Wnętrze pubu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze pubu
Jest to najpopularniejszy magiczny pub w Londynie. W całej Anglii nie ma chyba ani jednego czarodzieja, który nie słyszałby o tym specyficznym miejscu. Barmanem Dziurawego Kotła od lat niezmiennie pozostaje Tom, mężczyzna całkowicie łysy, bezzębny i pomarszczony niczym orzech włoski, jednak na swój sposób sympatyczny i zawsze służący pomocą - czy to za sprawą szklaneczki czegoś mocniejszego, czy dyskrecji, na przykład podczas udzielania schronienia w jednym z pokojów znajdujących się na pierwszym piętrze.
Sam pub nie zachęca swoim wyglądem - jest to niewątpliwie miejsce ciemne, obskurne i nieprzytulne, mimo to od lat cieszy się sporą popularnością. Podczas piątkowych wieczorów ciężko o kilka wolnych krzeseł, gdy pomieszczenie zamienia się w prawdziwe centrum towarzysko-handlowe. Zawsze panuje to tłok i gwar, słychać ciche śmiechy, podniecone szepty, stukot szklanic, skwierczenie piekących się na palenisku kiełbasek oraz szelesty monet, gazet i kart. Niemal co chwilę do środka wchodzi jakiś jegomość: czy to po to, aby skosztować przepyszną sherry, czy też jedynie w celach komunikacyjnych - na tyłach pubu umiejscowiono bowiem magiczne przejście prowadzące do świata czarodziejów, a dokładniej ulicy Pokątnej, która krzyżuje się z Nokturnem. Stąd, jak nietrudno się domyślić, w Dziurawym Kotle bywają zarówno zwykli, pospolici obywatele czarodziejskiego społeczeństwa, jak i ci spod ciemnej gwiazdy. Okna Dziurawego Kotła wychodzą na brudną, zatłoczoną ulicę z rzędami identycznych, maleńkich sklepików: od księgarni po sklepy z płytami gramofonowymi. Tuż obok dębowej lady umiejscowione są drzwi prowadzące do małego zamkniętego podwórka z magicznym przejściem, zaś naprzeciw kominka znajdują się schody na pierwsze piętro, gdzie ulokowano kilka pokojów gościnnych.
Sam pub nie zachęca swoim wyglądem - jest to niewątpliwie miejsce ciemne, obskurne i nieprzytulne, mimo to od lat cieszy się sporą popularnością. Podczas piątkowych wieczorów ciężko o kilka wolnych krzeseł, gdy pomieszczenie zamienia się w prawdziwe centrum towarzysko-handlowe. Zawsze panuje to tłok i gwar, słychać ciche śmiechy, podniecone szepty, stukot szklanic, skwierczenie piekących się na palenisku kiełbasek oraz szelesty monet, gazet i kart. Niemal co chwilę do środka wchodzi jakiś jegomość: czy to po to, aby skosztować przepyszną sherry, czy też jedynie w celach komunikacyjnych - na tyłach pubu umiejscowiono bowiem magiczne przejście prowadzące do świata czarodziejów, a dokładniej ulicy Pokątnej, która krzyżuje się z Nokturnem. Stąd, jak nietrudno się domyślić, w Dziurawym Kotle bywają zarówno zwykli, pospolici obywatele czarodziejskiego społeczeństwa, jak i ci spod ciemnej gwiazdy. Okna Dziurawego Kotła wychodzą na brudną, zatłoczoną ulicę z rzędami identycznych, maleńkich sklepików: od księgarni po sklepy z płytami gramofonowymi. Tuż obok dębowej lady umiejscowione są drzwi prowadzące do małego zamkniętego podwórka z magicznym przejściem, zaś naprzeciw kominka znajdują się schody na pierwsze piętro, gdzie ulokowano kilka pokojów gościnnych.
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, gargulki, kościanego pokera
Słysząc jego pytanie, nie odpowiedział nic, a na jego twarzy ani w oczach nie szło się emocji doszukać. Jedynie przez chwilę bardziej skupił wzrok na Skamanderze. Czemu tak się zawsze zachowywał? W sumie, sam nie wiedział. Nigdy nie był jakoś wyluzowany, już w bardzo młodym wieku elegancją rówieśników bił elegancją na głowę. Jego niemal królewski, zarazem niemal bezgłośny chód oraz ogólne zachowanie. Upił łyka alkoholu na Skamandera patrząc niezwykle uważnie. Choć po nim nie było tego widać, to lekko Samuel go denerwował. Słysząc jego zdanie o "stwierdzaniu faktów" w duchu westchnął, lecz także nie ukazał lekkiego podirytowania. Był zbyt doświadczony żeby nie doceniać przeciwników, choć dobrze, zdarzało się czasami. Mimo to, prawie zawsze udawało mu się zrobić tak jak chciał... Poza jednym pamiętnym wypadkiem, gdzie tylko ten jedyny raz jego towarzysze umieli dojrzeć w nim głębsze emocje, utwierdzając jednak że nie jest pustą skorupą, a jakieś uczucia w sobie ma. Słysząc z kolei jego odpowiedź na temat jego śledztwa, westchnął cicho. Niestety, ginęło coraz więcej aurorów, nawet ci najbardziej doświadczeni. Odrzekł spokojnym tonem
- No cóż, niestety... Czasami niektórzy giną w poświęceniu dla obowiązków. - Tu chwilę się zamyślił, i na chwilę odwrócił wzrok, jednakże po chwili znowu wróciło jego bez emocjonalne spojrzenie. Pewna bliska mu osoba również zginęła dla obowiązku. - Jednakże powinieneś uważać Samuelu, już zbyt wielu ludzi straciliśmy.
Mimo że nie okazywał emocji przez ruchy, mimikę czy oczy to słowa były lekko nazbyt emocjonalne jak na niego. Niestety, każda śmierć innego aurora przywoływała mu na myśl tą jedną śmierć, niestety, nawet najsilniejszy charakter miał swoje słabości. Upił kolejnego łyka alkoholu już nic nie mówiąc, nie skupiając wzroku w zasadzie na niczym już.
- No cóż, niestety... Czasami niektórzy giną w poświęceniu dla obowiązków. - Tu chwilę się zamyślił, i na chwilę odwrócił wzrok, jednakże po chwili znowu wróciło jego bez emocjonalne spojrzenie. Pewna bliska mu osoba również zginęła dla obowiązku. - Jednakże powinieneś uważać Samuelu, już zbyt wielu ludzi straciliśmy.
Mimo że nie okazywał emocji przez ruchy, mimikę czy oczy to słowa były lekko nazbyt emocjonalne jak na niego. Niestety, każda śmierć innego aurora przywoływała mu na myśl tą jedną śmierć, niestety, nawet najsilniejszy charakter miał swoje słabości. Upił kolejnego łyka alkoholu już nic nie mówiąc, nie skupiając wzroku w zasadzie na niczym już.
Gość
Gość
Potrafił być głośny. Wszystko po to, by go zauważono, ale z czasem - nie musiał się nawet starać, by zwrócić na siebie uwagę. Wystarczył zawadiacki uśmiech, pewność siebie i nuta niebezpieczeństwa, którą oferował towarzystwu, a która - przyciągała jak magnes. Z czasem stwierdził, że popularność przestała go fascynować w stopniu, który w czasach szkolnych uważał za znaczący. Mimo wszystko - podobało mu się, gdy prześlizgiwało się po nim kobiece spojrzenie, rzucając tęskne zaproś mnie. Dziś nie dostrzegał podobnych próśb, zbywając łaskoczące wrażenie, że ktoś usilnie zabiegał, by się doń odwrócił. Nie miał zamiaru poświęcać lokalowi zbyt wiele czasu, tym bardziej nie chciał nikogo brać do mieszkania. Był zmęczony, ale - napięcie opadało, ulatując wraz z kolejnymi łykami ognistej i - chociaż zdawało się to nieco dziwne w obecnej chwili - przez rozmowę z drugim aurorem. Nawet najbardziej gburowate sylwetki - pracując w podobnym zawodzie, nabywali specjalistycznej cechy, która pozwalała odetchnąć. W końcu miał przed sobą kogoś, kto w równym co on stopniu narażał swoje życie i zdrowie, dla dobra innych. Dlatego irytujące zachowanie mógł zignorować. Przynajmniej dziś.
- Niestety za często ostatnio się to zdarza - krzywy uśmiech pojawił się na ustach i zniknął, chowając pod kryształem, który uniósł do ust, próbując zmyć cierpki posmak pozostawiony na języku. W żaden sposób nie związany z alkoholem. Nadal, chociaz minęło tyle czasu, nie mógł darować, że akurat na jego warcie, zginął mentor. Co prawda bardzo drażniący, często podnoszący ciśnienie i doprowadzający do szału, ale - razem z Rogersem, należeli do najlepszych - w jego mniemaniu - aurorów, którzy aktualnie pełnili służbę. A przynajmniej - w jednym wypadku - ..pełnili.
- Wiem, ale nie będę sam - uśmiechnął się kącikiem ust. Lizzy i Lilith, dwa zupełnie różne charaktery, ale w obie równie mocno wierzył, szczególnie, ze jedna z nich była jego protegowaną - A Ty ostatnio nad czym działasz? - wiedział, że aktualnie było urwanie głowy w Biurze. Porwania, zaginięcia, zabójstwa, przemyt - w wszystko skumulowane w najciemniejszych katach Nokturny, chociaż - mroczne, czarnomagiczne macki sięgały daleko poza zakazany półświatek.
- Niestety za często ostatnio się to zdarza - krzywy uśmiech pojawił się na ustach i zniknął, chowając pod kryształem, który uniósł do ust, próbując zmyć cierpki posmak pozostawiony na języku. W żaden sposób nie związany z alkoholem. Nadal, chociaz minęło tyle czasu, nie mógł darować, że akurat na jego warcie, zginął mentor. Co prawda bardzo drażniący, często podnoszący ciśnienie i doprowadzający do szału, ale - razem z Rogersem, należeli do najlepszych - w jego mniemaniu - aurorów, którzy aktualnie pełnili służbę. A przynajmniej - w jednym wypadku - ..pełnili.
- Wiem, ale nie będę sam - uśmiechnął się kącikiem ust. Lizzy i Lilith, dwa zupełnie różne charaktery, ale w obie równie mocno wierzył, szczególnie, ze jedna z nich była jego protegowaną - A Ty ostatnio nad czym działasz? - wiedział, że aktualnie było urwanie głowy w Biurze. Porwania, zaginięcia, zabójstwa, przemyt - w wszystko skumulowane w najciemniejszych katach Nokturny, chociaż - mroczne, czarnomagiczne macki sięgały daleko poza zakazany półświatek.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Po upiciu kolejnego łyka alkoholu, przez chwilę zdawał się nie zwracać na Samuela uwagi. Zwyczajnie zastanawiał się, przez chwilę, ile minie nim on sam zginie na jakiejś głupiej akcji. Brał to zbyt bardzo pod uwagę, zwłaszcza że ginęli czasami lepsi od niego. A to niczemu dobremu nie wróżyło. Słysząc jego uwagę, w oczach Williama szłoby się doszukać iskierki zdania "No co ty nie powiesz?". Jakby Samuel chciałby iść sam, uznałby go za najgłupszego z głupców, mało komu się udawało na samotnych akcjach. Zwłaszcza że rzadko wysyłano tylko jednego aurora, więc dla niego to że będzie miał kogoś przy sobie było dla niego czymś oczywistym. Jednak, Samuel tą iskierkę miał ledwo szansę wychwycić. Potrafiła to tylko część rodziny i ci nieliczni, wobec których czasami nawet się uśmiechał choć... Uśmiechający się Will zapewne był dla Samuela taką abstrakcją wręcz nie do wyobrazenia. Po chwili z jego ust wyszła odpowiedź na pytanie Samuela
- Nie dawno właśnie ową akcję skończyłem. - Odrzekł odstawiając już alkohol, co jak co, ale ciężko byłoby podejrzewać Willa o nadmierne zamiłowanie do alkoholu. A te już w Willamie się wyczerpało - Aczkolwiek, znając panujące realia długo nie pozostanie cieszyć mi się swobodą.
Mówiąc to zmrużył na chwilę oczy, przez chwilę nad czymś się zastanawiając po czym znowu jego oczy były puste jak u lalki. Po chwili znowu skierował swój spokojny, wypruty z emocji wzrok
- Zakładam Samuelu że masz jakiś plan? Bez niego możesz się niemile zaskoczyć po wpadnięciu w sidła.
Jak to Will nienawidził tego szczeniackiego chodzenia na żywioł, choć wierzył że Samuel raczej tak nie postępuje. Z tym, że z wiarą bywało różnie.
- Nie dawno właśnie ową akcję skończyłem. - Odrzekł odstawiając już alkohol, co jak co, ale ciężko byłoby podejrzewać Willa o nadmierne zamiłowanie do alkoholu. A te już w Willamie się wyczerpało - Aczkolwiek, znając panujące realia długo nie pozostanie cieszyć mi się swobodą.
Mówiąc to zmrużył na chwilę oczy, przez chwilę nad czymś się zastanawiając po czym znowu jego oczy były puste jak u lalki. Po chwili znowu skierował swój spokojny, wypruty z emocji wzrok
- Zakładam Samuelu że masz jakiś plan? Bez niego możesz się niemile zaskoczyć po wpadnięciu w sidła.
Jak to Will nienawidził tego szczeniackiego chodzenia na żywioł, choć wierzył że Samuel raczej tak nie postępuje. Z tym, że z wiarą bywało różnie.
Gość
Gość
Męskie towarzystwo dawało tę prostotę, że nawet milcząc obok siebie, można było odpocząć. mając u boku przyjaciela - nie zawsze konieczne były jakiekolwiek słowa. Franek, którego co jakiś czas wypatrywał za barem, należał do nielicznego grona, z którym milcząc potrafili sobie nawzajem pomóc. Ewentualnie - dolewając kolejnej porcji alkoholu.
Dziś za towarzystwo służył mu William, chociaż nie przewidywał takiego kompana. Od czasu do czasu go obserwował, rejestrując zmiany w sposobie mówienia. Nie sadził, żeby wybitnie go lubił, ale - byli aurorami, to wystarczyło do utrzymania znajomości.
- To prawda. mamy wystarczająco dużo zgłoszeń i raportów, by nie mieć czasu na nudę - ani na odpoczynek, bo komu jest potrzebny? Samuel na własne życzenia, zazwyczaj z tego przywileju nie korzystał. Wolał mieć zajęcia, nawet w postaci treningów prowadzonych nowym kursantom. I wbrew pozorom, aurorzy wykonywali misję także samodzielne, pod przykrywką, gdzie koniecznością był brak jakiejkolwiek obstawy, chociaż - komunikacja musiała znajdować się na niezwykle wysokim poziomie. Patronusy były podstawą - Jak ci poszło? - zapytał zdawkowo, chociaż - jeśli William znajdował się obok, bez jakichkolwiek uszkodzeń, nie mogło być tak źle.
- To nie jest obława Selwyn - pokręcił głową - ..ale tropimy ją wystarczająco długo, żeby przygotować się na ewentualności, które nam szykują - tym razem nie mieszając w to żadnych cywili. I - Skamander należał do typu zapalczywca, którzy idą na pierwszy ogień. zawsze, ale - pracował wystarczająco długo, wykorzystać swoją cechę, na korzyść misji. Może częściej obrywał, ale kosztem jego zdrowia, przynajmniej mógł pomóc swoim towarzyszom, a za nich - wskoczyłby w ogień. I tego nawet największe zasady i karty nie mogły zmienić.
Powoli, szklaneczka opróżniała się, a Samuel czuł coraz silniejsze pulsowanie w głowie, sugerujące, że powinien w końcu pójść spać. Wciąż nie odnajdując właściciela lokalu, odsunął się od stolika, jednym haustem wypijająca resztkę jarzącego się bursztynem trunku.
- Będę się zbierał - odwrócił głowę w stronę siedzącego obok aurora - Wychodzisz? Czy jeszcze zostajesz? - podniósł się z miejsca, wykładając na blat kwotę za Ognistą. Z napiwkiem.
zt
Dziś za towarzystwo służył mu William, chociaż nie przewidywał takiego kompana. Od czasu do czasu go obserwował, rejestrując zmiany w sposobie mówienia. Nie sadził, żeby wybitnie go lubił, ale - byli aurorami, to wystarczyło do utrzymania znajomości.
- To prawda. mamy wystarczająco dużo zgłoszeń i raportów, by nie mieć czasu na nudę - ani na odpoczynek, bo komu jest potrzebny? Samuel na własne życzenia, zazwyczaj z tego przywileju nie korzystał. Wolał mieć zajęcia, nawet w postaci treningów prowadzonych nowym kursantom. I wbrew pozorom, aurorzy wykonywali misję także samodzielne, pod przykrywką, gdzie koniecznością był brak jakiejkolwiek obstawy, chociaż - komunikacja musiała znajdować się na niezwykle wysokim poziomie. Patronusy były podstawą - Jak ci poszło? - zapytał zdawkowo, chociaż - jeśli William znajdował się obok, bez jakichkolwiek uszkodzeń, nie mogło być tak źle.
- To nie jest obława Selwyn - pokręcił głową - ..ale tropimy ją wystarczająco długo, żeby przygotować się na ewentualności, które nam szykują - tym razem nie mieszając w to żadnych cywili. I - Skamander należał do typu zapalczywca, którzy idą na pierwszy ogień. zawsze, ale - pracował wystarczająco długo, wykorzystać swoją cechę, na korzyść misji. Może częściej obrywał, ale kosztem jego zdrowia, przynajmniej mógł pomóc swoim towarzyszom, a za nich - wskoczyłby w ogień. I tego nawet największe zasady i karty nie mogły zmienić.
Powoli, szklaneczka opróżniała się, a Samuel czuł coraz silniejsze pulsowanie w głowie, sugerujące, że powinien w końcu pójść spać. Wciąż nie odnajdując właściciela lokalu, odsunął się od stolika, jednym haustem wypijająca resztkę jarzącego się bursztynem trunku.
- Będę się zbierał - odwrócił głowę w stronę siedzącego obok aurora - Wychodzisz? Czy jeszcze zostajesz? - podniósł się z miejsca, wykładając na blat kwotę za Ognistą. Z napiwkiem.
zt
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 06.07.16 18:15, w całości zmieniany 1 raz
Mu było ostatnio wszystko jedno kto obok niego siedzi. Byle mu nie wadził, a z Samuelem jeszcze miał wspólny temat. Oboje byli aurorami, choć mieli zupełnie inne metody działania i inaczej podchodzili do wielu spraw. Samuel był bardziej żywiołowy, emanował młodością. William za to zdawał się że zapomniał czym są emocje, unikając czegokolwiek w tym stylu. Po chwili okazało się że opróżnił szklankę whiskey, no co zrobić, przejdzie się. Nie zaszkodzi mu chyba. Na pierwsze słowa Skamandera odrzekł
- Cóż rzec, dla wielu ostatnio szykuje się natłok pracy - Przyznał po niekąd mu racje, wbijając wzrok w mężczyznę. Chociaż czasami nie obraziłby się na jakiś tydzień by można było rzucić wszystko w cholerę, ale mimo wszystko swoje obowiązki wykonywał aż nadto sumiennie. Słysząc odpowiedź na pytanie, odrzekł - Cóż rzec można Samuelu, powinno się życzyć tobie szczęścia.
I żebyś czasami a czasami nie poszedł za bardzo na żywioł - Tu przeszło lordowi Selwynowi przez myśl. Gdy ten się spytał czy zostaje, czy wychodzi odrzekl
- Należałoby w krótkim czasie wyjść.
Tu sam zaraz się podniósł i przewiercił Samuela swoim wzrokiem. Nie był on jednoznacznie wrogi, ale ciarki mogły po nim przejść. Nałożył z powrotem płaszcz, podszedł w stronę drzwi i przez ramie rzucił
- Żegnaj, Samuelu. Życzyć tylko miłego snu
Tu sam zaś wyszedł niemal bezgłośnym, bardzo dystyngowanym krokiem. Gdy wyszedł, zamknął za sobą cichutko drzwi. Bardzo cichutko.
- Cóż rzec, dla wielu ostatnio szykuje się natłok pracy - Przyznał po niekąd mu racje, wbijając wzrok w mężczyznę. Chociaż czasami nie obraziłby się na jakiś tydzień by można było rzucić wszystko w cholerę, ale mimo wszystko swoje obowiązki wykonywał aż nadto sumiennie. Słysząc odpowiedź na pytanie, odrzekł - Cóż rzec można Samuelu, powinno się życzyć tobie szczęścia.
I żebyś czasami a czasami nie poszedł za bardzo na żywioł - Tu przeszło lordowi Selwynowi przez myśl. Gdy ten się spytał czy zostaje, czy wychodzi odrzekl
- Należałoby w krótkim czasie wyjść.
Tu sam zaraz się podniósł i przewiercił Samuela swoim wzrokiem. Nie był on jednoznacznie wrogi, ale ciarki mogły po nim przejść. Nałożył z powrotem płaszcz, podszedł w stronę drzwi i przez ramie rzucił
- Żegnaj, Samuelu. Życzyć tylko miłego snu
Tu sam zaś wyszedł niemal bezgłośnym, bardzo dystyngowanym krokiem. Gdy wyszedł, zamknął za sobą cichutko drzwi. Bardzo cichutko.
Gość
Gość
6 lutego
Kolejny dzień pełen szukania odpowiednich śladów był niezwykle męczący dla kogoś, kto był jednym z lepszych ludzi w swoim fachu. A przynajmniej taką miał opinię wśród swoich przełożonych i kolegów z pracy. Dlaczego więc od miesiąca tkwił w miejscu? Owszem. Nie zostawił sprawy, a jedynie wałkował po tysiąc razy to samo. Jak zawsze zresztą. Siedząc całymi dniami i nocami nad jednym skrawkiem papieru, potrafił znaleźć więcej tropów niż niektórzy w całej książce malutkiego tekstu. Wielu takich jak on było potrzebnych, ale czasami wiedział, że trzeba było mieć przerwę. Wyjść z domu, przewietrzyć się. Zrobił tak, ale nie bezcelowo. W Dziurawym Kotle umówił się z jedną osobą, dla której Londyn i jego sekrety nie istniały. Wiedział wszystko o wszystkich. Chociaż oczywiście zdarzały się luki. Raiden chwalił sobie fakt, że jako członek Wiedźmiej Straży, a wcześniej brygadzista zachowywał anonimowość w swojej profesji. Nie to co na przykład jego przyjaciel Cillian Moody. Aurorom prasa i świat czarodziejów wiecznie siedział na ogonie, podczas gdy Carter potrafił obserwować innych, nie obserwując. Co ciekawe miał dziwną zdolność dostrzegania szczegółów. Nie wszystkich, ale potrafił wiele zapamiętać i złożyć to razem. Nawet teraz gdy spotkanie się skończyło, a on podszedł do baru po piwo na orzeźwienie, w zamęcie głosów dochodziły do niego urywki rozmów. Wiedział, że czarownicy pod drzwiami spóźnia się miesiączka i podejrzewa ciążę, jednak była to ewidentnie wina stresu - poobgryzane świeżo paznokcie, rzadkie włosy nie były oznakami rodzącego się w niej życia, a raczej szefa dyktatora. Tak samo mężczyzna po drugiej stronie baru sądził, że wygrał w gonitwie i stawiał znajomym kolejki. Gdyby jednak przeczytał swój bilet zakładowy, wiedziałby, że przekręcił cyfry i niedługo zostanie z pustymi kieszeniami. Mógłby tak wymieniać bez końca. Zapłacił barmanowi, kiwając mu głową w oznace podziękowania po czym skierował się w stronę stolików w głębi, ale nie dotarł tam. Coś lub właściwie ktoś przyciągnął jego uwagę, rzucając znajomym nazwiskiem.
Kolejny dzień pełen szukania odpowiednich śladów był niezwykle męczący dla kogoś, kto był jednym z lepszych ludzi w swoim fachu. A przynajmniej taką miał opinię wśród swoich przełożonych i kolegów z pracy. Dlaczego więc od miesiąca tkwił w miejscu? Owszem. Nie zostawił sprawy, a jedynie wałkował po tysiąc razy to samo. Jak zawsze zresztą. Siedząc całymi dniami i nocami nad jednym skrawkiem papieru, potrafił znaleźć więcej tropów niż niektórzy w całej książce malutkiego tekstu. Wielu takich jak on było potrzebnych, ale czasami wiedział, że trzeba było mieć przerwę. Wyjść z domu, przewietrzyć się. Zrobił tak, ale nie bezcelowo. W Dziurawym Kotle umówił się z jedną osobą, dla której Londyn i jego sekrety nie istniały. Wiedział wszystko o wszystkich. Chociaż oczywiście zdarzały się luki. Raiden chwalił sobie fakt, że jako członek Wiedźmiej Straży, a wcześniej brygadzista zachowywał anonimowość w swojej profesji. Nie to co na przykład jego przyjaciel Cillian Moody. Aurorom prasa i świat czarodziejów wiecznie siedział na ogonie, podczas gdy Carter potrafił obserwować innych, nie obserwując. Co ciekawe miał dziwną zdolność dostrzegania szczegółów. Nie wszystkich, ale potrafił wiele zapamiętać i złożyć to razem. Nawet teraz gdy spotkanie się skończyło, a on podszedł do baru po piwo na orzeźwienie, w zamęcie głosów dochodziły do niego urywki rozmów. Wiedział, że czarownicy pod drzwiami spóźnia się miesiączka i podejrzewa ciążę, jednak była to ewidentnie wina stresu - poobgryzane świeżo paznokcie, rzadkie włosy nie były oznakami rodzącego się w niej życia, a raczej szefa dyktatora. Tak samo mężczyzna po drugiej stronie baru sądził, że wygrał w gonitwie i stawiał znajomym kolejki. Gdyby jednak przeczytał swój bilet zakładowy, wiedziałby, że przekręcił cyfry i niedługo zostanie z pustymi kieszeniami. Mógłby tak wymieniać bez końca. Zapłacił barmanowi, kiwając mu głową w oznace podziękowania po czym skierował się w stronę stolików w głębi, ale nie dotarł tam. Coś lub właściwie ktoś przyciągnął jego uwagę, rzucając znajomym nazwiskiem.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Bertie poszedł do Kotła z kilkoma znajomymi ze szkolnych czasów. Zawsze był nader towarzyskim człowiekiem, spójrzcie z resztą na jego energicznie gestykulujące dłonie, szczery uśmiech, błysk rozbawienia w oczach mimo, że ich bystrości nie zdążył jeszcze przyćmić alkohol! Czy ktoś taki może stronić od ludzi? Cokolwiek się nie działo, grupka znajomych czy to bliższych, czy dalszych - nie musisz w końcu się z kimś mocno przyjaźnić, żeby wypić z nim browca, hej! - jakiejkolwiek płci (a kobiety miewają lepsze głowy od mężczyzn!) zawsze się znalazła, by wspólnie z piłą mechaniczną urządzić mordowanie nudy.
- I wtedy ten człowiek! Bertie Bott ze swoją nadludzką gracją turla się na sam dół wierzy, prosto pod nogi opiekuna domu. - niezbyt wysoki, choć niewątpliwie przystojny mężczyzna o wyraziście zielonych oczach zaśmiał się, wskazując palcem na zapewne dobrego kolegę. - Boże, nigdy na własne oczy nie poznałem gorszej ofermy. Wybacz, Bott, ale ty się dziwiłeś, że nie wziąłem cię do drużyny? - najwyraźniej ostatnie pytanie bardzo rozbawiło sporo osób. Sam "temat główny" tej minuty wypadu wzruszył ramionami i odpowiedział na to uśmiechem. Bo i co innego mógł, skoro doskonale wiedział, że to prawda? Nawet mu to w sumie wybitnie nie przeszkadzało.
- W każdym razie otrząsnąłem się z żalu po tym, że nikt nie celował we mnie tłuczkiem. - stwierdził wesołym tonem, podnosząc się z miejsca. - Idę po piwo. Komuś przynieść?
Spytał, na co usłyszał, że dwie osoby raczej będą się zbierać.
- Tylko się nie potknij. - blondwłosa dziewczyna puściła mu oczko na odchodne. - Ale też zaraz się zwijam. Potomstwo i mąż, sam... w sumie to nie wiesz. - wzruszyła ramionami, dopijając swoje piwo. Było już w sumie dość późno.
- Dooobra, to idźcie. Roger zawsze mnie przygarnie. - blondyn bez większego marudzenia pożegnał znajomych, przez krótką chwilę wahając się, czy jednak nie skoczyć po jeszcze jedno piwo, tak na ostatek, nawet i bez towarzystwa. Bo i czemu nie?
- I wtedy ten człowiek! Bertie Bott ze swoją nadludzką gracją turla się na sam dół wierzy, prosto pod nogi opiekuna domu. - niezbyt wysoki, choć niewątpliwie przystojny mężczyzna o wyraziście zielonych oczach zaśmiał się, wskazując palcem na zapewne dobrego kolegę. - Boże, nigdy na własne oczy nie poznałem gorszej ofermy. Wybacz, Bott, ale ty się dziwiłeś, że nie wziąłem cię do drużyny? - najwyraźniej ostatnie pytanie bardzo rozbawiło sporo osób. Sam "temat główny" tej minuty wypadu wzruszył ramionami i odpowiedział na to uśmiechem. Bo i co innego mógł, skoro doskonale wiedział, że to prawda? Nawet mu to w sumie wybitnie nie przeszkadzało.
- W każdym razie otrząsnąłem się z żalu po tym, że nikt nie celował we mnie tłuczkiem. - stwierdził wesołym tonem, podnosząc się z miejsca. - Idę po piwo. Komuś przynieść?
Spytał, na co usłyszał, że dwie osoby raczej będą się zbierać.
- Tylko się nie potknij. - blondwłosa dziewczyna puściła mu oczko na odchodne. - Ale też zaraz się zwijam. Potomstwo i mąż, sam... w sumie to nie wiesz. - wzruszyła ramionami, dopijając swoje piwo. Było już w sumie dość późno.
- Dooobra, to idźcie. Roger zawsze mnie przygarnie. - blondyn bez większego marudzenia pożegnał znajomych, przez krótką chwilę wahając się, czy jednak nie skoczyć po jeszcze jedno piwo, tak na ostatek, nawet i bez towarzystwa. Bo i czemu nie?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Stolik, od którego doszło do niego znajome nazwisko, aż huczał od głośnych rozmów, śmiechów i docinków. W sumie nie trudno było się dziwić. Siedzący przy nim ludzie byli praktycznie jeszcze dziećmi. Nie mogli mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Gdy Carter przypominał sobie siebie w ich wieku... Cóż. Był już w Ameryce, pracując na stanowisko, które miał teraz, ale również i potrafił dobrze się zabawić. Uśmiechnął się lekko pod nosem na to wspomnienie, ale zaraz ktoś go potrącił i Carter musiał pokręcić głową, widząc zataczającego się czarodzieja. Najwyraźniej zmierzał do stolika młodszych od siebie o parę dekad kobiet. Może i przyjrzałby się temu bliżej, gdyby nie fakt, że stół, który go tak interesował zaczynał pustoszeć i został przy nim jedynie młody chłopak z szerokim uśmiechem na twarzy. Członek Wiedźmiej Straży wrócił do baru, by domówić jedno piwo, po czym wrócił tak, gdzie przed chwilą stał i obserwował dzieciaka. Gdy został całkiem sam, Raiden bez pytania podszedł i usiadł naprzeciwko, stawiając przed nim świeżo zakupione ale. Podsunął mu je pod nos, po czym spytał:
- Pan Bott jak mniemam?
Nie czekając na odpowiedź, dodał jeszcze:
- Raiden Carter.
Po przedstawieniu się, czekał jedynie na reakcje swojego nowego, jak mniemał, towarzysza rozmowy. Bott nie było często spotykanym nazwiskiem, a fakt, że chłopak był w odpowiednim wieku i mieszkał w Londynie mógł popierać teorię agenta jednostki specjalnej. Jeśli naprawdę tak było... Los był przewrotny i ten kto się z tym nie zgadzał, musiał być głupcem.
- Pan Bott jak mniemam?
Nie czekając na odpowiedź, dodał jeszcze:
- Raiden Carter.
Po przedstawieniu się, czekał jedynie na reakcje swojego nowego, jak mniemał, towarzysza rozmowy. Bott nie było często spotykanym nazwiskiem, a fakt, że chłopak był w odpowiednim wieku i mieszkał w Londynie mógł popierać teorię agenta jednostki specjalnej. Jeśli naprawdę tak było... Los był przewrotny i ten kto się z tym nie zgadzał, musiał być głupcem.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Został sam i prawie już zdecydował o kolejnym piwie, kiedy to - zimne i pysznie schłodzone samo pojawiło się przed nim. No, nie całkowicie samo, a za sprawą obcego człowieka, który wyglądał poważnie. Wręcz nie na miejscu poważnie, biorąc atmosferę tego wieczoru, do której już przywiązał się Bertie!
- Złamałem prawo czy podpadłem komuś, komu nie powinienem?
Absolutny brak instynktu samozachowawczego, którym Bott szczyci się od małego dziecka pozwala mu żartować w każdej niemal sytuacji - nawet jeśli ten człowiek faktycznie zachowuje się jak wysłannik Kogoś Bardzo Złego, komu nie warto podpadać, a komu Bott podpadł. W jaki sposób? Nie miał pojęcia. Przez chwilę pomyślał o swoich nędznych poszukiwaniach, a smak goryczy szybko zapił kilkoma łykami piwa.
Nie. Człowiek, który kupuje mu piwo nie może być złym człowiekiem. Ten gość jest w porządku. A piwo jest pyszne.
Mężczyzna był zbyt poważny jak na kogoś, kto po prostu postanowił dołączyć do jego prywatnej już teraz imprezki. Czego więc mógł chcieć?
- Dobra, serio. O co chodzi?
Zapytał, choć nadal nie spoważniał do końca. Ta sytuacja w jakiś dziwny sposób wydawała mu się zabawna.
- Złamałem prawo czy podpadłem komuś, komu nie powinienem?
Absolutny brak instynktu samozachowawczego, którym Bott szczyci się od małego dziecka pozwala mu żartować w każdej niemal sytuacji - nawet jeśli ten człowiek faktycznie zachowuje się jak wysłannik Kogoś Bardzo Złego, komu nie warto podpadać, a komu Bott podpadł. W jaki sposób? Nie miał pojęcia. Przez chwilę pomyślał o swoich nędznych poszukiwaniach, a smak goryczy szybko zapił kilkoma łykami piwa.
Nie. Człowiek, który kupuje mu piwo nie może być złym człowiekiem. Ten gość jest w porządku. A piwo jest pyszne.
Mężczyzna był zbyt poważny jak na kogoś, kto po prostu postanowił dołączyć do jego prywatnej już teraz imprezki. Czego więc mógł chcieć?
- Dobra, serio. O co chodzi?
Zapytał, choć nadal nie spoważniał do końca. Ta sytuacja w jakiś dziwny sposób wydawała mu się zabawna.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zaśmiał się chwilowo, słysząc słowa chłopaka. Może i wyglądał jak tępy osiłek na zleceniu jakiegoś większego chłystka, ale raczej nikomu nie zależałoby na kimś, kto całe swoje życie spędził na byciu... No, właśnie. Raiden nawet nie musiał tego dokańczać. Badając sprawę zaginięcia panny Bott, musiał przyjrzeć się każdemu z jej rodziny. W końcu mogli wyglądać na zrozpaczonych, ale tacy często lubili pogrywać ze stróżami prawa. I dotyczyło to zarówno świata mugoli jak i tego magicznego. Chociaż widział tego dzieciaka jedynie na zdjęciach, czytając jego akta, nie mógł uwierzyć, że ktokolwiek mógł być taką życiową fajtłapą. I najwidoczniej nie było to przesadzone. Wystarczyło posłuchać krzyków jego znajomych. Gdyby ktoś go szukał, na pewno łatwo by go znalazł. Carter tego nie robił, a i tak na niego trafił. Ciekawy przypadek. Pracownik Wiedźmiej Straży i były brygadzista lekko pochylił się do przodu i rzucił, by chłopak na pewno go usłyszał w tym szaleństwie:
- Jesteś bratem zaginionej Any Bott.
To było stwierdzenie. Nie pytanie.
- Nie znaleziono jej do teraz, prawda? - urwał na chwilę, by wypić łyk swojego piwa. Piana była tak gęsta, że można było ją jeść łyżeczką. Cholera... Naprawdę tego mu brakowało w Chicago. - Zajmowałem się jej sprawą w Ameryce. Zamknięto ją bez podania przyczyny. Interesowało mnie to, ale miałem inne sprawy w tym czasie niż buntowanie się przełożonym. Podobno też jej szukałeś na własną rękę.
Skończył, czekając na reakcję. Najwidoczniej nie tego spodziewał się jego wesolutki rozmówca.
- Jesteś bratem zaginionej Any Bott.
To było stwierdzenie. Nie pytanie.
- Nie znaleziono jej do teraz, prawda? - urwał na chwilę, by wypić łyk swojego piwa. Piana była tak gęsta, że można było ją jeść łyżeczką. Cholera... Naprawdę tego mu brakowało w Chicago. - Zajmowałem się jej sprawą w Ameryce. Zamknięto ją bez podania przyczyny. Interesowało mnie to, ale miałem inne sprawy w tym czasie niż buntowanie się przełożonym. Podobno też jej szukałeś na własną rękę.
Skończył, czekając na reakcję. Najwidoczniej nie tego spodziewał się jego wesolutki rozmówca.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Cała postawa Botta w jednej chwili się zmieniła. Ci, którzy znali go z widzenia mogli być pewni, że uśmiech z jego twarzy można zmazać jedynie przy pomocy operacji plastycznej - otóż nie. To był ten jeden, wyjątkowy temat. Krótkie, nerwowe i nie mające nic wspólnego z radością uśmieszki, jakie kilka razy, jedynie na chwilę pojawiły się na jego twarzy wyrażały nerwowość i zmartwienie.
- Nadal próbuję. Już ponad rok.
Jego ton też się zmienił. Aż ton brzmiał inaczej bez wesołej nuty, która uchodziła za absolutnie dla niego naturalną. Dłonie ułożył na kuflu piwa i zaczął go okręcać. Nie miał pojęcia, co powiedzieć. Co zrobić? Był wściekły, że tę sprawę tak po prostu porzucono. Ale co mógł ten jeden człowiek?
- Anastasia żyje.
Powiedział w końcu z niemal dziecinnym uporem. Buntował się, kiedy ktokolwiek mówił o niej w czasie przeszłym, czy sugerował, ze dziewczyna się zabiła, lub padła ofiarą wypadku lub morderstwa, że powinien ją pochować w myślach. Zrobi to, kiedy zobaczy ciało. Ale go nie zobaczy. Bo jego starsza siostra żyje. Ktoś taki nie może zostać po prostu wymazany ze świata. Nie zabija się przecież tego, co piękne. Po prostu się tak nie robi.
Pokręcił głową. Czy to, że ten człowiek się przysiadł znaczy, że wie coś więcej? Że wrócił do sprawy, że ma jakieś informacje?
- Są jakieś nowe informacje?
Jeśli to, czego on się dowiedział może się przydać, powie wszystko. Choć właściwie czuł, że to żałosne ochłapy. Nie był w tym dobry, choć robił, co tylko mógł. Nie miał możliwości.
- Nadal próbuję. Już ponad rok.
Jego ton też się zmienił. Aż ton brzmiał inaczej bez wesołej nuty, która uchodziła za absolutnie dla niego naturalną. Dłonie ułożył na kuflu piwa i zaczął go okręcać. Nie miał pojęcia, co powiedzieć. Co zrobić? Był wściekły, że tę sprawę tak po prostu porzucono. Ale co mógł ten jeden człowiek?
- Anastasia żyje.
Powiedział w końcu z niemal dziecinnym uporem. Buntował się, kiedy ktokolwiek mówił o niej w czasie przeszłym, czy sugerował, ze dziewczyna się zabiła, lub padła ofiarą wypadku lub morderstwa, że powinien ją pochować w myślach. Zrobi to, kiedy zobaczy ciało. Ale go nie zobaczy. Bo jego starsza siostra żyje. Ktoś taki nie może zostać po prostu wymazany ze świata. Nie zabija się przecież tego, co piękne. Po prostu się tak nie robi.
Pokręcił głową. Czy to, że ten człowiek się przysiadł znaczy, że wie coś więcej? Że wrócił do sprawy, że ma jakieś informacje?
- Są jakieś nowe informacje?
Jeśli to, czego on się dowiedział może się przydać, powie wszystko. Choć właściwie czuł, że to żałosne ochłapy. Nie był w tym dobry, choć robił, co tylko mógł. Nie miał możliwości.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Rozumiał go. W jakiś sposób. W końcu przechodził przez dokładnie to samo. Jedyny szkopuł dotyczył tego, że zaginięcie niosło ze sobą nadzieję na to, że dana osoba żyła. Raiden widział to, co zostało po jego rodzicach w prosektorium - później nie otwierano trumien ze względu na obraz makabry. Nawet najlepszy chirurg plastyczny nie mógł ich naprawić, by przypominali dawnych siebie. Ale Carter rozpoznał w tych szczątkach swoich rodziców. Te same znamiona, blizny... To nie mógł być nikt inny. On nie szukał już konkretnych osób, dla których mógłby to robić. On szukał... Sprawiedliwości? Może, jednak wendetta była tym co go napędzało. Czy oddałby odpowiedzialnego za ich los w ręce prawa? Na to pytanie nie mógł lub nie chciał znaleźć odpowiedzi. Rana była za świeża, by to wiedzieć.
- Nasze spotkanie jest zupełnie przypadkowe - odpowiedział Raiden, odchylając się do tyłu, by oprzeć się na wysokim oparciu krzesła. - Usłyszałem twoje nazwisko i skojarzyłem ze sprawą, którą prowadziłem. W pewnym momencie po prostu przestaliśmy szukać poszlak.
Nie odpowiedział na zadane przez chłopaka pytanie. A przynajmniej nie z początku. Był jeszcze dzieckiem. Naiwnym chłopakiem, który uważał, że można było jeszcze wszystko naprawić. Cóż... Widocznie brakowało światu takich naiwniaków, skoro się jeszcze rodzili. Na jego miejscu nie liczyłby na wiele... W końcu minęło sporo czasu od nakazania im szukania niejakiej Anastasii Bott.
- W sumie to ciebie chciałem o to spytać. Wiedźmia Straż już się nie zajmuje tym przypadkiem od kilku miesięcy - odpowiedział Carter. - Przysiadłem się, bo sprawa mi śmierdziała i nie byłem przekonany co do słuszności rozkazów, które wtedy dostałem. Interesowało mnie dlaczego tak postąpili, ale jak widać nikt jej nie znalazł.
Nie chciał mówić, że pewnie nikt też nie znajdzie. W końcu trupa trudniej szukać niż żywą osobę.
- Nasze spotkanie jest zupełnie przypadkowe - odpowiedział Raiden, odchylając się do tyłu, by oprzeć się na wysokim oparciu krzesła. - Usłyszałem twoje nazwisko i skojarzyłem ze sprawą, którą prowadziłem. W pewnym momencie po prostu przestaliśmy szukać poszlak.
Nie odpowiedział na zadane przez chłopaka pytanie. A przynajmniej nie z początku. Był jeszcze dzieckiem. Naiwnym chłopakiem, który uważał, że można było jeszcze wszystko naprawić. Cóż... Widocznie brakowało światu takich naiwniaków, skoro się jeszcze rodzili. Na jego miejscu nie liczyłby na wiele... W końcu minęło sporo czasu od nakazania im szukania niejakiej Anastasii Bott.
- W sumie to ciebie chciałem o to spytać. Wiedźmia Straż już się nie zajmuje tym przypadkiem od kilku miesięcy - odpowiedział Carter. - Przysiadłem się, bo sprawa mi śmierdziała i nie byłem przekonany co do słuszności rozkazów, które wtedy dostałem. Interesowało mnie dlaczego tak postąpili, ale jak widać nikt jej nie znalazł.
Nie chciał mówić, że pewnie nikt też nie znajdzie. W końcu trupa trudniej szukać niż żywą osobę.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Skinął głową. Zostawili to. Nie mógł pojąć, skąd te rozkazy. Jak można zostawić tak jego cudowną siostrę? Gdyby tylko ją znali, poruszyliby niebo i ziemię, żeby ją odnaleźć. A jednak niestety.
- Była w ciąży. Szukała lekarza. O tym dowiedziałem się niedawno, bo strasznie starała się to ukryć. - powiedział cicho. - To znaczy podejrzewała ciążę, nie wiem, czy na pewno była.
Dodał zaraz. Dziecko. Przecież nie można zabić ciężarnej kobiety. Takie okrucieństwo nie mieściło się w głowie człowieka, który tak po prostu wierzył w dobro, w świat. I był pewien, że Anastasia na pewno by się nie zabiła. Tym bardziej nie, kiedy rosło w niej nowe życie nawet, jeśli nie zostało poczęte z absolutnej miłości nawet, jeśli to była wpadka, jeśli mężczyzna go nie chciał, ona po prostu by tego nie zrobiła. Znał ją.
- Wiem, że pisała o sobie... różnie. Że się bała. Może bała się ojca? Z jakiejś przyczyny kazali wam przerwać. Może to ma jakiś związek? Ukrywała go przed nami. Wiedziałem, że kogoś ma, ale nie wiedziałem, kto to. W żaden sposób nie można było do niej przemówić. Byle kogo by nie ukrywała.
Miał swoje podejrzenia. To musiał być ktoś dobrze ustawiony. Nie wiedział, kto dokładnie. Nic o tym nie wiedział, choć starał się ze wszystkich sił, nie miał pojęcia. To by wyjaśniało, czemu policja miała przestać szukać. Byli zbyt blisko oczernienia kogoś, kogo się nie oczernia. On się nie poddał. Zawsze, kiedy tylko miał okazję, próbował szukać. Jej mieszkanie sprawdził już dziesiątki razy.
- Lusterko jest sprawdzane. Ja mam jedno, ona drugie. Ale są jakieś problemy. Nie wiem. - odwrócił wzrok. Wiedział, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na jej śmierć. Ale po prostu w to nie wierzył. Nie, dopóki nie odnajdzie ciała. Nie znajdzie tego, kto to zrobił.
- Była w ciąży. Szukała lekarza. O tym dowiedziałem się niedawno, bo strasznie starała się to ukryć. - powiedział cicho. - To znaczy podejrzewała ciążę, nie wiem, czy na pewno była.
Dodał zaraz. Dziecko. Przecież nie można zabić ciężarnej kobiety. Takie okrucieństwo nie mieściło się w głowie człowieka, który tak po prostu wierzył w dobro, w świat. I był pewien, że Anastasia na pewno by się nie zabiła. Tym bardziej nie, kiedy rosło w niej nowe życie nawet, jeśli nie zostało poczęte z absolutnej miłości nawet, jeśli to była wpadka, jeśli mężczyzna go nie chciał, ona po prostu by tego nie zrobiła. Znał ją.
- Wiem, że pisała o sobie... różnie. Że się bała. Może bała się ojca? Z jakiejś przyczyny kazali wam przerwać. Może to ma jakiś związek? Ukrywała go przed nami. Wiedziałem, że kogoś ma, ale nie wiedziałem, kto to. W żaden sposób nie można było do niej przemówić. Byle kogo by nie ukrywała.
Miał swoje podejrzenia. To musiał być ktoś dobrze ustawiony. Nie wiedział, kto dokładnie. Nic o tym nie wiedział, choć starał się ze wszystkich sił, nie miał pojęcia. To by wyjaśniało, czemu policja miała przestać szukać. Byli zbyt blisko oczernienia kogoś, kogo się nie oczernia. On się nie poddał. Zawsze, kiedy tylko miał okazję, próbował szukać. Jej mieszkanie sprawdził już dziesiątki razy.
- Lusterko jest sprawdzane. Ja mam jedno, ona drugie. Ale są jakieś problemy. Nie wiem. - odwrócił wzrok. Wiedział, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na jej śmierć. Ale po prostu w to nie wierzył. Nie, dopóki nie odnajdzie ciała. Nie znajdzie tego, kto to zrobił.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Nie wiem - odpowiedział szczerze. Nie chciał, żeby chłopak odkopywał to wszystko z właśnie... Nadzieją. Został zasypany informacjami sprawy, którą, owszem pamiętał, ale nie aż tak dokładnie. Musiałby dostać akta, zajrzeć w swoje zapiski, odświeżyć pamięć. Nie znał każdego jej szczegółu, szczególnie że to było wiele miesięcy wstecz. Kazano zostawić mu sprawę, zostawił, chociaż nie była to normalna procedura. Gdy przerywano jakieś dochodzenie, zawsze był to poważny powód - znajdowano winnego, wycofano zarzuty, ktoś umarł. I brano następną. Po prostu taką miał pracę. Ludzie znikali, odnajdywali się i tak w kółko. Przywykł do najdziwniejszych sytuacji, ale nigdy nie mógł powiedzieć, że to cierpienie się nad nim nie odbijało. To po prostu było niemożliwe. Owszem. gdyby przejmował się każdym nieszczęściem na ziemi, pewnie popełniłby samobójstwo. Dlatego ta praca nie była dla wszystkich. I Carter cieszył się, że należał do tego wąskiego grona. W końcu większość dochodzeń zamykał i to z pomyślnym skutkiem. Był w tym dobry, a gdy miał idealny zespół jak wtedy w Chicago... Cóż. Można było powiedzieć, że Wiedźmia Straż w osiemdziesięciu przypadkach ratowała swoich obywateli. A co z pozostałymi dwudziestoma? Carter nauczył się, że po latach słyszano o tym, że znaleziono gdzieś trupa lub słuch po prostu po kimś takim ginął... Jak kamień w wodę... - Jestem tu w cywilu - odpowiedział, przerywając wywód i dając równocześnie znak Bottowi, by przystopował. Nie zajmował się ta sprawą. Miał swoją pracę, a dodatkowo uwagę przyciągał mu fakt, że miał mordercę do znalezienia. - Czasami niektórych spraw nie da się rozwiązać, ale masz więcej niż niektórzy ludzie - dodał, poprawiając się na siedzeniu i przenosząc spojrzenie na kelnerkę, która podeszła z szerokim uśmiechem. Zamówił jeszcze jedno piwo, czując, że powinien wybić to kolejne ale. - I nie powinieneś robić tego sam - rzucił poważnie, patrząc na chłopaka. - Jeszcze większe nieszczęście sprawisz swoim bliskim, jeśli tobie się coś stanie podczas twoich... Poszukiwań.
Czuł się winny, że rozpalił dziwną nadzieję w Bottcie. A może tylko mu się to wydawało? Chciał jedynie spytać jak sobie radzą, a najwidoczniej trafił na coś cięższego niż przypuszczał.
Czuł się winny, że rozpalił dziwną nadzieję w Bottcie. A może tylko mu się to wydawało? Chciał jedynie spytać jak sobie radzą, a najwidoczniej trafił na coś cięższego niż przypuszczał.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Skinął głową. Przez chwilę milczał. Jasne, od każdego słyszał, że ma sobie darować, ale on po prostu nie mógł odpuścić. To jego siostra. Anastasia. Odnajdzie ją, cokolwiek miałoby się po drodze dziać. Nie zamierzał jednak o tym rozmawiać z Carterem. Nie miał pięciu lat i wiedział, jak sytuacja wygląda. A Carter nie był jego rodziną, by móc mu czegokolwiek zabraniać - to rada. Pewnie dobra rada. Rozsądna i sensowna. Pewnie powinien jej posłuchać. Ale od kiedy Bertie Bott robi to, co powinien?
- Pracujesz prywatnie na zlecenie?
Spytał po prostu. Zawsze warto próbować. Czegokolwiek.
- Zapłacę, ile trzeba. Próbuję, pytam ludzi, ale nie mam możliwości, jakie masz ty. Zdolności pewnie też, nigdy sobie nie wyobrażałem takiej roboty. - wiedział, że się nie nadaje. Był uparty, ale upór to niestety czasem zbyt mało. Jak dotąd upór nic mu nie dał. Pieniędzy co prawda kompletnie nie posiadał, odkąd kupił dom, ale je zorganizuje. Nie był permanentnie ubogi, więc pożyczenie czegoś jeszcze go nie zabije - najwyżej za jakiś czas trochę więcej komuś odda.
Patrzył na rozmówcę, w którym wyraźnie pokładał wiele nadziei odkąd tylko pomyślał, że ten może mu pomóc. Każdą możliwość łapał obiema rękami i trzymał, jak tylko mógł.
- Pracujesz prywatnie na zlecenie?
Spytał po prostu. Zawsze warto próbować. Czegokolwiek.
- Zapłacę, ile trzeba. Próbuję, pytam ludzi, ale nie mam możliwości, jakie masz ty. Zdolności pewnie też, nigdy sobie nie wyobrażałem takiej roboty. - wiedział, że się nie nadaje. Był uparty, ale upór to niestety czasem zbyt mało. Jak dotąd upór nic mu nie dał. Pieniędzy co prawda kompletnie nie posiadał, odkąd kupił dom, ale je zorganizuje. Nie był permanentnie ubogi, więc pożyczenie czegoś jeszcze go nie zabije - najwyżej za jakiś czas trochę więcej komuś odda.
Patrzył na rozmówcę, w którym wyraźnie pokładał wiele nadziei odkąd tylko pomyślał, że ten może mu pomóc. Każdą możliwość łapał obiema rękami i trzymał, jak tylko mógł.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wnętrze pubu
Szybka odpowiedź