Restauracja z tarasem
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Restauracja z tarasem
Nikogo nie dziwi, że rezerwację na stolik należy złożyć z odpowiednio wcześniejszym wyprzedzeniem, szczególnie jeżeli nie należy się do arystokratycznych elit. Restauracja od otwarcia cieszy się nienagnanymi opiniami najwyższym poziomem obsługi. Czarodzieje o krwi mieszanej i mugolskiej nie się mile widziane przez przebywające tu osoby, choć nikt nie zabroni im wejścia, o ile nie odstrasza ich sam widok cen w menu.
Restauracja ulokowana jest na ostatnim piętrze domu mody, a jej wnętrza utrzymano w jasnej tonacji. Okrągłe stoliki ustawiono w taki sposób, by zapewnić dostateczną prywatność osobom bawiącym się. Wieczorami grają tu na żywo najlepsi jazzowi wykonawcy, których występ stanowi znakomite zwieńczenie dnia spędzonego na zakupach. Niezależnie od pory roku posiłek można spożyć także na tarasie, gdzie od niesprzyjających warunków pogodowych chronią magiczne markizy.
Restauracja ulokowana jest na ostatnim piętrze domu mody, a jej wnętrza utrzymano w jasnej tonacji. Okrągłe stoliki ustawiono w taki sposób, by zapewnić dostateczną prywatność osobom bawiącym się. Wieczorami grają tu na żywo najlepsi jazzowi wykonawcy, których występ stanowi znakomite zwieńczenie dnia spędzonego na zakupach. Niezależnie od pory roku posiłek można spożyć także na tarasie, gdzie od niesprzyjających warunków pogodowych chronią magiczne markizy.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:46, w całości zmieniany 1 raz
Świadomość współdzielenia z kimś niemal obcym własnego życia mogła sprowadzić człowieka na krawędź. Krawędź, z której mógł już tylko spaść i zaliczyć najsromotniejszą z klęsk. Będąc jednak arystokratą w pełnym tego słowa znaczenia, znającym najbardziej fundamentalne zasady obycia w ich zamkniętej społeczności, potrafiącym dokonać wyborów zgodnych z, nie tylko moralnymi, ale też i szlacheckimi przekonania, Cassius podążał bezpieczną drogą wiodącą ku nieskończonemu szczęściu. Albo prawdziwym, świętym spokoju, o którym rozprawiali niezliczeni filozofowie. Dociekanie źródła prawdy w sformułowaniach kierujących arystokratycznym światem Wielkiej Brytanii nie miało dla niego większego sensu. Wierzył bezgranicznie tradycjom oraz wątkom, na które należało zwrócić uwagę. Całkowicie ufał wychowaniu odebranemu od ojca, czy mądrościom zebranym w trakcie nieczęstych rozmów z matką. Zawierzył im, mając zaledwie kilka lat, gdy już zyskał własne rozumowanie, by móc kierować się świętymi zasadami rodu aż po kres życia.
Spędzając dzisiejszy wieczór, swoje dwudzieste ósme urodziny w towarzystwie Victorii Parkinson, zastanawiał się nad sformułowaniami mogącymi ułatwić ich przyszłe, wspólne życie. Absolutnie nie zamierzał obnażać przed nią swej mrocznej natury ściśle związanej ze znajomością tajemnic towarzyskiego życia. Był tylko człowiekiem, który z samej swej natury dążył do jakiejkolwiek zgody. Wydawało się mu, że właśnie z nią, z Victorią osiągnął cichy konsensus, którego nie dało się tak łatwo przełamać. Na swój dziwny sposób zachwycała go swoją osobą. Mimo młodego wieku posiadała pasję, której oddawała się bezgranicznie, choć dla niego samego oznaczało to sprzeniewierzenie się odwiecznym zasadom warzenia eliksirów. Fakt, minęło sporo lat, od kiedy ostatni raz zasiadł przy kociołku w towarzystwie naturalnych zapachów ingrediencji, jednak nie zmieniało to ani trochę podejścia wykształconego przez profesora Slughorna. Przynależność do elitarnego Klubu Ślimaka otworzyła przed nim jeszcze większą ilość ścieżek umożliwiających pozyskanie jeszcze większej władzy. Odbycie ministerialnego stażu zwęziło jednego drogi, jednocześnie poszerzając inne, zaś nadciągające małżeństwo z Victorią powinno otworzyć przed nim cały świat. Spełniając jeden z rodowych obowiązków, podążał ścieżką wytyczoną w dniu narodzin. Towarzyszył jej dzisiaj, a ona będzie towarzyszyć mu przez resztę życia, płacąc niewielką cenę. Nie dostrzegał wysiłku, który miała ponieść. Widział tylko ją, młodą damę ze szlachetnego rodu, posiadającą równie szlachetne wychowanie i obycie, nie posiadającą zaś doświadczenia w prowadzeniu się. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż to on miał być jej nauczycielem. Nie widział innego, równie sensownego wyjaśnienia dla intrygi uknutej przez ciotkę. Tylko w taki sposób potrafił znaleźć korzyść dla obu rodów połączonych węzłem małżeńskim, lecz nie zamierzał dzielić się tą myślą z Victorią. Zamiast tego pragnął ofiarować jej przyjemny wieczór zwieńczony jedną z najważniejszych deklaracji, wszak po to spotkali się w restauracji prowadzonej przez Parkinsonów, a nie jakimś podrzędnym lokalu gdzieś w mieście. Właśnie tutaj zwieńczali swoje obowiązki, wraz z kelnerem rozkładającym drogą zastawę z pierwszą przystawką przed daniem głównym: pierścionkiem zaręczynowym.
Spędzając dzisiejszy wieczór, swoje dwudzieste ósme urodziny w towarzystwie Victorii Parkinson, zastanawiał się nad sformułowaniami mogącymi ułatwić ich przyszłe, wspólne życie. Absolutnie nie zamierzał obnażać przed nią swej mrocznej natury ściśle związanej ze znajomością tajemnic towarzyskiego życia. Był tylko człowiekiem, który z samej swej natury dążył do jakiejkolwiek zgody. Wydawało się mu, że właśnie z nią, z Victorią osiągnął cichy konsensus, którego nie dało się tak łatwo przełamać. Na swój dziwny sposób zachwycała go swoją osobą. Mimo młodego wieku posiadała pasję, której oddawała się bezgranicznie, choć dla niego samego oznaczało to sprzeniewierzenie się odwiecznym zasadom warzenia eliksirów. Fakt, minęło sporo lat, od kiedy ostatni raz zasiadł przy kociołku w towarzystwie naturalnych zapachów ingrediencji, jednak nie zmieniało to ani trochę podejścia wykształconego przez profesora Slughorna. Przynależność do elitarnego Klubu Ślimaka otworzyła przed nim jeszcze większą ilość ścieżek umożliwiających pozyskanie jeszcze większej władzy. Odbycie ministerialnego stażu zwęziło jednego drogi, jednocześnie poszerzając inne, zaś nadciągające małżeństwo z Victorią powinno otworzyć przed nim cały świat. Spełniając jeden z rodowych obowiązków, podążał ścieżką wytyczoną w dniu narodzin. Towarzyszył jej dzisiaj, a ona będzie towarzyszyć mu przez resztę życia, płacąc niewielką cenę. Nie dostrzegał wysiłku, który miała ponieść. Widział tylko ją, młodą damę ze szlachetnego rodu, posiadającą równie szlachetne wychowanie i obycie, nie posiadającą zaś doświadczenia w prowadzeniu się. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż to on miał być jej nauczycielem. Nie widział innego, równie sensownego wyjaśnienia dla intrygi uknutej przez ciotkę. Tylko w taki sposób potrafił znaleźć korzyść dla obu rodów połączonych węzłem małżeńskim, lecz nie zamierzał dzielić się tą myślą z Victorią. Zamiast tego pragnął ofiarować jej przyjemny wieczór zwieńczony jedną z najważniejszych deklaracji, wszak po to spotkali się w restauracji prowadzonej przez Parkinsonów, a nie jakimś podrzędnym lokalu gdzieś w mieście. Właśnie tutaj zwieńczali swoje obowiązki, wraz z kelnerem rozkładającym drogą zastawę z pierwszą przystawką przed daniem głównym: pierścionkiem zaręczynowym.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mój lord niczego mi nie odpowiedział. A może nie zdążył, wszakże właśnie pojawił się kelner, który wyłożył przed nami przepiękną zastawę, na której lada moment miała się pojawić przystawka.
W momencie gdy oboje milczeliśmy, mogłam ponownie zagłębić się w swoich rozmyślaniach, z których zostałam tak brutalnie wyrwana. Chociaż nie do końca pamiętałam, na czym skończyłam. Skupiłam więc swój wzrok przez chwilę na Cassiusie, chcąc odczytać z jego twarzy to, o czym teraz myśli. Jednak jego obojętność nie była pomocna. Wiedziałam, że potrafił się uśmiechać, na co dzień jednak przybierał ten jakże obojętny wyraz twarzy, który nie raz już zbił mnie z tropu.
Już sobie przypomniałam o czym myślałam, o tym jak będzie wyglądać nasze wspólne życie. I o tym, że nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Nie wiedziałam jak to jest żyć z mężczyzną, nie miałam żadnego doświadczenia, a moich kontaktów z bratem nijak nie mogłam wykorzystać. W końcu był to zupełny inny poziom zażyłości. Z Cassiusem musieliśmy się dopiero poznać, nauczyć się ze sobą rozmawiać co dla mnie, i sądzę, że dla niego również, nie było najłatwiejszą kwestią.
Gdy kelner postawił przed nami nasze przystawki nie pozostało nam nic innego jak rozpocząć tę część dzisiejszego spotkania. Spodziewałam się tego, że nie dostanę pierścionka na początku, wszakże trzeba było dopełnić całą listę innych formalności. Rozkładając serwetkę, zawiesiłam swój wzrok na chwilę na talerzu i z uznaniem stwierdziłam, że kucharz niezwykle się dzisiaj postarał. Jak na przystawkę przystało nie było tu zbyt dużo do jedzenia, aczkolwiek o smak oraz wygląd potrawy nie mogłam się martwić.
Wypadało, abym to ja rozpoczęła posiłek, dlatego zbytnio nie przedłużając sięgnęłam po sztuczce, aby rozpocząć naszą dzisiejszą kolację. Jakkolwiek miała by się nie skończyć, chciałam aby przebiegła w jak najmilszy dla nas sposób. Po wzięciu pierwszego kęsa, zerknęłam na mężczyznę, by po chwili móc się do niego zwrócić.
- Cassiusie - zwróciłam się do niego po raz pierwszy jego imieniem. - Czy orientujesz się może, czy dzisiaj jest jakiś specjalny dzień, dla którego wybrano go na datę naszych… zaręczyn?
Moje pytanie, przynajmniej dla mnie, nie było głupie czy niestosowne. Naprawdę nie wiedziałam, w końcu nikt mnie nigdy o niczym nie informował, a o wszystkim dowiadywałam się w ostatniej chwili.
- Jakbym bardzo się nie starała, to nie jestem w stanie przyporządkować do dzisiejszego dnia jakiejś specjalnej daty - kontynuowałam. - Więc się zastanawiam, czy to czysty przypadek, czy nie. Wybacz, jeśli data jest specjalna, a ja o tym nie wiem. Być może nikt mnie nie poinformował.
Udawałam, że wcale nie wyczekuję jego odpowiedzi, przerzucając wzrok na talerz i skupiając się na dalszej konsumpcji przystawki. Była niezwykle dobra, jak zawsze zresztą.
W momencie gdy oboje milczeliśmy, mogłam ponownie zagłębić się w swoich rozmyślaniach, z których zostałam tak brutalnie wyrwana. Chociaż nie do końca pamiętałam, na czym skończyłam. Skupiłam więc swój wzrok przez chwilę na Cassiusie, chcąc odczytać z jego twarzy to, o czym teraz myśli. Jednak jego obojętność nie była pomocna. Wiedziałam, że potrafił się uśmiechać, na co dzień jednak przybierał ten jakże obojętny wyraz twarzy, który nie raz już zbił mnie z tropu.
Już sobie przypomniałam o czym myślałam, o tym jak będzie wyglądać nasze wspólne życie. I o tym, że nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Nie wiedziałam jak to jest żyć z mężczyzną, nie miałam żadnego doświadczenia, a moich kontaktów z bratem nijak nie mogłam wykorzystać. W końcu był to zupełny inny poziom zażyłości. Z Cassiusem musieliśmy się dopiero poznać, nauczyć się ze sobą rozmawiać co dla mnie, i sądzę, że dla niego również, nie było najłatwiejszą kwestią.
Gdy kelner postawił przed nami nasze przystawki nie pozostało nam nic innego jak rozpocząć tę część dzisiejszego spotkania. Spodziewałam się tego, że nie dostanę pierścionka na początku, wszakże trzeba było dopełnić całą listę innych formalności. Rozkładając serwetkę, zawiesiłam swój wzrok na chwilę na talerzu i z uznaniem stwierdziłam, że kucharz niezwykle się dzisiaj postarał. Jak na przystawkę przystało nie było tu zbyt dużo do jedzenia, aczkolwiek o smak oraz wygląd potrawy nie mogłam się martwić.
Wypadało, abym to ja rozpoczęła posiłek, dlatego zbytnio nie przedłużając sięgnęłam po sztuczce, aby rozpocząć naszą dzisiejszą kolację. Jakkolwiek miała by się nie skończyć, chciałam aby przebiegła w jak najmilszy dla nas sposób. Po wzięciu pierwszego kęsa, zerknęłam na mężczyznę, by po chwili móc się do niego zwrócić.
- Cassiusie - zwróciłam się do niego po raz pierwszy jego imieniem. - Czy orientujesz się może, czy dzisiaj jest jakiś specjalny dzień, dla którego wybrano go na datę naszych… zaręczyn?
Moje pytanie, przynajmniej dla mnie, nie było głupie czy niestosowne. Naprawdę nie wiedziałam, w końcu nikt mnie nigdy o niczym nie informował, a o wszystkim dowiadywałam się w ostatniej chwili.
- Jakbym bardzo się nie starała, to nie jestem w stanie przyporządkować do dzisiejszego dnia jakiejś specjalnej daty - kontynuowałam. - Więc się zastanawiam, czy to czysty przypadek, czy nie. Wybacz, jeśli data jest specjalna, a ja o tym nie wiem. Być może nikt mnie nie poinformował.
Udawałam, że wcale nie wyczekuję jego odpowiedzi, przerzucając wzrok na talerz i skupiając się na dalszej konsumpcji przystawki. Była niezwykle dobra, jak zawsze zresztą.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Naśladując poczynania Victorii, sięgnął po serwetkę, rozkładając ją zręcznym ruchem na kolanach. Trzymając już sztućce w dłoniach, pozwolił sobie skosztować niewielkim kęsem przystawki zaserwowanej specjalnie dla niego. Restauracja Parkinsonów słynęła z indywidualnego podejścia do swych gości i nigdy nie podawano niczego, co nie wpasowywałoby się w gusta smakowe. Jednakże tym razem przystawka Cassiusa była dla niego nieco zbędnym dodatkiem. Zdążył już przejść dzisiaj przez małe piekło w Ashfield, zupełnie tracąc apetyt. Nie wypadało jednak odmówić podanego posiłku choćby przez wzgląd na surową etykietę, której przestrzegał od najmłodszych lat. Tak też skończył na powolnym przeżuwaniu kawałka ryby w wykwintnej dekoracji, czując jedynie bliżej nieokreślony smak czegoś znajomego. W międzyczasie pozwolił sobie na kolejny łyk czerwonego wina, słysząc w międzyczasie pytanie, które skonfundowało go niemal absolutnie. Doskonale znał odpowiedź. Zakorzeniła się w nim zbyt mocno, by mógł się jej pozbyć. Nie istniał sposób, dzięki któremu miałby możliwość uniknięcia rozwiania wątpliwości Victorii. Nie chciał jednak uświadamiać jej, że cała intryga kręciła się wokół niego, wszak mogła odebrać odpowiedź jako jeszcze większe uprzedmiotowienie jej osoby niż było w rzeczywistości. Wprawdzie odebrała wychowanie oparte na najwyższych standardach szlacheckiego życia, lecz zdążyła już zasmakować odrobiny wolności w swojej pracowni perfum i z pewnością wpłynęło to na nią inaczej, niż sam tego by chciał. Podejmując decyzję o wyznaniu jej prawdy, uniósł nieco głowę do góry, starając się przyjąć naturalny, ale niepozbawiony obojętności wyraz twarz. — Dziś są moje urodziny — odparł sucho, niemal od razu sięgając po kieliszek wina, by wziąć jeszcze jeden łyk. — Nie jest to żadna tajemnica, lecz mogę tylko przypuszczać, że nie zostałaś poinformowana właśnie dlatego... Jesteś moim prezentem — dokończył, wyginając wargi podobnie, jak to uczynił, ofiarowując jej swój pierwszy prawdziwy uśmiech. Różnił się jednak tym, że właśnie dziś, w swoje dwudzieste ósme urodziny wolałby dostać coś zupełnie niezwiązanego z matrymonialnymi knowaniami ciotki Adalaide. Uważał, że zaręczyny nie stanowiły tak istotnego elementu, by poświęcać na niego tyle czasu. Ten przeklęty kelner mógłby już przynieść pierścionek; nie wątpił, że to było jego dzisiejsze zadanie i mogliby zakończyć intrygę, oddając sobie resztę wolności.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Długo nie musiałam czekać na jego odpowiedź, chociaż nie uzyskałam jej od razu. Spojrzałam na niego ponownie, dokładnie w tym samym momencie, w którym on uniósł wyżej głowę. Wyglądał tak neutralnie, tak naturalnie i jak zawsze obojętnie, że spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, co wypłynęło z jego ust.
Zatrzymałam się w połowie odkrajania przed ostatniego kawałka. Powiedzmy, że zamarłam na sekundę, wpatrując się w niego i nie wierząc w to co powiedział. Przełknęłam ślinę, opuszczając lekko wzrok i opuszczając niżej sztuczce, nie mając ochoty na żaden kolejny kęs. Żołądek podszedł mi do serca.
- Ah… - wyrwało mi się z ust, małe, ciche jęknięcie. - Nie pozostaje mi więc nic innego, jak tylko życzyć ci wszystkiego najlepszego.
Zostałam jego prezentem. To słowo jeszcze przez chwilę pobrzmiewało mi w głowie. Poczułam się jak przedmiot, który zapakowany w piękny, ozdobny papier, w tym przypadku w najnowszą suknię, został podarowany mu do rąk, jak gdyby nigdy nic. Rozumiałam, że miałam zostać mu oddana i nie miałam co do tego żadnego ale, ale żeby traktować mnie jak rzecz? Prezent? Chociaż, tego mogłam spodziewać się po moim ojcu, ale matka? Musiała wiedzieć. Dlatego te wszystkie dzisiejsze przygotowania. Dlatego piękna suknia, makijaż, idealne ułożenie włosów. Nie dlatego, by dobrze się prezentować jako osoba. Miałam być ładnym prezentem, który lord Nott miał właśnie przyjąć.
Przez chwilę nic nie mówiłam, chyba trochę zbyt długo pogrążając się we własnych myślach. Powoli odkroiłam ten kęs, który wzięłam do ust, tym samym kupując sobie więcej czasu na to, aby przemyśleć to, co dalej powiem. W między czasie podjęłam decyzję, że nikomu nie powiem o tym, czego się dowiedziałam. Nie było nic miłego i chyba najlepszym wyjściem z tej sytuacji będzie udawanie, że absolutnie nic się nie stało i wcale mnie to nie dotknęło. Gdy przegryzłam, uniosłam głowę i znów spojrzałam na niego, jak gdyby nigdy nic, upijając łyk wina.
- A które urodziny, jeśli można wiedzieć? - dopytałam.
Było mi trochę wstyd, że nie zebrałam tak podstawowych informacji o swoim przyszłym narzeczonym. Z drugiej strony byłam ciekawa, czy on poświęcił się na tyle, aby zdobyć jakieś informacje o mnie, coś więcej niż tylko czym się zajmuję. A może w tym liście co dostał, było wszystko napisane? W końcu do każdego prezentu, dołączało się odpowiednią karteczkę.
Zatrzymałam się w połowie odkrajania przed ostatniego kawałka. Powiedzmy, że zamarłam na sekundę, wpatrując się w niego i nie wierząc w to co powiedział. Przełknęłam ślinę, opuszczając lekko wzrok i opuszczając niżej sztuczce, nie mając ochoty na żaden kolejny kęs. Żołądek podszedł mi do serca.
- Ah… - wyrwało mi się z ust, małe, ciche jęknięcie. - Nie pozostaje mi więc nic innego, jak tylko życzyć ci wszystkiego najlepszego.
Zostałam jego prezentem. To słowo jeszcze przez chwilę pobrzmiewało mi w głowie. Poczułam się jak przedmiot, który zapakowany w piękny, ozdobny papier, w tym przypadku w najnowszą suknię, został podarowany mu do rąk, jak gdyby nigdy nic. Rozumiałam, że miałam zostać mu oddana i nie miałam co do tego żadnego ale, ale żeby traktować mnie jak rzecz? Prezent? Chociaż, tego mogłam spodziewać się po moim ojcu, ale matka? Musiała wiedzieć. Dlatego te wszystkie dzisiejsze przygotowania. Dlatego piękna suknia, makijaż, idealne ułożenie włosów. Nie dlatego, by dobrze się prezentować jako osoba. Miałam być ładnym prezentem, który lord Nott miał właśnie przyjąć.
Przez chwilę nic nie mówiłam, chyba trochę zbyt długo pogrążając się we własnych myślach. Powoli odkroiłam ten kęs, który wzięłam do ust, tym samym kupując sobie więcej czasu na to, aby przemyśleć to, co dalej powiem. W między czasie podjęłam decyzję, że nikomu nie powiem o tym, czego się dowiedziałam. Nie było nic miłego i chyba najlepszym wyjściem z tej sytuacji będzie udawanie, że absolutnie nic się nie stało i wcale mnie to nie dotknęło. Gdy przegryzłam, uniosłam głowę i znów spojrzałam na niego, jak gdyby nigdy nic, upijając łyk wina.
- A które urodziny, jeśli można wiedzieć? - dopytałam.
Było mi trochę wstyd, że nie zebrałam tak podstawowych informacji o swoim przyszłym narzeczonym. Z drugiej strony byłam ciekawa, czy on poświęcił się na tyle, aby zdobyć jakieś informacje o mnie, coś więcej niż tylko czym się zajmuję. A może w tym liście co dostał, było wszystko napisane? W końcu do każdego prezentu, dołączało się odpowiednią karteczkę.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Mięśnie twarzy pozostały nieruchome, gdy oblicze Victorii zobrazowało mu to, czego oczekiwał po jej stonowanej reakcji. Nawet przez moment nie przeszło przez jego myśli, że przyjęłaby takie stwierdzenie pozytywnie. Jak każda istota miała swoją godność, na którą należało chuchać i dmuchać, jeśli nie chciało się jej stracić. Godzące w honor stwierdzenie Cassiusa i tak nie niosło ze sobą zbyt wielkiego znaczenia. Było jego osobistą dywagacją ściśle powiązaną z obchodzonymi dziś urodzinami, o czym pragnął ją uprzedzić. — Nie powinnaś brać tego zbytnio do siebie — rzekł stanowczo z kieliszkiem wina w dłoni. Nie hamował się już ze swoim zamiłowaniem do raczenia się wykwintnym alkoholem. — Moja ciotka traktuje swoich krewnych w dość szczególny sposób i potrzeba lat obcowania z nami, by mieć choćby mgliste pojęcie o naszej formie komunikacji. Nie bez powodu to właśnie ona przewodzi Sabatowi — uszczknął niewielki łyk wina, przyjmując nieco rozleniwioną maskę. — Lady Nott jest klasą samą w sobie. Bez wątpienia. — Odstawił naczynie na stolik z cichym brzdęknięciem w momencie, gdy w sali restauracyjnej ponownie zjawił się kelner z daniem głównym skrytym pod srebrną pokrywą. Chwilę później taca znalazła się między nimi, prezentując bogate posiłki sprecyzowane pod ich gusta, pomiędzy zaś którymi leżała czarna szkatułka ze srebrnymi okuciami oraz szmaragdowymi kamieniami. To właśnie ona stanowiła centrum małego wszechświata Cassiusa, który sięgnął po przedmiot i przyciągnął do siebie, by móc jako pierwszy zajrzeć do połyskujące od aksamitu wnętrza. Patrząc na pierścionek zaręczynowy (oraz leżący obok niewielki sygnet przeznaczony dla niego, który zaraz wcisnął na wolny palec), był ukontentowany rozmiarami jak i zdobieniami; szczególnie maleńką podobizną lwa trzymającego szmaragdowe oczko w zębach. — Cóż... — mruknął cicho, odsuwając od siebie szkatułkę tak, aby Victoria mogła zajrzeć do środka. Obserwował przy tym każdą jej reakcję, uważnie śledząc zmiany zachodzące na młodej twarzy. Nie omieszkał jednak wygłosić krótkiej uwagi, którą absolutnie zerwał z wszelkimi przejawami romantyzmu. — Przyjmując pierścień mojego rodu wyrażasz zgodę, chociaż przypuszczam, że lord Parkinson zdążył już podpisać w twoim imieniu wszelkie umowy zobowiązujące... nas do przejścia przez okres narzeczeństwa. — Przemowa brzmiała w ustach Cassiusa tak sucho i obojętnie, jakby nie przejmował się niczym, co właśnie miało miejsce. Doskonale ukrywał swój emocjonalny stan nie tylko przed Victorią, ale przede wszystkim przed samym sobą, bowiem nie chciał przyznawać się do rozchwiania, które mogło zniszczyć resztki utrzymywanego przezeń spokoju. Musiał doprowadzić to do końca. Spełniał oczekiwania ojca, ciotki i nestora. Postępował zgodnie z ich życzeniem i nie zamierzał przynieść wstydu nazwisku poważanemu na Wyspach.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zamiast odpowiedzi na swoje kolejne pytanie, otrzymałam stanowcze stwierdzenie ze strony Cassiusza, z którym oczywiście miałam zamiar się liczyć. Spoglądałam na niego, słuchając jego słów w pełnym skupieniu, w odpowiednim momencie po prostu kiwając głową, zgadzając się z jego słowami. Chociaż łatwo było mu mówić, abym nie brała tego zbyt do siebie, to jednak dziwne ukucie bólu gdzieś we mnie nadal pozostawało. Zepchnęłam je jednak głęboko, starając się podejść do owej sytuacji i owego stwierdzenia z pewnego rodzaju dystansem. w końcu miał zostać moim mężem, a ja jego kobietą i jak oboje zdajemy sobie z tego sprawę, kobieta dla mężczyzny mogła być wszystkim. Od ukochanej do prezentu…
- Lady Nott jest cudowną kobietą - przytaknęłam z pełną szczerością. - I naprawdę podziwiam ją, że cieszy się tak ogromnym szacunkiem i popularnością. Jest specyficzna, to prawda, ale w swoim działaniu, przynajmniej dla członków swojej rodziny, chce jak najlepiej.
Miałam ochotę powiedzenia coś w stylu, że mam nadzieję, że jej prezent się mu spodoba, ale w ostateczności ugryzłam się w język nie chcąc, aby lord Nott odebrał moje słowa jako złe wychowanie. Sam przed chwilą mówił, abym nie brała tego stwierdzenia do siebie, nie mogłam więc próbować mu się, w nawet najmniejszy sposób, odgryźć.
Kelnerzy mieli to do siebie, że pojawiali się zazwyczaj w środku rozmowy, dlatego oboje ponownie zamilkliśmy, a ja utkwiłam spojrzenie w obsłudze, gdy pojawił się wraz z daniem głównym. Nim jeszcze dania zostały odsłonięte, wzięłam łyk wina. Gdy dania zostały ukazane, a przede mną pojawiła się bogato zdobiona czarna szkatułka, poczułam, jak dreszcz emocji rozchodzi się po moim ciele. W milczeniu obserwowałam, jak Cassiusz unosi ową szkatułkę, otwiera aby spojrzeć do środka i z wdzięcznością przyjęłam fakt, że zechciał mi również ukazać wnętrzność. Srebrny pierścionek z podobizną lwa, który w swoich zębach trzymał jakże ukochany przeze mnie kryształ. Nie kontrolowałam swojej twarzy, przez tą chwilę wpatrując się w pierścionek. Iskierki zatańczyły w moich oczach, a ja czułam, jak robi mi się ciepło z wrażenia. Dla każdej dziewczyny, która po raz pierwszy mogła ujrzeć swój pierścionek zaręczynowy, był to niezwykle ważny moment, godny zapamiętania i pewnego rodzaju celebracji.
- Piękny - wyszeptałam cicho, mimo woli.
Cały czar prysł w momencie, gdy lord Nott ponownie postanowił się odezwać. Spojrzałam na niego, starając się przywołać na swojej twarzy poważny wyraz i skupiając się na jego słowach. Były bardzo stanowcze, poważne i jakże ważne.
- Rozumiem - odpowiedziałam tylko. - I jeśli mogę, bardzo się cieszę, że oddano mnie w ręce lorda jakże szanownego rodu Nottów. Wiem, że nasze rodziny od zawsze są ze sobą blisko związane i to dla mnie wielki zaszczyt, że dzięki naszemu związku, relacje naszych rodów zostaną jeszcze bardziej zaciśnięte i pogłębione.
Naprawdę byłam dumna z faktu, że już niedługo będę mogła przyjąć nazwisko Nott, a na moim palcu pojawi się nowy pierścień, sygnalizujący zmianę mojego stanu. Chociaż Nottowie i Parkinsonowie się trochę od siebie różnili i wiedziałam, że czeka mnie sporo pracy, aby sprostać ich wymaganiom, to byłam spokojna o swoją przyszłość. Wszystko, póki co, rysowało się w kolorowych barwach.
- Lady Nott jest cudowną kobietą - przytaknęłam z pełną szczerością. - I naprawdę podziwiam ją, że cieszy się tak ogromnym szacunkiem i popularnością. Jest specyficzna, to prawda, ale w swoim działaniu, przynajmniej dla członków swojej rodziny, chce jak najlepiej.
Miałam ochotę powiedzenia coś w stylu, że mam nadzieję, że jej prezent się mu spodoba, ale w ostateczności ugryzłam się w język nie chcąc, aby lord Nott odebrał moje słowa jako złe wychowanie. Sam przed chwilą mówił, abym nie brała tego stwierdzenia do siebie, nie mogłam więc próbować mu się, w nawet najmniejszy sposób, odgryźć.
Kelnerzy mieli to do siebie, że pojawiali się zazwyczaj w środku rozmowy, dlatego oboje ponownie zamilkliśmy, a ja utkwiłam spojrzenie w obsłudze, gdy pojawił się wraz z daniem głównym. Nim jeszcze dania zostały odsłonięte, wzięłam łyk wina. Gdy dania zostały ukazane, a przede mną pojawiła się bogato zdobiona czarna szkatułka, poczułam, jak dreszcz emocji rozchodzi się po moim ciele. W milczeniu obserwowałam, jak Cassiusz unosi ową szkatułkę, otwiera aby spojrzeć do środka i z wdzięcznością przyjęłam fakt, że zechciał mi również ukazać wnętrzność. Srebrny pierścionek z podobizną lwa, który w swoich zębach trzymał jakże ukochany przeze mnie kryształ. Nie kontrolowałam swojej twarzy, przez tą chwilę wpatrując się w pierścionek. Iskierki zatańczyły w moich oczach, a ja czułam, jak robi mi się ciepło z wrażenia. Dla każdej dziewczyny, która po raz pierwszy mogła ujrzeć swój pierścionek zaręczynowy, był to niezwykle ważny moment, godny zapamiętania i pewnego rodzaju celebracji.
- Piękny - wyszeptałam cicho, mimo woli.
Cały czar prysł w momencie, gdy lord Nott ponownie postanowił się odezwać. Spojrzałam na niego, starając się przywołać na swojej twarzy poważny wyraz i skupiając się na jego słowach. Były bardzo stanowcze, poważne i jakże ważne.
- Rozumiem - odpowiedziałam tylko. - I jeśli mogę, bardzo się cieszę, że oddano mnie w ręce lorda jakże szanownego rodu Nottów. Wiem, że nasze rodziny od zawsze są ze sobą blisko związane i to dla mnie wielki zaszczyt, że dzięki naszemu związku, relacje naszych rodów zostaną jeszcze bardziej zaciśnięte i pogłębione.
Naprawdę byłam dumna z faktu, że już niedługo będę mogła przyjąć nazwisko Nott, a na moim palcu pojawi się nowy pierścień, sygnalizujący zmianę mojego stanu. Chociaż Nottowie i Parkinsonowie się trochę od siebie różnili i wiedziałam, że czeka mnie sporo pracy, aby sprostać ich wymaganiom, to byłam spokojna o swoją przyszłość. Wszystko, póki co, rysowało się w kolorowych barwach.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Skinął lekko głową, zachęcając niewerbalnym gestem do tego, by włożyła pierścionek na palec. Nie widział najmniejszego sensu w odgrywaniu romantycznego spotkania, skoro dzisiejsza kolacja nie przypominała tego w najmniejszym stopniu. — Bądź dumna ze swoich korzeni — wymamrotał cicho, unosząc kieliszek w toaście. — Twoje zdrowie — dodał i wziął maleńki łyk, by zaraz zająć się spróbowaniem głównego dania. Niewątpliwie nie zostanie miejsca na deser. Wieczór zdawał ciągnąc się w nieskończoność, lecz z pewnością było już wystarczająco późno, aby tylko oni dwoje oraz niezbędna obsługa przebywali na terenie Domu Mody.
Korzystając z niezbędnej umiejętności posługiwania się nożem i widelcem, brał kolejne kęsy posiłku, czcząc je ciszą niemalże celebrującą rangę tego wieczoru. Nie widział potrzeby uzupełniania słowami czegoś, co już stanowiło pełną kompozycję. Nie musiał znać się na modzie ani kulinarnych trendach obowiązujących ich bogatą społeczność, by wyrobić sobie odpowiednią opinię o otaczających go kreacjach. Był istotą stworzoną do przebywania pośród innych ludzi, lecz na tyle niezależną, że brak ich obecności nie wpływał na niego w szczególny sposób. Potrafił radzić sobie ze wszystkim na własną rękę. Szukał swoich metod, sposobów rozwiązywania problemów i nigdy nie rozważał na tyle poważnej myśli dotyczącej obecności kogoś innego. Wprawdzie zdążył przywyknąć do świadomości, że Victoria wkrótce będzie jego żoną, jednak nie zajmował się tym na poważnie. Brak pierścionka na jej palcu dawał więcej swobody, którą mógł wykorzystać w dowolnym celu, a począwszy od dzisiaj, musiał uwzględniać w swoich planach także i ją. Choćby i sporadyczne, lecz musiał. Unikanie własnej narzeczonej zostałoby odebrane jako stanowczy nietakt, a te przecież były mu obce jak znajomość węgierskiej literatury. Postępował zgodnie z etykietą w każdym calu, nie licząc tych nielicznych przypadków, gdzie znajomość zasad savoir vivre nie obowiązywała. Nawet tutaj, gdzie sam wspomniał, że nie powinni aż tak mocno trzymać się konwenansów, przestrzegał wcześniej ustalonych zasad; tych wpojonych przez ojca, a fundamentalna zasada jasno głosiła, by nie ufać kobietom. — Zatem, Victorio... — zaczął cicho — coś się zmieniło, czyż nie? — spytał bardziej retorycznie, zaraz kontynuując dalszą wypowiedź. — Wkroczyliśmy w zupełnie nowy etap i mam nadzieję, że wszystko ułoży się po naszej myśli. Tymczasem proponuję całkowite oderwanie się od okrutnej rzeczywistości. W Domu Mody nie ma nikogo, kto mógłby nam przeszkodzić, a ulice Londynu są już na tyle puste, iż nikogo nie powinien dziwić nasz widok. — Rzucił Victorii znaczące spojrzenie, oferując tymi sformułowaniami możliwość opuszczenia restauracji na tyle cicho, by spacer późnym wieczorem po Londynie wspominali jako najmilsze zwieńczenie tego wieczoru. Wystarczyło tylko, żeby wyraziła najmniejszą oznakę świadczącą o aprobacie. Inaczej pozostawało im nudne ślęczenie przy stoliku, aż w końcu ktoś z obsługi Domu zechce się ich pozbyć.
Korzystając z niezbędnej umiejętności posługiwania się nożem i widelcem, brał kolejne kęsy posiłku, czcząc je ciszą niemalże celebrującą rangę tego wieczoru. Nie widział potrzeby uzupełniania słowami czegoś, co już stanowiło pełną kompozycję. Nie musiał znać się na modzie ani kulinarnych trendach obowiązujących ich bogatą społeczność, by wyrobić sobie odpowiednią opinię o otaczających go kreacjach. Był istotą stworzoną do przebywania pośród innych ludzi, lecz na tyle niezależną, że brak ich obecności nie wpływał na niego w szczególny sposób. Potrafił radzić sobie ze wszystkim na własną rękę. Szukał swoich metod, sposobów rozwiązywania problemów i nigdy nie rozważał na tyle poważnej myśli dotyczącej obecności kogoś innego. Wprawdzie zdążył przywyknąć do świadomości, że Victoria wkrótce będzie jego żoną, jednak nie zajmował się tym na poważnie. Brak pierścionka na jej palcu dawał więcej swobody, którą mógł wykorzystać w dowolnym celu, a począwszy od dzisiaj, musiał uwzględniać w swoich planach także i ją. Choćby i sporadyczne, lecz musiał. Unikanie własnej narzeczonej zostałoby odebrane jako stanowczy nietakt, a te przecież były mu obce jak znajomość węgierskiej literatury. Postępował zgodnie z etykietą w każdym calu, nie licząc tych nielicznych przypadków, gdzie znajomość zasad savoir vivre nie obowiązywała. Nawet tutaj, gdzie sam wspomniał, że nie powinni aż tak mocno trzymać się konwenansów, przestrzegał wcześniej ustalonych zasad; tych wpojonych przez ojca, a fundamentalna zasada jasno głosiła, by nie ufać kobietom. — Zatem, Victorio... — zaczął cicho — coś się zmieniło, czyż nie? — spytał bardziej retorycznie, zaraz kontynuując dalszą wypowiedź. — Wkroczyliśmy w zupełnie nowy etap i mam nadzieję, że wszystko ułoży się po naszej myśli. Tymczasem proponuję całkowite oderwanie się od okrutnej rzeczywistości. W Domu Mody nie ma nikogo, kto mógłby nam przeszkodzić, a ulice Londynu są już na tyle puste, iż nikogo nie powinien dziwić nasz widok. — Rzucił Victorii znaczące spojrzenie, oferując tymi sformułowaniami możliwość opuszczenia restauracji na tyle cicho, by spacer późnym wieczorem po Londynie wspominali jako najmilsze zwieńczenie tego wieczoru. Wystarczyło tylko, żeby wyraziła najmniejszą oznakę świadczącą o aprobacie. Inaczej pozostawało im nudne ślęczenie przy stoliku, aż w końcu ktoś z obsługi Domu zechce się ich pozbyć.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie trzeba było mnie zbyt długo namawiać do tego, aby założyć swój pierścionek zaręczynowy. Gdy tylko lord Nott zezwolił mi na taki gest, sięgnęłam po szkatułkę wyciągając z niej to cudo. Obchodziłam się z nim jak z jajkiem, jednak zanim wsunęłam pierścionek na palec swojej lewej dłoni, przełożyłam na prawą dłoń ten pierścionek, który otrzymałam od matki. Teraz widać było moje powiązania, póki co nadal Parkinsonówna, jednak już jedną nogą, lady Nott. Przez chwilę patrzyłam na pierścionek na swojej dłoni, sama do siebie się uśmiechając. Uniosłam wzrok, spoglądając na Cassiusza i lekko kiwając głową.
- Będę - przytaknęłam, również unosząc kieliszek i upijając łyk wina.
Znów nastała między nami głucha cisza, przerywana tylko przez uderzenia sztućców o zastawę. Trwaliśmy tak, oboje chyba nie czując potrzeby, aby się odezwać. Powoli zajmowaliśmy się swoim posiłkiem, wpatrzeni w swoje talerze, co jakiś czas unosząc do ust kieliszek z winem. Emocje trochę opadły, kiedy mieliśmy już to wszystko za sobą, atmosfera w pomieszczeniu zdecydowanie się rozluźniła, oboje odetchnęliśmy z ulgą. A już na pewno ja.
Gdy czułam ciężar pierścionka, dotarło do mnie, że stawałam się częścią drugiej osoby. Moje serce, po stracie Aarona i jednocześnie najważniejszego mężczyzny w moim życiu, było w pewnym sensie opuszczone. Była tam rodzina, przyjaciele, ale brakowało osoby, która mogłaby zająć to zaszczytne miejsce. Teraz, gdy zostałam oddana w ręce lorda Notta, to on miał wskoczyć na ten wyższy poziom, stając się dla mnie kimś ważnym. I w pewnym sensie był. Tak mocno miałam zakorzeniony fakt miejsca jaką zajmował mężczyzna w życiu kobiety, że od razu sama nadałam mu odpowiednią posadę. I raczej nie było w tym nic dziwnego. Jednak nie było to żadne głębsze uczucie, nie czułam do niego nic, oprócz obowiązku i przykazania. Czy zawsze tak miało zostać?
Gdy zwrócił się do mnie, spojrzałam na niego z zainteresowaniem. Na początku nie rozumiejąc jego pytania, jednak z jego dalszą wypowiedzią, jego słowa stawały się dla mnie coraz bardziej jasne. Proponował mi opuszczenie tego miejsca i prawdę mówiąc, miałam na to ogromną ochotę.
- Wszystko się zmieniło, Cassiusie - poprawiłam go, odkładając sztućce. - Bardzo chętnie skorzystam z zaproszenia. Noc choć zimna, na pewno będzie piękna.
Nie czekaliśmy długo, od razu w ciszy opuszczając stolik, narzucając na siebie swoje płaszcze i bez słowa opuszczając Dom Mody. Pod opieką, już, narzeczonego czułam się bezpiecznie, a sam spacer, był niezwykle relaksujący. I faktycznie, dzisiejsza noc była cudowna.
zt oboje
- Będę - przytaknęłam, również unosząc kieliszek i upijając łyk wina.
Znów nastała między nami głucha cisza, przerywana tylko przez uderzenia sztućców o zastawę. Trwaliśmy tak, oboje chyba nie czując potrzeby, aby się odezwać. Powoli zajmowaliśmy się swoim posiłkiem, wpatrzeni w swoje talerze, co jakiś czas unosząc do ust kieliszek z winem. Emocje trochę opadły, kiedy mieliśmy już to wszystko za sobą, atmosfera w pomieszczeniu zdecydowanie się rozluźniła, oboje odetchnęliśmy z ulgą. A już na pewno ja.
Gdy czułam ciężar pierścionka, dotarło do mnie, że stawałam się częścią drugiej osoby. Moje serce, po stracie Aarona i jednocześnie najważniejszego mężczyzny w moim życiu, było w pewnym sensie opuszczone. Była tam rodzina, przyjaciele, ale brakowało osoby, która mogłaby zająć to zaszczytne miejsce. Teraz, gdy zostałam oddana w ręce lorda Notta, to on miał wskoczyć na ten wyższy poziom, stając się dla mnie kimś ważnym. I w pewnym sensie był. Tak mocno miałam zakorzeniony fakt miejsca jaką zajmował mężczyzna w życiu kobiety, że od razu sama nadałam mu odpowiednią posadę. I raczej nie było w tym nic dziwnego. Jednak nie było to żadne głębsze uczucie, nie czułam do niego nic, oprócz obowiązku i przykazania. Czy zawsze tak miało zostać?
Gdy zwrócił się do mnie, spojrzałam na niego z zainteresowaniem. Na początku nie rozumiejąc jego pytania, jednak z jego dalszą wypowiedzią, jego słowa stawały się dla mnie coraz bardziej jasne. Proponował mi opuszczenie tego miejsca i prawdę mówiąc, miałam na to ogromną ochotę.
- Wszystko się zmieniło, Cassiusie - poprawiłam go, odkładając sztućce. - Bardzo chętnie skorzystam z zaproszenia. Noc choć zimna, na pewno będzie piękna.
Nie czekaliśmy długo, od razu w ciszy opuszczając stolik, narzucając na siebie swoje płaszcze i bez słowa opuszczając Dom Mody. Pod opieką, już, narzeczonego czułam się bezpiecznie, a sam spacer, był niezwykle relaksujący. I faktycznie, dzisiejsza noc była cudowna.
zt oboje
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
|10 kwietnia?
Dzisiejszego dnia towarzyszyło mu swego rodzaju otępienie. Chyba powoli do niego docierało to co się wydarzyło nie tak dawno i choć mówił sobie, że przecież nic się nie zmieniło to przecież było to kłamstwem - w domu nikt na niego już nie czekał prócz lokaja i kucharki.
- Tak to już jest, staruszku... - szepnął do siebie pod nosem, uśmiechając się cierpko, a w sercu poczuł chłodny oddech samotności, będący zdecydowanie sroższym od tego szczypiącego jego twarz. Nie chcąc bowiem wracać do domu w którym nie było już Inary, w którym nie czekała na niego by zjeść wspólną kolację, skierował więc swe kroki w stronę restauracji. Odnosił wrażenie, że samemu nie byłby w stanie przełknąć choćby kęsa. Potrzebował chociażby tej ułudy gwaru i towarzystwa. Nie spodziewał się, że to będzie takie trudne. Co prawda niegdyś równie mocno przeżywał momenty w których córka opuszczała rodzinne gniazdo, lecz wówczas zawsze pewnym było, ze wróci.
Będąc w tym dziwnym stanie pół świadomości przekroczył progi restauracji. Oddał wierzchnie odzienie pod pieczę obsługi i po złożeniu zamówienia siedział na uboczu przy jednym ze stolików na tarasie. Spoglądał przezeń w stronę snującego się u podnóża budowli widoku trzymając w ręce lampkę wina o ciężkich, orzechowych nutach.
Dzisiejszego dnia towarzyszyło mu swego rodzaju otępienie. Chyba powoli do niego docierało to co się wydarzyło nie tak dawno i choć mówił sobie, że przecież nic się nie zmieniło to przecież było to kłamstwem - w domu nikt na niego już nie czekał prócz lokaja i kucharki.
- Tak to już jest, staruszku... - szepnął do siebie pod nosem, uśmiechając się cierpko, a w sercu poczuł chłodny oddech samotności, będący zdecydowanie sroższym od tego szczypiącego jego twarz. Nie chcąc bowiem wracać do domu w którym nie było już Inary, w którym nie czekała na niego by zjeść wspólną kolację, skierował więc swe kroki w stronę restauracji. Odnosił wrażenie, że samemu nie byłby w stanie przełknąć choćby kęsa. Potrzebował chociażby tej ułudy gwaru i towarzystwa. Nie spodziewał się, że to będzie takie trudne. Co prawda niegdyś równie mocno przeżywał momenty w których córka opuszczała rodzinne gniazdo, lecz wówczas zawsze pewnym było, ze wróci.
Będąc w tym dziwnym stanie pół świadomości przekroczył progi restauracji. Oddał wierzchnie odzienie pod pieczę obsługi i po złożeniu zamówienia siedział na uboczu przy jednym ze stolików na tarasie. Spoglądał przezeń w stronę snującego się u podnóża budowli widoku trzymając w ręce lampkę wina o ciężkich, orzechowych nutach.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Patrząc na nasze wsiąkiewki, to proponuję jednak 11.04!
Staram się nie myśleć o tym, co minęło, o własnych porażkach, które przecież nie istniały dopóki nie pozwalam im zagnieździć się we własnej świadomości. Nieruszane problemy wcale nie znikają, ale lubię udawać, że jest wprost przeciwnie. A na zły humor wiadomo, co jest najlepsze - zakupy. Nie mam już za bardzo pieniędzy (lub zwyczajnie muszę je zachować na później), dlatego w pierwszym założeniu nie zamierzam niczego kupować. Z drugiej strony powstrzymanie się przed wybraniem sukni w samym domu mody Parkinsonów jest niesamowitym wyzwaniem. Zamierzam się z nim jednak zmierzyć, kiedy budzę się rano z pomysłem wyjścia z Little Ash Park. Przygotowania zwyczajowo trwają masę czasu - muszę przecież skrupulatnie ułożyć moje złote włosy w staranne fale miękko opadające na ramiona, ubrać butelkową sukienkę niezwykle pasującą do oczu, podkreślić urodę delikatnym makijażem oraz dobrać najlepszą biżuterię - w końcu nie zjawiam się byle gdzie, a w salonie, gdzie urzęduje Marcel. Buty na obcasie i mogę już opuścić dom wujostwa. Skoro lustro utwierdza mnie w przeświadczeniu o mojej własnej doskonałości, to realizacja uprzednio podjętych planów może dobiec do samego końca.
Rzeczywiście kiedy przekraczam próg domu mody, od razu podoba mi się więcej niż jedna kreacja. Wszystkie są piękne, różne, o najnowszych oraz najodważniejszych krojach. I najdorodniejszych cenach. Wzdycham cierpiętniczo widząc metki oraz swoje finansowe ograniczenia; wreszcie opuszczam pracownię krawiecką oraz udaję się do restauracji. Na pocieszenie planuję zjeść porządny posiłek oraz wypić dobre wino. Nie zastąpi mi to idealnej sukni marzeń, ale przynajmniej częściowo złagodzi ból rozczarowania.
Stukot obcasów roznosi się po pomieszczeniu - pogoda zachęca do jego opuszczenia na rzecz tarasu. Pcham ciężkie, szklane drzwi, pozwalając otulić się delikatnemu podmuchowi wiatru. Rozglądam się bez cienia zawstydzenia po siedzących przy stolikach parach, chcąc wybrać ten swój, przy którym mogłabym spocząć oraz dać nogom odpocząć. Zauważywszy samotnego, widocznie czymś strapionego mężczyznę, postanawiam do niego podejść.
- Dzień dobry, czy mogłabym się dosiąść? Najlepsze stoliki już zajęte… - zaczynam po francusku chcąc się zorientować, czy jegomość zna języki obce, ten w szczególności. Dołączam do tego powabny uśmiech, delikatny trzepot rzęs, dłoń na oparciu krzesła. Przyglądam mu się, orientując się po jego stroju, że musi należeć do arystokracji, tylko jeszcze nie mogę rozpoznać rodu, z którego się wywodzi. Ciekawe!
Staram się nie myśleć o tym, co minęło, o własnych porażkach, które przecież nie istniały dopóki nie pozwalam im zagnieździć się we własnej świadomości. Nieruszane problemy wcale nie znikają, ale lubię udawać, że jest wprost przeciwnie. A na zły humor wiadomo, co jest najlepsze - zakupy. Nie mam już za bardzo pieniędzy (lub zwyczajnie muszę je zachować na później), dlatego w pierwszym założeniu nie zamierzam niczego kupować. Z drugiej strony powstrzymanie się przed wybraniem sukni w samym domu mody Parkinsonów jest niesamowitym wyzwaniem. Zamierzam się z nim jednak zmierzyć, kiedy budzę się rano z pomysłem wyjścia z Little Ash Park. Przygotowania zwyczajowo trwają masę czasu - muszę przecież skrupulatnie ułożyć moje złote włosy w staranne fale miękko opadające na ramiona, ubrać butelkową sukienkę niezwykle pasującą do oczu, podkreślić urodę delikatnym makijażem oraz dobrać najlepszą biżuterię - w końcu nie zjawiam się byle gdzie, a w salonie, gdzie urzęduje Marcel. Buty na obcasie i mogę już opuścić dom wujostwa. Skoro lustro utwierdza mnie w przeświadczeniu o mojej własnej doskonałości, to realizacja uprzednio podjętych planów może dobiec do samego końca.
Rzeczywiście kiedy przekraczam próg domu mody, od razu podoba mi się więcej niż jedna kreacja. Wszystkie są piękne, różne, o najnowszych oraz najodważniejszych krojach. I najdorodniejszych cenach. Wzdycham cierpiętniczo widząc metki oraz swoje finansowe ograniczenia; wreszcie opuszczam pracownię krawiecką oraz udaję się do restauracji. Na pocieszenie planuję zjeść porządny posiłek oraz wypić dobre wino. Nie zastąpi mi to idealnej sukni marzeń, ale przynajmniej częściowo złagodzi ból rozczarowania.
Stukot obcasów roznosi się po pomieszczeniu - pogoda zachęca do jego opuszczenia na rzecz tarasu. Pcham ciężkie, szklane drzwi, pozwalając otulić się delikatnemu podmuchowi wiatru. Rozglądam się bez cienia zawstydzenia po siedzących przy stolikach parach, chcąc wybrać ten swój, przy którym mogłabym spocząć oraz dać nogom odpocząć. Zauważywszy samotnego, widocznie czymś strapionego mężczyznę, postanawiam do niego podejść.
- Dzień dobry, czy mogłabym się dosiąść? Najlepsze stoliki już zajęte… - zaczynam po francusku chcąc się zorientować, czy jegomość zna języki obce, ten w szczególności. Dołączam do tego powabny uśmiech, delikatny trzepot rzęs, dłoń na oparciu krzesła. Przyglądam mu się, orientując się po jego stroju, że musi należeć do arystokracji, tylko jeszcze nie mogę rozpoznać rodu, z którego się wywodzi. Ciekawe!
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Melancholijny nastrój go chwycił, gdy tak siedział, doglądał horyzontu i kontemplował w samotności nad czasem. Godził się z tym, że domeną tego zjawiska było przemijanie. Tyle się już wydarzyło, a jeszcze więcej się wydarzy. Rodziły się pytania. Jak to wszystko będzie wyglądało za tydzień, miesiąc, rok, dekadę...? Czy pojawisz się przelotnie by pogratulować swojej córce? Chociażby i na sennej jawie? Jest taka podobna do ciebie. Tamtego dnia bardziej niż kiedykolwiek. Przywoływał te słodkie wspomnienie mające teraz cierpko-gorzki posmak. Było dobre. Adrien je lubił. Idealnie komponowało się z winem i zbliżającym się spokojnym wieczorem.
Nie poruszywszy się przeniósł swoje spojrzenie w stronę źródła kierownica do niego dźwięku. Jego właścicielką okazała się być młoda kobieta mogąca się poszczycić nie lada urokiem.
- Nie taki znowu dzień, lecz owszem - piękny - odpowiedział gładko po francusku posyłając uprzejmy uśmiech wobec młodej damy w którym już teraz kryło się zaproszenie i zgoda. Tak jak w kolejnych jego gestach, kiedy to wstał i zgodnie z całym ceremoniałem etykiety asystował jej w ceremoniale dołączenia do jego stolika. Gdy ten się ostatecznie dopełnił odezwał się ponownie.
- Adrien Carrow - pzredstawił się kolejnym zwyczajem, gdyż mało grzecznym było pozostawianie niewiasty w niewiedzy z kim to też ma do czynienia bez względu na to czy zamierzała zignorować twoją egzystencję czy też nie, czy istniała szansa na to, że cie zna czy też nie.
- Dość niefortunna pora roku do urządzania sobie wakacji w Anglii - zagaił ze swobodą mając na celu rozpoczęcie konwersacji, zabawienie niewiasty bo jemu nie wypadało jej zignorować. Ale to nic. Adrien lubił towarzystwo. Czytał jednak sygnału mogące wskazywać na to, że jego rozmówczyni niekoniecznie. W końcu zdawał sobie sprawę, że jego osoba mogła ją peszyć. Był w końcu wyraźnie starszy.
Nie poruszywszy się przeniósł swoje spojrzenie w stronę źródła kierownica do niego dźwięku. Jego właścicielką okazała się być młoda kobieta mogąca się poszczycić nie lada urokiem.
- Nie taki znowu dzień, lecz owszem - piękny - odpowiedział gładko po francusku posyłając uprzejmy uśmiech wobec młodej damy w którym już teraz kryło się zaproszenie i zgoda. Tak jak w kolejnych jego gestach, kiedy to wstał i zgodnie z całym ceremoniałem etykiety asystował jej w ceremoniale dołączenia do jego stolika. Gdy ten się ostatecznie dopełnił odezwał się ponownie.
- Adrien Carrow - pzredstawił się kolejnym zwyczajem, gdyż mało grzecznym było pozostawianie niewiasty w niewiedzy z kim to też ma do czynienia bez względu na to czy zamierzała zignorować twoją egzystencję czy też nie, czy istniała szansa na to, że cie zna czy też nie.
- Dość niefortunna pora roku do urządzania sobie wakacji w Anglii - zagaił ze swobodą mając na celu rozpoczęcie konwersacji, zabawienie niewiasty bo jemu nie wypadało jej zignorować. Ale to nic. Adrien lubił towarzystwo. Czytał jednak sygnału mogące wskazywać na to, że jego rozmówczyni niekoniecznie. W końcu zdawał sobie sprawę, że jego osoba mogła ją peszyć. Był w końcu wyraźnie starszy.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Być może rzeczywiście wokół panuje melancholijny wręcz nastrój, jednak ja nie daję mu się zdominować ani przez chwilę. Słońce z wolna kończy swoją wędrówkę na dziś, ale to przecież jeszcze nie koniec dnia. A wręcz przeciwnie, można zaryzykować stwierdzeniem, że wszystko zmierza do początku. Wieczorne życie, tańce, spotkania z przyjaciółmi - gdyby tylko się ich miało w ilości przekraczającej jedną sztukę! Nie czuję się jednak samotna spacerując po restauracji należącej do Parkinsonów. Jest tutaj pięknie, bogato, wręcz malowniczo. Liczę na dobre towarzystwo, które zamierzam sobie zaskarbić już na miejscu. Jako kobiecie, a szczególnie półwili, powinno mi to pojść łatwiej niż każdemu innemu, przeciętnemu czarodziejowi. Kto jednak wie jak to się potoczy?
Toczy się nadzwyczaj dobrze, kiedy wypatrzony wśród innych mężczyzna nie dość, że przystaje na moją propozycję, to jeszcze tak dobrze mówi po francusku. Na mojej twarzy momentalnie widać nie tyle zaskoczenie, co szczere zadowolenie z takiego obrotu spraw. Nadal wolę porozumiewać się ojczystą mową, która po prostu jest płynniejsza oraz składniejsza od brytyjskiego dukania zgłosek.
- Rzeczywiście ma pan rację, sir - dzień jest już na wyczerpaniu - przytakuję łagodnie, zaraz pozwalając dopełnić się tym wszystkim gentlemeńskim formalnościom, które znane są raczej dobrze wychowanym mężczyznom. Co jedynie pozwala mi potwierdzić pierwsze, wysnute wnioski. Delikatny uśmiech nie schodzi z nieco rozpromienionej twarzy. Spojrzeniem zielonych oczu omiatam krótko cały blat stolika, a następnie kieruję wzrok właśnie na mojego towarzysza. Zaraz zresztą znajduje się przy nas kelner kompletując dodatkowe nakrycie. Dziękuję mu lekkim skinieniem głową.
- Odette Baudelaire, bardzo mi miło poznać - odpowiadam dźwięcznie, w duchu jednak myśląc, że jak to tak - na pewno znasz moje personalia! Cóż, niestety nie jestem choćby w połowie tak znaną artystką jak Belle, ale wciąż wierzę, że to jedynie kwestia czasu. Mimo tak niewielkiej sławy są ludzie, którzy mnie poznają - tylko nie wiem czy siedzący obok mężczyzna jest fanem opery.
- Rzeczywiście - potwierdzam poprawiając ułożenie serwetki na obrusie. - Jednak ja tutaj mieszkam, a nawet pracuję. Bywa lord w operze? - pytam zatem, chcąc zaspokoić moją własną ciekawość. Wieczór jeszcze młody, mamy czas na pytania oraz odpowiedzi. Od razu za jednym zamachem zamawiam kieliszek wina, tak na początek.
Toczy się nadzwyczaj dobrze, kiedy wypatrzony wśród innych mężczyzna nie dość, że przystaje na moją propozycję, to jeszcze tak dobrze mówi po francusku. Na mojej twarzy momentalnie widać nie tyle zaskoczenie, co szczere zadowolenie z takiego obrotu spraw. Nadal wolę porozumiewać się ojczystą mową, która po prostu jest płynniejsza oraz składniejsza od brytyjskiego dukania zgłosek.
- Rzeczywiście ma pan rację, sir - dzień jest już na wyczerpaniu - przytakuję łagodnie, zaraz pozwalając dopełnić się tym wszystkim gentlemeńskim formalnościom, które znane są raczej dobrze wychowanym mężczyznom. Co jedynie pozwala mi potwierdzić pierwsze, wysnute wnioski. Delikatny uśmiech nie schodzi z nieco rozpromienionej twarzy. Spojrzeniem zielonych oczu omiatam krótko cały blat stolika, a następnie kieruję wzrok właśnie na mojego towarzysza. Zaraz zresztą znajduje się przy nas kelner kompletując dodatkowe nakrycie. Dziękuję mu lekkim skinieniem głową.
- Odette Baudelaire, bardzo mi miło poznać - odpowiadam dźwięcznie, w duchu jednak myśląc, że jak to tak - na pewno znasz moje personalia! Cóż, niestety nie jestem choćby w połowie tak znaną artystką jak Belle, ale wciąż wierzę, że to jedynie kwestia czasu. Mimo tak niewielkiej sławy są ludzie, którzy mnie poznają - tylko nie wiem czy siedzący obok mężczyzna jest fanem opery.
- Rzeczywiście - potwierdzam poprawiając ułożenie serwetki na obrusie. - Jednak ja tutaj mieszkam, a nawet pracuję. Bywa lord w operze? - pytam zatem, chcąc zaspokoić moją własną ciekawość. Wieczór jeszcze młody, mamy czas na pytania oraz odpowiedzi. Od razu za jednym zamachem zamawiam kieliszek wina, tak na początek.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Uprzejme uśmiechy, uprzejme słowa i gesty. To nie było Adrienowi obce. Był w końcu Carrow, a to zobowiązywało. Dlatego nie rozumiał tego momentu w którym dziewczę przygasło. Pewien był, że raczej nie popełnił błędu w grzecznościach, lecz...cóż...dawno nie używał francuskiego. Dlatego gdy poznał jej imię, posłał jej serdeczny uśmiech.
- Uraziłem panienkę w jakiś sposób? Przyznam szczerze, że od lat nie miałem okazji do tego by rozmawiać zkimś po francusku, a wypracowany przez mojego mentora akcent wyparł się mnie jeszcze wcześniej dlatego jeżeli udało mi się sformować coś niestosownego to jedynie przez przypadek - wyjaśnił gładko wplatając w wypowiedź typową dla siebie nienachalną żartobliwość. Niestety nie przyszło mu do głowy, że mógł urazić swoją rozmówczynie nie znajomością jej osoby. Tak właściwie Carrow był bardzo do tyłu ze wszystkimi "światowymi" rozrywkami i wiążącymi się z nimi otoczkami. Prawdopodobnie, gdyby nie fakt, że jego córka nie tak dawno wychodziła za mąż, co obudziło potrzebę odświeżenia garderoby i sięgnięcia pomocy Elizabeth Parkinson, dziś nie miałby na sobie tej modnej, eleganckiej szaty, a tą starą dziesięciolatkę, która obecnie odbywała zasłużoną emeryturę w odmętach szafy.
- Kiedyś...i owszem, bywałem. Moja żona miłowała w sposób szczególny włoską. Swego czasu odwiedzaliśmy z tego powodu Veronę - mówił, uciekając wspomnieniem do gorących, letnich nocy. Było to jednak dawno. Wiele od tego czasu się zmieniło - Potem jednak zaniedbałem tą kwestię na rzecz oddania się pracy - po czymś takim ciężko ponownie wrócić do świata. Doba wiecznie wydaje się za krótka - Mieszkał w Mungu, a każdą bardziej wolniejszą chwilę oddawał Inarze lub koniom. Wszystko inne wydawało się mu być co najmniej czymś kłopotliwym i wcale się z tym nie krył.
- Jak rozumiem, panienka śpiewa...? - spytał bo jakoś tak połączył fakty i wydało mu się to dość trafne
- Uraziłem panienkę w jakiś sposób? Przyznam szczerze, że od lat nie miałem okazji do tego by rozmawiać zkimś po francusku, a wypracowany przez mojego mentora akcent wyparł się mnie jeszcze wcześniej dlatego jeżeli udało mi się sformować coś niestosownego to jedynie przez przypadek - wyjaśnił gładko wplatając w wypowiedź typową dla siebie nienachalną żartobliwość. Niestety nie przyszło mu do głowy, że mógł urazić swoją rozmówczynie nie znajomością jej osoby. Tak właściwie Carrow był bardzo do tyłu ze wszystkimi "światowymi" rozrywkami i wiążącymi się z nimi otoczkami. Prawdopodobnie, gdyby nie fakt, że jego córka nie tak dawno wychodziła za mąż, co obudziło potrzebę odświeżenia garderoby i sięgnięcia pomocy Elizabeth Parkinson, dziś nie miałby na sobie tej modnej, eleganckiej szaty, a tą starą dziesięciolatkę, która obecnie odbywała zasłużoną emeryturę w odmętach szafy.
- Kiedyś...i owszem, bywałem. Moja żona miłowała w sposób szczególny włoską. Swego czasu odwiedzaliśmy z tego powodu Veronę - mówił, uciekając wspomnieniem do gorących, letnich nocy. Było to jednak dawno. Wiele od tego czasu się zmieniło - Potem jednak zaniedbałem tą kwestię na rzecz oddania się pracy - po czymś takim ciężko ponownie wrócić do świata. Doba wiecznie wydaje się za krótka - Mieszkał w Mungu, a każdą bardziej wolniejszą chwilę oddawał Inarze lub koniom. Wszystko inne wydawało się mu być co najmniej czymś kłopotliwym i wcale się z tym nie krył.
- Jak rozumiem, panienka śpiewa...? - spytał bo jakoś tak połączył fakty i wydało mu się to dość trafne
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nawet jeśli czasem rzeczywiście popełniam klasyczne faux-pas, to mimo wszystko wiem jak się zachować. Nie zapomniałam jeszcze nauk wyniesionych z domu, chociaż bez wątpienia moje maniery oraz wiedza w tym zakresie nie może się równać z tym angielskiej arystokracji. Staram się jednak nie odstawać za bardzo od mojego rozmówcy. Sądzę, że moja aparycja oraz niewątpliwy urok skutecznie nadrabiają wszystkie braki. Nienaganny uśmiech nie zwiastuje niczego złego, bez względu jak niecne myśli podsunęła mi tocząca się rozmowa. Z zainteresowaniem słucham wszystkiego, co mężczyzna ma mi do powiedzenia. Nie rezygnuję też z kontaktu wzrokowego. Ujmuję w jedną dłoń kieliszek wina, który niemal z prędkością światła zostaje dostarczony do naszego stolika. Nieznacznie zamaczam usta w szkarłatnej cieczy, będąc nieco zdziwioną, że zwracasz uwagę na moje przygaśnięcie.
- Ach, nie - zaprzeczam żywo, macham też wolną dłonią w wiele mówiącym geście, że nic się nie stało. - Pana francuski sir jest naprawdę godny podziwu. Po prostu… wszyscy artyści chyba chcą być rozpoznawani - wyjaśniam decydując się na szczerość. Na mojej twarzy naprawdę przez chwilę gości zmartwienie oraz smutek, ale szybko przekuwam to w czarujące usposobienie, czemu towarzyszy lepszy nastrój, bez dwóch zdań. W końcu nie jest moim celem strofować lorda, bądź wprawiać go w jeszcze mocniej nostalgiczny nastrój. Przy mnie wszyscy powinni się czuć zrelaksowani, jak w niebie.
- Z żoną - powtarzam jak echo. Ta wiadomość wywołuje we mnie mieszane uczucia, ale ostatecznie nie robimy niczego złego. Odstawiam kieliszek na stół. - Też bym chętnie zwiedziła kiedyś Włochy… - dodaję marzycielsko, niby przypadkiem muskając palcami twoją dłoń. Obawiam się, że zauroczenie bądź co bądź statecznego mężczyzny będzie trudniejsze niż młodzieńca, dlatego muszę już powoli działać. - Nie wątpię. Wydaje mi się jednak, że nie ma co się ograniczać. Szkoda życia. Warto czasem odłożyć pracę na dalszy tor i zająć się innymi przyjemnościami - stwierdzam z lekkim zamyśleniem. Jednocześnie starając się pracować wzrokiem, uśmiechem, ogólną mimiką. Urok wili to mimo wszystko trudna sztuka, nie zawsze się ona udaje, a często zmierza w złym kierunku. Mam jednak nadzieję, że brak pośpiechu zadziała na moją korzyść.
- Tak, śpiewam w magicznej operze. Serdecznie lorda zapraszam na występy, jestem pewna, że odnalazłby się lord w tak znamienitej formie sztuki - odpowiadam, rzucając przy okazji komplementem. To też ważny element powolnego zauroczenia. Zresztą, jest dużo takich części, które trzeba umiejętnie ułożyć. Ciekawi mnie jak długo będę je wszystkie składać w całość. - Lord pewnie zajmuje się aetonanami. Interesuje mnie co to za zwierzęta - zarzucam kolejnym tematem, chcąc, żeby mężczyzna mówił jak najwięcej. Nie znam się na magicznych stworzeniach w ogóle, zresztą nawet za nimi nie przepadam. Konie wydają się być inteligentne oraz czystsze niż większość swoich pobratymców, dlatego ewentualnie mogę znieść konwersację o nich. Ja nie mam na ich temat nic do powiedzenia co prawda, ale zawsze mogę przytakiwać. My kobiety jesteśmy dobre w tuszowaniu swoich niedoskonałości.
- Ach, nie - zaprzeczam żywo, macham też wolną dłonią w wiele mówiącym geście, że nic się nie stało. - Pana francuski sir jest naprawdę godny podziwu. Po prostu… wszyscy artyści chyba chcą być rozpoznawani - wyjaśniam decydując się na szczerość. Na mojej twarzy naprawdę przez chwilę gości zmartwienie oraz smutek, ale szybko przekuwam to w czarujące usposobienie, czemu towarzyszy lepszy nastrój, bez dwóch zdań. W końcu nie jest moim celem strofować lorda, bądź wprawiać go w jeszcze mocniej nostalgiczny nastrój. Przy mnie wszyscy powinni się czuć zrelaksowani, jak w niebie.
- Z żoną - powtarzam jak echo. Ta wiadomość wywołuje we mnie mieszane uczucia, ale ostatecznie nie robimy niczego złego. Odstawiam kieliszek na stół. - Też bym chętnie zwiedziła kiedyś Włochy… - dodaję marzycielsko, niby przypadkiem muskając palcami twoją dłoń. Obawiam się, że zauroczenie bądź co bądź statecznego mężczyzny będzie trudniejsze niż młodzieńca, dlatego muszę już powoli działać. - Nie wątpię. Wydaje mi się jednak, że nie ma co się ograniczać. Szkoda życia. Warto czasem odłożyć pracę na dalszy tor i zająć się innymi przyjemnościami - stwierdzam z lekkim zamyśleniem. Jednocześnie starając się pracować wzrokiem, uśmiechem, ogólną mimiką. Urok wili to mimo wszystko trudna sztuka, nie zawsze się ona udaje, a często zmierza w złym kierunku. Mam jednak nadzieję, że brak pośpiechu zadziała na moją korzyść.
- Tak, śpiewam w magicznej operze. Serdecznie lorda zapraszam na występy, jestem pewna, że odnalazłby się lord w tak znamienitej formie sztuki - odpowiadam, rzucając przy okazji komplementem. To też ważny element powolnego zauroczenia. Zresztą, jest dużo takich części, które trzeba umiejętnie ułożyć. Ciekawi mnie jak długo będę je wszystkie składać w całość. - Lord pewnie zajmuje się aetonanami. Interesuje mnie co to za zwierzęta - zarzucam kolejnym tematem, chcąc, żeby mężczyzna mówił jak najwięcej. Nie znam się na magicznych stworzeniach w ogóle, zresztą nawet za nimi nie przepadam. Konie wydają się być inteligentne oraz czystsze niż większość swoich pobratymców, dlatego ewentualnie mogę znieść konwersację o nich. Ja nie mam na ich temat nic do powiedzenia co prawda, ale zawsze mogę przytakiwać. My kobiety jesteśmy dobre w tuszowaniu swoich niedoskonałości.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Odette Baudelaire' has done the following action : rzut kością
'k100' : 87
'k100' : 87
Restauracja z tarasem
Szybka odpowiedź