Wydarzenia


Ekipa forum
Wyspa Achill
AutorWiadomość
Wyspa Achill [odnośnik]22.04.16 14:58
First topic message reminder :

Wyspa Achill

Wyspa Achill jest jedną z pereł znajdującego się na zachodnim wybrzeżu hrabstwa Mayo. Mugole zdają sobie sprawę z istnienia czterech wiosek na południu wyspy, ale dwie pozostałe, zamieszkane wyłącznie przez czarodziejów, pozostają poza zasięgiem ich wzroku. Ze względu na bogatą florę wyspy, w magicznych osadach można spotkać głównie alchemików pozyskujących stąd rzadkie składniki potrzebne do uwarzenia skomplikowanych eliksirów.
Wśród młodych, śmiałych czarodziejów szczególnie popularna jest wyjątkowo stroma część wybrzeża zwana Klifem Zdobywców. Plotki głoszą, że gdy odłoży się różdżkę na bok i skoczy na główkę do wody, to na samym dnie zatoki odnajdzie się niezwykły skarb. Niebezpieczeństwo stanowią jednak langustniki ladaco, homaropodobne stworzenia żyjące nieopodal wybrzeża; ich ugryzienia są niezwykle niebezpieczne, skutkują bowiem pechem trwającym przez cały tydzień.
Ale kto wie, może jeżeli zdecydujesz się skoczyć, uda ci się wyłowić nagrodę?

1-20 - Złośliwy langustnik kąsa cię w jedną z kostek - wygląda na to, że najbliższy tydzień nie będzie dla ciebie najszczęśliwszy (-5 do wszystkich rzutów do końca fabularnego tygodnia).
21-50 - Coś mieni się złotem i choć z początku wydaje ci się, że to tylko gra świateł, podpływasz bliżej i okazuje się... że to kilka złotych monet! Twoja radość nie trwa jednak długo: po kilku godzinach odkrywasz, że odnaleziony skarb zniknął, będąc tylko złotem Leprokonusów.
51-90 - Na dnie zatoki dostrzegasz niezwykłą roślinę, którą kojarzysz z zamierzchłych zajęć z zielarstwa; nie mylisz się, to skrzeloziele!
91-100 - Wydaje ci się, że tym razem nie dopisało ci szczęście - dostrzegasz tylko kępy wszechobecnych wodorostów. Nie poddajesz się jednak i nurkujesz nieco głębiej, by wkrótce dostrzec Zwierciadło Niechcianej Prawdy jakby czekające na to, aż je wyłowisz.
Lokacja zawiera kości.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wyspa Achill - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Wyspa Achill [odnośnik]29.01.17 14:22
4 kwietnia

Kwiecień nadszedł zdecydowanie zbyt szybko. Przynajmniej w subiektywnym odczuciu Wynonny. Nie różnił się od innych miesięcy. Miał określoną kalendarzem liczbę dni, które niezmiennie posiadały ich tyle samo. Ten jednak, zwiastował nieuchronnie ostatnie dni wolności. Nie, nie zamykano jej w więzieniu, choć nowe lokum, które miała zajmować od maja zdawało się być jej własną, prywatną twierdzą. Kraty zaś w oknach wykonano z obowiązków i oczekiwań, które falami zalewały ramiona Wynonny.
Spotkania z Sorenen opiewały ostatnio głównie na załatwianiu przedmałżeńskich formalności związanych z weselem, jak i czasem po nim. W między czasie odwiedziła też jego brata. Bardziej z racji nadchodzącego wydarzenia i powinności, niż samej chęci - nie należało, a nawet nie wypadało, odrzucić spotkania, które sam zaproponował.
Ostatnia rozmowa z Quentinem również nie należała do przyjemnych. Przeklęty Tristan Rosier. Narcystyczny bufon ubrany w frak z dobrego wychowania i troski o dobro dam z porządnych rodów. Jak mógł..?! Jak śmiał!? Pójść i poskarżyć się jej bratu. Ingerować w jej suwerenność. Podważać jej zajęcie i znajomość tematów. W tym przeklętym, felernym lesie wszystko stanęło do góry nogami przez pech przyniesiony ugryzieniem szkodników spokojnie gnieżdżących się na dnie tej zatoki. Dlatego Wynonna postanowiła im nie odpuścić, póki nie ograbi ich z rzekomego skarbu. Choć znając swoje szczęście ona znów zostanie pogryziona, podczas gdy jej dzisiejszy towarzysz - mający zjawić się już niedługo zgarnie całą pulę.
Cholerny Perseusz, z tym swoim wystudiowanym zimnym uśmiechem i dziwną przypadkowością z którą zawsze wszystko zdawało się układać po jego myśli. Los stał po jego stronie. Pewnie kiedyś przegrał z nim w karty, a stawką było wszechobecne szczęście.
Burke skrzywiła się lekko. Ceniła Avery'ego jak i znajomość z nim. Ale pernamentnie irytowała ją jego zdolność do lawirowania między ludźmi i wątkami. Zdawała się dla niego normalna, nie okupiona ciężarem którego doznawała Wynonna za każdym razem gdy próbowała nie zginąć w fałszywych rozmowach.
Potrzebowała wyjazdu, choćby niewielkiego. Musiała wyrwać się. Odsunąć na chwilę myśli od wydarzenia, które już zaraz miało jeszcze bardziej zaingerować w jej życie. Nazywała się Burke i nigdy nie zamierzała przestać się czuć jak jeden z nich, choć małżeństwo i zmiana nazwiska zdecydowanie miało utrudniać jej ten fakt.
Dziesięć minut przed umówioną porą stawiła się na Klifie, wcześniej zapuszczając się w część wyspy zwaną Zakątkiem Obłąkanych, tylko tam rosło ziele dodawane do eliskiru szaleństwa - rzadko spotykane, trudne do ścięcia. Mocno wrastało w ziemię, a jego ostre i grube łodygi podatne były na wiele ostrzy. Roślina posiadała kilka mechanizmów obronnych i niedoświadczony zielarz z pewnością szybko padłby jej ofiarą - nawet ci doświadczeni musieli uważać na swoje poczynania. Lekka przeciągła rana na dłoni świadczyła i druga na ramieniu, wystająca spod rozdarcia w koszuli świadczyła o odniesieniu zwycięstwa. Rany nie były głębokie, ani groźnie, wiec Burke nawet nie oglądała ich nader dokładnie. Zwyczajowo miała na sobie koszulę i spodnie - tak odmienną garderobę od tej, w której prezentowała się na salonach. Tym razem jednak nie zapomniała założyć stroju kąpielowego, który zdecydowanie ułatwiał poruszanie się w wodzie. Przez ramię przewieszoną miała torbę podróżną. Strój zachodził kilkoma plamami, a ostre łodygi ziela rozcięły materiał - zarówno spodni, jak i koszuli w kilku miejscach. Brązowa smuga przebiegała przez jej policzek, a włosy - mimo że związane w kok z tyłu głowy - powiewały na wietrze ucieknąwszy z spętania, jakiemu poddała je wcześniej. Dłonie miała założone na piersi, a zielone tęczówki lustrowały horyzont - spokojnie, od niechcenia jakby. Nie ruszała się. W tej statycznej pozie pozostawała. Jedyne co mimowolnie poddawało się ruchowi powodowanymi przez wiatr były brązowe pukle i materiał ubrań.
Tylko raz przez jej głowę przemknęła irracjonalna myśl czy powinna w takim stanie prezentować się przed Perseuszem. Wywołała ona złość w myślach Wynonny, bowiem nie potrafiła kompletnie zrozumieć skąd wzięła się u niej obawa przed złym zaprezentowaniem się mężczyźnie. Spotykała sie z Perseuszem, swoim przyjacielem. Dlaczego miała więc jakaś mała, wredna myśl kołatała się w jej głowie nie chcąc się całkowicie zwerbalizować.
Czyżby obawiała się spotkania z nim? Nie... to nie to. Skrzywiła się lekko w irytacji na samą siebie, próbując zrozumieć własne uczucia. Ostatnio miała z tym coraz więcej problemów.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Wyspa Achill [odnośnik]05.02.17 19:14
Czas płynął zbyt wolno, gdy wyczekiwało się z niecierpliwością czegoś niezwykle ważnego - w przypadku Avery’ego czas niemalże stał w miejscu, niezależnie od tego jak ambitnie rozplanowywał kolejne dni z uwzględnieniem tego, by nie pozostawiać sobie zbyt wielkich okienek nicnierobienia. Chętnie podejmował się wszystkiego co odciągało jego myśli w inne, rzadko lub wręcz nigdy uczęszczane rejony, chwytając się przy tym nawet zadań, które normalnie umieściłby w kategorii szalenie nudnych, takich jak skrupulatne uzupełnianie wszystkich możliwych raportów, które musiały zostać złożone w Ministerstwie dopiero pod koniec dopiero co rozpoczynającego się miesiąca i których wykonanie mógł zlecić komuś niższemu rangą; kreślenie kolejnych rzędów równych literek przynosiło jednak dziwne uczucie ulgi, które ulatywało natychmiast w momencie postawienia ostatniej kropki. Potrzebował czegoś odmiennego, absorbującego w dużo większym stopniu. Czyżby więc Wynonna Burke miała okazać się jego wybawieniem? Nigdy nie śmiałby nawet rozważać tego w podobnych granicach.
Jak na Perseusa przystało, hamował swój entuzjazm z niepokojącą wprawą, zarówno w trakcie wymiany korespondencji, jak i w południe, w którym przyszło mu się stawić u irlandzkich wybrzeży. Klif Zdobywców. Nazwa kołatała w jego głowie, wyginając usta w miękką linię, gdy stąpał po sprężystej, zieleniącej się coraz chętniej trawie, a jego nozdrza wypełniał mocny zapach morskich fal rozbijających się o skały poniżej. Czy faktycznie tego dnia okażą się być zdobywcami? Nie miałby nic przeciwko, tęskniąc za pozytywnymi przebłyskami w szaroburej rutynie, w którą popadał coraz głębiej. W przeciwieństwie jednak do lady Burke, nie miał zamiaru pozyskiwać ingrediencji pochodzenia roślinnego, nie przybywał więc na miejsce przed umówionym czasem. Nim słońce sięgnęło zenitu, odnalazł ją nieopodal skalnej krawędzi, chociaż porywisty wiatr niosący echem odgłos niespokojnego morza porwałby w niebyt wypowiadane z odległości słowa przywitania - zmniejszył dzielący ich dystans.
- Wynonno - wypowiedział jej imię miękkim tonem, zdradzając tym samym swoją obecność. Nie wyglądała tak, jak do tego przywykł w trakcie spotkań w szlacheckiej odsłonie, gdy królowały szeleszczące materiały eleganckich kreacji, blask rodowych klejnotów i pobrzdękiwanie kieliszków z szampanem, którego wedle etykiety wypadało pić już od godzin porannych, do spółki z herbatą, jeśli taka wola. W lnianej koszuli i spodniach wydawała się być jeszcze drobniejsza niż zazwyczaj, lecz po ostatnim spotkaniu nie potrafił nawet pomyśleć o zdziwieniu się jej odzieniem, wątpliwe, by ten moment w ich relacjach nastąpił jeszcze kiedykolwiek w bliżej nieokreślonej przyszłości.
- Nie spóźniłem się ani minuty, a ty już zdążyłaś sobie zrobić krzywdę? - zapytał w nieco żartobliwej manierze, dostrzegając rozdarcie materiału zabarwionego szkarłatem krwi, jednak gdy wyciągnął przed siebie rękę, by gestem nieznoszącym sprzeciwu, a przy tym zaskakująco delikatnym ująć jej nadgarstek i badawczo przyjrzeć się rozcięciu alabastrowej skóry, jakby w próbie ocenienia powagi jej obrażeń, maniera ta uległa nagłej zmianie w… coś na kształt zatroskania? Uprzejmego zainteresowania? Z tego wszystkiego nijak nawet nie skomentował mało szlacheckiej smugi, brudzącej twarz Wynonny gliniastą ziemią.


stars, hide your fires:
  let not light see my black and deep desires.
 
Perseus Avery
Perseus Avery
Zawód : wiedźmia straż
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
vicious
vengeful
victorious
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nothing good ever stays with me
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1103-perseus-julius-avery https://www.morsmordre.net/t1235-persowa-poczta#9205 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2783-skrytka-bankowa-nr-318#44957 https://www.morsmordre.net/t1181-perseus-avery#8549
Re: Wyspa Achill [odnośnik]07.02.17 2:26
Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość – wszystko zamknięte w jedne ramy niemożliwe do nagięcia. Nie dało się zmienić przeszłości. Rozciągnąć, lub skrócić chwil w teraźniejszości. Ani przewidzieć przyszłości. Ale czyż nie to stanowiło właśnie o prawdziwej esencji życia? Niemożność dokładnego przewidzenia chwil i momentów, które miały jeszcze nadejść. Niewiadoma, które z nich ukształtują nasz charakter. Które sprawią, że wybudujemy kolejny z murów ochronnych, a które spowodują w jednym z nich wyłom. Wynonna jeszcze nie zdawała sobie sprawy że ściany które nabudowała wokół wątłego organu nie są niezniszczalne. A wytrwałe, systematyczne odłupywanie kawałka ceglanego elementu finalnie doprowadzi do zburzenia jednego z murów, potem drugiego… jeden będzie padał za drugim, aż żaden z nich nie pozostanie by bronić jej serca.  Serca, które nader wszystko starała się uchronić przed rozczarowaniami, które sprowadza na ludzi świat. Świadomie wybrała bierność emocji - gubiąc gdzieś po drodze całkowite zrozumienie ironii, czy też sarkazmu - na rzecz wzmocnienia swojej jednostki. Uzbrojenia się w – jej zdaniem – niezbędną możliwość – siłę – by bez szwanku przejść przez życie. Jakże naiwnym było myślenie, że wszechświat nie upomni się o nią gdy znudzi go brużdżenie w życiach innych ludzi? Dopiero przyszłość, niosąca ze sobą wielką niewiadomą, miała przynieść jej odpowiedź na to pytanie.
Stała z dłońmi założonymi na piersi oddając się rozmyślaniom nad kolejnymi krokami które powinna podjąć. Ale znudziły ją one niezmiernie szybko – listy gości, menu, wybór zastawy ( jakby naprawdę miało znaczenie to, z czego ludzie będą jeść, w dniu jej pogrzebu) i mnogiej ilości spraw nieważnych – przynajmniej w jej odczuciu. Irytowało ją marnotrawienie czasu – a planowanie wesela z jej perspektywy było właśnie tym. Zdawała sobie jednak doskonale sprawę z tego w jakim świecie żyła. Pełnym pozoru, obłudnych gestów, nieprawdziwych słów. Po koniuszki zanurzonym w fałszu. Universum w którym należało pilnować swoich pleców zawsze, bowiem – niczym w dramatycznym poemacie – nawet przyjaciel był skory wbić ci nóż w plecy. O dziwo, mimo zakłamanego i brutalnie fałszywego świata w jakim żyła zdarzało jej się znajdować jednostki godne miana przyjaciela. Druha, kompana. W nic nie wierzyła tak bardzo, jak w szczerość słów wypowiadanych przez Perseusza – nie mówił jej wszystkiego, nie była głupia by sądzić że tak. Zarówno jego poczynaniami powodowała wrodzona ostrożność. Wiedziała jednak, że nigdy jej nie okłamał. Choć jednocześnie irytował ją niepomiernie sprowadzając kobiety do roli krów rozpłodowych odnajdując dla nich pożytek jedynie w sypialni, czy też przy boku wybranego dla nich męża. Miały być ozdobą i chlubą. Miały zapomnieć o sobie. W najprostszym ujęciu tematu miały być. Piękne, milczące, lub popierające w słowach zdanie męża, uległe… Burke skrzywiła się lekko na to ostatnie słowo przechodzące przez jej głowę. Niemal czuła jak fizycznie wywołuje ono u niej ból. Zapominał jednak, że kobiety miały wiele innych ról, o których głośno nie mówiły. Mogły – oczywiście jeśli chciały – uczynić swego męża silniejszym, zgrabnie pociągając za sznurki zza kotary rozgrywek salonowych. A może właśnie w miejscu w którym prawdziwa gra się odbywała? To one posiadały ciała, które sprowadzały na świat potomstwo. A czyż nie ma nic gorszego dla męża, pana domu, niż nieudane próby poczęcia potomka? Ileż niepewności musiało to wprowadzać? Jak mocno podkopywać rozrośnięte do granic możliwość ego? Mogła sobie tylko wyobrażać, doskonale wiedząc, że nie jedna rozgoryczona swym losem szlachcianka w złości na świat odbierała realne szanse mężczyźnie, którego przyszło jej poślubić pijając – do porannej herbatki – odpowiedni eliksir. Skazując siebie, jak i swoją rodzinę, na nieprzychylne spojrzenia.
Wynonna nie była zadowolona z tego, co nadchodziło do niej wielkimi krokami, ale jednocześnie też pewna była jednego – zrobi wszystko co w jej mocy, by nie zawieść swojego rodu. Zrobi wszystko, nawet, jeśli okupione to będzie ciężarem, który na stałe przylgnie do jej świadomości i okupiony będzie nerwowym wbijaniem paznokci w skórę dłoni. Nazywała się Burke i nawet z innym nazwiskiem nie zamierzała przestać nim być. A oni zawsze szli do przodu, nigdy nie spoglądając wstecz. Wykonywali swoje zadania najlepiej i nigdy nie podważali tradycji, które trzymały ten świat w całości. Nazywała się Burke i to dawało jej świadomość, że zrobi wszystko, by być możliwe najlepszym Averym.
-Perseus. – stwierdziła po prostu nie spuszczając wzroku z horyzontu, skinąwszy lekko głową, jakby tym gestem dając znak, że przyjęła do wiadomości fakt o jego przybyciu. Pozwalając, by jedno słowo – imię – wypadło z jej ust, a później rozmyło się w okalającym ich wietrze. Gdy chłodne palce jego dłoni zacisnęły się wokół jej nadgarstka – dopiero wtedy przeniosła, nieco zaskoczona, wzrok z podziwianego horyzontu w jego stronę, zadzierając lekko brodę ku górze, by spojrzenie zogniskować na jego twarzy – pozwoliła by odciągnął rękę z jej pierwotnego położenia. Tylko lekki odruch, zaraz na początku sprawił, że mimowolnie cofnęła dłoń w wyuczonym odruchu – a może bardziej chęci – by wyswobodzić nadgarstek. Coś jednak - powstające ze składowych pewności wykonywanego przez Avery’ego ruchu, jak i niesklasyfikowanego uczucia, jakie rozgorzało na skórze w miejscach które dotykał – spowodowało, że Wynonna poddała się pozwalając, by pociągnął dalej jej dłoń. Zdziwiona, zdezorientowana i jednocześnie zirytowana niemożnością przypisania doznawanych odczuć do jednego z haseł w jej emocjonalnym słowniku – dość ubogim, ale do tej pory niezawodnym. Obserwowała wyraz jego twarzy gdy zmieniał się z naukowego egzaminowania jej wątłej i niegroźnej rany na… właśnie na co? Na ułamek sekundy przymrużyła oczy i zmarszczyła czoło pozwalając by ledwie widoczna bruzda ujawniła swoje istnienie. Jak zawsze, gdy przez jej głowę po raz pierwszy przebiegało poczucie nierozumienia tematu. I choć niektórych problemów nie potrafiła rozwikłać nawet później, powtarzane w głowie pytanie po raz kolejny nigdy nie wywoływało ponownie tej samej reakcji. Tak, jakby gest ten objawiał się tylko przy pierwszym razie gdy zdziwienie niezrozumiałością zjawiska zdawało się zaskakiwać ją najmocniej. Ponownie odwróciła twarz w kierunku horyzontu pozostawiając Perseusowi – o ile, oczywiście podniesie wzrok znad jej dłoni – swój profil do podziwiania. – Już? – zapytała, pozwalając by w głosie przebrzmiało lekkie, ledwo słyszalne, tylko odrobinę muskające pytanie, zdziwienie. Prawa brew uniosła się na bicie serca ku górze, a potem powróciła na swoje miejsce. – Brzmisz, jakbyś sugerował, że tylko w twoim towarzystwie nie jest w stanie stać mi się krzywda. – zawyrokowała chwilę później. Spokojnie, bez emocji. Wiedziała że potrafi zadbać o siebie, miała nadzieję, że wiedział to i on. Była damą, ale od wielu – a może nawet wszystkich – różniła się niepomiernie. W miejscach publicznych spędów zawsze prezentowała się nienagannie, na pytania odpowiadając zwięźle z charakterystycznym dla niej chłodem – oczywiście na te, które warte były tego, by wydobyć na świat dźwięk wydobywający się z jej ust. Chociaż ostatni błąd ( i przeklęty Tristan Rosier) zgromadziły nad nią ciężkie chmury, rzucające  cień na jej umiejętności. I choć owy szlachcic z pewnością sądził że kieruje się jej dobre ( phi, dobre sobie) i ratuje ją – jak i jej rodzinę – przed towarzyskim dyskursem ( jakby miała pozwolić sobie jeszcze kiedyś na popełnienie błędu) to jedynie wzmocnił Wynonny niechęć ku jego osobie. Zgotował jej nieprzyjemną rozmowę z bratem – tego nie zamierzała mu szybko zapomnieć. W końcu jednak odsunęła od siebie rozmyślania o opiekunie smoków, na powrót spoglądając ku swojemu towarzyszowi - Czy tym razem również znikniesz po piętnastu minutach? – a może dasz mi się nacieszyć swoim towarzystwem? Bez oklepanych towarzyskich formułek i zwrotów. Bez ułudy wkradającej się w wypowiadane zdanie - pilnowane dokładnie słowa. Tembr jej głosu zatańczył wokół nich odziany w leciutką uszczypliwość. Niegroźną. Kącik ust ledwo zauważalnie drgnął ku górze. Dotyk na skórze nadal owocował doznaniem, którego nie mogła sklasyfikować. Igrała z ogniem wspominając ich ostatnie spotkanie, ale od zawsze była uzależniona od adrenaliny. A nie wiedzieć czemu, Perseus Avery zdawał się skrywać pod powłoką jej głębokie złoża.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Wyspa Achill [odnośnik]21.02.17 17:29
Nie lubił spekulacji ani wybiegania myślami w przyszłość; wszystko było zbyt względne, zbyt nietrwałe i zbyt nieprzewidywalne, by ktokolwiek mógł uważać to, co miało nadejść, za pewnik. Jaki był cel zatracania się w rozmyślaniach nad tym, co mogło się wydarzyć? Jaki był cel spalania się w płonnych nadziejach i topienia się w goryczy, gdy rzeczywistość okazywała się być skrajnie odmienna od misternych wizji tkanych z drogocennych nitek snów? Chciał się skupiać tylko na teraźniejszości, przeżywać ją każdym zmysłem, przeżywać ją całkowicie, jakby obawy, że cokolwiek umknie, były uzasadnione. Dzień dzisiejszy był jedynym dniem, na który miał realny wpływ, jego moc nie rozciągała się ani na to, co wpisało się już na karty historii, ani na to, co zdolni wróżbici podobno mogli dostrzec w kryształowej kuli lub fusach herbaty, którą namiętnie pijał - dzień dzisiejszy był jedynym dniem, który, jeśli wykorzystany w prawidłowy sposób, mógł później przynieść konsekwentny sukces lub rozczarowanie. Wciąż jednak myśli huczały mu w głowie nieznośnym natężeniem decybeli, przybierając chłodny głos, głos, który wżarł się już na zawsze w jego pamięć, przebijając się bezlitośnie z każdego wspomnienia zamierzchłego i całkiem świeżego, przybierając chłodny głos tego, w którego oczach nigdy nie pobłyskiwała aprobata. Teraz, gdy Avery teoretycznie był już na granicy przełamania tej niepisanej zasady, gdy miał realne szanse spełnić swój obowiązek i przynieść chlubę familii, zderzał się z nieustępliwym wyrazem zawodu coraz częściej, by w gorycz przemieniać każdą z chwil, która jeszcze do niedawna wydawała się być szczęśliwa. Niespełnione oczekiwania jeszcze nigdy nie bolały równie dotkliwie, podjęte wybory jeszcze nigdy nie były kwestionowane równie ambitnie. Choć ani myślał się uginać, gdzieś tam w głębi zazdrościł tym, których związała odgórna umowa między nestorami, tym, z których barków zdjęto ciężar odpowiedzialności za decyzje, których być może podejmować wcale nie powinni.
Najprawdopodobniej nigdy się nie dowiedział, w jak błędnym przekonaniu odnośnie jego poglądów tkwiła Wynonna, otóż wcale nie ujmował przedstawicielkom płci pięknej ich wagi, sprowadzając je tylko i wyłącznie do roli krów rozpłodowych w przypadku panien szlachetnie urodzonych lub ulotnych uciech cielesnych w przypadku niższego urodzenia. Nie ośmieliłby się porwać na tak okrutne uogólnienie i spłycenie, właśnie on, który znał kobiety wyjątkowe i silne, w pełni zasługujące na okazywany im szacunek na każdej płaszczyźnie życia - w rodzinie równie konserwatywnej jak ta, w której miał swoje korzenie, nie było wszak miejsca dla jednostek słabych i chociaż tradycjonalizm niezaprzeczalnie stawiał mężczyznę w roli głowy, nadając mu tym samym pełnię mocy decyzyjnej, odpowiednia żona była w stanie zostać szyją rodziny, by w naturalny sposób wywierać swój subtelny, lecz znaczący wpływ, aktem uległej małżonki w rzeczywistości zarzucając kolejne sieci. Niewiasty nie musiały być jedynie ozdobą czy milczącym wsparciem, nie musiały wcale zapominać o sobie, lecz jeśli pragnęły być traktowane (prawie) na równi z męskimi potomkami arystokratycznych rodów, musiały potrafić dorównać im kroku. Te które, były do tego zdolne, w pokoleniu swoich rówieśniczek mógł niestety policzyć na palcach jednej dłoni - jeden z tych palców uniósł zbyt pospiesznie, wiedział to już w głębi duszy, choć wciąż odmawiał przejrzenia na oczy.
- Brzmisz, jakbyś sugerowała, że kiedykolwiek byłbym w stanie pozwolić na to, by stała ci się krzywda - odpowiedział w podobnym tonie, swoją absolutną obojętnością niepasującym do delikatności, z jaką opuszkami palców przesuwał po krawędziach uszkodzonych tkanek stanowiących jedynie niegroźne zadrapanie. Lady Burke nie była szlachcianką taką, jak inne, wiedział to nie od dziś, lecz pomimo nietypowej ścieżki zawodowej (która nota bene miała niedługo mieć swój koniec, wszak niemożliwym było kontynuowanie podobnych praktyk po ślubie i przejściu pod jurysdykcję innego rodu, jego rodu, który w jasnym świetle stawiał oczekiwania względem ryzyka służbowego), pomimo drzemiącej w jej ciele hardości, nie ulegał zaślepieniu - jej skóra wciąż była karmiona błękitną krwią, wciąż miała barwę alabastru i fakturę jedwabiu, wciąż była podatna na nieprzyjazne czynniki zewnętrzne. - Czy tym razem również mnie do tego zmusisz? - zapytał, tłamsząc lekki uśmiech samoczynnie cisnący się na usta, by ostatecznie unieść spojrzenie stalowoszarych tęczówek znad jej nadgarstka i zakotwiczyć je na twarzy Wynonny. Wciąż umazanej, jednak tę informację zachował na razie dla siebie, skupiając się na rzeczach ważniejszych - jakich dokładnie, sam nie do końca wiedział.


stars, hide your fires:
  let not light see my black and deep desires.
 
Perseus Avery
Perseus Avery
Zawód : wiedźmia straż
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
vicious
vengeful
victorious
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nothing good ever stays with me
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1103-perseus-julius-avery https://www.morsmordre.net/t1235-persowa-poczta#9205 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2783-skrytka-bankowa-nr-318#44957 https://www.morsmordre.net/t1181-perseus-avery#8549
Re: Wyspa Achill [odnośnik]01.03.17 20:58
Wynonna nie brała rzeczy za pewnik. Wiedziała, że los zmiennym jest. Że – a może zwłaszcza – gdy myślisz, że coś idzie po twojej myśli, ten w – zwyczajowym dla siebie odruchu wredoty- rzuci ci pod nogi kolejną kłodę. Ale jednocześnie też sądziła, że odpowiednie zaplanowanie, przygotowanie się do rzeczy pewnych, z może nawet przewidzenie kilku opcji rozwoju wydarzeń sprawiało, ze łatwiej można było przebrnąć przez jakąś sytuację. To też nie tak, że nie potrafiła myśleć – czy też funkcjonować – bez planu. Dziś dla przykładu, nie posiadała żadnego. Nie wiedziała też dlaczego(albo po co) zaproponowała Perseusowi by jej towarzyszył. W ostatnich dniach miała wrażenie, że jest dla siebie coraz większą zagadką i irytowało ją to niepomiernie. Zdecydowanie bardziej wolała być królową własnego ja. Niezaprzeczalną znawczynią samej siebie. Panią swego losu. Ale ostatnio… ostatnio wszystko ją srogo zawodziło. Jej usta wypowiadały słowa – kompletnie o to nie proszone, jej ciało wykonywało gesty – których nie miała w zamiarze, a wewnątrz rozbrzmiewały uczucia, których nie znała. Głównie dlatego, że większość z nich zamknęła w metaforycznej wieży stworzonej z własnego serca, wokół którego nabudowała tabun murów – teoretycznie nie do przejścia. I choć zarówno cel, jak i założenia planu, były poprawne. Tak, jak zwykle, życie znalazło swoje sposoby, by je obejść. A ona – kompletnie nierozwinięta i nierozeznana w strefie przegonionych dawno temu uczuć, teraz gubiła się i nie potrafiła zrozumieć zachodzących akcji. Mogła tylko zagryzać zęby, czy wbijać paznokcie w skórę dłoni, próbując pohamować rozłażąca się na wszystkie strony irytację.
Tę zaś, ostatnimi czasy, Perseus miał w zwyczaju u niej potęgować. A jednak, niczym dziecko, któremu się czegoś zabroni, jeszcze mocniej przez to miała ochotę z nim obcować. Jakby w ten sposób sprawdzając granice własnej wytrzymałości. Jakby był jej testem. A ona, Wynonna Burke, nie zamierzała żadnego oblać.
Jedna z brwi poszybowała ku górze, gdy pierwsze słowa, uformowane w zdanie wydobyły się z ust Perseusa, który tak nienagannie, wręcz pedantycznie odwzorował formę jej wypowiedzi. Zielone tęczówki szybko zmieniły swoje położone i, gdyby wzrok mógł wydawać dźwięk, w tej chwili z pewność dałoby się usłyszeć świt przecinający powietrzę niczym ostra szpada. Zlustrowała twarz swojego towarzysza, a potem zerknęła na dłoń, którą badał. Ciągle odczuwając nieokreślone ciepło w miejscach, które dotknął. To zaś, rozchodziło się powoli, rozbudzając w niej dziwne, niejasne odczucie, z którym pożegnała się już dawno. Przez co jednocześnie, nie potrafiąc go odpowiednio sklasyfikować. Kolejne zdanie tylko podniosło w jej ciele falę wzburzenia i irytacji, ale jednocześnie pewnego rodzaju ekscytacji z nawiązanej, słownej gry. Avery nie był tak zapatrzony w siebie jak Rosier. Nie był też tak mdły jak większość kawalerów na salonach, potrafiących jedynie prowadzić pół-rozmowy, rzucając pół-słówkami, głównie w tematach nie mających żadnego znaczenia.
Zabrała w końcu swoją dłoń. Nie było potrzeby – ani sensu- poświęcać jej więcej czasu. Uniosła dłonie i zaczęła rozpinać guziki koszuli. Zerknęła na Perseusa.
-Skoczysz pierwszy, czy może – jak przystało na dżentelmena – puścisz damę przodem? – za ironizowała. Nie robiła tego często. Sam Per, choć był jednym z bliższych jej ludzi, nie miał sposobności słuchać tego typu słów często. Raptem może z dwa, trzy razy, w trakcie całej ich znajomości. Nie miała w zamiarze go obrazić. Właściwie sama nie była pewna, co było jej zamieram. Nie miało też dla niej znaczenia, które z nich skoczy jako pierwsze. Tu, na tym klifie, na Wyspie Achill, po raz pierwszy od kilku dni w końcu mogła wziąć głębszy, niczym nieskrępowany oddech.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Wyspa Achill [odnośnik]14.03.17 19:19
Najprawdopodobniej nigdy do końca nie pojął istoty irytacji. Owszem, rozumiał jej źródło (a przynajmniej tak sądził w większości przypadków poddanych dogłębnej analizie), był w stanie wymienić również rozmaite warunkujące ją czynniki, jednak w całym tym wykreowanym w jego głowie względnie kompletnym obrazie brakowało jednego szczegółu - sensu. Złość była złym doradcą, wiedział to aż za dobrze z autopsji, kolejne dowody zyskując za każdym razem, gdy spalał się bez końca w następnym napadzie czystej, niczym niepohamowanej furii; upływ czasu i doświadczenie zapewniły mu jednak swoistego rodzaju opanowanie, które wysoce sobie cenił, tracąc panowanie tylko w samotności, nigdy przy świadkach, nawet gdy oddalenie się i zniknięcie z pola widzenia kosztowało go więcej niż ktokolwiek potrafił sobie wyobrazić. Zaciskał szczęki kompulsywnie, a zęby zgrzytały w donośnym proteście, lecz usta wciąż wykrzywiał w uśmiechu tylko z założenia radosnym. Zaciskał dłonie w pięści, a knykcie bielały ostrzegawczo, gorąca krew zbierała się pod paznokciami wbijającymi się boleśnie i zarazem dziwnie kojąco we wnętrze dłoni, lecz wciąż zmuszał się do upartego milczenia, powstrzymywania się od wypowiadania słów, które stałyby się ostatecznym dowodem jego słabości. Wszystko na uwięzi, wszystko pod kontrolą - być wysoko, ponad resztą, poza ich zasięgiem, nietykalny - niech zgnilizna codzienności i obrzydliwa przeciętność nie łudzi się, że może mieć na niego jakikolwiek wpływ.
Słowo za słowo, wet za wet, zabawa mogłaby trwać bez końca, gdyby tylko Wynonna się jej podjęła, zamiast raczyć go wymownym milczeniem pozostawiającym po sobie mnogość interpretacji, z której ochoczo korzystał: to on był triumfatorem, to jego było na wierzchu, to on zamykał jej usta, ucinając możliwą ripostę nim chociażby zyskała szansę rozbrzmieć. Upływ lat odbił swoje piętno w ich obojgu, można by rzec, że razem z nimi wydoroślała również ich przyjaźń - i dlatego nie napawał się swoją wyższością, w obliczu niemej kapitulacji lady Burke uznając ją za oczywistą. Może był w błędzie, a może nie. Wiedział swoje i tylko to się dla niego liczyło, a skoro właśnie tutaj, na Klifie Zdobywców, chwilowo rozbrzmiewał już tylko szum fal rozbijających się o skały poniżej, a jedynym świadkiem był stary skrzat domowy z wmówionym posłuszeństwem - któż miałby wybić mu z głowy jego bzdurne przekonania?
Całość skwitował krótkim uśmiechem, wyjątkowo pozwalając sobie na ten szczery przejaw wesołości, która nawiedzała go sporadycznie, byleby nie powiedzieć - praktycznie nigdy, dni beztroski minęły wszak bezpowrotnie, a młodzieńczy idealizm ustąpił miejsca świadomości. Nie czuł się z tym jednak źle, nie postrzegał siebie samego w kategoriach poszkodowanego przez okrutną rzeczywistość; takie były naturalne koleje losu i chociaż nie był fanem teorii o predestynacji, ze wszystkiego wyciągał lekcję, by nieustannie poszerzać swoje horyzonty, by móc więcej, być bardziej i nie nasycić się nigdy do końca, tylko ostrzyć sobie apetyt na więcej. Nie był sentymentalny, nie wracał wspomnieniami do odległych czasów, nie tęsknił też za tym, kim był dekadę temu - widział odbicie dawnego siebie w lustrze przeszłości i widział wyraźnie wszystkie jego rysy, wszystkie pęknięcia i niedociągnięcia. Długo pracował na to, by być tym, kim się stał, co więc innego mógł czuć, jeśli nie pewność co do tego, że obrał dobry kierunek, a jego droga dopiero się rozpoczyna?
- Jeśli masz życzenie skakać pierwsza, zbrodnią byłoby stawać ci na przeszkodzie - zawyrokował w odpowiedzi, dla siebie samego zachowując wszystkie myśli o tym, że szarmancja szarmancją, ale w ewentualne nieprzyjemności u podnóży klifu powinien się pakować jako pierwszy, zapobiegawczo, mając na uwadze zarówno langustniki, jak i zwodnicze prądy morskie. Nadmierna i tak jawna troska nigdy jednak nie była domeną, a po zainteresowaniu się obrażeniami ciemnowłosej zdawał się już wykorzystać limit na najbliższą przyszłość. - Woda jest jeszcze zimna - bo przecież za parę miesięcy osiągnie temperaturę godną tropików, jak to bywa na Wyspach Brytyjskich - jeśli koszula nie krępuje twoich ruchów, powinnaś zachować dodatkową warstwę odzienia - dodał, zbliżając się do krawędzi urwiska, by zerknąć w dół we wzburzoną toń. To powiedziawszy, ściągnął przez głowę niepraktyczną w trakcie kąpieli morskich szatę, by zostać w bazowej koszuli o luźnym kroju i czarnych, lnianych spodniach w niczym nieprzypominających jego zwyczajowej garderoby. Myśli Avery’ego automatycznie poszybowały do podziemnych jaskiń Dover i skrytego pod wapiennymi skałami jeziora pełnego druzgotków, do chłodu przenikającego do szpiku kości - zdecydowanie wolał pozostawić na sobie dodatkowy materiał, nawet jeśli ten tylko w złudny sposób dawał jakiekolwiek efekty. Trawa wydawała się być śmiesznie miękka pod bosymi stopami, gdy obracał się w miejscu, by spojrzeć wyczekująco na Wynonnę.
- Pomyślnych lotów, lady Burke - rzucił niepoważnie, dłonią wykonując zapraszając gest tuż nad krawędzią klifu.


stars, hide your fires:
  let not light see my black and deep desires.
 
Perseus Avery
Perseus Avery
Zawód : wiedźmia straż
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
vicious
vengeful
victorious
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nothing good ever stays with me
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1103-perseus-julius-avery https://www.morsmordre.net/t1235-persowa-poczta#9205 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2783-skrytka-bankowa-nr-318#44957 https://www.morsmordre.net/t1181-perseus-avery#8549
Re: Wyspa Achill [odnośnik]12.05.17 15:05
Kontrola. Jedno proste słowo sprowadzające się do tego, co Wynonna starała się uzyskać w sprawie własnej jednostki od momentu, gdy uświadomiła sobie, że nie ma wpływu na los. Miała wpływ tylko na własne reakcje, które dyktowało zdradliwe ciało i sprzymierzony z nim umysł. Mogła im się poddawać, ale o wiele więcej satysfakcji przynosiło jej zabranianie samej sobie jakiegoś gestu. Powstrzymywanie go, zamykanie się na doznania płynące ze świata zewnętrznego. Zapłaciła za to swoją cenę. Od lat pilnowała każdego jednego mięśnia ciała i twarzy powoli zapominając o tym, jak odczuwane są dane emocje. Powoli przestając rozumieć zachowania innych ludzi, bowiem, nie potrafiąc odnieść się do nich na podstawie własnych przeżyć zagubiła w sobie zdolność empatii, współodczuwania. Nie zależało jej jednak na tym. Wolała być jak góra lodowa, o którą rozbijały się statki prowadzone przez nieostrożnych kapitanów, którzy nie doceniali jej niezłomności. Posiadała zdolność obserwacji i niewerbalnego rozwiązywania własnych problemów. Nie lubiła, gdy ktoś podejmował za nią decyzję, dlatego wiła się w ciszy wiedząc, że musi wyjść za Soren, bowiem tak nakazywała tradycja. Ale jednocześnie budziło to w jej wnętrzu konflikt, bowiem, ponad wszystko pragnęła pozostać wolna i nieskrępowana, odpowiedzialna za siebie. Nie zaś oddana komuś niczym przedmiot zakupiony po odpowiedniej cenie. Swoje wątpliwości jednak skrywała głęboko, bowiem ostatnim czego chciała był jawny sprzeciw przeciw rodzinie, którą kochała i w którą wierzyła.
Perseus był w jakiś sposób inny; inny od morza takich samych zagapionych w siebie arystokratycznych gumochłonów. W jakiś sposób znał odpowiednie słowa i gesty, by nie zbyła go znaczącym milczeniem. Prawdopodobnie znaczny wpływ miała na to ich długoletnia znajomość. Mogła dalej się z nim przekomarzać, ale nie leżało to w jej naturze, choć lekki, niewymuszony gest unoszący lekko kącik ust wypłynął na jej twarz. Wiedziała, że jej milczenie odbierze jako swoistego rodzaju wygraną, ale chciała mu na to pozwolić nie potrafiąc odnaleźć wewnątrz siebie odpowiedzi na to, dlaczego.
Uśmiech który pojawił się na jego twarzy spodobał się Wynonnie, lekkie zmarszczki wokół oczu świadczyły o jego prawdziwości. Jednak sama Burke ponownie bezskutecznie próbowała odnaleźć w swoim wnętrzu odpowiedź na pytanie – bezskutecznie. Kolejny raz zostając z cichą pustką wewnątrz niej, gdy jej jednostka nie potrafiła pojąć mechanizmów działających nią samą. Wydoroślał, zmężniał i było to widać zarówno w jego postawie jak i w każdym geście, którym się odznaczał. Pilnował ich dokładnie tak samo jak ona – każdego jednego drgnięcia ust, czy brwi, ruchu ręki, czy nawet całego ciała. Stał naprzeciwko niej specjalista, równy jej własnym umiejętnością i choć oboje nico zniżali gardę przy sobie, nadal jednak pilnowali gestów i słów, które mogłaby powiedzieć więcej – a nawet za wiele.
Spojrzenie zielonych tęczówek odkleiło się od dłoni zajmujących guzikiem i przeniosło wprost na twarz Perseusa. Przez chwilę mierzyła go spojrzeniem, by odjąć dłonie i rozpiąć guzik rękawy, który rozorały gałęzie. Złapała go pewnie i pociągnęła słysząc charakterystyczny dźwięk puszczających szwów. Pozostający w dłoni kawałek odzienia rzuciła na ziemię. Skinęła lekko głową spoglądając w dół klifu. Jej ostatni skok przyniósł jej jedynie ugryzienie langustnika, które doprowadziło do serii dość niefortunny zdarzeń, które oblepiały jej osobę przez cały tydzień. Miała nadzieję, że dziś poszczęści jej się bardziej. Była Burkiem, głód odkrycia i poszukiwania mościł się w niej wygodnie i nie mogła przejść obojętnie wobec rzekomego skarbu, który krył się u podnóży klifu.
Ruszyła w stronę starego skrzata wręczając mu swoją torbę i różdżkę. A potem powróciła na koniec klifu i zerknęła w dół stając obok swojego towarzysza. Zlustrowała spojrzeniem fale kłębiące się u podnóży klifu i czując na sobie spojrzenie Perseusa podniosła tęczówki wprost na niego. Jego słowa uniosły lekko jej brew. Gest ten jednak zniknął tak szybko, jak się pojawił. I niewprawny obserwator z pewnością by go nie dostrzegł. Zamiast tego uniosła tylko na chwilę posyłając w stronę Avery’ego.
-Do zobaczenia na dole, lordzie Avery. – odpowiedziała mu zerkając jeszcze raz w dół. – O ile, oczywiście, zdecydujesz się na skok. –ton ubrała w lekki wyzwanie do lekkiego uśmiechu dodając uniesioną brew. Nie czekając już dłużej cofnęła się kilka kroków, a potem biorąc rozbieg skoczyła na główkę wprost w głębiny wód pieniących się u podnóża wyspy.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Wyspa Achill [odnośnik]12.05.17 15:05
The member 'Wynonna Burke' has done the following action : rzut kością


'k100' : 66
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wyspa Achill - Page 4 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wyspa Achill [odnośnik]04.06.17 0:45
Nie ma trucizny równie zdradzieckiej jak emocje - wpierw kiełkujące nieśmiało w najbardziej odległych zakamarkach podświadomości, ewoluujące stopniowo, by przybierać coraz to nowsze formy i w odpowiednim momencie rozprzestrzenić się niepostrzeżenie w krwiobiegu, zatruć każdą tkankę, każdą komórkę słodko-gorzkim jadem z zabójczą precyzją, niepozostawiającą miejsca na margines błędu. Trucizna tym straszniejsza, gdyż w całości zsyntetyzowana we własnym organizmie, uwarunkowana co prawda w jakimś stopniu przez czynniki zewnętrzne, lecz wciąż stanowiąca produkt własny, nakłaniający kolejne organy do buntu przeciwko zdrowemu rozsądkowi i racjonalności, noszący w sobie znamiona choroby autoimmunologicznej. Zła wiadomość: każdy jest podatny na zachorowanie, każdy jest wystawiony na działanie trucizny. Dobra wiadomość: pełny powrót do zdrowia jest możliwy, na truciznę można się uodpornić - trzeba tylko chcieć.
Czy więc tego właśnie chcesz, Wynonno?
Jak daleko był w stanie sięgać pamięcią, tak zawsze wspomnienia panny Burke znajdującej się na ustach osób trzecich powiązane były z tymi samymi, dość monotonnymi określeniami. Nieprzyjazna. Chłodna. Oschła. Nieprzystępna. Skamieniała. Ostatni z epitetów podobał mu się szczególnie, niezmiennie sprawiając, że kąciki jego ust unosiły się nieznacznie w niezwykle rozbawionym jak na jego standardy uśmiechu. Śmieszna myśl, lecz w takich momentach wyobraźnią wracał do zaklętych w czasie rzeźb rozlokowanych w dworze w Ludlow, jak i w rozmaitych punktach rozległych ziem Shropshire, owianych złą sławą według niektórych lub według innych zaledwie przedawnioną, ponurą legendą dowodów wielowiekowego zamiłowania dziedziców rodu Avery do wyjątkowo zwięzłego wyrażania swojego skrajnego niezadowolenia dwoma krótkimi samogłoskami: Duro. Widział więc Wynonnę w wiernie oddanej marmurowej formie, poprzetykanej drobnymi, nieregularnymi żyłkami w kolorze platyny i marengo, bijącej chłodem wypolerowanej tafli pod palcami, a jednak - gdy na nią patrzył, ta właśnie rzeźba uparcie odmawiała milczenia, wykrzywiała usta w grymasie zbyt ekspresyjnym, by uznać go za właściwy dla dzieł antycznych mistrzów, jednym spojrzeniem wyrażała więcej niż były to w stanie zrobić rozległe na dwie rolki pergaminu epopeje. Jakim więc cudem mylnie zamykano ją w tak płytkich kategoriach? Nigdy nie pojmował toku rozumowania mas.
A może - śmieszna myśl - oswoili siebie nawzajem do tego stopnia, by w granicach rozsądku nauczyć się choć trochę opuszczać gardę w swoim towarzystwie, pozwalać sobie na niespętane ciasnymi konwenansami przebłyski prawdziwej natury, by odkryć, że w pewnych kwestiach są do siebie bardziej podobni, niż początkowo mogłoby się zdawać. A może - wprost przeciwnie - wieloletnia zażyłość była ułudą, trudnym do rozłożenia na czynniki pierwsze japońskim pudełkiem, do którego dobudowywali nieświadomie kolejne pułapki, gdy na celu mieli coś całkiem odwrotnego. Najprawdopodobniej mieli się nigdy tego nie dowiedzieć, teraz jednak tkwili na szczycie Klifu Zdobywców, bezpieczni od obowiązku salonowego pustosłowia i nawet jeśli w wielu kwestiach byli na zupełnie różnych rozdziałach, co do tego jednego pozostawali zgodni: żadne z nich nie zamierzało się wycofywać. Nie teraz, nie nigdy.
Ostatnie wymowne spojrzenia, ostatnia pokrzepiająca wymiana słów, przywołanie dłonią sędziwego, mocno przygarbionego skrzata i krótki uśmiech, którego lady Burke nie mogła już dostrzec, zwrócona twarzą w kierunku urwiska. Avery obserwował jej ruchy uważnie, choć nienachalnie, mimowolnie zastanawiając się nad tym, jak częstym bywalcem tej okolicy była i jak często miała okazję skakać (nieodpowiedzialnie?) w dół klifu, skoro jej działania miały w sobie coś na kształt wyćwiczonych elementów - choć równie dobrze mógł to być po prostu przejaw sprawności fizycznej wyższej niż przynależna szlachciankom średnia. Odbiła się od skalistego podłoża pewnie i zgrabnie, by z gracją przeciąć spienioną powierzchnię morza, swoim lotem dając tym samym ostatni dowód na to, że z ociężałą bryłą marmuru ma niewiele wspólnego. Nie kazał jej długo czekać. Trzy uderzenia serca później sam cofnął się o parę kroków, by po krótkim rozbiegu skoczyć sprężyście w kierunku wzburzonej toni. I ani przez chwilę nie myślał o tym, że może to skutkować roztrzaskaniem sobie czaszki o podnóże zatopionych w słonej wodzie skał.
[bylobrzydkobedzieladnie]


stars, hide your fires:
  let not light see my black and deep desires.
 


Ostatnio zmieniony przez Perseus Avery dnia 08.06.17 18:29, w całości zmieniany 1 raz
Perseus Avery
Perseus Avery
Zawód : wiedźmia straż
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
vicious
vengeful
victorious
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nothing good ever stays with me
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1103-perseus-julius-avery https://www.morsmordre.net/t1235-persowa-poczta#9205 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2783-skrytka-bankowa-nr-318#44957 https://www.morsmordre.net/t1181-perseus-avery#8549
Re: Wyspa Achill [odnośnik]04.06.17 0:45
The member 'Perseus Avery' has done the following action : rzut kością


'k100' : 96
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wyspa Achill - Page 4 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wyspa Achill [odnośnik]29.06.17 19:32
Woda, niczym znajoma przyjaciółka, owinęła się wokół ciała Wynonny. Nie można było nazwać jej lodowatą, wiosna ociepliła odrobinę jej zimną aurę. Byłaby idealna w słoneczny, upalny dzień; odpowiednia, do tego by znaleźć w niej odrobinę ulgi od gorąca lejącego się z nieba. Do lata jednak pozostawało jeszcze trochę czasu, a wiosenne niebo nie posiadało w sobie odpowiedniej mocy. Burke nie przejmowała się tym jednak z wprawą poruszając dłońmi zagłębiała się w dół zwabiona pogłoskami o skarbie, który nadal pozostał przed nią ukryty. Dostrzegła jednak coś innego, coś, czego nie mogła pomylić z niczym innym – skrzeloziele. Poruszyła dłońmi przecinając ciecz, mocniej zbliżając się do dna. Jeszcze kawałek, odrobinę. Dotarła, sięgnęła wolną dłonią wyrywając z dna magiczną roślinę. Może nie był to skarb o którym krążyły pogłoski, ale tą ingrediencje można była sprzedać za dobrą kwotę – albo wykorzystać. Zawsze lepsze skrzeloziele, niż ugryzienie langustnika. Przykucnęła na dnie na kilka sekund, po których odbiła się nogami od podłoża z całej siły. Musiała wracać do góry czuła że kończy się jej rezerwa powietrza. Kilka kolejnych sekund zajęło dotarcie do powierzchni. Wynurzyła się. Ciało automatycznie z charakterystycznym dla gestu dźwiękiem zaczerpnęło powietrza do płuc. Zbawiennego gazu, bez którego nie mógł się obejść żaden z organizmów. Z rękami rozłożonymi po bokach, pozwalającymi jej utrzymać się na powierzchni zaczęła powoli wykonywać obrót wokół własnej osi w poszukiwaniu Perseusa. Cały manewr nie zajął długo, jednak serce ścisnęło się nieprzyjemnie, gdy tafle wody wzburzały jedynie białe kołtuny fal. Nie potrafiła zrozumieć, czemu jej ciało ogarnięte zostało przez fale zimniejsze niż te w których dryfowała. Nie potrafiła też pojąć jakim cudem lodowaty prąd wniknął w głąb jej sylwetki i obijał się o żebra z pluskiem przelewając się nad nimi, trącając zalegający tam, wątły organ. Odwróciła się ponownie, umiejscawiając twarzą w stronę skalnej półki. Może nie skoczył… przemknęła myśl, którą właściwie odrzuciła do razu. Wiedziała, że nie istniała na świecie siła, która odwiodłaby go od wykonania postawionego przed sobą zadania. A w spojrzeniu Perseusa sprzed kilku chwil jasno świeciła pewność i postanowienie, że skok wykona. Mimo to, nadal uczepiona irracjonalnej myśli której prawdziwości nie musiała kwestionować, bowiem wiedziała, że jest zła, uniosła spojrzenie ku górze, odnajdując tam pustkę. Warga zadrgała lekko, choć gdyby ktoś był tego naocznym świadkiem i kazał tłumaczyć się z owego gestu z perfekcją stwierdziłaby, że to zimno dokonało niekontrolowanego ruchu jej warg.
Dlaczego się przejmowała? Łączyła ich bliższa zażyłość – to fakt, ale przecież postanowiła już dawno odebrać sobie emocje, w tym troskę, czy strach, który teraz zalewał jej wnętrzności wraz z lodowatym zimnem. Popadała w panikę, której nie dane jej było w życiu wcześniej doświadczyć. Co się z nią działo? Czemu była tak rozstrojona, jak dawno nie używane pianino? Przecież nie przez Peresusa – tłumaczyła sobie, po raz kolejny obracając się wokół własnej osi. – to musiała być wina ślubu. To on był kulą u nogi, niechcianym obowiązkiem, brzmieniem, które musiała znieść. To z pewnością właśnie dlatego każde jedno, schowane głęboko za niezliczoną ilością murów i mostów zwodzonych emocje zaczynały odbijać się wściekle o ścianki szklanego pojemnika w których je schowała. I to właśnie on – piekielny ślub - wprawiał w drżenie wątły organ od lat pozostający w bezruchu.
Do trzech razy sztuka, prawda? Gdzieś kiedyś słyszała to głupie stwierdzenie, którego nie potrafiła zrozumieć. Cele należało realizować przy pierwszym podejściu. Drugi był zawsze największym przegranym. A jednak tym razem po raz trzeci zaczęła lustrować powierzchnię wody, cal po calu. I dopiero przy tym razie woda wzburzyła się wyłaniając głowę znajomej jednostki.
Coś, całkowicie niepojętnego dla niej spłynęło po całym jej ciele i nie było to cieczą, a uczuciem obcym, właściwie nie znanym Wynonnie. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że przez cały ten czas wstrzymywała oddech. Gdy ich spojrzenia skrzyżowały się jednak na jej twarzy nie dało się dostrzec żadnych emocji. Jedyną dokonaną zmianą był kolor ust, który pociemniał lekko, dając znać o chłodzie wody. Sama zaś Nonna uniosła ku górze dłoń w której zaciskała znalezisko.
-Skrzeloziele. – wytłumaczyła spokojnie Perseusowi, mając nadzieję, że nie będzie musiała mówić więcej. Wszak roślina ta, mimo że trudno dostępna, była dość znana i specyficzna. Tak, chwaliła się swoim łupem, teraz, gdy troska o zdrowie przyjaciela odeszła z jej ciała, mając nadzieję, że jedyne co on zyskał to ugryzienie langustnika. Liczyła na to mocno.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Wyspa Achill [odnośnik]01.07.17 14:32
Cudowne uczucie lekkości towarzyszyło mu przez cały, niestety wyjątkowo krótki, lot - tej części skoku nie był w stanie rozpatrywać w kategorii spadania, nie, kiedy w żadnym wypadku nie planował wiernie odtwarzać historii Ikara, nie, kiedy wszystkie partie swoich mięśni mobilizował do tego, by całościowo uformować kształt przypominający grot strzały - i gładko przeciąć powierzchnię wody, która wydawała się być miękka jak aksamit i orzeźwiająca jak mrożona herbata w upalne popołudnie. W rzeczywistości wzburzone fale okazały się być cieplejsze niż początkowo przypuszczał; stanowiły nikłe porównanie do podziemnego jeziora w wapiennych jaskiniach Dover, co zresztą Avery przyjął z pozytywnym zaskoczeniem, wykorzystując impet skoku do zdecydowanego zagłębienia się u podnóży klifu. Zmrużył oczy, by słona woda nie drażniła zanadto uwrażliwionych tkanek, po czym w skoordynowany sposób machnął parokrotnie kończynami, by zanurkować jeszcze bliżej dna w poszukiwaniu… czegokolwiek. Nie miał właściwie pojęcia czego mógł oczekiwać w morskiej toni - nie wiedział, dlaczego przeróżnej wielkości grupy śmiałków cyklicznie rzucają się ze szczytu Klifu Zdobywców i ryzykują nieprzyjemne ugryzienia nielubiących intruzów langustników, to jednak nie przeszkadzało mu wcale w podjęciu się misji poszukiwawczej. Wszelkiego rodzaju wodorosty powitały go ochoczo, ograniczając znacząco pole widzenia i oplatając się dookoła jego kostek. Gdzieś w oddali dostrzegł bielącą się plamę, która musiała być koszulą Wynonny, jednak nie płynął w jej kierunku, zamiast tego kontynuując poszukiwania, póki wciąż nie wykorzystał swojego czasu w podwodnym otoczeniu. Wzdrygnął się odruchowo, gdy jeden z oślizgłych glonów przesunął się po odsłoniętej skórze jego szyi, lecz zamiast zmienić kierunek i wynurzyć się na powierzchnię, wypuścił z płuc odrobinę powietrza, by zmniejszyć swoją wyporność i ruszył jeszcze dalej, w stronę głębin, do których promienie słoneczne docierały już tylko częściowo, rozproszone przez płytsze warstwy wody. Złoty blask gdzieś na dnie przyciągnął jego uwagę. Czy mogło to być zaledwie zwodnicze złudzenie? Nie, nie, z pewnością się nie mylił, tajemniczy błysk gdzieś pomiędzy wodorostami i ukruszonymi od klifu kawałkami skał. Jeszcze tylko kilka uderzeń ramion i nóg, jeszcze tylko kilka metrów wbrew woli własnego organizmu, który powoli, lecz uporczywie zaczynał zawiadamiać o deficytowym poziomie tlenu we krwi - zacisnął palce dookoła chłodnego metalu zdobionej ramy, by po chwili razem ze znaleziskiem, przy akompaniamencie piekących w tęsknocie za powietrzem płuc, odbić się silnie od skalistego podłoża i szybko wypłynąć ku śmiesznie prześwietlonej z perspektywy dna powierzchni. Wynurzył głowę ponad kotłujące się fale, zaczerpnął oddech z charakterystycznym świstem właściwym osobie, która odrobinę zbyt długo udawała swoją przynależność do świata trytonów.
Przetarł oczy pobladłymi, nieco ścierpłymi palcami, pozbywając się tym samym zaburzających przejrzystość widzenia pozostałości morskiej wody. Czynność szybka i banalnie prosta, lecz dała Wynonnie dostatecznie dużo czasu na powściągnięcie swojej mimiki - gdy źrenice ostatecznie wyostrzyły spojrzenie, a stalowoszare tęczówki skierowały się ku lady Burke, Perseus nie miał już szansy wyczytać z jej twarzy czegokolwiek nadzwyczajnego, a mając jako podstawy wieloletnią znajomość, przez myśl nawet by mu nie przeszło, że jego towarzyszka wbrew sobie samej mogłaby się przez parę ciągnących się niemiłosiernie chwil nadmiernie niepokoić jego losem. Poruszył kończynami ponownie, by przepłynąć dzielący ich dystans i nie musieć przekrzykiwać zagłuszający ewentualne słowa huk rozbijających się o skały fal, gdy już nadszedł moment porównywania łupów. Skrzeloziele. Kiwnął głową, może niezbyt wylewnie kwitując lakoniczną wiadomość. Chociaż jawił się na ignoranta w dziedzinie zielarstwa, na przestrzeni lat od momentu zakończenia edukacji szkolnej pozwalając stopniowo swojej wiedzy o roślinach ulatniać się bezpowrotnie, lecz skrzeloziele kojarzył bardzo dobrze, ba, zaledwie parę miesięcy temu korzystał z jego właściwości, doprawiając sobie skrzela i błony pławne pomiędzy palcami na czas poszukiwań tajemniczej skrzyni. Historia zataczała koło w zabawny sposób, tworząc pewne powtarzalne schematy z magicznych roślin, szukania przedmiotów i nurkowania w chłodnej wodzie, nie poświęcał jednak temu zbyt wiele myśli, nie chcąc w trakcie popołudnia z przyjaciółką wracać wspomnieniami do zadań powierzonych mu przez Czarnego Pana. Avery pozwolił sobie na nieznaczny uśmiech triumfu, gdy uniósł swoją zdobycz ponad powierzchnię wody, by Wynonna mogła ją dostrzec.
- Zwierciadło - oznajmił w podobnym tonie, nie chełpiąc się faktem, że jego znalezisko prezentowało się jako bardziej unikatowe w porównaniu ze skrzelozielem; tę kwestię spokojnie mógł zostawić w sferze niedopowiedzeń, które mówiły same za siebie. Czy nawet z wyprawy na klif musieli robić konkurencję? - Ani śladu langustników.
Najwyraźniej tak.


stars, hide your fires:
  let not light see my black and deep desires.
 
Perseus Avery
Perseus Avery
Zawód : wiedźmia straż
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
vicious
vengeful
victorious
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nothing good ever stays with me
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1103-perseus-julius-avery https://www.morsmordre.net/t1235-persowa-poczta#9205 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2783-skrytka-bankowa-nr-318#44957 https://www.morsmordre.net/t1181-perseus-avery#8549
Re: Wyspa Achill [odnośnik]03.07.17 18:19
Nie mogła zrozumieć, pojąć swoim bystry umysłem, co się działo. Z nią i z całym otoczeniem; odnosiła niesmaczne wrażenie, jakby stała się jedną z bohaterek powieści w dziwacznym, alternatywnym świecie w którym to emocje żyją własnym życiem, atakują ją kompletnie bezpodstawnie, a do tego autor owej szmiry postanowił pozbawić ją zdolności rozpoznawania tego, co codziennie przeprowadza na nią bezwzględny atak. Część się zgadała, to fakt, sama pozbawiła się emocji, ale przecież nie po to, by po latach uginać barki pod ich ciężarem nie potrafiąc zrozumieć mechanizmów które mościły się w jej niewielkim ciele i podejmowały samoistne decyzje bez wcześniejszej konsultacji z centrum dowodzenia, którym od zawsze był rozum. Zimny, bezlitosny, logiczny; nie oddający się głupim, niepotrzebnym porywom serca i duszy. Gdzie był teraz? A właściwie, dlaczego właśnie w tym czasie postanowił poddać swoją linię obrony, wpuścić wroga, pozwolić, by zaczął okupować ukochane, znane terytorium? Nie wiedziała.
Nie wiedziała kiedy, w którym momencie, ich znajomość poza zwyczajową przyjaźnią przeszła też w cichą, niewerbalną grę na wyzwania. Kto okaże się lepszy, szybszy, bardziej zaradny. Nieważna była dziedzina, cel był zawsze ten sam, udowodnić drugiej jednostce swoją wyższość. I niepomiernie irytowało Wynonnę to, że z rzadka udawało jej się zabłysnąć czymś przed Perseuszem. A jeszcze mocniej rozjuszał ją fakt – tak jak na wyścigu na aetonach – że nawet wtedy nie przyznawał tego, jak dobra była. Miała ochotę kopnąć go w łydkę, albo rzucić w niego szklanką, albo tą - niczemu winną – szklankę rozbić o parkiet, zaraz pozwolić by dołączył do niej mały, porcelanowy talerzyk na przekąski, potem dorzucić do tego dziwacznego zbiorowiska wszystko, co potencjalnie niosłoby ze sobą huk w momencie styku z ziemią. I wtedy – gdy już zebrałoby się tam dostatecznie dużo wszystkiego – wtedy, jeszcze by nie odeszła. Ze złością skakała by po wszystkim wzrokiem posyłając w jego kierunku gormy. A gdy cała frustracja uszłaby z jej ciała wtedy i tylko wtedy, odwróciłaby się na pięcie odchodząc.
Ale nie mogła. Nie mogła, bowiem nosiła na swych barkach szlachetne nazwisko. Jedna pomyłka mogło kosztować ją wszystko, zresztą, nie tylko ją, ale i całą rodzinę. Dlatego zaciskała dłonie w pięści wbijając paznokcie w gładką skórę wnętrza dłoni tak mocno, że czasem aż przebijała się przez pierwsze warstwy cielesnej powłoki, i milczała. Ale, choć słowa nie padały z jej ust spojrzeniem mówiła wszystko, a robiła jeszcze więcej. Zaciśnięte ze złością zęby sprawiały, że ledwie widoczna żyłka na prawym policzku drgała lekko i kuriozalnie właśnie to drganie trzeźwiło ją, sprawiając że przestawała zaciskać z taką siłą szczękę i dłonie. Dokładnie tak jak teraz, gdy uniósł ku górze zwierciadło. Miała ochotę wrzeszczeć ze złości i rozczarowania; z niesprawiedliwości rządzącej się tym światem. Jakim prawem właśnie on musiał znaleźć coś czego inni poszukiwali przez lata? Kto dał mu prawo, zieloną kartę szczęścia w życiu? Zacisnęła dłonie czując drżenie kończyn, skrzeloziele wywinęło się w jej dłoni ale nie wypadło z niej; górny rząd białych zębów spotkał się z dolnymi naciskając na nie z siłą, uwidaczniając na kilka sekund znamienną żyłkę, która jak zwykle przywróciła jej zdrowy rozsądek. Zamrugała kilka razy przenosząc powoli spojrzenie z zwierciadła na Persusa; musiała nad sobą panować, choć była pewna, że znał ją lepiej niż inni i że nie uciekła mu ta ledwie widoczna zmiana, która pojawiła się na jej twarzy ledwie na kilka sekund.
- A szkoda. – skwitowała w końcu kwestię langustników. Podpłynęła kawałek bliżej z lekko zmarszczonymi brwiami obserwując jego twarz. Nie dzieliło ich wiele, a stan ten sprawił że zaczęła się zastanawiać, zielonymi tęczówkami badając jego oczy, usta zdające się unosić w prześmiewczym uśmiechu – choć mogło być to tylko wymysłem jej ogarniętego złością umysłu – ale i jednocześnie sprawiające wrażenie nad wyraz…. miękkich. A gdyby go tak utopić? Przeszło jej przez głową, gdy lawirowała lekko dłońmi, by utrzymać się na powierzchni wody. Za tą bezczelność i nonszalancję z którą tak otwarcie się nosił, za tą kpinę którą zdawało jej się dostrzegać w jego spojrzeniu. Dałby jej podpłynąć jeszcze bliżej, tak jak pozwolił jej na to i teraz. Wystarczyłoby wybić się odrobinę ku górze i dobrze rozlokować dłonie na głowie. Nie więcej niż minuta, może dwie, jak skończyłoby się mu powietrze. Musiałaby się pożegnać ze skrzelozielem, które pewnie wyleciałoby jej z dłoni - w złości nie mogła się zdecydować co było więcej warte: skrzeloziele, czy Avery? Mogłoby się udać. Mogłoby, gdyby byli sami, bez skrzata czekającego na brzegu. Mogłoby, gdyby nie to, że tak naprawdę nie chciała tego robić. Nie dzisiaj, nie nigdy. W jakiś sposób Perseus Avery był czymś, co sprawiało że w jej żyły wtaczała się adrenalina. Specyfik, od którego uzależniła się niczym od śnieżki. Kto wtedy dręczyłby ją i patrzył weń tak przenikliwie, gdyby zabrakło jego? - Polubiły by cię. – prawie warknęła, ledwie panując na głosem, który nieprzyjemnie drażnił jej gardło. Zaraz po tych słowach odwróciła się w kierunku brzegu i zaczęła ku niemu płynąć. Dotarcie zajęło parę chwil, okupionych milczeniem w czasie którym Nonna miała dostatecznie dużo czasu by w myślach odbyć zaskakującą ilość podróży do sytuacji, które nigdy nie miały się zdarzyć. Raz jeszcze powróciła do wizji podtopienia, którą potrafiła sobie całkiem realnie zobrazować, ale jej umysł też zdawał się buntować podsyłając irracjonalną, niemożliwą wizję zetkniętych ze sobą ust – jego i jej. Warknęła do siebie, zła na to, co podsunęła jej własna głowa. Zanurkowała, mając nadzieję, że zimna woda obmyje ją z głupich, kompletnie niepoprawnych myśli, ale ciepłe dziwaczne uczucie rozlewało się na jej policzkach i gdzieś w okolicach brzucha.
Za jakie grzechy spotykało to właśnie ją?


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Wyspa Achill [odnośnik]25.07.17 19:24
Jak mógł być tak szalenie niedomyślny? Od dłuższego czasu umykały mu przeróżne niuanse, których czujny obserwator - a za takiego lubił się uważać - przeoczyć nie powinien. Chociaż czy faktycznie to przeoczenie było istotą rzeczy? Dostrzegał wszak wyraźnie rysujące się na przestrzeni lat zmiany w zachowaniu Wynonny, największe ich zagęszczenie odnotowując w terminie paru ostatnich tygodni, jednak obserwacjom tym brakło długofalowej refleksji i, co za tym idzie, zdolności połączenia tych rozsianych na mapie ludzkiego pojęcia kropek w logiczną całość. Szukał więc wymówek. Usprawiedliwień małych i dużych. Być może nestor rodu Burke dawał się jej mocniej we znaki, domagając się powetowania obowiązkom płynącym w jej krwi, o czym zdawała się zapominać, wyruszając na kolejną wyprawę łowiecką w odległe zakątki Afryki czy mroźne rubieże Syberii - folgowanie musiało się kiedyś skończyć, a skoro on sam dotkliwiej odczuwał presję rodziny, jako rówieśnicy zdecydowanie przekraczający progi dorosłości mogli mieć do czynienia z sytuacją tożsamą. Być może ciemnowłosą pożerała ambicja, dziki głód przygód i paląca potrzeba planowania następnej wyprawy na krańce świata, ucieczki od zepsucia goszczącego na salonach do spółki z perfumowaną nudą konwenansów i koniecznością robienia dobrej miny do złej gry, pragnienie zasmakowania niczym nieograniczonej i jakże złudnej wolności, nim chłód metalu na serdecznym palcu zatrzaśnie jej przed nosem wszystkie okna możliwości, na siłę wciskając ją w formę poprawnej do bólu szlachcianki i oddanej pozorom małżonki i matki - potrafił zrozumieć jej niechęć do tradycyjnego modelu rodziny, w której odgórnie przymuszona do wyrzeczeń miałaby uczynić wydawanie potomków na świat swoją najważniejszą i, w gruncie rzeczy, jedyną ambicją. Jak ktoś, kogo wiatry niosły we wszystkie cztery strony świata miałby nie odczuwać niepokoju związanego z wizją zamknięcia w złotej klatce? Być może, choć nie chciał w to wierzyć, na tym etapie kończąc mierzenie jej własną miarką przewrotnych analogii, za jej dorosłością przemawiał jedynie wiek, lecz nie dojrzałość, która powinna za nim podążyć - przeróżne sygnały docierające do niego potwierdzały, że z nadchodzącego wielkimi krokami mariażu Burke’ów i Averych cieszyli się wyłącznie nestorzy, lecz Perseus mimo wszystko nie mógł otrząsnąć się z wrażenia, że to małomówny Soren skrywa w sobie więcej pokory wobec siły wyższej i więcej chęci spojrzenia na wspólną przyszłość przychylniejszym okiem, oddzielając się zdecydowaną linią graniczną od kaprysów i odrealnionych wyobrażeń właściwych kobiecie. Czy więc natura płci słabej pięknej mogła być właśnie sednem sprawy? Czyżby Wynonna podświadomie wzbraniała się przed wyznaczonym dla niej losem, za źródło swoich pokrzyżowanych planów i jednocześnie zło konieczne uznając nie tylko narzeczonego, ale i cały jego ród, a co za tym idzie również Perseusa? Czy naprawdę możliwym było to, by ich wieloletniej przyjaźni zaszkodziły wybiegające poza nich szersze perspektywy ich przodków? W swoich rozmyślaniach zapędził się już na same krawędzie zdrowego rozsądku, lecz wciąż nie uzyskał satysfakcjonujących go rezultatów. I nie szukał ich więcej.
Ale widział. Nieznaczne pulsowanie żyłki odcinającej się w niewielkim stopniu sinością na alabastrowym tle cienkiej skóry, zawsze w tym samym punkcie pomiędzy kością policzkową i żuchwą - nie będąc ani o krok bliżej odszyfrowania tego, co kryło się w głowie Wynonny, omiótł spojrzeniem jej ociekające słoną wodą lica. I milczał, nie werbalizując interpretacji tego widoku, skoro pomiędzy wierszami wymienianej korespondencji obiecali sobie miłe popołudnie, bo, być może - tę opcję również dopuszczał w swoich rozważaniach, choć wyjątkowo niechętnie, bo byłoby to równoznaczne z ponoszeniem winy za obecny stan rzeczy - z niewiadomych powodów uznając wszystko w ich relacjach za wielką grę i niekończącą się rywalizację, zbyt skrzętnie skrywał swoje wyrazy uznania i zbyt nieodwołalnie zbliżał się do krawędzi uszczypliwej sympatii błędnie branej za bezinteresowną złośliwość. - Chociaż krew barwiąca szkarłatem wzburzone fale byłaby niewątpliwie poetyckim widokiem, obawiam się, że byłoby to uczucie jednostronne - oznajmił miękko głosem śmiesznie kontrastującym z jej tonem, po czym uznając rozmowę o langustnikach za zamkniętą i pozostając słodko nieświadomym marzeń o podtopieniach i zatopieniach, ruszył jej śladem w kierunku brzegu. Wykorzystał moment, w którym Burke zanurkowała w morskiej toni i przyspieszając ruchy kończyn, wyprzedził ją w drodze na skaliste płycizny - tym razem jednak w celu innym niż udowodnienie, że i z pływaniem radzi sobie lepiej. Ostrożnie, by nie ześlizgnąć się ze zdradzieckich kamieni nabrzeża, przestąpił parę kroków, dopóki pod jego stopami nie znalazł się miałki piasek. Cisnął zwierciadło w bok, niczym nic niewarty bubel, po czym gestem nadgarstka przywołał nieco ociągającego się skrzata, skupionego na wypatrywaniu swojej pani. Kwietniowy wiatr smagał po twarzy, dalece wybiegając poza ramy przyjemnych odczuć, lecz nie zwracał na to uwagi, w milczeniu odbierając z rąk sługi miękki w dotyku ręcznik, by obrócić się na pięcie i powrócić do linii wody, do miejsca, w którym Wynonna Burke nadawała nowe znaczenie wyłonieniu się Wenus z piany morskiej. - Czy już czujesz się zdobywcą, czy powinniśmy skoczyć z klifu raz jeszcze? - zapytał, rozpościerając ręcznik i wspaniałomyślnie oferując okrycie jej przemoczonej sylwetki ciepłym materiałem, zdobywając się, najprawdopodobniej po raz pierwszy od wieków, na wyzbyty złośliwości uprzejmy gest w jej kierunku. Nie bezinteresownie - z jakiegoś powodu miałby wyrzuty sumienia, gdyby dzisiejszą wyprawę przyszłoby jej potem odchorować.


stars, hide your fires:
  let not light see my black and deep desires.
 
Perseus Avery
Perseus Avery
Zawód : wiedźmia straż
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
vicious
vengeful
victorious
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nothing good ever stays with me
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1103-perseus-julius-avery https://www.morsmordre.net/t1235-persowa-poczta#9205 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2783-skrytka-bankowa-nr-318#44957 https://www.morsmordre.net/t1181-perseus-avery#8549
Re: Wyspa Achill [odnośnik]13.06.18 22:17
któryś dzień lipca

Nigdy wcześniej nie odwiedziła wyspy Achill. Nie miała ku temu powodów, choć słyszała, że przy klifie zdobywców nieliczni śmiałkowie odnajdują interesujące skarby. Dla Sigrun skarbem jawiło się okazałe, jelenie poroże, które mogła powiesić na kominkiem, a nie coś, co najpewniej zdążyło przegnić już od morskiej wody, lecz gusta bywały różne. Tej nocy sprowadzało ją tu zgoła co innego, choć niezaprzeczalnie poszukiwała skarbu; jedynie na swoją mapę musiała zaczekać, bo jeszcze się nie pojawiła. Zjawiła się dużo wcześniej, niż ustaliła to z Goylem; chciała trochę powęszyć, a miała ku temu lepsze predyspozycje, ze względu na geny i dar metamorfomagii.
Kiedy zmierzch objął Achill zimnymi ramionami, była gdzieś w magicznym porcie, w jednej z czteru wiosek wyspy, zamieszkanej wyłącznie przez czarodziejów; trwała niemal w bezruchu, ćmiła tylko papierosa, przyglądając się temu, co działo się nieopodal. Na razie tylko obserwowała, nie zamierzała sam podejmować działania, dopóki Goyle nie zdradzi jej wszystkiego, co sam wiedział; w listach był wyjątkowo oszczędny w słowach, przypuszczała, ze wyjątkowo nie miało to związku z jego małomównością, a zwyczajną ostrożnością, która była jak najbardziej pożądana w tej delikatnej sprawie. Nie mogli tego spierdolić, a sowę nietrudno było przechwycić.
Noc była tak ciemna, że Sigrun właściwie nie odróżniała linii horyzontu; niebo i morze zlewały się w jedno. Lśniące gwiazdy i niepełny księżyc odbijały się w spokojnej tafli wody. Zmysły drażniło zimne powietrze, przesycone solą i zapachem portu, rumu i ryb. Rozejrzała się czujnie wokół; miała nadzieję, ze Goyle niebawem się pojawi i ją odnajdzie. Była ciekawa, czy dotrze tu własnym statkiem, czy też wybierze inny rodzaj transportu - choć możliwości miał niewiele, sieć Fiuu płatała bolesne figle, a Błędny Rycerz nie był w stanie tu dotrzeć; wciąż nie działająca teleportacja wielu czarodziejom znacznie utrudniła życie. Rookwood nie narzekała zbyt głośno, bo na miotle latać lubiła i potrafiła robić to wcale nieźle; nie bez przyczyny w latach szkolnych zajmowała pozycję kapitana domowej drużyny.
Usłyszała dobrze znajomy, męski głos o niebanalnej barwie gdzieś za plecami; obejrzała się przez ramię i dostrzegła barczystą, rosłą sylwetkę Caelana.
- W końcu - westchnęła ciężko, choć wcale się nie spóźnił; to ona źle wykalkulowała czas podróży na miotle z Yorku na tę Wyspę. - Teraz powiesz mi więcej? - dopytała cicho zniecierpliwiona; to Goyle był w posiadaniu cennych informacji.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544

Strona 4 z 11 Previous  1, 2, 3, 4, 5 ... 9, 10, 11  Next

Wyspa Achill
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach