Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Lasy Cairngorms
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Lasy Cairngorms
Cairngorms w Szkocji to jeden z największych i najbardziej rozległych parków narodowych Wielkiej Brytanii; obszerne wysokie lasy roztaczające się na zboczach delikatnych gór są schronieniem dla tuzinów różnego rodzaju zwierzyny i ptactwa łownych, przez co w trakcie sezonu łowieckiego przyciągają ku sobie myśliwych nie tylko ze wszystkich stron Królestwa, ale i z dalszych zakątków Europy.
Część lasu wyodrębniona przez czarodziejów i chroniona zaklęciami, które sprawiają, że mugole nie odczuwają ochoty wejścia na ich tereny, są również ulubionym rejonem czarodziejskich polowań.
Część lasu wyodrębniona przez czarodziejów i chroniona zaklęciami, które sprawiają, że mugole nie odczuwają ochoty wejścia na ich tereny, są również ulubionym rejonem czarodziejskich polowań.
Wygiął usta w kształt smutnej podkówki bo jak to już nie te lata!?
- Wciąż jestem...młody. - Nadąsał się niczym ośmiolatek i z taką też mało szlachetną miną zostawił na chwilę swojego kuzyna za plecami. Gdzieś między połową drogi po konia, a potem połową powrotną już na jego grzbiecie stwierdził, ze Deimos ostatnio dużo czasu spędza w jego towarzystwie to żart swój ostrzy sprawnie. Może i maniery zacznie. Pocieszająca i naiwna myśl, lecz staruszek chciał się jej trzymać.
- Zaiste, mam nadzieję, że siłą ciała nadrobi słabość hartu ducha. Muszę bowiem ze smutkiem zauważyć, że dziwnie apatyczne i spokojne posiadają wierzchowce. Sam przyznasz, że przy twoim mój prezentuje się niczym cień pomimo iż na tle innych tutaj się wyróżnia. - Posmutniał, bo cóż to była za przyjemność z polowania nie mając pod sobą narowistego konia czyniącego wyzwanie jeszcze bardziej emocjonującym? Klacz wybrana przez Ariena co prawda odznaczała się dobrym zdrowiem, lecz jak dla niego była za spokojna i nawet nie dorównywała tym znajdującym się w rodowych stajniach Carrowów. Jednak dość tego. Tym bardziej, że kątem oka dostrzegł swą córkę otoczoną niby to hienami, a przynajmniej tak to się jawiło w jego umyśle.
- Nie kuś, Deimosie. - Uśmiechnął się łobuzersko, lecz z pewnym cieniem rzeczywistej groźby. Co prawda wyolbrzymiał i się droczył, w pewnym sensie sam ze sobą, jednak szepty ojcowskiego ducha mantrę mu nuciły, że ilość bełtów ma wystarczającą by ustrzelić tego dnia więcej niż jednego zwierza.
- Och, Katyo, moja droga, wiedz, że bym cie uściskał gdybym nie siedział już w siodle, a mój kuzyn nie przypomniał mi, że młody już nie jestem. - Och, a jednak wciąż miał za złe Deimosowi, że jego wiek mu wypomniał. No co za dziecinna momentami bestia z niego była. - Lecz czemu to ja nie miałem wieści, że wróciłaś do kraju? Inara już wie? Jak...- Uciął zdanie, zdając sobie sprawę, że właściwie tak nie wypada w przestrzeni publicznej bombardować pytaniami. - Wybacz mi ten napad wścibskości. Po wyścigu wiedz, że jeszcze cię wyłowię z tłumu. Jak nie dziś to spodziewaj się mej sowy na dniach. - Zapowiedział, po czym gestem dłoni wskazał prezentująco Deimosa co to swą bajecznością emanował na rumaku z lejcom w jednej oraz fajką w drugiej ręce. - To moja droga, moja rodzina, a dokładniej bliski mi kuzyn - Lord Carrow, Deimos Carrow. Kuzynie - Lady Ollivander, Katya Ollivander, przyjaciółka mej córki, jak i mile widziany gość w mym domu. - Przedstawił ich sobie. Ostatnie słowa wypowiedział dość wyjątkowo znacząco, wzrocząc przy tym młodą Katyę równie wymownie. Taka tam podprogowa sugestia, że winna dom ich odwiedzić.
- Wciąż jestem...młody. - Nadąsał się niczym ośmiolatek i z taką też mało szlachetną miną zostawił na chwilę swojego kuzyna za plecami. Gdzieś między połową drogi po konia, a potem połową powrotną już na jego grzbiecie stwierdził, ze Deimos ostatnio dużo czasu spędza w jego towarzystwie to żart swój ostrzy sprawnie. Może i maniery zacznie. Pocieszająca i naiwna myśl, lecz staruszek chciał się jej trzymać.
- Zaiste, mam nadzieję, że siłą ciała nadrobi słabość hartu ducha. Muszę bowiem ze smutkiem zauważyć, że dziwnie apatyczne i spokojne posiadają wierzchowce. Sam przyznasz, że przy twoim mój prezentuje się niczym cień pomimo iż na tle innych tutaj się wyróżnia. - Posmutniał, bo cóż to była za przyjemność z polowania nie mając pod sobą narowistego konia czyniącego wyzwanie jeszcze bardziej emocjonującym? Klacz wybrana przez Ariena co prawda odznaczała się dobrym zdrowiem, lecz jak dla niego była za spokojna i nawet nie dorównywała tym znajdującym się w rodowych stajniach Carrowów. Jednak dość tego. Tym bardziej, że kątem oka dostrzegł swą córkę otoczoną niby to hienami, a przynajmniej tak to się jawiło w jego umyśle.
- Nie kuś, Deimosie. - Uśmiechnął się łobuzersko, lecz z pewnym cieniem rzeczywistej groźby. Co prawda wyolbrzymiał i się droczył, w pewnym sensie sam ze sobą, jednak szepty ojcowskiego ducha mantrę mu nuciły, że ilość bełtów ma wystarczającą by ustrzelić tego dnia więcej niż jednego zwierza.
- Och, Katyo, moja droga, wiedz, że bym cie uściskał gdybym nie siedział już w siodle, a mój kuzyn nie przypomniał mi, że młody już nie jestem. - Och, a jednak wciąż miał za złe Deimosowi, że jego wiek mu wypomniał. No co za dziecinna momentami bestia z niego była. - Lecz czemu to ja nie miałem wieści, że wróciłaś do kraju? Inara już wie? Jak...- Uciął zdanie, zdając sobie sprawę, że właściwie tak nie wypada w przestrzeni publicznej bombardować pytaniami. - Wybacz mi ten napad wścibskości. Po wyścigu wiedz, że jeszcze cię wyłowię z tłumu. Jak nie dziś to spodziewaj się mej sowy na dniach. - Zapowiedział, po czym gestem dłoni wskazał prezentująco Deimosa co to swą bajecznością emanował na rumaku z lejcom w jednej oraz fajką w drugiej ręce. - To moja droga, moja rodzina, a dokładniej bliski mi kuzyn - Lord Carrow, Deimos Carrow. Kuzynie - Lady Ollivander, Katya Ollivander, przyjaciółka mej córki, jak i mile widziany gość w mym domu. - Przedstawił ich sobie. Ostatnie słowa wypowiedział dość wyjątkowo znacząco, wzrocząc przy tym młodą Katyę równie wymownie. Taka tam podprogowa sugestia, że winna dom ich odwiedzić.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Darcy sama była zdziwiona, że chciała wziąć w polowaniu udział. Konia prowadziła jednak obok siebie. Wydawał się w tym momencie i tak już dość niespokojny, żeby jeszcze go drażnić dodatkowym ujeżdżaniem go na siodle. Trzymała się trochę w dystansie od wypożyczonego wierzchowca, wyposażona jedynie w różdżkę i bardzo sporą dawkę sceptycyzmu. Nie mogła jednak zawieść pozostałych członków rodziny, uznając, że skoro zarówno Tristan, jak i Druelka biorą w tej farsie udział, nie może pozostać za nimi daleko w tyle. Próbowała ich znaleźć wśród całego tego tłumu ludzi i choć najpewniej przegapiła milion znajomych twarzy, te dwie, rodzime jej, odnalazła niemalże od razu. Ruszyła w tamtym kierunku, a raczej koń ją tam podprowadził, zatrzymując się kilka razy po drodze wywołując tym rozdrażnienie panienki Rosier. Odetchnęła przy kolejnym razie, w którym musiała się z nim siłować, żeby nie ruszył w przeciwnym kierunku. Choć była dumna i wyprostowana, czuła się prawie jak przeszło dziesięć lat temu, kiedy dopiero rozpoczynała naukę w Beauxbatons, zupełnie tak samo niepewna, jak trochę znużona obecnymi tu wokół ludźmi. Pełną swobodę i zdecydowanie poczuła dopiero kiedy znalazła się w promieniu kilu metrów od rodziny.
— Druella, Tristan — przywitała się z nimi, wygładzając materiał sukni, podchodząc do brata, z ulgą oddając mu wodze, korzystając z okazji, kiedy akurat podeszła żeby złożyć na jego policzku miękki pocałunek. Próbowała odwlec moment wejścia na wierzch zwierza. Naprawdę nie wiedziała, jak Druelli takie rozrywki przychodziły z taką łatwością. Podchodząc do niej, objęła ją bez oporów, chociaż na krótko, zdając sobie sprawę, ze nawet jeśli nie widziały się długo, nie powinna okazywać swojej tęsknoty nazbyt wyraźnie w tłumie innych osób.
— Dru, asekuruj mnie w razie potrzeby — rzuciła do jej ucha nieprzekonana do samego polowania, ale duma nie pozwoliła jej teraz zrezygnować. To jedno zdanie rzucone szeptem do ucha siostry w pewnym stopniu przyniosło jej trochę pokrzepienia. Dużo jej w końcu nie trzeba było, żeby nabrać gotowości do wyzwań, skoro była Rosier. Chwilę potem przeniosła wzrok znów na Tristana, podążając wzrokiem za jego spojrzeniem.
— Tristan? — spróbowała rozproszyć jego uwagę, podchodząc do niego, sięgając do jego podbródka, obracając jego głowę lekkim ruchem w swoim kierunku.
— Druella, Tristan — przywitała się z nimi, wygładzając materiał sukni, podchodząc do brata, z ulgą oddając mu wodze, korzystając z okazji, kiedy akurat podeszła żeby złożyć na jego policzku miękki pocałunek. Próbowała odwlec moment wejścia na wierzch zwierza. Naprawdę nie wiedziała, jak Druelli takie rozrywki przychodziły z taką łatwością. Podchodząc do niej, objęła ją bez oporów, chociaż na krótko, zdając sobie sprawę, ze nawet jeśli nie widziały się długo, nie powinna okazywać swojej tęsknoty nazbyt wyraźnie w tłumie innych osób.
— Dru, asekuruj mnie w razie potrzeby — rzuciła do jej ucha nieprzekonana do samego polowania, ale duma nie pozwoliła jej teraz zrezygnować. To jedno zdanie rzucone szeptem do ucha siostry w pewnym stopniu przyniosło jej trochę pokrzepienia. Dużo jej w końcu nie trzeba było, żeby nabrać gotowości do wyzwań, skoro była Rosier. Chwilę potem przeniosła wzrok znów na Tristana, podążając wzrokiem za jego spojrzeniem.
— Tristan? — spróbowała rozproszyć jego uwagę, podchodząc do niego, sięgając do jego podbródka, obracając jego głowę lekkim ruchem w swoim kierunku.
Ostatnio zmieniony przez Darcy Rosier dnia 02.03.16 15:25, w całości zmieniany 1 raz
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Darcy Rosier' has done the following action : rzut kością
'Polowanie' :
'Polowanie' :
Uwielbiała polowania. I to wcale nie dlatego, że należała do osób, które nigdy nie wychodziły z pracy, o nie! Pościg za wilkołakiem był ekscytujący, wzburzał krew, wywoływał adrenalinę, jakiej nie sposób opisać, niemniej jednak nie chodziło wtedy o współzawodnictwo, a o efekty. Praca zespołowa była ważna, była wszystkim - próby pochwycenia degenerata w pojedynkę bywały groźne, dobrze było mieć za plecami kogoś, na kogo można było liczyć. Zacierały się wtedy granice płci, zależności zawodowej, znikało wszystko, co wpierano przez społeczne normy; czujność i stanie na straży, gdy licho zaglądało z każdego kąta, a zęby ofiary pojawiały się nagle niebezpiecznie blisko spajały drużynę lepiej niż Ognista.
Dziś nie chodziło jednak o bliskość śmierci, dyszącej nad karkiem każdego Brygadzisty gdy księżyc był w pełni, a obowiązki wyrywały z domowych pieleszy. Dziś chodziło o zabawę.
Ostatni raz poprawiła zebrane w koński ogon włosy i chwyciła Gabriela za ramię, obdarzając go ostatnim, ciepłym uśmiechem, nim znajome szarpnięcie w okolicach żołądka odebrało jej dech, a świat zawirował. Twardy grunt pod nogami przywrócił jej animusz, świeże, leśne powietrze przyjemnie ukłuło w płuca, gdy zaciągnęła się nim głęboko.
- Jak zwykle spóźnieni... - mruknęła w stronę brata, z rozbawieniem unosząc brwi. Na polanie było już niemal tłoczno; Cassiopeia wyciągnęła dłoń spod ramienia Gabriela, wygładziła nieistniejącą zmarszczkę na bordowych, mocno dopasowanych bryczesach i wsuwając do kieszeni krótkiej kurtki skórzane rękawiczki ruszyła w stronę niecierpliwiących się już wierzchowców, obrzucając je bacznym spojrzeniem. W międzyczasie bławatkowe tęczówki napotkały Caesara, a wargi dziewczyny wygięły się w chochliczym uśmieszku.
- Czy muszę oglądać twoje zakazane oblicze nawet kiedy nie ma mnie w pracy? - rzuciła zaczepnym tonem, podchodząc bliżej; jej oczy jaśniały wyraźną drwiną, jednak komitywa, w jakiej była z mężczyzną sprawiała, że nie czuła się tym jawnym wyzwaniem ani trochę zmieszana - Mam nadzieję, że wystąpimy przeciwko sobie - dodała jeszcze, mrugając do niego i oddalając się jak gdyby nigdy nic. Większość obecnych znała osobiście, kilka twarzy było dla niej nowych, trudno jednak byłoby przegapić Tristana, a jeszcze trudniej odmówić sobie przyjemności płynącej z zaczepienia go. Przelotnym uśmiechem obdarzyła również Perseusa, kiwając mu krótko głową, nim zmaterializowała się u boku Rosiera i Darcy niczym sen jaki złoty, przynosząc ze sobą zapach fiołków i winogron. Dziewczynę obdarzyła przyjaznym, ciepłym uśmiechem, który przygasł nieznacznie, gdy wreszcie przyjrzała się dokładniej Tristanowi. A choć wewnętrzny diabeł aż prosił, by wbić mu jakąś złośliwą szpilę, na pierwszy rzut oka widać było, że mężczyzna nie ma nastroju na ich zwyczajne "kto się czubi ten się lubi".
- Radość i entuzjazm promienieją od ciebie na milę - zauważyła, taksując wzrokiem jego nachmurzoną minę - Wstałeś lewą nogą? - dodała jeszcze, wyciągając dłoń by dotknąć chrap jego wierzchowca i przesunąć palcami po aksamitnym pysku konia.
Dziś nie chodziło jednak o bliskość śmierci, dyszącej nad karkiem każdego Brygadzisty gdy księżyc był w pełni, a obowiązki wyrywały z domowych pieleszy. Dziś chodziło o zabawę.
Ostatni raz poprawiła zebrane w koński ogon włosy i chwyciła Gabriela za ramię, obdarzając go ostatnim, ciepłym uśmiechem, nim znajome szarpnięcie w okolicach żołądka odebrało jej dech, a świat zawirował. Twardy grunt pod nogami przywrócił jej animusz, świeże, leśne powietrze przyjemnie ukłuło w płuca, gdy zaciągnęła się nim głęboko.
- Jak zwykle spóźnieni... - mruknęła w stronę brata, z rozbawieniem unosząc brwi. Na polanie było już niemal tłoczno; Cassiopeia wyciągnęła dłoń spod ramienia Gabriela, wygładziła nieistniejącą zmarszczkę na bordowych, mocno dopasowanych bryczesach i wsuwając do kieszeni krótkiej kurtki skórzane rękawiczki ruszyła w stronę niecierpliwiących się już wierzchowców, obrzucając je bacznym spojrzeniem. W międzyczasie bławatkowe tęczówki napotkały Caesara, a wargi dziewczyny wygięły się w chochliczym uśmieszku.
- Czy muszę oglądać twoje zakazane oblicze nawet kiedy nie ma mnie w pracy? - rzuciła zaczepnym tonem, podchodząc bliżej; jej oczy jaśniały wyraźną drwiną, jednak komitywa, w jakiej była z mężczyzną sprawiała, że nie czuła się tym jawnym wyzwaniem ani trochę zmieszana - Mam nadzieję, że wystąpimy przeciwko sobie - dodała jeszcze, mrugając do niego i oddalając się jak gdyby nigdy nic. Większość obecnych znała osobiście, kilka twarzy było dla niej nowych, trudno jednak byłoby przegapić Tristana, a jeszcze trudniej odmówić sobie przyjemności płynącej z zaczepienia go. Przelotnym uśmiechem obdarzyła również Perseusa, kiwając mu krótko głową, nim zmaterializowała się u boku Rosiera i Darcy niczym sen jaki złoty, przynosząc ze sobą zapach fiołków i winogron. Dziewczynę obdarzyła przyjaznym, ciepłym uśmiechem, który przygasł nieznacznie, gdy wreszcie przyjrzała się dokładniej Tristanowi. A choć wewnętrzny diabeł aż prosił, by wbić mu jakąś złośliwą szpilę, na pierwszy rzut oka widać było, że mężczyzna nie ma nastroju na ich zwyczajne "kto się czubi ten się lubi".
- Radość i entuzjazm promienieją od ciebie na milę - zauważyła, taksując wzrokiem jego nachmurzoną minę - Wstałeś lewą nogą? - dodała jeszcze, wyciągając dłoń by dotknąć chrap jego wierzchowca i przesunąć palcami po aksamitnym pysku konia.
Ostatnio zmieniony przez Cassiopeia L. Rowle dnia 01.03.16 23:21, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
The member 'Cassiopeia L. Rowle' has done the following action : rzut kością
'Polowanie' :
'Polowanie' :
Julius zniknął. Nawet nie zauważył. Pochłonięty przez własne lęki. Chaotyczne myśli składające się na głęboko zakorzenione w jego podświadomości, znienawidzone D i a n a. Krucha, niezauważalnie wychudzona – jaki ślepy był, że też tego nie zauważył?, jaki głupi? - i zawsze strachliwa, nieprzyjemne zdystansowana i spoglądająca na niego ponurymi, czujnymi ślepiami bestii. Potwora. Mordercy. Jego dłoń zacisnęła się na wodzach, gdy nieobecnym spojrzeniem choć z uśmiechem figlarnym – dołożył wszelkich starań, by jego twarzy nie wykrzywiał grymas niechęci i pogardy na widok cyrku, który się tu wyprawiał – malującym się na zastygłej twarzy, której prawdziwe oblicze spełzło odsłaniając człowieka pewnego nie tyle co zwycięstwa jak pogodnej, uczciwej rywalizacji... wracając: z tym uśmiechem niesięgających pociemniałych oczu witał każdego odwdzięczając się umiarkowanym entuzjazmem.
-Gdybyś była damą - oczywiście, że nią nie jesteś, najdroższa - widywalibyśmy się rzadziej i nie stawalibyśmy przeciwko sobie, a teraz...? - uśmiechnął się, a uśmiech ten podszyty był smutkiem - cóż nam pozostało?
Prócz goryczy?
Potrzebował podpory, poszukiwał jej histerycznie błąkającym się po zebranych wzrokiem, który wypatrywał okazji. Okazji do zawieszenia się na czyimś stabilnym, niewzruszonym ramieniu, okazji do zaczerpnięcia głębokiego oddechu z dala od pytających, natarczywych spojrzeń czy pytań zbijających go z pantałyku. Szarpnął za wodze kierując swego rumaka w kierunku Carrowa zawiedziony faktem, że Megary nie było tutaj razem z nim. Czyżby w końcu udało mu się ją uwiązać? Zamknąć w złotej klatce?
-Rzeczywiście... - wtrącił się nadzwyczaj niegrzecznie, cóż, to takie niepodobne do niego -...pojawienie się Lady Ollivander to niemałe zaskoczenie dla nas wszystkich – to tyle w ramach kulturalnego przywitania z przyjacielem – niemal zapomniał jak wygląda na trzeźwo – i Lordem Carrowem, do którego zwrócił się zaraz potem, by prędko naprawić swe karygodne foux pas – Pana, Lordzie Carrow, zdaje się nie miałem okazji widywać zbyt często od czasu mego wypadku, lecz rad jestem z wieści o pańskim, zasłużonym przecież, awansie – zawdzięczam Ci życie?, to błahe lecz ciężkie niczym ołów i niewygodne dla dumy dziękuję. Cóż to za życie, które odbiera nam beztroskę młodości? - pozostaje mieć tylko nadzieję, że dzisiejsze polowanie obędzie się bez przypadkowych ofiar – chociażby szlama, zawzięta piegowata konkurentka Deimosa, znajdująca się na jego celowniku, a wiadomo było nie od dziś, że Lord Carrow celne miał oko – lub mniej przypadkowych, wszak nie każdemu sprzyja konkurencja – i, o dziwo, za jego słowami nie kryła się żadna podła, dwulicowa aluzja, a spontaniczne stwierdzenie faktu.
-Gdybyś była damą - oczywiście, że nią nie jesteś, najdroższa - widywalibyśmy się rzadziej i nie stawalibyśmy przeciwko sobie, a teraz...? - uśmiechnął się, a uśmiech ten podszyty był smutkiem - cóż nam pozostało?
Prócz goryczy?
Potrzebował podpory, poszukiwał jej histerycznie błąkającym się po zebranych wzrokiem, który wypatrywał okazji. Okazji do zawieszenia się na czyimś stabilnym, niewzruszonym ramieniu, okazji do zaczerpnięcia głębokiego oddechu z dala od pytających, natarczywych spojrzeń czy pytań zbijających go z pantałyku. Szarpnął za wodze kierując swego rumaka w kierunku Carrowa zawiedziony faktem, że Megary nie było tutaj razem z nim. Czyżby w końcu udało mu się ją uwiązać? Zamknąć w złotej klatce?
-Rzeczywiście... - wtrącił się nadzwyczaj niegrzecznie, cóż, to takie niepodobne do niego -...pojawienie się Lady Ollivander to niemałe zaskoczenie dla nas wszystkich – to tyle w ramach kulturalnego przywitania z przyjacielem – niemal zapomniał jak wygląda na trzeźwo – i Lordem Carrowem, do którego zwrócił się zaraz potem, by prędko naprawić swe karygodne foux pas – Pana, Lordzie Carrow, zdaje się nie miałem okazji widywać zbyt często od czasu mego wypadku, lecz rad jestem z wieści o pańskim, zasłużonym przecież, awansie – zawdzięczam Ci życie?, to błahe lecz ciężkie niczym ołów i niewygodne dla dumy dziękuję. Cóż to za życie, które odbiera nam beztroskę młodości? - pozostaje mieć tylko nadzieję, że dzisiejsze polowanie obędzie się bez przypadkowych ofiar – chociażby szlama, zawzięta piegowata konkurentka Deimosa, znajdująca się na jego celowniku, a wiadomo było nie od dziś, że Lord Carrow celne miał oko – lub mniej przypadkowych, wszak nie każdemu sprzyja konkurencja – i, o dziwo, za jego słowami nie kryła się żadna podła, dwulicowa aluzja, a spontaniczne stwierdzenie faktu.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zatrzymał się szarpnięty niewidzialną ręką, która równie dobrze mogłaby być zwana intuicją lub zwierzęcym instynktem. Bo mówią, że swój zawsze wyczuje swego, a on miał doskonałą pamięć do zapachów. Szczególnie do tych, które tak głęboko osiadały mu w pamięci. Znał te perfumy doskonale, znał ten melodyjny głos pełen siły i zdecydowania, który samym swoim brzmieniem wyzywał na pojedynek. To było dziwne, choć przecież nie niespodziewane. Mogło przytrafić się każdemu i wszędzie, a jednak nie brał tego w ogóle pod uwagę. Dlaczego nie mógł przewidzieć, że tu będzie?
Rozejrzał się dookoła, przeczesując wzrokiem znajome twarze, aż w końcu przez własne ramię dojrzał jej sylwetkę. Tuż obok Tristana, którego jakimś cudem zarejestrował jakby sekundy później. Przygryzł policzek od środka, lecz nie zawahał się, tylko ruszył w jego stronę, pociągnąwszy wierzchowca za sobą. Arejon, tak powinien go nazwać. Rumak zrodzony przez bogów. Nie było istotne, że mugolskich, bogowie byli bogami. Nie pamiętał skąd znał tę historię, pewnie zasłyszał ją gdzieś w ministerstwie.
— Prawie jak zlot rodzinny — rzucił luźno z tą swoją nonszalancją, podchodząc do Tristana, Darcy i Cass. — Jak miło— dodał jeszcze, spoglądając na Darcy, której posłał kpiący uśmiech, ledwie powstrzymując się przed komentarzem. Oczywiście, jak prawdziwy dżentelmen pozwolił jej odezwać się pierwszej, tak by jego słowa były odpowiedzią na jej kąśliwą uwagę, a nie niegrzecznym przytykiem.
Jego wzrok nie męczył zbyt długo pięknej Rosier. Skupił się na Cass, której nie wiedział... Od jak dawna? Najwyraźniej bardzo dawna, skoro nie potrafił przywołać daty ich ostatniego spotkania, choć je samo pamietał... nad wyraz dobrze.
— Cassio — dobrze cię widzieć brzmiało tak banalnie, że byłoby grzechem, gdyby wydostało się spomiędzy jego ust. Może dlatego nie powiedział nic, a jedynie skrzyżował z nią spojrzenie i zatrzymał na dłużej, jakby w ten sposób mógł się z nią porozumieć bez zbędnych słów, które nie były pisane osobom trzecim. Wisielczy nastrój Tristana był jednak tak wyczuwalny, że na końcu na niego spojrzał, unosząc brwi wymownie, niecierpliwie.
Rozejrzał się dookoła, przeczesując wzrokiem znajome twarze, aż w końcu przez własne ramię dojrzał jej sylwetkę. Tuż obok Tristana, którego jakimś cudem zarejestrował jakby sekundy później. Przygryzł policzek od środka, lecz nie zawahał się, tylko ruszył w jego stronę, pociągnąwszy wierzchowca za sobą. Arejon, tak powinien go nazwać. Rumak zrodzony przez bogów. Nie było istotne, że mugolskich, bogowie byli bogami. Nie pamiętał skąd znał tę historię, pewnie zasłyszał ją gdzieś w ministerstwie.
— Prawie jak zlot rodzinny — rzucił luźno z tą swoją nonszalancją, podchodząc do Tristana, Darcy i Cass. — Jak miło— dodał jeszcze, spoglądając na Darcy, której posłał kpiący uśmiech, ledwie powstrzymując się przed komentarzem. Oczywiście, jak prawdziwy dżentelmen pozwolił jej odezwać się pierwszej, tak by jego słowa były odpowiedzią na jej kąśliwą uwagę, a nie niegrzecznym przytykiem.
Jego wzrok nie męczył zbyt długo pięknej Rosier. Skupił się na Cass, której nie wiedział... Od jak dawna? Najwyraźniej bardzo dawna, skoro nie potrafił przywołać daty ich ostatniego spotkania, choć je samo pamietał... nad wyraz dobrze.
— Cassio — dobrze cię widzieć brzmiało tak banalnie, że byłoby grzechem, gdyby wydostało się spomiędzy jego ust. Może dlatego nie powiedział nic, a jedynie skrzyżował z nią spojrzenie i zatrzymał na dłużej, jakby w ten sposób mógł się z nią porozumieć bez zbędnych słów, które nie były pisane osobom trzecim. Wisielczy nastrój Tristana był jednak tak wyczuwalny, że na końcu na niego spojrzał, unosząc brwi wymownie, niecierpliwie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Czyżby pobyt w Europie odbił się wyraźnym piętnem na jego przyzwyczajeniach, odmiennych do tutejszych, angielskich? Czyżby mocne axis mundi z egipskich tradycji pękło u podstaw i rwało się w szwach? Cóż takiego wyciągniętego z rzeczywistości, a ugruntowanego w teraźniejszości miało siłę sprawczą na tyle, by podkusić go do tej prostackiej gry w polowanie?
Ciekawość świata i żądność wiedzy w aspekcie kulturowo-obrzędowym i socjalno-towarzyskim — te dwie determinujące zachowanie cechy swym zakresem sięgały daleko ponad granice szlacheckiej powściągliwości. Potrafiły skłonić zastygłe w nudzie i próżności członki do wędrówki nie tyle w las w ślad za możnymi, jak można by sądzić, co wgłęb siebie, w poszukiwaniu straconej na ten czas tolerancji wobec prostoty i niejednorodności angielskich zwyczajów. Bo wbrew wszystkim negatywnym myślom zdecydował się tu przyjść. To nic, że ostatnie bankiety już go nie bawiły, nie stymulowały kapryśnego ducha szejka. No więc tkwił w tym tłumie przy pełnym wsparciu sceptycyzmu, z wątpliwością zawieszoną na ramieniu jak magiczny muszkiet. Sięgając zenitu własnej niechodliwej życzliwości zakpił jednak z powagi sytuacji. Nie czuł klimatu łowów. Tak naprawdę to w ogóle brakowało mu w tym wszystkim czegoś znajomego, krzepiącego. Między zainteresowanymi i względnie zaangażowanymi pojawił się więc on – Król Niewiedzy i Niechęci. Arogancki pomiot w starciu z tą diabelską rozrywką (na łonie obcej, bo zielonej natury), którą mu zaproponowano. Zakpił nawet z siebie. Uwieszony na koniu jak ładnie zdobiony sakwojaż być może wyglądał dobrze, ale tak się wcale nie czuł. Ręce nerwowo ściśnięte na lejcach bielały od nacisku i tylko korpus, dumnie wyprostowany, nadrabiał tę niepewność, której doświadczał w absolutnie każdej sekundzie siedzenia na ruchliwym, skrzydlatym rumaku. Dla pewności, gdyby miał upaść znienacka, jedną z dłoni wyszukiwał różdżki w kieszeni.
Bo matka mówiła, że powinien szkolić się w zakresie jazdy na magicznych koniach, a jak nie, to przynajmniej na rydwanach. Ale zignorował. A teraz siedział jak ten tłok, zastanawiając się kto odpadnie pierwszy — zwierzyna czy on.
— Dywany są o niebo bezpieczniejsze... — pomruk roznosi się nieśmiało w powietrzu, zatruwa może ze dwa, trzy metry kwadratowe góra, niknąc ostatecznie w natężeniu innych dźwięków. Nikt nie słyszy, to dobrze. Ludzie jednak mogą widzieć, gdy koń bez wskazówek od Jaquana, zawija w bok. Jak zdradza go ta piekielna kobyła w najmniej spodziewanym momencie tylko po to by przeczłapać parę kroków dalej bez jego zgody i zatrzymać się przy kępce trawy.
— O Merlinie... — tym razem jest za blisko innych osób, by komentarz pozostawić wyłącznie dla siebie. Stoi bowiem gdzieś pomiędzy Ceasarem, a Deimosem, zwracając uwagę tylko na jednego z nich, bo drugiego pozostawił nieelegancko za plecami, w ogóle go nie dostrzegając. Niekoniecznie ma na to wpływ, bo powiedzmy sobie szczerze — to ten skrzydlaty gamoń ma go w lejcach, a nie on go.
— O, Ceasar! — nieelokwentnie aż do końca! No cóż, przynajmniej jest konsekwentny.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ciekawość świata i żądność wiedzy w aspekcie kulturowo-obrzędowym i socjalno-towarzyskim — te dwie determinujące zachowanie cechy swym zakresem sięgały daleko ponad granice szlacheckiej powściągliwości. Potrafiły skłonić zastygłe w nudzie i próżności członki do wędrówki nie tyle w las w ślad za możnymi, jak można by sądzić, co wgłęb siebie, w poszukiwaniu straconej na ten czas tolerancji wobec prostoty i niejednorodności angielskich zwyczajów. Bo wbrew wszystkim negatywnym myślom zdecydował się tu przyjść. To nic, że ostatnie bankiety już go nie bawiły, nie stymulowały kapryśnego ducha szejka. No więc tkwił w tym tłumie przy pełnym wsparciu sceptycyzmu, z wątpliwością zawieszoną na ramieniu jak magiczny muszkiet. Sięgając zenitu własnej niechodliwej życzliwości zakpił jednak z powagi sytuacji. Nie czuł klimatu łowów. Tak naprawdę to w ogóle brakowało mu w tym wszystkim czegoś znajomego, krzepiącego. Między zainteresowanymi i względnie zaangażowanymi pojawił się więc on – Król Niewiedzy i Niechęci. Arogancki pomiot w starciu z tą diabelską rozrywką (na łonie obcej, bo zielonej natury), którą mu zaproponowano. Zakpił nawet z siebie. Uwieszony na koniu jak ładnie zdobiony sakwojaż być może wyglądał dobrze, ale tak się wcale nie czuł. Ręce nerwowo ściśnięte na lejcach bielały od nacisku i tylko korpus, dumnie wyprostowany, nadrabiał tę niepewność, której doświadczał w absolutnie każdej sekundzie siedzenia na ruchliwym, skrzydlatym rumaku. Dla pewności, gdyby miał upaść znienacka, jedną z dłoni wyszukiwał różdżki w kieszeni.
Bo matka mówiła, że powinien szkolić się w zakresie jazdy na magicznych koniach, a jak nie, to przynajmniej na rydwanach. Ale zignorował. A teraz siedział jak ten tłok, zastanawiając się kto odpadnie pierwszy — zwierzyna czy on.
— Dywany są o niebo bezpieczniejsze... — pomruk roznosi się nieśmiało w powietrzu, zatruwa może ze dwa, trzy metry kwadratowe góra, niknąc ostatecznie w natężeniu innych dźwięków. Nikt nie słyszy, to dobrze. Ludzie jednak mogą widzieć, gdy koń bez wskazówek od Jaquana, zawija w bok. Jak zdradza go ta piekielna kobyła w najmniej spodziewanym momencie tylko po to by przeczłapać parę kroków dalej bez jego zgody i zatrzymać się przy kępce trawy.
— O Merlinie... — tym razem jest za blisko innych osób, by komentarz pozostawić wyłącznie dla siebie. Stoi bowiem gdzieś pomiędzy Ceasarem, a Deimosem, zwracając uwagę tylko na jednego z nich, bo drugiego pozostawił nieelegancko za plecami, w ogóle go nie dostrzegając. Niekoniecznie ma na to wpływ, bo powiedzmy sobie szczerze — to ten skrzydlaty gamoń ma go w lejcach, a nie on go.
— O, Ceasar! — nieelokwentnie aż do końca! No cóż, przynajmniej jest konsekwentny.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Jaquan Shafiq dnia 06.03.16 16:18, w całości zmieniany 4 razy
Gość
Gość
The member 'Jaquan Shafiq' has done the following action : rzut kością
'Polowanie' :
'Polowanie' :
Jego wzrok z Ceasara pomknął na pysk tarantowatego rumaka, którego otrzymał; dłoń delikatnie zaciskała się na jego wodzy. Brutus, odczytał z naczółka, o ironio. Jego pies, Enjolras, warował przy stajni.
Spojrzał na Darcy dopiero czując jej dotyk; był nieobecny, inny, nieswój - nużył go ciężar tajemnicy, którą nie zdążył się jeszcze podzielić z żadną ze swoich sióstr, podczas gdy obie na nią zasługiwały. Zamordował ich drogą kuzynkę, Dianę Crouch, tą, która okazała się morderczynią Marianne, tą, która zawsze stała tak blisko nich. Tą, która tak łatwo mogła powtórzyć swój czyn, na Druelli, na Darcy... czuł, że żadna z nich nie brała tego zagrożenia na poważnie; ignorowały przecież jego ostrzeżenia, lgnąc do tego, którego dotąd miał za współwinnego. Ale to nieważne, były już... bezpieczniejsze? Widmo złego odeszło, czyżby - nie do końca, Diana nie była jedynym monstrum, które znalazło się wtedy w sypialni Marie. Jedno ubili wtedy. Czy było trzecie? Zbyt wiele się działo, nie wiedział, nie pamiętał. Pamiętał tylko te oczy, oczy Diany... jak mógł być tak ślepy tak długo? Był rozdarty pomiędzy satysfakcją płynącą z upragnionej zemsty a utratą bliskiej sercu kuzynki. Stąd pustka w jego oczach i odrętwienie widoczne na twarzy, gdy, nie mając wyboru, spojrzał na siostrę.
- Chodź, pomogę ci - odparł krótko, unosząc dłonie na jej talię i delikatnie odsuwając ją od siebie, to nie był dobry moment na zwierzenia, a już na pewno nie na zwierzenia tego rodzaju - co ostrzejszy i bardziej stanowczy ton głosu Tristana mógł zdecydowanie podkreślić. Obejrzał się przez ramię na Cassiopeię, skinąwszy jej krótko głową na powitanie i - niepodobnie do siebie - nie zareagował na jej uwagę. Obrzucił ją jedynie niechętnym spojrzeniem, by po chwili powitać również Ramseya - także oszczędnym skinieniem głowy, kiedy poczuł na sobie jego wyczekujące spojrzenie. Chmurny wzrok Tristana zatrzymał się na jego twarzy tylko na chwilę, wciąż bez słowa, jeszcze zanim obrócił się w kierunku wierzchowca Darcy; trafił się jej dobry koń, Tristan położył dłoń na jego szyi. Dobrze ułożony. Lubił polowania i lubił konie, wiedział jednak, że Darcy tej pasji nie podzielała; wyciągnął więc ku niej dłoń z zamiarem podsadzenia jej łydki, trud wspięcia się na siodło nie był dla damy wstydem. Nie myślał o tym - w głowie słyszał tylko ostatni krzyk swojej martwej kuzynki. Niemal odruchowo sprawdził jeszcze strzemię przy jej siodle; jego wierzchowiec stał przy Cassiopei, nie musiał go pilnować.
Spojrzał na Darcy dopiero czując jej dotyk; był nieobecny, inny, nieswój - nużył go ciężar tajemnicy, którą nie zdążył się jeszcze podzielić z żadną ze swoich sióstr, podczas gdy obie na nią zasługiwały. Zamordował ich drogą kuzynkę, Dianę Crouch, tą, która okazała się morderczynią Marianne, tą, która zawsze stała tak blisko nich. Tą, która tak łatwo mogła powtórzyć swój czyn, na Druelli, na Darcy... czuł, że żadna z nich nie brała tego zagrożenia na poważnie; ignorowały przecież jego ostrzeżenia, lgnąc do tego, którego dotąd miał za współwinnego. Ale to nieważne, były już... bezpieczniejsze? Widmo złego odeszło, czyżby - nie do końca, Diana nie była jedynym monstrum, które znalazło się wtedy w sypialni Marie. Jedno ubili wtedy. Czy było trzecie? Zbyt wiele się działo, nie wiedział, nie pamiętał. Pamiętał tylko te oczy, oczy Diany... jak mógł być tak ślepy tak długo? Był rozdarty pomiędzy satysfakcją płynącą z upragnionej zemsty a utratą bliskiej sercu kuzynki. Stąd pustka w jego oczach i odrętwienie widoczne na twarzy, gdy, nie mając wyboru, spojrzał na siostrę.
- Chodź, pomogę ci - odparł krótko, unosząc dłonie na jej talię i delikatnie odsuwając ją od siebie, to nie był dobry moment na zwierzenia, a już na pewno nie na zwierzenia tego rodzaju - co ostrzejszy i bardziej stanowczy ton głosu Tristana mógł zdecydowanie podkreślić. Obejrzał się przez ramię na Cassiopeię, skinąwszy jej krótko głową na powitanie i - niepodobnie do siebie - nie zareagował na jej uwagę. Obrzucił ją jedynie niechętnym spojrzeniem, by po chwili powitać również Ramseya - także oszczędnym skinieniem głowy, kiedy poczuł na sobie jego wyczekujące spojrzenie. Chmurny wzrok Tristana zatrzymał się na jego twarzy tylko na chwilę, wciąż bez słowa, jeszcze zanim obrócił się w kierunku wierzchowca Darcy; trafił się jej dobry koń, Tristan położył dłoń na jego szyi. Dobrze ułożony. Lubił polowania i lubił konie, wiedział jednak, że Darcy tej pasji nie podzielała; wyciągnął więc ku niej dłoń z zamiarem podsadzenia jej łydki, trud wspięcia się na siodło nie był dla damy wstydem. Nie myślał o tym - w głowie słyszał tylko ostatni krzyk swojej martwej kuzynki. Niemal odruchowo sprawdził jeszcze strzemię przy jej siodle; jego wierzchowiec stał przy Cassiopei, nie musiał go pilnować.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Chłód jaki wbrew wszelkim staraniom Tristana wkradł się w jego ton nie uderzył Darcy. Zaniepokoił, bardziej. Krótka wypowiedź zdradzała tak naprawdę więcej niż gdyby miał się z nią podzielić znacznie większą ilością słów. Pozwoliła się odsunąć, nie odrywając spojrzenia od twarzy brata. Nie była w stanie powiedzieć jakie emocje czaiły się w tych tęczówkach, ale pamiętała ten wzrok. Nie potrafiła dopasować go do żadnego konkretnego wydarzenia, ale zachowawczość Rosiera budziła podejrzenia. Podążyła za nim, bardziej niż z zamiaru, z konieczności głaszcząc konia po boku szyi, zaraz obok dłoni Tristana. Nawet gdyby chciał ją od czegoś odsuwać, nie dała mu odczuć, że jest w tym sam, jakiekolwiek teraz myśli kłębiły się w jego głowie. Z boku scena wyglądała po prostu rozczulająca. Rodzeństwo odnajdujące wspólny język w dopieszczaniu spokojnego wierzchowca, który zdawał się takich gestów aż tak bardzo nie potrzebować. I bez tego stał powabny, majestatyczny, opanowany, gotowy do polowania. Przyjęła pomoc Tristana, chwytając się jego dłoni. Długa spódnica — bo przecież Darcy jak przeciętna kobieta nie mogła się zjawić na polowaniu w spodniach, musiała się wyróżniać — zaplątała się w powietrzu o paski sztywnych butów do jazdy konnej, ale zanim ktoś zdążył zauważyć, Darcy zręcznie wywinęła kostkę, dosiadając konia bokiem. W przeciwieństwie do większości, polowanie traktowała jako rodzaj wyzwania dla siebie, pokonania dystansu między nią, a niektórymi, co bardziej niepokornymi zwierzętami. Nie celowała w wygraną. Za cel postanowiła sobie dotrzeć cało do mety, możliwie dumnie dosiadając konia. Wolałaby z niego nie spaść.
Zanim Tristan odszedł od jej wierzchowca, przelotnym ruchem dotknęła jego policzka.
— Porozmawiamy o tym później — zapewniła go prawie niemo, tak cichy był jej szept, ze zginął w natłoku innych dźwięków. Nie miała pojęcia czego mogła dotyczyć rozmowa, ale twarz Tristana była może nie oczywista, ale budząca podejrzenia dla kogoś kto spędził z nim cale dzieciństwo i każdy możliwy dzień dorosłego życia,
Dopiero odrywając spojrzenie od Rosiera, dosłyszała znajomy głos, mocno przebijający się przez cały ten zgiełk. Tego tonu nie dało się nie pamiętać. Chwytając lejce obiema dłońmi jej twarz instynktownie zwróciła się w tamtym kierunku. Stał tam, niemożliwy do odczytania, ale bezczelny, jak zawsze. Przewróciłaby oczami, ale z tyłu głowy miała na uwadze obecność innych osób wokół, odpowiedziała podobnym uśmiechem na uśmiech, spinając się. Być może miało to związek z lekkim poruszeniem konia, który ledwie zafalował łbem, albo uwagą, jaką Mulciber poświęcił w całości Cassiopei. Dziwny ścisk na żołądku i gardle dotknął ją dokładnie w tym samym momencie. Polowanie w tym momencie zdawało się jeszcze bardziej realne niż kilka minut temu.
— Z prawie wszystkimi mile widzianymi — odpowiedziała taką uwagą, ze można było ją dwojako interpretować. Albo ktoś był tu mniej oczekiwany, albo ktoś bardzo gorąco jeszcze wyczekiwany. Chwilę potem szarpnęła lekko za wodze, szczęśliwie jej łagodny raczej wierzchowiec udał się posłusznie w kierunku konia Tristana. Przystanęła obok niego, przy okazji też przy rozmawiających, posyłając Ramseyowi pełne dziwnych emocji spojrzenie, choć krótkie.
Zanim Tristan odszedł od jej wierzchowca, przelotnym ruchem dotknęła jego policzka.
— Porozmawiamy o tym później — zapewniła go prawie niemo, tak cichy był jej szept, ze zginął w natłoku innych dźwięków. Nie miała pojęcia czego mogła dotyczyć rozmowa, ale twarz Tristana była może nie oczywista, ale budząca podejrzenia dla kogoś kto spędził z nim cale dzieciństwo i każdy możliwy dzień dorosłego życia,
Dopiero odrywając spojrzenie od Rosiera, dosłyszała znajomy głos, mocno przebijający się przez cały ten zgiełk. Tego tonu nie dało się nie pamiętać. Chwytając lejce obiema dłońmi jej twarz instynktownie zwróciła się w tamtym kierunku. Stał tam, niemożliwy do odczytania, ale bezczelny, jak zawsze. Przewróciłaby oczami, ale z tyłu głowy miała na uwadze obecność innych osób wokół, odpowiedziała podobnym uśmiechem na uśmiech, spinając się. Być może miało to związek z lekkim poruszeniem konia, który ledwie zafalował łbem, albo uwagą, jaką Mulciber poświęcił w całości Cassiopei. Dziwny ścisk na żołądku i gardle dotknął ją dokładnie w tym samym momencie. Polowanie w tym momencie zdawało się jeszcze bardziej realne niż kilka minut temu.
— Z prawie wszystkimi mile widzianymi — odpowiedziała taką uwagą, ze można było ją dwojako interpretować. Albo ktoś był tu mniej oczekiwany, albo ktoś bardzo gorąco jeszcze wyczekiwany. Chwilę potem szarpnęła lekko za wodze, szczęśliwie jej łagodny raczej wierzchowiec udał się posłusznie w kierunku konia Tristana. Przystanęła obok niego, przy okazji też przy rozmawiających, posyłając Ramseyowi pełne dziwnych emocji spojrzenie, choć krótkie.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Brak odpowiedzi od Tristana nie zdziwił jej ani trochę; fakt, że nie zareagował na przyjacielską, uszczypliwą uwagę był już nieco bardziej niepokojący. I zapewne w normalny dzień, w innych okolicznościach, w chwili sprzyjającej wydzieraniu sekretów Cassiopeia nie odpuściłaby mu tak łatwo, nie pozostawiła go ciężkim niczym ołowiane chmury myślom, próbując dotrzeć do prawdy nawet nie z troski, a ze zwykłej ciekawości.
Teraz takie rozwiązanie nie wchodziło w grę – sama obecność Darcy wystarczyła, by panna Rowle zdobyła się na powściągliwość, nie mówiąc już o pozostałych zgromadzonych. Co prowadzi nas do...
Zmarszczyła nos, pochwytując znajomą woń ciężkich, męskich perfum. Znała je, towarzyszyły jej przez najbardziej burzliwe lata szkoły i krótko po niej, a choć minęły całe lata od czasu, kiedy znajdowała się w zasięgu ich rażenia, nie sposób było się pomylić. Zaskoczyło ją jedynie, co wypomniawszy sobie kąśliwie w głowie zauważyła z nieprzyjemnym ukłuciem w sercu, że nie wypatrzyła go wcześniej, że umknął badawczemu spojrzeniu, tak przecież dokładnie przeczesującemu otoczenie.
Ramsey.
Poczuła go, nim usłyszała, jednak to dźwięk głosu, prześmiewcza nuta zawarta w jego esencji i przyjemnym dla ucha niskim brzmieniu sprawił, że po jej kręgosłupie przeszedł dreszcz. Powściągnęła jednak emocje, nie pozwalając im górować nad twarzą. Dobre i tyle, bo oczu nie zdołała okiełznać.
- Wszyscy jesteśmy w jakiś sposób spokrewnieni, Mulciber – zauważyła nieco kąśliwie, choć jej wargi wygięły się w leniwym uśmiechu gdy odwracała się, by spojrzeć na górującego nad nią mężczyznę – Nie trudno o rodzinny wiec – dodała, przekrzywiając lekko głowę, a bławatkowe tęczówki pociemniały nieznacznie, gdy przy kolejnym głębokim wdechu do wrażliwego nosa dotarła nowa fala perfum i charakterystycznej, piżmowej nuty skóry Ramseya.
Odpowiedziała na jego spojrzenie niespiesznie, powoli, bezwstydnie. Z rozmysłem przesuwając wzrokiem po jego ciele próbowała kupić sobie czas, jednak gdy jej oczy napotkały jego szare tęczówki wiedziała doskonale, że poległa w tym starciu. Znał ją jak nikt, nie licząc Gabriela, który w naturalny sposób przyswoił sobie całą wiedzę, jaką można było posiąść na temat niesfornej bliźniaczki, a do jakiej nie miał dostępu nikt i nigdy. Dopóki nie spotkała Mulcibera, a świat nie przewrócił się do góry nogami.
- Ramsey – minęły całe wieki, które niemal wyrwało jej się sekundę później paliło w podniebienie banalnością stwierdzenia niepotrzebnego i zbyt prozaicznego, by można nim powitać osobę, która niegdyś była tak bliska sercu. Chrząknęła krótko, zerkając na Darcy, a gdy dostrzegła na jej twarzy bliżej nieokreślony, choć zdecydowanie zastanawiający grymas odzyskała rezon, bez wahania wsuwając dłoń pod ramię Mulcibera. Instensywny zapach piżma i skóry wywołał krótki dreszcz.
- Chyba powinniśmy się oddalić, nim Tristan pośle nam kolejne złowieszcze spojrzenie – propozycja padła swobodnym, pogodnym tonem, choć palce zaciskające się na rękawie skórzanej kurtki i wbijające się w miękkie, ciepłe ciało ukryte tuż pod nim wyraźnie sugerowały co innego.
- Chodź, pomożesz mi odnaleźć mojego wierzchowca – dodała jeszcze, unosząc głowę by znów zderzyć się z przeszywającym, szarym spojrzeniem mężczyzny.
Teraz takie rozwiązanie nie wchodziło w grę – sama obecność Darcy wystarczyła, by panna Rowle zdobyła się na powściągliwość, nie mówiąc już o pozostałych zgromadzonych. Co prowadzi nas do...
Zmarszczyła nos, pochwytując znajomą woń ciężkich, męskich perfum. Znała je, towarzyszyły jej przez najbardziej burzliwe lata szkoły i krótko po niej, a choć minęły całe lata od czasu, kiedy znajdowała się w zasięgu ich rażenia, nie sposób było się pomylić. Zaskoczyło ją jedynie, co wypomniawszy sobie kąśliwie w głowie zauważyła z nieprzyjemnym ukłuciem w sercu, że nie wypatrzyła go wcześniej, że umknął badawczemu spojrzeniu, tak przecież dokładnie przeczesującemu otoczenie.
Ramsey.
Poczuła go, nim usłyszała, jednak to dźwięk głosu, prześmiewcza nuta zawarta w jego esencji i przyjemnym dla ucha niskim brzmieniu sprawił, że po jej kręgosłupie przeszedł dreszcz. Powściągnęła jednak emocje, nie pozwalając im górować nad twarzą. Dobre i tyle, bo oczu nie zdołała okiełznać.
- Wszyscy jesteśmy w jakiś sposób spokrewnieni, Mulciber – zauważyła nieco kąśliwie, choć jej wargi wygięły się w leniwym uśmiechu gdy odwracała się, by spojrzeć na górującego nad nią mężczyznę – Nie trudno o rodzinny wiec – dodała, przekrzywiając lekko głowę, a bławatkowe tęczówki pociemniały nieznacznie, gdy przy kolejnym głębokim wdechu do wrażliwego nosa dotarła nowa fala perfum i charakterystycznej, piżmowej nuty skóry Ramseya.
Odpowiedziała na jego spojrzenie niespiesznie, powoli, bezwstydnie. Z rozmysłem przesuwając wzrokiem po jego ciele próbowała kupić sobie czas, jednak gdy jej oczy napotkały jego szare tęczówki wiedziała doskonale, że poległa w tym starciu. Znał ją jak nikt, nie licząc Gabriela, który w naturalny sposób przyswoił sobie całą wiedzę, jaką można było posiąść na temat niesfornej bliźniaczki, a do jakiej nie miał dostępu nikt i nigdy. Dopóki nie spotkała Mulcibera, a świat nie przewrócił się do góry nogami.
- Ramsey – minęły całe wieki, które niemal wyrwało jej się sekundę później paliło w podniebienie banalnością stwierdzenia niepotrzebnego i zbyt prozaicznego, by można nim powitać osobę, która niegdyś była tak bliska sercu. Chrząknęła krótko, zerkając na Darcy, a gdy dostrzegła na jej twarzy bliżej nieokreślony, choć zdecydowanie zastanawiający grymas odzyskała rezon, bez wahania wsuwając dłoń pod ramię Mulcibera. Instensywny zapach piżma i skóry wywołał krótki dreszcz.
- Chyba powinniśmy się oddalić, nim Tristan pośle nam kolejne złowieszcze spojrzenie – propozycja padła swobodnym, pogodnym tonem, choć palce zaciskające się na rękawie skórzanej kurtki i wbijające się w miękkie, ciepłe ciało ukryte tuż pod nim wyraźnie sugerowały co innego.
- Chodź, pomożesz mi odnaleźć mojego wierzchowca – dodała jeszcze, unosząc głowę by znów zderzyć się z przeszywającym, szarym spojrzeniem mężczyzny.
Ostatnio zmieniony przez Cassiopeia L. Rowle dnia 03.03.16 0:33, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
Ich spojrzenia się skrzyżowały i to było coś, co dało mu jasny pogląd na sytuację. Patrzył na niego dłużej, analizując jeszcze jego twarz po tym, jak odwrócił wzrok. Wydawała się bezbarwna, nijaka, pogrążona w myślach i kwestiach, których zwykły język nie mógł wyjaśnić. Aż prosiła się o to, by cokolwiek powiedzieć, by dotknąć jego ramienia, zaczepić go... ale faceci nie potrzebowali takich gestów. To one mówiły o słabościach, informowały otoczenie o tym, że coś jest nie tak, bądź wymaga uwagi. Ramsey jednak domyślał się, że jeśli coś zżera Tristana od środka było czymś, co musiał przetawić, z czym musiał się samodzielnie uporać nim w ogóle był gotów się podzielić. Zbyt wczesne ujawnienie pewnych sytuacji mogło być zgubne, nierozsądne, bo emocje nie były zbyt dobrym doradcą. Dlatego właśnie nie zmuszał go do niczego, a w końcu przestał mu się nawet przyglądać, przechodząc do aktualnej sytuacji, jakby tematu nie było.
— Darcy— mruknął przeciągle, zerkając na nią kątem oka. — Nie bądź taka obcesowa, nie zawiniła niczym szczególnym — powiedział z uśmiechem, głową wskazując na Cassio, jakby wcale nie miała jego na myśli. Posłał jej serdeczny, pełen miłości uśmiech, którym obdarzał ją za każdym razem, kiedy aktywowała się jej "ponad wszystkich innych" natura". Mógł mówić jedno, myśleć drugie, lecz bez trudu wyłapał jej spojrzenie, odwracając po chwili wzrok, jakby było zbyt ciężkie i wymagające na tą chwilę. Nie chciał niczego roztrząsać, nie chciał zbędnej i czasochłonnej wymiany zdań, kiedy Tristan stał obok nich jak cień. Nie był niewidoczny, nawet jeśli wszyscy udawali, że jest okej.
— I tak ostatecznie wszystko zostaje w rodzinie — mruknął pod nosem, jakby do siebie, choć była to ewidentna odpowiedź do blondynki, na którą zerknął po chwili. Nie pozwolił aby atmosfera stała się gęsta w jakikolwiek sposób. Wszędzie panował gwar, a do ich uszu z pewnością docierało tysiąc różnych głosów. Lecz właśnie w tym harmiderze panował pełny spokój dla Ramseya, pełen ład, w którym mógł sie niezauwaalnie odanaleźć. Nadstawił damie swoje ramię, a kiedy ona ujęła je tak beztrosko i po prostu, spojrzał na Tristana, marszcząc brwi. To nie słowa Cassio były efektem jego spojrzenia, lecz wieloletnia znajomość z człowiekiem, który stał tuż obok. Cierpliwie więc pokiwał głową, dając znać, że w razie czego gdzieś tu jest, jakby go potrzebował. Choć nic tak nie gasi żali jak butelka ognistej, prawda?
— Znalazłaś go już— mruknął sugestywnie, posyłając jej cierpkie spojrzenie, lecz uśmiechnął się, zaciskając palce na wodzach Arejona. Pożegnał Darcy przydługim spojrzeniem i ruszył przed siebie, pozwalając aby obencość i zapach jego... starej, dobrej znajomej wypełniła całą jego atmosferę. Rozkoszował się tą chwilą, jej ciepłej i zapachem, orzglądając się na boki, z pewnoscią dostrzegając w obecności Cezara kobietę, którą mógłby podejrzewać o głęboko idącą znajomość.
— Zgubiłaś po drodze Gabriela, czy zostawiłaś go w przedszkolu?— spytał luźno, nie spoglądając w jej kierunku, bo temat jej bliźniaka był dla niego nawet niepoważny. Nie zwracał na niego uwagi raczej, lecz nie chciał zaczynać ich rozmowy od słów: gdzie byłaś, kiedy cię nie było. To by wskazywało na jakąkolwiek tęsknotę, a on nauczył się radzić sobie ze zbędnymi odczuciami.
— Darcy— mruknął przeciągle, zerkając na nią kątem oka. — Nie bądź taka obcesowa, nie zawiniła niczym szczególnym — powiedział z uśmiechem, głową wskazując na Cassio, jakby wcale nie miała jego na myśli. Posłał jej serdeczny, pełen miłości uśmiech, którym obdarzał ją za każdym razem, kiedy aktywowała się jej "ponad wszystkich innych" natura". Mógł mówić jedno, myśleć drugie, lecz bez trudu wyłapał jej spojrzenie, odwracając po chwili wzrok, jakby było zbyt ciężkie i wymagające na tą chwilę. Nie chciał niczego roztrząsać, nie chciał zbędnej i czasochłonnej wymiany zdań, kiedy Tristan stał obok nich jak cień. Nie był niewidoczny, nawet jeśli wszyscy udawali, że jest okej.
— I tak ostatecznie wszystko zostaje w rodzinie — mruknął pod nosem, jakby do siebie, choć była to ewidentna odpowiedź do blondynki, na którą zerknął po chwili. Nie pozwolił aby atmosfera stała się gęsta w jakikolwiek sposób. Wszędzie panował gwar, a do ich uszu z pewnością docierało tysiąc różnych głosów. Lecz właśnie w tym harmiderze panował pełny spokój dla Ramseya, pełen ład, w którym mógł sie niezauwaalnie odanaleźć. Nadstawił damie swoje ramię, a kiedy ona ujęła je tak beztrosko i po prostu, spojrzał na Tristana, marszcząc brwi. To nie słowa Cassio były efektem jego spojrzenia, lecz wieloletnia znajomość z człowiekiem, który stał tuż obok. Cierpliwie więc pokiwał głową, dając znać, że w razie czego gdzieś tu jest, jakby go potrzebował. Choć nic tak nie gasi żali jak butelka ognistej, prawda?
— Znalazłaś go już— mruknął sugestywnie, posyłając jej cierpkie spojrzenie, lecz uśmiechnął się, zaciskając palce na wodzach Arejona. Pożegnał Darcy przydługim spojrzeniem i ruszył przed siebie, pozwalając aby obencość i zapach jego... starej, dobrej znajomej wypełniła całą jego atmosferę. Rozkoszował się tą chwilą, jej ciepłej i zapachem, orzglądając się na boki, z pewnoscią dostrzegając w obecności Cezara kobietę, którą mógłby podejrzewać o głęboko idącą znajomość.
— Zgubiłaś po drodze Gabriela, czy zostawiłaś go w przedszkolu?— spytał luźno, nie spoglądając w jej kierunku, bo temat jej bliźniaka był dla niego nawet niepoważny. Nie zwracał na niego uwagi raczej, lecz nie chciał zaczynać ich rozmowy od słów: gdzie byłaś, kiedy cię nie było. To by wskazywało na jakąkolwiek tęsknotę, a on nauczył się radzić sobie ze zbędnymi odczuciami.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
- Wierzchowca, nie kucyka, Ramsey – stwierdziła z rozbawieniem, gdy odbił piłeczkę z właściwym dla siebie urokiem. Zapomniała już jak buńczuczny i bezpośredni potrafił być, choć to właśnie z tego powodu oboje uchodzili za niebywale bezczelne osoby.
Poczekała cierpliwie aż pożegna się z Darcy, aż uwolni od ciężaru spojrzenia pochmurną twarz Tristana; nie zamierzała go poganiać ani przywoływać uwagi, nie należała do kobiet które nie umiały pogodzić się z byciem w centrum uwagi. Nie, żeby takie sytuacje zdarzały się nadmiernie często, oczywiście. Na to Cassiopeia nigdy przesadnie nie narzekała.
Z przyjemnością przylgnęła do jego boku, a smukłe palce przesuwały się bezwiednie po skórzanym rękawie kurtki, gdy w milczeniu stawiała kroki, nie ufając jeszcze swojemu głosowi. Myśli były zbyt lotne, by pochwycić je w zbitej wypowiedzi, emocje zbyt wzburzone, by pozwolić im na dominowanie, zdecydowała więc, że pozwoli przemówić jemu, choć powłóczyste spojrzenia posyłane Darcy i jej tęskna mina aż prosiły o komentarz.
- Gabriel gdzieś się tu na pewno kręci i wolałabym, żebyś tym razem nie próbował wybić mu zębów – niebieskie oczy panny Rowle zmrużyły się nieznacznie, a na wargach pojawił się ten dwuznaczny uśmieszek, który wyraźnie sugerował, że w jej słowach nie było ani krzty prawdy. Nie, żeby bawiło ją kiedy ktoś próbował skrzywdzić Gabriela – źródłem rozrywki był raczej fakt, że inny mężczyzna rzucał jej bliźniakowi wyzwanie, a on, zwykle spokojny i opanowany, odpowiadał na nie z wrogością znaną jedynie nierozsądnym, którzy zdecydowali się z nim zadrzeć.
Teraz nie było jednak czasu na czcze sprzeczki, nie wypadało wszak wywoływać skandalu na spotkaniu czysto towarzyskim. A przynajmniej nie w pierwszej godzinie jego trwania.
Sekundy mijały w niepokojąco gęstej ciszy, która, choć powstrzymana gdy mieli towarzystwo, teraz tężała między nimi wyraźnie. Nie była to jednak ta cisza, która pozostawiwszy po sobie ścisk w żołądku i gardle paliła przez wiele godzin uczuciem straconej szansy. Prędzej ta, która narastając doprowadza wreszcie do rozmowy, w której wszystkie konwenanse odsuwane są na bok, a prawda wypływa na światło dzienne.
Gdy odnaleźli przeznaczonego dla niej konia, Cass niechętnie wysunęła dłoń spod ramienia Mulcibera i chwyciła wodze wierzchowca, przez krótką chwilę w milczeniu kontemplując jego czarną, lśniącą sierść. Dopiero gdy kręcący się w pobliżu maruderzy odeszli w głąb polany w poszukiwaniu własnych koni, blondynka uniosła spojrzenie po raz kolejny konfrontując je ze wzrokiem Ramseya. Trzymając wodze w jednej dłoni, drugą uniosła w górę by pieszczotliwym gestem wygładzić klapy skórzanej kurtki, którą miał dziś na sobie.
- Nie odzywałeś się – mruknęła miękko, a coś w tonie jej głosu wybrzmiało żelazną nutą przygany; skutecznie zdusiła nostalgiczne tony despotyczną potrzebą utrzymania kontroli, doskonale wiedząc, że przy tym mężczyźnie to jedyne co jej pozostało. Nie była delikatną panienką, nie skarżyła się. Ona żądała. Żądała, domagała się i zdobywała.
- Nie interesowało cię co się ze mną dzieje po tym, jak Rosier złamał mi serce? – zadrwiła, zażartowała otwarcie, świadoma faktu, że ma przed sobą jedynego mężczyznę który wie dlaczego tak uparcie opierała się temu małżeństwu. Dlaczego zrezygnowała z niego z ulgą. Dlaczego nie broniła swojej reputacji.
- Czy może moje miejsce zajęła teraz Darcy? -
Poczekała cierpliwie aż pożegna się z Darcy, aż uwolni od ciężaru spojrzenia pochmurną twarz Tristana; nie zamierzała go poganiać ani przywoływać uwagi, nie należała do kobiet które nie umiały pogodzić się z byciem w centrum uwagi. Nie, żeby takie sytuacje zdarzały się nadmiernie często, oczywiście. Na to Cassiopeia nigdy przesadnie nie narzekała.
Z przyjemnością przylgnęła do jego boku, a smukłe palce przesuwały się bezwiednie po skórzanym rękawie kurtki, gdy w milczeniu stawiała kroki, nie ufając jeszcze swojemu głosowi. Myśli były zbyt lotne, by pochwycić je w zbitej wypowiedzi, emocje zbyt wzburzone, by pozwolić im na dominowanie, zdecydowała więc, że pozwoli przemówić jemu, choć powłóczyste spojrzenia posyłane Darcy i jej tęskna mina aż prosiły o komentarz.
- Gabriel gdzieś się tu na pewno kręci i wolałabym, żebyś tym razem nie próbował wybić mu zębów – niebieskie oczy panny Rowle zmrużyły się nieznacznie, a na wargach pojawił się ten dwuznaczny uśmieszek, który wyraźnie sugerował, że w jej słowach nie było ani krzty prawdy. Nie, żeby bawiło ją kiedy ktoś próbował skrzywdzić Gabriela – źródłem rozrywki był raczej fakt, że inny mężczyzna rzucał jej bliźniakowi wyzwanie, a on, zwykle spokojny i opanowany, odpowiadał na nie z wrogością znaną jedynie nierozsądnym, którzy zdecydowali się z nim zadrzeć.
Teraz nie było jednak czasu na czcze sprzeczki, nie wypadało wszak wywoływać skandalu na spotkaniu czysto towarzyskim. A przynajmniej nie w pierwszej godzinie jego trwania.
Sekundy mijały w niepokojąco gęstej ciszy, która, choć powstrzymana gdy mieli towarzystwo, teraz tężała między nimi wyraźnie. Nie była to jednak ta cisza, która pozostawiwszy po sobie ścisk w żołądku i gardle paliła przez wiele godzin uczuciem straconej szansy. Prędzej ta, która narastając doprowadza wreszcie do rozmowy, w której wszystkie konwenanse odsuwane są na bok, a prawda wypływa na światło dzienne.
Gdy odnaleźli przeznaczonego dla niej konia, Cass niechętnie wysunęła dłoń spod ramienia Mulcibera i chwyciła wodze wierzchowca, przez krótką chwilę w milczeniu kontemplując jego czarną, lśniącą sierść. Dopiero gdy kręcący się w pobliżu maruderzy odeszli w głąb polany w poszukiwaniu własnych koni, blondynka uniosła spojrzenie po raz kolejny konfrontując je ze wzrokiem Ramseya. Trzymając wodze w jednej dłoni, drugą uniosła w górę by pieszczotliwym gestem wygładzić klapy skórzanej kurtki, którą miał dziś na sobie.
- Nie odzywałeś się – mruknęła miękko, a coś w tonie jej głosu wybrzmiało żelazną nutą przygany; skutecznie zdusiła nostalgiczne tony despotyczną potrzebą utrzymania kontroli, doskonale wiedząc, że przy tym mężczyźnie to jedyne co jej pozostało. Nie była delikatną panienką, nie skarżyła się. Ona żądała. Żądała, domagała się i zdobywała.
- Nie interesowało cię co się ze mną dzieje po tym, jak Rosier złamał mi serce? – zadrwiła, zażartowała otwarcie, świadoma faktu, że ma przed sobą jedynego mężczyznę który wie dlaczego tak uparcie opierała się temu małżeństwu. Dlaczego zrezygnowała z niego z ulgą. Dlaczego nie broniła swojej reputacji.
- Czy może moje miejsce zajęła teraz Darcy? -
Ostatnio zmieniony przez Cassiopeia L. Rowle dnia 03.03.16 0:45, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
Uwaga Darcy przeniosła się na jej wierzchowca w momencie, w którym rozmowa zaczęła niebezpiecznie balansować na granicy bardzo oczywistej. Nie jej bezpośredniość ją zniechęciła, nawet nie przestrach przed tym, jak wiele rzeczy poboczni obserwatorzy mogliby się z tej konwersacji dowiedzieć na temat wielu kwestii, gdyby spuściła gardę, rozmawiając o pewnych rzeczach wprost. Nie lubiła oczywistości, jej prostoty. Wolała skomplikowanie. Banalność i przewidywalność ją nudziła. Dlatego straciła zainteresowanie rozmową, która powoli była zbyt… jawna, po prostu. Zresztą w żaden sposób nie reagowała na nią z odpowiednią dawką zaintrygowania rzuconymi słowami. Przechyliła głowę na bok jedynie na dźwięk swojego imienia. Wzrok dziewczyny leniwie uniósł się z grzywy konia do tęczówek mężczyzny, a błękit jej oczu otoczył dziwny cień, kiedy schyliła głowę, uśmiechając się kątem ust, podobno grzecznie, podobno bez cienia złośliwości.
— Oczywiście, że nie — potwierdziła jego słowa, a uśmiech wydawał się jeszcze bardziej przekonujący, kiedy zaczesała włosy za ucho, obdarowując spojrzeniem Cassiopeię. Personalnie nic do tej dziewczyny nie miała, ale obserwując ją w towarzystwie Mulcibera musiała przyznać, że… w istocie: szczególnością żadną nikomu nie zawiniła. Wydawała się aż nazbyt powtarzalnie i przeciętnie reagować na obecność Ramseya, któremu Darcy posłała w tym momencie kolejny wysublimowany wyraz grzeczności w lekkim skinięciu głowy:
— Owocnych łowów — choć nie była wcale pewna na kogo tego wieczora mężczyzna naprawdę chciał polować. Jeśli patrzyła za nimi tęsknie, to tylko dlatego, że gdzieś po drodze zgubili swoje maniery, odchodząc w takim, a nie w innym stylu. Było jej doprawdy szkoda tak wysokiego potencjału obu tych osobistości, które nagle zdawały go w sobie nawzajem gasić. Nie jej jednak było to oceniać. Uwolniła się od krępującego ją frasobliwego tonu, arogancji i magnetycznego tonu. Czy nie powinna być więc teraz wdzięczna Cassiopei, że ją wyswobodziła. Wdzięczność tą okazała nie kwitując ich odejścia żadnym komentarzem.
Pochyliła się do szyi swojego wierzchowca, czując własne i jego napięcie im bliżej czas oscylował ich przy starcie polowania. Jeśli czegoś się nauczyła dzień wcześniej to… przynajmniej próbować przekonać konia, że się mu ufa, choć co do tej konkretnie sztuki miała jeszcze wątpliwości. Chodź wierzchowiec zdawał się wyciszony, niemalże idealny i gotowy do współpracy, cóż… no znali się bardzo krótko. Jeszcze nawet nie zdążyła przyswoić sobie jego imienia. Arkan – dla ironii, nie czuła, żeby był przez nią schwytany i kontrolowany. Fakt, że trzymała w dłoni lejce jeszcze nie był dowodem na to, że to ona narzucała tutaj rytm ich dalszej współpracy.
— Oczywiście, że nie — potwierdziła jego słowa, a uśmiech wydawał się jeszcze bardziej przekonujący, kiedy zaczesała włosy za ucho, obdarowując spojrzeniem Cassiopeię. Personalnie nic do tej dziewczyny nie miała, ale obserwując ją w towarzystwie Mulcibera musiała przyznać, że… w istocie: szczególnością żadną nikomu nie zawiniła. Wydawała się aż nazbyt powtarzalnie i przeciętnie reagować na obecność Ramseya, któremu Darcy posłała w tym momencie kolejny wysublimowany wyraz grzeczności w lekkim skinięciu głowy:
— Owocnych łowów — choć nie była wcale pewna na kogo tego wieczora mężczyzna naprawdę chciał polować. Jeśli patrzyła za nimi tęsknie, to tylko dlatego, że gdzieś po drodze zgubili swoje maniery, odchodząc w takim, a nie w innym stylu. Było jej doprawdy szkoda tak wysokiego potencjału obu tych osobistości, które nagle zdawały go w sobie nawzajem gasić. Nie jej jednak było to oceniać. Uwolniła się od krępującego ją frasobliwego tonu, arogancji i magnetycznego tonu. Czy nie powinna być więc teraz wdzięczna Cassiopei, że ją wyswobodziła. Wdzięczność tą okazała nie kwitując ich odejścia żadnym komentarzem.
Pochyliła się do szyi swojego wierzchowca, czując własne i jego napięcie im bliżej czas oscylował ich przy starcie polowania. Jeśli czegoś się nauczyła dzień wcześniej to… przynajmniej próbować przekonać konia, że się mu ufa, choć co do tej konkretnie sztuki miała jeszcze wątpliwości. Chodź wierzchowiec zdawał się wyciszony, niemalże idealny i gotowy do współpracy, cóż… no znali się bardzo krótko. Jeszcze nawet nie zdążyła przyswoić sobie jego imienia. Arkan – dla ironii, nie czuła, żeby był przez nią schwytany i kontrolowany. Fakt, że trzymała w dłoni lejce jeszcze nie był dowodem na to, że to ona narzucała tutaj rytm ich dalszej współpracy.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lasy Cairngorms
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja