Sala Główna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Sala Główna
Prosto z wystawnego holu, goście przechodzą do Sali Głównej o wysokim sklepieniu. W miejscu, gdzie zazwyczaj znajduje się widownia, wypełniona rzędami wygodnych siedzisk, nie ma teraz żadnego krzesła – pozostała wyłącznie odsłonięta marmurowa podłoga. Niezwykle śliska, momentami wydaje się wręcz lustrzanie odbijać roziskrzony świecami bogaty żyrandol, lewitujący idealnie w połowie wysokości budynku. Parkiet i centrum wydarzeń są doskonale oświetlone, ale z parteru nie sposób ujrzeć wnętrza lóż. Zresztą, kto błądziłby z głową zadartą do góry, gdy wokół tyle piękna? Zarówno w postaci śmietanki towarzyskiej magicznego Londynu jak i zachwycających zdobień ścian.
Co kilka metrów, odgrodzone kolumnami, ściany zdobią wyjątkowe drzeworyty, ukazujące atrybuty i charakterystyczne cechy każdego ze szlacheckich rodów. Są tu polowania, smoki, targane wiatrem żagle, wyjątkowe Sabaty, przesypujące się góry galeonów, piękne profile nestorów i matron. Z dystansu wydają się poruszać, ale gdyby ktoś postanowił przyjrzeć się żyjącej scenie z bliska, zobaczy tylko doskonale wyryte w dębowym drzewie nieruchome postaci, wzbogacone gdzieniegdzie prawdziwymi złoceniami.
Na scenie – niegdyś teatralnej, teraz stricte muzycznej – występuje Magiczna Orkiestra Klasyczna. Początkowo z instrumentów wydobywają się ciche, zapraszające dźwięki, sprzyjające konwersacji a wśród muzyków nie ma jeszcze gwiazdy wieczoru: oszałamiającej Belle.
Co kilka metrów, odgrodzone kolumnami, ściany zdobią wyjątkowe drzeworyty, ukazujące atrybuty i charakterystyczne cechy każdego ze szlacheckich rodów. Są tu polowania, smoki, targane wiatrem żagle, wyjątkowe Sabaty, przesypujące się góry galeonów, piękne profile nestorów i matron. Z dystansu wydają się poruszać, ale gdyby ktoś postanowił przyjrzeć się żyjącej scenie z bliska, zobaczy tylko doskonale wyryte w dębowym drzewie nieruchome postaci, wzbogacone gdzieniegdzie prawdziwymi złoceniami.
Na scenie – niegdyś teatralnej, teraz stricte muzycznej – występuje Magiczna Orkiestra Klasyczna. Początkowo z instrumentów wydobywają się ciche, zapraszające dźwięki, sprzyjające konwersacji a wśród muzyków nie ma jeszcze gwiazdy wieczoru: oszałamiającej Belle.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:12, w całości zmieniany 2 razy
Wydawało się - chyba nawet słusznie - że świat czarodziejski dużo mocniej obfitował we wszelkie możliwe formy oceny. Nawet wśród poszczególnych, tak nieprzyjemnych podziałów na czystość krwi, istniały normy i szufladki, które przyklejano każdemu, kto chociaż otarł się o jej fakturę. Musiała się i z tym liczyć Inara, nawet jeśli sama starała się unikać podobnych deskrypcji, była wystarczająco wiele razy poddawana takim obiekcjom, by wiedzieć - że wernisażowi goście robili dokładnie to samo. I mimo tej świadomości - pojawiła się na miejscu z nadzieją, że znajdzie duszę (z którą przeciecz się tu umawiała), która odgoni niepotrzebne domysły.
W teorii pojawiła sie z Juliusem, który bardzo szybko zajął się rozmową ze szlachcicem, którego Inara nie kojarzyła. Dobrze. Przynajmniej nie będą wyglądali, jakby celowo sie unikali. Pod tym względem...przynajmniej się dogadywali.
- Oczywiście! - odpowiedziała z widocznym entuzjazmem. Okazji do spotkań poza miejską głuszą, należały raczej do rzadkości, a - jak się alchemiczka przekonała ostatnio - zdecydowanie pokrzepiająco wpływają na umysł - To pozwól mi być tym, kto cię przemoże - powędrowała wzrokiem na obraz, w którym swoje spojrzenie utkwiła przyjaciółka - Zapewne...albo zawsze można im kupić ominiokulary. Może jak się kilkakrotnie przyjrzą danemu zjawisku, to zobaczą coś więcej niż to co chcą - westchnęła, wypuszczając cicho powietrze przez nos. Wiedziała co trapi Lizzie i chociaż miała wielką chęć sięgnięcia po źródło jej bólu, pozwalała, by aurorka sama zdecydowała, co z tym zrobić. I - znała jasnowłosa na tyle by wiedzieć, że nie należała do osób, które poddają się użalaniu. Nie ona.
- Skoro się panna przyznaje, łaskawie zapomnę o raniących mnie słowach - wzniosła oczy ku górze, by na koniec po prostu parsknąć cichym śmiechem, tym samym rujnując ich króciutki, aktorski występ. Stały wystarczając (znośnie) daleko od śledzących ich oczu, by mogły pozwolić sobie na większą swobodę słów - Zazwyczaj wiesz wszystko "przed" niż "po", chyba że zostałabym postawiona przed faktem dokonanym - skwitowała, marszcząc przy tym brwi, jakby mierzyła się z ciężkością zastałej myśli. Poruszyła jednak głową, czując, że w tonie przyjaciółki przebłyskiwała lżejsza nuta.
Ozdobiła usta uśmiechem, pozwalając, by wyższa od niej kobieta, chwyciła ją za dłonie - Jeszcze nie ma zbyt wielu powodów do dumy, ale.. - zaśmiała się cicho - to jest coś, co rzeczywiście chcę robić. Nie znam wyniku, nie wiem, czy wszystko wypali, jednak przez głowę mi nie przeszło, żeby sie poddawać - nie trzeba było jej podjudzać, by mówiła, szczególnie, że ostatnio sama wiele czasu poświęciła na przygotowanie odpowiednich materiałów i planu, który własnie był poddawany Ministerialnej ocenie - Jeśli nam się powiedzie...i znajdziemy lekarstwo lub cokolwiek, co zmieni tę chorobę, to...będziesz mogła być rzeczywiście dumna i - tu uniosła podbródek, parodiujący powagę wspomnianej dumy - będziesz miała za przyjaciółkę znaną alchemiczkę - oczy błyszczały kpiąco, a palce wciąż zaciskały się na dłoniach jasnowłosej, by ze śmiechem zakończyć swoje słowa.
W teorii pojawiła sie z Juliusem, który bardzo szybko zajął się rozmową ze szlachcicem, którego Inara nie kojarzyła. Dobrze. Przynajmniej nie będą wyglądali, jakby celowo sie unikali. Pod tym względem...przynajmniej się dogadywali.
- Oczywiście! - odpowiedziała z widocznym entuzjazmem. Okazji do spotkań poza miejską głuszą, należały raczej do rzadkości, a - jak się alchemiczka przekonała ostatnio - zdecydowanie pokrzepiająco wpływają na umysł - To pozwól mi być tym, kto cię przemoże - powędrowała wzrokiem na obraz, w którym swoje spojrzenie utkwiła przyjaciółka - Zapewne...albo zawsze można im kupić ominiokulary. Może jak się kilkakrotnie przyjrzą danemu zjawisku, to zobaczą coś więcej niż to co chcą - westchnęła, wypuszczając cicho powietrze przez nos. Wiedziała co trapi Lizzie i chociaż miała wielką chęć sięgnięcia po źródło jej bólu, pozwalała, by aurorka sama zdecydowała, co z tym zrobić. I - znała jasnowłosa na tyle by wiedzieć, że nie należała do osób, które poddają się użalaniu. Nie ona.
- Skoro się panna przyznaje, łaskawie zapomnę o raniących mnie słowach - wzniosła oczy ku górze, by na koniec po prostu parsknąć cichym śmiechem, tym samym rujnując ich króciutki, aktorski występ. Stały wystarczając (znośnie) daleko od śledzących ich oczu, by mogły pozwolić sobie na większą swobodę słów - Zazwyczaj wiesz wszystko "przed" niż "po", chyba że zostałabym postawiona przed faktem dokonanym - skwitowała, marszcząc przy tym brwi, jakby mierzyła się z ciężkością zastałej myśli. Poruszyła jednak głową, czując, że w tonie przyjaciółki przebłyskiwała lżejsza nuta.
Ozdobiła usta uśmiechem, pozwalając, by wyższa od niej kobieta, chwyciła ją za dłonie - Jeszcze nie ma zbyt wielu powodów do dumy, ale.. - zaśmiała się cicho - to jest coś, co rzeczywiście chcę robić. Nie znam wyniku, nie wiem, czy wszystko wypali, jednak przez głowę mi nie przeszło, żeby sie poddawać - nie trzeba było jej podjudzać, by mówiła, szczególnie, że ostatnio sama wiele czasu poświęciła na przygotowanie odpowiednich materiałów i planu, który własnie był poddawany Ministerialnej ocenie - Jeśli nam się powiedzie...i znajdziemy lekarstwo lub cokolwiek, co zmieni tę chorobę, to...będziesz mogła być rzeczywiście dumna i - tu uniosła podbródek, parodiujący powagę wspomnianej dumy - będziesz miała za przyjaciółkę znaną alchemiczkę - oczy błyszczały kpiąco, a palce wciąż zaciskały się na dłoniach jasnowłosej, by ze śmiechem zakończyć swoje słowa.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
- Za to brata to ani jeden mi nie zazdrości - mruknął rozbawiony. Być może Fabian miał rację, ale zdecydowanie reszta członków rodziny nie była zbytnio godna pozazdroszczenia. Nie miał jednak zamiaru narzekać, byli w miejscu publicznym, każde słowo musiał dobierać z rozwagą. Przyzwyczaił się już do takiego stanu rzeczy, o wysokim przystosowaniu świadczył chociażby fakt, że potrafił się już z tego śmiać. Chociaż czy nie oznaczało to czasem osiągnięcia najwyższego poziomu rozpaczy, kiedy to człowiek śmieje się przez łzy? Chyba wolał tego nie roztrząsać w obawie, do jakich wniosków mogło to go doprowadzić. Zamiast tego wymienił swój pusty kieliszek na pełny płynnego znieczulenia.
Unosi lekko kącik ust widząc spojrzenie przyjaciela uciekające za opuszczającą ich półwilą, czyżby znał tę kobietę? Chętnie by o to zapytał, jednak tym razem inna przedstawicielka płci pięknej jest głównym przedmiotem ich rozmowy. Avery nienawidzi tego uczucia bezsilności, które przez to wszystko zaczyna w nim kiełkować. Bo właśnie ono przebija wszystko, obaj mają ręce związane sznurami niemocy. Są wszak niezdolni do wypowiedzenia mogącej rozwiązać wszystkie problemy prawdy, która jednocześnie mogłaby całą sytuację znacznie skomplikować. W geście niemego wsparcia kładzie mu dłoń na ramieniu, ale nazwisko, które pada z ust blond kompana sprawia, że opuszcza ją powoli. Isolde jako przełożona? Już? Przecież kiedy ostatnio się widzieli była pod pieczą Samaela? Jak to możliwe? Nie może oprzeć się wrażeniu, że ich ostatnie spotkanie miało miejsce naprawdę wieki temu i wszystko od tego czasu uległo wielkim zmianom. Zmianom, których to nawet nie zauważył, gdy przemykały obok niego. Powinien odezwać się do Lady Buldstrode, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że się boi. Po jego twarzy przebiegł nieodgadniony cień, ale znikł równie szybko jak się pojawił, a Søren ponownie skupił całą swoją uwagę na przyjacielu.
- W takim razie jest w najlepszych możliwych rękach - odparł tylko, po czym parsknął śmiechem słysząc uwagę o ożenku. Rzeczywiście, w najbliższym czasie naprawdę nie miał zamiaru się żenić. Nie chciał skazywać jakiejś biedaczki na długo i nieszczęśliwie u swojego boku, szczerze mówiąc liczył, że uda mu się to jak najbardziej odwlec w czasie. Problemy mnożyły się niczym włosy na łysej głowie polanej eliksirem na porost. Zbyt szybko, zbyt gwałtownie, wywracały spokojny porządek rzeczy do góry nogami.
- Leandro, wyglądasz pięknie jak zwykle. - Pochyla lekko głowę w geście pełnego szacunku powitania skoro ta nie podała mu dłoni na powitanie. Lustruje chwilę ten obrazek swojego przyjaciela z małżonką, który wydaje mu się w jakiś sposób nienaturalny, ale milczy jak grób. Uśmiecha się nawet lekko słysząc tę gładką zmianę tematu oraz ten grymas w wyrazie oczu Fabian. Chyba teraz zacznie robić się ciekawie.
- Dokładnie, nie widziałem mojej uroczej kuzynki od czasu ślubu, więc jestem ciekaw jak jej się układa - mówi łagodnym tonem, nie dając w ogóle po sobie poznać, że nawet nie wiedział o takowej wizycie. Kolejna maska, typowe życie szlachcica.
Unosi lekko kącik ust widząc spojrzenie przyjaciela uciekające za opuszczającą ich półwilą, czyżby znał tę kobietę? Chętnie by o to zapytał, jednak tym razem inna przedstawicielka płci pięknej jest głównym przedmiotem ich rozmowy. Avery nienawidzi tego uczucia bezsilności, które przez to wszystko zaczyna w nim kiełkować. Bo właśnie ono przebija wszystko, obaj mają ręce związane sznurami niemocy. Są wszak niezdolni do wypowiedzenia mogącej rozwiązać wszystkie problemy prawdy, która jednocześnie mogłaby całą sytuację znacznie skomplikować. W geście niemego wsparcia kładzie mu dłoń na ramieniu, ale nazwisko, które pada z ust blond kompana sprawia, że opuszcza ją powoli. Isolde jako przełożona? Już? Przecież kiedy ostatnio się widzieli była pod pieczą Samaela? Jak to możliwe? Nie może oprzeć się wrażeniu, że ich ostatnie spotkanie miało miejsce naprawdę wieki temu i wszystko od tego czasu uległo wielkim zmianom. Zmianom, których to nawet nie zauważył, gdy przemykały obok niego. Powinien odezwać się do Lady Buldstrode, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że się boi. Po jego twarzy przebiegł nieodgadniony cień, ale znikł równie szybko jak się pojawił, a Søren ponownie skupił całą swoją uwagę na przyjacielu.
- W takim razie jest w najlepszych możliwych rękach - odparł tylko, po czym parsknął śmiechem słysząc uwagę o ożenku. Rzeczywiście, w najbliższym czasie naprawdę nie miał zamiaru się żenić. Nie chciał skazywać jakiejś biedaczki na długo i nieszczęśliwie u swojego boku, szczerze mówiąc liczył, że uda mu się to jak najbardziej odwlec w czasie. Problemy mnożyły się niczym włosy na łysej głowie polanej eliksirem na porost. Zbyt szybko, zbyt gwałtownie, wywracały spokojny porządek rzeczy do góry nogami.
- Leandro, wyglądasz pięknie jak zwykle. - Pochyla lekko głowę w geście pełnego szacunku powitania skoro ta nie podała mu dłoni na powitanie. Lustruje chwilę ten obrazek swojego przyjaciela z małżonką, który wydaje mu się w jakiś sposób nienaturalny, ale milczy jak grób. Uśmiecha się nawet lekko słysząc tę gładką zmianę tematu oraz ten grymas w wyrazie oczu Fabian. Chyba teraz zacznie robić się ciekawie.
- Dokładnie, nie widziałem mojej uroczej kuzynki od czasu ślubu, więc jestem ciekaw jak jej się układa - mówi łagodnym tonem, nie dając w ogóle po sobie poznać, że nawet nie wiedział o takowej wizycie. Kolejna maska, typowe życie szlachcica.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wzburzenie, jakie szybko wtłoczyło do jej krwiobiegu spotkanie z Alfredem, właściwie pomogło Laidan w przetrwaniu dalszej części wernisażu. Im więcej emocji kotłowało się w jej filigranowym ciele, tym łatwiej potrafiła nad nimi zapanować, prezentując na zewnątrz nienaganną pozę perfekcyjnej organizatorki najważniejszego artystycznego wydarzenia tej jesieni. Po opuszczeniu Sali Północnej nie od razu jednak powróciła na salony, najpierw kierując swe kroki na piętro, ku zapleczu, gdzie mieściły się pracownie. Niedostępne dla przypadkowych gości - skrywały bowiem nie tylko lekki, twórczy bałagan, ale i część niewystawionych obrazów, które na etapie wstępnej selekcji zostały przeznaczone do późniejszego odsłonięcia. Ruszyła wzdłuż drewnianych stelaży, wskazując nieco opieszałym (czyżby pili na służbie?) technikom poszczególne dzieła, mające płynnie zastąpić te wykupione już przez szlachciców, lecz nie pozostała przy nich, by pilnować wykonania zadania. Nie mieli innego wyjścia a każda pomyłka srogo by ich kosztowała. Podobnie miało być z Aloysiusem, podsuwającym jej uroczą artystkę, która postanowiła nie pojawić się na swoim wernisażu. Laidan w duchu postanowiła, że już nigdy nie da nawet cienia szansy osobom o brudnej krwi - widocznie powinna słuchać swoich zasad a nie próbować je liberalizować dla dobra sztuki. Złe, niegodne nasienie zawsze takim nasieniem pozostanie.
Nie zamierzała jednak załamywać rąk ani okazywać w jakikolwiek sposób niezadowolenia. Powróciła do Sali Głównej i ramię w ramię ze swoim mężem toczyła kulturalne pogawędki, przyjmując gratulacje i dzieląc się spostrzeżeniami nie tylko na temat sztuki, ale i polityki, która mimowolnie pojawiała się na salonach coraz częściej. Na szczęście najbardziej zagorzała dyskusja o ponowieniu polowań na mugolaki została przerwana przez pierwsze takty znanego wszystkim utworu: to cudowna Belle zaczynała swój recital, magicznym głosem uwodząc każdego melomana (i nie tylko) przebywającego w budynku dawnego teatru. Występ gwiazdy trwał ponad godzinę - później scenę ponownie przejęła Magiczna Orkiestra, przerywając repertuar dopiero około trzeciej nad ranem, kiedy to galerię opuścili ostatni goście, pewni, że zakupione przez nich obrazy czekają już w ich szlacheckich posiadłościach, przetransportowane tam przez posłuszne skrzaty.
wernisaż zt <3 możecie oczywiście kończyć niezakończone wątki! dziękuję wszystkim za przybycie a kupującym - za wylicytowane obrazy! <3
Nie zamierzała jednak załamywać rąk ani okazywać w jakikolwiek sposób niezadowolenia. Powróciła do Sali Głównej i ramię w ramię ze swoim mężem toczyła kulturalne pogawędki, przyjmując gratulacje i dzieląc się spostrzeżeniami nie tylko na temat sztuki, ale i polityki, która mimowolnie pojawiała się na salonach coraz częściej. Na szczęście najbardziej zagorzała dyskusja o ponowieniu polowań na mugolaki została przerwana przez pierwsze takty znanego wszystkim utworu: to cudowna Belle zaczynała swój recital, magicznym głosem uwodząc każdego melomana (i nie tylko) przebywającego w budynku dawnego teatru. Występ gwiazdy trwał ponad godzinę - później scenę ponownie przejęła Magiczna Orkiestra, przerywając repertuar dopiero około trzeciej nad ranem, kiedy to galerię opuścili ostatni goście, pewni, że zakupione przez nich obrazy czekają już w ich szlacheckich posiadłościach, przetransportowane tam przez posłuszne skrzaty.
wernisaż zt <3 możecie oczywiście kończyć niezakończone wątki! dziękuję wszystkim za przybycie a kupującym - za wylicytowane obrazy! <3
when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czasami miała dni, że była tym wszystkim zmęczona. Swoich pochodzeniem i obowiązkami, które z tego wynikały; pracą, która była syzyfowa, bo nie dało się złapać każdego; nawet sztuką, bo czuła jakby wszystko stanęło w miejscu. Nie pozwalała sobie na dłuższe rozmyślania, gdyż miała ważniejsze rzeczy do zrobienia. Przynajmniej tak było łatwiej i bardziej efektywnie, gdyż nie była myślicielką ale aurorką. Każdy miał czasem gorszy dzień, gdy rozpoczynały one być codzienność to oznaczało to depresje. Jednak takie małe przyjemne rzeczy jak spotkanie z Inarą od razu poprawiały jej humor. Dobre rzeczy były rzadkością dlatego trzeba było z nich korzystać, bo nie będą trwać wiecznie.
- Myślę, że ten spacer byłby samą przyjemnością. Będziemy mogły porozmawiać w bardziej pokrzepiających warunkach. – stwierdziła z delikatnym uśmiechem. Naprawdę podobał się jej ten pomysł tylko jeszcze nie wiedziała jak go zrealizuje patrząc na godziny w jakich pracuje. – Nie mam zamiaru tracić na nich pieniędzy, Inaro. Nawet największe fortuny nie wystarczyłyby na to. – wytłumaczyła jej rzecz oczywistą. Nie można było zmienić natury ludzkiej, by w unikaniu bólu nie zauważać problemów. Czuła jak wraca do siebie, może jeszcze nie była w swojej najlepszej formie ale blisko.
- Jest lady miłosierna. – zawyrokowała, ale słysząc głos Inary sama się zaśmiała. Czuła pewne ciepło przebywając ze swoją przyjaciółką i żartując sobie z tego wszystkiego co się działo dookoła i w czym same uczestniczyły. Czyż nie było to cyniczne z ich strony? – Mam nadzieje, że akurat to się nie zmieni, choć muszę przyznać, że niektóre wydarzenia mnie zaskakują jak twoje zaręczyny. – przyznała kąśliwie patrząc na jej narzeczonego i wracając do niej wzrokiem. Nadal był to temat trudny, ale jakoś sobie z tym poradzą, jak zawsze. Ich przyjaźń trwała już tyle lat, że żaden mężczyzna, by jej nie zniszczył.
- Moim zdaniem są – to że w ogóle się na to zdecydowałaś. Przecież wiesz jak ciężko osiągnąć coś na polu naukowym i jak rzadko zdarzają się wielkie odkrycia. – wypomniała jej nadal z pewno dozą czułości, ale potem się wyprostowała i spojrzała na nią z góry. – Dlatego musisz ciężko pracować, to jest dla ciebie szansa. – dodała już z pozbawionym uczuć głosem, ale nadal w jej oczach można było dostrzec dumę. Spędziły jeszcze na wernisażu kilka godzin w czasie, których porozmawiały z innymi gośćmi i nacieszyły się obrazami. Potem każda poszła w swoją stronę.
Zt dla Lizzie i Inary.
- Myślę, że ten spacer byłby samą przyjemnością. Będziemy mogły porozmawiać w bardziej pokrzepiających warunkach. – stwierdziła z delikatnym uśmiechem. Naprawdę podobał się jej ten pomysł tylko jeszcze nie wiedziała jak go zrealizuje patrząc na godziny w jakich pracuje. – Nie mam zamiaru tracić na nich pieniędzy, Inaro. Nawet największe fortuny nie wystarczyłyby na to. – wytłumaczyła jej rzecz oczywistą. Nie można było zmienić natury ludzkiej, by w unikaniu bólu nie zauważać problemów. Czuła jak wraca do siebie, może jeszcze nie była w swojej najlepszej formie ale blisko.
- Jest lady miłosierna. – zawyrokowała, ale słysząc głos Inary sama się zaśmiała. Czuła pewne ciepło przebywając ze swoją przyjaciółką i żartując sobie z tego wszystkiego co się działo dookoła i w czym same uczestniczyły. Czyż nie było to cyniczne z ich strony? – Mam nadzieje, że akurat to się nie zmieni, choć muszę przyznać, że niektóre wydarzenia mnie zaskakują jak twoje zaręczyny. – przyznała kąśliwie patrząc na jej narzeczonego i wracając do niej wzrokiem. Nadal był to temat trudny, ale jakoś sobie z tym poradzą, jak zawsze. Ich przyjaźń trwała już tyle lat, że żaden mężczyzna, by jej nie zniszczył.
- Moim zdaniem są – to że w ogóle się na to zdecydowałaś. Przecież wiesz jak ciężko osiągnąć coś na polu naukowym i jak rzadko zdarzają się wielkie odkrycia. – wypomniała jej nadal z pewno dozą czułości, ale potem się wyprostowała i spojrzała na nią z góry. – Dlatego musisz ciężko pracować, to jest dla ciebie szansa. – dodała już z pozbawionym uczuć głosem, ale nadal w jej oczach można było dostrzec dumę. Spędziły jeszcze na wernisażu kilka godzin w czasie, których porozmawiały z innymi gośćmi i nacieszyły się obrazami. Potem każda poszła w swoją stronę.
Zt dla Lizzie i Inary.
Spojrzenie jasnobłękitnych tęczówek nieśpiesznie przesuwa się po twarzach zgromadzonych gości - wszystkich arcywytwornych, obnoszących się z własnym jestestem niczym z pawim ogonem i stających się coraz bardziej czerwonymi od wlewanego do gardła szampana. Kakofonia dźwięków zagłusza melodię wygrywaną przez orkiestrę, a piękno sztuki kona powoli, zepchnięte na plan dalszy. Za szerokim uśmiechem skrywa garść refleksji na temat zepsucia arystokracji, której nieodłącznym elementem jest od samego dnia narodzin. Czyżby powoli wyrastała z roli małej panienki, odzianej w taftowaną sukienkę, która z pewną dozą przejęcia chwyta każdej chwili w towarzystwie dorosłych, ciesząc się, iż pozwolono jej wyrwać się z domowych pieleszy? Wzrok przesuwa w stronę wiekiem bliskich sobie dzierlatek, beztrosko gawędzących pod oknem, czując jak kolejne lata coraz szybciej przemykają pomiędzy jej palcami.
- Doprawdy? Przez moment obawiałam się, że przerywam wam jakąś arcyważną rozmowę. A tytuł persona non grata nie pasuje do mej dzisiejszej roli - żartuje swobodnie, szczupłymi palcami w czułym geście przesuwając po przedramieniu męża. Nawet jeśli za maską dumy i dobrego humoru dostrzega cień niezadowolenia, nie daje po sobie poznać, że nieco martwi ją nastawienie Fabiana względem dzisiejszego wernisażu. Wszystkie obawy odsuwa na plan dalszy, gdyż ulga i radość jakie towarzyszą jej, gdy jest obok są dostateczną rekompensatą za wszystkie te wieczory, które przyszło spędzić jej samotnie. Majacząca gdzieś na horyzoncie świadomość, że mimo wszystko Malfoy gotów jest wspierać ją w chwilach tak dla niej ważnych, okazuje się centralnym powodem, utrzymującym kąciki jej ust wysoko w górze. Posyła mu wdzięczne spojrzenie i z gracją przejmuje kieliszek z najlepszym szampanem, jednakże nie zamierza nawet zamoczyć w nim ust. Być może odprężające działanie alkoholu ukoiłoby nieco jej nerwy, wie jednak doskonale jak mogłaby się skończyć chwila zapomnienia. Po spędzeniu nocy w Tower, wciąż nie czuje się w pełni dobrze, nie pragnie więc pogarszać własnego samopoczucia.
- Dziękuję, kuzynie - odpowiada z urokliwym uśmiechem wymalowanym na ustach, szczędząc mu zbędnych formalności. - Nie zdecydowałeś się zabrać ze sobą żadnej towarzyszki? - dopytuje nienachalnie, czując się nieco niezręcznie w męskim towarzystwie, w które wkroczyła wszak z własnej nieprzypuszonej woli.
- Nawet nie waż się psuć mi dzisiaj humoru, najdroższy - oznajmia tonem lekko karcącym, choć jej spojrzenie i mimika dziewczęcej twarzy od razu zdradzają, że wcale nie ma zamiaru moralizować męża. Z każdym dniem pozwala sobie na nieco więcej, powoli badając grunt gdy stawia kolejne kroki na tym nieznanym terenie. - Pozwól, Sorenie, że to Fabianowi pozostawię przyjemność opowiedzenia ci o perypetiach, jakie spotkały nas w trakcie wizyty u Carrowów, widzę, że aż się ku temu pali - stara się zgrabnie wybrnąć z tematu, nie powiedzieć o kilka słów za dużo. Damie wszak nie wypada plotkować w towarzystwie, nawet jeśli chodziło o zachowania tak skandaliczne, jak te zaprezentowane przez Deimosa Carrowa.
- Doprawdy? Przez moment obawiałam się, że przerywam wam jakąś arcyważną rozmowę. A tytuł persona non grata nie pasuje do mej dzisiejszej roli - żartuje swobodnie, szczupłymi palcami w czułym geście przesuwając po przedramieniu męża. Nawet jeśli za maską dumy i dobrego humoru dostrzega cień niezadowolenia, nie daje po sobie poznać, że nieco martwi ją nastawienie Fabiana względem dzisiejszego wernisażu. Wszystkie obawy odsuwa na plan dalszy, gdyż ulga i radość jakie towarzyszą jej, gdy jest obok są dostateczną rekompensatą za wszystkie te wieczory, które przyszło spędzić jej samotnie. Majacząca gdzieś na horyzoncie świadomość, że mimo wszystko Malfoy gotów jest wspierać ją w chwilach tak dla niej ważnych, okazuje się centralnym powodem, utrzymującym kąciki jej ust wysoko w górze. Posyła mu wdzięczne spojrzenie i z gracją przejmuje kieliszek z najlepszym szampanem, jednakże nie zamierza nawet zamoczyć w nim ust. Być może odprężające działanie alkoholu ukoiłoby nieco jej nerwy, wie jednak doskonale jak mogłaby się skończyć chwila zapomnienia. Po spędzeniu nocy w Tower, wciąż nie czuje się w pełni dobrze, nie pragnie więc pogarszać własnego samopoczucia.
- Dziękuję, kuzynie - odpowiada z urokliwym uśmiechem wymalowanym na ustach, szczędząc mu zbędnych formalności. - Nie zdecydowałeś się zabrać ze sobą żadnej towarzyszki? - dopytuje nienachalnie, czując się nieco niezręcznie w męskim towarzystwie, w które wkroczyła wszak z własnej nieprzypuszonej woli.
- Nawet nie waż się psuć mi dzisiaj humoru, najdroższy - oznajmia tonem lekko karcącym, choć jej spojrzenie i mimika dziewczęcej twarzy od razu zdradzają, że wcale nie ma zamiaru moralizować męża. Z każdym dniem pozwala sobie na nieco więcej, powoli badając grunt gdy stawia kolejne kroki na tym nieznanym terenie. - Pozwól, Sorenie, że to Fabianowi pozostawię przyjemność opowiedzenia ci o perypetiach, jakie spotkały nas w trakcie wizyty u Carrowów, widzę, że aż się ku temu pali - stara się zgrabnie wybrnąć z tematu, nie powiedzieć o kilka słów za dużo. Damie wszak nie wypada plotkować w towarzystwie, nawet jeśli chodziło o zachowania tak skandaliczne, jak te zaprezentowane przez Deimosa Carrowa.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
luty, po weselu
Po tym nieszczęsnym ślubie chciałem długo poddawać się regeneracji cierpliwości, która w znaczących ilościach została uszczuplona na dworze Derbyshire. Niestety, budząc się, z samego rana, uderza we mnie dawno zapomniana myśl - dzisiejszy wieczór zarezerwowany jest dla sztuki. Galeria otwiera coś na modłę niewielkiego wernisażu z okazji dnia zakochanych. Przesunięto go z powodów oczywistych na nieco późniejszą datę, dlatego pamięć o nim uciekła z mojej świadomości. Wystawione zostaną za to wszelkie dzieła o tematyce miłości, która jest dla mnie uczuciem nieznanym (czy aby na pewno?), budzącym uzasadnione obawy. Relaks w miejscu z nagromadzonymi, wręcz gęsto upakowanymi uczuciami wydaje się być rzeczą niemożliwą do realizacji, ale ja, Quentin Burke, postanawiam zmierzyć się ze swoimi demonami. Odkładam niechęć na bok jak odkłada się zużytą filiżankę i wstaję z łóżka z determinacją rozpoczynając swoją poranną toaletę. Pochłaniam kolejne porcje eliksiru, kawy i druków prasowych. Chcąc być na bieżąco z dziejami magicznej społeczności, nadrabiam wszystkie wiadomości w mocnym skupieniu. Specjalnie omijam rubryki plotkarskie, rebusy i inne bezsensowne rozrywki dostarczane przez magazyny; na stronie z wydarzeniami kulturalnymi rzeczywiście widnieje przypomnienie na temat organizowanej dziś wystawy. Utwierdzam się tym samym w postanowieniu przybycia dzisiejszego wieczoru do galerii. Łudzę się jeszcze, że nikt po minionej, hucznej zabawie u Greengrassów nie znajdzie ani czasu, ani chęci na uczestnictwo w tego typu rozrywce - zostawiając mnie tym samym tylko i wyłącznie z moimi własnymi myślami. Bez impertynencji, zawracania głowy, sztucznej uprzejmości i wielu innych nieudogodnień, których doświadczyłem ostatnio bez liku. Dziś chcę oddać się pełnej kontemplacji nad pięknem szeroko pojętego artyzmu.
Popołudnie spędzam nad eliksirami oczywiście, do wyjścia szykując się właśnie wieczorem. Wreszcie zjawiam się na miejscu, oddaję płaszcz obsłudze, odmawiam wzięcia kieliszka szampana i znikam w ciepłym wnętrzu galerii. Jestem zadowolony - nie przybyło zbyt wiele osób. Raptem kilka, kręcących się w głównej sali, oczyszczonej tym razem z siedzisk - za to wypełnionej mnogością obrazów. Tak być powinno. Na mojej twarzy pojawia się ledwie widoczny cień zadowolenia, zaraz zamienia się on w skupienie. Nad pierwszym dziełem w bogato zdobionej ramie, o bardzo stonowanych barwach. Na pierwszym planie widnieje ubrany w szatę mężczyzna z dziurą w klatce piersiowej, z której sączy się krew. Przytrzymuje go ubrana w biel kobieta, a jej rzęsiste łzy spadają mu na tors. Z tyłu, za nimi, rozgrywa się wojna między czarodziejami, niebo rozświetlone jest błyskiem rzucanych zaklęć. Wszystko się rusza uderzając w odbiorcę wielością zmysłów, a ja… a ja nie wiem co czuję. Czy w ogóle coś z tego widoku do mnie przemawia. Chcę wniknąć głębiej odgradzając się myślami od świata zewnętrznego.
Po tym nieszczęsnym ślubie chciałem długo poddawać się regeneracji cierpliwości, która w znaczących ilościach została uszczuplona na dworze Derbyshire. Niestety, budząc się, z samego rana, uderza we mnie dawno zapomniana myśl - dzisiejszy wieczór zarezerwowany jest dla sztuki. Galeria otwiera coś na modłę niewielkiego wernisażu z okazji dnia zakochanych. Przesunięto go z powodów oczywistych na nieco późniejszą datę, dlatego pamięć o nim uciekła z mojej świadomości. Wystawione zostaną za to wszelkie dzieła o tematyce miłości, która jest dla mnie uczuciem nieznanym (czy aby na pewno?), budzącym uzasadnione obawy. Relaks w miejscu z nagromadzonymi, wręcz gęsto upakowanymi uczuciami wydaje się być rzeczą niemożliwą do realizacji, ale ja, Quentin Burke, postanawiam zmierzyć się ze swoimi demonami. Odkładam niechęć na bok jak odkłada się zużytą filiżankę i wstaję z łóżka z determinacją rozpoczynając swoją poranną toaletę. Pochłaniam kolejne porcje eliksiru, kawy i druków prasowych. Chcąc być na bieżąco z dziejami magicznej społeczności, nadrabiam wszystkie wiadomości w mocnym skupieniu. Specjalnie omijam rubryki plotkarskie, rebusy i inne bezsensowne rozrywki dostarczane przez magazyny; na stronie z wydarzeniami kulturalnymi rzeczywiście widnieje przypomnienie na temat organizowanej dziś wystawy. Utwierdzam się tym samym w postanowieniu przybycia dzisiejszego wieczoru do galerii. Łudzę się jeszcze, że nikt po minionej, hucznej zabawie u Greengrassów nie znajdzie ani czasu, ani chęci na uczestnictwo w tego typu rozrywce - zostawiając mnie tym samym tylko i wyłącznie z moimi własnymi myślami. Bez impertynencji, zawracania głowy, sztucznej uprzejmości i wielu innych nieudogodnień, których doświadczyłem ostatnio bez liku. Dziś chcę oddać się pełnej kontemplacji nad pięknem szeroko pojętego artyzmu.
Popołudnie spędzam nad eliksirami oczywiście, do wyjścia szykując się właśnie wieczorem. Wreszcie zjawiam się na miejscu, oddaję płaszcz obsłudze, odmawiam wzięcia kieliszka szampana i znikam w ciepłym wnętrzu galerii. Jestem zadowolony - nie przybyło zbyt wiele osób. Raptem kilka, kręcących się w głównej sali, oczyszczonej tym razem z siedzisk - za to wypełnionej mnogością obrazów. Tak być powinno. Na mojej twarzy pojawia się ledwie widoczny cień zadowolenia, zaraz zamienia się on w skupienie. Nad pierwszym dziełem w bogato zdobionej ramie, o bardzo stonowanych barwach. Na pierwszym planie widnieje ubrany w szatę mężczyzna z dziurą w klatce piersiowej, z której sączy się krew. Przytrzymuje go ubrana w biel kobieta, a jej rzęsiste łzy spadają mu na tors. Z tyłu, za nimi, rozgrywa się wojna między czarodziejami, niebo rozświetlone jest błyskiem rzucanych zaklęć. Wszystko się rusza uderzając w odbiorcę wielością zmysłów, a ja… a ja nie wiem co czuję. Czy w ogóle coś z tego widoku do mnie przemawia. Chcę wniknąć głębiej odgradzając się myślami od świata zewnętrznego.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Darcy nie dawała sobie ostatnio czasu na kontemplację. Wiele płaszczyzn jej życia przybrało bardzo gwałtownie dynamicznego tempa. Nie pozwalała sobie na chwilę odetchnięcia – na przystanięcie, zastanowienie się nad wydarzeniami, jakie ostatnio brały kontrolę nad jej życiem. Właśnie dlatego decyzję o odwiedzeniu galerii sztuki podjęła spontanicznie. Wernisaż odbywał się w tematyce jej nie znanej. Nie było to jednak wyzwaniem ciężkim. Rosier nie znała się na sztuce w takim stopniu, jak jej ciocia, Lyra, czy jakikolwiek inny szlachic zainteresowany tą dziedziną działalności artystycznej. Uznała jednak, że swojego rodzaju wyrazem rozczulenia się nad dziełami, jakie przyjdzie jej oglądać, będzie przedstawienie szacunku wobec tej dziedziny sztuki. Dlatego przywdziała na siebie odpowiednią suknię. Delikatną, nienachlaną, nie mającą na celu odwrócić uwagi gości galerii od kontemplowania dzieł znanych, bądź mniej autorów. Mimo, że zwykle lubiła być w centrum uwagi, teraz postanowiła pokazać profesjonalne podejście do przestrzeni w jakiej się znalazła, nie starając się wybijać z tłumu. Stała przy jednej ze ścian, obserwując, jak kelner, rozdający trunek, mija ją, kusząc ją pięknym kolorem szampana, jakiego proponował gościom. Kobiecie jednak samej nie wypadało sięgać po alkohol, dlatego odetchnęła, zadowalając się widokiem ludzi wokół siebie. Obserwowała Szlachcinów, elegancko ubranych, udających znawców sztuki, próbujących zaimponować swoim damom. Darcy stała sama. Wymieniła kilka zdań z śmiałkami, którzy odważyli się do niej odezwać, chociaż większość z nich uciekała szybko, widocznie zdecydowana po wymianie kilku słów, że kobieta pokroju Darcy musiała na kogoś czekać. Nie czekała. Nie poznawała tutaj żadnej twarzy. Do czasu…
W końcu jej wzrok padł na znaną sobie sylwetkę arystokraty. Rozejrzała się za ewentualną towarzyszką mężczyzny. Nie widziała żadnej. Obserwowała go kilka chwil, żeby się co do tego upewnić. Nikt nie zaszczycał go swoją obecnością, dlatego ruszyła w jego kierunku.
Stając za jego plecami, wypowiedziała swoje powitanie niezbyt głośno, nie chcąc zbyt gwałtownie wybudzać go z jego zadumy.
— Lordzie Burke… — wyszło jednak na to, że w tych swoich staraniach słowa te prawie szepnęła. Obserwując obraz, jaki mieli przed sobą, oceniła go znacznie szybciej niż Quentin.
— Mocno przegadany. Też tak sądzisz?
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pochłania mnie sztuka, ta wizja makabryczności dziejąca się na magicznym płótnie. Niby banał, prostota zahaczająca o prostactwo, ale czy to nie jest tym, czego pragniemy? Miłości bezwzględnej, egoistycznej, bolesnej? W chwili śmierci opaść w ramiona słodkiego anioła, z którym przetrwaliśmy wiele trudów życia? Gdzieś tam głęboko w sobie na pewno każdy zamiast aranżowanych małżeństw wolałby spędzić życie (i jego koniec) w ramionach ukochanej osoby. To takie oczywiste, tak dosłowne, że nie mogę już więcej doszukiwać się w tym obrazie drugiego dna. Chociaż, może? Może to anioły cierpią nad śmiercią wielkiego wojownika? Czuję, że mógłbym to ugryźć z innej, ciekawszej strony, ale wtedy… wtedy słyszę za sobą szept tak cichy, że aż nierealny. Prostuję się odruchowo zastanawiając się jeszcze, czy to wyobraźnia nie płata mi głupich figli. Odwracam się dostrzegając sylwetkę tej, której miałem już nie oglądać. Patrzę na ciebie, Darcy, najpierw z zaskoczeniem, po chwili już tylko z niezrozumieniem. Przez kilkadziesiąt długich sekund nie mówię nic analizując jak wiele masochizmu się w tobie mieści, skoro postanowiłaś podejść i zagadać. Oboje wiemy, że nie zrobiłem się nagle fascynujący, intrygujący czy nawet delikatnie interesujący. Nadal, nieubłaganie, pozostałem tym nieznośnym Burke ze ślubu w Derbyshire, który wszystko zniszczył, który okazał się być tak nudny jak to tylko możliwe. Mimo to stoisz tu i zadajesz pytanie, które nie dochodzi do mnie od razu. Zastanawiam się nad przyczynowością takiego stanu rzeczy. Nie wierzę w twoją skruchę, nagłą zmianę podejścia - czymże więc to jest jak nie samoświadomym pastwieniem się nad własną osobą? Jest tyle innych osób, przy których mogłabyś bawić się o niebo lepiej, a nadal tutaj stoisz oczekując na moją odpowiedź.
- Lady Rosier. - Witam się nareszcie, skłaniając płytko. Kiedy pierwsze zaskoczenie mija, kiedy zauważam inne detale, w oczy rzuca mi się ta srebrzysta suknia, którą masz na sobie. Gdybym nie był świadom naszych relacji mógłbym pomyśleć, że przez drobną chwilę pomyślałaś o mnie. W tej sytuacji takie przypuszczenie byłoby absurdalne oraz groteskowe, dlatego przypisuję obecny stan rzeczy zwykłemu przypadkowi. - Jak zawsze olśniewasz wszystkich aparycją - dodaję, nie wiem dlaczego. Komplement opuszcza moje usta jakoś tak bezwolnie - może boję się, że patrzę na ciebie zbyt długo i zostanie to źle odebrane? Szybko odwracam wzrok na płótno, o którym ma toczyć się dysputa. - Oczywisty w swej prostocie - odpowiadam niby przytakując, niby nie będąc do końca pewnym swojej opinii. Nie zdążyłem jej sobie wyrobić tak do końca. Szczędzę słowa pamiętając, że szczerość w pobliżu Darcy nie kończy się zbyt dobrze. Najchętniej spytałbym dlaczego tu jest lub dlaczego jeszcze nie idzie do kogoś innego, skoro powinności stało się zadość, ale to byłoby mocno nietaktowne, więc milczę. - Drugi jest ciekawszy - dodaję niby neutralnie. Nadal towarzyszą mu ponure barwy; tło namalowane jest energicznie i chaotycznie w kolorach czerni i czerwieni, na pierwszym planie znajduje się kula w połączeniu barw bieli i czerni jak gdyby to był chiński znak Yin i Yang, a pomiędzy nimi skapuje stróżka szkarłatnej cieczy. Dziwne - czy miłość zawsze musi wiązać się z bólem?
- Lady Rosier. - Witam się nareszcie, skłaniając płytko. Kiedy pierwsze zaskoczenie mija, kiedy zauważam inne detale, w oczy rzuca mi się ta srebrzysta suknia, którą masz na sobie. Gdybym nie był świadom naszych relacji mógłbym pomyśleć, że przez drobną chwilę pomyślałaś o mnie. W tej sytuacji takie przypuszczenie byłoby absurdalne oraz groteskowe, dlatego przypisuję obecny stan rzeczy zwykłemu przypadkowi. - Jak zawsze olśniewasz wszystkich aparycją - dodaję, nie wiem dlaczego. Komplement opuszcza moje usta jakoś tak bezwolnie - może boję się, że patrzę na ciebie zbyt długo i zostanie to źle odebrane? Szybko odwracam wzrok na płótno, o którym ma toczyć się dysputa. - Oczywisty w swej prostocie - odpowiadam niby przytakując, niby nie będąc do końca pewnym swojej opinii. Nie zdążyłem jej sobie wyrobić tak do końca. Szczędzę słowa pamiętając, że szczerość w pobliżu Darcy nie kończy się zbyt dobrze. Najchętniej spytałbym dlaczego tu jest lub dlaczego jeszcze nie idzie do kogoś innego, skoro powinności stało się zadość, ale to byłoby mocno nietaktowne, więc milczę. - Drugi jest ciekawszy - dodaję niby neutralnie. Nadal towarzyszą mu ponure barwy; tło namalowane jest energicznie i chaotycznie w kolorach czerni i czerwieni, na pierwszym planie znajduje się kula w połączeniu barw bieli i czerni jak gdyby to był chiński znak Yin i Yang, a pomiędzy nimi skapuje stróżka szkarłatnej cieczy. Dziwne - czy miłość zawsze musi wiązać się z bólem?
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Darcy w tym czasie zwraca wzrok na obraz, jaki ma przed sobą. Próbuje znaleźć w nim jakąś urzekającą jej nutę, ale ta sztuka zupełnie do niej nie trafia. Wydaje jej się zbyt kolorowa, zbyt… ogólnie, przesycona. Komunikatem. Nawet tytuły obrazów, jakie czyta z krótkich notek informacyjnych, wydają jej się zbyt przerysowane. Mimochodem spogląda na swojego rozmówcę. On jest prosty, nieskomplikowany, w jakiś sposób pełny, ale w dalszym ciągu niepoznany. Zastanawiający. Taka powinna być sztuka. Ale on ogląda obrazy dopełnione już pełnym przekazem, któremu nadano zbyt prosty i zbyt bezpośredni sens. Rosier wyjdzie stąd za kilka godzin i nie będzie pamiętać, co widziała. Nic, prócz jego wyprostowanej sylwetki i sposobu, w jaki sprawił jej komplement. Spoglądała w jego tęczówki oczu, obserwując jak ucieka nimi do płótna i kącik jej ust drgnął nieznacznie. Niby prosty komentarz, a jednak ostatnio tak rzadko słyszała zwykłe komplementy. Nie odpowiada na niego, nie chcąc drążyć tej kwestii, bo pewnie Quentin nie miał już nawet nic do dodania. Nie może też się uśmiechnąć, tak jak powinna się uśmiechnąć dama w podziękowaniu za miłe słowa. Burke bowiem nie patrzy już na nią. Dlatego po prostu milczy, podążając wzrokiem za jego spojrzeniem.
— Jest jeszcze prostszy i zupełnie beznamiętny. Nie porusza żadnych emocji. Jest płytki — wyraziła srogi osąd, ale właśnie takie jest jej zdanie. Artysta, który tworzył ten obraz, nie posiadał szerokiej wyobraźni, o ile jakąkolwiek. Ta estetyka do niej nie trafiała. Jej wzrok uciekał na boki. Samoistnie spojrzeniem wyszukała lokaja, rozdającego gościom szampana.
— Quentin — tym razem wymówiła jego imię wyraźnie, z naciskiem, chociaż łagodnie. Próbowała wyłapać jego spojrzenie, rozproszyć jego uwagę. Może sam wpadłby na pomysł zadowolenia swojej rozmówczyni. Zwróciła już jego uwagę, nie zastanawiała się tylko, jak powinna zasugerować mu, że chciała się napić. W końcu dodała z westchnieniem:
— Przepraszam.
Przyłożyła dłoń do swojego obojczyka, muskając go opuszkami palców, kiedy zwróciła twarz w tłum ludzi. Starała się nie pokazywać, ze się nudzi i postanowiła jednak nie rozpraszać uwagi Burke’a. Na chwilę wróciła do niego spojrzeniem, patrząc na profil jego twarzy. W oczy, które chociaż patrzyły na obraz, nie wyrażały zainteresowania. Zastanawiało ją, czy te dzieła, w jakikolwiek sposób go poruszały?
— Jest tu tylko jeden mój faworyt. Mężczyzna, trochę niewyraźny, a trochę ostry. Ma głębokie spojrzenie, pod pewnym kątem, pod innym zupełnie puste. Czarno ubrany, niewyróżniający się. A jakby postawić go w ciemności… mam dziwne wrażenie, że byłby widoczny w tym samym stopniu – na granicy niewidoczności. Myślisz, że wiesz o którym mówię?
Jej interpretacja była dość szczegółowa. Trudno byłoby się pomylić. Ostatnio jednak mężczyźni dość często mieli problem w nierozumieniu przekazu słów, jakie do nich kierowała, nie oczekiwała więc, ze ta rozmowa potoczy się zgodnie z jej zamiarem.
— Jest jeszcze prostszy i zupełnie beznamiętny. Nie porusza żadnych emocji. Jest płytki — wyraziła srogi osąd, ale właśnie takie jest jej zdanie. Artysta, który tworzył ten obraz, nie posiadał szerokiej wyobraźni, o ile jakąkolwiek. Ta estetyka do niej nie trafiała. Jej wzrok uciekał na boki. Samoistnie spojrzeniem wyszukała lokaja, rozdającego gościom szampana.
— Quentin — tym razem wymówiła jego imię wyraźnie, z naciskiem, chociaż łagodnie. Próbowała wyłapać jego spojrzenie, rozproszyć jego uwagę. Może sam wpadłby na pomysł zadowolenia swojej rozmówczyni. Zwróciła już jego uwagę, nie zastanawiała się tylko, jak powinna zasugerować mu, że chciała się napić. W końcu dodała z westchnieniem:
— Przepraszam.
Przyłożyła dłoń do swojego obojczyka, muskając go opuszkami palców, kiedy zwróciła twarz w tłum ludzi. Starała się nie pokazywać, ze się nudzi i postanowiła jednak nie rozpraszać uwagi Burke’a. Na chwilę wróciła do niego spojrzeniem, patrząc na profil jego twarzy. W oczy, które chociaż patrzyły na obraz, nie wyrażały zainteresowania. Zastanawiało ją, czy te dzieła, w jakikolwiek sposób go poruszały?
— Jest tu tylko jeden mój faworyt. Mężczyzna, trochę niewyraźny, a trochę ostry. Ma głębokie spojrzenie, pod pewnym kątem, pod innym zupełnie puste. Czarno ubrany, niewyróżniający się. A jakby postawić go w ciemności… mam dziwne wrażenie, że byłby widoczny w tym samym stopniu – na granicy niewidoczności. Myślisz, że wiesz o którym mówię?
Jej interpretacja była dość szczegółowa. Trudno byłoby się pomylić. Ostatnio jednak mężczyźni dość często mieli problem w nierozumieniu przekazu słów, jakie do nich kierowała, nie oczekiwała więc, ze ta rozmowa potoczy się zgodnie z jej zamiarem.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czuję się nieswojo po tym wszystkim, co miało miejsce kilka dni temu. Staram się tego w żaden sposób nie okazywać. Każde, nawet drobne zapomnienie karane jest na salonach niezwykle surowo. Dotyczy to szczególnie Rosierówny, która właśnie obok mnie stoi. Wprawiając mnie w zdumienie, konsternację i jeszcze większe podenerwowanie. Nie wiem czego mogę się po tobie spodziewać, jesteś zmienna jak chorągiewka na wietrze. Twoja obecność jest jak nadzór profesora w szkole - a ja muszę uważać na każdy mój ruch i słowo, byleby tylko nie podpaść. Ruszam okrężnie ramionami chcąc dodać sobie nieco odwagi oraz luzu, gdyż ponoć taka postawa jest milej widziana niż ta napięta, którą właśnie prezentuję. Wyrwany z galopu myśli dopiero adaptuję się do zaistniałego wokół środowiska, nie wiedząc w którą stronę powinienem płynąć. Z prądem, pod prąd? Nigdy nie wybieram drugiej opcji uważając ją za zbyt niebezpieczną - lubię stabilizację. Coś mi jednak mówi, że należy się starać w twojej obecności, pomimo bezcelowości takiego zabiegu. Nigdy nie sprostam twoim oczekiwaniom bez względu na to, jakie one są. Nie znam ich. Może winienem być niepoprawnym amantem, którym nigdy nie będę. Nawet gdybym chciał i się uwziął. To nie jest w mojej naturze - jestem taki, jaki jestem. Nie mogę dopasowywać się do reszty świata, zgłupiałbym od co rusz innych poprzeczek wystawianych przed nogami. Nie jestem koniem, nie chcę i nie będę stale skakać w rytm muzyki wygrywanej przez resztę magicznej społeczności. Jeżeli czeka mnie samotny los już do końca mych dni to trudno, przyjmę go z godnością.
Tak wiele jest tematów do przemyślenia, tak mało czasu. Bezpieczniej jest odwrócić wzrok na obraz oddając się jego urokowi. Jaki by on nie był, grunt, że pozwala zebrać się do kupy. Czy jest marny czy wspaniały - bez różnicy. Sztuka jest sztuką, jednym podchodzi pod gusta innym nie. Ty niezaprzeczalnie wybierasz drugą opcję. Na twoje słowa odwracam głowę, mój wzrok znów ląduje właśnie na tobie. Patrzę na twoją twarz chcąc cokolwiek z niej wyczytać, ale na darmo ten trud. Przestaję poddawać analizie kolejne słowa i gesty, nie chcę tracić już więcej energii.
- Cierpienie to też emocja. - Zauważam krótko. Bez wdawania się w szczegóły, wątpliwe, abyś rzeczywiście chciała wymieniać się spostrzeżeniami tyczącymi się malunku zdobiącego ścianę tej galerii. - Może autor chciał wzbudzić w nas cierpienie wywołane swoją sztuką - dodaję jakoś tak… humorystycznie. Jak na mnie. Sam się sobie dziwię, ale rzeczywiście takie mam odczucia. Wydaje mi się nadal, że ten drugi obraz i tak jest ciekawszy od pierwszego - mniej dosłowny. Jednak i tak nie zrobił na mnie większego wrażenia. Więcej emocji wzbudzają we mnie twoje słowa, moje imię brzmiące echem w czaszce i przeprosiny. Może i tylko za przerwanie tej drobnej chwili, może to w mojej głowie urasta do rangi przeprosin za wszystko, sam nie wiem. Dlatego wpatruję się w ciebie dość nachalnie, jak gdybyś miała mi pod naporem tego spojrzenia wyznać wszystko. I wyznajesz. Nie wszystko, ale coś tak zaskakującego, że unoszę wyżej swoje brwi. Najgorsze, że nie wiem co powiedzieć. Szukam ratunku w przechodzących nieopodal ludziach.
- Chyba muszę się napić - mamroczę pod nosem, nie wierząc, że takie słowa padają z moich ust. Zobaczywszy kręcącego się mężczyznę z obsługi macham do niego nienachalnie, żeby czym prędzej podszedł tu ze swym szampanem - jestem ekonomiczny i wystarczy mi jeden kieliszek. Nawet nie wiem, że spełniam niechcący twoje pragnienia. - To musi być strasznie smutny mężczyzna. Co może czynić go faworytem? - pytam, znów przenosząc wzrok na ciebie. Już się nie dziwię, jestem… zły? Zdeterminowany? Zacięty? Nie umiem określić co takiego we mnie poruszyłaś, ale kolejny już raz daję się zmanipulować. I odsłaniam kolejną część ze swoich kart. Jak zawsze żałować będę po fakcie.
Tak wiele jest tematów do przemyślenia, tak mało czasu. Bezpieczniej jest odwrócić wzrok na obraz oddając się jego urokowi. Jaki by on nie był, grunt, że pozwala zebrać się do kupy. Czy jest marny czy wspaniały - bez różnicy. Sztuka jest sztuką, jednym podchodzi pod gusta innym nie. Ty niezaprzeczalnie wybierasz drugą opcję. Na twoje słowa odwracam głowę, mój wzrok znów ląduje właśnie na tobie. Patrzę na twoją twarz chcąc cokolwiek z niej wyczytać, ale na darmo ten trud. Przestaję poddawać analizie kolejne słowa i gesty, nie chcę tracić już więcej energii.
- Cierpienie to też emocja. - Zauważam krótko. Bez wdawania się w szczegóły, wątpliwe, abyś rzeczywiście chciała wymieniać się spostrzeżeniami tyczącymi się malunku zdobiącego ścianę tej galerii. - Może autor chciał wzbudzić w nas cierpienie wywołane swoją sztuką - dodaję jakoś tak… humorystycznie. Jak na mnie. Sam się sobie dziwię, ale rzeczywiście takie mam odczucia. Wydaje mi się nadal, że ten drugi obraz i tak jest ciekawszy od pierwszego - mniej dosłowny. Jednak i tak nie zrobił na mnie większego wrażenia. Więcej emocji wzbudzają we mnie twoje słowa, moje imię brzmiące echem w czaszce i przeprosiny. Może i tylko za przerwanie tej drobnej chwili, może to w mojej głowie urasta do rangi przeprosin za wszystko, sam nie wiem. Dlatego wpatruję się w ciebie dość nachalnie, jak gdybyś miała mi pod naporem tego spojrzenia wyznać wszystko. I wyznajesz. Nie wszystko, ale coś tak zaskakującego, że unoszę wyżej swoje brwi. Najgorsze, że nie wiem co powiedzieć. Szukam ratunku w przechodzących nieopodal ludziach.
- Chyba muszę się napić - mamroczę pod nosem, nie wierząc, że takie słowa padają z moich ust. Zobaczywszy kręcącego się mężczyznę z obsługi macham do niego nienachalnie, żeby czym prędzej podszedł tu ze swym szampanem - jestem ekonomiczny i wystarczy mi jeden kieliszek. Nawet nie wiem, że spełniam niechcący twoje pragnienia. - To musi być strasznie smutny mężczyzna. Co może czynić go faworytem? - pytam, znów przenosząc wzrok na ciebie. Już się nie dziwię, jestem… zły? Zdeterminowany? Zacięty? Nie umiem określić co takiego we mnie poruszyłaś, ale kolejny już raz daję się zmanipulować. I odsłaniam kolejną część ze swoich kart. Jak zawsze żałować będę po fakcie.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Quentin nie musiał mówić jej o cierpieniu. Znała wszystkie emocje jakie ze sobą niosło i płaszczyzny. Patrząc na ten obraz, mogła stwierdzić, ze człowiek który go malował cierpiał… mało. Zdecydowanie za mało. Przy poziomie nieszczęść, jakie w ostatnich trzech latach spotkały rodzinę Rosierów, wizualizacja, jaką mieli przed oczami sprawiała, ze Rosier z każdą chwila wpatrywania się w ten obrazek była coraz bardziej rozdrażniona. Ten człowiek nie wie co to ból. Ty też nie wiedziałeś, Quentin? Spojrzała na Ciebie szukając odpowiedzi na to pytanie. Spoglądali na groteskowe obrazki. Obrazki. Bo już nie nazywała ich w głowie obrazami, ani nie dziełem, tym bardziej. Nie sztuką. To były malunki niepoprawnego artysty. Darcy chciała żeby sztuka ją dotknęła, żeby trafiała do receptorów jej czucia. Zamiast tego, nużyła ją, a to znudzenie prowadziło do rozdrażnienia. Ale nawet to nie było zasługą obrazu, jaki miała przed sobą. To zawdzięczała ostatnim wydarzeniom.
— Jeśli cierpię to tylko dlatego, ze niektórym ten obraz może się podobać — stwierdziła ostatecznie, patrząc cały czas jednak w tłum, na zmianę z jego twarzą, bo już zdążyła zapamiętać każdy element na płótnie przed nimi. Była pewna, że nawet bez jakiegokolwiek talentu malarskiego, mogła namalować to samo, co autor Ying i Yanga, ale ręką prawdziwego cierpiętnika. Pokręciła z rezygnacją głową. Quntin naprawdę uważał, ze to płótno coś wyrażało. Zawiodło ją jego zdanie.
— Ten autor powinien jeszcze popracować nad cierpieniem.
Nie ciągnęła jednak tego tematu dalej. Podążyła uwagą na Quentina, a chwilę później wzrokiem za kierunkiem jego spojrzenia. Jej wzrok padł na mężczyznę z tacą z wystawnymi kieliszkami szampana. Istniał drobny promyk nadziei, że Burke odczytał jej pragnienia? Nie. Nie łudziła się, że mógłby to zrobić. Stawiała raczej na czysty przypadek. Lord Burke nie sprawiał wrażenie, jakby rzeczywiście próbował rozumieć jej potrzeby, albo chociażby chciałby zacząć je zauważać. Darcy zastanawia się, jak komu tak opornemu mogłaby przekazać sugestię, że sama też chętnie umoczy usta w czymś mocniejszym. Najprościej byłoby powiedzieć to głośno, ale nie chciałaby żeby uznano ją za zbyt swawolną w piciu. Wolałaby żeby ta decyzja spoczęła na barkach Quentina. Kontrolnie otaksowała go spojrzeniem i nie była pewna, czy chude ramionka nieszczęśnika udźwignęłyby taki ciężar odpowiedzialności za kobietę i jej małe pragnienia.
Jej uwagę rozprasza jego pytanie. Zawsze zadaje bardzo niewygodne pytania. Trafne, ale… naprawdę niekomfortowe. Wcale nie chciałaby mu udzielać odpowiedzi, dlatego pozwala sobie na drobną nutę sarkazmu.
— Słaba konkurencja — odpowiedziała mu, chociaż pewnie na takie słowa liczył. Chwyciła go pod ramię, patrząc na niego wymownie. Chciała odsunąć się od tej ściany. Obejrzeć coś, co być może było w stanie ją zainteresować.
— Pokaż mi swój ulubiony obraz — poprosiła. Jej dotyk wyjątkowo nie był nachalny. Był aluzją… tylko. I tylko przypadkiem smagnięciem dłoni, nakierowywała jego uwagę na stronę kieliszków z szampanem. — Pozwól mi zgadnąć. To najbardziej melancholijne, depresyjne dzieło królujące swoim mrocznym charakterem nad całą wystawą.
— Jeśli cierpię to tylko dlatego, ze niektórym ten obraz może się podobać — stwierdziła ostatecznie, patrząc cały czas jednak w tłum, na zmianę z jego twarzą, bo już zdążyła zapamiętać każdy element na płótnie przed nimi. Była pewna, że nawet bez jakiegokolwiek talentu malarskiego, mogła namalować to samo, co autor Ying i Yanga, ale ręką prawdziwego cierpiętnika. Pokręciła z rezygnacją głową. Quntin naprawdę uważał, ze to płótno coś wyrażało. Zawiodło ją jego zdanie.
— Ten autor powinien jeszcze popracować nad cierpieniem.
Nie ciągnęła jednak tego tematu dalej. Podążyła uwagą na Quentina, a chwilę później wzrokiem za kierunkiem jego spojrzenia. Jej wzrok padł na mężczyznę z tacą z wystawnymi kieliszkami szampana. Istniał drobny promyk nadziei, że Burke odczytał jej pragnienia? Nie. Nie łudziła się, że mógłby to zrobić. Stawiała raczej na czysty przypadek. Lord Burke nie sprawiał wrażenie, jakby rzeczywiście próbował rozumieć jej potrzeby, albo chociażby chciałby zacząć je zauważać. Darcy zastanawia się, jak komu tak opornemu mogłaby przekazać sugestię, że sama też chętnie umoczy usta w czymś mocniejszym. Najprościej byłoby powiedzieć to głośno, ale nie chciałaby żeby uznano ją za zbyt swawolną w piciu. Wolałaby żeby ta decyzja spoczęła na barkach Quentina. Kontrolnie otaksowała go spojrzeniem i nie była pewna, czy chude ramionka nieszczęśnika udźwignęłyby taki ciężar odpowiedzialności za kobietę i jej małe pragnienia.
Jej uwagę rozprasza jego pytanie. Zawsze zadaje bardzo niewygodne pytania. Trafne, ale… naprawdę niekomfortowe. Wcale nie chciałaby mu udzielać odpowiedzi, dlatego pozwala sobie na drobną nutę sarkazmu.
— Słaba konkurencja — odpowiedziała mu, chociaż pewnie na takie słowa liczył. Chwyciła go pod ramię, patrząc na niego wymownie. Chciała odsunąć się od tej ściany. Obejrzeć coś, co być może było w stanie ją zainteresować.
— Pokaż mi swój ulubiony obraz — poprosiła. Jej dotyk wyjątkowo nie był nachalny. Był aluzją… tylko. I tylko przypadkiem smagnięciem dłoni, nakierowywała jego uwagę na stronę kieliszków z szampanem. — Pozwól mi zgadnąć. To najbardziej melancholijne, depresyjne dzieło królujące swoim mrocznym charakterem nad całą wystawą.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie cierpię. Może ledwie odrobinę, w środku, cierpieniem werterowskim. Pozbawionym głębszego sensu, przyczyny jak i skutku. Cierpię z powodu utraconego zdrowia, utraconych marzeń, utraconej miłości. Utraconego siebie. To nie jest cierpieniem pożytecznym, chwalebnym. To cierpienie miernego artysty, którego obrazy przyszło nam oglądać. Rodzina Burke miała wiele szczęścia, kiedy ledwie ułamek członków rodu pochłonęła śmierć. Nie wiemy co to prawdziwe cierpienie, ból. Zdrajców krwi z automatu wyrzucamy poza nawias nie patrząc nawet na żadne więzy, nie przejmujemy się ich losem. Nie wiem nic o tragediach Rosierów, o twoich koszmarach Darcy. Nie znamy się prawie wcale. Daremnie szukam po omacku wskazówek, które mogłyby mnie do ciebie przybliżyć. Żebym pojął w czym tkwi sedno problemu. Zerwane zaręczyny, śmierć w rodzinie, inne życiowe dramaty - to wszystko jest dla mnie niedostępne. W ostateczności nie rozumiem twoich zachowań, słów i wrogiej postawy. Mogę się domyślać, że na przeszkodzie stoją twoje życiowe doświadczenia, ale skąd mogę wiedzieć, że tyle jest cierpienia w tak młodej osobie? Patrzę na ciebie w skupieniu, jak ostatni hipokryta powtarzając sobie, że nic mnie to nie obchodzi. Prawda jest taka, że myślę za dużo, czuję za dużo, tylko chcę sprawiać inne wrażenie. Zupełnie tak, jak mnie tego uczono od dzieciństwa.
- Czyli wzbudza w tobie emocje. Taka rola sztuki. - Obstawiam przy swoim. Nie do końca pojmuję swoje poczynania, skoro zarówno obraz jak i autor są dla mnie bez znaczenia, a wygląda to tak, jakbym zawzięcie bronił wartości tego malunku. - Albo może właśnie przedstawia miłość jako tandetę, szczególnie kiedy tyczy się ona bólu, który rzekomo wywołuje? - pytam bardziej siebie niż ciebie, w cichym zamyśleniu. To moja wada - za dużo się zastanawiam. Zamiast podejść do sprawy płytko, nienachalnie, wręcz lekko, to doszukuję się znaczeń, których może wcale tam nie być. Z zamyślenia wyrywa mnie nieznana do tej pory chęć zamoczenia ust w alkoholu. Obsługa wreszcie zbliżyła się do nas z tacą wypełnioną szampanem. Bez słowa biorę jeden z kieliszków i podaję go tobie (nie pozostawiając ci wyboru), drugi zabieram dla siebie. Mam ochotę wypić go jednym haustem, ale nie wypada. Dlatego zwilżam sobie jedynie nim gardło sącząc powoli swoje, jak mniemam, wybawienie. Kiwam bez zaskoczenia głową usłyszawszy twoje słowa.
- Rzeczywiście, konkurencja wyjątkowo licha. Szczęście w nieszczęściu, że wyróżnia się choćby na tle marności - odpowiadam, jak gdyby to w ogóle nie dotyczyło mnie, tylko naprawdę jakiegoś obcego mi człowieka. Zbija mnie z tropu twój dotyk, ale niczego nie mówię. Rozglądam się po ludziach, obrazach, unikając większego kontaktu niż wymagała tego etykieta. - Nie zdążyłem obejrzeć jeszcze wszystkich dzieł, ale… nie masz racji. - Komentuję twoje zgadywanki. Niewiele o mnie wiesz. - Ale do trzech razy sztuka? - pytam, kiedy mój wzrok powraca na twoją twarz.
- Czyli wzbudza w tobie emocje. Taka rola sztuki. - Obstawiam przy swoim. Nie do końca pojmuję swoje poczynania, skoro zarówno obraz jak i autor są dla mnie bez znaczenia, a wygląda to tak, jakbym zawzięcie bronił wartości tego malunku. - Albo może właśnie przedstawia miłość jako tandetę, szczególnie kiedy tyczy się ona bólu, który rzekomo wywołuje? - pytam bardziej siebie niż ciebie, w cichym zamyśleniu. To moja wada - za dużo się zastanawiam. Zamiast podejść do sprawy płytko, nienachalnie, wręcz lekko, to doszukuję się znaczeń, których może wcale tam nie być. Z zamyślenia wyrywa mnie nieznana do tej pory chęć zamoczenia ust w alkoholu. Obsługa wreszcie zbliżyła się do nas z tacą wypełnioną szampanem. Bez słowa biorę jeden z kieliszków i podaję go tobie (nie pozostawiając ci wyboru), drugi zabieram dla siebie. Mam ochotę wypić go jednym haustem, ale nie wypada. Dlatego zwilżam sobie jedynie nim gardło sącząc powoli swoje, jak mniemam, wybawienie. Kiwam bez zaskoczenia głową usłyszawszy twoje słowa.
- Rzeczywiście, konkurencja wyjątkowo licha. Szczęście w nieszczęściu, że wyróżnia się choćby na tle marności - odpowiadam, jak gdyby to w ogóle nie dotyczyło mnie, tylko naprawdę jakiegoś obcego mi człowieka. Zbija mnie z tropu twój dotyk, ale niczego nie mówię. Rozglądam się po ludziach, obrazach, unikając większego kontaktu niż wymagała tego etykieta. - Nie zdążyłem obejrzeć jeszcze wszystkich dzieł, ale… nie masz racji. - Komentuję twoje zgadywanki. Niewiele o mnie wiesz. - Ale do trzech razy sztuka? - pytam, kiedy mój wzrok powraca na twoją twarz.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Darcy przestaje się chcieć rozmawiać na temat marnego tworu, jaki mają przed oczami. Dlatego nie patrzy już nawet w tamtym kierunku. Nie błądzi też wzrokiem po sali, bo nie ma tu nikogo, kto potrafiłby skupić jej wzrok. Jedna osoba tylko i Darcy podejrzewała, że mogła podświadomie próbować sobie wmawiać swoje zainteresowanie, chcąc zgubić swoje znużenie. Nie potrafiłaby się przyznać, że zwyczajnie, ten szary, niewyraźno-ostry człowiek, ją ciekawi. Patrzy na jego twarz, trochę lekceważąc swoim milczeniem jego słowa. Po kilku zbyt długich sekundach oczekiwania na jej odpowiedź, zdaje sobie sprawę, że chociaż słuchała mężczyznę uważnie, kiedy zamilkł, czekała aż jego glos znów zabrzmi w powietrzu. To był jednak Quentin. Czego się spodziewała? Odetchnęła dyskretnie, przenosząc wzrok nieznacznie tylko w bok, o kilka centymetrów, w idealnej odległości, żeby jej spojrzenie wyminęło się z jego twarzą. Wpatrywała się teraz w ścianę za jego plecami, sprawiając wrażenie mocno skupionej. Nie szukała już jego spojrzenia. Quentin robił wiele rzeczy z jej pojmowaniem, nie robiąc w gruncie rzeczy nic. Właśnie ten jego aspekt drażnił ją najbardziej. Ilekroć bowiem spodziewała się jakiegoś zachowania, otrzymywała… właśnie – nic. W tym problem. Przymknęła powieki, dorzucając w końcu do jego wypowiedzi:
— Wyobraźnia Cię chyba poniosła, a co gorsza… być może, że masz ją lepiej rozwiniętą od autora tego dzieła.
Z ulgą przyjęła kieliszek szampana, wręczony jej przez Quentina. Ścisnęła szklaną nóżkę w palcach, kontrolnie obserwując swojego towarzysza. Dopiero kiedy on zamoczył usta w alkholu, zrobila to samo. Upiła niewielki łyczek, dając sobie tylko przedsmak tego trunku. A żeby oglądać sztukę i się nią zachwycać, być może potrzebowała znacznie więcej niż to. Przemieszcza się z Quentinem kilka kroków dalej, pod inny obraz. Mężczyzna źle interpretuje jej dotyk. Smukłe palce chwytające jego ramię, leżą lekko na nim oparte. Mógłby się spokojnie wyswobodzić z tego uścisku, gdyby chciał, a skoro tego nie robi, nie powinien był zdradzać się, że ten jest mu mocno niekomfortowy. Jego wzrok błądzi gdzieś daleko, wyraźnie dając oznakę jego dystansowi. Darcy cofnęła więc dłonie, chociaż jak dotąd nie zrobiła nic niestosownego. Widocznie pomyliła się sądząc, że mogą iść pod ramię, jak równy z równym. Quentin zdawał się mieć do tego wątpliwości. Rosier przetwarza sobie w pamięci jego zdanie.
— Gdybym tylko mogła wiedzieć, co naprawdę myślisz, Quentin… — mruknęła w tym samym stopniu w odpowiedzi na jego słowa, jak i w uświadamianiu sobie, jak wielką zagadką jest dla niej jego osoba. Jej słowa przybrałyby charakter sarkastycznego przytyku, gdyby nie zreflektowała się następnym zdaniem.
—Być może nie masz tu swojego faworyta? — zaproponowała. Raz drugi. Do trzech razy pozwolił jej próbować, ale czy naprawdę chciała bawić się w zgadywanki?
— Gdyby był, gdybyś mógł ściągnąć tu jakiekolwiek dzieło z Anglii, a może z całej Europy, jaka tematyka odbioru obrazu poruszyłaby Cię najbardziej?
— Wyobraźnia Cię chyba poniosła, a co gorsza… być może, że masz ją lepiej rozwiniętą od autora tego dzieła.
Z ulgą przyjęła kieliszek szampana, wręczony jej przez Quentina. Ścisnęła szklaną nóżkę w palcach, kontrolnie obserwując swojego towarzysza. Dopiero kiedy on zamoczył usta w alkholu, zrobila to samo. Upiła niewielki łyczek, dając sobie tylko przedsmak tego trunku. A żeby oglądać sztukę i się nią zachwycać, być może potrzebowała znacznie więcej niż to. Przemieszcza się z Quentinem kilka kroków dalej, pod inny obraz. Mężczyzna źle interpretuje jej dotyk. Smukłe palce chwytające jego ramię, leżą lekko na nim oparte. Mógłby się spokojnie wyswobodzić z tego uścisku, gdyby chciał, a skoro tego nie robi, nie powinien był zdradzać się, że ten jest mu mocno niekomfortowy. Jego wzrok błądzi gdzieś daleko, wyraźnie dając oznakę jego dystansowi. Darcy cofnęła więc dłonie, chociaż jak dotąd nie zrobiła nic niestosownego. Widocznie pomyliła się sądząc, że mogą iść pod ramię, jak równy z równym. Quentin zdawał się mieć do tego wątpliwości. Rosier przetwarza sobie w pamięci jego zdanie.
— Gdybym tylko mogła wiedzieć, co naprawdę myślisz, Quentin… — mruknęła w tym samym stopniu w odpowiedzi na jego słowa, jak i w uświadamianiu sobie, jak wielką zagadką jest dla niej jego osoba. Jej słowa przybrałyby charakter sarkastycznego przytyku, gdyby nie zreflektowała się następnym zdaniem.
—Być może nie masz tu swojego faworyta? — zaproponowała. Raz drugi. Do trzech razy pozwolił jej próbować, ale czy naprawdę chciała bawić się w zgadywanki?
— Gdyby był, gdybyś mógł ściągnąć tu jakiekolwiek dzieło z Anglii, a może z całej Europy, jaka tematyka odbioru obrazu poruszyłaby Cię najbardziej?
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie jestem przyzwyczajony do obcego mi dotyku. Do żadnego tak naprawdę. Nawet z rodziną szczędzimy sobie podobnych gestów czułości, a kiedy do nich przychodzi, jestem cały spięty i nieporadny w swoich działaniach. Długo przyzwyczajałem się do dotyku swojej żony, ale ona też była bardzo bezpośrednia, rzadko zadawała sobie trud przejmowania się moimi uczuciami. Traktowała to jako coś zupełnie naturalnego, a ja nigdy jej nie powiedziałem co o tym myślę. Jestem człowiekiem niekonfliktowym, nie szukam zwady - dla swojego własnego spokoju. Wiadomo, że są rzeczy ważne i ważniejsze, ale kiedy nie trzeba mi o coś walczyć, pozostaję neutralnie bierny. Niewzruszony. Niezainteresowany. Wiele tych cech wynika z mojej nabytej nieumiejętności do adaptacji w otoczeniu, w którym przyszło mi żyć. Moje rodzeństwo nie ma aż takich problemów jak ja, czym jestem zaskoczony. Prawdopodobnie dostali w genach więcej pewności siebie, podczas gdy ja miotam się w środku jak trzcina na wietrze, kamienną twarzą ukrywając swoje skrywające tyle obaw wnętrze. Zazdroszczę im tego. Tak jak tobie zazdroszczę umiejętności brylowania w towarzystwie, zakładania wielu różnych masek zależnych od warunków na zewnątrz. Przyglądam im się uważnie, jak gdybym badał jeden z obrazów wiszących na ścianie. Niestety moja… bogata wyobraźnia zawodzi. Nie potrafię nic odczytać - nie jestem też znawcą ludzkich zachowań. Gubię się w meandrach interpretacji tak skomplikowanych dziedzin jak mowa ciała czy słowa płynące z twoich ust. Nad tymi tyczącymi się faworytów i nie-faworytów myślę najdłużej; w końcu to one zaprowadziły mnie na sam skraj, kiedy to chcę się posilić alkoholem. Na pewno jestem blisko alkoholizmu. I wcale nie żartuję.
- Wyobrażasz to sobie? - Zadaję pytanie z typu tych humorystycznych. Czy kiedykolwiek mogłaś naprawdę uwierzyć w to, że ktoś taki jak ja ma więcej kreatywności od człowieka, co się nazywa malarzem, artystą? To takie zabawne, że aż bym się zaśmiał, gdybym tylko potrafił. Zamiast tego kąciki ust drgnęły w tańcu rozbawienia na moim bladym obliczu. Szybko przywołuję się do porządku. Nawet nie zauważyłem, że te wszystkie malowidła zdobiące ściany przestały mnie interesować, za to konwersacja z tobą pochłonęła mnie bardziej niż moje nieudolne próby odnalezienia sensu tam, gdzie najprawdopodobniej go wcale nie ma.
- Mógłbym to samo powiedzieć o tobie - mówię uprzejmie, orientując się, że patrzę się wprost na ciebie już zdecydowanie za długo. Tak chyba nie wypada, a i ja nie wiem co we mnie wstąpiło, zachowuję się niestosownie. Odwracam skoncentrowany do tej pory na tobie wzrok na niewielką garstkę ludzi krzątającą się gdzieś w oddali. - Nie mam - przytakuję, a zaraz potem słysząc twoje pytanie najpierw się uśmiecham (!!) delikatnie, trochę nieporadnie; zaraz poważnieję, czując mocne ukłucie w klatce piersiowej. Przed oczami mam sen sprzed paru dni, który na pozór wydawał się być piękną złudą, ale im dalej w las… tym więcej bólu i rozczarowań. Jak wybrnąć z tego pytania nie ulegając ośmieszeniu? - To byłby obraz… o spełnionych marzeniach - odpowiadam enigmatycznie, może trochę głupio i naiwnie pomimo starań, ale to i tak bezpieczniejsza wersja od prawdy. - A ty? Lubisz sztukę? Jest na świecie taki obraz, który by zadowolił twoje wewnętrzne poczucie estetyki? - Zasypuję cię lawiną pytań w nadziei na zmianę tematu.
- Wyobrażasz to sobie? - Zadaję pytanie z typu tych humorystycznych. Czy kiedykolwiek mogłaś naprawdę uwierzyć w to, że ktoś taki jak ja ma więcej kreatywności od człowieka, co się nazywa malarzem, artystą? To takie zabawne, że aż bym się zaśmiał, gdybym tylko potrafił. Zamiast tego kąciki ust drgnęły w tańcu rozbawienia na moim bladym obliczu. Szybko przywołuję się do porządku. Nawet nie zauważyłem, że te wszystkie malowidła zdobiące ściany przestały mnie interesować, za to konwersacja z tobą pochłonęła mnie bardziej niż moje nieudolne próby odnalezienia sensu tam, gdzie najprawdopodobniej go wcale nie ma.
- Mógłbym to samo powiedzieć o tobie - mówię uprzejmie, orientując się, że patrzę się wprost na ciebie już zdecydowanie za długo. Tak chyba nie wypada, a i ja nie wiem co we mnie wstąpiło, zachowuję się niestosownie. Odwracam skoncentrowany do tej pory na tobie wzrok na niewielką garstkę ludzi krzątającą się gdzieś w oddali. - Nie mam - przytakuję, a zaraz potem słysząc twoje pytanie najpierw się uśmiecham (!!) delikatnie, trochę nieporadnie; zaraz poważnieję, czując mocne ukłucie w klatce piersiowej. Przed oczami mam sen sprzed paru dni, który na pozór wydawał się być piękną złudą, ale im dalej w las… tym więcej bólu i rozczarowań. Jak wybrnąć z tego pytania nie ulegając ośmieszeniu? - To byłby obraz… o spełnionych marzeniach - odpowiadam enigmatycznie, może trochę głupio i naiwnie pomimo starań, ale to i tak bezpieczniejsza wersja od prawdy. - A ty? Lubisz sztukę? Jest na świecie taki obraz, który by zadowolił twoje wewnętrzne poczucie estetyki? - Zasypuję cię lawiną pytań w nadziei na zmianę tematu.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Co jakiś czas wracasz spojrzeniem do jego bladej twarzy. Nie potrafisz odmówić sobie pokusy spoglądania w te oczy. Nie dlatego, że wydają Ci się tak hipnotyczne. To nie są oczy, jakie zwykły Cię pociągać. Masz, zdaje się, inny gust. Te oczy są prawie czarne, cały czas. Tak jak tęczówki kogoś, kogo bardzo dobrze znasz. On patrzy na Ciebie tym spojrzeniem, kiedy wywołujesz w nim żywe emocje, zwykle żadne z nich nie są najprzyjemniejszym doświadczeniem. Quentin ma wzrok beznamiętny, nieprzenikniony. Próbujesz przedrzeć się przez wierzchnią warstwę niewzruszenia, bo każdy ma jakąś głębie, do której można dotrzeć. Każdy ma warstwy. Jego jego wyjątkowo grubo ciosana. Przedzierasz się przez mocno zmąconą czerń i toniesz w większym mroku. Jest coś, co w tym spojrzeniu Cię niepokoi i nie jesteś pewna, czy jest to sam fakt, że za tym odymionym wzrokiem, nie ma nic więcej niż więcej zakłębionej ciemnego dymu. Zdaje Ci się, to nie tylko o to chodzi, że nie potrafisz zedrzeć tej smolistej kurtyny. Zaczynasz się zastanawiać, czy być może ta krucza czerń i wszystko to, co pod nią, to jedyne, co się tam znajduje. Jakby pod tymi maskami nie było nic więcej, tylko ta melancholia, ten smutek, ta bezduszność, beznamiętność, brak celu, brak szczęścia, braki… same braki. Nawet brak w nim przekonania, kiedy mówisz mu, że może mieć w sobie więcej kreatywności, niż zakładał.
— A ty nie?
Nie masz w sobie tyle cierpliwości. Nie chcesz i nie powinnaś zawzięcie przekonywać go co do jego kreatywności. Ktoś mógłby pomyśleć, że zależy Ci, żeby zabrzmiało to jak komplement. Dlatego kończysz kwestię nierozwiązaną, dając mu temat do przemyśleń. Bardziej interesuje Cię, co się zmieniło, że mężczyzna patrzy na ciebie niezmiennie od kilku minut. Przyzwyczaił Cię, że nie patrzy wcale. Błądzi wzrokiem po bokach, po ludziach, po suficie i ścianach. Zdążyłaś już przyswoić takie zachowanie. W tym stopniu, że kiedy jego wzrok nie ucieka w bok, nie jesteś na to przygotowana. Krótki dreszcz przebiega Cię po plecach, kiedy zdajesz sobie sprawę, że instynktownie czekasz aż mężczyzna straci zainteresowanie. Nie robi tego, wyjątkowo. Pomimo, że wcześniej mieścił się w ramach przyzwoitości, albo nawet poniżej tego limitu.
[i] Myślę, że to jeden z najgorszych roków w moim życiu, Quentin… a dopiero się zaczął…[/i ] – myślisz sobie, ale mówisz coś zupełnie innego.
—Stoję i podziwiam sztukę z człowiekiem, który marzy o opowieści o spełnionych marzeniach, kiedy mnie porwałaby powieść o nieziszczonych koszmarach. Jakże ironicznie, prawda?
Nie masz ochoty wcale się śmiać z tej ironii. Jeśli stoisz obok człowieka tak zagubionego i nieszczęśliwego, który potrafi mówić o spełnionych marzeniach, czym Twój pesymizm czyni Ciebie, skoro jesteś w nim jeszcze lepsza od niego? Wykwalifikowana w nieszczęściu, które zapijasz kroplami alkoholu, wlewanego do gardła, znieczulając podniebienie, które w ostatnim czasie przełknęło zbyt wiele goryczy i porażek, a teraz podrażniając je trunkiem, wmawiasz sobie, że uczuliłaś je na przyszłe upodlenia.
— A ty nie?
Nie masz w sobie tyle cierpliwości. Nie chcesz i nie powinnaś zawzięcie przekonywać go co do jego kreatywności. Ktoś mógłby pomyśleć, że zależy Ci, żeby zabrzmiało to jak komplement. Dlatego kończysz kwestię nierozwiązaną, dając mu temat do przemyśleń. Bardziej interesuje Cię, co się zmieniło, że mężczyzna patrzy na ciebie niezmiennie od kilku minut. Przyzwyczaił Cię, że nie patrzy wcale. Błądzi wzrokiem po bokach, po ludziach, po suficie i ścianach. Zdążyłaś już przyswoić takie zachowanie. W tym stopniu, że kiedy jego wzrok nie ucieka w bok, nie jesteś na to przygotowana. Krótki dreszcz przebiega Cię po plecach, kiedy zdajesz sobie sprawę, że instynktownie czekasz aż mężczyzna straci zainteresowanie. Nie robi tego, wyjątkowo. Pomimo, że wcześniej mieścił się w ramach przyzwoitości, albo nawet poniżej tego limitu.
[i] Myślę, że to jeden z najgorszych roków w moim życiu, Quentin… a dopiero się zaczął…[/i ] – myślisz sobie, ale mówisz coś zupełnie innego.
—Stoję i podziwiam sztukę z człowiekiem, który marzy o opowieści o spełnionych marzeniach, kiedy mnie porwałaby powieść o nieziszczonych koszmarach. Jakże ironicznie, prawda?
Nie masz ochoty wcale się śmiać z tej ironii. Jeśli stoisz obok człowieka tak zagubionego i nieszczęśliwego, który potrafi mówić o spełnionych marzeniach, czym Twój pesymizm czyni Ciebie, skoro jesteś w nim jeszcze lepsza od niego? Wykwalifikowana w nieszczęściu, które zapijasz kroplami alkoholu, wlewanego do gardła, znieczulając podniebienie, które w ostatnim czasie przełknęło zbyt wiele goryczy i porażek, a teraz podrażniając je trunkiem, wmawiasz sobie, że uczuliłaś je na przyszłe upodlenia.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sala Główna
Szybka odpowiedź