Sala południowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Sala Południowa
Zdecydowanie najjaśniejsza z sal, pierwsza do której wchodzi się po minięciu przedsionka. Na ścianach tej sali znajdują się sezonowe wystawy znanych w całej Europie artystów. Mistrzowskie dzieła zmieniane są kilka razy w roku, temu wydarzeniu zawsze towarzyszą wystawne wernisaże.
Do Sali Południowej wchodzi się z przedsionka, z niej zaś prowadzą trzy przejścia; po lewo znajduje się wejście do Pracowni Sztuk Pięknych - jedyne posiadające drzwi, po prawej w małym pomieszczeniu umiejscowiony został Portret Przeszłości. Idąc prosto dotrzemy wprost do Sali Centralnej.
Do Sali Południowej wchodzi się z przedsionka, z niej zaś prowadzą trzy przejścia; po lewo znajduje się wejście do Pracowni Sztuk Pięknych - jedyne posiadające drzwi, po prawej w małym pomieszczeniu umiejscowiony został Portret Przeszłości. Idąc prosto dotrzemy wprost do Sali Centralnej.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:12, w całości zmieniany 2 razy
Lubiłam wernisaże, chociaż swoją elegancją nie mogły dorównywać sabatom - ale czy cokolwiek mogło? Na sztuce nie znałam się ponadprzeciętnie, ale nieobce mi były najważniejsze nazwiska czy style magicznych artystów. Bardziej w sztuce - zwłaszcza w malarstwie - preferowałam rozmawianie o tym co widziałam, a dostrzec mogło każde oko, choć odrobinę wrażliwe na to piękno. Nie tylko wielcy znawcy. Na wernisażach spotkać można było niezliczonych, potencjalnych towarzyszy rozmów, którzy dodatkowo szczycili się odpowiednim urodzeniem. Jaka szlama zechciałaby być obecna w tak eleganckim towarzystwie?
Ubrałam się we fiołkową suknię, tylko odrobinę chcą przyćmić urodą wszelkie dzieła sztuki, mające dzisiaj zwracać uwagę gości. Jednak nie było w tym nic nadzwyczajnego, przecież zawsze wyglądałam olśniewająco, a doskonale skrojony materiał podkreślał tylko talię i sprawiał, że nogi wydawały się dłuższe. Włosy spięte miałam u góry, parę kosmyków wypadało i układało się w ładne loczki. Mój nadgarstek zdobiła złota bransoletka, wysadzana zielonymi kamieniami, a uszy podobne kolczyki. Kompletu powinien dopełniać jeszcze naszyjnik z dużym kryształem, ale wydawał mi się przesadą przy dosyć ozdobnej sukni. Całą ta biżuterię miałam po matce i bardzo ją lubiłam, chociaż daleko mi było do noszenia jej tylko na specjalne okazje - jak wtedy mogłabym się nią cieszyć?
Teleportowałam się pod galerię sztuki, jeszcze przed wejściem upewniając się, że wszystko leży jak powinno. Co prawda w szybie kamienicy moje odbicie było nieco zniekształcone, ale i tak mogłam stwierdzić, że nadal wyglądam idealnie. Weszłam do sali południowej, z dumnie uniesioną głową, zgarniając po drodze kieliszek szampana z którego upiłam maleńki łyczek. Prześlizgiwałam spojrzeniem po twarzach zebranych, kiwając znanych mi lordom i lady, jednak żadna z tych osób nie wydała mi się obecnie na tyle interesująca, by zamienić z nią parę słów. Bardziej przyciągały mnie orientalne obrazy, pociągnięcia pędzla nieznanych mi malarzy. A rozmówca - sam się znajdzie. Nie zamierzałam oczywiście spędzić tego wydarzenia całkowicie samotna, jednak wiedziałam, że prędzej czy później ktoś do mnie podejdzie - czy to zwabiony moją urodą, czy czymś zupełnie innym.
Przystanęłam przy całkiem realistycznym obrazie, oddającym piękno kwiatów wiśni. Takie chyba lubiłam najbardziej - abstrakcja zbytnio do mnie nie przemawiała. Podobała mi się natura, uchwycona od najładniejszej strony. W tle widziałam rozległe jezioro i więcej drzew w kolorze delikatnego różu. Do malowania użyto dużej ilości farby, jej warstwy widać było z bliska, można było wtedy zauważyć najmniejsze szczegóły. Napatrzywszy się na to dzieło przez chwilę, ruszyłam dalej z kieliszkiem w ręku. Moją uwagę przykuł wyjątkowo piękny naszyjnik, obok którego stał też nieznany mi lord w czerwonej szacie. Przyglądałam się biżuterii, wykonanie zachwycało i wyobrażałam sobie, że mając ją na szyi, należałoby założyć odpowiednio skromną suknie - żeby nie doprowadzić do przesytu.
Ubrałam się we fiołkową suknię, tylko odrobinę chcą przyćmić urodą wszelkie dzieła sztuki, mające dzisiaj zwracać uwagę gości. Jednak nie było w tym nic nadzwyczajnego, przecież zawsze wyglądałam olśniewająco, a doskonale skrojony materiał podkreślał tylko talię i sprawiał, że nogi wydawały się dłuższe. Włosy spięte miałam u góry, parę kosmyków wypadało i układało się w ładne loczki. Mój nadgarstek zdobiła złota bransoletka, wysadzana zielonymi kamieniami, a uszy podobne kolczyki. Kompletu powinien dopełniać jeszcze naszyjnik z dużym kryształem, ale wydawał mi się przesadą przy dosyć ozdobnej sukni. Całą ta biżuterię miałam po matce i bardzo ją lubiłam, chociaż daleko mi było do noszenia jej tylko na specjalne okazje - jak wtedy mogłabym się nią cieszyć?
Teleportowałam się pod galerię sztuki, jeszcze przed wejściem upewniając się, że wszystko leży jak powinno. Co prawda w szybie kamienicy moje odbicie było nieco zniekształcone, ale i tak mogłam stwierdzić, że nadal wyglądam idealnie. Weszłam do sali południowej, z dumnie uniesioną głową, zgarniając po drodze kieliszek szampana z którego upiłam maleńki łyczek. Prześlizgiwałam spojrzeniem po twarzach zebranych, kiwając znanych mi lordom i lady, jednak żadna z tych osób nie wydała mi się obecnie na tyle interesująca, by zamienić z nią parę słów. Bardziej przyciągały mnie orientalne obrazy, pociągnięcia pędzla nieznanych mi malarzy. A rozmówca - sam się znajdzie. Nie zamierzałam oczywiście spędzić tego wydarzenia całkowicie samotna, jednak wiedziałam, że prędzej czy później ktoś do mnie podejdzie - czy to zwabiony moją urodą, czy czymś zupełnie innym.
Przystanęłam przy całkiem realistycznym obrazie, oddającym piękno kwiatów wiśni. Takie chyba lubiłam najbardziej - abstrakcja zbytnio do mnie nie przemawiała. Podobała mi się natura, uchwycona od najładniejszej strony. W tle widziałam rozległe jezioro i więcej drzew w kolorze delikatnego różu. Do malowania użyto dużej ilości farby, jej warstwy widać było z bliska, można było wtedy zauważyć najmniejsze szczegóły. Napatrzywszy się na to dzieło przez chwilę, ruszyłam dalej z kieliszkiem w ręku. Moją uwagę przykuł wyjątkowo piękny naszyjnik, obok którego stał też nieznany mi lord w czerwonej szacie. Przyglądałam się biżuterii, wykonanie zachwycało i wyobrażałam sobie, że mając ją na szyi, należałoby założyć odpowiednio skromną suknie - żeby nie doprowadzić do przesytu.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Lawirowałem umiejętnie pośród zebranych w sali ludzi, przemieszczając się po cichu, czasami niemalże niewidocznie, od obrazu do obrazu. Mijałem znane i nieznane mi osobistości, kiwałem wdzięcznie głową, ściskałem męskie ręce, całowałem kobiece dłonie. Uśmiechałem się, zagadywałem na krótko, śmiałem się i kiwałem głową - wszystko to służyć miało grze pozorów. Nie mogłem spieprzyć. Umiejętnie więc ciągnąłem swoją grę, swój mały pokaz aktorski, nie ryzykując zbyt długiego kontaktu w celu zmniejszenia szans na wykrycie mej intrygi. Gdy tylko czułem, że tak powinienem postąpić - znów stawałem przy losowym obrazie i przyglądałem mu się z udawanym zaciekawieniem zakrapiającym o fascynację. W rzeczywistości prawdziwie interesowałem się tym, co widziałem, usiłując pojąć to, co nie było wprost ukazane. Często jednak kończyłem bez niczego; byłem zbyt ograniczony, by rzeczywiście rozumieć sztukę. A może nie było wcale tak źle jak myślałem?
Zdarzało mi się stawać w miejscu i przez krótką chwilę lustrować wzrokiem przybyłe panie, popijając w tym czasie łyk wina, które wdzięcznie zapełniało mój kieliszek. Piękno i dostojność kobiet tu będących zapierały dech w moich piersiach, jednak sprytnie to ukrywałem, nauczony doświadczeniem. Czasami przez myśl przechodził mi pomysł ponowienia mej zabawy, podejścia, zagadania, próby przypodobania się w celu znacznie bardziej niecnym niż zwykła rozmowa i poznanie "szlachetnej osobistości". Szybko jednak wybijałem sobie ten pomysł z głowy - zachowując zdrowy rozsądek. A wtedy pojawiła się ona.
Nie byłem pewny czy blask od niej bijący był obrazem z mej wyobraźni, czy rzeczywiście w jakiś sposób błyszczała. Na chwilę jednak skupiłem wzrok na jej osobie, pozwalając sobie na nieco dłuższą chwilę cieszenia mych oczy. Ocknąłem się po jakimś czasie i niemal natychmiast zwróciłem się w stronę obrazów, ponownie udając zainteresowanie, choć tym razem szło mi to znacznie gorzej. Me myśli samoistnie wracały w stronę przybyłej piękności, zaś oczy samoistnie kierowały się w jej stronę tylko po to, by zaraz uciec w innym kierunku, gdy orientowałem się, iż przez takie zachowanie mój plan może trafić szlag. Zdążyłem jednak zapamiętać niemalże cały jej ubiór, wygląd, a nawet rysy twarzy tylko po to, by prócz jej piękna dostrzec również złotą bransoletkę tkwiącą na jej nadgarstku. Przez chwilę przyszło mi do głowy, by to ją ukraść, odpuszczając sobie naszyjnik będący tak bardzo na widoku. Odpuściłem sobie jednak, wkrótce stając przy gablocie z moim przyszłym łupem. Wpatrywałem się w niego zawzięcie, umiejętnie udając zainteresowanie nim jako obiektem sztuki. A wtedy ona znów zmąciła mój spokój. Drgnąłem lekko, (mam nadzieję) niewidocznie, gdy stanęła obok mnie, ponownie mącąc mój spokój i opanowanie.
- Piękny jest, nieprawdaż? - Odezwałem się w końcu, celowo przedłużając samogłoski i nadając moim słowom zagraniczny akcent, chwilę później przeklinając samego siebie w myślach za uległość wobec jej piękna. Spojrzałem na nią z ukosa, uśmiechając się szarmancko, a zaraz potem przenosząc wzrok na naszyjnik w gablocie. - Mówią, że nosiła go sama Kleopatra, którą według mugolskich wierzeń była najpiękniejszą kobietą, która stąpała po ziemi. - Dodałem, częściowo zmyślając tę historię, częściowo korzystając z wiedzy na temat naszyjnika pozyskanej podczas moich przygotowań, a częściowo z tego, co zasłyszałem w egipcie. Przez głowę przechodziło mi tylko jedne pytanie -czy więc Kleopatra była równie piękna jak kobieta, która stała obok mnie?
Zdarzało mi się stawać w miejscu i przez krótką chwilę lustrować wzrokiem przybyłe panie, popijając w tym czasie łyk wina, które wdzięcznie zapełniało mój kieliszek. Piękno i dostojność kobiet tu będących zapierały dech w moich piersiach, jednak sprytnie to ukrywałem, nauczony doświadczeniem. Czasami przez myśl przechodził mi pomysł ponowienia mej zabawy, podejścia, zagadania, próby przypodobania się w celu znacznie bardziej niecnym niż zwykła rozmowa i poznanie "szlachetnej osobistości". Szybko jednak wybijałem sobie ten pomysł z głowy - zachowując zdrowy rozsądek. A wtedy pojawiła się ona.
Nie byłem pewny czy blask od niej bijący był obrazem z mej wyobraźni, czy rzeczywiście w jakiś sposób błyszczała. Na chwilę jednak skupiłem wzrok na jej osobie, pozwalając sobie na nieco dłuższą chwilę cieszenia mych oczy. Ocknąłem się po jakimś czasie i niemal natychmiast zwróciłem się w stronę obrazów, ponownie udając zainteresowanie, choć tym razem szło mi to znacznie gorzej. Me myśli samoistnie wracały w stronę przybyłej piękności, zaś oczy samoistnie kierowały się w jej stronę tylko po to, by zaraz uciec w innym kierunku, gdy orientowałem się, iż przez takie zachowanie mój plan może trafić szlag. Zdążyłem jednak zapamiętać niemalże cały jej ubiór, wygląd, a nawet rysy twarzy tylko po to, by prócz jej piękna dostrzec również złotą bransoletkę tkwiącą na jej nadgarstku. Przez chwilę przyszło mi do głowy, by to ją ukraść, odpuszczając sobie naszyjnik będący tak bardzo na widoku. Odpuściłem sobie jednak, wkrótce stając przy gablocie z moim przyszłym łupem. Wpatrywałem się w niego zawzięcie, umiejętnie udając zainteresowanie nim jako obiektem sztuki. A wtedy ona znów zmąciła mój spokój. Drgnąłem lekko, (mam nadzieję) niewidocznie, gdy stanęła obok mnie, ponownie mącąc mój spokój i opanowanie.
- Piękny jest, nieprawdaż? - Odezwałem się w końcu, celowo przedłużając samogłoski i nadając moim słowom zagraniczny akcent, chwilę później przeklinając samego siebie w myślach za uległość wobec jej piękna. Spojrzałem na nią z ukosa, uśmiechając się szarmancko, a zaraz potem przenosząc wzrok na naszyjnik w gablocie. - Mówią, że nosiła go sama Kleopatra, którą według mugolskich wierzeń była najpiękniejszą kobietą, która stąpała po ziemi. - Dodałem, częściowo zmyślając tę historię, częściowo korzystając z wiedzy na temat naszyjnika pozyskanej podczas moich przygotowań, a częściowo z tego, co zasłyszałem w egipcie. Przez głowę przechodziło mi tylko jedne pytanie -czy więc Kleopatra była równie piękna jak kobieta, która stała obok mnie?
Oliver Bott
Zawód : Złodziej i oszust do wynajęcia
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Bo większość ludzi to durnie. Więc trzeba to wykorzystać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czułam na sobie spojrzenia innych, doskonale wiedziałam, że obserwujących mnie par oczu było przynajmniej kilka. Jednak już od dawna nie peszyło mnie to ani trochę. Wiedziałam, że mają na co patrzeć. Zarówno mężczyźni, którzy często woleli spojrzeć w moją stronę niż na obecne przy ich boku partnerki, jaki i kobiety - przeważnie po prostu zazdrosne. Nie ułatwiałam im oderwania wzroku, doskonale wiedząc w jaki sposób podkreślić swoją urodę - niezbyt krzykliwe szaty, delikatny makijaż i fryzura, która akurat dzisiejszego dni odsłaniała szyję, pokazując jej idealną smukłość i lekko wystające obojczyki.
Towarzyszący mi przy naszyjniku mężczyzna również zwracał na siebie uwagę, przede wszystkim egzotyczną urodą. Większość tutaj obecnych była jednak tutejsza, a ich rysy twarzy dobrze wpasowywały się w tło, nawet jeśli znaczna większość należała do arystokracji, a więc i w ich wyglądzie dostrzec można było szlachetność. Nie znałam imienia towarzysza, jednak zgadywałam, że musiał być z Shafiqów, gdyż to oni wyróżniali się odmienna karnacją. Uśmiechnęłam się czarująco, kiedy ten się do mnie odezwał. Lubiłam rozmawiać z panami, którzy wydawali się bardziej podatni na mój urok, jednak o tym jeszcze nic więcej nie mogłam powiedzieć.
- To prawda, zwraca uwagę swoim bogactwem. Ta niezliczona liczba szczegółów i kamieni jest zachwycająca - odparłam, podobnie jak on przypatrując się wystawionej biżuterii. - Kleopatra? - To nazwisko obiło mi się o uszy, jednak musiało być to rzeczywiście mugolskie wierzenie, bo nie znałam żadnych szczegółów. Cóż, nie były potrzebne, aby móc miło pogawędzić. - Ciężko sobie wyobrazić, by naprawdę piękna kobieta potrzebowała aż takich ozdób. Mam wrażenie, że taka ilość kryształów mogłaby co najwyżej przyćmić prawdziwą urodę. Nie uważa lord? - Spojrzałam na niego, unosząc przy okazji dłoń, by odgarnąć kosmyk włosów, który drażnił policzek. Wymykał się ze starannego upięcia, oczywiście specjalnie, ale powinien zostać na swoim miejscu, tuż przy uchu. Zielone kamienie bransoletki kontrastowały z niebieskością moich tęczówek, jednocześnie sprawiając, że te wydawały się bardziej błękitne. Moje spojrzenie na dłużej spoczęło na mężczyźnie, nie ukrywałam wcale, że mu się przyglądam.
- Być może podobna biżuteria miała jedynie odwrócić uwagę od jakichś niedoskonałości? - spytałam i upiłam kolejny łyk szampana, zawieszając pytanie w przestrzeni. Wydawało mi się to oczywiste. Całą sztuką dobrania szat i dodatków, było uniknięcie przesytu, co wyglądałoby po prostu nieodpowiednio. - Czyżby lord zajmował się tego typu znaleziskami? - zadałam uprzejmie pytanie, nie zastanawiając się nawet ile prawdy było w tym co mówił, a co dopiero robił czy wyglądał... Nie miałam żadnych podstaw by nie zamienić parę słów z człowiekiem, wyglądającym (i niewątpliwie będącym!) na Shafiqa.
Towarzyszący mi przy naszyjniku mężczyzna również zwracał na siebie uwagę, przede wszystkim egzotyczną urodą. Większość tutaj obecnych była jednak tutejsza, a ich rysy twarzy dobrze wpasowywały się w tło, nawet jeśli znaczna większość należała do arystokracji, a więc i w ich wyglądzie dostrzec można było szlachetność. Nie znałam imienia towarzysza, jednak zgadywałam, że musiał być z Shafiqów, gdyż to oni wyróżniali się odmienna karnacją. Uśmiechnęłam się czarująco, kiedy ten się do mnie odezwał. Lubiłam rozmawiać z panami, którzy wydawali się bardziej podatni na mój urok, jednak o tym jeszcze nic więcej nie mogłam powiedzieć.
- To prawda, zwraca uwagę swoim bogactwem. Ta niezliczona liczba szczegółów i kamieni jest zachwycająca - odparłam, podobnie jak on przypatrując się wystawionej biżuterii. - Kleopatra? - To nazwisko obiło mi się o uszy, jednak musiało być to rzeczywiście mugolskie wierzenie, bo nie znałam żadnych szczegółów. Cóż, nie były potrzebne, aby móc miło pogawędzić. - Ciężko sobie wyobrazić, by naprawdę piękna kobieta potrzebowała aż takich ozdób. Mam wrażenie, że taka ilość kryształów mogłaby co najwyżej przyćmić prawdziwą urodę. Nie uważa lord? - Spojrzałam na niego, unosząc przy okazji dłoń, by odgarnąć kosmyk włosów, który drażnił policzek. Wymykał się ze starannego upięcia, oczywiście specjalnie, ale powinien zostać na swoim miejscu, tuż przy uchu. Zielone kamienie bransoletki kontrastowały z niebieskością moich tęczówek, jednocześnie sprawiając, że te wydawały się bardziej błękitne. Moje spojrzenie na dłużej spoczęło na mężczyźnie, nie ukrywałam wcale, że mu się przyglądam.
- Być może podobna biżuteria miała jedynie odwrócić uwagę od jakichś niedoskonałości? - spytałam i upiłam kolejny łyk szampana, zawieszając pytanie w przestrzeni. Wydawało mi się to oczywiste. Całą sztuką dobrania szat i dodatków, było uniknięcie przesytu, co wyglądałoby po prostu nieodpowiednio. - Czyżby lord zajmował się tego typu znaleziskami? - zadałam uprzejmie pytanie, nie zastanawiając się nawet ile prawdy było w tym co mówił, a co dopiero robił czy wyglądał... Nie miałam żadnych podstaw by nie zamienić parę słów z człowiekiem, wyglądającym (i niewątpliwie będącym!) na Shafiqa.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Można powiedzieć, że oboje się wyróżnialiśmy. Śmieszniejszą kwestią było natomiast, że choć oboje wybijaliśmy się w pewien sposób pośród wszystkich obecnych tu ludzi - sami w sobie stanowiliśmy tak wyraźny kontrast, że aż mnie to bawiło. Ona - o jasnych włosach, bladej cerze, delikatnej, ale wyjątkowej urodzie, zdająca się wręcz lśnić, błyszczeć; ja natomiast - ciemnoskóry, ciemnowłosy, zdecydowanie wyróżniający się kolorem skóry, ale także odzieniem o nieco odmiennym wyglądzie niż większość tych, które ubierali inni. Czy była więc jakakolwiek szansa na to, że minęlibyśmy się w tej sali, nie zauważając się nawzajem? Nie sądzę.
Nie zdziwiłem się więc, gdy w końcu stanęliśmy obok siebie, gdy w końcu jedno spojrzało na drugie, a słowa uleciały z naszych ust i w ten sposób rozpoczęła się dyskusja. Pewien rodzaj satysfakcji zapalił się iskrą w moim wnętrzu, gdy rzucałem jej co jakiś czas spojrzenia, wychwytując to również i u niej. Starałem się jednak większą uwagę poświęcać wystawie i naszyjnikowi - nie mogłem dać po sobie poznać, że jej osoba interesowała mnie równie mocno, jak nie bardziej. Rozmowa o naszyjniku z gabloty oraz o Kleopatrze pozwoliła mi na nieco większą swobodę.
Kleopatra... ja sam mało o niej wiedziałem, lecz niedawna podróż pozwoliła mi na poznanie pewnych faktów. Nie sądziłem, że moja niedawna podróż przyniesie mi korzyści, nie po tym wszystkim co działo się na jej końcu. A jednak - wiedza, którą z niej wyniosłem. Życie niosło za sobą niespodzianki i ciągle się o tym przekonywałem.
- Niestety żyła zbyt długo przede mną, bym mógł ją poznać osobiście, a więc nie mogę potwierdzić ani zaprzeczyć tym plotkom. - Odpowiedziałem spokojnie, używając dość prostego słownictwa i celowo nadając mym słowom odpowiedni akcent. Czy miała pochwycić haczyk, czy ja miałem wyłożyć się na czymś stosunkowo prostym? Czas miał pokazać. Przyjrzałem się jej nieco bardziej pewnie niż przedtem, pozwalając sobie na to tak samo jak ona pozwalała sobie na przyglądanie się mi. Pozwoliło mi to na lepsze zrozumienie sensu jej słów. Ona sama - piękna, niemalże lśniąca, ubrana można by powiedzieć dość skromnie. Czy rzeczywiście nie chciała w ten sposób przyćmiewać swej urody?
- Jeżeli by się nad tym zastanowić - to może być w tym sporo racji. Słyszałem, że Kleopatra zażywała częstych kąpieli w kozim mleku, co miało być bezpośrednią przyczyną jej piękna. Widocznie więc jej piękno nie było całkiem naturalne, a biżuteria mogła być jednym z elementów, które jej go dodawały.
Uśmiechnąłem się, spoglądając na naszyjnik, a potem bezpośrednio odwracając się do mojej rozmóczyni. Byłem od niej wyższy, a więc spojrzałem na nią z góry z pewną dozą zainteresowania.
- Zajmuję się handlem. Egipt jest dla wielu światem ciągle nieznanym, egzotycznym, bardzo interesującym. A to przynosi zyski.- Skłamałem. Nie mogłem wymyślić coś innego, wszystko wiązało się z dużo większym ryzykiem poniesienia porażki. W Egipcie zadawalem się z handlowcami, a więc wiedziałem co nieco o nich, o ich pracy. To dawało mi pewien w miarę pewny grunt do stąpania po nim. Nie był jednak na tyle pewny, bym chciał to ciągnąć dalej.
- Czy niegrzecznym będzie jeżeli zapytam Lady o to samo? Zajmuje sie Lady sztuką? Jest Lady malarką? A może coś zupełnie innego? - Zgrabnie przekierowałem rozmowę na inne tory, z pewnością bardziej ją satysfakcjonujące - na nią.
Nie zdziwiłem się więc, gdy w końcu stanęliśmy obok siebie, gdy w końcu jedno spojrzało na drugie, a słowa uleciały z naszych ust i w ten sposób rozpoczęła się dyskusja. Pewien rodzaj satysfakcji zapalił się iskrą w moim wnętrzu, gdy rzucałem jej co jakiś czas spojrzenia, wychwytując to również i u niej. Starałem się jednak większą uwagę poświęcać wystawie i naszyjnikowi - nie mogłem dać po sobie poznać, że jej osoba interesowała mnie równie mocno, jak nie bardziej. Rozmowa o naszyjniku z gabloty oraz o Kleopatrze pozwoliła mi na nieco większą swobodę.
Kleopatra... ja sam mało o niej wiedziałem, lecz niedawna podróż pozwoliła mi na poznanie pewnych faktów. Nie sądziłem, że moja niedawna podróż przyniesie mi korzyści, nie po tym wszystkim co działo się na jej końcu. A jednak - wiedza, którą z niej wyniosłem. Życie niosło za sobą niespodzianki i ciągle się o tym przekonywałem.
- Niestety żyła zbyt długo przede mną, bym mógł ją poznać osobiście, a więc nie mogę potwierdzić ani zaprzeczyć tym plotkom. - Odpowiedziałem spokojnie, używając dość prostego słownictwa i celowo nadając mym słowom odpowiedni akcent. Czy miała pochwycić haczyk, czy ja miałem wyłożyć się na czymś stosunkowo prostym? Czas miał pokazać. Przyjrzałem się jej nieco bardziej pewnie niż przedtem, pozwalając sobie na to tak samo jak ona pozwalała sobie na przyglądanie się mi. Pozwoliło mi to na lepsze zrozumienie sensu jej słów. Ona sama - piękna, niemalże lśniąca, ubrana można by powiedzieć dość skromnie. Czy rzeczywiście nie chciała w ten sposób przyćmiewać swej urody?
- Jeżeli by się nad tym zastanowić - to może być w tym sporo racji. Słyszałem, że Kleopatra zażywała częstych kąpieli w kozim mleku, co miało być bezpośrednią przyczyną jej piękna. Widocznie więc jej piękno nie było całkiem naturalne, a biżuteria mogła być jednym z elementów, które jej go dodawały.
Uśmiechnąłem się, spoglądając na naszyjnik, a potem bezpośrednio odwracając się do mojej rozmóczyni. Byłem od niej wyższy, a więc spojrzałem na nią z góry z pewną dozą zainteresowania.
- Zajmuję się handlem. Egipt jest dla wielu światem ciągle nieznanym, egzotycznym, bardzo interesującym. A to przynosi zyski.- Skłamałem. Nie mogłem wymyślić coś innego, wszystko wiązało się z dużo większym ryzykiem poniesienia porażki. W Egipcie zadawalem się z handlowcami, a więc wiedziałem co nieco o nich, o ich pracy. To dawało mi pewien w miarę pewny grunt do stąpania po nim. Nie był jednak na tyle pewny, bym chciał to ciągnąć dalej.
- Czy niegrzecznym będzie jeżeli zapytam Lady o to samo? Zajmuje sie Lady sztuką? Jest Lady malarką? A może coś zupełnie innego? - Zgrabnie przekierowałem rozmowę na inne tory, z pewnością bardziej ją satysfakcjonujące - na nią.
Oliver Bott
Zawód : Złodziej i oszust do wynajęcia
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Bo większość ludzi to durnie. Więc trzeba to wykorzystać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ciężko było powiedzieć, by ten mężczyzna spodobał mi się w sensie fizycznym, to nie był raczej mój typ urody, jednak rzeczywiście wyróżniał się na tyle, że ciężko było nie zwrócić na niego uwagi. Egzotyczna uwaga przyciągała oko i nawet z Shafiqami zamieszkującymi Wielką Brytanię, wciąż był to na tyle niezwykły widok, że ciężko było się nie gapić. Ja oczywiście tego nie robiłam, dobre wychowanie na to nie pozwalało, tylko zerkałam ukradkiem, kiedy już stanęłam obok, ewentualnie wykorzystywałam charakterystyczny dla kobiet, szeroki kąt widzenia. Mogłam więc udawać, że spoglądam na obraz obok, podczas gdy patrzyłam w miejsce kawałek dalej. Byłam z natury ciekawą osobą, więc całkiem nieźle opanowałam sztukę przyglądania się, kiedy tego robić nie powinnam.
Nie wiedziałam, że mój towarzysz mógłby kłamać, toteż nie doszukiwałam się w jego słowach nieprawdy. Zapewne użycie złych słów czy akcentu, łatwo uszłoby mojej uwadze. Nie miałam przecież powodów nie wierzyć, było to dla mnie jedynie miła, niezobowiązująca pogawędka, która miała umilić oglądanie eksponatów. Wiedziałam wiele o historii, jednak ta egipska, a zwłaszcza mugolska, była mi zupełnie obca. Przebrany Bott mógłby mi wcisnąć wiele opowieści, które uznałabym za prawdziwe... albo po prostu za wymyślone przez mugoli i zabawne. Oni w końcu byli tacy dziwni.
- Kozim mleku? Brzmi to zupełnie jak jakiegoś rodzaju eliksiry, a biżuteria jak zaczarowana. Jest lord pewien, że ta Kleopatra nie była czarownicą? - zapytałam rozbawiona. Traktowałam to raczej jako bajki, niespecjalnie interesowały mnie mugolskie historie. Z jakiegoś jednak powodu postanowiono wystawić tutaj ten naszyjnik, a trudno było mi sobie wyobrazić, żeby w tego typu galerii prezentowano typowo mugolskie przedmioty.
Nie wiedziałam czy jakiegoś rodzaju biżuteria rzeczywiście mogłaby przyćmić moją urodę - raczej nie. Swoim stylem pokazywałam jednak, że niewiele mi potrzeba, by wyglądać pięknie. Dumnie prezentowałam innym arystokratkom, że w przeciwieństwie do nich, u mnie chodzi o bycie naturalną, a nie obwieszanie się mnóstwem kamieni. Wiedziałam co prawda, że nikogo w czyich żyła płynęła szlachetna krew nie można było nazwać brzydkim, istniały jednak różnego rodzaju piękna - to moje były przyciągające samo w sobie. Nie wykorzystywałam go na co dzień, bez większego powodu lub zachcianki, jednak wydawało się ono rozpylać w ten dziwny sposób, że działa na niektórych mężczyzn.
- Czyżby lord samodzielnie pozyskał niektóre z tych dzieł sztuki? - spytałam, być może z tego powodu tutaj był? Ktoś musiał w końcu sprowadzić te wszystkie obrazy, biżuterię, rzeźby. - Och nie, nie zajmuję się sztuką. Lubię co prawda ją oglądać, jednak to wszystko. Na co dzień robię coś bardziej ambitnego. Nie żebym ujmowała tym wszystkim obrazom, przyjemnie na nie popatrzeć. - Miałam nadzieję go nie urazić, chociaż dopiero potem pomyślałam, że tak mogło być. Nie wiedziałam też jakiego rodzaju jest mężczyzną, niektórzy uważali pracę, prawdziwą pracę, za uwłaczającą dla szlachcianki. - Pasjonuję raczej polityką - przyznałam, przecież to nie był jakiś sekret, a ja sama nie uważałam, bym robiła coś złego. Wręcz przeciwnie - byłam z tego dumna.
Nie wiedziałam, że mój towarzysz mógłby kłamać, toteż nie doszukiwałam się w jego słowach nieprawdy. Zapewne użycie złych słów czy akcentu, łatwo uszłoby mojej uwadze. Nie miałam przecież powodów nie wierzyć, było to dla mnie jedynie miła, niezobowiązująca pogawędka, która miała umilić oglądanie eksponatów. Wiedziałam wiele o historii, jednak ta egipska, a zwłaszcza mugolska, była mi zupełnie obca. Przebrany Bott mógłby mi wcisnąć wiele opowieści, które uznałabym za prawdziwe... albo po prostu za wymyślone przez mugoli i zabawne. Oni w końcu byli tacy dziwni.
- Kozim mleku? Brzmi to zupełnie jak jakiegoś rodzaju eliksiry, a biżuteria jak zaczarowana. Jest lord pewien, że ta Kleopatra nie była czarownicą? - zapytałam rozbawiona. Traktowałam to raczej jako bajki, niespecjalnie interesowały mnie mugolskie historie. Z jakiegoś jednak powodu postanowiono wystawić tutaj ten naszyjnik, a trudno było mi sobie wyobrazić, żeby w tego typu galerii prezentowano typowo mugolskie przedmioty.
Nie wiedziałam czy jakiegoś rodzaju biżuteria rzeczywiście mogłaby przyćmić moją urodę - raczej nie. Swoim stylem pokazywałam jednak, że niewiele mi potrzeba, by wyglądać pięknie. Dumnie prezentowałam innym arystokratkom, że w przeciwieństwie do nich, u mnie chodzi o bycie naturalną, a nie obwieszanie się mnóstwem kamieni. Wiedziałam co prawda, że nikogo w czyich żyła płynęła szlachetna krew nie można było nazwać brzydkim, istniały jednak różnego rodzaju piękna - to moje były przyciągające samo w sobie. Nie wykorzystywałam go na co dzień, bez większego powodu lub zachcianki, jednak wydawało się ono rozpylać w ten dziwny sposób, że działa na niektórych mężczyzn.
- Czyżby lord samodzielnie pozyskał niektóre z tych dzieł sztuki? - spytałam, być może z tego powodu tutaj był? Ktoś musiał w końcu sprowadzić te wszystkie obrazy, biżuterię, rzeźby. - Och nie, nie zajmuję się sztuką. Lubię co prawda ją oglądać, jednak to wszystko. Na co dzień robię coś bardziej ambitnego. Nie żebym ujmowała tym wszystkim obrazom, przyjemnie na nie popatrzeć. - Miałam nadzieję go nie urazić, chociaż dopiero potem pomyślałam, że tak mogło być. Nie wiedziałam też jakiego rodzaju jest mężczyzną, niektórzy uważali pracę, prawdziwą pracę, za uwłaczającą dla szlachcianki. - Pasjonuję raczej polityką - przyznałam, przecież to nie był jakiś sekret, a ja sama nie uważałam, bym robiła coś złego. Wręcz przeciwnie - byłam z tego dumna.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Korczyłem po cienkiej linie i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Nie miałem pojęcia na ile jestem dla niej przekonujący, a na ile ona jest bystra. Nie miałem pojęcia czy w niektórych momentach nie wychylałem się niebezpiecznie ponad krawędź o nazwie ,,zdemaskowanie". Czułem jednak te przyjemne mrowienie w koniuszkach palców, te mrówki rozchodzące się po moim wnętrzu - adrenalina, podekscytowanie. Lubiłem ryzykowne sytuacje, lubiłem czuć tę nutkę niepewności, zagrożenia. Tak jak w tej chwili kroczyć po cienkiej linie dumnie, z podniesioną głową i starać się nie upaść. A jeżeli tak - to podnieść się jak najszybciej i jeszcze szybciej uciec.
Zaśmiałem się słysząc jej słowa. Trochę naturalnie, trochę sztucznie, jednak nie znała mnie na tyle, by potrafić to określić. Spojrzałem na nią kątem oka, a na mej egzotycznie wyglądającej twarzy rysował się uśmiech.
- Również się nad tym zastanawiałem. Kleopatra brzmi mi na czarownicę, lub chociażby kogoś, kto miał kontakty w czarodziejskim świecie.
Tak naprawdę to nie. Nigdy nie zastanawiałem się nad Kleopatrą i jej pochodzeniem. Właściwie to w pierwszym momencie po usłyszeniu tej historii, odrzuciłem ją w kąt mej pamięci nie sądząc, że jeszcze kiedykolwiek mi się przyda. Przydała się. I to szybciej niż mógłbym sądzić.
Wpatrywałem się w naszyjnik zawzięcie, a jego połysk i piękno cieszyły moje oczy. W ten sposób udawało mi się nie przyglądać tak często mojej towarzyszce, choć jej piękno przyciągało mnie równie mocno. Jak nie bardziej. Fakt ten był dla mnie jednak na tyle niebeczpieczny, że broniłem się przed tym ile sił. Nie przyszedłem tu po to, aby wyrywać szlachcianki. Moim łupem tym razem miało być coś zupełnie innego. A jednak. Jej uroda i pewna aura, którą dookoła siebie roztaczała, a której ja byłem zupełnie nieświadomy - sprawiały, że bardzo ciężko było mi się skupić na pierwotnym planie.
I na wyjściu z sytuacji, bowiem pytanie, które uleciało z jej ust było o wiele bardziej niebezpieczne, niż mogłaby się tego spodziewać. Mogłem skłamać, mogłem przyznać jej rację i brnąć w to dalej. Wiedziałem jednak, że byłby to bardzo ryzykowny krok prosto w bagno. I choć lubiłem ryzyko - tym razem nie mogłem sobie na nie pozwolić.
- Chciałbym powiedzieć, że tak, aby w ten sposób zaimponować, Lady, lecz niestety byłoby to okrutne kłamstwo. - Stwierdziłem, wywołując na mej twarzy przepraszający uśmiech. Wysłuchałem jej słów, kiwając głową z przejęciem, zainteresowaniem. Tak naprawdę miałem głęboko w powarzaniu czym się zajmowała. Była szlachcianką, więc albo nie robiła kompletnie nic i czekała na swego księcia z bajki (bądź już go miała), albo zajmowała się czymś kobiecym, albo była z tych, które porywały się na nieco ambitniejsze, mniej kobiece zajęcia. Okazało się, że moja rozmówczyni była przedstawicielką opcji numer trzy.
- Polityką? Rozumiem. Brzmi jak niecodzienne zajęcie dla kobiet, Lady... ? - Spojrzałem na nią wyczekująco, oczekując przedstawienia się. Przecież nawet nie wiedziałem z kim mam do czynienia, prawda? A to mogłoby się okazać bardzo pomocne. Musiałem też obmyślić plan jak odwrócić jej uwagę, by móc w spokoju zająć się kradzieżą naszyjnika. Choć czy napewno nadal tego chciałem...?
Zaśmiałem się słysząc jej słowa. Trochę naturalnie, trochę sztucznie, jednak nie znała mnie na tyle, by potrafić to określić. Spojrzałem na nią kątem oka, a na mej egzotycznie wyglądającej twarzy rysował się uśmiech.
- Również się nad tym zastanawiałem. Kleopatra brzmi mi na czarownicę, lub chociażby kogoś, kto miał kontakty w czarodziejskim świecie.
Tak naprawdę to nie. Nigdy nie zastanawiałem się nad Kleopatrą i jej pochodzeniem. Właściwie to w pierwszym momencie po usłyszeniu tej historii, odrzuciłem ją w kąt mej pamięci nie sądząc, że jeszcze kiedykolwiek mi się przyda. Przydała się. I to szybciej niż mógłbym sądzić.
Wpatrywałem się w naszyjnik zawzięcie, a jego połysk i piękno cieszyły moje oczy. W ten sposób udawało mi się nie przyglądać tak często mojej towarzyszce, choć jej piękno przyciągało mnie równie mocno. Jak nie bardziej. Fakt ten był dla mnie jednak na tyle niebeczpieczny, że broniłem się przed tym ile sił. Nie przyszedłem tu po to, aby wyrywać szlachcianki. Moim łupem tym razem miało być coś zupełnie innego. A jednak. Jej uroda i pewna aura, którą dookoła siebie roztaczała, a której ja byłem zupełnie nieświadomy - sprawiały, że bardzo ciężko było mi się skupić na pierwotnym planie.
I na wyjściu z sytuacji, bowiem pytanie, które uleciało z jej ust było o wiele bardziej niebezpieczne, niż mogłaby się tego spodziewać. Mogłem skłamać, mogłem przyznać jej rację i brnąć w to dalej. Wiedziałem jednak, że byłby to bardzo ryzykowny krok prosto w bagno. I choć lubiłem ryzyko - tym razem nie mogłem sobie na nie pozwolić.
- Chciałbym powiedzieć, że tak, aby w ten sposób zaimponować, Lady, lecz niestety byłoby to okrutne kłamstwo. - Stwierdziłem, wywołując na mej twarzy przepraszający uśmiech. Wysłuchałem jej słów, kiwając głową z przejęciem, zainteresowaniem. Tak naprawdę miałem głęboko w powarzaniu czym się zajmowała. Była szlachcianką, więc albo nie robiła kompletnie nic i czekała na swego księcia z bajki (bądź już go miała), albo zajmowała się czymś kobiecym, albo była z tych, które porywały się na nieco ambitniejsze, mniej kobiece zajęcia. Okazało się, że moja rozmówczyni była przedstawicielką opcji numer trzy.
- Polityką? Rozumiem. Brzmi jak niecodzienne zajęcie dla kobiet, Lady... ? - Spojrzałem na nią wyczekująco, oczekując przedstawienia się. Przecież nawet nie wiedziałem z kim mam do czynienia, prawda? A to mogłoby się okazać bardzo pomocne. Musiałem też obmyślić plan jak odwrócić jej uwagę, by móc w spokoju zająć się kradzieżą naszyjnika. Choć czy napewno nadal tego chciałem...?
Oliver Bott
Zawód : Złodziej i oszust do wynajęcia
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Bo większość ludzi to durnie. Więc trzeba to wykorzystać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To nie tak, że nie byłam bystra - bo byłam, gdybym tylko wiedziała, że ktoś chce mnie oszukać, zapewne przyglądałabym mu się o wiele wnikliwiej, tak samo w sytuacji jakiegokolwiek ryzyka czy zagrożenia. Tutaj jednak czułam się swobodnie, wśród swoich, nie miałam czego się obawiać, bo najciekawsze co mogło mnie spotkać to miła rozmowa z niezwykle egzotycznie wyglądającym mężczyzną. Być może Oliver nie zdawał sobie sprawy na jak wiele może sobie pozwolić, kiedy wszyscy traktowali go jak swojego, albo może doskonale o tym wiedział, ale stres i poczucie niepewności i tak nie odstępowało. To rzeczywiście mogłoby stać się niebezpieczną grą, gdyby ktokolwiek się zorientował jakie są jego prawdziwe intencje. Jednak w moich oczach nie czaił się ani cień podejrzliwości, raczej rozbawienie.
Nie mogłam nie zauważyć jak wpatruje się w naszyjnik, co było o tyle dziwne, że byłabym przekonana, że moja osoba o wiele bardzie przyciąga spojrzenie. Wyczułam wcześniej, że był podatny na mój urok, chociaż ten w obecnej chwili nie miał w sobie nic więcej niż zazwyczaj.
- Wydaje się lord bardzo zainteresowany tą biżuterią - zauważyłam. - Nie pomyślałabym, że może aż tak przyciągać uwagę. - Uśmiechnęłam się czarująco, prześlizgując wzrokiem po naszyjniku, by potem zatrzymać spojrzenie na mym towarzyszu. Skinęłam głową, myśląc, że w takim razie jest tutaj po prostu z powodu zainteresowań - to i tak lepszy powód niż mój.
Jego ton głosu był na tyle nieokreślony, że ciężko było mi powiedzieć czy mój zawód bardziej go zniesmaczył czy mu zaimponował, albo może po prostu żadna z tych opcji nie była prawdziwa? Mówił jakby zbyt obojętnie, co sprawiło, że zawahałam się nim zdradziłam swoje nazwisko.
I już nie miałam okazji tego zrobić, bowiem moją uwagę przyciągnęło zamieszanie w głębi sali. Wyglądało na to, że z jakiegoś zaczarowanego, egipskiego artefaktu nie dość umiejętnie zdjęto klątwę i postanowił się uaktywnić akurat teraz, z sobie tylko znanego powodu. Na razie nie wyglądało to bardzo groźnie, jedynie szyba za którą się znajdował zaczęła hałaśliwie pękać, to jednak wystarczyło, by większość zebranych patrzyła w tamto miejsce z mniejszym lub większym przerażeniem.
- Czy to... częste zjawisko? - zwróciłam się do lorda Shafiqa, na pewno wiedział takie rzeczy. Mój głos słabo przebijał się przez rosnący gwar przestraszonych osób, szczególnie tych, którzy znajdowali się najbliżej artefaktu i próbowali się stamtąd odsunąć, co okazało się dosyć trudne, bo ludzie stojący dalej wcale nie mieli ochoty się ruszyć.
Nie mogłam nie zauważyć jak wpatruje się w naszyjnik, co było o tyle dziwne, że byłabym przekonana, że moja osoba o wiele bardzie przyciąga spojrzenie. Wyczułam wcześniej, że był podatny na mój urok, chociaż ten w obecnej chwili nie miał w sobie nic więcej niż zazwyczaj.
- Wydaje się lord bardzo zainteresowany tą biżuterią - zauważyłam. - Nie pomyślałabym, że może aż tak przyciągać uwagę. - Uśmiechnęłam się czarująco, prześlizgując wzrokiem po naszyjniku, by potem zatrzymać spojrzenie na mym towarzyszu. Skinęłam głową, myśląc, że w takim razie jest tutaj po prostu z powodu zainteresowań - to i tak lepszy powód niż mój.
Jego ton głosu był na tyle nieokreślony, że ciężko było mi powiedzieć czy mój zawód bardziej go zniesmaczył czy mu zaimponował, albo może po prostu żadna z tych opcji nie była prawdziwa? Mówił jakby zbyt obojętnie, co sprawiło, że zawahałam się nim zdradziłam swoje nazwisko.
I już nie miałam okazji tego zrobić, bowiem moją uwagę przyciągnęło zamieszanie w głębi sali. Wyglądało na to, że z jakiegoś zaczarowanego, egipskiego artefaktu nie dość umiejętnie zdjęto klątwę i postanowił się uaktywnić akurat teraz, z sobie tylko znanego powodu. Na razie nie wyglądało to bardzo groźnie, jedynie szyba za którą się znajdował zaczęła hałaśliwie pękać, to jednak wystarczyło, by większość zebranych patrzyła w tamto miejsce z mniejszym lub większym przerażeniem.
- Czy to... częste zjawisko? - zwróciłam się do lorda Shafiqa, na pewno wiedział takie rzeczy. Mój głos słabo przebijał się przez rosnący gwar przestraszonych osób, szczególnie tych, którzy znajdowali się najbliżej artefaktu i próbowali się stamtąd odsunąć, co okazało się dosyć trudne, bo ludzie stojący dalej wcale nie mieli ochoty się ruszyć.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ni stąd, ni zowąd zmaterializował się przed galerią sztuki. Bez marynarki, w samej kraciastej, znoszonej koszuli, wepchniętej w w beżowe pantalony, które mimo upływu lat wciąż z dumą zakładał na ważniejsze okazje. Spojrzał w dół, miał jeszcze swoje przetarte trzewiki, a obok nich zupełnie niepozornie leżał jego ulubiony kapelusz. Można było go nazwać staroświecki, to jedno, mógłby się do tego przyznać, ale żeby mu zarzucić, że nie potrafi się ubrać, to obelga. Zdaje się, że właśnie o to się kłócił z juniorem, Philbert nalegał aby ojciec przebrał się przed wyjściem na obiad do rodziców jego narzeczonej; nie pamiętał już wyniku tego sporu, chyba zamierzał obrócić się na pięcie i wyjść, oddalając się od tych dziwacznych zarzutów, acz w następnej chwili - hops, trzask - patrzył na front budynku przypominającego teatr. Pogłowił się troszkę, porozglądał i uznał, że dobrze zrobi mała nauczka dla krytyków jego gustu. A więc jak pomyślał, tak zrobił i poczłapał ku schodkom. Bywał zmęczony, nie miał przy sobie swojej laski, serce miał jednak młodzieńcze i obyło się bez proszenia o pomoc. Z ognikami ciekawości w oczach przywitał opis wystawy na samym wejściu, wnioskując, iż miał się właśnie załapać na jakiś wernisaż. Poświęcił dwie minutki na układanie rzadkich włosów w lustrze, które zapewne miało służyć dekoracji i w końcu na tyle zwrócił czyjąś uwagę, że dla świętego spokoju przepuszczono go dalej. To zawsze działało, wystarczyło postarać się o pewne braki w uroku i raz, dwa ktoś się nad tobą litował; ta młodzież. Emerytowany historyk niespecjalnie przejmował się opinią innych, więc śmiało korzystał z wszelkich przywilejów. Udawał, że czegoś zapomniał. Uśmiechał się uroczo, umyślnie myląc nieznajomą ze swoją córką. O, nawet wywalczył martini od jednego miłego pracownika wystawy.
Niespiesznie sączył drink, spacerując po salce, do której prowadził przedsionek. Z roztargnieniem poprawił okularki, usiłując rozpoznać być może jakieś dzieło. Kiedyś swojej żonie kupował podobne prezenty, czasem coś przywoził ze swoich wypraw, lecz dziś to należało do jego dawnego życia. Kiedy magia była fascynacją, dni opływały w doskonałe przygody, a zakończona wojna dawała nadzieję. Odbudowywali Londyn ciężką pracą, wciąż trzymał kontakt z towarzyszami, których wtedy poznał, bezsenne noce zaś przepełnione były śnieniem na jawie. Przynajmniej wciąż mieli sztukę. Dopóki poiła ona serca urokiem, mogli się czegoś trzymać. Ponad obrazami i okazami biżuterii było coś innego. Spacerując powoli po salce kątem oka przyglądał się gromadkom nieznajomym, łowiąc ich słowa i co jakiś czas wydając z siebie rozbawiony pomruk. Dopiero z reakcji jakiejś młodej pary wyczytał, że zaczynało się robić jeszcze ciekawiej. Sączył dalej swój alkohol, pozostając zupełnie spokojnym. Odwrócił się, by dojrzeć o co ten cały hałas, ale na drodze stanęła mu jasnowłosa kobieta z panem o dość niespotykanej urodzie. Zamiast się przepychać, zdecydował się wczuć w rolę zmartwionego staruszka. Odchrząknął i odezwał się:
- Przepraszam, panienko, to chyba niebezpieczne. - Wysunął się obok niej, nie zdając sobie sprawy, że jest szlachcianką. Nie przejmował się podobnym rozróżnieniem, dla niego wszyscy byli na równi. No, i wzrok miał już nie ten. - Czy panienka wie, gdzie jesteśmy?
On orientował się tylko mniej więcej. W sumie nie był pewien, w której dzielnicy wylądował, gdy kapryśna teleportacja znów go nie usłuchała.
Niespiesznie sączył drink, spacerując po salce, do której prowadził przedsionek. Z roztargnieniem poprawił okularki, usiłując rozpoznać być może jakieś dzieło. Kiedyś swojej żonie kupował podobne prezenty, czasem coś przywoził ze swoich wypraw, lecz dziś to należało do jego dawnego życia. Kiedy magia była fascynacją, dni opływały w doskonałe przygody, a zakończona wojna dawała nadzieję. Odbudowywali Londyn ciężką pracą, wciąż trzymał kontakt z towarzyszami, których wtedy poznał, bezsenne noce zaś przepełnione były śnieniem na jawie. Przynajmniej wciąż mieli sztukę. Dopóki poiła ona serca urokiem, mogli się czegoś trzymać. Ponad obrazami i okazami biżuterii było coś innego. Spacerując powoli po salce kątem oka przyglądał się gromadkom nieznajomym, łowiąc ich słowa i co jakiś czas wydając z siebie rozbawiony pomruk. Dopiero z reakcji jakiejś młodej pary wyczytał, że zaczynało się robić jeszcze ciekawiej. Sączył dalej swój alkohol, pozostając zupełnie spokojnym. Odwrócił się, by dojrzeć o co ten cały hałas, ale na drodze stanęła mu jasnowłosa kobieta z panem o dość niespotykanej urodzie. Zamiast się przepychać, zdecydował się wczuć w rolę zmartwionego staruszka. Odchrząknął i odezwał się:
- Przepraszam, panienko, to chyba niebezpieczne. - Wysunął się obok niej, nie zdając sobie sprawy, że jest szlachcianką. Nie przejmował się podobnym rozróżnieniem, dla niego wszyscy byli na równi. No, i wzrok miał już nie ten. - Czy panienka wie, gdzie jesteśmy?
On orientował się tylko mniej więcej. W sumie nie był pewien, w której dzielnicy wylądował, gdy kapryśna teleportacja znów go nie usłuchała.
I show not your face but your heart's desire
Ostatnio zmieniony przez Ain Eingarp dnia 03.05.18 11:47, w całości zmieniany 1 raz
Zamieszanie robiło się coraz większe. Z niepokojem obserwowałam co działo się z eksponatem, podobnie jak połowa zebranych - druga połowa już rozpoczęła panikę, przepychając się do wyjścia, byle dalej od artefaktu, byle szybciej znaleźć się na zewnątrz. Przy tym wszystkim zupełnie nie zachowywali się jak czystokrwiści czarodzieje, którymi, byłam prawie pewna, musieli być. Lord Shafiq, wciąż stojący u mojego boku, nie przejmował się tak jakbym po nim tego oczekiwała. Jak na prawdziwego dżentelmena przystało, powinien zapewnić mi bezpieczne wyjście z tego miejsca, podczas gdy dalej wydawał się bardziej zainteresowany naszyjnikiem, niż moją osobą - cóż za niedorzeczność! Miałam właśnie zwrócić na siebie jego uwagę i na głos wyrazić swoje niezadowolenie, kiedy obok dało się słyszeć chrząknięcie i niewyraźny w tych harmidrze głos. Tuż obok stał staruszek - niewysoki, ale ze względu na moje niezbyt wiele centymetrów, to ja niemal dorównywałam mu wzrostem. Zlustrowałam go w jednej chwili, szybko zauważając znoszony strój, jakiego powstydziłby się przecież każdy przyzwoity lord. Mimo wszystko był tutaj, a mało kto z obecnych nie mógł pochwalić się chociaż w miarę przyzwoitym urodzeniem, dlatego wypadało być uprzejmym dla każdego - nigdy nic nie wiadomo. Uśmiechnęłam się uprzejmie, nie wiedząc w pierwszej chwili czy staruszek chciał mi zwrócić uwagę niczym dobry dziadek, czy może obawiał się o swoje bezpieczeństwo.
- Proszę się nie obawiać, na pewno nie jest to nic aż tak niebezpiecznego. Zaraz odpowiednie osoby się tym zajmą. - Chciałam go uspokoić, chociaż sama miałam przejęty głos, bo nie wiedziałam co może się stać. Nie wierzyłam we własne słowa, szczególnie, że uprzejmy wcześniej lord Shafiq dalej nie był zainteresowany uratowaniem mnie stąd. - Zdaje się, że jesteśmy w sali południowej. Zupełnie nie mam pojęcia gdzie może być wyjście, ale chyba trzeba kierować się w tę samą stronę, w którą zmierzają wszyscy goście - odpowiedziałam, nie rozumiejąc w odpowiedni sposób jego pytania, bo i dlaczego miałabym. Kto pyta się o nazwę galerii czy dzielnicy, skoro przyszedł do niej na wernisaż.
Uniosłam się lekko na palcach, co i tak niewiele dało, bo moje stopy zdobiły niewysokie, ale zawsze obcasy. Chciałam zobaczyć czy na prawo, gdzie koncentrował się strumień ludzkich ciał, rzeczywiście dało się przejść. Udało mi się dostrzec, że z drugiej strony być może też jest wyjście, gdzie był zdecydowanie mniejszy tłum.
- Zdaje się, że można spróbować również tam. - Wskazałam ruchem głowy, nie wiedzieć dlaczego przejmując się starszym panem. Ruszyłam w tamtą stronę, oglądając się wcześniej, żeby wiedzieć czy zechce mi towarzyszyć. Nie był chyba nikim ważnym, ale wydawał się tutaj dziwnie zagubiony, co w pewien sposób rozczulało.
- Proszę się nie obawiać, na pewno nie jest to nic aż tak niebezpiecznego. Zaraz odpowiednie osoby się tym zajmą. - Chciałam go uspokoić, chociaż sama miałam przejęty głos, bo nie wiedziałam co może się stać. Nie wierzyłam we własne słowa, szczególnie, że uprzejmy wcześniej lord Shafiq dalej nie był zainteresowany uratowaniem mnie stąd. - Zdaje się, że jesteśmy w sali południowej. Zupełnie nie mam pojęcia gdzie może być wyjście, ale chyba trzeba kierować się w tę samą stronę, w którą zmierzają wszyscy goście - odpowiedziałam, nie rozumiejąc w odpowiedni sposób jego pytania, bo i dlaczego miałabym. Kto pyta się o nazwę galerii czy dzielnicy, skoro przyszedł do niej na wernisaż.
Uniosłam się lekko na palcach, co i tak niewiele dało, bo moje stopy zdobiły niewysokie, ale zawsze obcasy. Chciałam zobaczyć czy na prawo, gdzie koncentrował się strumień ludzkich ciał, rzeczywiście dało się przejść. Udało mi się dostrzec, że z drugiej strony być może też jest wyjście, gdzie był zdecydowanie mniejszy tłum.
- Zdaje się, że można spróbować również tam. - Wskazałam ruchem głowy, nie wiedzieć dlaczego przejmując się starszym panem. Ruszyłam w tamtą stronę, oglądając się wcześniej, żeby wiedzieć czy zechce mi towarzyszyć. Nie był chyba nikim ważnym, ale wydawał się tutaj dziwnie zagubiony, co w pewien sposób rozczulało.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Niekoniecznie tak widział swój dzisiejszy dzień. Ale z drugiej strony, będąc w jego wieku, należało się przyzwyczaić do tego, że nie wszystko układało się jak to plany zakładały. Wiedział już, że pewne frustracje były bezcelowe - nie można było, na przykład, gniewać się na świat tylko dlatego, że zdecydował się zanieść się deszczem, gdy na tę samą datę ustaliło się przyjęcie podwórkowe. Podobnie kiedy spektakl okazywał się zbyt nużący, a już bilety zostały opłacone, wypadało przeczekać to i odnaleźć w scenach rozgrywanych przez wpół zaangażowanych aktorów coś dla siebie. Taka filozofia przyjmowania tego, co pod nos podsuwało życie była dla niego dość korzystna, bo mniej przejmował się bólami stawów, które uniemożliwiały mu oddawanie się długim zapoznawczym wycieczkom po wyżynach Anglii i Walii, czy zmęczeniem nadchodzącym stanowczo za wcześnie mimo tego, iż wolałby całą noc spędzić nad rozbieganymi literkami ksiąg prawiących o dziejach dawno minionych. Czasami jednak te czekające za rogiem niespodzianki miały miłe oblicza; dzięki niewielkiemu nieporozumieniu trafił przed tę galerię i miał okazję do uczestniczenia w wernisażu, którego główną atrakcją zdawało się być coś więcej niż same dzieła sztuki. Oho, będzie miał co opowiadać jak już wróci do domu - wytknie im, że kiedy oni męczyli się z obiadkiem to on uczestniczył w podobnym zajściu. W tym samym czasie jak między ścieśnionymi sylwetkami próbował coś wypatrzeć, już dodawał w myślach kolejne barwne szczegóły do nadchodzącej anegdotki. Kochani, jaka ta szyba była ogromna. A ile osób ucierpiało, sam miałem wielkie szczęście! Pomógłbym złapać tego, kto za tym stoi, ale przecież chciałem do was wrócić żebyście się nie martwili. Przed oczami miał ich miny - dzielny Philbert, nie tylko mól książkowy, lecz i codzienny bohater.
Przesadzał, taki miał zwyczaj, acz pasowało to do jego roli, do której się przygotowywał. W końcu zostanie dziadkiem. I znów ktoś go będzie potrzebować.
Kontakt ze szlachtą miewał dość rzadko, pochodził z innego świata i prócz nieczęstych konsultacji czy innych spotkań w interesach to po prostu nie miał do tego okazji. Zwłaszcza teraz, gdy nastroje stawały się coraz bardziej konserwatywne, coraz bardziej napięte. Czyż nie mało im było tych konfliktów? On był na to stanowczo za stary. Wypił do końca swoje martini, niepewnie rozglądając się w poszukiwania miejsca, gdzie mógłby odłożyć kieliszek, ale aktualnie było bardziej prawdopodobne, że ktoś go stratuje niż że kelner zatroszczy się o bezpieczeństwo akurat tego szkła; nieopodal znacznie większa szyba dawała pewne powody do niepokoju.
- Jak mogło do tego dojść? Za moich czasów... - urwał w stosownym momencie, marszcząc nieznacznie nos. No dobrze, najpierw nie przejął się tym poruszeniem, jednakże zaczynał myśleć, że może to była dobra chwila, by opuścić to miejsce. Na szczęście młoda kobieta uśmiechnęła się do niego uprzejmie, to był dobry znak. A skoro jej towarzysz nie wydawał się skory to wyeskortowania jej bezpiecznie z tej właśnie sali południowej to cóż, on pokaże się ze swojej dobrej strony. Poprawił kołnierz koszuli, postawił na gablocie obok naszyjnika wypitego drinka, po czym powrócił spojrzeniem do blondynki. - Panienka na pewno ma racje, ktoś sobie z tym poradzi. - Pokiwał głową, starając się ją nieco uspokoić. Zachowywał łagodny ton głosu, chociaż wcale niewiele lepiej wiedział, co się może zaraz wydarzyć. W sumie pamiętał skąd przyszedł, być może tamtą drogą również dało się wrócić? Wciągnął powietrze z cichym świstem, wypatrując znaków wskazujących wejście, próbując dostrzec pracowników, którzy by nimi pokierowali. W tym tłumie było to stanowczo utrudnione. Trochę zdążył już się przejść po sali, gubiąc nieco ślad korytarza, który go tu sprowadził. Kiedy ona coś zaproponowała, przypominało mu to o fikuśnym, niepasującym żyrandolu, tym właśnie, co go przywitał w samym progu pomieszczenia.
- Tak, to tamtędy wszedłem - powiedział trochę niezrozumiale, starając się za nią nadążyć i równocześnie wskazać obiekt na suficie. - Poradzimy sobie, oczywiście. Kto by się spodziewał takiego bałaganu po tak poważnej galerii - dodał, licząc może, że skieruje rozmowę ponownie na położenie tego miejsca.
Przesadzał, taki miał zwyczaj, acz pasowało to do jego roli, do której się przygotowywał. W końcu zostanie dziadkiem. I znów ktoś go będzie potrzebować.
Kontakt ze szlachtą miewał dość rzadko, pochodził z innego świata i prócz nieczęstych konsultacji czy innych spotkań w interesach to po prostu nie miał do tego okazji. Zwłaszcza teraz, gdy nastroje stawały się coraz bardziej konserwatywne, coraz bardziej napięte. Czyż nie mało im było tych konfliktów? On był na to stanowczo za stary. Wypił do końca swoje martini, niepewnie rozglądając się w poszukiwania miejsca, gdzie mógłby odłożyć kieliszek, ale aktualnie było bardziej prawdopodobne, że ktoś go stratuje niż że kelner zatroszczy się o bezpieczeństwo akurat tego szkła; nieopodal znacznie większa szyba dawała pewne powody do niepokoju.
- Jak mogło do tego dojść? Za moich czasów... - urwał w stosownym momencie, marszcząc nieznacznie nos. No dobrze, najpierw nie przejął się tym poruszeniem, jednakże zaczynał myśleć, że może to była dobra chwila, by opuścić to miejsce. Na szczęście młoda kobieta uśmiechnęła się do niego uprzejmie, to był dobry znak. A skoro jej towarzysz nie wydawał się skory to wyeskortowania jej bezpiecznie z tej właśnie sali południowej to cóż, on pokaże się ze swojej dobrej strony. Poprawił kołnierz koszuli, postawił na gablocie obok naszyjnika wypitego drinka, po czym powrócił spojrzeniem do blondynki. - Panienka na pewno ma racje, ktoś sobie z tym poradzi. - Pokiwał głową, starając się ją nieco uspokoić. Zachowywał łagodny ton głosu, chociaż wcale niewiele lepiej wiedział, co się może zaraz wydarzyć. W sumie pamiętał skąd przyszedł, być może tamtą drogą również dało się wrócić? Wciągnął powietrze z cichym świstem, wypatrując znaków wskazujących wejście, próbując dostrzec pracowników, którzy by nimi pokierowali. W tym tłumie było to stanowczo utrudnione. Trochę zdążył już się przejść po sali, gubiąc nieco ślad korytarza, który go tu sprowadził. Kiedy ona coś zaproponowała, przypominało mu to o fikuśnym, niepasującym żyrandolu, tym właśnie, co go przywitał w samym progu pomieszczenia.
- Tak, to tamtędy wszedłem - powiedział trochę niezrozumiale, starając się za nią nadążyć i równocześnie wskazać obiekt na suficie. - Poradzimy sobie, oczywiście. Kto by się spodziewał takiego bałaganu po tak poważnej galerii - dodał, licząc może, że skieruje rozmowę ponownie na położenie tego miejsca.
I show not your face but your heart's desire
Każdy z tu obecnych ten wieczór wyobrażał sobie chyba inaczej. Bardziej spokojnie, uprzejme pogaduszki z obrazami w tle i miłym łaskotaniem bąbelków szampana. Mój kieliszek podział się nie wiadomo gdzie, musiałam odstawić go w przypadkowe miejsce, a może to było jeszcze przed rozpoczęciem się całego bałaganu, kiedy kelnerzy wciąż usłużnie kręcili się wokół gości.
Przyglądałam się przez chwilę starszemu panu, miałam ochotę uśmiechnąć się na jego słowa "za moich czasów", bo wiedziałam do czego mają dążyć. Wiele razy słyszałam te opowieści, jednak nigdy nie od najbliższej rodziny, która była zdecydowanie bardziej zdystansowana i nie pijała ze mną herbatek, dzieląc się przy okazji wspomnieniami zaległymi gdzieś tam w ich w pamięci, proszącymi się tylko o wyjście na światło dzienne. Ale kiedyś zawsze było lepiej, wszystko działało sprawniej i nie było podobnych problemów - o tym doskonale wiedziałam. Gdyby kontynuował temat, miałam zamiar tylko słuchać, nic nie komentując, ale tego nie zrobił. Zamilkł, więc uśmiechnęłam się jeszcze raz, żeby zająć szukaniem odpowiedniej drogi. Ostatnio działo się tyle dziwnych, niespodziewanych rzeczy, że być może nawet ten wieczór nie miał zapaść mi w pamięci. Ciężko było porównywać mały niepokój w galerii sztuki z ucieczką przed policją, to miało być zdecydowanie bardziej niezapomniane przeżycie. Trudno było nawet powiedzieć co się teraz działo, bo oddaliliśmy się od artefaktu na tyle, że nie dało nic dostrzec. Szczerze mówiąc, nawet niespecjalnie mnie to interesowało, chciałam się tylko stąd wydostać, skoro atmosfera już i tak zupełnie się zepsuła.
- Jest pan pewien, że tamtędy? - spytałam, przystając na chwilę i starając się nie być złośliwa, kiedy mój wzrok zatrzymał się na charakterystycznym żyrandolu. Naprawdę wątpiłam, żeby wszedł tutaj przez sufit, ale różnych rzeczy można się było spodziewać. - Wydaje mi się, że może raczej tam...? - Wskazałam dłonią kierunek, korytarz wyglądał obiecująco, a przy tym kilku zagubionych zwiedzających właśnie tam szło.
- To prawda, powinni się dobrze upewnić, że na eksponatach nie ciążą żadne klątwy. Kto wie co to mogło być, tylko pęknięcia czy może coś więcej...? - zastanawiałam się na głos, zmierzając do chyba-wyjścia. I rzeczywiście tak było, dosyć szybko udało nam się wydostać na świeże powietrze, a biedny dziadek dalej nie wiedział gdzie właściwie się znajduje, ale ja będą na zewnątrz, nie miałam już ochoty na dalsze pogawędki.
- Poradzi pan sobie? - spytałam tylko z uprzejmości, bo nie wiedziałam co jeszcze więcej mogłabym dla niego zrobić. Chciałam stąd czym prędzej zniknąć, dlatego pożegnałam się i po parku krokach teleportowałam. Byle szybko do domu.
zt
Przyglądałam się przez chwilę starszemu panu, miałam ochotę uśmiechnąć się na jego słowa "za moich czasów", bo wiedziałam do czego mają dążyć. Wiele razy słyszałam te opowieści, jednak nigdy nie od najbliższej rodziny, która była zdecydowanie bardziej zdystansowana i nie pijała ze mną herbatek, dzieląc się przy okazji wspomnieniami zaległymi gdzieś tam w ich w pamięci, proszącymi się tylko o wyjście na światło dzienne. Ale kiedyś zawsze było lepiej, wszystko działało sprawniej i nie było podobnych problemów - o tym doskonale wiedziałam. Gdyby kontynuował temat, miałam zamiar tylko słuchać, nic nie komentując, ale tego nie zrobił. Zamilkł, więc uśmiechnęłam się jeszcze raz, żeby zająć szukaniem odpowiedniej drogi. Ostatnio działo się tyle dziwnych, niespodziewanych rzeczy, że być może nawet ten wieczór nie miał zapaść mi w pamięci. Ciężko było porównywać mały niepokój w galerii sztuki z ucieczką przed policją, to miało być zdecydowanie bardziej niezapomniane przeżycie. Trudno było nawet powiedzieć co się teraz działo, bo oddaliliśmy się od artefaktu na tyle, że nie dało nic dostrzec. Szczerze mówiąc, nawet niespecjalnie mnie to interesowało, chciałam się tylko stąd wydostać, skoro atmosfera już i tak zupełnie się zepsuła.
- Jest pan pewien, że tamtędy? - spytałam, przystając na chwilę i starając się nie być złośliwa, kiedy mój wzrok zatrzymał się na charakterystycznym żyrandolu. Naprawdę wątpiłam, żeby wszedł tutaj przez sufit, ale różnych rzeczy można się było spodziewać. - Wydaje mi się, że może raczej tam...? - Wskazałam dłonią kierunek, korytarz wyglądał obiecująco, a przy tym kilku zagubionych zwiedzających właśnie tam szło.
- To prawda, powinni się dobrze upewnić, że na eksponatach nie ciążą żadne klątwy. Kto wie co to mogło być, tylko pęknięcia czy może coś więcej...? - zastanawiałam się na głos, zmierzając do chyba-wyjścia. I rzeczywiście tak było, dosyć szybko udało nam się wydostać na świeże powietrze, a biedny dziadek dalej nie wiedział gdzie właściwie się znajduje, ale ja będą na zewnątrz, nie miałam już ochoty na dalsze pogawędki.
- Poradzi pan sobie? - spytałam tylko z uprzejmości, bo nie wiedziałam co jeszcze więcej mogłabym dla niego zrobić. Chciałam stąd czym prędzej zniknąć, dlatego pożegnałam się i po parku krokach teleportowałam. Byle szybko do domu.
zt
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Może i dobrze, że załapał się na tę przygodę. Mimo wszystko było to oderwanie od rutyny, jeszcze jeden skrawek wspomnienia, który zdołał wyrwać losowi, zanim ten na zawsze odeśle go w odmęty niepamięci. Na starość więcej rzeczy właściwie go bawiło niż smuciło, więcej był w stanie puścić mimo uszu i więcej oddawał na rzecz innych niźli zatrzymywał dla siebie. To nie do końca był jego czas. On należał już do kart ksiąg, sam niedługo pewnie stanie się notatką, które z uwagą sam studiował jako młodzieniec; Philbert wiedział, że będzie stanie się tylko cieniem, zjawą na cmentarzu historii i się z tym pogodził. Nie należał do tych, którzy za wszelką cenę trzymali się życia, nie zamierzał zapierać się resztkami sił, gdy przyjdzie czas. Jego serce odeszło z ukochaną, och, ile opowieści będzie miał dla niej, gdy znów się spotkają. Na razie jednak nie zapowiadało się na to. Musiał jeszcze ponarzekać przed swoimi dziećmi, poboczyć się na swoją siostrę, doczekać do niedzielnej gazety, bo tam mieli wydrukować nazwisko tego, kto poprawnie rozwiązał zeszłotygodniową krzyżówkę - spodziewał się tam wzmianki o sobie - i miał też inne sprawy, które należało zamknąć, zanim świat spisze go na straty. Cieszył się, że zostało mu trochę silnej woli oraz że jego umysł się nie poddał. Słyszał o przypadkach utraty zmysłów na polach starości, a jako człowiek nauki najbardziej się bał utraty elementów świadomości. Mógł nie mieć nic innego, lecz chociaż miał siebie. I obrazy, które odgrywały się przed jego oczami, gdy zamykał powieki. Właśnie te z rodzaju za moich czasów, urywki zdarzeń odtwarzane jak w teatrze, miłe jak i godne zapomnienia fragmenty jego życia. Z perspektywy tylu lat część z nich utraciła swoje znaczenie, wyprane z kontekstu emocjonalnego perypetie obrosły w nostalgię i nawet te tragiczne zdarzenia były czasami odczuwane jak odbitki z cudzego losu. To było całkiem sympatyczne, że mógł je uzupełnić o świeże kwiaty codziennych zmagań, o spotkanie w galerii, o okruchy pękającej gabloty i piskliwe krzyki panienek, których największym problemem był rozlany poncz na sukience. Nie miał jak śledzić całego rozgardiaszu, gdyż kobieta o jasnych włosach, do której się zwrócił, była bardzo zdeterminowana, by opuścić salę zanim wydarzy się coś gorszego. Być może przeczyta o tym, co dokładnie tu się stało, a może na zawsze dzisiejszy wieczór zostanie owiany drobną nutką tajemnicy. Gdyby to jemu powierzono zadanie opisania tego, co miało miejsce, nie mógłby pominąć subiektywnych wrażeń i skupić się na samych f a k t a c h, ponieważ nawet jeśli historia pozostawała bezwzględna, nienaruszalna to co innego ludzie, którzy ją tworzyli.
Opierał ręce o barierkę przy ścianie, poruszając się miarowo do przodu wraz z przepływem tłumu. Starał się nie spuszczać wzroku z panny (to tak z grzeczności, wszak nie mógł być pewien co do jej stanu cywilnego), której imienia nawet nie znał, więc widział, kiedy przystanąć razem z nią. - Najpewniej - widzi panienka, jak wchodziłem którymś korytarzem to moją uwagę przykuł tenże dziwny żyrandol. Wyglądał tak jak teraz, właśnie jakby przymierzał się do tego, by na nas spaść. - Wzruszył ramionami, wypowiadając swoje wyjaśnienie nad wyraz swobodnie, nieświadomy tego, iż nieco opacznie odebrała jego słowa. - Ale nie będę się spierał. Może tym razem to większość ma rację. - Drugie zdanie dodał nieco ciszej, chichocząc pod nosem do własnych myśli. Może wiedział więcej niż dawał to po sobie poznać, a może rozbawiło go coś, co usłyszał z ust mijającej ich grupki młodych czarodziejów. Niemniej podążył za dziewczyną, drepcząc w takim tempie na jakie go było stać. Nie skomentował jej rozważań, sądząc raczej, że to dowcip jakiegoś młodzieńca, bądź nieudana próba wykradzenia cennej ozdoby. Nie był archeologiem, nie znał się na ocenianiu wiekowych artefaktów, acz żałował w sumie, iż nie zdołał mu się przyjrzeć zanim nastąpiło to całe zamieszanie.
Wkrótce wyszli na powietrze - tak, to tędy wchodził - i potrzebował chwili, aby odsapnąć. Pochylił się nieco do przodu, może oczekując jakiejś pomocy, lecz zanim się obejrzał panienka już uciekała w swoją stronę i nawet nie zdążyli się pożegnać.
- Tatku! - rozległo się za jego plecami znajome wołanie. Rozłożył tylko bezradnie ręce. Oj, co on tu zawinił?
| zt lusterko
Opierał ręce o barierkę przy ścianie, poruszając się miarowo do przodu wraz z przepływem tłumu. Starał się nie spuszczać wzroku z panny (to tak z grzeczności, wszak nie mógł być pewien co do jej stanu cywilnego), której imienia nawet nie znał, więc widział, kiedy przystanąć razem z nią. - Najpewniej - widzi panienka, jak wchodziłem którymś korytarzem to moją uwagę przykuł tenże dziwny żyrandol. Wyglądał tak jak teraz, właśnie jakby przymierzał się do tego, by na nas spaść. - Wzruszył ramionami, wypowiadając swoje wyjaśnienie nad wyraz swobodnie, nieświadomy tego, iż nieco opacznie odebrała jego słowa. - Ale nie będę się spierał. Może tym razem to większość ma rację. - Drugie zdanie dodał nieco ciszej, chichocząc pod nosem do własnych myśli. Może wiedział więcej niż dawał to po sobie poznać, a może rozbawiło go coś, co usłyszał z ust mijającej ich grupki młodych czarodziejów. Niemniej podążył za dziewczyną, drepcząc w takim tempie na jakie go było stać. Nie skomentował jej rozważań, sądząc raczej, że to dowcip jakiegoś młodzieńca, bądź nieudana próba wykradzenia cennej ozdoby. Nie był archeologiem, nie znał się na ocenianiu wiekowych artefaktów, acz żałował w sumie, iż nie zdołał mu się przyjrzeć zanim nastąpiło to całe zamieszanie.
Wkrótce wyszli na powietrze - tak, to tędy wchodził - i potrzebował chwili, aby odsapnąć. Pochylił się nieco do przodu, może oczekując jakiejś pomocy, lecz zanim się obejrzał panienka już uciekała w swoją stronę i nawet nie zdążyli się pożegnać.
- Tatku! - rozległo się za jego plecami znajome wołanie. Rozłożył tylko bezradnie ręce. Oj, co on tu zawinił?
| zt lusterko
I show not your face but your heart's desire
|13 sierpnia?
Choć prywatna galeria sztuki Laidan Avery słynie ze swej renomy i formatu, to Alix nie pamięta kiedy ostatni raz przyszło jej odwiedzić to miejsce. Zaniedbuje wizytacje wernisaży na rzecz nie do końca uwielbianych przez Lestrange, sympozjum, konferencji naukowych czy fantazji o plądrowaniu zlotów fanatyków języka trytońskiego - tak, takie istnieją. Wiedząc, iż po ślubie nie będzie miała już czego szukać wśród wielkich, opasłych mózgów, nie walczy z wyrzutami sumienia i wyciska z czasu resztki jego życiodajnych kropelek.
Tego dnia udaje jej się sprytnie zaplanować wyjście do galerii w towarzystwie Marine oraz babci. Choć żadna z nich nie specjalizuje się w malarstwie, to jako arystokratki i prawdziwe artystki, są w stanie krążyć po czeluściach budynku i doceniać piękno sztuki opasające jego ściany.
Niestety, im dłużej myśli o pechowym dniu Letniego Festiwalu Prewettów, tym bardziej nie może uwierzyć w niedorzeczność spotkania mężczyzny jednocześnie odpychającego swą arogancją i pyszałkowatością oraz przyciągającym ją do siebie wspomnieniem momentu wyrwanego z myślodsiewni młodzieńczego uniesienia – Rufusa Longbottoma. Nie znosi najlepiej reminiscencji spanikowania, utraconego rezonu czy (domniemanego) przyłapania na rozmowie przez czołowe plotkary salonowego świata. Mimo wszystko, postanawia z nie do końca klarownego (doprawdy?) sobie powodu, silnej wewnętrznej potrzeby, wysłać do niego przesiąknięty swą już osławioną ironią list i... wyjść z inicjatywą spotkania. Czy naprawdę planuje rozejm i pojednanie? Wszak nie musi, wątpi iż ktokolwiek wytknąłby jej niesłuszne traktowanie młodocianego aurora od Longbottomów, zwłaszcza w aktualnych nastrojach wyłaniających się przeciwko polityce aktualnego ministra. Dziewczyna nie może również oprzeć się cichym podszeptom świadomości, prawiących jej o tym, że człowiek tak chełpliwie honorowy, najpewniej wahałby się w kwestii przyjęcia zaproszenia, wiedząc o statusie matrymonialnym Alix. A może źle go ocenia?
Upewniając się z wiszącym w jednej z sal zegarem, iż nadeszła odpowiednia pora, odłącza się na moment, kroki kierując ku sali południowej. Której notabene, wcale nie jest łatwo odnaleźć.
Niepewności nie zostawia przed gmachem budynku, zabiera ją ze sobą do środka. Triumfującą i potężniejszą niż w chwili wysłania do kawalera swego pierwszego listu.
Choć prywatna galeria sztuki Laidan Avery słynie ze swej renomy i formatu, to Alix nie pamięta kiedy ostatni raz przyszło jej odwiedzić to miejsce. Zaniedbuje wizytacje wernisaży na rzecz nie do końca uwielbianych przez Lestrange, sympozjum, konferencji naukowych czy fantazji o plądrowaniu zlotów fanatyków języka trytońskiego - tak, takie istnieją. Wiedząc, iż po ślubie nie będzie miała już czego szukać wśród wielkich, opasłych mózgów, nie walczy z wyrzutami sumienia i wyciska z czasu resztki jego życiodajnych kropelek.
Tego dnia udaje jej się sprytnie zaplanować wyjście do galerii w towarzystwie Marine oraz babci. Choć żadna z nich nie specjalizuje się w malarstwie, to jako arystokratki i prawdziwe artystki, są w stanie krążyć po czeluściach budynku i doceniać piękno sztuki opasające jego ściany.
Niestety, im dłużej myśli o pechowym dniu Letniego Festiwalu Prewettów, tym bardziej nie może uwierzyć w niedorzeczność spotkania mężczyzny jednocześnie odpychającego swą arogancją i pyszałkowatością oraz przyciągającym ją do siebie wspomnieniem momentu wyrwanego z myślodsiewni młodzieńczego uniesienia – Rufusa Longbottoma. Nie znosi najlepiej reminiscencji spanikowania, utraconego rezonu czy (domniemanego) przyłapania na rozmowie przez czołowe plotkary salonowego świata. Mimo wszystko, postanawia z nie do końca klarownego (doprawdy?) sobie powodu, silnej wewnętrznej potrzeby, wysłać do niego przesiąknięty swą już osławioną ironią list i... wyjść z inicjatywą spotkania. Czy naprawdę planuje rozejm i pojednanie? Wszak nie musi, wątpi iż ktokolwiek wytknąłby jej niesłuszne traktowanie młodocianego aurora od Longbottomów, zwłaszcza w aktualnych nastrojach wyłaniających się przeciwko polityce aktualnego ministra. Dziewczyna nie może również oprzeć się cichym podszeptom świadomości, prawiących jej o tym, że człowiek tak chełpliwie honorowy, najpewniej wahałby się w kwestii przyjęcia zaproszenia, wiedząc o statusie matrymonialnym Alix. A może źle go ocenia?
Upewniając się z wiszącym w jednej z sal zegarem, iż nadeszła odpowiednia pora, odłącza się na moment, kroki kierując ku sali południowej. Której notabene, wcale nie jest łatwo odnaleźć.
Niepewności nie zostawia przed gmachem budynku, zabiera ją ze sobą do środka. Triumfującą i potężniejszą niż w chwili wysłania do kawalera swego pierwszego listu.
Change in the airAnd they'll hide everywhere. And no one knows who's in control
Alix Lestrange
Zawód : Salonowa mądrala i tłumaczka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Lecz nie! To tylko maska, sztuki podstęp nowy -
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Na parapetach komnat Fantine każdego poranka i wieczoru przysiadały liczne sowy, nawet pomimo niepogody i szalejących od długich tygodniu burz. Przynosiły zaproszenia na bale i przyjęcia, spotkania poetyckie i wieczorki muzyczne, musiała w nich uważnie przebierać, kalendarz miała pełen, wybierała jedynie te miejsca, w których warto się pojawić; liczne przyjaciółki przelewały na pergamin swe uczucia i myśli, dzieliły się z nią świeżymi plotkami, a adoratorzy wychwalali jej urodę i talent. Zbliżało się Boże Narodzenie, dla sów tym bardziej był to intensywny okres, listów otrzymywała jeszcze więcej - prezenty, życzenia świąteczne i noworoczne, pytania, gdzie zamierza spędzić ostatnią noc w roku (choć odpowiedź na nie była po prostu oczywista).
Treść jednej z wiadomości, spisanej na eleganckiej, perfumowanej papeterii, przyniesionej przez pełnego uroku puszczyka uralskiego aż zza morza, bo z Francji, była dla Fantine niespodzianką. Przyjemną niespodzianką. Utrzymywała serdeczne kontakty z wieloma przyjaciółmi z lat szkolnych, uczęszczała bowiem do Instytutu Magii Beauxbatons, chętnie odwiedzała też rodzinne strony swoich przodków, jednakże dawno nie otrzymała żadnych wieści od Marie-Anhelique. Życzyła jej wszystkiego, co najlepsze i najpiękniejsze, w prezencie przesłała elegancką, złotą bransoletkę z ametystem. Oprócz życzeń odnalazła w nim opowieść o ostatnim zauroczeniu szkolnej przyjaciółki i prezencie, który podarował jej narzeczony - rzeźbie, jaką stworzył znakomity artysta o nazwisku Blythe; Marie-Anhelique pisała, że podobno przeprowadził się do Londynu i jeśli wystawia tu, to radziła, aby ujrzeć je na własne oczy.
Zaintrygowana Róża poprosiła służkę, by zasięgnęła języka i wybadała, czy i gdzie można dzieła owego artysty odnaleźć; nie minęło kilka dni, a dowiedziała się, że ponoć znalazł się pod opieką prywatnej galerii sztuki lady Avery; nie miała jednak pewności, czy wystawiono już jego dzieła.
Ciekawość rzeźb, których urok i kunszt opisywała dawna, francuska przyjaciółka, była jednym z powodów pojawienia się lady Rosier w Londynie; w sali zachodniej swój wernisaż miał malarz, którego talent chwytał ją za serce, do uroczystego rozpoczęcia pozostało wciąż przeszło godzina, a ona pojawiła się wcześniej, ciekawa, czy w którejś z komnat znalazło się coś, czego jeszcze nie widziała. W sali południowej znalazła się niby przypadkiem, stąpała nieśpiesznie, lekko i z wdziękiem, przechadzając się korytarzami i podziwiając dzieła sztuki; przyzwoitka trzymała się kilka metrów dalej, milcząca i dyskretna, Fantine, mająca na sobie złotą, zdobioną lśniącymi nićmi i drobnymi kamieniami szlachetnymi suknię, niemal nie zauważała jej obecności. Nie przekroczyła progu sali, pozostając na korytarzu, aby lady w spokoju i samotności mogła przyjrzeć się wyrzeźbionej w marmurze nimfie - musiała przyznać, że dynamika uwiecznionego ruchu była zachwycająca.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
– Panie Blythe – jeden z kobiecych głosów wypowiedział jego nazwisko tuż za jego plecami. Odwrócił się nad wyraz spokojnie, ignorując nerwową nutę, co wkradła się do cudzego głosu.
– Słucham – odparł jak najbardziej uprzejmym tonem, dając przyzwolenie do kontynuowania wypowiedzi. Najwidoczniej było to coś pilnego i ważnego, skoro łapano go na korytarzu na oczach gości. Co prawda galerię odwiedzało niewiele osób, właściwie z powodu koszmarnej pogody zjawiali się jedynie nieliczni, najbardziej zagorzali lub może zdesperowani wielbiciele sztuki, mimo to w świątyni sztuki dalej należało prezentować jakiś poziom. Anomalie uniemożliwiły wykorzystywanie czarodziejskich środków komunikacji, z kolei śnieżyce nie pozwalały obrać tradycyjnych sposobów, mimo to raz na jakiś czas przybywały nawet ważne osobistości. Czyżby to był taki przypadek?
– Odwiedziła nas lady Rosier – powiadomiła go wreszcie jedna z młodych pracownic galerii, która wciąż nabywała doświadczenia w zawodzie. Jej oddech był urywany i ciężki, a na policzkach gościła czerwień. Na litościwego Merlina, czy ona biegała za nim po korytarzach? – Nie wiem, gdzie jest dokładnie w tej chwili, ale...
– Dziękuję za informację.
Doceniał fakt poinformowania go o zaistniałej sytuacji, jednak wciąż nie nabrał ostatecznej wprawy w witaniu gości. Wciąż nie zapoznał się z całą przekazaną mu dokumentacją, na dodatek skupiał się na przewertowaniu katalogów, które dotyczyły dzieł, więc akta o artystach zostawił na później. Nie mógł być pewien powodów przybycia wspomnianej lady. Pragnęła nabyć dzieła sztuki czy może porozmawiać o tworzeniu własnych? W grudniu rzeczywiście wzrastała sprzedaż dzieł sztuki, zauważył to już w paryskich galeriach.
Od czasów nauki w Hogwarcie nie miał właściwie sposobności do utrzymywania bliskich kontaktów z przedstawicielami szlacheckiego stanu. We Francji, już jako ceniony artysta, miał szansę bawić się z samą śmietanką towarzyską na paryskich salonach, jednak zawsze znał swoje miejsce. Był jedynie dodatkiem dla pięknych i najbogatszych. W Wielkiej Brytanii przywiązywano jeszcze większą uwagę do pochodzenia. Zatem musiał zachować jak największą ostrożność. Sprawnie wygładził materiał szarej marynarki, po czym skierował się ku głównemu wejściu. Chciał wierzyć, że zaprezentuje się nienagannie.
Lokalizację szlachcianki odgadł dzięki czekającej przed salą kobiecie, jakby ta miała zapewnić komuś pełną prywatność. Mimo to Valerian nie był zatrzymywany, kiedy wkraczał do sali południowej. Samą lady rozpoznał po bogatej sukni i szlachetnej postawie. Arystokratyczna duma czyniła ludzi bardziej wyprostowanymi.
– Lady Rosier – użył przysługującego jej z racji urodzenia tytułu w ramach powitania, pochylając przed nią czoło. Ułamek sekundy później ośmielił się spojrzeć wprost na nią, badając jej reakcję na swoje przybycie. Nie chciał przerwać jej kontemplacji. – To zaszczyt cię gościć, pani – tym jednym zdaniem chciał wytłumaczyć motywy swojego zachowania. Potem sam spojrzał na marmurową rzeźbę nimfy. Delikatna, ulotna, eteryczna. Jej lekka, przewiewna szata falowała, zasłaniając i zarazem podkreślając walory kobiecego ciała. Dynamiczna pozycja miała oddać emocje, szczęście, euforię. Dziś, gdyby nawet próbował ze wszystkich sił, nie mógłby utrwalić czegoś podobnego. – Za kilka dni stanie tu inna rzeźba – poinformował uprzejmie, czyniąc krok do tyłu, chcąc oddalić się od własnego tworu. Miał pełne prawo zadecydować o tym, gdzie piękna nimfa stanie, zarówno jako twórca rzeźby, jak i kurator wystawy. Chciał innym dziełem zaakcentować swą obecność w galerii, utrwalając również zaangażowanie własnej matki w działalność tego przybytku.
– Słucham – odparł jak najbardziej uprzejmym tonem, dając przyzwolenie do kontynuowania wypowiedzi. Najwidoczniej było to coś pilnego i ważnego, skoro łapano go na korytarzu na oczach gości. Co prawda galerię odwiedzało niewiele osób, właściwie z powodu koszmarnej pogody zjawiali się jedynie nieliczni, najbardziej zagorzali lub może zdesperowani wielbiciele sztuki, mimo to w świątyni sztuki dalej należało prezentować jakiś poziom. Anomalie uniemożliwiły wykorzystywanie czarodziejskich środków komunikacji, z kolei śnieżyce nie pozwalały obrać tradycyjnych sposobów, mimo to raz na jakiś czas przybywały nawet ważne osobistości. Czyżby to był taki przypadek?
– Odwiedziła nas lady Rosier – powiadomiła go wreszcie jedna z młodych pracownic galerii, która wciąż nabywała doświadczenia w zawodzie. Jej oddech był urywany i ciężki, a na policzkach gościła czerwień. Na litościwego Merlina, czy ona biegała za nim po korytarzach? – Nie wiem, gdzie jest dokładnie w tej chwili, ale...
– Dziękuję za informację.
Doceniał fakt poinformowania go o zaistniałej sytuacji, jednak wciąż nie nabrał ostatecznej wprawy w witaniu gości. Wciąż nie zapoznał się z całą przekazaną mu dokumentacją, na dodatek skupiał się na przewertowaniu katalogów, które dotyczyły dzieł, więc akta o artystach zostawił na później. Nie mógł być pewien powodów przybycia wspomnianej lady. Pragnęła nabyć dzieła sztuki czy może porozmawiać o tworzeniu własnych? W grudniu rzeczywiście wzrastała sprzedaż dzieł sztuki, zauważył to już w paryskich galeriach.
Od czasów nauki w Hogwarcie nie miał właściwie sposobności do utrzymywania bliskich kontaktów z przedstawicielami szlacheckiego stanu. We Francji, już jako ceniony artysta, miał szansę bawić się z samą śmietanką towarzyską na paryskich salonach, jednak zawsze znał swoje miejsce. Był jedynie dodatkiem dla pięknych i najbogatszych. W Wielkiej Brytanii przywiązywano jeszcze większą uwagę do pochodzenia. Zatem musiał zachować jak największą ostrożność. Sprawnie wygładził materiał szarej marynarki, po czym skierował się ku głównemu wejściu. Chciał wierzyć, że zaprezentuje się nienagannie.
Lokalizację szlachcianki odgadł dzięki czekającej przed salą kobiecie, jakby ta miała zapewnić komuś pełną prywatność. Mimo to Valerian nie był zatrzymywany, kiedy wkraczał do sali południowej. Samą lady rozpoznał po bogatej sukni i szlachetnej postawie. Arystokratyczna duma czyniła ludzi bardziej wyprostowanymi.
– Lady Rosier – użył przysługującego jej z racji urodzenia tytułu w ramach powitania, pochylając przed nią czoło. Ułamek sekundy później ośmielił się spojrzeć wprost na nią, badając jej reakcję na swoje przybycie. Nie chciał przerwać jej kontemplacji. – To zaszczyt cię gościć, pani – tym jednym zdaniem chciał wytłumaczyć motywy swojego zachowania. Potem sam spojrzał na marmurową rzeźbę nimfy. Delikatna, ulotna, eteryczna. Jej lekka, przewiewna szata falowała, zasłaniając i zarazem podkreślając walory kobiecego ciała. Dynamiczna pozycja miała oddać emocje, szczęście, euforię. Dziś, gdyby nawet próbował ze wszystkich sił, nie mógłby utrwalić czegoś podobnego. – Za kilka dni stanie tu inna rzeźba – poinformował uprzejmie, czyniąc krok do tyłu, chcąc oddalić się od własnego tworu. Miał pełne prawo zadecydować o tym, gdzie piękna nimfa stanie, zarówno jako twórca rzeźby, jak i kurator wystawy. Chciał innym dziełem zaakcentować swą obecność w galerii, utrwalając również zaangażowanie własnej matki w działalność tego przybytku.
Sala południowa
Szybka odpowiedź