Zagroda wschodnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zagroda wschodnia
Górzyste tereny Peak District zajmuje rezerwat smoków pochodzących z okolic Edale, a fundatorami tego miejsca jest ród Greengrassów. Położona w najbardziej cywilizowanej i rozbudowanej części rezerwatu zagroda wschodnia, jest jednocześnie najczęściej odwiedzaną przez ewentualnych gości. Wykonane z ciemnej cegły budynki wznoszą się na różną wysokość, skrywając w sobie głównie pomieszczenia biurowe, medyczne oraz archiwa, ale to potężny półokrągły mur nieopodal przykuwa największą uwagę. Zapewne z powodu wystających zza niego niekiedy potężnych paszczy ogniomiotów katalońskich. Wydostana z Gringotta wyjątkowa para już bardzo wiekowych smoków o oczach zaciemnionych bielmem od roku przebywa w Peak District, będąc wyjątkowo spokojna - zapewne przez bliskość niechybnego zakończenia żywota.
W centrum wschodniej części rezerwatu można załatwić sprawy administracyjne, skorzystać z archiwum, a także próbować zdobyć zaproszenie do oglądania rezerwatu z wyszkolonym opiekunem smoków, co wymaga jednak specjalnej zgody i jest okolicznością niezmiernie rzadką. W ceglanych budynkach znajduje się także miniaturowa sowia poczta oraz salonik z kominkami Fiuu. Dwie mile od zabudowań zagrody wschodniej znajduje się wybrukowana droga i oficjalne wejście na teren rezerwatu, zabezpieczone zaklęciami zarówno antymugolskimi, jak i tymi pozwalającymi na przejście przez kamienną bramę wyłącznie osobom znającym specjalne hasło, zmieniane raz na tydzień przez przedstawiciela rodu Greengrassów.
W centrum wschodniej części rezerwatu można załatwić sprawy administracyjne, skorzystać z archiwum, a także próbować zdobyć zaproszenie do oglądania rezerwatu z wyszkolonym opiekunem smoków, co wymaga jednak specjalnej zgody i jest okolicznością niezmiernie rzadką. W ceglanych budynkach znajduje się także miniaturowa sowia poczta oraz salonik z kominkami Fiuu. Dwie mile od zabudowań zagrody wschodniej znajduje się wybrukowana droga i oficjalne wejście na teren rezerwatu, zabezpieczone zaklęciami zarówno antymugolskimi, jak i tymi pozwalającymi na przejście przez kamienną bramę wyłącznie osobom znającym specjalne hasło, zmieniane raz na tydzień przez przedstawiciela rodu Greengrassów.
Zagryzł wargę, czując metaliczny posmak krwi, która dostała się mu do ust i równocześnie obryzgała nie tylko twarz, ale również i część ubrania. Czuł chwilowe ciepło czerwonej mazi, która zaraz zatraciła tę właściwość wydobywając się z żywego jeszcze ciała na zimne powietrze marcowego poranka. Rana była poważna, ale nie śmiertelna. Chociaż przy nieudzieleniu odpowiednio szybko pomocy, mogła jednak okazać się zabójcza. Mrowienie w powoli drętwiejącym ramieniu zaczynało mu doskwierać, dlatego spojrzał na nie jeszcze raz. Mocno zaciśnięte na nim palce mężczyzny, wbijały się boleśnie w skórę równocześnie zatrzymując krążenie. Sam wciąż trzymał w dłoni zwiotczałe już ramię towarzysza, który postanowił być na tyle lekkomyślny, by podejść za blisko gniazda smoczycy, gdzie znajdowały się jaja. No, cóż. Nowy, niedoświadczony pracownik rezerwatu mógł chyba pożegnać się nie tylko z pracą, ale chyba również i ręką. Chociaż kto wie jakie cuda działy się w szpitalu Świętego Munga?
Po wezwaniu uzdrowicieli, Morgoth zajął się rannym, chociaż nie mógł zrobić nic więcej prócz podania własnych uspokajających eliksirów i zmniejszających ból. Chociaż nie liczył na niesamowite wyniki, musiało wystarczyć. Gdyby był mniej wychowany, zakląłby ciągnąc zwiotczałe ciało, krzyczącego w konwulsjach mężczyzny. To chyba był cud, że znalazł się właśnie w tej części, zupełnie nie planując obchodu. Szukał jedynie swojego najmłodszego i najmniejszego podopiecznego i zapewne szybko teleportował się gdzie indziej, gdyby nie ryk smoczycy. Jak się domyślał nie zapowiadał on nic dobrego. W końcu ten rewir miał znajdować się pod absolutną kwarantanną, gdy wysiadywała jaja. I nie pomylił się. Gdyby ranny pracownik nie przeczołgałby się ostatkami sił kilkanaście metrów od legowiska, Morgoth zapewne nie mógłby mu pomóc, nie raniąc smoka. A tego za wszelką cenę wolałby uniknąć. Jeszcze tego brakowało, by musiał potraktować ją zaklęciem petryfikującym.
W końcu jednak medycy znaleźli się w odpowiednim miejscu i zajęli się rannym. Widząc krew na Yaxley'u, sądzili, że również uległ kontuzji, ale przepędził ich czym prędzej, wiedząc, że to całe zamieszanie jedynie przerwało mu pracę. Odprowadził pogotowie pod główną bramę, a stamtąd cała grupa przeniosła się zapewne do Munga. Morgoth został i chciał odejść, by doprowadzić się do porządku, gdy jego spojrzenie zatrzymało się na stojącej niedaleko kobiecie.
- Serena? - rzucił, zauważając znajomą sylwetkę przy wejściu do głównego budynku rezerwatu. Przejechał zewnętrzną stroną dłoni po policzku, zapominając chwilowo, że był pokryty krwią. Pozbył się jej większości na miejscu wypadku, ale kołnierz koszuli dalej miał czerwony. Podobnie zresztą jak i policzek.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Po wielu godzinach spędzonych na piętrze chorób genetycznych, opuszczam szpital św Munga - wcale nie oznacza to jednak przerwy od pracy. Zanim wychodzę rzucam jeszcze kilka słów na pożegnanie w stronę Alana i planuję samotną podróż do Peak District, ostatecznie trafiam jednak na uzdrowicieli pospiesznie zmierzających w tym samym kierunku, postanawiam więc im towarzyszyć. Nerwowo odgarniam włosy spadające mi na oczy, wcale nie dlatego, że mi przeszkadzają, a raczej z powodu tego, że się denerwuję. Poza tym drobnym tikiem nie daję tego po sobie poznać, choć zmierzając do jednego ze smoczych rezerwatów moje serce tłucze się jak szalone.
Kiedy pojawiam się na miejscu, personel szpitalny rusza w swoją stronę, ja zaś stoję i z niewiadomych przyczyn czekam na ich powrót - w końcu nadchodzą, wlekąc ze sobą rannego czarodzieja, który najwyraźniej zaliczył bliskie spotkanie z jednym z gadów. Odprowadzam ich spojrzeniem, a kiedy w końcu znikają z mojego pola widzenia zmierzam ku wejściu do głównego budynku. Zastanawiam się właściwie gdzie powinnam się skierować, kiedy słyszę znajomy głos.
- Morgoth! - rzucam, dostrzegając Twoją sylwetkę i twarz o dobrze znanych mi rysach. - Powiedziano mi, że Wasz alchemik jest niedysponowany, a potrzebna jest pomoc. Może coś Ci o tym wiadomo?
Uśmiecham się do Ciebie moim firmowym, włoskim uśmiechem, po chwili jednak krzywię się nieznacznie, jakbym dopiero teraz dostrzegła krew, którą jesteś umorusany.
- Nowi? - przewracam oczyma, jakby wyrażało to więcej niż tysiąc słów pogardy dla niedoświadczonych i nieuważnych pracowników, którzy z własnej woli wynajdują sobie problemy.
Sama dobrze znałam kłopoty - były moim druhem, śledząc mnie niczym własny cień, ale nigdy nie wpadałam w nie z samej czystej głupoty i nieuwagi. Poważnie zaczęłam zastanawiać się nad tym, kim był mężczyzna znajdujący się prawdopodobnie już pod wykwalifikowaną opieką medyczną i jakim cudem nie tylko znalazł się tutaj, ale i został zatrudniony. Kiedyś pragnęłam pracować ze smokami, porzuciłam je jednak na rzecz ludzi - wciąż zastanawiam się czy był to istotnie dobry wybór, szczególnie kiedy przychodzi mi rozprawiać się z takimi pacjentami jak lord Burke. Po godzinach moja fascynacja tymi stworzeniami nadal trwała, dlatego koniecznie musiałam wykorzystać nadarzającą się okazję, taką jak ta - ze względu na zainteresowania, ale i potrzebę przerwy.
Kiedy pojawiam się na miejscu, personel szpitalny rusza w swoją stronę, ja zaś stoję i z niewiadomych przyczyn czekam na ich powrót - w końcu nadchodzą, wlekąc ze sobą rannego czarodzieja, który najwyraźniej zaliczył bliskie spotkanie z jednym z gadów. Odprowadzam ich spojrzeniem, a kiedy w końcu znikają z mojego pola widzenia zmierzam ku wejściu do głównego budynku. Zastanawiam się właściwie gdzie powinnam się skierować, kiedy słyszę znajomy głos.
- Morgoth! - rzucam, dostrzegając Twoją sylwetkę i twarz o dobrze znanych mi rysach. - Powiedziano mi, że Wasz alchemik jest niedysponowany, a potrzebna jest pomoc. Może coś Ci o tym wiadomo?
Uśmiecham się do Ciebie moim firmowym, włoskim uśmiechem, po chwili jednak krzywię się nieznacznie, jakbym dopiero teraz dostrzegła krew, którą jesteś umorusany.
- Nowi? - przewracam oczyma, jakby wyrażało to więcej niż tysiąc słów pogardy dla niedoświadczonych i nieuważnych pracowników, którzy z własnej woli wynajdują sobie problemy.
Sama dobrze znałam kłopoty - były moim druhem, śledząc mnie niczym własny cień, ale nigdy nie wpadałam w nie z samej czystej głupoty i nieuwagi. Poważnie zaczęłam zastanawiać się nad tym, kim był mężczyzna znajdujący się prawdopodobnie już pod wykwalifikowaną opieką medyczną i jakim cudem nie tylko znalazł się tutaj, ale i został zatrudniony. Kiedyś pragnęłam pracować ze smokami, porzuciłam je jednak na rzecz ludzi - wciąż zastanawiam się czy był to istotnie dobry wybór, szczególnie kiedy przychodzi mi rozprawiać się z takimi pacjentami jak lord Burke. Po godzinach moja fascynacja tymi stworzeniami nadal trwała, dlatego koniecznie musiałam wykorzystać nadarzającą się okazję, taką jak ta - ze względu na zainteresowania, ale i potrzebę przerwy.
Gość
Gość
Podszedł do młodej kobiety, obrzucając przy tym uważnym spojrzeniem teren dookoła nich. Najwyraźniej musiała przybyć razem z pogotowiem, ale wszyscy pracownicy Świętego Munga teleportowali się razem z rannym. Musiał przyznać, że Serena praktycznie w ogóle się nie zmieniła od czasów Hogwartu. Zauważył to podczas ich krótkiego spotkania w szpitalu, a także przy wcześniejszych doraźnych widzeniach. Ciągle tak samo wysoka, z oczami przyciągającymi spojrzenie i dłuższymi włosami nie wyglądała na Włoszkę. Dla niego zawsze była Sereną, z którą mógł porozmawiać o sztuce szeroko pojętej jak i opowiadać jej o smokach. Lubił obserwować w niej tę samą głęboką fascynację magicznymi stworzeniami, które dla innych były albo zbyt drastyczne, albo zbyt bajkowe. Nikt nie wiązał z nimi specjalnej przyszłości ani nie sądzili, że smoki są ważne. Wedle dawnych opowieści smoki i ludzie byli kiedyś jednym ludem, lecz się pokłócili. Część poszła na zachód, część na wschód i stali się różnymi istotami, zapominając o swej wspólnej przeszłości. Najwidoczniej jednak tak miało być, a ludzie teraz stali się o wiele bardziej zatwardziałymi postaciami w długiej historii trwania ziemi. Morgoth patrzył na świat z perspektywy trwania smoków, a razem z ich wyginięciem ich czas zapewne też miał się skończyć.
Mógł całymi godzinami rozważać o etymologii pochodzenia smoków, które dla niego były zwierzętami idealnymi, a widok Borgii wzbudził w nim te wszystkie stłamszone kiedyś pragnienia. Nie rozmawiał na takie tematy ani z rodziną, ani z współpracownikami tym bardziej. Potrzebował kogoś, kto wiedział i mógł wzajemnie go utrwalać w tej pasji. Jego imię w jej ustach zabrzmiało po raz pierwszy od długiego czasu szczerze i z pewną dozą radości ze spotkania. Od jakiegoś czasu Morgoth był traktowany przez osoby dookoła niego ze sporą dawką dystansu, dlatego podejście Sereny w pewien sposób go zaskoczyło, ale równocześnie napełniło spokojem. Widział jak kąciki ust dziewczyny unoszą się na jego widok, a on zrobił dokładnie to samo jednak z mniejszą ekspresją. Jak zawsze zresztą. Jej skrzywienie się jak i spojrzenie padające na krew na jego twarzy od razu zostało odczytane i praktycznie nie musiała pytać.
- Czas się skończył - odpowiedział, nie odnosząc się do nowego pracownika konkretnie, ani do niczego innego. Wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki chusteczkę i zaczął wycierać sobie policzek, a później dłonie. Dopiero po dłuższej chwili milczenia i wsłuchiwania się w odległe ryki smoków, Morgoth odpowiedział na wcześniej zadane pytanie.
- Tak. W zasadzie... - zaczął, przenosząc spojrzenie na oczy Sereny. - Sam cię poleciłem. - Kącik ust lekko się uniósł. - Nie sądziłem, jednak że tak szybko cię wezwą.
Mógł całymi godzinami rozważać o etymologii pochodzenia smoków, które dla niego były zwierzętami idealnymi, a widok Borgii wzbudził w nim te wszystkie stłamszone kiedyś pragnienia. Nie rozmawiał na takie tematy ani z rodziną, ani z współpracownikami tym bardziej. Potrzebował kogoś, kto wiedział i mógł wzajemnie go utrwalać w tej pasji. Jego imię w jej ustach zabrzmiało po raz pierwszy od długiego czasu szczerze i z pewną dozą radości ze spotkania. Od jakiegoś czasu Morgoth był traktowany przez osoby dookoła niego ze sporą dawką dystansu, dlatego podejście Sereny w pewien sposób go zaskoczyło, ale równocześnie napełniło spokojem. Widział jak kąciki ust dziewczyny unoszą się na jego widok, a on zrobił dokładnie to samo jednak z mniejszą ekspresją. Jak zawsze zresztą. Jej skrzywienie się jak i spojrzenie padające na krew na jego twarzy od razu zostało odczytane i praktycznie nie musiała pytać.
- Czas się skończył - odpowiedział, nie odnosząc się do nowego pracownika konkretnie, ani do niczego innego. Wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki chusteczkę i zaczął wycierać sobie policzek, a później dłonie. Dopiero po dłuższej chwili milczenia i wsłuchiwania się w odległe ryki smoków, Morgoth odpowiedział na wcześniej zadane pytanie.
- Tak. W zasadzie... - zaczął, przenosząc spojrzenie na oczy Sereny. - Sam cię poleciłem. - Kącik ust lekko się uniósł. - Nie sądziłem, jednak że tak szybko cię wezwą.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Patrzę na Ciebie i dostrzegam w Tobie kilka zmian - może dlatego, że od czasów Hogwartu nie widujemy się już tak regularnie i często, więc widoczne są dla mnie dopiero teraz. Rzucam ostatnie ukradkowe spojrzenie w kierunku w którym zniknęli moi współpracownicy z Munga. Nie twierdzę jednak, że jesteś kimś zupełnie innym, widzę w końcu, że Twoja miłość do smoków nadal trwa, a przecież to ona była tym co nas połączyło. Nie sądzę też byś zrezygnował z bycia adoratorem sztuki, bo wydaję mi się, że pewne rzeczy po prostu zawsze pozostają takie same.
Cieszę się, że Cię widzę, bo czuję, że pomiędzy nami istnieje pewna nić porozumienia. Nie ma zbyt wielu osób, które dzielą moją pasję w takim stopniu. Większość osób, choćby nawet była mi bliska, zwykle przestawała słuchać z uwagą na sam dźwięk słowa "smok". Dla innych były to zbyt niebezpieczne, brutalne stworzenia, nie potrafili dostrzec ich piękna, majestatu. Uważali je za mniej inteligentne, prymitywne, nie rozumieli, że reprezentują sobą coś o wiele lepszego niż my.
Czas się skończył. Czyj czas, mój, Twój, nieszczęsnego idioty, który nie posiadał żadnego wykształcenia w zawodzie jakiego się podjął? Może wszystkie na raz? Czy czas w ogóle mógł się kończyć? Dla mnie był złodziejem, odbierał, cicho, niepostrzeżenie mnóstwo chwil i osób. Być może również dawał, oferował nowe możliwości, ale czy było to odpowiednie zadośćuczynienie za kradzież? Kiedy rozmyślam nad tym teraz, nie jestem tego właściwie pewna. Jakże łatwo byłoby powiedzieć, że kiedyś było lepiej. Czy jednak nie skłamałabym, mówiąc tak?
Słyszę jak przestrzeń wypełnia się najpiękniejszą muzyką, skomponowaną z odległych ryków. Gram na skrzypcach, więc wydaję mi się, że rozumiem melodię - i moją opinią, jako muzyka jest to, że niewiele jest piękniejszych utworów.
- Nie mogę nie rzec, że niezwykle mi to schlebia. Czyżbyś aż tak rozpaczliwie tęsknił za moim towarzystwem? - mówię, żartobliwie, choć z przeczuciem, że może kryć się w tym trochę prawdy, przynajmniej jeśli na codzień musiał borykać z osobami o podobnym ilorazie inteligencji jak nasz poszkodowany pracownik.
Odpowiedniejszym stwierdzeniem byłoby i może to, że tęsknił za towarzystwem inteligentnej istoty, choć uwłaszczałoby ono Trójogonom Edalskim.
- Mam dużo pracy w szpitalu, ale nie mogłam się nie zgodzić kiedy o tym usłyszałam. Również nie spodziewałam się, że moja pomoc okaże się tak nagle potrzebna - kontynuuję, a w moich oczach pojawia się drobne załamanie niepewności i strachu - Żywię nadzieję, że nie stało się nic poważnego.
Ostatnie zdanie wypowiadam nieco pytającym tonem, mając nadzieję, że gdyby rzeczywiście coś się stało, doskonale byś o tym wiedział.
Cieszę się, że Cię widzę, bo czuję, że pomiędzy nami istnieje pewna nić porozumienia. Nie ma zbyt wielu osób, które dzielą moją pasję w takim stopniu. Większość osób, choćby nawet była mi bliska, zwykle przestawała słuchać z uwagą na sam dźwięk słowa "smok". Dla innych były to zbyt niebezpieczne, brutalne stworzenia, nie potrafili dostrzec ich piękna, majestatu. Uważali je za mniej inteligentne, prymitywne, nie rozumieli, że reprezentują sobą coś o wiele lepszego niż my.
Czas się skończył. Czyj czas, mój, Twój, nieszczęsnego idioty, który nie posiadał żadnego wykształcenia w zawodzie jakiego się podjął? Może wszystkie na raz? Czy czas w ogóle mógł się kończyć? Dla mnie był złodziejem, odbierał, cicho, niepostrzeżenie mnóstwo chwil i osób. Być może również dawał, oferował nowe możliwości, ale czy było to odpowiednie zadośćuczynienie za kradzież? Kiedy rozmyślam nad tym teraz, nie jestem tego właściwie pewna. Jakże łatwo byłoby powiedzieć, że kiedyś było lepiej. Czy jednak nie skłamałabym, mówiąc tak?
Słyszę jak przestrzeń wypełnia się najpiękniejszą muzyką, skomponowaną z odległych ryków. Gram na skrzypcach, więc wydaję mi się, że rozumiem melodię - i moją opinią, jako muzyka jest to, że niewiele jest piękniejszych utworów.
- Nie mogę nie rzec, że niezwykle mi to schlebia. Czyżbyś aż tak rozpaczliwie tęsknił za moim towarzystwem? - mówię, żartobliwie, choć z przeczuciem, że może kryć się w tym trochę prawdy, przynajmniej jeśli na codzień musiał borykać z osobami o podobnym ilorazie inteligencji jak nasz poszkodowany pracownik.
Odpowiedniejszym stwierdzeniem byłoby i może to, że tęsknił za towarzystwem inteligentnej istoty, choć uwłaszczałoby ono Trójogonom Edalskim.
- Mam dużo pracy w szpitalu, ale nie mogłam się nie zgodzić kiedy o tym usłyszałam. Również nie spodziewałam się, że moja pomoc okaże się tak nagle potrzebna - kontynuuję, a w moich oczach pojawia się drobne załamanie niepewności i strachu - Żywię nadzieję, że nie stało się nic poważnego.
Ostatnie zdanie wypowiadam nieco pytającym tonem, mając nadzieję, że gdyby rzeczywiście coś się stało, doskonale byś o tym wiedział.
Gość
Gość
Zmiany miały jeszcze nadejść. Teraz Morgoth czuł się jedynie rozbity, chociaż potrafił przenieść to cierpienie w inną stronę - na pochłaniającą pracę i doskonalenie się w dziedzinie czarnej magii. Serena nie mogła tego wyczytać z samego zachowania czy wyglądu Yaxley'a, ale że był inny... Wszyscy to wyczuwali, ale widząc ją i tak złagodniał. Wcześniej nie zamierzał nawet rozmawiać ze swoimi kolegami z pracy, w domu wolał zaszywać się w swoim pokoju niż obserwować czy przebywać z rodziną. Był to dla nich okrutny cios, ale nie mniej było to bolesne odejście dla niego. Z jego perspektywy Borgia się nie zmieniła. Może jedynie wydoroślała, ale dalej ten sam błysk w oczach pozostał. Nić porozumienia, która zaczęła się pomiędzy nimi już w trakcie edukacji w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie była niesamowita. Pomimo nieudogodnień przetrwała - nie to co relacja Morgotha z Wynonną. Pomimo że może i się za wiele nie zmienili, nie potrafili już ze sobą rozmawiać ani dłużej przebywać w swoim towarzystwie. A z Sereną... Wystarczyło, że ją zobaczył i od razu było lepiej. Może to przez wspomnienia, rozmowy, zainteresowania, które wspólnie dzielili. Młody Yaxley na pewno łatwiej dogadywał się z kimś, kto właśnie szanował jego pracę i miał do niej podobne podejście co on. Smok to czysta potęga. Władza, gracja, strach, ale i piękno. Nigdy nie szły na kompromisy. I właśnie to w nich podziwiał. Wiedział, że Borgia również. Ostatnią kobietą, z którą się spotkał w rezerwacie Peak District była Darcy... Nawet w jednej setnej nie był tak zadowolony z jej niespodziewanego przybycia jak teraz z obecności Sereny.
- Wiesz, że tak - odparł krótko, chociaż równie przekornie. Ale nie kłamał. Lubił jej towarzystwo, a dodatkowo była to dla niej szansa na pracę przy stworzeniach, które podziwiała. Nie było wielu alchemików, którzy ryzykowaliby zdrowie lub nawet i życie, by podejmować ryzyko działania w okolicy smoków. Znał jednak Borgię na tyle długo, by wiedzieć, że nie bała się tego wyzwania. I tak - inteligentna osoba w Peak District była naprawdę jak na lekarstwo, nie uwłaczając pracownikom rezerwatu. Wcześniej po prostu pracowali wspólnie, teraz gdy Morgoth stał się jeszcze bardziej zimny, irytowali go. Zerknął na swoją rozmówczynię, dostrzegając pewne wahanie. - Pan Findlay zachorował i nie wiadomo czy nie spędzi w Mungu nawet kilku tygodni. Nikt tego nie wie. Nawet uzdrowiciele.
Nie dodał, że mówiło się, że były to przyczyny naturalne, ale mógł równocześnie narazić się przez swoje poglądy. Referendum wciąż poruszało wielu i nie można było stwierdzić czy zamieszki skończyły się, czy dopiero nadejdą.
- Wiesz, że tak - odparł krótko, chociaż równie przekornie. Ale nie kłamał. Lubił jej towarzystwo, a dodatkowo była to dla niej szansa na pracę przy stworzeniach, które podziwiała. Nie było wielu alchemików, którzy ryzykowaliby zdrowie lub nawet i życie, by podejmować ryzyko działania w okolicy smoków. Znał jednak Borgię na tyle długo, by wiedzieć, że nie bała się tego wyzwania. I tak - inteligentna osoba w Peak District była naprawdę jak na lekarstwo, nie uwłaczając pracownikom rezerwatu. Wcześniej po prostu pracowali wspólnie, teraz gdy Morgoth stał się jeszcze bardziej zimny, irytowali go. Zerknął na swoją rozmówczynię, dostrzegając pewne wahanie. - Pan Findlay zachorował i nie wiadomo czy nie spędzi w Mungu nawet kilku tygodni. Nikt tego nie wie. Nawet uzdrowiciele.
Nie dodał, że mówiło się, że były to przyczyny naturalne, ale mógł równocześnie narazić się przez swoje poglądy. Referendum wciąż poruszało wielu i nie można było stwierdzić czy zamieszki skończyły się, czy dopiero nadejdą.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kim do diaska jest Grace Wilkes?
Tego nie wiedziałem. Zastanawiałem się nad tym w drodze, kiedy szedłem szybko po leśnym poszyciu, miażdżąc pod butami niewielkie gałązki. Moje nogi poruszały się miarowo, silnie, więc trzask rozlegał się nie tylko regularnie, ale i dość mało subtelnie, głośno. Smoki już od dawna wiedziały, że jestem w pobliżu, a teraz nawet słyszały gdzie byłem. Grace… czy ja znałem jakąś Grace? Może tak, ale była na tyle nieciekawa, że o niej zapomniałem? Wytężałem umysł. Wiadomo było mi tylko tyle, że najwyraźniej domagała się wstępu na teren rezerwatu skoro już napastowała moich współpracowników, przesiadujących w jego wschodniej części. Tylko co ja miałem do powiedzenia? Powinna zapytać o zgodę Waltera, nie mnie. Miałem lepsze rzeczy do roboty niż użeranie się z… no, kobietami, zwłaszcza z rodzin nieszlacheckich. Myślałem, że byłem zbyt ważny? Nie bezpodstawnie. Spędziłem tutaj niemalże pół życia i na pewno nie udało mi się zostać opiekunem smoków dzięki wpuszczaniu byle kogo do rezerwatu Trójogonów Edalskich. Szanowałem zaufanie jakim mnie obdarzono i od tamtego dnia nie pozwoliłem sobie na żadną, nawet najmniejszą nieostrożność w tym miejscu. Wystarczył mi ten jeden raz. Nie wyobrażam sobie co byłoby, gdybym ponownie popełnił jakiś błąd. Mimo, że dzień nie był z kolei aż tak chłodny, a ja w marszu zdołałem się już trochę zgrzać, zimny dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa. Nie chciałem o tym myśleć. Skupiłem się ponownie na samej postaci panny Wilkes. Byłem ciekaw co takiego sprowadzało ją właśnie tutaj, a nie na przykład do Kent. Może to nawet dobrze, że dziadek był dzisiaj zajęty. Zawsze to jakaś ucieczka od rutyny, prawda?
Zjawiłem się w oddziale administracyjnym po niespełna kwadransie. Malowniczo zdyszany i wilgotny od potu. Spieszyłem się przecież, ale nie mogłem pokazać się nikomu w tym stanie. Względnie doprowadziłem się do porządku. Przygładziłem włosy, odświeżyłem skórę, odnowiłem zapach wody kolońskiej, a następnie przejrzałem się w lustrze, podziwiając gładką skórę prawego policzka. Wszystko to nie trwało dłużej niż pięć minut. Wkroczyłem do pomieszczenia, w którym panna Wilkes zapewne oczekiwała na osobę decyzyjną.
- Witam, o co chodzi? - rzuciłem zwięźle, nawet się nie przedstawiwszy. Byłem ciekaw czy rozpozna właściwego Greengrassa. Zacząłem taksować ją spojrzeniem, coraz bardziej niecierpliwy.
Gość
Gość
Grace teleportowała się niedaleko rezerwatu, pozostały odcinek drogi postanowiła przejść na nogach. Szła dość szybko, zastanawiając się nad tym, ile czasu tam spędzi. Ostatnio była tam niemalże przez cały dzień i chociaż spędzanie czasu ze smokami sprawiało jej przyjemność, to ogromnym minusem byli szlachcice, których tam spotkała. Absolutnie nie przejmowała się ich zachowaniem względem jej, już od dawna przywykła, iż jej mugolskie pochodzenie będzie dla nich (nie wiedzieć czemu) odwiecznym problemem i powodem do dość nieprzyjemnego traktowania jej osoby. Takie warunki jednak tworzyły nieprzyjemną atmosferę, a w takowej nie pracuje się zbyt dobrze. Dlatego też dzisiaj liczyła na szybkie załatwienie ostatnich formalności.
Już na samym początku jednak wyczuła, iż jej nadzieje mogą być dość płonne. Oczekiwanie na jakąkolwiek osobę, która zechciałaby ją przyjąć, dłużyło się w nieskończoność. Rozglądała się dookoła do chwili, gdy w pewnym momencie usłyszała czyjeś kroki. Skierowała swój wzrok w tamtą stronę, obserwując osobę, która po chwili ukazała się w wejściu do pokoju. Mimowolnie poczuła ukłucie rozczarowania - nie ze względu na wygląd mężczyzny, bo do tego kobieta nie miała zastrzeżeń, lecz przez wrażenie jakie stwarzał. Sposób poruszania się, mówienia i zachowania... Kobieta nie miała wątpliwości, iż ma do czynienia z osobą "wyższych sfer".
- Witam- odpowiedziała po chwili.- Ostatnio byłam tutaj w pewnej sprawie i jedna z tych wyżej postawionych w rezerwacie osób coś mi obiecała... Nie wiem czy jest obecny...
Dopiero po chwili dotarło do niej jak niezrozumiale musiała zabrzmieć. Tak naprawdę jednak nie miała potrzeby mówienia o wszystkim, bo to nie z tym mężczyzną była tutaj umówiona. Gdy ostatnio robiła interesy w rezerwacie, jej rozmówcą był znacznie starszy mężczyzna, wyraźnie znający się na tym co robi i piastujący dość wysokie tutaj stanowisko. On wiedziałby o co jej chodzi, jeśli jednak nie jest obecny, będzie musiała wszystko wyjaśniać nieznajomemu mężczyźnie.
- Poza tym obiecano mi oprowadzenie po rezerwacie - dodała po chwili zgodnie z prawdą. - Mam nadzieję, że nie jest to żaden problem.
Starała się brzmieć miło i z szacunkiem, takim jaki nakazywał każdemu człowiekowi. Przy tym jednak nie próbowała wywyższać mężczyzny tylko ze względu na jego status krwi, bo dla niej nie miało to żadnego znaczenia.
Już na samym początku jednak wyczuła, iż jej nadzieje mogą być dość płonne. Oczekiwanie na jakąkolwiek osobę, która zechciałaby ją przyjąć, dłużyło się w nieskończoność. Rozglądała się dookoła do chwili, gdy w pewnym momencie usłyszała czyjeś kroki. Skierowała swój wzrok w tamtą stronę, obserwując osobę, która po chwili ukazała się w wejściu do pokoju. Mimowolnie poczuła ukłucie rozczarowania - nie ze względu na wygląd mężczyzny, bo do tego kobieta nie miała zastrzeżeń, lecz przez wrażenie jakie stwarzał. Sposób poruszania się, mówienia i zachowania... Kobieta nie miała wątpliwości, iż ma do czynienia z osobą "wyższych sfer".
- Witam- odpowiedziała po chwili.- Ostatnio byłam tutaj w pewnej sprawie i jedna z tych wyżej postawionych w rezerwacie osób coś mi obiecała... Nie wiem czy jest obecny...
Dopiero po chwili dotarło do niej jak niezrozumiale musiała zabrzmieć. Tak naprawdę jednak nie miała potrzeby mówienia o wszystkim, bo to nie z tym mężczyzną była tutaj umówiona. Gdy ostatnio robiła interesy w rezerwacie, jej rozmówcą był znacznie starszy mężczyzna, wyraźnie znający się na tym co robi i piastujący dość wysokie tutaj stanowisko. On wiedziałby o co jej chodzi, jeśli jednak nie jest obecny, będzie musiała wszystko wyjaśniać nieznajomemu mężczyźnie.
- Poza tym obiecano mi oprowadzenie po rezerwacie - dodała po chwili zgodnie z prawdą. - Mam nadzieję, że nie jest to żaden problem.
Starała się brzmieć miło i z szacunkiem, takim jaki nakazywał każdemu człowiekowi. Przy tym jednak nie próbowała wywyższać mężczyzny tylko ze względu na jego status krwi, bo dla niej nie miało to żadnego znaczenia.
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Obserwowałem wyraz twarzy obecnej w pomieszczeniu kobiety, a chociaż nie byłem ekspertem od relacji damsko - męskich, wyczułem między nami pewien dystans, który sama Grace zdawała się zaznaczać. Jej mętne tłumaczenia niewiele mi mówiły. Dziadek Walter nie spowiadał mi się ze swoich obietnic. Były one jedynie jego tajemnicami. Wszystkich przyszłych gości notował na specjalnych kartach zawieszanych na tablicach, umieszczonych w lepiej zabezpieczonych pokojach, do których wstęp mieli jedynie opiekunowie, których te notatki poniekąd mogły dotyczyć. Zaglądałem tam co drugi dzień i byłem pewien, że żadna Wilkes nigdy nie zawisła na podobnej liście. Uniosłem brwi, chcąc ją tym nieco ponaglić do szerszego wyjaśnienia sprawy, ale poza przyznaniem się do chęci obejrzenia rezerwatu, nic poza tym nie uzyskałem. - Obawiam się, że Walter Greengrass w tym momencie nie może wywiązać się z obietnicy. - oznajmiłem, zresztą szczerze i zgodnie z prawdą. Mój dziadek od kilku dni przebywał w podróży służbowej, która, chociaż nieadekwatna do jego wieku, zdecydowanie była potrzebna. Miał służyć swoją nieocenioną radą młodszym od siebie i nadzorować poszukiwania, ale czy to wszystko powinno obchodzić tę pannę? Nie wyglądałem na przekonanego i ona na pewno to dostrzegała. - Chyba, że mówimy o kimś innym? - spróbowałem jeszcze z niej wyciągnąć, nim podjąłem ponownie - „Ostatnio”, czyli kiedy? Zezwolenie na obejrzenie rezerwatu powinno być odnotowane w dokumentach. W jakich okolicznościach zostało ono udzielone? Czy jest Pani uprawniona do odwiedzania smoczych rezerwatów? - byłem formalny w każdym calu. Nie mogłem jej od tak wpuścić bez opieki, a sam nie zamierzałem podejmować się oprowadzania potencjalnie obcej mi kobiety bez odpowiedniego zabezpieczenia. Mogła mydlić mi oczy. Nie mogłem być pewnym, że jakakolwiek obietnica Waltera kiedykolwiek miała miejsce, wierząc jej jedynie na puste słowo, ale zamierzałem zgłębić temat. Nie byłem aż takim dupkiem, aby wymawiać się brakiem czasu i spławiać ją bez końca, licząc na powrót odpowiedniego opiekuna, który takowej zgody jej udzielał. Nawet, jeżeli nie podobało mi się zaznaczanie mojego miejsca. „Jedna z tych wyżej postawionych w rezerwacie osób”. Pff, a kim ja niby byłem, chłopcem na posyłki? Żaden Greengrass nie zasługiwał na podobny brak szacunku, a jednak zachowałem kamienną twarz. Tyle, że nawet moja cierpliwość miała swoje granice.
Gość
Gość
Powstrzymała się przed gwałtownym wypuszczeniem powietrza, nie chcąc tym samym zniechęcić mężczyzny do swojej osoby. Bądź co bądź to on teraz stał przed nią, nie ten z którym wszystko uzgadniała. A zatem to on jawił się jej teraz jako osoba, która albo przejmie obowiązek Waltera Greengrassa albo chociaż przekaże mu jej wiadomość. Naturalnie wolałaby to pierwsze.
- Nie, chodziło mi właśnie o tą osobę - odpowiedziała mu z lekkim zawodem w głosie. Nie miała jednak żalu do tamtego, w końcu mieli podobne zajęcia, podobne obowiązki. To zrozumiałe, że czasami coś może komuś nagle wypaść, tym samym niwecząc wszystko. A przynajmniej ona miała nadzieję, że chodziło tylko o to. Wiedziała jak szlachcice ją postrzegają, jednak po tamtym mężczyźnie spodziewała się, iż jest na tyle przyzwoity by nie umawiać się z nią w dzień, który przewidywał jako ten, w którym go nie będzie.
- Miesiąc temu przybyłam do rezerwatu, ponieważ znaleziono smocze jajo, które okazało się być jajem trójogona edalskiego. Kiedy je tutaj sprowadziłam, obiecano mi oddać między innymi skorupki jaja tego stworzenia, a dodatkowo oprowadzić po rezerwacie naciskiem na ten konkretny okaz - oznajmiła w dużym skrócie przybliżając całą sytuację. - Jestem badaczem i opiekunek magicznych stworzeń, ponadto sama prowadzę działalność z tym związaną. Mam uprawnienia do odwiedzania smoczych rezerwatów, przez jakiś czas sama pracowałam w jednym z nich.
Zdawała sobie sprawę, iż jej słowa to tylko słowa, a ona nie mogła ich w tej chwili potwierdzić żadnym dokumentem. Miała jednak nadzieję na to, że w jakiś sposób uda jej się pomimo wszystko przekonać mężczyznę. Rozumiała jego potrzebę formalności, chociaż była ona dzisiaj dość męcząca. Zależało jej na czasie, a czuła jak ten przecieka jej pomiędzy palcami na niczym. Miała tak wiele planów, ostatecznie obawiała się iż te mogą się nie udać. Wszystko szło jej na przekór.
- Nie, chodziło mi właśnie o tą osobę - odpowiedziała mu z lekkim zawodem w głosie. Nie miała jednak żalu do tamtego, w końcu mieli podobne zajęcia, podobne obowiązki. To zrozumiałe, że czasami coś może komuś nagle wypaść, tym samym niwecząc wszystko. A przynajmniej ona miała nadzieję, że chodziło tylko o to. Wiedziała jak szlachcice ją postrzegają, jednak po tamtym mężczyźnie spodziewała się, iż jest na tyle przyzwoity by nie umawiać się z nią w dzień, który przewidywał jako ten, w którym go nie będzie.
- Miesiąc temu przybyłam do rezerwatu, ponieważ znaleziono smocze jajo, które okazało się być jajem trójogona edalskiego. Kiedy je tutaj sprowadziłam, obiecano mi oddać między innymi skorupki jaja tego stworzenia, a dodatkowo oprowadzić po rezerwacie naciskiem na ten konkretny okaz - oznajmiła w dużym skrócie przybliżając całą sytuację. - Jestem badaczem i opiekunek magicznych stworzeń, ponadto sama prowadzę działalność z tym związaną. Mam uprawnienia do odwiedzania smoczych rezerwatów, przez jakiś czas sama pracowałam w jednym z nich.
Zdawała sobie sprawę, iż jej słowa to tylko słowa, a ona nie mogła ich w tej chwili potwierdzić żadnym dokumentem. Miała jednak nadzieję na to, że w jakiś sposób uda jej się pomimo wszystko przekonać mężczyznę. Rozumiała jego potrzebę formalności, chociaż była ona dzisiaj dość męcząca. Zależało jej na czasie, a czuła jak ten przecieka jej pomiędzy palcami na niczym. Miała tak wiele planów, ostatecznie obawiała się iż te mogą się nie udać. Wszystko szło jej na przekór.
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zignorowałem tę żałosną nutkę zawodu pobrzmiewającą w jej głosie. Nie ona pierwsza i zapewne nie ostatnia została nieoczekiwanie wyprowadzona w pole przez Greengrassa, a chociaż chciałbym mówić tutaj o zamierzonym działaniu, wiedziałam dobrze, iż dziad Walter ma kłopoty z upilnowaniem własnego terminarza nie od dziś. Pilny wyjazd mógł mu się zdarzyć w każdej chwili, a kto miałby zadbać o to, aby wysłać sowy do wszystkich tych, którzy mogliby być umówieni na spotkanie z nim? W rezerwacie nie było nikogo takiego, kto znałby wszystkie słowa wypowiadane przez tego mężczyznę. Słuchałem jej tłumaczenia, kiwając regularnie głową. Przyjmowałem je do wiadomości i analizowałem. Było w jej słowach niezaprzeczalnie dużo szczerości, tyle mogłem stwierdzić już na samym początku. Faktycznie, słyszałem o tym dostarczonym nam jaju. Nie zostało ono oddane pod moją opiekę, dlatego nie skojarzyłem od razu, aczkolwiek polecenie wydania skorup osobie, która się po nie zgłosi było mi znane nie od wczoraj. Sądziłem, że ta sprawa została już zamknięta, ale najwidoczniej się omyliłem. Westchnąłem, sięgając dłonią ponad własnym ramieniem, aby przesunąć nią po zaczesanych w tył włosach. Nieopatrznie wytrząsnąłem z nich pojedynczy, niewielki liść, ale nie zwróciłem na to większej uwagi.
- Panno Wilkes - przerwałem ewentualny dalszy potok słów, chociaż wcale się na niego nie zanosiło. - w jakim rezerwacie pracowałaś? - nieświadomie zacząłem przechodzić z nią na „ty”, gdyż już wiedziałem, że nie ominie mnie kolejna wycieczka. Szlag, a dopiero co musiałem zajmować się inną. - Raleigh Greengrass - przedstawiłem jej się wspaniałomyślnie. Lepiej, aby wiedziała kto będzie ją oprowadzał, jeżeli już i tak mało do tego dojść. Poza tym moje pytanie pochodziło raczej z głębi serca, aniżeli z konieczności. Byłem tego zwyczajnie ciekaw, a więc i nie wypadało mi zignorować jej ewentualną niewiedzę w zakresie mojej osoby, chociaż nie mogłem być pewien czy i ona zdaje sobie sprawę z moich kwalifikacji. W końcu jaką miała pewność, że byłem odpowiednim człowiekiem do oprowadzenia jej po rezerwacie? Skinąłem dłonią, wskazując jej drogę w głąb rezerwatu, którą przebyłem, aby tu do niej przyjść. - Zapraszam na wycieczkę.
- Panno Wilkes - przerwałem ewentualny dalszy potok słów, chociaż wcale się na niego nie zanosiło. - w jakim rezerwacie pracowałaś? - nieświadomie zacząłem przechodzić z nią na „ty”, gdyż już wiedziałem, że nie ominie mnie kolejna wycieczka. Szlag, a dopiero co musiałem zajmować się inną. - Raleigh Greengrass - przedstawiłem jej się wspaniałomyślnie. Lepiej, aby wiedziała kto będzie ją oprowadzał, jeżeli już i tak mało do tego dojść. Poza tym moje pytanie pochodziło raczej z głębi serca, aniżeli z konieczności. Byłem tego zwyczajnie ciekaw, a więc i nie wypadało mi zignorować jej ewentualną niewiedzę w zakresie mojej osoby, chociaż nie mogłem być pewien czy i ona zdaje sobie sprawę z moich kwalifikacji. W końcu jaką miała pewność, że byłem odpowiednim człowiekiem do oprowadzenia jej po rezerwacie? Skinąłem dłonią, wskazując jej drogę w głąb rezerwatu, którą przebyłem, aby tu do niej przyjść. - Zapraszam na wycieczkę.
Gość
Gość
Nie zwracała uwagi na ilość wypowiadanych przez siebie słów, w końcu ten zadawał pytania, ona na nie odpowiadała. A jaki sens ma rzucanie haseł lub odpowiadanie pytaniem na pytanie w podobnej sytuacji? Jej nie zależało na zdenerwowaniu kogokolwiek czy pogrywanie sobie, a na czasie i załatwieniu sprawy z jednoczesnym brakiem negatywnych relacji z kimkolwiek. Nie znała mężczyzny stojącego przed nią, nie miała więc potrzeby osądzać go z góry i drzeć z nim koty. Nie taka była jej natura, nie zwykła robić sobie wrogów nigdzie. O wiele bardziej od wrogich stosunków wolała te neutralne. Pozostawało mieć nadzieję, że jej rozmówca również nie ma zamiarów obrażać czy kłócić się. Jak na razie sytuacja polepszała się, a wcześniejsze problemy wydawały się blaknąć. A przynajmniej miała taką nadzieję, bo słysząc nazwisko mężczyzny coś w niej drgnęło. Nie myliła się wcześniej co do jego czystości krwi, mimo to postanowiła w miarę swoich możliwości zachowywać się neutralnie. Dla niej ten nie różnił się od innych poznanych jej osób, czego nie miała zamiaru mówić na głos. Jeszcze by się obraził...
Skinęła głową po tym jak się przedstawił. Sama nie musiała tego mówić, w końcu już na samym początku wiedział.
-Dziękuję- odpowiedziała na jego zaproszenie, ruszając w wyznaczoną przez niego stronę. Krok starała się mieć równy z tym jego, obserwując jednak to co działo się dookoła.
- Pracowałam ze szwedzkimi smokami krótkopyskimi w rezerwacie w Szkocji - odpowiedziała dopiero teraz na jego pytanie, przywołując myślami wspomnienia z tamtego miejsca. - Studiowałam ich zachowanie i życie, chociaż obecnie nie mam okazji wykorzystywać tej wiedzy w praktyce...
Odpowiadając zerknęła na niego, chcąc zbadać czy aby jej te dość długie odpowiedzi jednak go w żaden sposób nie męczą. Po co by jednak pytał? Z grzeczności? Nie sądziła, by ten chciał się w ten sposób wysilać. Z doświadczenia wiedziała, że ci raczej tego nie robią. Szybko jednak skarciła się w myślach, przyłapując się na przypinaniu określonej metki każdemu szlachetnie urodzonemu. Czasami jednak było to dość silne, zresztą z pewnością wiele osób wywodzących się z rodzin jak ona, miało podobne przemyślenia.
- Zajmowałeś się jeszcze jakimiś smokami oprócz trójogonów edalskich? - spytała, zerkając na niego. Na szczęście czuła się coraz bardziej swobodnie, a wcześniej słysząc z jego ust formę mało formalną, postanowiła ją pochwycić.
Skinęła głową po tym jak się przedstawił. Sama nie musiała tego mówić, w końcu już na samym początku wiedział.
-Dziękuję- odpowiedziała na jego zaproszenie, ruszając w wyznaczoną przez niego stronę. Krok starała się mieć równy z tym jego, obserwując jednak to co działo się dookoła.
- Pracowałam ze szwedzkimi smokami krótkopyskimi w rezerwacie w Szkocji - odpowiedziała dopiero teraz na jego pytanie, przywołując myślami wspomnienia z tamtego miejsca. - Studiowałam ich zachowanie i życie, chociaż obecnie nie mam okazji wykorzystywać tej wiedzy w praktyce...
Odpowiadając zerknęła na niego, chcąc zbadać czy aby jej te dość długie odpowiedzi jednak go w żaden sposób nie męczą. Po co by jednak pytał? Z grzeczności? Nie sądziła, by ten chciał się w ten sposób wysilać. Z doświadczenia wiedziała, że ci raczej tego nie robią. Szybko jednak skarciła się w myślach, przyłapując się na przypinaniu określonej metki każdemu szlachetnie urodzonemu. Czasami jednak było to dość silne, zresztą z pewnością wiele osób wywodzących się z rodzin jak ona, miało podobne przemyślenia.
- Zajmowałeś się jeszcze jakimiś smokami oprócz trójogonów edalskich? - spytała, zerkając na niego. Na szczęście czuła się coraz bardziej swobodnie, a wcześniej słysząc z jego ust formę mało formalną, postanowiła ją pochwycić.
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wyszliśmy na chłodne, świeże powietrze, a ja poprowadziłem Grace wzdłuż linii budynków. Czekało nas niezwykle długie popołudnie. Peak District było naprawdę ogromne i jeżeli chciała je całe zwiedzić, musiała albo mieć naprawdę dużo czasu, albo niezwykle tego potrzebować. Na dobry początek zamierzałem pokazać jej miejsce, w którym odpoczywały smoki, a potem się zobaczy. Zupełnie zaburzyła mój rytm dnia, ale nie skarżyłem się specjalnie, chociaż przecież mogłem. Wyzwanie, jakim było zaprezentowanie rezerwatu z jak najlepszej strony, nigdy nie kusiło mnie, abym je podjął. W takich sytuacjach lepiej sprawdzał się właśnie Walter. Jak ja żałowałem, że go tutaj z nami nie było! Szedłem dość szybko, więc za parę minut powinniśmy dostrzec pierwsze smocze sylwetki. Byłem pod milczącym wrażeniem, iż utrzymuje mi kroku.
- I jak wrażenia? Dlaczego nie pracujesz w smoczym rezerwacie? Bo nie pracujesz, prawda? - dopytywałem się, ale sam nie byłem pewien czy naprawdę mnie to interesowało czy jedynie chciałem zająć sobie jakoś ten czas wypełniony wędrówką do celu. Na pewno byłem zaciekawiony jak to się działo, że ktoś posiadający taką wiedzę o Szwedzkich Krótkopyskich jest w stanie porzucić ich rezerwat i zwiedzać teraz Peak District. Ja chyba nie byłbym w stanie od tak się stąd wynieść i zapomnieć o tych wszystkich smokach znajdujących się pod moją opieką. Zerknąłem na nią, słysząc jej pytanie. - Miałem do czynienia z różnymi rasami podczas wypraw. Czasami komuś wydaje się, że widział Trójogona, a na miejscu zastajemy Ogniomiota Katalońskiego. Większość czarodziejów jest ignorantami. Dla nich smok to tylko smok. - odpowiedziałem, ale postanowiłem jeszcze coś dodać. - Nie na długo. Trójogony są mi najbliższe i to im poświęcam całą swą uwagę. Chyba, że zdarza się, iż musimy sprawować pieczę nad innym gatunkiem, nim odeślemy osobnika do odpowiedniego rezerwatu, ale to się chyba nie wlicza do opieki na pełen etat. Pierwszy przystanek. - oznajmiłem, gdy zatrzymaliśmy się przy ogrodzonym fragmencie rezerwatu, w którym znajdowały się smocze legowiska. Po kilku minutach ruszyliśmy dalej, najpewniej ku ogromnej polanie, na której smoczęta po raz pierwszy rozpościerały skrzydła. Zamierzałem uwinąć się z tym jak najszybciej.
- I jak wrażenia? Dlaczego nie pracujesz w smoczym rezerwacie? Bo nie pracujesz, prawda? - dopytywałem się, ale sam nie byłem pewien czy naprawdę mnie to interesowało czy jedynie chciałem zająć sobie jakoś ten czas wypełniony wędrówką do celu. Na pewno byłem zaciekawiony jak to się działo, że ktoś posiadający taką wiedzę o Szwedzkich Krótkopyskich jest w stanie porzucić ich rezerwat i zwiedzać teraz Peak District. Ja chyba nie byłbym w stanie od tak się stąd wynieść i zapomnieć o tych wszystkich smokach znajdujących się pod moją opieką. Zerknąłem na nią, słysząc jej pytanie. - Miałem do czynienia z różnymi rasami podczas wypraw. Czasami komuś wydaje się, że widział Trójogona, a na miejscu zastajemy Ogniomiota Katalońskiego. Większość czarodziejów jest ignorantami. Dla nich smok to tylko smok. - odpowiedziałem, ale postanowiłem jeszcze coś dodać. - Nie na długo. Trójogony są mi najbliższe i to im poświęcam całą swą uwagę. Chyba, że zdarza się, iż musimy sprawować pieczę nad innym gatunkiem, nim odeślemy osobnika do odpowiedniego rezerwatu, ale to się chyba nie wlicza do opieki na pełen etat. Pierwszy przystanek. - oznajmiłem, gdy zatrzymaliśmy się przy ogrodzonym fragmencie rezerwatu, w którym znajdowały się smocze legowiska. Po kilku minutach ruszyliśmy dalej, najpewniej ku ogromnej polanie, na której smoczęta po raz pierwszy rozpościerały skrzydła. Zamierzałem uwinąć się z tym jak najszybciej.
Gość
Gość
Ostatnimi czasu nie miała tego komfortu, by zagospodarować chociaż odrobinę wolnego czasu dla siebie. A przynajmniej nie w godzinach, w których mogła odwiedzać podobne miejsca. Noc była cała jej, jednakże po całym dniu spędzonym na pracy, nie miała już siły na nic innego, jak siedzenie przed kominkiem i dalsze studiowanie babcinej biblioteczki. Dzisiejszy dzień był więc jednym z tych wyjątkowych, kiedy potrafiła znaleźć kilka wolnych chwil na zrobienia czegoś przyjemnego, w tym przypadku zwiedzenie rezerwatu. Zależało jej na obejrzeniu jednego konkretnego okazu ze wszystkich obecnych w Peak Dristrict, chociaż nie miała zamiaru narzekać na obejrzeniu kilku innych. Dawno nie miała okazji podziwiać smoków.
- Nie, teraz prowadzę coś na kształt przytułku, w którym opiekuję się głównie porzuconymi zwierzętami lub tymi, które uda się uratować od nielegalnego handlu i innych tym podobnych rzeczy. Naturalnie smoki są zbyt duże i niebezpieczne do trzymania ich w podobnym miejscu, dlatego musiałam Wam oddać znalezione jajo - odpowiedziała z lekką nutą żalu na te ostatnie słowa. Najchętniej zatrzymałaby zwierzę u siebie, miała wcześniej styczność ze smokami, więc umiałaby się nim zająć. Stanowił on jednak zagrożenie dla pozostałych jej "wychowanków", a i sam jej przytułek nie był przystosowany do przetrzymywania tak wielkich stworzeń. - A co się tyczy wrażeń i moich powodów do zmiany miejsca pracy... Cóż, po prostu nie wydawało mi się być to miejsce odpowiednie dla mnie.
Po tych słowach wzruszyła ramionami, nie chcąc się szczególnie rozwodzić nad tą sprawą. Miało to miejsce jakiś czas temu, a długo musiałaby opowiadać, dlaczego skończyła w taki sposób, a nie inny. Bądź co bądź rozmawiała właśnie z nieznajomym, którego nie do końca chciała wdrążać we wszystkie aspekty swojego życia.
Z uwagą słuchała jego słów, co jakiś czas potakując głową. Rzeczywiście. Wiele osób nie zwracało uwagi nawet na same rasy zwierząt, a co dopiero na ich gatunki. Same smoki były dość popularne, tak więc ich ogólna definicja i wygląd były wszystkim znane. Gorzej było z tymi mniejszymi, o których nie mówi się na co dzień. Kiedy więc Grace co jakiś czas dostaje wiadomość o grasujących zwierzętach, nierzadko dostaje tylko tyle informacji, a przecież to nie były konkretne wytyczne. Każde zwierzę wymagało innego podejścia, a czasami musiała podejmować się swojego zadania na ślepo.
- W ogóle nie podziękowałam Ci za to, iż postanowiłeś mnie oprowadzić. Jestem bardzo wdzięczna. Jeśli jednak nie masz zbyt dużo czasu, to możesz zaprowadzić mnie do tego jednego konkretnego trójogona... - powiedziała, zatrzymując się przy wyznaczonym miejscu. Mimowolnie uśmiech pojawił się na jej twarzy, dostrzegając potężne stworzenia. O wiele milszym jednak widokiem były mniejsze smoki, uczące się dopiero smoczych umiejętności.
- To jest coś wspaniałego... - powiedziała cicho, bardziej mówiąc do siebie, niż do mężczyzny obok.
- Nie, teraz prowadzę coś na kształt przytułku, w którym opiekuję się głównie porzuconymi zwierzętami lub tymi, które uda się uratować od nielegalnego handlu i innych tym podobnych rzeczy. Naturalnie smoki są zbyt duże i niebezpieczne do trzymania ich w podobnym miejscu, dlatego musiałam Wam oddać znalezione jajo - odpowiedziała z lekką nutą żalu na te ostatnie słowa. Najchętniej zatrzymałaby zwierzę u siebie, miała wcześniej styczność ze smokami, więc umiałaby się nim zająć. Stanowił on jednak zagrożenie dla pozostałych jej "wychowanków", a i sam jej przytułek nie był przystosowany do przetrzymywania tak wielkich stworzeń. - A co się tyczy wrażeń i moich powodów do zmiany miejsca pracy... Cóż, po prostu nie wydawało mi się być to miejsce odpowiednie dla mnie.
Po tych słowach wzruszyła ramionami, nie chcąc się szczególnie rozwodzić nad tą sprawą. Miało to miejsce jakiś czas temu, a długo musiałaby opowiadać, dlaczego skończyła w taki sposób, a nie inny. Bądź co bądź rozmawiała właśnie z nieznajomym, którego nie do końca chciała wdrążać we wszystkie aspekty swojego życia.
Z uwagą słuchała jego słów, co jakiś czas potakując głową. Rzeczywiście. Wiele osób nie zwracało uwagi nawet na same rasy zwierząt, a co dopiero na ich gatunki. Same smoki były dość popularne, tak więc ich ogólna definicja i wygląd były wszystkim znane. Gorzej było z tymi mniejszymi, o których nie mówi się na co dzień. Kiedy więc Grace co jakiś czas dostaje wiadomość o grasujących zwierzętach, nierzadko dostaje tylko tyle informacji, a przecież to nie były konkretne wytyczne. Każde zwierzę wymagało innego podejścia, a czasami musiała podejmować się swojego zadania na ślepo.
- W ogóle nie podziękowałam Ci za to, iż postanowiłeś mnie oprowadzić. Jestem bardzo wdzięczna. Jeśli jednak nie masz zbyt dużo czasu, to możesz zaprowadzić mnie do tego jednego konkretnego trójogona... - powiedziała, zatrzymując się przy wyznaczonym miejscu. Mimowolnie uśmiech pojawił się na jej twarzy, dostrzegając potężne stworzenia. O wiele milszym jednak widokiem były mniejsze smoki, uczące się dopiero smoczych umiejętności.
- To jest coś wspaniałego... - powiedziała cicho, bardziej mówiąc do siebie, niż do mężczyzny obok.
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Słuchałem jej słów i doprawy nie mogłem się nadziwić. Jak można było w ogóle pomyśleć o podjęciu podobnej decyzji? Nie wiedziałem co nią kierowało i nie zamierzałem zagłębiać się w tym temacie, a jednak możliwość porzucenia smoków dla mniejszych zwierząt była dla mnie niepojęta. Ten rezerwat był całym moim życiem. Poświęciłem mu niezliczone godziny, jeszcze zanim w ogóle mogłem wziąć pod uwagę opiekę na pełen etat. To tutaj zyskałem niezbędne doświadczenie i wielokrotnie utraciłem zdrowie. Niedaleko od smoczych legowisk zostałem poparzony. Teoretycznie powinienem wzdrygać się na samo wspomnienie tego dnia, a jednak nie potrafiłem zejść z początkowo obranej ścieżki. To było moje prawdziwe życie. Gładzenie twardej, smoczej skóry i wdychanie powietrza kipiącego od siarki. Popatrzyłem na nią mimowolnie, szukając w jej twarzy wyjaśnienia dla tak absurdalnej decyzji. Nie doczekałem się odpowiedzi, ale tego się spodziewałem.
- To była dobra decyzja. W Peak District zajmiemy się nim najlepiej. - stwierdziłem, mając pełne prawo do wyrażania tego typu opinii. Nasz rezerwat był wyspecjalizowany w opiece nad trójogonami, mieliśmy to doświadczenie, którego brak nierzadko gubił początkujących hodowców smoków. Zerknąłem na nią kątem oka, kiedy tak wprost odwołała się do mojego czasu, ale nic nie powiedziałem. Skoro dała mi ku temu przyzwolenie, zamierzałem zminimalizować czas, jaki mieliśmy spędzić razem. Miałem na głowie wystarczająco dużo, aby dodatkowe wycieczki nie były mi potrzebne. - Poznajesz „swojego”? - zapytałem, kiedy Grace wpatrywała się w młodziutkie smoki. Niektóre z nich faktycznie mogły już uczyć się latać. Niezdarnie podrygiwały w miejscu, starając się zmusić swoje słabe skrzydła do współpracy. Każde wzniesienie się na chociażby kilka centymetrów było ich małym sukcesem, nagradzanym przez opiekunów. Poza nimi i kilkoma starszymi osobnikami, na polanie znajdowały się też maluchy. Śledziły zazdrosnymi spojrzeniami gadzich oczu swoich rówieśników, najpewniej marząc, że za niedługo i one będą mogły tego doświadczyć. Wśród nich powinien znajdować się także ten niedawno wykluty. Nie zamykaliśmy najmłodszych na osobności, jeżeli tylko były zdrowe i do tej pory wychodziło im to na dobre. Uczyły się zachowań od starszych smoków, dzięki czemu nie istniały potem problemy z ułożeniem takiego smoka. Był już społecznie przystosowany. - Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, będzie mógł latać już za… - ale nigdy nie miałem dokończyć tego zdania. Najpierw dosłyszałem ciężkie kroki - stopy miażdżące lekkie i cienkie gałązki. Po chwili dołączyły do nich słowa, wezwanie do pomocy. Westchnąłem, spoglądając na młodego chłopaka przed sobą z niejasną niechęcią. Gdyby tylko był rozsądniejszy, nie musiałbym co chwile wokół niego krążyć. - Idź po brzękadła. - poleciłem mu, obserwując jak obraca się na pięcie, aby wykonać polecenie. Nie były potrzebne, ale zajęcie na chwilę tego partacza mogło się przydać. Może wówczas nie narobi więcej szkód. Odwróciłem się w stronę Grace. - To ten - wskazałem jej właściwego osobnika, podczas gdy drugą dłonią już sięgałem po różdżkę. Z jej końca wystrzeliła srebrzysta mgiełka. Krążyła przez chwilę wokół mnie, nim nabrała kształtu. Uformowana we wdzięczną jaskółkę, wystrzeliła w powietrze, aby odnaleźć właściwą osobę. - Nagły przypadek. Zaczekaj tutaj, za kilka minut ktoś poprowadzi dalej Twoją wycieczkę. Skorupki będą czekały na Ciebie w dziale administracyjnym, odbierz je jak będziesz wychodziła. - cóż za paradoks. Chciałem, aby ta wycieczka skończyła się jak najszybciej, a mimo wszystko, wcale nie ucieszyłem się, kiedy wreszcie do tego doszło. Już lepsze oprowadzania od naprawiania czyichś błędów, ale cóż mogłem na to poradzić. Pożegnałem się z nią i pognałem w głąb rezerwatu.
|zt
- To była dobra decyzja. W Peak District zajmiemy się nim najlepiej. - stwierdziłem, mając pełne prawo do wyrażania tego typu opinii. Nasz rezerwat był wyspecjalizowany w opiece nad trójogonami, mieliśmy to doświadczenie, którego brak nierzadko gubił początkujących hodowców smoków. Zerknąłem na nią kątem oka, kiedy tak wprost odwołała się do mojego czasu, ale nic nie powiedziałem. Skoro dała mi ku temu przyzwolenie, zamierzałem zminimalizować czas, jaki mieliśmy spędzić razem. Miałem na głowie wystarczająco dużo, aby dodatkowe wycieczki nie były mi potrzebne. - Poznajesz „swojego”? - zapytałem, kiedy Grace wpatrywała się w młodziutkie smoki. Niektóre z nich faktycznie mogły już uczyć się latać. Niezdarnie podrygiwały w miejscu, starając się zmusić swoje słabe skrzydła do współpracy. Każde wzniesienie się na chociażby kilka centymetrów było ich małym sukcesem, nagradzanym przez opiekunów. Poza nimi i kilkoma starszymi osobnikami, na polanie znajdowały się też maluchy. Śledziły zazdrosnymi spojrzeniami gadzich oczu swoich rówieśników, najpewniej marząc, że za niedługo i one będą mogły tego doświadczyć. Wśród nich powinien znajdować się także ten niedawno wykluty. Nie zamykaliśmy najmłodszych na osobności, jeżeli tylko były zdrowe i do tej pory wychodziło im to na dobre. Uczyły się zachowań od starszych smoków, dzięki czemu nie istniały potem problemy z ułożeniem takiego smoka. Był już społecznie przystosowany. - Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, będzie mógł latać już za… - ale nigdy nie miałem dokończyć tego zdania. Najpierw dosłyszałem ciężkie kroki - stopy miażdżące lekkie i cienkie gałązki. Po chwili dołączyły do nich słowa, wezwanie do pomocy. Westchnąłem, spoglądając na młodego chłopaka przed sobą z niejasną niechęcią. Gdyby tylko był rozsądniejszy, nie musiałbym co chwile wokół niego krążyć. - Idź po brzękadła. - poleciłem mu, obserwując jak obraca się na pięcie, aby wykonać polecenie. Nie były potrzebne, ale zajęcie na chwilę tego partacza mogło się przydać. Może wówczas nie narobi więcej szkód. Odwróciłem się w stronę Grace. - To ten - wskazałem jej właściwego osobnika, podczas gdy drugą dłonią już sięgałem po różdżkę. Z jej końca wystrzeliła srebrzysta mgiełka. Krążyła przez chwilę wokół mnie, nim nabrała kształtu. Uformowana we wdzięczną jaskółkę, wystrzeliła w powietrze, aby odnaleźć właściwą osobę. - Nagły przypadek. Zaczekaj tutaj, za kilka minut ktoś poprowadzi dalej Twoją wycieczkę. Skorupki będą czekały na Ciebie w dziale administracyjnym, odbierz je jak będziesz wychodziła. - cóż za paradoks. Chciałem, aby ta wycieczka skończyła się jak najszybciej, a mimo wszystko, wcale nie ucieszyłem się, kiedy wreszcie do tego doszło. Już lepsze oprowadzania od naprawiania czyichś błędów, ale cóż mogłem na to poradzić. Pożegnałem się z nią i pognałem w głąb rezerwatu.
|zt
Gość
Gość
Nie spodziewała się zrozumienia. Było wiele osób, nie potrafiących zrozumieć decyzji dotyczącej porzucenia rezerwatów, konkretnych gatunków... Ona jednak nie potrzebowała tego, bo sama była pewna swojego. Wiedziała iż postąpiła właściwie, a owoce tej pewności zbierała po dziś dzień. I w żadnym wypadku nie były one tymi negatywnymi, a wręcz przeciwnie. Czuła ogromną satysfakcję związaną z tym, co robi. Od pierwszego dnia rozpoczęcia przygotowań Przytułku, poprzez jego ukończenie, po teraźniejszość szczerze cieszyła się, że dane jej było spełnić swoje marzenie. A przecież ono nie sprawiało jej problemu z odwiedzaniem innych hodowli, widzeniem tych stworzeń, których nie mogła trzymać u siebie. Tak jak dzisiejszego dnia, kiedy udało jej się wyłuskać odrobinę wolnej chwili.
Z początku przyglądała się tym większym osobnikom, dopiero po chwili zwróciła uwagę na te mniejsze, dokładnie się nim przyglądając. Nie odpowiedziała na jego pytanie, marszcząc delikatnie oczy i chcąc uważniej przyjrzeć się tamtym. Nie łatwo jednak było odnaleźć tego konkretnego smoka, skoro nawet go nie widziała. Skorupka jajka niewiele mogła jej powiedzieć. Wiedziała to, jednak czuła delikatny ucisk żalu do siebie, iż nawet intuicja nie podpowiadała jej żadnego konkretnego z nich. A jednak nie umiała, zauważyła go dopiero, kiedy jej towarzysz go wskazał. Wówczas uśmiechnęła się pod nosem, kiwając powoli głową potakująco. Poczuła charakterystyczne ukłucie swego rodzaju dumy i szczęścia. W końcu to ona przysłużyła się do tego, iż smok znajduje się w rezerwacie. To właśnie było to, co kochała w swoim życiu. Te chwile radości. Niczego więcej nie potrzebowała.
Z początku była tak wpatrzona w zwierzę, iż nie docierały do niej zewnętrzne bodźce. Dopiero po chwili wróciła do rzeczywistości, niechętnie przenosząc wzrok na mężczyznę. A jednak po jego słowach uśmiechnęła się, kiwając głową.
- W porządku. Dziękuję bardzo za ... Twój czas - powiedziała, chwilę wahając się przy formie zwrócenia się do niego. Ostatecznie poszła za jego przykładem, wybierając nieformalność.
Chwilę za nim patrzyła, by przenieść wzrok z powrotem na smoka. Dzięki temu, gdy przyszedł jej nowy towarzysz, ona zdążyła nasycić się tym widokiem.
Grace nie zabawiła długo w rezerwacie. Po zobaczeniu tego, czego chciała, przekonała mężczyznę, iż nie musi się kłopotać. Ten odprowadził ją do budynku administracyjnego, z którego zabrała skorupki. Później opuściła rezerwat, teleportując się do domu z uśmiechem na twarzy i radością w oczach.
|zt
Z początku przyglądała się tym większym osobnikom, dopiero po chwili zwróciła uwagę na te mniejsze, dokładnie się nim przyglądając. Nie odpowiedziała na jego pytanie, marszcząc delikatnie oczy i chcąc uważniej przyjrzeć się tamtym. Nie łatwo jednak było odnaleźć tego konkretnego smoka, skoro nawet go nie widziała. Skorupka jajka niewiele mogła jej powiedzieć. Wiedziała to, jednak czuła delikatny ucisk żalu do siebie, iż nawet intuicja nie podpowiadała jej żadnego konkretnego z nich. A jednak nie umiała, zauważyła go dopiero, kiedy jej towarzysz go wskazał. Wówczas uśmiechnęła się pod nosem, kiwając powoli głową potakująco. Poczuła charakterystyczne ukłucie swego rodzaju dumy i szczęścia. W końcu to ona przysłużyła się do tego, iż smok znajduje się w rezerwacie. To właśnie było to, co kochała w swoim życiu. Te chwile radości. Niczego więcej nie potrzebowała.
Z początku była tak wpatrzona w zwierzę, iż nie docierały do niej zewnętrzne bodźce. Dopiero po chwili wróciła do rzeczywistości, niechętnie przenosząc wzrok na mężczyznę. A jednak po jego słowach uśmiechnęła się, kiwając głową.
- W porządku. Dziękuję bardzo za ... Twój czas - powiedziała, chwilę wahając się przy formie zwrócenia się do niego. Ostatecznie poszła za jego przykładem, wybierając nieformalność.
Chwilę za nim patrzyła, by przenieść wzrok z powrotem na smoka. Dzięki temu, gdy przyszedł jej nowy towarzysz, ona zdążyła nasycić się tym widokiem.
Grace nie zabawiła długo w rezerwacie. Po zobaczeniu tego, czego chciała, przekonała mężczyznę, iż nie musi się kłopotać. Ten odprowadził ją do budynku administracyjnego, z którego zabrała skorupki. Później opuściła rezerwat, teleportując się do domu z uśmiechem na twarzy i radością w oczach.
|zt
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zagroda wschodnia
Szybka odpowiedź