Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Lasy Cairngorms
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Lasy Cairngorms
Cairngorms w Szkocji to jeden z największych i najbardziej rozległych parków narodowych Wielkiej Brytanii; obszerne wysokie lasy roztaczające się na zboczach delikatnych gór są schronieniem dla tuzinów różnego rodzaju zwierzyny i ptactwa łownych, przez co w trakcie sezonu łowieckiego przyciągają ku sobie myśliwych nie tylko ze wszystkich stron Królestwa, ale i z dalszych zakątków Europy.
Część lasu wyodrębniona przez czarodziejów i chroniona zaklęciami, które sprawiają, że mugole nie odczuwają ochoty wejścia na ich tereny, są również ulubionym rejonem czarodziejskich polowań.
Część lasu wyodrębniona przez czarodziejów i chroniona zaklęciami, które sprawiają, że mugole nie odczuwają ochoty wejścia na ich tereny, są również ulubionym rejonem czarodziejskich polowań.
Lubił polowania, krzyki niosące się wraz z nagonką, szczekanie i warkot psów myśliwskich, kwik umykającej zwierzyny. Ze wszystkich typowo szlacheckich aktywności, których uczono go jako młodzieńca, a które niekoniecznie wszystkie sobie cenił, polowanie, tuż obok szermierki i sztuki pojedynkowania, było jedną z tych, które sprawiały mu przyjemność. I choć od dosiadania wierzchowca wolał śledzenie go na wyścigach, potrafił zwalczyć w sobie tę drobną niechęć dla samej radości i adrenaliny, którą dawał pierwszy anons ogara, który zwęszył trop. Chwyciwszy pod ramię siostrę i spojrzawszy na nią przelotnie, by ostatni raz zaznać jej bliskości, deportował się z nią z rodzinnej posiadłości, lądując twardo na zbitej, wilgotnej ziemi. Westchnął krótko na słowa bliźniaczki, lecz dość prędko przywołał na wargi zwyczajowy uśmiech człowieka o przyjemnej, dość czarującej powierzchowności.
– Cóż, siostrzyczko, to zupełnie tak jakby mała Cassie założyła dwa różne buciki, a potem narzekała, że do siebie nie pasują. Wiesz, że lubię być punktualny – mruknął spokojnie, wskazując jej tym samym z lekkim przekąsem, że to nie za jego sprawą zdarza im się z reguły spóźniać na wszelkie uroczystości. Poprawił na dłoniach skórzane rękawiczki, wiodąc ciemnym spojrzeniem po zgromadzonej crème de la crème.
Towarzystwo na tego typu spotkaniach nie wykazywało się najczęściej specjalną rotacją. Te same twarze, te same szlacheckie nazwiska, te same skostniałe od wieków tradycje i osobistości, od czasu do czasu zaszczycone tylko obecnością nowego wysoko postawionego urzędnika, jakiegoś karierowicza bez tytułu lub zagranicznego gościa. Znał więc większość zebranych, przywitał się pokrótce z tym i owym, uścisnął komuś dłoń. Skinął krótko Darcy i Tristanowi, a choć dostrzegł cień zmartwienia, który padał na jego twarz, nie dał tego po sobie nijak poznać. Niedyskretne interesowanie się cudzymi tajemnicami nie leżało w jego zwyczaju. Bo czyż nie mamy ich wszyscy? Im starszy, im bogatszy ród, tym więcej brudów poupychane ma po szafach, a on sam dawno już nauczył się, że za dworskimi uśmiechami posyłanymi obficie na uroczystych bankietach kryje się zwykle zawiść, gorycz i wiekowe rodzinne dramaty.
Przywitał się przelotnie z Caesarem, podpytując go niezobowiązująco o sprawowanie siostry, a potem zagadnął z uprzejmym zainteresowaniem jakiegoś swojego sąsiada. Wówczas jego wzrok padł jednak na widoczną w tłumie wąską sylwetkę Cassiopei, której ramię zdążyło już wsunąć się pod łokieć jakiegoś jegomościa. Uniósł powoli brwi, a następnie zmarszczył je lekko. Przeprosił rozmówcę elegancką formułką, chociaż oczy wyglądające znad gładkiego uśmiechu zdążyły już pociemnieć groźnie, a mięśnie na szczęce zesztywnieć nieznacznie. Nogi same poniosły go w stronę rozmawiającej na uboczu pary, a gniew, który hodował pod skórą, wrodzona brutalność, którą nauczyła go pielęgnować siostra, zabulgotały pod sercem i wyciągnęły ku niemu ręce, tym zuchwalej, im bardziej się zbliżał i więcej szczegółów rozpoznawał. Był wobec niej zaborczy w sposób chorobliwy i toksyczny, który nieprzyjemnie wydobywał na wierzch jego skrywaną wilczą naturę.
– Nie sądzę, by zdołał, od czasów szkolnych nie wyrósł za dużo – rzucił dosyć swobodnie zza ich pleców, dosłyszawszy tylko urywek rozmowy, a chociaż jego ton mógł wskazywać na żartobliwy przytyk szkolnego znajomego, brzmienie głosu ochłodziło się w kontrolowany, acz wyczuwalny sposób. Obrzucił ich krótkim, badawczym spojrzeniem, które nie trwało dłużej niż pół sekundy, a potem wygiął wargi w na swój sposób urzekającym uśmiechu. – I niewiele zmądrzał.
Niewiele patrzył na siostrę, choć mogła zapewne wyczuć intuicyjnie jego niezadowolenie. W końcu dobrze go znała. Przesunął dłonią po szyi jej wierzchowca, nie przejmując się, że przeszkodził im w intymnej rozmowie. W końcu jego mała Cass nie miała przed nim tajemnic, czyż nie? Wyciągnął z kieszeni zdobioną papierośnicę i otworzył ją kciukiem jednej dłoni.
– Rzadko się gubię. Witaj, Ramsey.
[bylobrzydkobedzieladnie]
– Cóż, siostrzyczko, to zupełnie tak jakby mała Cassie założyła dwa różne buciki, a potem narzekała, że do siebie nie pasują. Wiesz, że lubię być punktualny – mruknął spokojnie, wskazując jej tym samym z lekkim przekąsem, że to nie za jego sprawą zdarza im się z reguły spóźniać na wszelkie uroczystości. Poprawił na dłoniach skórzane rękawiczki, wiodąc ciemnym spojrzeniem po zgromadzonej crème de la crème.
Towarzystwo na tego typu spotkaniach nie wykazywało się najczęściej specjalną rotacją. Te same twarze, te same szlacheckie nazwiska, te same skostniałe od wieków tradycje i osobistości, od czasu do czasu zaszczycone tylko obecnością nowego wysoko postawionego urzędnika, jakiegoś karierowicza bez tytułu lub zagranicznego gościa. Znał więc większość zebranych, przywitał się pokrótce z tym i owym, uścisnął komuś dłoń. Skinął krótko Darcy i Tristanowi, a choć dostrzegł cień zmartwienia, który padał na jego twarz, nie dał tego po sobie nijak poznać. Niedyskretne interesowanie się cudzymi tajemnicami nie leżało w jego zwyczaju. Bo czyż nie mamy ich wszyscy? Im starszy, im bogatszy ród, tym więcej brudów poupychane ma po szafach, a on sam dawno już nauczył się, że za dworskimi uśmiechami posyłanymi obficie na uroczystych bankietach kryje się zwykle zawiść, gorycz i wiekowe rodzinne dramaty.
Przywitał się przelotnie z Caesarem, podpytując go niezobowiązująco o sprawowanie siostry, a potem zagadnął z uprzejmym zainteresowaniem jakiegoś swojego sąsiada. Wówczas jego wzrok padł jednak na widoczną w tłumie wąską sylwetkę Cassiopei, której ramię zdążyło już wsunąć się pod łokieć jakiegoś jegomościa. Uniósł powoli brwi, a następnie zmarszczył je lekko. Przeprosił rozmówcę elegancką formułką, chociaż oczy wyglądające znad gładkiego uśmiechu zdążyły już pociemnieć groźnie, a mięśnie na szczęce zesztywnieć nieznacznie. Nogi same poniosły go w stronę rozmawiającej na uboczu pary, a gniew, który hodował pod skórą, wrodzona brutalność, którą nauczyła go pielęgnować siostra, zabulgotały pod sercem i wyciągnęły ku niemu ręce, tym zuchwalej, im bardziej się zbliżał i więcej szczegółów rozpoznawał. Był wobec niej zaborczy w sposób chorobliwy i toksyczny, który nieprzyjemnie wydobywał na wierzch jego skrywaną wilczą naturę.
– Nie sądzę, by zdołał, od czasów szkolnych nie wyrósł za dużo – rzucił dosyć swobodnie zza ich pleców, dosłyszawszy tylko urywek rozmowy, a chociaż jego ton mógł wskazywać na żartobliwy przytyk szkolnego znajomego, brzmienie głosu ochłodziło się w kontrolowany, acz wyczuwalny sposób. Obrzucił ich krótkim, badawczym spojrzeniem, które nie trwało dłużej niż pół sekundy, a potem wygiął wargi w na swój sposób urzekającym uśmiechu. – I niewiele zmądrzał.
Niewiele patrzył na siostrę, choć mogła zapewne wyczuć intuicyjnie jego niezadowolenie. W końcu dobrze go znała. Przesunął dłonią po szyi jej wierzchowca, nie przejmując się, że przeszkodził im w intymnej rozmowie. W końcu jego mała Cass nie miała przed nim tajemnic, czyż nie? Wyciągnął z kieszeni zdobioną papierośnicę i otworzył ją kciukiem jednej dłoni.
– Rzadko się gubię. Witaj, Ramsey.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Gabriel A. Rowle dnia 03.03.16 1:58, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
The member 'Gabriel A. Rowle' has done the following action : rzut kością
'Polowanie' :
'Polowanie' :
Zaśmiał się, słyszac jej słowa, a rumak, którego prowadził parsknął w odpowiedzi na jego nagłą reakcję. A może wziął do siebie jej stwierdzenie i jako rasowy ogier postanowił zaprotestować? Ramsey miał dystans do siebie i otoczenia, nigdy nie cierpiąc na zbyt napęczniałe ego, które łatwo było przebić szpilką. Wychowując się w rezerwacie smoków z Rosierem, znając się wiele lat z Darcy uodpornił się na wszystkie wbijane w niego igły, jakby obserwując zachowanie tych pięknych stworzeń sam zyskał smoczą skórę. Trudną do przebicia, pozbawioną słabych punktów.
— Widocznie tylko na kucykach potrafisz jeździć, madame— odpowiedział jej przekornie, posyłajac krótkie spojrzenie. Łatwo było dostrzec błysk w jego oku, lecz jej obecność zawsze działała na niego w ten sam sposób. Z przyjemnością więc szedł z nią wolnym krokiem, jakby byli na spacerze lub przechadzce po lesie, a nie tuż przed polowaniem, kóre mogło się różnie zakończyć. Dokąd mieli się jednak spieszyć, mając dla siebie chwilę nim ktoś im w koncu przeszkodzi?
Gabriel kręcił się tu jak bąk po gaciach, o czym mieli się niedługo przekonać, ale zachował tę myśl dla siebie. Był w końcu jej bratem, wiec postanowił spełnić jej prośbę, szczególnie, że żadne z nich nie chciało robić wielkiego dramatu w towarzystwie mniej lub bardziej znanych arystokratów. Trzeba było zachować poziom, a brak tytułu nie sprowadzał Mulcibera do miana prostaka.
— Ubolewam, że się nie udało, ale… oczywiście, jak sobie życzysz. Może rzeczywiście, szkoda byłoby tak pięknych zębów. Musiały sporo kosztować— odpowiedział cicho i poważnie, choć kąciki ust pozostały skierowane ku górze, nadając mu tego aroganckiego wyrazu. Nawet gdyby na nią nie spojrzał, wiedziałby, że przygląda mu się prowokacyjnie, ale która kobieta nie czuła się wzniesiona na piedestał niebios, gdy tuż u jej stóp walczyło dwóch samców o jej względy?
Mulciber wyleczył się z podążania za swoimi pragnieniami. Nie zabiegał o kobiety, nie szukał u nich pocieszenia i uciechy. Częściej bywał złośliwy dla zasady niż z powodu jawnej niechęci, bo to budowało pewien dystans, który uniemożliwiał przedarcie się w głąb cieńszych warstw jego skóry. Cassiopeia kiedyś wniknęła pod nią całkiem głęboko, a żar jaki czuł względem jej osoby podsuwał mu głupie i nieracjonalne myśli. Budziła w nim pragnienia i potrzeby które ciężko było kontrolować, a jego typowo samcze usposobienie wcale nie pomagało się im oprzeć. A później wyszła za mąż, a on musiał nauczyć się wypierania tego, co zbędne. Eliminował swoje słabe strony wraz z wiekiem, doświadczeniem jakie zyskiwał u boku Toma, rozszerzaniem koneksji z innymi czarodziejami, by nie stanęły mu na przeszkodzie zdobycia tego, czego chciał.
Milczenie nie dławiło im gardeł, ale Mulciber doskonale czuł, że coś w rodzaju zarzutu wisi w powietrzu i kiedy to proste stwierdzenie w końcu padło, wypuścił powietrze ze świstem, czując jak zapadają mu się płuca pod naporem odpowiedzi. Fakt, że nie tkwiła już u jego boku, a z wierzchowcem dodawał mu siły, bo nie musiał zmagać się z jej bliskością w żaden sposób.
— Wyszłaś za mąż — odpowiedział jej podobnym tonem, jakby jego argument pobijał wszystkie inne, choć przecież nawet później mieli ze sobą kontakt kiedy to małżeństwo trwało. Powoli przeniósł na nią wzrok, wzruszył ramionami i usmiechnął się, jakby to nie było nic wielkiego, a po nim temat spływał jak po kaczce, lecz czy nie brzmiał tak jakby chciał ją za coś ukarać? Nie, nie mógłby. — Niezła próba, ale żeby złamał Ci serce musiała byś je wcześniej mieć, moja droga . — Utkwił wzrok w jej niebieskich tęczówkach, patrząc na nią tak, jakby odpowiadał za kradzież tak ważnego organu. Oczywiście żartował, próując rozluźnić atmosferę, która gęstniała z kadą chwilą, gdy byli sam na sam. W rzeczywistości jednak był winien urwanej nici pomiędzy nimi, bo sam z niej zrezygnował na etapie eliminacji słabości. Nie chciał nigdy by Cassio się nią stała, toteż wysłał się na odwyk, licząc, że brak kontaktu skróci proces leczenia uzależnień. — Znamy się z Darcy całe życie, jej pozycja jest stała niezagrożona i raczej nic nie wskazuje, aby miała zajmować czyjekolwiek miejsce — odpowiedział łagodnie, starając się nie zbarzmieć cierpko, choć nie przebierał wcale w słowach. Patrzył na nią, widząc na jej twarzy stracone lata, zmarnowane chwile w towarzystwie ludzi, którzy nie byli tego warci. Wciąż była tak samo piękna i intrgująca, absorbując całą jego uwagę. Może dlatego głos Gabriela tak niespodziewanie wyrwał go z jakiejś dziwnej zadumy.
— Och, Gabe. Jak miło. Może do nas dołączysz?— spytał choć nie była to propozycja, skoro już tu sterczał, a raczej wyraz dobrych manier. Domyślał się, że nie może zostawić siostry samej na dziesięć minut, lecz czemu tu się dziwić, Cassio nie powinna być sama.
— Widocznie tylko na kucykach potrafisz jeździć, madame— odpowiedział jej przekornie, posyłajac krótkie spojrzenie. Łatwo było dostrzec błysk w jego oku, lecz jej obecność zawsze działała na niego w ten sam sposób. Z przyjemnością więc szedł z nią wolnym krokiem, jakby byli na spacerze lub przechadzce po lesie, a nie tuż przed polowaniem, kóre mogło się różnie zakończyć. Dokąd mieli się jednak spieszyć, mając dla siebie chwilę nim ktoś im w koncu przeszkodzi?
Gabriel kręcił się tu jak bąk po gaciach, o czym mieli się niedługo przekonać, ale zachował tę myśl dla siebie. Był w końcu jej bratem, wiec postanowił spełnić jej prośbę, szczególnie, że żadne z nich nie chciało robić wielkiego dramatu w towarzystwie mniej lub bardziej znanych arystokratów. Trzeba było zachować poziom, a brak tytułu nie sprowadzał Mulcibera do miana prostaka.
— Ubolewam, że się nie udało, ale… oczywiście, jak sobie życzysz. Może rzeczywiście, szkoda byłoby tak pięknych zębów. Musiały sporo kosztować— odpowiedział cicho i poważnie, choć kąciki ust pozostały skierowane ku górze, nadając mu tego aroganckiego wyrazu. Nawet gdyby na nią nie spojrzał, wiedziałby, że przygląda mu się prowokacyjnie, ale która kobieta nie czuła się wzniesiona na piedestał niebios, gdy tuż u jej stóp walczyło dwóch samców o jej względy?
Mulciber wyleczył się z podążania za swoimi pragnieniami. Nie zabiegał o kobiety, nie szukał u nich pocieszenia i uciechy. Częściej bywał złośliwy dla zasady niż z powodu jawnej niechęci, bo to budowało pewien dystans, który uniemożliwiał przedarcie się w głąb cieńszych warstw jego skóry. Cassiopeia kiedyś wniknęła pod nią całkiem głęboko, a żar jaki czuł względem jej osoby podsuwał mu głupie i nieracjonalne myśli. Budziła w nim pragnienia i potrzeby które ciężko było kontrolować, a jego typowo samcze usposobienie wcale nie pomagało się im oprzeć. A później wyszła za mąż, a on musiał nauczyć się wypierania tego, co zbędne. Eliminował swoje słabe strony wraz z wiekiem, doświadczeniem jakie zyskiwał u boku Toma, rozszerzaniem koneksji z innymi czarodziejami, by nie stanęły mu na przeszkodzie zdobycia tego, czego chciał.
Milczenie nie dławiło im gardeł, ale Mulciber doskonale czuł, że coś w rodzaju zarzutu wisi w powietrzu i kiedy to proste stwierdzenie w końcu padło, wypuścił powietrze ze świstem, czując jak zapadają mu się płuca pod naporem odpowiedzi. Fakt, że nie tkwiła już u jego boku, a z wierzchowcem dodawał mu siły, bo nie musiał zmagać się z jej bliskością w żaden sposób.
— Wyszłaś za mąż — odpowiedział jej podobnym tonem, jakby jego argument pobijał wszystkie inne, choć przecież nawet później mieli ze sobą kontakt kiedy to małżeństwo trwało. Powoli przeniósł na nią wzrok, wzruszył ramionami i usmiechnął się, jakby to nie było nic wielkiego, a po nim temat spływał jak po kaczce, lecz czy nie brzmiał tak jakby chciał ją za coś ukarać? Nie, nie mógłby. — Niezła próba, ale żeby złamał Ci serce musiała byś je wcześniej mieć, moja droga . — Utkwił wzrok w jej niebieskich tęczówkach, patrząc na nią tak, jakby odpowiadał za kradzież tak ważnego organu. Oczywiście żartował, próując rozluźnić atmosferę, która gęstniała z kadą chwilą, gdy byli sam na sam. W rzeczywistości jednak był winien urwanej nici pomiędzy nimi, bo sam z niej zrezygnował na etapie eliminacji słabości. Nie chciał nigdy by Cassio się nią stała, toteż wysłał się na odwyk, licząc, że brak kontaktu skróci proces leczenia uzależnień. — Znamy się z Darcy całe życie, jej pozycja jest stała niezagrożona i raczej nic nie wskazuje, aby miała zajmować czyjekolwiek miejsce — odpowiedział łagodnie, starając się nie zbarzmieć cierpko, choć nie przebierał wcale w słowach. Patrzył na nią, widząc na jej twarzy stracone lata, zmarnowane chwile w towarzystwie ludzi, którzy nie byli tego warci. Wciąż była tak samo piękna i intrgująca, absorbując całą jego uwagę. Może dlatego głos Gabriela tak niespodziewanie wyrwał go z jakiejś dziwnej zadumy.
— Och, Gabe. Jak miło. Może do nas dołączysz?— spytał choć nie była to propozycja, skoro już tu sterczał, a raczej wyraz dobrych manier. Domyślał się, że nie może zostawić siostry samej na dziesięć minut, lecz czemu tu się dziwić, Cassio nie powinna być sama.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Travers stał sobie tutaj na tym całym placyku oparty o jedno z drzew. Jego zacny ogar siedział przy jego nodze i ani drgnął ponieważ taki otrzymał rozkaz od Pana, widać jednak było że aż go nosi i gotów w każdej chwili wystartować niczym na wyścigu. Ot cała poczciwa psina naszego Traversa. Wsłuchiwał się w rozmowy ludzi których tutaj znał jednakże z nikim jeszcze nie zamienił ani jednego słowa, ponury i jakby zamknięty w sobie. Aż dziw ale na jego twarzy nawet przez moment nie zagościł uśmiech. Był dziwnym człowiekiem jednakże raczej swym zimnym spojrzeniem nie zachęcał nikogo do rozmowy, nie liczył nawet że ktoś do niego podejdzie i spróbuje go zainteresować rozmową. Wybrał już wcześniej dla siebie jednego z koni i teraz zacny ogier stał przy jego lewym boku uderzając nerwowo kopytem o podłoże. Poklepał poczciwe zwierzę po szyi z wdzięcznością. Miał nadzieję, że pomoże mu wygrać. Nie widział w ogóle kobiet w tym całym polowaniu. Było to dla niego wręcz dziwne, że kobiety zamiast założyć spódnicę i siedzieć w salonie biorą się za siodło i jazdę wyczynową po lesie. Jego siostry i matka nie ganiały po polowaniach, pamiętał że zawsze robili to tylko mężczyźni, ale ten świat coraz bardziej schodził mu na psy, a każdemu najwidoczniej to odpowiadało. Kary zwierz zarżał delikatnie i poruszył chrapami przyciągając głowę do jego ramienia, poklepał go więc po ganaszu. Potem zabrał się za poprawianie siodła na jego grzbiecie i dociąganie popręgu. Później może nie być na to czasu. Wszystko to dokładnie wykonywał w ciszy i przede wszystkim spokoju. Nikt nie odważył się nigdy z własnej woli przeszkodzić Traversowi, gdy ten był zajęty. Zawsze każdy podchodził do tego ponurego człowieka z dystansem. Takim ponurakiem stał się odkąd stracił swoją ukochaną żonę. Od tamtej pory już nigdy nie zaznał takiej miłości, a piękna czarnowłosa żona uśmiechała się do niego z portretu w jego gabinecie, czasem z nim rozmawiając o życiu. To sprawiało, że nie potrafił mimo wszystko odizolować się od myślenia o niej.
Gość
Gość
Ollivander nie do końca była pewna powrotu. W gruncie rzeczy... Nie wiedziała czy to była dobra decyzja, wszak jej życie przypominało w tym momencie istny Armagedon, który chciała skończyć jak najszybciej. Wolała spokojną egzystencję, chociaż praca dziewczyny nie przypominała tej, która mogłaby wiązać się z normalnością. Była w ciągłym ruchu i nie potrafiła usiedzieć na miejscu, a przecież jedną z pierwszych myśli po spotkaniu z Samuelem był kolejny wyjazd lub powrót do Norwegii, gdzie przez parę miesięcy czuła się szczęśliwa.
Wbiła intensywne spojrzenie w Adriena i uśmiechnęła się pod nosem na jego słowa. Tęskniła za tym człowiekiem, toteż nie zwracała na nikogo uwagi, bo nie widziała tu absorbujących osób, choć doskonale liczyła się z obecnością narzeczonego. Był jednak zbyt obcy, by powodzić za nim wzrokiem, a możliwość spotkania z dawnymi przyjaciółmi zdawała się być istotniejsza niż zawracanie sobie głowy obcym mężczyzną.
-Lordzie Carrow, pan zawsze będzie tryskał młodością, bo ta w gruncie rzeczy tli się w pańskich oczach - odpowiedziała uprzejmie, a następnie przeniosła wzrok na Deimosa. Obdarzyła go subtelnym uśmiechem, który był zachowawczy acz niezwykle grzeczny. Znała doskonale zagrywki związane z przytykami do wieku, bo często je stosowała względem swego ojca, toteż wymowność w jej spojrzeniu jasno sugerowała, że to nieuprzejme.
-Nikt nie wiedział - ucięła krótko i przełknęła głośniej ślinę, bo przecież nie kłamała. Była całkowicie szczera z tym, do czego się przyznała i nieznacznie spuściła wzrok. -Inara i lady Greengrass także nie mają pojęcia, ale dopiero oswajam się ze świadomością powrotu do życia towarzyskiego, które należy tu prowadzić - powiedziała bez przekonania i delikatnie wzruszyła ramionami, bo potrzebowała czasu do tego, by pogodzić się z myślą o kolejnych polowaniach, przyjęciach, a dzisiaj? Skupiała się na tym, że piękna, biała klacz stoi spokojnie, a ich pierwszy kontakt przypominał ten decydujący, gdzie zwierzę całkowicie oddane jest człowiekowi. Pogładziła jeszcze grzywę Aethonana, a następnie wbiła wzrok w mężczyznę, którego znała już od dawna, a jego głos sprawił, że oczy rozbłysły pannie Ollivander zupełnie innym blaskiem, który zdawał się być tak nietypowy dla niej.
-Lordzie Leastrange... - mruknęła z rozbawieniem i pokręciła głową, jakby jego słowa były dla Katyi prawdziwą obelgą. -Jeszcze pomyślę, że ubolewa pan nad moim powrotem i z tego cierpienia pęknie pańskie serce - sprawiała wrażenie smutnej, rozczarowanej, ale to była tylko gra. Ta typowa dla dwóch osób, które bezpardonowo dorzucają szczyptę flirtu i dwuznaczności, nawet w towarzystwie. -Całe szczęście, że potrafię znikać i z obawy o pana życie - mogłabym się pokusić o kolejną podróż, o ile naprawdę będzie to koniecznie - usta wygięła w drwiącym uśmiechu i przeniosła spojrzenie na Adriena, a następnie Deimosa, którzy wciąż byli w pobliżu. Przygryzła policzek od środka, a następnie spojrzała na jednego z myśliwskich psów, którego wypożyczyła u zaprzyjaźnionej hodowlii. Musiała mieć pewność, że nic jej nie będzie grozić, wszak pokusiła się nawet o zdobycie magicznej uprzęży dla konia, która przy zbyt mocnym upięciu nie wżynałaby się w delikatnę skórę klaczy, dokładnie tak samo jak uzda. Preferowała jazdę bez siodła, bo było przepełniające adrenaliną, ale dzisiaj musiała dostosować się do panującyh reguł. Lejce ozdobione drobnymi kamieniami szlachetnymi ułatwiały kontrolowanie kierunku jazdy bez zbędnego wbijania pięt w ciało zwierzęcia. Była pewna, że wystarczy subtelny ruch dłoni, by ich na moment zespolone przez czarodziejskie wodze umysły pozwalały na pewną przejażdżkę. -Liczę, że panowie dadzą fory kobiecie, bo jak wiadomo - mamy dość wybuchowe charaktery, a ja nie potrafię radzić sobie z porażką, więc Lordzie Carrrow... Liczę, że uda nam się spotkać tuż po polowaniu, prawda?
Wbiła intensywne spojrzenie w Adriena i uśmiechnęła się pod nosem na jego słowa. Tęskniła za tym człowiekiem, toteż nie zwracała na nikogo uwagi, bo nie widziała tu absorbujących osób, choć doskonale liczyła się z obecnością narzeczonego. Był jednak zbyt obcy, by powodzić za nim wzrokiem, a możliwość spotkania z dawnymi przyjaciółmi zdawała się być istotniejsza niż zawracanie sobie głowy obcym mężczyzną.
-Lordzie Carrow, pan zawsze będzie tryskał młodością, bo ta w gruncie rzeczy tli się w pańskich oczach - odpowiedziała uprzejmie, a następnie przeniosła wzrok na Deimosa. Obdarzyła go subtelnym uśmiechem, który był zachowawczy acz niezwykle grzeczny. Znała doskonale zagrywki związane z przytykami do wieku, bo często je stosowała względem swego ojca, toteż wymowność w jej spojrzeniu jasno sugerowała, że to nieuprzejme.
-Nikt nie wiedział - ucięła krótko i przełknęła głośniej ślinę, bo przecież nie kłamała. Była całkowicie szczera z tym, do czego się przyznała i nieznacznie spuściła wzrok. -Inara i lady Greengrass także nie mają pojęcia, ale dopiero oswajam się ze świadomością powrotu do życia towarzyskiego, które należy tu prowadzić - powiedziała bez przekonania i delikatnie wzruszyła ramionami, bo potrzebowała czasu do tego, by pogodzić się z myślą o kolejnych polowaniach, przyjęciach, a dzisiaj? Skupiała się na tym, że piękna, biała klacz stoi spokojnie, a ich pierwszy kontakt przypominał ten decydujący, gdzie zwierzę całkowicie oddane jest człowiekowi. Pogładziła jeszcze grzywę Aethonana, a następnie wbiła wzrok w mężczyznę, którego znała już od dawna, a jego głos sprawił, że oczy rozbłysły pannie Ollivander zupełnie innym blaskiem, który zdawał się być tak nietypowy dla niej.
-Lordzie Leastrange... - mruknęła z rozbawieniem i pokręciła głową, jakby jego słowa były dla Katyi prawdziwą obelgą. -Jeszcze pomyślę, że ubolewa pan nad moim powrotem i z tego cierpienia pęknie pańskie serce - sprawiała wrażenie smutnej, rozczarowanej, ale to była tylko gra. Ta typowa dla dwóch osób, które bezpardonowo dorzucają szczyptę flirtu i dwuznaczności, nawet w towarzystwie. -Całe szczęście, że potrafię znikać i z obawy o pana życie - mogłabym się pokusić o kolejną podróż, o ile naprawdę będzie to koniecznie - usta wygięła w drwiącym uśmiechu i przeniosła spojrzenie na Adriena, a następnie Deimosa, którzy wciąż byli w pobliżu. Przygryzła policzek od środka, a następnie spojrzała na jednego z myśliwskich psów, którego wypożyczyła u zaprzyjaźnionej hodowlii. Musiała mieć pewność, że nic jej nie będzie grozić, wszak pokusiła się nawet o zdobycie magicznej uprzęży dla konia, która przy zbyt mocnym upięciu nie wżynałaby się w delikatnę skórę klaczy, dokładnie tak samo jak uzda. Preferowała jazdę bez siodła, bo było przepełniające adrenaliną, ale dzisiaj musiała dostosować się do panującyh reguł. Lejce ozdobione drobnymi kamieniami szlachetnymi ułatwiały kontrolowanie kierunku jazdy bez zbędnego wbijania pięt w ciało zwierzęcia. Była pewna, że wystarczy subtelny ruch dłoni, by ich na moment zespolone przez czarodziejskie wodze umysły pozwalały na pewną przejażdżkę. -Liczę, że panowie dadzą fory kobiecie, bo jak wiadomo - mamy dość wybuchowe charaktery, a ja nie potrafię radzić sobie z porażką, więc Lordzie Carrrow... Liczę, że uda nam się spotkać tuż po polowaniu, prawda?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Wokół nich raz po raz pojawiały się nowe osoby, głównie tuzy ze szlacheckiego półświatka nadętej arogancji, lecz Benjamin nie poświęcał im żadnej uwagi, absolutnie skupiony na swych dwóch pięknych towarzyszkach. Z tego co zdołał kątem oka zauważyć, tylko on zdobył aż tak cudowne kobiece partnerki w przedpolowaniowej rozmowie, co napawało go dodatkową porcją samczej dumy. Nie okazywał jej jednak przesadnie, nie rzucał żadnych wyzywających spojrzeń ani Tristanowi, który mignął mu gdzieś z boku, ani Perseusowi, znajomemu z skrzypiącej chaty. Czekoladowe oczy, szeroki uśmiech i brodata facjata była przeznaczona tylko Inarze i Lilith, dwóm przyjaciółkom - o ile dobrze odczytywał relację, łączącą wysoko urodzone ślicznotki, łaskawie obdarzające go swoim zainteresowaniem. O ile w przypadku Inary było to czymś oczywistym (znał ją przecież nie od dziś i śmiało mógł stwierdzić, że lady Carrow należy do grona jego bliższych znajomych), to zachowanie Lilith nieco go zadziwiło...a przy okazji także zaimponowało. Transakcja lustrzana, najwidoczniej!
- Ty jesteś niesamowita, Inaro. Zawsze spotykamy się na typowo męskich wydarzeniach - odparł, mile zaskoczony intensywnym powitaniem, które odwzajemnił, pochylając się tak, by dziewczę mogło się do niego przytulić i by on sam mógł musnąć jej czoło w przelotnym pocałunku. Łamiącym pewnie niejedno tabu...lecz kto by na to patrzył. Ewentualnie Lilith, której uścisk ręki był zadziwiający stabilny, bez dziewczęcego przegięcia w łokciu i dziwnego rumieńca. Do tego od razu zaproponowała przejście na bezpardonowe 'ty', a z tego, co zdążył zauważyć - wnioskował głównie na podstawie niebanalnej urody, ogłady i towarzystwa Inary - miał do czynienia z kolejną lady.
- Po prostu nazwij go tak, jak dyktuje ci to serce, Lily - poradził wspaniałomyślnie i niemalże poetycko zarazem, mocniej przytrzymując Smoka, kłapiącego paszczą na wszystkie strony. - Pomóc ci wsiąść, panienko? - zagadnął z czuła kpiną Inarę, wiedząc, że jako dziedziczka Carrowów z końmi radzi sobie znacznie lepiej od niego. Chciał być jednak dżentelmenem...bo przecież nawet nie myślał o niegrzecznym obłapianiu dziewczęcia przy tej okazji. Dziewczyna była dla niego jak młodsza siostra, którą chciał się wyłącznie opiekować. Z pełną platoniką w pakiecie.
- Ty jesteś niesamowita, Inaro. Zawsze spotykamy się na typowo męskich wydarzeniach - odparł, mile zaskoczony intensywnym powitaniem, które odwzajemnił, pochylając się tak, by dziewczę mogło się do niego przytulić i by on sam mógł musnąć jej czoło w przelotnym pocałunku. Łamiącym pewnie niejedno tabu...lecz kto by na to patrzył. Ewentualnie Lilith, której uścisk ręki był zadziwiający stabilny, bez dziewczęcego przegięcia w łokciu i dziwnego rumieńca. Do tego od razu zaproponowała przejście na bezpardonowe 'ty', a z tego, co zdążył zauważyć - wnioskował głównie na podstawie niebanalnej urody, ogłady i towarzystwa Inary - miał do czynienia z kolejną lady.
- Po prostu nazwij go tak, jak dyktuje ci to serce, Lily - poradził wspaniałomyślnie i niemalże poetycko zarazem, mocniej przytrzymując Smoka, kłapiącego paszczą na wszystkie strony. - Pomóc ci wsiąść, panienko? - zagadnął z czuła kpiną Inarę, wiedząc, że jako dziedziczka Carrowów z końmi radzi sobie znacznie lepiej od niego. Chciał być jednak dżentelmenem...bo przecież nawet nie myślał o niegrzecznym obłapianiu dziewczęcia przy tej okazji. Dziewczyna była dla niego jak młodsza siostra, którą chciał się wyłącznie opiekować. Z pełną platoniką w pakiecie.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nawet się z Tobą zgodzę, ale przez grzeczność dodam, że moze powinieneś sprawdzić, czy nie ma jakiś większych zalet, może coś ukrywa - ciekawość wobec koni każe się zainteresować. Deimos spogląda na nogi konia Adriena, spogląda na jego skrzydła. Kiwa głową, a tu nagle ktoś wchodzi im w paradę.
Katja - wystarczająco przeciętna. Mimo wszystko skinął głową by się z nią przywitać. Skoro zaś pan Adrien przedstawił ich sobie, to nie musiał wypowiadać kolejnych uprzejmości. Z dystansem typowym dla siebie, wolał majestatycznie wyglądać na koniu i w głowie śledzić te uprzejmości, którymi się wymieniają państwo gadulińscy. Weźmy lorda Lestragne. Deimos właśnie wypuszczał kolejny obłoczek dymu, kiedy ten niewybredny dandys przytoczył się na swoim koniku i zaraz począł kwieciście chwalić pannę Katję. Ona - nie pozostając dłużną, machała tymi swoimi powiekami, jakby chciała herbatę wystudzić. Później przyszła pora na pana d o k t o r a. I kiedy Adrien otrzymał garść gratulacji, dumny mógł być, unieść może nie zdoła wszystkich, ale na pewno będzie mu się z nimi lepiej żyło.
- Mój drogi kuzyn wciąż poleruje złoty stetoskop, który dostał w prezencie awansu - mówi pan lord, zdając się nieszczególnie zainteresowany tym, czy jego żart został zrozumiany. A brak owacji na stojąco może go ani trochę nie speszył.
- Lordzie Lestragne, ja liczę na bardzo dużo ofiar, wszak to polowanie - porozumiewając się t e l e p a t y c z n i e, zarechotali właśnie oboje śmiechem myśląc o tej samej pannie szlamie, z której piegi będą zeskrobywać te małe muminki z Akademi Pana Kleksa. Kolejne zdania oczywiście komentuje półuśmiechem i dalej pyka fajkę. Jak to ma w zwyczaju od całych trzech godzin.
Kiedy więc Katja uroczo prosi, coby panowie byli dla niej łaskawi, Deimos znów w głowie rozmyśla, że panna Katja chyba tak długo była za granicą, że zapomniała, że te polowania są tylko grą towarzyską. Gdyby chciał jej pokazać prawdziwe polowanie, to pewnie nie ustrzeliłaby nawet pół gołębia. Ale nie chciał.
- Jak oceniasz swoje szanse na ustrzelenie dziś największej zwierzyny, lordzie Lestragne? - zwraca się spoglądając na jego konika i na niego samego.
Przez którego cierpiał w nędzy w jednej z piwnic Tower.
Z przyjaznym pytaniem w oczach, przecież się przyjaźnią.
Wtem ktoś kolejny się przypałętał. Deimos odwraca głowę i unosi brwi tak wysoko, że Adrien pewnie już wyciąga aparat, żeby to uwiecznić. A może uwiecznić to, co się dzieje pod samym nosem pana lorda Carrowa. Dzieje się pan Jaquan , którego koń wydaje się nie dość, że samowolny to jeszcze nieelegancko. Deimosa mina jest bezcenna, kiedy ciśnie mu się krzyk "co też pan wyczynia najlepszego!", ale przestaje mówić na skutek zbyt wielkiego szoku.
Katja - wystarczająco przeciętna. Mimo wszystko skinął głową by się z nią przywitać. Skoro zaś pan Adrien przedstawił ich sobie, to nie musiał wypowiadać kolejnych uprzejmości. Z dystansem typowym dla siebie, wolał majestatycznie wyglądać na koniu i w głowie śledzić te uprzejmości, którymi się wymieniają państwo gadulińscy. Weźmy lorda Lestragne. Deimos właśnie wypuszczał kolejny obłoczek dymu, kiedy ten niewybredny dandys przytoczył się na swoim koniku i zaraz począł kwieciście chwalić pannę Katję. Ona - nie pozostając dłużną, machała tymi swoimi powiekami, jakby chciała herbatę wystudzić. Później przyszła pora na pana d o k t o r a. I kiedy Adrien otrzymał garść gratulacji, dumny mógł być, unieść może nie zdoła wszystkich, ale na pewno będzie mu się z nimi lepiej żyło.
- Mój drogi kuzyn wciąż poleruje złoty stetoskop, który dostał w prezencie awansu - mówi pan lord, zdając się nieszczególnie zainteresowany tym, czy jego żart został zrozumiany. A brak owacji na stojąco może go ani trochę nie speszył.
- Lordzie Lestragne, ja liczę na bardzo dużo ofiar, wszak to polowanie - porozumiewając się t e l e p a t y c z n i e, zarechotali właśnie oboje śmiechem myśląc o tej samej pannie szlamie, z której piegi będą zeskrobywać te małe muminki z Akademi Pana Kleksa. Kolejne zdania oczywiście komentuje półuśmiechem i dalej pyka fajkę. Jak to ma w zwyczaju od całych trzech godzin.
Kiedy więc Katja uroczo prosi, coby panowie byli dla niej łaskawi, Deimos znów w głowie rozmyśla, że panna Katja chyba tak długo była za granicą, że zapomniała, że te polowania są tylko grą towarzyską. Gdyby chciał jej pokazać prawdziwe polowanie, to pewnie nie ustrzeliłaby nawet pół gołębia. Ale nie chciał.
- Jak oceniasz swoje szanse na ustrzelenie dziś największej zwierzyny, lordzie Lestragne? - zwraca się spoglądając na jego konika i na niego samego.
Przez którego cierpiał w nędzy w jednej z piwnic Tower.
Z przyjaznym pytaniem w oczach, przecież się przyjaźnią.
Wtem ktoś kolejny się przypałętał. Deimos odwraca głowę i unosi brwi tak wysoko, że Adrien pewnie już wyciąga aparat, żeby to uwiecznić. A może uwiecznić to, co się dzieje pod samym nosem pana lorda Carrowa. Dzieje się pan Jaquan , którego koń wydaje się nie dość, że samowolny to jeszcze nieelegancko. Deimosa mina jest bezcenna, kiedy ciśnie mu się krzyk "co też pan wyczynia najlepszego!", ale przestaje mówić na skutek zbyt wielkiego szoku.
- Zawsze zachowywaliście się nad wyraz nieodpowiednio, ale nie widzę powodu dla którego po tylu latach powinno się wracać do pewnych zwyczajów. Nie jesteście już szczeniakami – odbiła piłeczkę tonem, w którym uszczypliwe nuty ścierały się bezwstydnie z rozbawieniem, balansując gdzieś na skraju jawnego wyzwania i przygany. Jej koń parsknął niecierpliwie, uderzył kopytami w ziemię i targnął łbem; srebrny naczółek, którym ozdobiono szlachetne czoło skrzydlatego wierzchowca zalśnił w słońcu podobnie jak bławatkowe tęczówki dziewczyny, gdy Ramsey, niepomny nauk, jakby zupełnie zapomniał z kim ma doczynienia, zdecydował się odpowiedzieć atakiem na jej słowa. Nie było to jednak miejsce i czas, by wyciągać personalne animozje, a przynajmniej nie taki, który zezwoliłby na wybuch emocji, na niezbyt dziewczęce, a już zdecydowanie niezbyt przystojące szlachciance zdzielenie delikwenta pięścią w zęby. Odetchnęła więc tylko, a mięśnie na jej szczęce stężały wyraźnie.
- Pozwoliłeś mi wyjść za mąż – sprostowała, cedząc każde kolejne slowo przez zaciśnięte zęby – Pozwoliłeś Rosierowi zabrać sobie nagrodę sprzed nosa, więc nie waż się wypominać mi tego małżeństwa, skoro wiesz doskonale, że było ostatnią pozycją na mojej liście rzeczy do zrobienia przed śmiercią – syknęła jeszcze, dźgając go palcem w pierś. Jeśli przychodziło bowiem do wyprowadzania jej z równowagi na czas, w tempie godnym olimpiady, Ramsey zawsze mocno konkurował z Lennartem o miejsce na podium. Wiedział gdzie i jak uderzyć, by zabolało, a ze zwykłej złośliwości stworzyć mieszankę wyzwalającą w Cassiopei najgorsze instynkty. I chyba właśnie dlatego tak ją do niego ciągnęło, chyba dlatego pozwalała mu na wślizgiwanie się pod szczelny płaszcz dystansu i chłodu, jakim częstowała wszystkich innych pretendentów do swoich łask. Sama miała na niego podobny wpływ, sama doskonale wiedziała jak zadać ból, jak sprawić, by Mulciber ścierał z twarzy ten bezczelny, prowokujący uśmieszek, goniony emocjami bardzo odbiegającymi od złośliwego rozbawienia.
Odwróciła się do niego plecami, by nie zauważył grymasu wykrzywiającego jej wargi, gdy wspomniał o braku serca i sięgnęła do popręgu, sprawdzając, czy jest zapięty w odpowiedni sposób.
- Obawiam się, że możesz mieć rację. Wtedy znajdowało się w innym miejscu – mruknęła jedynie, gdy upewniła się, że wszystko gra i znów przeniosła spojrzenie na swojego towarzysza, choć sama nie wiedziała, czy kontynuowanie tej rozmowy jest bezpieczne. Nie byłaby jednak do końca sobą, gdyby uwaga o Darcy, wygłoszona w sposób, w jaki poważył się na to Ramsey przeszła bez odpowiednio zjadliwego komentarza.
Nie wypuszczając z dłoni uzdy zbliżyła się do mężczyzny, niwelując do reszty pozostałe centymetry, które miały jeszcze szansę w jakikolwiek sposób świadczyć o tym, że rozmowa odbywająca się z dala od wścibskich uszu jest w miarę ludzkich możliwości dość przyzwoita. Drobne palce odnalazły drogę pod skórzaną kurtką, prześlizgnęły się po boku Ramseya, wsunęły pod koszulkę na jego krzyżu; paznokcie, które wbiła w jego ciało z rozmysłem, mocno, musiały pozostawić po sobie czerwone ślady.
- Należało więc... – szepnęła, przygryzając figlarnie wargę, choć jej spojrzenie było zimne jak lód - ...Należało nigdy nie robić miejsca dla mnie. Bo ja, mój drogi, jeśli jeszcze pamiętasz, nie należę do kobiet które lubią się dzielić – uniosła wyzywająco podbródek, nim jednak zdążyła dodać coś jeszcze, głos Gabriela wyrwał ich oboje z komfortowej bańki będącej mieszanką niezakrzepłych emocji i świadomości czasu, który marnowali.
Cofnęła dłoń, nie spuszczając wzroku z Mulcibera jeszcze przez kilka sekund, nim odwróciła się do Gabriela by obdarzyć go promiennym uśmiechem. Obecność bliźniaka nie pozwalała na kontynuowanie tematu, a Cassiopeia nie była do końca pewna, czy cieszy ją ten obrót sytuacji. Nie było jednak mowy o spławieniu brata – nie, jeśli nie chciała, by zbyt szybko zorientował się, że coś jest nie tak.
- Przywitałeś się już ze wszystkimi, których warto raczyć twoją uwagą? – spytała z rozbawieniem, wsuwając stopę w strzemiona, by wybić się mocno chwilę później i z właściwą sobie gracją umościć się w siodle. Wsparła dłonie na łęku, spoglądając na obu mężczyzn z góry, a na jej wargach pojawił się wilczy uśmiech.
- Może mały zakład, panowie? Zdrowa konkurencja powinna wam pomóc w rozładowaniu testosteronu - zadrwiła, rozbawieniem zakrywając irytację w głosie - Stawiam butelkę Ognistej, że będę dziś lepsza od was -
- Pozwoliłeś mi wyjść za mąż – sprostowała, cedząc każde kolejne slowo przez zaciśnięte zęby – Pozwoliłeś Rosierowi zabrać sobie nagrodę sprzed nosa, więc nie waż się wypominać mi tego małżeństwa, skoro wiesz doskonale, że było ostatnią pozycją na mojej liście rzeczy do zrobienia przed śmiercią – syknęła jeszcze, dźgając go palcem w pierś. Jeśli przychodziło bowiem do wyprowadzania jej z równowagi na czas, w tempie godnym olimpiady, Ramsey zawsze mocno konkurował z Lennartem o miejsce na podium. Wiedział gdzie i jak uderzyć, by zabolało, a ze zwykłej złośliwości stworzyć mieszankę wyzwalającą w Cassiopei najgorsze instynkty. I chyba właśnie dlatego tak ją do niego ciągnęło, chyba dlatego pozwalała mu na wślizgiwanie się pod szczelny płaszcz dystansu i chłodu, jakim częstowała wszystkich innych pretendentów do swoich łask. Sama miała na niego podobny wpływ, sama doskonale wiedziała jak zadać ból, jak sprawić, by Mulciber ścierał z twarzy ten bezczelny, prowokujący uśmieszek, goniony emocjami bardzo odbiegającymi od złośliwego rozbawienia.
Odwróciła się do niego plecami, by nie zauważył grymasu wykrzywiającego jej wargi, gdy wspomniał o braku serca i sięgnęła do popręgu, sprawdzając, czy jest zapięty w odpowiedni sposób.
- Obawiam się, że możesz mieć rację. Wtedy znajdowało się w innym miejscu – mruknęła jedynie, gdy upewniła się, że wszystko gra i znów przeniosła spojrzenie na swojego towarzysza, choć sama nie wiedziała, czy kontynuowanie tej rozmowy jest bezpieczne. Nie byłaby jednak do końca sobą, gdyby uwaga o Darcy, wygłoszona w sposób, w jaki poważył się na to Ramsey przeszła bez odpowiednio zjadliwego komentarza.
Nie wypuszczając z dłoni uzdy zbliżyła się do mężczyzny, niwelując do reszty pozostałe centymetry, które miały jeszcze szansę w jakikolwiek sposób świadczyć o tym, że rozmowa odbywająca się z dala od wścibskich uszu jest w miarę ludzkich możliwości dość przyzwoita. Drobne palce odnalazły drogę pod skórzaną kurtką, prześlizgnęły się po boku Ramseya, wsunęły pod koszulkę na jego krzyżu; paznokcie, które wbiła w jego ciało z rozmysłem, mocno, musiały pozostawić po sobie czerwone ślady.
- Należało więc... – szepnęła, przygryzając figlarnie wargę, choć jej spojrzenie było zimne jak lód - ...Należało nigdy nie robić miejsca dla mnie. Bo ja, mój drogi, jeśli jeszcze pamiętasz, nie należę do kobiet które lubią się dzielić – uniosła wyzywająco podbródek, nim jednak zdążyła dodać coś jeszcze, głos Gabriela wyrwał ich oboje z komfortowej bańki będącej mieszanką niezakrzepłych emocji i świadomości czasu, który marnowali.
Cofnęła dłoń, nie spuszczając wzroku z Mulcibera jeszcze przez kilka sekund, nim odwróciła się do Gabriela by obdarzyć go promiennym uśmiechem. Obecność bliźniaka nie pozwalała na kontynuowanie tematu, a Cassiopeia nie była do końca pewna, czy cieszy ją ten obrót sytuacji. Nie było jednak mowy o spławieniu brata – nie, jeśli nie chciała, by zbyt szybko zorientował się, że coś jest nie tak.
- Przywitałeś się już ze wszystkimi, których warto raczyć twoją uwagą? – spytała z rozbawieniem, wsuwając stopę w strzemiona, by wybić się mocno chwilę później i z właściwą sobie gracją umościć się w siodle. Wsparła dłonie na łęku, spoglądając na obu mężczyzn z góry, a na jej wargach pojawił się wilczy uśmiech.
- Może mały zakład, panowie? Zdrowa konkurencja powinna wam pomóc w rozładowaniu testosteronu - zadrwiła, rozbawieniem zakrywając irytację w głosie - Stawiam butelkę Ognistej, że będę dziś lepsza od was -
Gość
Gość
Inara powinna była się już dawno przyzwyczaić, że nawet arystokratyczne imprezy lansowane mianem rozrywki, miały w sobie więcej z pola bitewnego niż..na niejednej wojnie. Oczywiście bronią w takich potyczkach były przede wszystkim słowa, chociaż - na upartego, może było pokusić się o stwierdzenie, że na polowaniu - mogłyby pójść w ruch także kusze, czy biegające pod kopytami wierzchowców - charty. I myśl ta zadomowiła się wyraźnie w głowie panny Carrow, gdy dostrzegła swego rodziciela posyłającego jej promienny uśmiech, a Wrightowi - zabójcze (nawet na odległość) spojrzenie. Pokręciła głową, odbijając ojcowskie spojrzenie z rozbawieniem. Dzisiaj - nie chciała myśleć o kłopotach, dlatego jej usta gięły się ku górze, rozjaśniając uśmiechem swoje lica, tym mocniej się powiększający, gdy poczuła muśnięcie ust na swoim czole. Ben zdecydowanie należał do bardziej charakternych mężczyzn, jakich znała, często ulegający gniewnym podszeptom męskiej natury, ale...widziała w nim kogoś, na kształt starszego brata i nie umiała ominąć jego ramiona bez uścisku.
- To nie moja wina Smoku, widocznie męskie rozrywki czasem bardziej mi odpowiadają, a przy okazji wiem, że mogę spotkać tu kilku przyjaciół o podobnych upodobaniach - tym razem zaserwowała uśmiech przyjaciółce, śmiejąc się już na głos, gdy skomentowała jej ostrzeżenie - Och no tak!...w takim razie chyba powinnam ostrzec także i naszego Wrighta - zamrugała szybko, odwracając wzrok ku zgromadzonym szlachcicom. Zatrzymała spojrzenie na Tristanie, którego oblicze przyobleczone cieniem, wręcz wywoływało dreszcz. Co się działo? Chciała uchwycić jego uwagę, którą jednak niepodzielnie poświęcał swoim towarzyszom...a może bardziej umykał w dostrzeżony przez alchemiczkę mrok? A gdy wzrok podążył dalej, utkwiła ciemne źrenice na twarzy Cezara, u którego również mieszał się w oczach przymglony blask. Nim się odwróciła, posłała mu uśmiech, mrugając jednym okiem w wesołym, zalotnie-przekornym sygnale. Może chociaż na chwilę rozjaśnią się jego oczy?
- Tak, chociaż niektórzy zawsze mają jedno w sercu i nazwy, czy imiona nadają pod jedną komendę... - zachichotała, gdy Jaimie tak romantycznie odpowiedział jej przyjaciółce - Ja Twojego aetonata nazwałabym...Pascal, miał taki uroczy, filozoficzny zakład. Idealnie na polowanie, a ten tańczący błysk w jego ślepiach, sugeruje, że warto na niego postawić - nie mogła zbyt długo poświęcać uwagi wierzchowcowi Lilith, gdyż jej siwa klaczka, szturchając ramię Inary, przypominała o swojej obecności, zazdrośnie strzegąc, by dłoń szlachcianki wędrowała w pieszczocie ku je chrapom.
- W końcu jestem damą Smoku, czy taka potrafi sama wsiadać na swego rumaka? - zakpiła słodko i nawet nie korzystając ze strzemienia, złapała się siodła, zamachnęła się i zasadziła swoją drobna postać na grzbiecie Sayuri.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- To nie moja wina Smoku, widocznie męskie rozrywki czasem bardziej mi odpowiadają, a przy okazji wiem, że mogę spotkać tu kilku przyjaciół o podobnych upodobaniach - tym razem zaserwowała uśmiech przyjaciółce, śmiejąc się już na głos, gdy skomentowała jej ostrzeżenie - Och no tak!...w takim razie chyba powinnam ostrzec także i naszego Wrighta - zamrugała szybko, odwracając wzrok ku zgromadzonym szlachcicom. Zatrzymała spojrzenie na Tristanie, którego oblicze przyobleczone cieniem, wręcz wywoływało dreszcz. Co się działo? Chciała uchwycić jego uwagę, którą jednak niepodzielnie poświęcał swoim towarzyszom...a może bardziej umykał w dostrzeżony przez alchemiczkę mrok? A gdy wzrok podążył dalej, utkwiła ciemne źrenice na twarzy Cezara, u którego również mieszał się w oczach przymglony blask. Nim się odwróciła, posłała mu uśmiech, mrugając jednym okiem w wesołym, zalotnie-przekornym sygnale. Może chociaż na chwilę rozjaśnią się jego oczy?
- Tak, chociaż niektórzy zawsze mają jedno w sercu i nazwy, czy imiona nadają pod jedną komendę... - zachichotała, gdy Jaimie tak romantycznie odpowiedział jej przyjaciółce - Ja Twojego aetonata nazwałabym...Pascal, miał taki uroczy, filozoficzny zakład. Idealnie na polowanie, a ten tańczący błysk w jego ślepiach, sugeruje, że warto na niego postawić - nie mogła zbyt długo poświęcać uwagi wierzchowcowi Lilith, gdyż jej siwa klaczka, szturchając ramię Inary, przypominała o swojej obecności, zazdrośnie strzegąc, by dłoń szlachcianki wędrowała w pieszczocie ku je chrapom.
- W końcu jestem damą Smoku, czy taka potrafi sama wsiadać na swego rumaka? - zakpiła słodko i nawet nie korzystając ze strzemienia, złapała się siodła, zamachnęła się i zasadziła swoją drobna postać na grzbiecie Sayuri.
[bylobrzydkobedzieladnie]
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 06.03.16 14:49, w całości zmieniany 1 raz
Przejechałam dłonią po pysku mojego rumaka, zastanawiając się nad propozycją imienia jaką rzuciła Inara. Może to wcale nie taki zły pomysł? Pascal. Spojrzałam na niego, jeszcze raz po czym przeniosłam wzrok na swoich towarzyszy.
- Pascal brzmi świetnie. - Posłałam przyjaciółce wdzięczny uśmiech. Jeśli mam być szczera, od zawsze miałam problem z wymyślaniem nazw. Siedzielibyśmy tu do jutra, jeśli miałabym się sama nad tym głowić. - Słyszysz? Od teraz jesteś Pascal. - Rzuciłam nieco ciszej, ponownie gładząc swojego skrzydlatego przyjaciela. Iskierki nadal tańczyły w jego oczach, jego duch aż rwał się do polowania. Uśmiechnęłam się na samą myśl. Będzie nam się dobrze pracowało.
Zachichotałam cicho, słysząc propozycję Bena, w tym samym czasie wkładając stopę w strzemię i delikatnie odbijając się od ziemi, wsiadłam na swojego rumaka.
- Inaro, od kiedy potrzebujesz pomocy przy wsiadaniu? - Spytałam nieco kąśliwie z siodła, nie kryjąc przy tym swojego rozbawienia. Mężczyzna z nią pogrywał czy próbował być uprzejmy? Powiodłam wzrokiem po zebranych, z tej perspektywy widać było dużo więcej i lepiej. Naglę w oczy rzuciła mi się znajoma twarz, na której już zdążył wymalować się grymas zniesmaczenia. Pomachałam w stronę Adriena, posyłając mu przy tym uroczy uśmiech. Dobrze wiedziałam, co tak gorszy starego Carrowa; odwróciłam się więc w stronę moich gołąbeczków.
- In, Twój tatko nie wygląda na zachwyconego. - Rzuciłam, lekko rozbawiona. Cóż, mój ojciec chrzestny cechował się przewrażliwieniem i zbytnią opiekuńczością, tak więc ktokolwiek kręcił się w okół jego córki, powinien się liczyć się z rychłą śmiercią. Przekazawszy ostrzeżenie, wróciłam więc do obserwacji, kolejną wyłapaną przeze mnie osobą był Perseus, jemu również posłałam ciepły uśmiech. W najbliższym czasie, będę musiała do niego podejść, nie wypadało bowiem, nie przywitać się ze swoim najlepszym przyjacielem. Zanim jednak zdążyłam zrobić chociaż krok w jego stronę, coś innego przykuło moją uwagę. Ściągnęłam brwi uważnie obserwując postępki pewnej panny; Cassiopeia wyraźnie zainteresowana panem Mulciberem, zdawała się nie zważać na okoliczności ani miejsce w jakich się znajdowaliśmy. Powiodłam wzrokiem po pozostałych, czy nikt oprócz mnie tego nie zauważył? Skupiając całą swoją uwagę na migdalącej się szlachcie, nie zauważyłam zbliżającej się, w naszym kierunku, Katyi; dopiero kiedy stała obok, wbiłam w nią swoje brązowe tęczówki. Posłałam jej uroczy uśmiech, po czym gestem podbródka, wskazałam na wspomnianą wcześniej parę.
- A to niby ja nie potrafię się zachować. - Prychnęłam, nie kryjąc swojego zniesmaczenia. Może i byłam pierwsza, jeśli chodziło o łamanie zasad a etykietę miałam w głębokim poważaniu, ale chyba każdy głupi wiedział, że takie zachowania w miejscu publicznym, a przynajmniej pełnym ludzi jak to, świadczyło co najmniej źle o jej osobie. Poza tym, na Merlina! Jesteśmy na polowaniu a nie w Wenus.
- Pascal brzmi świetnie. - Posłałam przyjaciółce wdzięczny uśmiech. Jeśli mam być szczera, od zawsze miałam problem z wymyślaniem nazw. Siedzielibyśmy tu do jutra, jeśli miałabym się sama nad tym głowić. - Słyszysz? Od teraz jesteś Pascal. - Rzuciłam nieco ciszej, ponownie gładząc swojego skrzydlatego przyjaciela. Iskierki nadal tańczyły w jego oczach, jego duch aż rwał się do polowania. Uśmiechnęłam się na samą myśl. Będzie nam się dobrze pracowało.
Zachichotałam cicho, słysząc propozycję Bena, w tym samym czasie wkładając stopę w strzemię i delikatnie odbijając się od ziemi, wsiadłam na swojego rumaka.
- Inaro, od kiedy potrzebujesz pomocy przy wsiadaniu? - Spytałam nieco kąśliwie z siodła, nie kryjąc przy tym swojego rozbawienia. Mężczyzna z nią pogrywał czy próbował być uprzejmy? Powiodłam wzrokiem po zebranych, z tej perspektywy widać było dużo więcej i lepiej. Naglę w oczy rzuciła mi się znajoma twarz, na której już zdążył wymalować się grymas zniesmaczenia. Pomachałam w stronę Adriena, posyłając mu przy tym uroczy uśmiech. Dobrze wiedziałam, co tak gorszy starego Carrowa; odwróciłam się więc w stronę moich gołąbeczków.
- In, Twój tatko nie wygląda na zachwyconego. - Rzuciłam, lekko rozbawiona. Cóż, mój ojciec chrzestny cechował się przewrażliwieniem i zbytnią opiekuńczością, tak więc ktokolwiek kręcił się w okół jego córki, powinien się liczyć się z rychłą śmiercią. Przekazawszy ostrzeżenie, wróciłam więc do obserwacji, kolejną wyłapaną przeze mnie osobą był Perseus, jemu również posłałam ciepły uśmiech. W najbliższym czasie, będę musiała do niego podejść, nie wypadało bowiem, nie przywitać się ze swoim najlepszym przyjacielem. Zanim jednak zdążyłam zrobić chociaż krok w jego stronę, coś innego przykuło moją uwagę. Ściągnęłam brwi uważnie obserwując postępki pewnej panny; Cassiopeia wyraźnie zainteresowana panem Mulciberem, zdawała się nie zważać na okoliczności ani miejsce w jakich się znajdowaliśmy. Powiodłam wzrokiem po pozostałych, czy nikt oprócz mnie tego nie zauważył? Skupiając całą swoją uwagę na migdalącej się szlachcie, nie zauważyłam zbliżającej się, w naszym kierunku, Katyi; dopiero kiedy stała obok, wbiłam w nią swoje brązowe tęczówki. Posłałam jej uroczy uśmiech, po czym gestem podbródka, wskazałam na wspomnianą wcześniej parę.
- A to niby ja nie potrafię się zachować. - Prychnęłam, nie kryjąc swojego zniesmaczenia. Może i byłam pierwsza, jeśli chodziło o łamanie zasad a etykietę miałam w głębokim poważaniu, ale chyba każdy głupi wiedział, że takie zachowania w miejscu publicznym, a przynajmniej pełnym ludzi jak to, świadczyło co najmniej źle o jej osobie. Poza tym, na Merlina! Jesteśmy na polowaniu a nie w Wenus.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Panienka Ollivander doskonale wiedziała, że lordowie mają to do siebie, że są okropnie zadufani w sobie, a szlachcianki - często gęsto - nie różnią się od kobiet lekkich obyczajów. W artystokracji wszystko dało się jednak zatuszować, o ile ktoś nie trafiał na istotę taką jak Katya, która nie szczędziła sobie ani minuty na to, by szydzić z osoby niegodnej błękitnej krwi - ta była dla niej świętością, choć przecież tak ochoczo dzieliła się swoimi poglądami na temat mugoli. Czy mogła zatem oceniać w ten sposób kuzyna Adriena? Znała uzdrowiciela od kilku lat i ufała mu bezgranicznie, bo nigdy nie nadwyrężył jej zaufania, ale czy tym samym mogła obdarzyć Deimosa? Nie wzbudzał w niej niechęci, ani nadmieru ciekawości; po prostu był. Przypominał młodej aurorce nawet jednego z norweskich czarnoksiężników, których udało się odprowadzić do tamtejszego więzienia, a to sprawiło, że jej czujność wzrosła. Nie zarzucała mu zamiłowania do rodzaju magii, od którego ona wręcz stroniła, ale co jeśli ten psikus losu może powielić schemat z przeszłości?
-Lordzie Lestrange, Lordzie Carrow - skinęła delikatnie głową w stronę ojca Inary, a także Cezara, których chciała pożegnać, bo miała nowy cel. Posłała jeszcze na do widzenia przeciągłe spojrzenie w stronę Deimosa, by zaraz potem ruszyć ku Inarze i Lilith, za którymi najzwyczajniej w świecie tęskniła. Wiedziały już o tym, że Katya wróciła do świata żywych i w najbliższej przyszłości nie miała zamiaru uciekać? Prezentowała się doskonale na Aetonanie i zdawała się być urodzona do polowań, ale dla niej to była tylko forma zabawy, która mogła mieć jakieś znaczenie, a wcale nie musiała.
Otaksowała po drodze sylwetkę pana Mulcibera, a jej usta wykrzywił kpiący uśmiech, bo ceniła go zdecydowanie wyżej, ale widocznie słabość do kobiet była jego wadą, którą musiała zdusić w zalążku. Na jego towarzyszkę nawet nie spojrzała, gdyż jej osoba nie była dla Katyi zbyt absorbująca, toteż nie zrobiła nic, oprócz obojętnego odwrócenia wzroku, a ten i tak był wystarczającym na dziś dla nieznajomego czarodzieja, z którym niebawem zacznie dzielić pożycie. Wiedziała, że nie miał pojęcia kim jest rudowłosa szlachcianka dosiadająca białej klaczy, ale to zawsze mogło się zmienić, prawda? Dzisiaj nie była tym zainteresowana, zważywszy na fakt, że nie lubiła psuć czyjejś uciechy ostatnimi chwilami w towarzystwie swojego narzeczonego. Gdyby jednak popełnił jakikolwiek błąd - nie zawahałaby się zerwać zaręczyć tu i teraz. Ollivander była jednak zbyt wyrachowana, by bawić się w dziecinne zagrywki i dopuszczać się przepychanek o mężczyznę, który zawsze mógł ulec małemu wypadkowi.
-Inaro! Lilith! - powiedziała radośnie i posłała im szczery uśmiech, którym obdarzyła także pana Wrighta. Nie brała pod uwage, że Benjamin wbrew pozorom nie jest wcale tak obcy jak początkowo mogła zakładać, ale skąd mogła wiedzieć, że był w jakimś stopniu partnerem Percivala? Zbyt wiele rzeczy uległo zmianom, by w ogóle rozważać życie towarzyskie ukochanego kuzyna w ten sposób. Los bywa jednak przekorny i potrafić płatać cholerne figle, których realizację Katya uwielbiała przyspieszać.
-Och, moja słodka - zaczęła niezwykle filozoficznie i posłała przeciągłe spojrzenie lady Greengrass. -Ludzie często zarzucają nam rzeczy, które nie równają się z prawdziwymi występkami. Mój narzeczony widocznie zapomniał o fakcie, że został już komuś przypisany i nie mając pojęcia o tym jak wygląda jego przyszła żona, nie szczędzi sobie takiego zachowania, ale jest to doprawdy rozczulajace, że w ten sposób jesteśmy w stanie częściowo poznać człowieka, z którym mamy wiązać przyszłość, prawda? - brzmiała naturalnie, spokojnie, a jej ton nie ociekał szyderą. Maska, którą przybrała dzisiaj przypominała tę wyrafinowaną, obojętną Katyę, która wpasowywała się doskonale w kanon arystokratki, która pogardza niewłaściwym reprezentowaniem rodów, ale kto mógł na to zwrócić uwagę? Tylko osoby znające ją od podszewki. -Inaro, niezwykle się cieszę, że mogę cię tu widzieć - tyle co twój tato pytał mnie, czy już się widziałyśmy - chyba powinnam go poinformować, ze wreszcie nasze spotkanie udało się, a wy obie możecie mieć pewność, że Norwegia po raz kolejny nie pochłonie mnie tak jak do tej pory - dodała jeszcze śmiertelnie poważnie, a zaraz potem rozpromieniła się i szeroki - dziewczęcy uśmiech przyozdobił niewinną twarzyczkę lady Ollivander. Zwróciła się jeszcze do Benjamina i w czasie, w którym do niego mówiła, gładziła subtelnym gestem grzywę swojego aetonana. -Jak pański nastrój przed dzisiejszym polowaniem?
-Lordzie Lestrange, Lordzie Carrow - skinęła delikatnie głową w stronę ojca Inary, a także Cezara, których chciała pożegnać, bo miała nowy cel. Posłała jeszcze na do widzenia przeciągłe spojrzenie w stronę Deimosa, by zaraz potem ruszyć ku Inarze i Lilith, za którymi najzwyczajniej w świecie tęskniła. Wiedziały już o tym, że Katya wróciła do świata żywych i w najbliższej przyszłości nie miała zamiaru uciekać? Prezentowała się doskonale na Aetonanie i zdawała się być urodzona do polowań, ale dla niej to była tylko forma zabawy, która mogła mieć jakieś znaczenie, a wcale nie musiała.
Otaksowała po drodze sylwetkę pana Mulcibera, a jej usta wykrzywił kpiący uśmiech, bo ceniła go zdecydowanie wyżej, ale widocznie słabość do kobiet była jego wadą, którą musiała zdusić w zalążku. Na jego towarzyszkę nawet nie spojrzała, gdyż jej osoba nie była dla Katyi zbyt absorbująca, toteż nie zrobiła nic, oprócz obojętnego odwrócenia wzroku, a ten i tak był wystarczającym na dziś dla nieznajomego czarodzieja, z którym niebawem zacznie dzielić pożycie. Wiedziała, że nie miał pojęcia kim jest rudowłosa szlachcianka dosiadająca białej klaczy, ale to zawsze mogło się zmienić, prawda? Dzisiaj nie była tym zainteresowana, zważywszy na fakt, że nie lubiła psuć czyjejś uciechy ostatnimi chwilami w towarzystwie swojego narzeczonego. Gdyby jednak popełnił jakikolwiek błąd - nie zawahałaby się zerwać zaręczyć tu i teraz. Ollivander była jednak zbyt wyrachowana, by bawić się w dziecinne zagrywki i dopuszczać się przepychanek o mężczyznę, który zawsze mógł ulec małemu wypadkowi.
-Inaro! Lilith! - powiedziała radośnie i posłała im szczery uśmiech, którym obdarzyła także pana Wrighta. Nie brała pod uwage, że Benjamin wbrew pozorom nie jest wcale tak obcy jak początkowo mogła zakładać, ale skąd mogła wiedzieć, że był w jakimś stopniu partnerem Percivala? Zbyt wiele rzeczy uległo zmianom, by w ogóle rozważać życie towarzyskie ukochanego kuzyna w ten sposób. Los bywa jednak przekorny i potrafić płatać cholerne figle, których realizację Katya uwielbiała przyspieszać.
-Och, moja słodka - zaczęła niezwykle filozoficznie i posłała przeciągłe spojrzenie lady Greengrass. -Ludzie często zarzucają nam rzeczy, które nie równają się z prawdziwymi występkami. Mój narzeczony widocznie zapomniał o fakcie, że został już komuś przypisany i nie mając pojęcia o tym jak wygląda jego przyszła żona, nie szczędzi sobie takiego zachowania, ale jest to doprawdy rozczulajace, że w ten sposób jesteśmy w stanie częściowo poznać człowieka, z którym mamy wiązać przyszłość, prawda? - brzmiała naturalnie, spokojnie, a jej ton nie ociekał szyderą. Maska, którą przybrała dzisiaj przypominała tę wyrafinowaną, obojętną Katyę, która wpasowywała się doskonale w kanon arystokratki, która pogardza niewłaściwym reprezentowaniem rodów, ale kto mógł na to zwrócić uwagę? Tylko osoby znające ją od podszewki. -Inaro, niezwykle się cieszę, że mogę cię tu widzieć - tyle co twój tato pytał mnie, czy już się widziałyśmy - chyba powinnam go poinformować, ze wreszcie nasze spotkanie udało się, a wy obie możecie mieć pewność, że Norwegia po raz kolejny nie pochłonie mnie tak jak do tej pory - dodała jeszcze śmiertelnie poważnie, a zaraz potem rozpromieniła się i szeroki - dziewczęcy uśmiech przyozdobił niewinną twarzyczkę lady Ollivander. Zwróciła się jeszcze do Benjamina i w czasie, w którym do niego mówiła, gładziła subtelnym gestem grzywę swojego aetonana. -Jak pański nastrój przed dzisiejszym polowaniem?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Czy coś ten koń chowa?
- Charakter, bez wątpienia. - Napomknął, cmokając ze smutkiem powietrze, lecz zaraz potem spoglądał to na silną szyję, to srebrne włosie, to na skrzydła...może gdzieś w piórach złoto bądź butelka czegoś lepszego się zawieruszyła, kto wie? Konie takie przebiegłe istoty, prawie jak życie, które lubiło zsyłać niespodzianki. A te popadały w tym momencie na Adriena gradem. Na początku pojawiła się Katya. Przecie wieki już jej nie widział! A więc patrzył na nią, chcąc ciszyć swe oczy jej jestestwem. Zaśmiał się melodyjnie w głos, gdy ta zapewniła go o jego młodzieńczej werwie. Zerknął zaraz potem na Deimosa, a brwi mu podskoczyły wymownie. Widzisz młody byczku, ktoś tu lepiej zna się na ludziach. Albo też umiejętnie potrafi przysłodzić. To nie było takie istotne. Choć uzdrowiciel wolał wierzyć sercem w pierwszą wersję.
Zaraz potem jednak chrząknął, chcąc zyskać ogłady, gdy to Caesar się doń odezwał.
- Dziękuję, Lordzie Lestrange, lecz to czy zasłużona to się okaże na przestrzeni przyszłych miesięcy. Proszę trzymać kciuki by mnie obowiązki nie zabiły. - Zażartował, a przynajmniej jemu wydało się to zabawne, bo szpital, bo oddział chorób zakaźnych i jakoś mu to zabawni się połączyło. I chyba Deimosowi i Ceasarowi również, bo zaczęli rechotać, jak te żabki.
- Oj, Deimosie, ty niepoprawny kawalarzu. - Bo parzcież, nie miał na myśli ofiar prawdziwych, tylko o zwierzynę i tego Wrighta pewnie mu chodziło, który tak kręcił się koło Inary, choć w tej kwestii różnica w gatunku była zapewne znikoma.
- Oczywiście Gołą-...Lady Ollivander. - Poprawił się w ostatniej chwili. Ciężko mu było trzymać się tytułu tej młodej Iskierki, lecz mimo wszytko nie wypadało mu w towarzystwie tytułować ją pieszczotliwymi przydomkami. Już mu po wielokroć na ten temat prowadziła mu Inara, która uśmich mu teraz jaśniejący posyłała. Och, nawet oblicze tego niegodziwego łobuza kręcącego się przy niej przyćmiewała. Jego córka!
Wzrok z niej przeniósł jednak na Deimosa. Ciężko mu było powstrzymać śmiech, lecz zrobił to bo był dzielnym i przecież dostojnym człowiekiem! Przynajmniej z zewnątrz tak się starał prezentować, bo wewnątrz coś go podkusiło by nachylić się do kuzyna i dyskretnie mu zwrócić uwagę, że:
- Kochany, brwi ci zaraz z czoła twego odlecą ku niebu. - Deimos często bowiem w głowie robił rzeczy. A to tańczył kankana, a to grabiami szurał po szlamach, a to robił miny. Najwyraźniej tracił nieco ogłady bo ostatni punkt zaczął czynić w rzeczywistości wśród towarzystwa. A to śmieszek. Prócz miną kuzyna wzrok napawał akrobacjami pana Jaquan. Czyżby popołudnie wynagradzało mu ponury poranek?
- Charakter, bez wątpienia. - Napomknął, cmokając ze smutkiem powietrze, lecz zaraz potem spoglądał to na silną szyję, to srebrne włosie, to na skrzydła...może gdzieś w piórach złoto bądź butelka czegoś lepszego się zawieruszyła, kto wie? Konie takie przebiegłe istoty, prawie jak życie, które lubiło zsyłać niespodzianki. A te popadały w tym momencie na Adriena gradem. Na początku pojawiła się Katya. Przecie wieki już jej nie widział! A więc patrzył na nią, chcąc ciszyć swe oczy jej jestestwem. Zaśmiał się melodyjnie w głos, gdy ta zapewniła go o jego młodzieńczej werwie. Zerknął zaraz potem na Deimosa, a brwi mu podskoczyły wymownie. Widzisz młody byczku, ktoś tu lepiej zna się na ludziach. Albo też umiejętnie potrafi przysłodzić. To nie było takie istotne. Choć uzdrowiciel wolał wierzyć sercem w pierwszą wersję.
Zaraz potem jednak chrząknął, chcąc zyskać ogłady, gdy to Caesar się doń odezwał.
- Dziękuję, Lordzie Lestrange, lecz to czy zasłużona to się okaże na przestrzeni przyszłych miesięcy. Proszę trzymać kciuki by mnie obowiązki nie zabiły. - Zażartował, a przynajmniej jemu wydało się to zabawne, bo szpital, bo oddział chorób zakaźnych i jakoś mu to zabawni się połączyło. I chyba Deimosowi i Ceasarowi również, bo zaczęli rechotać, jak te żabki.
- Oj, Deimosie, ty niepoprawny kawalarzu. - Bo parzcież, nie miał na myśli ofiar prawdziwych, tylko o zwierzynę i tego Wrighta pewnie mu chodziło, który tak kręcił się koło Inary, choć w tej kwestii różnica w gatunku była zapewne znikoma.
- Oczywiście Gołą-...Lady Ollivander. - Poprawił się w ostatniej chwili. Ciężko mu było trzymać się tytułu tej młodej Iskierki, lecz mimo wszytko nie wypadało mu w towarzystwie tytułować ją pieszczotliwymi przydomkami. Już mu po wielokroć na ten temat prowadziła mu Inara, która uśmich mu teraz jaśniejący posyłała. Och, nawet oblicze tego niegodziwego łobuza kręcącego się przy niej przyćmiewała. Jego córka!
Wzrok z niej przeniósł jednak na Deimosa. Ciężko mu było powstrzymać śmiech, lecz zrobił to bo był dzielnym i przecież dostojnym człowiekiem! Przynajmniej z zewnątrz tak się starał prezentować, bo wewnątrz coś go podkusiło by nachylić się do kuzyna i dyskretnie mu zwrócić uwagę, że:
- Kochany, brwi ci zaraz z czoła twego odlecą ku niebu. - Deimos często bowiem w głowie robił rzeczy. A to tańczył kankana, a to grabiami szurał po szlamach, a to robił miny. Najwyraźniej tracił nieco ogłady bo ostatni punkt zaczął czynić w rzeczywistości wśród towarzystwa. A to śmieszek. Prócz miną kuzyna wzrok napawał akrobacjami pana Jaquan. Czyżby popołudnie wynagradzało mu ponury poranek?
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Anglia witała go samymi przyjemnościami, odkąd pojawił się w Wielkiej Brytanii, witały go jedynie kolejne rozrywki – miła odmiana od mimo wszystko monotonnej już Marsylii. Nie wypadało mu brać udziału w podobnych wydarzeniach, jeszcze nie teraz, jego rodzina uznała jednak, że tygodniowa żałoba da zadość tradycji. Zjawił się z opóźnieniem, pomagając przed wyjściem przenieść łoże wuja, doskonale wiedząc, że kuzynostwo było już na miejscu. Jak dobrze, że czarodzieje potrafili się teleportować – podróż nie zajęła mu zbyt dużo czasu.
Powitał wpierw Tristana, podając mu dłoń i przewieszając przez szyję ramię, dopiero po chwili dostrzegając Darcy siedzącą już na koniu, przy którym stał kuzyn.
- Powodzenia – Skłonił się przed arystokratką krótko, nie zrywając podczas ukłonu kontaktu wzrokowego. Sprowadziła ją tutaj zapewne nie pasja, a, jak zwykle, kaprys i potrzeba chwili, mimo to ciekawiło go, jak sobie poradzi. A Darcy, Darcy naprawdę pięknie wyglądała na tym rumaku.
Na Tristana jedynie spojrzał porozumiewawczo, chcąc go zapewnić, że i on będzie miał na nią oko. Kątem oka dostrzegł Druellę, Merlinie, jak dawno jej nie widział – zbliżył się do niej prędkim krokiem, i przed nią kłaniając się zgodnie z etykietą – oczekując na gest powitalny i od niej, była w końcu damą, nawet jeśli nie zawsze potrafiła to pokazać. A Thibaud za nią tęsknił, choć wiedział, tutaj będzie, to wcześniej nie przypuszczałby, że spotkają się w podobnych okolicznościach... Ale – dlaczego nie? Przecież do Druelli Black było to tak bardzo podobne. Skinął głową towarzystwu, w którym znajdowało się jego kuzynostwo, rozpoznając niewielu z nich – wciąż czuł się w Anglii obcy. Dlatego tym bardziej zdumiała go twarz, którą dostrzegł przez ramię Druelli, twarzy Inary Carrow, twarz, której nie widział tak dawno. Wiedział, że wiatry poniosły ją z Francji w świat, lecz w najśmielszych snach nie przypuszczałby, że ich drogi zejdą się ponownie na skutek tak osobliwego zbiegu okoliczności. Nie będąc pewnym, czy dziewczyna go widzi, odebrał jednego z koni. Przy sobie nie miał nic własnego - nie licząc różdżki.
Wiedział, że gdzieś tutaj miał się też spotkać z człowiekiem, u którego miał zacząć jeździć – póki co nie zaprzątał sobie tym jednak głowy, po oficjalnej części przyjdzie czas na rozmowy towarzyskie.
[przepraszam za jakość tego posta, ale tylko cudem zdążyłam go skleić przed rozpoczęciem!]
Powitał wpierw Tristana, podając mu dłoń i przewieszając przez szyję ramię, dopiero po chwili dostrzegając Darcy siedzącą już na koniu, przy którym stał kuzyn.
- Powodzenia – Skłonił się przed arystokratką krótko, nie zrywając podczas ukłonu kontaktu wzrokowego. Sprowadziła ją tutaj zapewne nie pasja, a, jak zwykle, kaprys i potrzeba chwili, mimo to ciekawiło go, jak sobie poradzi. A Darcy, Darcy naprawdę pięknie wyglądała na tym rumaku.
Na Tristana jedynie spojrzał porozumiewawczo, chcąc go zapewnić, że i on będzie miał na nią oko. Kątem oka dostrzegł Druellę, Merlinie, jak dawno jej nie widział – zbliżył się do niej prędkim krokiem, i przed nią kłaniając się zgodnie z etykietą – oczekując na gest powitalny i od niej, była w końcu damą, nawet jeśli nie zawsze potrafiła to pokazać. A Thibaud za nią tęsknił, choć wiedział, tutaj będzie, to wcześniej nie przypuszczałby, że spotkają się w podobnych okolicznościach... Ale – dlaczego nie? Przecież do Druelli Black było to tak bardzo podobne. Skinął głową towarzystwu, w którym znajdowało się jego kuzynostwo, rozpoznając niewielu z nich – wciąż czuł się w Anglii obcy. Dlatego tym bardziej zdumiała go twarz, którą dostrzegł przez ramię Druelli, twarzy Inary Carrow, twarz, której nie widział tak dawno. Wiedział, że wiatry poniosły ją z Francji w świat, lecz w najśmielszych snach nie przypuszczałby, że ich drogi zejdą się ponownie na skutek tak osobliwego zbiegu okoliczności. Nie będąc pewnym, czy dziewczyna go widzi, odebrał jednego z koni. Przy sobie nie miał nic własnego - nie licząc różdżki.
Wiedział, że gdzieś tutaj miał się też spotkać z człowiekiem, u którego miał zacząć jeździć – póki co nie zaprzątał sobie tym jednak głowy, po oficjalnej części przyjdzie czas na rozmowy towarzyskie.
[przepraszam za jakość tego posta, ale tylko cudem zdążyłam go skleić przed rozpoczęciem!]
Gość
Gość
The member 'Thibaud Rosier' has done the following action : rzut kością
'Polowanie' :
'Polowanie' :
Czarodzieje coraz gęściej gromadzili się w szkockich lasach, by niebawem uświetnić jesienny sezon polowań; rozemocjonowane aetonany dziś ze złożonymi skrzydłami tylko czekały na rozpoczęcie, wierzgając się niespokojnie pod nawet najbardziej umiejętnymi jeźdźcami. Dźwięk rogu myśliwskiego dał wszystkim znać, że kończy się czas towarzyskich rozmów – pora zająć stanowiska i wyruszyć w głąb lasu. Czarodzieje zaczęli płoszyć zwierzynę, a pierwsze konie ruszyły w las – czas i na was.
Ruszając w las, należy rzucić kością k100. Osoby, które znajdą się na czele zastępu, będą miały największą szansę dopaść najlepszą zwierzynę.
Pierwsza osoba, która odpisze, otrzymuje +10 do rzutu, druga i trzecia +5, ostatnia -5.
Podsumowanie ekwipunku:
czarodziejską kuszę (+15 podczas polowania) posiada Julius Nott;
zaczarowane czapraki (+5 podczas jazdy) Bellona oraz Deimos;
zaczarowaną uprząż (+3 do wszystkich rzutów, chroni przed upadkiem) Bellona;
psy (+10 podczas polowania) biegną za Belloną, Tristanem i Neleusem;
własnego konia (+20 podczas jazdy) dosiada Deimos Carrow.
Konie:
Łagodne (biały obrazek) – ST utrzymania się w siodle wynosi 5 (Colin, Samael, Alice, Julius, Bellona, Lilith, Adrien, Druella, Katya, Tristan, Darcy, Deimos)
Trudne (czerwona grzywa lub ogon) – konie, które gryzą konia jadącego przed jeźdźcem (-5 do rzutów dla tej osoby, czerwona grzywa, Benjamin, Ramsey, Perseus, Cassiopeia) lub kopią jadącego za jeźdźcem (-5 do rzutów dla tej osoby, czerwony ogon, Caesar, Inara , Jaquan) ST utrzymania się w siodle wynosi 15
Bardzo trudne (czerwona grzywa i ogon) – ST utrzymania się w siodle wynosi 25, konie gryzą i kopią (-10 dla osoby znajdującej się za i przed jeźdźcem, -5 dla jeźdźca podczas polowania, Thibaud, Gabriel).
Do wszystkich rzutów na polowaniu dodaje się wartość sprawności. Upadek oznacza brak możliwości polowania w danej rundzie, będą trzy rundy. Królem polowania zostanie osoba, która zbierze najwięcej punktów. Punkty otrzymuje się za rodzaj upolowanej zwierzyny, im rzadsza, tym większa jest jej wartość. Na razie nie dostrzegacie zwierzyny.
Krytyczna porażka (1) oznacza ciężki upadek i brak możliwości kontynuowania polowania, krytyczny sukces (100) +10 do wyniku ogólnego.
Mistrz gry bardzo przeprasza za opóźnienia ze swojej strony, zachorował na dżumę i umarł, ale już mu lepiej. W związku z zawinionymi przez mg opóźnieniami na pierwszy odpis są aż cztery dni czasu, na kolejne będą już tylko dwa dni. Wydarzenie nie zagraża życiu, można grać wątki rozgrywające się po zakończeniu polowania. Wszelkie nieścisłości w związku z posiadanym ekwipunkiem należy zgłaszać prywatną wiadomością na konto mistrza gry.
Ruszając w las, należy rzucić kością k100. Osoby, które znajdą się na czele zastępu, będą miały największą szansę dopaść najlepszą zwierzynę.
Pierwsza osoba, która odpisze, otrzymuje +10 do rzutu, druga i trzecia +5, ostatnia -5.
Podsumowanie ekwipunku:
czarodziejską kuszę (+15 podczas polowania) posiada Julius Nott;
zaczarowane czapraki (+5 podczas jazdy) Bellona oraz Deimos;
zaczarowaną uprząż (+3 do wszystkich rzutów, chroni przed upadkiem) Bellona;
psy (+10 podczas polowania) biegną za Belloną, Tristanem i Neleusem;
własnego konia (+20 podczas jazdy) dosiada Deimos Carrow.
Konie:
Łagodne (biały obrazek) – ST utrzymania się w siodle wynosi 5 (Colin, Samael, Alice, Julius, Bellona, Lilith, Adrien, Druella, Katya, Tristan, Darcy, Deimos)
Trudne (czerwona grzywa lub ogon) – konie, które gryzą konia jadącego przed jeźdźcem (-5 do rzutów dla tej osoby, czerwona grzywa, Benjamin, Ramsey, Perseus, Cassiopeia) lub kopią jadącego za jeźdźcem (-5 do rzutów dla tej osoby, czerwony ogon, Caesar, Inara , Jaquan) ST utrzymania się w siodle wynosi 15
Bardzo trudne (czerwona grzywa i ogon) – ST utrzymania się w siodle wynosi 25, konie gryzą i kopią (-10 dla osoby znajdującej się za i przed jeźdźcem, -5 dla jeźdźca podczas polowania, Thibaud, Gabriel).
Do wszystkich rzutów na polowaniu dodaje się wartość sprawności. Upadek oznacza brak możliwości polowania w danej rundzie, będą trzy rundy. Królem polowania zostanie osoba, która zbierze najwięcej punktów. Punkty otrzymuje się za rodzaj upolowanej zwierzyny, im rzadsza, tym większa jest jej wartość. Na razie nie dostrzegacie zwierzyny.
Krytyczna porażka (1) oznacza ciężki upadek i brak możliwości kontynuowania polowania, krytyczny sukces (100) +10 do wyniku ogólnego.
Mistrz gry bardzo przeprasza za opóźnienia ze swojej strony, zachorował na dżumę i umarł, ale już mu lepiej. W związku z zawinionymi przez mg opóźnieniami na pierwszy odpis są aż cztery dni czasu, na kolejne będą już tylko dwa dni. Wydarzenie nie zagraża życiu, można grać wątki rozgrywające się po zakończeniu polowania. Wszelkie nieścisłości w związku z posiadanym ekwipunkiem należy zgłaszać prywatną wiadomością na konto mistrza gry.
Lasy Cairngorms
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja