Ukryta nora
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ukryta nora
Ukryta pod gniazdem wiwerny nora zdaje się być idealna kryjówką dla złodziei. Od dawna nikt się tu nie zapuszczał i, jak się okazuje, nie bez powodu.
Pracownik departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami ruszył w kierunku, w którym powinna znajdować się dogorywająca wiwerna, by dokończyć jej żywot.
Przy poszkodowanych uzdrowiciele zrobili miejsce dla łamacza klątw. Przekleństwo należało do tych średnio paskudnych, szczególnie przy krótkim kontakcie z przepowiedniami, aczkolwiek dość bolesnych. Czy lady Rowle podejmie się usunięcia na własną rękę? W końcu magomedycy nie mogli działać bez wcześniejszej interwencji łamacza.
Natomiast funkcjonariusz Departamentu Tajemnic wciąż naciskał na Garretta, by ten oddał mu przepowiednie - widząc, że nic jednak nie zdziała, zaproponował mężczyźnie wspólne przeniesienie się do Ministerstwa.
| Cassiopeia, obecnie rzucasz kością 'k100' na powodzenie złamania klątwy, po jednym razie dla każdej z ofiar. Niepotrzebne są żadne werbalne formuły. 1-40 nieudane, od 41-100 udane.
Przy poszkodowanych uzdrowiciele zrobili miejsce dla łamacza klątw. Przekleństwo należało do tych średnio paskudnych, szczególnie przy krótkim kontakcie z przepowiedniami, aczkolwiek dość bolesnych. Czy lady Rowle podejmie się usunięcia na własną rękę? W końcu magomedycy nie mogli działać bez wcześniejszej interwencji łamacza.
Natomiast funkcjonariusz Departamentu Tajemnic wciąż naciskał na Garretta, by ten oddał mu przepowiednie - widząc, że nic jednak nie zdziała, zaproponował mężczyźnie wspólne przeniesienie się do Ministerstwa.
| Cassiopeia, obecnie rzucasz kością 'k100' na powodzenie złamania klątwy, po jednym razie dla każdej z ofiar. Niepotrzebne są żadne werbalne formuły. 1-40 nieudane, od 41-100 udane.
Nie miał zamiaru tak łatwo się poddać; nie po to przemierzali podziemne korytarze, nie po to walczyli zaciekle z agresywną wiwerną, nie po to bezsensownie narażali swoje życie; wystarczy, że już jedna z przepowiedni zniknęła im sprzed oczu wraz z przeklętą facjatą Rosiera. Teraz mieli im odebrać kolejną? - o nie, na to nie mógł już pozwolić.
Tak samo jak nie mógł po prostu przenieść się do Ministerstwa. Po pierwsze, byłoby to dość niesprawiedliwe wobec tych, którzy pomogli mu tę przepowiednię odnaleźć, a po drugie tym samym straciłby jedyną szansę na wyrównanie rachunków zgodnie z wszelako pojętym prawem. Potrzebował przecież świadków.
Zerknął z ukosa na Perseusa, nawet nie zauważając, że lekko marszczy brwi. Ale nie w geście wściekłości, nie niezadowolenia, nie dudniącej nienawiści i kolejnych kaskad bezgranicznej podejrzliwości; tym razem w błękitnych tęczówkach czaiło się wyłącznie zastanowienie. Głębokie. Niespieszne. Zasmucone?
Odwrócił wzrok.
- Do Ministerstwa pójdziemy całą trójką - zadecydował, nie stawiając pytań, nie rozważając, nie układając ust w ciepłe półuśmiechy i nie próbując pertraktacji. Nie było na to... czasu? potrzeby? ochoty?
To nieważne, nic już nie było ważne. Powinni się spieszyć, jak najprędzej zostawić za sobą tę polanę, udać się do Biura Aurorów, natychmiastowo rozwiązać sprawę, wyciągnąć konsekwencje i postarać się wymierzyć upragnioną sprawiedliwość. Starał się, żeby w jego spojrzeniu nie żarzyło się ponaglanie, chociaż najpewniej nie wyszło mu to najlepiej. Zerknął na jasnowłosą kobietę, która pomogła im zdobyć artefakty; wysłał jej słaby uśmiech, najpewniej nie najweselszy, choć szczery.
Kiedy wreszcie stąd pójdą? Śpieszcie się, proszę, śpieszcie. Czas wymykał się spomiędzy palców, kto wie, co teraz wyprawiał z tą przepowiednią Rosier?
Tak samo jak nie mógł po prostu przenieść się do Ministerstwa. Po pierwsze, byłoby to dość niesprawiedliwe wobec tych, którzy pomogli mu tę przepowiednię odnaleźć, a po drugie tym samym straciłby jedyną szansę na wyrównanie rachunków zgodnie z wszelako pojętym prawem. Potrzebował przecież świadków.
Zerknął z ukosa na Perseusa, nawet nie zauważając, że lekko marszczy brwi. Ale nie w geście wściekłości, nie niezadowolenia, nie dudniącej nienawiści i kolejnych kaskad bezgranicznej podejrzliwości; tym razem w błękitnych tęczówkach czaiło się wyłącznie zastanowienie. Głębokie. Niespieszne. Zasmucone?
Odwrócił wzrok.
- Do Ministerstwa pójdziemy całą trójką - zadecydował, nie stawiając pytań, nie rozważając, nie układając ust w ciepłe półuśmiechy i nie próbując pertraktacji. Nie było na to... czasu? potrzeby? ochoty?
To nieważne, nic już nie było ważne. Powinni się spieszyć, jak najprędzej zostawić za sobą tę polanę, udać się do Biura Aurorów, natychmiastowo rozwiązać sprawę, wyciągnąć konsekwencje i postarać się wymierzyć upragnioną sprawiedliwość. Starał się, żeby w jego spojrzeniu nie żarzyło się ponaglanie, chociaż najpewniej nie wyszło mu to najlepiej. Zerknął na jasnowłosą kobietę, która pomogła im zdobyć artefakty; wysłał jej słaby uśmiech, najpewniej nie najweselszy, choć szczery.
Kiedy wreszcie stąd pójdą? Śpieszcie się, proszę, śpieszcie. Czas wymykał się spomiędzy palców, kto wie, co teraz wyprawiał z tą przepowiednią Rosier?
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Cornelia, która była najdrobniejsza z osób dotkniętych klątwą, najbardziej mogła odczuć skutki klątwy. Gdy wszyscy byli zaabsorbowani rozdzielaniem obowiązków i dochodzeniem do tego co się stało, kobieta pobladła nieznacznie, a jej wzrok ulegał stopniowemu zamgleniu. Nim zdążyła choćby otworzyć usta, nogi się pod nią ugięły i wylądowała na ziemi na wpół przytomna. Reakcja jednego z przybyłych uzdrowicieli była natychmiastowa - doskoczył do Mulciber i zaklęciem sprawdził jej funkcje życiowe. Gdy się odwrócił z powrotem w kierunku przybyłej łamaczki klątw, jego wzrok mówił jedno: niech czym prędzej podejmie próbę złamania klątwy, jeśli mają pomóc tej nieszczęsnej dziewczynie.
Cassiopeia, obecnie rzucasz kością 'k100' na powodzenie złamania klątwy, po jednym razie dla każdej z ofiar. Niepotrzebne są żadne werbalne formuły. 1-40 nieudane, od 41-100 udane.
Przypominam, że na odpis macie 48 godzin.
Cassiopeia, obecnie rzucasz kością 'k100' na powodzenie złamania klątwy, po jednym razie dla każdej z ofiar. Niepotrzebne są żadne werbalne formuły. 1-40 nieudane, od 41-100 udane.
Przypominam, że na odpis macie 48 godzin.
/przepraszam!
Wykrzywiła wargi w wyrazie politowania, gdy Perseus przyznał jej się bez zastanowienia do czynów i przewinień, jakich dopuścili się z Cornelią, a które koniec końców doprowadziły ich do tak opłakanego stanu. I chociaż panna Rowle dużo w życiu widziała, wiele miejsc zwiedziła i z niejednego kieliszka piła Ognistą, nigdy nie potrafiła pojąć bezmyślności, jaka ogarniała ludzi w obliczu zaczarowanych, często kosztownych lub nawet bezcennych przedmiotów. Perspektywa łatwego wzbogacenia się lub zdobycia przewagi nad innymi mąciła najwyraźniej szare komórki.
- Więcej szczęścia niż rozumu... - mruknęła pod nosem, zamykając jego spojrzenie w sieci elektryzująco bławatkowych tęczówek - Rozumiem, że... - urwała, widząc nagłe poruszenie, którego sprawcą była, nie inaczej, trzymana przez rudowłosego mężczyznę torba. Zerknęła jeszcze na Perseusa, niezauważalnie dla nikogo innego kiwając głową i zwróciła się do zaabsorbowanych awanturą mężczyzn.
- Nikt nie zabierze stąd tego piekielnego przedmiotu, dopóki nie upewnię się, że nie rozniesiecie jakiejś zarazy po całym Ministerstwie! - syknęła, wystarczająco jednak głośno, by przebić się przez skołtunione w sprzeczce głosy. Wyciągnęła różdżkę, wyraźnie komunikując, że nie żartuje, a widząc spojrzenie rzucone przez jednego z magomedyków, wymownie podwinęła rękawy.
- Nie gap się, tylko bądź gotowy. I bez teatralnego przewracania oczami, proszę - warknęła na młodzika, który nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia trzy lata, a później nachyliła się w stronę Cornelii, cmokając pod nosem by oszczędzić wszystkim zgromadzonym bardzo niekobiecej wiązanki przekleństw, jaka cisnęła jej się na usta.
- Cholerni amatorzy... - wymamrotała jeszcze, prędko oceniając sytuację. Wbrew bowiem temu, co mogło się wydawać natrętnemu magomedykowi, im więcej informacji zebrała, tym łatwiej było jej zwalczyć czar, niekiedy bardzo stary i bardzo potężny. Przyłożyła wreszcie różdżkę do jednej z rąk panny Mulciber, szepcząc pod nosem zaklęcia tak, by nie słyszał ich nikt inny. Nie od dzisiaj było przecież wiadomo, że łamacze klątw nie dzielili się swoimi sekretami.
Chyba, że planowali kogoś zabić.
Fakt, że płomienie cofnęły się z rąk pobladłego dziewczęcia potwierdzał wyraźnie zasadność zachowania i zwłokę, jaką panna Rowle mogła wykazać nader umyślnie. Najpierw ustąpiły płomienie, z oporem, mozolnie lecz nieubłaganie rozpływając się w powietrzu, a zaraz za nimi musiał odejść również ból, sądząc po nagłej uldze, jaką Cass dostrzegła na twarzy Cornelii nim odsunęła się od niej robiąc miejsce magomedykom.
- Weasley, prawda? - odezwała się do Garretta, który zaciskał palce na skórzanych paskach torby tak kurczowo, jakby ta miała się zaraz wyrwać, dostać nóżek i uciec - Rzuć to - poleciła łagodnym tonem, oczy zmrużyła jednak ostrzegawczo, choć jej dłonie zajęte już były obrażeniami Perseusa. Uśmiechnęła się z wyraźną satysfakcją, gdy widoczne dla oka skutki klątwy również ustąpiły, jej twarz szybko jednak spoważniała.
- Rzuć to, proszę, albo zrobi się nieprzyjemnie. Nie mogę ci pozwolić na powrót z tym świństwem do Ministerstwa. Widziałeś, co zrobiło z nimi? - uniosła brwi, brodą wskazując Cornelię, która wciąż wyglądała jakby ducha miała wyzionąć - Co, jeśli po spotkaniu z magicznymi osłonami Ministerstwa ta sama klątwa dotknie wszystkich w budynku? Nie zamierzam naprawiać waszych błędów w nieskończoność - ostrzegła, a w spokojne, łagodne nuty w jej głosie wkradł się jakiś żelazny ton. Wyciągnęła dłoń w kierunku mężczyzny, nie spuszczając z niego bławatkowych oczu.
- Oddam ci ją, jak tylko upewnię się, że nie narobisz bałaganu. Nie zależy mi na kolejnej bezużytecznej błyskotce - dodała, wzruszając ramionami.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wykrzywiła wargi w wyrazie politowania, gdy Perseus przyznał jej się bez zastanowienia do czynów i przewinień, jakich dopuścili się z Cornelią, a które koniec końców doprowadziły ich do tak opłakanego stanu. I chociaż panna Rowle dużo w życiu widziała, wiele miejsc zwiedziła i z niejednego kieliszka piła Ognistą, nigdy nie potrafiła pojąć bezmyślności, jaka ogarniała ludzi w obliczu zaczarowanych, często kosztownych lub nawet bezcennych przedmiotów. Perspektywa łatwego wzbogacenia się lub zdobycia przewagi nad innymi mąciła najwyraźniej szare komórki.
- Więcej szczęścia niż rozumu... - mruknęła pod nosem, zamykając jego spojrzenie w sieci elektryzująco bławatkowych tęczówek - Rozumiem, że... - urwała, widząc nagłe poruszenie, którego sprawcą była, nie inaczej, trzymana przez rudowłosego mężczyznę torba. Zerknęła jeszcze na Perseusa, niezauważalnie dla nikogo innego kiwając głową i zwróciła się do zaabsorbowanych awanturą mężczyzn.
- Nikt nie zabierze stąd tego piekielnego przedmiotu, dopóki nie upewnię się, że nie rozniesiecie jakiejś zarazy po całym Ministerstwie! - syknęła, wystarczająco jednak głośno, by przebić się przez skołtunione w sprzeczce głosy. Wyciągnęła różdżkę, wyraźnie komunikując, że nie żartuje, a widząc spojrzenie rzucone przez jednego z magomedyków, wymownie podwinęła rękawy.
- Nie gap się, tylko bądź gotowy. I bez teatralnego przewracania oczami, proszę - warknęła na młodzika, który nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia trzy lata, a później nachyliła się w stronę Cornelii, cmokając pod nosem by oszczędzić wszystkim zgromadzonym bardzo niekobiecej wiązanki przekleństw, jaka cisnęła jej się na usta.
- Cholerni amatorzy... - wymamrotała jeszcze, prędko oceniając sytuację. Wbrew bowiem temu, co mogło się wydawać natrętnemu magomedykowi, im więcej informacji zebrała, tym łatwiej było jej zwalczyć czar, niekiedy bardzo stary i bardzo potężny. Przyłożyła wreszcie różdżkę do jednej z rąk panny Mulciber, szepcząc pod nosem zaklęcia tak, by nie słyszał ich nikt inny. Nie od dzisiaj było przecież wiadomo, że łamacze klątw nie dzielili się swoimi sekretami.
Chyba, że planowali kogoś zabić.
Fakt, że płomienie cofnęły się z rąk pobladłego dziewczęcia potwierdzał wyraźnie zasadność zachowania i zwłokę, jaką panna Rowle mogła wykazać nader umyślnie. Najpierw ustąpiły płomienie, z oporem, mozolnie lecz nieubłaganie rozpływając się w powietrzu, a zaraz za nimi musiał odejść również ból, sądząc po nagłej uldze, jaką Cass dostrzegła na twarzy Cornelii nim odsunęła się od niej robiąc miejsce magomedykom.
- Weasley, prawda? - odezwała się do Garretta, który zaciskał palce na skórzanych paskach torby tak kurczowo, jakby ta miała się zaraz wyrwać, dostać nóżek i uciec - Rzuć to - poleciła łagodnym tonem, oczy zmrużyła jednak ostrzegawczo, choć jej dłonie zajęte już były obrażeniami Perseusa. Uśmiechnęła się z wyraźną satysfakcją, gdy widoczne dla oka skutki klątwy również ustąpiły, jej twarz szybko jednak spoważniała.
- Rzuć to, proszę, albo zrobi się nieprzyjemnie. Nie mogę ci pozwolić na powrót z tym świństwem do Ministerstwa. Widziałeś, co zrobiło z nimi? - uniosła brwi, brodą wskazując Cornelię, która wciąż wyglądała jakby ducha miała wyzionąć - Co, jeśli po spotkaniu z magicznymi osłonami Ministerstwa ta sama klątwa dotknie wszystkich w budynku? Nie zamierzam naprawiać waszych błędów w nieskończoność - ostrzegła, a w spokojne, łagodne nuty w jej głosie wkradł się jakiś żelazny ton. Wyciągnęła dłoń w kierunku mężczyzny, nie spuszczając z niego bławatkowych oczu.
- Oddam ci ją, jak tylko upewnię się, że nie narobisz bałaganu. Nie zależy mi na kolejnej bezużytecznej błyskotce - dodała, wzruszając ramionami.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Cassiopeia L. Rowle dnia 02.03.16 11:14, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Gość
The member 'Cassiopeia L. Rowle' has done the following action : rzut kością
'k100' : 65
'k100' : 65
The member 'Cassiopeia L. Rowle' has done the following action : rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Dobra, denerwowanie się w tym momencie może nie było jednak najlepszym pomysłem.
Przemowa była płomienna i na pewno ministerialne pionki poczuły respekt - chociaż, kogo my chcemy oszukać - niemniej jednak nadmiernie naładowanie emocjonalne doprowadziło do znacznej utraty sił nadwątlonych już wystarczająco przez tę pieprzoną klątwę. Świat rozbłysnął, a potem nagle zatańczył krakowiaka i ściemniał; a Cornelia w sposób tragiczny i uroczy zarazem runęła na trawę przejawiając najwyraźniejszy przykład omdlenia. Nawet magomedyk z najkrótszym stażem nie mógł mieć najmniejszych wątpliwości co do jej stanu; i proszę, Mung wykazywał się bardziej niż Ministerstwo, bo już chwilę później - nie, żeby była w stanie ocenić, czas i przestrzeń zlały się w ciemną plamę - wciąż słaba, ale już przytomna mogła usiąść. Z gwałtowniejszymi ruchami musiała chyba jednak poczekać.
Obserwowała więc, dowiadując się wielu ciekawych rzeczy. Na przykład tego, że najwyraźniej pan rudy ma na imię Weasley - niedziwne, biorąc pod uwagę jego lisią kitę, co nagle uświadomiło jej, że przecież go zna; Garrett Weasley, ten zabawny Gryfon. Blondynka - której oczywiście była niezwykle wdzięczna za zdjęcie klątwy, nie na tyle jednak, by wybaczyć jej te wzmianki o idiotach i innych takich - czepiała się go niemiłosiernie. A Cornelia nie wiedziała, czy powinna mu radzić, by strzelił w nią jakimś jęzolepem czy może dla spokoju się posłuchać. Zresztą w tym stanie nie była pewna, czy powinna się w ogóle odzywać - po prostu wodziła spojrzeniem po obecnych ze szczególnym uwzględnieniem biednego, atakowanego ze wszystkich stron Garretta.
Przemowa była płomienna i na pewno ministerialne pionki poczuły respekt - chociaż, kogo my chcemy oszukać - niemniej jednak nadmiernie naładowanie emocjonalne doprowadziło do znacznej utraty sił nadwątlonych już wystarczająco przez tę pieprzoną klątwę. Świat rozbłysnął, a potem nagle zatańczył krakowiaka i ściemniał; a Cornelia w sposób tragiczny i uroczy zarazem runęła na trawę przejawiając najwyraźniejszy przykład omdlenia. Nawet magomedyk z najkrótszym stażem nie mógł mieć najmniejszych wątpliwości co do jej stanu; i proszę, Mung wykazywał się bardziej niż Ministerstwo, bo już chwilę później - nie, żeby była w stanie ocenić, czas i przestrzeń zlały się w ciemną plamę - wciąż słaba, ale już przytomna mogła usiąść. Z gwałtowniejszymi ruchami musiała chyba jednak poczekać.
Obserwowała więc, dowiadując się wielu ciekawych rzeczy. Na przykład tego, że najwyraźniej pan rudy ma na imię Weasley - niedziwne, biorąc pod uwagę jego lisią kitę, co nagle uświadomiło jej, że przecież go zna; Garrett Weasley, ten zabawny Gryfon. Blondynka - której oczywiście była niezwykle wdzięczna za zdjęcie klątwy, nie na tyle jednak, by wybaczyć jej te wzmianki o idiotach i innych takich - czepiała się go niemiłosiernie. A Cornelia nie wiedziała, czy powinna mu radzić, by strzelił w nią jakimś jęzolepem czy może dla spokoju się posłuchać. Zresztą w tym stanie nie była pewna, czy powinna się w ogóle odzywać - po prostu wodziła spojrzeniem po obecnych ze szczególnym uwzględnieniem biednego, atakowanego ze wszystkich stron Garretta.
Cornelia Mulciber
Zawód : aktorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Someday I'll wish upon a star,
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
A i owszem, napastowano Garretta ze wszystkich stron.
Racjonalna strona umysłu kazała uspokoić się i podjąć natychmiastową współpracę, ale ta wciąż wściekła na Rosiera szaleńczo szeptała mu gdzieś z tyłu głowy, że wszystko jest spiskiem, że nie może już nikomu ufać, że otaczają go sami wrogowie i że najrozsądniej zrobiłby, z miejsca teleportując się do Ministerstwa. Opuszczając już wszystkich, nie gryząc się z rozsądkiem lub jego brakiem, troszcząc się wyłącznie o jak najszybsze zakończenie tej przeklętej, wyjątkowo problematycznej akcji.
Ale póki co zrobił najmniej rozważną rzecz, na jaką w danej chwili powinien się zdobyć; korzystając z chwilowego zamieszania, szybkim krokiem podszedł do Avery'ego akurat nieokupowanego przez uzdrowiciela ani łamacza klątw. Wysilił się na uśmiech.
- Perseusie, nie chciałbym, żebyś stał się ofiarą nieporozumienia - zaczął cicho, łagodnie, zupełnie jakby ledwie kilka minut nie warczał na niego ze złością i rozczarowaniem, targany mocno negatywnymi emocjami. - Bo wiesz, że cię lubię. I ufam ci. Tylko i wyłącznie dlatego muszę cię o coś poprosić. - Zamilknął na bardzo krótką chwilę, uniósł spojrzenie, by popatrzeć Avery'emu prosto w oczy. - Jeśli nie miałeś z tą akcją Rosiera nic wspólnego, opowiedz o niej w Ministerstwie. W mojej obecności. Będę wdzięczny. - A zaraz potem już się oddalił, spoglądając z niepokojem na osuwającą się Cornelię, do której prędko popędził uzdrowiciel.
Ale to, co zadziało się chwilę później, przerosło wszystkie jego oczekiwania; i tak był zdenerwowany, zmęczony, balansujący na cienkiej granicy zdrowia psychicznego i czystej wściekłości. To nie był więc najlepszy moment, żeby...
- Czy to była groźba, lady Rowle? - rzucił lekko ze zmarszczonymi nieco brwiami, choć nie patrzył na łamaczkę klątw - a nie, chwila, brygadzistkę - nieprzyjemnie, raczej z zaskakującym ciepłem nijak niepasującym do wypowiadanych słów. A najśmieszniejsze było to, że w jego głosie nie pobrzmiewała ironia. Wyłącznie uprzejmość - ale to ta najczęściej służyła za najznakomitszy oręż. - Wydaje mi się, że Ministerstwo wie, czego szuka - och, oczywiście, że wie, a Garrett już nigdy nie wypuści tej nieszczęsnej torby z dłoni, a na pewno nie do czasu, kiedy odda ją osobie, której mimo niesnasek ufał bezgranicznie: samemu Jordanowi Rogersowi - i dlatego proponuję, żebyśmy przenieśli się tam jak najszybciej, zanim zaatakuje nas kolejna wiwerna. Wyczerpałem limit przygód na jeden dzień. - I zaraz popatrzył na pracownika Departamentu Tajemnic, głęboko wierząc, że poprze jego słowa. Bo wątpił, żeby Ministerstwo chciało, aby o przepowiedniach wiedziało więcej osób, niż powinno - w tym Cassiopeia, która po bacznym przyjrzeniu się artefaktowi mogłaby z niewiarygodną łatwością domyślić się prawdy. Cóż, Garrett liczył się z tym, że on również należał do grona niewygodnych posiadaczy zakazanej wiedzy; łudził się jednak, że nikt nie postanowi już po wszystkim skrupulatnie wyczyścić mu pamięci.
Chociaż może czułby się lepiej, nie pamiętając o tym patafianie Rosierze.
Racjonalna strona umysłu kazała uspokoić się i podjąć natychmiastową współpracę, ale ta wciąż wściekła na Rosiera szaleńczo szeptała mu gdzieś z tyłu głowy, że wszystko jest spiskiem, że nie może już nikomu ufać, że otaczają go sami wrogowie i że najrozsądniej zrobiłby, z miejsca teleportując się do Ministerstwa. Opuszczając już wszystkich, nie gryząc się z rozsądkiem lub jego brakiem, troszcząc się wyłącznie o jak najszybsze zakończenie tej przeklętej, wyjątkowo problematycznej akcji.
Ale póki co zrobił najmniej rozważną rzecz, na jaką w danej chwili powinien się zdobyć; korzystając z chwilowego zamieszania, szybkim krokiem podszedł do Avery'ego akurat nieokupowanego przez uzdrowiciela ani łamacza klątw. Wysilił się na uśmiech.
- Perseusie, nie chciałbym, żebyś stał się ofiarą nieporozumienia - zaczął cicho, łagodnie, zupełnie jakby ledwie kilka minut nie warczał na niego ze złością i rozczarowaniem, targany mocno negatywnymi emocjami. - Bo wiesz, że cię lubię. I ufam ci. Tylko i wyłącznie dlatego muszę cię o coś poprosić. - Zamilknął na bardzo krótką chwilę, uniósł spojrzenie, by popatrzeć Avery'emu prosto w oczy. - Jeśli nie miałeś z tą akcją Rosiera nic wspólnego, opowiedz o niej w Ministerstwie. W mojej obecności. Będę wdzięczny. - A zaraz potem już się oddalił, spoglądając z niepokojem na osuwającą się Cornelię, do której prędko popędził uzdrowiciel.
Ale to, co zadziało się chwilę później, przerosło wszystkie jego oczekiwania; i tak był zdenerwowany, zmęczony, balansujący na cienkiej granicy zdrowia psychicznego i czystej wściekłości. To nie był więc najlepszy moment, żeby...
- Czy to była groźba, lady Rowle? - rzucił lekko ze zmarszczonymi nieco brwiami, choć nie patrzył na łamaczkę klątw - a nie, chwila, brygadzistkę - nieprzyjemnie, raczej z zaskakującym ciepłem nijak niepasującym do wypowiadanych słów. A najśmieszniejsze było to, że w jego głosie nie pobrzmiewała ironia. Wyłącznie uprzejmość - ale to ta najczęściej służyła za najznakomitszy oręż. - Wydaje mi się, że Ministerstwo wie, czego szuka - och, oczywiście, że wie, a Garrett już nigdy nie wypuści tej nieszczęsnej torby z dłoni, a na pewno nie do czasu, kiedy odda ją osobie, której mimo niesnasek ufał bezgranicznie: samemu Jordanowi Rogersowi - i dlatego proponuję, żebyśmy przenieśli się tam jak najszybciej, zanim zaatakuje nas kolejna wiwerna. Wyczerpałem limit przygód na jeden dzień. - I zaraz popatrzył na pracownika Departamentu Tajemnic, głęboko wierząc, że poprze jego słowa. Bo wątpił, żeby Ministerstwo chciało, aby o przepowiedniach wiedziało więcej osób, niż powinno - w tym Cassiopeia, która po bacznym przyjrzeniu się artefaktowi mogłaby z niewiarygodną łatwością domyślić się prawdy. Cóż, Garrett liczył się z tym, że on również należał do grona niewygodnych posiadaczy zakazanej wiedzy; łudził się jednak, że nikt nie postanowi już po wszystkim skrupulatnie wyczyścić mu pamięci.
Chociaż może czułby się lepiej, nie pamiętając o tym patafianie Rosierze.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
| wybaczcie opóźnienie i jakość :c
Perspektywa wzbogacenia się nigdy nie była motorem moich działań, dlaczego ktokolwiek będący przy zdrowych zmysłach, a lubię wierzyć w to, że wciąż do tej grupy należę, miałby szaleć na punkcie złota, skoro opatruje swoje imię dumnym nazwiskiem Avery, a to z kolei niesie za sobą całą serię korzyści nieprzekładalnych na jakiekolwiek bogactwa? Nie inaczej było w przypadku szklanej kulki - chociaż ta nęciła mnie wystarczająco mocno, bym pochwycił ją w dłonie, odrzucając przy tym wszystkie wpojone zasady zachowania bezpieczeństwa, bardziej kusiła mnie jej tajemnica i moc, którą niewątpliwie kryła, a nie żałosnej wysokości nagroda wyznaczona przez Ministerstwo. Niemniej jednak zamieszanie, jakie wybuchło naokoło przedmiotu, wzbudzało we mnie niesmak, chociaż tego i tak nie można przyrównać do rozczarowania, jakie czułem z powodu tego, że nic nie idzie po mojej myśli.
Mierzyłem mężczyznę z Ministerstwa nieufnym spojrzeniem, wciąż czekając, aż powie cokolwiek, co w jakiś sposób odpowiedziałoby na moje nie do końca wyartykułowane zarzuty, lecz ten najwidoczniej nie zamierzał wdawać się w dysputy. Śmieszne, wysłannicy Ministerstwa mieli udzielić nam pomocy, a jak na razie bardziej przypominali srogich opiekunów napominających niesforne dzieci, które coś zbroiły. Przeniosłem wzrok na Weasleya, który zdawał się nieco ochłonąć i zmaterializował się nieopodal mnie. Zmiana w jego głosie nie umknęła mojej uwadze, powstrzymałem się więc od uniesienia brwi w wyrazie zdziwienia, by wysłuchać słów aurora bez wcinania się.
- Obawiam się, że cały ten dzień jest nieporozumieniem - tak dla odmiany, bo przecież sierpniowa misja w dokach była szalenie udana, nieprawdaż? - Nie ma potrzeby wzniosłych deklaracji, twoje zwątpienie jest jak najbardziej zrozumiałe - oznajmiłem możliwie jak najbardziej neutralnym tonem, siląc się nawet na lekki uśmiech, który jednak w zestawieniu z nasilającym się bólem promieniującym od poparzonej ręki bardziej przypominał skwaszony grymas. - Jeszcze nigdy nie wynikło nic dobrego ze skrzyżowania się dróg moich i Rosiera, daleko nam do porozumienia, o współpracy nie wspominając. Zdanie raportu w Ministerstwie uznam za swój obowiązek, a nie przysługę - odpowiedziałem właściwie w dużej mierze zgodnie z prawdą, bo faktycznie, z Tristanem, który kosztował mnie utratę jednej z najbliższych mi osób i rok na wygnaniu, nie było nam po drodze i rzeczywiście, składanie raportów było częścią mojej pracy. Jedynym pominiętym szczegółem było to, że w tym jednym wypadku nasze interesy paradoksalnie się pokrywały i chociaż Rosier postąpił nieskończenie głupio, paląc za sobą wszystkie mosty i przymuszając mnie do tego samego, w tym jednym wypadku wolałbym nie nasyłać na niego całego Ministerstwa. Okropna sytuacja. Przytaknąłem Garrettowi, w myślach już gorączkowo szukając jakiejkolwiek drogi wyjścia, najlepiej takiej, która oprócz wymigania się od potwierdzenia czynu Rosiera, zapewniała mi jeszcze odejście z torbą dzierżoną dzielnie przez Weasleya. O, słodka naiwności.
Kolejne wydarzenia potoczyły się lawinowo. Towarzysząca nam blondynka doznała gwałtownego pogorszenia się stanu, a opieka medyczna, łącznie z Cassiopeią, rzucili się jej na ratunek. Rychło w czas. Zasznurowałem usta milczeniem, gdy lady Rowle zabrała się za odratowywanie mojej ręki, racząc tym samym niechętnego do kooperacji Garretta namowami do przekazania jej przedmiotu, o który wszyscy się zabijali. Milczałem uparcie, gdy ten twardo protestował, chociaż w myślach gratulowałem łamaczce klątw pomysłu na całkiem dyplomatyczne przejęcie kulki. Gdyby nie nadwyrężający zaufanie Rosier, może rudowłosy zareagowałby inaczej?
- Nie jestem już pewny czy Ministerstwo wie cokolwiek - wtrąciłem tylko z rezygnacją, nawiązując do wszystkich zakończonych niepowodzeniem akcji, u których podstaw leżała zła odgórna organizacja. Czy dzisiejszy dzień i zachowanie pracownika Departamentu Tajemnic nie było wystarczającym dowodem?
Perspektywa wzbogacenia się nigdy nie była motorem moich działań, dlaczego ktokolwiek będący przy zdrowych zmysłach, a lubię wierzyć w to, że wciąż do tej grupy należę, miałby szaleć na punkcie złota, skoro opatruje swoje imię dumnym nazwiskiem Avery, a to z kolei niesie za sobą całą serię korzyści nieprzekładalnych na jakiekolwiek bogactwa? Nie inaczej było w przypadku szklanej kulki - chociaż ta nęciła mnie wystarczająco mocno, bym pochwycił ją w dłonie, odrzucając przy tym wszystkie wpojone zasady zachowania bezpieczeństwa, bardziej kusiła mnie jej tajemnica i moc, którą niewątpliwie kryła, a nie żałosnej wysokości nagroda wyznaczona przez Ministerstwo. Niemniej jednak zamieszanie, jakie wybuchło naokoło przedmiotu, wzbudzało we mnie niesmak, chociaż tego i tak nie można przyrównać do rozczarowania, jakie czułem z powodu tego, że nic nie idzie po mojej myśli.
Mierzyłem mężczyznę z Ministerstwa nieufnym spojrzeniem, wciąż czekając, aż powie cokolwiek, co w jakiś sposób odpowiedziałoby na moje nie do końca wyartykułowane zarzuty, lecz ten najwidoczniej nie zamierzał wdawać się w dysputy. Śmieszne, wysłannicy Ministerstwa mieli udzielić nam pomocy, a jak na razie bardziej przypominali srogich opiekunów napominających niesforne dzieci, które coś zbroiły. Przeniosłem wzrok na Weasleya, który zdawał się nieco ochłonąć i zmaterializował się nieopodal mnie. Zmiana w jego głosie nie umknęła mojej uwadze, powstrzymałem się więc od uniesienia brwi w wyrazie zdziwienia, by wysłuchać słów aurora bez wcinania się.
- Obawiam się, że cały ten dzień jest nieporozumieniem - tak dla odmiany, bo przecież sierpniowa misja w dokach była szalenie udana, nieprawdaż? - Nie ma potrzeby wzniosłych deklaracji, twoje zwątpienie jest jak najbardziej zrozumiałe - oznajmiłem możliwie jak najbardziej neutralnym tonem, siląc się nawet na lekki uśmiech, który jednak w zestawieniu z nasilającym się bólem promieniującym od poparzonej ręki bardziej przypominał skwaszony grymas. - Jeszcze nigdy nie wynikło nic dobrego ze skrzyżowania się dróg moich i Rosiera, daleko nam do porozumienia, o współpracy nie wspominając. Zdanie raportu w Ministerstwie uznam za swój obowiązek, a nie przysługę - odpowiedziałem właściwie w dużej mierze zgodnie z prawdą, bo faktycznie, z Tristanem, który kosztował mnie utratę jednej z najbliższych mi osób i rok na wygnaniu, nie było nam po drodze i rzeczywiście, składanie raportów było częścią mojej pracy. Jedynym pominiętym szczegółem było to, że w tym jednym wypadku nasze interesy paradoksalnie się pokrywały i chociaż Rosier postąpił nieskończenie głupio, paląc za sobą wszystkie mosty i przymuszając mnie do tego samego, w tym jednym wypadku wolałbym nie nasyłać na niego całego Ministerstwa. Okropna sytuacja. Przytaknąłem Garrettowi, w myślach już gorączkowo szukając jakiejkolwiek drogi wyjścia, najlepiej takiej, która oprócz wymigania się od potwierdzenia czynu Rosiera, zapewniała mi jeszcze odejście z torbą dzierżoną dzielnie przez Weasleya. O, słodka naiwności.
Kolejne wydarzenia potoczyły się lawinowo. Towarzysząca nam blondynka doznała gwałtownego pogorszenia się stanu, a opieka medyczna, łącznie z Cassiopeią, rzucili się jej na ratunek. Rychło w czas. Zasznurowałem usta milczeniem, gdy lady Rowle zabrała się za odratowywanie mojej ręki, racząc tym samym niechętnego do kooperacji Garretta namowami do przekazania jej przedmiotu, o który wszyscy się zabijali. Milczałem uparcie, gdy ten twardo protestował, chociaż w myślach gratulowałem łamaczce klątw pomysłu na całkiem dyplomatyczne przejęcie kulki. Gdyby nie nadwyrężający zaufanie Rosier, może rudowłosy zareagowałby inaczej?
- Nie jestem już pewny czy Ministerstwo wie cokolwiek - wtrąciłem tylko z rezygnacją, nawiązując do wszystkich zakończonych niepowodzeniem akcji, u których podstaw leżała zła odgórna organizacja. Czy dzisiejszy dzień i zachowanie pracownika Departamentu Tajemnic nie było wystarczającym dowodem?
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Cassiopeia po wydaniu okazaniu swojej złości, zajęła się omdlałą Cornelią. Mamrotała formuły zaklęć znanych tylko jej, lecz najwyraźniej skutecznych. Od razu można było zobaczyć efekt – ogniki powoli wypełzały z przedramienia kobiety, by po kolejnych ruchach różdżką zacząć przygasać, jakby cofając. Po kolejnych formułach nie pozostał po nich ślad, oprócz paskudnych oparzelin. Lady Rowle mogła zająć się Persusem, a jej miejsce przy boku Cornelii zajęła dwójka uzdrowicieli. Rzucali zaklęcia uzdrawiające, przeciwbólowe i wybudzające. Gdy pani Mulciber stopniowo wraca świadomość, nie czuła bólu, a poparzone tkanki powoli się regenerowały. Co prawda wciąż jest otępiała i wymagane będzie przetransportowanie jej do Munga, by tam obserwować reakcje jej organizmu, jednak w tej chwili nie groziło jej już żadne większe niebezpieczeństwo.
Sytuacja potoczyła się podobnie z lordem Averym, przeciwzaklęcia nałożone przez lady Rowle zadziałały z niewielkim opóźnieniem, jednak i w jego przypadku klątwa została ściągnięta. Chwilę później jego poparzeniami zajął się jeden z uzdrowicieli, mamrocząc coś o nienajlepszym pomyśle odesłania mężczyzny do Ministerstwa, choć nie wyraził stanowczego sprzeciwu, nie zamierzał opuszczać Perseusa nawet na krok. W między czasie Cornelia została zabrana do Szpitala świętego Munga, by tam spędzić dobę pod obserwacją uzdrowicieli.
Po krótkiej wymianie zdań pomiędzy szlachetnie urodzonymi, do dyskusji, na prośbę Garretta włączył się pracownik Departamentu Tajemnic:
- Lady Rowle, jestem pewien, że przepowiednie straciły swoje właściwości – wymamrotał, jakby skrępowany tą całą sytuacją. Odchrząknął jednak, by spojrzeć wprost w oczy kobiety, widać, że to kosztowało go wiele, jednak w końcu wydał polecenie, nie bacząc na konsekwencje swoich słów oraz na wyższy status Brygadzistki: - Cassiopeio, przypominam, że przybyłaś tutaj, by pomóc poszkodowanym, z czego wywiązałaś się nad wyraz dobrze. Najwyższy czas wynieść się z tego nieszczęsnego miejsca.
Mężczyzna podszedł do Garretta i nie bacząc na nieufny stosunek lorda Weasleya, ujął go za ramie, jakby gotowy na wspólną teleportację. Popatrzył jeszcze wyczekująco na lady Rowle, jakby licząc, że kobieta do nich dołączy. Do Perseusa zbliżył się uzdrowiciel, ujmując go w podobny sposób pod ramię – dzięki temu będą mogli przenieść się wspólnie do Ministerstwa.
Cornelia zostałaś przetransportowana do Munga, gdzie spędzisz dobę. Dodatkowo przez najbliższy miesiąc musisz stosować maści na oparzenia, jednak na przedramionach pozostaną niewielkie ślady.
Pozostali, jeśli chcecie przenieść się do ministerstwa kontynuujecie dalej w tym temacie, gdzie czeka na Was lord Selwyn z pozostałymi przepowiedniami. Jeśli dalej kontynuujecie dyskusje – piszecie wciąż w tym temacie.
Na pozostawienie postów macie 48h.
Sytuacja potoczyła się podobnie z lordem Averym, przeciwzaklęcia nałożone przez lady Rowle zadziałały z niewielkim opóźnieniem, jednak i w jego przypadku klątwa została ściągnięta. Chwilę później jego poparzeniami zajął się jeden z uzdrowicieli, mamrocząc coś o nienajlepszym pomyśle odesłania mężczyzny do Ministerstwa, choć nie wyraził stanowczego sprzeciwu, nie zamierzał opuszczać Perseusa nawet na krok. W między czasie Cornelia została zabrana do Szpitala świętego Munga, by tam spędzić dobę pod obserwacją uzdrowicieli.
Po krótkiej wymianie zdań pomiędzy szlachetnie urodzonymi, do dyskusji, na prośbę Garretta włączył się pracownik Departamentu Tajemnic:
- Lady Rowle, jestem pewien, że przepowiednie straciły swoje właściwości – wymamrotał, jakby skrępowany tą całą sytuacją. Odchrząknął jednak, by spojrzeć wprost w oczy kobiety, widać, że to kosztowało go wiele, jednak w końcu wydał polecenie, nie bacząc na konsekwencje swoich słów oraz na wyższy status Brygadzistki: - Cassiopeio, przypominam, że przybyłaś tutaj, by pomóc poszkodowanym, z czego wywiązałaś się nad wyraz dobrze. Najwyższy czas wynieść się z tego nieszczęsnego miejsca.
Mężczyzna podszedł do Garretta i nie bacząc na nieufny stosunek lorda Weasleya, ujął go za ramie, jakby gotowy na wspólną teleportację. Popatrzył jeszcze wyczekująco na lady Rowle, jakby licząc, że kobieta do nich dołączy. Do Perseusa zbliżył się uzdrowiciel, ujmując go w podobny sposób pod ramię – dzięki temu będą mogli przenieść się wspólnie do Ministerstwa.
Cornelia zostałaś przetransportowana do Munga, gdzie spędzisz dobę. Dodatkowo przez najbliższy miesiąc musisz stosować maści na oparzenia, jednak na przedramionach pozostaną niewielkie ślady.
Pozostali, jeśli chcecie przenieść się do ministerstwa kontynuujecie dalej w tym temacie, gdzie czeka na Was lord Selwyn z pozostałymi przepowiedniami. Jeśli dalej kontynuujecie dyskusje – piszecie wciąż w tym temacie.
Na pozostawienie postów macie 48h.
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Ukryta nora
Szybka odpowiedź