Wnętrze lodziarni
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze lodziarni
Lody... Kto ich nie lubi? Zwykłe, popularne wszędzie, dosłownie we wszystkich zakątkach świata i te bardziej nietypowe, autorskie wytwory, których przepisy są starannie skrywanym sekretem rodzinnych lodziarni. Niezależnie od wszystkiego, zimne przysmaki cieszą praktycznie wszystkich - i dorosłych, i dzieci. Z tego właśnie założenia wyszedł założyciel lodziarni na Pokątnej, racząc londyńczyków wybornymi słodkościami. Mimo dosyć ciężkiego okresu dla biznesu, drzwi tutaj są zwykle otwarte. Wstąp więc tutaj, strudzony wędrowcze. I... Uśmiechnij się.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Zawsze uwielbiałem historię. Nie tylko tę wielką, opiewającą wybitne postaci i kluczowe bitwy. Z chęcią wsłuchiwałem się w takie opowieści jak ta, zwykłych ludzi, którzy przecież swoimi czynami też tworzą historię, często nie mniej ważną. Cierpliwie podawałem panu Kieranowi wszystko co tylko sobie zażyczył, przyglądając się uważnie wypracowanym ruchom jego dłoni, wsłuchując się przy tym w zdawkową opowieść. Prawdopodobnie powinienem wyczuć tę lekką niechęć w jego głosie, ale niestety nigdy nie byłem dobry w odczytywaniu ludzkich emocji, więc kontynuowałem. - Naprawdę? To niesamowite, że tak długo hołdujecie tej tradycji - przecież to więcej niż dwieście lat! Może kojarzyłbym nazwisko Kierana Rinehearta gdybym również szkolił się na aurora, bo chyba inaczej w tym zawodzie się nie da. - Swoją drogą, ciekawe co by się stało gdyby Diggory wprowadził swoją reformę więzienia - rzuciłem w przestrzeń, chwytając za kolejną deskę, która miała wkrótce zostać przybita do belki. Historia niby nie lubiła gdybania, ale i tak lubiłem prowadzić żywe dyskusje i rozważania, niestety najczęściej ze sobą, bo mało kto naprawdę lubił i znał się na historii (nie tylko magii). Zrobiłem krótką przerwę, kiedy o mało nie uderzyłem się młotkiem w palec, wzdychając cichutko. - Rozumiem. Mój ojciec był historykiem, pisał książki - wzruszyłem ramionami, w zasadzie rzadko mówiłem o swoich rodzicach, więc poczułem się z tym trochę niezręcznie. - Co prawda zajmuję się czymś innym, ale historia jest mi bliska. Ciężko się od tego oderwać, kiedy żyło się z tym w dzieciństwie - dodałem, ponownie zabierając się do pracy. Już niedużo nam zostało, pan Rineheart ciężko pracował i nie robił niepotrzebnych przerw. Koniecznie musiałem się mu kiedyś odwdzięczyć, chociaż wciąż nie jestem pewien czy kiedykolwiek dam radę. Ostatnio przytrafiło mi się wiele nieszczęść, ale jednocześnie spotkało mnie mnóstwo uczynnych i pomocnych ludzi. Nie wiem czy faktycznie jestem w stanie im wszystkim podziękować, ale spróbuję. - O, to zaczyna nabierać kształtu - aż klasnąłem z zadowolenia, bo moja lodziarnia właśnie odzyskiwała sufit!
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rzeczywiście jego rodzina ustanowiła własne tradycje i trzymała się ich uparcie przez wiele lat. Męscy potomkowie ginęli podczas walki ze złem albo za niepodległość Irlandii, a do ostatnich poległych za kraj należał Cocidius Rineheart, który poległ z oddziałem irlandzkiej partyzantki pod koniec 1919 roku. To było tak dawno temu, a jednak żal tkwił w sercu niczym cierń. Czy ta śmierć była potrzebna?
– Tak naprawdę nie wiem o jaką reformę właściwie chodzi – bąknął pod nosem, ponieważ jego wiedza historyczna kończyła się na kilku zapamiętanych datach. Był również świadom wielu zdarzeń z przeszłości, których nie potrafił osadzić w konkretnym roku, ale w jakimś okresie historii. Kojarzył jakieś fakty z czasów średniowiecza albo renesansu. Siedzenie w książkach i grzebanie w przeszłości nigdy nie było tym, co go interesowało. Właściwie to od czasów szkoły nie zaglądał do książek, co poświęcone były tylko i wyłącznie historii. Chociaż nie, to było przekłamanie, raz chyba zajrzał do takiej książki, kiedy kupował na Pokątnej dla szykującego się do Hogwartu Vincenta gruby tom Historii magii, który następnie trafił do Jackie. Zatem jego wiedza o historii była znikoma i naprawdę nie potrafił dyskutować o niej z Floreanem. O rodzinie też nie było mu łatwo mówić, gdy Rineheartów zostało niewielu i byli bliscy zapomnienia o swoim dziedzictwie.
Fortescue nie miał większych problemów z dzieleniem się swoją historią i w sumie to dobrze, że chociaż jeden z nich nie dawał nastać ciszy. Wzmianka o rodzicu była jednak krótka. Jego ojciec był historykiem, zatem już nie żył. To chyba aurorska ciekawość kazała zastanowić się Kieranowi nad tym, w jakich okolicznościach mężczyzna mógł zginąć. Śmierć z przyczyn naturalnych, zabójstwo, wypadek? Rzecz jasna nie spytał o to, mimo wszystko nie był człowiekiem bez serca. – Rozumiem to – pozwolił sobie wyrazić zrozumienie dla odziedziczonej miłości do historii. – Mi wciąż opowiadano o aurorskich akcjach, obronnych zaklęciach, metodach śledczych i sposobach ataku – wyznał bez żenady, dalej przybijając deski w próbie stworzenia solidnego poszycia. Im obu szło całkiem nieźle, bo nawet jeśli właściciel lodziarni wielkiej wprawy nie miał, to przynajmniej nadrabiał to zaangażowaniem. Najważniejsze, że się przykładał i nie trzeba było po nim poprawiać, bo wówczas, musieliby wbite krzywo gwoździe wyciągać i wbijać ponownie kolejne. W końcu wypełnili podłogą kondygnację pomiędzy parterem a pierwszym piętrem, a Kieran podniósł się z klęczek.
– Deski były już dobrze wypolerowane, więc teraz wystarczy je porządnie polakierować i przykryć wykładziną albo dywanem. Można też zostawić je na widoku, jak wolisz – udzielił ostatnich wskazówek odnośnie tego, jak powinno się o nowo powstałą podłogę zadbać. – A teraz na dół – po tych słowach ruszył w stronę schodów i zszedł po nich na parter, aby z całkiem innej perspektywy spojrzeć na stworzone poszycie. Nie zauważył, aby deski były ułożone nierówno, w końcu nie było żadnych prześwitów. – Widzę, że jednak belki były przesłonięte – stwierdził fachowym okiem. – Od dołu też trzeba zakryć belki deskami, ale najlepiej przestrzeń pomiędzy drewnem wypełnić wełną, to trochę wyciszy odgłosy z góry. Mogę się tym zająć, ale to dopiero za kilka dni, jeśli uda mi się znaleźć znów trochę czasu.
Cóż, nie mógł ukrywać, że jest obecnie cholernie zajęty i czasem mu się wydawało, że nie ma chwili na to, aby się podrapać po nosie. W swoim domu już tylko spędzał noce, całkowicie pogrążony w pracy, bo musiał przyswajać nowe obowiązki.
– Trzymaj się, Fortescue – rzekł w ramach pożegnania i solidnie uścisnął mu dłoń. – I pamiętaj, żeby dać znać, jeśli tylko coś niepokojącego się wydarzy – podzielił się jeszcze swoją radą i opuścił lokal z poczuciem spełnionego obowiązku.
| z tematu
– Tak naprawdę nie wiem o jaką reformę właściwie chodzi – bąknął pod nosem, ponieważ jego wiedza historyczna kończyła się na kilku zapamiętanych datach. Był również świadom wielu zdarzeń z przeszłości, których nie potrafił osadzić w konkretnym roku, ale w jakimś okresie historii. Kojarzył jakieś fakty z czasów średniowiecza albo renesansu. Siedzenie w książkach i grzebanie w przeszłości nigdy nie było tym, co go interesowało. Właściwie to od czasów szkoły nie zaglądał do książek, co poświęcone były tylko i wyłącznie historii. Chociaż nie, to było przekłamanie, raz chyba zajrzał do takiej książki, kiedy kupował na Pokątnej dla szykującego się do Hogwartu Vincenta gruby tom Historii magii, który następnie trafił do Jackie. Zatem jego wiedza o historii była znikoma i naprawdę nie potrafił dyskutować o niej z Floreanem. O rodzinie też nie było mu łatwo mówić, gdy Rineheartów zostało niewielu i byli bliscy zapomnienia o swoim dziedzictwie.
Fortescue nie miał większych problemów z dzieleniem się swoją historią i w sumie to dobrze, że chociaż jeden z nich nie dawał nastać ciszy. Wzmianka o rodzicu była jednak krótka. Jego ojciec był historykiem, zatem już nie żył. To chyba aurorska ciekawość kazała zastanowić się Kieranowi nad tym, w jakich okolicznościach mężczyzna mógł zginąć. Śmierć z przyczyn naturalnych, zabójstwo, wypadek? Rzecz jasna nie spytał o to, mimo wszystko nie był człowiekiem bez serca. – Rozumiem to – pozwolił sobie wyrazić zrozumienie dla odziedziczonej miłości do historii. – Mi wciąż opowiadano o aurorskich akcjach, obronnych zaklęciach, metodach śledczych i sposobach ataku – wyznał bez żenady, dalej przybijając deski w próbie stworzenia solidnego poszycia. Im obu szło całkiem nieźle, bo nawet jeśli właściciel lodziarni wielkiej wprawy nie miał, to przynajmniej nadrabiał to zaangażowaniem. Najważniejsze, że się przykładał i nie trzeba było po nim poprawiać, bo wówczas, musieliby wbite krzywo gwoździe wyciągać i wbijać ponownie kolejne. W końcu wypełnili podłogą kondygnację pomiędzy parterem a pierwszym piętrem, a Kieran podniósł się z klęczek.
– Deski były już dobrze wypolerowane, więc teraz wystarczy je porządnie polakierować i przykryć wykładziną albo dywanem. Można też zostawić je na widoku, jak wolisz – udzielił ostatnich wskazówek odnośnie tego, jak powinno się o nowo powstałą podłogę zadbać. – A teraz na dół – po tych słowach ruszył w stronę schodów i zszedł po nich na parter, aby z całkiem innej perspektywy spojrzeć na stworzone poszycie. Nie zauważył, aby deski były ułożone nierówno, w końcu nie było żadnych prześwitów. – Widzę, że jednak belki były przesłonięte – stwierdził fachowym okiem. – Od dołu też trzeba zakryć belki deskami, ale najlepiej przestrzeń pomiędzy drewnem wypełnić wełną, to trochę wyciszy odgłosy z góry. Mogę się tym zająć, ale to dopiero za kilka dni, jeśli uda mi się znaleźć znów trochę czasu.
Cóż, nie mógł ukrywać, że jest obecnie cholernie zajęty i czasem mu się wydawało, że nie ma chwili na to, aby się podrapać po nosie. W swoim domu już tylko spędzał noce, całkowicie pogrążony w pracy, bo musiał przyswajać nowe obowiązki.
– Trzymaj się, Fortescue – rzekł w ramach pożegnania i solidnie uścisnął mu dłoń. – I pamiętaj, żeby dać znać, jeśli tylko coś niepokojącego się wydarzy – podzielił się jeszcze swoją radą i opuścił lokal z poczuciem spełnionego obowiązku.
| z tematu
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie powiem, żeby mnie to szczególnie zaskoczyło. Mało czarodziejów interesuje się historią, co od zawsze mnie smuci, ale nic nie mogę na to poradzić. Czasem próbuję komuś opowiedzieć o ciekawym wydarzeniu i zaszczepić chociażby odrobinę mojej miłości do tej nauki, ale obawiam się, że to przynosi nieduży skutek. - Diggory nie lubił Azkabanu. Chciał założyć drugie więzienie bez dementorów, ale ostatecznie wyrzucono mu ten pomysł z głowy - wytłumaczyłem pokrótce, żeby przypadkiem nie zanudzić pana Kierana, bo zdawałem sobie sprawę, że potrafię się rozgadać i zapomnieć o bożym świecie. W przeciwieństwie do swojej rodziny, bo o niej mówić nie lubiłem. Łączyło się to ze zbyt wielkim bólem, złymi wspomnieniami. Czułem się z tym źle, powinienem już nauczyć się o tym mówić po tych wszystkich latach. - W zasadzie to całkiem przydatne - stwierdziłem, uśmiechając się przy tym lekko. Obiektywnie patrząc, wiedza o zaklęciach i metodach śledczych mogła bardziej się przydać w codziennym życiu niż umiejętność wymienienia wszystkich brytyjskich królów w kolejności ich panowania.
Zszedłem na dół za panem Kieranem i spojrzałem od dołu na deski, próbując w nich zauważyć coś więcej niż... Cóż, deski. Całe szczęście, że obok mnie stał specjalista, bo sam naprawdę nic bym tutaj nie zdziałał. - Polakierować i przykryć, rozumiem - musiałem to powtórzyć, żeby lepiej to zapamiętać. Pożałowałem, że nie mam ze sobą notatnika, bo chyba by mi się przydał. Bywam roztrzepany. - Przestrzeń wypełnić wełną, zakryć belki... - dodaję, ale słowa pana Kierana wydają się logiczne, więc raczej nie powinienem o tym wszystkim zapomnieć. - Już wystarczająco mi pan pomógł, dziękuję - wyciągam do niego rękę, chcąc tym miłym gestem jedynie podkreślić swoją wdzięczność. Niewiele bym zdziałał bez tych wszystkich pomocnych ludzi z Zakonu. Jestem im wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobili.
- Oczywiście, będę pamiętał - zapewniam i odprowadzam pana Kierana wzrokiem aż nie zniknął za drzwiami coraz lepiej wyglądającej lodziarni. Po mnie też już nic tutaj nie było. Omiotłem pomieszczenie wzrokiem i teleportowałem się do Rudery.
zt
Zszedłem na dół za panem Kieranem i spojrzałem od dołu na deski, próbując w nich zauważyć coś więcej niż... Cóż, deski. Całe szczęście, że obok mnie stał specjalista, bo sam naprawdę nic bym tutaj nie zdziałał. - Polakierować i przykryć, rozumiem - musiałem to powtórzyć, żeby lepiej to zapamiętać. Pożałowałem, że nie mam ze sobą notatnika, bo chyba by mi się przydał. Bywam roztrzepany. - Przestrzeń wypełnić wełną, zakryć belki... - dodaję, ale słowa pana Kierana wydają się logiczne, więc raczej nie powinienem o tym wszystkim zapomnieć. - Już wystarczająco mi pan pomógł, dziękuję - wyciągam do niego rękę, chcąc tym miłym gestem jedynie podkreślić swoją wdzięczność. Niewiele bym zdziałał bez tych wszystkich pomocnych ludzi z Zakonu. Jestem im wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobili.
- Oczywiście, będę pamiętał - zapewniam i odprowadzam pana Kierana wzrokiem aż nie zniknął za drzwiami coraz lepiej wyglądającej lodziarni. Po mnie też już nic tutaj nie było. Omiotłem pomieszczenie wzrokiem i teleportowałem się do Rudery.
zt
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Nie wiedziała, czy to słońce sprawiało, że wszystko spływało po niej tego dnia, czy może jednak to poczucie chłodu i bijącego nagle serca sprawiało, że tusz na ściskanym przez nią liście zamazywał się, zostawiając czarne smugi na jej palcach. Starała się wyglądać poważnie i robić co w jej mocy, aby nie biec przez ulice, wiedząc, jak bardzo może to zwrócić na nią uwagę. I nawet jeżeli nie miała swojej obecnej formy, przychodząc pod metamorfomagią do Londynu (dalej nie była tak naiwna aby nie wiedzieć, że skoro Florean przeniósł się do Londynu to ona mogła również chodzić sobie jakby była u siebie), ale miała nadzieję, że to jakiś dziwny, chory żart którego nie robiła. Sama też miała ochotę zażądać wyjaśnień, tego, co Flo jej w liście nie powiedział. Wiedziała, że gdyby nie on i Yvette, ostatni miesiąc byłby dla niej tylko kłamstwem i załamaniem. I nie była pewna, jak miałaby je przetrwać, gdyby nie wizyty Floreana podczas których mogła liczyć zarówno na jego obecność i ciepłe słowa jak i milczenie i posiłki, jakie tylko on mógł wyczarować.
Nie spodziewała się jednak wizyty w Londynie, przynajmniej nie pamiętając ostatnie wydarzenia i to, jak listy gończe potrafiły zdobić większość ścian. Co Florean tu robił i czemu ryzykował, tego nie wiedziała, ale tutaj tak bardzo się obawiała tego, co miało oznaczać i czyj to był pomysł. Miała ochotę rozpłakać się, nagadać mu, trzepnąć go w głowę jakimś wyjątkowo ciężkim medycznym atlasem a potem przytulić go i wynieść go w ramionach. Parę oddechów, nieco wątpliwości i chwilę później znalazła się w okolicy lodziarni, przygryzając wargę. Miała wrażenie, że miejsce jest jednocześnie znajome ale i obecnie i z obawą zamierzała przekroczyć próg, oddychając głęboko i szukając w sobie czegoś, co chyba nazwać mogłaby odwagą.
Zapukała do drzwi, chwilę potem wsuwając się do środka, a z ręką która odruchowo przesunęła się gdzieś pod bluzkę aby mieć pewność, że w razie czego może jej użyć. Nie przypuszczała, aby to była zasadzka, bo nie była aż tak ważna, ale gdy zerkała na pomieszczenie…cóż, nie wydawało się.
- Halo, jest tu ktoś? – zagadnęła, wciąż czując się zdenerwowanie. – To ja, dostałam list. U Yvette wszystko w porządku. – Rzuciła znajome imię, aby wiedział, kim jest, a jednocześnie nie na tyle rozpoznawalne, aby naprowadzało na konkretną osobę.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Spędzenie nocy we własnym domu po tak długim czasie tułania się z miejsca w miejsce było wydarzeniem kojącym moje zszargane nerwy. Dawno się tak nie wyspałem, chociaż w mieszkaniu nie miałem nic poza kilkoma meblami porośniętymi grubą warstwą kurzu. Część rzeczy leżała na podłodze, obrazy się poprzekrzywiały, przez okna prawie nie było widać świata zewnętrznego. Mieszkanie wymagało porządnego odświeżenia, ale czułem ekscytację na samą myśl – naprawdę miałem ochotę wszystko tu naprawić. Lodziarnia nie wyglądała dużo lepiej i to od niej postanowiłem zacząć. Odzyskanie źródła dochodów pozostawało dla mnie priorytetem.
Na zegarze wybiła jedenasta, kiedy zszedłem na dół. Miałem nadzieję, że uda mi się ogarnąć choć część bałaganu przed wizytą Thalii. Włożyłem nieco porysowaną płytę z mugolskim rock'n'rollem do wysłużonego adaptera – ale cicho, żeby nie przykuć niczyjej uwagi. Sam byłem zaskoczony swoim lekkim podejściem do powrotu do Londynu, ale już zbyt długo żyłem w ukryciu.
Akurat kończyłem porządkowanie największego bałaganu na zapleczu, kiedy usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Na chwilę ściszyłem adapter, wyglądając w stronę wejścia. Przestraszyła mnie nieznajoma twarz, ręka odruchowo powędrowała w stronę kabury na różdżkę, ale po chwili zorientowałem się, że to żaden intruz. I uświadomiłem sobie, że jednak nie podchodzę do mieszkania tutaj tak lekko jak mi się wydawało.
– Jestem! Jestem, zapraszam – wyszedłem Thalii naprzeciw, rozpościerając szeroko ręce. Oto on, wyczekany i wytęskniony lokal na Pokątnej. Brudny, zdecydowanie wymagający remontu, ale znowu m ó j. – Wiem, że nie wygląda... – przerwałem na chwilę. – Już możesz zmienić twarz, nikt nie powinien nas tu najść – zaproponowałem, bo niekomfortowo mówiło mi się do tej nieznajomej z wyglądu osoby, a tak bliskiej jednocześnie. – Wiem, że nie wygląda najlepiej, ale to tylko kwestia czasu. Trzeba odmalować ściany, posprzątać, naprawić stoliki i krzesła, położyć tynk tu i tam... – westchnąłem, rozglądając się dookoła. Nie wyglądało to najlepiej, ale nie traciłem nadziei. – Nieźle co? Napijesz się czegoś? Zrobiłem sok jabłkowy – z jabłek kupionych nieopodal na straganie, tak jak kiedyś.
Na zegarze wybiła jedenasta, kiedy zszedłem na dół. Miałem nadzieję, że uda mi się ogarnąć choć część bałaganu przed wizytą Thalii. Włożyłem nieco porysowaną płytę z mugolskim rock'n'rollem do wysłużonego adaptera – ale cicho, żeby nie przykuć niczyjej uwagi. Sam byłem zaskoczony swoim lekkim podejściem do powrotu do Londynu, ale już zbyt długo żyłem w ukryciu.
Akurat kończyłem porządkowanie największego bałaganu na zapleczu, kiedy usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Na chwilę ściszyłem adapter, wyglądając w stronę wejścia. Przestraszyła mnie nieznajoma twarz, ręka odruchowo powędrowała w stronę kabury na różdżkę, ale po chwili zorientowałem się, że to żaden intruz. I uświadomiłem sobie, że jednak nie podchodzę do mieszkania tutaj tak lekko jak mi się wydawało.
– Jestem! Jestem, zapraszam – wyszedłem Thalii naprzeciw, rozpościerając szeroko ręce. Oto on, wyczekany i wytęskniony lokal na Pokątnej. Brudny, zdecydowanie wymagający remontu, ale znowu m ó j. – Wiem, że nie wygląda... – przerwałem na chwilę. – Już możesz zmienić twarz, nikt nie powinien nas tu najść – zaproponowałem, bo niekomfortowo mówiło mi się do tej nieznajomej z wyglądu osoby, a tak bliskiej jednocześnie. – Wiem, że nie wygląda najlepiej, ale to tylko kwestia czasu. Trzeba odmalować ściany, posprzątać, naprawić stoliki i krzesła, położyć tynk tu i tam... – westchnąłem, rozglądając się dookoła. Nie wyglądało to najlepiej, ale nie traciłem nadziei. – Nieźle co? Napijesz się czegoś? Zrobiłem sok jabłkowy – z jabłek kupionych nieopodal na straganie, tak jak kiedyś.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przez jej głowę zdążyło przebiec już tysiące scenariuszy w których wszystko, co najgorsze, właśnie stało się Floreanowi – obawiała się, co mogło się stać, że zapraszał ją do miejsca w Londynie które musiał porzucić – a list niczego nie wyjaśniał. Oczywiście, sama przecież nie ujawniłaby niewiadomo czego w liście który zawsze ktoś mógł przeczytać, ale to nie znaczy, że jej umysł potrafił logicznie złożyć to, co miało się zadziać. Tym bardziej gdy z głębi pomieszczenia wyłonił się Florean, z początku chyba równie zestresowany co ona, zaraz jednak oddychając głęboko i witając ją tak, jakby nic się nie stało – i gdy teraz spojrzała na jego uśmiech, była jednocześnie zła jak i szczęśliwa, w dowolnej kolejności bo emocje to wygaszały się, to pojawiały. Ze złości uniosła nogę aby tupnąć nią mocniej, nie znając innego sposobu niż coś tak pustego ale i prostego w geście, co jednak pozwoliło by jakoś wydobyć z siebie emocje bez krzywdy dla siebie albo kogoś innego. Mogłaby pójść również do baru, upić się i wszcząć jakąś bójkę, ale o dziwo, na to teraz akurat nie miała ochoty.
- Co… - nie umiała jeszcze do końca zrozumieć, czemu Fortescue opowiadał o tej przestrzeni tak jakby nigdy nic się nie zmieniło, tak jakby to miejsce nigdy nie stało puste czy zniszczone. Dopiero po chwili drgnęła, ruszając przed siebie i stając przed nim, nie zwracając już uwagi na to, że włosy wracały do swojej rdzawej barwy, skręcając się w loki, ani na to, że blizny zaczęły na nowo pojawiać się na twarzy. Uniosła dłoń i powstrzymując się z całej siły przed zadaniem jakichkolwiek obrażeń, opuściła ją na ramię Floreana jakby chciała go uderzyć. Potem drugą dłoń. I jeszcze raz. I znowu.
- Ty….ty….ja tu z siebie wychodzę, myśląc, co mogło się stać, kogo będę musiała pokonać albo w jakim stanie cię zastanę, a ty wybierasz sobie kolor tapety? – Jej słowa nosiły w sobie złość, ale nie był to gniewny wybuch, raczej spojrzenie pewne obaw kiedy wbiła w je w niego, po chwili wciskając swój policzek w jego koszulę kiedy zamknęła go w ciasnym objęciu, oddychając głęboko. Było dobrze, nic mu się nie działo, z jakiegoś powodu był w Londynie, ale to nie znaczyło, że miał problemy, przynajmniej jeszcze nie. Dopiero po dłuższej chwili oderwała się od niego, chrząkając cicho gdy roejrzała się po pomieszczeniu.
- Naprawdę, może być nawet woda ze ścieku, ale proszę, powiedz mi, o co tu chodzi. Powoli i od początku i jak tylko coś pominiesz, to złapię cię i nie puszczę dopóki nie powiesz wszystkiego.
- Co… - nie umiała jeszcze do końca zrozumieć, czemu Fortescue opowiadał o tej przestrzeni tak jakby nigdy nic się nie zmieniło, tak jakby to miejsce nigdy nie stało puste czy zniszczone. Dopiero po chwili drgnęła, ruszając przed siebie i stając przed nim, nie zwracając już uwagi na to, że włosy wracały do swojej rdzawej barwy, skręcając się w loki, ani na to, że blizny zaczęły na nowo pojawiać się na twarzy. Uniosła dłoń i powstrzymując się z całej siły przed zadaniem jakichkolwiek obrażeń, opuściła ją na ramię Floreana jakby chciała go uderzyć. Potem drugą dłoń. I jeszcze raz. I znowu.
- Ty….ty….ja tu z siebie wychodzę, myśląc, co mogło się stać, kogo będę musiała pokonać albo w jakim stanie cię zastanę, a ty wybierasz sobie kolor tapety? – Jej słowa nosiły w sobie złość, ale nie był to gniewny wybuch, raczej spojrzenie pewne obaw kiedy wbiła w je w niego, po chwili wciskając swój policzek w jego koszulę kiedy zamknęła go w ciasnym objęciu, oddychając głęboko. Było dobrze, nic mu się nie działo, z jakiegoś powodu był w Londynie, ale to nie znaczyło, że miał problemy, przynajmniej jeszcze nie. Dopiero po dłuższej chwili oderwała się od niego, chrząkając cicho gdy roejrzała się po pomieszczeniu.
- Naprawdę, może być nawet woda ze ścieku, ale proszę, powiedz mi, o co tu chodzi. Powoli i od początku i jak tylko coś pominiesz, to złapię cię i nie puszczę dopóki nie powiesz wszystkiego.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Odruchowo odsunąłem się pod ścianę, kiedy Thalia zaczęła mnie w nerwach okładać dłońmi. Wiem, że podchodziłem do tej sytuacji ze zbytnim spokojem, ale był on tylko pozorny – byłem świadomy czyhających na mnie niebezpieczeństw, Thalia najwidoczniej też, ale nerwy w niczym by mi nie pomogły. Uniosłem ręce, chcąc ją uspokoić. – Thalia, to nie tak... – zacząłem, kręcąc głową. Myślałem, że mój list był wystarczająco lekki, żeby nie wzbudzać niepokoju, ale może to był miecz obosieczny i zamiast tego wzbudzał podejrzenia. W końcu objąłem mocno Thalię, jakbym chciał tym gestem przekazać, że wszystko ze mną w porządku. Było nawet lepiej, i miałem nadzieję, że Thalia to zrozumie i podzieli moją radość.
– To może jednak naleję tego soku i wtedy ci wszystko opowiem, hm? – Zaproponowałem, posyłając jej lekki uśmiech. Poszedłem na zaplecze (jeszcze nie zamontowałem nowych drzwi, więc na razie od głównej sali oddzielała go biała płachta) i wyjąłem dwie szklanki z koszyczkiem. Nalałem do nich świeżego soku, zastanawiając się, czy mam jeszcze coś do przekąszenia, ale w szafkach wiało pustkami, a nie mogłem przecież pokroić słoniny czy rzepy i położyć gościowi pod nosem. Westchnąłem więc głęboko i wróciłem tylko z sokiem. Odstawiłem szklanki na jeden z czystszych stolików.
– Odezwał się do mnie... – rozejrzałem się niepewnie, choć przecież okna były zasłonięte, a drzwi zamknięte. Lokal na razie był niedostępny dla potencjalnych klientów. – Przepraszam, tutaj ściany mają uszy, a jeszcze nie nałożyłem wszystkich zabezpieczeń... – westchnąłem, oplatając dłonią chłodną szklankę. – Longbottom – dodałem ciszej. – Jego ludzie wyczyścili moją kartotekę, załatwili dokumenty na różdżkę – wytłumaczyłem pokrótce, na tyle na ile mogłem, choć obawiałem się, że dla Thalii to będzie niewystarczające. – Jestem czysty jak łza! – Zaśmiałem się, po czym upiłem łyk soku. Jabłka musiały rosnąć na słońcu, bo był słodki pomimo braku cukru. – Nie mogłem nie skorzystać z okazji, Thals. Mieszkanie w Oazie strasznie mnie męczyło – przyznałem, choć wcześniej starałem się tego po sobie nie pokazywać. Wreszcie byłem na swoim, wreszcie mogłem podjąć normalną pracę i godnie żyć. Poza tym Longbottom miał rację, człowiek w środku stolicy mógł być przydatny, a ja zamierzałem mieć oczy i uszy dookoła głowy, żeby oddać przysługę. – Ale to w sumie miłe, że byłabyś w stanie walczyć w moim imieniu – miałem nadzieję, że to skieruje myśli Thalii w inną stronę i skończy się żartach, a nie zagłębianiu w niewygodny temat.
– To może jednak naleję tego soku i wtedy ci wszystko opowiem, hm? – Zaproponowałem, posyłając jej lekki uśmiech. Poszedłem na zaplecze (jeszcze nie zamontowałem nowych drzwi, więc na razie od głównej sali oddzielała go biała płachta) i wyjąłem dwie szklanki z koszyczkiem. Nalałem do nich świeżego soku, zastanawiając się, czy mam jeszcze coś do przekąszenia, ale w szafkach wiało pustkami, a nie mogłem przecież pokroić słoniny czy rzepy i położyć gościowi pod nosem. Westchnąłem więc głęboko i wróciłem tylko z sokiem. Odstawiłem szklanki na jeden z czystszych stolików.
– Odezwał się do mnie... – rozejrzałem się niepewnie, choć przecież okna były zasłonięte, a drzwi zamknięte. Lokal na razie był niedostępny dla potencjalnych klientów. – Przepraszam, tutaj ściany mają uszy, a jeszcze nie nałożyłem wszystkich zabezpieczeń... – westchnąłem, oplatając dłonią chłodną szklankę. – Longbottom – dodałem ciszej. – Jego ludzie wyczyścili moją kartotekę, załatwili dokumenty na różdżkę – wytłumaczyłem pokrótce, na tyle na ile mogłem, choć obawiałem się, że dla Thalii to będzie niewystarczające. – Jestem czysty jak łza! – Zaśmiałem się, po czym upiłem łyk soku. Jabłka musiały rosnąć na słońcu, bo był słodki pomimo braku cukru. – Nie mogłem nie skorzystać z okazji, Thals. Mieszkanie w Oazie strasznie mnie męczyło – przyznałem, choć wcześniej starałem się tego po sobie nie pokazywać. Wreszcie byłem na swoim, wreszcie mogłem podjąć normalną pracę i godnie żyć. Poza tym Longbottom miał rację, człowiek w środku stolicy mógł być przydatny, a ja zamierzałem mieć oczy i uszy dookoła głowy, żeby oddać przysługę. – Ale to w sumie miłe, że byłabyś w stanie walczyć w moim imieniu – miałem nadzieję, że to skieruje myśli Thalii w inną stronę i skończy się żartach, a nie zagłębianiu w niewygodny temat.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wnętrze lodziarni
Szybka odpowiedź