Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Sala obrad
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala obrad
Wstęp do sali obrad posiadają wyłącznie członkowie Gwardii Zakonu.
Drzwi, które prowadzą do sali obrad, zupełnie nie pasują do całości starej chaty. Duże, brązowe wrota z ornamentami w kształcie feniksa w płomieniach znacznie bardziej pasowałyby do Hogwartu. Podobnie jak wnętrze i sam charakter tego magicznego pomieszczenia. Przyjmuje ono bowiem rozmiary takie, jakie w danej chwili są potrzebne; stół wydłuża się wraz z przybyciem kolejnych osób. Każdy może liczyć na krzesło. Na tej samej ścianie co drzwi wiszą pióra feniksa, na których, jeśli się przyjrzeć, przeczytać można imię i nazwisko każdego członka Zakonu.
Do sali obrad wejść może każdy członek Gwardii - aby to uczynić, musi położyć na odpowiedniej ścianie w chacie (zaraz naprzeciw drzwi wejściowych) rękę, którą zdobi pierścień Zakonu. Wtedy pod jego dłonią pojawi się klamka, a po jej naciśnięciu - zarys całych wrót. Znikną one jednak zaraz po przekroczeniu progu i ich zatrzaśnięciu.
Drzwi, które prowadzą do sali obrad, zupełnie nie pasują do całości starej chaty. Duże, brązowe wrota z ornamentami w kształcie feniksa w płomieniach znacznie bardziej pasowałyby do Hogwartu. Podobnie jak wnętrze i sam charakter tego magicznego pomieszczenia. Przyjmuje ono bowiem rozmiary takie, jakie w danej chwili są potrzebne; stół wydłuża się wraz z przybyciem kolejnych osób. Każdy może liczyć na krzesło. Na tej samej ścianie co drzwi wiszą pióra feniksa, na których, jeśli się przyjrzeć, przeczytać można imię i nazwisko każdego członka Zakonu.
Do sali obrad wejść może każdy członek Gwardii - aby to uczynić, musi położyć na odpowiedniej ścianie w chacie (zaraz naprzeciw drzwi wejściowych) rękę, którą zdobi pierścień Zakonu. Wtedy pod jego dłonią pojawi się klamka, a po jej naciśnięciu - zarys całych wrót. Znikną one jednak zaraz po przekroczeniu progu i ich zatrzaśnięciu.
Przez chwilę zapragnęłam cofnąć się w czasie. Tak naprawdę, nie bacząc na te wszystkie dobre zdarzenia, które mnie spotkały, a które mogły się nie zdarzyć. Sporo ich było, jednakże w tamtej chwili oddałabym je za zmazanie tych złych z kart mojej własnej historii. Należała do nich między innymi moja pierwsza misja zakonowa, w której pożegnaliśmy kilku naszych kompanów i choć nie miałam okazji ich poznać, ich strata była wyraźna w moim sercu.
Uniosłam ponownie napełniony kubek do góry. Wszyscy umierali, podobnie jak mój feniks. Szkoda tylko, że równie jak on się nie odradzali z popiołów. Tata, moja Mistrzyni, mama, Fredrick… Inni, czy to bliscy, czy to pacjenci… Odeszli bezpowrotnie.
Wypiłam toast rzucony przez Benjamina, ponownie wychylając cały kubek i nie bacząc na to, że już czułam się zanadto lekko. Zaczęły się nawet szumy i zawroty, zaś wraz z nimi musiałam zachowywać się już nienagannie… Czy robiłam podobne głupotki jak nasza Corneli? Zaparło mi wcześniej dech, kiedy się zatoczyła. Mogła skręcić kostkę…
Spojrzałam na Michaela, uśmiechając się szeroko. Jeśli będzie ze mną źle, to chyba nie pozwoli mi się zbłaźnić zanadto, prawda? Ani nie pozwoli mi tu zasnąć, ani pod choinką w salonie, co nie? Może nie miało być znowu tak ze mną źle? Czasami podpijałam alkohole w Słodkiej Próżności, które zakupione zostały z myślą jako dodatek do ciasta... Huh! Nie powinnam myśleć o śmierci, o kradzieżach i innych nieprzyjemnościach. Dziś powinnam się cieszyć, dziś wszyscy powinni się radować… Radować!
Wygrzebałam z torby złapaną w kanałach różdżkę i wstałam zbyt gwałtownie z miejsca, tracąc na chwilę równowagę. Na szczęście nie upadłam, tylko wpadłam na Michaela.
– Wybacz – mruknęłam do niego roześmiana, po czym odchrząknęłam zwracając się do wszystkich. – Wiem, że to dla nas bardzo trudny temat, ta misja… i osoby… Ale miałam okazję w trakcie ucieczki złapać dwie różdżki. Jedną oddałam właścicielowi – zaczęłam, skinąwszy nieco zbyt energicznie Weasley’owi – jednakże nie udało mi się nadal znaleźć właściciela drugiej. Zna ktoś może…? Moderzew, trzynaście cali… Rdzeń jest mi nieznany – odparłam z nadzieją. Może ktoś na święta odzyska zgubę?
Uniosłam ponownie napełniony kubek do góry. Wszyscy umierali, podobnie jak mój feniks. Szkoda tylko, że równie jak on się nie odradzali z popiołów. Tata, moja Mistrzyni, mama, Fredrick… Inni, czy to bliscy, czy to pacjenci… Odeszli bezpowrotnie.
Wypiłam toast rzucony przez Benjamina, ponownie wychylając cały kubek i nie bacząc na to, że już czułam się zanadto lekko. Zaczęły się nawet szumy i zawroty, zaś wraz z nimi musiałam zachowywać się już nienagannie… Czy robiłam podobne głupotki jak nasza Corneli? Zaparło mi wcześniej dech, kiedy się zatoczyła. Mogła skręcić kostkę…
Spojrzałam na Michaela, uśmiechając się szeroko. Jeśli będzie ze mną źle, to chyba nie pozwoli mi się zbłaźnić zanadto, prawda? Ani nie pozwoli mi tu zasnąć, ani pod choinką w salonie, co nie? Może nie miało być znowu tak ze mną źle? Czasami podpijałam alkohole w Słodkiej Próżności, które zakupione zostały z myślą jako dodatek do ciasta... Huh! Nie powinnam myśleć o śmierci, o kradzieżach i innych nieprzyjemnościach. Dziś powinnam się cieszyć, dziś wszyscy powinni się radować… Radować!
Wygrzebałam z torby złapaną w kanałach różdżkę i wstałam zbyt gwałtownie z miejsca, tracąc na chwilę równowagę. Na szczęście nie upadłam, tylko wpadłam na Michaela.
– Wybacz – mruknęłam do niego roześmiana, po czym odchrząknęłam zwracając się do wszystkich. – Wiem, że to dla nas bardzo trudny temat, ta misja… i osoby… Ale miałam okazję w trakcie ucieczki złapać dwie różdżki. Jedną oddałam właścicielowi – zaczęłam, skinąwszy nieco zbyt energicznie Weasley’owi – jednakże nie udało mi się nadal znaleźć właściciela drugiej. Zna ktoś może…? Moderzew, trzynaście cali… Rdzeń jest mi nieznany – odparłam z nadzieją. Może ktoś na święta odzyska zgubę?
» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cynthia Vanity' has done the following action : rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Gwiazdką oznaczone są osoby, które opuściły choćby jedną kolejkę - przez to tracą szansę na zostanie Królem lub Królową Mocnej Głowy, co nie znaczy, że nie mogą upijać się dalej. W każdej chwili można dołączyć!
Minnie* (30), Katya* (40)
Benjamin (58), Samuel* (77), Charlus* (82)
Michael (107), Florence* (110), Fred* (112), Alex* (114), Cornelia (122), Leonard (136), Garrett (136)
Margaux (163), Hereward* (175), Cassian (178), Cynthia (197)
-
-
I show not your face but your heart's desire
Była zaskoczona, że po raz pierwszy od dawna czuła się dobrze. Nie myślała o kłopotach, które nadchodziły wielkimi krokami, ale najważniejszym było to, że w tym momencie znajdowała się wśród ludzi, którzy nie chcieli myśleć o problemach. Może i ona powinna zdystansować się do wszystkiego? Oczekiwała od życia czegoś więcej, a dopiero teraz dostała szansę na to, by najzwyczajniej w świecie zapomnieć.
Spojrzała na wszystkich zgromadzonych, a jej wzrok mimowolnie uciekł w stronę Samuela. Pamiętała ich ostatnią kłótnię i wierzyła, że uda im się porozmawiać, pogodzić - zrobić cokolwiek, ale nie chciała też wchodzić na zbyt grząski grunt w tej chwili, kiedy wszyscy się uśmiechali i korzystali ze świąt. Posłała mu więc subtelny, dość zachowawczy uśmiech i przysłuchiwała się rozmową, wszak nie znała tych osób i czekała na moment, by z obserwacji wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. Zanim jednak doszło do niej to, co powiedziała Cynthia, upiła kolejny kieliszek. Nadal trzeźwa, a świadomość, że mogłaby stracić trochę poczucie samej siebie wcale jej nie wadziło. Czy tutaj mogłoby spotkać ją coś złego? Zapewne nie.
-Przepraszam, że się wtrącę... - powiedziała spokojnie i dopiero teraz poczuła, że alkohol przyjemnie rozlał się po wnętrzu, które zaczynało ją palić. Pokręciła też głową, jakby dając do zrozumienia, że potrzebuje moment, toteż sięgnęła po chusteczkę, którą przyłożyła do ust i całkowicie skupiła się na pani Vanity. -Jeżeli to nie jest różdżka nikogo z nas, to mogę ją zbadać i zidentyfikować rdzeń i potencjalnego czarodzieja, do którego należy - zaproponowała otwarcie, choć mogło to brzmieć absurdalne. Zapewne większość nie miała pojęcia, kim jest. -Oczywiście, ja jestem... Katya... Katya Ollivander - to nazwisko było znane, ale tutaj chciała porzucić tytuł Lady. Nie była w końcu nadmuchaną szlachcianką, co wadziło w arystokratycznym świecie. Po raz pierwszy od dawna pragnęła poczuć przez moment równa, tak jak w Oslo. -I przepraszam, że większości z was nie znam, ale to chyba najlepszy moment żeby się poznać i sięgnąć po następny kieliszek? - zaproponowała - jakże śmiało - i od razu sięgnęła po drugą kolejkę. Rozbestwiłą się, ale miała nadzieję, że Skamander opanuje ją w odpowiednim momencie.
Z racji, że Katty wypiła dwa kieliszki w tym poście (co za rozpusta!), to rzucam dwoma kosteczkami <3
Spojrzała na wszystkich zgromadzonych, a jej wzrok mimowolnie uciekł w stronę Samuela. Pamiętała ich ostatnią kłótnię i wierzyła, że uda im się porozmawiać, pogodzić - zrobić cokolwiek, ale nie chciała też wchodzić na zbyt grząski grunt w tej chwili, kiedy wszyscy się uśmiechali i korzystali ze świąt. Posłała mu więc subtelny, dość zachowawczy uśmiech i przysłuchiwała się rozmową, wszak nie znała tych osób i czekała na moment, by z obserwacji wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. Zanim jednak doszło do niej to, co powiedziała Cynthia, upiła kolejny kieliszek. Nadal trzeźwa, a świadomość, że mogłaby stracić trochę poczucie samej siebie wcale jej nie wadziło. Czy tutaj mogłoby spotkać ją coś złego? Zapewne nie.
-Przepraszam, że się wtrącę... - powiedziała spokojnie i dopiero teraz poczuła, że alkohol przyjemnie rozlał się po wnętrzu, które zaczynało ją palić. Pokręciła też głową, jakby dając do zrozumienia, że potrzebuje moment, toteż sięgnęła po chusteczkę, którą przyłożyła do ust i całkowicie skupiła się na pani Vanity. -Jeżeli to nie jest różdżka nikogo z nas, to mogę ją zbadać i zidentyfikować rdzeń i potencjalnego czarodzieja, do którego należy - zaproponowała otwarcie, choć mogło to brzmieć absurdalne. Zapewne większość nie miała pojęcia, kim jest. -Oczywiście, ja jestem... Katya... Katya Ollivander - to nazwisko było znane, ale tutaj chciała porzucić tytuł Lady. Nie była w końcu nadmuchaną szlachcianką, co wadziło w arystokratycznym świecie. Po raz pierwszy od dawna pragnęła poczuć przez moment równa, tak jak w Oslo. -I przepraszam, że większości z was nie znam, ale to chyba najlepszy moment żeby się poznać i sięgnąć po następny kieliszek? - zaproponowała - jakże śmiało - i od razu sięgnęła po drugą kolejkę. Rozbestwiłą się, ale miała nadzieję, że Skamander opanuje ją w odpowiednim momencie.
Z racji, że Katty wypiła dwa kieliszki w tym poście (co za rozpusta!), to rzucam dwoma kosteczkami <3
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Ostatnio zmieniony przez Katya Ollivander dnia 25.07.16 1:05, w całości zmieniany 1 raz
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
The member 'Katya Ollivander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 79, 14
'k100' : 79, 14
Cassian wpatrywał się w oczy Margo z konsternacją wypisaną na twarzy. W tym momencie zastanawiał się, czy nie pomylił jej z kimś innym. Pamiętał ją zupełnie inaczej. Na spotkaniu zakonu wydawała mu się marudna, burkliwa i nieprzyjemna. Teraz wpatrywał się w oczy pięknej, życzliwej blondynki. Bliżej jej było do Minerwy. Z jej niewinnością i czystością. Można było przez to wszystko zgłupieć. Nic dziwnego, że Morisson w akcie ratunku sięgnął po kolejną szklankę alkoholu.
— Właśnie to próbuję ustalić — zapewnił ją i w jego uszach jego wypowiedź zabrzmiała jak najbardziej wyraźnie, chociaż zwracał się do dziewczęcia z nad szkła, tłumiąc ton, a przy okazji język już trochę mu zesztywniał od spożywanego alkoholu. Uznał za punkt honoru rozwikłać tą zagadkę. Zerknął nawet z nad ramienia dziewczyny na Garretta, który z jakiegoś powodu patrzył w ich kierunku. Polał mu szklankę Ognistą, wnioskując, że domaga się uwagi i zamoczenia mordy w jakimś płynie. Na jego miejscu właśnie tego Cassian by potrzebował. Chwilę jeszcze obserwował Weasleya, wracając szybko wzrokiem do swojej rozmówczyni.
— Ustalmy to… inaczej.
Zerwał się do pionu, pozwalając sobie w swojej bezmyślności unieść też Vance ponad krzesło za talię i ustawić ją przed sobą. Zbyt gwałtownie, bo dopiero wstając z miejsca poczuł ciężar alkoholu, jaki spożył. Chciał zaprosić dziewczynę do tańca, chociaż nawet nie umiał tańczyć, a zamiast tego runął w tył, ciągnąć ją bezwładnie za sobą.
— Właśnie to próbuję ustalić — zapewnił ją i w jego uszach jego wypowiedź zabrzmiała jak najbardziej wyraźnie, chociaż zwracał się do dziewczęcia z nad szkła, tłumiąc ton, a przy okazji język już trochę mu zesztywniał od spożywanego alkoholu. Uznał za punkt honoru rozwikłać tą zagadkę. Zerknął nawet z nad ramienia dziewczyny na Garretta, który z jakiegoś powodu patrzył w ich kierunku. Polał mu szklankę Ognistą, wnioskując, że domaga się uwagi i zamoczenia mordy w jakimś płynie. Na jego miejscu właśnie tego Cassian by potrzebował. Chwilę jeszcze obserwował Weasleya, wracając szybko wzrokiem do swojej rozmówczyni.
— Ustalmy to… inaczej.
Zerwał się do pionu, pozwalając sobie w swojej bezmyślności unieść też Vance ponad krzesło za talię i ustawić ją przed sobą. Zbyt gwałtownie, bo dopiero wstając z miejsca poczuł ciężar alkoholu, jaki spożył. Chciał zaprosić dziewczynę do tańca, chociaż nawet nie umiał tańczyć, a zamiast tego runął w tył, ciągnąć ją bezwładnie za sobą.
I don't want to understand this horror
Everybody ends up here in bottles
There's a weight in your eyes
I can't admit
Everybody ends up here in bottles
Cassian Morisson
Zawód : UZDROWICIEL ODDZ. URAZÓW POZAKLĘCIOWYCH
Wiek : 33 LATA
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
I will not budge for no man’s pleasure, I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cassian Morisson' has done the following action : rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Psucie wesołej atmosfery wspominaniem tragicznie zmarłych bohaterów bardzo pasowało do leciutko wstawionego Bena, który (na szczęście) dopiero po wypiciu podniosłego toastu za Luno, Cressie i nieobecnego Rogera poczuł zbawienne działanie Ognistej. Paradoksalnie dzięki temu stał się bardziej świadomy. Z niesamowitym opóźnieniem dotarły do niego słowa Cassiana, ale na razie nie zamierzał mu odpyskować, skupiony na uroczej Cornelii, przerywającej smutny toast swoim niecodziennym tuleniem. Spojrzał na nią wybity z rytmu, na tyle zdezorientowany, że nie skorzystał z okazji pomacania jej po szczupłej talii. Przyjął jej pijackie pieszczoty ze stoickim spokojem, uśmiechając się tylko z mieszaniną smutku i pewnej dumy, że to do niego podeszła ta młoda dama...ruszająca jednak w dalszy obchód po krewnych i znajomych Feniksa. Westchnął, poprawił rękaw pomiętej już szaty i wyminął stół, po drodze czochrając fryzurę Foxa i ciągnąc kucyk Leonarda. Zmierzał ku Garrettowi, by zapodać mu przyjacielskie, niedźwiedzie przytulenie, ale wydarzenia tuż obok zmieniły tor jego kroku. W międzyczasie łyknął szklankę Ognistej, która stała przed Florence , by z nie ratować Margaux z opresji o suchym gardle.
- Te, zostaw ją - warknął ostrzegawczo w kierunku Cassiana...który właśnie lądował na podłodze, ciągnąc za sobą Vance. Ben przez sekundę wahał się, czy nie ratować blondynki, ale wspaniałomyślnie uznał, że przyjemność podnoszenia dziewczęcia z parkietu powinna należeć do Garretta (pomimo nieudzielonej przez Margo odpowiedzi, Wright i tak wyczuwał zmianę aury pomiędzy tą dwójką, udzielając im - na razie cichego - błogosławieństwa), dlatego też zajął się Morissonem, próbując pociągnąć do za fraki do pozycji stojącej.
- Te, zostaw ją - warknął ostrzegawczo w kierunku Cassiana...który właśnie lądował na podłodze, ciągnąc za sobą Vance. Ben przez sekundę wahał się, czy nie ratować blondynki, ale wspaniałomyślnie uznał, że przyjemność podnoszenia dziewczęcia z parkietu powinna należeć do Garretta (pomimo nieudzielonej przez Margo odpowiedzi, Wright i tak wyczuwał zmianę aury pomiędzy tą dwójką, udzielając im - na razie cichego - błogosławieństwa), dlatego też zajął się Morissonem, próbując pociągnąć do za fraki do pozycji stojącej.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
Dwie szklaneczki mignęły, a w międzyczasie - nie wiedzieć kiedy - znowu był do tyłu o jedną kolejkę. jak to tak? Czy miał pić za każdym razem podwójnie? Nie wiedział czy mu się to uśmiechało, czy jednak próbować zachować pozory trzeźwości, ale...skoro nawet kobiety wychylały zwartość swoich szklanek...cóż, ugrzęzłaby na tym nie tylko duma Skamandera.
Złapał w międzyczasie spojrzenie Katyi, ale nadal - pozostawał wobec niej milczący. ich ostatnie spotkanie wciąż mu ciążyło, nie pozostawiając po sobie spokoju. Wciąż dreptali po kruchym lodzie swojej relacji. Nie wiedział tylko kiedy pęknie, albo..dostaną się na twardy ląd.
Zanim jednak na dobre, nieco już pojaśniałe wesołością myśli pognały dalej, ktoś - trzeba dodać bardzo uroczy ktoś - przeciskając się pomiędzy kolejnymi sylwetkami, w zaskakująco błyskowym tempie znalazł się tuż obok niego, dosyć nienaturalnie kierując się ku zderzeniu z podłogą. Skamander niemal automatycznie wyciągnął ramiona, a jasnowłosa dziewczyna - już nie tak boleśnie - znalazła się bezpiecznie..na jego kolanach. Uśmiechnął się zawadiacko, czując obok siebie ciepło kobiecego ciało i jakoś nie miał ochoty pozbywać się tego słodkiego ciężaru.
- Skoro już zostałem twoim bohaterem, to liczę że tak szybko nie opuścić bezpiecznego schronienia? - obejmował ją jedną rękę, ale nienachalnie, by - jeśli tylko zechce - mogła w każdej chwili (nawet chwiejnie) podnieść się z miejsca - stały przed nim dwa, smutno puste naczynie, więc wolną dłonią potraktował je ognistą zawartością. uwagę odwróciło go zamieszanie, w który - czemu go to nie dziwiło - uczestniczył Benjamin. I Cassian. I Margo. Zerknął ponaglająco na Garreta czując, że to on najbardziej powinien zatroszczyć się o jasnowłosą uzdrowicielkę - Ben, spokojnie - mruknął tylko widząc, jak szarpie Morrisona. Miało być wesoło, a dostrzegał zalążki czegoś nieprzyjemnego.
Zerknął przelotnie na odpowiadającą Katię ale wydawała się być rozluźniona. Nie przerywał jej rozmowy i skupił się na - nieco przepełnionej szklanicy. Wcześniejszy toast wywołał w nim cichy zgrzyt. Cressida powinna tu być razem z nimi. Nadal podtrzymując swoją towarzyszkę, sięgnął rękę po pierwszy z naczyń (nieco intensywniej przy tym przyciągając do siebie Cronelię) i wychylił jedną, potem znowu wolniej drugą dawkę trunku. Tak, zdecydowanie się upije - To niech będzie za ciebie - dodał ciszej, tuż przy uchu kobiety, szybko jednak się odsuwając.
Złapał w międzyczasie spojrzenie Katyi, ale nadal - pozostawał wobec niej milczący. ich ostatnie spotkanie wciąż mu ciążyło, nie pozostawiając po sobie spokoju. Wciąż dreptali po kruchym lodzie swojej relacji. Nie wiedział tylko kiedy pęknie, albo..dostaną się na twardy ląd.
Zanim jednak na dobre, nieco już pojaśniałe wesołością myśli pognały dalej, ktoś - trzeba dodać bardzo uroczy ktoś - przeciskając się pomiędzy kolejnymi sylwetkami, w zaskakująco błyskowym tempie znalazł się tuż obok niego, dosyć nienaturalnie kierując się ku zderzeniu z podłogą. Skamander niemal automatycznie wyciągnął ramiona, a jasnowłosa dziewczyna - już nie tak boleśnie - znalazła się bezpiecznie..na jego kolanach. Uśmiechnął się zawadiacko, czując obok siebie ciepło kobiecego ciało i jakoś nie miał ochoty pozbywać się tego słodkiego ciężaru.
- Skoro już zostałem twoim bohaterem, to liczę że tak szybko nie opuścić bezpiecznego schronienia? - obejmował ją jedną rękę, ale nienachalnie, by - jeśli tylko zechce - mogła w każdej chwili (nawet chwiejnie) podnieść się z miejsca - stały przed nim dwa, smutno puste naczynie, więc wolną dłonią potraktował je ognistą zawartością. uwagę odwróciło go zamieszanie, w który - czemu go to nie dziwiło - uczestniczył Benjamin. I Cassian. I Margo. Zerknął ponaglająco na Garreta czując, że to on najbardziej powinien zatroszczyć się o jasnowłosą uzdrowicielkę - Ben, spokojnie - mruknął tylko widząc, jak szarpie Morrisona. Miało być wesoło, a dostrzegał zalążki czegoś nieprzyjemnego.
Zerknął przelotnie na odpowiadającą Katię ale wydawała się być rozluźniona. Nie przerywał jej rozmowy i skupił się na - nieco przepełnionej szklanicy. Wcześniejszy toast wywołał w nim cichy zgrzyt. Cressida powinna tu być razem z nimi. Nadal podtrzymując swoją towarzyszkę, sięgnął rękę po pierwszy z naczyń (nieco intensywniej przy tym przyciągając do siebie Cronelię) i wychylił jedną, potem znowu wolniej drugą dawkę trunku. Tak, zdecydowanie się upije - To niech będzie za ciebie - dodał ciszej, tuż przy uchu kobiety, szybko jednak się odsuwając.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 37
'k100' : 37
Szeroko otwarte oczy przypominające w tym momencie gorzką czekoladę z kawałkami palonego karmelu wpatrywały się w Skamandera z przedziwną mieszaniną powagi i rozbawienia. Nie wydawał się być niezadowolonym z powodu niespodziewanego wypadku, a po krótkiej chwili zastanowienia i Cornelia musiała przyznać, że jego kolana nie są wcale takim najgorszym miejscem na spędzenie wieczoru. Wstyd może, ale jako osóbka spragniona bliskości, lecz zupełnie jej pozbawiona, z radością - szczególnie pod nieocenionym wpływem Ognistej - garnęła się w czułe objęcia Samuela. Tym bardziej, że nie wyczuwała ani zagrożenia, ani przesadnie niemoralnych podtekstów, które mogłyby się za owym kontaktem kryć.
- Czy to aby na pewno wypada? - spytała jednak z powątpiewaniem, kryjąc się za resztkami moralności, choć powaga pytania nie licowała wcale z rozentuzjazmowanymi uśmiechami, które rozrzucała z uczuciem wokół siebie, biorąc na celownik szczególnie smutnego Bena, przejętego Garreta (którego wypowiedź zignorowała teatralnym westchnięciem, bo była ona bardzo niekulturalna, nieładnie!), porzuconego chwilowo Charlusa i innych, którzy akurat spojrzeli w jej stronę. Gdy powstało kolejne zamieszanie (czyżby nie tylko ją zaatakowała ta niecna podłoga?) odsunęła na moment powstanie z Samuelowych kolan i z ciekawościom przyglądała się rozwojowi akcji. By chwilę później zapomnieć o tym, co tam się działo i znów spojrzeć na swojego bohatera.
- Zaśpiewam piosenkę - oznajmiła, opierając się łokciami o stół, gotowa wdrapać się na niego - bo w końcu gdzie miała śpiewać, jak nie na stole - ale kiedy unosiła się już, przechylając nad blatem, poczuła te parę szklanek, które zdążyła już w siebie wlać. - Albo zwymiotuję - zmieniła zdanie, opadając z powrotem i oparła się o aurora wygodniej, przymykając jednocześnie oczy.
Był całkiem wygodny.
- Muszę się jeszcze napić - oceniła, sięgając na oślep po szklankę, przy okazji przewracając jakąś butelkę. Otworzyła z przestrachem jedno oko, jednak na całe szczęście była to jedna z tych butelek jeszcze nieotwartych, a przynajmniej dobrze zakręconych, więc nie ulał się ani mililitr tego cennego w Zakonie trunku (ze względów sentymentalnych, oczywiście, a nie dlatego, że większość obecnych tutaj nie grzeszyła bogactwem). W końcu udało jej się komuś szkło ukraść i trąciła poufale Samuela w ramię, przy okazji pozostawiając na jego odzieniu plamę. Ale kto by się tam tym przejmował, skoro on był bardziej przejęty szeptaniem jej do uszka.
- Uważaj, uważaj, bo zostanę tutaj do... - Zmarszczyła w uroczy sposób swe jasne czółko, zastanawiając się usilnie. Do północy, jak Kopciuszek? Do rana, jak wytrawny pijak? Do zgonu, jak na nieumiarkowaną w piciu kobietę przystało? Ostatecznie wzruszyła ramionami i uśmiechnęła uroczo. - Vice versa - poinformowała, nim wychyliła kolejną porcję palącego w gardło trunku.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Czy to aby na pewno wypada? - spytała jednak z powątpiewaniem, kryjąc się za resztkami moralności, choć powaga pytania nie licowała wcale z rozentuzjazmowanymi uśmiechami, które rozrzucała z uczuciem wokół siebie, biorąc na celownik szczególnie smutnego Bena, przejętego Garreta (którego wypowiedź zignorowała teatralnym westchnięciem, bo była ona bardzo niekulturalna, nieładnie!), porzuconego chwilowo Charlusa i innych, którzy akurat spojrzeli w jej stronę. Gdy powstało kolejne zamieszanie (czyżby nie tylko ją zaatakowała ta niecna podłoga?) odsunęła na moment powstanie z Samuelowych kolan i z ciekawościom przyglądała się rozwojowi akcji. By chwilę później zapomnieć o tym, co tam się działo i znów spojrzeć na swojego bohatera.
- Zaśpiewam piosenkę - oznajmiła, opierając się łokciami o stół, gotowa wdrapać się na niego - bo w końcu gdzie miała śpiewać, jak nie na stole - ale kiedy unosiła się już, przechylając nad blatem, poczuła te parę szklanek, które zdążyła już w siebie wlać. - Albo zwymiotuję - zmieniła zdanie, opadając z powrotem i oparła się o aurora wygodniej, przymykając jednocześnie oczy.
Był całkiem wygodny.
- Muszę się jeszcze napić - oceniła, sięgając na oślep po szklankę, przy okazji przewracając jakąś butelkę. Otworzyła z przestrachem jedno oko, jednak na całe szczęście była to jedna z tych butelek jeszcze nieotwartych, a przynajmniej dobrze zakręconych, więc nie ulał się ani mililitr tego cennego w Zakonie trunku (ze względów sentymentalnych, oczywiście, a nie dlatego, że większość obecnych tutaj nie grzeszyła bogactwem). W końcu udało jej się komuś szkło ukraść i trąciła poufale Samuela w ramię, przy okazji pozostawiając na jego odzieniu plamę. Ale kto by się tam tym przejmował, skoro on był bardziej przejęty szeptaniem jej do uszka.
- Uważaj, uważaj, bo zostanę tutaj do... - Zmarszczyła w uroczy sposób swe jasne czółko, zastanawiając się usilnie. Do północy, jak Kopciuszek? Do rana, jak wytrawny pijak? Do zgonu, jak na nieumiarkowaną w piciu kobietę przystało? Ostatecznie wzruszyła ramionami i uśmiechnęła uroczo. - Vice versa - poinformowała, nim wychyliła kolejną porcję palącego w gardło trunku.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Cornelia Ingisson dnia 25.07.16 13:01, w całości zmieniany 2 razy
Cornelia Mulciber
Zawód : aktorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Someday I'll wish upon a star,
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cornelia Ingisson' has done the following action : rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Nie miała pojęcia, jakim cudem przegapiła moment między niemal absolutną trzeźwością, a dziwnym falowaniem obrazu; porcja alkoholu wypita w ramach benowego toastu spłynęła jej do gardła jakoś tak gładko, i mimo że zaraz potem stanowczo odstawiła szklankę poza zasięg własnych rąk, było już za późno. Zdrowy rozsądek szarpnął się żałośnie, w ostatnim tchnieniu zmuszając ją do definitywnej rezygnacji z dalszego picia, po czym odczołgał się do dalekiego kąta umysłu, szczelnie zamykając za sobą drzwi. Margaux wtedy już jednak specjalnie za nim nie tęskniła, skupiona raczej na lekko mknących myślach oraz słowach Cassiana, które przepływały obok niej jakoś tak miękko. – Inaczej? – zdążyła zapytać, zanim została bez ostrzeżenia poderwana w górę i brutalnie pozbawiona niezbędnego oparcia w postaci krzesła. W głowie jej zawirowało – miała wrażenie, że zmysł równowagi został gdzieś w dole, nie nadążając za nagłą zmianą pozycji i dopiero czołgając się powolutku w odpowiednie miejsce – więc w poszukiwaniu równowagi złapała się pierwszej rzeczy, która wpadła jej pod rękę. To jest – koszuli Cassiana, który również złapał ją w pasie. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że oboje przejawiali aktualnie podobny poziom chwiejności, więc zamiast podtrzymać się wzajemnie, z podwójnym impetem runęli w dół. Prosto na twardą podłogę.
Och, krzyknęłaby, gdyby była trzeźwa; zamiast tego spomiędzy jej ust wyrwało się francuskie przekleństwo. Upadła na mężczyznę, który zamortyzował co prawda nieco jej lądowanie, ale nic nie było w stanie zagłuszyć głuchego łoskotu, jaki oboje spowodowali, oprócz samych siebie, wywracając jeszcze krzesło. Margie podniosła głowę, kontrolnie sprawdzając, czy ktoś zauważył jej kompromitację i dostrzegając ogromną postać Bena (naprawdę, z poziomu podłogi wydawał się jeszcze większy niż zazwyczaj), który jednym pociągnięciem podniósł Cassiana do pionu. – Spokojnie, nie przejmujcie się, poradzę sobie sama – zapewniła dziarsko, chwytając się jedną ręką za krawędź blatu stołu i dźwigając się na nogi. Zajęło jej to trochę więcej czasu niż normalnie, ale uśmiechnęła się szeroko, robiąc dobrą minę do złej gry, chociaż na tym etapie nie miała już wątpliwości.
Była pijana.
I ani trochę jej to nie przeszkadzało.
– Rycerzu, nie pomyliły ci się księżniczki? – rzuciła w stronę Jaimiego, podtrzymującego jej nowego znajomego za poły ubrania. Rozejrzała się, rozcierając sobie łokcie, które najbardziej ucierpiały. – Nikomu nic się nie stało? – zapytała, bo w końcu była ratowniczką. A potem napotkała spojrzenie Garretta i uśmiechnęła się jeszcze szerzej, teatralnie wzruszając ramionami.
Och, krzyknęłaby, gdyby była trzeźwa; zamiast tego spomiędzy jej ust wyrwało się francuskie przekleństwo. Upadła na mężczyznę, który zamortyzował co prawda nieco jej lądowanie, ale nic nie było w stanie zagłuszyć głuchego łoskotu, jaki oboje spowodowali, oprócz samych siebie, wywracając jeszcze krzesło. Margie podniosła głowę, kontrolnie sprawdzając, czy ktoś zauważył jej kompromitację i dostrzegając ogromną postać Bena (naprawdę, z poziomu podłogi wydawał się jeszcze większy niż zazwyczaj), który jednym pociągnięciem podniósł Cassiana do pionu. – Spokojnie, nie przejmujcie się, poradzę sobie sama – zapewniła dziarsko, chwytając się jedną ręką za krawędź blatu stołu i dźwigając się na nogi. Zajęło jej to trochę więcej czasu niż normalnie, ale uśmiechnęła się szeroko, robiąc dobrą minę do złej gry, chociaż na tym etapie nie miała już wątpliwości.
Była pijana.
I ani trochę jej to nie przeszkadzało.
– Rycerzu, nie pomyliły ci się księżniczki? – rzuciła w stronę Jaimiego, podtrzymującego jej nowego znajomego za poły ubrania. Rozejrzała się, rozcierając sobie łokcie, które najbardziej ucierpiały. – Nikomu nic się nie stało? – zapytała, bo w końcu była ratowniczką. A potem napotkała spojrzenie Garretta i uśmiechnęła się jeszcze szerzej, teatralnie wzruszając ramionami.
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Sala obrad
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata