Sala balowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala balowa
Najprzestronniejsze pomieszczenie w całym dworze i zarazem - najrzadziej używane. Ród Averych słynący nie tyle z niegościnności, ile z surowego obycia nigdy nie próbował rywalizować z (nielubianymi zresztą przez nich) Nottami w urządzaniu przepysznych zabaw towarzyskich. Posiadłość w Shropshire rzadko wypełnia więc echo tańców oraz wesołych rozmów, jednakowoż od czasu do czasu w kuluarach sali balowej toczą się płomienne dyskusje, podczas gdy większa część szlachty oddaje się zabawie na parkiecie bądź rozkoszom stołu.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Ostatnio zmieniony przez Samael Avery dnia 18.11.16 9:40, w całości zmieniany 5 razy
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
And then I go and spoil it all
By saying something stupid
Like I love you
Powiedziałam to tylko w myślach, tuż po ułożeniu się w łóżku, aby nadać snom nowej barwy. Nigdy nie sądziłam, że to się spełni, że będę tkwić w ramionach Uzdrowiciela Avery’ego. Nie powinnam o nim marzyć, a nawet myśleć tuż przed snem. Tymczasem znajdujemy się w zatłoczonej sali, a wszystkie spojrzenia utkwione są właśnie na naszą parę. Powinniście nam zacząć bić brawo, czyż nie bawicie się idealnie na tym przedstawieniu? Uśmiecham się do człowieka, którego nie znam. Gdybym tylko mogła podsłuchiwać myśli i usłyszałabym o perfekcyjnych oświadczynach, wybuchłabym gromkim śmiechem. Chciało mi się płakać. Romantyzm nie grał dziś głównej roli. Nie wiem, dlaczego klęczał przede mną. Chcę się dowiedzieć, po co zrobił to akurat przede mną. Nie mogłam nic lepszego wymarzyć, czyż nie? Zamożny szlachcic prosi o moją rękę na uroczystym balu, powinnam się czuć jak księżniczka. Dlaczego nie posłuchałam mamy? Ostrzegała mnie przed szlachtą, a ja mdlałam nie pod tymi drzwiami, co powinnam. Wiem jedno, nie mogłabym ci odmówić, chociaż właśnie teraz na usta cisną mi się tysiące pytań, wprowadzasz mnie w zakazany świat pocałunków. Najpierw sztywnieje, nie rozumiejąc, co ty wyprawiasz. Mętne krainy namiętności otwierają przede mną wrota, a gdybyś nie trzymał mnie tak mocno, zapewne bym uciekła. Jestem przerażona, dlaczego mi to robisz Samaelu? Nie próbowałeś skraść wcześniej ani jednego pocałunku, a teraz żądasz ode mnie praw własności, pokazując wszystkim zebranym, jak bardzo jestem oddaną (już) narzeczoną. Usta mnie pieką. Łzy cisną się pod powieki, zwłaszcza gdy widzę rozczulenie Lyry na twarzy. Przewidziałaś to, czyż nie? Gubię się w ramionach Samaela, czując jak każdy najmniejszy centymetr pali moje ciało.
To nie tak powinno wyglądać.
Nim zdążyłam się wyswobodzić, podbiec do Lyry i błagać ją, aby mnie stąd zabrała i koniecznie wzięła to wino skrzatów, abyśmy skryły się pod stołem i piły do nieprzytomności, czuję na mojej dłoni żelazny uścisk. Szukam słów, szukam ratunku wśród swoich przyjaciół, lecz na mojej twarzy wciąż jarzy się uśmiech. Nie wiem, co robię i dlaczego to robię. Stawiam ostrożnie kroki, aby nie zniszczyć najpiękniejszej sukienki od Harriett. Wzrok wlepiam w podłogę, próbuję pozbierać się w sobie, odnaleźć swoja, które potwierdzą moje irracjonalne szczęście. Czyż nie mogłam lepiej trafić? Słyszę, co mówi Samael i wtedy fala wstydu, gniewu, niezrozumienia miota moim ciałem. Czy naprawdę nie mogę wziąć któregoś z moich przyjaciół za rękę i prosić o ratunek? Teraz mam grać, zapewne po balu spytam się Samaela, co to miało na Merlina być. Pierścionek zaręczynowy zostawia na moim drobnym palcu wymyślone oparzenia. Przypominam sobie szybkie zasady etykiety, prostuje plecy, patrzę to na starszą blondynkę to na swojego przyjaciela i zamieram.
To nie tak miało wyglądać.
Dolna warga drży od emocji, czuję się zamknięta w czarno – czerwonej klatce. Nie odczytuję linii porozumień między członkami rodziny. To jest za dużo, mam dość. Uśmiech zniknął z mojej twarzy zaledwie na moment, ale na pewno zauważalny przez Perseusa i Lyrę. Szukam w odmętach duszy pewności siebie i wtedy unoszę wzrok. Co mam powiedzieć twojej mamie, Samaelu? Dygam, a twój mocny uścisk pomaga utrzymać mi równowagę. Nie wiem, czy to od emocji czy po prostu wolałabym leżeć teraz na tej ziemi i udawać, ze cała rzeczywistość nie istnieje, a to jest jakiś koszmar. Nim zdążyłam się wyprostować i powrócić do poprzedniej pozycji udawania zgranej oraz szczęśliwej pary, czyjaś twarz nagle była (znowu!) zastraszająco blisko. Czuje usta twojej mamy na policzkach. To jakaś kpina. Chętnie po raz wtórny odnalazłabym to skrzacie wino. Nic nie wiem o twojej mamie, równie dobrze mogłabym myśleć, że nie żyje, a teraz przede mną lewituje duch. Brakuje mi słów, a ten pokaz uczuć był zdecydowanie za duży.
- Mnie również, Lady Avery, mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy – wypalam najgłupszy tekst świata, ale muszę brnąć dalej w swoje kłamstwa i udawanie, że wszystko jest w porządku – Och, wygląda pani olśniewająco! – po prostu ugryź się w język, mówię do siebie w myślach, przenosząc wzrok na Perseusa. Czy wiesz już, w jakiej pułapce jestem, mój kochany przyjacielu? Niezręczność między nami gra walca, gdzie jest do cholery to wino? Nie mogę przecież rozglądać się za alkoholem. Denerwuje się, a jednocześnie chociaż w tej chwili nie udaje kogoś, kim nie jestem. W moim sercu przecież jest dobro i miłość do drugiego człowieka, dlaczego aż tak boję się to okazać matce Samaela?
By saying something stupid
Like I love you
Powiedziałam to tylko w myślach, tuż po ułożeniu się w łóżku, aby nadać snom nowej barwy. Nigdy nie sądziłam, że to się spełni, że będę tkwić w ramionach Uzdrowiciela Avery’ego. Nie powinnam o nim marzyć, a nawet myśleć tuż przed snem. Tymczasem znajdujemy się w zatłoczonej sali, a wszystkie spojrzenia utkwione są właśnie na naszą parę. Powinniście nam zacząć bić brawo, czyż nie bawicie się idealnie na tym przedstawieniu? Uśmiecham się do człowieka, którego nie znam. Gdybym tylko mogła podsłuchiwać myśli i usłyszałabym o perfekcyjnych oświadczynach, wybuchłabym gromkim śmiechem. Chciało mi się płakać. Romantyzm nie grał dziś głównej roli. Nie wiem, dlaczego klęczał przede mną. Chcę się dowiedzieć, po co zrobił to akurat przede mną. Nie mogłam nic lepszego wymarzyć, czyż nie? Zamożny szlachcic prosi o moją rękę na uroczystym balu, powinnam się czuć jak księżniczka. Dlaczego nie posłuchałam mamy? Ostrzegała mnie przed szlachtą, a ja mdlałam nie pod tymi drzwiami, co powinnam. Wiem jedno, nie mogłabym ci odmówić, chociaż właśnie teraz na usta cisną mi się tysiące pytań, wprowadzasz mnie w zakazany świat pocałunków. Najpierw sztywnieje, nie rozumiejąc, co ty wyprawiasz. Mętne krainy namiętności otwierają przede mną wrota, a gdybyś nie trzymał mnie tak mocno, zapewne bym uciekła. Jestem przerażona, dlaczego mi to robisz Samaelu? Nie próbowałeś skraść wcześniej ani jednego pocałunku, a teraz żądasz ode mnie praw własności, pokazując wszystkim zebranym, jak bardzo jestem oddaną (już) narzeczoną. Usta mnie pieką. Łzy cisną się pod powieki, zwłaszcza gdy widzę rozczulenie Lyry na twarzy. Przewidziałaś to, czyż nie? Gubię się w ramionach Samaela, czując jak każdy najmniejszy centymetr pali moje ciało.
To nie tak powinno wyglądać.
Nim zdążyłam się wyswobodzić, podbiec do Lyry i błagać ją, aby mnie stąd zabrała i koniecznie wzięła to wino skrzatów, abyśmy skryły się pod stołem i piły do nieprzytomności, czuję na mojej dłoni żelazny uścisk. Szukam słów, szukam ratunku wśród swoich przyjaciół, lecz na mojej twarzy wciąż jarzy się uśmiech. Nie wiem, co robię i dlaczego to robię. Stawiam ostrożnie kroki, aby nie zniszczyć najpiękniejszej sukienki od Harriett. Wzrok wlepiam w podłogę, próbuję pozbierać się w sobie, odnaleźć swoja, które potwierdzą moje irracjonalne szczęście. Czyż nie mogłam lepiej trafić? Słyszę, co mówi Samael i wtedy fala wstydu, gniewu, niezrozumienia miota moim ciałem. Czy naprawdę nie mogę wziąć któregoś z moich przyjaciół za rękę i prosić o ratunek? Teraz mam grać, zapewne po balu spytam się Samaela, co to miało na Merlina być. Pierścionek zaręczynowy zostawia na moim drobnym palcu wymyślone oparzenia. Przypominam sobie szybkie zasady etykiety, prostuje plecy, patrzę to na starszą blondynkę to na swojego przyjaciela i zamieram.
To nie tak miało wyglądać.
Dolna warga drży od emocji, czuję się zamknięta w czarno – czerwonej klatce. Nie odczytuję linii porozumień między członkami rodziny. To jest za dużo, mam dość. Uśmiech zniknął z mojej twarzy zaledwie na moment, ale na pewno zauważalny przez Perseusa i Lyrę. Szukam w odmętach duszy pewności siebie i wtedy unoszę wzrok. Co mam powiedzieć twojej mamie, Samaelu? Dygam, a twój mocny uścisk pomaga utrzymać mi równowagę. Nie wiem, czy to od emocji czy po prostu wolałabym leżeć teraz na tej ziemi i udawać, ze cała rzeczywistość nie istnieje, a to jest jakiś koszmar. Nim zdążyłam się wyprostować i powrócić do poprzedniej pozycji udawania zgranej oraz szczęśliwej pary, czyjaś twarz nagle była (znowu!) zastraszająco blisko. Czuje usta twojej mamy na policzkach. To jakaś kpina. Chętnie po raz wtórny odnalazłabym to skrzacie wino. Nic nie wiem o twojej mamie, równie dobrze mogłabym myśleć, że nie żyje, a teraz przede mną lewituje duch. Brakuje mi słów, a ten pokaz uczuć był zdecydowanie za duży.
- Mnie również, Lady Avery, mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy – wypalam najgłupszy tekst świata, ale muszę brnąć dalej w swoje kłamstwa i udawanie, że wszystko jest w porządku – Och, wygląda pani olśniewająco! – po prostu ugryź się w język, mówię do siebie w myślach, przenosząc wzrok na Perseusa. Czy wiesz już, w jakiej pułapce jestem, mój kochany przyjacielu? Niezręczność między nami gra walca, gdzie jest do cholery to wino? Nie mogę przecież rozglądać się za alkoholem. Denerwuje się, a jednocześnie chociaż w tej chwili nie udaje kogoś, kim nie jestem. W moim sercu przecież jest dobro i miłość do drugiego człowieka, dlaczego aż tak boję się to okazać matce Samaela?
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czy to dudnienie w uszach spowodowane było gwałtownym przepływem krwi w żyłach czy tylko jednym z hałaśliwych dźwięków na sali, gry nagle wybuchły okrzyki gratulacji i oklaski, rozbrzmiewające w pomieszczeniu i ślizgające się po parkiecie? Dziwne ukłucie zaskoczenia, które poczuł chwilę temu, zmieniło się nagle w uszczypnięcie niechęci, gdy skierował swoje kroki do Avery'ego, stojącego dumnie ze swoją narzeczoną. Czuł się zdradzony i oszukany faktem, że Samael zataił przed nim tak ważną informację; wszak dzielili się wszystkim, nieprawdaż? Nie - nagle zrozumiał, że nie było między nimi wszystkiego. To Samael brał i żądał; to on wdzierał się do umysłu Colina; to on zaglądał w najdalsze zakątki jego myśli i wspomnień, samemu dając w zamian nędzne ochłapy. Cóż tak naprawdę Colin wiedział o swoim przyjacielu prócz jego ogromnego szacunku do tradycji i nienawiści do kobiet? Avery był zagadką, która właśnie spełniała się z całą swoją mocą, pozostawiając Colina po raz kolejny na zupełnym uboczu, nieświadomego nie tylko tego, co się dzieje w życiu Samaela, ale i tego, jakie targają nim uczucia.
Chociaż, czy dumny szlachcic mający niewieści ród za nic, mógł pałać do tej młodej, małej nieszczęśnicy czymś więcej, nic niechęcią? Co za urocze przedstawienie rozgrywane przy dźwiękach bijącego północ zegara, idealnie wyreżyserowane - by bardziej upokorzyć dziewczynę, wystawiając ją na publiczny widok tego szlacheckiego zgromadzenia? Colin zwolnił, rzucając Lyrze jeszcze jedno przepraszające spojrzenie i skierował swoją uwagę na Rosalie. Na Merlina, przez to wszystko prawie o niej zapomniał!
- Tak, najpierw rodzina - wydusił z siebie przez zaciśnięte zęby, wciąż zły na Avery'ego za jego bezczelną zdradę. Czy gdyby nie pojawił się na dzisiejszym balu, dowiedziałby się o zaręczynach dopiero z gazet? Czyżby mimo całego przygotowania, całej triumfalnej ścieżki, jaką krok za krokiem pokonywał, by stać się szlachcicem z prawdziwego zdarzenia, z krwi i kości, podziwiającego Samaela za jego wrodzoną wręcz predyspozycję do bycia arystokratą - czyżby nadal w jego oczach nie był w y s t a r c z a j ą c o dobry, by mu zaufać i zdradzić mały sekret przed wszystkimi innymi? - Podejdę do niego później sam, chyba że chcesz się znów narazić na jego... jak to było...? Dziwne spojrzenia rzucane w naszym kierunku? - uśmiechnął się w końcu lekko, pozwalając sobie nawet na ledwie widoczne drżenie kącików ust w tłumionym śmiechu. Robił dobrą minę do złej gry, chociaż nagle cały bal wydał mu się farsą; przedstawieniem granym pod jednego aktora, na które Colin został zaproszony wyłącznie jako widz. I na domiar złego usadzony w jednym z ostatnich rzędów.
Chociaż, czy dumny szlachcic mający niewieści ród za nic, mógł pałać do tej młodej, małej nieszczęśnicy czymś więcej, nic niechęcią? Co za urocze przedstawienie rozgrywane przy dźwiękach bijącego północ zegara, idealnie wyreżyserowane - by bardziej upokorzyć dziewczynę, wystawiając ją na publiczny widok tego szlacheckiego zgromadzenia? Colin zwolnił, rzucając Lyrze jeszcze jedno przepraszające spojrzenie i skierował swoją uwagę na Rosalie. Na Merlina, przez to wszystko prawie o niej zapomniał!
- Tak, najpierw rodzina - wydusił z siebie przez zaciśnięte zęby, wciąż zły na Avery'ego za jego bezczelną zdradę. Czy gdyby nie pojawił się na dzisiejszym balu, dowiedziałby się o zaręczynach dopiero z gazet? Czyżby mimo całego przygotowania, całej triumfalnej ścieżki, jaką krok za krokiem pokonywał, by stać się szlachcicem z prawdziwego zdarzenia, z krwi i kości, podziwiającego Samaela za jego wrodzoną wręcz predyspozycję do bycia arystokratą - czyżby nadal w jego oczach nie był w y s t a r c z a j ą c o dobry, by mu zaufać i zdradzić mały sekret przed wszystkimi innymi? - Podejdę do niego później sam, chyba że chcesz się znów narazić na jego... jak to było...? Dziwne spojrzenia rzucane w naszym kierunku? - uśmiechnął się w końcu lekko, pozwalając sobie nawet na ledwie widoczne drżenie kącików ust w tłumionym śmiechu. Robił dobrą minę do złej gry, chociaż nagle cały bal wydał mu się farsą; przedstawieniem granym pod jednego aktora, na które Colin został zaproszony wyłącznie jako widz. I na domiar złego usadzony w jednym z ostatnich rzędów.
Z pewnością cieszyłaby się, gdyby Glaucus pojawił się na wernisażu. Chciała, by był świadkiem jej pierwszego artystycznego sukcesu; w końcu uzyskanie pozytywnej odpowiedzi od kogoś pokroju lady Avery nie było byle czym. Kiedy miną te całe emocje towarzyszące balowi, cała uwaga Lyry zapewne skupi się właśnie na tym – perspektywie zbliżającej się pierwszej wystawy, na której bardzo, ale to bardzo nie chciała się skompromitować. Oby tylko w międzyczasie nie wydarzyło się nic niespodziewanego, co popsułoby jej śmiałe plany i marzenia...
- Będzie mi bardzo miło – powiedziała do niego cichutko, kiedy już zostali sami i tylko on mógł to usłyszeć. – Mam tylko nadzieję, że sobie poradzę. To będzie mój pierwszy wernisaż, jestem naprawdę przejęta.
Tak jak i inni obecni, patrzyła na scenę zaręczyn, nie mogąc doczekać się tego momentu, kiedy będzie mogła pogratulować przyjaciółce i porozmawiać z nią. Teraz już obie były zaręczone... Właśnie uświadomiła sobie, że od jej zaręczyn z Glaucusem minęły już dwa miesiące. Ten czas upłynął naprawdę szybko, choć czasem wydawało się, jakby tamten dzień miał miejsce zupełnie niedawno.
Już miała powiedzieć coś na ten temat, zapytać, czy i on zauważył ten upływ czasu, kiedy pojawił się Fawley i Rosalie. Lyra cichutko podziękowała Traversowi za przytrzymanie jej. Cofnęła dłonie, którymi ściskała kurczowo jego ramiona, znowu obracając głowę w kierunku, gdzie znajdowała się Eilis i jej nowy narzeczony. Tak bardzo chciała do niej podejść! Zaczęła już nawet iść w tamtą stronę, ogarnięta chęcią przyjacielskiego objęcia dziewczyny i pochwalenia tej pięknej sceny, której wszyscy byli świadkami, oraz wyrażenia życzenia, że będzie szczęśliwa w nowym związku. Była już na tyle blisko, że Eilis mogła ją zauważyć. Nagle jednak zatrzymała się, uświadamiając sobie, że to mogłoby zostać uznane za niestosowne w takim towarzystwie. Ostatecznie nie były już młodziutkimi uczennicami Hogwartu, a dorosłymi czarownicami zaczynającymi salonowe życie, a wokół było tylu czarodziejów gotowych od razu wypatrzyć każdy niestosowny ruch. Nie chciała w takiej chwili swoją spontanicznością przysporzyć problemu ani sobie, ani jej; tym bardziej, że w pobliżu była lady Avery, której Lyra bardzo nie chciałaby podpaść krótko przed swoim pierwszym wernisażem. Musiała pokazać, że umie się dobrze zachować, więc z westchnieniem wycofała się i wróciła do Glaucusa, zarumieniona na twarzy pod wpływem zakłopotania. Narzeczony mógł z łatwością zauważyć jej ekscytację i zniecierpliwienie, choć starała się trzymać prosto i zachowywać jak najbardziej naturalnie. Nie była jednak zbyt biegła w grze pozorów i ukrywaniu swoich emocji.
- Może później uda nam się porozmawiać – westchnęła. Teraz nawet trudno byłoby jej wrócić do przerwanego tańca, gdy jej myśli wciąż krążyły wokół zaręczyn.
- Będzie mi bardzo miło – powiedziała do niego cichutko, kiedy już zostali sami i tylko on mógł to usłyszeć. – Mam tylko nadzieję, że sobie poradzę. To będzie mój pierwszy wernisaż, jestem naprawdę przejęta.
Tak jak i inni obecni, patrzyła na scenę zaręczyn, nie mogąc doczekać się tego momentu, kiedy będzie mogła pogratulować przyjaciółce i porozmawiać z nią. Teraz już obie były zaręczone... Właśnie uświadomiła sobie, że od jej zaręczyn z Glaucusem minęły już dwa miesiące. Ten czas upłynął naprawdę szybko, choć czasem wydawało się, jakby tamten dzień miał miejsce zupełnie niedawno.
Już miała powiedzieć coś na ten temat, zapytać, czy i on zauważył ten upływ czasu, kiedy pojawił się Fawley i Rosalie. Lyra cichutko podziękowała Traversowi za przytrzymanie jej. Cofnęła dłonie, którymi ściskała kurczowo jego ramiona, znowu obracając głowę w kierunku, gdzie znajdowała się Eilis i jej nowy narzeczony. Tak bardzo chciała do niej podejść! Zaczęła już nawet iść w tamtą stronę, ogarnięta chęcią przyjacielskiego objęcia dziewczyny i pochwalenia tej pięknej sceny, której wszyscy byli świadkami, oraz wyrażenia życzenia, że będzie szczęśliwa w nowym związku. Była już na tyle blisko, że Eilis mogła ją zauważyć. Nagle jednak zatrzymała się, uświadamiając sobie, że to mogłoby zostać uznane za niestosowne w takim towarzystwie. Ostatecznie nie były już młodziutkimi uczennicami Hogwartu, a dorosłymi czarownicami zaczynającymi salonowe życie, a wokół było tylu czarodziejów gotowych od razu wypatrzyć każdy niestosowny ruch. Nie chciała w takiej chwili swoją spontanicznością przysporzyć problemu ani sobie, ani jej; tym bardziej, że w pobliżu była lady Avery, której Lyra bardzo nie chciałaby podpaść krótko przed swoim pierwszym wernisażem. Musiała pokazać, że umie się dobrze zachować, więc z westchnieniem wycofała się i wróciła do Glaucusa, zarumieniona na twarzy pod wpływem zakłopotania. Narzeczony mógł z łatwością zauważyć jej ekscytację i zniecierpliwienie, choć starała się trzymać prosto i zachowywać jak najbardziej naturalnie. Nie była jednak zbyt biegła w grze pozorów i ukrywaniu swoich emocji.
- Może później uda nam się porozmawiać – westchnęła. Teraz nawet trudno byłoby jej wrócić do przerwanego tańca, gdy jej myśli wciąż krążyły wokół zaręczyn.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Przyglądałam się panu Fawley’owi z zainteresowaniem. Miałam wrażenie, że stał się nagle jakiś spięty i zdenerwowany, mimo że usilnie starał się pokazać, że wcale tak nie jest. Może zestresowała go myśl, że już listopad i niedługo nasze drogi albo zejdą się albo się rozejdą? We mnie też uderzył strach i zdenerwowanie, nawet ze zdwojoną siłą. Chciałam spędzić z nim te ostatnie godziny balu na cudownej zabawie, by trochę się rozluźnić i móc o czym wspominać w przyszłości, a potem opowiadać dzieciom, jak to ich mama cudownie bawiła się na balu u Averych. Na samą myśl uśmiechnęłam się szeroko.
- Panie Fawley? Czy pan sobie ze mnie żartuje? - zapytałam.
Chciałam, aby zabrzmiało to ostro, co oczywiście mi nie wyszło, gdyż zaczęłam się śmiać pod nosem. Chwyciłam go lekko za rękę, poczekałam aż spojrzał na mnie, chciałam by cała jego uwaga była skupiona tylko i wyłącznie na mnie. Spojrzałam mu prosto w oczy, uśmiechając się delikatnie. Gdybym tylko mogła…
- Ale ma pan rację, chyba nie specjalnie chciałabym tam podchodzić. Eilis złożę gratulacje osobiście później. Wyczerpałam już limit na kontakty z lordem Averym - zaśmiałam się sama z siebie. - Kiedy ty pójdziesz złożyć życzenia, pozwolisz, że pójdę przywitać się z kuzynostwem? Następnie chciałabym dokończyć nasz taniec, chciałabym przetańczyć z panem, lordzie Fawley, całą noc - dodałam ściszonym głosem.
Colin miał dobry pomysł z tym, aby na tą chwilę się rozdzielić. Ja wypełnię swoje obowiązki, w końcu to nie wypada, abym nie przywitała się z własnym, ukochanym kuzynem, a pan Fawley załatwi złożenie gratulacji za nas. Może to niezbyt odpowiednie z mojej strony, w końcu również powinnam tam podejść, dygnąć, pogratulować, ale sama myśl mnie już odrzucała. Wystarczyło, że wpadłam na niego na ślubie lorda Carrowa, by więcej już nie mieć z nim żadnych kontaktów.
- Lordzie Fawley, jest pan zdenerwowany, prawda? - zapytałam w końcu. - Proszę się uspokoić, mamy przed sobą jeszcze pół nocy cudownej zabawy, później zaczniemy się przejmować. Proszę teraz czerpać przyjemność z naszego spotkania, a nie zawracać sobie głowy bzdetami.
Odwróciłam się do niego plecami, czekając na ten moment, kiedy Colin będzie mógł iść złożyć gratulacje, a ja cofnąć się do siostry i Tristiana i się przywitać.
- Panie Fawley? Czy pan sobie ze mnie żartuje? - zapytałam.
Chciałam, aby zabrzmiało to ostro, co oczywiście mi nie wyszło, gdyż zaczęłam się śmiać pod nosem. Chwyciłam go lekko za rękę, poczekałam aż spojrzał na mnie, chciałam by cała jego uwaga była skupiona tylko i wyłącznie na mnie. Spojrzałam mu prosto w oczy, uśmiechając się delikatnie. Gdybym tylko mogła…
- Ale ma pan rację, chyba nie specjalnie chciałabym tam podchodzić. Eilis złożę gratulacje osobiście później. Wyczerpałam już limit na kontakty z lordem Averym - zaśmiałam się sama z siebie. - Kiedy ty pójdziesz złożyć życzenia, pozwolisz, że pójdę przywitać się z kuzynostwem? Następnie chciałabym dokończyć nasz taniec, chciałabym przetańczyć z panem, lordzie Fawley, całą noc - dodałam ściszonym głosem.
Colin miał dobry pomysł z tym, aby na tą chwilę się rozdzielić. Ja wypełnię swoje obowiązki, w końcu to nie wypada, abym nie przywitała się z własnym, ukochanym kuzynem, a pan Fawley załatwi złożenie gratulacji za nas. Może to niezbyt odpowiednie z mojej strony, w końcu również powinnam tam podejść, dygnąć, pogratulować, ale sama myśl mnie już odrzucała. Wystarczyło, że wpadłam na niego na ślubie lorda Carrowa, by więcej już nie mieć z nim żadnych kontaktów.
- Lordzie Fawley, jest pan zdenerwowany, prawda? - zapytałam w końcu. - Proszę się uspokoić, mamy przed sobą jeszcze pół nocy cudownej zabawy, później zaczniemy się przejmować. Proszę teraz czerpać przyjemność z naszego spotkania, a nie zawracać sobie głowy bzdetami.
Odwróciłam się do niego plecami, czekając na ten moment, kiedy Colin będzie mógł iść złożyć gratulacje, a ja cofnąć się do siostry i Tristiana i się przywitać.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Darcy trzymała się raczej na uboczu, co z jej wyjątkową kreacją sięgającą ziemi i rodową biżuterią, przyozdabiającą jej i tak już urodziwą twarz było czystym marnotrawieniem tego potencjału dla niej samej, jak i dla ewentualnych adoratorów chętnych do pochłaniania tego widoku. Stała w cieniu pomieszczenia, przemieszczając się wzdłuż ścian, co wbrew pozornemu wrażeniu, wcale nie wyglądało jak snucie się po kątach. Przykładała wielu starań, żeby nie rzucać się w oczy. Poruszając się z gracją, wyglądającą na naturalną, chociaż matka poświeciła temu naprawdę wiele lat dzieciństwa dziewczyny, przystanęła w końcu pomiędzy dwoma pomieszczeniami – salą balową, a prywatnym salonikiem, do którego niepowołani nie powinni mieć wstępu. W domu Averych czuła się jednie jak we własnym, co pewnie było zasługą wieloletniej przyjaźni jej matki z Laidaną Avery. Wyszukiwała kobietę wzrokiem, chcąc jej podziękować za wspaniały wieczór, z czystej grzeczności, a też przy okazji, żeby po prostu mieć sposobność z nią porozmawiać, ale jak dotąd nie miała okazji. Przybyło na bal wiele osób, wiele znajomych twarzy. Mimo tego, młoda Rosier trzymała się swojego postanowienia – wolała nie ryzykować, że gdzieś w tym dość przestrzennym pomieszczeniu natknie się na swojego narzeczonego – z domu Bulstrode. I cała Anglia wydawała się zbyt mała. Czarodziejskie, szlachetne rody wydawały się na tyle wąską elitarną grupą, poruszającą się podobnymi ścieżkami, że wolała nie ryzykować jakichkolwiek spotkań. Przy każdym takowym niemiłe słowa cisnęły jej się na usta. Zdecydowanie, kiedy mogła wolała unikać kurtuazyjnych uśmiechów i grania dobrą miną do mężczyzny, który wydawał jej się po prostu… zbyt mało odpowiednią dla niej partią. Ponadto, była kolejna przyczyna, dla której wolała nie wchodzić gościom Averych na języki, nie jeśli miałaby zostać zapamiętana, jako ta najmłodsza córka Cedriny Rosier, która w ciągu jednego balu zdążyła spożyć jedną lampkę wina za drugim. Nie potrafiła sobie odmówić tej przyjemności. Przykładała kolejny kieliszek do pełnych warg, obserwując z odległości scenę zaręczyn. Jej kącik ust drgnął lekko w bardzo drwiącym wyrazie. Jako przykładna młoda dama, powinna może zachwycać się romantycznością tej chwili, jako ktoś wychowany do zachowywania pewnego dystyngowania i wyrafinowania w kontaktach damsko-męskich, od dziecka przygotowana na ewentualną możliwość zaręczyn wyłącznie strategicznych, nie wierzyła w miłość. Myślała sobie, biedna młoda panienka Sykes. Właśnie coś w jej życiu umarło. Jej niezależność. To był przykry fakt. Dlatego swoje własne zaślubiny planowała przeciągać jak tylko długo pozwoli jej na to czas.
Ruszyła się z miejsca, dostrzegając w innym kącie pomieszczenia swojego brata. Zatrzymałaby się przy nim na dłużej, szczególnie z uwagi na towarzystwo swojej kuzyni - Liliany, ale pokonując już trochę kroków, zza czyjejś innej sylwetki wyłoniła jej się twarz Lorne Bulstrode. Było już za późno żeby się wycofywać, dlatego, przemykając za plecami młodego Rosiera, delikatnym, sugestywnym ruchem przeciągnęła po jego ramieniu, zatrzymując dłoń pomiędzy jego łopatkami zanim wspinając się na palce, należycie przywitała się z Rosierem, muskając wargami jego policzek.
— Witaj, Tristan — przywitała go łagodnym, przychylnym tonem, zarezerwowanym dla rodziny i przetarła nieco jego lico, ścierając z niego łagodny, japoński barwnik na usta, ściągnięty specjalnie za jej osobistą prośbą przez ojca — Zajmij go — dorzuciła niemalże proszącym tonem, wskazując konspiracyjnie wzrokiem na Lorne. Nie przepadała za młodszym Bulstrode, próbując z kaprysu unikać z nim grzecznościowych rozmów. Nawet jeśli tego wymagała etykieta, ale przecież nie było jej równych w naginaniu tych prawidłowości dla siebie samej. Ten proszący ton również skierowany był tylko dla zaufanych, szepcząc te słowa do ucha Rosiera liczyła na jego dyskretność. Stanęła znów na pełnych stopach, a zrobiła to tak umiejętnie, że nawet nie było widać potrzeby zmiany poziomów, żeby przywitać się z bratem.
— Liliano.
Dziewczynie posłała ciepły uśmiech. Chętnie by z nią pokonwersowała, ale niekoniecznie teraz. Nie w tym towarzystwie. I nie miała tu na myśli brata. — Nie będę zakłócać wam rozmowy — pożegnała się ze wszystkimi, nie zapominając, dygnąć jeszcze na powitanie do Lorne.
— Panie Bulstrode, Tristanie, Liliano.
Skierowała kroki w stronę Rosalie, w niej odnajdując ratunek dla tego nieszczęsnego spotkania.
— Rosie — odetchnęła już w jej towarzystwie, biorąc ją pod ramię. Stanęła przy niej, wzrok skierowując na Fawleya, rozpoznając w nim mężczyznę, o którym tyle czytała w listach od kuzynki. — Lord… Fawley? Jak mniemam — czuć było pewną wyuczoną burżuazję, ale w gruncie rzeczy uśmiechnęła się trochę ironicznie pod nosem, dorzucając: — Wybaczcie bezpośredniość, ale czy wasza urocza pogawędka nie jest aby na pewno zbyt… oczywista? — zasugerowała trochę zadziornie, ciekawa, jak zareaguje na tą drobną bezczelność ten wspaniały Colin Fawley. Cóż poradzić, że jeśli chodziło o swoją kuzynkę Rosie, robiła się bardzo zaborcza. W końcu na kim, jak nie na jej przyjaźni dziewczyna mogła polegać? Należało ewentualną miłość jej kuzynki sprawdzić. W miarę możliwości dogłębnie. Ile razy kobiety zakochiwały się w złych mężczyznach. Nawet tak inteligentne, a szczególnie tak piękne i młode jak Rosalie.
Ruszyła się z miejsca, dostrzegając w innym kącie pomieszczenia swojego brata. Zatrzymałaby się przy nim na dłużej, szczególnie z uwagi na towarzystwo swojej kuzyni - Liliany, ale pokonując już trochę kroków, zza czyjejś innej sylwetki wyłoniła jej się twarz Lorne Bulstrode. Było już za późno żeby się wycofywać, dlatego, przemykając za plecami młodego Rosiera, delikatnym, sugestywnym ruchem przeciągnęła po jego ramieniu, zatrzymując dłoń pomiędzy jego łopatkami zanim wspinając się na palce, należycie przywitała się z Rosierem, muskając wargami jego policzek.
— Witaj, Tristan — przywitała go łagodnym, przychylnym tonem, zarezerwowanym dla rodziny i przetarła nieco jego lico, ścierając z niego łagodny, japoński barwnik na usta, ściągnięty specjalnie za jej osobistą prośbą przez ojca — Zajmij go — dorzuciła niemalże proszącym tonem, wskazując konspiracyjnie wzrokiem na Lorne. Nie przepadała za młodszym Bulstrode, próbując z kaprysu unikać z nim grzecznościowych rozmów. Nawet jeśli tego wymagała etykieta, ale przecież nie było jej równych w naginaniu tych prawidłowości dla siebie samej. Ten proszący ton również skierowany był tylko dla zaufanych, szepcząc te słowa do ucha Rosiera liczyła na jego dyskretność. Stanęła znów na pełnych stopach, a zrobiła to tak umiejętnie, że nawet nie było widać potrzeby zmiany poziomów, żeby przywitać się z bratem.
— Liliano.
Dziewczynie posłała ciepły uśmiech. Chętnie by z nią pokonwersowała, ale niekoniecznie teraz. Nie w tym towarzystwie. I nie miała tu na myśli brata. — Nie będę zakłócać wam rozmowy — pożegnała się ze wszystkimi, nie zapominając, dygnąć jeszcze na powitanie do Lorne.
— Panie Bulstrode, Tristanie, Liliano.
Skierowała kroki w stronę Rosalie, w niej odnajdując ratunek dla tego nieszczęsnego spotkania.
— Rosie — odetchnęła już w jej towarzystwie, biorąc ją pod ramię. Stanęła przy niej, wzrok skierowując na Fawleya, rozpoznając w nim mężczyznę, o którym tyle czytała w listach od kuzynki. — Lord… Fawley? Jak mniemam — czuć było pewną wyuczoną burżuazję, ale w gruncie rzeczy uśmiechnęła się trochę ironicznie pod nosem, dorzucając: — Wybaczcie bezpośredniość, ale czy wasza urocza pogawędka nie jest aby na pewno zbyt… oczywista? — zasugerowała trochę zadziornie, ciekawa, jak zareaguje na tą drobną bezczelność ten wspaniały Colin Fawley. Cóż poradzić, że jeśli chodziło o swoją kuzynkę Rosie, robiła się bardzo zaborcza. W końcu na kim, jak nie na jej przyjaźni dziewczyna mogła polegać? Należało ewentualną miłość jej kuzynki sprawdzić. W miarę możliwości dogłębnie. Ile razy kobiety zakochiwały się w złych mężczyznach. Nawet tak inteligentne, a szczególnie tak piękne i młode jak Rosalie.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czułem jakąś dziwną, niewypowiedzianą potrzebę, aby wspierać Lyrę w swoich marzeniach. Nie jako narzeczony, ale zwykły przyjaciel. Życzyłem jej jak najlepiej i na pewno nie chciałem, aby przeze mnie musiała zrezygnować z samorozwoju. Cieszyłem się, że szło jej coraz lepiej; kto wie, może niedługo nie będzie musiała malować na ulicy? To była bardzo przyjemna perspektywa nawet, jeżeli będzie mi brakowało jej porannego towarzystwa kiedy to przechadzałem się po ulicy Pokątnej. Jak gdybym właśnie zrozumiał pewną, dość oczywistą rzecz: niedługo będę ją widywał nadzwyczaj często. W naszym domu. Pomijając oczywiście chwile, kiedy to rodowe obowiązki wzywać mnie będą na bezdroża morskiej toni. Wbrew pozorom nie będę nikim natrętnym jeżeli chodzi o towarzystwo. Zwyczajnie będzie mieć czas dla siebie i swoich obrazów.
- Wiadomo, początki są trudne - odpowiedziałem ciepło, ze standardowym uśmiechem na mojej twarzy. - Nie masz się jednak czego obawiać. Jestem pewien, że wszystko będzie dobrze i zachwycisz wszystkich swoim talentem. Mówiłem ci to zresztą nie raz - dodałem. Zależało mi na tym, by Lyra nabrała większej pewności siebie. Niestety jakkolwiek jej nieśmiałość mogła wydawać się nade wszystko urocza i wręcz pożądana, to w osiąganiu życiowych sukcesów należy być niekiedy wręcz bezczelnym, a przede wszystkim pewnym siebie. Zwłaszcza, że usłyszałem o innej malarce, z którą Weasley ma wystawiać prace. To oczywiste, że z jednej strony powinna pojawić się między nimi współpraca, coś w rodzaju uzupełnienia, skoro lady Avery miała taką wizję. Nie da się jednak ukryć, że za tym kryje się także pewnego rodzaju rywalizacja; prawdopodobnie wygra ją najlepsza, albo ta najbardziej zdeterminowana. Nie wiedziałem tylko jak to przekazać rudzielcowi. Czy moje wsparcie aby na pewno podziałałoby?
Wiele myśli krążyło w mojej głowie podczas zaręczyn, co sprawiało, że nie byłem na bieżąco z wydarzeniami dziejącymi się na podwyższeniu. Skoro Lyra miała chęć, aby złożyć gratulacje świeżo upieczonemu narzeczeństwu, to nie miałem nic przeciwko. Bezwiednie zacząłem iść za nią, szczęśliwie w porę zatrzymując się kiedy tylko zauważyłem rodzinę zebraną wokół pary. No tak, oczywiście, że najpierw krewni. W porę stanąłem, nieco dziwiąc się, że Weasleyówna wyrwała do przodu. Uśmiechnąłem się szerzej na widok jej rumieńców kiedy już wracała.
- Ta etykieta jest niezwykle męcząca - powiedziałem wesoło, zerkając na rozwój wydarzeń. - Zdążymy podejść. Zakładam, że nie mają miliona członków, którym należy się pierwszeństwo przed nami - dopowiedziałem. - To twoja przyjaciółka? - spytałem. Zakładając, że to nie z Samaelem łączą ją tak żywe relacje.
- Wiadomo, początki są trudne - odpowiedziałem ciepło, ze standardowym uśmiechem na mojej twarzy. - Nie masz się jednak czego obawiać. Jestem pewien, że wszystko będzie dobrze i zachwycisz wszystkich swoim talentem. Mówiłem ci to zresztą nie raz - dodałem. Zależało mi na tym, by Lyra nabrała większej pewności siebie. Niestety jakkolwiek jej nieśmiałość mogła wydawać się nade wszystko urocza i wręcz pożądana, to w osiąganiu życiowych sukcesów należy być niekiedy wręcz bezczelnym, a przede wszystkim pewnym siebie. Zwłaszcza, że usłyszałem o innej malarce, z którą Weasley ma wystawiać prace. To oczywiste, że z jednej strony powinna pojawić się między nimi współpraca, coś w rodzaju uzupełnienia, skoro lady Avery miała taką wizję. Nie da się jednak ukryć, że za tym kryje się także pewnego rodzaju rywalizacja; prawdopodobnie wygra ją najlepsza, albo ta najbardziej zdeterminowana. Nie wiedziałem tylko jak to przekazać rudzielcowi. Czy moje wsparcie aby na pewno podziałałoby?
Wiele myśli krążyło w mojej głowie podczas zaręczyn, co sprawiało, że nie byłem na bieżąco z wydarzeniami dziejącymi się na podwyższeniu. Skoro Lyra miała chęć, aby złożyć gratulacje świeżo upieczonemu narzeczeństwu, to nie miałem nic przeciwko. Bezwiednie zacząłem iść za nią, szczęśliwie w porę zatrzymując się kiedy tylko zauważyłem rodzinę zebraną wokół pary. No tak, oczywiście, że najpierw krewni. W porę stanąłem, nieco dziwiąc się, że Weasleyówna wyrwała do przodu. Uśmiechnąłem się szerzej na widok jej rumieńców kiedy już wracała.
- Ta etykieta jest niezwykle męcząca - powiedziałem wesoło, zerkając na rozwój wydarzeń. - Zdążymy podejść. Zakładam, że nie mają miliona członków, którym należy się pierwszeństwo przed nami - dopowiedziałem. - To twoja przyjaciółka? - spytałem. Zakładając, że to nie z Samaelem łączą ją tak żywe relacje.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pilne zlecenie od Gringotta wyrwało Juliusa z życia szlacheckiego na długie miesiące. Nie przejmował się tym zupełnie, wcale nie tęskniąc do życia, które utracił. Jedynie wizja niedokończonych spraw z Lizzy nie potrafiła opuścić jego świadomości będąc niechcianym elementem łączącym go z Wielką Brytanią. Ciałem był poza granicami kraju próbując wykonywać należycie swoją pracę. W niej nie było miejsca na sentymenty czy rozterki. Jeden błąd mógł przekreślić nie tylko życie jego samego, ale również innych pracowników, z którymi udał się w teren. Niemcy nie były daleko, znajdowały się wręcz niedorzecznie blisko, na tyle, by w każdej chwili móc rzucić wszystko w cholerę i wrócić. Tylko że Nott wcale nie chciał wrócić. Do rodziny, która go nie doceniała, do znajomych, których mógł zliczyć na palcach jednej ręki. Nikt nie interesował się nim i on nie interesował się nikim. Przekonany o pozostaniu w swoim własnym bagnie już do końca życia zyskał jeszcze więcej goryczy przepełniającej go po brzegi.
Nie myślał też o swej narzeczonej, która bez dwóch zdań życzyła mu śmierci tylko po to, by się od niego uwolnić. To straszne, że musiał ją tak mocno rozczarować. Zostawił ją na wystarczająco długo, by tak myślała, przecież ominęło go wiele towarzyskich wydarzeń, między innymi ślub Carrowów. Może nacieszyła się w tym czasie swoją względną wolnością i teraz... co teraz, Juliusie? Masz nadzieję, że nabrała rozumu i wybłagała u ojca czy nestora zerwanie umowy? To takie naiwne z twojej strony. I bardzo egoistyczne. Zrzucanie winy na kogoś innego tylko po to, aby nie musieć brudzić sobie rąk. Sprytne, tylko mało prawdopodobne.
Cokolwiek wydarzyło się pod jego nieobecność, dotarły do niego wieści o balu organizowanym przez Averych z okazji Nocy Duchów. Normalnie nie zebrałby się, aby uczestniczyć w tym wydarzeniu, bo niby po co, ale podobno jego narzeczona po raz kolejny miała sama świecić na salonach. Podobno tak nie wypada, co Julius wziął sobie do serca (tak jasne). Przygotował się wbijając w garnitur, ale nie bawiąc się w żadne maskarady i teleportował się w pobliżu rezydencji. Wchodząc do środka rozglądał się uważnie w poszukiwaniu Inary. Dostrzegł ją dopiero na schodach w towarzystwie kulawego jegomościa, zapewne jakaś łamaga. Podszedł do nich spokojnie, nie okazując póki co żadnych emocji.
- Lordzie Travers, niezwykle dziękuję za dotrzymanie towarzystwa mojej narzeczonej. Rad jestem, że mogę ją odebrać całą i zdrową - odezwał się jakże uprzejmie dorzucając do tego lekko pobłażliwy uśmiech. - Lady Carrow - skierował swoje kolejne słowa do kobiety w białej masce, której głos szczęśliwie lub nie rozpoznałby wszędzie. Podał jej także swoje ramię, aby mogli oboje wrócić z powrotem na główną salę. Najpewniej zamierzał poprosić ją do tańca, bo przecież na pewno o tym marzyła, tylko że właśnie muzyka przestała grać, wybiła północ, a na sali działy się doprawdy dziwaczne sceny. Nott uniósł krótko brwi ze zdziwienia, dość szybko przywołując się do porządku. To co teraz?
Nie myślał też o swej narzeczonej, która bez dwóch zdań życzyła mu śmierci tylko po to, by się od niego uwolnić. To straszne, że musiał ją tak mocno rozczarować. Zostawił ją na wystarczająco długo, by tak myślała, przecież ominęło go wiele towarzyskich wydarzeń, między innymi ślub Carrowów. Może nacieszyła się w tym czasie swoją względną wolnością i teraz... co teraz, Juliusie? Masz nadzieję, że nabrała rozumu i wybłagała u ojca czy nestora zerwanie umowy? To takie naiwne z twojej strony. I bardzo egoistyczne. Zrzucanie winy na kogoś innego tylko po to, aby nie musieć brudzić sobie rąk. Sprytne, tylko mało prawdopodobne.
Cokolwiek wydarzyło się pod jego nieobecność, dotarły do niego wieści o balu organizowanym przez Averych z okazji Nocy Duchów. Normalnie nie zebrałby się, aby uczestniczyć w tym wydarzeniu, bo niby po co, ale podobno jego narzeczona po raz kolejny miała sama świecić na salonach. Podobno tak nie wypada, co Julius wziął sobie do serca (tak jasne). Przygotował się wbijając w garnitur, ale nie bawiąc się w żadne maskarady i teleportował się w pobliżu rezydencji. Wchodząc do środka rozglądał się uważnie w poszukiwaniu Inary. Dostrzegł ją dopiero na schodach w towarzystwie kulawego jegomościa, zapewne jakaś łamaga. Podszedł do nich spokojnie, nie okazując póki co żadnych emocji.
- Lordzie Travers, niezwykle dziękuję za dotrzymanie towarzystwa mojej narzeczonej. Rad jestem, że mogę ją odebrać całą i zdrową - odezwał się jakże uprzejmie dorzucając do tego lekko pobłażliwy uśmiech. - Lady Carrow - skierował swoje kolejne słowa do kobiety w białej masce, której głos szczęśliwie lub nie rozpoznałby wszędzie. Podał jej także swoje ramię, aby mogli oboje wrócić z powrotem na główną salę. Najpewniej zamierzał poprosić ją do tańca, bo przecież na pewno o tym marzyła, tylko że właśnie muzyka przestała grać, wybiła północ, a na sali działy się doprawdy dziwaczne sceny. Nott uniósł krótko brwi ze zdziwienia, dość szybko przywołując się do porządku. To co teraz?
The devil's in his hole
Julius Nott
Zawód : łamacz klątw
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Into the sun the south the north, at last the birds have flown
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Świadomość, że miała własnie towarzystwo, przypomniało Inarze o tak podstawowych odczuciach, jak..chłód, który przenikał przez materiał czarnego płaszcza. Sukienka z odkrytymi ramionami, bynajmniej nie dawała większej ochrony przed zimnem. Przyglądała się więc w skupieniu twarzy szlachcica, prawdopodobnie równie zagubionego co ona sama. A może się myliła? W końcu jej własne myśli płatały jej niekontrolowane psoty. Nie rozumiała, albo może bardziej nie znała tego, co działo się w jej sercu.
- Aż tak widać? - wargi zadrgały w niemym uśmiechu - Amara jest małą kobietką, dlatego zawsze będzie chciała wyglądać pięknie, to nasza, kobieca, ukryta natura i wasza tęsknota za tym - odpowiedziała bardziej filozoficznie, niż przypuszczała. Refleksja prosta, acz - prawdziwa.
Kiwnęła powoli głową. Z jednej strony - rzeczywiście kusiło ja, by opuścić bal, wrócić do dworku i...i co zrobić? Zaszyć się w pokoju? Potrzebowała towarzystwa, potrzebowała...porozmawiać z kimś, kto będzie potrafił rozjaśnić jej przepalone od nadmiaru emocji - myśli. Elizabth? Harriet? Mavi? Ostatnimi czasy, ciężko było złapać, którąkolwiek z nich i mijały się, jakby los celowo rozwodził ich ścieżki. Czy miała sama dotrzeć do jakichś wniosków? Zrozumieć, czemu rzeczywiście jedno imię nawiedzało ją nawet w snach?
Otworzyła usta, by zgodzić się na propozycję Neleusa, ale na schodach dostrzegła bardzo znajomą sylwetkę. Przez moment jej rzęsy mrugały nienaturalnie szybko, a usta pozostały zamarłe w niewypowiedzianym zdaniu.
Julius.
Coś gorzkiego zakradło jej się na język, a gardło zacisnęło, na jedną długa chwilę, która minęła, gdy mężczyzna zatrzymał się tuż obok nich. Ich ostatnie spotkanie był zdecydowanie...nieprzyjemne, dla obojga, jak mniemała. W nieokreślony sposób - wyjazd starszego Notta pozwoliła Inarze ochłonąć. I chociaż nadal nie potrafiła zgodzić się na decyzję nestora, nie celowała, jako źródła swoich nieszczęść - łamacza klątw. Zostali po prostu wrzuceni, do tej samej klatki.
- Lordzie Travers - zwróciła się w stronę brygadzisty, pozwalając by jej wargi ułożyły się w przepraszający uśmiech - dziękuję za towarzystwo, ale oddaję się w opiekę mego narzeczonego - chociaż usta wciąż unosiły się ku górze, jej głos zadrżał. Niepewnie, wyciągnęła w końcu dłoń, by ująć oferowane ramię - Lordzie Nott - odwróciła głowę, by napotkać toń błękitów, Juliusowych oczu. Jak w tak przystojnej twarzy mieściło się tyle chłodu? - liczę, że misja była udana - odezwała się w końcu uprzejmie, pozwalając, by kąciki ust uniosły się do góry. Nie miała pojęcia o czym miała rozmawiać. Powinna była się go bać? Gniewać? Stawiała swój kociołek, że dojdzie między nimi jeszcze do niejednego starcia, chociaż...no właśnie. Jak to się wszystko skończy?
- Aż tak widać? - wargi zadrgały w niemym uśmiechu - Amara jest małą kobietką, dlatego zawsze będzie chciała wyglądać pięknie, to nasza, kobieca, ukryta natura i wasza tęsknota za tym - odpowiedziała bardziej filozoficznie, niż przypuszczała. Refleksja prosta, acz - prawdziwa.
Kiwnęła powoli głową. Z jednej strony - rzeczywiście kusiło ja, by opuścić bal, wrócić do dworku i...i co zrobić? Zaszyć się w pokoju? Potrzebowała towarzystwa, potrzebowała...porozmawiać z kimś, kto będzie potrafił rozjaśnić jej przepalone od nadmiaru emocji - myśli. Elizabth? Harriet? Mavi? Ostatnimi czasy, ciężko było złapać, którąkolwiek z nich i mijały się, jakby los celowo rozwodził ich ścieżki. Czy miała sama dotrzeć do jakichś wniosków? Zrozumieć, czemu rzeczywiście jedno imię nawiedzało ją nawet w snach?
Otworzyła usta, by zgodzić się na propozycję Neleusa, ale na schodach dostrzegła bardzo znajomą sylwetkę. Przez moment jej rzęsy mrugały nienaturalnie szybko, a usta pozostały zamarłe w niewypowiedzianym zdaniu.
Julius.
Coś gorzkiego zakradło jej się na język, a gardło zacisnęło, na jedną długa chwilę, która minęła, gdy mężczyzna zatrzymał się tuż obok nich. Ich ostatnie spotkanie był zdecydowanie...nieprzyjemne, dla obojga, jak mniemała. W nieokreślony sposób - wyjazd starszego Notta pozwoliła Inarze ochłonąć. I chociaż nadal nie potrafiła zgodzić się na decyzję nestora, nie celowała, jako źródła swoich nieszczęść - łamacza klątw. Zostali po prostu wrzuceni, do tej samej klatki.
- Lordzie Travers - zwróciła się w stronę brygadzisty, pozwalając by jej wargi ułożyły się w przepraszający uśmiech - dziękuję za towarzystwo, ale oddaję się w opiekę mego narzeczonego - chociaż usta wciąż unosiły się ku górze, jej głos zadrżał. Niepewnie, wyciągnęła w końcu dłoń, by ująć oferowane ramię - Lordzie Nott - odwróciła głowę, by napotkać toń błękitów, Juliusowych oczu. Jak w tak przystojnej twarzy mieściło się tyle chłodu? - liczę, że misja była udana - odezwała się w końcu uprzejmie, pozwalając, by kąciki ust uniosły się do góry. Nie miała pojęcia o czym miała rozmawiać. Powinna była się go bać? Gniewać? Stawiała swój kociołek, że dojdzie między nimi jeszcze do niejednego starcia, chociaż...no właśnie. Jak to się wszystko skończy?
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Nim otrzymałam odpowiedź od lorda Fawley’a, u boku pojawiła się Darcy. Nie widziałam jej wcześniej, ale nie zdziwiłam się, że pojawiła się tuż obok mnie. Niedawno pisałyśmy ze sobą listy, w których wyraziła swoje zaniepokojenie Fawley’em i, że chciała go sprawdzić. A ja nie miałam nic przeciwko. Cieszyłam się, że jest obok mnie. Momentalnie sprowadziła mnie na ziemie, a to, co chodziło mi po głowie, odleciało siną w dal.
Uśmiechnęłam się serdecznie do mojej przyjaciółki. Miałam ochotę ją tak mocno przytulić, podziękować, że jest razem ze mną, ale kuzynka momentalnie zwróciła się do Colina, jednocześnie zwracając nam uwagę na nasze zachowanie. Zarumieniłam się, z pod maski widać było czerwone policzki. Zapomniałam się, rzeczywiście, nie powinniśmy byli się tak zachowywać. Chwyciłam ją za dłoń, zaciskając ją mocniej.
- Lordzie Fawley, proszę poznać moją kuzynkę, lady Darcy Rosier - przedstawiłam ją tak jak należało, chociaż byłam pewna, że Colin chociażby ze słyszenia zna moją ukochaną przyjaciółkę.
Spojrzałam na nią. Ciekawiło mnie co sobie myśli w tym momencie, na pewno nie zrobiliśmy na niej zbyt dobrego wrażenia, zachowując się trochę nieodpowiednio, ale zwalmy to na jakże romantyczną sytuację, której byliśmy przed chwilą światkami oraz półmrok panujący w pomieszczeniu. Być może nikt specjalnie nie zwrócił na nas uwagi?
- Właśnie rozmawiałam z Lordem Fawley’em, że chciałabym podejść do tego brata i się przywitać. Z tego co widziałam zajął się moją siostrą. Ojciec niezbyt chętnie chciał puścić mnie samą na ten bal - stwierdziłam, nie specjalnie mówiąc dlaczego, wiedząc, że za pewne i ona jak i Colin zrozumieją o co mi chodziło. - Wysłał więc ze mną Lilianę, dobrze, że znalazła sobie towarzystwo. Nie mogła trafić lepiej, niż na mojego drogiego kuzyna i… Lorda Bulstrode?
Widząc go, wiedziałam już, że póki co, nasze podejście tam i przywitanie się nie wchodziło w grę. Wiedziałam, że powinnam, jednakże wolałam dotrzymać towarzystwa swojej przyjaciółce, niż zmuszać ją do spędzania czasu ze swoim jakże “ukochanym” narzeczonym. Co jakiś czas zerkałam w stronę lorda Averego i jego nowej narzeczonej.
- Widziałaś, jaka piękna scena została nam zaserwowana? Co o tym sądzisz? Spodziewałam się u lorda Averego wyboru kogoś ze szlacheckiego rodu - powiedziałam półszeptem, cóż, jeśli chodzi o Averych, to absolutnie nie miałam nic przeciwko małemu plotkowaniu na ich temat. - Lord Fawley właśnie wspominał, że sam podejdzie złożyć gratulacje, wiesz, jak reaguję na Samaela.
Spojrzałam na Colina, uśmiechając się do niego lekko. Wiedziałam, czułam to w sercu, że niezbyt podoba mu się to, że teraz prawie cała moja uwaga została skupiona na Darcy, ale Darcy była częścią mnie, więc gdyby zaczął kazać mi wybierać, musiałby liczyć się z tym, że odeszłabym obrażona, trzymając przyjaciółkę za ramię.
-Nie wiem czy się pan orientuje, panie Fawley, Darcy jest moją najukochańszą przyjaciółką, znamy się od małego i rozumiemy niemal bez słów. Dawno też się nie widziałyśmy - przerzuciłam wzrok na przyjaciółkę, patrząc jej prosto w oczy. - A ja bardzo się stęskniłam, listy to jednak nie to samo. Moja droga, jak miewa się twój ojciec? Ciocia radzi sobie jakoś? Nie nalegałam na nasze wcześniejsze spotkanie, bo nie chciałam odciągać cię od rodziny. Przekażesz moje pozdrowienia i życzenia zdrowia dla wujka, dobrze?
Jak zwykle rozgadałam się trochę, ale tak to jest, gdy zejdzie się na ziemię i przestanie myśleć o niebieskich migdałach. Spodziewam się, że lord Fawley niedługo nas opuści, a ja zostanę razem z Darcy. Czy dane mi będzie jeszcze zatańczyć chociaż raz z panem Colinem?
Uśmiechnęłam się serdecznie do mojej przyjaciółki. Miałam ochotę ją tak mocno przytulić, podziękować, że jest razem ze mną, ale kuzynka momentalnie zwróciła się do Colina, jednocześnie zwracając nam uwagę na nasze zachowanie. Zarumieniłam się, z pod maski widać było czerwone policzki. Zapomniałam się, rzeczywiście, nie powinniśmy byli się tak zachowywać. Chwyciłam ją za dłoń, zaciskając ją mocniej.
- Lordzie Fawley, proszę poznać moją kuzynkę, lady Darcy Rosier - przedstawiłam ją tak jak należało, chociaż byłam pewna, że Colin chociażby ze słyszenia zna moją ukochaną przyjaciółkę.
Spojrzałam na nią. Ciekawiło mnie co sobie myśli w tym momencie, na pewno nie zrobiliśmy na niej zbyt dobrego wrażenia, zachowując się trochę nieodpowiednio, ale zwalmy to na jakże romantyczną sytuację, której byliśmy przed chwilą światkami oraz półmrok panujący w pomieszczeniu. Być może nikt specjalnie nie zwrócił na nas uwagi?
- Właśnie rozmawiałam z Lordem Fawley’em, że chciałabym podejść do tego brata i się przywitać. Z tego co widziałam zajął się moją siostrą. Ojciec niezbyt chętnie chciał puścić mnie samą na ten bal - stwierdziłam, nie specjalnie mówiąc dlaczego, wiedząc, że za pewne i ona jak i Colin zrozumieją o co mi chodziło. - Wysłał więc ze mną Lilianę, dobrze, że znalazła sobie towarzystwo. Nie mogła trafić lepiej, niż na mojego drogiego kuzyna i… Lorda Bulstrode?
Widząc go, wiedziałam już, że póki co, nasze podejście tam i przywitanie się nie wchodziło w grę. Wiedziałam, że powinnam, jednakże wolałam dotrzymać towarzystwa swojej przyjaciółce, niż zmuszać ją do spędzania czasu ze swoim jakże “ukochanym” narzeczonym. Co jakiś czas zerkałam w stronę lorda Averego i jego nowej narzeczonej.
- Widziałaś, jaka piękna scena została nam zaserwowana? Co o tym sądzisz? Spodziewałam się u lorda Averego wyboru kogoś ze szlacheckiego rodu - powiedziałam półszeptem, cóż, jeśli chodzi o Averych, to absolutnie nie miałam nic przeciwko małemu plotkowaniu na ich temat. - Lord Fawley właśnie wspominał, że sam podejdzie złożyć gratulacje, wiesz, jak reaguję na Samaela.
Spojrzałam na Colina, uśmiechając się do niego lekko. Wiedziałam, czułam to w sercu, że niezbyt podoba mu się to, że teraz prawie cała moja uwaga została skupiona na Darcy, ale Darcy była częścią mnie, więc gdyby zaczął kazać mi wybierać, musiałby liczyć się z tym, że odeszłabym obrażona, trzymając przyjaciółkę za ramię.
-Nie wiem czy się pan orientuje, panie Fawley, Darcy jest moją najukochańszą przyjaciółką, znamy się od małego i rozumiemy niemal bez słów. Dawno też się nie widziałyśmy - przerzuciłam wzrok na przyjaciółkę, patrząc jej prosto w oczy. - A ja bardzo się stęskniłam, listy to jednak nie to samo. Moja droga, jak miewa się twój ojciec? Ciocia radzi sobie jakoś? Nie nalegałam na nasze wcześniejsze spotkanie, bo nie chciałam odciągać cię od rodziny. Przekażesz moje pozdrowienia i życzenia zdrowia dla wujka, dobrze?
Jak zwykle rozgadałam się trochę, ale tak to jest, gdy zejdzie się na ziemię i przestanie myśleć o niebieskich migdałach. Spodziewam się, że lord Fawley niedługo nas opuści, a ja zostanę razem z Darcy. Czy dane mi będzie jeszcze zatańczyć chociaż raz z panem Colinem?
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Jeżeli kiedykolwiek w czasie ich krótkiej znajomości narzekał na gadatliwość panny Yaxley, nie mogąc nierzadko wyjść z podziwu, że jej słodkie usta potrafią poruszać się praktycznie bez przerwy i zaczerpnięcia powietrza, to obecnie był gotów cofnąć te wszystkie narzekania i podziękować za to, że usta panny Yaxley się właściwie nie zatrzymywały. Uśmiechał się tylko w odpowiednim momencie, skłonił lekko głowę przez panną Rosier, poświęcając je dokładnie tyle czasu, ile wypadało; nie wpatrując się z bezczelną ciekawością, ale i nie obrzucając jej przelotnym jedynie spojrzeniem, które mogłoby zostać odczytane jako brak najmniejszego zainteresowania. Przyjrzał się jej uważnie, acz uprzejmie, puszczając mimo uszu jej prowokującą sugestię, chociaż jego uwagi nie umknął fakt, że Rosalie wydawała się tym nieco speszona. Czegóż jednak innego mógł się spodziewać? On sam nie przywykł do dbania o swoją reputację i zapewne wiele wody jeszcze upłynie w Tamizie, zanim nauczy się wyczuwać te drobne, zawoalowane zasady etykiety, która ścigała ich nawet tutaj.
- Miło mi panią poznać, panno Rosier, w końcu już nie tylko z opowieści - odezwał się uprzejmym tonem, zawiedziony nieco nagłą zmianą w Rosalie. Obecność wszystkich ludzi na balu zaczęła mu ciążyć i go irytować; stanowili jedyną przeszkodę, która rozdzielała go z piękną półwilą i w tej chwili oddałby wiele, całą swoją fortunę, by pozbyć się zrzędliwej hałastry i kręcących się wokoło dewotów, czekając na najmniejszą okazję, by wytknąć komuś popełnione błędy. - Przyszła pani z Lornem? Nie widziałem go nigdzie na sali, a z miłą chęcią zamieniłbym z nim kilka słów - chociażby o tym, kiedy znów wybierzemy się na Nokturn, topić nasze proste, szlacheckie problemy w szklance podrzędnego, ale mocnego alkoholu, dokończył już w myślach. Colin był dziwnie pewien, że pannie Rosier nie spodobałaby się wiedza o tym, co wyprawia jej narzeczony w wolnych chwilach. A może było jej wszystko jedno? Rosalie w końcu też nigdy go o to nie zapytała. Albo zapytała, tylko w tym potoku słów pytanie gdzieś zwyczajnie umknęło.
Uśmiechnął się jeszcze raz, próbując nadać twarzy beztroski wyraz twarzy, ale nie umiał się opanować na tyle, by nie dać po sobie poznać irytacji i złości, które wciąż go nie opuszczały. Świadomość bycia oszukanym przez Samaela budziła w nim uczucia, które wcale nie były godne szlachcica i które na pewno nie powinny być okazywane na tak podniosłym wydarzeniu. Owszem, miał plan by pogratulować szczęśliwej parze, ale teraz był pewien, że żadne szczere gratulacje nie przeszłyby mu przez myśl.
- Cóż, Rosalie ma rację, muszę pogratulować przyjacielowi doskonałego wyboru - powiedział w miarę naturalnym tonem, uśmiechając się przepraszająco do obu towarzyszących mu niewiast. - Zatem pozwolę sobie panie przeprosić na chwilę... - skinął głową pannie Rosier, rzucając przy okazji Rosalie dość wymowne spojrzenie, jakby w ostrzeżeniu, by nie plotkowała o nim za wiele. Ruszył przez tłum, jednak nie kierował się w stronę Samaela; potrzebował chwili spokoju i odpoczynku od gwaru w sali balowej.
z/t
- Miło mi panią poznać, panno Rosier, w końcu już nie tylko z opowieści - odezwał się uprzejmym tonem, zawiedziony nieco nagłą zmianą w Rosalie. Obecność wszystkich ludzi na balu zaczęła mu ciążyć i go irytować; stanowili jedyną przeszkodę, która rozdzielała go z piękną półwilą i w tej chwili oddałby wiele, całą swoją fortunę, by pozbyć się zrzędliwej hałastry i kręcących się wokoło dewotów, czekając na najmniejszą okazję, by wytknąć komuś popełnione błędy. - Przyszła pani z Lornem? Nie widziałem go nigdzie na sali, a z miłą chęcią zamieniłbym z nim kilka słów - chociażby o tym, kiedy znów wybierzemy się na Nokturn, topić nasze proste, szlacheckie problemy w szklance podrzędnego, ale mocnego alkoholu, dokończył już w myślach. Colin był dziwnie pewien, że pannie Rosier nie spodobałaby się wiedza o tym, co wyprawia jej narzeczony w wolnych chwilach. A może było jej wszystko jedno? Rosalie w końcu też nigdy go o to nie zapytała. Albo zapytała, tylko w tym potoku słów pytanie gdzieś zwyczajnie umknęło.
Uśmiechnął się jeszcze raz, próbując nadać twarzy beztroski wyraz twarzy, ale nie umiał się opanować na tyle, by nie dać po sobie poznać irytacji i złości, które wciąż go nie opuszczały. Świadomość bycia oszukanym przez Samaela budziła w nim uczucia, które wcale nie były godne szlachcica i które na pewno nie powinny być okazywane na tak podniosłym wydarzeniu. Owszem, miał plan by pogratulować szczęśliwej parze, ale teraz był pewien, że żadne szczere gratulacje nie przeszłyby mu przez myśl.
- Cóż, Rosalie ma rację, muszę pogratulować przyjacielowi doskonałego wyboru - powiedział w miarę naturalnym tonem, uśmiechając się przepraszająco do obu towarzyszących mu niewiast. - Zatem pozwolę sobie panie przeprosić na chwilę... - skinął głową pannie Rosier, rzucając przy okazji Rosalie dość wymowne spojrzenie, jakby w ostrzeżeniu, by nie plotkowała o nim za wiele. Ruszył przez tłum, jednak nie kierował się w stronę Samaela; potrzebował chwili spokoju i odpoczynku od gwaru w sali balowej.
z/t
Ostatnio zmieniony przez Colin Fawley dnia 06.02.16 11:46, w całości zmieniany 1 raz
Darcy nie byłaby w stanie pomyśleć źle o Rosalie. Bardziej prawdopodobne, że wyrobiłaby sobie pewną, nieprzychylną opinię pod adresem lorda Fawleya. Z uwagi na kuzynkę, nie szukała jednak sobie powodów do znielubienia mężczyzny na siłę. Co już samo w sobie mógł potraktować jako szczególne traktowanie, gdyby o tym wiedział. W przeciwieństwie do niego, ona poświęcała mu więcej uwagi. Jej wzrok nie był nachalny. Patrzyła naturalnie w jego kierunku, stając ramię w ramię z kuzynką. Obserwowała go, próbując wyłapać z jego gestów wszystko to, czego mężczyzna nie powiedział głośno, a w tej krótkiej wymianie zdań wywnioskowała, że nie mówił chyba za dużo. Mimowolnie zerknęła na Rosalie, którą ciężko było doścignąć w gadaniu. Jej monolog zaczął się właśnie w tym momencie. Darcy uśmiechała się do niej lekko, kątem ust, spuszczając na chwilę wzrok ku dołowi, kryjąc swoje rozbawienie. Dawno się nie widziały, zdążyła już zapomnieć czym było prawdzie gadulstwo.
— Tristan z pewnością dobrze zapełni czas Twojej siostrze, Rosalie, o to nie musisz się martwić — zapewniła kuzynkę, w momencie, w którym udało jej się wciąć w pół-słowa dziewczyny. Podążyła za jej spojrzeniem, a jej wzrok również padł na Lorne Bulstrode. Przez jej twarz zaledwie przez ułamek sekundy przeszedł wyraz dziwnej frustracji. Posłała kuzynce wymowne spojrzenie, ale chyba nie musiała, Rosalie i bez tego domyśliła się, żeby przynajmniej na razie nie obierać tamtego kierunku drogi. Uwaga lorda Fawleya wydała się w tym momencie dość zabawna. Dlatego Rosier przeniosła na niego spojrzenie, uśmiechając się niewinnie:
— Może niezbyt wnikliwie szukałeś, Panie Fawley?
Ale nie zdążyła wiele więcej dodać, ponieważ mężczyzna już w moment później opuścił ich towarzystwo, wymawiając się obowiązkiem pogratulowania przyszłym Averym nowej drogi życia.
— Niech Pan nie zapomni w drodze powrotnej przywitać się z moim narzeczonym, lordzie Fawley — zawołała za nim jeszcze, iście rozbawiona, upewniając się jeszcze, że Lorne Bulstrode będzie miał dzisiaj dość zajęty wieczór, uniemożliwiający mu niestety spotkanie z narzeczoną. Zaraz po tym, jak mężczyzna opuścił towarzystwo Rosalie i Darcy, Rosierówna pociągnęła dziewczynę lekko za łokieć, przesuwając się z nią w jeszcze czarniejszy kąt pomieszczenia, rzucając tonem niepozbawionym sarkazmu:
— Chyba mnie ten Twój luby nie polubił, skoro już zdążył uciec.
Oczy Darcy wypełnione były dobrze znanymi dziewczynie iskierkami, w połowie pełnymi cynicznego spojrzenia na ludzi, wymieszanego ze zwykłym rozbawieniem. Przeniosła ten wzrok na Samaela wraz z jego, już, narzeczoną, a kącik jej ust drgnął lekko, w dość nieprzekonanym uśmiechu.
— Zanim pójdziesz z tą kwestią dalej, Rosie, pamiętaj, że Samael to też mój kuzyn. Z drugiej linii, a może trzeciej — zastanowiła się nad tą kwestią, ale drzewo genealogiczne Rosierów było tak rozbudowane, że potrzebowałaby głębszej analizy, żeby udzielić Yaxleyównie szczegółowej odpowiedzi. Najlepiej Darcy orientowała się w najbliższej rodzinie, a i ta była dość pokaźna — Nie wiem kogo mi bardziej szkoda, młodej panny Sykes, czy drogiego kuzyna. Brać sobie za żonę kogoś niższego statusu krwi to dość odważny wybór przynależąc do rodziny Averych, jak sądzisz?
W temacie tego czytania sobie w myślach, chyba rzeczywiście w pewnych kwestiach nie potrzebowały słów, żeby się dobrze zrozumieć. W temacie rodziny, Rosier wolałaby porozumiewać się wymowną ciszą. Wiedziała jednak, że takowa nie będzie dobrą odpowiedzią dla pytań Rosalie.
— Prawdę mówiąc nie najlepiej, ale otacza go grono ludzi wykwalifikowanych w magicznym leczeniu. Wraz z ich siłami i pomocą mojej i matki, mam nadzieję, że wyzdrowieje. W końcu, kto wie, może niedługo szykuje się kolejny ślub, mam nadzieję nie mój, a Tristana.
Przy Rosalie Darcy otwarcie mogła afiszować się ze swoją niechęcią do Lorne, chociaż ściszyła ton do szeptu, w ochronie przed innymi możliwymi, podsłuchującymi rozmowy gośćmi w domu Averych. Chwilę milczała, obserwując Samaela i Eilis, przerzuciła kontrolnie wzrok w stronę brata i zgromadzonego wokół niego towarzystwa, sugerując się wzrokiem Rosalie, pewnie skierowanym w stronę Fawleya, przyglądała się również i jemu, a zaraz potem zagadnęła swobodnie:
— To co, Rosie? Teraz, skoro już pozbyłyśmy się Twojego Fawleya, co powiesz mi o jego małomówności. Nowo poznani ludzie go onieśmielają, ustępuje miejsca Tobie, z grzeczności, czy może zwyczajnie nie ma nic do powiedzenia? Mówi się, że lepiej milczeć, jeśli nie chce się nic wnosić do rozmowy, ale Twój mężczyzna nie wyglądał mi na takiego, który nie miałby nic inteligentnego do powiedzenia.
— Tristan z pewnością dobrze zapełni czas Twojej siostrze, Rosalie, o to nie musisz się martwić — zapewniła kuzynkę, w momencie, w którym udało jej się wciąć w pół-słowa dziewczyny. Podążyła za jej spojrzeniem, a jej wzrok również padł na Lorne Bulstrode. Przez jej twarz zaledwie przez ułamek sekundy przeszedł wyraz dziwnej frustracji. Posłała kuzynce wymowne spojrzenie, ale chyba nie musiała, Rosalie i bez tego domyśliła się, żeby przynajmniej na razie nie obierać tamtego kierunku drogi. Uwaga lorda Fawleya wydała się w tym momencie dość zabawna. Dlatego Rosier przeniosła na niego spojrzenie, uśmiechając się niewinnie:
— Może niezbyt wnikliwie szukałeś, Panie Fawley?
Ale nie zdążyła wiele więcej dodać, ponieważ mężczyzna już w moment później opuścił ich towarzystwo, wymawiając się obowiązkiem pogratulowania przyszłym Averym nowej drogi życia.
— Niech Pan nie zapomni w drodze powrotnej przywitać się z moim narzeczonym, lordzie Fawley — zawołała za nim jeszcze, iście rozbawiona, upewniając się jeszcze, że Lorne Bulstrode będzie miał dzisiaj dość zajęty wieczór, uniemożliwiający mu niestety spotkanie z narzeczoną. Zaraz po tym, jak mężczyzna opuścił towarzystwo Rosalie i Darcy, Rosierówna pociągnęła dziewczynę lekko za łokieć, przesuwając się z nią w jeszcze czarniejszy kąt pomieszczenia, rzucając tonem niepozbawionym sarkazmu:
— Chyba mnie ten Twój luby nie polubił, skoro już zdążył uciec.
Oczy Darcy wypełnione były dobrze znanymi dziewczynie iskierkami, w połowie pełnymi cynicznego spojrzenia na ludzi, wymieszanego ze zwykłym rozbawieniem. Przeniosła ten wzrok na Samaela wraz z jego, już, narzeczoną, a kącik jej ust drgnął lekko, w dość nieprzekonanym uśmiechu.
— Zanim pójdziesz z tą kwestią dalej, Rosie, pamiętaj, że Samael to też mój kuzyn. Z drugiej linii, a może trzeciej — zastanowiła się nad tą kwestią, ale drzewo genealogiczne Rosierów było tak rozbudowane, że potrzebowałaby głębszej analizy, żeby udzielić Yaxleyównie szczegółowej odpowiedzi. Najlepiej Darcy orientowała się w najbliższej rodzinie, a i ta była dość pokaźna — Nie wiem kogo mi bardziej szkoda, młodej panny Sykes, czy drogiego kuzyna. Brać sobie za żonę kogoś niższego statusu krwi to dość odważny wybór przynależąc do rodziny Averych, jak sądzisz?
W temacie tego czytania sobie w myślach, chyba rzeczywiście w pewnych kwestiach nie potrzebowały słów, żeby się dobrze zrozumieć. W temacie rodziny, Rosier wolałaby porozumiewać się wymowną ciszą. Wiedziała jednak, że takowa nie będzie dobrą odpowiedzią dla pytań Rosalie.
— Prawdę mówiąc nie najlepiej, ale otacza go grono ludzi wykwalifikowanych w magicznym leczeniu. Wraz z ich siłami i pomocą mojej i matki, mam nadzieję, że wyzdrowieje. W końcu, kto wie, może niedługo szykuje się kolejny ślub, mam nadzieję nie mój, a Tristana.
Przy Rosalie Darcy otwarcie mogła afiszować się ze swoją niechęcią do Lorne, chociaż ściszyła ton do szeptu, w ochronie przed innymi możliwymi, podsłuchującymi rozmowy gośćmi w domu Averych. Chwilę milczała, obserwując Samaela i Eilis, przerzuciła kontrolnie wzrok w stronę brata i zgromadzonego wokół niego towarzystwa, sugerując się wzrokiem Rosalie, pewnie skierowanym w stronę Fawleya, przyglądała się również i jemu, a zaraz potem zagadnęła swobodnie:
— To co, Rosie? Teraz, skoro już pozbyłyśmy się Twojego Fawleya, co powiesz mi o jego małomówności. Nowo poznani ludzie go onieśmielają, ustępuje miejsca Tobie, z grzeczności, czy może zwyczajnie nie ma nic do powiedzenia? Mówi się, że lepiej milczeć, jeśli nie chce się nic wnosić do rozmowy, ale Twój mężczyzna nie wyglądał mi na takiego, który nie miałby nic inteligentnego do powiedzenia.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie spodziewałam się, że Lord Fawley opuści nas tak szybko. Odprowadziłam go wzrokiem zdziwiona, że nie podążył w stronę Averego, a w przeciwną stronę. Gdyby nie Darcy, zapewne pochłonęłaby mnie chęć podążenia za nim, musiałam się jednak powstrzymać, chociażby dlatego, że nadal trzymałam ją za dłoń. Wróciłam do niej spojrzeniem. Ułożyłam usta w cienką linię słysząc jej rozbawienie w głosie i prawdopodobnie, gdyby chodziło o innego mężczyznę, zapewne by mnie to nie ruszyło, a i bym chętnie jej wtórowała, tym razem w moich oczach nie zabrzmiało to zbyt dobrze. Nie skomentowałam jednak tego, mimo wszystko puszczając to mimo uszu i udając, że nic takiego nie miało miejsca.
Podążyłam za przyjaciółką, po drodze chwytając kieliszek z szampanem i w momencie, kiedy Darcy stwierdzała swoją tezę, zamoczyłam w nim swoje usta.
- Na pewno nie, jestem pewna, że jeszcze do nas wróci, po wypełnieniu swoich powinności - stwierdziłam uśmiechając się lekko.
Naprawdę miałam taką nadzieję, że Colin jeszcze, może nie tyle do nas, co do mnie wróci i skusi się na jeszcze jeden cudowny taniec. Z rozmyślań wyrwało mnie dopiero stwierdzenie o drugiej czy trzeciej linii kuzynostwa.
- Kuzyn, nie kuzyn, uważam, że jest to wybór dość kontrowersyjny. Dziwi mnie, że ród Averych tak łatwo się na to zgodził, chociaż biorąc pod uwagę to, że lord Avery, chyba właśnie przedstawił swoją narzeczoną matce… myślisz, że Lady Avery o niczym nie wiedziała? - zapytałam w końcu równie ściszonym głosem. - Jeśli nie wiedziała, to wynikało by na to, że Samael postawił swoją rodzinę przed faktem dokonanym, nawet ich o swoich planach nie informując.
Razem z Darcy absolutnie nie plotkowałyśmy, jedynie omawiałyśmy sytuację, jaka przed chwilą miała miejsce. Może ród Averych nie był jakoś specjalnie daleki nam, jeśli chodzi o przyjmowane zasady, ale wątpię, czy takie coś, zostałoby dobrze odebrane w moim domu. Mój ojciec nigdy nie zgodziłby się, gdyby o moją dłoń przyszedł prosić ktoś z krwią nieszlachetną, zastanawiam się nawet, czy nie musiałby uciekać przed trollami, gdzie pieprz rośnie.
- Twój ojciec musi wydobrzeć na zbliżający się ślub. To będzie piękne wydarzenie, aczkolwiek nie mogę uwierzyć, że już niedługo Tristian może na stałe związać się z jakąś kobietą - zaczęłam, momentalnie przerzucając na niego swój wzrok.
Był dla mnie przecież bliską osobą, przebywał z nami przez większość z naszych wakacji, uwielbiałam z nim rozmawiać i droczyć się. Można powiedzieć, że kochałam go, na pewien sposób. Ale kogo ja nie kochałam?
- Może lepiej byłoby twojemu ojcu, gdyby na jakiś czas wyjechał z Anglii? Gdzieś gdzie będzie więcej słońca? O tej porze roku, trudno mówić o dobrych warunkach, zaraz zacznie ciągle padać i być pochmurno - dodałam.
Naprawdę chciałam pomóc jakoś wujkowi, gdybym tylko umiała i mogła jakoś poradzić na jego problemy, od razu zrobiłabym wszystko co w mojej mocy i bez najmniejszego wahania.
- Nie martw się, kochana, wszystko będzie dobrze - przytuliłam ją lekko, by następnie znów napić się z kieliszka.
Wsłuchałam się w jej pytanie i nawet ucieszyłam się, że jesteśmy w jeszcze bardziej zaciemnionym miejscu, bo być może dzięki temu Darcy nie zauważy moich ponownie czerwonych policzków. Dlaczego zawsze się rumieniłam na wspomnienie o nim?
- Nie wydaje mi się, aby nie miał nic do powiedzenia - zaczęłam ostrożnie. - Zawsze bardzo dobrze nam się rozmawiało, aczkolwiek obawiam się, że nie raz zajęłam go aż za nadto swoim gadulstwem. Być może nie spodziewał się twojego przybycia i był trochę zaskoczony? Może jest też trochę zdenerwowany? Być może za kilka dni, albo kilka godzin dostaniemy odpowiedź dziadka. Bardzo się denerwuje, ale nie chciałam przy nim tego okazywać. Dobrze wiesz jakie mam przeczucia i w pewnym sensie nie na rękę mi, że się oddalił. Ale, przynajmniej mam ciebie i nie jestem sama.
Spojrzałam na kieliszek i zaczęłam obracać go w dłoniach. Znowu odpłynęłam myślami do ostatnich wydarzeń, rozmowy z ojcem, tamtej chwili podczas ślubu pana Carrowa. Czy wszystko miałoby się zaraz skończyć? Upiłam kolejny łyk, opróżniając kieliszek i odstawiając go na bok.
- Trochę za krótka była ta wasza rozmowa, abyś mogła cokolwiek z tego wywnioskować, prawda? Mam nadzieję, że jeszcze nadarzy się taka okazja, w razie gdyby miał stać się jakiś cud - uśmiechnęłam się radośnie, wzdychając lekko.
Podążyłam za przyjaciółką, po drodze chwytając kieliszek z szampanem i w momencie, kiedy Darcy stwierdzała swoją tezę, zamoczyłam w nim swoje usta.
- Na pewno nie, jestem pewna, że jeszcze do nas wróci, po wypełnieniu swoich powinności - stwierdziłam uśmiechając się lekko.
Naprawdę miałam taką nadzieję, że Colin jeszcze, może nie tyle do nas, co do mnie wróci i skusi się na jeszcze jeden cudowny taniec. Z rozmyślań wyrwało mnie dopiero stwierdzenie o drugiej czy trzeciej linii kuzynostwa.
- Kuzyn, nie kuzyn, uważam, że jest to wybór dość kontrowersyjny. Dziwi mnie, że ród Averych tak łatwo się na to zgodził, chociaż biorąc pod uwagę to, że lord Avery, chyba właśnie przedstawił swoją narzeczoną matce… myślisz, że Lady Avery o niczym nie wiedziała? - zapytałam w końcu równie ściszonym głosem. - Jeśli nie wiedziała, to wynikało by na to, że Samael postawił swoją rodzinę przed faktem dokonanym, nawet ich o swoich planach nie informując.
Razem z Darcy absolutnie nie plotkowałyśmy, jedynie omawiałyśmy sytuację, jaka przed chwilą miała miejsce. Może ród Averych nie był jakoś specjalnie daleki nam, jeśli chodzi o przyjmowane zasady, ale wątpię, czy takie coś, zostałoby dobrze odebrane w moim domu. Mój ojciec nigdy nie zgodziłby się, gdyby o moją dłoń przyszedł prosić ktoś z krwią nieszlachetną, zastanawiam się nawet, czy nie musiałby uciekać przed trollami, gdzie pieprz rośnie.
- Twój ojciec musi wydobrzeć na zbliżający się ślub. To będzie piękne wydarzenie, aczkolwiek nie mogę uwierzyć, że już niedługo Tristian może na stałe związać się z jakąś kobietą - zaczęłam, momentalnie przerzucając na niego swój wzrok.
Był dla mnie przecież bliską osobą, przebywał z nami przez większość z naszych wakacji, uwielbiałam z nim rozmawiać i droczyć się. Można powiedzieć, że kochałam go, na pewien sposób. Ale kogo ja nie kochałam?
- Może lepiej byłoby twojemu ojcu, gdyby na jakiś czas wyjechał z Anglii? Gdzieś gdzie będzie więcej słońca? O tej porze roku, trudno mówić o dobrych warunkach, zaraz zacznie ciągle padać i być pochmurno - dodałam.
Naprawdę chciałam pomóc jakoś wujkowi, gdybym tylko umiała i mogła jakoś poradzić na jego problemy, od razu zrobiłabym wszystko co w mojej mocy i bez najmniejszego wahania.
- Nie martw się, kochana, wszystko będzie dobrze - przytuliłam ją lekko, by następnie znów napić się z kieliszka.
Wsłuchałam się w jej pytanie i nawet ucieszyłam się, że jesteśmy w jeszcze bardziej zaciemnionym miejscu, bo być może dzięki temu Darcy nie zauważy moich ponownie czerwonych policzków. Dlaczego zawsze się rumieniłam na wspomnienie o nim?
- Nie wydaje mi się, aby nie miał nic do powiedzenia - zaczęłam ostrożnie. - Zawsze bardzo dobrze nam się rozmawiało, aczkolwiek obawiam się, że nie raz zajęłam go aż za nadto swoim gadulstwem. Być może nie spodziewał się twojego przybycia i był trochę zaskoczony? Może jest też trochę zdenerwowany? Być może za kilka dni, albo kilka godzin dostaniemy odpowiedź dziadka. Bardzo się denerwuje, ale nie chciałam przy nim tego okazywać. Dobrze wiesz jakie mam przeczucia i w pewnym sensie nie na rękę mi, że się oddalił. Ale, przynajmniej mam ciebie i nie jestem sama.
Spojrzałam na kieliszek i zaczęłam obracać go w dłoniach. Znowu odpłynęłam myślami do ostatnich wydarzeń, rozmowy z ojcem, tamtej chwili podczas ślubu pana Carrowa. Czy wszystko miałoby się zaraz skończyć? Upiłam kolejny łyk, opróżniając kieliszek i odstawiając go na bok.
- Trochę za krótka była ta wasza rozmowa, abyś mogła cokolwiek z tego wywnioskować, prawda? Mam nadzieję, że jeszcze nadarzy się taka okazja, w razie gdyby miał stać się jakiś cud - uśmiechnęłam się radośnie, wzdychając lekko.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Darcy tylko się odrobinę z kuzynką droczyła, ale dziewczynie jednak zależało dokładnie tak samo, jak pięknie pisała o Colinie w listach. Rosier wolała założyć, że była to tylko listowna epickość i uniesienie się chwilą. Niestety. Jej droga kuzynka kolejny raz dała się porwać swojemu dziewczęcemu, szalonemu sercu, słuchając jego cichego, słodkiego głosiku. Tyle razy ile razy poddawała się tym potrzebom, tak samo często była podatna na zranienie, a ostatnie czego Darcy by chciała to tego losu dla niej. Uśmiechnęła się blado, próbując zachować dystans do Fawleya, bo gotowa byłaby się jeszcze tym zauroczeniem zarazić. Gdyby chociaż w połowie w takim stopniu, jak Rosalie, byłyby zgubione, bo kto wtedy przypilnowałby jej kruchego, podatnego na zakochania serduszka? Rosier instynktownie nawet przyciągnęła pilnowaną przez siebie, jak swoją własną młodszą siostrę, bo mimo równego wieku, trochę tak ją traktowała, różyczkę do siebie, spoglądając za Colinem jeszcze zanim nie zniknął całkiem z jej oczu.
— Zakochanym, moja najdroższa kuzynko to rozum odbiera, kiedy idzie o ich miłości — rzuciła do niej, gładząc jej ramię, którego się trzymała, kciukiem, obserwując obecnych na sali ludzi. jej wzrok mimowolnie spoczął na lordzie Bulstrode. Instynktownie badała jego położenie, żeby pamiętać w jakim kierunku się nie wybierać i nie popełniać feralnej gafy z przed kilku minut. Samael i Eilis byli dopiero drugim punktem obserwacji.
— Lady Avery nic nie wspominała mi ani matce o żadnych zbliżających się kontrowersjach, możliwe, że się tego nie spodziewała. W takim przypadku, ogromnie współczuję kuzynowi za ten tak samo odważny co bezmyślny ruch — skwitowała ten temat, uznając to narzeczeństwo za dość mało istotne w tym momencie. Bardziej ciekawiło ją, co się działo z Rosalie, kiedy się nie widziały, a skoro nie widziały się z częstotliwością raz dziennie ostatnio, to widziały się zdecydowanie za mało i na pewno miały dużo do nadrobienia.
— Nie wiem czy nie najlepiej ojcu przy nas. Gdzie będzie miał tak dobrze, jak z rodziną? — podzieliła się z przyjaciółką swoimi wątpliwościami — Nie ukrywam jednak, że czuwanie nad nim, choć wynikające z uzasadnionej troski, trochę zajmuje mój czas. Nie sposób zająć się rzeczami trochę mniejszej wagi, ale też naglących — wskazała głową Lorne, nieznacznie przymrużając oczy — musi się naprawdę starać skoro nawet kobieta mojego usposobienia mogłaby się przez niego poczuć zlekceważona… gdybym oczywiście miewała wobec niego jakieś głębsze uczucia — skwitowała ten temat, wracając do rozmowy o Colinie, skoro już Rosalie o nim wspomniała:
— Jedno trzeba mu przyznać. Z pewnością jest w Ciebie mocno zapatrzony. W całym przebiegu rozmowy swoją koncentrację poświęcał w największym stopniu Tobie.
Skupiona na rozmowie i bacznej analizie otoczenia, dopiero nie w czas zdała sobie sprawę, że przechyliła lampkę wina trzymaną w dłoniach, trochę bardziej niż przewidywała głębokość kieliszka. Odsunęła się od Rosalie, szczęśliwie plamiąc tylko podłogę, a nie swoją czy jej suknię, bo takich kreacji byłoby szkoda. Nawet w tym geście, chociaż właśnie wykazała się typowym dla małomiejskich dziewczyn ślamazarstwem, udało jej się zachować grację. Kieliszek podniosła z takim spokojem, że nie sposób byłoby się domyślić, że moment temu przechylał się wylewając zawartość. Przerzuciła go do drugiej dłoni, chwytając za suchą podstawę szkła, drugą zalaną dłonią chwytając chustkę z pobliskiego stołu. Przetarła nią opuszki palców, przechylając głowę na bok. Wydawała się bardziej skupiona niż zwykle na obiekcie swojego spojrzenia.
— Ja uważam, ze to dobrze, jeśli Tristan będzie miał ożenek za sobą — nie rozumiała dylematu Rosalie, szanując i podziwiając brata, ale w stopniu, w jakim powinna respektować i kochać go jego siostra, a nie potencjalna kochanka — w końcu rozwieje paskudne plotki o jego eskapadach, rzutujące na jego reputacji. Co do jego wyboru… cóż można powiedzieć. Mogło być lepiej tylko jeśli by wybrał Ciebie — uśmiechnęła się trochę sardonicznie do Rosalie, stukając ją nóżką kieliszka.
— Przestań tak oczekiwać tego lorda Fawleya, to niezdrowe tak usychać do mężczyzny. Jak kocha to wróci.
I upijając trochę swojego wina, jej wargi rozciągnęły się w lekkim uśmiechu, zaraz przy tym, jak przyłożyła usta do szkła. Cieszyła się chwilowym szczęściem Rosalie, ale miała nadzieje, ze potrwa ono trochę dłużej niż tylko przelotną chwilę, a przede wszystkim, że będzie miało podstawy tyle trwać.
— Zakochanym, moja najdroższa kuzynko to rozum odbiera, kiedy idzie o ich miłości — rzuciła do niej, gładząc jej ramię, którego się trzymała, kciukiem, obserwując obecnych na sali ludzi. jej wzrok mimowolnie spoczął na lordzie Bulstrode. Instynktownie badała jego położenie, żeby pamiętać w jakim kierunku się nie wybierać i nie popełniać feralnej gafy z przed kilku minut. Samael i Eilis byli dopiero drugim punktem obserwacji.
— Lady Avery nic nie wspominała mi ani matce o żadnych zbliżających się kontrowersjach, możliwe, że się tego nie spodziewała. W takim przypadku, ogromnie współczuję kuzynowi za ten tak samo odważny co bezmyślny ruch — skwitowała ten temat, uznając to narzeczeństwo za dość mało istotne w tym momencie. Bardziej ciekawiło ją, co się działo z Rosalie, kiedy się nie widziały, a skoro nie widziały się z częstotliwością raz dziennie ostatnio, to widziały się zdecydowanie za mało i na pewno miały dużo do nadrobienia.
— Nie wiem czy nie najlepiej ojcu przy nas. Gdzie będzie miał tak dobrze, jak z rodziną? — podzieliła się z przyjaciółką swoimi wątpliwościami — Nie ukrywam jednak, że czuwanie nad nim, choć wynikające z uzasadnionej troski, trochę zajmuje mój czas. Nie sposób zająć się rzeczami trochę mniejszej wagi, ale też naglących — wskazała głową Lorne, nieznacznie przymrużając oczy — musi się naprawdę starać skoro nawet kobieta mojego usposobienia mogłaby się przez niego poczuć zlekceważona… gdybym oczywiście miewała wobec niego jakieś głębsze uczucia — skwitowała ten temat, wracając do rozmowy o Colinie, skoro już Rosalie o nim wspomniała:
— Jedno trzeba mu przyznać. Z pewnością jest w Ciebie mocno zapatrzony. W całym przebiegu rozmowy swoją koncentrację poświęcał w największym stopniu Tobie.
Skupiona na rozmowie i bacznej analizie otoczenia, dopiero nie w czas zdała sobie sprawę, że przechyliła lampkę wina trzymaną w dłoniach, trochę bardziej niż przewidywała głębokość kieliszka. Odsunęła się od Rosalie, szczęśliwie plamiąc tylko podłogę, a nie swoją czy jej suknię, bo takich kreacji byłoby szkoda. Nawet w tym geście, chociaż właśnie wykazała się typowym dla małomiejskich dziewczyn ślamazarstwem, udało jej się zachować grację. Kieliszek podniosła z takim spokojem, że nie sposób byłoby się domyślić, że moment temu przechylał się wylewając zawartość. Przerzuciła go do drugiej dłoni, chwytając za suchą podstawę szkła, drugą zalaną dłonią chwytając chustkę z pobliskiego stołu. Przetarła nią opuszki palców, przechylając głowę na bok. Wydawała się bardziej skupiona niż zwykle na obiekcie swojego spojrzenia.
— Ja uważam, ze to dobrze, jeśli Tristan będzie miał ożenek za sobą — nie rozumiała dylematu Rosalie, szanując i podziwiając brata, ale w stopniu, w jakim powinna respektować i kochać go jego siostra, a nie potencjalna kochanka — w końcu rozwieje paskudne plotki o jego eskapadach, rzutujące na jego reputacji. Co do jego wyboru… cóż można powiedzieć. Mogło być lepiej tylko jeśli by wybrał Ciebie — uśmiechnęła się trochę sardonicznie do Rosalie, stukając ją nóżką kieliszka.
— Przestań tak oczekiwać tego lorda Fawleya, to niezdrowe tak usychać do mężczyzny. Jak kocha to wróci.
I upijając trochę swojego wina, jej wargi rozciągnęły się w lekkim uśmiechu, zaraz przy tym, jak przyłożyła usta do szkła. Cieszyła się chwilowym szczęściem Rosalie, ale miała nadzieje, ze potrwa ono trochę dłużej niż tylko przelotną chwilę, a przede wszystkim, że będzie miało podstawy tyle trwać.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyrze pewnie też będzie brakowało niektórych aspektów ulicznego malowania, ale przecież chciała iść dalej i się rozwijać twórczo. Tak więc, czekała w napięciu na ten wernisaż i miała nadzieję, że wszystko się uda. Każdą porażkę na pewno przeżyłaby bardzo dotkliwie. Ale skoro Glaucus w nią wierzył, to chyba nie będzie tak źle? Czułaby się podniesiona na duchu, widząc go wśród odwiedzających oglądających jej obrazy, które z taką pieczołowitością przygotowywała. Jako przyjaciela, niezależnie od tego, jaką decyzję podjęły wobec nich rodziny. Niezależnie od tego, że za kilka miesięcy najprawdopodobniej zostaną małżeństwem i już nie będą widywać się tylko na Pokątnej, czy spotkaniach towarzyskich takich jak ten bal, na których wypadało pokazywać się razem, odkąd na jej palcu pojawił się pierścionek zaręczynowy.
- Dziękuję ci, Glaucusie – powiedziała do niego, lekko ściskając jego dłoń. Wierzył w nią, to dla niej wiele znaczyło. Oczywiście, że powinna być bardziej pewna siebie w tym wszystkim, ale na wyrobienie tego potrzebowała więcej czasu, więcej dowodów na to, że faktycznie miała szansę coś w ten sposób osiągnąć. Musiała być zdeterminowana, żeby w ogóle się wybić. I była; ale zarazem brakowało jej dostatecznej pewności siebie w tym wszystkim.
No niestety, młodziutka dziewczyna musiała się przekonać, że teraz, kiedy już ukończyła szkołę i zaczęła uczestniczyć w życiu towarzyskim, należało stosować się do pewnych zasad. Zwłaszcza w otoczeniu, gdzie potencjalnie każdy mógł wyłapać niestosowny ruch z jej strony. Tak więc, cała czerwona na twarzy, znowu pojawiła się przy Glaucusie.
- Tak – potwierdziła. – Chciałam się z nią zobaczyć... Kiedyś opowiadała mi o... tym mężczyźnie. Zresztą, możemy porozmawiać później, kiedy już wszyscy znowu zajmą się sobą.
Wyglądało jednak, przynajmniej z pozoru, że Eilis trzymała się dobrze, u boku świeżo upieczonego narzeczonego, przyjmując gratulacje od jego rodziny. Tak przynajmniej wyglądało to z perspektywy naiwnej, dobrodusznej Lyry, która nie chciała zauważyć, co kryło się za tą piękną fasadą, niezależnie od tego, że sam Avery wywoływał w niej niezbyt pozytywne odczucia. I najważniejsze, że panna Sykes chyba pozbierała się jakoś po niemiłej przygodzie sprzed kilku dni, bo nie wyglądała na marniejszą. Dla Lyry bal był pierwszym od tamtego dnia wyjściem poza mieszkanie Garretta, gdzie czuła się najbezpieczniej i gdzie starała się nie myśleć o lęku, niepokoju i przytłaczających, zimnych murach, gdzie trafiła wraz z Eilis i wieloma innymi osobami. Pewnie gdyby nie sympatia do Glaucusa, odmówiłaby także uczestnictwa w samym balu, ale cóż, może to i lepiej, że ją wyciągnął i na te kilka godzin mogła zapomnieć o nieprzyjemnym wydarzeniu sprzed kilku dni.
- Może wróćmy do naszego tańca? Lub przejdźmy się? – zaproponowała nagle, ściskając Glaucusa pod ramię i idąc za nim między innymi parami. Pewnie to on powinien to proponować, jednak przez wzgląd na wcześniejsze przyjacielskie relacje Lyra nie czuła się tak skrępowana, odzywając się w jego obecności i wyrażając swoje myśli i chęci. Chciała zatuszować swoją wcześniejszą „wpadkę” z tym nagłym wyrwaniem się do Eilis.
Po drodze znowu minęli Rosalie, tym razem w towarzystwie Darcy Rosier, której Lyra także uprzejmie skinęła głową, jako że wcześniej jakoś nie zauważyła jej w tej tłumie czarownic i czarodziejów. Skupiła się jednak na Glaucusie, ciekawa, czy będzie chciał dalej tańczyć, czy może wybierze opcję z przechadzką.
- Dziękuję ci, Glaucusie – powiedziała do niego, lekko ściskając jego dłoń. Wierzył w nią, to dla niej wiele znaczyło. Oczywiście, że powinna być bardziej pewna siebie w tym wszystkim, ale na wyrobienie tego potrzebowała więcej czasu, więcej dowodów na to, że faktycznie miała szansę coś w ten sposób osiągnąć. Musiała być zdeterminowana, żeby w ogóle się wybić. I była; ale zarazem brakowało jej dostatecznej pewności siebie w tym wszystkim.
No niestety, młodziutka dziewczyna musiała się przekonać, że teraz, kiedy już ukończyła szkołę i zaczęła uczestniczyć w życiu towarzyskim, należało stosować się do pewnych zasad. Zwłaszcza w otoczeniu, gdzie potencjalnie każdy mógł wyłapać niestosowny ruch z jej strony. Tak więc, cała czerwona na twarzy, znowu pojawiła się przy Glaucusie.
- Tak – potwierdziła. – Chciałam się z nią zobaczyć... Kiedyś opowiadała mi o... tym mężczyźnie. Zresztą, możemy porozmawiać później, kiedy już wszyscy znowu zajmą się sobą.
Wyglądało jednak, przynajmniej z pozoru, że Eilis trzymała się dobrze, u boku świeżo upieczonego narzeczonego, przyjmując gratulacje od jego rodziny. Tak przynajmniej wyglądało to z perspektywy naiwnej, dobrodusznej Lyry, która nie chciała zauważyć, co kryło się za tą piękną fasadą, niezależnie od tego, że sam Avery wywoływał w niej niezbyt pozytywne odczucia. I najważniejsze, że panna Sykes chyba pozbierała się jakoś po niemiłej przygodzie sprzed kilku dni, bo nie wyglądała na marniejszą. Dla Lyry bal był pierwszym od tamtego dnia wyjściem poza mieszkanie Garretta, gdzie czuła się najbezpieczniej i gdzie starała się nie myśleć o lęku, niepokoju i przytłaczających, zimnych murach, gdzie trafiła wraz z Eilis i wieloma innymi osobami. Pewnie gdyby nie sympatia do Glaucusa, odmówiłaby także uczestnictwa w samym balu, ale cóż, może to i lepiej, że ją wyciągnął i na te kilka godzin mogła zapomnieć o nieprzyjemnym wydarzeniu sprzed kilku dni.
- Może wróćmy do naszego tańca? Lub przejdźmy się? – zaproponowała nagle, ściskając Glaucusa pod ramię i idąc za nim między innymi parami. Pewnie to on powinien to proponować, jednak przez wzgląd na wcześniejsze przyjacielskie relacje Lyra nie czuła się tak skrępowana, odzywając się w jego obecności i wyrażając swoje myśli i chęci. Chciała zatuszować swoją wcześniejszą „wpadkę” z tym nagłym wyrwaniem się do Eilis.
Po drodze znowu minęli Rosalie, tym razem w towarzystwie Darcy Rosier, której Lyra także uprzejmie skinęła głową, jako że wcześniej jakoś nie zauważyła jej w tej tłumie czarownic i czarodziejów. Skupiła się jednak na Glaucusie, ciekawa, czy będzie chciał dalej tańczyć, czy może wybierze opcję z przechadzką.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Wcale nie uważałam, jakoby odebrało mi rozum w związku z moim zakochaniem się. Chociaż zapewne Darcy miała rację, a ja po prostu nie zauważałam swojego zachowania? Czy to naprawdę wyglądało aż tak jednoznacznie? Spojrzałam na przyjaciółkę, nie powiedziałam nic jednak, bo było mi trochę głupio tego, że daję się znowu tak bardzo ponieść.
- Zdecydowanie masz rację, nie wiem co nim kieruję, ale jestem przekonana, że niedługo się dowiemy - stwierdziłam. - Takie rzeczy przecież zazwyczaj w końcu wychodzą. Prędzej czy później.
Kiwnęłam głową, tracąc ochotę na rozmawianie o tej parze. I widocznie Darcy poczuł dokładnie to samo, wracając na temat swojego ojca. Przykro mi było o tym wszystkim słuchać. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby okazało się, że to mój ojciec jest w takim stanie. Miałabym zostać sama z Lili? Kto by zajął się trollami? Kto przejąłby ojca biznes? Jeszcze nie pora, aby nas zostawiał. Nie poradziłybyśmy sobie.
- Na pewno nie masz zbyt dużo czasu, rozumiem to doskonale. Mam jednak nadzieję, że jeśli zajmę ci jeden wieczór w najbliższym czasie, to nie stanie się nic złego - przypomniałam jej o swojej wizycie, w związku z odpowiedzią nestora. - A powiedz mi, jak twoja praca? Wspominałaś coś o otworzeniu swojego prywatnego gabinetu? Jak ci idzie?
Moja kochana kuzynka wybrała inną drogę niż ja. Kiedy ja uwielbiałam spędzać czas z jednorożcami, podróżując od Parkinsonów do Ministerstwa, załatwiając coraz to kolejne, ważne dla mnie, sprawy, Darcy poświęcała się swojej pracy i hipnotyzowaniu ludzi. Zawsze bardzo mnie to ciekawiło. Może nie tyle to dlaczego właściwie się na to zdecydowała, chociaż to również było ciekawą kwestią, a jak to wszystko tak naprawdę działa.
- Musisz mi kiedyś dokładnie wytłumaczyć o co w tym wszystkim chodzi. Jak sięgam pamięcią, tak nie pamiętam, abyś kiedykolwiek opowiadała mi tak dogłębniej o tym - dodałam jeszcze, zanim wróciliśmy na temat lorda Fawleya.
Wysłuchałam jej uważnie i zrobiło mi się bardzo miło, gdy Darcy poinformowała mnie o swoich spostrzeżeniach. Już chciałam jej odpowiadać, że to chyba dobrze, że to chyba oznacza, że mu zależy, a przynajmniej szukać w jej osobie potwierdzenia, kiedy panna Rosier zaczęła wylewać wino na podłogę. Odskoczyłam chwilę po niej, szczęśliwie na plamiąc swojej sukni. Zmarszczyłam brwi, spoglądając na zajętą wycieraniem swojej dłoni, przyjaciółkę.
- Może masz rację? Oh, nawet tak nie mów. Nie sądzę, aby twój brat kiedykolwiek był mną na poważnie zainteresowany, zresztą… nie ma o czym rozmawiać. Tristian ma swoją narzeczoną, i jedyne co możemy w tym momencie, to życzyć mu szczęścia - uśmiechnęłam się lekko, spoglądając na tamtejsze towarzystwo, utkwiwszy wzrok w siostrze.
Przez chwilę stałam tak pogrążona w rozmyślaniach, wyrwał mnie dopiero głos Darcy, żebym nie oczekiwała Colina. Zaśmiałam się lekko, wracając do niej i ciałem i duszą.
- Akurat w tym momencie nie myślałam o lordzie Fawley’u, na prawdę! Nie patrz tak na mnie, myślałam o czymś innym - znów spojrzałam na siostrę. - Zauważyłaś, że większości wili jakie znam i jakie znają siebie na wzajem, się nie lubią? Śmieszne, że dotyczy to nawet sióstr. - dodałam, odstawiając pusty kieliszek. - Moja droga, kiedy nas znowu odwiedzisz w Fenland? Pusto w domu ostatnio, Liliana prawie całe dnie spędza w świętym Mungu. Wiedziałaś, że ma praktyki? Magomedyk w rodzinie, tego chyba jeszcze nie było… Dziwię się, że ojciec jej na to pozwolł. Ojciec ciągle przebywa albo w swoim gabinecie, albo przy trollach. Obawiam się, że zaraz zacznę rozmawiać ze skrzatami! Głupio mi tak cię zapraszać w tej sytuacji, ale pomyśl, odpoczęłabyś trochę. Na pewno ciocia z wujkiem, nie będą mieli nic przeciwko, jeśli znikniesz na jeden dzień i jedną noc.
Już w głowie układał mi się plan, jak wyglądał by nasz wspólny wieczór. Najpierw cudowna kolacja, potem wypiłybyśmy po lampce wina, zasiadły wspólnie do fortepianu i jak kiedyś, próbowały stworzyć swoją własną piosenkę. Byłybyśmy same, mogłybyśmy chociaż na chwilę zapomnieć o zasadach i regułach, jakie nas obowiązują! Aż oczka zaświeciły mi się z podekscytowania.
- Zdecydowanie masz rację, nie wiem co nim kieruję, ale jestem przekonana, że niedługo się dowiemy - stwierdziłam. - Takie rzeczy przecież zazwyczaj w końcu wychodzą. Prędzej czy później.
Kiwnęłam głową, tracąc ochotę na rozmawianie o tej parze. I widocznie Darcy poczuł dokładnie to samo, wracając na temat swojego ojca. Przykro mi było o tym wszystkim słuchać. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby okazało się, że to mój ojciec jest w takim stanie. Miałabym zostać sama z Lili? Kto by zajął się trollami? Kto przejąłby ojca biznes? Jeszcze nie pora, aby nas zostawiał. Nie poradziłybyśmy sobie.
- Na pewno nie masz zbyt dużo czasu, rozumiem to doskonale. Mam jednak nadzieję, że jeśli zajmę ci jeden wieczór w najbliższym czasie, to nie stanie się nic złego - przypomniałam jej o swojej wizycie, w związku z odpowiedzią nestora. - A powiedz mi, jak twoja praca? Wspominałaś coś o otworzeniu swojego prywatnego gabinetu? Jak ci idzie?
Moja kochana kuzynka wybrała inną drogę niż ja. Kiedy ja uwielbiałam spędzać czas z jednorożcami, podróżując od Parkinsonów do Ministerstwa, załatwiając coraz to kolejne, ważne dla mnie, sprawy, Darcy poświęcała się swojej pracy i hipnotyzowaniu ludzi. Zawsze bardzo mnie to ciekawiło. Może nie tyle to dlaczego właściwie się na to zdecydowała, chociaż to również było ciekawą kwestią, a jak to wszystko tak naprawdę działa.
- Musisz mi kiedyś dokładnie wytłumaczyć o co w tym wszystkim chodzi. Jak sięgam pamięcią, tak nie pamiętam, abyś kiedykolwiek opowiadała mi tak dogłębniej o tym - dodałam jeszcze, zanim wróciliśmy na temat lorda Fawleya.
Wysłuchałam jej uważnie i zrobiło mi się bardzo miło, gdy Darcy poinformowała mnie o swoich spostrzeżeniach. Już chciałam jej odpowiadać, że to chyba dobrze, że to chyba oznacza, że mu zależy, a przynajmniej szukać w jej osobie potwierdzenia, kiedy panna Rosier zaczęła wylewać wino na podłogę. Odskoczyłam chwilę po niej, szczęśliwie na plamiąc swojej sukni. Zmarszczyłam brwi, spoglądając na zajętą wycieraniem swojej dłoni, przyjaciółkę.
- Może masz rację? Oh, nawet tak nie mów. Nie sądzę, aby twój brat kiedykolwiek był mną na poważnie zainteresowany, zresztą… nie ma o czym rozmawiać. Tristian ma swoją narzeczoną, i jedyne co możemy w tym momencie, to życzyć mu szczęścia - uśmiechnęłam się lekko, spoglądając na tamtejsze towarzystwo, utkwiwszy wzrok w siostrze.
Przez chwilę stałam tak pogrążona w rozmyślaniach, wyrwał mnie dopiero głos Darcy, żebym nie oczekiwała Colina. Zaśmiałam się lekko, wracając do niej i ciałem i duszą.
- Akurat w tym momencie nie myślałam o lordzie Fawley’u, na prawdę! Nie patrz tak na mnie, myślałam o czymś innym - znów spojrzałam na siostrę. - Zauważyłaś, że większości wili jakie znam i jakie znają siebie na wzajem, się nie lubią? Śmieszne, że dotyczy to nawet sióstr. - dodałam, odstawiając pusty kieliszek. - Moja droga, kiedy nas znowu odwiedzisz w Fenland? Pusto w domu ostatnio, Liliana prawie całe dnie spędza w świętym Mungu. Wiedziałaś, że ma praktyki? Magomedyk w rodzinie, tego chyba jeszcze nie było… Dziwię się, że ojciec jej na to pozwolł. Ojciec ciągle przebywa albo w swoim gabinecie, albo przy trollach. Obawiam się, że zaraz zacznę rozmawiać ze skrzatami! Głupio mi tak cię zapraszać w tej sytuacji, ale pomyśl, odpoczęłabyś trochę. Na pewno ciocia z wujkiem, nie będą mieli nic przeciwko, jeśli znikniesz na jeden dzień i jedną noc.
Już w głowie układał mi się plan, jak wyglądał by nasz wspólny wieczór. Najpierw cudowna kolacja, potem wypiłybyśmy po lampce wina, zasiadły wspólnie do fortepianu i jak kiedyś, próbowały stworzyć swoją własną piosenkę. Byłybyśmy same, mogłybyśmy chociaż na chwilę zapomnieć o zasadach i regułach, jakie nas obowiązują! Aż oczka zaświeciły mi się z podekscytowania.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Sala balowa
Szybka odpowiedź