Sala południowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Sala Południowa
Zdecydowanie najjaśniejsza z sal, pierwsza do której wchodzi się po minięciu przedsionka. Na ścianach tej sali znajdują się sezonowe wystawy znanych w całej Europie artystów. Mistrzowskie dzieła zmieniane są kilka razy w roku, temu wydarzeniu zawsze towarzyszą wystawne wernisaże.
Do Sali Południowej wchodzi się z przedsionka, z niej zaś prowadzą trzy przejścia; po lewo znajduje się wejście do Pracowni Sztuk Pięknych - jedyne posiadające drzwi, po prawej w małym pomieszczeniu umiejscowiony został Portret Przeszłości. Idąc prosto dotrzemy wprost do Sali Centralnej.
Do Sali Południowej wchodzi się z przedsionka, z niej zaś prowadzą trzy przejścia; po lewo znajduje się wejście do Pracowni Sztuk Pięknych - jedyne posiadające drzwi, po prawej w małym pomieszczeniu umiejscowiony został Portret Przeszłości. Idąc prosto dotrzemy wprost do Sali Centralnej.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:12, w całości zmieniany 2 razy
Wernisaż trwał, a ona wciąż musiała być w pełni skupiona na otaczającym ją towarzystwie. Dopiero, gdy wróci do domu będzie mogła sobie pozwolić na pełne rozluźnienie i błogie poczucie ulgi, że ten debiut już jest za nią. Teraz przedstawienie wciąż trwało, odwiedzający pojawiali się i znikali. Odprowadziła wzrokiem Rosalie, wychodzącą z sali po dosyć burzliwej wymianie zdań z państwem Carrow, którzy także chwilę później wyszli. Byli jednak inni, którym należało poświęcić uwagę, więc szybko zapomniała o tej scenie, skupiając się na powrót przede wszystkim na Eilis i Averym, z którego ust padła ta zaskakująca propozycja namalowania portretu. I nawet jeśli budziła w Lyrze tak mieszane uczucia, jeśli nie czuła się pewna słuszności decyzji o jej przyjęciu, tak słowa Eilis i Garretta, uważających ową propozycję za dobrą, taką, której nie wypada odmówić, nie miała innego wyjścia, jak przytaknąć i zgodzić się.
Skoro Garrett i Eilis nie dopatrzyli się w tym niczego niepokojącego, skoro wydawali się zachwyceni, dlaczego miałaby dalej doszukiwać się potwierdzenia swoich niedorzecznych lęków? Ufała swojemu bratu jak nikomu innemu, a on nie wygłosił żadnego słowa sprzeciwu.
- W takim razie będę oczekiwać pańskiej sowy, kiedy tylko będzie pan gotów mnie podjąć – powiedziała, przywołując na drżące z emocji usta blady uśmiech i po raz kolejny poprawiając rękawy sukienki. – Eilis, byłoby cudownie, gdyby udało nam się spotkać.
Obecność przyjaciółki szybko zmąciłaby nieprzyjemną aurę roztaczaną przez Avery’ego, tak, jak robiła to teraz, więc ucieszyłaby się, gdyby akurat tego dnia, kiedy będzie wykonywać zlecenie, przebywała w domu narzeczonego. Oby tak było, nie wyobrażała sobie bycia z Averym sam na sam w jednym pomieszczeniu, ale pewnie nie uda się tego uniknąć. On zlecał jej zadanie, a ona miała je wykonać.
Wyprostowała się dumnie, kiedy Garrett pochwalił ją w obecności tylu osób, jednak po chwili uniosła brwi w wyrazie zdziwienia, kiedy chwilę później pożegnał się i ruszył w stronę wyjścia, a jego ruda czupryna zniknęła w tłumie. To było tak nagłe, przez ułamek sekundy miała ochotę za nim pobiec, jednak powstrzymała się, pozostając w miejscu i mając nadzieję, że faktycznie jeszcze się później spotkają. Jak nie na wernisażu, to później, w mieszkaniu. I wtedy zapyta go, co takiego się stało, że tak nagle postanowił się wycofać i zniknąć; niepokoiła się o niego coraz częściej, zwłaszcza ostatnio.
Z westchnieniem zwróciła się w stronę Lorne’a, ponownie przywołując na twarz uśmiech i starając się zamaskować niepokój o brata.
- Dziękuję za tak dobre słowa – powiedziała, znowu powtarzając formułkę, jaką powtarzała każdemu gościowi chwalącemu jej prace. Mimo nastroju niepokoju musiała być uprzejma, tym bardziej, że Bulstrode wydawał się naprawdę zainteresowany jej sztuką. – Malowanie to kwestia nie tylko samego talentu, ale i ciężkiej pracy nad jego doskonaleniem. Niewątpliwie jednak pewne wrodzone predyspozycje okazują się przydatne i zdecydowanie ułatwiają przyswojenie odpowiednich umiejętności.
A Lyra dobrze o tym wiedziała. Posiadała duży talent i musiała go nieustannie szlifować i doskonalić, żeby mógł rozbłysnąć, bo nawet największe zdolności okazywały się nieprzydatne, kiedy zostawały zaniedbane. Praktycznie każdy mógł opanować podstawy rysunku dzięki wytrwałej nauce odpowiednich technik, ale nie każdy mógł stać się prawdziwym artystą, naprawdę czującym sztukę, bo do tego potrzeba było kreatywności i czegoś więcej, tej iskry, która sprawiała, że dzieła jednych artystów stawały się wyjątkowe, zaś innych szybko odchodziły w zapomnienie.
A ona przecież nie chciała popaść w zapomnienie, to było dla artysty najgorszym, co mogło być.
Wtedy jednak wyłowiła w tłumie kolejną znajomą sylwetkę – Samuela Skamandera, któremu sama nie tak dawno temu zaproponowała przyjście na wernisaż w liście. Już dosyć dawno jednak się nie widzieli i listy były ich jedynym kontaktem po tamtym dniu we wrześniu, więc nic dziwnego, że na jej policzkach po raz kolejny tego wieczoru pojawiły się intensywne rumieńce. W końcu ich dotychczasowe spotkania, może nie licząc tego na Festiwalu Lata, były dosyć burzliwe; podczas pierwszego Lyra została zabrana do Tower, a później uczestniczyła w akcji na Nokturnie, gdzie zginął auror, miesiąc później mężczyzna zajmował się nią, kiedy trochę za bardzo pofolgowała sobie na urodzinach Polly, a we wrześniu znalazł ją nieprzytomną na ulicy. Oby jednak wernisaż przełamał tę passę i żeby nic złego się nie stało, bo wtedy niechybnie utwierdziłaby się w przekonaniu, że ich znajomość przyciąga nieszczęścia.
A dzisiejszego dnia wszelkie nieszczęścia byłyby szczególnie niepożądane.
- Panie Skamander – powitała go zaskakująco oficjalnie, w końcu nadal przebywali we w większości szlacheckim gronie. Czuła się z tym jednak wyjątkowo dziwnie i niezręcznie, chyba wolałaby mówić do niego normalnie, po imieniu, ale skoro obok stał jej narzeczony, nie wypadało okazywać nadmiernej poufałości w stosunku do innego mężczyzny. – Miło mi pana widzieć, a także pańską towarzyszkę. Mam nadzieję, że wernisaż przypadł wam do gustu?
Skinęła także towarzyszącej mu młodej kobiecie, którą, zdaje się, widziała już kiedyś przy okazji jakiegoś innego wydarzenia, ale nie pamiętała jej imienia, więc liczyła, że Samuel ją przedstawi.
Skoro Garrett i Eilis nie dopatrzyli się w tym niczego niepokojącego, skoro wydawali się zachwyceni, dlaczego miałaby dalej doszukiwać się potwierdzenia swoich niedorzecznych lęków? Ufała swojemu bratu jak nikomu innemu, a on nie wygłosił żadnego słowa sprzeciwu.
- W takim razie będę oczekiwać pańskiej sowy, kiedy tylko będzie pan gotów mnie podjąć – powiedziała, przywołując na drżące z emocji usta blady uśmiech i po raz kolejny poprawiając rękawy sukienki. – Eilis, byłoby cudownie, gdyby udało nam się spotkać.
Obecność przyjaciółki szybko zmąciłaby nieprzyjemną aurę roztaczaną przez Avery’ego, tak, jak robiła to teraz, więc ucieszyłaby się, gdyby akurat tego dnia, kiedy będzie wykonywać zlecenie, przebywała w domu narzeczonego. Oby tak było, nie wyobrażała sobie bycia z Averym sam na sam w jednym pomieszczeniu, ale pewnie nie uda się tego uniknąć. On zlecał jej zadanie, a ona miała je wykonać.
Wyprostowała się dumnie, kiedy Garrett pochwalił ją w obecności tylu osób, jednak po chwili uniosła brwi w wyrazie zdziwienia, kiedy chwilę później pożegnał się i ruszył w stronę wyjścia, a jego ruda czupryna zniknęła w tłumie. To było tak nagłe, przez ułamek sekundy miała ochotę za nim pobiec, jednak powstrzymała się, pozostając w miejscu i mając nadzieję, że faktycznie jeszcze się później spotkają. Jak nie na wernisażu, to później, w mieszkaniu. I wtedy zapyta go, co takiego się stało, że tak nagle postanowił się wycofać i zniknąć; niepokoiła się o niego coraz częściej, zwłaszcza ostatnio.
Z westchnieniem zwróciła się w stronę Lorne’a, ponownie przywołując na twarz uśmiech i starając się zamaskować niepokój o brata.
- Dziękuję za tak dobre słowa – powiedziała, znowu powtarzając formułkę, jaką powtarzała każdemu gościowi chwalącemu jej prace. Mimo nastroju niepokoju musiała być uprzejma, tym bardziej, że Bulstrode wydawał się naprawdę zainteresowany jej sztuką. – Malowanie to kwestia nie tylko samego talentu, ale i ciężkiej pracy nad jego doskonaleniem. Niewątpliwie jednak pewne wrodzone predyspozycje okazują się przydatne i zdecydowanie ułatwiają przyswojenie odpowiednich umiejętności.
A Lyra dobrze o tym wiedziała. Posiadała duży talent i musiała go nieustannie szlifować i doskonalić, żeby mógł rozbłysnąć, bo nawet największe zdolności okazywały się nieprzydatne, kiedy zostawały zaniedbane. Praktycznie każdy mógł opanować podstawy rysunku dzięki wytrwałej nauce odpowiednich technik, ale nie każdy mógł stać się prawdziwym artystą, naprawdę czującym sztukę, bo do tego potrzeba było kreatywności i czegoś więcej, tej iskry, która sprawiała, że dzieła jednych artystów stawały się wyjątkowe, zaś innych szybko odchodziły w zapomnienie.
A ona przecież nie chciała popaść w zapomnienie, to było dla artysty najgorszym, co mogło być.
Wtedy jednak wyłowiła w tłumie kolejną znajomą sylwetkę – Samuela Skamandera, któremu sama nie tak dawno temu zaproponowała przyjście na wernisaż w liście. Już dosyć dawno jednak się nie widzieli i listy były ich jedynym kontaktem po tamtym dniu we wrześniu, więc nic dziwnego, że na jej policzkach po raz kolejny tego wieczoru pojawiły się intensywne rumieńce. W końcu ich dotychczasowe spotkania, może nie licząc tego na Festiwalu Lata, były dosyć burzliwe; podczas pierwszego Lyra została zabrana do Tower, a później uczestniczyła w akcji na Nokturnie, gdzie zginął auror, miesiąc później mężczyzna zajmował się nią, kiedy trochę za bardzo pofolgowała sobie na urodzinach Polly, a we wrześniu znalazł ją nieprzytomną na ulicy. Oby jednak wernisaż przełamał tę passę i żeby nic złego się nie stało, bo wtedy niechybnie utwierdziłaby się w przekonaniu, że ich znajomość przyciąga nieszczęścia.
A dzisiejszego dnia wszelkie nieszczęścia byłyby szczególnie niepożądane.
- Panie Skamander – powitała go zaskakująco oficjalnie, w końcu nadal przebywali we w większości szlacheckim gronie. Czuła się z tym jednak wyjątkowo dziwnie i niezręcznie, chyba wolałaby mówić do niego normalnie, po imieniu, ale skoro obok stał jej narzeczony, nie wypadało okazywać nadmiernej poufałości w stosunku do innego mężczyzny. – Miło mi pana widzieć, a także pańską towarzyszkę. Mam nadzieję, że wernisaż przypadł wam do gustu?
Skinęła także towarzyszącej mu młodej kobiecie, którą, zdaje się, widziała już kiedyś przy okazji jakiegoś innego wydarzenia, ale nie pamiętała jej imienia, więc liczyła, że Samuel ją przedstawi.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Już jako dziecko wiedziałam, że sztuka jest częścią mnie, lecz nie ta, która dało się opisać, zobaczyć. Muzyka łechtała wszystkie zmysły, nie tylko wzrok. Powodowała u mnie gęsia skórkę, często przez nią płakałam albo śmiałam się do rozpuku. Wpływała na życie każdego człowieka i być może jeszcze nie wiedział jak to czuć, lecz zamierzałam wprowadzić narzeczonego w świat filharmonii. Bez niej nie wyobrażałam sobie życia, nawet jeśli za każdym razem, gdy słyszałam skrzypce, czułam ścisk w żołądku. Muzyka była mną, a ja muzyką. Wpasowywałam się w takty gry szlacheckiej, rytm skinień głową i tupania nóżką, poddając się całkowicie ruchom swojego partnera. A najpiękniejsza była muzyka na żywo. Ta dawała niepowtarzalny spektakl, nie do odtworzenia, a sami muzycy wiedzieli jak emocje wpływają na siłę nacisku na klawisze.
Obrazy były uwiecznieniem czegoś, co byłam w stanie zobaczyć. Pomimo tego, że doskonale dogadywałam się z Lyrą jako obydwie artystyczne duszy, tak często nie rozumiałam samej idei wernisaży. Czyż nie lepiej byłoby pojechać do wymienionych miejsc albo zachwycić się widokiem dziewki w ogrodzie? Doceniałam jak Lyra potrafi odzwierciedlić rzeczywistość, lecz obrazów nie czułam pod skórą tak samo jak muzyki. Jednak nie zamykałam się na nowe doznania. Uważnie słuchałam, co ma do powiedzenia moja przyjaciółka i zapewne chłonęłabym całą wiedzę lady Avery bądź mojego narzeczonego. Potrzeba wiedzy była zdecydowanie częścią mojego dnia. Często zadawałam sobie pytanie „nie wiem”, aby rzucić sobie jakieś wyzwanie. Każdego wieczora pytałam się słodkiego Charliego, czego dzisiaj się nauczyliśmy. Nieważne, czy to była nowa zabawa czy kolejna lekcja. Nikogo nie wodziłam za nos, nie opowiadałam, jak znam się na sztuce, więc nie bałam się zadawać pytań i słuchać tychże odpowiedzi. Nie zniosłabym jakby ktoś zamknął się na pewną dziedzinę wiedzy. Nikt nie musi być geniuszem, ale zwykły głód poznania czegoś nowego powinien przeważać nad strefą komfortu i ignorancji. Nachylam się do Samaela, ściskając go nieco mocniej za przedramię.
- Nie musisz tego robić – szepczę, odbierając jego nagłą propozycję jako formę zaimponowania mi jak świetnie dogaduje się z moimi przyjaciółmi. Nawet nie przypuszczałam, że mogą być w pozytywnych stosunkach, zapominając, że i Weasleyowi należeli do szlachetnych rodów. Może jako jedyni nie przejmowali się aż tak reputacją i tym co wypada, że nie czułam się w ich towarzystwie sztywno, wręcz nienaturalnie? – Cieszę się, że tak wspaniale dogadujesz się z moimi przyjaciółmi – mówię nadal cicho, dopiero teraz przenosząc wzrok na Lyrę i jej obrazy. Och, była królową dzisiejszego wernisażu. Rozrywana przez całe towarzystwo, czuła się zapewne jak ryba w wodzie. Kibicowałam jej sukcesom, ale też zazdrościłam takiego dziecięcego szczęścia. Czy Lyra zawsze w moich oczach będzie małym dzieckiem? Nie była infantylna, ale razem z Garrettem czuliśmy absurdalną potrzebę chronienia rudowłosej, a już dawno była dorosła. Lyra zajmuje się już pozostałymi, posyłam jej pełen ciepła uśmiech. Mój narzeczony chyba się źle czuł, proponując kolejne spotkanie w naszym domu rodzeństwu. Pozwalam ucałować swoją dłoń przez Garretta, obdarzając go porozumiewawczym spojrzeniem, że musimy spotkać się na osobności, aby porozmawiać szczerze bez szlacheckiego zgiełku. Nawet mamrocze coś, że mieliśmy spróbować jakiegoś alkoholu, ale nawet nie pamiętam jego nazwy. Gdy Garrett znika z pola widzenia, spoglądam zaskoczona na narzeczonego.
- Dobrze się czujesz? – pytam, nie zdając sobie sprawy, jak to może bezczelnie brzmieć. Jednak moje kolejne czułe gesty potwierdzają, że nie miałam nic złego na myśli. Unoszę dłoń do policzka Samaela, a do czoła nawet nie daję radę dosięgnąć – Jesteś rozpalony, nie masz gorączki? – tak, szukam chociażby najmniejszej głupoty, aby zmyć się stąd. Po chwili zdając sobie sprawę, że ten gest troski może być niestosowny w towarzystwie, och, ciągle zapominam, gdzie jesteśmy, cofam dłoń.
- Och, gdyby ta dziewka miała blond włosy, powiedziałabym, że to mój portret – wzdycham ciężko, nawiązując do jednego z obrazów Lyry.
Obrazy były uwiecznieniem czegoś, co byłam w stanie zobaczyć. Pomimo tego, że doskonale dogadywałam się z Lyrą jako obydwie artystyczne duszy, tak często nie rozumiałam samej idei wernisaży. Czyż nie lepiej byłoby pojechać do wymienionych miejsc albo zachwycić się widokiem dziewki w ogrodzie? Doceniałam jak Lyra potrafi odzwierciedlić rzeczywistość, lecz obrazów nie czułam pod skórą tak samo jak muzyki. Jednak nie zamykałam się na nowe doznania. Uważnie słuchałam, co ma do powiedzenia moja przyjaciółka i zapewne chłonęłabym całą wiedzę lady Avery bądź mojego narzeczonego. Potrzeba wiedzy była zdecydowanie częścią mojego dnia. Często zadawałam sobie pytanie „nie wiem”, aby rzucić sobie jakieś wyzwanie. Każdego wieczora pytałam się słodkiego Charliego, czego dzisiaj się nauczyliśmy. Nieważne, czy to była nowa zabawa czy kolejna lekcja. Nikogo nie wodziłam za nos, nie opowiadałam, jak znam się na sztuce, więc nie bałam się zadawać pytań i słuchać tychże odpowiedzi. Nie zniosłabym jakby ktoś zamknął się na pewną dziedzinę wiedzy. Nikt nie musi być geniuszem, ale zwykły głód poznania czegoś nowego powinien przeważać nad strefą komfortu i ignorancji. Nachylam się do Samaela, ściskając go nieco mocniej za przedramię.
- Nie musisz tego robić – szepczę, odbierając jego nagłą propozycję jako formę zaimponowania mi jak świetnie dogaduje się z moimi przyjaciółmi. Nawet nie przypuszczałam, że mogą być w pozytywnych stosunkach, zapominając, że i Weasleyowi należeli do szlachetnych rodów. Może jako jedyni nie przejmowali się aż tak reputacją i tym co wypada, że nie czułam się w ich towarzystwie sztywno, wręcz nienaturalnie? – Cieszę się, że tak wspaniale dogadujesz się z moimi przyjaciółmi – mówię nadal cicho, dopiero teraz przenosząc wzrok na Lyrę i jej obrazy. Och, była królową dzisiejszego wernisażu. Rozrywana przez całe towarzystwo, czuła się zapewne jak ryba w wodzie. Kibicowałam jej sukcesom, ale też zazdrościłam takiego dziecięcego szczęścia. Czy Lyra zawsze w moich oczach będzie małym dzieckiem? Nie była infantylna, ale razem z Garrettem czuliśmy absurdalną potrzebę chronienia rudowłosej, a już dawno była dorosła. Lyra zajmuje się już pozostałymi, posyłam jej pełen ciepła uśmiech. Mój narzeczony chyba się źle czuł, proponując kolejne spotkanie w naszym domu rodzeństwu. Pozwalam ucałować swoją dłoń przez Garretta, obdarzając go porozumiewawczym spojrzeniem, że musimy spotkać się na osobności, aby porozmawiać szczerze bez szlacheckiego zgiełku. Nawet mamrocze coś, że mieliśmy spróbować jakiegoś alkoholu, ale nawet nie pamiętam jego nazwy. Gdy Garrett znika z pola widzenia, spoglądam zaskoczona na narzeczonego.
- Dobrze się czujesz? – pytam, nie zdając sobie sprawy, jak to może bezczelnie brzmieć. Jednak moje kolejne czułe gesty potwierdzają, że nie miałam nic złego na myśli. Unoszę dłoń do policzka Samaela, a do czoła nawet nie daję radę dosięgnąć – Jesteś rozpalony, nie masz gorączki? – tak, szukam chociażby najmniejszej głupoty, aby zmyć się stąd. Po chwili zdając sobie sprawę, że ten gest troski może być niestosowny w towarzystwie, och, ciągle zapominam, gdzie jesteśmy, cofam dłoń.
- Och, gdyby ta dziewka miała blond włosy, powiedziałabym, że to mój portret – wzdycham ciężko, nawiązując do jednego z obrazów Lyry.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie potrafiłam ukryć uśmiechu jaki za sprawą słów Samuela malował się na mojej twarzy, zupełnie tak, jakby zakłopotanie i niezręczność sytuacji z Colinem nie miały miejsca. Powinnam dziękować Merlinowi, że mój przyjaciel postanowił zjawić się na wernisażu, inaczej wieczór ten przeszedłby do historii jako jeden z gorszych a tak to może istniał jeszcze cień szansy, by go uratować. Zachichotałam cicho, natychmiast zakrywając usta wolną dłonią. Mój auror zdawał się być nie najgorszym humorze i tak jak podejrzewałam, żarty trzymają się go nawet w najbardziej beznadziejnych sytuacjach. Swoją drogą ciekawa byłam co tak rozzłościło Pannę Yaxley, grymas na jej twarzy był nazbyt znaczący by móc stwierdzić, że sama z siebie chciała wrócić już do domu; może miało to związek z Państwem Carrow? W końcu razem, niemal zgodnym krokiem opuścili salę. Ach te przyjęcia u arystokracji, nie mógłby się odbyć bez chociaż rozegrania małego dramatu. Dźgnęłam łokciem Samuela, na tyle delikatnie, by nikt nie zauważył lecz na tyle precyzyjnie, żeby mężczyzna mógł to boleśnie odczuć.
- I tak, na pewno był facetem. - Fuknęłam w jego stronę, nie mogąc jednak ukryć rozbawienie, które z pewnością dało się wykryć w moim głosie. - Po prostu pociągnęłam nie za tą strunę co trzeba. - Dodałam nieco ciszej, odwracając twarz w jego stronę. - Miłość... - Westchnęłam cicho i gdybym w porę się nie pohamowała, właśnie wzruszyłabym ramionami. - Ktoś złamał mu serce. Na jego miejscu, chyba również nie byłabym skora do flirtów. - Posłałam Samuelowi znaczące spojrzenie, po czym przybliżyłam swoją twarz do jego. - Jeśli mnie stąd zabierzesz i obiecasz, że nie połamiesz ów mężczyźnie niczego, to może Ci zdradzę kto to taki. - Odsunęłam się, na powrót racząc go szerokim, może nieco łobuzerskim uśmiechem. Czasami czułam się, jakbym miała stado starszych braci, kłapiących zębami na każdego, nieodpowiedniego w ich mniemaniu, kto tylko ośmieli się zbliżyć do mnie. Teraz jednak zależało mi już tylko na wyrwaniu się z tego przeklętego wernisażu, zanim zdarzy się coś jeszcze - dość już wrażeń jak na jeden wieczór. Skoro jednak zobowiązałam się, do odwiedzenia jego przyjaciółki, którą z resztą chwilę wcześniej sama chciałam poznać, nie wypadało mi naciskać go na wcześniejsze wyjście; poza tym, cóż złego może się stać w obecności młodej malarki? Mam nadzieję, że nic. Dołączyliśmy więc do kółka adoracji Lyry. Muszę przyznać, że przez tą chwilę, którą poświęciłam na obdarzenie przelotnym spojrzeniem jej prac, wzbudziły one we mnie pewien rodzaju zachwyt. Była naprawdę utalentowaną malarką.
- Lilith Greengrass. - Rzuciłam lekko, obdarzając ją przy tym ciepłym uśmiechem, nim Samuel zdążył chociażby, otworzyć usta. - Jak najbardziej, jesteśmy pod wrażeniem niezwykłości tego wieczoru. - Dodałam, posyłając jej znaczące spojrzenie. Mój przyjaciel zwykł dobrze dobierać ludzi którymi się otaczał, tak więc liczyłam, że Lyra wychwyci to, co tak naprawdę miałam na myśli.
- I tak, na pewno był facetem. - Fuknęłam w jego stronę, nie mogąc jednak ukryć rozbawienie, które z pewnością dało się wykryć w moim głosie. - Po prostu pociągnęłam nie za tą strunę co trzeba. - Dodałam nieco ciszej, odwracając twarz w jego stronę. - Miłość... - Westchnęłam cicho i gdybym w porę się nie pohamowała, właśnie wzruszyłabym ramionami. - Ktoś złamał mu serce. Na jego miejscu, chyba również nie byłabym skora do flirtów. - Posłałam Samuelowi znaczące spojrzenie, po czym przybliżyłam swoją twarz do jego. - Jeśli mnie stąd zabierzesz i obiecasz, że nie połamiesz ów mężczyźnie niczego, to może Ci zdradzę kto to taki. - Odsunęłam się, na powrót racząc go szerokim, może nieco łobuzerskim uśmiechem. Czasami czułam się, jakbym miała stado starszych braci, kłapiących zębami na każdego, nieodpowiedniego w ich mniemaniu, kto tylko ośmieli się zbliżyć do mnie. Teraz jednak zależało mi już tylko na wyrwaniu się z tego przeklętego wernisażu, zanim zdarzy się coś jeszcze - dość już wrażeń jak na jeden wieczór. Skoro jednak zobowiązałam się, do odwiedzenia jego przyjaciółki, którą z resztą chwilę wcześniej sama chciałam poznać, nie wypadało mi naciskać go na wcześniejsze wyjście; poza tym, cóż złego może się stać w obecności młodej malarki? Mam nadzieję, że nic. Dołączyliśmy więc do kółka adoracji Lyry. Muszę przyznać, że przez tą chwilę, którą poświęciłam na obdarzenie przelotnym spojrzeniem jej prac, wzbudziły one we mnie pewien rodzaju zachwyt. Była naprawdę utalentowaną malarką.
- Lilith Greengrass. - Rzuciłam lekko, obdarzając ją przy tym ciepłym uśmiechem, nim Samuel zdążył chociażby, otworzyć usta. - Jak najbardziej, jesteśmy pod wrażeniem niezwykłości tego wieczoru. - Dodałam, posyłając jej znaczące spojrzenie. Mój przyjaciel zwykł dobrze dobierać ludzi którymi się otaczał, tak więc liczyłam, że Lyra wychwyci to, co tak naprawdę miałam na myśli.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Spokój był największą cnotą, twierdzili już tak filozofowie ze szkoły ateńskiej i Avery nie mógłby im nie przyklasnąć. Znali się bowiem na swoim rzemiośle, a gloryfikacja cierpliwości oraz stoicyzmu, odsunięcie od głosu emocji pokrywała się całkowicie z światopoglądem Samaela, przynajmniej dzisiejszego dnia oddartego z myśli o zaspokojeniu każdej swojej fantazji (hedonizm również zdefiniowali Grecy), a skupionego na przetrwaniu tego długiego dnia bez roztrzaskania czyjejś (zapewne niewinnej) głowy o marmurową posadzkę. Krew pięknie kontrastowałaby z białym kamieniem, lecz Avery przecież nie był prymitywnym mordercą...
Jeszcze nie, ponieważ czuł, że jeszcze kilka sekund dłużej w tym śmierdzącym pospolitością tłumie, a straci całą swoją samokontrolę. Wówczas nikomu nic mógł nic zagwarantować. Ani Lyrze (tej powinien okazać szczególne względy, jako swojej ulubienicy) ani nawet Eilis, z którą wkrótce i tak zrobi, co tylko zechce.
Jednakowoż obecnie przełykał jad i rozluźniał zaciśnięte w pięści dłonie, ponownie obejmując swą narzeczoną, ponieważ brakowało mu słabego ciała tuż przy sobie. Ratowała go wyłącznie świadomość, że niedługo będzie mógł pozostawić na jej bladej skórze ślady swoich palców, że naznaczy ją sobą, każdym swym stanowczym dotykiem - zupełnie bezkarnie. Ledwo już zwracał uwagę na młodziutką panienkę Weasley, popiskującą nieśmiałe podziękowania. Nie wiedziała, na co się godziła, nie miała pojęcia, że z własnej woli pchała się w paszcze... lwa? Raczej węża, zdradliwego, gotowego ukąsić lub opleść się dookoła niej i odebrać oddech w najdogodniejszym momencie. Tak, Avery rzeczywiście był łaskawy, pozwalając jej na to. I oczywiście sprawiając piękne pozory swej wspaniałomyślności, dobroczynności, niemalże nadając swemu czynowi rangę mecenatu - wsparcia dla utalentowanej dziewki ze zubożałej szlachetnej rodziny, doprawdy, powinni o nim napisać pochwalny artykuł, a ona, ta głupiutka gąska, dedykować mu i jego matce każdy swój sukces. Zasłużyli.
-Będzie ku temu wiele stosownych okazji - na przykład na pogrzebie - zauważył, uśmiechając się ciepło do malareczki, a dłonią przesuwając po talii Eilis. Swojej własności już niemal prawnie, brakowało zaledwie krótkiego ceremoniału - nie odda mi pierścionka - by stała się jego. Co Bóg złączył... znał tę formułkę i przekaże ją swej przyszłej żonie, by recytowała ją w klęcząc przed nim i zmieniając każdy amen w modlitwie na pokorne tak, mój mężu. Musiał ją wychować, póki jeszcze nie było na to za późno.
Siała wiatr po to, by zebrać burzę, kiedy śmiała go dotknąć bez pozwolenia i odezwać się impertynencko, lecz, oczywiście, nie oburzał się, wręcz z zadowolonym uśmiechem przyjmując troskliwość Eilis, którą odprowadzał od powiększającego się towarzystwa, w stronę wiszących na ścianie obrazów.
-Jesteś ładniejsza - skwitował krótko, nie siląc się absolutnie na podtrzymanie konwersacji. Nie będzie z nią rozmawiał, do tego też winna przywyknąć.
Jeszcze nie, ponieważ czuł, że jeszcze kilka sekund dłużej w tym śmierdzącym pospolitością tłumie, a straci całą swoją samokontrolę. Wówczas nikomu nic mógł nic zagwarantować. Ani Lyrze (tej powinien okazać szczególne względy, jako swojej ulubienicy) ani nawet Eilis, z którą wkrótce i tak zrobi, co tylko zechce.
Jednakowoż obecnie przełykał jad i rozluźniał zaciśnięte w pięści dłonie, ponownie obejmując swą narzeczoną, ponieważ brakowało mu słabego ciała tuż przy sobie. Ratowała go wyłącznie świadomość, że niedługo będzie mógł pozostawić na jej bladej skórze ślady swoich palców, że naznaczy ją sobą, każdym swym stanowczym dotykiem - zupełnie bezkarnie. Ledwo już zwracał uwagę na młodziutką panienkę Weasley, popiskującą nieśmiałe podziękowania. Nie wiedziała, na co się godziła, nie miała pojęcia, że z własnej woli pchała się w paszcze... lwa? Raczej węża, zdradliwego, gotowego ukąsić lub opleść się dookoła niej i odebrać oddech w najdogodniejszym momencie. Tak, Avery rzeczywiście był łaskawy, pozwalając jej na to. I oczywiście sprawiając piękne pozory swej wspaniałomyślności, dobroczynności, niemalże nadając swemu czynowi rangę mecenatu - wsparcia dla utalentowanej dziewki ze zubożałej szlachetnej rodziny, doprawdy, powinni o nim napisać pochwalny artykuł, a ona, ta głupiutka gąska, dedykować mu i jego matce każdy swój sukces. Zasłużyli.
-Będzie ku temu wiele stosownych okazji - na przykład na pogrzebie - zauważył, uśmiechając się ciepło do malareczki, a dłonią przesuwając po talii Eilis. Swojej własności już niemal prawnie, brakowało zaledwie krótkiego ceremoniału - nie odda mi pierścionka - by stała się jego. Co Bóg złączył... znał tę formułkę i przekaże ją swej przyszłej żonie, by recytowała ją w klęcząc przed nim i zmieniając każdy amen w modlitwie na pokorne tak, mój mężu. Musiał ją wychować, póki jeszcze nie było na to za późno.
Siała wiatr po to, by zebrać burzę, kiedy śmiała go dotknąć bez pozwolenia i odezwać się impertynencko, lecz, oczywiście, nie oburzał się, wręcz z zadowolonym uśmiechem przyjmując troskliwość Eilis, którą odprowadzał od powiększającego się towarzystwa, w stronę wiszących na ścianie obrazów.
-Jesteś ładniejsza - skwitował krótko, nie siląc się absolutnie na podtrzymanie konwersacji. Nie będzie z nią rozmawiał, do tego też winna przywyknąć.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cieszył go fakt, że jego niespodziewana w sumie towarzyszka, nie próbowała trącać żadnych nieprzyjemnych strun emocji. Lilith, taka, jaką pamiętał ze szkoły no...może jeszcze piękniejsza z ostrzejszym, bardziej wysublimowanym językiem odpowiedzi. Potrafiło sprowadzić do parteru niejedno zbyt nachalny wzrok, ale zachowując przy tym kobiecą lekkość, delikatność, której ciężko było nie dostrzegać. I łatwo było o tym stwierdzić, po spojrzeniach, jakie posyłało jej męskie grono gości galerii. I zdecydowanie lubił kiedy się uśmiechała, co też niniejszym czyniła, przeganiając na dalszy plan konsternację wywołaną ucieczką i gwałtownym zachowaniem Katyi.
Udał zaskoczenie nagłym gestem Lilith, czując, celnie wbijający się łokieć w jego żebra.
- Nie pytam skąd o tym wiesz - mruknął tylko przez zęby, dławiąc większy wybuch śmiechu. Delikatnie więc chwycił dłoń blondynki i odsunął od siebie, wciskając rękę pod ramię - struny są po to żeby je pociągać - dodał jeszcze porozumiewawczo, czekając jednak na kontynuację. Spoglądał gdzieś przed siebie, zastanawiając się, ile osób dziś przyszło dla samej sztuki, a ile..dla zasady.
- Miłość? - aż zmarszczył brwi, przenosząc wzrok na dziewczynę, nie bardzo pojmując o czym właściwie mówiła. Coś niespokojnie poruszyło się w zakopanej dawno temu cząstce duszy, którą szybko odsunął. Dopiero, gdy dokończyła myśl kiwnął głową - Powiedziałbym, że flirt jest całkiem niezłym lekarstwem na to - kącik ust powędrował do góry, gdy ton jego głosu zmienił się w znawczy - ...ale to pewnie zależy od nastawienia - może odrobinę zafałszował swoją wypowiedź. W końcu - Samuel bardzo często poddawał się temu lekarstwu, chociaż, wciąż jakoś nie czuł zmiany. A może dlatego, że nie umiał już kochać?
- Obiecuję! - rzucił solennie, wykrzywiając wargi w szerokim uśmiechu, który krył znajomą dla Lilith, złośliwą nutę - ..ale zaznaczam, że jak nazwę jego nos "niczego" to resztę mogę połamać? - szelmowski ton i błyskająca łobuzowata aura, wracała ku Samuelowej aurze, przerwanej na chwilę obrazek, który przykuł jego uwagę. jednak i ta została rozproszona, gdy dostrzegł młodą malarkę i jej narzeczonego.
- Male...- zaczął, ale w porę ugryzł się w język. Może i nie był mistrzem etykiety, ale nie chciał wywoływać niejasności w towarzystwie Traversa - panno Weasley - uśmiech poszerzył się, gdy dostrzegł urocze rumieńce na piegowatej twarzyczce artystki. jednak nie byłby sobą, gdyby nie złamał chociaż odrobinę konwenansów, dlatego mrugnął okiem drobniutkiej Lyrze i dopiero wtedy skłonił się po gentlemańsku, kiwnięciem głowy witając się i z jej narzeczonym. Lilith wyprzedziła go, nim zdążył ją przedstawić, dlatego pozwolił mówić aurorce, nie przerywając.
- Widzę, że robisz niemałe wrażenie na wernisażu - zagadnął rudowłosą, raz jeszcze przyglądając się na obraz panny z parasolem - i zdecydowanie zgadzam się z opinią mej towarzyszki. Wernisaż jest bardzo interesującym miejscem, wywołującym wiele wrażeń - odpowiedział z pełną powagą. Domyślał się że młodziutka artystka skupiona była na wydarzeniu w zupełnie inny sposób, niż postrzegały to niektórzy z gości. Debiutowała i dziś miała błyszczeć. Zapewne wciąż przewijali się tu kolejni szlachcice, którym musiała - jako artystka, poświęcać swoją uwagę. Stawiał więc, że i oni niedługo zniknął z pola wiedzenia, a Lyra zwróci uwagę ku kolejnym zainteresowanym sztuką...albo nią samą.
Udał zaskoczenie nagłym gestem Lilith, czując, celnie wbijający się łokieć w jego żebra.
- Nie pytam skąd o tym wiesz - mruknął tylko przez zęby, dławiąc większy wybuch śmiechu. Delikatnie więc chwycił dłoń blondynki i odsunął od siebie, wciskając rękę pod ramię - struny są po to żeby je pociągać - dodał jeszcze porozumiewawczo, czekając jednak na kontynuację. Spoglądał gdzieś przed siebie, zastanawiając się, ile osób dziś przyszło dla samej sztuki, a ile..dla zasady.
- Miłość? - aż zmarszczył brwi, przenosząc wzrok na dziewczynę, nie bardzo pojmując o czym właściwie mówiła. Coś niespokojnie poruszyło się w zakopanej dawno temu cząstce duszy, którą szybko odsunął. Dopiero, gdy dokończyła myśl kiwnął głową - Powiedziałbym, że flirt jest całkiem niezłym lekarstwem na to - kącik ust powędrował do góry, gdy ton jego głosu zmienił się w znawczy - ...ale to pewnie zależy od nastawienia - może odrobinę zafałszował swoją wypowiedź. W końcu - Samuel bardzo często poddawał się temu lekarstwu, chociaż, wciąż jakoś nie czuł zmiany. A może dlatego, że nie umiał już kochać?
- Obiecuję! - rzucił solennie, wykrzywiając wargi w szerokim uśmiechu, który krył znajomą dla Lilith, złośliwą nutę - ..ale zaznaczam, że jak nazwę jego nos "niczego" to resztę mogę połamać? - szelmowski ton i błyskająca łobuzowata aura, wracała ku Samuelowej aurze, przerwanej na chwilę obrazek, który przykuł jego uwagę. jednak i ta została rozproszona, gdy dostrzegł młodą malarkę i jej narzeczonego.
- Male...- zaczął, ale w porę ugryzł się w język. Może i nie był mistrzem etykiety, ale nie chciał wywoływać niejasności w towarzystwie Traversa - panno Weasley - uśmiech poszerzył się, gdy dostrzegł urocze rumieńce na piegowatej twarzyczce artystki. jednak nie byłby sobą, gdyby nie złamał chociaż odrobinę konwenansów, dlatego mrugnął okiem drobniutkiej Lyrze i dopiero wtedy skłonił się po gentlemańsku, kiwnięciem głowy witając się i z jej narzeczonym. Lilith wyprzedziła go, nim zdążył ją przedstawić, dlatego pozwolił mówić aurorce, nie przerywając.
- Widzę, że robisz niemałe wrażenie na wernisażu - zagadnął rudowłosą, raz jeszcze przyglądając się na obraz panny z parasolem - i zdecydowanie zgadzam się z opinią mej towarzyszki. Wernisaż jest bardzo interesującym miejscem, wywołującym wiele wrażeń - odpowiedział z pełną powagą. Domyślał się że młodziutka artystka skupiona była na wydarzeniu w zupełnie inny sposób, niż postrzegały to niektórzy z gości. Debiutowała i dziś miała błyszczeć. Zapewne wciąż przewijali się tu kolejni szlachcice, którym musiała - jako artystka, poświęcać swoją uwagę. Stawiał więc, że i oni niedługo zniknął z pola wiedzenia, a Lyra zwróci uwagę ku kolejnym zainteresowanym sztuką...albo nią samą.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Przez wzgląd na to, jak dziwne odczucia wywoływało w niej spojrzenie Avery'ego, sumie z pewną ulgą przyjęła ten moment, kiedy ten wraz z Eilis oddalili się, by zobaczyć obrazy. Odprowadzała ich jeszcze przez chwilę wzrokiem, skupiając się przede wszystkim na przyjaciółce, która przy mężczyźnie wyglądała na tak drobną i kruchą, tak niepozorną wśród całego przepychu galerii. Och, taką miała nadzieję, że ta będzie szczęśliwa w swoim nowym związku! Może nawet uda im się zobaczyć, jeśli faktycznie Avery wezwie ją do siebie, żeby namalowała dla niego zamówiony portret córki?
A później skupiła się ponownie na pozostałych; grono powoli się zmniejszało, nawet Garrett już dawno zniknął w tłumie, ale Glaucus nadal stał obok niej, w dodatku pojawił się Samuel, co bardzo ją cieszyło. Widok Skamandera, mimo niefortunnych początków ich znajomości w lipcu i mimo rumieńców które rozlały się na jej policzkach, był przyjemnie kojący w porównaniu z niepokojącą aurą roztaczaną przez Avery'ego. Cieszyła się, że przyszedł, bo już obawiała się, że przyciągnęły go jakieś aurorskie obowiązki i nie będzie mógł przyjąć jej zaproszenia.
- Cieszę się, że zdołał pan znaleźć trochę czasu, żeby się tu pojawić - rzekła do niego; nie umknęło jej uwadze, że o mały włos nazwał ją "Maleńką" w obecności jej narzeczonego, ale na szczęście w porę się zreflektował, w końcu w takim miejscu jak to i w takim towarzystwie nie mogli okazywać sobie większej poufałości, a powinni odnosić się do siebie z pewnym dystansem. Lyra posłała mu jednak lekki uśmiech, bo przecież naprawdę go lubiła, i miała nadzieję, że wkrótce nadarzy się okazja do jakiegoś luźniejszego spotkania, bez tej całej pełnej blichtru otoczki wymagającej na nich wszystkich stosowania się do etykiety i konwenansów.
- Miło mi poznać, panno Greengrass - zwróciła się do Lilith, gdy ta się przedstawiła. - I dziękuję za dobre słowa. Panu także, panie Skamander. Dla każdego artysty wiele znaczy docenianie ich sztuki.
Zastanawiała się, skąd oni oboje się znali, ale uważała, że całkiem sympatycznie razem wyglądali. Na moment obejrzała się na Glaucusa, ale wydawał się nie mieć nic przeciwko jej rozmowie ze Skamanderem, zresztą po Festiwalu Lata na pewno wiedział, że Lyra go znała.
- To mój pierwszy malarski debiut, ale tym bardziej niezwykle mnie cieszy takie przyjęcie - powiedziała do nich, jednak na dłużej zatrzymała spojrzenie na Skamanderze. Och, tak wiele pytań chciałaby mu zadać, korzystając z tego, że wreszcie się spotkali! Ale nie była pewna, czy przystoi, tym bardziej, że niektóre z nich były dosyć drażliwe. Jak choćby pytania o postępy w sprawie Melanie Karkarov, której portret pamięciowy narysowała dla niego w sierpniu. Choć nie tylko o tym pragnęła z nim porozmawiać.
- Ale pan już kiedyś dostał ode mnie pewien portret, prawda? - zapytała nagle, licząc, że szybko wychwyci drugie dno jej wypowiedzi i domyśli się prawdziwego sensu jej pytania, bo nie znając panny Greengrass i nie wiedząc, na ile może jej zaufać, nie śmiała zapytać o to wprost. - Mam nadzieję, że dobrze spełnia swoje zadanie i wspaniale uświetnia pański fach.
Posłała mu lekki, nieśmiały uśmiech, pocierając dłonią zarumieniony pod piegami policzek.
- Gdyby pan potrzebował kolejnego zamówienia, proszę się odezwać - dodała jeszcze; tak naprawdę chodziło jej po prostu o kontakt i możliwość rozmowy na spokojnie. - Mam jednak przeczucie, że wernisaż może stanowić pewien przełom w mojej malarskiej pasji, jestem tak bardzo ciekawa, co przyniosą kolejne dni!
Na jej buzi znowu pojawiła się ekscytacja, a wcześniejsza niepewność, jaką czuła, gdy otaczało ją liczniejsze towarzystwo, chwilowo nieco zbladła. Nawet przelotne nieprzyjemne myśli o wydarzeniach z lipca zbladły.
A później skupiła się ponownie na pozostałych; grono powoli się zmniejszało, nawet Garrett już dawno zniknął w tłumie, ale Glaucus nadal stał obok niej, w dodatku pojawił się Samuel, co bardzo ją cieszyło. Widok Skamandera, mimo niefortunnych początków ich znajomości w lipcu i mimo rumieńców które rozlały się na jej policzkach, był przyjemnie kojący w porównaniu z niepokojącą aurą roztaczaną przez Avery'ego. Cieszyła się, że przyszedł, bo już obawiała się, że przyciągnęły go jakieś aurorskie obowiązki i nie będzie mógł przyjąć jej zaproszenia.
- Cieszę się, że zdołał pan znaleźć trochę czasu, żeby się tu pojawić - rzekła do niego; nie umknęło jej uwadze, że o mały włos nazwał ją "Maleńką" w obecności jej narzeczonego, ale na szczęście w porę się zreflektował, w końcu w takim miejscu jak to i w takim towarzystwie nie mogli okazywać sobie większej poufałości, a powinni odnosić się do siebie z pewnym dystansem. Lyra posłała mu jednak lekki uśmiech, bo przecież naprawdę go lubiła, i miała nadzieję, że wkrótce nadarzy się okazja do jakiegoś luźniejszego spotkania, bez tej całej pełnej blichtru otoczki wymagającej na nich wszystkich stosowania się do etykiety i konwenansów.
- Miło mi poznać, panno Greengrass - zwróciła się do Lilith, gdy ta się przedstawiła. - I dziękuję za dobre słowa. Panu także, panie Skamander. Dla każdego artysty wiele znaczy docenianie ich sztuki.
Zastanawiała się, skąd oni oboje się znali, ale uważała, że całkiem sympatycznie razem wyglądali. Na moment obejrzała się na Glaucusa, ale wydawał się nie mieć nic przeciwko jej rozmowie ze Skamanderem, zresztą po Festiwalu Lata na pewno wiedział, że Lyra go znała.
- To mój pierwszy malarski debiut, ale tym bardziej niezwykle mnie cieszy takie przyjęcie - powiedziała do nich, jednak na dłużej zatrzymała spojrzenie na Skamanderze. Och, tak wiele pytań chciałaby mu zadać, korzystając z tego, że wreszcie się spotkali! Ale nie była pewna, czy przystoi, tym bardziej, że niektóre z nich były dosyć drażliwe. Jak choćby pytania o postępy w sprawie Melanie Karkarov, której portret pamięciowy narysowała dla niego w sierpniu. Choć nie tylko o tym pragnęła z nim porozmawiać.
- Ale pan już kiedyś dostał ode mnie pewien portret, prawda? - zapytała nagle, licząc, że szybko wychwyci drugie dno jej wypowiedzi i domyśli się prawdziwego sensu jej pytania, bo nie znając panny Greengrass i nie wiedząc, na ile może jej zaufać, nie śmiała zapytać o to wprost. - Mam nadzieję, że dobrze spełnia swoje zadanie i wspaniale uświetnia pański fach.
Posłała mu lekki, nieśmiały uśmiech, pocierając dłonią zarumieniony pod piegami policzek.
- Gdyby pan potrzebował kolejnego zamówienia, proszę się odezwać - dodała jeszcze; tak naprawdę chodziło jej po prostu o kontakt i możliwość rozmowy na spokojnie. - Mam jednak przeczucie, że wernisaż może stanowić pewien przełom w mojej malarskiej pasji, jestem tak bardzo ciekawa, co przyniosą kolejne dni!
Na jej buzi znowu pojawiła się ekscytacja, a wcześniejsza niepewność, jaką czuła, gdy otaczało ją liczniejsze towarzystwo, chwilowo nieco zbladła. Nawet przelotne nieprzyjemne myśli o wydarzeniach z lipca zbladły.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Wernisaż lady Avery. Nazwisko Avery samo w sobie coś mu mówiło, coś o rodzie, który nienawidzi wszystkich i którego nienawidzą wszyscy. Nie miewał z nimi dotąd bliższych kontaktów, nie wiedział nawet, że ciotka Cedrina wielką przyjaźnią darzy jedną z nich, Laidan Avery. Ponoć wyjątkową artystkę i cenionego mecenasa, z tym nie śmiał dyskutować. Wernisaż młodych talentów ponoć naprawdę skupiał się wokół młodych ludzi o wybitnym talencie, choć malarstwo nigdy nie było jego konikiem, Thibaud nie gardził kulturalnym życiem wielkich miast. Była to doskonała okazja nie tylko na obcowanie ze sztuką, ale i na kontakty towarzyskie i pogawędki polityczne lub zwyczajne zapoznanie ludzi, spędziwszy całe życie we Francji, nie znał w Londynie zbyt wielu czarodziejów.
Właściwie był to pomysł ciotki, żeby Darcy zabrała go na wernisaż, pannie nie wypadało przecież pojawić się w podobnym miejscu samej, a jako kuzyn – mógł towarzyszyć jej bez złośliwych podszeptów; choć spędził w Dover już przeszło tydzień, wciąż nie wiedział nic o jej zaręczynach.
Po raz pierwszy odkąd dotarł do Anglii miał okazję założyć uroczyste czarodziejskie szaty, były proste, idealnie skrojone i choć czarne, to przy obszyciach haftowane czerwoną nicią herbowych barw Rosierów, z którymi Thibaud lubił się obnosić. Nazwisko wszak napawało go niekłamaną dumą. Nawet przy takiej okazji miał jednak na sobie wysokie – prawda, eleganckie, skórzane, lśniące czernią, ale wciąż – jeździeckie buty.
Kiedy teleportowali się nieopodal wejścia do galerii, Thibaud z ukłonem wręczył Darcy czerwoną różę, którą przed wyjściem zerwał z jednego krzewu w ich ogrodach; bynajmniej nie chciał okazać lekceważenia swojej gospodyni, kradnąc kwiaty z jej ogrodu – były przecież rodowym dobrem, a więc należały również do niego. Zresztą, ponad róże Rosierów piękniejsze kwiaty nie kwitły nigdzie, nawet we Francji.
- Znasz artystów? – zapytał niby to obojętnie, wprowadzając ją do południowej sali, artyści przecież często obracali się wśród najwyższych sfer. Niekoniecznie debiutanci. - Nazwiska nic mi nie mówią – przyznał niemal zgodnie z prawdą i nieco impertynencko, na tyle jednak cicho, by jedynie Darcy mogła go usłyszeć, kiedy jego wzrok zatrzymał się na nazwisku Weasley umieszczonym na jednej z tablic. Pobłażliwość to dobre słowo, by określić jego stosunek do tej rodziny.
Właściwie był to pomysł ciotki, żeby Darcy zabrała go na wernisaż, pannie nie wypadało przecież pojawić się w podobnym miejscu samej, a jako kuzyn – mógł towarzyszyć jej bez złośliwych podszeptów; choć spędził w Dover już przeszło tydzień, wciąż nie wiedział nic o jej zaręczynach.
Po raz pierwszy odkąd dotarł do Anglii miał okazję założyć uroczyste czarodziejskie szaty, były proste, idealnie skrojone i choć czarne, to przy obszyciach haftowane czerwoną nicią herbowych barw Rosierów, z którymi Thibaud lubił się obnosić. Nazwisko wszak napawało go niekłamaną dumą. Nawet przy takiej okazji miał jednak na sobie wysokie – prawda, eleganckie, skórzane, lśniące czernią, ale wciąż – jeździeckie buty.
Kiedy teleportowali się nieopodal wejścia do galerii, Thibaud z ukłonem wręczył Darcy czerwoną różę, którą przed wyjściem zerwał z jednego krzewu w ich ogrodach; bynajmniej nie chciał okazać lekceważenia swojej gospodyni, kradnąc kwiaty z jej ogrodu – były przecież rodowym dobrem, a więc należały również do niego. Zresztą, ponad róże Rosierów piękniejsze kwiaty nie kwitły nigdzie, nawet we Francji.
- Znasz artystów? – zapytał niby to obojętnie, wprowadzając ją do południowej sali, artyści przecież często obracali się wśród najwyższych sfer. Niekoniecznie debiutanci. - Nazwiska nic mi nie mówią – przyznał niemal zgodnie z prawdą i nieco impertynencko, na tyle jednak cicho, by jedynie Darcy mogła go usłyszeć, kiedy jego wzrok zatrzymał się na nazwisku Weasley umieszczonym na jednej z tablic. Pobłażliwość to dobre słowo, by określić jego stosunek do tej rodziny.
Gość
Gość
Darcy była nieco zmęczona po wizycie w areszcie iż niechęcona do wizyty u cioci aidan. Nie chciała popsuć jej dnia, dlatego przyodziała nie tylko odpowiedni strój dzisiejszego dnia, ale też odpowiednią mimikę. Ubierała ją jak strój, na twarz, uśmiechając się grzecznie do mijanych w galerii znanych twarzy, posyłając im kurtuazyjne ukłony, skinięcia głowy i słowa, jakie wypada mówić. U boku dzierżyła różę, jaką dostała od Thibauda. Przyjęła ją z wdzięcznością, bo widział kiedy ją jej wręczyć. Podarował ją przed wejściem do Galerii, akurat w momencie, w którym mijała ich znajoma para szlachciców. Nie mogła zdradzić, że jej się ten prezent nie podoba, podejrzewając, że pochodzi on z ich ogrodów, przyjęła go należycie, dopiero kiedy zniknęli bocznym korytarzu, oddając mu różę, o której kolce zdążyła już skaleczyć delikatne dłonie, na szczęście nie głęboko. Koronkowe stylowe rękawiczki temu zapobiegły. Stanęła obok ramienia mężczyzny, prawidłowo, podtrzymując się jego ramienia, mimo, że najchętniej puściłaby go wolno. Potrzebowała tylko, żeby zobaczono ich razem. Potwierdzono, ze spełniła swoją rodzinną powinność. Nie miała pojęcia, czemu ta powinność w tym samym stopniu ja drażni, co napawa dziwnym mrowieniem, zwłaszcza u czubków palców, trzymających się jego okazałego stroju wyjściowego.
— Oprócz Lady Avery? — uniosła do niego spojrzenie, przystając przy jednym obrazie, przy którym widniało akurat nazwisko, które miało paść z jej ust. Uśmiechnęła się kącikowo, przechylając głowę w kierunku Thibauda:
— Młodą panienkę Weasley. Początkującą malarkę — mruknęła nie mogąc zauważyć lekkiego grymasu na jego ustach. Jak na wnikliwa przystało, wskazała podbródkiem na jego twarz, patrząc mu nachalnie w oczy, kiedy zadała bezpośrednie pytanie:
— A co to za oczywiste emocje? Na moje imię też tak reagujesz, kiedy ktoś o mnie wspomina? — nie potrafiła powiedzieć dlaczego ją to zainteresowało.
— Oprócz Lady Avery? — uniosła do niego spojrzenie, przystając przy jednym obrazie, przy którym widniało akurat nazwisko, które miało paść z jej ust. Uśmiechnęła się kącikowo, przechylając głowę w kierunku Thibauda:
— Młodą panienkę Weasley. Początkującą malarkę — mruknęła nie mogąc zauważyć lekkiego grymasu na jego ustach. Jak na wnikliwa przystało, wskazała podbródkiem na jego twarz, patrząc mu nachalnie w oczy, kiedy zadała bezpośrednie pytanie:
— A co to za oczywiste emocje? Na moje imię też tak reagujesz, kiedy ktoś o mnie wspomina? — nie potrafiła powiedzieć dlaczego ją to zainteresowało.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zlustrowałam dziewczynę uważnie, biegnąc wzrokiem od czubka jej głowy aż do samych stóp. Była taka drobna a z tym delikatnym uśmiechem na twarzy wyglądała naprawdę uroczo. Posłałam jej więc równie ciepły uśmiech.
- Mnie również, Panno Waesley. - Odpowiedziałam spokojnie. - Słyszałam wiele pochlebnych opinii na Pani temat i teraz, widząc Pani prace muszę przyznać, że nie były to puste słowa. - Powiodłam wzrokiem po pomieszczeniu, zatrzymując go na każdym obrazie, by jeszcze raz dokładnie im się przyjrzeć. - Te obrazy są naprawdę znakomite! Jest Pani więcej, niż obiecującą artystką. - Dodałam, całkiem szczerze z resztą, bo dlaczego miałabym ją okłamywać? Nie należałam bowiem do tego typu ludzi, którzy kłamią prawiąc komuś komplementy, jedynie dlatego, że tak wypada. Jej prace naprawdę wzbudziły moje zainteresowanie, tak więc kiedy ta dwójka zajęta była dyskusją, ja błądziłam wzrokiem po farbie. Myśl aby poprosić siostrę Garretta o namalowanie jakiegoś specjalnego obrazu, coraz bardziej zakorzeniała się w mojej głowie. Sposób w jaki Lyra prowadziła pędzel po płótnie, wyjątkowo mi odpowiadał i gdyby nie fakt, że byłam już zmęczona a mój humor powoli przestawał mi dopisywać, za pewne już teraz męczyłabym pannę Waesley swoim pomysłem. Teraz jednak nie marzyłam o niczym innym jak o wyrwaniu się z tego miejsca, zanim atmosfera zagęści się na dobre; z tego co zdążyłam zauważyć Samuel również nie wyglądał na zachwyconego faktem, że musi przebywać w tym miejscu z tymi ludźmi. Pamiętałam jednak co mi obiecał, stałam więc grzecznie obok niego, co jakiś czas posyłając uprzejmy uśmiech w kierunku artystki i taktownie zachowując milczenie, czekając aż auror da znać, że wychodzimy.
- Mnie również, Panno Waesley. - Odpowiedziałam spokojnie. - Słyszałam wiele pochlebnych opinii na Pani temat i teraz, widząc Pani prace muszę przyznać, że nie były to puste słowa. - Powiodłam wzrokiem po pomieszczeniu, zatrzymując go na każdym obrazie, by jeszcze raz dokładnie im się przyjrzeć. - Te obrazy są naprawdę znakomite! Jest Pani więcej, niż obiecującą artystką. - Dodałam, całkiem szczerze z resztą, bo dlaczego miałabym ją okłamywać? Nie należałam bowiem do tego typu ludzi, którzy kłamią prawiąc komuś komplementy, jedynie dlatego, że tak wypada. Jej prace naprawdę wzbudziły moje zainteresowanie, tak więc kiedy ta dwójka zajęta była dyskusją, ja błądziłam wzrokiem po farbie. Myśl aby poprosić siostrę Garretta o namalowanie jakiegoś specjalnego obrazu, coraz bardziej zakorzeniała się w mojej głowie. Sposób w jaki Lyra prowadziła pędzel po płótnie, wyjątkowo mi odpowiadał i gdyby nie fakt, że byłam już zmęczona a mój humor powoli przestawał mi dopisywać, za pewne już teraz męczyłabym pannę Waesley swoim pomysłem. Teraz jednak nie marzyłam o niczym innym jak o wyrwaniu się z tego miejsca, zanim atmosfera zagęści się na dobre; z tego co zdążyłam zauważyć Samuel również nie wyglądał na zachwyconego faktem, że musi przebywać w tym miejscu z tymi ludźmi. Pamiętałam jednak co mi obiecał, stałam więc grzecznie obok niego, co jakiś czas posyłając uprzejmy uśmiech w kierunku artystki i taktownie zachowując milczenie, czekając aż auror da znać, że wychodzimy.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Powiódł Eilis w głąb loży, gdzie mogli swobodnie oddać się... konwersacji czy raczej nieprzerwanemu monologowi dziewczęcia, który płynął kaskadą niczym woda w wodospadzie, wywołując u Avery'ego dokuczliwą migrenę. Standardowo; im dłuższego kobiecego wywodu musiał wysłuchiwać, tym bardziej chory się czuł i tym większe skłonności do ludobójstwa przejawiał. W galerii ciżby wprawdzie nie brakło, lecz miał na uwadze baczne spojrzenia, jakimi raczyli go mijający goście. Był przecież synem właścicieli, pierworodnym niezrównanej lady Avery. I jak nikt, spośród tutaj obecnych zasługiwał na tę uwagę. Której... nie chciał, nie pragnął i gdyby mógł, wtopiłby się w ścianę, pociągając za sobą Eilis. Teraz jedynie przyciągał ją bliżej siebie, by ciało dotykało ciała, by ich biodra ocierały się o siebie w dziwnie niezgranym dialogu, jaki jednak Samael prowadził zupełnie swobodnie. Nareszcie rozdając karty we względnej prywatności, kiedy raczył ją słodką trucizną zdawkowych komplementów, godzących w punkt - achillesową piętę każdej idiotki - ambicję oraz mocno przerysowaną inteligencję. Oczywiste braki nadrabiała urodą; oczywiście nie uświadomił jej tego jeszcze - przyjdzie na to czas po ślubie, wówczas z rozkoszą zada jej kolejne ciosy, a może i nawet obedrze ze skóry, by zademonstrować kto jest panem i władcą, a kto tylko podnóżkiem. Powinna się cieszyć, że choć na tyle jej pozwoli oraz doceniać, że chwycił ją za rękę, kiedy torował sobie drogę wśród plebsu do kominka. Miał dość przyzwoitości, by ją odprowadzić. Albo odprawić, bo tak wolał to sobie tłumaczyć.
/zt
/zt
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyra była unikatowa osóbką. Chciałoby się powiedzieć, że należała do grona typowych szlachcianek - a jednak, było w niej tyle cichej wrażliwości, ciepłej nieśmiałości i uroku, że ciężko byłoby klasyfikować ją tak otwarcie. Ujmowała szczególnie w momentach, gdy pod wzrokiem Samuela, płoniła piegowate policzki. Może była to drobnostka, ale zdecydowanie uroczo się wtedy prezentowała.
- Było ciężko, po drodze musiałem pokonać kilka niezwyciężonych przeszkód...a i tak poległem w walce z...pasjonującą, acz rozgniewaną Gwiazdą - chociaż mówił do Lyry, krzywy uśmiech, który zakwitł na ustach posłał swej przyjaciółce, która coraz mocniej roztaczała aurę "jest miło, ale chodźmy stąd bo mnie coś strzeli".
- Jeśli ktoś zasługuje na uznanie, czemu miałbym go skąpić? - oczywiście jeśli chodziło o grono osób, które cenił. Takiego nieznajomego, który umknął w opowieści Lilith przed jej słowami - już tak chętnie nie obdarzałby pochwałą. W końcu..trzeba sobie na to zasłużyć i czcze komplementy nie przechodziły przez gardło Skamandera.
Wyczuł spojrzenie rudowłosej malarki i podświadomie wiedział, o co chciała go pytać. Pytania w końcu zadawała także w listach, na które - auror nie mógł szczerze odpowiedzieć. I nie chodziło tu o kłamstwo, którego się miał dopuszczać a..o bezpieczeństwo. Dziewczyna zbytnio interesowała się sprawą, której poziom niebezpieczeństwa, wciąż nie zapewniał jej wytaczającej ochrony...przed wiedzą, która tak usilnie próbowała wyciągnąć od Samuela. Jednak...nie mógł powiedzieć jej zbyt wiele. Dla jej własnego bezpieczeństwa.
- Tak dostałem panno Weasley i jestem za niego niezmiernie wdzięczny - uśmiechnął się szczerze, by zaraz potem nieco unieść brwi ku górze w drobnym geście przypomnienia - ...ale obiecała mi panienka nie dopytywać się więcej o kwestię tego obrazu - jego spojrzenie, utkwione w delikatnych rysach młodziutkiej artystki znacząco sugerowało, że nie powinien więcej interesować się sprawą, która wciąż wywoływała w Samuelu przykry odruch, zaciskania dłoni w pięść. Oczywiście emocje kierował ku źródłu całej historii, jakim jest wciąż poszukiwana Melanie Karkarov.
- Jestem pewien, że przy wsparciu organizatorów wernisażu, ścieżka malarki będzie drogą otwartą - kąciki ust znowu powędrowały do góry - Dziękuję, że poświeciłaś nam chwilę, ale zapewne musisz swoją uwagę dzielić także dla innych gości - skłonił lekko głowę, pożegnał się z Traversem uściśnięciem dłoni i skierował się do swej towarzyszki. Dopiero gdy ruszyli, gdy podał ramię swej jasnowłosej przyjaciółce, zapytał konspiracyjnie - Mam nadzieję, że jeszcze nie jeździłaś motorem... - po czym opuścili duszne korytarze, szlacheckiego wernisażu.
W końcu.
Nim zniknęli, jego ciemne źrenice przesunęły się po bardzo znajomej, smukłej sylwetce. Nie patrzyła teraz na niego, zajęta arystokratą z dezaprobatą obserwującego otoczenie. Darcy. Pamiętasz jeszcze jedynego gentlemana w okolicy? Odwrócił się, znikając w wyjściu, a na ustach drgał nieświadomy, zawadiacki uśmiech.
zt Samuel i Lilith
- Było ciężko, po drodze musiałem pokonać kilka niezwyciężonych przeszkód...a i tak poległem w walce z...pasjonującą, acz rozgniewaną Gwiazdą - chociaż mówił do Lyry, krzywy uśmiech, który zakwitł na ustach posłał swej przyjaciółce, która coraz mocniej roztaczała aurę "jest miło, ale chodźmy stąd bo mnie coś strzeli".
- Jeśli ktoś zasługuje na uznanie, czemu miałbym go skąpić? - oczywiście jeśli chodziło o grono osób, które cenił. Takiego nieznajomego, który umknął w opowieści Lilith przed jej słowami - już tak chętnie nie obdarzałby pochwałą. W końcu..trzeba sobie na to zasłużyć i czcze komplementy nie przechodziły przez gardło Skamandera.
Wyczuł spojrzenie rudowłosej malarki i podświadomie wiedział, o co chciała go pytać. Pytania w końcu zadawała także w listach, na które - auror nie mógł szczerze odpowiedzieć. I nie chodziło tu o kłamstwo, którego się miał dopuszczać a..o bezpieczeństwo. Dziewczyna zbytnio interesowała się sprawą, której poziom niebezpieczeństwa, wciąż nie zapewniał jej wytaczającej ochrony...przed wiedzą, która tak usilnie próbowała wyciągnąć od Samuela. Jednak...nie mógł powiedzieć jej zbyt wiele. Dla jej własnego bezpieczeństwa.
- Tak dostałem panno Weasley i jestem za niego niezmiernie wdzięczny - uśmiechnął się szczerze, by zaraz potem nieco unieść brwi ku górze w drobnym geście przypomnienia - ...ale obiecała mi panienka nie dopytywać się więcej o kwestię tego obrazu - jego spojrzenie, utkwione w delikatnych rysach młodziutkiej artystki znacząco sugerowało, że nie powinien więcej interesować się sprawą, która wciąż wywoływała w Samuelu przykry odruch, zaciskania dłoni w pięść. Oczywiście emocje kierował ku źródłu całej historii, jakim jest wciąż poszukiwana Melanie Karkarov.
- Jestem pewien, że przy wsparciu organizatorów wernisażu, ścieżka malarki będzie drogą otwartą - kąciki ust znowu powędrowały do góry - Dziękuję, że poświeciłaś nam chwilę, ale zapewne musisz swoją uwagę dzielić także dla innych gości - skłonił lekko głowę, pożegnał się z Traversem uściśnięciem dłoni i skierował się do swej towarzyszki. Dopiero gdy ruszyli, gdy podał ramię swej jasnowłosej przyjaciółce, zapytał konspiracyjnie - Mam nadzieję, że jeszcze nie jeździłaś motorem... - po czym opuścili duszne korytarze, szlacheckiego wernisażu.
W końcu.
Nim zniknęli, jego ciemne źrenice przesunęły się po bardzo znajomej, smukłej sylwetce. Nie patrzyła teraz na niego, zajęta arystokratą z dezaprobatą obserwującego otoczenie. Darcy. Pamiętasz jeszcze jedynego gentlemana w okolicy? Odwrócił się, znikając w wyjściu, a na ustach drgał nieświadomy, zawadiacki uśmiech.
zt Samuel i Lilith
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 25.03.16 0:02, w całości zmieniany 1 raz
Z westchnieniem przyjął różę od Darcy z powrotem, przez chwilę obracając ją w wolnej dłoni, róże mają kolce, głosiło ich rodowe zawołanie i w rzeczywistości tak było. Róża, którą trzymał, była jedną z piękniejszych, jakie dostrzegł, kolce nieprzyjemnie podrażniły delikatną skórę Darcy; jego dłonie były szorstkie, starte na końskim siodle i ściskanej wodzy – poza tym Thibaud był Rosierem. Nawet gdyby nie miał grubej skóry z racji pasji, kolce nie były mu straszne. Ani róży, którą trzymał w dłoni, ani róży, która szła obok. Tę ostatnią pamiętał inną, młodszą, jeszcze nie damę, a przyjemne zjawisko, które zastał w Dover, choć niezmiennie napawało go zaskoczeniem w sytuacjach takich jak ta, z dnia na dzień wydawało się coraz bardziej kuszące. Thibauda nie była dużo w domu, od dnia, w którym towarzyszył ćwiczeniom Darcy przed polowaniem w Szkocji naprawdę dużo czasu zaczął spędzać przy tamtejszej stadninie, z różnych przyczyn musząc pozostać w formie. Te chwile jednak, poranki, wieczory, podczas których śledził jej sylwetkę snującą się po domu, rozbudzały w nim coś na kształt fascynacji, której w żaden sposób nie dawał po sobie poznać, a może i której nie był do końca świadomy.
- Ciekawy dobór znajomych – mruknął rozbawiony, cicho, tak, aby nikt wokół nich nie usłyszał jego słów – mógł sądzić o Weasleyach, co sądził, ale mówienie tego otwarcie i wśród ludzi nie wydawało mu się najlepszym rozwiązaniem. Wiedział o nich wszystko, co musiał, czyli że pomimo chlubnej przeszłości i nienagannego rodowodu, mieli głęboko w nosie wszelkie panujące konwenanse, z ideą czystości krwi na czele. - Weasley w galerii należącej do Averych? - powtórzył, wciąż cicho, właściwie z nieco większym zainteresowaniem. Nie znał politycznych gier Londynu, miał duże luki w wiedzy na temat stosunków pomiędzy poszczególnymi, ostatnimi czasy zbytnio skupiając się na sytuacji we Francji – ale mimo to Weasley jako gość w domu Avery'ego wydawał mu się... przynajmniej niecodzienny. Czyżby kruszyna wyrywała się z niesforności swojej rodziny i nie gardziła interesami błękitnokrwistych?
Jej ostatnie pytanie skwitował uśmiechem bardzo dobrze maskującym zaskoczenie, nie dał się zbić z tropu jej przenikliwemu, hipnotyzującemu spojrzeniu, choć być może zapatrzył się w nie o sekundę zbyt długo. Nie odpowiadając od razu, przeniósł wzrok na pobliski obraz, zupełnie jakby jego płótno interesowało go teraz najbardziej, gdzieś w duchu naprawdę zastanawiając się nad sednem tego pytania, gdzieś tkwiła w nim prawda, coraz rzadziej przechodził obok jej imienia obojętnie.
- Skąd ta myśl? - zdziwił się uprzejmie. - Można powiedzieć o tobie wiele złego, Darcy, ale na pewno nie to, że w czymkolwiek przypominasz Weasleya. - I nie miał na myśli rudych włosów, nikt kto nie miał pieniędzy, nie mógłby być tak rozpieszczony jak Darcy. Daleko jej też było do ich szlachetnych, rycerskich serc. - Choć odnoszę wrażenie, że twoje imię budzi nie mniej emocji, mija nas właśnie trzeci mężczyzna, którego bardziej interesuje twoja osoba niż wiszący przed nami obraz. - Wciąż nie wzmocnił głosu, dbając o to, by nie słyszeli go postronni. - Tak źle z kulturą w Anglii?
- Ciekawy dobór znajomych – mruknął rozbawiony, cicho, tak, aby nikt wokół nich nie usłyszał jego słów – mógł sądzić o Weasleyach, co sądził, ale mówienie tego otwarcie i wśród ludzi nie wydawało mu się najlepszym rozwiązaniem. Wiedział o nich wszystko, co musiał, czyli że pomimo chlubnej przeszłości i nienagannego rodowodu, mieli głęboko w nosie wszelkie panujące konwenanse, z ideą czystości krwi na czele. - Weasley w galerii należącej do Averych? - powtórzył, wciąż cicho, właściwie z nieco większym zainteresowaniem. Nie znał politycznych gier Londynu, miał duże luki w wiedzy na temat stosunków pomiędzy poszczególnymi, ostatnimi czasy zbytnio skupiając się na sytuacji we Francji – ale mimo to Weasley jako gość w domu Avery'ego wydawał mu się... przynajmniej niecodzienny. Czyżby kruszyna wyrywała się z niesforności swojej rodziny i nie gardziła interesami błękitnokrwistych?
Jej ostatnie pytanie skwitował uśmiechem bardzo dobrze maskującym zaskoczenie, nie dał się zbić z tropu jej przenikliwemu, hipnotyzującemu spojrzeniu, choć być może zapatrzył się w nie o sekundę zbyt długo. Nie odpowiadając od razu, przeniósł wzrok na pobliski obraz, zupełnie jakby jego płótno interesowało go teraz najbardziej, gdzieś w duchu naprawdę zastanawiając się nad sednem tego pytania, gdzieś tkwiła w nim prawda, coraz rzadziej przechodził obok jej imienia obojętnie.
- Skąd ta myśl? - zdziwił się uprzejmie. - Można powiedzieć o tobie wiele złego, Darcy, ale na pewno nie to, że w czymkolwiek przypominasz Weasleya. - I nie miał na myśli rudych włosów, nikt kto nie miał pieniędzy, nie mógłby być tak rozpieszczony jak Darcy. Daleko jej też było do ich szlachetnych, rycerskich serc. - Choć odnoszę wrażenie, że twoje imię budzi nie mniej emocji, mija nas właśnie trzeci mężczyzna, którego bardziej interesuje twoja osoba niż wiszący przed nami obraz. - Wciąż nie wzmocnił głosu, dbając o to, by nie słyszeli go postronni. - Tak źle z kulturą w Anglii?
Gość
Gość
Darcy oderwała wzrok od obrazu, wpatrując się w profil Thibauda. Z początku nawet sama nie zaważyła, że jej uwaga skoncentrowana przeciętnie na rzeczach, które wiązały ją ze sobą etyką, teraz skupiła się właśnie na mężczyźnie. O ile on odczuwał aktualnie fascynację przemianą jej wizualizacji, o tyle Darcy dostrzegała go teraz na wielu płaszczyznach. Kiedyś chłopak wydawał jej się frustrujący. Teraz, był już mężczyzną, przystojnym, czarującym mężczyzną,którego jako młoda dziewczyna nie doceniała, ani za kunszt jaki wykonywał, zainteresowania, siłę. Teraz, wpatrując się w te oczy z boku, widziała w nich odbicie ostatniego spotkania, na które najpierw poczuła dreszcz, przypominając sobie ciepło jego ramion, kiedy ratował ją przed stratowaniem przed koniem, a potem miejsca ustąpiło jej ciepło oblewające jej ciało nie z tej przyczyny, a z frustracji, ze w ogóle traciła gardę choćby na moment, zapominając, że po prostu musiała się przyzwyczaić do faktu, ze, owszem… był mężczyzną. Rodziną, przy której mogła zachowywać się swobodniej; facetem, który ją drażnił, ale to nie powinien być powód do tracenia nerwów, bo dalej tylko… facetem. Przecież z nimi zwykle nie miała żadnych problemów. Leniwie przeniosła spojrzenie jednak przed siebie, wzdychając ciężko.
— Lyra Weasley to piękna, wdzięcznie wyglądająca dziewczyna — rzuciła zgodnie z prawdą, specjalnie o jej sztuce nie wspominając, ani o ich poziomie znajomości. Zresztą, sama nie była pewna na jakiej płaszczyźnie ta znajomość się znajdowała i czy chciała ją pogłębiać — i wychodzi za naszego kuzyna. Masz okazję ją poznać — dodała pół-szeptem, nie zerkając z nad ramienia Thibauda w stronę Weasleyówny z prostej przyczyny. Jeśli już tam spojrzy, musiałaby przywitać się z nią i zakończyc dyskusję z Thibaudem, która jeszcze chwilowo miała się toczyć tym rytmem. Przynajmniej dopóki jeszcze inna osoba nie zniknęła jej z zasięgu wzroku. Samuel… Samuel, jakkolwiek miał na nazwisko, Piękny. Tak. Opuścił korytarz ze swoją towarzyszką, rozwiewając wątpliwości Darcy, co do tego, że był zwykłym tylko… graczem. Odprowadzając go przelotnym wzrokiem, skupila się na słowach Rosiera, który był bliżej i znacznie intensywniej… obok. A nie mogła o tym zapomnieć bo zapach piżmowych perfum mężczyzny kręcił jej się wokół nozdrzy, dekoncentrując ją ostatecznie, kiedy próbowała ignorować wszelkie jego cechy, szczególnie atrakcyjne dla kobiet. To jest Twój kuzyn – przypominała sobie wtedy w głowie, wraz z barwnymi historyjkami, w których szarpał ją za młodu za włosy. Aż instynktownie sięgnęła do twarzy, odgarniając zagubiony kosmyk włosów powolnym ruchem za ucho. Z pełną premedytacją, jakby to wspomnienie było jeszcze żywe, a mężczyznę rzeczywiście takie dziecięce zabawy w dalszym ciągu kusiły. Chociaż jak mniemała, dzisiaj już chyba prędzej w innym kontekście. Którego nie było po nim widać.
— Widzisz, Thibaud. Odwrotnie proporcjonalnie do Ciebie, którego moja obecność zdaje się zupełnie nie zajmować. W końcu masz przecież pasjonujące prace panienki Weasley do obejrzenia — mruknęła mu do ucha, lekko opierając się dłonią o jego ramię, pochylając się nieznośnie nad bokiem jego głowy, mrucząc jeszcze w znużeniu i wyraźnym zmęczeniu ostatnimi dniami:
— Chodź, przedstawię Cię. Później zabierzesz mnie na posiadłość, co? Może tam zademonstrujesz mi swoją marsylijską uprzejmość, której nie miałam jeszcze przyjemności poznać.
W rzeczywistości chciała przywitać się z najważniejszymi osobistościami, odnaleźć być może ciocię jeśli będzie to możliwie, zostać zobaczoną na salonach i wrócić… upewniwszy się wcześniej, ze dopełniła wszelkich formalności i mogła później odpocząć.
— Lyra Weasley to piękna, wdzięcznie wyglądająca dziewczyna — rzuciła zgodnie z prawdą, specjalnie o jej sztuce nie wspominając, ani o ich poziomie znajomości. Zresztą, sama nie była pewna na jakiej płaszczyźnie ta znajomość się znajdowała i czy chciała ją pogłębiać — i wychodzi za naszego kuzyna. Masz okazję ją poznać — dodała pół-szeptem, nie zerkając z nad ramienia Thibauda w stronę Weasleyówny z prostej przyczyny. Jeśli już tam spojrzy, musiałaby przywitać się z nią i zakończyc dyskusję z Thibaudem, która jeszcze chwilowo miała się toczyć tym rytmem. Przynajmniej dopóki jeszcze inna osoba nie zniknęła jej z zasięgu wzroku. Samuel… Samuel, jakkolwiek miał na nazwisko, Piękny. Tak. Opuścił korytarz ze swoją towarzyszką, rozwiewając wątpliwości Darcy, co do tego, że był zwykłym tylko… graczem. Odprowadzając go przelotnym wzrokiem, skupila się na słowach Rosiera, który był bliżej i znacznie intensywniej… obok. A nie mogła o tym zapomnieć bo zapach piżmowych perfum mężczyzny kręcił jej się wokół nozdrzy, dekoncentrując ją ostatecznie, kiedy próbowała ignorować wszelkie jego cechy, szczególnie atrakcyjne dla kobiet. To jest Twój kuzyn – przypominała sobie wtedy w głowie, wraz z barwnymi historyjkami, w których szarpał ją za młodu za włosy. Aż instynktownie sięgnęła do twarzy, odgarniając zagubiony kosmyk włosów powolnym ruchem za ucho. Z pełną premedytacją, jakby to wspomnienie było jeszcze żywe, a mężczyznę rzeczywiście takie dziecięce zabawy w dalszym ciągu kusiły. Chociaż jak mniemała, dzisiaj już chyba prędzej w innym kontekście. Którego nie było po nim widać.
— Widzisz, Thibaud. Odwrotnie proporcjonalnie do Ciebie, którego moja obecność zdaje się zupełnie nie zajmować. W końcu masz przecież pasjonujące prace panienki Weasley do obejrzenia — mruknęła mu do ucha, lekko opierając się dłonią o jego ramię, pochylając się nieznośnie nad bokiem jego głowy, mrucząc jeszcze w znużeniu i wyraźnym zmęczeniu ostatnimi dniami:
— Chodź, przedstawię Cię. Później zabierzesz mnie na posiadłość, co? Może tam zademonstrujesz mi swoją marsylijską uprzejmość, której nie miałam jeszcze przyjemności poznać.
W rzeczywistości chciała przywitać się z najważniejszymi osobistościami, odnaleźć być może ciocię jeśli będzie to możliwie, zostać zobaczoną na salonach i wrócić… upewniwszy się wcześniej, ze dopełniła wszelkich formalności i mogła później odpocząć.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odprowadził Samuela wzrokiem do wyjścia, wychwytując jego spojrzenie. Niby nie było w nim nic, a jednak - dezaprobata malująca się na jego twarzy przybrała wyraźniejszych rysów, podczas gdy wzrok przekazywał coś na kształt ostrzeżenia. Nie obchodziło go szczególnie, kim był, ani to, że wychodził właśnie ze swoją kobietą z galerii, nie rozumiał również, dlaczego właściwie w ogóle zwrócił na to uwagę - ale czy nie obiecywał ciotce, że zaopiekuje się Darcy? Był przecież jej kuzynem, mężczyzną, którego psim obowiązkiem było zadbać o jej samopoczucie, niezależnie od tego, jak bardzo rzeczona dama potrafiła być niewdzięczna. Nawet nie wiedział, czy się znali - przypuszczał, że nie, choć nieznajomy stawił się w wyjątkowym towarzystwie na wernisażu lady Avery, to wciąż... nie wyglądał imponująco i bez wątpienia pochodził z niższego stanu. Dlaczego tak długo zaprzątał sobie nim głowę? Nie rozumiał, powrócił spojrzeniem na obraz, który już mijali.
- Doprawdy? - Nawet wierzył, córki Weasleyów nawet bez posagów bywały atrakcyjne, nosiły przecież wartości, których na próżno szukać wśród rodów takich jak, chociażby, Rosierowie - skromność na przykład. Wdzięczność. Posłuszeństwo, jak mniemał, również, wiedziały przecież, na co się godziły. - Będziemy spowinowaceni z Weasleyami w piątej linii dalszego kuzynostwa? - Nie wiedział nic o planach ożenku, a nawet nie potrafił usytuować tego wydarzenia na drzewie genealogicznym narysowanym gdzieś w wyobraźni. I właściwie musiał wiedzieć, że nie było w tym nic dziwnego, czysta krew była bardzo ograniczonym zasobem i nie zawsze dało się dotrzeć do tego, czego naprawdę się pragnęło. Zbyt rzadko, uderzyło go wciąż w myślach, kiedy obserwował, jak jej delikatna dłoń zakłada krucze włosy za ucho. Darcy była już kobietą w najważniejszym aspekcie, bo w swojej własnej świadomości. Sposób, w jaki potrafiła użyć swojej kobiecości, był dla niego wyjątkowo pociągający, Thibaud jednak również nie był już chłopcem - i głęboko wierzył, że potrafi sobie radzić z kobietami, nawet jeśli pewnością tą zachwiał szept przyjemnie drażniący jego ucho.
- Kontempluję sztukę - odparł ze spokojem, wciąż na nią nie patrząc. - Czy nie po to tutaj jesteśmy? - Dopiero teraz zdecydował się spojrzeć w jej hipnotyzujące oczy. Nie, nie po to, a przynajmniej na pewno nie tylko po to. Darcy nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele jego myśli oscylowało teraz wokół tej dziewczyny, drażniącej go swoim dotykiem, szeptem, bliskością i zapachem, ale i prowokacyjnym słowem. Mówią, że cierpliwość popłaca, bez wątpienia warto było poczekać na rozkwit tej najmłodszej róży z Dover - w kontekście tych przemyśleń jej propozycja wydawała się jeszcze bardziej interesująca. Skinął głową na znak zgody. - Gdybyś poznała marsyliańską nieuprzejmość, o wiele szybciej przyszłoby ci zrozumienie uprzejmości - rzucił obojętnie po namyśle, rzeczywiście kontemplując - ale nie długo. - Niemniej, twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - zapewnił, choć bez widocznego entuzjazmu. - I z najszczerszą przyjemnością poznam autorkę tych dzieł. Piękna i wdzięczna... o, chyba widzę. - Nie podniósł głosu ani o pół tonu do samego końca, panną Weasley musiało być młode dziewczę stojące teraz samotnie za nimi. Rude włosy były cenną wskazówką, bez zawahania podprowadził Darcy ku Lyrze.
- Doprawdy? - Nawet wierzył, córki Weasleyów nawet bez posagów bywały atrakcyjne, nosiły przecież wartości, których na próżno szukać wśród rodów takich jak, chociażby, Rosierowie - skromność na przykład. Wdzięczność. Posłuszeństwo, jak mniemał, również, wiedziały przecież, na co się godziły. - Będziemy spowinowaceni z Weasleyami w piątej linii dalszego kuzynostwa? - Nie wiedział nic o planach ożenku, a nawet nie potrafił usytuować tego wydarzenia na drzewie genealogicznym narysowanym gdzieś w wyobraźni. I właściwie musiał wiedzieć, że nie było w tym nic dziwnego, czysta krew była bardzo ograniczonym zasobem i nie zawsze dało się dotrzeć do tego, czego naprawdę się pragnęło. Zbyt rzadko, uderzyło go wciąż w myślach, kiedy obserwował, jak jej delikatna dłoń zakłada krucze włosy za ucho. Darcy była już kobietą w najważniejszym aspekcie, bo w swojej własnej świadomości. Sposób, w jaki potrafiła użyć swojej kobiecości, był dla niego wyjątkowo pociągający, Thibaud jednak również nie był już chłopcem - i głęboko wierzył, że potrafi sobie radzić z kobietami, nawet jeśli pewnością tą zachwiał szept przyjemnie drażniący jego ucho.
- Kontempluję sztukę - odparł ze spokojem, wciąż na nią nie patrząc. - Czy nie po to tutaj jesteśmy? - Dopiero teraz zdecydował się spojrzeć w jej hipnotyzujące oczy. Nie, nie po to, a przynajmniej na pewno nie tylko po to. Darcy nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele jego myśli oscylowało teraz wokół tej dziewczyny, drażniącej go swoim dotykiem, szeptem, bliskością i zapachem, ale i prowokacyjnym słowem. Mówią, że cierpliwość popłaca, bez wątpienia warto było poczekać na rozkwit tej najmłodszej róży z Dover - w kontekście tych przemyśleń jej propozycja wydawała się jeszcze bardziej interesująca. Skinął głową na znak zgody. - Gdybyś poznała marsyliańską nieuprzejmość, o wiele szybciej przyszłoby ci zrozumienie uprzejmości - rzucił obojętnie po namyśle, rzeczywiście kontemplując - ale nie długo. - Niemniej, twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - zapewnił, choć bez widocznego entuzjazmu. - I z najszczerszą przyjemnością poznam autorkę tych dzieł. Piękna i wdzięczna... o, chyba widzę. - Nie podniósł głosu ani o pół tonu do samego końca, panną Weasley musiało być młode dziewczę stojące teraz samotnie za nimi. Rude włosy były cenną wskazówką, bez zawahania podprowadził Darcy ku Lyrze.
Gość
Gość
Gdyby Darcy miała wgląd w myśli swojego kuzyna najpewniej szybko uświadomiłaby u, że wartości, które tak bardzo cenił sobie u kobiet, z jego rosie rowskim temperamentem zwyczajnie na dłuższą metę okazałyby się… nudne. Oczywiście zgadzała się, że pewne cechy, którymi chwaliły się damy były wręcz pożądane na salonach, ale prawdziwy Rosier potrzebował szczególnego usposobienia, charakterystycznej pikanterii. Przynajmniej Darcy tego właśnie łaknęła, co wyjaśniałoby dlaczego w swoim narzeczeństwie nie widziała wielkiej przyszłości. Lorne choć był porządnym, przyzwoitym mężczyzną, wyznawał najpewniej inne priorytety. Nie należała do nich, a jako kobieta przestała upraszać się o jego uwagę, uważając takie działania poniżej swojej godności.
— Wiesz… Thibaud… czasami mam wrażenie, ze ty jesteś z dalszej, dziesiątej linii. Nigdy nie przestanie mnie dziwić Twoje „Rosier” zaraz po imieniu — westchnęła zwracając się bezpośrednio w jego kierunku, mając wrażenie, że kpił z informacji, jaką się z nim podzieliła. Nie wiedziała jak jeden mężczyzna może jej tak skakać na skrajnych emocjach z sekundy na sekundę inaczej. Jeśli moment temu wpatrywała się w zarys jego szczęki, teraz nabrała pewności, że robiła to chyba tylko po to, żeby w razie konieczności, wiedzieć jak uderzyć, pod jakim dokładnie kątem, aby jej dłoń na tym nie ucierpiała. Zwróciła twarz na zimny obraz przed sobą, śnieżną ulicę, namalowaną ładnym kunsztem, ale sceneria wydawała się bardzo statyczna i chłodna.
— Mhmmm — mruknęła trochę lekceważąco dla jego kontemplacji, po czym dodała — cóż, w takim razie sądzę, że to może jeszcze trochę potrwać, zanim jej sedno do Ciebie dotrze — i uśmiechnęła się do niego wrednie, odzyskując siły w sposobie, w jakim prowadziła z nim dyskusję. Przynajmniej w jednym sprawiał jej rozrywkę. Obróciła się od obrazu, dając mu czas na rzeczoną „kontemplację”, kiedy ona szła już w kierunku Lyry, mężczyznę pozostawiając w tyle. Mógł rozmyślać tak samo wnikliwie nad oddalającą się jemu sylwetką, jeśli tak bardzo lubił umysłowe zadumy. Idąc przed nim usłyszała jego komentarz i zaśmiała się melodyjnie. Z boku wyglądało to, jakby w bardzo prawidłowy sposób prowadziła z Thibaudem rozmowę, śmiejąc się z dobrego żartu towarzysza. Tymczasem podśmiewała się z niego, z przekąsem rzucając w jego kierunku.
— Poznam się na tej uprzejmości tak samo szybko, jak szybko wleczesz się za mną, Thibaudzie?
Mężczyzna szybko odzyskał kontrolę, podprowadzając Darcy do panienki Weasley. Być może chciała mu cos jeszcze powiedzieć, ale wolała młodej dziewczynie oszczędzić zgryźliwości, które mogłyby ją już tak na wstępie spłoszyć, dlatego zaczęła rozmowę z nią, z początku od zwykłego:
— Witaj, Lyro. Miałaś przyjemność poznać mojego kuzyna, Thibauda?
Nie, wiedziała, że nie. Nie dlatego, ze ostatnie lata spędził w Marsylii, bynajmniej. Po prostu nie była pewna, czy poznanie go to rzeczywiście mogła być przyjemność. Dopuszczalnie może tylko wtedy, kiedy się nie odzywał. Jego usta lubiły opuszczać słowa, które w jakiś sposób rozbudzały w Darcy chęć drażnienia się z męskim ego, w tym samym stopniu, w jakim on podsycał negatywnie jej kobiecą wrażliwość swoją zajadliwością.
— Wiesz… Thibaud… czasami mam wrażenie, ze ty jesteś z dalszej, dziesiątej linii. Nigdy nie przestanie mnie dziwić Twoje „Rosier” zaraz po imieniu — westchnęła zwracając się bezpośrednio w jego kierunku, mając wrażenie, że kpił z informacji, jaką się z nim podzieliła. Nie wiedziała jak jeden mężczyzna może jej tak skakać na skrajnych emocjach z sekundy na sekundę inaczej. Jeśli moment temu wpatrywała się w zarys jego szczęki, teraz nabrała pewności, że robiła to chyba tylko po to, żeby w razie konieczności, wiedzieć jak uderzyć, pod jakim dokładnie kątem, aby jej dłoń na tym nie ucierpiała. Zwróciła twarz na zimny obraz przed sobą, śnieżną ulicę, namalowaną ładnym kunsztem, ale sceneria wydawała się bardzo statyczna i chłodna.
— Mhmmm — mruknęła trochę lekceważąco dla jego kontemplacji, po czym dodała — cóż, w takim razie sądzę, że to może jeszcze trochę potrwać, zanim jej sedno do Ciebie dotrze — i uśmiechnęła się do niego wrednie, odzyskując siły w sposobie, w jakim prowadziła z nim dyskusję. Przynajmniej w jednym sprawiał jej rozrywkę. Obróciła się od obrazu, dając mu czas na rzeczoną „kontemplację”, kiedy ona szła już w kierunku Lyry, mężczyznę pozostawiając w tyle. Mógł rozmyślać tak samo wnikliwie nad oddalającą się jemu sylwetką, jeśli tak bardzo lubił umysłowe zadumy. Idąc przed nim usłyszała jego komentarz i zaśmiała się melodyjnie. Z boku wyglądało to, jakby w bardzo prawidłowy sposób prowadziła z Thibaudem rozmowę, śmiejąc się z dobrego żartu towarzysza. Tymczasem podśmiewała się z niego, z przekąsem rzucając w jego kierunku.
— Poznam się na tej uprzejmości tak samo szybko, jak szybko wleczesz się za mną, Thibaudzie?
Mężczyzna szybko odzyskał kontrolę, podprowadzając Darcy do panienki Weasley. Być może chciała mu cos jeszcze powiedzieć, ale wolała młodej dziewczynie oszczędzić zgryźliwości, które mogłyby ją już tak na wstępie spłoszyć, dlatego zaczęła rozmowę z nią, z początku od zwykłego:
— Witaj, Lyro. Miałaś przyjemność poznać mojego kuzyna, Thibauda?
Nie, wiedziała, że nie. Nie dlatego, ze ostatnie lata spędził w Marsylii, bynajmniej. Po prostu nie była pewna, czy poznanie go to rzeczywiście mogła być przyjemność. Dopuszczalnie może tylko wtedy, kiedy się nie odzywał. Jego usta lubiły opuszczać słowa, które w jakiś sposób rozbudzały w Darcy chęć drażnienia się z męskim ego, w tym samym stopniu, w jakim on podsycał negatywnie jej kobiecą wrażliwość swoją zajadliwością.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sala południowa
Szybka odpowiedź