Sala Główna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Sala Główna
Prosto z wystawnego holu, goście przechodzą do Sali Głównej o wysokim sklepieniu. W miejscu, gdzie zazwyczaj znajduje się widownia, wypełniona rzędami wygodnych siedzisk, nie ma teraz żadnego krzesła – pozostała wyłącznie odsłonięta marmurowa podłoga. Niezwykle śliska, momentami wydaje się wręcz lustrzanie odbijać roziskrzony świecami bogaty żyrandol, lewitujący idealnie w połowie wysokości budynku. Parkiet i centrum wydarzeń są doskonale oświetlone, ale z parteru nie sposób ujrzeć wnętrza lóż. Zresztą, kto błądziłby z głową zadartą do góry, gdy wokół tyle piękna? Zarówno w postaci śmietanki towarzyskiej magicznego Londynu jak i zachwycających zdobień ścian.
Co kilka metrów, odgrodzone kolumnami, ściany zdobią wyjątkowe drzeworyty, ukazujące atrybuty i charakterystyczne cechy każdego ze szlacheckich rodów. Są tu polowania, smoki, targane wiatrem żagle, wyjątkowe Sabaty, przesypujące się góry galeonów, piękne profile nestorów i matron. Z dystansu wydają się poruszać, ale gdyby ktoś postanowił przyjrzeć się żyjącej scenie z bliska, zobaczy tylko doskonale wyryte w dębowym drzewie nieruchome postaci, wzbogacone gdzieniegdzie prawdziwymi złoceniami.
Na scenie – niegdyś teatralnej, teraz stricte muzycznej – występuje Magiczna Orkiestra Klasyczna. Początkowo z instrumentów wydobywają się ciche, zapraszające dźwięki, sprzyjające konwersacji a wśród muzyków nie ma jeszcze gwiazdy wieczoru: oszałamiającej Belle.
Co kilka metrów, odgrodzone kolumnami, ściany zdobią wyjątkowe drzeworyty, ukazujące atrybuty i charakterystyczne cechy każdego ze szlacheckich rodów. Są tu polowania, smoki, targane wiatrem żagle, wyjątkowe Sabaty, przesypujące się góry galeonów, piękne profile nestorów i matron. Z dystansu wydają się poruszać, ale gdyby ktoś postanowił przyjrzeć się żyjącej scenie z bliska, zobaczy tylko doskonale wyryte w dębowym drzewie nieruchome postaci, wzbogacone gdzieniegdzie prawdziwymi złoceniami.
Na scenie – niegdyś teatralnej, teraz stricte muzycznej – występuje Magiczna Orkiestra Klasyczna. Początkowo z instrumentów wydobywają się ciche, zapraszające dźwięki, sprzyjające konwersacji a wśród muzyków nie ma jeszcze gwiazdy wieczoru: oszałamiającej Belle.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:12, w całości zmieniany 2 razy
Marin od małego uczony był stylu obycia i dobrych obyczajów przez guwernantki i wielu nauczycieli. Godziny marnował na to, żeby wpoić sobie podstawowe maniery i bardziej zaawansowane sztuki kultury. Przez lata to było jego męczarnią, nie znosił wręcz tego typu zajęć. Jedyne co zawsze pamiętał to nieliczne słowa ojca, którymi go obdarowywał. Mów swoim kobietom, że są piękne. Jak najczęściej i jak najwięcej. I Marin tak robił. Zwracał na wszystko uwagę, bo chciał wypełnić jedną z nielicznych wól ojca, który zazwyczaj stronił od jego towarzystwa. Uroda Rosalie nie stanowiła zbytniego problemu jeśli chodzi komplementy. Ba, Marin uważał, że wcale nie przesadza z tym, że mówi jej jak cudownie wygląda. I tak naprawdę jej dzisiejszy ubiór był drugorzędny. Prawdopodobnie w sukni z mandrygor wyglądałaby równie olśniewająco.
- To takie formalne, Rosalie. Mimo wszystko nie żałuję tego wszystkiego. Zwiedziłem kawałek świata, zajmuję się tym czym lubię, nie jest najgorzej. Ale wszyscy moi znajomi kogoś mają a ja... Cóż, nie zapowiada się na to bym uszczęśliwił ojca i przedstawił mu swoją ukochaną. - powiedział bez jakichkolwiek uczuć Marin. - Oczywiście, masz rację. Zawsze zapominam, że to kobiety powstrzymują wszystkich mężczyzn przed tym, żeby publicznie rzucili się sobie do gardeł i walczyli o swoje przekonania. - dodał po chwili ze śmiechem.
Marin nie mógł zauwazyć tego, że Rosalie niezbyt przyjemnie zareagowała na widok Fawleya. Cóz, nawet go nie znał. Nie widział też tego, że wraz z Lilith niezbyt przychylnie na siebie patrzyły. Może to i dobrze? Może będzie lepiej spał w błogiej nieświadomości, że pomiędzy tą parą naprawdę zaiskrzyło i nie mowa tu o płomiennym zakochaniu?
Młody Ollivander poczuł jednak przez sekundę mocniejszy uścisk Rosalie ale nie domyślił się, ze to po prostu nuta żalu z jej strony.
- Może najwyraźniej nie zdajesz sobie sprawy z tego jak wyglądasz? Ojciec mało mnie nauczył, ale jedną z rzeczy na którą zwrócił uwagę jest to, żeby doceniać kobiety. Nie mogę tego nie robić patrząc jak wyglądasz! - rzucił kolejnym komplementem ze śmiechem na ustach. Nie jego wina, że akurat to było jedną z jego mocniejszych zalet.
Marin po całym przemówieniu skupił się na tym, by dostrzec w której części galerii jaka forma rozrywki jest oferowana. To było bardzo ważne jeśli chodziło o potencjalne zwiedzanie galerii. Znał się na sztuce, od małego wpajano mu dużo różnych rzeczy, jednakże nie pałał do niej zbyt wielkiej sympatii. Można śmiało powiedzieć, że był baaaardzo neutralny.
- Wydaje mi się, że większość zechce w pierwszej myśli udać się obejrzeć pracy panny Weasley. Nie uważasz, że lepiej byłoby obejrzeć inne wystawy, a później napawać się jej twórczością w spokoju i bez pośpiechu? Oczywiście to tylko luźna sugestia. - powiedział Marin i rozejrzał się dookoła sali. Właściwie to chyba był tu pierwszy raz, może nie powiniem prowadzić?
- Wieczór zacząłem już od tego, co najbardziej wyczekiwałem, lady Yaxley, a było to zobaczenie Pani, więc reszta przyjęcia w moim wykonaniu może być już tylko dostosowana pod Panią. - uśmiechnął się szarmancko Marin i zaczął prowadzić ją ku jednej z sal.
zt Rosie i Marin
- To takie formalne, Rosalie. Mimo wszystko nie żałuję tego wszystkiego. Zwiedziłem kawałek świata, zajmuję się tym czym lubię, nie jest najgorzej. Ale wszyscy moi znajomi kogoś mają a ja... Cóż, nie zapowiada się na to bym uszczęśliwił ojca i przedstawił mu swoją ukochaną. - powiedział bez jakichkolwiek uczuć Marin. - Oczywiście, masz rację. Zawsze zapominam, że to kobiety powstrzymują wszystkich mężczyzn przed tym, żeby publicznie rzucili się sobie do gardeł i walczyli o swoje przekonania. - dodał po chwili ze śmiechem.
Marin nie mógł zauwazyć tego, że Rosalie niezbyt przyjemnie zareagowała na widok Fawleya. Cóz, nawet go nie znał. Nie widział też tego, że wraz z Lilith niezbyt przychylnie na siebie patrzyły. Może to i dobrze? Może będzie lepiej spał w błogiej nieświadomości, że pomiędzy tą parą naprawdę zaiskrzyło i nie mowa tu o płomiennym zakochaniu?
Młody Ollivander poczuł jednak przez sekundę mocniejszy uścisk Rosalie ale nie domyślił się, ze to po prostu nuta żalu z jej strony.
- Może najwyraźniej nie zdajesz sobie sprawy z tego jak wyglądasz? Ojciec mało mnie nauczył, ale jedną z rzeczy na którą zwrócił uwagę jest to, żeby doceniać kobiety. Nie mogę tego nie robić patrząc jak wyglądasz! - rzucił kolejnym komplementem ze śmiechem na ustach. Nie jego wina, że akurat to było jedną z jego mocniejszych zalet.
Marin po całym przemówieniu skupił się na tym, by dostrzec w której części galerii jaka forma rozrywki jest oferowana. To było bardzo ważne jeśli chodziło o potencjalne zwiedzanie galerii. Znał się na sztuce, od małego wpajano mu dużo różnych rzeczy, jednakże nie pałał do niej zbyt wielkiej sympatii. Można śmiało powiedzieć, że był baaaardzo neutralny.
- Wydaje mi się, że większość zechce w pierwszej myśli udać się obejrzeć pracy panny Weasley. Nie uważasz, że lepiej byłoby obejrzeć inne wystawy, a później napawać się jej twórczością w spokoju i bez pośpiechu? Oczywiście to tylko luźna sugestia. - powiedział Marin i rozejrzał się dookoła sali. Właściwie to chyba był tu pierwszy raz, może nie powiniem prowadzić?
- Wieczór zacząłem już od tego, co najbardziej wyczekiwałem, lady Yaxley, a było to zobaczenie Pani, więc reszta przyjęcia w moim wykonaniu może być już tylko dostosowana pod Panią. - uśmiechnął się szarmancko Marin i zaczął prowadzić ją ku jednej z sal.
zt Rosie i Marin
Gość
Gość
Odwrócił się; na dźwięk znajomego, drogiego głosu półuśmiech sam wpłynął na jego usta, choć w oczach dalej czaiło się... właściwie trudno stwierdzić, co: nie szczęście, nie złość, nie strach i nie smutek. Zmęczenie? Bezbrzeżne. Zmęczenie tym wszystkim.
- To jedyny sposób, by przeżyć takie spotkania, panno Sykes - szczególnie wtedy, gdy wkoło tłumnie czaiły się hieny gotowe rozrywać go na strzępy samym spojrzeniem, oskarżając o zniknięcie narzeczonej. Czy Eilis też już o tym wiedziała? Czy miała zamiar zaraz zmienić temat, dopytać go, mając nadzieję, że rozwieje wszystkie jej wątpliwości? Ale przecież nie wiedział nic ponad to, co wiedział też każdy uważny czytelnik Proroka Codziennego - czyli i tak niewiele. - Nie podasz mi ręki, żebym mógł złożyć na niej pocałunek? Właśnie tak wita się szlachcianki - rzucił, mimowolnie wędrując spojrzeniem do jej dłoni, którą zdobił (czy na pewno nie szpecił?) pierścionek; dziwnym trafem przewidział te zaręczyny, ale im dłużej o nich myślał, tym bardziej żałował tego, że nie ostrzegł Eilis - ba, jego słowa mogły brzmieć nawet jak, psidwacza mać, zachęta. - Jak się czujesz? - dodał już cieplej, spokojniej, szczerzej.
Ale znał odpowiedź. Oczywiście, że nie czuła się dobrze - widział to w jej spojrzeniu, w jej gestach, w każdym drgnięciu, w nieuchwytnym spojrzeniu i słyszał w oddechu. Martwił się. Zupełnie jakby nie starczyła mu dotychczasowa kolekcja trosk.
- Czy próbowałaś już Tourjours Pur? - wysilił się na żart, a z każdym kolejnym słowem w jego spojrzeniu topniały chłód i niepewność, które towarzyszyły mu, odkąd przekroczył próg galerii. Ludzie wokół, ich drogie kolie, ciężka biżuteria, nieprzychylne spojrzenia i szeptane cicho słowa przestały mieć znaczenie. Było niewiele osób, które - swoją prostotą, ciepłem, dobrym sercem? - były w stanie chociaż na chwilę odjąć ciężar z jego ramion. Miał szczęście, że właśnie w tej chwili jedna z nich była tuż obok.
- To jedyny sposób, by przeżyć takie spotkania, panno Sykes - szczególnie wtedy, gdy wkoło tłumnie czaiły się hieny gotowe rozrywać go na strzępy samym spojrzeniem, oskarżając o zniknięcie narzeczonej. Czy Eilis też już o tym wiedziała? Czy miała zamiar zaraz zmienić temat, dopytać go, mając nadzieję, że rozwieje wszystkie jej wątpliwości? Ale przecież nie wiedział nic ponad to, co wiedział też każdy uważny czytelnik Proroka Codziennego - czyli i tak niewiele. - Nie podasz mi ręki, żebym mógł złożyć na niej pocałunek? Właśnie tak wita się szlachcianki - rzucił, mimowolnie wędrując spojrzeniem do jej dłoni, którą zdobił (czy na pewno nie szpecił?) pierścionek; dziwnym trafem przewidział te zaręczyny, ale im dłużej o nich myślał, tym bardziej żałował tego, że nie ostrzegł Eilis - ba, jego słowa mogły brzmieć nawet jak, psidwacza mać, zachęta. - Jak się czujesz? - dodał już cieplej, spokojniej, szczerzej.
Ale znał odpowiedź. Oczywiście, że nie czuła się dobrze - widział to w jej spojrzeniu, w jej gestach, w każdym drgnięciu, w nieuchwytnym spojrzeniu i słyszał w oddechu. Martwił się. Zupełnie jakby nie starczyła mu dotychczasowa kolekcja trosk.
- Czy próbowałaś już Tourjours Pur? - wysilił się na żart, a z każdym kolejnym słowem w jego spojrzeniu topniały chłód i niepewność, które towarzyszyły mu, odkąd przekroczył próg galerii. Ludzie wokół, ich drogie kolie, ciężka biżuteria, nieprzychylne spojrzenia i szeptane cicho słowa przestały mieć znaczenie. Było niewiele osób, które - swoją prostotą, ciepłem, dobrym sercem? - były w stanie chociaż na chwilę odjąć ciężar z jego ramion. Miał szczęście, że właśnie w tej chwili jedna z nich była tuż obok.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
- Złap mnie, gdybym mdlała - prosi szeptem męża, gdy razem pojawiają się jednym z kominków zlokalizowanych na terenie galerii. Choć jej słowa nie są podszyte prawdziwą groźbą, nieprzyjemny uścisk w żołądku zaburza jej zwykle niezmącony spokój. Zaciska drobne palce na ramieniu Fabiana, szukając w nim wsparcia podobnie, jak czyni to od kilku dni. Żadna siła nie jest w stanie powstrzymać jej przed pojawieniem się na dzisiejszym wernisażu, włącznie z towarzyszącymi od samego rana mdłościami. Choć podejrzewała, że spowodowane są stresem związanym z organizacją całego tego przedsięwzięcia, będącego również pierwszym takim w całym jej życiu, nie może wykluczać, że stoją za nimi zupełnie inne czynniki. O których woli teraz nie myśleć. Miast tego podaje swoje futro jednemu z mężczyzn w smokingach, nie trudząc się okazywaniem zaproszenia - tego wieczoru szczyci się wszak cennym mianem pomocnicy lady Avery.
Jasne włosy upięte w elegancki kok delikatnie okalają dziewczęcą twarz, a fantazyjna choć niebywale lekka suknia podkreśla jej filigranową sylwetkę, sprawiając że doskonale prezentuje się w obliczu pełnionej roli. Jeden głęboki oddech za drugim uspokajają ją, gdy wzrokiem omiata wszystkich zebranych w sali głównej. Od razu dostrzega stojących nieopodal Deimosa i Megarę i to w ich stronę kieruje krok.
- Lordzie Carrow, lady Carrow - wita ich dostojnie, wystudiowanym gestem dłoni odsyłając lewitującą z alkoholem tacą. Sama nie zamierza sięgać po kieliszek, a i Deimos nie powinien go nadużywać. - Czyżbyś planowała poszerzenie kolekcji? - pyta uprzejmie, uśmiechając się do kuzynki. Gdzieś w tle miga jej również znajoma sylwetka Marina Ollivandera, w towarzystwie - o zgrozo! - Rosalie Yaxley. Trudno jej powstrzymać mimowolne uczucie zazdrości, choć obecność męża u boku znacznie hamuje negatywne odczucia. Jednakże, w tej gonitwie wzroku dostrzega również inną, niebywale bliską jej parę. - Wybaczcie proszę na moment, pragnę przywitać się również z moim bratem i uroczą panną Yaxley - przeprasza ich serdecznie, by po chwili oddalić się zaledwie o kilka kroków, podchodząc do Perseusa i Liliany. Nie spodziewała się, że na wernisażu mogą pojawić się w swoim towarzystwie, choć ciężko jej ukryć, iż taki obrót sprawy zdaje jej się niebywale odpowiedni. Jej brak wykazuje wszak dziwną skłonność do dobierania sobie partnerek zupełnie na niego nie zasługujących, a jej droga przyjaciółka jako pierwsza mogła odzyskać błogosławieństwo.
- Liliano, niezmiernie się cieszę, że jednak zdecydowałaś się nas dzisiaj zaszczycić swoją obecnością - posyła jej promienny uśmiech, uradowana tym, że ma ją przy sobie w tak ważnej dla niej chwili. - Wreszcie nauczyłeś się dobrze dobierać sobie partnerki, braciszku - żartuje uprzejmie, z przyzwyczajenia poprawiając smoking Perseusa.
Jasne włosy upięte w elegancki kok delikatnie okalają dziewczęcą twarz, a fantazyjna choć niebywale lekka suknia podkreśla jej filigranową sylwetkę, sprawiając że doskonale prezentuje się w obliczu pełnionej roli. Jeden głęboki oddech za drugim uspokajają ją, gdy wzrokiem omiata wszystkich zebranych w sali głównej. Od razu dostrzega stojących nieopodal Deimosa i Megarę i to w ich stronę kieruje krok.
- Lordzie Carrow, lady Carrow - wita ich dostojnie, wystudiowanym gestem dłoni odsyłając lewitującą z alkoholem tacą. Sama nie zamierza sięgać po kieliszek, a i Deimos nie powinien go nadużywać. - Czyżbyś planowała poszerzenie kolekcji? - pyta uprzejmie, uśmiechając się do kuzynki. Gdzieś w tle miga jej również znajoma sylwetka Marina Ollivandera, w towarzystwie - o zgrozo! - Rosalie Yaxley. Trudno jej powstrzymać mimowolne uczucie zazdrości, choć obecność męża u boku znacznie hamuje negatywne odczucia. Jednakże, w tej gonitwie wzroku dostrzega również inną, niebywale bliską jej parę. - Wybaczcie proszę na moment, pragnę przywitać się również z moim bratem i uroczą panną Yaxley - przeprasza ich serdecznie, by po chwili oddalić się zaledwie o kilka kroków, podchodząc do Perseusa i Liliany. Nie spodziewała się, że na wernisażu mogą pojawić się w swoim towarzystwie, choć ciężko jej ukryć, iż taki obrót sprawy zdaje jej się niebywale odpowiedni. Jej brak wykazuje wszak dziwną skłonność do dobierania sobie partnerek zupełnie na niego nie zasługujących, a jej droga przyjaciółka jako pierwsza mogła odzyskać błogosławieństwo.
- Liliano, niezmiernie się cieszę, że jednak zdecydowałaś się nas dzisiaj zaszczycić swoją obecnością - posyła jej promienny uśmiech, uradowana tym, że ma ją przy sobie w tak ważnej dla niej chwili. - Wreszcie nauczyłeś się dobrze dobierać sobie partnerki, braciszku - żartuje uprzejmie, z przyzwyczajenia poprawiając smoking Perseusa.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
”Niektóre” daje nam całkiem spore pole do manewru - przyznałam jednocześnie zgadzając się na to by później o tym dyskutować. Na ten moment wolałam nie myśleć o tym, że gdy wrócimy do domu nie będziemy wstanie się już do siebie odezwać. Limit wypowiedzianych słów pewnie wyczerpał się na najbliższy miesiąc. - Promyk włoskiego słońca w deszczowej Anglii - zaśmiałam się cicho pod nosem. - Już dobrze, dobrze. Ładnie umieścimy to na strychu i niech czeka na lepsze chwilę. - na wzmiankę o Ravenscar lekko się wyprostowałam. To przecież tam chciałam uciekać po każdej naszej kłótni. - Jak mnie kiedyś tam zabierzesz to może poznam jeszcze jakieś historie a naszej rodzinie- dotknęłam jego ramienia trochę nieświadomie używając słowa „naszej”. Przecież byłam Carrowem…jego krewni byli i moimi. Prawda? - Chciałabym w końcu poznać Carrowów od innej strony niż drzewo genologiczne, historia rodu czy herb - wyciągałam dłoń w jego stronę chyba nie do końca zastanawiając się nad tym jak to może zostać odebrane. Może po prostu uważał to za nic nieznaczące gadanie.
- Nowa rodowa tradycja. Portrety z kwadratowymi głowami.- ledwo zdławiłam śmiech na tę myśl. - Coś wymyślimy - dodała w końcu. Znowu to „my” i jeszcze ta przyszłość w tle. Machnęłam ręką na jego skargi śmiejąc się przy tym pod nosem. - Musisz wytrzymać dopóki nie znajdę tych 15 obrazów. Taka przecież była umowa. - Przypomniałam mu z wyraźną satysfakcją. - Alkoholu nie brakuje a wieczór zapowiada się długi - zagryzłam wargę byle by tylko zapanować nad dość chochlikowatym wyrazem twarzy. - A co do reszty to najpierw obejrzę a potem będę przyznawać ci rację. Bylebyś tylko nie mówił „a nie mówiłem?”. przedrzeźniłam go zaraz odwracając gdzieś wzrok. Chwilę później doznałam kolejnego skurczu twarzy popularnie nazywanego uśmiechem. Tym razem był skierowany on już tylko do mnie. Dziwnie było zdać sobie sprawę, że ta rozmowa sprawiała mi swego rodzaju przyjemność. - Znamy się całe życie Deimos. Wiem jaka jest i ona zna mnie równie dobrze. Przetrwamy tą burze jeżeli nie ze względu na pokrewieństwo to na pewno przez jej męża- ton mojego głosu był już trochę poważniejszy. Deimos chyba nieświadomie obudził we mnie wątpliwości skrywane już od jakiegoś czasu. Od dawna wiedziała, że przyjdzie taki czas gdy poglądy przysłonią wszystkie spędzone razem chwilę. Dlatego każdy moment była dla mnie błogosławieństwem. Na słowa mojego męża nachyliłam się nad jego uchem szepcząc cicho - Jeszcze niewiele o mnie wiesz-- wyprostowałam się posyłając mu zawadiackie spojrzenie. W porę jednak zjawia się Leandra, która tak grzecznie się z nami wita. - Mam obiecane aż 15 nowych płócien - uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Leandra gdzieś zniknęła a ja znów mogłam zająć się mężem. Grzecznie uprzedzał mnie, że ma zamiar porozmawiać z Yaxley i niby ja miałam się na to równie grzecznie zgodzić? Po moim trupie. Spojrzałam w stronę blondynki i jej partnera by zaraz przenieść wzrok na męża. - Chętnie porozmawiam z Lordem Olivanderem. Będziemy mogli porównać informacje - wyzywający uśmiech chyba jasno dawał do zrozumienia, że nie mam zamiaru stać i czekać gdy on będzie rozmawiał z kobietą na, której widok aż się ślini. Oczywiście, że mam zamiar grzecznie rozmawiać gdy jego nie będzie. Nie ośmieliłabym się zrobić czegoś innego. Przecież to tylko by zdobyć parę informacji odnośnie tego czy ktoś w końcu zrobi mi przysługę i wyda Yaxley za mąż.
- Nowa rodowa tradycja. Portrety z kwadratowymi głowami.- ledwo zdławiłam śmiech na tę myśl. - Coś wymyślimy - dodała w końcu. Znowu to „my” i jeszcze ta przyszłość w tle. Machnęłam ręką na jego skargi śmiejąc się przy tym pod nosem. - Musisz wytrzymać dopóki nie znajdę tych 15 obrazów. Taka przecież była umowa. - Przypomniałam mu z wyraźną satysfakcją. - Alkoholu nie brakuje a wieczór zapowiada się długi - zagryzłam wargę byle by tylko zapanować nad dość chochlikowatym wyrazem twarzy. - A co do reszty to najpierw obejrzę a potem będę przyznawać ci rację. Bylebyś tylko nie mówił „a nie mówiłem?”. przedrzeźniłam go zaraz odwracając gdzieś wzrok. Chwilę później doznałam kolejnego skurczu twarzy popularnie nazywanego uśmiechem. Tym razem był skierowany on już tylko do mnie. Dziwnie było zdać sobie sprawę, że ta rozmowa sprawiała mi swego rodzaju przyjemność. - Znamy się całe życie Deimos. Wiem jaka jest i ona zna mnie równie dobrze. Przetrwamy tą burze jeżeli nie ze względu na pokrewieństwo to na pewno przez jej męża- ton mojego głosu był już trochę poważniejszy. Deimos chyba nieświadomie obudził we mnie wątpliwości skrywane już od jakiegoś czasu. Od dawna wiedziała, że przyjdzie taki czas gdy poglądy przysłonią wszystkie spędzone razem chwilę. Dlatego każdy moment była dla mnie błogosławieństwem. Na słowa mojego męża nachyliłam się nad jego uchem szepcząc cicho - Jeszcze niewiele o mnie wiesz-- wyprostowałam się posyłając mu zawadiackie spojrzenie. W porę jednak zjawia się Leandra, która tak grzecznie się z nami wita. - Mam obiecane aż 15 nowych płócien - uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Leandra gdzieś zniknęła a ja znów mogłam zająć się mężem. Grzecznie uprzedzał mnie, że ma zamiar porozmawiać z Yaxley i niby ja miałam się na to równie grzecznie zgodzić? Po moim trupie. Spojrzałam w stronę blondynki i jej partnera by zaraz przenieść wzrok na męża. - Chętnie porozmawiam z Lordem Olivanderem. Będziemy mogli porównać informacje - wyzywający uśmiech chyba jasno dawał do zrozumienia, że nie mam zamiaru stać i czekać gdy on będzie rozmawiał z kobietą na, której widok aż się ślini. Oczywiście, że mam zamiar grzecznie rozmawiać gdy jego nie będzie. Nie ośmieliłabym się zrobić czegoś innego. Przecież to tylko by zdobyć parę informacji odnośnie tego czy ktoś w końcu zrobi mi przysługę i wyda Yaxley za mąż.
Wyglądasz cudownie. Wyglądasz uroczo. Wyglądasz pięknie. Aż dech mi zaparło.
Słodyczy nie było końca, gdy tylko zjawił się na miejscu. Nie przywiązywał szczególnie wagi do nikogo, a jednocześnie starał sie uważnie obserwować wszystkich, bo bycie skończonym ignorantem równało się byciem skończonym kretynem, ale mało kto zdawał sobie chyba z tego sprawę. Mulciber pojawił się sam, więc oszczędził sobie tych wszystkich wystudiowanych, mniej lub bardziej szczerych zwrotów wobec swoich lub cudzych partnerek. Pojawił się w idealnie skrojonym garniturze, który dość dobrze podkreślał jego sylwetkę, a dość nietypowy, bo granatowy kolor z pewnością odznaczał się na tle czarnych, szarych i brązowych męskich strojów. Lubił się wyróżniać? Niespecjalnie, ale nigdy też nie zależało mu na byciu niezauważalnym, więc ot co, można było uznać go za całkowicie normalnym. Przynajmniej w tym zakresie.
Przechadzając się po galerii, a rzecz jasna był spóźniony jak zwykle, z łatwością dostrzegł wiele znajomych twarzy. Pierwszy w polu widzenia znalazł się Barry z dwoma pięknymi kobietami u boku. Tylko czy to ruda czupryna chłopaka, czy może wyjątkowe towarzystwo zwróciło na niego uwagę Mulcibera? Och, moglibyśmy polemizować. Idąc powoli, leniwym, nieco nonszalanckim krokiem uniósł kieliszek z porwanym szampanem w kierunku rudzielca i uroczych towarzyszek w geście przywitania. Nie zamierzał zajmować mu czasu, choć był pewien, ze w ciągu tego wieczora jeszcze go dorwie gdzieś w galerii.
Nott, Avery, Malfoy. Wiele znanych twarzy, które powitał, bądź nie subtelnym, zachowawczym uśmiechem. Ale to Marin Ollivander był kimś na kim zawiesił spojrzenie. Przyglądał mu się uważnie z bardzo oczywistych względów. Z powodu nazwiska. Kojarzył jego osobę dość dobrze, a os jakiegoś czasu "Ollivander" kojarzył mu się dość osobliwie. Poszukując swojej narzeczonej, przyszłej żony, być może niejakiej Katyi Ollivander szczególnie zwracał uwagę na towarzystwo czarodziejów z tego rodu. Czy była to kobieta, z którą aktualnie rozmawiał? Słodka, śliczna i niewinna, z którą tuż po chwili opuścił główną salę? Być może. Upił łyk szampana, dalej idąc przed siebie. I pewnie kiedy odkładał kieliszek gdzieś na bok, na jakiś stolik (a może to było dzieło sztuki?) zahzaczył o kogoś. Selina Lovegood.
— Przepraszam?— mruknął, wieńcząc swoje przeprosiny pytaniem, bo nie był do końca pewien, czy to on przypadkiem na nią wpadł, czy może ona na niego, ale jego kultura osobista wymagała od niego zachowania się w określony sposób. Spojrzał na blondynkę badawczo, nie nachalnie i bezczelnie lustrując ją spojrzeniem w całości, od góry do dołu, po czym posłał jej szelmowski uśmiech, który miał na celu dać jej znać, że nie zamierzał zabierać jej cennego czasu. Ostatnim czego by się dopuścił to umyślne potrącenie kobiety, byle tylko zgarnąć na sobie jej uwagę, choć ta była niezaprzeczalnie wyjątkowo piękna i dość intrygująca w swoim spojrzeniu. — Proszę wybaczyć, mój błąd. Nie zamierzałem Pani niepokoić— powiedział jeszcze, z trudem odwracając od niej wzrok w kierunku rozchodzących się po galerii ludzi.
Słodyczy nie było końca, gdy tylko zjawił się na miejscu. Nie przywiązywał szczególnie wagi do nikogo, a jednocześnie starał sie uważnie obserwować wszystkich, bo bycie skończonym ignorantem równało się byciem skończonym kretynem, ale mało kto zdawał sobie chyba z tego sprawę. Mulciber pojawił się sam, więc oszczędził sobie tych wszystkich wystudiowanych, mniej lub bardziej szczerych zwrotów wobec swoich lub cudzych partnerek. Pojawił się w idealnie skrojonym garniturze, który dość dobrze podkreślał jego sylwetkę, a dość nietypowy, bo granatowy kolor z pewnością odznaczał się na tle czarnych, szarych i brązowych męskich strojów. Lubił się wyróżniać? Niespecjalnie, ale nigdy też nie zależało mu na byciu niezauważalnym, więc ot co, można było uznać go za całkowicie normalnym. Przynajmniej w tym zakresie.
Przechadzając się po galerii, a rzecz jasna był spóźniony jak zwykle, z łatwością dostrzegł wiele znajomych twarzy. Pierwszy w polu widzenia znalazł się Barry z dwoma pięknymi kobietami u boku. Tylko czy to ruda czupryna chłopaka, czy może wyjątkowe towarzystwo zwróciło na niego uwagę Mulcibera? Och, moglibyśmy polemizować. Idąc powoli, leniwym, nieco nonszalanckim krokiem uniósł kieliszek z porwanym szampanem w kierunku rudzielca i uroczych towarzyszek w geście przywitania. Nie zamierzał zajmować mu czasu, choć był pewien, ze w ciągu tego wieczora jeszcze go dorwie gdzieś w galerii.
Nott, Avery, Malfoy. Wiele znanych twarzy, które powitał, bądź nie subtelnym, zachowawczym uśmiechem. Ale to Marin Ollivander był kimś na kim zawiesił spojrzenie. Przyglądał mu się uważnie z bardzo oczywistych względów. Z powodu nazwiska. Kojarzył jego osobę dość dobrze, a os jakiegoś czasu "Ollivander" kojarzył mu się dość osobliwie. Poszukując swojej narzeczonej, przyszłej żony, być może niejakiej Katyi Ollivander szczególnie zwracał uwagę na towarzystwo czarodziejów z tego rodu. Czy była to kobieta, z którą aktualnie rozmawiał? Słodka, śliczna i niewinna, z którą tuż po chwili opuścił główną salę? Być może. Upił łyk szampana, dalej idąc przed siebie. I pewnie kiedy odkładał kieliszek gdzieś na bok, na jakiś stolik (a może to było dzieło sztuki?) zahzaczył o kogoś. Selina Lovegood.
— Przepraszam?— mruknął, wieńcząc swoje przeprosiny pytaniem, bo nie był do końca pewien, czy to on przypadkiem na nią wpadł, czy może ona na niego, ale jego kultura osobista wymagała od niego zachowania się w określony sposób. Spojrzał na blondynkę badawczo, nie nachalnie i bezczelnie lustrując ją spojrzeniem w całości, od góry do dołu, po czym posłał jej szelmowski uśmiech, który miał na celu dać jej znać, że nie zamierzał zabierać jej cennego czasu. Ostatnim czego by się dopuścił to umyślne potrącenie kobiety, byle tylko zgarnąć na sobie jej uwagę, choć ta była niezaprzeczalnie wyjątkowo piękna i dość intrygująca w swoim spojrzeniu. — Proszę wybaczyć, mój błąd. Nie zamierzałem Pani niepokoić— powiedział jeszcze, z trudem odwracając od niej wzrok w kierunku rozchodzących się po galerii ludzi.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Otul mnie swoimi ramionami, Garrett. Gubię się w tym zgiełku. Nie chcę tu być, zabierz mnie stąd. Teleportuj się ze mną. Zrób coś, po prostu coś zrób. Musiałam to tylko odbębnić. Nic więcej. Nawilżyłam spierzchnięte wargi.
- Potraktuję to jako radę od najlepszego szlachcica, lordzie Weasley – aż się wzdrygnęłam. Pierwszy raz tak mówię do ciebie i to zdecydowanie o jeden za dużo. Alkohol na pewno pomógłby się nam rozluźnić, ale dziś zdecydowanie będzie moją zgubą. Co jeśli nagle zacznę wtedy uważać, że Samael wcale mnie nie wziął sprytem i z miłą chęcią odnajdę szczęście w jego ramionach? Och, nie, zdecydowanie nie mogę tego zrobić. Mimo wszystko, unoszę dłoń do Garretta z czarującym uśmiechem. Ten pewnie już się szykował do pocałunku, a ja spojrzałam na niego rozbawiona.
- A czy lord poczęstuje mnie winem? – tak, ta dłoń jest po kieliszek, a nie po pocałunki. Gdyby nie inni, rzuciłabym się w twoje ramiona i nie chciała z nich puścić. Sprawdziłabym, czy rzeczywiście przytyłeś, czy nadal mogę policzyć twoje żebra jednym paluszkiem. Przekręcam kamień na pierścionku do wnętrza dłoni, aby nie szpecił jej swoim blaskiem. Momentalnie się czerwienne, nie wiedząc, co mam powiedzieć. „Tak wyszło” nawet z moich ust brzmi fałszywie.
- Nie teraz i nie tu – szepczę tak, że tylko Garrett to słyszy. Nie wiem, co innego miałabym mu odpowiedzieć? Żyję w kłamstwie, Garrett. To jakaś porażka. Nienawidzę świata, a jeśli chcę rozpocząć prawdziwą działalność naukową, nie mogę rzucić pierścionkiem, pozbawiając się możliwości rozwoju, inwestorów. Nawet moja reputacja byłaby pod znakiem zapytania. Przewidział to, wrobił mnie. Paskudny. Gryzę wargę, nie wiedząc, co mam począć.
- Hej, nie przytyłeś ani kilograma, kłamczuszku – dodaję trochę radośniejszym głosem. Chciałam cię poklepać po brzuchu, ale przecież tu nie wypada. Czuję wszystkie ograniczenia i mam dosyć. Dlaczego nawet przyjaźń musi je znosić? Pragnę się spytać, gdzie jest twoja towarzyszka, ale to zrodziłoby niezręczność między nami. Potem spytałbyś się, gdzie jest mój Samael, a ja szeptałabym avadę w myślach.
- Och, pokaż mi, co to jest – mówię wręcz błagalnie, co równie dobrze znaczyć, zabierz mnie stąd natychmiast. Chcę powiedzieć, żebyśmy się upili tak jak na stypie, tyle że pod stołem i zapomnieli o tym świecie, ale mi to nie wychodzi. Czuję się obserwowana z każdej strony. Uśmiecham się szeroko, wchodząc idealnie w swoja rolę – Jestem już przy tobie, żadne zło nas nie złapie – dodaję ciepło. Chociaż nie mam prawa cię publicznie przytulić ani położyć dłoni na ramieniu, wiesz, że właśnie mam na to ochotę. Potrzebuję twojego wsparcia, bliskości i przede wszystkim jedzenia słodkości tuż przy kominku, pijąc najlepsza herbatę w waszym domu. – Lyra promienieje, a ty kiepsko udajesz – szepczę, bo teraz nie wierzę już w żadne słowo „wszystko u mnie w porządku. Jak na zawołanie podsuwam ci tylko kolejną porcję alkoholu, bo żyję w dziwnej świadomości, że źle się tu czujesz i musisz się wyluzować – Garrett, jeśli mnie potrzebujesz, w każdej chwili możemy wyjść i porozmawiać na osobności – dodaję prędko zanim ktoś przerwie nam rozmowę. Przelotnie dotykam twojego ramienia i chociaż nie powinnam, chcę ci udzielić największego wsparcia i oddać każdego pokłady ciepła, jakie jeszcze w sobie kryję. – Patrz, uśmiechamy się na raz, dwa, trzy
- Potraktuję to jako radę od najlepszego szlachcica, lordzie Weasley – aż się wzdrygnęłam. Pierwszy raz tak mówię do ciebie i to zdecydowanie o jeden za dużo. Alkohol na pewno pomógłby się nam rozluźnić, ale dziś zdecydowanie będzie moją zgubą. Co jeśli nagle zacznę wtedy uważać, że Samael wcale mnie nie wziął sprytem i z miłą chęcią odnajdę szczęście w jego ramionach? Och, nie, zdecydowanie nie mogę tego zrobić. Mimo wszystko, unoszę dłoń do Garretta z czarującym uśmiechem. Ten pewnie już się szykował do pocałunku, a ja spojrzałam na niego rozbawiona.
- A czy lord poczęstuje mnie winem? – tak, ta dłoń jest po kieliszek, a nie po pocałunki. Gdyby nie inni, rzuciłabym się w twoje ramiona i nie chciała z nich puścić. Sprawdziłabym, czy rzeczywiście przytyłeś, czy nadal mogę policzyć twoje żebra jednym paluszkiem. Przekręcam kamień na pierścionku do wnętrza dłoni, aby nie szpecił jej swoim blaskiem. Momentalnie się czerwienne, nie wiedząc, co mam powiedzieć. „Tak wyszło” nawet z moich ust brzmi fałszywie.
- Nie teraz i nie tu – szepczę tak, że tylko Garrett to słyszy. Nie wiem, co innego miałabym mu odpowiedzieć? Żyję w kłamstwie, Garrett. To jakaś porażka. Nienawidzę świata, a jeśli chcę rozpocząć prawdziwą działalność naukową, nie mogę rzucić pierścionkiem, pozbawiając się możliwości rozwoju, inwestorów. Nawet moja reputacja byłaby pod znakiem zapytania. Przewidział to, wrobił mnie. Paskudny. Gryzę wargę, nie wiedząc, co mam począć.
- Hej, nie przytyłeś ani kilograma, kłamczuszku – dodaję trochę radośniejszym głosem. Chciałam cię poklepać po brzuchu, ale przecież tu nie wypada. Czuję wszystkie ograniczenia i mam dosyć. Dlaczego nawet przyjaźń musi je znosić? Pragnę się spytać, gdzie jest twoja towarzyszka, ale to zrodziłoby niezręczność między nami. Potem spytałbyś się, gdzie jest mój Samael, a ja szeptałabym avadę w myślach.
- Och, pokaż mi, co to jest – mówię wręcz błagalnie, co równie dobrze znaczyć, zabierz mnie stąd natychmiast. Chcę powiedzieć, żebyśmy się upili tak jak na stypie, tyle że pod stołem i zapomnieli o tym świecie, ale mi to nie wychodzi. Czuję się obserwowana z każdej strony. Uśmiecham się szeroko, wchodząc idealnie w swoja rolę – Jestem już przy tobie, żadne zło nas nie złapie – dodaję ciepło. Chociaż nie mam prawa cię publicznie przytulić ani położyć dłoni na ramieniu, wiesz, że właśnie mam na to ochotę. Potrzebuję twojego wsparcia, bliskości i przede wszystkim jedzenia słodkości tuż przy kominku, pijąc najlepsza herbatę w waszym domu. – Lyra promienieje, a ty kiepsko udajesz – szepczę, bo teraz nie wierzę już w żadne słowo „wszystko u mnie w porządku. Jak na zawołanie podsuwam ci tylko kolejną porcję alkoholu, bo żyję w dziwnej świadomości, że źle się tu czujesz i musisz się wyluzować – Garrett, jeśli mnie potrzebujesz, w każdej chwili możemy wyjść i porozmawiać na osobności – dodaję prędko zanim ktoś przerwie nam rozmowę. Przelotnie dotykam twojego ramienia i chociaż nie powinnam, chcę ci udzielić największego wsparcia i oddać każdego pokłady ciepła, jakie jeszcze w sobie kryję. – Patrz, uśmiechamy się na raz, dwa, trzy
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Moja głowa nie była wolna od obaw związanych z tym znakomitym wydarzeniem, wszak ostatnie moje wyjście do ludzi bardziej przypominające uspołecznianie się z brytyjską socjetą, niż nocne zwiedzanie Londynu na szlaku od jednego lokalu do drugiego, pozostawiło po sobie dość gorzki smak, nierozpuszczalny - o dziwo - w bursztynowym trunku. Z drugiej strony jednak zdawało się, że teraz byłem już gotowy na dosłownie wszystko, tym bardziej, że nie miałem w planach pojawić się w galerii samotnie. Dziwna rzecz, nie wiem sam, jak to się stało, że w trakcie ostatniej wizyty w Mungu usta moje same zadały pannie Yaxley pytanie czy zechce mi towarzyszyć. W imię bycia po raz kolejny moją deską ratunku? Odbudowywania dawnych relacji? Zadośćuczynienia? Wspólnego dryfowania na powierzchni arystokratycznej zgnilizny? Żaden z tych powodów nie wydawał się być wystarczająco dobry, dlatego też porzuciłem zbędne dywagacje i wydobyłem z garderoby odpowiedni do rangi wernisażu strój, by odpowiednio wcześnie zjawić się w umówionym miejscu i wspólnie z Lilianą, prezentującą się nawet bardziej urokliwie niż zazwyczaj, czego oczywiście nie omieszkałem jej powiedzieć, odbyć kominkową podróż do Westminister. Czy przejmowałem się tym, jak zostanie odebrane nasze wspólne pojawienie się w towarzystwie? Absolutnie nie.
- Śmiem twierdzić, że ujrzymy tu dziś same dzieła sztuki, moja droga ciotka ma nienaganny gust. Mam nadzieję, że nic nie zrujnuje tego wernisażu, nawet nieprzewidywalni artyści pozbawieni błękitnej krwi w żyłach. Niestety nie miałem jeszcze okazji, ale dzisiaj z największą pilnością nadrobię zaległości - oświadczyłem z lekkim uśmiechem wyginającym usta, gdy przekroczyliśmy próg galerii, obsługa wydarzenia odebrała nasze okrycia wierzchnie, a ja wyciągnąłem ramię w kierunku Liliany w szarmanckim, lecz nienakazującym geście, by wsparła się na nim, jeśli miała ochotę. - To ja dziękuję, że zgodziłaś się mi towarzyszyć - stwierdziłem z emfazą, by po chwili zaśmiać się z radości wolnej od nadzoru siostry panny Yaxley. Zdecydowanie nie było to zachowanie, jakiego można było spodziewać się po szlachciankach, lecz to, zamiast mi przeszkadzać, było w moich oczach powiewem świeżości i całkiem miłą odmianą od wystudiowanych, spętanych konwenansami słów i gestów. Chwilę później jednak moje uczucie wesołości ustąpiło trwającemu paru sekund niekontrolowanemu zaciśnięciu szczęk, gdy moje spojrzenie przeniosło się na państwo Malfoy zmierzających w naszym kierunku. Tygodnie mijały, a ślub mojej siostry wciąż był drzazgą tkwiącą głęboko pod moją skórą. Nim jednak zbliżyli się do nas, chwyciłem dwa kieliszki szampana, by wręczyć jeden z nich Lilce i unieść nieco we wdzięcznym toaście przed upiciem łyka.
- Leandro, prezentujesz się czarująco. Nie czuj niepokoju, ten wieczór na pewno będzie sukcesem - powiedziałem w ramach przywitania, schylając się, by ująć jej drobną dłoń i złożyć na niej przepisowy pocałunek. Wyprostowawszy się, skinąłem głową Fabianowi, by uśmiechnąć się krótko, gdy moja siostra starym zwyczajem zaczęła poprawiać poły mojego stroju. - Liliana wspaniałomyślnie postanowiła ratować mnie dzisiaj przed złymi wyborami - odparłem w żartobliwym tonie, posyłając pannie Yaxley pogodny uśmiech. Wyrażający... wdzięczność?
- Śmiem twierdzić, że ujrzymy tu dziś same dzieła sztuki, moja droga ciotka ma nienaganny gust. Mam nadzieję, że nic nie zrujnuje tego wernisażu, nawet nieprzewidywalni artyści pozbawieni błękitnej krwi w żyłach. Niestety nie miałem jeszcze okazji, ale dzisiaj z największą pilnością nadrobię zaległości - oświadczyłem z lekkim uśmiechem wyginającym usta, gdy przekroczyliśmy próg galerii, obsługa wydarzenia odebrała nasze okrycia wierzchnie, a ja wyciągnąłem ramię w kierunku Liliany w szarmanckim, lecz nienakazującym geście, by wsparła się na nim, jeśli miała ochotę. - To ja dziękuję, że zgodziłaś się mi towarzyszyć - stwierdziłem z emfazą, by po chwili zaśmiać się z radości wolnej od nadzoru siostry panny Yaxley. Zdecydowanie nie było to zachowanie, jakiego można było spodziewać się po szlachciankach, lecz to, zamiast mi przeszkadzać, było w moich oczach powiewem świeżości i całkiem miłą odmianą od wystudiowanych, spętanych konwenansami słów i gestów. Chwilę później jednak moje uczucie wesołości ustąpiło trwającemu paru sekund niekontrolowanemu zaciśnięciu szczęk, gdy moje spojrzenie przeniosło się na państwo Malfoy zmierzających w naszym kierunku. Tygodnie mijały, a ślub mojej siostry wciąż był drzazgą tkwiącą głęboko pod moją skórą. Nim jednak zbliżyli się do nas, chwyciłem dwa kieliszki szampana, by wręczyć jeden z nich Lilce i unieść nieco we wdzięcznym toaście przed upiciem łyka.
- Leandro, prezentujesz się czarująco. Nie czuj niepokoju, ten wieczór na pewno będzie sukcesem - powiedziałem w ramach przywitania, schylając się, by ująć jej drobną dłoń i złożyć na niej przepisowy pocałunek. Wyprostowawszy się, skinąłem głową Fabianowi, by uśmiechnąć się krótko, gdy moja siostra starym zwyczajem zaczęła poprawiać poły mojego stroju. - Liliana wspaniałomyślnie postanowiła ratować mnie dzisiaj przed złymi wyborami - odparłem w żartobliwym tonie, posyłając pannie Yaxley pogodny uśmiech. Wyrażający... wdzięczność?
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Gdyby mógł, poprosiłby o zmianę repertuaru. Albo miejsca, żeby nie było przepełnione tyloma niebezpiecznymi osobami. Bo szlachta wiadomo, jest cholernie n i e b e z p i e c z n a. Westchnął nie komentując słów Polko, które z pewnością nie wróżyły dobrego końca. A mógł ją zostawić naćpaną i przyjść sam. Nie musiałby się dodatkowo stresować. Wdech, wydech... Byle spokojnie. Posłał siostrze zarówno swój uśmiech, jak i spojrzenie typu nie pytaj, po czym zaczęła się przemowa lady Avery. Wysłuchał jej bez większych komentarzy mając nadzieję, że jego towarzyszka nie wpadła na jakiś równie idiotyczny pomysł, jak zerkanie wszystkim na ich nosy. Zerknął nawet w stronę Daniela, gdy usłyszał nerwowy szept dziewczyny. O nie, jeszcze tylko jej brata tutaj brakuje. Przywitał się z Ramsey'em, który do nich podszedł, jak i przytaknął głową kilku osobom, które jego zauważyły. Jak na złość unikał szukania wśród śmietanki towarzyskiej swego brata jak i Marcelyn. Z pierwszym nie chciał rozmawiać obawiając się, że brat nie zachowa maski. A z Marcelyn musi pogadać na osobności. Wziął kolejny łyk czerwonego wina i spojrzał na Polly.
- Tylko nie garb się i nie pleć żadnych głupstw. Wtedy się nie zorientuje. Chodźmy się lepiej przejść, chyba że chcesz zamienić z kimś słowo.- zaproponował spokojnym głosem, choć Polka mogla poczuć, jak na początku nieco ścisnął jej ramię, które po chwili rozluźnił. Niech niczego nie zepsuje, a oboje wyjdą z tego cali. Dał jej możliwość wyboru - oglądanie obrazów poczynając od obrazu jego siostry, czy może chce jeszcze chwilę z kimś porozmawiać.
z.t Barry i Polka => sala środkowa [bylobrzydkobedzieladnie]
- Tylko nie garb się i nie pleć żadnych głupstw. Wtedy się nie zorientuje. Chodźmy się lepiej przejść, chyba że chcesz zamienić z kimś słowo.- zaproponował spokojnym głosem, choć Polka mogla poczuć, jak na początku nieco ścisnął jej ramię, które po chwili rozluźnił. Niech niczego nie zepsuje, a oboje wyjdą z tego cali. Dał jej możliwość wyboru - oglądanie obrazów poczynając od obrazu jego siostry, czy może chce jeszcze chwilę z kimś porozmawiać.
z.t Barry i Polka => sala środkowa [bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Barry Weasley dnia 22.02.16 22:34, w całości zmieniany 1 raz
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wydarzenie dla vipów. Miejsce dla osób tylko z najwyższej półki z eleganckim rodowodem. Istna wystawa piesków salonowych z tą różnicą, że szczekanie zamieniono na szum rozmów a lśniącą sierść na wykwintne stroje. Trudno mi powiedzieć, że czuję się tu swobodnie. Przez swoje gabaryty wyraźni odstaję wśród kruchego tłumu, a u mego boku kroczy przyciągająca wszelki wzrok, oszałamiająca półwila, która od pewnego czasu musiała wychowywać swojego syna samotnie. Mimowolnie oczyma wyobraźni widziałem te nagłówki w tym podłym szmatławcu chcącym nazywać się gazetą. Moja opinia i tak nie istniała, status krwi przekreślał mnie z góry, ale Harriett to zupełnie inna bajka. Dosłownie. Wiem jednak jak silna jest, więc nie mam zamiaru zatruwać się tego wieczora bezpodstawnymi wyrzutami sumienia, chociaż tę sztukę opanowałem do perfekcji. Zresztą gdyby nie chciała to nie zaprosiłaby mnie tu, prawda?
W końcu tylko dzięki jej koneksjom udało mi się tutaj dostać. To śmieszne i w mojej opinii wielce niesprawiedliwe. Dlaczego sztuka uległa takiemu podziałowi? Czy osoby gorszej krwi posiadają inną percepcję? Inaczej postrzegają rzeczywistość i nie są w stanie dostrzec pełni piękna i głębi obrazów, jakie dziś są wystawiane? Oznaczałoby to, że także ja nie jestem godzien. W takim razie, jakim cudem moje obrazy były wystawiane na innych wernisażach? Czyżby wynikało to z faktu, że moimi patronatami był także osoby gorsze? Chce mi się śmiać na samą myśl, ale powstrzymuję śmiech tak samo jak powstrzymuję wszystkie inne emocje. Wszak jestem w środku żądnego krwi tłumu, który zapewne z miłą chęcią pozbyłby się mnie. Ale czy tak to widać? Czy na plecach albo na czole mieni się jakiś znak, który informuje wszem i wobec o moim statusie krwi? Może wręcz przeciwnie? Może jestem tylko paranoikiem, którego nikt tutaj nie zna i nikt nie ocenia. Oby.
Jednak mimo wszystko widocznie nie jestem tutaj mile widziany. Gorące przemówienie właścicielki galerii utwierdza mnie w słuszności mojego przekonania. Nie jestem tutaj mile widziany, widocznie uznaje status krwi, na który nikt nie ma wpływu za coś wartego chełpienia się. Po tym właśnie można poznać ludzi płytkich niestety. Wiercę się w miejscu do końca tej płomiennej przemowy, poprawiam szatę albo przeczesuję palcami brodę. Mam nadzieję, że Hattie nie odkryje mojego podenerwowania. Jestem jej przecież niezwykle wdzięczny, że zechciała zabrać mnie ze sobą.
- Wydawałoby się, że ktoś otwarty na sztukę powinien być otwarty również na innych płaszczyznach – rzucam mimochodem do swojej towarzyski, gdy powoli przemieszczamy się przez tłum po przemowie. Nie ma sensu pchać się do sal teraz, kiedy praktycznie nie da się w spokoju oglądać obrazów. Chwytam z jednej z tac dwa kieliszki wina dla nas, ale nim zdołam się napić zamieram w pół ruchu. Widzę w oddali ją i nagle wszystko wokół cichnie i skupiam się tylko na niej. Nie mogę oderwać wzroku od jej miny, gdy zaciętością lawiruje wśród tłumu. Dopiero potem dostrzegam suknię i delikatny wzór koronki. Godyrku dopomóż, róże. Po chwili prawie miażdżę w dłoni nóżkę kieliszka, gdy Selina zderza się z jakimś palantem, a ten zamiast iść dalej zagają ją rozmową. Potrząsam głową jakbym chciał wyrwać się z transu. Inaczej nie mogę tego nazwać. To tylko Lovegood.
- Twoja kuzynka tu jest, ale widocznie ma już towarzystwo – mówię raptownie odwracając wzrok od sceny nieopodal skupiając się teraz na Harriett jak na kole ratunkowym. Dlaczego, do cholery, miałem wrażenie, że tonę?
W końcu tylko dzięki jej koneksjom udało mi się tutaj dostać. To śmieszne i w mojej opinii wielce niesprawiedliwe. Dlaczego sztuka uległa takiemu podziałowi? Czy osoby gorszej krwi posiadają inną percepcję? Inaczej postrzegają rzeczywistość i nie są w stanie dostrzec pełni piękna i głębi obrazów, jakie dziś są wystawiane? Oznaczałoby to, że także ja nie jestem godzien. W takim razie, jakim cudem moje obrazy były wystawiane na innych wernisażach? Czyżby wynikało to z faktu, że moimi patronatami był także osoby gorsze? Chce mi się śmiać na samą myśl, ale powstrzymuję śmiech tak samo jak powstrzymuję wszystkie inne emocje. Wszak jestem w środku żądnego krwi tłumu, który zapewne z miłą chęcią pozbyłby się mnie. Ale czy tak to widać? Czy na plecach albo na czole mieni się jakiś znak, który informuje wszem i wobec o moim statusie krwi? Może wręcz przeciwnie? Może jestem tylko paranoikiem, którego nikt tutaj nie zna i nikt nie ocenia. Oby.
Jednak mimo wszystko widocznie nie jestem tutaj mile widziany. Gorące przemówienie właścicielki galerii utwierdza mnie w słuszności mojego przekonania. Nie jestem tutaj mile widziany, widocznie uznaje status krwi, na który nikt nie ma wpływu za coś wartego chełpienia się. Po tym właśnie można poznać ludzi płytkich niestety. Wiercę się w miejscu do końca tej płomiennej przemowy, poprawiam szatę albo przeczesuję palcami brodę. Mam nadzieję, że Hattie nie odkryje mojego podenerwowania. Jestem jej przecież niezwykle wdzięczny, że zechciała zabrać mnie ze sobą.
- Wydawałoby się, że ktoś otwarty na sztukę powinien być otwarty również na innych płaszczyznach – rzucam mimochodem do swojej towarzyski, gdy powoli przemieszczamy się przez tłum po przemowie. Nie ma sensu pchać się do sal teraz, kiedy praktycznie nie da się w spokoju oglądać obrazów. Chwytam z jednej z tac dwa kieliszki wina dla nas, ale nim zdołam się napić zamieram w pół ruchu. Widzę w oddali ją i nagle wszystko wokół cichnie i skupiam się tylko na niej. Nie mogę oderwać wzroku od jej miny, gdy zaciętością lawiruje wśród tłumu. Dopiero potem dostrzegam suknię i delikatny wzór koronki. Godyrku dopomóż, róże. Po chwili prawie miażdżę w dłoni nóżkę kieliszka, gdy Selina zderza się z jakimś palantem, a ten zamiast iść dalej zagają ją rozmową. Potrząsam głową jakbym chciał wyrwać się z transu. Inaczej nie mogę tego nazwać. To tylko Lovegood.
- Twoja kuzynka tu jest, ale widocznie ma już towarzystwo – mówię raptownie odwracając wzrok od sceny nieopodal skupiając się teraz na Harriett jak na kole ratunkowym. Dlaczego, do cholery, miałem wrażenie, że tonę?
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdy tak szła, wydawało jej się, że gdzieś w tłumie widziała podrygującą rudą czuprynę, najprawdopodobniej należącą do najstarszego brata. Zaczęła się przedzierać w tamtym kierunku, po drodze odpowiadając na powitania kilku znajomych i nie tylko osób, odnotowując mimowolnie, że wielu z nich zapewne już domyślało się, że to ona była tą Lyrą Weasley, która była jedną z artystek mających prezentować dziś swoje prace, w końcu jej rude włosy i niezwykle blada, piegowata skóra z daleka krzyczały jej pochodzenie. A ona, dumna z tego faktu, nawet nie ukrywała się za zasłoną metamorfomagii, pojawiła się tutaj w swojej postaci, skromna, ruda i bardzo przejęta swoją rolą. Była jednak grzeczna i uprzejma, cierpliwie odpowiadała każdemu, kto ją zagadał, choć najbardziej pragnęła spotkania z tymi kilkoma bliskimi osobami.
W międzyczasie na chwilę mignęła jej Eilis; Lyra podziękowała jej z uśmiechem, ale zanim zdążyła ją spytać, jak układają się jej sprawy po balu Averych i zaręczynach, drobna dziewczyna już zniknęła w tłumie. Westchnęła cicho i już miała kontynuować przedzieranie się do Garretta, kiedy nagle tuż obok zauważyła wyrastającą jakby znikąd sylwetkę swojego kuzyna. Było to ich pierwsze spotkanie od czasu, kiedy oboje wylądowali w Tower w wyniku łapanek na Pokątnej i w Hogsmeade. Od tamtego czasu minęło jakieś dwa tygodnie i prawdę powiedziawszy, była ciekawa, jak miewał się po tych wydarzeniach i czy pozbierał się po nich szybciej niż ona. Czytała niedawno jego najnowszy artykuł i obiecała sobie, że później, jeśli nadarzy się okazja, musi o nim wspomnieć.
- Witaj, Danielu – powiedziała do niego, posyłając mu lekki uśmiech. – Jak się miewasz? Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku.
Starała się dyskretnie zawrzeć między wierszami także pytanie o tamten dzień, nie śmiąc w takim miejscu zapytać o to bezpośrednio. Może kiedyś, przy innej okazji, kiedy będą sami... Chociaż też wątpiła; sama nie lubiła do tego wracać.
Wtedy tuż obok niego dostrzegła jego towarzyszkę, szczupłą, młodą kobietę o ciemnych włosach i oczach. Wydawało jej się, że nigdy wcześniej jej nie widziała, więc od razu zaczęła się zastanawiać, kim była dla Daniela. Znajoma? A może ktoś więcej? Obojętnie, jak było, pewnie prędzej czy później się tego dowie.
- Miło mi poznać, panno Goyle – przywitała ją uprzejmie, kiedy tylko Daniel je sobie przedstawił. – Właśnie miałam zamiar udać się do sali, gdzie są prezentowane moje obrazy i z przyjemnością je zaprezentuję.
Daniel wiedział, że malowała, i że było to dla niej bardzo ważne. Dlatego też była bardzo ciekawa opinii na temat jej prac. Uśmiechnęła się do nich raz jeszcze, po czym skierowała swoje kroki w stronę sali południowej. Jeśli Garrett lub Glaucus będą chcieli ją znaleźć, pewnie domyślą się, że właśnie tam się udała.
Teraz czekała ją bez wątpienia jedna z najistotniejszych części uczestnictwa w wernisażu - opowiadanie zwiedzającym o swoich obrazach i pasji do malarstwa.
W międzyczasie na chwilę mignęła jej Eilis; Lyra podziękowała jej z uśmiechem, ale zanim zdążyła ją spytać, jak układają się jej sprawy po balu Averych i zaręczynach, drobna dziewczyna już zniknęła w tłumie. Westchnęła cicho i już miała kontynuować przedzieranie się do Garretta, kiedy nagle tuż obok zauważyła wyrastającą jakby znikąd sylwetkę swojego kuzyna. Było to ich pierwsze spotkanie od czasu, kiedy oboje wylądowali w Tower w wyniku łapanek na Pokątnej i w Hogsmeade. Od tamtego czasu minęło jakieś dwa tygodnie i prawdę powiedziawszy, była ciekawa, jak miewał się po tych wydarzeniach i czy pozbierał się po nich szybciej niż ona. Czytała niedawno jego najnowszy artykuł i obiecała sobie, że później, jeśli nadarzy się okazja, musi o nim wspomnieć.
- Witaj, Danielu – powiedziała do niego, posyłając mu lekki uśmiech. – Jak się miewasz? Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku.
Starała się dyskretnie zawrzeć między wierszami także pytanie o tamten dzień, nie śmiąc w takim miejscu zapytać o to bezpośrednio. Może kiedyś, przy innej okazji, kiedy będą sami... Chociaż też wątpiła; sama nie lubiła do tego wracać.
Wtedy tuż obok niego dostrzegła jego towarzyszkę, szczupłą, młodą kobietę o ciemnych włosach i oczach. Wydawało jej się, że nigdy wcześniej jej nie widziała, więc od razu zaczęła się zastanawiać, kim była dla Daniela. Znajoma? A może ktoś więcej? Obojętnie, jak było, pewnie prędzej czy później się tego dowie.
- Miło mi poznać, panno Goyle – przywitała ją uprzejmie, kiedy tylko Daniel je sobie przedstawił. – Właśnie miałam zamiar udać się do sali, gdzie są prezentowane moje obrazy i z przyjemnością je zaprezentuję.
Daniel wiedział, że malowała, i że było to dla niej bardzo ważne. Dlatego też była bardzo ciekawa opinii na temat jej prac. Uśmiechnęła się do nich raz jeszcze, po czym skierowała swoje kroki w stronę sali południowej. Jeśli Garrett lub Glaucus będą chcieli ją znaleźć, pewnie domyślą się, że właśnie tam się udała.
Teraz czekała ją bez wątpienia jedna z najistotniejszych części uczestnictwa w wernisażu - opowiadanie zwiedzającym o swoich obrazach i pasji do malarstwa.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Jej śmiech sparaliżował wszystkie Deimosowe pokłady gburowatości. I nagle na jego ustach zaczął migotać.. czy to uśmiech? Trwał chyba tylko chwilę, ale czy ta rozkoszna rozmowa nie zasługiwała na uśmiech. Kiwa głową myśląc o Ravenscar.
- Możemy tam pojechać niedługo. Co prawda posiadłość do niedawna zajmowała moja daleka ciotka, ale chyba już ją zwolniła - wyraża ochotę, która nagle zrodziła się nie tylko w jego głowie, ale może też gdzieś w okolicy klatki piersiowej. A może to tylko zawał serca, albo burczenie w brzuchu. Tak czy siak, pomyślał, że mogliby wyjechać na święta nad morze. Ravenscar było właściwie całkiem pięknym miejscem. Że nie pomyślał o tym wcześniej. A może pomyślał o tym dlatego, że nagle czuje jak Megary dłoń pojawia się na jego ramieniu. To bardzo miłe, miła odmiana. Na wspomnienie o rodzinie unosi brwi. Przecież dobrze znasz Adriena, chce jej wypowiedzieć to prosto w twarz, ale czy to dobry moment? - Może w czasie świąt odwiedzimy jakąś część mojej rodziny. Chociaż Inara na pewno zechce spędzić z tobą troche czasu, polubiła cie bardzo - jakoś stara się wybrnąć, sam niewie, czy to dobry pomysł. Rozgląda się, jakby czekał, czy przyjdzie Abraxus. To dziwny odruch. Dotyka jej dłoni na własnym ramieniu. Miała racje, powinni wejść w to Karołowo mocniej, jeżeli chcą kiedyś przejąć większą część spadku. Onie, czy on własnie pomyślał o tym, że chciałby przejąć coś, co miało być jego ukochanego brata Fobosa? Zaciąga się dymem i stara wyrzucić tę myśl z głowy.
- Obyśmy tylko nie wyszli jako ostatni - wzdycha teatralnie, ale słysząc ten śmiech i widząc chyba prawdziwą radość w jej oczach, jakoś nie ma serca niszczyć tych chwil. Nie ma serca, a to zabawne. Dlatego się śmieje, bo śmiech to zdrowie - tak mówią.
- Fabiana? - tak, on jest jej mężem, przecież go poznał. Uśmiecha się lekko, lekko niedowierzając, że ten blady chłopiec może stać się powodem silnej więzi. Nie, on chyba nie będzie miał aż takiej władzy nad kobietami. - Nie wiedziałem, że szykuje się burza - łapie ją za słówka i bardzo mu sie to podoba. Odwraca głowę w jej stronę i chce się dowiedzieć czegoś wiecej. - Czyli trafiłem? Leandra czymś cię niepokoi? - wygląda jakby się na prawdę przejął, ale jak ma wyglądać. Leandra wie trochę za dużo o jego małżeństwie, więc chociaż wcale tego nie chciał, nagle stała się jedną z ważniejszych osób w jego otoczeniu. No niestety. O, o wilku mowa. Pojawia się i pani Malfoy. Lord Carrow spogląda na nią tylko przez sekundę. Przy powitaniu. Nie interesuje go ta kobieta. Jest zbyt koścista, a do tego wygląda jakby była nieletnia. Całe szczęście pan lord Malfoy też niewiele od niej postawniejszy, stoi obok, tak żeby się nie przewrócili. Tylko które bardziej? Złośliwe myśli na temat przyjaciół Megary i tak znikają tak prędko, jak oni znikają mu sprzed oczu. I chociaż nie dalej jak w ubiegłym tygodniu zapraszał Fabiana na polowanie, teraz nie myślał nawet ponownie podnosić tematu. Pewien był zresztą, że Fabian był rad z takiego obrotu sprawy. Na szczęście więc odeszli państwo Malfoy, a Deimos z małzonką mogli dalej sterczeć w tym samym miejscu, z którego wszystkich takim czujnym snobskim spojrzeniem raczą. - Lady Malfoy chyba zupełnie inaczej podchodzi do kwestii tej pary - zauwaza, pewnie chcąc jeszcze mocniej podsycić Megarowe zwiątpienie w Leandrę. Jak działa ten ich trójkąt Megarowo-Avery'owy? Carrow nie interesował się nigdy tym młodym pokoleniem szlachciców, ale może powinien był? Czy jednak doprawdy chce zajmować swoją głowę tymi bzdurami? Najważniejsze, żeby znał wersję żony, reszta mało go interesowała.
Kiedy więc Megara zaoferowała, że sama zajmie się panem Ollivanderem w czasie, kiedy on będzie zabawiał Rosalie, zdziwiła go ta bezpośrednia oferta. - Odniosłem wcześniej wrażenie, że za nim nie przepadasz. Nie chciałbym, żebyś była skazana na towarzystwo kogoś, kogo niespecjalnie tolerujesz - chce jej być pomocą, a jednocześnie chyba śmieje się z własnego losu. Bo czy to nie on własnie był tym, który został zapisany Megarze pomimo powyższego opisu? Przecież go nienawidzi, a musi z nim nie tyle rozmawiać, co spędzać wieczory i poranki.
- Możemy tam pojechać niedługo. Co prawda posiadłość do niedawna zajmowała moja daleka ciotka, ale chyba już ją zwolniła - wyraża ochotę, która nagle zrodziła się nie tylko w jego głowie, ale może też gdzieś w okolicy klatki piersiowej. A może to tylko zawał serca, albo burczenie w brzuchu. Tak czy siak, pomyślał, że mogliby wyjechać na święta nad morze. Ravenscar było właściwie całkiem pięknym miejscem. Że nie pomyślał o tym wcześniej. A może pomyślał o tym dlatego, że nagle czuje jak Megary dłoń pojawia się na jego ramieniu. To bardzo miłe, miła odmiana. Na wspomnienie o rodzinie unosi brwi. Przecież dobrze znasz Adriena, chce jej wypowiedzieć to prosto w twarz, ale czy to dobry moment? - Może w czasie świąt odwiedzimy jakąś część mojej rodziny. Chociaż Inara na pewno zechce spędzić z tobą troche czasu, polubiła cie bardzo - jakoś stara się wybrnąć, sam niewie, czy to dobry pomysł. Rozgląda się, jakby czekał, czy przyjdzie Abraxus. To dziwny odruch. Dotyka jej dłoni na własnym ramieniu. Miała racje, powinni wejść w to Karołowo mocniej, jeżeli chcą kiedyś przejąć większą część spadku. Onie, czy on własnie pomyślał o tym, że chciałby przejąć coś, co miało być jego ukochanego brata Fobosa? Zaciąga się dymem i stara wyrzucić tę myśl z głowy.
- Obyśmy tylko nie wyszli jako ostatni - wzdycha teatralnie, ale słysząc ten śmiech i widząc chyba prawdziwą radość w jej oczach, jakoś nie ma serca niszczyć tych chwil. Nie ma serca, a to zabawne. Dlatego się śmieje, bo śmiech to zdrowie - tak mówią.
- Fabiana? - tak, on jest jej mężem, przecież go poznał. Uśmiecha się lekko, lekko niedowierzając, że ten blady chłopiec może stać się powodem silnej więzi. Nie, on chyba nie będzie miał aż takiej władzy nad kobietami. - Nie wiedziałem, że szykuje się burza - łapie ją za słówka i bardzo mu sie to podoba. Odwraca głowę w jej stronę i chce się dowiedzieć czegoś wiecej. - Czyli trafiłem? Leandra czymś cię niepokoi? - wygląda jakby się na prawdę przejął, ale jak ma wyglądać. Leandra wie trochę za dużo o jego małżeństwie, więc chociaż wcale tego nie chciał, nagle stała się jedną z ważniejszych osób w jego otoczeniu. No niestety. O, o wilku mowa. Pojawia się i pani Malfoy. Lord Carrow spogląda na nią tylko przez sekundę. Przy powitaniu. Nie interesuje go ta kobieta. Jest zbyt koścista, a do tego wygląda jakby była nieletnia. Całe szczęście pan lord Malfoy też niewiele od niej postawniejszy, stoi obok, tak żeby się nie przewrócili. Tylko które bardziej? Złośliwe myśli na temat przyjaciół Megary i tak znikają tak prędko, jak oni znikają mu sprzed oczu. I chociaż nie dalej jak w ubiegłym tygodniu zapraszał Fabiana na polowanie, teraz nie myślał nawet ponownie podnosić tematu. Pewien był zresztą, że Fabian był rad z takiego obrotu sprawy. Na szczęście więc odeszli państwo Malfoy, a Deimos z małzonką mogli dalej sterczeć w tym samym miejscu, z którego wszystkich takim czujnym snobskim spojrzeniem raczą. - Lady Malfoy chyba zupełnie inaczej podchodzi do kwestii tej pary - zauwaza, pewnie chcąc jeszcze mocniej podsycić Megarowe zwiątpienie w Leandrę. Jak działa ten ich trójkąt Megarowo-Avery'owy? Carrow nie interesował się nigdy tym młodym pokoleniem szlachciców, ale może powinien był? Czy jednak doprawdy chce zajmować swoją głowę tymi bzdurami? Najważniejsze, żeby znał wersję żony, reszta mało go interesowała.
Kiedy więc Megara zaoferowała, że sama zajmie się panem Ollivanderem w czasie, kiedy on będzie zabawiał Rosalie, zdziwiła go ta bezpośrednia oferta. - Odniosłem wcześniej wrażenie, że za nim nie przepadasz. Nie chciałbym, żebyś była skazana na towarzystwo kogoś, kogo niespecjalnie tolerujesz - chce jej być pomocą, a jednocześnie chyba śmieje się z własnego losu. Bo czy to nie on własnie był tym, który został zapisany Megarze pomimo powyższego opisu? Przecież go nienawidzi, a musi z nim nie tyle rozmawiać, co spędzać wieczory i poranki.
Kiwnęłam lekko głową zgadzając się na taki pomysł. Kilka dni nad morze wydawało się pięknym snem. Nawet jeśli dom miałby tego nie wytrzymać a ja już nigdy nie postawię tam swojej nogi. Carrowie cieszyli się dość sporą fortuną, zawsze mogłam znaleźć inną kryjówkę i śnić o niej pod opuchniętymi od płaczu powiekami. - Z przyjemnością - ciekawe czy ten obietnice się kiedyś skończą. Jeszcze przyjdzie taka chwila, że będę żałować każdego słowa. - Chętnie znów zobaczę Inarę - przeszukałam spojrzeniem tłum zastanawiając się czy i ona pojawi się w galerii. Niech nas zobaczy gdy potrafimy rozmawiać. Gdy ja się uśmiecham a Deimosa słucha tego co mam do powiedzenia. Może kiedyś przypomni mi ten widok gdy będę chciała uciekać. Może sama sobie go przypomnę i już nie będę musiała wzywać nikogo kto mnie powstrzyma. Słysząc ten tak obcy mi śmiech z początku nie wiedziałam co się dzieje. Kilka chwil zajęło mi zrozumienie, że Deimos stoi tuż obok mnie i po prostu się…śmieje. Chciałam zachować tą chwilę jak najdłużej w pamięci. Jedno z tych dobrych pięknych wspomnień, których mieliśmy przecież tak niewiele. Przenoszę na niego rozpromienione spojrzenia pozwalając by moja dłoń zjechała niżej przez kilka, krótkich chwil dotykając i jego dłoni. Może to było niepotrzebne ale nie mogłam się powstrzymać. Miałam przecież tak niewiele okazji by móc go po prostu dotknąć nie obawiając się o to co zrobi. - No skoro tak ładnie prosisz- zaśmiałam się cicho odrywając w końcu od niego swoją dłoń.
- Tak, tak Fabian - przytaknęłam. - To w końcu też mój kuzyn tyle, że ze strony ojca- wzruszyłam ramionami. - Niekończące się zawirowania w drzewie genealogiczny- przewróciłam oczami machając na to wszystko ręką. Już niemal przyzwyczaiłam się do tej dziwnej kombinacji. - Sam przecież powiedziałeś, że nastają ciężkie czasy - zwróciłam mu uwagę zachowując tak jakby zupełnie nic się nie stało. - Nie, nie - uśmiechnęłam się w sposób jasno twierdzący, że nic mi nie jest - W rodzinie nic nie jest łatwe. Nie bez powodu mówi się, że nimi najlepiej wychodzi się na portretach - zauważyłam posyłając mu dość niejednoznaczny uśmiech. Miałam jednak nadzieję, że zrozumie, więcej i tak mu nie powiem. To nie było miejsce na podobne dywagacje. Przeniosłam spojrzenie na moich kuzynów oraz państwo Yaxley. Aż się cała wzdrygnęłam na samą myśl, że to nie jest tylko nic nieznaczące zaproszenie na wydarzenie. Istnieją w ogóle takie zaproszenia?! - Jak typowa arystokratka twierdzi, że to co ładnie wygląda będzie też dobrze działać-- nie byłam wstanie wyzbyć się mocno wyczuwalnego sarkazmu. Ciekawe czy to wszystko wynik troski czy po prostu byłam zazdrosna. Lepiej się nad tym dłużej nie zastanawiać bo jeszcze, któraś cześć mojej psychiki zechce odpowiedzieć a to nigdy nie kończy się dobrze. Trochę nie podobał mi się ton głosu Deimosa. To wszystko wyglądało zbyt spokojnie i zbyt prosto. Odebrał mi nawet możliwość zdenerwowania się za jego plany. - Nie znam go za dobrze ale zawszę mogę to nadrobić. To niegrzeczne tak zostawiać go samego gdy ty będziesz r o z m a w i a ł z jego partnerką.- już bez dwuznacznych spojrzeń czy uśmieszków ale na spokojnie i grzecznie. Chciałam jeszcze wtrącić, że ja też nie powinnam zostać sama ale jeszcze wyszedł by z tym, że przecież wokół krąży mnóstwo moich krewnych.
- Tak, tak Fabian - przytaknęłam. - To w końcu też mój kuzyn tyle, że ze strony ojca- wzruszyłam ramionami. - Niekończące się zawirowania w drzewie genealogiczny- przewróciłam oczami machając na to wszystko ręką. Już niemal przyzwyczaiłam się do tej dziwnej kombinacji. - Sam przecież powiedziałeś, że nastają ciężkie czasy - zwróciłam mu uwagę zachowując tak jakby zupełnie nic się nie stało. - Nie, nie - uśmiechnęłam się w sposób jasno twierdzący, że nic mi nie jest - W rodzinie nic nie jest łatwe. Nie bez powodu mówi się, że nimi najlepiej wychodzi się na portretach - zauważyłam posyłając mu dość niejednoznaczny uśmiech. Miałam jednak nadzieję, że zrozumie, więcej i tak mu nie powiem. To nie było miejsce na podobne dywagacje. Przeniosłam spojrzenie na moich kuzynów oraz państwo Yaxley. Aż się cała wzdrygnęłam na samą myśl, że to nie jest tylko nic nieznaczące zaproszenie na wydarzenie. Istnieją w ogóle takie zaproszenia?! - Jak typowa arystokratka twierdzi, że to co ładnie wygląda będzie też dobrze działać-- nie byłam wstanie wyzbyć się mocno wyczuwalnego sarkazmu. Ciekawe czy to wszystko wynik troski czy po prostu byłam zazdrosna. Lepiej się nad tym dłużej nie zastanawiać bo jeszcze, któraś cześć mojej psychiki zechce odpowiedzieć a to nigdy nie kończy się dobrze. Trochę nie podobał mi się ton głosu Deimosa. To wszystko wyglądało zbyt spokojnie i zbyt prosto. Odebrał mi nawet możliwość zdenerwowania się za jego plany. - Nie znam go za dobrze ale zawszę mogę to nadrobić. To niegrzeczne tak zostawiać go samego gdy ty będziesz r o z m a w i a ł z jego partnerką.- już bez dwuznacznych spojrzeń czy uśmieszków ale na spokojnie i grzecznie. Chciałam jeszcze wtrącić, że ja też nie powinnam zostać sama ale jeszcze wyszedł by z tym, że przecież wokół krąży mnóstwo moich krewnych.
Uśmiechnął się krzywo. Tak właściwie to zastanawiał się, jakim cudem wciąż wpuszczano go na salony; co prawda afera z nieszczęsnym mezaliansem przycichła już dawno, ale wciąż ochoczo i radośnie negował sens wszystkich szlacheckich konwenansów. Na każdym kroku stanowił zaprzeczenie tego, kim być powinien, a przed całkowitą autodestrukcją broniło go wyłącznie - ten jeden, jedyny raz przydatne - nazwisko, w parze z którym szła arystokratyczna elastyczność i niejakie społeczne przyzwolenie na odchyły od normy.
P r z e w s p a n i a l e.
Sięgnął, by uchwycić wyciągniętą dłoń, ale zaraz zrozumiał zamiary Eilis - tuż przed tym, jak wypowiedziała je na głos.
- Szybko się panienka uczy - zażartował, choć był to żart przykry. - Zwodzisz już jak przystało na szlachciankę. - Nieświadomie tonął w kolejnych warstwach nieprzeniknionej goryczy, już nie kontrolując tego, że spływała mu z ust wraz z każdym kolejnym słowem. Ale pokręcił lekko głową, jakby mówiąc: nie rozmawiajmy o tym.
Uchwycił kieliszek z przemykającej nieopodal tacy (czyżby była to zasługa skrzata? nie miał czasu sprawdzić) i w szarmanckim geście podał go Eilis, znów przywołując na twarz uśmiech. Balansujący na pograniczu szczerości i fałszu. To wszystko było przecież grą, a oni - marionetkami w teatrze cieni, zamaskowanymi aktorzynami, którzy pod grubymi warstwami najwspanialszego makijażu skrywali puste, brudne wnętrze. Kiedyś łudził się, że nie jest jednym z nich, że jest prawdziwy - ale potem dorósł, brutalnie uświadamiając sobie prawdę. Był tylko kolejnym trybikiem. Kolejnym pionkiem, krnąbrnym, ale możliwym do opanowania.
Kiedy pozwolił otoczyć się kłamstwom niczym mucha złapana w lepką, pajęczą sieć?
Skinął głową na jej ciche słowa, nie drążąc tematu; poprowadził Eilis nieco dalej, odwodząc od samego środka sali, gdzie miał wrażenie, że wszyscy nieprzerwanie dziurawią ich natarczywym spojrzeniem. Ledwie czystokrwista narzeczona szlachcica z wiekowego rodu i zdrajca krwi, przed którym uciekła przyszła żona; czy starszawe arystokratki mogły wymarzyć sobie lepszą ofiarę plotek i pomówień?
- Rozłożyłem proces tycia w czasie, nie mogę nagle nabrać tyle na wadze. Nikt nie rozpoznałby mnie w pracy - a tak naprawdę to nie ja zjadam wszystkie twoje wspaniałości, a moje stresy - przeszło mu przez myśl, choć nie powiedział nic. - Lekcja pierwsza: nie pij za dużo na raz, bo plotki roznoszą się szybko. Mamy jeszcze wiele czasu, żeby skosztować Toujours. - Całą noc spędzoną na lawirowaniu wśród tłumu z uprzejmym wyrazem przyklejonym do twarzy.
- Jestem nędznym aktorem - przyznał zaraz i uniósł lekko kąciki ust, co ujawniło delikatne zmarszczki. Z początku nie odpowiedział na jej propozycję; zdawało się, że wcale jej nie usłyszał. Nie mogliby po prostu wyjść - gdyby ktoś zobaczył ich opuszczających razem wernisaż, Samael rozszarpałby go żywcem.
Polecenie wykonał połowicznie - uśmiechnął się szerzej, choć wcale nie oznacza to, że szczerzej. - Do której sali chciałabyś udać się najpierw? Odwiedzimy Lyrę czy najlepsze zostawiamy na koniec? - My, my; nie ty i Samael, nie ja i moje demony.
P r z e w s p a n i a l e.
Sięgnął, by uchwycić wyciągniętą dłoń, ale zaraz zrozumiał zamiary Eilis - tuż przed tym, jak wypowiedziała je na głos.
- Szybko się panienka uczy - zażartował, choć był to żart przykry. - Zwodzisz już jak przystało na szlachciankę. - Nieświadomie tonął w kolejnych warstwach nieprzeniknionej goryczy, już nie kontrolując tego, że spływała mu z ust wraz z każdym kolejnym słowem. Ale pokręcił lekko głową, jakby mówiąc: nie rozmawiajmy o tym.
Uchwycił kieliszek z przemykającej nieopodal tacy (czyżby była to zasługa skrzata? nie miał czasu sprawdzić) i w szarmanckim geście podał go Eilis, znów przywołując na twarz uśmiech. Balansujący na pograniczu szczerości i fałszu. To wszystko było przecież grą, a oni - marionetkami w teatrze cieni, zamaskowanymi aktorzynami, którzy pod grubymi warstwami najwspanialszego makijażu skrywali puste, brudne wnętrze. Kiedyś łudził się, że nie jest jednym z nich, że jest prawdziwy - ale potem dorósł, brutalnie uświadamiając sobie prawdę. Był tylko kolejnym trybikiem. Kolejnym pionkiem, krnąbrnym, ale możliwym do opanowania.
Kiedy pozwolił otoczyć się kłamstwom niczym mucha złapana w lepką, pajęczą sieć?
Skinął głową na jej ciche słowa, nie drążąc tematu; poprowadził Eilis nieco dalej, odwodząc od samego środka sali, gdzie miał wrażenie, że wszyscy nieprzerwanie dziurawią ich natarczywym spojrzeniem. Ledwie czystokrwista narzeczona szlachcica z wiekowego rodu i zdrajca krwi, przed którym uciekła przyszła żona; czy starszawe arystokratki mogły wymarzyć sobie lepszą ofiarę plotek i pomówień?
- Rozłożyłem proces tycia w czasie, nie mogę nagle nabrać tyle na wadze. Nikt nie rozpoznałby mnie w pracy - a tak naprawdę to nie ja zjadam wszystkie twoje wspaniałości, a moje stresy - przeszło mu przez myśl, choć nie powiedział nic. - Lekcja pierwsza: nie pij za dużo na raz, bo plotki roznoszą się szybko. Mamy jeszcze wiele czasu, żeby skosztować Toujours. - Całą noc spędzoną na lawirowaniu wśród tłumu z uprzejmym wyrazem przyklejonym do twarzy.
- Jestem nędznym aktorem - przyznał zaraz i uniósł lekko kąciki ust, co ujawniło delikatne zmarszczki. Z początku nie odpowiedział na jej propozycję; zdawało się, że wcale jej nie usłyszał. Nie mogliby po prostu wyjść - gdyby ktoś zobaczył ich opuszczających razem wernisaż, Samael rozszarpałby go żywcem.
Polecenie wykonał połowicznie - uśmiechnął się szerzej, choć wcale nie oznacza to, że szczerzej. - Do której sali chciałabyś udać się najpierw? Odwiedzimy Lyrę czy najlepsze zostawiamy na koniec? - My, my; nie ty i Samael, nie ja i moje demony.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Musiał przyznać, że Lyra była na swój sposób, w całym tym towarzystwie wyjątkowa. Przynajmniej w jego oczach - wyróżniała się na tle wymienianych, nierzadko sztucznie, uprzejmości; była właśnie a u t e n t y c z n a, bo jego zdaniem autentyczności brakowało wielu, zdecydowanie zbyt wielu przedstawicielom arystokracji. Nie wywyższała się, była tutaj z powodu sztuki i dla samej sztuki. A on przyszedł przede wszystkim dla niej.
- W porządku - odpowiedział, słysząc uwagę na temat swojego samopoczucia. O wspomnieniach już dawnych, przedawnionych czy nawet stosunkowo świeżych - kiedy zdołali spotkać się w niesprzyjających okolicznościach w Tower of London, w tym momencie nie myślał, skupiając się jedynie na tym, co działo się dookoła niego. Na dodatek, wcale nie musiał kłamać. Bo właśnie tak było, w porządku, choć skłaniając się ku dobrej odsłonie owego określenia. Do faktu ujrzenia obrazów Lyry, jak i samej jej tutaj obecności, nie podchodził rzecz jasna z obojętnością - wręcz przeciwnie, również na swój sposób rozumiał ten nastrój i wiedział, jak ważna jest ta chwila w jej życiu, chwila, która może wbrew pozorom, zadecydować o wielu rzeczach.
- Świetnie - przyznał, poszerzając odrobinę uśmiech, który od początku konwersacji nie zdołał zniknąć z jego twarzy. - Bardzo ciekawi mnie, co przygotowałaś - dodał, poniekąd również na zachętę. Choć miał nadzieję - liczył, że doskonale zdaje sobie sprawę z prawdziwości jego zainteresowania. Na moment zwrócił swoje spojrzenie ku Amelle, by następnie mogli jednomyślnie udać się w kierunku określonej sali. Idąc znowu pośród tłumu, zwracał coraz mniejszą uwagę na mijane sylwetki, nawet nie racząc niektórych przelotnym spojrzeniem lustrującego najbliższe otoczenie wzroku. Szedł i zastanawiał się poniekąd, co właśnie zobaczy, będąc pewnym, że zawieść się - rzecz jasna - nie powinien.
| zt dla Amelle, Lyry i mnie c:
- W porządku - odpowiedział, słysząc uwagę na temat swojego samopoczucia. O wspomnieniach już dawnych, przedawnionych czy nawet stosunkowo świeżych - kiedy zdołali spotkać się w niesprzyjających okolicznościach w Tower of London, w tym momencie nie myślał, skupiając się jedynie na tym, co działo się dookoła niego. Na dodatek, wcale nie musiał kłamać. Bo właśnie tak było, w porządku, choć skłaniając się ku dobrej odsłonie owego określenia. Do faktu ujrzenia obrazów Lyry, jak i samej jej tutaj obecności, nie podchodził rzecz jasna z obojętnością - wręcz przeciwnie, również na swój sposób rozumiał ten nastrój i wiedział, jak ważna jest ta chwila w jej życiu, chwila, która może wbrew pozorom, zadecydować o wielu rzeczach.
- Świetnie - przyznał, poszerzając odrobinę uśmiech, który od początku konwersacji nie zdołał zniknąć z jego twarzy. - Bardzo ciekawi mnie, co przygotowałaś - dodał, poniekąd również na zachętę. Choć miał nadzieję - liczył, że doskonale zdaje sobie sprawę z prawdziwości jego zainteresowania. Na moment zwrócił swoje spojrzenie ku Amelle, by następnie mogli jednomyślnie udać się w kierunku określonej sali. Idąc znowu pośród tłumu, zwracał coraz mniejszą uwagę na mijane sylwetki, nawet nie racząc niektórych przelotnym spojrzeniem lustrującego najbliższe otoczenie wzroku. Szedł i zastanawiał się poniekąd, co właśnie zobaczy, będąc pewnym, że zawieść się - rzecz jasna - nie powinien.
| zt dla Amelle, Lyry i mnie c:
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z początku nie zamierzał pojawiać się na wernisażu organizowanym przez lady Avery, dopiero widząc zaangażowanie Leandry w to przedsięwzięcie zmienił zdanie - chciał sprawić żonie przyjemność, pokazać że ciekawią go jej zainteresowania i chce mieć w nich swój udział. Spogląda na filigranową postać małżonki i uśmiecha się delikatnie słysząc jej szept. Wie jak ważny dla niej jest ten wieczór i doskonale rozumie towarzyszącą jej tremę; czy sam nie miewał podobnych odczuć na początku swojej kariery w Ministerstwie? Kręci nieznacznie jasnowłosą głową i nachyla się do ucha sporo niższej kobiety.
- Wszystko wygląda wspaniale, moja droga - mówi, obrzucając uważnym spojrzeniem sale, na której tłoczy się arystokratyczna śmietanka towarzyska. Najchętniej rzuciłby to wszystko w cholerę i spędził wolny wieczór w domu przy butelce szkockiej, jednak na użytek Leandry stara się sprawiać wrażenie zadowolonego. Na bladej twarzy gości więc lekki niewymuszony uśmiech, a spojrzenie błękitnych oczu wydaje się mniej chłodne i osądzające niż zazwyczaj. Pozwala aby to Leandra prowadziła ich wśród gości lady Avery, choć mimowolnie wypatruje wśród tłumu bliskich sobie twarzy w kierunku, których mógłby umknąć przy najbliższej okazji. Nie trwa to długo, gdyż już po chwili znajdują się przy państwie Carrow, u których gościli wcale nie tak dawno temu. Czyż nie była to parodia spotkania przy popołudniowej herbacie? Uśmiecha się nieco zbyt kąśliwie jak na standardy obowiązujące na salonach, choć wita się jak przystało na dobrze wychowanego młodego lorda. Wymiana uprzejmości, na szczęście?, nie trwa długo i Leandra już obiera za cel kolejną znajomą parę, a Malfoy krzywi się w duchu. Towarzystwo szwagra nie jest mu szczególnie miłym, czego stara się nie okazywać przed małżonką, dla której brat jest postacią wręcz wyidealizowaną, co mimo upływu miesięcy wciąż pozostaje dla Fabiana niezrozumiałe. Spogląda z zainteresowaniem na partnerkę towarzyszącą Avery'emu i z zaskoczeniem rozpoznaje w niej przyjaciółkę Leandry, pannę Yaxley. Biedna dziewczyna, mimowolnie przemyka mu przez myśl, gdy uśmiecha się lekko na powitanie i prostuje plecy, słuchając uprzejmej wymiany zdań pomiędzy rodzeństwem. Nie ma ochoty brać w niej udziału, dyskretnie unosi więc spojrzenie ponad głowami zebranych szukając drogi ratunku i rozpromienia się widocznie, gdy jego ciche modły zostają wysłuchane. Spojrzenie bladych oczu wyłapuje z tłumu wysoką szczupłą postać, której osobę wieńczy burza prawieże białych włosów tak bardzo charakterystycznych dla bliźniaków Avery, a w tym przypadku dla Sorena. Malfoy dotyka delikatnie biodra żony, zwracając jej uwagę na siebie.
- Widzę Sorena, kochanie. Nie chciałbym żeby zaraz zniknął mi w tłumie, więc mam nadzieję, że nie pogniewasz się jeżeli zostawię cię samą na chwilę w towarzystwie Liliany i Perseusa - nachyla się do jej jasnego policzka, aby złożyć na nim szybki pocałunek, po czym żegna się pośpiesznie z szwagrem oraz lady Yaxley. Nie spuszczając spojrzenia z postaci przyjaciela lawiruje wśród gości, starając się przy tym nie natknąć na nikogo przy kim musiałby zatrzymać się na grzecznościową rozmowę. Po drodze chwyta z jednej z tac kieliszek z winem, czując się pewniej gdy dłonie ma czymś zajęte. Zbyt długą chwilę zajmuje mu dotarcie do celu błądzącego po sali w poszukiwaniu... czegoś, kogoś? Jednak w końcu jest - dotyka ramienia przyjaciela, uśmiechając się przy tym po raz pierwszy tego wieczoru prawdziwie szczerze.
- Wyglądasz jakbyś cudownie się bawił - upija głęboki łyk ze swojego kieliszka, upewniając się przy tym w przekonaniu, że gust lady Avery odnośnie trunków wciąż pozostaje nienaganny. - Nawet lepiej ode mnie, a to już coś, Soren.
- Wszystko wygląda wspaniale, moja droga - mówi, obrzucając uważnym spojrzeniem sale, na której tłoczy się arystokratyczna śmietanka towarzyska. Najchętniej rzuciłby to wszystko w cholerę i spędził wolny wieczór w domu przy butelce szkockiej, jednak na użytek Leandry stara się sprawiać wrażenie zadowolonego. Na bladej twarzy gości więc lekki niewymuszony uśmiech, a spojrzenie błękitnych oczu wydaje się mniej chłodne i osądzające niż zazwyczaj. Pozwala aby to Leandra prowadziła ich wśród gości lady Avery, choć mimowolnie wypatruje wśród tłumu bliskich sobie twarzy w kierunku, których mógłby umknąć przy najbliższej okazji. Nie trwa to długo, gdyż już po chwili znajdują się przy państwie Carrow, u których gościli wcale nie tak dawno temu. Czyż nie była to parodia spotkania przy popołudniowej herbacie? Uśmiecha się nieco zbyt kąśliwie jak na standardy obowiązujące na salonach, choć wita się jak przystało na dobrze wychowanego młodego lorda. Wymiana uprzejmości, na szczęście?, nie trwa długo i Leandra już obiera za cel kolejną znajomą parę, a Malfoy krzywi się w duchu. Towarzystwo szwagra nie jest mu szczególnie miłym, czego stara się nie okazywać przed małżonką, dla której brat jest postacią wręcz wyidealizowaną, co mimo upływu miesięcy wciąż pozostaje dla Fabiana niezrozumiałe. Spogląda z zainteresowaniem na partnerkę towarzyszącą Avery'emu i z zaskoczeniem rozpoznaje w niej przyjaciółkę Leandry, pannę Yaxley. Biedna dziewczyna, mimowolnie przemyka mu przez myśl, gdy uśmiecha się lekko na powitanie i prostuje plecy, słuchając uprzejmej wymiany zdań pomiędzy rodzeństwem. Nie ma ochoty brać w niej udziału, dyskretnie unosi więc spojrzenie ponad głowami zebranych szukając drogi ratunku i rozpromienia się widocznie, gdy jego ciche modły zostają wysłuchane. Spojrzenie bladych oczu wyłapuje z tłumu wysoką szczupłą postać, której osobę wieńczy burza prawieże białych włosów tak bardzo charakterystycznych dla bliźniaków Avery, a w tym przypadku dla Sorena. Malfoy dotyka delikatnie biodra żony, zwracając jej uwagę na siebie.
- Widzę Sorena, kochanie. Nie chciałbym żeby zaraz zniknął mi w tłumie, więc mam nadzieję, że nie pogniewasz się jeżeli zostawię cię samą na chwilę w towarzystwie Liliany i Perseusa - nachyla się do jej jasnego policzka, aby złożyć na nim szybki pocałunek, po czym żegna się pośpiesznie z szwagrem oraz lady Yaxley. Nie spuszczając spojrzenia z postaci przyjaciela lawiruje wśród gości, starając się przy tym nie natknąć na nikogo przy kim musiałby zatrzymać się na grzecznościową rozmowę. Po drodze chwyta z jednej z tac kieliszek z winem, czując się pewniej gdy dłonie ma czymś zajęte. Zbyt długą chwilę zajmuje mu dotarcie do celu błądzącego po sali w poszukiwaniu... czegoś, kogoś? Jednak w końcu jest - dotyka ramienia przyjaciela, uśmiechając się przy tym po raz pierwszy tego wieczoru prawdziwie szczerze.
- Wyglądasz jakbyś cudownie się bawił - upija głęboki łyk ze swojego kieliszka, upewniając się przy tym w przekonaniu, że gust lady Avery odnośnie trunków wciąż pozostaje nienaganny. - Nawet lepiej ode mnie, a to już coś, Soren.
Fabian Malfoy
Zawód : Pracownik Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
czasem
chciałbym zostawić to wszystko
i
ta głupia nadzieja
że
mam coś jeszcze
do zostawienia
chciałbym zostawić to wszystko
i
ta głupia nadzieja
że
mam coś jeszcze
do zostawienia
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sala Główna
Szybka odpowiedź