Główna ulica
Skuteczne przeciw wilkołakom, dementorom i Inferiusom
Zaniedbany, mały czarodziej potrząsał naręczami srebrnych symboli na łańcuszkach i kiwał w stronę przechodniów. Zauważył, że wielu mijających ich ludzi ma udręczone, niespokojne spojrzenie i nikt nie zatrzymuje się, by porozmawiać. Sprzedawcy trzymali się razem, w swoich zżytych grupach, zajmując się własnymi sprawami. Nie widać było, by ktokolwiek robił zakupy samotnie.
- Wesołego prima-aprilis? - uśmiechnął się wesoło i szeroko do pary, która stała się dziś jego ofiarą, ale nie chcąc, by jego kunszt klaunowski był oceniany przez pryzmat emocji (no dobrze, nie chcąc by Florka mu lodami uszy natarła) nie zbliżał się zanadto. - Żałujcie, że się nie widzieliście, wasze miny były obłędne.
Dodał. Dziewczynka odwróciła się, by spojrzeć na swoje ofiary z pełnią radości wymalowaną na małej buzi, najwidoczniej bawiła się dziś równie dobrze, co jej głupawy kuzyn.
O dziwo ofiary Święta Błaznów mało kiedy wyglądają tak radośnie, jak powinny - pewnie dopiero z czasem, z dystansu wszystko docenią! Bertie miał taką nadzieję, bo przecież to o to w prima aprilis chodzi - o śmiech, o wesołość. O to, żeby nie traktować samych siebie zbyt serio.
- Chętne bym został i pogadał, ale przed błaznami jeszcze wiele pracy tego dnia. Właśnie, miłego dnia pracy. - wypowiadając ostatnie zdanie posłał wesoły uśmiech Florce, oh ona jeszcze się przekona, o co chodzi i tym razem nie zapomni, że mamy prima aprilis, na pewno będzie pamiętała o pierwszym kwietnia cały dzień!
Nie chcą, by urocza para postanowiła go dorwać zaraz się wycofał, po prostu wmieszając w tłum, nie zapominając przy tym pogratulować Amelce wspaniale odegranej roli i pochwalić ją za to, że dała sobie radę i, że uważała na to gdzie Bertie jest i nie poszłaby sobie tak o z obcymi. Bo to Bott, to mądra dziewczynka jest przecież!
W każdym razie w pełni radości i samozadowolenia wyruszyli siać chaos w innej części Pokątnej - nie oddalając się zanadto, w końcu chcieli widzieć, co się zaraz będzie działo w lodziarni!
zt x 3
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Policja antymugolska rozpanoszyła się po ulicy Pokątnej jak kukułka w nieswoim gnieździe i zaczęła wychodzić poza swoje kompetencje. Doświadczył tego pewien ciemnowłosy chłopiec, Denson McDutch, który tylko na chwilę zaparkował swoją miotłę przed wejściem do jednego ze sklepów, żeby zakupić, co chciał, i miał natychmiast po nią wrócić, nie nastręczając przy tym nikomu kłopotów. Dwaj funkcjonariusze jednak wyrośli jak spod ziemi, gdy chłopak zniknął za drzwiami, i natychmiast wlepili mu srogi mandat, przyczepiając miotłę magicznymi łańcuchami do ziemi. Nie minęła chwila, kiedy dziewiętnastolatek wyszedł ze sklepu i aż zbladł, gdy dostrzegł funkcjonariuszy.
- Halo, przepraszam, to moja miotła, ja już stąd odlatuję! – zakrzyknął przerażony, biegnąc w stronę publicznego, niewielkiego stojaka na miotły, który i tak od dłuższego czasu nie był używany.
- Odlatuje pan? Używanie magicznych środków transportu na terenie Pokątnej jest surowo zakazane! Pójdzie pan z nami.
Jeden z policjantów, wysoki brunet w czarnym płaszczu, machnął różdżką, a nadgarstki Densona zostały spięte magicznymi kajdankami. Chłopak spojrzał na nie i od razu podjął decyzję, dzięki której mógł w jakikolwiek sposób uchronić się od zaciągnięcia do Tower. Zaczął uciekać.
W tym samym czasie Selina kończyła już załatwiać na ulicy Pokątnej swoje własne sprawy i kierowała swoje kroki w stronę Dziurawego Kotła, by bezpiecznie wydostać się z ulicznych korytarzy, gdy nagle wpadł na nią ciemnowłosy chłopiec z nadgarstkami zakutymi w srebrne pęta. Sam Denson rozpoznał w kobiecie swoją idolkę, ścigającą Os z Wimbourne, niepokonaną zawodniczkę, której ruszające się plakaty oblepiały cały jego pokój. Kiedyś chciał się z nią spotkać w innych okolicznościach (być może zaprosić listownie na kawę albo kremowe piwo?), ale teraz nie miał zbyt wielu szans na zorganizowanie romantycznej oprawy.
- Pani Selino, błagam, ratunku, oni mnie zabiorą do Tower, ja panią kocham całym swoim sercem, byłem na każdym pani meczu, przysięgam! – wykrzyczał do niej na jednym wdechu, chowając się za nią jak za murem.
Denson zauważył również idącą przy murze Charlotte i ją też zamierzał wykorzystać jako swój klucz do wolności. Choćby po to, by zdobyć nad funkcjonariuszami policji liczebną przewagę. Znał ją, a ona na pewno znała jego, bo często przywoził do Zwierzyńca Pani Pickle dostawy karmy dla ptaków i gryzoni.
- Charlotte, moja złota, kochana, uratuj mnie! Oni mi chcą mojego Pioruna zabrać, a ty wiesz, że ja zbierałem na niego dziesięć lat! – zawołał do niej desperacko, z twarzą bladą niczym kartka papieru.
Możecie zignorować prośbę chłopaka - Selina odczuje jednak fabularne konsekwencje nieudzielenia pomocy fanowi. Jeśli zdecydujecie się pomóc Densonowi, jest to możliwe na kilka sposobów.
Zachęcamy do odnalezienia osoby, która odegra policjantów z konta Ain Eingarp.
a) Zapłacenie mandatu i użycie kłamstwa, jakoby Denson był waszym bliskim krewnym:
- mechanika:
- Mandat kosztuje 50 punktów z waszej skrytki, które - po wybraniu tego sposobu - powinnyście realnie odjąć od pełnej sumy. Możecie wyłożyć po połowie (25 punktów na każde z was) lub jedna z was może wyłożyć całą sumę.
Przekonanie policjantów, że Denson jest członkiem waszej rodziny wymaga rzutu kostką k100 na powodzenie. ST przekonania funkcjonariuszy jest równe 50 dla obu postaci. Liczba oczek sumuje się z bonusem za biegłość kłamstwo.
Tylko jedna z was może podjąć próbę okłamania funkcjonariuszy. Jeśli próba zakończy się klęską, możecie skorzystać z rozwiązania b) lub c).
b) Selina może przekupić policjantów swoim autografem i umówić się z jednym z nich na kolację. Jeśli będzie z nią współpracować Charlotte, dziewczyna może zachwalać Selinę:
- mechanika:
- Oczarowanie (nie czarami, a wdziękiem i urokiem osobistym) policjantów ma dla Seliny ST=75. Charlotte może jej w tym pomóc, zachwalając ją przed policjantami (też rzuca kością k100). Liczba oczek wyrzucona przez Charlotte zmniejsza ST rzutu Seliny. Charlotte rzuca jako pierwsza. Do obu rzutów dodaje się bonus za biegłość retoryka.
Obie macie jedną szansę, by przekonać policjantów. Jeśli ta opcja się nie uda, możecie skorzystać wyłącznie z opcji c).
Jeżeli jednak próba zakończy się sukcesem, Selina ma obowiązek rozegrać wątek z randką z funkcjonariuszem (odegranym z konta Ain Eingarp).
c) Zastraszenie policjantów:
- mechanika:
- Zastraszenie policjantów jest możliwe tylko po użyciu odpowiednio dosadnego słownictwa i rzuceniu kością k100 na powodzenie. ST zastraszenia funkcjonariuszy to:
- 75 dla Seliny
- 101 dla Charlotte.
Liczba oczek sumuje się z bonusem za biegłość zastraszanie.
Zarówno Selina jak i Charlotte posiadają wyłącznie jedną próbę podjęcia rozmowy. Niepowodzenie oznacza zabranie Densona do Tower.
Jeżeli postaciom nie uda się pomimo prób obronić chłopaka, zostanie on zabrany do Tower.
Jeżeli uda się przekonać policjantów do odejścia, Denson poprosi Selinę oraz Charlotte o zdjęcie magicznych kajdanek. Jest to możliwe wyłącznie po rzuceniu zaklęcia Finite Incantatem (ST=80). Dekret zabrania używania magii na Ulicy Pokątnej, więc aby to uczynić, Selina i Charlotte muszą przenieść się w inne miejsce.
Datę spotkania możecie założyć sami. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Nie zamierzała angażować się w ratowanie kogokolwiek, nie zrobiła tego poprzednim razem, a teraz również będąc świadkiem podobnych wydarzeń odwracała wzrok. Ona - słaba, niemagiczna i tak nikomu nie pomoże, i tak nikogo nie uratuje, a tylko siebie może władować w kłopoty.
Nigdy dotąd jednak nie dotyczyło to osoby, którą by znała. Tylko dlatego, że głos który usłyszała wydawał się znajomy, przystanęła słysząc swoje imię i spojrzała na chłopaka. Zamierzała uciec przed całym zamieszaniem, już po chwili z resztą zauważyła policjantów. Kiedy z resztą dosłyszała, o co chodzi, spojrzała gniewnie na chłopaka, który niby to miał być dorosłym mężczyzną, a najwidoczniej nie widział że swoją głupotą sam ładował się w idiotyczne kłopoty.
- To tylko miotła, Denson.
Oznajmiła mu chłodno zła, że chłopak nie odpuścił, a tym bardziej że próbuje egoistycznie wciągać JĄ, właśnie ją, która na prawdę może mieć z tymi ludźmi problem w jakikolwiek spór. Chciała już odwrócić się na pięcie, jednak wiedziała, że ten głupiec teraz straci nie tylko miotłę, ale także może zostać wtrącony do Tower. Patrzyła na niego gniewnie, ale nie ruszała się z miejsca. Co z jej postanowieniem unikania wszystkiego?
Spojrzała na kobietę niedaleko, osobę za którą ten tchórz postanowił się schować. Nie uważała go za tchórza przez to, że uciekał - nie - ale był żałosną, tchórzliwą gnidą wciągając w to je dwie.
W czym ja mam ci niby pomóc?
Znała Lovegood z plakatów. Nie było jej stać na chodzenie na mecze, jednak interesowała się qitdditchem na odległość, śledziła informacje dotyczące meczów, nowinki na temat graczy, czy wyniki. Kibicowała Osom (na drugim miejscu, przede wszystkim w sercu miała Harpie!), choć nie była typem fanek piszczących na widok ludzi których szczególnie lubiła obserwować. W normalnej sytuacji także Selinę by wyminęła, teraz jednak... cóż, sytuacja była wyjątkowa.
Nie właduję się dla ciebie w kłopoty.
Nie odezwała się, ale znów obdarzyła chłopaka chłodnym spojrzeniem. Spróbuje się odezwać, ale jeśli ktokolwiek zbyt mocno zwróci na nią uwagę, po prostu odejdzie.
- Pani Lovegood, Drew to idiota ale niegroźny, za to bardzo wierny fan. Jeśli ktoś przekona tych ludzi, żeby go wypuścili to na pewno nie ja, ani on. - spojrzała na kobietę, siląc się na uprzejmy ton głosu, choć zjadał ją stres, nerwy i niechęć do zachowania znajomej osoby. Spojrzała na kobietę w nadziei, że dobro fanów ma dla niej jakiekolwiek znaczenie (albo swój wizerunek w miejscu publicznym), nic jednak nie dodawała, bo już po chwili zaraz obok stali funkcjonariusze.
Wychodziła z Imbryka. W torbie szeleściły torebki suszów, w tym jedna specjalna dla Alasdaira, bo naprawdę uważała, że jego napary nie są najlepszej jakości. Miała zamiar skręcić do Zwierzyńca Pani Pickle po karmę dla Da Vinciego, który - jak rozkapryszony kocur - rozsmakował się w jednym, specyficznym rodzaju, oczywiście dostępnym tylko w tamtym miejscu, bo jakże inaczej. Odwracała właśnie głowę, bo miała zamiar przeciąć uliczkę, toteż tylko kątem oka zauważyła poruszający się obiekt (trwała w przekonaniu, że z sukcesem uda się jej go zignorować, a ona sama otacza się na tyle nieprzystępną barierą, że nie odważy się zaingerować w jej sprawunki), jednak przeliczyła się nieco, kiedy uderzył w nią z impetem, by chwilę potem zacząć wykrzykiwać desperackie prośby i schować się za jej plecami. Dopiero wtedy zauważyła funkcjonariuszy, dotychczas zupełnie nie zwracając uwagi na to, co się działo.
Obejrzała się jeszcze raz na chłopaka, z westchnieniem rozpoznając w nim osobnika, który przetransmutował plakat Harpii (na początku była wściekła, gdy wystawił to przed jej oczami po jednym z meczów), by śpiewały odę wychwalającą Osy i ich główną ścigającą.
Nie miała pojęcia o co poszło, ale bez wątpienia stal błyszcząca na jego nadgarstkach była wystarczającą podpowiedzią jak źle było. I Selina naprawdę nie odczuwała zrywów heroizmu, które powinna w tempie natychmiastowym wykonać, a prośba dziewczyny ze sklepu, do którego miała właśnie iść, dodatkowo ją zniechęciła. Nie cierpiała wypełniać czyichś oczekiwań. Kiedy jednak funkcjonariusze się z nią zrównali, zdała sobie sprawę, że jest coś, czego nie lubi o wiele bardziej. Manifestowali w sobie siłę, którą tak tępiła u mężczyzn, pokazując im, gdzie ich miejsce. Więc uśmiechnęła się nieco ironicznie, zakrywając chłopca ciałem (nie pozwoliła mu się już wychylać zza ramienia!), jakby była jedynym obiektem, na którego powinni patrzeć. Szkoda marnowania uwagi na kogokolwiek innego, czyż nie?
-Och, dwóch takich...-zmierzyła ich wzrokiem, z wysiłkiem powstrzymując się przed wyrazem pogardy, ale jej umiejętności aktorskie skutecznie maskowały to, na zewnątrz pokazując jakże ekspresyjne zmieszanie pasji.-rosłych-uniosła spojrzenie, patrząc im ze śmiałością w oczy, kiedy na ustach majaczył jej się uśmiech, jakby tą obserwację przyjęła z zadowoleniem, a nie kpiną.-mężczyzn w pogoni za jakimś szczylem?-zapytała delikatnie, unosząc brwi.-Tracić czas na nic znaczącego chłopca?-przysunęła się bliżej. Przysięgała sobie na Merlina, że po wszystkim odnajdzie tego gówniarza i urwie mu łeb.-To oddanie pracy...-mówiła wolno, przechylając głowę na bok.-jest godne-zawahała się na moment, jakby nie było słowa, które oddawało idealnie jej odczucia.-...zapamiętania.-dokończyła z miłym wyrazem twarzy. Bo istotnie - było. Pieprzeni służbiści.-Czy nie warto jednak oddać się sprawom przyjemniejszym? Z pewnością chłopak do końca życia zapamięta tą lekcję...-obróciła się, rzucając mu gniewne spojrzenie, które wcale nie było udawane.-Ale czasem warto odpuścić, nie uważają panowie? Zawsze podziwiałam w mężczyznach-jak łatwo dają się manipulować.-z jaką słusznością podejmują decyzje.-prawie udławiła się własnymi słowami.
-Selina Lovegood, ścigająca Os.-przedstawiła się w końcu wdzięcznie, tylko na moment odrywając od nich wzrok na dziewczynę, przeklinając ją na wszystkie demony, jeśli teraz zdecyduje się odwrócić.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
will be always
the longest distance
between us
Widziała też, że Lovegood... sobie radzi. Wzbudzało to w niej pewną niechęć, irytowało ją to, jak słabe są kobiety i to, jak muszą się zachowywać, żeby przekonać mężczyzn do swojej woli. Wiedziała jednak, że to jedyne, co teraz mogą zrobić. Jasne, że wolałaby widzieć zwycięską walkę, jednak nie była idiotką - ani ona, ani Drew by nie pomogli, a jedna Lovegood kontra tych dwóch drabów?
Miała ochotę odsunąć się i schować. Ona w nic się nie angażowała, chciała być niewidzialna, nieistotna, nie zwracać na siebie uwagi. A to już kolejny raz, kiedy świat upiera się jednak wrzucić jakieś tornado zaraz obok niej. Dlaczego więc nie ruszyła do sklepu?
Czy to spojrzenie Seliny? Raczej nie. Ona sama spoglądała na Drew z irytacją. Jak mógł być tak nieodpowiedzialny? A jednak nie mogła zostawić kogoś, kogo znała, nie była w stanie. Cały czas wspominała tamtą kobietę na którą trafiła z Ollivanderem, miała dreszcze, czuła się koszmarnie z tym, co tam się działo. Nawet, jeśli kobieta odeszła bezpieczna, jej córce najpewniej stało się coś strasznego.
Nie chciała myśleć o tym, co zrobią temu idiocie, nie chciała być świadkiem, jak go zamykają. Przygryzła wargę, jednocześnie czując, że tak na prawdę nie może nic zrobić prócz prób przekonania tych ludzi - w czym sama Lovegood zdaje się radzić sobie całkiem dobrze. Grunt, że zgodziła się pomóc.
- Drew jest nieszkodliwym idiotą, po co zawracać sobie nim głowę, kiedy mogą panowie zdobyć autograf gwiazdy?
Podsunęła. nie była to wielka obietnica, zaledwie podpis, była więc pewna, że Lovegood tyle będzie w stanie od siebie dać. A czuła, że dobrze, jeśli zaoferują coś w zamian. Przyglądała się im uważnie, starała się być spokojna. Wiedziała, że teraz nie chodzi o nią, ona nikogo nie obchodzi, a jednak czuła się niepewnie.
- Nie na codzień trafia się taka okazja.
Dodała jeszcze, zerkając na ścigającą Os.
'k100' : 20
Według ostatnich ustaleń z Matthewem niedługo mieli wspólnie wyjechać na jakiś czas, co prawda do świata mugoli, ale i to jej nie zrażało. Mieli, bo chłopak najwidoczniej zmienił zdanie bez poinformowania jej o tym fakcie - postanowiła więc wyjechać sama, zmęczona londyńską aurą, która dodatkowo ostatnio w ich magicznym półświatku zaczęła się niebezpiecznie zagęszczać. Wyszła właśnie z pracy, dość męczącej tego dnia, ale miło wspominała swoją przerwę obiadową, podczas której spontanicznie zgrała w szachy z Alastairem zajadając się cytrynowym ciastem. Nastrój jej jednak był dość pochmurny jak na wcześniej zamknięte w cieście lato, niezbyt zachęcający do rozmowy jakiejkolwiek, a do domu postanowiła wrócić częściowo spacerem. Bądź co bądź, miasto nocą podobało jej się o wiele bardziej niż za dnia i przede wszystkim uśpione dawało spokój i ciszę jej bolącej non stop głowie.
Powolnym krokiem przemierzała kolejne metry wybrukowanej kostką pustej, głównej uliczki, zaznaczając swoją obecność stukotem niewysokich obcasów. Podobnie zresztą jak kilka dni wcześniej miała nieodparte wrażenie, że ktoś za nią idzie. Tym razem jednak kierując się absolutną głupotą przystanęła w miejscu, dłoń zaciskając na schowanej w kieszeni różdżce. Czając się za ścianą z wyjątkowo zaciętym wyrazem twarzy oczekiwała swojego "napastnika", chociaż nie spodziewała się, że dzisiejszego wieczoru trafi na kogoś, kogo w zasadzie nie widziała od kilku miesięcy. Naturalnie teraz, przechodząc swoją "wielką zmianę na lepsze" cieszyła się z nieobecności chłopaka, choć z drugiej strony czasem jej go brakowało, szczególnie w przypływie chwili słabości, która w ostatnim czasie pojawiała się częściej niż zwykle. Balansowała na granicy normalności a wykraczającego poza wszelkie przyjęte normy trybu życia, aktualnie dzierżąc ze sobą ingrediencje na jeden z eliksirów.
Ostatnio zmieniony przez Ariadna Roots dnia 23.07.17 16:43, w całości zmieniany 1 raz
Tym razem udało mi się zarobić trochę monet, które wdzięcznie pobrzdękiwały u mnie w kieszeni. Nie spodziewałem się jednak, że gdy tylko zbliżę się do domu - grupka ludzi, którym nadal wisiałem pieniądze, już będzie na mnie czekać. Na nic zdały się wyjaśnienia, że potrzebuję trochę czasu i wkrótce spłacę cały dług. Na nic zdało się wręczenie im tych kilku ciężko zarobionych monet, choć spłacały część długu. Ostatecznie, nim zdążyłem się teleportować lub nawiać, dostałem parę razy w mordę aż mnie zamroczyło i tylko dzięki ich wrzaskom docierało do mnie część słów. Coś tam dorwą mnie, coś tam mój dług rośnie, coś tam, coś tam. Pokiwałem głową, nieco trzeźwiejąc i zrobiłem udany unik, gdy znów chcieli mnie sprać. A potem dałem nogę, wiedząc, że teleportacja jest teraz słabym pomysłem. Nigdy nie wychodziła mi najlepiej, a zwłaszcza w warunkach, gdy skupienie się było trudne. Koniec końców biegłem przez uliczki Nokturnu ile sił w nogach, korzystając ze znajomości zaułków. Opuściłem Nokturn, pokręciłem się jeszcze po kilku uliczkach, aż jakimś cudem trafiłem TU. Wyskoczyłem zza rogu, oglądając się dookoła siebie nerwowo, a także zerkając za swe ramię w celu upewnienia się, że nie ma moich oprawców. I wtedy zobaczyłem ją, nieco wystraszoną, patrzącą na mnie z zacięciem. Wierzchem dłoni wytarłem krew z rozciętej wargi i ruszyłem w jej kierunku.
- No już, dziewczynko, to tylko ja. - Mruknąłem, gdy moje wargi wygięły się w pełnym zadowolenia, charakterystycznym dla mnie (parszywym) uśmieszku. - Nikt Cię nie uczył, że łażenie w nocy takimi uliczkami może grozić obiciem tej ładnej buzi? - Przechylił głowę, patrząc na nią z zaciekawieniem. Oczywistym było, że on by jej nie tknął, chodziło raczej o ludzi pokroju tych, którzy jeszcze parę minut temu spuścili wpie... manto jemu.
Ale kiedy GO zobaczyła przez chwilę wyglądała tak, jakby zobaczyła po raz pierwszy swojego bogina - w gruncie rzeczy stawiała ich teraz na równi ze sobą. W końcu Olivier zniknął bez słowa kilka miesięcy temu. Poluzowała uścisk z różdżki i ściągnąwszy brwi przyglądnęła mu się z dołu; była przecież niższa, nawet w butach na obcasie.
- Kto jak kto, ale ty masz w tym spore doświadczenie, co? - Żachnęła się, spoglądając na mieniące się świeżą krwią rozcięcie wargi. Odruchowo sięgnęła doń dłonią, przykładając chłodne palce tuż obok rany. Z pewnością to w minimalnym stopniu ukoiło ból i pieczenie, ale i mogła go zaskoczyć ta nagła śmiałość po takim czasie nieobecności.
- Istnieje większa szansa, że prędzej dostanę w twarz przebywając z tobą. Nie sądzisz? - Odsuwając się gwałtownie, przyległa z powrotem do kamiennej ściany budynku w zaułku, w którym się znajdowali. Nie mógł zresztą zaprzeczyć jej słowom. Nie znali się od pięciu minut, by nie wiedziała, że znowu się w coś wpakował. Naturalnie. Rodzinnie, a jakże. Miała nieodparte wrażenie, że kłopoty były nieodłączną częścią rodziny Bottów. Jedynie słodki Bertie wyłamywał się poza schemat, ustępując miejsca jej, jako przyjacielowi rodziny.
- Wyglądasz okropnie. Gdzie się podziewałeś? - Spytała udając niby-niezainteresowaną, choć ciekawska strona dziewczyny wewnątrz aż umierała z ciekawości. Nie była też pewna czy w ogóle jej odpowie - nie musiał, nie dawał znaku życia. Może nawet celowo jej unikał?
- To tylko znajomi za bardzo się ucieszyli na mój widok. - Usta wygięły mi się w szerokim, pełnym rozbawienia uśmiechu. To co, że miałem spuchniętą mordę, podbite oko i rozwaloną wargę? To przecież tylko zbyt entuzjastyczne przyjęcie mnie na Nokturnie, nic takiego. Nie lubiłem się zwierzać z moich problemów czy mówić o towarzyszących mi kłopotach, ona zresztą była osobą, z którą łączyły mnie zupełnie inne relacje, nie związane z wtrącaniem się do naszych prywatnych żyć. Oboje jednak znaliśmy się powierzchownie, a ona znała mnie zdecydowanie na tyle dobrze, by wiedzieć, że ciągle pakowałem się w jakieś kłopoty. Czy wiedziała jednak, że robiłem to, bo sprawiało mi to radość i dostarczało rozrywki?
- Podczas mojej nieobecności nauczyłaś się sztuki leczenia palcami? - Przerwałem chwilową ciszę, gdy moja brew samoistnie powędrowała do góry. Droczyłem się, drażniłem, żartowałem - czyli tak jak zwykle; nic nie zmieniło się podczas mojej nieobecności. Złapałem ją za nadgarstek i delikatnie odsunąłem jej dłoń od mojej twarzy. To nie tak, że było to bolesne, nieprzyjemne lub coś w tym stylu. Sądziłem, że nie ma sensu zwracać uwagi na coś tak nieistotnego jak mój obity ryj.
- Nic mi nie jest. - Mruknąłem tylko i splunąłem śliną zmieszaną z krwią gdzieś na bok, w stronę przeciwną niż ta, z której stała Ari, nim moja twarz zaczęła normalnieć. Metamorfomagia - cóż za cudowna umiejętność, która pozwalała mi teraz na zakrycie wszystkich sińców i zadrapań. Rany dalej tam były, umiejętność ta nie była przecież umiejętnością leczącą rany, ale przynajmniej nie widać było już na pierwszy rzut oka, że dostałem po mordzie.
- Chcąc zachować dobrą twarz powinienem zaprzeczyć, ale nie będę kłamać. - Rozłożył ręce, a jeden z kącików moich ust powędrował w górę. Miała rację - przyciągałem kłopoty. - Dzięki, miło usłyszeć komplement. - Wyszczerzyłem zęby w łobuzerskim uśmiechu, gdy usłyszałem, że wyglądam ,,okropnie". Wzruszyłem ramionami. - Tu i tam. Szlajałem się trochę po świecie, ale sprawa wymknęła mi się nieco spod kontroli, dlatego tak długo mnie nie było. A Ty? - Zmrużyłem oczy patrząc na nią i kątem oka zerkając na niesiony przez nią pakunek, starając się zrobić to dyskretnie, ale nie domyślając się co jest w środku i nie zastanawiając się nad tym. - Jak życie? - Czy znów potrzebowała pocieszenia?
- Sprawdzam jak bardzo cię boli. Najwidoczniej niezbyt. - Westchnęła zrezygnowana ucinając temat. Zakrycie ran poprzez metamorfomagię było tylko marnym substytutem tego, co zamierzała uczynić za kilka chwil. Mimo wszystko nie mogła pozwolić, by chodził z poranioną twarzą. Tak po prostu, od serca.
Na pytanie wzruszyła ramionami. Gdzie była? W Londynie, właściwie w tym miejscu, w którym ją zostawił ostatnim razem podczas spotkania poprzedzającego kilkumiesięczną "rozłąkę".
- Tu i tam. Teraz mieszkam z Bertiem i Matthewem, od niedawna. - Odparła wreszcie, poprawiając trzymane w dłoni zawiniątko. Zdążyła zapomnieć o ingrediencjach i tym, co planowała z nich uwarzyć. - Wszystko w porządku, pracuję, żyję, nie mam problemów. - Gówno prawda. Skłamała gładko, z naturalną łatwością. Miała nadzieję, że Olivier zdążył zapomnieć kiedy kłamała lub że nigdy nie posiadł tej tajemnej mocy rozgryzania jej. W tą drugą ewentualność powątpiewała, choć nie znali się wybitnie dobrze. A mimo to spędzali ze sobą sporo czasu, co dawało im okazję na lepsze poznanie i wyłapywanie niektórych rzeczy.
- Chodź, opatrzę ci tę twarz. Wyglądasz jak sto nieszczęść. - Zaproponowała szybko, by nie wkroczyli na grząski grunt kłamstw wyssanych z palca, i szczerze. Uniosła z powrotem dłoń w zachęcającym geście próbując przyciągnąć go do siebie, jednak z miejsca nie ruszyła sę nawet o krok.
- Nie jest źle. Bywało gorzej. - I ona dobrze wiedziała, że jest to prawdą. Nie raz i nie dwa razy dostawałem po dupie tak bardzo, że nie mogłem się ruszać. To było więc ledwie zadrapaniem, które postanowiłem ignorować. Na mej twarzy pojawił się szeroki, pełen zadowolenia z siebie uśmiech. Nie byłem typem, który przejmował się takimi rzeczami; właściwie to byłem typem, który zdawał się nie przejmować niczym. I choć stwierdzenie to było wyolbrzymieniem, to jednak było tam dość spore ziarenko prawdy.
- Byłem ostatnio w ruderze, ale nie wiedziałem, że tam mieszkasz. I jak podoba Ci się życie w ruinach? - Łypnąłem na nią okiem z zadowoleniem i rozbawieniem wymalowanym na mojej parszywej mordzie. - Witaj w moim świecie. - Czasem moje mieszkanie wyglądało sto razy gorzej niż rudera. Nie dbałem o nie zbytnio. Rzecz jasna dostrzegłem jej subtelne kłamstwo, gdy mówiła, że wszystko u niej gra. Nie grało i zdawałem sobie z tego sprawę nie tylko przez fakt, że przejrzałem jej kłamstwo. Wiedziałem w jakim świecie żyła i wiedziałem, że świat ten nie jest kolorowy.
- Nie wyglądam, wszystko zgrabnie ukryłem. - Mruknąłem pod nosem, łypiąc na Ari spode łba. Nie sądziłem, żeby "uzdrawianie" było mi potrzebne. Jakoś nie przepadałem za uzdrowicielami i zaklęciami medycznymi, choć te nie raz ratowały mi dupę. Często wolałem zdychać u siebie w domu, ledwo się ruszając, niż pójść do Munga. Nie do końca potrafiłem wyjaśnić czemu moja niechęć była tak duża, że opierałem się przed tym, aby mnie wyleczyła. Po prostu westchnąłem, robiąc te kilka kroków w jej stronę i w ten sposób zmniejszając przestrzeń między nami.
- Skoro musisz - działaj. - Przymknąłem oczy, patrząc na nią z góry, kiedy mój wygląd wrócił do "normalności", pokazując zadrapania i sińce, które sprawiały, że twarz mi nieco spuchła.
- Właściwie wyjeżdżam niedługo, być może znajdą kogoś na moje miejsce w tym czasie. - Rzuciła nagle, nieprzemyślanie, bo nie chciała ujawniać tej informacji nikomu. Wystarczyło, że wiedziały dwie osoby, przy czym jedna była prowokatorem całej tej sytuacji. Matthew nie pokazywał się w domu, nie odzywał - miała wrażenie, że cała jej miłość do niego w tej chwili rozsypała się w drobny pył, na który lekarstwem miała być chwilowa ucieczka z Londynu. Nie była jedynie pewna gdzie iść, a wszelkie pomysły wydawały jej się głupie.
Wiedziała, że nie chciał pomocy, bo to co widziała teraz było namiastką tego, co go kiedyś spotkało. Wiedziała, że nie było najgorzej, ale tak czy inaczej nie mogła patrzeć na tą obitą twarz. Uśmiechnęła się mimowolnie, kiedy zmniejszył dzielący ich dystans, a gdy sobie uświadomiła, że przez kilka sekund mógł dostrzec wyraźną rysę w nałożonej na twarz masce, westchnąwszy odwróciła na moment wzrok. Przecież go nie potrzebowała i bynajmniej wcale nie tęskniła za jego obecnością, a przynajmniej tak sobie powtarzała w kilka ciężkich wieczorów spędzonych na piciu do lustra w podrzędnym pubie.
- Nie tutaj, nie potrzebuję więcej problemów. - Uznała wymownie i on akurat powinien zrozumieć jej obawy przed używaniem magii na ulicy. Ostatnio w magicznej części Londynu nie działo się dobrze. Zresztą, nie chciała w ogóle używać magii, której rezultatu nie była pewna. Choć ojciec ją uczył, naukę tę przyjmowała na chłodno, wręcz na siłę, nie za bardzo lubiąc się z zaklęciami leczniczymi. Za to z kolei polubiła się z alchemią i zielarstwem, czego wytwór w postaci maści łagodzącej niewielkie rany nosiła zawsze ze sobą. Praca cukiernika nosiła za sobą wiele ryzyka, jak przypadkowych oparzeń od gorącej blachy pełnej ciastek. Zwróciła nań wzrok, przesuwając po - wreszcie - prawdziwej twarzy chłopaka.
Choć nie zauważałem potrzeby leczenia moich ran (znikną same), westchnąłem tylko i podszedłem do niej, patrząc wyczekująco. Spodziewałem się wyjęcia różdżki i rzucenia jakiegoś nieznanego mi zaklęcia leczącego rany, a jednak przeliczyłem się. Posłałem Ariadnie zdziwione spojrzenie pełnie niezrozumienia, gdy wspomniała o problemach. Problemy? Jakie problemy? A wtedy przypomniałem sobie o jakimś tam dekrecie wydanym jakiś czas po moim wyjeździe z Anglii. Coś obiło mi się o uszy.
- Eeee... mówisz o tym dekrecie czy czymś tam? Myślałem, że ktoś próbuje mnie zrobić w centaura. - Wzruszyłem ramionami. Najwyraźniej nikt mnie nie chciał zrobić w końską część centaura, a ten śmieszny dekret okazał się prawdą. Nie przejąłem się, a zamiast tego moje usta wygięły się w cwanym, pełnym zadowolenia uśmieszku. - Zasady są po to, aby je łamać, nie? - Parsknąłem, a moja twarz wkrótce znów stała się gładka i nie oszpecona żadnymi siniakami. Skoro nie chciała mnie leczyć tutaj...
- Mogę Cię zaprosić do siebie, ale obawiam się, że dojście tam może być lekko niebezpieczne. To właśnie tam dostałem... tam okazano mi wielką radość z mojego powrotu. - Wyszczerzyłem zęby. Nijak nie przejmowałem się tym, że dostałem w pysk. Nie uczyłem się na błędach. Spojrzałem na nią pytająco. Teoretycznie z moją metamorfomagią nie powinno być problemu z przedostaniem się tam niezauważenie, wystarczyło bym zamienił się w dziecko lub dziewczynę, albo kogokolwiek innego. Ariadny chyba nie kojarzyli.
- Jeszcze nie wiem, zobaczę w swoim czasie. Być może okaże się, że w innych rejonach świata będzie mi lepiej niż tu, w Londynie. - Odparła krótko, wykazując się przy tym niesamowicie dużą obojętnością. Pomysł wyjazdu nie ekscytował jej tak bardzo, jak w teorii powinien, bo i w pierwotnym założeniu miało to i inaczej wyglądać i wcale nie miała jechać sama.
- Nigdzie teraz nie jest bezpiecznie, więc nie rozumiem problemu. Możesz dostać w twarz ponownie nawet na środku ulicy. - Poprzyglądała mu się jeszcze chwilę, by wreszcie rozejrzeć się dookoła nich. - Zawsze możemy pójść w ogóle w inne miejsce. - Mało to było barów, obskurnych pokojów i spelun, w których bywali? Teraz, kiedy było jej już wszystko jedno, mogła pójść i tam. - I wcale nie wracać. - Bo kto ich szukał? Kto wie, może zechciałby pojechać z nią? Nie czekając aż zadecyduje, rozważy wszelkie za i przeciw, ruszyła prosto przed siebie, na koniec posyłając mu nadzwyczaj zachęcający uśmiech.
zt