nie lubiłem być zaskakiwany i czuć niemożności odparcia ataku z powodu luk w rozumowaniu, niepełnego obrazu. Widząc jednak niejakie zagubienie Weasleyówny cała frustracja mijała uaktywniając nieodkryty do końca pierwiastek opiekuńczości.
- Nie ma sprawy - odezwałem się, oddając ten subtelny uścisk dłoni. Czułem się nieco dziwnie w tej sytuacji, ale nie dałem tego po sobie poznać. Miałem nadzieję, że żaden z jej braci nie wyskoczy nagle z tłumu, by obezwładnić mnie zaklęciem. To wszystko miało służyć dodaniu jej otuchy, nic poza tym, prawda?
Uśmiechałem się nadal, słuchając jednocześnie o Samaelu. A raczej tej szczątkowej informacji, którą ponownie mi podała. Przeniosłem wzrok na parę, która najwidoczniej w tym momencie zapoznawała się z rodziną mężczyzny. Chwilę później dostrzegłem wyjście dziewczyny, a zaraz potem gospodarza całego przyjęcia. Nie wiedziałem jak powinienem to odczytywać, ale gdyby nie pogoń narzeczonego za swą lubą, zaproponowałbym przejście się za przyjaciółką Lyry. Teraz pozostało tylko...
Znów mnie uprzedziła.
Zaśmiałem się krótko, kręcąc jednocześnie głową. Była niereformowalna.
- Chyba póki co wszyscy przeżywają scenę, która miała tutaj miejsce, taniec teraz wyglądałby nieco dziwnie. Dlatego proponuję przechadzkę, zdaje się, że widziałem gdzieś wyjście na ogród - stwierdziłem ostatecznie, wciąż z pobrzmiewającą nutą rozbawienia. I tak mogłem poprowadzić rudzielca do wyjścia z sali balowej, przynajmniej na razie.
- Nie ma sprawy - odezwałem się, oddając ten subtelny uścisk dłoni. Czułem się nieco dziwnie w tej sytuacji, ale nie dałem tego po sobie poznać. Miałem nadzieję, że żaden z jej braci nie wyskoczy nagle z tłumu, by obezwładnić mnie zaklęciem. To wszystko miało służyć dodaniu jej otuchy, nic poza tym, prawda?
Uśmiechałem się nadal, słuchając jednocześnie o Samaelu. A raczej tej szczątkowej informacji, którą ponownie mi podała. Przeniosłem wzrok na parę, która najwidoczniej w tym momencie zapoznawała się z rodziną mężczyzny. Chwilę później dostrzegłem wyjście dziewczyny, a zaraz potem gospodarza całego przyjęcia. Nie wiedziałem jak powinienem to odczytywać, ale gdyby nie pogoń narzeczonego za swą lubą, zaproponowałbym przejście się za przyjaciółką Lyry. Teraz pozostało tylko...
Znów mnie uprzedziła.
Zaśmiałem się krótko, kręcąc jednocześnie głową. Była niereformowalna.
- Chyba póki co wszyscy przeżywają scenę, która miała tutaj miejsce, taniec teraz wyglądałby nieco dziwnie. Dlatego proponuję przechadzkę, zdaje się, że widziałem gdzieś wyjście na ogród - stwierdziłem ostatecznie, wciąż z pobrzmiewającą nutą rozbawienia. I tak mogłem poprowadzić rudzielca do wyjścia z sali balowej, przynajmniej na razie.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To był jakiś koszmar. Dlaczego nikt nie chce szarpnąć mnie za ramiona i obudzić? Och, Charlie, gdzie jesteś, dlaczego nie skaczesz po moim łóżku. Trzymam twarz ukrytą w dłoniach, a łzy splatają pierścionek słonymi kroplami. Wymarzyłam już swoje zaręczyny. Stalibyśmy na brzegu oceanu albo na kredowych klifach w Dover. Trzymałbyś w dłoniach bukiet niezapominajek, mówił o naszym przeznaczeniu, miłości i oddaniu. Chciałabym stworzyć z tobą rodzinę, rzuciłabym ci się w ramiona i czuła w nich bezpiecznie. Nic nie byłoby wymuszone, a po moich policzkach spływałby łzy szczęścia. Tuliłabym cię tak mocno, że pewnie upadlibyśmy na ziemię, śmiejąc się otuleni promieniami słońca. Przez przypadek czubkiem buta uderzam w butelkę wina i rozbija się już na drugim stopniu. Okrutnie wybudzam się z marzeń, rejestrując wszystkie absurdalne fakty. Jestem zaręczona. Jestem zaręczona z Samaelem, z Samaelem Averym. Łzy odznaczają się na sukience tak samo jak i krople wina, które ubrudziły moje nowe buty. Jakbym teraz rzuciła pierścionkiem w Samaela, skończyłaby się cała moja kariera. Nie znalazłabym sprzymierzeńców i sponsorów na badania. Prawdopodobnie zostałabym zwolniona ze Szpitala Świętego Munga, a moje przyjaciółki szlachcianki miałby zakaz odzywania się do mnie. Co ja narobiłam, dlaczego zemdlałam akurat pod tamtym gabinetem. Jak mam wyjść za obcego człowieka? Nie rozumiałam, skąd w Perseusie było tyle gniewu, skoro nawet nie zdążył ze mną porozmawiać. Nie wiem, jak to wszystko odkręcę, to jakiś podły koszmar. Czuję się ponownie tak jak wtedy, gdy powiedziano mi, że muszę nauczyć się żyć bez muzyki. Takty mojego życia mijały nieubłaganie, nie myślałam nawet o zamążpójściu. Może to jest właśnie moja pokuta. Szukam w głowie jakiś kontrargumentów. W zasadzie lepiej trafić nie mogłam, ale nie jestem w stanie wstać i wrócić na sale. Zbiegłabym po tych schodach i szukała błędnego rycerza, żeby tylko znaleźć się w swoim łóżku albo obudzić Harriett i wypłakać się jej. Samaelu, co ty ze mną robisz? Jakieś silne ramiona unoszą mnie ze schodów, próbują ustawić jak lalkę w pozycji prostej. Szybko wycieram łzy policzków, gdy słyszę znany mi już głos.
- Chyba spadającą – warczę wściekła pod nosem, płać swoją cenę za to zaskoczenie. Właśnie teraz mam ochotę cię spoliczkować, rozszarpać swoimi dłońmi, które niegdyś delikatnie dotykały strun skrzypiec. Nie prosiłam cię o to wyróżnienie. Mam wrażenie, że z tłumu w szpitalu wybrałeś dziewczynę, która ma za dobre serce, aby ci odmówić. Szybko poprawiam swoje loki, wycieram wierzchem dłoni wszystkie łzy. Doprawdy chcesz poznawać moich przyjaciół? Już jednego poznałeś. Perseusa. Wypuszczam ciężko powietrze, każesz mi wrócić na deski swojego szlachetnego teatru. Dlaczego nie powiedziałeś mi, że to my będziemy atrakcją? Przekupujesz mnie marnym buziakiem, przez co bardziej się czerwienię. W jednej dzień ofiarujesz mi za dużo swojej bliskości. Zdecydowanie za dużo. Próbuję się odsunąć, ale trzymasz moją dłoń. Wypiłam za dużo albo za mało wina. Za dużo, aby panować nad swoimi emocjami, za mało, żeby to wszystko pamiętać. Skończmy tę farsę. Wchodzę z powrotem na salę z udawanym śmiechem, wpatrzona w ciebie jak obrazek. Przekładam twoją dłoń na swoją talię. Czekajmy na pochlebne recenzję. Nie wiem, do kogo powinnam podejść jako pierwsza. Wykonuje tylko twoje polecenia, ale chcę jak najszybciej znaleźć się we własnym łóżku. Nawilżam prędko wargi i zauważam Lyrę. Och, aby ona zobaczyła, co naprawdę przeżywam.
- Och, musisz na pewno poznać artystkę, której prace będą na wernisażu – powinnam teraz wypowiedzieć głośno „twojej mamy” albo „mojej przyszłej mamy” ale przechodzi przez mój kark zimny dreszcz. Spotykam swoją drogą przyjaciółkę z jej narzeczonym Glaucusem tuż przy wyjściu.
- Samaelu, to jest Lyra Weasley, najbardziej utalentowana małolata, która skutecznie odwraca moją uwagę od kociołków. Jej pracę są takie wyjątkowe, może uda ci się jeszcze je zobaczyć przed wernisażem – głos mi drży, ale mam nadzieję, że twój narzeczony uzna to za oznakę szczęścia, przenoszę właśnie na niego wzrok – A my się jeszcze nie poznaliśmy, lordzie Travers, lecz słyszałam o panu w samych superlatywach – uśmiecham się, czując jak moja porcelanowa maska na twarzy rozbija się na kawałki z każdą chwilą udawanego szczęścia. Widząc tacę z alkoholem, prędko po nią sięgam, rozdając wszystkim kieliszki. Tak, upijmy wszystkie smutki. Zasłaniam znaczną część twarzy rozpuszczonymi, kręconymi włosami, aby nikt nie widział śladów po moich wcześniejszych łzach. Pomimo tego, że przytulam Samaela i w miarę czuję się bezpiecznie, chciałabym tylko zamknąć oczy i w trzech sekundach znaleźć się w domu.
- Chyba spadającą – warczę wściekła pod nosem, płać swoją cenę za to zaskoczenie. Właśnie teraz mam ochotę cię spoliczkować, rozszarpać swoimi dłońmi, które niegdyś delikatnie dotykały strun skrzypiec. Nie prosiłam cię o to wyróżnienie. Mam wrażenie, że z tłumu w szpitalu wybrałeś dziewczynę, która ma za dobre serce, aby ci odmówić. Szybko poprawiam swoje loki, wycieram wierzchem dłoni wszystkie łzy. Doprawdy chcesz poznawać moich przyjaciół? Już jednego poznałeś. Perseusa. Wypuszczam ciężko powietrze, każesz mi wrócić na deski swojego szlachetnego teatru. Dlaczego nie powiedziałeś mi, że to my będziemy atrakcją? Przekupujesz mnie marnym buziakiem, przez co bardziej się czerwienię. W jednej dzień ofiarujesz mi za dużo swojej bliskości. Zdecydowanie za dużo. Próbuję się odsunąć, ale trzymasz moją dłoń. Wypiłam za dużo albo za mało wina. Za dużo, aby panować nad swoimi emocjami, za mało, żeby to wszystko pamiętać. Skończmy tę farsę. Wchodzę z powrotem na salę z udawanym śmiechem, wpatrzona w ciebie jak obrazek. Przekładam twoją dłoń na swoją talię. Czekajmy na pochlebne recenzję. Nie wiem, do kogo powinnam podejść jako pierwsza. Wykonuje tylko twoje polecenia, ale chcę jak najszybciej znaleźć się we własnym łóżku. Nawilżam prędko wargi i zauważam Lyrę. Och, aby ona zobaczyła, co naprawdę przeżywam.
- Och, musisz na pewno poznać artystkę, której prace będą na wernisażu – powinnam teraz wypowiedzieć głośno „twojej mamy” albo „mojej przyszłej mamy” ale przechodzi przez mój kark zimny dreszcz. Spotykam swoją drogą przyjaciółkę z jej narzeczonym Glaucusem tuż przy wyjściu.
- Samaelu, to jest Lyra Weasley, najbardziej utalentowana małolata, która skutecznie odwraca moją uwagę od kociołków. Jej pracę są takie wyjątkowe, może uda ci się jeszcze je zobaczyć przed wernisażem – głos mi drży, ale mam nadzieję, że twój narzeczony uzna to za oznakę szczęścia, przenoszę właśnie na niego wzrok – A my się jeszcze nie poznaliśmy, lordzie Travers, lecz słyszałam o panu w samych superlatywach – uśmiecham się, czując jak moja porcelanowa maska na twarzy rozbija się na kawałki z każdą chwilą udawanego szczęścia. Widząc tacę z alkoholem, prędko po nią sięgam, rozdając wszystkim kieliszki. Tak, upijmy wszystkie smutki. Zasłaniam znaczną część twarzy rozpuszczonymi, kręconymi włosami, aby nikt nie widział śladów po moich wcześniejszych łzach. Pomimo tego, że przytulam Samaela i w miarę czuję się bezpiecznie, chciałabym tylko zamknąć oczy i w trzech sekundach znaleźć się w domu.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W przypadku Lyry i Glaucusa ich związek zapewne okaże się swego rodzaju próbą. W końcu zanim na palcu Lyry pojawił się pierścionek, znali się i lubili, owszem, ale było to dosyć powierzchowne. Żadne z nich nie zdawało sobie sprawy z tego, jakie naprawdę jest drugie z nich. Dzieliło ich dwanaście lat, więc nie mogli nawet kojarzyć się przelotem ze szkolnych korytarzy. Glaucus nie znał pełnego obrazu dotychczasowego życia Lyry, a ona nie znała jego, poza tymi faktami, które już wypłynęły w dotychczasowych rozmowach. Na głębsze poznanie dopiero miał przyjść czas. Oby tylko to ich nie poróżniło, a tylko scementowało ich poniekąd narzucony przez rodzinę związek.
Mimo wszystko teraz czuła się zadowolona z tego, że miała go obok siebie. Jej braci tu nie było (i nie musiał się obawiać ich nagłego pojawienia się i pretensji w jego kierunku), więc poniekąd to on przejął rolę jej podpory, osoby, na której mogła polegać i przy której czuła się pewniej. Potrzebowała kogoś takiego, a odwzajemnienie uścisku jej drobnej dłoni dodało jej nieco pewności siebie i wywołało lekki uśmiech na piegowatej buzi.
- To dobry pomysł, Glaucusie – przytaknęła. Rzeczywiście, teraz niewiele par tańczyło, większość wydawała się ciągle przeżywać scenę zaręczyn Eilis i Avery’ego, stojąc w niewielkich grupkach i rozmawiając przyciszonymi głosami. – Chodźmy do ogrodu. Podejrzewam, że przy takiej posiadłości musi znajdować się przepiękny ogród, żal byłoby nie zobaczyć go przed powrotem do domu.
Starała się już nie myśleć tyle o Eilis, jej zaręczynach, czy własnych wyrzutach sumienia, kiedy wspominała sobie tamtą wyprawę do Hogsmeade i zamknięcie ich obu (i nie tylko ich) w zimnej celi Tower. Nawet nie zastanawiała się już teraz, czy Eilis nadal ma jej to za złe, rozejrzawszy się jeszcze po przestronnej sali, zacisnęła mocniej dłoń na zaoferowanym przez narzeczonego ramieniu i razem z nim ruszyła w stronę wyjścia. Im bliżej byli przejścia do ogrodu, tym bardziej odczuwała chłód. Poprawiła rękawy sukienki, czując przechodzące po skórze dreszcze. Powietrze było jednak przyjemnie rześkie i pachniało znacznie przyjemniej niż to londyńskie.
Zanim jednak otworzyła usta, by ponownie zagadać Glaucusa, powiedzieć coś na temat zapachu czy wystroju korytarza, tuż przed nimi nagle jakby wyrosła spod ziemi Eilis... wraz z jej świeżo upieczonym narzeczonym. Uniosła brwi, zaskoczona tym nagłym spotkaniem, może nawet się speszyła. Był to jednak pierwszy moment dzisiejszego wieczoru, gdy zobaczyła przyjaciółkę z tak bliskiej odległości. Wcześniej mogła podziwiać ją w tańcu oraz patrzeć z daleka na romantyczną scenę zaręczyn, ale dopiero teraz, gdy dzieliło je może kilka kroków, mogła zobaczyć, że panna Sykes wcale nie wyglądała tak promiennie, jak mogło wydawać się w sali balowej, z daleka. Lyra znała ją na tyle długo, że bez większego problemu mogła zorientować się, że to, co podziwiała wcześniej, mogło być jedynie piękną fasadą; dziewczyna wyglądała na wyraźnie zdenerwowaną, na częściowo przykrytych przez włosy policzkach błyszczały zasychające łzy, a głos, gdy się odezwała, drżał. Słuchając jej słów, sposobu, w jaki je wypowiedziała, również mogła wywnioskować podenerwowanie dziewczyny, jej niemalże chęć ucieczki z tego miejsca, i nawet jeśli Eilis starała się udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, grać szczęśliwą i zadowoloną (jak na sali) mimowolnie przeszył ją niepokój. Co tu się działo? Dlaczego Eilis wyglądała i mówiła w taki sposób? Wątpiła, by chodziło tu o niedawny pobyt w Tower; raczej upatrywała przyczyn jej stanu w zaręczynach, które z pewnością były silnym przeżyciem. A może w rozmowie z narzeczonym, jeśli takowa miała miejsce przed ich nagłym spotkaniem? Sama pamiętała własny stres z tamtego sierpniowego dnia, choć dzięki temu, że byli sami, towarzyszyła jej mniejsza presja niż Eilis.
- Eilis – powiedziała odruchowo, starając się nadać głosowi jak najcieplejszy ton i dopiero wtedy zdecydowała się przesunąć wzrok na twarz jej narzeczonego, którego także uprzejmie powitała, jak nakazywała etykieta, nie mogąc jednak uwolnić się od wrażenia, że coś było nie tak... Co jeszcze bardziej spotęgowało się, gdy jej spojrzenie przez krótki moment przecięło się ze spojrzeniem mężczyzny. Wzdłuż jej kręgosłupa przeszedł dreszcz, który nie miał zbyt wiele wspólnego z chłodem. Mimo wciąż utrzymujących się na policzkach lekkich rumieńców, teraz dla odmiany nieznacznie pobladła. Choć przecież całkowicie jej obcy, mężczyzna od razu wzbudził w niej dziwny, niewyjaśniony niczym i najprawdopodobniej zupełnie irracjonalny niepokój. Wydawał się budzić go już wcześniej, jednak teraz, gdy stali naprzeciwko siebie, to wrażenie było znacznie silniejsze, bardziej namacalne i nie zdawała sobie nawet sprawy, że ten niepokój, czy zaczynający się dziwny ucisk w gardle wcale nie są nieuzasadnione. Ale niby jak miała pamiętać tamten dzień?
Choć nie potrafiła powiązać tych doznań z niczym konkretnym (tym bardziej ze swoimi lipcowymi komplikacjami), pozostawało jednak faktem, że wydawało jej się, że niemal zaczyna się dusić, że coś lepkiego i wilgotnego zaciska się na jej gardle, stopniowo pozbawiając ją powietrza. Jej dłoń ścisnęła nieco mocniej ramię Glaucusa, oddech przyspieszył, jakby jej ciało samo chciało zniwelować to dławiące uczucie, a zielone oczy po chwili przesunęły się znowu na Eilis. Starała się skupić nie na własnych odczuciach (które, jak starała się sobie wmówić, musiały brać się z jej ogólnego osłabienia i stresu, jaki przeżywała w ostatnich dniach), a na obawach o przyjaciółkę. Jej zaręczyny nie wydawały się już tak bajkowe, jak jeszcze kilkanaście minut temu. Czyżby zaczynała się o nią obawiać? Może te zaręczyny nastąpiły zbyt szybko, biorąc pod uwagę ich ostatnie rozmowy?
- Wszystko w porządku, Eilis? – zapytała półszeptem (a raczej wydyszała; nie była nawet pewna, czy Eilis usłyszała jej słowa). – Gratuluję zaręczyn. To była naprawdę piękna scena. – Teraz jednak w jej głosie nie było słychać tego entuzjazmu, z jakim wcześniej zachwycała się sceną zaręczyn przy Glaucusie. W obliczu tego, jak wyglądała panna Sykes, jej słowa wydawały się niemal wymuszone, powiedziane, ponieważ tak wypadało, ponieważ nie mogła w obecności Avery’ego zacząć zarzucać jej pytaniami na temat jej samopoczucia i jej własnych wrażeń. Czy jednak Eilis to wyczuje?
Nieznacznie zerknęła na Glaucusa, po raz kolejny tego wieczoru ciesząc się, że był jej podporą i mogła czuć się przy nim bezpieczniej, pewniej. Nawet niepokojącą aurę roztaczaną przez Avery’ego oraz wyraźnie niepewną (wystraszoną?) Eilis łatwiej było znieść w jego towarzystwie.
Mimo wszystko teraz czuła się zadowolona z tego, że miała go obok siebie. Jej braci tu nie było (i nie musiał się obawiać ich nagłego pojawienia się i pretensji w jego kierunku), więc poniekąd to on przejął rolę jej podpory, osoby, na której mogła polegać i przy której czuła się pewniej. Potrzebowała kogoś takiego, a odwzajemnienie uścisku jej drobnej dłoni dodało jej nieco pewności siebie i wywołało lekki uśmiech na piegowatej buzi.
- To dobry pomysł, Glaucusie – przytaknęła. Rzeczywiście, teraz niewiele par tańczyło, większość wydawała się ciągle przeżywać scenę zaręczyn Eilis i Avery’ego, stojąc w niewielkich grupkach i rozmawiając przyciszonymi głosami. – Chodźmy do ogrodu. Podejrzewam, że przy takiej posiadłości musi znajdować się przepiękny ogród, żal byłoby nie zobaczyć go przed powrotem do domu.
Starała się już nie myśleć tyle o Eilis, jej zaręczynach, czy własnych wyrzutach sumienia, kiedy wspominała sobie tamtą wyprawę do Hogsmeade i zamknięcie ich obu (i nie tylko ich) w zimnej celi Tower. Nawet nie zastanawiała się już teraz, czy Eilis nadal ma jej to za złe, rozejrzawszy się jeszcze po przestronnej sali, zacisnęła mocniej dłoń na zaoferowanym przez narzeczonego ramieniu i razem z nim ruszyła w stronę wyjścia. Im bliżej byli przejścia do ogrodu, tym bardziej odczuwała chłód. Poprawiła rękawy sukienki, czując przechodzące po skórze dreszcze. Powietrze było jednak przyjemnie rześkie i pachniało znacznie przyjemniej niż to londyńskie.
Zanim jednak otworzyła usta, by ponownie zagadać Glaucusa, powiedzieć coś na temat zapachu czy wystroju korytarza, tuż przed nimi nagle jakby wyrosła spod ziemi Eilis... wraz z jej świeżo upieczonym narzeczonym. Uniosła brwi, zaskoczona tym nagłym spotkaniem, może nawet się speszyła. Był to jednak pierwszy moment dzisiejszego wieczoru, gdy zobaczyła przyjaciółkę z tak bliskiej odległości. Wcześniej mogła podziwiać ją w tańcu oraz patrzeć z daleka na romantyczną scenę zaręczyn, ale dopiero teraz, gdy dzieliło je może kilka kroków, mogła zobaczyć, że panna Sykes wcale nie wyglądała tak promiennie, jak mogło wydawać się w sali balowej, z daleka. Lyra znała ją na tyle długo, że bez większego problemu mogła zorientować się, że to, co podziwiała wcześniej, mogło być jedynie piękną fasadą; dziewczyna wyglądała na wyraźnie zdenerwowaną, na częściowo przykrytych przez włosy policzkach błyszczały zasychające łzy, a głos, gdy się odezwała, drżał. Słuchając jej słów, sposobu, w jaki je wypowiedziała, również mogła wywnioskować podenerwowanie dziewczyny, jej niemalże chęć ucieczki z tego miejsca, i nawet jeśli Eilis starała się udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, grać szczęśliwą i zadowoloną (jak na sali) mimowolnie przeszył ją niepokój. Co tu się działo? Dlaczego Eilis wyglądała i mówiła w taki sposób? Wątpiła, by chodziło tu o niedawny pobyt w Tower; raczej upatrywała przyczyn jej stanu w zaręczynach, które z pewnością były silnym przeżyciem. A może w rozmowie z narzeczonym, jeśli takowa miała miejsce przed ich nagłym spotkaniem? Sama pamiętała własny stres z tamtego sierpniowego dnia, choć dzięki temu, że byli sami, towarzyszyła jej mniejsza presja niż Eilis.
- Eilis – powiedziała odruchowo, starając się nadać głosowi jak najcieplejszy ton i dopiero wtedy zdecydowała się przesunąć wzrok na twarz jej narzeczonego, którego także uprzejmie powitała, jak nakazywała etykieta, nie mogąc jednak uwolnić się od wrażenia, że coś było nie tak... Co jeszcze bardziej spotęgowało się, gdy jej spojrzenie przez krótki moment przecięło się ze spojrzeniem mężczyzny. Wzdłuż jej kręgosłupa przeszedł dreszcz, który nie miał zbyt wiele wspólnego z chłodem. Mimo wciąż utrzymujących się na policzkach lekkich rumieńców, teraz dla odmiany nieznacznie pobladła. Choć przecież całkowicie jej obcy, mężczyzna od razu wzbudził w niej dziwny, niewyjaśniony niczym i najprawdopodobniej zupełnie irracjonalny niepokój. Wydawał się budzić go już wcześniej, jednak teraz, gdy stali naprzeciwko siebie, to wrażenie było znacznie silniejsze, bardziej namacalne i nie zdawała sobie nawet sprawy, że ten niepokój, czy zaczynający się dziwny ucisk w gardle wcale nie są nieuzasadnione. Ale niby jak miała pamiętać tamten dzień?
Choć nie potrafiła powiązać tych doznań z niczym konkretnym (tym bardziej ze swoimi lipcowymi komplikacjami), pozostawało jednak faktem, że wydawało jej się, że niemal zaczyna się dusić, że coś lepkiego i wilgotnego zaciska się na jej gardle, stopniowo pozbawiając ją powietrza. Jej dłoń ścisnęła nieco mocniej ramię Glaucusa, oddech przyspieszył, jakby jej ciało samo chciało zniwelować to dławiące uczucie, a zielone oczy po chwili przesunęły się znowu na Eilis. Starała się skupić nie na własnych odczuciach (które, jak starała się sobie wmówić, musiały brać się z jej ogólnego osłabienia i stresu, jaki przeżywała w ostatnich dniach), a na obawach o przyjaciółkę. Jej zaręczyny nie wydawały się już tak bajkowe, jak jeszcze kilkanaście minut temu. Czyżby zaczynała się o nią obawiać? Może te zaręczyny nastąpiły zbyt szybko, biorąc pod uwagę ich ostatnie rozmowy?
- Wszystko w porządku, Eilis? – zapytała półszeptem (a raczej wydyszała; nie była nawet pewna, czy Eilis usłyszała jej słowa). – Gratuluję zaręczyn. To była naprawdę piękna scena. – Teraz jednak w jej głosie nie było słychać tego entuzjazmu, z jakim wcześniej zachwycała się sceną zaręczyn przy Glaucusie. W obliczu tego, jak wyglądała panna Sykes, jej słowa wydawały się niemal wymuszone, powiedziane, ponieważ tak wypadało, ponieważ nie mogła w obecności Avery’ego zacząć zarzucać jej pytaniami na temat jej samopoczucia i jej własnych wrażeń. Czy jednak Eilis to wyczuje?
Nieznacznie zerknęła na Glaucusa, po raz kolejny tego wieczoru ciesząc się, że był jej podporą i mogła czuć się przy nim bezpieczniej, pewniej. Nawet niepokojącą aurę roztaczaną przez Avery’ego oraz wyraźnie niepewną (wystraszoną?) Eilis łatwiej było znieść w jego towarzystwie.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Zasłoniłam szybko usta dłonią, trochę speszona. Przecież absolutnie nie miałam zamiaru tak zabrzmieć. Zaśmiałam się jednak, widząc rozbawienie na twarzy swojej kuzynki. Mnie czasami również bawiła moja postawa oraz to, co mówiłam. Jak to bywa, najpierw się mówi, a potem się myśli. W moim wypadku, w stu procentach potwierdzone.
- Oczywiście, że nie miałam takiego zamiaru - dodałam, wiedziałam jednak, że Darcy wie o tym doskonale. - Jednak sama nie możesz zaprzeczyć, że jest to dosyć dziwna sytuacja.
Wysłuchałam jej, niezwykle ciesząc się, że będę mogła znowu ją u siebie ugościć. Tak bardzo brakowało mi spotkań z moją ukochaną kuzynką, że chyba nikt nie może sobie tego wyobrazić. Była mi niemalże jak siostra, druga, póki co ta lepsza.
- Lokaja? Bardzo dobrze, na pewno niezwykle wam się przyda. Oczywiście nie powinno się całej pracy zrzucać na jego ramiona, jednakże, pomoc mężczyzny zapewne was odciąży. W końcu co lokaj, to lokaj, oni mają predyspozycję do pełnienia swoich obowiązków - skwitowałam. - Szkoda, że takiego nie posiadam. Zdecydowanie ułatwiłby nam życie.
Ruszyłam ponownie za Darcy, mrucząc coś pod nosem i zastanawiając się, co przeszkadzało jej w tamtym koncie pomieszczenia? Uśmiechnęłam się do niej, kiedy wspominała, że chętnie widziałaby mnie jako swoją bratową, ale doskonale rozumiałam o co jej chodzi. Zazwyczaj młodsze siostry nie lubią partnerek swoich starszych braci.
- Masz zdecydowanie rację. Jeszcze by to wprowadziło jakąś niechęć pomiędzy nas i doprowadziło do załamania naszych cudownych relacji? Co ja bym wtedy bez ciebie zrobiła? - dodałam rozbawiona.
Ten temat zdecydowanie był dla mnie zamknięty i doskonale wiedziałam, że nigdy nic takiego nie mogłoby się wydarzyć. Nie przeszkadzało mi to jednak w zawieszeniu swojego wzroku czasami na Tristianie i wyobrażania sobie co by było gdyby, a wyobraźnię to ja miałam całkiem bujną. Odwróciłam się w stronę Darcy w momencie, kiedy ta położyła mi swoją dłoń na policzka. Spojrzałam na nią lekko zaskoczona, po chwili jednak czerpałam ogromną przyjemność z jej dotyku. Miała taką miłą w dotyku skórę, która zawsze tak ślicznie pachniała, a najbardziej przebijał się zapach róż, które kojarzyły mi się z beztroskim dzieciństwem.
- Na razie Liliana jest jeszcze zbyt dziecinna, żeby można było nazwać ją piękną - odpowiedziałam powoli. - Aczkolwiek wiem, że taka się stanie, jednak dopiero wtedy, gdy wydorośleje. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego u niej to aż tyle trwa. Nie przypominam sobie, abym ja rok temu, była taka dziecinna. Wiesz, że czasem łapie się na tym, że się o nią martwię? Aż sama siebie nie poznaję…
Na wspomnienie o rozmowie ze skrzatem domowym, ja również się skrzywiłam. Byłoby to ogromną skazą na moim wizerunku i nie wiem jak mogłabym pojawić się wtedy w jakimś towarzystwie, chyba zapadłabym się pod ziemię. Obawiałam się, że nasze najbliższe spotkanie odbędzie się już niedługo i nie będzie tak beztroskie jak sobie wyobrażałam, ale może u boku Darcy zniosę to dużo lepiej?
Aż podskoczyłam, słysząc osobę wołającą Lorda Fawley’a po imieniu. Sama również odwróciłam się w tamtą stronę, utkwiwszy wzrok w Lordzie Bulstrode, zmarszczyłam brwi.
- Powiem ci, że nie mam zielonego pojęcia - odszepnęłam jej.
Już po chwili kroczyłyśmy w tamtą stronę, nie powiem, żebym znowu nie wywróciła oczyma rozbawiona, kiedy Darcy po raz kolejny dzisiejszego wieczora? nocy? pociągnęła mnie za ramię w tamtym kierunku. Gdy się już tam pojawiłyśmy, mój wzrok trochę za długo spoczął na Colinie, szybko (a przynajmniej najszybciej jak dałam radę), skupiłam się na pozostałych panach, będących w naszym towarzystwie.
- Lordzie Bulstrode, Tristianie - dygnęłam przed nimi, witając się, ponieważ ani z jednym, ani z drugim nie miałam dzisiaj okazji się przywitać.
Przyjrzałam się Darcy, gdy ta zachęcała Lorda Bulstrodę do tańca i w pewnym sensie, jakaś część wewnątrz mnie krzyczała, żeby mnie moja przyjaciółka nie zostawiała tutaj samej. Uśmiechnęłam się jednak i spojrzałam na Tristiana, z którym w końcu mogłam zamienić kilka słów.
- Miło cię widzieć - zaczęłam już mniej oficjalnie. - Widziałam, że umilałeś czas mojej siostrze. Dziękuje ci za to. Bardzo dobrze, że trafiła właśnie do ciebie.
Delikatne iskierki zapaliły mi się w oczach. Widziałam jak wspólnie tańczyli, chociaż Lilianie dużo brakowało do doskonałości. Ale to już jej wina, że niezbyt dobrze przykładała się do nauki tańca, fundowane nam przez guwernantki.
- Liliano - zwróciłam się do niej. - Jeśli będziesz chciała już wracać do domu, to proszę daj mi znać, to wrócimy razem.
Mój ton do własnej siostry był bardziej oficjalny niż do kuzyna. Ale co poradzę, że póki co nie miałyśmy żadnych bardziej zażyłych relacji, a wszystko co pokazywałyśmy w towarzystwie było tylko i wyłącznie grą pozorów, która, miałam nadzieję, już niedługo miała ulec zmianie.
- Mam nadzieję, że nie zamęczyłaś za bardzo Tristiana tańcem? - zapytałam, lekko rozbawiona. - Jeszcze będziemy miały dużo okazji.
- Oczywiście, że nie miałam takiego zamiaru - dodałam, wiedziałam jednak, że Darcy wie o tym doskonale. - Jednak sama nie możesz zaprzeczyć, że jest to dosyć dziwna sytuacja.
Wysłuchałam jej, niezwykle ciesząc się, że będę mogła znowu ją u siebie ugościć. Tak bardzo brakowało mi spotkań z moją ukochaną kuzynką, że chyba nikt nie może sobie tego wyobrazić. Była mi niemalże jak siostra, druga, póki co ta lepsza.
- Lokaja? Bardzo dobrze, na pewno niezwykle wam się przyda. Oczywiście nie powinno się całej pracy zrzucać na jego ramiona, jednakże, pomoc mężczyzny zapewne was odciąży. W końcu co lokaj, to lokaj, oni mają predyspozycję do pełnienia swoich obowiązków - skwitowałam. - Szkoda, że takiego nie posiadam. Zdecydowanie ułatwiłby nam życie.
Ruszyłam ponownie za Darcy, mrucząc coś pod nosem i zastanawiając się, co przeszkadzało jej w tamtym koncie pomieszczenia? Uśmiechnęłam się do niej, kiedy wspominała, że chętnie widziałaby mnie jako swoją bratową, ale doskonale rozumiałam o co jej chodzi. Zazwyczaj młodsze siostry nie lubią partnerek swoich starszych braci.
- Masz zdecydowanie rację. Jeszcze by to wprowadziło jakąś niechęć pomiędzy nas i doprowadziło do załamania naszych cudownych relacji? Co ja bym wtedy bez ciebie zrobiła? - dodałam rozbawiona.
Ten temat zdecydowanie był dla mnie zamknięty i doskonale wiedziałam, że nigdy nic takiego nie mogłoby się wydarzyć. Nie przeszkadzało mi to jednak w zawieszeniu swojego wzroku czasami na Tristianie i wyobrażania sobie co by było gdyby, a wyobraźnię to ja miałam całkiem bujną. Odwróciłam się w stronę Darcy w momencie, kiedy ta położyła mi swoją dłoń na policzka. Spojrzałam na nią lekko zaskoczona, po chwili jednak czerpałam ogromną przyjemność z jej dotyku. Miała taką miłą w dotyku skórę, która zawsze tak ślicznie pachniała, a najbardziej przebijał się zapach róż, które kojarzyły mi się z beztroskim dzieciństwem.
- Na razie Liliana jest jeszcze zbyt dziecinna, żeby można było nazwać ją piękną - odpowiedziałam powoli. - Aczkolwiek wiem, że taka się stanie, jednak dopiero wtedy, gdy wydorośleje. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego u niej to aż tyle trwa. Nie przypominam sobie, abym ja rok temu, była taka dziecinna. Wiesz, że czasem łapie się na tym, że się o nią martwię? Aż sama siebie nie poznaję…
Na wspomnienie o rozmowie ze skrzatem domowym, ja również się skrzywiłam. Byłoby to ogromną skazą na moim wizerunku i nie wiem jak mogłabym pojawić się wtedy w jakimś towarzystwie, chyba zapadłabym się pod ziemię. Obawiałam się, że nasze najbliższe spotkanie odbędzie się już niedługo i nie będzie tak beztroskie jak sobie wyobrażałam, ale może u boku Darcy zniosę to dużo lepiej?
Aż podskoczyłam, słysząc osobę wołającą Lorda Fawley’a po imieniu. Sama również odwróciłam się w tamtą stronę, utkwiwszy wzrok w Lordzie Bulstrode, zmarszczyłam brwi.
- Powiem ci, że nie mam zielonego pojęcia - odszepnęłam jej.
Już po chwili kroczyłyśmy w tamtą stronę, nie powiem, żebym znowu nie wywróciła oczyma rozbawiona, kiedy Darcy po raz kolejny dzisiejszego wieczora? nocy? pociągnęła mnie za ramię w tamtym kierunku. Gdy się już tam pojawiłyśmy, mój wzrok trochę za długo spoczął na Colinie, szybko (a przynajmniej najszybciej jak dałam radę), skupiłam się na pozostałych panach, będących w naszym towarzystwie.
- Lordzie Bulstrode, Tristianie - dygnęłam przed nimi, witając się, ponieważ ani z jednym, ani z drugim nie miałam dzisiaj okazji się przywitać.
Przyjrzałam się Darcy, gdy ta zachęcała Lorda Bulstrodę do tańca i w pewnym sensie, jakaś część wewnątrz mnie krzyczała, żeby mnie moja przyjaciółka nie zostawiała tutaj samej. Uśmiechnęłam się jednak i spojrzałam na Tristiana, z którym w końcu mogłam zamienić kilka słów.
- Miło cię widzieć - zaczęłam już mniej oficjalnie. - Widziałam, że umilałeś czas mojej siostrze. Dziękuje ci za to. Bardzo dobrze, że trafiła właśnie do ciebie.
Delikatne iskierki zapaliły mi się w oczach. Widziałam jak wspólnie tańczyli, chociaż Lilianie dużo brakowało do doskonałości. Ale to już jej wina, że niezbyt dobrze przykładała się do nauki tańca, fundowane nam przez guwernantki.
- Liliano - zwróciłam się do niej. - Jeśli będziesz chciała już wracać do domu, to proszę daj mi znać, to wrócimy razem.
Mój ton do własnej siostry był bardziej oficjalny niż do kuzyna. Ale co poradzę, że póki co nie miałyśmy żadnych bardziej zażyłych relacji, a wszystko co pokazywałyśmy w towarzystwie było tylko i wyłącznie grą pozorów, która, miałam nadzieję, już niedługo miała ulec zmianie.
- Mam nadzieję, że nie zamęczyłaś za bardzo Tristiana tańcem? - zapytałam, lekko rozbawiona. - Jeszcze będziemy miały dużo okazji.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Jak każda kobieta - lubiła błyszczeć, chociaż ów blask, pojmowany był przez Inarę nieco inaczej, niż nasuwała pierwsza, stereotypowa myśl. Alchemiczka ubóstwiała światło, także to wewnętrzne, którego wypatrywała także u innych. Uwielbiałam więc błysk ciepła, uśmiechu, rozmowy..czy złośliwego żaru w towarzystwie. I braku sztywnego, szlacheckiego gorsetu zasad, które kazały kobietom grac rolę cichych, potulnych..i głupich. Nie potrafiła wyobrazić siebie w takiej roli, ale arystokracja, szczególnie uwarunkowana w patriarchacie, miała na to zupełnie inne zdanie.
Na balach pojawiała się, a jakże, za każdym jednak razem upatrywała sobie dusze pokrewną do swojej, równie zirytowana, czy znudzoną gra pozorów, w którą bawili się zebrani. Niby w teatrze kukiełkowym..chociaż nikt nie zauważał, że wiążące ich linki, dawno zostały zerwane. Ale..większość, albo ignorowała ten fakt, dalej poruszając się w wyuczonych gestach, a niektórzy - nawet posiadając tę świadomość, upatrywali w tym własnych korzyści...a może tak było łatwiej?
Z dziwnym niepokojem przyglądała się scenie zaręczyn. Eilis..kochana Eilis... Nie umiała powiedzieć dlaczego, ale wciąż czuła gryzący jej serce chłód, gdy spoglądała na Samaela. Był uprzejmy, gentleman, ani słowem nie zdradzał niczego, czym powinna się niepokoić. A mimo to, spojrzenie jego oczu nieodmiennie rysowało cień, kryjący kolor jego źrenic. Większość krążyła wokół pary posyłając gratulacje, bądź ciskając w narzeczeństwo zgoła innymi emocjami.
Mimowolnie zacisnęła dłoń na ramieniu Juliusa, całkiem nieświadomie, w nim szukając podpory. Dopiero po fakcie zreflektowała się w swym geście, uwalniając w końcu ze swego uścisku.
- Cieszę się, że wróciłeś cało - i nawet jeśli jej głos zdawał się odległy, wciąż zatroskany o los przyjaciółki, mówiła szczerze. Nigdy, nikomu nie życzyła śmierci..chociaż..Julius zasłużył przynajmniej na..kopnięcie ostrogą. Wciąż pamiętała, jak zakończyło się ich pierwsze spotkanie, gdy oznajmimy im, że..nestorowie ich rodów zażyczyli sobie związać ich narzeczeństwem.
- Proszę się nie kłopotać takimi błahostkami Lordzie Nott, moje poduszki mają zgoła inne zadanie..- mogą przykładowo kogoś udusić - odpowiedziała powoli, dopowiedzenie, pozostawiając jednak w myślach. Przeniosła spojrzenie na swego narzeczonego, spoglądając zza białej, ażurowej maski - niepotrzebnie - usta uniosły wyżej kąciki, naznaczając swoją wypowiedź złośliwą nutą - w końcu to relacja zwrotna, czyż nie? Zapewne z tęsknoty, często nawiedzałam twoje sny - zapewne czymś w ciebie rzucając. Chociaż nie zamierzała, uśmiechnęła się szczerze, bowiem wyobraźnia podsunęła jej obraz zrywającego się z koszmaru Juliusa. Odwróciła głowę, przyglądając się raz jeszcze zebranym, którzy zapewne zarejestrowali ich obecność razem. Szlachecki obowiązek spełniony, mogła zniknąć, tylko...
- Juliusie - odezwała się po chwili, pierwszy raz od..samego początku ich znajomości, wymawiając jego imię, zamiast kolejnych obowiązkowych przydomków - czy byłbyś skłonny przychylić się do mojej prośby i..zabrać mnie stąd? - nie była pewna, co przyszło jej do głowy, by tak bezpośrednio zwracać się do łamacza klątw, ale..chyba była zbyt zmęczona ciągłymi zagrywkami i podchodami. A..po rozmowę z Harriet, cześć jej wywróconych myśli i emocji - uspokoiła się, a..przynajmniej została nazwana po imieniu. Przynajmniej..dopóki, któreś z nich nie będzie chciała strzelić czymś twardym drugiego po głowie.
Na balach pojawiała się, a jakże, za każdym jednak razem upatrywała sobie dusze pokrewną do swojej, równie zirytowana, czy znudzoną gra pozorów, w którą bawili się zebrani. Niby w teatrze kukiełkowym..chociaż nikt nie zauważał, że wiążące ich linki, dawno zostały zerwane. Ale..większość, albo ignorowała ten fakt, dalej poruszając się w wyuczonych gestach, a niektórzy - nawet posiadając tę świadomość, upatrywali w tym własnych korzyści...a może tak było łatwiej?
Z dziwnym niepokojem przyglądała się scenie zaręczyn. Eilis..kochana Eilis... Nie umiała powiedzieć dlaczego, ale wciąż czuła gryzący jej serce chłód, gdy spoglądała na Samaela. Był uprzejmy, gentleman, ani słowem nie zdradzał niczego, czym powinna się niepokoić. A mimo to, spojrzenie jego oczu nieodmiennie rysowało cień, kryjący kolor jego źrenic. Większość krążyła wokół pary posyłając gratulacje, bądź ciskając w narzeczeństwo zgoła innymi emocjami.
Mimowolnie zacisnęła dłoń na ramieniu Juliusa, całkiem nieświadomie, w nim szukając podpory. Dopiero po fakcie zreflektowała się w swym geście, uwalniając w końcu ze swego uścisku.
- Cieszę się, że wróciłeś cało - i nawet jeśli jej głos zdawał się odległy, wciąż zatroskany o los przyjaciółki, mówiła szczerze. Nigdy, nikomu nie życzyła śmierci..chociaż..Julius zasłużył przynajmniej na..kopnięcie ostrogą. Wciąż pamiętała, jak zakończyło się ich pierwsze spotkanie, gdy oznajmimy im, że..nestorowie ich rodów zażyczyli sobie związać ich narzeczeństwem.
- Proszę się nie kłopotać takimi błahostkami Lordzie Nott, moje poduszki mają zgoła inne zadanie..- mogą przykładowo kogoś udusić - odpowiedziała powoli, dopowiedzenie, pozostawiając jednak w myślach. Przeniosła spojrzenie na swego narzeczonego, spoglądając zza białej, ażurowej maski - niepotrzebnie - usta uniosły wyżej kąciki, naznaczając swoją wypowiedź złośliwą nutą - w końcu to relacja zwrotna, czyż nie? Zapewne z tęsknoty, często nawiedzałam twoje sny - zapewne czymś w ciebie rzucając. Chociaż nie zamierzała, uśmiechnęła się szczerze, bowiem wyobraźnia podsunęła jej obraz zrywającego się z koszmaru Juliusa. Odwróciła głowę, przyglądając się raz jeszcze zebranym, którzy zapewne zarejestrowali ich obecność razem. Szlachecki obowiązek spełniony, mogła zniknąć, tylko...
- Juliusie - odezwała się po chwili, pierwszy raz od..samego początku ich znajomości, wymawiając jego imię, zamiast kolejnych obowiązkowych przydomków - czy byłbyś skłonny przychylić się do mojej prośby i..zabrać mnie stąd? - nie była pewna, co przyszło jej do głowy, by tak bezpośrednio zwracać się do łamacza klątw, ale..chyba była zbyt zmęczona ciągłymi zagrywkami i podchodami. A..po rozmowę z Harriet, cześć jej wywróconych myśli i emocji - uspokoiła się, a..przynajmniej została nazwana po imieniu. Przynajmniej..dopóki, któreś z nich nie będzie chciała strzelić czymś twardym drugiego po głowie.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Obserwowanie kruchej Eilis z bliska sprawiało Laidan sadomasochistyczną przyjemność. Czym innym było zasięganie opinii o rodzinie Sykes - czystokrwistej, to prawda, ale jednocześnie niegodnej, postępowej i o płytkich korzeniach wyschłej krzewinki, prezentującej się przy wiekowym magicznym drzewie genealogicznym Averych po prostu żałośnie - a czym innym posiadanie dziewczęcia w zasięgu wzroku. Mogła wpatrywać się w nią niestrudzenie, z perfekcyjnie udawanym zadowolonym uśmiechem; mogła śledzić jej pospolite rysy, jasne cienkie włosy, bliższe kolorytem szarości niż złotu, wąskie usta, zbyt ostry nos i małe, głęboko osadzone oczy. Dziewczynie daleko było do pięknej; z bliska traciła swój cały wstępny urok. Jeśli miałaby porównać ją do obrazu, byłby to marny szkic akwarelowy, o rozmytych, pastelowych kolorach, obramowany sztucznie pozłacanym plastikiem. Bezpieczny do powieszenia w każdym biurze, przedpokoju i najgorszej spelunce: dla niewtajemniczonych zapewne okazałby się dziełem sztuki, ale dla każdego o wyższych wymaganiach - wobec piękna? wobec kobiet? wobec miłości? - zasługiwałby najwyżej na miano przeciętnego.
Lai nienawidziła przeciętności, nienawidziła średniej, nienawidziła równania w dół i pomimo wiedzy o tym, kogo wybrał jej syn, nie mogła pozbyć się gorzkiego zawodu, uniemożliwiającego jej spojrzenie Samaelowi w oczy. Przedstawiał jej przecież mimozę, do tego mimozę chorobliwą. Uwierzyła przecież zdawkowej informacji, przekazanej jej przez Perseusa. Uroczemu chrześniakowi mogła zarzucić wiele - w tym jego niezrozumiałą sympatię do bliźniąt - ale z pewnością nieraz zadziwiał ją swoją wszechwiedzą i wnikliwością. Teraz tylko dopełniającą dzieła wewnętrznej destrukcji, jaką Laidan dokonywała na chwiejącej się w posadach Sykes....oczywiście zachowującą się jak córka mugolskiego parobka. Szybki komplement, wspieranie się na ramieniu narzeczonego i - klejnot w cierniowej koronie - ratowanie się ucieczką zaledwie po kilku sekundach od pierwszego zapoznania się z matką przyszłego męża.
Dopiero zniknięcie Eilis sprowokowało Laidan do zmiany wyrazu twarzy. Z uprzejmego, zainteresowanego i matczyno-rozczulonego (idealne wykonanie z dwudziestoletnim doświadczeniem) na mocno zdziwione. Jasne brwi uniosły się delikatnie ku górze a uśmiech złamał się w grymas zdegustowania i krótkiego smutku, na szczęście szybko zastąpionego powrotem do kulturalnej obojętności.
- Cóż za dobrze wychowana panna - skomentowała cicho, z lekko wibrującą w ostatniej głosce kpiną, co zapewne mógł usłyszeć tylko Perseus. I Samael? Znów czuła ciepły dotyk warg na swojej dłoni i chociaż najchętniej patrzyłaby w inną stronę, odcinając się od tego całego zawodu, to instynkty działały szybciej. W końcu napotkała jego spojrzenie, na które jednak nie potrafiła odpowiedzieć niczym więcej, niż obojętnością. Skinęła powoli głową, tak, jak robiła to w stosunku do Sorena czy dalszej rodziny, po czym znów odwróciła wzrok. Nie chciała obserwować jak odchodzi do niej, jak biegnie za chorowitą, uciekającą łanią. To za bardzo bolało. Na tyle mocno, że po chwili przeprosiła Perseusa i zniknęła za bocznymi drzwiami sali, chwiejnym krokiem zmierzając w kierunku ukrytej za kuchnią winnicy, po jedyne lekarstwo, jakie mogło osłodzić jej gorycz porażki.
Lai zt
Lai nienawidziła przeciętności, nienawidziła średniej, nienawidziła równania w dół i pomimo wiedzy o tym, kogo wybrał jej syn, nie mogła pozbyć się gorzkiego zawodu, uniemożliwiającego jej spojrzenie Samaelowi w oczy. Przedstawiał jej przecież mimozę, do tego mimozę chorobliwą. Uwierzyła przecież zdawkowej informacji, przekazanej jej przez Perseusa. Uroczemu chrześniakowi mogła zarzucić wiele - w tym jego niezrozumiałą sympatię do bliźniąt - ale z pewnością nieraz zadziwiał ją swoją wszechwiedzą i wnikliwością. Teraz tylko dopełniającą dzieła wewnętrznej destrukcji, jaką Laidan dokonywała na chwiejącej się w posadach Sykes....oczywiście zachowującą się jak córka mugolskiego parobka. Szybki komplement, wspieranie się na ramieniu narzeczonego i - klejnot w cierniowej koronie - ratowanie się ucieczką zaledwie po kilku sekundach od pierwszego zapoznania się z matką przyszłego męża.
Dopiero zniknięcie Eilis sprowokowało Laidan do zmiany wyrazu twarzy. Z uprzejmego, zainteresowanego i matczyno-rozczulonego (idealne wykonanie z dwudziestoletnim doświadczeniem) na mocno zdziwione. Jasne brwi uniosły się delikatnie ku górze a uśmiech złamał się w grymas zdegustowania i krótkiego smutku, na szczęście szybko zastąpionego powrotem do kulturalnej obojętności.
- Cóż za dobrze wychowana panna - skomentowała cicho, z lekko wibrującą w ostatniej głosce kpiną, co zapewne mógł usłyszeć tylko Perseus. I Samael? Znów czuła ciepły dotyk warg na swojej dłoni i chociaż najchętniej patrzyłaby w inną stronę, odcinając się od tego całego zawodu, to instynkty działały szybciej. W końcu napotkała jego spojrzenie, na które jednak nie potrafiła odpowiedzieć niczym więcej, niż obojętnością. Skinęła powoli głową, tak, jak robiła to w stosunku do Sorena czy dalszej rodziny, po czym znów odwróciła wzrok. Nie chciała obserwować jak odchodzi do niej, jak biegnie za chorowitą, uciekającą łanią. To za bardzo bolało. Na tyle mocno, że po chwili przeprosiła Perseusa i zniknęła za bocznymi drzwiami sali, chwiejnym krokiem zmierzając w kierunku ukrytej za kuchnią winnicy, po jedyne lekarstwo, jakie mogło osłodzić jej gorycz porażki.
Lai zt
when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami i Avery osobiście oraz nader pieczołowicie ciosał każdy kamień, po jakim wkrótce miała przejść Eilis. Jego narzeczona. Przyszła żona, z którą zbuduje wspaniałą więź i stworzy cudowną rodzinę. Ich życie będzie – dosłownie – jak z obrazka. Utrwalonego pięknymi barwami, których kolory nigdy nie wyblakną. Pięknego dzieła sztuki, przekazującego całą swoją treść wyłącznie tym, którzy nie byli ślepi i potrafili odcyfrowywać symbole. Szczególnie te ukryte pod delikatnym światłocieniem, wprawnie rzuconym na tło obrazka. Samael, dłonią władczo obejmujący Eilis, ona o pół kroku za nim; nadal naturalnie, jednakowoż Avery bezapelacyjnie nad nią dominował. Jak przystało na prawdziwego mężczyznę. Obraz wszakże nadal był niemy i nieożywiony, nie stanowił w najmniejszej mierze ich przyszłego życia. Ani nawet jego odbicia, ponieważ tragedia w lustrze znaczyłaby się rysami wykrzywionymi, milionami pęknięć i załamań, lustrzana tafla rozprysnęłaby się jękliwym szlochem pod naporem cierpienia i nieszczęścia… zaś płótno milczało. Milczało wymownie, jakby nad tej rodzajowej scence należało poświęcić maksimum uwagi oraz skupienia. Alegoryczne ujęcie opowiadało swoją własną historię, brakło jedynie ludzi, zdolnych by ją odczytać i zrozumieć. Avery osłonił Eilis ramieniem, jakby własnym ciałem chciał ochronić ją przed niezidentyfikowanym jeszcze zagrożeniem: starannie wyreżyserowany gest, który ze strony widowni zapewne kipiał romantyzmem. Samael doskonale wiedział, co czyni, gdy niemalże pieszczotliwie zasłaniał swą towarzyszkę przed łapczywym wzrokiem gości; kciukiem starł łzy z jej twarzy, a kosmyk włosów wymykający się z fryzury ostrożnie zawinął jej za uchem. Kiwając głową, jakby na potwierdzenie jej sarkastycznych słów.
-Moim życzeniem – wyjaśnił, czując jak go mdli od nadmiaru tkliwości oraz upokarzającej konieczności ponownego wkradania się w łaski kobiety. Innej od Laidan naturalnie, bo wyłącznie ją jedną mógł adorować i traktować prawdziwie po królewsku. Tylko ona na to zasługiwała, tym razem również i Avery był przekonany, że wcale nie będzie łatwo jej przebłagać. Nie wystarczą kwiaty, nie zadowolą jej przeprosiny i bukiety komplementów. Nie przekupi jej klejnotami ani pięknymi sukniami, a będzie musiał udowodnić Lai każde swoje wyznanie i każdy swój pocałunek. Jak, skoro słowa nie stanowiły dla niej wystarczającego potwierdzenia? Ponownie przytaknął, niemalże potulnie, pogrążony w delirycznym szale niewesołych myśli. Nie zwracając większej uwagi na słowa Eilis, pewny, że zapozna go z jakimś stadem chamów i prostaków, pozwolił się prowadzić… Stając twarzą w twarz z lipcową przeszłością, która uśmiechnęła się do niego szyderczo, przewiercając Avery’ego niemal na wylot. Paplanina panny Sykes w ogóle do niego nie docierała, lecz uśmiechnął się uprzejmie, muskając dłoń młodziutkiej Weasleyówny. Czując przy tym dziwne sensacje w żołądku, które jednak nie miały wiele wspólnego ze strachem. Adrenalina? Doskonale zdawał sobie sprawę, że rzucone przez niego zaklęcie pamięci nie było doskonałe. Że pozostawiało luki. Że wywoływało niepokój, lęk, który powinien narastać i prześladować bezimienną wówczas dziewczynę aż do kresu jej dni. Gdy poznał tożsamość swej ofiary, początkowo się zaniepokoił. Teraz jednak, przekonał się, iż to niemożliwe, by kiedykolwiek się o tym dowiedziała… by sobie przypomniała, więc ze szczerą rozkoszą (był w swoim żywiole) mógł zacząć niebezpieczną towarzyską grę. Uścisnął dłoń Glaucusa, po czym swobodnie splótł swoje palce z palcami Eilis. Demonstrując nie tylko zażyłość, ale i spontaniczność, połączoną z urokliwym romantyzmem, jakby bez pamięci zadurzył się w swej narzeczonej i pragnął jej bliskości w każdym aspekcie. Nawet tym, przypominającym nastoletnie zauroczenie.
-Miło mi poznać, panienko Weasley – skłamał, nadzwyczaj uważnie obserwując mimikę dziewczyny oraz mowę jej kruchego ciała (pamiętał je doskonale), które nieomalże krzyczało o pomoc. Mógł jedynie wyobrażać sobie, jakie katusze przeżywa i przez co właśnie przechodzi, kiedy zapewne każdy mięsień jej ciała wzywał do ucieczki, ciało drętwiało ze strachu, a umysł przeszywał irracjonalny lęk – nie wątpię, że pani obrazy są nadzwyczajne – wiedział o tym, portret Jill jej autorstwa wisiał przecież w holu na drugim piętrze – moja matka wyjątkowo wybrednie wybiera artystów, których prace wystawia na wernisażach – skomplementował dziewczę, chcąc zobaczyć, jak oblewa się rumieńcem – Glaucusie, trafiła ci się prawdziwa perła – zwrócił się do Traversa, akcentując ostatnie słowo. Miał szczęście w istocie, gdyby tamtego lipcowego dnia Avery był w gorszym humorze… Traversowi dostałaby się jedynie pusta muszla.
-Moim życzeniem – wyjaśnił, czując jak go mdli od nadmiaru tkliwości oraz upokarzającej konieczności ponownego wkradania się w łaski kobiety. Innej od Laidan naturalnie, bo wyłącznie ją jedną mógł adorować i traktować prawdziwie po królewsku. Tylko ona na to zasługiwała, tym razem również i Avery był przekonany, że wcale nie będzie łatwo jej przebłagać. Nie wystarczą kwiaty, nie zadowolą jej przeprosiny i bukiety komplementów. Nie przekupi jej klejnotami ani pięknymi sukniami, a będzie musiał udowodnić Lai każde swoje wyznanie i każdy swój pocałunek. Jak, skoro słowa nie stanowiły dla niej wystarczającego potwierdzenia? Ponownie przytaknął, niemalże potulnie, pogrążony w delirycznym szale niewesołych myśli. Nie zwracając większej uwagi na słowa Eilis, pewny, że zapozna go z jakimś stadem chamów i prostaków, pozwolił się prowadzić… Stając twarzą w twarz z lipcową przeszłością, która uśmiechnęła się do niego szyderczo, przewiercając Avery’ego niemal na wylot. Paplanina panny Sykes w ogóle do niego nie docierała, lecz uśmiechnął się uprzejmie, muskając dłoń młodziutkiej Weasleyówny. Czując przy tym dziwne sensacje w żołądku, które jednak nie miały wiele wspólnego ze strachem. Adrenalina? Doskonale zdawał sobie sprawę, że rzucone przez niego zaklęcie pamięci nie było doskonałe. Że pozostawiało luki. Że wywoływało niepokój, lęk, który powinien narastać i prześladować bezimienną wówczas dziewczynę aż do kresu jej dni. Gdy poznał tożsamość swej ofiary, początkowo się zaniepokoił. Teraz jednak, przekonał się, iż to niemożliwe, by kiedykolwiek się o tym dowiedziała… by sobie przypomniała, więc ze szczerą rozkoszą (był w swoim żywiole) mógł zacząć niebezpieczną towarzyską grę. Uścisnął dłoń Glaucusa, po czym swobodnie splótł swoje palce z palcami Eilis. Demonstrując nie tylko zażyłość, ale i spontaniczność, połączoną z urokliwym romantyzmem, jakby bez pamięci zadurzył się w swej narzeczonej i pragnął jej bliskości w każdym aspekcie. Nawet tym, przypominającym nastoletnie zauroczenie.
-Miło mi poznać, panienko Weasley – skłamał, nadzwyczaj uważnie obserwując mimikę dziewczyny oraz mowę jej kruchego ciała (pamiętał je doskonale), które nieomalże krzyczało o pomoc. Mógł jedynie wyobrażać sobie, jakie katusze przeżywa i przez co właśnie przechodzi, kiedy zapewne każdy mięsień jej ciała wzywał do ucieczki, ciało drętwiało ze strachu, a umysł przeszywał irracjonalny lęk – nie wątpię, że pani obrazy są nadzwyczajne – wiedział o tym, portret Jill jej autorstwa wisiał przecież w holu na drugim piętrze – moja matka wyjątkowo wybrednie wybiera artystów, których prace wystawia na wernisażach – skomplementował dziewczę, chcąc zobaczyć, jak oblewa się rumieńcem – Glaucusie, trafiła ci się prawdziwa perła – zwrócił się do Traversa, akcentując ostatnie słowo. Miał szczęście w istocie, gdyby tamtego lipcowego dnia Avery był w gorszym humorze… Traversowi dostałaby się jedynie pusta muszla.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lorne nie mógł nacieszyć się kompanią Tristana i Colina, ponieważ Darcy nadeszła wraz ze swoją uroczą przyjaciółką. Tak więc młody Bulstrode zdjął swą maskę, by godnie powitać Rosalie. Uśmiechając się szczerze i szeroko, skierował ku niej słowa:
- Wygląda panienka nad wyraz pięknie tego wieczoru. Mam nadzieję, że tak samo dobrze służy panience zabawa. Jak działania na rzecz jednorożców?
Nie znali się zbyt dobrze, jednak Darcy wspomniała parokrotnie o Rosalie. Niechętnie, rzecz jasna. Bywały jednak dni, podczas których wymienili ze sobą więcej niż po pięć zdań. Właściwie nie wspominał tego źle. Nie wiedział jednak, czy jak zwykle zachowywali pozory czy próbowali wykrzesać jakikolwiek pierwiastek uczucia?
O jednorożce nie pytał z grzeczności, czy złośliwości, a zupełnie poważnie i z zainteresowaniem. Magiczne stworzenia bez wątpienia należały do tej świata Lorne'a. Gdy tylko odnajdywał kompana, który choć w części podzielał jego pasję, oczy zaczynały błyszczeć, a rozmówca stojący naprzeciwko stawał się wyjątkowo atrakcyjny.
- Wiem, że na pewno masz pełne ręce roboty. Ale mniemam, że to twój żywioł, jak i mój! - zakrzyknął wesoło, patrząc to na Colina i Tristana, to na panienki. - Dlatego jeśli tylko będziesz potrzebowała pomocy... zwróć się do mej Darcy, a ona wszelkie informacje przekaże mi. Prawda, słodka Darcy?
Spojrzał jej prosto w oczy, a te miała wyjątkowo piękne. Nawet mimo tego, że spoglądały nań niechętnie.
Nikt tego wieczoru nie zaprosił jej do tańca! To ci dopiero! Od samego początku gromiła swego narzeczonego wzrokiem, a teraz wymusza wyjście na parkiet. W dodatku chce młodego Bulstrode zawstydzić. Taniec winien zdradzać namiętność pary, która go tworzy. Szczere uczucia! Ale cóż innego Lorne mógł uczynić? Odmówić przy wszystkich przyjaciołach i nowo poznanych magnatach? Tego rodzaju gaf się nie zapomina. Udając skruchę, skinął ku Darcy i wyciągnął dłoń. Sekundę wcześniej odłożył pusty kieliszek.
- Przepraszamy na moment. Muszę ratować sytuację, bo faktycznie zgrzeszyłem. Myślicie, że zostanie mi wybaczone?
Zaśmiał się w swoim stylu, serdecznie i głośno. Istniało prawdopodobieństwo, iż siostra Tristana odrzuci go po raz kolejny, dodając, że teraz już za późno. Warto było jednak spróbować, prawda? Po trzech kieliszkach, które wysączył w trakcie rozmów, nastrój dopisywał Lorne'owi podwójnie. Miał ochotę tańczyć! Zapraszam zatem, słodka Darcy, może chociaż w tańcu będziemy zgodni, pomyślał. Może chociaż zaklęta w muzyce i krokach, dostrzeżesz we mnie kogoś innego, niźli starca z szerokim czołem. Nudziarza goniącym za smokami.
- Wygląda panienka nad wyraz pięknie tego wieczoru. Mam nadzieję, że tak samo dobrze służy panience zabawa. Jak działania na rzecz jednorożców?
Nie znali się zbyt dobrze, jednak Darcy wspomniała parokrotnie o Rosalie. Niechętnie, rzecz jasna. Bywały jednak dni, podczas których wymienili ze sobą więcej niż po pięć zdań. Właściwie nie wspominał tego źle. Nie wiedział jednak, czy jak zwykle zachowywali pozory czy próbowali wykrzesać jakikolwiek pierwiastek uczucia?
O jednorożce nie pytał z grzeczności, czy złośliwości, a zupełnie poważnie i z zainteresowaniem. Magiczne stworzenia bez wątpienia należały do tej świata Lorne'a. Gdy tylko odnajdywał kompana, który choć w części podzielał jego pasję, oczy zaczynały błyszczeć, a rozmówca stojący naprzeciwko stawał się wyjątkowo atrakcyjny.
- Wiem, że na pewno masz pełne ręce roboty. Ale mniemam, że to twój żywioł, jak i mój! - zakrzyknął wesoło, patrząc to na Colina i Tristana, to na panienki. - Dlatego jeśli tylko będziesz potrzebowała pomocy... zwróć się do mej Darcy, a ona wszelkie informacje przekaże mi. Prawda, słodka Darcy?
Spojrzał jej prosto w oczy, a te miała wyjątkowo piękne. Nawet mimo tego, że spoglądały nań niechętnie.
Nikt tego wieczoru nie zaprosił jej do tańca! To ci dopiero! Od samego początku gromiła swego narzeczonego wzrokiem, a teraz wymusza wyjście na parkiet. W dodatku chce młodego Bulstrode zawstydzić. Taniec winien zdradzać namiętność pary, która go tworzy. Szczere uczucia! Ale cóż innego Lorne mógł uczynić? Odmówić przy wszystkich przyjaciołach i nowo poznanych magnatach? Tego rodzaju gaf się nie zapomina. Udając skruchę, skinął ku Darcy i wyciągnął dłoń. Sekundę wcześniej odłożył pusty kieliszek.
- Przepraszamy na moment. Muszę ratować sytuację, bo faktycznie zgrzeszyłem. Myślicie, że zostanie mi wybaczone?
Zaśmiał się w swoim stylu, serdecznie i głośno. Istniało prawdopodobieństwo, iż siostra Tristana odrzuci go po raz kolejny, dodając, że teraz już za późno. Warto było jednak spróbować, prawda? Po trzech kieliszkach, które wysączył w trakcie rozmów, nastrój dopisywał Lorne'owi podwójnie. Miał ochotę tańczyć! Zapraszam zatem, słodka Darcy, może chociaż w tańcu będziemy zgodni, pomyślał. Może chociaż zaklęta w muzyce i krokach, dostrzeżesz we mnie kogoś innego, niźli starca z szerokim czołem. Nudziarza goniącym za smokami.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sala balowa
Szybka odpowiedź