Restauracja z tarasem
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Restauracja z tarasem
Nikogo nie dziwi, że rezerwację na stolik należy złożyć z odpowiednio wcześniejszym wyprzedzeniem, szczególnie jeżeli nie należy się do arystokratycznych elit. Restauracja od otwarcia cieszy się nienagnanymi opiniami najwyższym poziomem obsługi. Czarodzieje o krwi mieszanej i mugolskiej nie się mile widziane przez przebywające tu osoby, choć nikt nie zabroni im wejścia, o ile nie odstrasza ich sam widok cen w menu.
Restauracja ulokowana jest na ostatnim piętrze domu mody, a jej wnętrza utrzymano w jasnej tonacji. Okrągłe stoliki ustawiono w taki sposób, by zapewnić dostateczną prywatność osobom bawiącym się. Wieczorami grają tu na żywo najlepsi jazzowi wykonawcy, których występ stanowi znakomite zwieńczenie dnia spędzonego na zakupach. Niezależnie od pory roku posiłek można spożyć także na tarasie, gdzie od niesprzyjających warunków pogodowych chronią magiczne markizy.
Restauracja ulokowana jest na ostatnim piętrze domu mody, a jej wnętrza utrzymano w jasnej tonacji. Okrągłe stoliki ustawiono w taki sposób, by zapewnić dostateczną prywatność osobom bawiącym się. Wieczorami grają tu na żywo najlepsi jazzowi wykonawcy, których występ stanowi znakomite zwieńczenie dnia spędzonego na zakupach. Niezależnie od pory roku posiłek można spożyć także na tarasie, gdzie od niesprzyjających warunków pogodowych chronią magiczne markizy.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:46, w całości zmieniany 1 raz
Czyżby jego imię doprawdy tak fatygowało Victorię? Nie do pomyślenia, jak wiele rzeczy potrafiło zmienić to jedno słowo. W pewnych kręgach bezpośrednie zwracanie się do kogoś traktowano jako wielki nietakt. Wprawdzie czekały na nich dużo większe wyzwania i wypadało, by wiedziała, z kim dokładnie miała do czynienia. Podanie swojego imienia przyszło mu jednak dużo trudniej, niż mogła się spodziewać. Przez moment czuł się jak na swoim pierwszym Sabacie, gdy skończył siedemnaście lat. Pamiętał to wydarzenie bardzo dobrze, odtwarzając wspomnienie, kiedy przedstawił się właśnie tam, postąpił dokładnie tak samo jak wtedy.
— Cassius — szepnął ledwie słyszalnym głosem. — Na imię mi Cassius. Pochodzę ze szlachetnego rodu Nottów. Przewodzimy Sabatowi, a nasz krewny, Cantankerus uczynił nas dumnymi twórcami Skorowidzu czystości krwi — dokończył głośniej, lecz nie na tyle, by brzmiała w nim pycha i duma. Cały czas brzmiał dość łagodnie, prezentując swój ród, poniekąd dając jej do zrozumienia, że nazwisko Parkinsonów znalazło się na liście za sprawą stryjecznego wuja Cantankerusa. Oczywiście nie chciał peszyć jej takimi stwierdzeniami. Powiedział dokładnie to, czym szczycili się wszyscy zrodzeni z krwi Nottów i w jego własnej opinii nie stanowiło to pretekstu do urażenia czyjejś dumy. Mimo przykrych wydarzeń na ostatnim Sabacie, nadal byli cenionym rodem pośród innych i był pewien, że ani ciotka, ani żaden inny krewny nie będą próbowali czegoś, co ściągnie na nich hańbę. Odbudowanie nadszarpniętego zaufania potrwa długo, ale przyniesie oczekiwane konsekwencje. Sam Cassius czuł się w obowiązku godnie reprezentować rodzinę w tak dramatycznych chwilach, choć nie sądził, by połączenie się z rodem Parkinsonów miało wiele zmienić. Lata przyjaźni owocowały związkami małżeńskimi pozbawionych kontrowersji, ale czy i tak miało być tym razem? Pragnął za wszelką cenę uniknąć sytuacji z przeszłości. Chciał przejść przez wszystko łatwo i szybko, jednak nie mógł podarować Victorii pierścionka zaręczynowego. Nie dzisiaj. Wiedział, że ojciec wraz z ciotką i nestorem zaplanowali wszystko, a on miał dostosować się do ich planów. Nie wątpił, iż wcześniejsze ustalenia przyniosą sukces. Obawiał się jedynie, że któryś z ekstrawaganckich pomysłów cioci niemile zaskoczy Victorię.
Niebywałe, że tak szybko wyraził troskę wobec niej. Nie poczuwał się do wielkiej odpowiedzialności na tak wczesnym etapie ich znajomości, jednak zbyt dobrze znał rodzinę i nie chciał ponosić konsekwencji jej działań. Nie mógł jednak przekazać przyszłej żonie takiej informacji wprost. Coś takiego nie leżało ani w jego osobie, ani w dobrym tonie. Narzeczeństwo jasno stawiało wymagania, które należało spełnić. Nauczenie się nowego życia było zaledwie wierzchołkiem góry lodowej, która na nich czekała. Zmiana barw noszonych szat w ich przypadku była najprostsza. I Nottowie, i Parkinsonowie lubowali się w dumnej zieleni skojarzonej z Salazarem Slytherinem, uzupełniając ją chłodnymi, stonowanymi odcieniami idealnie pasującymi do ich natury. Dostrzegł nawet, iż oboje nosili na palcach ten sam kamień rodowy; szmaragd. Nie dawało to jednak żadnych wskazówek o pannie, którą dla niego wybrano.
Intrygowała go. Wychował się na salonach i, mimo różnicy wieku, znał niemal każdego szlachcica, szlachciankę oraz ich prywatną służbę. Jak zatem Victoria, pomijając jego własne stronienie od towarzystwa dam, uchowała się z dala od jego wzroku?
— Powiedz mi — mruknął, chwytając w dłoń prawie pusty kieliszek — jak to możliwe, iż nie mieliśmy szansy poznać się wcześniej? — Wziął niewielki łyk, obserwując ją znad kryształowej czaszy naczynia. Doprawdy, jak to się stało?
— Cassius — szepnął ledwie słyszalnym głosem. — Na imię mi Cassius. Pochodzę ze szlachetnego rodu Nottów. Przewodzimy Sabatowi, a nasz krewny, Cantankerus uczynił nas dumnymi twórcami Skorowidzu czystości krwi — dokończył głośniej, lecz nie na tyle, by brzmiała w nim pycha i duma. Cały czas brzmiał dość łagodnie, prezentując swój ród, poniekąd dając jej do zrozumienia, że nazwisko Parkinsonów znalazło się na liście za sprawą stryjecznego wuja Cantankerusa. Oczywiście nie chciał peszyć jej takimi stwierdzeniami. Powiedział dokładnie to, czym szczycili się wszyscy zrodzeni z krwi Nottów i w jego własnej opinii nie stanowiło to pretekstu do urażenia czyjejś dumy. Mimo przykrych wydarzeń na ostatnim Sabacie, nadal byli cenionym rodem pośród innych i był pewien, że ani ciotka, ani żaden inny krewny nie będą próbowali czegoś, co ściągnie na nich hańbę. Odbudowanie nadszarpniętego zaufania potrwa długo, ale przyniesie oczekiwane konsekwencje. Sam Cassius czuł się w obowiązku godnie reprezentować rodzinę w tak dramatycznych chwilach, choć nie sądził, by połączenie się z rodem Parkinsonów miało wiele zmienić. Lata przyjaźni owocowały związkami małżeńskimi pozbawionych kontrowersji, ale czy i tak miało być tym razem? Pragnął za wszelką cenę uniknąć sytuacji z przeszłości. Chciał przejść przez wszystko łatwo i szybko, jednak nie mógł podarować Victorii pierścionka zaręczynowego. Nie dzisiaj. Wiedział, że ojciec wraz z ciotką i nestorem zaplanowali wszystko, a on miał dostosować się do ich planów. Nie wątpił, iż wcześniejsze ustalenia przyniosą sukces. Obawiał się jedynie, że któryś z ekstrawaganckich pomysłów cioci niemile zaskoczy Victorię.
Niebywałe, że tak szybko wyraził troskę wobec niej. Nie poczuwał się do wielkiej odpowiedzialności na tak wczesnym etapie ich znajomości, jednak zbyt dobrze znał rodzinę i nie chciał ponosić konsekwencji jej działań. Nie mógł jednak przekazać przyszłej żonie takiej informacji wprost. Coś takiego nie leżało ani w jego osobie, ani w dobrym tonie. Narzeczeństwo jasno stawiało wymagania, które należało spełnić. Nauczenie się nowego życia było zaledwie wierzchołkiem góry lodowej, która na nich czekała. Zmiana barw noszonych szat w ich przypadku była najprostsza. I Nottowie, i Parkinsonowie lubowali się w dumnej zieleni skojarzonej z Salazarem Slytherinem, uzupełniając ją chłodnymi, stonowanymi odcieniami idealnie pasującymi do ich natury. Dostrzegł nawet, iż oboje nosili na palcach ten sam kamień rodowy; szmaragd. Nie dawało to jednak żadnych wskazówek o pannie, którą dla niego wybrano.
Intrygowała go. Wychował się na salonach i, mimo różnicy wieku, znał niemal każdego szlachcica, szlachciankę oraz ich prywatną służbę. Jak zatem Victoria, pomijając jego własne stronienie od towarzystwa dam, uchowała się z dala od jego wzroku?
— Powiedz mi — mruknął, chwytając w dłoń prawie pusty kieliszek — jak to możliwe, iż nie mieliśmy szansy poznać się wcześniej? — Wziął niewielki łyk, obserwując ją znad kryształowej czaszy naczynia. Doprawdy, jak to się stało?
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Imię lorda Notta było dla mnie niezwykle ważne. Miło było je poznać, wiedząc z kim ma się do czynienia i z kim spędzi się, mam nadzieję, resztę swojego życia. Odpowiedzenie na to pytanie, zajęło mężczyźnie zdecydowanie dłużej, niż się tego spodziewałam. Ale czekałam, dając mu tyle czasu, ile potrzebuje. Jednak gdy w końcu mi się przedstawił, zrobił to na najwyższym standardzie.
- Cassius - powtórzyłam za nim, równie ściszonym tonem.
Nie dodał jednak nic, że mogę zwracać się do niego nieformalnie, dlatego był to pierwszy i ostatni raz, póki co, kiedy z moich ust, w jego towarzystwie, wypłynęło jego imię. Mogłam stwierdzić, że idealnie do niego pasowało. Gdybym miała mu teraz przypisać jakieś inne, to zapewne brzmiało by brzydko i nie tak dostojnie, jak Cassius. Cassius i Victoria Nott. Czyż to nie brzmiało pięknie?
Doskonale wiedziałam, że to ród Nottów organizuje wszystkie sabaty, również te ostatnie, gdzie wydarzyła się tak okropna tragedia. To na ich barkach spoczywała wina za niedopilnowanie, z drugiej jednak strony, kto mógłby się spodziewać, że wśród zaproszonych gości znajdzie się zdrajca? Przecież sama lady Nott wysyłała zaproszenia, nie pozwoliła by wejść do środka osobie, której by nie znała i nie ufała. Tak samo wiedziałam, że to ich krewny stworzył tak znany i ogólnie ceniony skorowidz czystości krwi. I mój ród się w nim znalazł, od wieków pielęgnujący, aby żadna brudna krew nie weszła do naszej rodziny. Bo niby dlaczego wiązano mnie właśnie z, dalszym ale jednak, kuzynem?
Jego pytanie, jakie mi zadał, trochę zbiło mnie z tropu. Ze wszystkiego o co mógł mnie zapytać, zadał właśnie to pytanie, na które ja również nie znałam poprawnej odpowiedzi. Ale wypadało, abym odpowiedziała mu coś sensownego. Zacisnęłam na chwilę usta, zastanawiając się, jak bym mogła mu to wyjaśnić.
- Nie wiem, lordzie - odpowiedziałam ze szczerością. - Może los tak chciał, abyśmy nie poznali się wcześniej, niż dzisiejszego dnia? Bywając na sabatach, spędzałam większość czasu u boku rodziców lub bliższych mi przyjaciół, dlatego zapewne mijaliśmy się na każdym możliwym kroku.
Nie wiedziałam cóż więcej mogłam mu powiedzieć. Nie wiedziałam dlaczego on nie zwrócił na mnie uwagi, za to ja wiedziałam, że wolałam poświęcić się swojej pasji a szukanie mi partnera zostawić rodzicom, niż sama się tym zajmować. Dlatego też nie zwracałam uwagi na wolnych mężczyzn na sabatach. Ale przecież mu tego nie powiem.
A propos pasji, ciekawa byłam jak lord Nott zareaguje na to, czym się zajmuje. Nikt go chyba nie poinformował, że pracuje. Nikt oprócz mnie także nie wie, że w planach mam otworzenie własnej perfumerii, kiedy wybiję się już na rynku, a moje perfumy staną się na tyle sławne, aby były rozpoznawalne nie dzięki mojemu nazwisku, a dzięki temu, że naprawdę są siebie warte. Jednocześnie ciekawiło mnie,czy lord posiada jakąś swoją pasję i czy znajdzie się coś, co będziemy mogli wspólnie ze sobą dzielić? Czy będziemy małżeństwem, które będzie ze sobą rozmawiać i miło spędzać czas, czy może spotykać się przy wspólnym stole, a potem co jakiś czas wspólnym łożu.
- Lordzie, czy mogę zadać jeszcze jedno pytanie? - spojrzałam na niego niepewnie, a gdy pozwolił mi mówić dalej, kontynuowałam. - Orientuje się lord w kwestii naszego następnego, na co bardzo liczę, spotkania? Będzie równie formalne, czy pozwolą nam spędzić ze sobą jeszcze chwilę czasu na mniej oficjalnym gruncie?
Naprawdę liczyłam na to, że uda mi się poznać tego mężczyznę lepiej, nim włoży na mój palec pierścionek zaręczynowy. Oczywiście nie będę płakać, jeśli się do nie stanie, jedna byłoby mi bardzo miło. Naprawdę.
- Cassius - powtórzyłam za nim, równie ściszonym tonem.
Nie dodał jednak nic, że mogę zwracać się do niego nieformalnie, dlatego był to pierwszy i ostatni raz, póki co, kiedy z moich ust, w jego towarzystwie, wypłynęło jego imię. Mogłam stwierdzić, że idealnie do niego pasowało. Gdybym miała mu teraz przypisać jakieś inne, to zapewne brzmiało by brzydko i nie tak dostojnie, jak Cassius. Cassius i Victoria Nott. Czyż to nie brzmiało pięknie?
Doskonale wiedziałam, że to ród Nottów organizuje wszystkie sabaty, również te ostatnie, gdzie wydarzyła się tak okropna tragedia. To na ich barkach spoczywała wina za niedopilnowanie, z drugiej jednak strony, kto mógłby się spodziewać, że wśród zaproszonych gości znajdzie się zdrajca? Przecież sama lady Nott wysyłała zaproszenia, nie pozwoliła by wejść do środka osobie, której by nie znała i nie ufała. Tak samo wiedziałam, że to ich krewny stworzył tak znany i ogólnie ceniony skorowidz czystości krwi. I mój ród się w nim znalazł, od wieków pielęgnujący, aby żadna brudna krew nie weszła do naszej rodziny. Bo niby dlaczego wiązano mnie właśnie z, dalszym ale jednak, kuzynem?
Jego pytanie, jakie mi zadał, trochę zbiło mnie z tropu. Ze wszystkiego o co mógł mnie zapytać, zadał właśnie to pytanie, na które ja również nie znałam poprawnej odpowiedzi. Ale wypadało, abym odpowiedziała mu coś sensownego. Zacisnęłam na chwilę usta, zastanawiając się, jak bym mogła mu to wyjaśnić.
- Nie wiem, lordzie - odpowiedziałam ze szczerością. - Może los tak chciał, abyśmy nie poznali się wcześniej, niż dzisiejszego dnia? Bywając na sabatach, spędzałam większość czasu u boku rodziców lub bliższych mi przyjaciół, dlatego zapewne mijaliśmy się na każdym możliwym kroku.
Nie wiedziałam cóż więcej mogłam mu powiedzieć. Nie wiedziałam dlaczego on nie zwrócił na mnie uwagi, za to ja wiedziałam, że wolałam poświęcić się swojej pasji a szukanie mi partnera zostawić rodzicom, niż sama się tym zajmować. Dlatego też nie zwracałam uwagi na wolnych mężczyzn na sabatach. Ale przecież mu tego nie powiem.
A propos pasji, ciekawa byłam jak lord Nott zareaguje na to, czym się zajmuje. Nikt go chyba nie poinformował, że pracuje. Nikt oprócz mnie także nie wie, że w planach mam otworzenie własnej perfumerii, kiedy wybiję się już na rynku, a moje perfumy staną się na tyle sławne, aby były rozpoznawalne nie dzięki mojemu nazwisku, a dzięki temu, że naprawdę są siebie warte. Jednocześnie ciekawiło mnie,czy lord posiada jakąś swoją pasję i czy znajdzie się coś, co będziemy mogli wspólnie ze sobą dzielić? Czy będziemy małżeństwem, które będzie ze sobą rozmawiać i miło spędzać czas, czy może spotykać się przy wspólnym stole, a potem co jakiś czas wspólnym łożu.
- Lordzie, czy mogę zadać jeszcze jedno pytanie? - spojrzałam na niego niepewnie, a gdy pozwolił mi mówić dalej, kontynuowałam. - Orientuje się lord w kwestii naszego następnego, na co bardzo liczę, spotkania? Będzie równie formalne, czy pozwolą nam spędzić ze sobą jeszcze chwilę czasu na mniej oficjalnym gruncie?
Naprawdę liczyłam na to, że uda mi się poznać tego mężczyznę lepiej, nim włoży na mój palec pierścionek zaręczynowy. Oczywiście nie będę płakać, jeśli się do nie stanie, jedna byłoby mi bardzo miło. Naprawdę.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie było się co łudzić, że spotkanie to nie zostanie zwieńczone węzłem małżeńskim oraz przysięgą. Cassius zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, kiedy został przed nią postawiony, jednak dopiero teraz wszystko do niego dotarło, zakorzeniając się w świadomości, poniekąd zmieniając też w pewien sposób jego rozumowanie. Przed oczami miał przez moment wizję siebie samego z Victorią stojącą obok i pierworodnym synem w ich rękach. Przez krótką chwilę widział to szczęście z poczucia spełnionego obowiązku narzuconego na niego w dniu narodzin, lecz wszystko prysło niczym mydlana bańka. Nie umiał żyć z kimś. Zawsze liczył na siebie. Nikomu nie pozwalał poznać tajemnic skrytych na dnie umysłu. Może i nie był oklumentą, ale przestrzegał samego siebie przed jakimkolwiek poznaniem okrutnej prawdy. Odpychał rzeczywistość, starając się prowadzić normalne, szlacheckie życie. Tylko czy i tym samym nie chciał odepchnąć Victorii? Nie wiedział, jak pogodzić problemy ciążące na barkach zobowiązania. Od urodzenia był szlachcicem przygotowywanym do poślubienia odpowiedniej panny i spłodzenia kolejnego dziedzica. Życie jednak sprowadziło go na ścieżkę Rycerza walczącego o prawowity ład nad światem, którym szlamy i mugole zaczynali trząść na jego oczach. Nie mógł powiedzieć jej o tej części świata. Musiała stać z boku, jak przystało dobrej żonie i z pokorą znosić niewiedzę. Tak będzie dla niej lepiej.
— Może — mruknął cicho, potwierdzając niepewność i brak wyjaśnienia warunków, w jakich przyszło im się poznać. Nie istniało żadne sprostowanie tego spotkania i należało to zaakceptować.
Patrząc na pannę Parkinson, wyginał wargi w salonowym uśmiechu, którym obdarowywał cały świat. Otrzymała już wielkie wyróżnienie, mogąc ujrzeć prawdziwy uśmiech na jego twarzy, co samo w sobie i dla niego było wielkim przeżyciem. Pozwolił na chwilę szczerego wyrazu, spodziewając się ujrzenia jeszcze większych plotek w nadchodzącym numerze Czarownicy. Wprawdzie jako szlachcic i porządny mężczyzna nie tykał się takich szmatławców, lecz w tym wypadku chodziło o dobre imię nie tylko samego Cassiusa, ale też całego rodu. Nie mógł pozwolić, by ktoś z nieprzypalonym piórem napisał bzdury; prawdy też nie miał prawa zawrzeć na łamach gazety.
Biorąc ostatni łyk szampana z kieliszka, zastanawiał się, czy istniały między nimi bardziej subtelne powiązania. Ciocia na pewno wybrała Victorię nie tylko ze względu na rodowe przyjaźnie i wygląd, którym go uzupełniała oraz mogła dać mu pięknych synów. Nigdy nie wierzył w powierzchowność, lecz przyszło mu stawić czoła urokowi Victorii. Nie miał żadnej pewności, że robiła cokolwiek poza dbaniem o swoją aparycję. Powinien zapytać, czym zajmuje się każdego dnia, jednak widmo rozczarowania się, iż nie połączyłoby ich nic i znajomość ta już na samym początku stałaby się pusta, skutecznie trzymało go na wodzy. Niestety pragnął zyskać choć odrobinę pewności. Tę niewielką krztę, która pozwoliłaby mu nieco bardziej optymistycznie spojrzeć na ich wspólne życie. Więcej nie potrzebował, wszak był wytrawnym salonowym lwem. Z łatwością uzyska o Victorii potrzebne informacje, jeśli tylko zarzuci odrobinę plotek w odpowiednim towarzystwie wraz z butelką wyśmienitego Toujours Pur w dłoni. O tak, mówienie prawdy pod wpływem alkoholu było najczystszą prawdą, a nie znał nikogo spośród arystokracji, kto odmówiłby choćby jednej szklaneczki. Nawet nienawiść między rodami tego nie mogła zmienić. Etykieta wymagała i należało ją spełnić pomimo niesnasek i obustronnej złości. Nie potrafił wyobrazić sobie sytuacji, w której ktoś zachowałby się sprzecznie z towarzyskimi wymogami.
Skinął głową, wyrażając zgodę na zadanie pytania i niemal w tym samym momencie uniósł brwi w akcie niedowierzania oraz zdziwienia. Coś takiego powinno być rozumiane jako szeroko pojęty tupet, jednak w jego oczach pojawiły się psotne ogniki, a na poważnej twarzy zaczął błąkać się cień rozbawienia. Oczywiście nie wybuchł śmiechem ani też nie prychnął w żaden sposób. Opanował się w porę, gromiąc wrogim spojrzeniem nazbyt ciekawą arystokratkę, która właśnie opuszczała swój stolik.
— Naturalnie. Jeśli takie jest twoje życzenie, kim jestem, by odmawiać? — Rzucił pytanie dość poważnie, starając się dać także do zrozumienia, iż nie oczekiwał na nie odpowiedzi. W towarzystwie Victorii bawił się wyśmienicie, korzystając z nabytych w salonach umiejętności. Być może ich wspólne życie zapowiadało się nieco lepiej, niż oczekiwał tego na samym początku.
— Może — mruknął cicho, potwierdzając niepewność i brak wyjaśnienia warunków, w jakich przyszło im się poznać. Nie istniało żadne sprostowanie tego spotkania i należało to zaakceptować.
Patrząc na pannę Parkinson, wyginał wargi w salonowym uśmiechu, którym obdarowywał cały świat. Otrzymała już wielkie wyróżnienie, mogąc ujrzeć prawdziwy uśmiech na jego twarzy, co samo w sobie i dla niego było wielkim przeżyciem. Pozwolił na chwilę szczerego wyrazu, spodziewając się ujrzenia jeszcze większych plotek w nadchodzącym numerze Czarownicy. Wprawdzie jako szlachcic i porządny mężczyzna nie tykał się takich szmatławców, lecz w tym wypadku chodziło o dobre imię nie tylko samego Cassiusa, ale też całego rodu. Nie mógł pozwolić, by ktoś z nieprzypalonym piórem napisał bzdury; prawdy też nie miał prawa zawrzeć na łamach gazety.
Biorąc ostatni łyk szampana z kieliszka, zastanawiał się, czy istniały między nimi bardziej subtelne powiązania. Ciocia na pewno wybrała Victorię nie tylko ze względu na rodowe przyjaźnie i wygląd, którym go uzupełniała oraz mogła dać mu pięknych synów. Nigdy nie wierzył w powierzchowność, lecz przyszło mu stawić czoła urokowi Victorii. Nie miał żadnej pewności, że robiła cokolwiek poza dbaniem o swoją aparycję. Powinien zapytać, czym zajmuje się każdego dnia, jednak widmo rozczarowania się, iż nie połączyłoby ich nic i znajomość ta już na samym początku stałaby się pusta, skutecznie trzymało go na wodzy. Niestety pragnął zyskać choć odrobinę pewności. Tę niewielką krztę, która pozwoliłaby mu nieco bardziej optymistycznie spojrzeć na ich wspólne życie. Więcej nie potrzebował, wszak był wytrawnym salonowym lwem. Z łatwością uzyska o Victorii potrzebne informacje, jeśli tylko zarzuci odrobinę plotek w odpowiednim towarzystwie wraz z butelką wyśmienitego Toujours Pur w dłoni. O tak, mówienie prawdy pod wpływem alkoholu było najczystszą prawdą, a nie znał nikogo spośród arystokracji, kto odmówiłby choćby jednej szklaneczki. Nawet nienawiść między rodami tego nie mogła zmienić. Etykieta wymagała i należało ją spełnić pomimo niesnasek i obustronnej złości. Nie potrafił wyobrazić sobie sytuacji, w której ktoś zachowałby się sprzecznie z towarzyskimi wymogami.
Skinął głową, wyrażając zgodę na zadanie pytania i niemal w tym samym momencie uniósł brwi w akcie niedowierzania oraz zdziwienia. Coś takiego powinno być rozumiane jako szeroko pojęty tupet, jednak w jego oczach pojawiły się psotne ogniki, a na poważnej twarzy zaczął błąkać się cień rozbawienia. Oczywiście nie wybuchł śmiechem ani też nie prychnął w żaden sposób. Opanował się w porę, gromiąc wrogim spojrzeniem nazbyt ciekawą arystokratkę, która właśnie opuszczała swój stolik.
— Naturalnie. Jeśli takie jest twoje życzenie, kim jestem, by odmawiać? — Rzucił pytanie dość poważnie, starając się dać także do zrozumienia, iż nie oczekiwał na nie odpowiedzi. W towarzystwie Victorii bawił się wyśmienicie, korzystając z nabytych w salonach umiejętności. Być może ich wspólne życie zapowiadało się nieco lepiej, niż oczekiwał tego na samym początku.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Każda chwila spędzona u boku lorda Nott sprawiała, że coraz bardziej się do niego przekonywałam. Chociaż nadal był dla mnie zagadką, a to jaki jest naprawdę przyjdzie mi odkrywać jeszcze przez długi czas, to miałam wrażenie, czułam to tak w głębi duszy, że będziemy w stanie stworzyć wspólny związek. A przynajmniej ja postanowiłam, że będę się starać. Nie miałam powodu, aby tego nie robić. Mój brat był w stanie zaakceptować wybrankę, jaką znaleźli mu rodzice i stworzyć z nią coś wielkiego, być może gdyby nie umarł, byliby już dawno po ślubie, a ja byłabym ciocią. Więc tak jak on, mimo tego jak często powtarzał mi, że mnie kocha, potrafił wypełnić swój rodzinny obowiązek, tak i ja chciałam iść jego śladami. Podążać jego drogą, chciałam być taka jak mój brat.
Miałam wrażenie, że gdy uraczył mnie swoim uśmiechem, który już dawno zniknął z jego twarzy, pozwolił mi wejść w dziwną strefę prywatności, w którą nikogo innego nie wpuszczał. Czyżby w ciągu tych kilku chwil utworzyło się między nami coś dziwnego, zalążek czegoś, co miałoby się w przyszłości rozwinąć? Może jego uśmiech był zaproszeniem? Powinnam z niego skorzystać.
Ciekawa byłam, czy tak jak ja będę próbowała uzyskać informacje o nim, tak on będzie dowiadywał się czegoś o mnie. Jeśli tak, to jak? Jest mężczyzną lubującym się w salonach, mogę się spodziewać, że po prostu wypyta kogoś przy szklance alkoholu. Jak zareaguje gdy dowie się, że zajmuje się wytwarzaniem perfum i mam ukończony ministerialny kurs alchemiczny? Uzna to jako mój atut, pozwoli się dalej rozwijać, czy będzie chciał zniszczyć mój zapał, moją pasję, abym nie wychylała się zbytnio i w przyszłości nie zrobiła kariery? Póki co, mogłam się tylko domyślać.
Po zadaniu swojego pytania zauważyłam, jak po jego twarzy przeszło rozbawienie. Automatycznie poczułam, jak robi mi się gorąco, a moje policzki zaczynają mnie palić. Zawstydziłam się tego o co zapytałam, tego, że go rozbawiłam. Nie pomyślałam i się wygłupiłam i było mi teraz tak bardzo wstyd. Cóż powinnam teraz powiedzieć? Co zrobić?
- Przepraszam - powiedziałam tylko, starając się ukryć zawstydzenie za lekkim uśmiechem i spuszczając wzrok. - I dziękuje…
Dziękowałam mu za to, że z mojej gafy nie zrobił widowiska. Być może ktoś inny odpowiedziałby mi niezbyt miłym komentarzem, ale on mi odpowiedział udając, że nic wielkiego się nie wydarzyło. Byłam młodą dziewczyną, która mimo usilnych starań, aby nie popełnić żadnego błędu, nie mogła ustrzec się przed wszystkim.
W końcu uniosłam wzrok, gdy moje policzki przestały mnie aż tak bardzo palić. Spojrzałam na jego pusty kieliszek. Będzie chciał, aby dolano mu jeszcze, czy na tym zakończymy dzisiejsze spotkanie? Nie chciałam jeszcze kończyć, będę musiała wrócić do domu i dokładnie wszystko rodzicom opowiedzieć. A im dłużej o tym myślałam, tym bardziej pragnęłam, aby to dzisiejsze spotkanie było tylko moje i bym nie musiała się z nikim nim dzielić.
Uniosłam dłoń, aby sięgnąć nią po swój kieliszek, po czym wypiłam również swój ostatni łyk. Odstawiając naczynie z powrotem pożałowałam, że nie mam więcej. Być może, gdyby coś nam jeszcze zostało, zmusiłoby to nas, aby nasze spotkanie, które de facto z chwili na chwilę robiło się coraz milsze, nadal trwało. Chociaż może nie tu, pod wścibskim wzrokiem innych osób. Z chęcią przeniosłabym się z lordem w bardziej ustronne miejsce, gdzie on i ja moglibyśmy odpocząć od ciekawskich spojrzeń i móc ze sobą porozmawiać na spokojniej. Ale nie wypadało, nie było przy mnie żadnej innej dziewczyny, która mogłaby pełnić rolę mojej przyzwoitki, po za tym było to nasze pierwsze spotkanie i obawiam się, że nie byłoby to w dobrym stylu. A już w ogóle nabawilibyśmy się problemów, gdyby ktoś jakimś przypadkiem nas przyłapał. To pragnienie, póki co, musiało zostać jedynie pragnieniem, dopóki dopóty nie dostanę od niego list z zaproszeniem, na mniej oficjalne spotkanie.
Miałam wrażenie, że gdy uraczył mnie swoim uśmiechem, który już dawno zniknął z jego twarzy, pozwolił mi wejść w dziwną strefę prywatności, w którą nikogo innego nie wpuszczał. Czyżby w ciągu tych kilku chwil utworzyło się między nami coś dziwnego, zalążek czegoś, co miałoby się w przyszłości rozwinąć? Może jego uśmiech był zaproszeniem? Powinnam z niego skorzystać.
Ciekawa byłam, czy tak jak ja będę próbowała uzyskać informacje o nim, tak on będzie dowiadywał się czegoś o mnie. Jeśli tak, to jak? Jest mężczyzną lubującym się w salonach, mogę się spodziewać, że po prostu wypyta kogoś przy szklance alkoholu. Jak zareaguje gdy dowie się, że zajmuje się wytwarzaniem perfum i mam ukończony ministerialny kurs alchemiczny? Uzna to jako mój atut, pozwoli się dalej rozwijać, czy będzie chciał zniszczyć mój zapał, moją pasję, abym nie wychylała się zbytnio i w przyszłości nie zrobiła kariery? Póki co, mogłam się tylko domyślać.
Po zadaniu swojego pytania zauważyłam, jak po jego twarzy przeszło rozbawienie. Automatycznie poczułam, jak robi mi się gorąco, a moje policzki zaczynają mnie palić. Zawstydziłam się tego o co zapytałam, tego, że go rozbawiłam. Nie pomyślałam i się wygłupiłam i było mi teraz tak bardzo wstyd. Cóż powinnam teraz powiedzieć? Co zrobić?
- Przepraszam - powiedziałam tylko, starając się ukryć zawstydzenie za lekkim uśmiechem i spuszczając wzrok. - I dziękuje…
Dziękowałam mu za to, że z mojej gafy nie zrobił widowiska. Być może ktoś inny odpowiedziałby mi niezbyt miłym komentarzem, ale on mi odpowiedział udając, że nic wielkiego się nie wydarzyło. Byłam młodą dziewczyną, która mimo usilnych starań, aby nie popełnić żadnego błędu, nie mogła ustrzec się przed wszystkim.
W końcu uniosłam wzrok, gdy moje policzki przestały mnie aż tak bardzo palić. Spojrzałam na jego pusty kieliszek. Będzie chciał, aby dolano mu jeszcze, czy na tym zakończymy dzisiejsze spotkanie? Nie chciałam jeszcze kończyć, będę musiała wrócić do domu i dokładnie wszystko rodzicom opowiedzieć. A im dłużej o tym myślałam, tym bardziej pragnęłam, aby to dzisiejsze spotkanie było tylko moje i bym nie musiała się z nikim nim dzielić.
Uniosłam dłoń, aby sięgnąć nią po swój kieliszek, po czym wypiłam również swój ostatni łyk. Odstawiając naczynie z powrotem pożałowałam, że nie mam więcej. Być może, gdyby coś nam jeszcze zostało, zmusiłoby to nas, aby nasze spotkanie, które de facto z chwili na chwilę robiło się coraz milsze, nadal trwało. Chociaż może nie tu, pod wścibskim wzrokiem innych osób. Z chęcią przeniosłabym się z lordem w bardziej ustronne miejsce, gdzie on i ja moglibyśmy odpocząć od ciekawskich spojrzeń i móc ze sobą porozmawiać na spokojniej. Ale nie wypadało, nie było przy mnie żadnej innej dziewczyny, która mogłaby pełnić rolę mojej przyzwoitki, po za tym było to nasze pierwsze spotkanie i obawiam się, że nie byłoby to w dobrym stylu. A już w ogóle nabawilibyśmy się problemów, gdyby ktoś jakimś przypadkiem nas przyłapał. To pragnienie, póki co, musiało zostać jedynie pragnieniem, dopóki dopóty nie dostanę od niego list z zaproszeniem, na mniej oficjalne spotkanie.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pusty kieliszek wołał o więcej. Nie mógł jednak wziąć kolejnego, gdy w towarzystwie nie było innego mężczyzny. Na publicznym widoku, przebywając wraz z damą, nie wypadało mu brać następnej porcji alkoholu. Byłby powodem plotek świetnej zabawy z Victorią, skoro pozwolił sobie na więcej, a nic tak nie powstrzymywało go (bądź też zmuszało) od picia, jak chęć ochrony przed skandalem. Nawet w jego myślach wyglądało to absurdalnie, lecz dotychczas przynosiło oczekiwane skutki. Postępując dzisiaj w ten sam sposób, chronił nie tylko siebie, ale i ją. Roztaczał nad nią pierwsze czary, które później pozwolą mu zapewnić przyszłej żonie bezpieczeństwo. Byłoby dziwnym, gdyby nie uczynił tego wobec tak ważnej osoby w jego życiu. Choć nie ufał kobietom, potrafił grać w ich gierki. Tylko ze strony Victorii żadnej intrygi, jak dotąd, nie wykrył. Całkowita szczerość mogła ją pokonać w najmniej oczekiwanym momencie i w jego intencji leżało nauczenie jej sposobów ochrony.
Stanowczym ruchem dłoni odprawił kelnera gotowego uzupełnić zawartość pożądaną przez kieliszki, po czym skupił się bez granic na pannie Parkinson. To ona stanowiła główne zagrożenie, bowiem pozostali goście restauracji byli mu bardzo dobrze znani i wiedział, czego oczekiwać po ich zamroczonych alkoholem intencjach. Nie zamierzał jednak zdradzać się ze swoimi podejrzeniami. Nadal był pod wrażeniem jej osoby i stan ten najwyraźniej nie zamierzał ulec zmianie. Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż miał zobowiązania, którymi musiał się dzisiaj zająć. Żywił także nadzieję, iż to spotkanie nie rozejdzie się tak szybko i nie zostanie zamęczony pytaniami przez Tristana. Oczywiście wszystko to z troski o niego, skoro z Rosierem znał się tak długo Niemniej jednak próba wyjaśnienia mu tego, co utrzymywało Cassiusa w tak dobrym nastroju, będzie kolejnym wyzwaniem dzisiejszego dnia. Nie miał także zamiaru unikać wyjaśnień, choć rzucenie kilku wymijających słów z pewnością zasieje kolejne wątpliwości, a o zasianie niepewności w umysłach plotkarzy chodziło mu od samego początku. Sam w końcu nie był do końca przekonany o prawidłowości wydarzeń dzisiejszego dnia. Victoria ujęła go swą osobą wbrew wyznawanym przez niego zasadom i niewątpliwie on wywołał w niej podobne, być może nawet sprzeczne emocje. Na jej twarzy widział wszystko. Peszyła się, jakby po raz pierwszy miała styczność z mężczyzną na osobności. Czyżby ojciec zadbał, aby pozostała nieskazitelnie czysta w każdym calu swego jestestwa? Intrygujesz mnie, panno Parkinson,, uwolnił kolejną myśl, zerkając na nią spod przymrużonych powiek.
— Nic się nie stało — wymruczał tonem słyszalnym tylko dla niej, nie kryjąc resztki pozostałego w nim rozbawienia. Zaraz jednak powrócił do pełnej obojętności, podejmując pierwsze starania już dzisiaj. Przed samym sobą zobowiązywał się nauczyć Victorię tego, jak powinna się obchodzić z nim w towarzystwie innych. Na resztę przyjdzie odpowiednia pora, bowiem interesował się także tym, czym zajmowała się dotychczas; utkwił w jej obliczu zainteresowane, analizujące spojrzenie, jakby próbował odgadnąć pasje targające zmysły i dopiero teraz do jego nozdrzy dotarł subtelny zapach, którego nie potrafił zidentyfikować.
— Co tak pachnie? — spytał, nie spuszczając wzroku z Victorii, a im dłużej na nią patrzył, tym więcej woni wyczuwał wokół siebie, jakby obejmowała go w delikatnym uścisku zmuszającym do uległości. Choć doskonale wiedział, że nie mógłby sobie pozwolić na coś takiego wobec kobiety czy kogokolwiek innego, to na jego twarzy pojawił się przez moment wyraz spokoju, który gwałtownie został przecięty ostrzem okrutnych wspomnień. Czuł kwiaty. Nie znosił ich, odkąd tylko siostra przyprawiła mu koszmar jego życia. Jakakolwiek woń roślin przywoływała to jedno zdarzenie tak mocno, iż zacisnął palce wokół krawędzi blatu stołu i tylko cudem zdołał powstrzymać się od zniszczenia mebla. Zaraz też rzucił poważne spojrzenie w stronę Victorii przerażony, że dostrzegła tak gwałtowne zmiany w nim, napominając siebie, iż nie powinien serwować jej czegoś takiego już w dniu zapoznania.
— Wybacz — szepnął, uciekając spojrzeniem w bok, po czym schował dłoń pod stół, zaciskając palce na kolanie. Nie czuł nic poza chęcią ucieknięcia z restauracji. Wiedział przecież, że nie powinien zachwycać się nią tak bardzo. Zatem co podkusiło go, by to uczynić? Nie miał najmniejszego pojęcia, dlaczego to zrobił, lecz nie okazał tego, przybierając raz jeszcze zimną, niemalże lodowatą obojętność na twarz.
Stanowczym ruchem dłoni odprawił kelnera gotowego uzupełnić zawartość pożądaną przez kieliszki, po czym skupił się bez granic na pannie Parkinson. To ona stanowiła główne zagrożenie, bowiem pozostali goście restauracji byli mu bardzo dobrze znani i wiedział, czego oczekiwać po ich zamroczonych alkoholem intencjach. Nie zamierzał jednak zdradzać się ze swoimi podejrzeniami. Nadal był pod wrażeniem jej osoby i stan ten najwyraźniej nie zamierzał ulec zmianie. Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż miał zobowiązania, którymi musiał się dzisiaj zająć. Żywił także nadzieję, iż to spotkanie nie rozejdzie się tak szybko i nie zostanie zamęczony pytaniami przez Tristana. Oczywiście wszystko to z troski o niego, skoro z Rosierem znał się tak długo Niemniej jednak próba wyjaśnienia mu tego, co utrzymywało Cassiusa w tak dobrym nastroju, będzie kolejnym wyzwaniem dzisiejszego dnia. Nie miał także zamiaru unikać wyjaśnień, choć rzucenie kilku wymijających słów z pewnością zasieje kolejne wątpliwości, a o zasianie niepewności w umysłach plotkarzy chodziło mu od samego początku. Sam w końcu nie był do końca przekonany o prawidłowości wydarzeń dzisiejszego dnia. Victoria ujęła go swą osobą wbrew wyznawanym przez niego zasadom i niewątpliwie on wywołał w niej podobne, być może nawet sprzeczne emocje. Na jej twarzy widział wszystko. Peszyła się, jakby po raz pierwszy miała styczność z mężczyzną na osobności. Czyżby ojciec zadbał, aby pozostała nieskazitelnie czysta w każdym calu swego jestestwa? Intrygujesz mnie, panno Parkinson,, uwolnił kolejną myśl, zerkając na nią spod przymrużonych powiek.
— Nic się nie stało — wymruczał tonem słyszalnym tylko dla niej, nie kryjąc resztki pozostałego w nim rozbawienia. Zaraz jednak powrócił do pełnej obojętności, podejmując pierwsze starania już dzisiaj. Przed samym sobą zobowiązywał się nauczyć Victorię tego, jak powinna się obchodzić z nim w towarzystwie innych. Na resztę przyjdzie odpowiednia pora, bowiem interesował się także tym, czym zajmowała się dotychczas; utkwił w jej obliczu zainteresowane, analizujące spojrzenie, jakby próbował odgadnąć pasje targające zmysły i dopiero teraz do jego nozdrzy dotarł subtelny zapach, którego nie potrafił zidentyfikować.
— Co tak pachnie? — spytał, nie spuszczając wzroku z Victorii, a im dłużej na nią patrzył, tym więcej woni wyczuwał wokół siebie, jakby obejmowała go w delikatnym uścisku zmuszającym do uległości. Choć doskonale wiedział, że nie mógłby sobie pozwolić na coś takiego wobec kobiety czy kogokolwiek innego, to na jego twarzy pojawił się przez moment wyraz spokoju, który gwałtownie został przecięty ostrzem okrutnych wspomnień. Czuł kwiaty. Nie znosił ich, odkąd tylko siostra przyprawiła mu koszmar jego życia. Jakakolwiek woń roślin przywoływała to jedno zdarzenie tak mocno, iż zacisnął palce wokół krawędzi blatu stołu i tylko cudem zdołał powstrzymać się od zniszczenia mebla. Zaraz też rzucił poważne spojrzenie w stronę Victorii przerażony, że dostrzegła tak gwałtowne zmiany w nim, napominając siebie, iż nie powinien serwować jej czegoś takiego już w dniu zapoznania.
— Wybacz — szepnął, uciekając spojrzeniem w bok, po czym schował dłoń pod stół, zaciskając palce na kolanie. Nie czuł nic poza chęcią ucieknięcia z restauracji. Wiedział przecież, że nie powinien zachwycać się nią tak bardzo. Zatem co podkusiło go, by to uczynić? Nie miał najmniejszego pojęcia, dlaczego to zrobił, lecz nie okazał tego, przybierając raz jeszcze zimną, niemalże lodowatą obojętność na twarz.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jeśli obecność brata się nie liczyła, to nie, nigdy nie miałam okazji spędzić z obcym dla siebie mężczyzną tyle czasu samej. Zawsze ktoś z nami był, czy to ojciec, matka, przyjaciele lub przyzwoitka. Chociaż takie spotkania zdarzały się na tyle rzadko, że nawet nie byłam w stanie określić, kiedy takowe było ostatnio. Ojciec mi na nie nie pozwalał. Sama nie wiedziałam, czy stało się to moim atutem, czy niekoniecznie. Przynajmniej był pewien, że nie oddałam się obcemu mężczyźnie przed ślubem, ja za to teraz siedziałam z rumieńcami przed przyszłym narzeczonym, nie bardzo wiedząc jak się właściwie do niego odezwać. Nagle okazywało się, że lata wychowywania, nauki dobrych obyczajów stawała się niczym, w obliczu prawdziwego wyzwania. Oczywiście, było pomocne, ale nie wystarczyło. Brakowało mi doświadczenia. Ale skąd mogłam je nabyć?
Obserwowałam jak lord Nott odprawia kelnera, usilnie starając się uniknąć jego spojrzenia. Czułam jak mi się przygląda, pogrążony w zamyśleniu, a ja czułam się z tym niezwykle dziwnie. Miałam wrażenie, że gdybym mu się nie spodobała, mógłby pójść do swojego ojca, zaprotestować i na pewno by coś wymyślili, aby do ślubu nie doszło nie urażając tym samym rodu Parkinsonów. Dlatego chciałam wypaść jak najlepiej, dopadał mnie jednak stres i brak doświadczenia, przez które przed chwilą pięknie się wygłupiłam. Jak dobrze, że lord Nott był na tyle dobrze wychowanym, aby nie dać mi tego aż tak bardzo poczuć.
Jego słowa przyjęłam z ulgą, kiwając jeszcze lekko głową, przyjmując, to co powiedział, do wiadomości. Pozwoliłam mu prowadzić tę rozmowę, starałam się podążać ścieżką jaką mi wyznaczał i nie przekraczać granic, jakie narzucił, bo narzucał je, mniej lub bardziej świadomie. Czekałam na kolejny jego krok, gdy jego zadane pytanie kompletnie wybiło mnie z rytmu. Spojrzałam na niego zaskoczona, na początku nie wiedząc o co pyta. Skupiłam się, starając się wyczuć o co może mu chodzić. Jedyne co czułam, to zapach, który roztaczał się wokół mnie. Lekki, delikatny, kwiatowy, dokładnie fiołkowy. Mój ulubiony. Poczułam, jak dreszcze przeszły mi po plecach. Zauważył mój zapach, poczuł go, byłam niezwykle zdenerwowana nie wiedząc jak na nie zareaguje. Pochwali czy skrytykuje?
- Chodzi o moje perfumy, lordzie? - zapytałam niepewnie.
Przyjrzałam mu się uważnie. Widziałam, jak na jego twarzy maluje się spokój, który nagle zostaje dziwnie przerwany. W oczach pojawiła mu się złość? Poczułam, jak zatrząsł się stół, gdy mężczyzna zacisnął swoją pięść na blacie, a kiedy znów spojrzałam w jego oczy, widziałam już tylko przerażenie. I to przerażenie udzieliło się także i mi. Siedziałam wystraszona, nie wiedziałam co się stało i dlaczego tak mocno na to zareagował. Automatycznie odchyliłam się lekko do tyłu, bojąc się jego reakcji.
- Co się stało? - zapytałam szeptem, wystraszona.
Naprawdę nie rozumiałam. Najpierw zapytał o ten zapach, jedyne co czułam to moje perfumy, a wtedy on się tak dziwnie zachował. Czy moje perfumy tak na niego zadziałały? Nie podobały mu się? Ale, gdyby tylko o to chodziło, to przecież nie zachowałby się tak dziwacznie.
Przełknęłam ślinę, nadal uważnie go obserwując. Odwrócił swój wzrok. A ja nie wiedziałam co mogłabym zrobić. Czy miałam mu jakoś pomóc, wezwać kogoś, bo może źle się poczuł? Czy siedzieć cicho i czekać, aż da mi jakiś sygnał, że już wszystko jest w porządku? Zmartwiło mnie to, naprawdę mnie zmartwiło. Wyglądał bardzo agresywnie, ale… nie miałam zamiaru z nikim się tym dzielić. To co się wydarzyło powinno zostać między nami, pewnie nigdy nie miało w ogóle się wydarzyć i podświadomie to wiedziałam, bo dlaczego miałby spojrzeć na mnie taki przerażony?
- Lordzie…? - zapytałam.
Chciałam upewnić się, że już wszystko w porządku.
Obserwowałam jak lord Nott odprawia kelnera, usilnie starając się uniknąć jego spojrzenia. Czułam jak mi się przygląda, pogrążony w zamyśleniu, a ja czułam się z tym niezwykle dziwnie. Miałam wrażenie, że gdybym mu się nie spodobała, mógłby pójść do swojego ojca, zaprotestować i na pewno by coś wymyślili, aby do ślubu nie doszło nie urażając tym samym rodu Parkinsonów. Dlatego chciałam wypaść jak najlepiej, dopadał mnie jednak stres i brak doświadczenia, przez które przed chwilą pięknie się wygłupiłam. Jak dobrze, że lord Nott był na tyle dobrze wychowanym, aby nie dać mi tego aż tak bardzo poczuć.
Jego słowa przyjęłam z ulgą, kiwając jeszcze lekko głową, przyjmując, to co powiedział, do wiadomości. Pozwoliłam mu prowadzić tę rozmowę, starałam się podążać ścieżką jaką mi wyznaczał i nie przekraczać granic, jakie narzucił, bo narzucał je, mniej lub bardziej świadomie. Czekałam na kolejny jego krok, gdy jego zadane pytanie kompletnie wybiło mnie z rytmu. Spojrzałam na niego zaskoczona, na początku nie wiedząc o co pyta. Skupiłam się, starając się wyczuć o co może mu chodzić. Jedyne co czułam, to zapach, który roztaczał się wokół mnie. Lekki, delikatny, kwiatowy, dokładnie fiołkowy. Mój ulubiony. Poczułam, jak dreszcze przeszły mi po plecach. Zauważył mój zapach, poczuł go, byłam niezwykle zdenerwowana nie wiedząc jak na nie zareaguje. Pochwali czy skrytykuje?
- Chodzi o moje perfumy, lordzie? - zapytałam niepewnie.
Przyjrzałam mu się uważnie. Widziałam, jak na jego twarzy maluje się spokój, który nagle zostaje dziwnie przerwany. W oczach pojawiła mu się złość? Poczułam, jak zatrząsł się stół, gdy mężczyzna zacisnął swoją pięść na blacie, a kiedy znów spojrzałam w jego oczy, widziałam już tylko przerażenie. I to przerażenie udzieliło się także i mi. Siedziałam wystraszona, nie wiedziałam co się stało i dlaczego tak mocno na to zareagował. Automatycznie odchyliłam się lekko do tyłu, bojąc się jego reakcji.
- Co się stało? - zapytałam szeptem, wystraszona.
Naprawdę nie rozumiałam. Najpierw zapytał o ten zapach, jedyne co czułam to moje perfumy, a wtedy on się tak dziwnie zachował. Czy moje perfumy tak na niego zadziałały? Nie podobały mu się? Ale, gdyby tylko o to chodziło, to przecież nie zachowałby się tak dziwacznie.
Przełknęłam ślinę, nadal uważnie go obserwując. Odwrócił swój wzrok. A ja nie wiedziałam co mogłabym zrobić. Czy miałam mu jakoś pomóc, wezwać kogoś, bo może źle się poczuł? Czy siedzieć cicho i czekać, aż da mi jakiś sygnał, że już wszystko jest w porządku? Zmartwiło mnie to, naprawdę mnie zmartwiło. Wyglądał bardzo agresywnie, ale… nie miałam zamiaru z nikim się tym dzielić. To co się wydarzyło powinno zostać między nami, pewnie nigdy nie miało w ogóle się wydarzyć i podświadomie to wiedziałam, bo dlaczego miałby spojrzeć na mnie taki przerażony?
- Lordzie…? - zapytałam.
Chciałam upewnić się, że już wszystko w porządku.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego reakcja była nazbyt przesadzona. Być może, gdyby nic nie mówił, sytuację dałoby się załagodzić znacznie łatwiej, jednak nie posiadał możliwości zmiany tego, co już uczynił. Próba modyfikacji pamięci Victorii również nie wchodziła w rachubę. Tak subtelna magia wymagała spokoju i opanowania, których teraz mu brakowało i wyrządziłby jej jedynie niepotrzebną krzywdę. Z resztą pewnie już zdążyła uznać, iż perfumy nie podobały mu się, bowiem wątpił, aby zdawała sobie sprawę z ogromu cierpień, którym uległ w dzieciństwie. O wydarzeniach z Sherwood nie wiedział nikt poza najbliższymi. Ojciec wyprowadził go z lasu, doskonale wiedząc, co zrobiła pierworodna córka jego ukochanemu synowi. Matka nie poznała całej prawdy, lecz przez kilka dni, gdy nie chciał wychodzić z pokoju, przychodziła do niego i śpiewała do snu. Właśnie wtedy poświęcili mu razem znacznie więcej czasu, odpychając na bok młodocianą prowokatorkę wypadku, jednak on nie przykładał zbyt wielkiej wagi do tych wspomnień. Przez tyle lat skutecznie wypierał je z pamięci, nawet bezpiecznie poruszał się po lesie, ale właśnie dzisiaj wróciły do niego ze zdwojoną mocą, atakując niczym potężna klątwa. Nigdy wcześniej nie czuł się tak źle. Był dumny, że nigdy wcześniej nie miał problemów ze swoją traumą, lecz do tej pory nie poznał też żadnej kobiety, która posiadłaby nad nim taką moc. Czuł najczystsze przerażenie na myśl, iż mogła uczynić mu wszystko, gdyby wiedziała jak i kiedy wykorzystać swoje atuty. Nie wątpił, że mogła umieć wiele w dziedzinie eliksirów. Zapach unoszący się wokół niej, tak usilnie przywołujący złe wspomnienia, nasuwał na myśl spotkania u Slughorna. Może nieszczególnie przepadał za nim, lecz to dzięki niemu osiągnął dosyć wiele i był ciekaw, czy Victoria również miała szansę zyskać to samo. Wcześniej jednak musiał uporać się z resztkami paniki oraz strachu, by z wymuszonym spokojem spojrzeć na jej twarz.
— Należałaś do Klubu Ślimaka? — spytał cicho, starając się zignorować zmartwienie w oczach panny Parkinson. Nie chciał więcej myśleć o tym drobnym incydencie. Rozdrapywanie starych ran w jego przypadku mogło skończyć się przedwczesną śmiercią. Zbyt długo nie odwiedzał szpitala. Zdążył już zapomnieć sterylnego zapachu sal, powagi odbitej na ścianach i słów uzdrowiciela mówiącego, że będzie musiał na siebie uważać. Może nie powiedział dokładnie tego, lecz sens jego niemiłej perory taki właśnie był. Nosił w sobie skazę, która udowadniała szlacheckie korzenie rodziców, którą przekaże swoim potomkom, a przy odrobinie szczęścia nie pozwoli jej uzewnętrznić się.
— Należałaś do Klubu Ślimaka? — spytał cicho, starając się zignorować zmartwienie w oczach panny Parkinson. Nie chciał więcej myśleć o tym drobnym incydencie. Rozdrapywanie starych ran w jego przypadku mogło skończyć się przedwczesną śmiercią. Zbyt długo nie odwiedzał szpitala. Zdążył już zapomnieć sterylnego zapachu sal, powagi odbitej na ścianach i słów uzdrowiciela mówiącego, że będzie musiał na siebie uważać. Może nie powiedział dokładnie tego, lecz sens jego niemiłej perory taki właśnie był. Nosił w sobie skazę, która udowadniała szlacheckie korzenie rodziców, którą przekaże swoim potomkom, a przy odrobinie szczęścia nie pozwoli jej uzewnętrznić się.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Na żadne z moich pytań nie odpowiedział. A ja ciagle przyglądałam mu się z lekkim strachem ale i zainteresowaniem. Oczywiście, było mi niezwykle przykro, że tak zareagował na moje perfumy, chociaż nadal nie mogłam mieć pewności, że to na pewno one, jednak co by innego mógł wyczuć? Coś, czego ja nie czułam? Niemożliwe, miałam przecież znakomity węch. Mimo jednak tego smutku, byłam niezwykle ciekawa dlaczego ten akurat fiołkowy zapach, tak bardzo go… nie wiem. Wystraszył? Zezłościł? Sama nie wiedziałam jak powinnam to nazwać. Nie wróżyło to zbyt dobrze, jeśli będzie tak reagować na moje perfumy, to jakimi zapachami powinnam skraplać swe ciało? Uwielbiałam swoje kwiatowe wonie, czy zmusi mnie do zaprzestania ich używania?
Jego głos wyrwał mnie z zamyślenia. Zamrugałam kilkakrotnie, zastanawiając się nad istotą jego pytania. Co to miało wspólnego z moimi pytaniami i jego… atakiem? Na wspomnienie Klubu Ślimaka uśmiechnęłam się lekko. Wróciły cudowne wspomnienia, kiedy wraz z procesorem Slughornem siadaliśmy do stołu i jedliśmy pyszne lody z kryształowych pucharków. Na początku mężczyzna nie był do mnie przekonany, ciągle uważał, że tym jak wykonuje eliksiry, wysadzę w powietrze całą jego salę. Nigdy jednak nic takiego się nie wydarzyło, a on dostrzegając mój zapał i chęć do pracy, oraz, mimo że prawie nigdy nie robiłam eliksirów wedle przepisów uznał, że mam talent. Od tamtej pory niezwykle mi pomógł w rozwijaniu mojej pasji, a ja niezwykle przeżyłam jego śmierć. Okrutny zamach, którego do teraz nikt nie wyjaśnił.
Ministerstwo ociągało się w najmniej spodziewanych momentach. W takich, gdzie dla dobra innych ludzi, powinni się śpieszyć i jak najszybciej rozwiązać tak ważne kwestie, jak niespodziewana śmierć profesora z Hogwartu. Nigdy nie uwierzyłam w naturalną śmierć profesora, nadal czekając, aż zostanie podany prawdziwy powód jego odejścia.
- Tak, lordzie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - A lord?
Ciekawa byłam czy i Cassius miał ten zaszczyt uczęszczać do Klubu Ślimaka. Chociaż mogłam domyślać się, że tak. Ktoś taki jak on na pewno zasługiwał na miejsce w tym znakomitym klubie. Podczas nauki w Hogwarcie, należenie do tego elitarnego zgrupowania było niemalże marzeniem. Jedni pojawiali się tam ze względu na talent, na przykład ja, inni ze względu na charakter czy znanych rodziców, zajmujących wysokie stanowiska w Ministerstwie. Jeżeli więc profesor przyjął do klubu lorda Notta, to z jakiego powodu?
Nie uszło jednak mojej uwadze, że lord Nott próbował zmienić temat, odciągając mnie od jego “ataku”. Teraz nie chciał na ten temat rozmawiać, ale w przyszłości, jeśli będziemy już małżeństwem i coś takiego się powtórzy, to czy wtedy również będzie starał się zmienić, ot tak, po prostu, temat? Liczyłam na szczerość z jego strony, ale czy się przypadkiem nie przeliczyłam? Tego, niestety, dowiem się dopiero z biegiem czasu i w miarę poznawania go dokładnie.
Rozejrzałam się lekko po sali, ludzie nadal nam się przyglądali, ale widząc, że nie dzieje się między nami nic szczególnego, powoli chyba dawali sobie spokój, zerkając w naszą stronę tylko co jakiś czas. Mój wzrok padł również na zegarek, wiszący na ścianie. Minęła niemal godzina, odkąd mój ojciec nas pozostawił. Niemal godzina, a większość tego czasu przemilczeliśmy, zamieniając między sobą niewiele słów.
Utkwiłam w nim swoje spojrzenie, jeszcze raz uważnie mu się przyglądając. Nie widziałam już w jego oczach przerażenia, a na twarzy złości. Ciało również wydawało się bardziej rozluźnione. Czyżby mu przeszło? Czy to był jednorazowy atak, czy powinnam spodziewać się tego rodzaju zdarzeń częściej? Naprawdę nie wiedziałąm.
Jego głos wyrwał mnie z zamyślenia. Zamrugałam kilkakrotnie, zastanawiając się nad istotą jego pytania. Co to miało wspólnego z moimi pytaniami i jego… atakiem? Na wspomnienie Klubu Ślimaka uśmiechnęłam się lekko. Wróciły cudowne wspomnienia, kiedy wraz z procesorem Slughornem siadaliśmy do stołu i jedliśmy pyszne lody z kryształowych pucharków. Na początku mężczyzna nie był do mnie przekonany, ciągle uważał, że tym jak wykonuje eliksiry, wysadzę w powietrze całą jego salę. Nigdy jednak nic takiego się nie wydarzyło, a on dostrzegając mój zapał i chęć do pracy, oraz, mimo że prawie nigdy nie robiłam eliksirów wedle przepisów uznał, że mam talent. Od tamtej pory niezwykle mi pomógł w rozwijaniu mojej pasji, a ja niezwykle przeżyłam jego śmierć. Okrutny zamach, którego do teraz nikt nie wyjaśnił.
Ministerstwo ociągało się w najmniej spodziewanych momentach. W takich, gdzie dla dobra innych ludzi, powinni się śpieszyć i jak najszybciej rozwiązać tak ważne kwestie, jak niespodziewana śmierć profesora z Hogwartu. Nigdy nie uwierzyłam w naturalną śmierć profesora, nadal czekając, aż zostanie podany prawdziwy powód jego odejścia.
- Tak, lordzie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - A lord?
Ciekawa byłam czy i Cassius miał ten zaszczyt uczęszczać do Klubu Ślimaka. Chociaż mogłam domyślać się, że tak. Ktoś taki jak on na pewno zasługiwał na miejsce w tym znakomitym klubie. Podczas nauki w Hogwarcie, należenie do tego elitarnego zgrupowania było niemalże marzeniem. Jedni pojawiali się tam ze względu na talent, na przykład ja, inni ze względu na charakter czy znanych rodziców, zajmujących wysokie stanowiska w Ministerstwie. Jeżeli więc profesor przyjął do klubu lorda Notta, to z jakiego powodu?
Nie uszło jednak mojej uwadze, że lord Nott próbował zmienić temat, odciągając mnie od jego “ataku”. Teraz nie chciał na ten temat rozmawiać, ale w przyszłości, jeśli będziemy już małżeństwem i coś takiego się powtórzy, to czy wtedy również będzie starał się zmienić, ot tak, po prostu, temat? Liczyłam na szczerość z jego strony, ale czy się przypadkiem nie przeliczyłam? Tego, niestety, dowiem się dopiero z biegiem czasu i w miarę poznawania go dokładnie.
Rozejrzałam się lekko po sali, ludzie nadal nam się przyglądali, ale widząc, że nie dzieje się między nami nic szczególnego, powoli chyba dawali sobie spokój, zerkając w naszą stronę tylko co jakiś czas. Mój wzrok padł również na zegarek, wiszący na ścianie. Minęła niemal godzina, odkąd mój ojciec nas pozostawił. Niemal godzina, a większość tego czasu przemilczeliśmy, zamieniając między sobą niewiele słów.
Utkwiłam w nim swoje spojrzenie, jeszcze raz uważnie mu się przyglądając. Nie widziałam już w jego oczach przerażenia, a na twarzy złości. Ciało również wydawało się bardziej rozluźnione. Czyżby mu przeszło? Czy to był jednorazowy atak, czy powinnam spodziewać się tego rodzaju zdarzeń częściej? Naprawdę nie wiedziałąm.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Widział na jej twarzy zainteresowanie podszytem strachem, obawą. Zbyt wiele lat spędził w salonach, by nie móc z łatwością odkryć tego, co kryło się za towarzyskimi maskami obojętności. Choć na jej twarzy czegoś takiego nie potrafił znaleźć, wiedział, że powinna taką posiadać; choćby jedną dla całego świata. Dla niego, dla swojego przyszłego męża, mogła być naturalna, jeśli tylko miałaby taką ochotę. Jego maska była częścią niego i nie dało się jej tak łatwo zdjąć. Przylgnęła na stałe, zajmując miejsce twarzy. Wprawdzie niczym nie różniła się od tego, czym powinna być, jednak na pewno zniekształcała te kilka istotnych szczegółów, których nikt nie mógł poznać. Ale tak było dobrze. Dzięki temu miał tę odrobinę komfortu, który pozwalał mu swobodnie działać i myśleć. W tej masce był sobą.
Patrząc na nią obojętnie, uzyskał odpowiedź na zadane chwilę wcześniej pytanie. Nie pomylił się. Przeczucia okazały się prawdą. Była zdolna. Z pewnością umiała w dziedzinie eliksirów więcej od niego, choć dla Cassiusa były one formą rozrywki aniżeli prawdziwą pasją; ją skrywał na dnie świadomości, nie pozwalając jej wyjść na zewnątrz, tak samo jak wiele innych spraw, których nie mógł nikomu wyjawić i poniekąd wiązały się one z tak lubianym przez Victorię eliksirami. Niestety nie miało to nic wspólnego z zapachami, a ciężką chorobą, o której nie mógł jej powiedzieć. Zdradzenie się z traumą krwi byłoby jak odarcie do naga i pozostawienie na mrozie. Zbyt wiele wiązało się z tym jednym określeniem, by prawda o nim zawisła między nimi. Nie chciał znosić współczującego spojrzenia ani bezmyślnych słów będzie dobrze, skoro doskonale wiedział, że tak nie będzie. Podobną bajką uraczono go, kiedy przetrwał incydent na szóstym roku i skończył ze świadomością o chorobie. To nic, że wcześniej przejawiał wszystkie jej objawy. Dojrzewał w Hogwarcie pośród dziesiątek innych dzieci i mógł mieć drażliwy humor, czy różnego rodzaju osłabienia. Jednak po wkroczeniu w prawdziwe życie nie zamierzał pozwolić sobie na takie sytuacje. Zbyt dobrze w jego świadomości utkwiły wspomnienia, które wprawiły chorobotwórcze mechanizmy w ruch oraz równie mocno pamiętał wszystkie pojedyncze chwile, kiedy kończył jako wrak człowieka przez kolejnych kilka dni. Nie chciał, aby coś takiego przytrafiło się teraz. Cóż, sporo czasu poświęcał na niezwykle stresogenne zajęcia, poczynając od ponoszenia skutków samego Sabatu ciotki, lecz – póki co – choroba nie dawała o sobie znać. Z pewnością do wieczora sytuacja ulegnie zmianie i stanie się utrapieniem Tristana, ale będzie się starał dać z siebie wszystko, czego tylko wymoże na nim ich zadanie.
Zerkając na Victorię, uprzytomnił sobie, iż jeszcze nie udzielił odpowiedzi na zadane przez nią pytanie. Potraktowałby je jako jedno z tych retorycznych, choć dla niej takie na pewno nie było. Widział ten lekki uśmiech, gdy odpowiadała twierdząco. Sam również uczyniłby ten gest, ale ponowne unoszenie kącików warg w górę było ponad jego siły. Spotkanie twarzą w twarz tylko z przyszłą narzeczoną wymęczyło go niemiłosiernie i wiedział, że powoli nadchodził koniec, choć najwyraźniej celowo przedłużał panujące między nimi milczenie, skoro jeszcze nie odpowiedział na pytanie.
— Tak — wydusił cicho, przesuwając palcami dłoni po gardle. Zaschło mu w ustach, lecz odchrząknął cicho, pragnąc uzupełnić swoją wypowiedź.
— Również należałem do Klubu. Dzięki niemu poznałem kilku wyjątkowych towarzyszy.
Skinął lekko głową, oznajmiając tym samym... coś, co miało dać Victorii do zrozumienia, iż nie zamierzał dłużej drążyć tematu, jednocześnie nie chcąc wracać do poprzedniego. Podniósł się z krzesła, poprawiając elegancko skrojoną szatę i podszedł do panny Parkinson, odsuwając dla niej krzesełko, by mogła wstać. Nie musiał mówić, że spotkanie właśnie zostało zakończone i w dobrym tonie oraz jego szlacheckim zachowaniu leżało odprowadzenie jej pod drzwi posiadłości, w której mieszkała jeszcze przez kilka najbliższych miesięcy. Wmawiał sobie, że ciotka nie zaplanowała ślubu na przyszły tydzień, choć byłaby do tego zdolna. Brak zaręczynowego pierścionka na palcu Victorii nie stanowił problemu. Ciocia rozegrałaby tę partię idealnie, pomyślał, obracając kciukiem swój rodowy sygnet, po czym wskazał damie kierunek wyprawy.
— Pozwolisz, że skorzystamy z najbliższego kominka? — spytał szeptem, nachylając się ku niej, gdy już przeszli przez wejście do restauracji. Rachunkiem nie było co się przejmować. Nie był problemem.
| zt x2
Patrząc na nią obojętnie, uzyskał odpowiedź na zadane chwilę wcześniej pytanie. Nie pomylił się. Przeczucia okazały się prawdą. Była zdolna. Z pewnością umiała w dziedzinie eliksirów więcej od niego, choć dla Cassiusa były one formą rozrywki aniżeli prawdziwą pasją; ją skrywał na dnie świadomości, nie pozwalając jej wyjść na zewnątrz, tak samo jak wiele innych spraw, których nie mógł nikomu wyjawić i poniekąd wiązały się one z tak lubianym przez Victorię eliksirami. Niestety nie miało to nic wspólnego z zapachami, a ciężką chorobą, o której nie mógł jej powiedzieć. Zdradzenie się z traumą krwi byłoby jak odarcie do naga i pozostawienie na mrozie. Zbyt wiele wiązało się z tym jednym określeniem, by prawda o nim zawisła między nimi. Nie chciał znosić współczującego spojrzenia ani bezmyślnych słów będzie dobrze, skoro doskonale wiedział, że tak nie będzie. Podobną bajką uraczono go, kiedy przetrwał incydent na szóstym roku i skończył ze świadomością o chorobie. To nic, że wcześniej przejawiał wszystkie jej objawy. Dojrzewał w Hogwarcie pośród dziesiątek innych dzieci i mógł mieć drażliwy humor, czy różnego rodzaju osłabienia. Jednak po wkroczeniu w prawdziwe życie nie zamierzał pozwolić sobie na takie sytuacje. Zbyt dobrze w jego świadomości utkwiły wspomnienia, które wprawiły chorobotwórcze mechanizmy w ruch oraz równie mocno pamiętał wszystkie pojedyncze chwile, kiedy kończył jako wrak człowieka przez kolejnych kilka dni. Nie chciał, aby coś takiego przytrafiło się teraz. Cóż, sporo czasu poświęcał na niezwykle stresogenne zajęcia, poczynając od ponoszenia skutków samego Sabatu ciotki, lecz – póki co – choroba nie dawała o sobie znać. Z pewnością do wieczora sytuacja ulegnie zmianie i stanie się utrapieniem Tristana, ale będzie się starał dać z siebie wszystko, czego tylko wymoże na nim ich zadanie.
Zerkając na Victorię, uprzytomnił sobie, iż jeszcze nie udzielił odpowiedzi na zadane przez nią pytanie. Potraktowałby je jako jedno z tych retorycznych, choć dla niej takie na pewno nie było. Widział ten lekki uśmiech, gdy odpowiadała twierdząco. Sam również uczyniłby ten gest, ale ponowne unoszenie kącików warg w górę było ponad jego siły. Spotkanie twarzą w twarz tylko z przyszłą narzeczoną wymęczyło go niemiłosiernie i wiedział, że powoli nadchodził koniec, choć najwyraźniej celowo przedłużał panujące między nimi milczenie, skoro jeszcze nie odpowiedział na pytanie.
— Tak — wydusił cicho, przesuwając palcami dłoni po gardle. Zaschło mu w ustach, lecz odchrząknął cicho, pragnąc uzupełnić swoją wypowiedź.
— Również należałem do Klubu. Dzięki niemu poznałem kilku wyjątkowych towarzyszy.
Skinął lekko głową, oznajmiając tym samym... coś, co miało dać Victorii do zrozumienia, iż nie zamierzał dłużej drążyć tematu, jednocześnie nie chcąc wracać do poprzedniego. Podniósł się z krzesła, poprawiając elegancko skrojoną szatę i podszedł do panny Parkinson, odsuwając dla niej krzesełko, by mogła wstać. Nie musiał mówić, że spotkanie właśnie zostało zakończone i w dobrym tonie oraz jego szlacheckim zachowaniu leżało odprowadzenie jej pod drzwi posiadłości, w której mieszkała jeszcze przez kilka najbliższych miesięcy. Wmawiał sobie, że ciotka nie zaplanowała ślubu na przyszły tydzień, choć byłaby do tego zdolna. Brak zaręczynowego pierścionka na palcu Victorii nie stanowił problemu. Ciocia rozegrałaby tę partię idealnie, pomyślał, obracając kciukiem swój rodowy sygnet, po czym wskazał damie kierunek wyprawy.
— Pozwolisz, że skorzystamy z najbliższego kominka? — spytał szeptem, nachylając się ku niej, gdy już przeszli przez wejście do restauracji. Rachunkiem nie było co się przejmować. Nie był problemem.
| zt x2
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wszystkiego najlepszego. Dwudzieste ósme urodziny Cassiusa, jak każde poprzednie, świętowano z należytym szacunkiem dla solenizanta oraz naręczem stosownych prezentów i podarków symbolizujących kolejny rok przeżyty pośród zaproszonych gości. Bycie jednym z Nottów oznaczało nie mniej, nie więcej wyjątkowo udane przyjęcie. Właściwie nie było to nic nowego, czego nie doświadczyłby wcześniej, wszak bywał na dziesiątkach, jeśli nie setkach podobnych uroczystości i wszystkie, bez wyjątku przebiegały tak samo. Co więcej, taki dzień różnił się od pozostałych wyjątkowym, podniosłym nastrojem, którego dziś brakowało w Ashfield. Nie był dzieckiem. Już dawno wkroczył w świat dorosłych i doskonale zdawał sobie sprawę, że coś było na rzeczy, mimo usilnych starań najbliższych krewnych, by tego nie poczuł. Podejmując z nimi tę naiwną grę złudzeń, postawił pierwszy krok ku ziszczeniu się planów napisanych przez nestora oraz ciotkę Adalaide we własnej osobie. Nie wątpił ani przez chwilę, że to ona była prowokatorką detali zachowań, a nawet jego skrupulatnego schematu dnia. Nie pozwolono mu zjeść śniadania w sypialni. Skrzaty pilnowały Cassiusa na każdym kroku, kierując nim, uparcie ignorując nakazy i absurdalne prośby, by zostawiły go w spokoju. Nie minęła nawet siódma, gdy uczucie osaczenia osiągnęło swoje apogeum, ale – ku zdziwieniu wszystkich – nie wyładował frustracji na nikim. Ostentacyjnie trzasnął drzwiami gabinetu (do którego przecież nikt nie mógł wejść) i poprosił ulubionego skrzata o mocną herbatę zaprawioną rumem. Ciepło rozchodzące się z każdym wypijanym w pośpiechu łykiem nie przynosiło wystarczającego ukojenia, jednak było na tyle skuteczne, iż był w stanie kontynuować niezmienny od lat harmonogram dnia pracy. Obchodzenie urodzin nie mogło wpłynąć na jego obecność w Ministerstwie. Załatwianie sobie wolnego z powodu takiej okazji było absurdem, który nie powinien mieć miejsca w żadnym wypadku, chociaż Cassius i tak uważał, że w pewnych przypadkach nie dało się zajmować ministerialnymi obowiązkami. Ale urodziny nie wpisywały się w ten sposób rozumowania ani trochę.
Brnąc dalej, niekoniecznie nudny dzień w pracy zakończył się tuż przed piątą popołudniu o porze na tyle komfortowej, by zdążyć na podwieczorek. Którego tak naprawdę nie było. Gdy tylko wyszedł z kominka w salonie Ashfield Manor, został poddany niezbędnym zabiegom higienicznym w taki sposób, jakby sam nie potrafił tego dokonać. Doskonale rozumiał potrzebę nienagannego, co tu dużo mówić, perfekcyjnego zaprezentowania się pośród zaproszonych gości, ale przecież na przygotowania miał dostatecznie dużo czasu. Nie musiał prezentować się idealnie przed siódmą wieczór. To zawsze zaczynało się o siódmej i wątpił, by coś w tym roku uległo zmianie. Jego własne przygotowania stanowiły swoisty rytuał każdych urodzin, nim musiał zająć honorowe miejsce przy stole (co wcale nie oznaczało, że siedział u szczytu stołu) i teraz również nie zamierzał tego zmieniać. Uciekając z dala od wścibskich spojrzeń krewnych, drugi raz tego dnia wylądował w ostoi spokoju zwanej jego własnym gabinetem. Nie przebywał w nim długo, ledwie poczuł upływający czas, a zegar już wybijał ustaloną godzinę. Jak zatem znalazł się w Domu Mody Parkinsonów? Jak dotarł do restauracji, która dzisiejszego wieczora została zamknięta? Nie był w stanie wytłumaczyć rewelacji dziejących się wokół niego. Dzień stawał na głowie z powodu jego urodzin. Dobry żart, pomyślałby z przekąsem, przekraczając próg miejsca, w którym miało dojść do najważniejszego wydarzenia w tym miesiącu: zaręczyn z Victorią Parkinson.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mój dzisiejszy dzień stanął na głowie. Jak zawsze bez żadnych uprzedzeń, bez wcześniejszej rozmowy, miałam wstać i od razu być gotowa na to, co mnie dzisiaj czeka. Wstałam więc zadziwiająco wcześnie. Normalnie zeszłabym na śniadanie do jadalni, dzisiaj jednak podano mi śniadanie do łóżka. Ze swojej komnaty słyszałam, jak od rana w całym domu panował ogromny harmider. Skrzaty biegały po całej posiadłości, moja matka rozmawiała o doborze sukni, a ojciec przez pół dnia zachwalał Nottów, jakby nie wiadomo jak mu się przypodobali.
Od rana nie miałam chwili wytchnienia. Zaraz po śniadaniu poddali mnie wszystkim zabiegom pielęgnacyjnym, a trwało to tyle, że nie zdziwiłam się, gdy wychodząc z mojej prywatnej toalety, już dawno było po dwunastej. Nikt mi w tym czasie nie powiedział o co chodzi, ale też nie musiał. Nie bez powodu tak mnie dzisiaj wypieszczono. To był ten dzień, tak bardzo dla mnie i mojej rodziny ważny. A ja aż drżałam na samą myśl o zaręczynach i nie wiedziałam czy ze strachu czy ekscytacji.
Zabiegom jednak nie było końca, nie dano hulać moim myślom gdzieś w obłokach, ponieważ do mojego pokoju wpadła moja ciotka, która zabrała się za przygotowywanie moich włosów. Upięła je w piękny warkocz, który przechodził w luźny kok, z którego to, na moje plecy i ramiona, opadały małe kosmki włosów. Jak to stwierdziła moja ciocia “Jesteś młoda, więc uczesanie powinno dodawać ci uroku”. Zaraz za nią przyszła makijażystka z naszego rodzinnego Domu Mody, która delikatnym makijażem starała się podkreślić moją urodę. Lekko zaznaczone łagodnymi, beżowymi kolorami oczy, podkreślone rzęsy. Tu trochę różu na policzkach, tam szminka na ustach. Miałam wrażenie, że szykują mnie bardziej do ślubu, niż na zaręczyny. Skoro tak wielką wagę przykładały do mojego wyglądu, co to będzie, gdy przyjdzie ubrać mi białą suknię?
Jednak dzisiaj, zamiast sukni ślubnej, moja matka przyniosła mi coś innego. Paczka, zawinięta w ozdobny papier Domu Mody, jednak warto było zakręcić się w rodzinnym przedsiębiorstwie. A gdy ją założyłam, poczułam się jak księżniczka. Nie była bogata, powiedziałabym, że należała nawet bardziej do tych skromnych sukien. Długa, szmaragdowa, bo jakże by inaczej. Innego koloru nie akceptowałam. Dół prosty, góra zdobiona, w pasie gruby pas materiału, mający podkreślić moją talię. Ramiona oraz dekolt zabudowane, ale tylko i wyłącznie delikatną koronką i perełkami. Za to tył robił w tej sukni za ozdobę. Lekko odkryte plecy, odważne, jednak na tyle, na ile przystoi młodej damie. Do tego srebrna biżuteria, jeszcze kilka psiknięć ulubionymi perfumami i już zarzucali mi płaszcz na ramiona, każąc wychodzić.
Pod restauracją w Domu Mody Parkinsonów znaleźliśmy się chwilę później. Mój ojciec, jakże dla mnie dzisiejszego dnia miły, zajął się moim ubraniem wierzchnim, otworzył drzwi, a moim oczom ukazała się całkowicie pusta sala. Prawie, pusta sala, gdyż przy jednym ze stolików czekał już na mnie lord Nott. Moi rodzice nie zostali ze mną, nakazali mi jedynie podejść do niego, a sami po chwili oddalili się do innej sali, zostawiając mnie z tym wszystkim samą. Czułam się jak na pierwszym sabacie, gdy oczy wszystkich zwrócone były w moja stronę, mimo że teraz spoglądał na mnie tylko jeden mężczyzna. Czułam, jak żołądek skręca mi się ze zdenerwowania, jak gęsia skórka pojawia się na ciele z ekscytacji. Zrobiłam krok do przodu, unosząc wyżej brodę i wypychając pierś do przodu. Ruszyłam w jego kierunku spełnić swoją dzisiejszą powinność.
Od rana nie miałam chwili wytchnienia. Zaraz po śniadaniu poddali mnie wszystkim zabiegom pielęgnacyjnym, a trwało to tyle, że nie zdziwiłam się, gdy wychodząc z mojej prywatnej toalety, już dawno było po dwunastej. Nikt mi w tym czasie nie powiedział o co chodzi, ale też nie musiał. Nie bez powodu tak mnie dzisiaj wypieszczono. To był ten dzień, tak bardzo dla mnie i mojej rodziny ważny. A ja aż drżałam na samą myśl o zaręczynach i nie wiedziałam czy ze strachu czy ekscytacji.
Zabiegom jednak nie było końca, nie dano hulać moim myślom gdzieś w obłokach, ponieważ do mojego pokoju wpadła moja ciotka, która zabrała się za przygotowywanie moich włosów. Upięła je w piękny warkocz, który przechodził w luźny kok, z którego to, na moje plecy i ramiona, opadały małe kosmki włosów. Jak to stwierdziła moja ciocia “Jesteś młoda, więc uczesanie powinno dodawać ci uroku”. Zaraz za nią przyszła makijażystka z naszego rodzinnego Domu Mody, która delikatnym makijażem starała się podkreślić moją urodę. Lekko zaznaczone łagodnymi, beżowymi kolorami oczy, podkreślone rzęsy. Tu trochę różu na policzkach, tam szminka na ustach. Miałam wrażenie, że szykują mnie bardziej do ślubu, niż na zaręczyny. Skoro tak wielką wagę przykładały do mojego wyglądu, co to będzie, gdy przyjdzie ubrać mi białą suknię?
Jednak dzisiaj, zamiast sukni ślubnej, moja matka przyniosła mi coś innego. Paczka, zawinięta w ozdobny papier Domu Mody, jednak warto było zakręcić się w rodzinnym przedsiębiorstwie. A gdy ją założyłam, poczułam się jak księżniczka. Nie była bogata, powiedziałabym, że należała nawet bardziej do tych skromnych sukien. Długa, szmaragdowa, bo jakże by inaczej. Innego koloru nie akceptowałam. Dół prosty, góra zdobiona, w pasie gruby pas materiału, mający podkreślić moją talię. Ramiona oraz dekolt zabudowane, ale tylko i wyłącznie delikatną koronką i perełkami. Za to tył robił w tej sukni za ozdobę. Lekko odkryte plecy, odważne, jednak na tyle, na ile przystoi młodej damie. Do tego srebrna biżuteria, jeszcze kilka psiknięć ulubionymi perfumami i już zarzucali mi płaszcz na ramiona, każąc wychodzić.
Pod restauracją w Domu Mody Parkinsonów znaleźliśmy się chwilę później. Mój ojciec, jakże dla mnie dzisiejszego dnia miły, zajął się moim ubraniem wierzchnim, otworzył drzwi, a moim oczom ukazała się całkowicie pusta sala. Prawie, pusta sala, gdyż przy jednym ze stolików czekał już na mnie lord Nott. Moi rodzice nie zostali ze mną, nakazali mi jedynie podejść do niego, a sami po chwili oddalili się do innej sali, zostawiając mnie z tym wszystkim samą. Czułam się jak na pierwszym sabacie, gdy oczy wszystkich zwrócone były w moja stronę, mimo że teraz spoglądał na mnie tylko jeden mężczyzna. Czułam, jak żołądek skręca mi się ze zdenerwowania, jak gęsia skórka pojawia się na ciele z ekscytacji. Zrobiłam krok do przodu, unosząc wyżej brodę i wypychając pierś do przodu. Ruszyłam w jego kierunku spełnić swoją dzisiejszą powinność.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Poczuł dziwny ucisk w żołądku, gdy Victoria zjawiła się w sali. Nie miał pojęcia, jak długo na nią czekał; minąć mogło zaledwie kilka minut jak i równa godzina, z której upływu nie zdał sobie sprawy. Był do reszty pochłonięty zwieńczeniem uknutej zaledwie miesiąc temu intrygi, lecz nie przejmował się najdrobniejszymi detalami ustalanymi bez jego wiedzy i świadomości. Obserwował wybrankę, która zdaniem rodu najlepiej nadawała się na przyszłą żonę, z trudem powstrzymując zachwyt malujący się na twarzy. Niewątpliwie aprobował we własnej głowie to, co widział oraz to, czego dotychczas dowiedział się o pannie Parkinson. Wprawie nie było tego zbyt wiele, jednakże okazało się być wystarczające do zaspokojenia satysfakcji choćby i w najmniejszym stopniu. Rzecz jasna nie uzewnętrznił tego w żaden sposób. W otoczce powagi, chłodnej obojętności oraz beznamiętnej maski czekał przez moment, aż Victoria zbliżyła się do stolika na tyle, by etykieta nakazała wstanie z zajmowanego miejsca celem usadzenia jej w odpowiednim miejscu. Naturalnie czekało na nią eleganckie, pełne zawijasów w oparciu krzesełko po drugiej stronie Cassiusa; dokładnie naprzeciw niego. Pozwoliwszy jej zasiąść, dosłownie znikąd zjawił się kelner w drogiej liberii z maleńką tacą oraz butelką wytrawnego wina. Jego obecność dostrzegł zaledwie przez chwilę, nieco więcej uwagi poświęcając dwóm kopertom na srebrnej tacy. Obie zostały zaadresowane do nich i z pewnością kochana ciotka Adalaide maczała w tym palce. Nieznacznie poruszył barkami, imitując aprobowane przez Salon westchnienie, po czym zasiadł na miejscu, dokładnie w chwili, gdy kelner odszedł. — Bardzo ładna suknia — wymamrotał nieco przygaszonym tonem, starając się jednak brzmieć dostatecznie poważnie, jednocześnie rzucając krótkie spojrzenie w stronę kopert. Wahał się przez moment, nim postanowił chwycić za tacę, aby podsunąć ją w stronę Victorii. Widział jej imię wykaligrafowane eleganckim pismem na wierzchu drogiego papieru. Z resztą na drugiej widział własny przydomek, czy też bliżej znane nielicznym jego drugie imię. Prince, powtórzył w rytm ojcowskiego głosu, gdy chwalił go za postępowanie zgodne z zasadami i również złapał za swoją kopertę, lecz nie otworzył jej, a położył obok kieliszka wypełnionego winem, po którego nóżce przebiegł palcem, sycąc się głębokim odcieniem czerwieni w niemalże intymny świetle pustej restauracji. — Ty pierwsza — szepnął, układając dłonie po obu stronach naczyniach, znajdując w nim oparcie, z niemałym trudem powstrzymując nieodpartą chęć, by wychylić kieliszek jednym haustem.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czułam jak serce bije mi w piersi, coraz mocniej z każdym krokiem. Obserwowałam swego przyszłego, jeszcze, narzeczonego, jednak nie odczytałam z jego twarzy żadnych głębszych uczuć. Siedział spokojnie na krześle, wbijając we mnie wzrok, niemal tak samo mocno, jak ja w niego. Im bardziej się zbliżałam, tym bardziej czułam narastające we mnie zdenerwowanie, które absolutnie nie opadło gdy znalazłam się już przy stoliku. Ba, gdy odsuwał mi krzesło, abym zasiadła, odetchnęłam z ulgą, bo miałam wrażenie, że zaraz nogi odmówią mi posłuszeństwa. I tak były jak z waty.
Niemal nie zwróciłam uwagi na fakt pojawienia się kelnera, a może zwróciłam, ale wypadło mi to z głowy, gdy Cassius po raz pierwszy dzisiejszego wieczora zwrócił się w moją stronę. Słysząc komplement, nie powiem, żeby mnie to nie ucieszyło, bowiem niezwykle starałam się, aby dzisiejszego wieczoru wyglądać idealnie.
- Dziękuje, lordzie - odpowiedziałam tylko, ponieważ nie wypadało zostawić tego bez słowa.
Gdy zasiadł, podążyłam wzrokiem za jego spojrzeniem. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, że oprócz wina, na tacy znajdowały się również dwie koperty. Dwie koperty z bardzo drogiego papieru, na jednym było napisane moje imię, na drugim… Zacisnęłam mocniej usta, przez chwilę zastanawiając się nad znaczeniem imienia na drugiej kopercie, oczywiście szybko łącząc je z lordem Nottem. Bo do kogoż innego miałoby należeć? Spojrzałam na niego dopiero gdy stwierdził, że ja pierwsza otworzę swoją.
Powoli wyciągnęłam w jej stronę dłoń. Lady Nott była niezwykłą intrygantką, specjalnie stawiając przed nami wyzwania. Bo o ile ciekawsze było obserwować, jak zmagamy się z niepewnością i nową sytuacją, dając jej tym samym chwilę radochy i możliwości poczucia, że to ona tu rządzi i to ona stawia warunki.
Kopertę otworzyłam z szacunkiem, wyciągając ze środka liścik, który jednym ruchem rozłożyłam. Wzięłam głębszy wdech, nim zagłębiłam się w zgrabne pismo lady Nott. Zwróciła się do mnie w bardzo uprzejmy sposób, co niezwykle mi schlebiło. Nie był to list długi, składał się w trzech zdań. Pierwsze dwa to były gratulacje, wyraziła swój podziw nad moją osobą i szczere nadzieje, że wybrała (ha, nawet się z tym nie kryjąc) odpowiednią partnerkę dla swojego bratanka, by na samym końcu życzyć nam miło spędzonego wieczoru.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że jej list w stosunku do mnie miał bardziej formalny charakter, kierowała się pewnie tym, że niezbyt elegancko wyglądałoby to, gdyby na tacy znajdował się tylko jeden list, jedynie dla Cassiusa. Lady Nott zawsze dbała o takie szczegóły, małe niuanse, które dla jednych nie byłyby niczym ważnym, ale dla niej stanowiły całą otoczkę, która musiała być idealna.
Składając list, uniosłam głowę do góry, dając tym samym znak, że skończyłam czytać i lord Nott może teraz zająć się kopertą przeznaczoną specjalnie dla niego. Spoglądając na nią ponownie, zwój wzrok utkwiłam w tym słowie, a Książę pobrzmiewało mi przez chwilę w głowie.
Niemal nie zwróciłam uwagi na fakt pojawienia się kelnera, a może zwróciłam, ale wypadło mi to z głowy, gdy Cassius po raz pierwszy dzisiejszego wieczora zwrócił się w moją stronę. Słysząc komplement, nie powiem, żeby mnie to nie ucieszyło, bowiem niezwykle starałam się, aby dzisiejszego wieczoru wyglądać idealnie.
- Dziękuje, lordzie - odpowiedziałam tylko, ponieważ nie wypadało zostawić tego bez słowa.
Gdy zasiadł, podążyłam wzrokiem za jego spojrzeniem. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, że oprócz wina, na tacy znajdowały się również dwie koperty. Dwie koperty z bardzo drogiego papieru, na jednym było napisane moje imię, na drugim… Zacisnęłam mocniej usta, przez chwilę zastanawiając się nad znaczeniem imienia na drugiej kopercie, oczywiście szybko łącząc je z lordem Nottem. Bo do kogoż innego miałoby należeć? Spojrzałam na niego dopiero gdy stwierdził, że ja pierwsza otworzę swoją.
Powoli wyciągnęłam w jej stronę dłoń. Lady Nott była niezwykłą intrygantką, specjalnie stawiając przed nami wyzwania. Bo o ile ciekawsze było obserwować, jak zmagamy się z niepewnością i nową sytuacją, dając jej tym samym chwilę radochy i możliwości poczucia, że to ona tu rządzi i to ona stawia warunki.
Kopertę otworzyłam z szacunkiem, wyciągając ze środka liścik, który jednym ruchem rozłożyłam. Wzięłam głębszy wdech, nim zagłębiłam się w zgrabne pismo lady Nott. Zwróciła się do mnie w bardzo uprzejmy sposób, co niezwykle mi schlebiło. Nie był to list długi, składał się w trzech zdań. Pierwsze dwa to były gratulacje, wyraziła swój podziw nad moją osobą i szczere nadzieje, że wybrała (ha, nawet się z tym nie kryjąc) odpowiednią partnerkę dla swojego bratanka, by na samym końcu życzyć nam miło spędzonego wieczoru.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że jej list w stosunku do mnie miał bardziej formalny charakter, kierowała się pewnie tym, że niezbyt elegancko wyglądałoby to, gdyby na tacy znajdował się tylko jeden list, jedynie dla Cassiusa. Lady Nott zawsze dbała o takie szczegóły, małe niuanse, które dla jednych nie byłyby niczym ważnym, ale dla niej stanowiły całą otoczkę, która musiała być idealna.
Składając list, uniosłam głowę do góry, dając tym samym znak, że skończyłam czytać i lord Nott może teraz zająć się kopertą przeznaczoną specjalnie dla niego. Spoglądając na nią ponownie, zwój wzrok utkwiłam w tym słowie, a Książę pobrzmiewało mi przez chwilę w głowie.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Powodzenia. Dokładnie to jedno słowo zapisała ciocia Adalaide na eleganckim papierze listowym, gdy kciukiem zerwał rodową pieczęć odbitą w wosku i wyciągnął maleńki fragment ozdobiony głębokim odcieniem zielonego atramentu. Wertował spojrzeniem informację raz po raz, chłonąc ją w każdy znany sobie sposób. Nie chciał uszczknąć choćby najmniejszego szczegółu, wszak znał kochaną ciotkę nie od dziś i doskonale zdawał sobie sprawę z jej zamiłowania do prowadzenia towarzyskich gier wplątanych w różnorakie intrygi. Teraz nie miało to aż tak dużego znaczenia, jednak fakt ten wyrył się w jego świadomości wystarczająco mocno, aby pozostał zauważalny nawet w obliczu tak ważnych dla niego wydarzeń.
Sięgając po kieliszek wina, pozwolił sobie uszczknąć maleńki łyk. Dobrze wiedział, iż sprawa zapewnienia wszelkich formalności została przekazana w ręce ojca oraz lorda Parkinsona, zaś jemu przeznaczono kontynuowanie przyjemniejszej części tego spotkania. Wprawdzie nie był do końca przekonany, czy ofiarowywanie kobiecie zaręczynowego pierścionka, którego przecież przy sobie nie miał, należało do przyjemnych spraw. Dotychczasowe unikanie towarzystwa dam szlacheckiego dworu cenił sobie jako wyjątkowy czas poświęcony na rozwijanie znajomości z lordami mającymi do powiedzenia coś więcej aniżeli suche stwierdzenia zawarte w gazetach oraz na pogłębianie idei związanych z jego własnymi zainteresowaniami. O nich nie mógł powiedzieć Victorii ani słowa. Nie znał jej i wolał uniknąć ogromnej niezręczności, która z pewnością towarzyszyłaby wyznaniu o czarnoksięskich praktykach tudzież poznawaniu najskrytszych tajemnic zapisanych w niedostępnych dla każdego runach. Nie musiał robić absolutnie nic w kierunku bliższego zaznajamiania jej z tą częścią jego życia. W zupełności wystarczyłyby im rozmowy na bezpieczne tematy związane z codziennością. Albo wspólne planowanie ślubu. — Chciałbym wyrazić głębokie przekonanie, iż zdajesz sobie sprawę Victorio z powodu tego spotkania — zaczął cicho dość zaskakującym, może nawet nieco karcącym sformułowaniem, jakby podejrzewał pannę Parkinson o niedobór intelektu. — Byłbym również niezmiernie wdzięczny za zbędną tytulaturę. Nie ma tu nikogo, przy kim musielibyśmy zważać na tak dokładną etykietę. Oczywiście w żaden sposób nie umniejszy to nam godności, skoro mamy razem... żyć. — dokończył z małą pauzą obrazującą krępację tematem. I dla niego tematyka związana ze ślubnymi przygotowaniami była trudna. Mimo miesiąca czasu jeszcze nie oswoił się z wieściami na tyle, by traktować je jak poranną gazetę do filiżanki mocnej herbaty. Powoli jednak dążył do konsensu własnych myśli i emocji, stawiając coraz pewniejsze kroki w rzeczywistości wykreowanej przez ciotkę. Wierzył jej zapewnieniom i, jeśli uznała Victorię za stosowną partię dla niego, to nie widział najmniejszego sensu we wdawaniu się w bezpodstawne dyskusje. Mógł sprzeciwić się rodowym planom matrymonialnym i ściągnąć na siebie jej gniew, jak i również zjeść spokojną, może nawet miłą, kolację w towarzystwie Victorii, nałożyć pierścionek na palec oraz złożyć stosowne oświadczenie przed ojcem. Zawarcie narzeczeństwo (tego konkretnego w szczególności) wiązało się ze zbyt wielką biurokracją do złudzenia przypominającą ministerialne przebijanie się przez dziesiątki paragrafów wzajemnie się wykluczających; z tą różnicą jednak, że umowy pisane ręką ciotki nie zawierały dla niego żadnych prawnych haczyków.
Sięgając po kieliszek wina, pozwolił sobie uszczknąć maleńki łyk. Dobrze wiedział, iż sprawa zapewnienia wszelkich formalności została przekazana w ręce ojca oraz lorda Parkinsona, zaś jemu przeznaczono kontynuowanie przyjemniejszej części tego spotkania. Wprawdzie nie był do końca przekonany, czy ofiarowywanie kobiecie zaręczynowego pierścionka, którego przecież przy sobie nie miał, należało do przyjemnych spraw. Dotychczasowe unikanie towarzystwa dam szlacheckiego dworu cenił sobie jako wyjątkowy czas poświęcony na rozwijanie znajomości z lordami mającymi do powiedzenia coś więcej aniżeli suche stwierdzenia zawarte w gazetach oraz na pogłębianie idei związanych z jego własnymi zainteresowaniami. O nich nie mógł powiedzieć Victorii ani słowa. Nie znał jej i wolał uniknąć ogromnej niezręczności, która z pewnością towarzyszyłaby wyznaniu o czarnoksięskich praktykach tudzież poznawaniu najskrytszych tajemnic zapisanych w niedostępnych dla każdego runach. Nie musiał robić absolutnie nic w kierunku bliższego zaznajamiania jej z tą częścią jego życia. W zupełności wystarczyłyby im rozmowy na bezpieczne tematy związane z codziennością. Albo wspólne planowanie ślubu. — Chciałbym wyrazić głębokie przekonanie, iż zdajesz sobie sprawę Victorio z powodu tego spotkania — zaczął cicho dość zaskakującym, może nawet nieco karcącym sformułowaniem, jakby podejrzewał pannę Parkinson o niedobór intelektu. — Byłbym również niezmiernie wdzięczny za zbędną tytulaturę. Nie ma tu nikogo, przy kim musielibyśmy zważać na tak dokładną etykietę. Oczywiście w żaden sposób nie umniejszy to nam godności, skoro mamy razem... żyć. — dokończył z małą pauzą obrazującą krępację tematem. I dla niego tematyka związana ze ślubnymi przygotowaniami była trudna. Mimo miesiąca czasu jeszcze nie oswoił się z wieściami na tyle, by traktować je jak poranną gazetę do filiżanki mocnej herbaty. Powoli jednak dążył do konsensu własnych myśli i emocji, stawiając coraz pewniejsze kroki w rzeczywistości wykreowanej przez ciotkę. Wierzył jej zapewnieniom i, jeśli uznała Victorię za stosowną partię dla niego, to nie widział najmniejszego sensu we wdawaniu się w bezpodstawne dyskusje. Mógł sprzeciwić się rodowym planom matrymonialnym i ściągnąć na siebie jej gniew, jak i również zjeść spokojną, może nawet miłą, kolację w towarzystwie Victorii, nałożyć pierścionek na palec oraz złożyć stosowne oświadczenie przed ojcem. Zawarcie narzeczeństwo (tego konkretnego w szczególności) wiązało się ze zbyt wielką biurokracją do złudzenia przypominającą ministerialne przebijanie się przez dziesiątki paragrafów wzajemnie się wykluczających; z tą różnicą jednak, że umowy pisane ręką ciotki nie zawierały dla niego żadnych prawnych haczyków.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdy lord Nott spojrzał na swój list dałam mu chwilę czasu, aby mógł się z nim zapoznać. Nie wpatrywałam się więc w niego z zaciekawieniem, ze zdziwieniem natomiast zauważając, że czytał go dłużej niż ja. Co zresztą mogło być zrozumiałe, ponieważ list skierowany do niego, mógł być bardziej rozbudowany, niż te kilka formalnych słów, które były przeznaczone tylko dla mnie. Gdy skończył, pozwoliłam sobie na niego zerknąć. Wydawał się być taki spokojny, jakby fakt, że dzisiejszy wieczór był tak ważnym dniem, dniem naszych zaręczyn, absolutnie nie robił na nim wrażenia. Na mnie robił straszne, chociaż z ulgą zauważyłam, że powoli oswajałam się z nową sytuacją, a kołatanie serca nie było już tak dokuczliwe.
Nie sięgnęłam po kieliszek, nie mając póki co ochoty na maczanie ust w alkoholu. Moje myśli odpłynęły na chwilę w stronę pomieszczenia do którego poszli moi rodzice. Ja tutaj siedziałam, być może zaraz zjemy wspólny posiłek, zaczniemy rozmowę, a za solidnymi drzwiami trwała zapewne żywa dyskusja, omawiali ostatnie szczegóły umowy, posag, może datę ślubu?
Spojrzałam na lorda dopiero, gdy bezpośrednio zwrócił się do mojej osoby. Zacisnęłam usta, skupiając się na jego słowach, aby niczego nie przeoczyć. Jego pierwsze stwierdzenie było dość… oczywiste. Nie byłoby tej całej szopki, listów, rozmów rodziców, gdyby dzisiejszy wieczór nie był tym wieczorem, kiedy na moim palcu miał pojawić się zaręczynowy pierścionek. Mimo tego, że nadal znajdował się ten, otrzymany przeze mnie od matki.
- Oczywiście, że zdaję sobie z tego sprawę - odpowiedziałam równie cicho.
Pustość w tej wielkiej sali, obecność tylko mnie i lorda Notta, oraz gdzieś czającego się kelnera sprawiała, że cisza mnie lekko przytłaczała. Bałam się odpowiedzieć głośniej, żeby ta chwila nie została w jakikolwiek sposób zaburzona.
Kolejne słowa natomiast przyjęłam z pewną… ulgą. Naprawdę obawiałam się, że lord Nott nie zezwoli, abyśmy zwracali się do siebie w bardziej nieformalny sposób niż zazwyczaj. Było to niezwykle miłe i miałam wrażenie, jakbyśmy wchodzili na nowy etap, naszej krótkiej znajomości.
- Będzie mi niezwykle miło - odpowiedziałam uprzejmie.
To, że w naszym gronie mogliśmy zrezygnować ze zwracania się do siebie per lordzie czy lady, nie zwalniało nas z okazywania sobie należytego szacunku i o tym należało pamiętać. Wspomnienie o wspólnym życiu było dla mnie, póki co, nadal tak abstrakcyjnym stwierdzeniem, że jego prawdziwe znaczenie jeszcze do mnie nie docierało. Bądź co bądź byłam młodą panną, którą przez ostatnie dwa lata poświęcała się swojej pasji, nie myśląc o zamążpójściu. A gdy to w końcu na mnie spadło, otoczyłam się małą bańką. Niby wiedziałam, że to już, wiedziałam co mnie czeka, niby się z tym nawet pogodziłam, ale jednak… jednak nie było to jeszcze przeze mnie w stu procentach zaakceptowane. Nie potrafiłam sobie wyobrazić wspólnych kolacji, wspólnych rozmów i tego, że będę mogła czuć się przy nim swobodnie i bezpiecznie. Bo na pewno bezpieczeństwo zostanie mi zapewnione.
Spoglądałam na lorda Notta, znaczy… na Cassiusa, nie wychylając się z szeregu i pozwalając, aby to on, jako mężczyzna, poprowadził naszą rozmowę i skierował ją na odpowiednie tory. Nie czułam potrzeby, aby przejmować pałeczkę, nie była też w tym taka moja rola. Czekałam na jego dalsze słowa, decydując się jednak na to, aby upić łyk wina. Jakże zresztą dobrego.
Nie sięgnęłam po kieliszek, nie mając póki co ochoty na maczanie ust w alkoholu. Moje myśli odpłynęły na chwilę w stronę pomieszczenia do którego poszli moi rodzice. Ja tutaj siedziałam, być może zaraz zjemy wspólny posiłek, zaczniemy rozmowę, a za solidnymi drzwiami trwała zapewne żywa dyskusja, omawiali ostatnie szczegóły umowy, posag, może datę ślubu?
Spojrzałam na lorda dopiero, gdy bezpośrednio zwrócił się do mojej osoby. Zacisnęłam usta, skupiając się na jego słowach, aby niczego nie przeoczyć. Jego pierwsze stwierdzenie było dość… oczywiste. Nie byłoby tej całej szopki, listów, rozmów rodziców, gdyby dzisiejszy wieczór nie był tym wieczorem, kiedy na moim palcu miał pojawić się zaręczynowy pierścionek. Mimo tego, że nadal znajdował się ten, otrzymany przeze mnie od matki.
- Oczywiście, że zdaję sobie z tego sprawę - odpowiedziałam równie cicho.
Pustość w tej wielkiej sali, obecność tylko mnie i lorda Notta, oraz gdzieś czającego się kelnera sprawiała, że cisza mnie lekko przytłaczała. Bałam się odpowiedzieć głośniej, żeby ta chwila nie została w jakikolwiek sposób zaburzona.
Kolejne słowa natomiast przyjęłam z pewną… ulgą. Naprawdę obawiałam się, że lord Nott nie zezwoli, abyśmy zwracali się do siebie w bardziej nieformalny sposób niż zazwyczaj. Było to niezwykle miłe i miałam wrażenie, jakbyśmy wchodzili na nowy etap, naszej krótkiej znajomości.
- Będzie mi niezwykle miło - odpowiedziałam uprzejmie.
To, że w naszym gronie mogliśmy zrezygnować ze zwracania się do siebie per lordzie czy lady, nie zwalniało nas z okazywania sobie należytego szacunku i o tym należało pamiętać. Wspomnienie o wspólnym życiu było dla mnie, póki co, nadal tak abstrakcyjnym stwierdzeniem, że jego prawdziwe znaczenie jeszcze do mnie nie docierało. Bądź co bądź byłam młodą panną, którą przez ostatnie dwa lata poświęcała się swojej pasji, nie myśląc o zamążpójściu. A gdy to w końcu na mnie spadło, otoczyłam się małą bańką. Niby wiedziałam, że to już, wiedziałam co mnie czeka, niby się z tym nawet pogodziłam, ale jednak… jednak nie było to jeszcze przeze mnie w stu procentach zaakceptowane. Nie potrafiłam sobie wyobrazić wspólnych kolacji, wspólnych rozmów i tego, że będę mogła czuć się przy nim swobodnie i bezpiecznie. Bo na pewno bezpieczeństwo zostanie mi zapewnione.
Spoglądałam na lorda Notta, znaczy… na Cassiusa, nie wychylając się z szeregu i pozwalając, aby to on, jako mężczyzna, poprowadził naszą rozmowę i skierował ją na odpowiednie tory. Nie czułam potrzeby, aby przejmować pałeczkę, nie była też w tym taka moja rola. Czekałam na jego dalsze słowa, decydując się jednak na to, aby upić łyk wina. Jakże zresztą dobrego.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Restauracja z tarasem
Szybka odpowiedź