Stoliki na uboczu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stoliki na uboczu
Stoliki w Dziurawym Kotle dzieliły się na te, których goście pławili się w słońcu przebijającym się z trudem przez zabrudzone szyby, na te, które stojąc w centrum sali stanowiły serce pubu, na te, które kusiły ciepłem kominka, a także na te, które ukryte przed wścibskimi oczami stały sobie spokojnie w kątach kanciastego pomieszczenia. Wysokie, miękkie fotele tak różne od drewnianych krzeseł zapewniały komfort, a obecność podtrzymujących strop belek i prowadzących na piętro schodów dodatkowo osłaniała siedzących przy owych stolikach ludzi, gwarantując prywatność. I święty spokój.
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, gargulki, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 1 raz
Nikt nie powiedział, że grał fair, a przy okazji dzięki temu mogła zakwalifikować jaśniepana Mulcibera do pewnej kategorii ludzi, do których poniekąd i ona należała jedną stopą. Tym co zaprezentował z pewnością nie powiedziałaby o nim, że chroni jakiegokolwiek porządku i ludzi, ani tym bardziej nie stoi na czele moralności wszelakiej. Uśmiechnęła się do niego uśmiechem pełnym uroku, zaciekawienia i jednocześnie lekkiej złośliwości, ale nie skomentowała już tych słów. Nie miała ochoty wdawać się z nim w dyskusję, po której albo by wyszła cało albo tym razem sam postanowiłby ją uderzyć, zamiast wykorzystywać do tego ledwo stojącego na nogach człowieka. Chociaż w tej kwestii - bicia kobiet - miała niewiele do powiedzenia, traktując to jak coś względnie normalnego. Przez całe życie była tego ofiarą, dlatego w tym momencie gdyby ktoś podniósł na nią rękę to nadstawiłaby drugi policzek. O ile wcześniej nie wymierzyła w tego kogoś pacyfikującym zaklęciem w przypływie chwili.
- Jutro? - uniosła brwi, przyglądając mu się przez moment uważniej niż dotychczas. Łapała ludzi za słówka, dlatego nie mogła pominąć tego małego detalu, jakim było spotkanie "jutro". Nie dopowiadała sobie oczywiście niczego, szczerze powątpiewając w to, że spotkają się ponownie.
A spotkali się ponownie może nie jutro a niecałe pięć minut później, kiedy Aria zmuszona swoją nerwicą natręctw sprawdziła czy wszystko ze sobą zabrała. Brak notesu początkowo przyprawił ją o palpitację serca, szybko jednak doszła do wniosku, że miała go ze sobą jeszcze przy wyjściu, więc nie mógł zaginąć.
- Nieładnie czytać cudzą własność - odezwała się raptem, kolejny raz stając naprzeciwko znacznie wyższego od niej mężczyzny. Miała go prosić o zwrot swojej prywatnej rzeczy? O losie. Chciała tylko wrócić do Rudery bez zbędnych atrakcji po drodze. - Ładnie proszę - wystawiła w jego stronę dłoń, wlepiając na przemian w notes a twarz Ramseya sarnie oczęta.
- Jutro? - uniosła brwi, przyglądając mu się przez moment uważniej niż dotychczas. Łapała ludzi za słówka, dlatego nie mogła pominąć tego małego detalu, jakim było spotkanie "jutro". Nie dopowiadała sobie oczywiście niczego, szczerze powątpiewając w to, że spotkają się ponownie.
A spotkali się ponownie może nie jutro a niecałe pięć minut później, kiedy Aria zmuszona swoją nerwicą natręctw sprawdziła czy wszystko ze sobą zabrała. Brak notesu początkowo przyprawił ją o palpitację serca, szybko jednak doszła do wniosku, że miała go ze sobą jeszcze przy wyjściu, więc nie mógł zaginąć.
- Nieładnie czytać cudzą własność - odezwała się raptem, kolejny raz stając naprzeciwko znacznie wyższego od niej mężczyzny. Miała go prosić o zwrot swojej prywatnej rzeczy? O losie. Chciała tylko wrócić do Rudery bez zbędnych atrakcji po drodze. - Ładnie proszę - wystawiła w jego stronę dłoń, wlepiając na przemian w notes a twarz Ramseya sarnie oczęta.
Gość
Gość
Był przekonany, że wieczór jest stracony, a on zmarnował sporo czasu na to, by stawić się na spotkanie, w którym ktoś wystawił go do wiatru. Nie lubił tego, ale nie czuł się rozdrażniony ignorancją, z jaką się zderzył. Na każdego przychodziła odpowiednia pora, więc i on będzie mógł zakosztować słodkiej zemsty, kiedy nadejdzie właściwy czas. Choć nie zdarzało się to często, było wręcz rzadkością, za każdym razem obiecywał sobie, iż będzie delektował się jej smakiem, ssąc każdą sekundę bólu i cierpienia jak najdroższą landrynkę, by dobrze zapamiętać jej smak. Bezowocny wieczór miał mu być jednak wynagrodzony, a przynajmniej taką miał nadzieję, kiedy w jego ręce wpadł dziennik pełen skarbów. Gdyby jego zawartość nie była interesująca i przeznaczona wyłącznie dla jednej pary oczu nie byłoby powodu, by ukrywać zapiski niewidzialnym atramentem, a odszyfrowanie treści wydawało mu się łatwiejsze niż odnalezienie sensu w księdze, którą wręczyła mu przypadkiem inna niewiasta. Jeśli jego zamiłowanie do ksiąg było tak widoczne, a on wyglądał na osadzonego w zwojach i zapiskach teoretyka, mógł jedynie czuć posmak satysfakcji — miał do zaoferowania trochę więcej niż sucha teoria.
— Mówię niewyraźnie? — Miał nienaganną dykcję, której nie zbrudził słabo znany francuski i pasjonujący go coraz silniej rosyjski. Uniósł brwi wysoko, lecz wyraz zachował w sobie więcej teatralnego cynizmu niż szczerego zdumienia. Wiedział, że dobrze go usłyszała, nie lubił się powtarzać. W gruncie rzeczy nie zamierzał się z nią wcale spotkać, a jeśli przyszłoby mu to spontanicznie do głowy to uczyniłby to w innym celu niż poświadczył, choć miało to coś wspólnego ze zrzucaniem ubrań. Bawiło go jednak jej zaskoczenie, a jeszcze bardziej buta i błyszcząca w jej wielkich oczach agresja, którą próbowała ukryć pod maską niewinnego dziewczęcia.
Z niewinnością miała tyle wspólnego, co Puszek Pigmejski z Albionem Czarnookim.
Zamknął notes i uniósł go w górę na taką wysokość, by nie mogła w nagłym przypływie energii go dostać. Poruszył nim, jak grzechotką i cofnął się, jednocześnie opuszczając rękę z jej własnością wzdłuż ciała.
— Niczego nie czytam, w środku nic nie ma— zauważył trafnie, choć perfidny uśmiech wpełzł mu na usta. — Poza tym znalazłem to, nie jest podpisane, wiec zdaje się, że teraz należy do mnie.— Ciekawe jak zamierzała mu udowodnić, że jest inaczej. A może odebrać siłą, sposobem? Cokolwiek chciała zrobić w jego oczach była na straconej pozycji. Mogła jedynie błagać i liczyć na to, że okaże się dostatecznie znudzony tym wieczorem, że odda jej notatnik z braku chęci sprawdzenia jej dziewczyńskich zapisków. A może nie był wcale cenny i odpuści?
— Mówię niewyraźnie? — Miał nienaganną dykcję, której nie zbrudził słabo znany francuski i pasjonujący go coraz silniej rosyjski. Uniósł brwi wysoko, lecz wyraz zachował w sobie więcej teatralnego cynizmu niż szczerego zdumienia. Wiedział, że dobrze go usłyszała, nie lubił się powtarzać. W gruncie rzeczy nie zamierzał się z nią wcale spotkać, a jeśli przyszłoby mu to spontanicznie do głowy to uczyniłby to w innym celu niż poświadczył, choć miało to coś wspólnego ze zrzucaniem ubrań. Bawiło go jednak jej zaskoczenie, a jeszcze bardziej buta i błyszcząca w jej wielkich oczach agresja, którą próbowała ukryć pod maską niewinnego dziewczęcia.
Z niewinnością miała tyle wspólnego, co Puszek Pigmejski z Albionem Czarnookim.
Zamknął notes i uniósł go w górę na taką wysokość, by nie mogła w nagłym przypływie energii go dostać. Poruszył nim, jak grzechotką i cofnął się, jednocześnie opuszczając rękę z jej własnością wzdłuż ciała.
— Niczego nie czytam, w środku nic nie ma— zauważył trafnie, choć perfidny uśmiech wpełzł mu na usta. — Poza tym znalazłem to, nie jest podpisane, wiec zdaje się, że teraz należy do mnie.— Ciekawe jak zamierzała mu udowodnić, że jest inaczej. A może odebrać siłą, sposobem? Cokolwiek chciała zrobić w jego oczach była na straconej pozycji. Mogła jedynie błagać i liczyć na to, że okaże się dostatecznie znudzony tym wieczorem, że odda jej notatnik z braku chęci sprawdzenia jej dziewczyńskich zapisków. A może nie był wcale cenny i odpuści?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Zadała mu przecież retoryczne pytanie, więc nie zrozumiała czemu właściwie jej odpowiedział. Jednak nie skomentowała tego unosząc mimowolnie jedną z brwi. Zdziwiła się też tym przekomarzaniem - w końcu, po co mu był pusty notes? Właściwie, nie tak do końca pusty, bo kilka stron było zapisanych ot, zwykłymi przepisami, bez niespodzianek, co też zamierzała mu pokazać. I zrobiłaby to, gdyby nagle nie uniósł ręki tak wysoko, że ledwo co zadarła głowę bez nadwyrężenia karku.
- Okładka wewnątrz ma inicjały, a strony w środku są zapisane - poinformowała spokojnie wciąż stojąc przed Mulciberem. Nie wykonała jednak żadnego zbędnego ruchu mając dalej głupią nadzieję na to, że dobrowolnie odda jej własność.
- I tak wyrzucisz go zaraz do śmieci. Szkoda czasu - przewidując jedną z ewentualnych historii grubego notesu, wyciągnęła rękę przed siebie, jednocześnie przybliżając się o niecałe pół metra. Dłoń zacisnęła na drugim końcu oprawy, patrząc na mężczyznę z coraz bardziej znużonym wyrazem twarzy. Zresztą, nie była nawet pewna czy dobrze zrobiła podchodząc tak blisko niego, ale tym planowała pomartwić się później. Póki co chciała odzyskać starą pamiątkę.
- Lubisz jak ktoś prosi, co? - o ile wcześniej w pubie była zuchwała i kontrowersyjna, tak teraz było jej do tego daleko. Postanowiła powalczyć spokojem, którego resztki jeszcze w sobie miała, jednak patrząc na jak ciężkiego towarzysza wpadła - prędko ją opuszczą. Z drugiej strony to właśnie ten twardy charakter zaciekawił ją na tyle, że jeszcze tutaj stała. Masochistka w pełnej krasie.
- Okładka wewnątrz ma inicjały, a strony w środku są zapisane - poinformowała spokojnie wciąż stojąc przed Mulciberem. Nie wykonała jednak żadnego zbędnego ruchu mając dalej głupią nadzieję na to, że dobrowolnie odda jej własność.
- I tak wyrzucisz go zaraz do śmieci. Szkoda czasu - przewidując jedną z ewentualnych historii grubego notesu, wyciągnęła rękę przed siebie, jednocześnie przybliżając się o niecałe pół metra. Dłoń zacisnęła na drugim końcu oprawy, patrząc na mężczyznę z coraz bardziej znużonym wyrazem twarzy. Zresztą, nie była nawet pewna czy dobrze zrobiła podchodząc tak blisko niego, ale tym planowała pomartwić się później. Póki co chciała odzyskać starą pamiątkę.
- Lubisz jak ktoś prosi, co? - o ile wcześniej w pubie była zuchwała i kontrowersyjna, tak teraz było jej do tego daleko. Postanowiła powalczyć spokojem, którego resztki jeszcze w sobie miała, jednak patrząc na jak ciężkiego towarzysza wpadła - prędko ją opuszczą. Z drugiej strony to właśnie ten twardy charakter zaciekawił ją na tyle, że jeszcze tutaj stała. Masochistka w pełnej krasie.
Gość
Gość
Zgubiony przez nią notatnik mógł być pamiętnikiem, pełnym bzdurnych plotek, dziewczyńskich melodramatów, które musiały być uwolnione i przelane na papier w ramach duchowej kuracji oczyszczającej. Miał jednak nadzieję, że się mylił, a jego ukryta dzięki czarodziejskiemu tuszowi zawartość okaże się cenna, zajmująca i interesująca. Ludzie nie chowali przed światem tego, co w ich mniemaniu nie było cenne. Wszystko zależało od tego, jakimi wartościami kierowała się owa kobieta i jakie tajemnice skrywała na tych kilkudziesięciu pozornie pustych stronach. Miał przeczucie, że z tych kilku zapisanych i utajnionych stronic dowie się o niej o wiele więcej.
Nie poruszył się, choć ledwie powstrzymał przed lekceważącym wzruszeniem ramionami, gdy chwyciła brzeg swej zguby. To nie miało żadnego znaczenia. Jej własność została utracona i znalazła się w jego posiadaniu, a on nie miał żadnego powodu, by to oddać; nie miał w sobie nawet na tyle dobrej woli wobec niej, aby sprawić jej przyjemność, która nic go nie kosztowała. Nawet jeśli notatnik był bezwartościowy, był gotów go zabrać ze sobą z czystej przekory, myśląc tylko o tym, że pozbawił ją czegoś mniej lub bardziej istotnego. Pozbawił. Czegoś. Czegokolwiek.
— Może — odparł w końcu chłodno; tak samo chłodna i pozbawiona wyrazu była jego twarz, gdy na nią patrzył. Szare tęczówki nie odznaczały się od ciemnych źrenic zbyt mocno, tym bardziej, że otaczał ich głównie mrok. Stał prosto i nieruchomo, póki cienki płaszcz nie zaszeleścił cicho targnięty lekkim powiewem zimnego, wiosennego wiatru.
— Oczywiście. Ty nie? — spytał, udając zdziwienie, jakby nie pojmował, że mogła być kompletnie inna. Uniesiona lewa brew świadczyła o niecierpliwym wyczekiwaniu na jej prośby, błagania, przy okazji licząc, że wykaże się niemałą kreatywnością. Dostrzegając w niej brak zaangażowania w sprawę, pochylił się w jej kierunku, jednocześnie wyciągając z jej drobnej dłoni; takiej która mógł złamać swym silniejszym uściskiemi; notatnik. — Życzę udanego wieczoru — powtórzył swe słowa sprzed dłuższej chwili, nim cofnął się o krok. Obdarzył ją na koniec szelmowskim uśmiechem, a oczach błysnęło coś zdradzieckiego, nim rozmył się w kłębach gęstego, czarnego jak smoła dymu, który gwałtownie wzniósł się w górę i zniknął w ciemniejących z każdą chwilą chumarch.
| zt
Nie poruszył się, choć ledwie powstrzymał przed lekceważącym wzruszeniem ramionami, gdy chwyciła brzeg swej zguby. To nie miało żadnego znaczenia. Jej własność została utracona i znalazła się w jego posiadaniu, a on nie miał żadnego powodu, by to oddać; nie miał w sobie nawet na tyle dobrej woli wobec niej, aby sprawić jej przyjemność, która nic go nie kosztowała. Nawet jeśli notatnik był bezwartościowy, był gotów go zabrać ze sobą z czystej przekory, myśląc tylko o tym, że pozbawił ją czegoś mniej lub bardziej istotnego. Pozbawił. Czegoś. Czegokolwiek.
— Może — odparł w końcu chłodno; tak samo chłodna i pozbawiona wyrazu była jego twarz, gdy na nią patrzył. Szare tęczówki nie odznaczały się od ciemnych źrenic zbyt mocno, tym bardziej, że otaczał ich głównie mrok. Stał prosto i nieruchomo, póki cienki płaszcz nie zaszeleścił cicho targnięty lekkim powiewem zimnego, wiosennego wiatru.
— Oczywiście. Ty nie? — spytał, udając zdziwienie, jakby nie pojmował, że mogła być kompletnie inna. Uniesiona lewa brew świadczyła o niecierpliwym wyczekiwaniu na jej prośby, błagania, przy okazji licząc, że wykaże się niemałą kreatywnością. Dostrzegając w niej brak zaangażowania w sprawę, pochylił się w jej kierunku, jednocześnie wyciągając z jej drobnej dłoni; takiej która mógł złamać swym silniejszym uściskiemi; notatnik. — Życzę udanego wieczoru — powtórzył swe słowa sprzed dłuższej chwili, nim cofnął się o krok. Obdarzył ją na koniec szelmowskim uśmiechem, a oczach błysnęło coś zdradzieckiego, nim rozmył się w kłębach gęstego, czarnego jak smoła dymu, który gwałtownie wzniósł się w górę i zniknął w ciemniejących z każdą chwilą chumarch.
| zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Jasna cholera. Nie wiedziała co zrobić i jak właściwie ma z nim rozmawiać. Mogła próbować siłą, chociaż porównując klasy wagowe ona była w tej dużo poniżej. Zresztą, domyślała się, że Ramsey byłby zdolny nawet do potraktowania jej zaklęciem, gdyby tylko spróbowała czegokolwiek. Wiedziała, że jest na przegranej pozycji, a to nie było pocieszające. Zabrał jej pamiątkę; jej cenną rzecz, w dodatku taką, która mogła jej zaszkodzić. Bo kto normalny spisywał przepisy na trucizny między innymi przepisami? Chyba tylko ktoś tak nierozważny, jak Walijka. Po szybkiej kalkulacji doszła do wniosku, że szansa na ich ponowne spotkanie jest bliska absolutnemu minimum i jedynie ironia losu skrzyżowałaby ich drogi ponownie.
Ach, gdyby tylko wiedziała, że Mulciber był kuzynem jej dobrej znajomej i dobrym znajomym osoby, która potrzebowała od niej trucizny... odsunęła się, bez walki i słowa patrząc jak Ramsey znika, a następnie po fali złości i przekleństw podzieliła jego los. Musiała przemyśleć co teraz zrobić.
zt
Ach, gdyby tylko wiedziała, że Mulciber był kuzynem jej dobrej znajomej i dobrym znajomym osoby, która potrzebowała od niej trucizny... odsunęła się, bez walki i słowa patrząc jak Ramsey znika, a następnie po fali złości i przekleństw podzieliła jego los. Musiała przemyśleć co teraz zrobić.
zt
Gość
Gość
| 06.05
Początek maja nie był dla Sophii zbyt dobry. Jakby było mało problemów ostatnich miesięcy, takich jak tragiczna utrata rodziców czy liczne nieprzyjemne wydarzenia, z którymi borykała się w pracy aurora, przełom miesięcy przyniósł kolejne nieszczęścia: jej brat prawie zginął w podejrzanym pożarze na Nokturnie i obecnie znajdował się w Mungu, a zaledwie kilkanaście godzin później w całym kraju doszło do tajemniczego wybuchu anomalii. Do tego dochodziły zawirowania w ministerstwie, w którym zapanował istny chaos, choć anomalie miały przynajmniej jeden dobry skutek – cofnięto odrażające decyzje wydane w końcówce kwietnia. I choć minione spotkanie Zakonu Feniksa przyniosło odpowiedzi na część wątpliwości, wciąż była pełna niepokoju odnośnie tego, co się działo i co jeszcze mogło się wydarzyć. Gdy nastały anomalie, akurat była w Mungu, ale nie ominęła jej niespodziewana aportacja, która rzuciła ją w zupełnie inne miejsce. Szczęśliwie trafiła z powrotem na oddział i poskładano ją, a parę dni temu wreszcie mogła wyjść i bardzo szybko wróciła do pracy. Chciała być potrzebna i czuć, że robi coś konkretnego, chociaż przy tylu niewiadomych i przy anomaliach komplikujących nawet tak naturalne i oczywiste dla czarodziejów sprawy, jak rzucanie zaklęć, nie było łatwo. Ale musiała sobie poradzić z tym wszystkim. Choć tak młoda, musiała być silna, nawet jeśli ostatnie miesiące często wystawiały ją na próbę, zrzucając na jej barki kolejne problemy, którym musiała stawić czoła.
Tego dnia po pracy znowu pojawiła się w Mungu, próbując dostać się do brata oraz dowiedzieć się czegoś więcej o jego aktualnym stanie. Choć największe niebezpieczeństwo dla niego minęło, wciąż się niepokoiła; w końcu tylko on jej pozostał z tej najbliższej rodziny, i panicznie się bała, że mogłaby stracić i jego. A później, czując się nieco lżej, mogła udać się na miejsce spotkania z dawnym szkolnym znajomym.
Mimo znacznej różnicy środowisk, w których się obracali, Sophia miała pewien sentyment do znajomości z Johnatanem, która narodziła się jeszcze w murach Hogwartu, gdy uczyli się na tym samym roku. Nawet różne domy nie stanowiły przeszkody dla dwóch szukających wrażeń i łatwo wpadających w tarapaty dusz, i znajomość przetrwała nawet później, także wtedy, kiedy Sophia już ustatkowała się i z roztrzepanej, niesfornej Puchonki stała się ambitną kursantką aurorstwa, a potem pełnoprawną aurorką. Wiedziała zresztą, że mimo problemów i zawirowań Johnny w gruncie rzeczy był dobry i mogła mu ufać, poza tym jego obracanie się w różnych dziwnych miejscach mogło mieć i dobre skutki także dla jej pracy; Johnny czasem służył jej za informatora, przynosząc ciekawe i niekiedy przydatne wieści.
Ale dziś chciała przede wszystkim upewnić się, jak przetrwał ostatnie trudne dni i jak sobie z tym radził. Po prostu się martwiła.
Zjawiła się w Dziurawym Kotle po południu; atmosfera wydawała się raczej senna, ludzi zdawało się być mniej niż zwykle. Anomalie zmieniły sporo nawet w takich aspektach. Ale wypatrzyła kilku czarodziejów przy stolikach, choć sama wybrała jeden z tych położonych na uboczu, z dala od spojrzeń innych, w pobliżu ściany. Taki już aurorski nawyk, że lubiła trzymać się z boku i nie rzucać w oczy, choć usiadła tak, by sama mogła widzieć większą część pomieszczenia. I czekała, wypatrując charakterystycznej sylwetki.
Początek maja nie był dla Sophii zbyt dobry. Jakby było mało problemów ostatnich miesięcy, takich jak tragiczna utrata rodziców czy liczne nieprzyjemne wydarzenia, z którymi borykała się w pracy aurora, przełom miesięcy przyniósł kolejne nieszczęścia: jej brat prawie zginął w podejrzanym pożarze na Nokturnie i obecnie znajdował się w Mungu, a zaledwie kilkanaście godzin później w całym kraju doszło do tajemniczego wybuchu anomalii. Do tego dochodziły zawirowania w ministerstwie, w którym zapanował istny chaos, choć anomalie miały przynajmniej jeden dobry skutek – cofnięto odrażające decyzje wydane w końcówce kwietnia. I choć minione spotkanie Zakonu Feniksa przyniosło odpowiedzi na część wątpliwości, wciąż była pełna niepokoju odnośnie tego, co się działo i co jeszcze mogło się wydarzyć. Gdy nastały anomalie, akurat była w Mungu, ale nie ominęła jej niespodziewana aportacja, która rzuciła ją w zupełnie inne miejsce. Szczęśliwie trafiła z powrotem na oddział i poskładano ją, a parę dni temu wreszcie mogła wyjść i bardzo szybko wróciła do pracy. Chciała być potrzebna i czuć, że robi coś konkretnego, chociaż przy tylu niewiadomych i przy anomaliach komplikujących nawet tak naturalne i oczywiste dla czarodziejów sprawy, jak rzucanie zaklęć, nie było łatwo. Ale musiała sobie poradzić z tym wszystkim. Choć tak młoda, musiała być silna, nawet jeśli ostatnie miesiące często wystawiały ją na próbę, zrzucając na jej barki kolejne problemy, którym musiała stawić czoła.
Tego dnia po pracy znowu pojawiła się w Mungu, próbując dostać się do brata oraz dowiedzieć się czegoś więcej o jego aktualnym stanie. Choć największe niebezpieczeństwo dla niego minęło, wciąż się niepokoiła; w końcu tylko on jej pozostał z tej najbliższej rodziny, i panicznie się bała, że mogłaby stracić i jego. A później, czując się nieco lżej, mogła udać się na miejsce spotkania z dawnym szkolnym znajomym.
Mimo znacznej różnicy środowisk, w których się obracali, Sophia miała pewien sentyment do znajomości z Johnatanem, która narodziła się jeszcze w murach Hogwartu, gdy uczyli się na tym samym roku. Nawet różne domy nie stanowiły przeszkody dla dwóch szukających wrażeń i łatwo wpadających w tarapaty dusz, i znajomość przetrwała nawet później, także wtedy, kiedy Sophia już ustatkowała się i z roztrzepanej, niesfornej Puchonki stała się ambitną kursantką aurorstwa, a potem pełnoprawną aurorką. Wiedziała zresztą, że mimo problemów i zawirowań Johnny w gruncie rzeczy był dobry i mogła mu ufać, poza tym jego obracanie się w różnych dziwnych miejscach mogło mieć i dobre skutki także dla jej pracy; Johnny czasem służył jej za informatora, przynosząc ciekawe i niekiedy przydatne wieści.
Ale dziś chciała przede wszystkim upewnić się, jak przetrwał ostatnie trudne dni i jak sobie z tym radził. Po prostu się martwiła.
Zjawiła się w Dziurawym Kotle po południu; atmosfera wydawała się raczej senna, ludzi zdawało się być mniej niż zwykle. Anomalie zmieniły sporo nawet w takich aspektach. Ale wypatrzyła kilku czarodziejów przy stolikach, choć sama wybrała jeden z tych położonych na uboczu, z dala od spojrzeń innych, w pobliżu ściany. Taki już aurorski nawyk, że lubiła trzymać się z boku i nie rzucać w oczy, choć usiadła tak, by sama mogła widzieć większą część pomieszczenia. I czekała, wypatrując charakterystycznej sylwetki.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
/6.05
Świat był kompletnie powalony, a ja, zdawało mi się, rozumiałem go coraz mniej. Wszystko było proste kiedy czubkiem głowy ledwie sięgałem stolika - wówczas potrafiłem wytłumaczyć sobie każdą anomalię, teraz, mając swoje dwadzieścia cztery lata na karku nie rozumiałem kompletnie nic. To co wydarzyło się w ostatnich dniach sprawiało, że moja skóra przypominała gęś obraną z piór, dreszcz biegł po kręgosłupie za każdym razem kiedy przypominałem sobie ten przeraźliwy pisk, ba! Czasem łapałem się na tym, że znowu dzwoni mi w uszach, a jakby tego było mało zaczynałem bać się własnej różdżki. Dlaczego? Weźmy takie wczoraj na przykład, ta drewniana łajza rozbłysła samoistnie kiedy grabiłem ogródek, zostawiając na mojej... na moim pośladku (pech chciał, że akurat trzymałem ją w tylnej kieszeni spodni) paskudne oparzenie i gdybym w porę nie cisnął nią na ziemię, to pewnie cały stanąłbym w płomieniach. Nie polecam. Na samą myśl sięgam doń dłonią, mocno się przy tym krzywiąc. Gdyby nie cudowna maść mojej mamy, którą mnie wysmarowała aż zanadto, to pewnie do tej pory stałbym w kolejce w Mungu, bo mniemam, że nie tylko mnie przydarzały się takie wypadki. Już widzę izbę przyjęć - muszą mieć tam prawdziwe urwanie głowy!
W każdym razie humor mi się trochę poprawił kiedy dostałem wiadomość od Sophii, chociaż to wiązało się z bardzo długą podróżą (wolałem nie ryzykować z teleportacją bo znając moje szczęście każdą część ciała przeniosłoby mi gdzieś indziej, a co bym niby zrobił gdyby mnie rozczłonkowało po Saharze albo Arktyce?) - po tej całej przełomowej nocy spakowałem plecak i od razu ruszyłem poza Londyn by odwiedzić moją najdroższą artystkę, moją mateczkę, bo zwyczajnie się o nią martwiłem. I w sumie wcale nie bez powodu! Melina... to co się tam działo to była dopiero ostra jazda bez trzymanki. W takich miejscach magia leżakuje nawet w dziurach w podłodze, więc wyobraźcie sobie jakie dziwactwa się tam wyprawiały w związku z tym wszystkim. Ale o tym później, jak już stanę twarzą w twarz z moją kumpelką. Tak czy siak z domu wyruszyłem przed świtem - jechałem rowerem chyba ze dwie godziny, a później kolejne dwie w pociągu, autobusem przejechałem przez Londyn i wreszcie mogłem odetchnąć, bo oto moim oczom ukazał się znajomy budynek - Dziurawy Kocioł. Ileż wspomnień przywoływało to miejsce; uśmiech wpełzł na moje wargi, kiedy dziarsko przekroczyłem próg znajomej spelunki. Zaciągnąłem się mocno kotlarskim powietrzem - wciąż nieźle tu jechało, zupełnie jak za moich czasów. Salutuję do barmana, po czym rozglądam się na boki w poszukiwaniu rudej czupryny i faktycznie dostrzegam ją w kącie, więc czym prędzej się tam kieruję, od razu zajmując jedno z wolnych krzeseł.
- Witam serdecznie panno Carter. - sięgam do swoich loków, udając, że zdejmuję nakrycie głowy, puszczam dziewczęciu oczko i wreszcie składam dłonie na blacie stolika, lustrując przyjaciółkę spojrzeniem - Mam nadzieję, że nie czekasz długo? Zamówiłaś już coś? - pytam, chociaż nie widzę w pobliżu żadnej butelki - Jak się trzymasz? - dodaję w końcu, delikatnie przekrzywiając łeb na jedną stronę. Cieszę się, że widzę ją w jednym kawałku, bo po ostatnich wydarzeniach spodziewałem się dosłownie wszystkiego.
Świat był kompletnie powalony, a ja, zdawało mi się, rozumiałem go coraz mniej. Wszystko było proste kiedy czubkiem głowy ledwie sięgałem stolika - wówczas potrafiłem wytłumaczyć sobie każdą anomalię, teraz, mając swoje dwadzieścia cztery lata na karku nie rozumiałem kompletnie nic. To co wydarzyło się w ostatnich dniach sprawiało, że moja skóra przypominała gęś obraną z piór, dreszcz biegł po kręgosłupie za każdym razem kiedy przypominałem sobie ten przeraźliwy pisk, ba! Czasem łapałem się na tym, że znowu dzwoni mi w uszach, a jakby tego było mało zaczynałem bać się własnej różdżki. Dlaczego? Weźmy takie wczoraj na przykład, ta drewniana łajza rozbłysła samoistnie kiedy grabiłem ogródek, zostawiając na mojej... na moim pośladku (pech chciał, że akurat trzymałem ją w tylnej kieszeni spodni) paskudne oparzenie i gdybym w porę nie cisnął nią na ziemię, to pewnie cały stanąłbym w płomieniach. Nie polecam. Na samą myśl sięgam doń dłonią, mocno się przy tym krzywiąc. Gdyby nie cudowna maść mojej mamy, którą mnie wysmarowała aż zanadto, to pewnie do tej pory stałbym w kolejce w Mungu, bo mniemam, że nie tylko mnie przydarzały się takie wypadki. Już widzę izbę przyjęć - muszą mieć tam prawdziwe urwanie głowy!
W każdym razie humor mi się trochę poprawił kiedy dostałem wiadomość od Sophii, chociaż to wiązało się z bardzo długą podróżą (wolałem nie ryzykować z teleportacją bo znając moje szczęście każdą część ciała przeniosłoby mi gdzieś indziej, a co bym niby zrobił gdyby mnie rozczłonkowało po Saharze albo Arktyce?) - po tej całej przełomowej nocy spakowałem plecak i od razu ruszyłem poza Londyn by odwiedzić moją najdroższą artystkę, moją mateczkę, bo zwyczajnie się o nią martwiłem. I w sumie wcale nie bez powodu! Melina... to co się tam działo to była dopiero ostra jazda bez trzymanki. W takich miejscach magia leżakuje nawet w dziurach w podłodze, więc wyobraźcie sobie jakie dziwactwa się tam wyprawiały w związku z tym wszystkim. Ale o tym później, jak już stanę twarzą w twarz z moją kumpelką. Tak czy siak z domu wyruszyłem przed świtem - jechałem rowerem chyba ze dwie godziny, a później kolejne dwie w pociągu, autobusem przejechałem przez Londyn i wreszcie mogłem odetchnąć, bo oto moim oczom ukazał się znajomy budynek - Dziurawy Kocioł. Ileż wspomnień przywoływało to miejsce; uśmiech wpełzł na moje wargi, kiedy dziarsko przekroczyłem próg znajomej spelunki. Zaciągnąłem się mocno kotlarskim powietrzem - wciąż nieźle tu jechało, zupełnie jak za moich czasów. Salutuję do barmana, po czym rozglądam się na boki w poszukiwaniu rudej czupryny i faktycznie dostrzegam ją w kącie, więc czym prędzej się tam kieruję, od razu zajmując jedno z wolnych krzeseł.
- Witam serdecznie panno Carter. - sięgam do swoich loków, udając, że zdejmuję nakrycie głowy, puszczam dziewczęciu oczko i wreszcie składam dłonie na blacie stolika, lustrując przyjaciółkę spojrzeniem - Mam nadzieję, że nie czekasz długo? Zamówiłaś już coś? - pytam, chociaż nie widzę w pobliżu żadnej butelki - Jak się trzymasz? - dodaję w końcu, delikatnie przekrzywiając łeb na jedną stronę. Cieszę się, że widzę ją w jednym kawałku, bo po ostatnich wydarzeniach spodziewałem się dosłownie wszystkiego.
Sophia też niewiele z tego rozumiała. Gdy była dzieckiem, to było normalne, że wokół niej działy się dziwne rzeczy i że czasami jej magia dawała o sobie znać, kiedy czegoś się bała lub złościła. Może nie miała najczystszej krwi, ale magia była obecna w jej życiu od zawsze, otaczając ją w rodzinnym domu, a gdy miała cztery czy pięć lat, ujawniając się też w niej samej, kiedy na dziecięcej miotełce zbyt szybko pomknęła w stronę okna, które otworzyło się, wypuszczając ją na zewnątrz. Ale gdy dostała różdżkę i poszła do Hogwartu, takie dziwne wypadki przestały się dziać, od tamtej pory magia płynęła poprzez różdżkę, i aż do niedawna była pewna, że nic w tym zakresie nie może się stać, że zawsze będzie mogła ufać swojemu narzędziu. Ale się pomyliła, bo teraz każde, nawet najbardziej banalne zaklęcie mogło przybrać nieoczekiwane skutki, więc każdorazowe użycie czarów niosło posmak ryzyka. I choć czasami lubiła poczuć ten dreszcz ryzyka, niekoniecznie chciała, by jej różdżka buntowała się w najbardziej decydującym momencie jakiejś aurorskiej akcji.
Musiała mieć nadzieję, że to minie. Że to tylko stan przejściowy i po ogarnięciu tego chaosu sytuacja zacznie się poprawiać, aż w końcu wróci do normy. Oby. Póki co musiała sobie radzić z obecnymi problemami, a anomalie nie były jedynym zmartwieniem. Pojawiło się ich całkiem sporo.
Siedziała przy stoliku, wpatrując się w przestrzeń, choć co jakiś czas rozglądała się uważnie po sali. Mimo zmęczenia i pozornego rozluźnienia po ciężkim dniu była czujna. Nie zamówiła jednak niczego, postanawiając poczekać z tym na znajomego, który pojawił się niedługo później i usiadł na przeciwko niej. Sophia mogła dostrzec charakterystyczną sylwetkę i niesforne loki na czubku głowy; te wydawały się w ogóle nie zmienić od czasu Hogwartu.
- Witaj – powiedziała do niego, posyłając mu ciepły uśmiech, zadowolona i pełna ulgi, że widzi go całego i zdrowego. Obawiała się, że też mógł ucierpieć, ale skoro tu był, to znaczyło, że może jakoś przetrwał. – Jeszcze nie, zresztą pojawiłam się niedługo przed tobą. Może... skuszę się na kremowe piwo. A ty? Któreś z nas będzie musiało się przejść, by złożyć zamówienie – rzekła, łypiąc na ladę, za którą krzątał się barman, być może jakiś znajomy Johnny’ego, sądząc po entuzjastycznym powitaniu. Ale Sophia z racji swojej pracy unikała mocniejszych trunków, choć dzisiaj wyjątkowo ją kusiło, żeby trochę naruszyć swoje postanowienie i nieco zagłuszyć problemy i troski. Johnny mógł zresztą łatwo zauważyć, że wyglądała na zmęczoną; była bardziej niż zwykle blada, a pod oczami barwy miodu rysowały się sine cienie. Nawet gdy nie pracowała, nie potrafiła sypiać dobrze w pustym, cichym domu, sama ze swoimi ponurymi myślami.
- Nieźle – skłamała, choć zdawała sobie sprawę, jak kiepsko to brzmi, więc po chwili się zreflektowała z cichym westchnieniem. – O ile można tak powiedzieć w obecnej sytuacji. Mam dużo pracy, do tego pewne eee... problemy rodzinne, ale staram się sobie z tym radzić. – Johnny na pewno wiedział, że pół roku temu straciła rodziców, choć raczej nie był na bieżąco z najnowszymi problemami. To było ich pierwsze spotkanie w maju. – A ty? Jak sobie radzisz? Mam nadzieję, że anomalie nie dały ci się mocniej we znaki – zapytała go, chcąc się dowiedzieć, co się u niego działo w ostatnich dniach.
Musiała mieć nadzieję, że to minie. Że to tylko stan przejściowy i po ogarnięciu tego chaosu sytuacja zacznie się poprawiać, aż w końcu wróci do normy. Oby. Póki co musiała sobie radzić z obecnymi problemami, a anomalie nie były jedynym zmartwieniem. Pojawiło się ich całkiem sporo.
Siedziała przy stoliku, wpatrując się w przestrzeń, choć co jakiś czas rozglądała się uważnie po sali. Mimo zmęczenia i pozornego rozluźnienia po ciężkim dniu była czujna. Nie zamówiła jednak niczego, postanawiając poczekać z tym na znajomego, który pojawił się niedługo później i usiadł na przeciwko niej. Sophia mogła dostrzec charakterystyczną sylwetkę i niesforne loki na czubku głowy; te wydawały się w ogóle nie zmienić od czasu Hogwartu.
- Witaj – powiedziała do niego, posyłając mu ciepły uśmiech, zadowolona i pełna ulgi, że widzi go całego i zdrowego. Obawiała się, że też mógł ucierpieć, ale skoro tu był, to znaczyło, że może jakoś przetrwał. – Jeszcze nie, zresztą pojawiłam się niedługo przed tobą. Może... skuszę się na kremowe piwo. A ty? Któreś z nas będzie musiało się przejść, by złożyć zamówienie – rzekła, łypiąc na ladę, za którą krzątał się barman, być może jakiś znajomy Johnny’ego, sądząc po entuzjastycznym powitaniu. Ale Sophia z racji swojej pracy unikała mocniejszych trunków, choć dzisiaj wyjątkowo ją kusiło, żeby trochę naruszyć swoje postanowienie i nieco zagłuszyć problemy i troski. Johnny mógł zresztą łatwo zauważyć, że wyglądała na zmęczoną; była bardziej niż zwykle blada, a pod oczami barwy miodu rysowały się sine cienie. Nawet gdy nie pracowała, nie potrafiła sypiać dobrze w pustym, cichym domu, sama ze swoimi ponurymi myślami.
- Nieźle – skłamała, choć zdawała sobie sprawę, jak kiepsko to brzmi, więc po chwili się zreflektowała z cichym westchnieniem. – O ile można tak powiedzieć w obecnej sytuacji. Mam dużo pracy, do tego pewne eee... problemy rodzinne, ale staram się sobie z tym radzić. – Johnny na pewno wiedział, że pół roku temu straciła rodziców, choć raczej nie był na bieżąco z najnowszymi problemami. To było ich pierwsze spotkanie w maju. – A ty? Jak sobie radzisz? Mam nadzieję, że anomalie nie dały ci się mocniej we znaki – zapytała go, chcąc się dowiedzieć, co się u niego działo w ostatnich dniach.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Przyglądam się jej uważnie, marszcząc przy tym brwi. Nie umknęło mojej uwadze, że wygląda mizerniej niż zwykle - lico bledsze niż zazwyczaj, paskudne cienie pod oczami... Coś było na rzeczy i nawet jeśli nie chciała o tym mówić byłem pewien, że w końcu puści parę z ust. Ja po prostu miałem dar przekonywania. Odgarniam z czoła lekko wilgotny kosmyk włosów.
- Ja pójdę, ja stawiam. - kiwam głową. Jak dobrze zagadam to może uda mi się wysępić jakąś zniżkę - tak po starej znajomości, w końcu przepracowałem tu spory kawał czasu, należało mi się. Wspieram dłonie na blacie stolika, ale jeszcze nie wstaję, wciąż wpatrując się w rudzielca.
- Nieźle? - unoszę jedną brew - Sophia, wiesz, że mnie możesz powiedzieć wszystko co ci w duszy gra, a coś mi się wydaje, że kremowe piwo w tym przypadku nie wystarczy. - ściągam usta w dzióbek, cicho przy tym cmokając i powoli wstaję z krzesła. Pora na wycieczkę do lady, szczególnie, że bąbel na tyłku nie dawał o sobie zapomnieć - Zaczekaj zresztą, zaraz ci wszystko opowiem, ale najpierw muszę zwilżyć wargi, bo na trzeźwo tego nie przełkniesz. - kiwam głową i ruszam na przechadzkę po izbie. Przez chwilę czuję się jakbym znowu tu pracował, szczególnie kiedy wracam dźwigając okrągłą tacę z naszym zamówieniem - piwo kremowe dla pani, ognista dla mnie i dwa kieliszki, jakby jednak moja towarzyszka zdecydowała się na coś mocniejszego. Zajmuję poprzednie miejsce, najsamprzód podsuwając przyjaciółce trunek. Później polewam sobie, ale płyn niedługo spoczywa w szkle, już za moment lądując w moim gardle. Uch... mocne. Jak mocne, to dobre - delikatnie się krzywię, kręcąc przy tym głową.
- Szczerze? Te anomalie mnie wykończą... Jak tylko pierdykło to od razu się wybrałem w odwiedziny do Meliny, żeby sprawdzić co tam się dzieje i... - wstrzymuję powietrze by przez krótką chwilę potrzymać ją w napięciu - Takie rzeczy to się nawet filozofom nie śniły! Znasz Melinę, opowiadałem ci o niej sto razy... To sobie wyobraź, że teraz panuje tam po stokroć większy chaos niż zwykle! Na drugim piętrze wszystko dzieje się na opak - chcesz iść w prawo, idziesz w lewo, chcesz się cofnąć, to się poruszasz naprzód, jak coś mówisz, to od tyłu, istne wariatkowo! Na trzecim z kolei panuje totalny brak grawitacji, jak wspinasz się po schodach to nagle lądujesz pod sufitem. Myszy na poddaszu udają nietoperze, a nietoperze myszy i wreszcie w mojej starej sypialni od trzech dni leje jak z cebra, woda się już wylewa na korytarz, a jak ktoś próbuje coś z tym zrobić to grzmi i bije piorunami. Wszyscy latają jakby zaraz mieli postradać zmysły, moja matka jest załamana i wcale się jej nie dziwię. - wzdycham - No i ten cały bluszcz... Wczoraj próbował udusić jednego ze znajomych, gdybyśmy mu nie pomogli to już byłoby po nim. Mam nadzieję, że to wszystko niedługo ustanie, bo jak tak dalej pójdzie to będziemy musieli się przenieść w inne miejsce, dla własnego bezpieczeństwa. - w pale mi się to nie mieści! Z tego wszystkiego polewam sobie drugi kieliszek, po czym zerkam w kierunku Sophii, wyciągając ku niej butelkę z niemym pytaniem czy polać i jej.
- Ja pójdę, ja stawiam. - kiwam głową. Jak dobrze zagadam to może uda mi się wysępić jakąś zniżkę - tak po starej znajomości, w końcu przepracowałem tu spory kawał czasu, należało mi się. Wspieram dłonie na blacie stolika, ale jeszcze nie wstaję, wciąż wpatrując się w rudzielca.
- Nieźle? - unoszę jedną brew - Sophia, wiesz, że mnie możesz powiedzieć wszystko co ci w duszy gra, a coś mi się wydaje, że kremowe piwo w tym przypadku nie wystarczy. - ściągam usta w dzióbek, cicho przy tym cmokając i powoli wstaję z krzesła. Pora na wycieczkę do lady, szczególnie, że bąbel na tyłku nie dawał o sobie zapomnieć - Zaczekaj zresztą, zaraz ci wszystko opowiem, ale najpierw muszę zwilżyć wargi, bo na trzeźwo tego nie przełkniesz. - kiwam głową i ruszam na przechadzkę po izbie. Przez chwilę czuję się jakbym znowu tu pracował, szczególnie kiedy wracam dźwigając okrągłą tacę z naszym zamówieniem - piwo kremowe dla pani, ognista dla mnie i dwa kieliszki, jakby jednak moja towarzyszka zdecydowała się na coś mocniejszego. Zajmuję poprzednie miejsce, najsamprzód podsuwając przyjaciółce trunek. Później polewam sobie, ale płyn niedługo spoczywa w szkle, już za moment lądując w moim gardle. Uch... mocne. Jak mocne, to dobre - delikatnie się krzywię, kręcąc przy tym głową.
- Szczerze? Te anomalie mnie wykończą... Jak tylko pierdykło to od razu się wybrałem w odwiedziny do Meliny, żeby sprawdzić co tam się dzieje i... - wstrzymuję powietrze by przez krótką chwilę potrzymać ją w napięciu - Takie rzeczy to się nawet filozofom nie śniły! Znasz Melinę, opowiadałem ci o niej sto razy... To sobie wyobraź, że teraz panuje tam po stokroć większy chaos niż zwykle! Na drugim piętrze wszystko dzieje się na opak - chcesz iść w prawo, idziesz w lewo, chcesz się cofnąć, to się poruszasz naprzód, jak coś mówisz, to od tyłu, istne wariatkowo! Na trzecim z kolei panuje totalny brak grawitacji, jak wspinasz się po schodach to nagle lądujesz pod sufitem. Myszy na poddaszu udają nietoperze, a nietoperze myszy i wreszcie w mojej starej sypialni od trzech dni leje jak z cebra, woda się już wylewa na korytarz, a jak ktoś próbuje coś z tym zrobić to grzmi i bije piorunami. Wszyscy latają jakby zaraz mieli postradać zmysły, moja matka jest załamana i wcale się jej nie dziwię. - wzdycham - No i ten cały bluszcz... Wczoraj próbował udusić jednego ze znajomych, gdybyśmy mu nie pomogli to już byłoby po nim. Mam nadzieję, że to wszystko niedługo ustanie, bo jak tak dalej pójdzie to będziemy musieli się przenieść w inne miejsce, dla własnego bezpieczeństwa. - w pale mi się to nie mieści! Z tego wszystkiego polewam sobie drugi kieliszek, po czym zerkam w kierunku Sophii, wyciągając ku niej butelkę z niemym pytaniem czy polać i jej.
Rzeczywistość aurora nigdy nie była łatwa. Już na początku kursu Sophię spotkał przysłowiowy zimny prysznic i musiała uświadomić sobie, że ta praca wcale nie będzie taka, jak wyobrażała sobie, mając piętnaście lat. Idealistyczne wyobrażenia nie zawsze były zgodne z prawdą, bo prócz postępów i sukcesów były też porażki, kłopoty i tragedie, których musiała być świadkiem. I nigdy nie było lekko, zwłaszcza gdy kurs dobiegł końca i nadeszły prawdziwe akcje. Ale o ile podczas kursu mogła liczyć na wsparcie i troskę rodziców, tak pół roku temu została sama, bo nawet gdy Raiden wrócił z Ameryki i znowu zamieszkał w rodzinnym domu, nie dało się zapomnieć o poczuciu pustki, która nastała tam, gdy zabrakło Williama i Marlene Carterów. Wraz z nimi zdawało się odejść rodzinne ciepło i codzienny gwar, zamiast tego nadeszła ponura cisza i gorzkie myśli, że może dało się tego uniknąć. Wielu rzeczy najchętniej by uniknęła, gdyby tylko mogła.
Pojawienie się Johnny’ego wyrwało ją z rozmyślań; chciałaby beztrosko cieszyć się tym spotkaniem z kumplem, z którym łączyło ją tyle dawnych, szkolnych (i nie tylko) wspomnień, ale nie potrafiła być tak beztroska jak kiedyś. Choć złote oczy wciąż błyszczały, nie była do końca tą samą osobą, z którą dawniej zdobywał szlabany czy wymykał się do Hogsmeade. Czasem w Trzech Miotłach siadali przy stoliku tak jak teraz, pijąc kremowe piwo, wymieniając się słodyczami i rozprawiając o błahych z obecnej perspektywy szkolnych troskach.
Uśmiechnęła się blado, słysząc jego słowa. Zgodziła się, żeby to on poszedł zamówić trunki, i po chwili wrócił, a ona w tym czasie próbowała zebrać się w sobie i przygotować do tej rozmowy, która raczej nie będzie zbytnio przypominać tych szkolnych. Kto by pomyślał, że kiedyś największym problemem mógł być nadchodzący mecz ze Ślizgonami, karty z czekoladowych żab czy egzaminy?
- Wiem, że mogę. Po prostu... wiele się wydarzyło. Choć to chyba dotyczy teraz wszystkich.
Zacisnęła palce na uchwycie kufla i po chwili upiła łyk kremowego piwa; chociaż ono smakowało tak, jak dawniej. To dobrze; teraz nawet takie drobiazgi przynosiły ulgę, że jednak nie wszystko wywróciło się do góry nogami.
Wysłuchała jego opowieści z ciekawością, ale i niepokojem. Wyglądało na to, że niektóre miejsca zostały dotknięte anomaliami mocniej niż inne. Jej własny rodzinny dom jak dotąd nie ucierpiał poważniej, może dlatego, że w gruncie rzeczy był dosyć mugolski i prawdopodobnie nie aż tak wypełniony magią jak ten, w którym wychował się Johnatan. Może niektóre magiczne sprzęty wyraźnie szwankowały i często robiły coś, czego nie powinny, ale... mogło być gorzej.
- Cóż... mam nadzieję że mimo wszystko nic poważnego ci się nie stało, ale... lepiej uważaj na siebie, jak tam znowu wrócisz, dobrze? To wszystko brzmi tak dziwacznie, tak trudne do uwierzenia... Ale chyba nic mnie nie zaskoczy, biorąc pod uwagę, że magia szaleje... także w świecie mugoli, z tego co mi wiadomo – powiedziała, wzdrygając się. I czuła, że mugolom było jeszcze trudniej, skoro przez kilkaset lat wierzyli, że magia to wymysł bajek, dopóki i ich nie zaatakowały anomalie. Wolała nie myśleć, do czego to może doprowadzić. – Tamtej nocy, z trzydziestego kwietnia na pierwszego maja, przydarzyło mi się coś bardzo dziwnego – dodała po chwili, wpatrując się w niego poważnym wzrokiem. Ale choć w pobliżu nikogo innego nie było, odruchowo mówiła ciszej. – Byłam wtedy w Mungu, gdzie dochodziłam do siebie po jednej z akcji, kiedy nagle przyśniło mi się coś dziwnego. Choć nie jestem do końca pewna, czy to sen, w każdym razie później obudziłam się w zupełnie innym miejscu, w towarzystwie mojego kuzyna, który został ranny. Po powrocie do Munga dowiedziałam się, że wielu czarodziejów obudziło się w zupełnie innych miejscach, dokąd trafili za sprawą tej niepokojącej... mocy – opowiedziała mu o swoich przeżyciach z tamtego dnia, i widząc, że nachylił butelkę alkoholu nad drugim, pustym kieliszkiem, po chwili skinęła głową, pozwalając, żeby i jej nalał trochę ognistej. Okoliczności były dalekie od zwyczajnych, więc czuła, że tego potrzebuje. – Czy ty też tego doświadczyłeś? Czy też... zniknąłeś tamtej nocy? – zapytała jeszcze. Póki co nie wspomniała o tym, co spotkało jej brata; do tego naprawdę potrzebowała napić się ognistej, co też po chwili zrobiła, wychylając zawartość podsuniętego jej kieliszka.
Pojawienie się Johnny’ego wyrwało ją z rozmyślań; chciałaby beztrosko cieszyć się tym spotkaniem z kumplem, z którym łączyło ją tyle dawnych, szkolnych (i nie tylko) wspomnień, ale nie potrafiła być tak beztroska jak kiedyś. Choć złote oczy wciąż błyszczały, nie była do końca tą samą osobą, z którą dawniej zdobywał szlabany czy wymykał się do Hogsmeade. Czasem w Trzech Miotłach siadali przy stoliku tak jak teraz, pijąc kremowe piwo, wymieniając się słodyczami i rozprawiając o błahych z obecnej perspektywy szkolnych troskach.
Uśmiechnęła się blado, słysząc jego słowa. Zgodziła się, żeby to on poszedł zamówić trunki, i po chwili wrócił, a ona w tym czasie próbowała zebrać się w sobie i przygotować do tej rozmowy, która raczej nie będzie zbytnio przypominać tych szkolnych. Kto by pomyślał, że kiedyś największym problemem mógł być nadchodzący mecz ze Ślizgonami, karty z czekoladowych żab czy egzaminy?
- Wiem, że mogę. Po prostu... wiele się wydarzyło. Choć to chyba dotyczy teraz wszystkich.
Zacisnęła palce na uchwycie kufla i po chwili upiła łyk kremowego piwa; chociaż ono smakowało tak, jak dawniej. To dobrze; teraz nawet takie drobiazgi przynosiły ulgę, że jednak nie wszystko wywróciło się do góry nogami.
Wysłuchała jego opowieści z ciekawością, ale i niepokojem. Wyglądało na to, że niektóre miejsca zostały dotknięte anomaliami mocniej niż inne. Jej własny rodzinny dom jak dotąd nie ucierpiał poważniej, może dlatego, że w gruncie rzeczy był dosyć mugolski i prawdopodobnie nie aż tak wypełniony magią jak ten, w którym wychował się Johnatan. Może niektóre magiczne sprzęty wyraźnie szwankowały i często robiły coś, czego nie powinny, ale... mogło być gorzej.
- Cóż... mam nadzieję że mimo wszystko nic poważnego ci się nie stało, ale... lepiej uważaj na siebie, jak tam znowu wrócisz, dobrze? To wszystko brzmi tak dziwacznie, tak trudne do uwierzenia... Ale chyba nic mnie nie zaskoczy, biorąc pod uwagę, że magia szaleje... także w świecie mugoli, z tego co mi wiadomo – powiedziała, wzdrygając się. I czuła, że mugolom było jeszcze trudniej, skoro przez kilkaset lat wierzyli, że magia to wymysł bajek, dopóki i ich nie zaatakowały anomalie. Wolała nie myśleć, do czego to może doprowadzić. – Tamtej nocy, z trzydziestego kwietnia na pierwszego maja, przydarzyło mi się coś bardzo dziwnego – dodała po chwili, wpatrując się w niego poważnym wzrokiem. Ale choć w pobliżu nikogo innego nie było, odruchowo mówiła ciszej. – Byłam wtedy w Mungu, gdzie dochodziłam do siebie po jednej z akcji, kiedy nagle przyśniło mi się coś dziwnego. Choć nie jestem do końca pewna, czy to sen, w każdym razie później obudziłam się w zupełnie innym miejscu, w towarzystwie mojego kuzyna, który został ranny. Po powrocie do Munga dowiedziałam się, że wielu czarodziejów obudziło się w zupełnie innych miejscach, dokąd trafili za sprawą tej niepokojącej... mocy – opowiedziała mu o swoich przeżyciach z tamtego dnia, i widząc, że nachylił butelkę alkoholu nad drugim, pustym kieliszkiem, po chwili skinęła głową, pozwalając, żeby i jej nalał trochę ognistej. Okoliczności były dalekie od zwyczajnych, więc czuła, że tego potrzebuje. – Czy ty też tego doświadczyłeś? Czy też... zniknąłeś tamtej nocy? – zapytała jeszcze. Póki co nie wspomniała o tym, co spotkało jej brata; do tego naprawdę potrzebowała napić się ognistej, co też po chwili zrobiła, wychylając zawartość podsuniętego jej kieliszka.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Kiwam energicznie głową - tak nią macham, że kilka loków łaskocze mnie po czole, więc ponownie je odgarniam, przy okazji przeczesując palcami czuprynę; czuję jak mi się całe dłonie plątają w tych niesfornych kłakach, więc się lekko krzywię, zostawiając swoją fryzurę w spokoju.
- Nie wiem kiedy tam wrócę. - wzruszam ramionami - Mam nadzieję wypłynąć niebawem w morze, szczerze powiedziawszy kończy mi się hajs. Opłaciłem mieszkanie na kilka kolejnych miesięcy z góry, oddałem część matce, potrzebuje na łatanie dachu, a teraz to już w ogóle będzie musiała zrobić remont, i zostało... niewiele. - przeciągle wzdycham. Pieniądze nigdy się mnie nie trzymały - co miałem to wydałem, później biedowałem. Zresztą nie powiedziałem Sophii wszystkiego - owszem, większość mojej doli faktycznie została wydana całkiem rozsądnie, ale te kilkanaście galeonów, które roztrwoniłem na alkohol i panny lekkich obyczajów wciąż mnie boli... Zawsze to samo - upijam się i wydaję po stokroć więcej niż powinienem, a później przeklinam sam siebie, obiecując, że więcej nie tknę alkoholu. Ale tykam go następnego dnia i kolejnego i kolejnego. Po prostu lubię się nawalić. Trzeźwość jakoś do mnie nie przemawia.
- A może ty byś miała dla mnie jakąś... robotkę? - poprawiam się na krześle, wlepiając gały w Sophię. Wyglądam pewnie teraz jak głodny szczeniaczek, albo chociaż staram się tak wyglądać; głodnym szczeniaczkom nie da się odmówić. Zresztą mamy z panną Carter taką niespisaną umowę, że sobie pomagamy w niektórych sprawach i mi by się ta pomoc teraz przydała.
- Mugoli? - dziwię się, unosząc nieznacznie jedną brew. Właściwie odkąd to się stało byłem w Melinie, a to chyba najmniej mugolskie miejsce jakie potrafię sobie wyobrazić, chociaż im dłużej nad tym myślę... Londyn wydawał mi się dzisiaj jakiś inny niż zwykle. Aż z tego wszystkiego zapominam o czym w ogóle wcześniej mówiłem i łapię się na tym, że myślę o swojej matce. Nie pani Bojczuk, tylko tej prawdziwej, totalnie niemagicznej... Musi być w prawdziwym szoku, jeśli i jej dotknęły te wszystkie dziwności. Pewnie myśli, że to sprawka szatana. W końcu wszystko co złe to jego wina. Albo moja. Kiedy Sophia ściszyła głos, to się nieznacznie pochylam w jej kierunku, marszczę brwi i słucham. Wsłuchuję się w każde jej kolejne słowo, jakby mi właśnie zdradzała przepis na niekończące się galeony.
- Co ci się przyśniło? - pytam. Lubię sny, słuchać o nich, rozmyślać, po prostu śnić, choć nieczęsto pamiętam co przydarzyło mi się w nocnych marzeniach. Polewam przyjaciółce ognistej, obdarzając ją przy okazji delikatnym uśmiechem. A co tam! Sobie też leję - na trzecią nóżkę! Piję razem z Sophią, z hukiem odkładając na blat puste szkło, rękawem przecieram usta i dopiero powracam do niej spojrzeniem, rozchylając nieznacznie wargi oraz kręcąc głową.
- Nie, obudziłem się tam gdzie położyłem. - w sumie jak tak o tym pomyślę, to też swego rodzaju anomalia. Zwykle nie pamiętam jak się kładę, a później się dziwię jak mi przyjdzie rano otworzyć oczy - Ale przez kolejnych kilka nocy miałem senne koszmary, aż mi ciarki przechodzą po plecach jak o tym pomyślę. - otrzepało mnie jak na zawołanie. Milknę, ale po mojej twarzy widać, że pod kopułą aż się gotuje, tak intensywnie teraz myślę - Jak myślisz, co w ogóle jest przyczyną tego wszystkiego? - przekrzywiam głowę na jedną stronę. Ja jestem podrzędnym obywatelem, niewiele wiem, ale Sophia? Ona była w końcu aurorem, może powiedzieli jej coś więcej niż nam - szaremu plebsowi, który mógł tylko gdybać. A wyobraźnia podsuwała mi różne scenariusze.
- Nie wiem kiedy tam wrócę. - wzruszam ramionami - Mam nadzieję wypłynąć niebawem w morze, szczerze powiedziawszy kończy mi się hajs. Opłaciłem mieszkanie na kilka kolejnych miesięcy z góry, oddałem część matce, potrzebuje na łatanie dachu, a teraz to już w ogóle będzie musiała zrobić remont, i zostało... niewiele. - przeciągle wzdycham. Pieniądze nigdy się mnie nie trzymały - co miałem to wydałem, później biedowałem. Zresztą nie powiedziałem Sophii wszystkiego - owszem, większość mojej doli faktycznie została wydana całkiem rozsądnie, ale te kilkanaście galeonów, które roztrwoniłem na alkohol i panny lekkich obyczajów wciąż mnie boli... Zawsze to samo - upijam się i wydaję po stokroć więcej niż powinienem, a później przeklinam sam siebie, obiecując, że więcej nie tknę alkoholu. Ale tykam go następnego dnia i kolejnego i kolejnego. Po prostu lubię się nawalić. Trzeźwość jakoś do mnie nie przemawia.
- A może ty byś miała dla mnie jakąś... robotkę? - poprawiam się na krześle, wlepiając gały w Sophię. Wyglądam pewnie teraz jak głodny szczeniaczek, albo chociaż staram się tak wyglądać; głodnym szczeniaczkom nie da się odmówić. Zresztą mamy z panną Carter taką niespisaną umowę, że sobie pomagamy w niektórych sprawach i mi by się ta pomoc teraz przydała.
- Mugoli? - dziwię się, unosząc nieznacznie jedną brew. Właściwie odkąd to się stało byłem w Melinie, a to chyba najmniej mugolskie miejsce jakie potrafię sobie wyobrazić, chociaż im dłużej nad tym myślę... Londyn wydawał mi się dzisiaj jakiś inny niż zwykle. Aż z tego wszystkiego zapominam o czym w ogóle wcześniej mówiłem i łapię się na tym, że myślę o swojej matce. Nie pani Bojczuk, tylko tej prawdziwej, totalnie niemagicznej... Musi być w prawdziwym szoku, jeśli i jej dotknęły te wszystkie dziwności. Pewnie myśli, że to sprawka szatana. W końcu wszystko co złe to jego wina. Albo moja. Kiedy Sophia ściszyła głos, to się nieznacznie pochylam w jej kierunku, marszczę brwi i słucham. Wsłuchuję się w każde jej kolejne słowo, jakby mi właśnie zdradzała przepis na niekończące się galeony.
- Co ci się przyśniło? - pytam. Lubię sny, słuchać o nich, rozmyślać, po prostu śnić, choć nieczęsto pamiętam co przydarzyło mi się w nocnych marzeniach. Polewam przyjaciółce ognistej, obdarzając ją przy okazji delikatnym uśmiechem. A co tam! Sobie też leję - na trzecią nóżkę! Piję razem z Sophią, z hukiem odkładając na blat puste szkło, rękawem przecieram usta i dopiero powracam do niej spojrzeniem, rozchylając nieznacznie wargi oraz kręcąc głową.
- Nie, obudziłem się tam gdzie położyłem. - w sumie jak tak o tym pomyślę, to też swego rodzaju anomalia. Zwykle nie pamiętam jak się kładę, a później się dziwię jak mi przyjdzie rano otworzyć oczy - Ale przez kolejnych kilka nocy miałem senne koszmary, aż mi ciarki przechodzą po plecach jak o tym pomyślę. - otrzepało mnie jak na zawołanie. Milknę, ale po mojej twarzy widać, że pod kopułą aż się gotuje, tak intensywnie teraz myślę - Jak myślisz, co w ogóle jest przyczyną tego wszystkiego? - przekrzywiam głowę na jedną stronę. Ja jestem podrzędnym obywatelem, niewiele wiem, ale Sophia? Ona była w końcu aurorem, może powiedzieli jej coś więcej niż nam - szaremu plebsowi, który mógł tylko gdybać. A wyobraźnia podsuwała mi różne scenariusze.
Sophia zamyśliła się. Zdawała sobie sprawę z niefrasobliwego sposobu bycia Johnny’ego i tego, że regularnie znikał. Chwytał się różnych zajęć, w ostatnim czasie, z tego co kojarzyła, było to żeglarstwo. Sophia nie wyobrażała sobie takiego trybu życia; zdecydowanie wolała spędzać je na lądzie, choć czasem zazdrościła koledze jego podróży i tego, że mógł zwiedzić kawałek świata. Sama czasem myślała z pewną tęsknotą o ziemi przodków, na której spędziła dwa lata, ale z którą prócz dobrych wspomnień wiązały się i takie bardziej bolesne, jak utrata mężczyzny, którego pokochała. Za parę miesięcy miną cztery lata, odkąd wróciła do Anglii i zaczęła kurs aurorski, a dawny ukochany spoczywał w ziemi kilka tysięcy kilometrów stąd. Tamto życie już nie wróci, musiała skupić się na tu i teraz, szczególnie kiedy działo się tyle zła. Była potrzebna tutaj.
- Pewnie w innych krajach nadal jest bezpiecznie, przynajmniej mam taką nadzieję. Liczę też, że opowiesz mi co nieco po powrocie z tej wyprawy? Sama w najbliższych miesiącach na pewno się nigdzie nie ruszę... Mam zbyt wiele obowiązków – rzekła, wiedząc, że Johnny może wkrótce znowu zniknąć. A potem pewnie wróci z nowymi wspomnieniami i monetami, które szybko przepuści na rozmaite rozrywki. Był tak lekkomyślny i niefrasobliwy, że ani trochę jej nie dziwiły jego problemy, choć sama jako auror nie musiała się o nie martwić, bo zarabiała całkiem przyzwoicie i nawet nie miała kiedy tego wydawać, skoro ostatnio miała stosunkowo mało wolnego czasu i jeszcze mniej ochoty na jakiekolwiek zakupy poza najbardziej podstawowymi potrzebami. Zresztą nigdy nie interesowały jej takie typowo babskie sprawy, już w Hogwarcie była chłopczycą i to się nie zmieniło.
- Myślę, że coś by się znalazło – odpowiedziała konspiracyjnym tonem, puszczając do niego oczko. Taka była ich mała umowa; Johnatan czasami przynosił jej interesujące i niekiedy przydatne informacje. Dobrze było mieć przyjazną duszę obracającą wśród drobnych opryszków, bo kilka razy powiedział jej coś, co potem okazywało się użyteczne. Zamyśliła się na moment, po czym coś nagle przyszło jej do głowy, więc postanowiła ostrożnie wybadać grunt. – Zdarza ci się nadal obracać w podejrzanych kręgach? – zapytała cicho, a jej oczy utkwiły się w jego twarzy, kiedy ledwie słyszalnie dodała: – Bywałeś może ostatnio... na Nokturnie?
Była pewna sprawa związana z tą ulicą, która bardzo ją nurtowała, więc zastanawiała się, czy Johnny tam bywał, czy może jego występki ograniczały się do bardziej przyzwoitych miejsc. Mimo dawnej znajomości, nie wiedziała o jego życiu wszystkiego.
Upiła kolejny łyk trunku. Ognista podsunięta przez Johnny’ego rozpaliła jej gardło, ale chyba tego potrzebowała. I tak na dziś zakończyła pracę, a do jutra dawno jej przejdzie. Musiała sobie ulżyć chociaż w taki sposób, choć czasem miała ochotę po prostu krzyczeć. Była silna, ale tego zła wokół niej było ostatnio zbyt dużo i mimo wszystko przytłaczało ją to.
- Niestety. Sama nie miałam okazji tego widzieć, ale słyszałam co nieco i niepokoi mnie to. Tak samo jak to, że nawet w Londynie są miejsca naruszone przez anomalie, gdzie nie wolno przebywać – powiedziała. Ostatecznie nie zdradzała mu teraz niczego tajnego, żadnych szczegółów śledztw. Chciała tylko, by był ostrożny, skoro lubił się pałętać po różnych miejscach. Nie chciała, żeby zraniły go anomalie lub żeby złapali go ci durnie z Oddziału Kontroli Magicznej.
- To był bardzo dziwny sen, nigdy nie miałam podobnego. To było... jakby jakieś macki chwyciły mnie i wciągnęły pod wodę, a potem obudziłam się... daleko od Munga, w miejscu, w którym nigdy przedtem nie byłam – wyjaśniła. Nie była pewna, czy to czego doznała było snem, ale pewne było, że po nim obudziła się gdzie indziej. Poobijana, ale szczęśliwie bez poważniejszych ran.
I jak się okazywało, Johnny także miał koszmary. Dziwne, naprawdę dziwne.
- Najważniejsze, że nic ci nie jest. Ale te sny... Właściwie też je mam. Choć nie wiem, czy te koszmary to wynik anomalii, czy po prostu... pewnych zdarzeń. – Miała koszmary jeszcze przed anomaliami. Czasem śniła jej się utrata rodziców i Jamesa, a czasem niektóre akcje aurorskie. Ostatnio zaczęły się pojawiać sny o płonącym Raidenie, drzewiastych stworach i o źle ogarniającym ich świat. Za dużo myślała. – Naprawdę sporo się wydarzyło – dodała, zastanawiając się, czy Johnny przy swoim trybie życia słyszał cokolwiek o tym, co jeszcze niedawno planowało ministerstwo, i co działo się później. – Ale nie mam zielonego pojęcia, czym są anomalie i skąd się wzięły. Obawiam się, że chyba nikt tego nie wie, a jeśli ktoś wie... to nie mówi się o tym głośno – odrzekła. Spotkanie Zakonu Feniksa rozjaśniło część wątpliwości, ale wiele pozostało, bo wyglądało na to, że nie wiadomo było, co stało za wybuchem magii. Mogli tylko się zastanawiać, choć Sophia czuła, że wyjaśnienie może być tak zawiłe, że nie poznają go nigdy. Najważniejsze, żeby całe zamieszanie ustało.
- Pewnie w innych krajach nadal jest bezpiecznie, przynajmniej mam taką nadzieję. Liczę też, że opowiesz mi co nieco po powrocie z tej wyprawy? Sama w najbliższych miesiącach na pewno się nigdzie nie ruszę... Mam zbyt wiele obowiązków – rzekła, wiedząc, że Johnny może wkrótce znowu zniknąć. A potem pewnie wróci z nowymi wspomnieniami i monetami, które szybko przepuści na rozmaite rozrywki. Był tak lekkomyślny i niefrasobliwy, że ani trochę jej nie dziwiły jego problemy, choć sama jako auror nie musiała się o nie martwić, bo zarabiała całkiem przyzwoicie i nawet nie miała kiedy tego wydawać, skoro ostatnio miała stosunkowo mało wolnego czasu i jeszcze mniej ochoty na jakiekolwiek zakupy poza najbardziej podstawowymi potrzebami. Zresztą nigdy nie interesowały jej takie typowo babskie sprawy, już w Hogwarcie była chłopczycą i to się nie zmieniło.
- Myślę, że coś by się znalazło – odpowiedziała konspiracyjnym tonem, puszczając do niego oczko. Taka była ich mała umowa; Johnatan czasami przynosił jej interesujące i niekiedy przydatne informacje. Dobrze było mieć przyjazną duszę obracającą wśród drobnych opryszków, bo kilka razy powiedział jej coś, co potem okazywało się użyteczne. Zamyśliła się na moment, po czym coś nagle przyszło jej do głowy, więc postanowiła ostrożnie wybadać grunt. – Zdarza ci się nadal obracać w podejrzanych kręgach? – zapytała cicho, a jej oczy utkwiły się w jego twarzy, kiedy ledwie słyszalnie dodała: – Bywałeś może ostatnio... na Nokturnie?
Była pewna sprawa związana z tą ulicą, która bardzo ją nurtowała, więc zastanawiała się, czy Johnny tam bywał, czy może jego występki ograniczały się do bardziej przyzwoitych miejsc. Mimo dawnej znajomości, nie wiedziała o jego życiu wszystkiego.
Upiła kolejny łyk trunku. Ognista podsunięta przez Johnny’ego rozpaliła jej gardło, ale chyba tego potrzebowała. I tak na dziś zakończyła pracę, a do jutra dawno jej przejdzie. Musiała sobie ulżyć chociaż w taki sposób, choć czasem miała ochotę po prostu krzyczeć. Była silna, ale tego zła wokół niej było ostatnio zbyt dużo i mimo wszystko przytłaczało ją to.
- Niestety. Sama nie miałam okazji tego widzieć, ale słyszałam co nieco i niepokoi mnie to. Tak samo jak to, że nawet w Londynie są miejsca naruszone przez anomalie, gdzie nie wolno przebywać – powiedziała. Ostatecznie nie zdradzała mu teraz niczego tajnego, żadnych szczegółów śledztw. Chciała tylko, by był ostrożny, skoro lubił się pałętać po różnych miejscach. Nie chciała, żeby zraniły go anomalie lub żeby złapali go ci durnie z Oddziału Kontroli Magicznej.
- To był bardzo dziwny sen, nigdy nie miałam podobnego. To było... jakby jakieś macki chwyciły mnie i wciągnęły pod wodę, a potem obudziłam się... daleko od Munga, w miejscu, w którym nigdy przedtem nie byłam – wyjaśniła. Nie była pewna, czy to czego doznała było snem, ale pewne było, że po nim obudziła się gdzie indziej. Poobijana, ale szczęśliwie bez poważniejszych ran.
I jak się okazywało, Johnny także miał koszmary. Dziwne, naprawdę dziwne.
- Najważniejsze, że nic ci nie jest. Ale te sny... Właściwie też je mam. Choć nie wiem, czy te koszmary to wynik anomalii, czy po prostu... pewnych zdarzeń. – Miała koszmary jeszcze przed anomaliami. Czasem śniła jej się utrata rodziców i Jamesa, a czasem niektóre akcje aurorskie. Ostatnio zaczęły się pojawiać sny o płonącym Raidenie, drzewiastych stworach i o źle ogarniającym ich świat. Za dużo myślała. – Naprawdę sporo się wydarzyło – dodała, zastanawiając się, czy Johnny przy swoim trybie życia słyszał cokolwiek o tym, co jeszcze niedawno planowało ministerstwo, i co działo się później. – Ale nie mam zielonego pojęcia, czym są anomalie i skąd się wzięły. Obawiam się, że chyba nikt tego nie wie, a jeśli ktoś wie... to nie mówi się o tym głośno – odrzekła. Spotkanie Zakonu Feniksa rozjaśniło część wątpliwości, ale wiele pozostało, bo wyglądało na to, że nie wiadomo było, co stało za wybuchem magii. Mogli tylko się zastanawiać, choć Sophia czuła, że wyjaśnienie może być tak zawiłe, że nie poznają go nigdy. Najważniejsze, żeby całe zamieszanie ustało.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
- Powiedziałbym, żebyś płynęła ze mną, ale wolę nie kusić losu - kobieta na pokładzie podobno przynosi pecha. - śmieję się, chociaż wierzę w to jak w nic innego. Tak samo zresztą jak w inne przesądy - o, na przykład jak odpalasz papierosa od świeczki to gdzieś na morzu ginie marynarz, nie polecam - No i stado napalonych chłopów raczej nie jest odpowiednim towarzystwem dla młódki. - dodaję, tym razem z nieco większą ilością powagi. Nie od dzisiaj pływam po świecie i doskonale wiem co dzieje się jak po całych tygodniach na wodzie dobijamy nagle do jakiegoś portu.
Poprawiam się na krześle, kiedy Sophia puszcza do mnie oczko i ponownie wsłuchuję się w to co mówi, marszcząc brwi wraz z pytaniem, które wypadło z dziewczęcych ust.
- Ostatnio odnowiłem kilka kontaktów. - przyznaję, kiwnąwszy delikatnie głową - Właściwie byłem tam przed wyjazdem do Meliny. - mówię, zgodnie zresztą z prawdą. Nie jestem fanem owej ulicy, ale jak się nie ma co się lubi, to sami wiecie; czasem więc i tam muszę się zapuścić, chociaż to się wiąże z całodniowymi ciarkami biegającymi po kręgosłupie w jedną i drugą.
- Co to się dzieje z tym światem, to w głowie mi się nie mieści! - wzdycham. Co prawda zdawać by się mogło, że niektóre sprawy zmieniły się na plus, ale z drugiej strony coś mi mówiło, że wpadliśmy z deszczu pod rynnę. Różne wieści docierały do moich uszu, niejednokrotnie przyprawiając mnie o ból głowy. Nawet teraz czułem, że zaraz dostanę ataku migreny, więc przepijam go kolejnym kieliszkiem. Lepiej dmuchać na zimne. A że narzuciłem niezłe tempo, to już mam trochę w czubie, co się pewnie odbija w moich oczach. Słucham co też się wyprawia w umyśle mojej przyjaciółki jak udaje się na spoczynek nocny i cmokam.
- Wiesz, nie zdziwiłbym się gdyby to mnie przyśniły się macki; ostatecznie z niejedną macką miałem już do czynienia, ale w twoim przypadku to nie brzmi za dobrze. - nie mam pojęcia co to może oznaczać, nie bardzo znam się na snach i pomimo całego mojego uwielbienia do krainy fantazji, nie nauczyłem się jeszcze z niej czytać. Niemniej wiem jedno - to nie mogło wróżyć niczego dobrego.
- Jakich wydarzeń? - pytam, unosząc nieznacznie jedną brew. To i owo wiem, ale może Sophia zaskoczy mnie czymś jeszcze? W sumie dosyć dawno ze sobą nie rozmawialiśmy i choć utrzymywaliśmy przyjacielskie stosunki, a ja naprawdę uwielbiam tę dziewczynę, to z pewnością nie byliśmy tak blisko jak kiedyś, za czasów Hogwartu. Słodkie, beztroskie czasy! Czasem chciałbym żeby wróciły. Wtedy to się człowiek niczym nie musiał martwić.
- Mhm, mam tylko nadzieję, że nie potrwa to długo, oby się skończyło tak nagle jak i zaczęło, najlepiej na dniach. Wiesz, może to po prostu jakiś dziwny prąd. Znad Afryki albo Islandii. - wzruszam ramionami. Sam już nie wiem co o tym wszystkim myśleć, mam mętlik w głowie i nic nie wskazywało na to, żeby się coś miało zmienić w najbliższym czasie.
Poprawiam się na krześle, kiedy Sophia puszcza do mnie oczko i ponownie wsłuchuję się w to co mówi, marszcząc brwi wraz z pytaniem, które wypadło z dziewczęcych ust.
- Ostatnio odnowiłem kilka kontaktów. - przyznaję, kiwnąwszy delikatnie głową - Właściwie byłem tam przed wyjazdem do Meliny. - mówię, zgodnie zresztą z prawdą. Nie jestem fanem owej ulicy, ale jak się nie ma co się lubi, to sami wiecie; czasem więc i tam muszę się zapuścić, chociaż to się wiąże z całodniowymi ciarkami biegającymi po kręgosłupie w jedną i drugą.
- Co to się dzieje z tym światem, to w głowie mi się nie mieści! - wzdycham. Co prawda zdawać by się mogło, że niektóre sprawy zmieniły się na plus, ale z drugiej strony coś mi mówiło, że wpadliśmy z deszczu pod rynnę. Różne wieści docierały do moich uszu, niejednokrotnie przyprawiając mnie o ból głowy. Nawet teraz czułem, że zaraz dostanę ataku migreny, więc przepijam go kolejnym kieliszkiem. Lepiej dmuchać na zimne. A że narzuciłem niezłe tempo, to już mam trochę w czubie, co się pewnie odbija w moich oczach. Słucham co też się wyprawia w umyśle mojej przyjaciółki jak udaje się na spoczynek nocny i cmokam.
- Wiesz, nie zdziwiłbym się gdyby to mnie przyśniły się macki; ostatecznie z niejedną macką miałem już do czynienia, ale w twoim przypadku to nie brzmi za dobrze. - nie mam pojęcia co to może oznaczać, nie bardzo znam się na snach i pomimo całego mojego uwielbienia do krainy fantazji, nie nauczyłem się jeszcze z niej czytać. Niemniej wiem jedno - to nie mogło wróżyć niczego dobrego.
- Jakich wydarzeń? - pytam, unosząc nieznacznie jedną brew. To i owo wiem, ale może Sophia zaskoczy mnie czymś jeszcze? W sumie dosyć dawno ze sobą nie rozmawialiśmy i choć utrzymywaliśmy przyjacielskie stosunki, a ja naprawdę uwielbiam tę dziewczynę, to z pewnością nie byliśmy tak blisko jak kiedyś, za czasów Hogwartu. Słodkie, beztroskie czasy! Czasem chciałbym żeby wróciły. Wtedy to się człowiek niczym nie musiał martwić.
- Mhm, mam tylko nadzieję, że nie potrwa to długo, oby się skończyło tak nagle jak i zaczęło, najlepiej na dniach. Wiesz, może to po prostu jakiś dziwny prąd. Znad Afryki albo Islandii. - wzruszam ramionami. Sam już nie wiem co o tym wszystkim myśleć, mam mętlik w głowie i nic nie wskazywało na to, żeby się coś miało zmienić w najbliższym czasie.
- Nie mogę nigdzie wypłynąć, choćbym chciała. Mam dużo obowiązków tutaj. Ktoś musi pilnować porządku, by inni mogli spać spokojniej – odpowiedziała. Miała na myśli nie tylko pracę, ale też działalność dla Zakonu Feniksa, choć to było ścisłą tajemnicą, więc pozwalała Johnny’emu myśleć, że chodziło tylko o pracę. I nawet jeśli serce Sophii czasem wyrywało się za ocean i tęskniło do cudownych dwóch lat w Stanach, wiedziała, że wyjazd byłby tchórzostwem. Ktoś musiał tu zostać i walczyć o lepsze jutro.
- I chyba nie jestem już taką młódką – dodała, a kącik jej ust lekko drgnął. Gdyby przyszła na świat w szlacheckiej rodzinie, pewnie wkrótce zaczęłyby jej towarzyszyć plotki na temat staropanieństwa, a rodzina zapewne desperacko próbowałaby ją wcisnąć jakiemuś mężczyźnie. Ale na szczęście była półkrwi, nie miała nad głową nestora ani wydumanych zasad, i nikt nie zmuszał jej do ustatkowania się. Nie miała już nawet rodziców, musiała radzić sobie sama. Mogła żyć po swojemu, być starą panną i spodziewała się, że taki los ją czeka, zwłaszcza biorąc pod uwagę jej niebezpieczne zajęcie i całkowity brak chęci do poszukiwania nowego uczucia. Poza tym który mężczyzna chciałby się związać z aurorką? Ona sama też bałaby się, że skrzywdzi kogoś i narazi na ból, który czuła sama, kiedy zginął James. Chociaż on wcale aurorem nie był, i zginął przez nieszczęśliwy zbieg okoliczności.
Kiedy temat zszedł na kontakty i wizyty na Nokturnie, spojrzała na niego z jeszcze większym zaciekawieniem, nachylając się nieco w jego stronę.
- Słyszałeś może o tym pożarze z trzydziestego kwietnia? – zapytała ledwie słyszalnie, nie zdradzając, dlaczego ten temat ją interesował. Ale sprawa była dość głośna i pisano o tym nawet w Proroku codziennym, więc nie pytała o nic tajnego czy podejrzanego. Była po prostu ciekawa, czy może słyszał coś, czego w gazetach nie pisano i czego nie wiedzieli nawet aurorzy. Choć Sophia z racji pokrewieństwa z jedną z niedoszłych ofiar nie była dopuszczona do prowadzenia śledztwa, i nawet informacje zdradzano jej niechętnie. A pragnęła się czegoś dowiedzieć nie tylko z pobudek osobistych, choć te tylko wzmagały jej determinację i chęć poznania prawdy.
- Tak... mi też nie mieści się to w głowie. Tego jest po prostu za dużo – mruknęła, wzdychając. Będąc aurorem często stykała się ze złem i przekonywała się, jak straszne rzeczy potrafią wyrządzać ludzie innym, ale nigdy dotąd w takim natężeniu, jak w ostatnich miesiącach. – Nie wiem, dlaczego to były akurat macki. Do tej pory nie rozumiem znaczenia tego snu, ale po powrocie do Munga słyszałam, że ludzie doświadczali bardzo różnych doznań tuż przed swoją nagłą aportacją i obudzeniem się w innym miejscu – powiedziała, pamiętając niektóre z tych relacji o płomieniach, walących się ścianach, błyskawicach czy widoku martwych bliskich.
Wzdrygnęła się. To już chyba wolała te macki.
- Mój brat został niedawno ranny podczas akcji – wyznała w końcu, zastanawiając się, czy Johnatan połączy to z pytaniami, które zadawała mu wcześniej; póki co nie zdradzała się z niczym, starając się zachować kamienną twarz. Byli przyjaciółmi, lubiła go, ale w pewnych kwestiach stawała się coraz bardziej paranoiczna i przewrażliwiona. – Dochodzi do siebie, ale to nie znaczy, że się nie martwię. Odkąd zginęli rodzice... Tylko on pozostał mi z tej najbliższej rodziny – dodała, krzywiąc się i w desperackiej próbie odreagowania sięgając po butelkę ognistej, by nalać sobie jeszcze jeden kieliszek. – Choć nie wiem, czy ci mówiłam, ale parę miesięcy temu pojawił się nieoczekiwanie nieznany brat mojego ojca, którego nigdy wcześniej nie spotkałam. Są tak podobni, że na początku myślałam, że to omamy... albo jakaś sprytna sztuczka z przebierankami.
Tak właśnie się czuła, gdy pewnego dnia pod drzwiami jej domu stanął John Carter, nigdy nie widziany bliźniak ojca, który lata wcześniej wyjechał. Nic dziwnego, że widząc go kilka miesięcy po śmierci ojca była przerażona.
- Cóż, powodów może być wiele. Pozostaje czekać i mieć nadzieję, że skończy się równie szybko, jak się zaczęło – rzekła, licząc, że tak będzie, choć chyba trudno było jej w to wierzyć. Ostatni czas udowodnił, że nic nie mogło być takie proste i nieskomplikowane, bo życie lubiło problemy.
- I chyba nie jestem już taką młódką – dodała, a kącik jej ust lekko drgnął. Gdyby przyszła na świat w szlacheckiej rodzinie, pewnie wkrótce zaczęłyby jej towarzyszyć plotki na temat staropanieństwa, a rodzina zapewne desperacko próbowałaby ją wcisnąć jakiemuś mężczyźnie. Ale na szczęście była półkrwi, nie miała nad głową nestora ani wydumanych zasad, i nikt nie zmuszał jej do ustatkowania się. Nie miała już nawet rodziców, musiała radzić sobie sama. Mogła żyć po swojemu, być starą panną i spodziewała się, że taki los ją czeka, zwłaszcza biorąc pod uwagę jej niebezpieczne zajęcie i całkowity brak chęci do poszukiwania nowego uczucia. Poza tym który mężczyzna chciałby się związać z aurorką? Ona sama też bałaby się, że skrzywdzi kogoś i narazi na ból, który czuła sama, kiedy zginął James. Chociaż on wcale aurorem nie był, i zginął przez nieszczęśliwy zbieg okoliczności.
Kiedy temat zszedł na kontakty i wizyty na Nokturnie, spojrzała na niego z jeszcze większym zaciekawieniem, nachylając się nieco w jego stronę.
- Słyszałeś może o tym pożarze z trzydziestego kwietnia? – zapytała ledwie słyszalnie, nie zdradzając, dlaczego ten temat ją interesował. Ale sprawa była dość głośna i pisano o tym nawet w Proroku codziennym, więc nie pytała o nic tajnego czy podejrzanego. Była po prostu ciekawa, czy może słyszał coś, czego w gazetach nie pisano i czego nie wiedzieli nawet aurorzy. Choć Sophia z racji pokrewieństwa z jedną z niedoszłych ofiar nie była dopuszczona do prowadzenia śledztwa, i nawet informacje zdradzano jej niechętnie. A pragnęła się czegoś dowiedzieć nie tylko z pobudek osobistych, choć te tylko wzmagały jej determinację i chęć poznania prawdy.
- Tak... mi też nie mieści się to w głowie. Tego jest po prostu za dużo – mruknęła, wzdychając. Będąc aurorem często stykała się ze złem i przekonywała się, jak straszne rzeczy potrafią wyrządzać ludzie innym, ale nigdy dotąd w takim natężeniu, jak w ostatnich miesiącach. – Nie wiem, dlaczego to były akurat macki. Do tej pory nie rozumiem znaczenia tego snu, ale po powrocie do Munga słyszałam, że ludzie doświadczali bardzo różnych doznań tuż przed swoją nagłą aportacją i obudzeniem się w innym miejscu – powiedziała, pamiętając niektóre z tych relacji o płomieniach, walących się ścianach, błyskawicach czy widoku martwych bliskich.
Wzdrygnęła się. To już chyba wolała te macki.
- Mój brat został niedawno ranny podczas akcji – wyznała w końcu, zastanawiając się, czy Johnatan połączy to z pytaniami, które zadawała mu wcześniej; póki co nie zdradzała się z niczym, starając się zachować kamienną twarz. Byli przyjaciółmi, lubiła go, ale w pewnych kwestiach stawała się coraz bardziej paranoiczna i przewrażliwiona. – Dochodzi do siebie, ale to nie znaczy, że się nie martwię. Odkąd zginęli rodzice... Tylko on pozostał mi z tej najbliższej rodziny – dodała, krzywiąc się i w desperackiej próbie odreagowania sięgając po butelkę ognistej, by nalać sobie jeszcze jeden kieliszek. – Choć nie wiem, czy ci mówiłam, ale parę miesięcy temu pojawił się nieoczekiwanie nieznany brat mojego ojca, którego nigdy wcześniej nie spotkałam. Są tak podobni, że na początku myślałam, że to omamy... albo jakaś sprytna sztuczka z przebierankami.
Tak właśnie się czuła, gdy pewnego dnia pod drzwiami jej domu stanął John Carter, nigdy nie widziany bliźniak ojca, który lata wcześniej wyjechał. Nic dziwnego, że widząc go kilka miesięcy po śmierci ojca była przerażona.
- Cóż, powodów może być wiele. Pozostaje czekać i mieć nadzieję, że skończy się równie szybko, jak się zaczęło – rzekła, licząc, że tak będzie, choć chyba trudno było jej w to wierzyć. Ostatni czas udowodnił, że nic nie mogło być takie proste i nieskomplikowane, bo życie lubiło problemy.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Śmieję się w głos i szturcham Sophię pięścią w ramię - lekko, tak po przyjacielsku, może nawet trochę zaczepnie.
- No tak! Dwadzieścia cztery lata to już przecież babcia! Jedną nogą w grobie! - puszczam doń oczko. Nawet ćwierćwiecza jeszcze nie przeżyliśmy! Ja tam wciąż czułem się jak młodzieniec, a czasem to nawet jak kompletny dzieciak - szczególnie kiedy odwiedzałem włości mojej matki, a ona przez bitą godzinę tuliła mnie do piersi i zawodziła jak to kocha swojego misiaczka-pysiaczka. Pewnie bym się do tego nie przyznał głośno, ale w gruncie rzeczy nawet to lubiłem.
Marszczę brwi, wytężam mózgownicę i rozmasowuję skronie dwoma palcami, w ten sposób chcąc pobudzić umysł do myślenia - przeglądam wszystkie szufladki w pamięci, ale... ostatecznie kręcę głową.
- Nie, wiem tylko to co napisali w Proroku, nie miałem jeszcze okazji porozmawiać z... - milknę na moment, Sophia jest moją przyjaciółką, ale jest też aurorem, więc naturalnie nie mogę powiedzieć jej wszystkiego - Z niektórymi znajomymi. - kończę, kiwnąwszy przy tym łbem. Ta sprawa śmierdziała na kilometr, a dla mnie samego była chyba zbyt skomplikowana bym w ogóle chciał przyglądać się jej z bliska - niemniej, miałem gumowe uszy, a ludzie za długie języki. Kto wie, co w końcu do mnie dojdzie? Szczególnie, że chyba nie zamierzałem wracać póki co do Meliny, Londyn jakoś tak mnie wołał, zaś opłacona kawalerka wymagała odświeżenia - Wybacz, póki co niestety nie potrafię ci pomóc. - polewam kolejną kolejkę, z lekkim zdziwieniem dostrzegając, że wychyliliśmy już pół butelki! Zabójcze tempo!
- Hm, jeśli chcesz możemy razem poszperać w sennikach, co prawda nie jestem pewien czy cokolwiek tam znajdziemy, ale kto wie? - wzruszam ramionami, chociaż wątpię, by w takim przypadku pomogły jakiekolwiek księgi.
Wzdrygam się na kolejne wieści - może i nie byliśmy z bratem Sophii jakimiś wielkimi znajomkami, ale chcąc nie chcąc kojarzyłem gościa i nie życzyłem mu źle.
- Podczas akcji na Nokturnie? - pytam, znacznie ciszej, a gdy dochodzą do mnie kolejne słowa dziewczęcia, to się lekko uśmiecham i wyciągam dłoń by oprzeć palce na ręce Sophii. Tak w geście pocieszenia, chociaż zdawałem sobie sprawę, że było dosyć marne.
- Nie łam się na zaś, fortuna kołem się toczy - nawet jeśli teraz jest źle, to jutro będzie lepiej. - wolnym palcem wskazującym zataczam w powietrzu koło, by zobrazować jej tok mojego myślenia. Unoszę wysoko brwi, wykrzywiając twarz w grymasie szczerego zdziwienia.
- Serio? Ale... jak to? Skąd on się wziął? Nie boisz się, że to jakiś oszust? - przekrzywiam głowę na jedną stronę, bo i ta sprawa wydaje mi się dziwnie śmierdząca... Ciekaw tylko jestem, kto i jaki mógłby mieć cel w oszukiwaniu rodziny Carter?
- Mhm. - kiwam łepetyną, mając dokładnie takie same odczucia jak moja towarzyszka.
- No tak! Dwadzieścia cztery lata to już przecież babcia! Jedną nogą w grobie! - puszczam doń oczko. Nawet ćwierćwiecza jeszcze nie przeżyliśmy! Ja tam wciąż czułem się jak młodzieniec, a czasem to nawet jak kompletny dzieciak - szczególnie kiedy odwiedzałem włości mojej matki, a ona przez bitą godzinę tuliła mnie do piersi i zawodziła jak to kocha swojego misiaczka-pysiaczka. Pewnie bym się do tego nie przyznał głośno, ale w gruncie rzeczy nawet to lubiłem.
Marszczę brwi, wytężam mózgownicę i rozmasowuję skronie dwoma palcami, w ten sposób chcąc pobudzić umysł do myślenia - przeglądam wszystkie szufladki w pamięci, ale... ostatecznie kręcę głową.
- Nie, wiem tylko to co napisali w Proroku, nie miałem jeszcze okazji porozmawiać z... - milknę na moment, Sophia jest moją przyjaciółką, ale jest też aurorem, więc naturalnie nie mogę powiedzieć jej wszystkiego - Z niektórymi znajomymi. - kończę, kiwnąwszy przy tym łbem. Ta sprawa śmierdziała na kilometr, a dla mnie samego była chyba zbyt skomplikowana bym w ogóle chciał przyglądać się jej z bliska - niemniej, miałem gumowe uszy, a ludzie za długie języki. Kto wie, co w końcu do mnie dojdzie? Szczególnie, że chyba nie zamierzałem wracać póki co do Meliny, Londyn jakoś tak mnie wołał, zaś opłacona kawalerka wymagała odświeżenia - Wybacz, póki co niestety nie potrafię ci pomóc. - polewam kolejną kolejkę, z lekkim zdziwieniem dostrzegając, że wychyliliśmy już pół butelki! Zabójcze tempo!
- Hm, jeśli chcesz możemy razem poszperać w sennikach, co prawda nie jestem pewien czy cokolwiek tam znajdziemy, ale kto wie? - wzruszam ramionami, chociaż wątpię, by w takim przypadku pomogły jakiekolwiek księgi.
Wzdrygam się na kolejne wieści - może i nie byliśmy z bratem Sophii jakimiś wielkimi znajomkami, ale chcąc nie chcąc kojarzyłem gościa i nie życzyłem mu źle.
- Podczas akcji na Nokturnie? - pytam, znacznie ciszej, a gdy dochodzą do mnie kolejne słowa dziewczęcia, to się lekko uśmiecham i wyciągam dłoń by oprzeć palce na ręce Sophii. Tak w geście pocieszenia, chociaż zdawałem sobie sprawę, że było dosyć marne.
- Nie łam się na zaś, fortuna kołem się toczy - nawet jeśli teraz jest źle, to jutro będzie lepiej. - wolnym palcem wskazującym zataczam w powietrzu koło, by zobrazować jej tok mojego myślenia. Unoszę wysoko brwi, wykrzywiając twarz w grymasie szczerego zdziwienia.
- Serio? Ale... jak to? Skąd on się wziął? Nie boisz się, że to jakiś oszust? - przekrzywiam głowę na jedną stronę, bo i ta sprawa wydaje mi się dziwnie śmierdząca... Ciekaw tylko jestem, kto i jaki mógłby mieć cel w oszukiwaniu rodziny Carter?
- Mhm. - kiwam łepetyną, mając dokładnie takie same odczucia jak moja towarzyszka.
Stoliki na uboczu
Szybka odpowiedź