Restauracja z tarasem
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Restauracja z tarasem
Nikogo nie dziwi, że rezerwację na stolik należy złożyć z odpowiednio wcześniejszym wyprzedzeniem, szczególnie jeżeli nie należy się do arystokratycznych elit. Restauracja od otwarcia cieszy się nienagnanymi opiniami najwyższym poziomem obsługi. Czarodzieje o krwi mieszanej i mugolskiej nie się mile widziane przez przebywające tu osoby, choć nikt nie zabroni im wejścia, o ile nie odstrasza ich sam widok cen w menu.
Restauracja ulokowana jest na ostatnim piętrze domu mody, a jej wnętrza utrzymano w jasnej tonacji. Okrągłe stoliki ustawiono w taki sposób, by zapewnić dostateczną prywatność osobom bawiącym się. Wieczorami grają tu na żywo najlepsi jazzowi wykonawcy, których występ stanowi znakomite zwieńczenie dnia spędzonego na zakupach. Niezależnie od pory roku posiłek można spożyć także na tarasie, gdzie od niesprzyjających warunków pogodowych chronią magiczne markizy.
Restauracja ulokowana jest na ostatnim piętrze domu mody, a jej wnętrza utrzymano w jasnej tonacji. Okrągłe stoliki ustawiono w taki sposób, by zapewnić dostateczną prywatność osobom bawiącym się. Wieczorami grają tu na żywo najlepsi jazzowi wykonawcy, których występ stanowi znakomite zwieńczenie dnia spędzonego na zakupach. Niezależnie od pory roku posiłek można spożyć także na tarasie, gdzie od niesprzyjających warunków pogodowych chronią magiczne markizy.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:46, w całości zmieniany 1 raz
Deirdre nie była jej matką ani opiekunką — na dobrą sprawę nie była jej nawet równa; to przekonanie rozbrzmiewało w Hypatii najmocniej. Dlatego też gdyby tylko poczuła, że kobieta próbuje w jakikolwiek sposób zwracać jej uwagę, czy postępować jak guwernantka, ciotka, czy macocha — sama zwróciłaby uwagę na ich nierówność. Wyższość czystej krwi — o to przecież walczyła pani Mericourt, tego symbolem był znajdujący się na jej przedramieniu tatuaż — nie podlegała przecież tłumaczeniu. Fakty były jasne — nawet jeżeli jakimś cudem wyrwała sobie kłami i pazurami miejsce wśród nich, wśród wysokiej socjety, pewne drzwi zostaną dla niej zamknięte na zawsze. Przez skazę, którą nosili w sobie jej przodkowie, może ci z dalekich Chin. Cisza, która między nimi przez chwilę zapadła, była znacząca. Crouchowie sprawnie posługiwali się słowem i równie chętnie rozkwitali w ciszy. Każdy bowiem, kto pragnął zawładnąć jakąś materią, musiał czuć się komfortowo także w jej negatywnej przestrzeni.
— Musiała więc pani odwiedzać pewne odległe miejsca. Cóż, jest w tym coś pożytecznego — przyznała wreszcie, znów łapiąc za nóżkę kieliszka z winem, aby upić kolejny jego łyk. Zielone spojrzenie nie uciekało przed czarnym, należącym do Deirdre, a sama Hypatia przyglądała się kobiecie nie z wrogością, nie z sympatią, a z ostrożną ciekawością. Nie było w tym pełni swobody, którą Hypatia potrafiła obdarzać bliskie sobie osoby, jednakże ciężko było szukać jakichkolwiek oznak napięcia. Były wszak na gruncie neutralnym, to do nich należało, jak sprawy potoczą się dalej. — To piękne marzenie, oczyścić ziemię i powietrze z brudu — nie potrzebowała dodać, że mugolskiego, stanowisko Crouchów względem niemagicznych było jasne i niezmienne od samego początku. Ci, którzy nie posiadali magii, za długo trzymali w strachu tych wybranych, w których żyłach płynęła niepojęta przez nich moc. — Jak pani sobie to wyobraża? Nie jestem biegła w zakresie wojennych strategii, pewne rzeczy umykają więc memu zrozumieniu i mam nadzieję, że będzie pani o tyle łaskawa, aby wybaczyć mi proste pewnie dla żołnierza pytanie. Domyślam się, że oczyszczenie jednego miasta, nawet tak wielkiego i wspaniałego jak Londyn, było poważnym wyzwaniem logistycznym. Oczyszczenie kraju wymaga zatem jeszcze większego nakładu sił — przekrzywiła głowę w bok, spoglądając od niechcenia na tacę z lodem i ostrygami, dając kobiecie czas do namysłu. Nie spodziewała się usłyszeć niczego konkretnego, raczej jeden z rozmytych frazesów, niemniej jednak niedługo później przemówiła ponownie. — Nie oczekuję od pani zdradzenia wojennych strategii, mam raczej na myśli to, że nawet zdobywając zaufanie większości błękitnokrwistych rodzin, które mogą podobne porządki zaprowadzić na swoich ziemiach, pozostaje jeszcze grono tych, którzy sprzeciwiają się nie tylko ministerstwu, nie tylko ideologii czystości krwi — w sposób, jak pani już pewnie zauważyła, zupełnie hipokrytyczny — ale także, a może przede wszystkim, sprzeciwiają się Czarnemu Panu. Jednocześnie są to dalej czarodzieje o nienagannym rodowodzie. Czy nie sądzi pani, że wojna w imię czystości krwi prowadzi Rycerzy Walpurgii, a co za tym idzie również panią w stronę nieprzyjemnej hipokryzji? Czy może pani stronnictwo odkryło drugą część sentencji o życiu i sztuce wyboru? Życie to sztuka wyboru i konsekwencji — lady Hypatia Crouch nie była byle głupim dziewczątkiem, którego głowę zaprzątały przede wszystkim kwestie doboru odpowiednich rękawiczek z jedwabnych koronek do odpowiedniej sukni, zamówienie następnego gobelina, najlepiej różowego, czy śliczny piesek, którego widziała na pocztówce przesłanej przez daleką kuzynkę kurującą się w zagranicznym sanatorium. Była przede wszystkim Crouchem, a ci, młodzi czy starzy, uwielbiali filozoficzne dysputy, uwielbiali maczać palce w polityce; jedni zanurzali się w niej po szyję, inni, jak dziś Hypatia, ledwie moczyli czubki swych palców. Ale jak mogła odpuścić takiej okazji, gdy Deirdre Mericourt wreszcie — chociaż może przypadkiem — poruszyła istotny temat? Podziękowała jej za wyrażenie sommelierskiego uznania skinieniem głowy, a wyraz twarzy młodej damy nie zmienił się nawet wobec rewelacji, że uraziła panią Mericourt. Och, cóż za tragedia. Z jednej strony poczuła prąd ekscytacji i zadowolenia z samej siebie, z drugiej chyba żal, że stało się to tak prędko. Jeżeli tak łatwo było urazić panią Mericourt, nie będzie miała łatwego życia w Londynie.
— Budowania, nie destrukcji — powtórzyła za nią, słowa spływały spomiędzy jej warg powolnie, z pełnym spokojem, jakby faktycznie zastanawiała się nad ich sensem, rozpatrywała wobec szeregu danych, tych prawdziwych i jeszcze nieistniejących. — Słusznie pani zauważyła, że wspierają magiczną stolicę, nie wspierają zaś pani. Powód tego jest całkiem prosty, pani kiedyś przeminie, Londyn zaś pozostanie — kąciki ust wygięły się w uprzejmym uśmiechu. W tym samym momencie nóż do otwierania ostryg poradził sobie z kolejną z nich. Cichy trzask, podobny do pęknięcia osłonki ziarna, które wypuszczało nieśmiało swój pierwszy pęd. — To tylko jedna z różnic między dorobkiewiczem, a tymi, którzy przejmują świat w swoje władanie od zarania dziejów, pani Mericourt. Chwilowe zwycięstwa potrafią uzależnić, ale gdy nie myśli się długofalowo, te same zwycięstwa poruszą rękoma Atropos — jednej z Mojr. Tej, która przecinała nici ludzkiego żywota. Na chwilę zamilkła, pozwalając sobie napawać się ciszą, nim zachichotała niegłośno, acz wyjątkowo słodko. — Ale to zapewne już pani wie, czyż nie? — było to zarówno zakończenie wcześniejszego wywodu Hypatii, jak i pytania o kolejne porady dotyczących kontaktów z mężczyznami. Dopiero pytanie o lorda, który potrafiłby na niej coś wymusić, sprawiło, że powróciła do kobiety wzrokiem. Miała nadzieję, że tylko grała taką... nieświadomą. Przynajmniej dla jej własnego bezpieczeństwa. — Oczywiście, że tak. Im szybciej sobie to pani uświadomi, tym lepiej dla pani. Zawsze dobrze jest być przygotowanym na najgorsze, nie sądzi pani? — ona również nie odejmowała wzroku od twarzy czarownicy, czując, jakby samo spojrzenie mogło być swoistym wyzwaniem, prowokacją do stanięcia do walki. Niech będzie i tak, nie miała dzisiaj nic lepszego do roboty, a całe to spotkanie, choć nie płynęło w zgodzie z jej założeniami, nie przekraczało wciąż granicy najgorszego, co mogło się stać. I dobrze.
— Nie zaprosiłam pani po to, żeby prowadzić jakiegokolwiek rodzaju negocjacje — stwierdziła od razu, z zaskakującą stanowczością. Na bok uciekły uśmiechy i urokliwe usposobienie, pozostawiając Hypatię wciąż w ciele młodej damy, jednakże poważnej ponad swoje lata. — Pragnęłam tylko panią lepiej poznać i przedstawić zagrożenia, które przed panią stoją. To, co zrobi pani z tą wiedzą, leży już wyłącznie w pani gestii. Ja zaś żywię szczerą nadzieję, że nie wpadnie pani w żadną z potencjalnych, przedstawionych przeze mnie pułapek. Byłaby to naprawdę wielka szkoda — mówiła spokojnie, w twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień mogący zdradzać zdenerwowanie. Uniosła ostrygę wyżej, aby wypić jej zawartość. — Niemniej jednak proszę być pewną, że nie przyjmuję pani słów personalnie. Ma pani prawo do swych własnych ocen. Wszyscy bowiem mierzymy się z konsekwencjami naszych wyborów, prawda? — tym razem nuta rozbawionej słodyczy zabrzmiała w końcówce wypowiadanego przez Hypatię zdania. Talerz z lodem był teraz domem tylko dla pustych muszli, kieliszek wina został opróżniony. — Muszę jednak przyznać, że zaintrygowała mnie pani zapałem, z jakim opowiada o ideałach Czarnego Pana. Chętnie wysłuchałabym ich w bardziej temu sprzyjających okolicznościach — Crouchowie pozostawali poza sferą Rycerzy Walpurgii, nie mogli więc mieć dostępu z pierwszej ręki do tego, czym się zajmowali, kim byli i w co lub kogo naprawdę wierzyli, jeżeli kwestie te nie przenosiły się na działalność ministerstwa. Usłyszeć je jednak od Deirdre Mericourt mogło być ciekawym doświadczeniem. — Nie będę zabierać pani więcej czasu. Londyn potrzebuje odbudowy — ostatnie słowa zbiegły się z drobnym uniesieniem dłoni; przy Hypatii zaraz zjawił się elegancki kelner, pomagając młodej damie wstać. — Dziękuję za przybycie, pani Mericourt. Do, mam nadzieję, rychłego zobaczenia.
| z/t
— Musiała więc pani odwiedzać pewne odległe miejsca. Cóż, jest w tym coś pożytecznego — przyznała wreszcie, znów łapiąc za nóżkę kieliszka z winem, aby upić kolejny jego łyk. Zielone spojrzenie nie uciekało przed czarnym, należącym do Deirdre, a sama Hypatia przyglądała się kobiecie nie z wrogością, nie z sympatią, a z ostrożną ciekawością. Nie było w tym pełni swobody, którą Hypatia potrafiła obdarzać bliskie sobie osoby, jednakże ciężko było szukać jakichkolwiek oznak napięcia. Były wszak na gruncie neutralnym, to do nich należało, jak sprawy potoczą się dalej. — To piękne marzenie, oczyścić ziemię i powietrze z brudu — nie potrzebowała dodać, że mugolskiego, stanowisko Crouchów względem niemagicznych było jasne i niezmienne od samego początku. Ci, którzy nie posiadali magii, za długo trzymali w strachu tych wybranych, w których żyłach płynęła niepojęta przez nich moc. — Jak pani sobie to wyobraża? Nie jestem biegła w zakresie wojennych strategii, pewne rzeczy umykają więc memu zrozumieniu i mam nadzieję, że będzie pani o tyle łaskawa, aby wybaczyć mi proste pewnie dla żołnierza pytanie. Domyślam się, że oczyszczenie jednego miasta, nawet tak wielkiego i wspaniałego jak Londyn, było poważnym wyzwaniem logistycznym. Oczyszczenie kraju wymaga zatem jeszcze większego nakładu sił — przekrzywiła głowę w bok, spoglądając od niechcenia na tacę z lodem i ostrygami, dając kobiecie czas do namysłu. Nie spodziewała się usłyszeć niczego konkretnego, raczej jeden z rozmytych frazesów, niemniej jednak niedługo później przemówiła ponownie. — Nie oczekuję od pani zdradzenia wojennych strategii, mam raczej na myśli to, że nawet zdobywając zaufanie większości błękitnokrwistych rodzin, które mogą podobne porządki zaprowadzić na swoich ziemiach, pozostaje jeszcze grono tych, którzy sprzeciwiają się nie tylko ministerstwu, nie tylko ideologii czystości krwi — w sposób, jak pani już pewnie zauważyła, zupełnie hipokrytyczny — ale także, a może przede wszystkim, sprzeciwiają się Czarnemu Panu. Jednocześnie są to dalej czarodzieje o nienagannym rodowodzie. Czy nie sądzi pani, że wojna w imię czystości krwi prowadzi Rycerzy Walpurgii, a co za tym idzie również panią w stronę nieprzyjemnej hipokryzji? Czy może pani stronnictwo odkryło drugą część sentencji o życiu i sztuce wyboru? Życie to sztuka wyboru i konsekwencji — lady Hypatia Crouch nie była byle głupim dziewczątkiem, którego głowę zaprzątały przede wszystkim kwestie doboru odpowiednich rękawiczek z jedwabnych koronek do odpowiedniej sukni, zamówienie następnego gobelina, najlepiej różowego, czy śliczny piesek, którego widziała na pocztówce przesłanej przez daleką kuzynkę kurującą się w zagranicznym sanatorium. Była przede wszystkim Crouchem, a ci, młodzi czy starzy, uwielbiali filozoficzne dysputy, uwielbiali maczać palce w polityce; jedni zanurzali się w niej po szyję, inni, jak dziś Hypatia, ledwie moczyli czubki swych palców. Ale jak mogła odpuścić takiej okazji, gdy Deirdre Mericourt wreszcie — chociaż może przypadkiem — poruszyła istotny temat? Podziękowała jej za wyrażenie sommelierskiego uznania skinieniem głowy, a wyraz twarzy młodej damy nie zmienił się nawet wobec rewelacji, że uraziła panią Mericourt. Och, cóż za tragedia. Z jednej strony poczuła prąd ekscytacji i zadowolenia z samej siebie, z drugiej chyba żal, że stało się to tak prędko. Jeżeli tak łatwo było urazić panią Mericourt, nie będzie miała łatwego życia w Londynie.
— Budowania, nie destrukcji — powtórzyła za nią, słowa spływały spomiędzy jej warg powolnie, z pełnym spokojem, jakby faktycznie zastanawiała się nad ich sensem, rozpatrywała wobec szeregu danych, tych prawdziwych i jeszcze nieistniejących. — Słusznie pani zauważyła, że wspierają magiczną stolicę, nie wspierają zaś pani. Powód tego jest całkiem prosty, pani kiedyś przeminie, Londyn zaś pozostanie — kąciki ust wygięły się w uprzejmym uśmiechu. W tym samym momencie nóż do otwierania ostryg poradził sobie z kolejną z nich. Cichy trzask, podobny do pęknięcia osłonki ziarna, które wypuszczało nieśmiało swój pierwszy pęd. — To tylko jedna z różnic między dorobkiewiczem, a tymi, którzy przejmują świat w swoje władanie od zarania dziejów, pani Mericourt. Chwilowe zwycięstwa potrafią uzależnić, ale gdy nie myśli się długofalowo, te same zwycięstwa poruszą rękoma Atropos — jednej z Mojr. Tej, która przecinała nici ludzkiego żywota. Na chwilę zamilkła, pozwalając sobie napawać się ciszą, nim zachichotała niegłośno, acz wyjątkowo słodko. — Ale to zapewne już pani wie, czyż nie? — było to zarówno zakończenie wcześniejszego wywodu Hypatii, jak i pytania o kolejne porady dotyczących kontaktów z mężczyznami. Dopiero pytanie o lorda, który potrafiłby na niej coś wymusić, sprawiło, że powróciła do kobiety wzrokiem. Miała nadzieję, że tylko grała taką... nieświadomą. Przynajmniej dla jej własnego bezpieczeństwa. — Oczywiście, że tak. Im szybciej sobie to pani uświadomi, tym lepiej dla pani. Zawsze dobrze jest być przygotowanym na najgorsze, nie sądzi pani? — ona również nie odejmowała wzroku od twarzy czarownicy, czując, jakby samo spojrzenie mogło być swoistym wyzwaniem, prowokacją do stanięcia do walki. Niech będzie i tak, nie miała dzisiaj nic lepszego do roboty, a całe to spotkanie, choć nie płynęło w zgodzie z jej założeniami, nie przekraczało wciąż granicy najgorszego, co mogło się stać. I dobrze.
— Nie zaprosiłam pani po to, żeby prowadzić jakiegokolwiek rodzaju negocjacje — stwierdziła od razu, z zaskakującą stanowczością. Na bok uciekły uśmiechy i urokliwe usposobienie, pozostawiając Hypatię wciąż w ciele młodej damy, jednakże poważnej ponad swoje lata. — Pragnęłam tylko panią lepiej poznać i przedstawić zagrożenia, które przed panią stoją. To, co zrobi pani z tą wiedzą, leży już wyłącznie w pani gestii. Ja zaś żywię szczerą nadzieję, że nie wpadnie pani w żadną z potencjalnych, przedstawionych przeze mnie pułapek. Byłaby to naprawdę wielka szkoda — mówiła spokojnie, w twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień mogący zdradzać zdenerwowanie. Uniosła ostrygę wyżej, aby wypić jej zawartość. — Niemniej jednak proszę być pewną, że nie przyjmuję pani słów personalnie. Ma pani prawo do swych własnych ocen. Wszyscy bowiem mierzymy się z konsekwencjami naszych wyborów, prawda? — tym razem nuta rozbawionej słodyczy zabrzmiała w końcówce wypowiadanego przez Hypatię zdania. Talerz z lodem był teraz domem tylko dla pustych muszli, kieliszek wina został opróżniony. — Muszę jednak przyznać, że zaintrygowała mnie pani zapałem, z jakim opowiada o ideałach Czarnego Pana. Chętnie wysłuchałabym ich w bardziej temu sprzyjających okolicznościach — Crouchowie pozostawali poza sferą Rycerzy Walpurgii, nie mogli więc mieć dostępu z pierwszej ręki do tego, czym się zajmowali, kim byli i w co lub kogo naprawdę wierzyli, jeżeli kwestie te nie przenosiły się na działalność ministerstwa. Usłyszeć je jednak od Deirdre Mericourt mogło być ciekawym doświadczeniem. — Nie będę zabierać pani więcej czasu. Londyn potrzebuje odbudowy — ostatnie słowa zbiegły się z drobnym uniesieniem dłoni; przy Hypatii zaraz zjawił się elegancki kelner, pomagając młodej damie wstać. — Dziękuję za przybycie, pani Mericourt. Do, mam nadzieję, rychłego zobaczenia.
| z/t
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
Nie spodziewała się po niezwykle młodej Hypatii wnikliwej analizy działań wojennych, ale przypuszczała, że ta okaże się na tyle rozumna, by nie próbować igrać z ogniem, tak jawnie objawiając swe nieprzygotowanie oraz naiwność w kwestiach wielkiej polityki. Znów - nie okazała oburzenia ani irytacji, lewa brew zadrżała w lekkim, aczkolwiek znaczącym, uniesieniu, niewerbalnie komentującym rewelacje nastoletniej Crouchówny. Bez wątpienia miała wyjątkowe ego, tego odmówić jej nie mogła, rozsądek jednak najwyraźniej odziedziczył w większości Bartemius. Dla swej bliskiej krewnej pozostawiając zaledwie ochłapy nie tylko dobrego wychowania, nakazującego pozostawanie w stopie co najmniej sympatii z wpływowymi graczami na politycznej arenie, ale i rozsądku, nakazującego wstrzymanie języka, gdy chodziło o sprawy ostateczne. A sugerowanie hipokryzji sługom samego Czarnego Pana do takowych bez wątpienia należało. Również Deirdre zamilkła na chwilę, dając lady Crouch szansę, by sprostowała swe słowa, lecz gdy errata nie nadeszła, nie mogła dłużej udawać, że wypowiedzi szlachcianki nie niosą ze sobą nieprzychylnego obecnej władzy wydźwięku. I bynajmniej - nie chodziło o smoki z dalekich krajów.
- Oczywiście, że służba Lordowi Voldemortowi wymaga wielkiego poświęcenia. Które zostaje składane na ołtarzu wspólnej sprawy przez wiele rodów, Burke'ów, Traversów, Rosierów i innych, nie wspominając o rodzinach czystej krwi - zaczęła, subtelnie podkreślając brak Crouchów. Ich reprezentanci nie znaleźli się w boju, nie rzucili na ofiarny stos niczego cennego. Na razie ich wartość była słabsza niż Mulciberów czy Macnairów; Hypatia zdawała się ślepa na umykającą siłę własnej rodziny, zbyt biernej w intensywnym konflikcie, by móc szafować wyrokami i podkreślać swe zasługi. - Dlatego odpowiednie osoby otrzymały w swe władania hrabstwa, których dotychczasowi władcy okazali się w najlepszym przypadku bierni, w najgorszym - szkodliwi - ciągnęła, leniwie obracając wino we własnym kieliszku. Dziwiła ją śmiałość Hypatii w ferowaniu wyroków, zwłaszcza w bezpośredniej obecności Śmierciożerczyni. - Ochrona prawdziwego, magicznego dziedzictwa jest według lady objawem hipokryzji? Bolą mnie lady słowa - ciągnęła, szczerze zdziwiona, że dziedziczka konserwatywnego rodu pozwala sobie na podobne dywagacje. Szalona, zbyt śmiała, czy po prostu - niedojrzała i zacietrzewiona? - A sugestie, jakoby Weasleye byli równi Crouchom czy Blackom wręcz budzą mój szalony niepokój. Na podobne sugestie mogą pozwalać sobie rebelianci, nie ludzie wykształceni i świadomi swego pochodzenia. Krew jest ważna, lecz jej zdradzenie i zaprzepaszczenie magicznego potencjału na dobre wykreślają z grona magów godnych zaufania, szacunku i uznania - bo przecież to właśnie sugerowała Hypatia. Hipokryzję. Walkę przeciwko Weasleyom, Longbottomom, Prewettom; znanym zdrajcom krwi i szlamolubom. - To chyba wino przemawia przez lady. Uznawanie Wealseyów za ród o niegannym rodowodzie... - zawiesiła głos, na wpół zdziwiona, na wpół oburzona. Doprawdy, nie sądziła, że ta śliczna blondynka zdoła wykopać sobie tak głęboki grób już kilkoma słowami.
Pogłębiając go tylko dalszymi, obraźliwymi, choć okraszonymi niebywałą subtelnością, słowami. Doprawdy, była pod wielkim wrażeniem skrywanego z trudem narcyzmu Hypatii. Rozumiała ją, w innych okolicznościach zapewne nawet by jej przyklasnęła, ale teraz z dobrze ukrywanym zdziwieniem obserwowała, jak młodziutka szlachcianka finezyjnie dziala na własną niekorzyść. Myślała, że ma do czynienia ze służką? Z byle półkrwi dziewuchą, przypadkowo zawianą na stanowisko namiestniczki stolicy magicznego świata?
- Rozumiem, że lady próbuje mnie obrazić, muszę jednak z przykrością stwierdzić, że nieudanie - westchnęła z dobrze udawanym smutkiem. Uznawanie jej za dorobkiewicza i tymczasową, uzależnioną od władzy, wariatkę znów obnażało nieumiejętność Hypatii w poruszaniu się w politycznym świadku. Jeśli uznała ją za wroga, powinna ją okiełznać, obezwładnić słodyczą, ugiąć swej woli; stanowić, jako niewinna istota, forpocztę manipulacyjnej wizji rodziny. Działała jednak wręcz przeciwnie, zbyt jasno sugerując swe wywyższone stanowisko, nie mające odwzierciedlenia w rzeczywistości. Nawet to Deirdre bawiło - nie uśmiechała się jednak, spokojnie wysłuchując dalszych relewacji Hypatii niemal bez mrugnięcia. Kolejne zdania przeskakiwały w śmiałej głupocie każde poprzednie, nie czuła się jednak w obowiązku, by je prostować. Dyskutowanie z nastolatką i przekonywanie jej do własnych racji mijało się z powołaniem Śmierciożerczyni. O odpowiednią prezencję i zachowanie w towarzystwie, zwłaszcza tak wymagającym, powinni zadbać jej rodzice.
- Zawsze jestem wdzięczna za dobre rady, lady Hypatio - odparla tylko gładko, zużywając całą wewnętrzną siłę na to, by nie wybuchnąć krótkim śmiechem. Ta ledwie odrosła od piersi dziewczyna śmiała edukować ją o męskim świecie - jak inaczej mogłaby zareagować? Powróciła do półmiska ostryg i wina, skupiając swą uwagę na konsumpcji. Kierowana uprzejmością. Inaczej musiałaby zareagować znacznie gwałtowniej na odważne słowa, serwowane z beztroską przez młodziutką lady.
- Potrafię poradzić sobie z zagrożeniami znacznie wykraczającymi poza lady horyzont - odparła miękko, gdy skończyła raczyć się ostrygami; przemawiała, z szacunkiem, nawet jeśli ciągle nie mogąc wyjść ze zdziwienia - Hypatia naprawdę uznawała się za bardziej doświadczoną na wszystkich frontach, niż matka, Śmierciożerczyni, wojowniczka i Rycerka. Takiej arogancji jeszcze nie widziała, a przecież blisko współpracowała z Rosierami, znając również dobrze Parkinsonów. Obawiała się końca tej rozmowy, wyciszała ją więc jak tylko mogła, zapamiętując jednak wszystkie słowa wypowiedziane przez lady Crouch. Jeśli miała o tym rodzie względnie negatywną opinię, jasnowłosej piękności udało się zepchnąć ją głębiej w kierunku niechęci. Słuchała jednak retorycznych pytań z tym samym cierpliwym wyrazem twarzy, z jakim znosiła wybuchy złości Myssleine, a finalnie uniosła się lekko z krzesła, zgodnie z protokołem odpowiadając na pożegnanie Hypatii.
- Dziękuję, lady Crouch - odparła w końcu, żegnając arystokratkę zdawkowym dygnięciem. Sama zamierzała wypić jeszcze przynajmniej jeden kieliszek - a potem podjąć niezbędne kroki, by śmiałość lady Hypatii nie przysporzyła jej większych kłopotów w przyszłości. Gdyby podobnymi sugestiami dotyczącymi hipokryzji Czarnego Pana podzieliła się z kimkolwiek innym, na ród Crouchów mógłby paść naprawdę druzgoczący cień.
| zt
- Oczywiście, że służba Lordowi Voldemortowi wymaga wielkiego poświęcenia. Które zostaje składane na ołtarzu wspólnej sprawy przez wiele rodów, Burke'ów, Traversów, Rosierów i innych, nie wspominając o rodzinach czystej krwi - zaczęła, subtelnie podkreślając brak Crouchów. Ich reprezentanci nie znaleźli się w boju, nie rzucili na ofiarny stos niczego cennego. Na razie ich wartość była słabsza niż Mulciberów czy Macnairów; Hypatia zdawała się ślepa na umykającą siłę własnej rodziny, zbyt biernej w intensywnym konflikcie, by móc szafować wyrokami i podkreślać swe zasługi. - Dlatego odpowiednie osoby otrzymały w swe władania hrabstwa, których dotychczasowi władcy okazali się w najlepszym przypadku bierni, w najgorszym - szkodliwi - ciągnęła, leniwie obracając wino we własnym kieliszku. Dziwiła ją śmiałość Hypatii w ferowaniu wyroków, zwłaszcza w bezpośredniej obecności Śmierciożerczyni. - Ochrona prawdziwego, magicznego dziedzictwa jest według lady objawem hipokryzji? Bolą mnie lady słowa - ciągnęła, szczerze zdziwiona, że dziedziczka konserwatywnego rodu pozwala sobie na podobne dywagacje. Szalona, zbyt śmiała, czy po prostu - niedojrzała i zacietrzewiona? - A sugestie, jakoby Weasleye byli równi Crouchom czy Blackom wręcz budzą mój szalony niepokój. Na podobne sugestie mogą pozwalać sobie rebelianci, nie ludzie wykształceni i świadomi swego pochodzenia. Krew jest ważna, lecz jej zdradzenie i zaprzepaszczenie magicznego potencjału na dobre wykreślają z grona magów godnych zaufania, szacunku i uznania - bo przecież to właśnie sugerowała Hypatia. Hipokryzję. Walkę przeciwko Weasleyom, Longbottomom, Prewettom; znanym zdrajcom krwi i szlamolubom. - To chyba wino przemawia przez lady. Uznawanie Wealseyów za ród o niegannym rodowodzie... - zawiesiła głos, na wpół zdziwiona, na wpół oburzona. Doprawdy, nie sądziła, że ta śliczna blondynka zdoła wykopać sobie tak głęboki grób już kilkoma słowami.
Pogłębiając go tylko dalszymi, obraźliwymi, choć okraszonymi niebywałą subtelnością, słowami. Doprawdy, była pod wielkim wrażeniem skrywanego z trudem narcyzmu Hypatii. Rozumiała ją, w innych okolicznościach zapewne nawet by jej przyklasnęła, ale teraz z dobrze ukrywanym zdziwieniem obserwowała, jak młodziutka szlachcianka finezyjnie dziala na własną niekorzyść. Myślała, że ma do czynienia ze służką? Z byle półkrwi dziewuchą, przypadkowo zawianą na stanowisko namiestniczki stolicy magicznego świata?
- Rozumiem, że lady próbuje mnie obrazić, muszę jednak z przykrością stwierdzić, że nieudanie - westchnęła z dobrze udawanym smutkiem. Uznawanie jej za dorobkiewicza i tymczasową, uzależnioną od władzy, wariatkę znów obnażało nieumiejętność Hypatii w poruszaniu się w politycznym świadku. Jeśli uznała ją za wroga, powinna ją okiełznać, obezwładnić słodyczą, ugiąć swej woli; stanowić, jako niewinna istota, forpocztę manipulacyjnej wizji rodziny. Działała jednak wręcz przeciwnie, zbyt jasno sugerując swe wywyższone stanowisko, nie mające odwzierciedlenia w rzeczywistości. Nawet to Deirdre bawiło - nie uśmiechała się jednak, spokojnie wysłuchując dalszych relewacji Hypatii niemal bez mrugnięcia. Kolejne zdania przeskakiwały w śmiałej głupocie każde poprzednie, nie czuła się jednak w obowiązku, by je prostować. Dyskutowanie z nastolatką i przekonywanie jej do własnych racji mijało się z powołaniem Śmierciożerczyni. O odpowiednią prezencję i zachowanie w towarzystwie, zwłaszcza tak wymagającym, powinni zadbać jej rodzice.
- Zawsze jestem wdzięczna za dobre rady, lady Hypatio - odparla tylko gładko, zużywając całą wewnętrzną siłę na to, by nie wybuchnąć krótkim śmiechem. Ta ledwie odrosła od piersi dziewczyna śmiała edukować ją o męskim świecie - jak inaczej mogłaby zareagować? Powróciła do półmiska ostryg i wina, skupiając swą uwagę na konsumpcji. Kierowana uprzejmością. Inaczej musiałaby zareagować znacznie gwałtowniej na odważne słowa, serwowane z beztroską przez młodziutką lady.
- Potrafię poradzić sobie z zagrożeniami znacznie wykraczającymi poza lady horyzont - odparła miękko, gdy skończyła raczyć się ostrygami; przemawiała, z szacunkiem, nawet jeśli ciągle nie mogąc wyjść ze zdziwienia - Hypatia naprawdę uznawała się za bardziej doświadczoną na wszystkich frontach, niż matka, Śmierciożerczyni, wojowniczka i Rycerka. Takiej arogancji jeszcze nie widziała, a przecież blisko współpracowała z Rosierami, znając również dobrze Parkinsonów. Obawiała się końca tej rozmowy, wyciszała ją więc jak tylko mogła, zapamiętując jednak wszystkie słowa wypowiedziane przez lady Crouch. Jeśli miała o tym rodzie względnie negatywną opinię, jasnowłosej piękności udało się zepchnąć ją głębiej w kierunku niechęci. Słuchała jednak retorycznych pytań z tym samym cierpliwym wyrazem twarzy, z jakim znosiła wybuchy złości Myssleine, a finalnie uniosła się lekko z krzesła, zgodnie z protokołem odpowiadając na pożegnanie Hypatii.
- Dziękuję, lady Crouch - odparła w końcu, żegnając arystokratkę zdawkowym dygnięciem. Sama zamierzała wypić jeszcze przynajmniej jeden kieliszek - a potem podjąć niezbędne kroki, by śmiałość lady Hypatii nie przysporzyła jej większych kłopotów w przyszłości. Gdyby podobnymi sugestiami dotyczącymi hipokryzji Czarnego Pana podzieliła się z kimkolwiek innym, na ród Crouchów mógłby paść naprawdę druzgoczący cień.
| zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Restauracja z tarasem
Szybka odpowiedź