Wnętrze lodziarni
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze lodziarni
Lody... Kto ich nie lubi? Zwykłe, popularne wszędzie, dosłownie we wszystkich zakątkach świata i te bardziej nietypowe, autorskie wytwory, których przepisy są starannie skrywanym sekretem rodzinnych lodziarni. Niezależnie od wszystkiego, zimne przysmaki cieszą praktycznie wszystkich - i dorosłych, i dzieci. Z tego właśnie założenia wyszedł założyciel lodziarni na Pokątnej, racząc londyńczyków wybornymi słodkościami. Mimo dosyć ciężkiego okresu dla biznesu, drzwi tutaj są zwykle otwarte. Wstąp więc tutaj, strudzony wędrowcze. I... Uśmiechnij się.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Nie miałem żadnej szczególnej techniki dobierania smaków lodów do swoich klientów. Najczęściej kierowałem się przeczuciem, którego nawet nie potrafiłem wyjaśnić - może prowadzenie lodziarni to po prostu moje przeznaczenie i posiadam dar Ollivanderów, którzy są w stanie bezbłędnie dobrać odpowiedni rdzeń różdżki do czarodzieja? Może wystarczyło mi jedne spojrzenie i doskonale wybierałem najlepszy smak lodów chociaż nie zdawałem sobie z tego sprawy? Przy Solene również kierowałem się przeczuciem, po prostu pasowała mi ta wanilia z porzeczką i różami. Dlatego początkowo w odpowiedzi na jej pytanie po prostu wzruszyłem ramionami. - Tak mi podpowiada intuicja - dodałem po chwili, posyłając jej rozbawione spojrzenie, kiedy wkładałem kolejne okrąglutkie gałki do szklanego pucharku. Na koniec wyczarowałem parę kwiatków, które zgrabnie oplotły brzeg naczynia - lubiłem takie bajery, rzadko pozostawiałem pucharek sam sobie, a teraz szczególnie nie chciałem tego robić. - Proszę bardzo - powiedziałem, podając Solene gotowy deser. Zawiesiłem na niej wzrok, będąc niezwykle zainteresowany jej reakcją. Chciałem, żeby jej zasmakowało. - Nie sądziłem, że ktoś kiedykolwiek nazwie mnie artystą, ale dziękuję - roześmiałem się, chociaż zrobiło mi się miło na sercu. Jeszcze parę lat temu pracowałem w nudnym ministerstwie, a teraz ktoś mnie pytał o mój proces twórczy jako artysty. Kto by pomyślał! - Hmm - zamyśliłem się, na moment przenosząc wzrok na na scenerię rozciągającą się za oknem. - Najczęściej po prostu przychodzą do mnie jak grom z jasnego nieba i muszę szybko je gdzieś zapisać żeby przypadkiem nie zapomnieć - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, wyciągając spod lady pogięty kawałek pergaminu (miałem takich dziesiątki na zapleczu i na górze w mieszkaniu) i szybko chowając go z powrotem. Te przepisy przecież nie mogły trafić w niepowołane ręce, prawda? Konkurencja nie śpi. - Chociaż jak tak teraz myślę to dochodzę do wniosku, że pomagają mi w tym również kolory - stwierdziłem po chwili, samemu trochę się dziwiąc, ale faktycznie tak było i nie uświadamiałem sobie tego aż do momentu pytania Solene. - W sensie… Na przykład widzę rubinowy kwiat i myślę sobie, że pięknie komponuje się z malachitowymi liśćmi. Przypominam sobie o tym na zapleczu i wymyślam malinowe lody z zielonymi limonkowymi pnączami oplatającymi pucharek - szybko wypowiadam te słowa, na koniec biorąc głęboki wdech. - No… Tak… Nie wiem czy to ma sens - dodaję, lekko wzruszając jednym ramieniem. Niepotrzebnie się rozgadałem i to jeszcze na takie tematy. - A ty? - Odbijam piłeczkę, opierając wygodnie twarz o ściśniętą pięść, gotowy na wysłuchanie opowieści.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słuchała uważnie, potakując głową i nie odzywając się; nie chciała przerywać monologu Floreana, szczególnie, że mówił sensowne, interesujące rzeczy, na które w dodatku raczej by nie wpadła. W jej przypadku pomysły przychodziły same, co prawda poparte obserwacjami otoczenia, jednak miała zaskakującą łatwość w wymyślaniu czegoś nowego. W przypadku sporej części klienteli projekty były proste, stonowane i w gruncie rzeczy nudne, co jej przeszkadzało, ale w swoim szkicowniku rysowała również te inne, kontrowersyjne, czy ekstrawaganckie, pełne barw, wzorów i dodatków, które później tworzyła na zapleczu i przeważnie wrzucała do swojej garderoby. Jej misja była prosta: chciała wprowadzić w garderobę magicznej społeczności trochę powiewu świeżości, kolorów, których była cała gama, a część połączeń była po prostu piękna. Nie lubiła minimalizmu, co pokazywała po swoich strojach. Nie nosiła jednokolorowych strojów, a jeśli tak się zdarzyło, to zazwyczaj przełamywała nudę biżuterią, kapeluszem, czy chociażby apaszką. Ot, jeden dodatkowy element potrafił zdziałać cuda.
Uśmiechnęła się nawet, kiedy wizualizowała sobie oczyma wyobraźni wszystko to, co zostało jej przekazane, ale szybko się wyłączyła, gdy skosztowała podanego deseru. Bardzo dawno nie jadła słodyczy - w zasadzie nie jadła ich w ogóle - dlatego skosztowanie zakazanego w jej rodzinnym, francuskim domu posiłku stanowiło idealne zakończenie wieczoru.
- Tego potrzebowałam. - Uznała, spokojnie przekopując łyżeczką lodowe gałki. - Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Od dziecka pomysły wpadały mi do głowy same, ale nie mam żadnych tajemnych technik zdobywania pomysłów. - Odparła zgodnie z prawdą, poprawiając po raz kolejny wilgotny, opadający na jej twarz pukiel - jeszcze - długich włosów.
- To co mówisz ma dużo sensu. Mało kto potrafi wykorzystywać widziane obrazy, kolory i sytuacje codzienne w swojej pracy. Jak na przykład tworzenie nowych smaków, czy deserów lodowych. - Zjedzenie lodów przyszło jej z dużą łatwością, chociaż każdą łyżeczką delektowała się dość długo, bo świadomość, że teraz nieprędko wybierze się na coś słodkiego szybko odezwała się echem w jej głowie. - Przyznam, że obawiałam się połączenia słodkiego z kwaśnym i wyraźnym smakiem, ale całość była idealna. Nie zasłodziła, a wręcz przeciwnie, była orzeźwiająca. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. - Uśmiechnęła się przyjaźnie, zerkając na zebranych ludzi, którzy powoli opuszczali pomieszczenie. Najwidoczniej śnieżyca odpuściła, ale ona nie zamierzała się stąd ruszać - ciepło, przyjemne zapachy i miłe towarzystwo było zdecydowanie lepsze, niż spacer po mrozie i ciemnych ulicach. - Wiedziałeś od razu, że to jest to, co chcesz robić? - Utkwiła nienachalne spojrzenie jasnych oczu we Floreanie.
Uśmiechnęła się nawet, kiedy wizualizowała sobie oczyma wyobraźni wszystko to, co zostało jej przekazane, ale szybko się wyłączyła, gdy skosztowała podanego deseru. Bardzo dawno nie jadła słodyczy - w zasadzie nie jadła ich w ogóle - dlatego skosztowanie zakazanego w jej rodzinnym, francuskim domu posiłku stanowiło idealne zakończenie wieczoru.
- Tego potrzebowałam. - Uznała, spokojnie przekopując łyżeczką lodowe gałki. - Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Od dziecka pomysły wpadały mi do głowy same, ale nie mam żadnych tajemnych technik zdobywania pomysłów. - Odparła zgodnie z prawdą, poprawiając po raz kolejny wilgotny, opadający na jej twarz pukiel - jeszcze - długich włosów.
- To co mówisz ma dużo sensu. Mało kto potrafi wykorzystywać widziane obrazy, kolory i sytuacje codzienne w swojej pracy. Jak na przykład tworzenie nowych smaków, czy deserów lodowych. - Zjedzenie lodów przyszło jej z dużą łatwością, chociaż każdą łyżeczką delektowała się dość długo, bo świadomość, że teraz nieprędko wybierze się na coś słodkiego szybko odezwała się echem w jej głowie. - Przyznam, że obawiałam się połączenia słodkiego z kwaśnym i wyraźnym smakiem, ale całość była idealna. Nie zasłodziła, a wręcz przeciwnie, była orzeźwiająca. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. - Uśmiechnęła się przyjaźnie, zerkając na zebranych ludzi, którzy powoli opuszczali pomieszczenie. Najwidoczniej śnieżyca odpuściła, ale ona nie zamierzała się stąd ruszać - ciepło, przyjemne zapachy i miłe towarzystwo było zdecydowanie lepsze, niż spacer po mrozie i ciemnych ulicach. - Wiedziałeś od razu, że to jest to, co chcesz robić? - Utkwiła nienachalne spojrzenie jasnych oczu we Floreanie.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Niechcący puściłem pierwsze słowa Solene mimo uszu, będąc bardziej skupionym na jej reakcji odnośnie deseru. Bardzo zależało mi na tej lodziarni, dlatego każdą opinię brałem do siebie - nawet tak niezauważaną jak niewielki grymas. Wszystko miało dla mnie znaczenie, jednak deser musiał przypaść Solene do gustu, bo nie zauważyłem żadnego niepokojącego znaku na jej twarzy. Kolejny niewielki sukces! Który zbliżał mnie do większego? W zasadzie nie potrafiłem sobie tego wyobrazić, ale życie już wielokrotnie mnie zaskoczyło, więc mogło to zrobić jeszcze raz. - Cieszę się, że ktoś tak to widzi - odparłem, bo dotychczas nie starałem się patrzeć na swoją pracę jak na rodzaj sztuki. Wciąż wydawało mi się to trochę naciągane, ale z drugiej strony to nieco łechtało moje ego. Nie sądziłem, że zostanę kiedykolwiek w życiu nazwany artystą, a było to naprawdę miłe uczucie. Pozwoliłem sobie usiąść na niewielkim okrągłym stoliku, podejrzewając, że nasza rozmowa tak szybko się nie skończy. - Słodkie ze słodkim byłoby zbyt nudne i mdłe. Musi być trochę kwaśnego - w jedzeniu tak jak w życiu! Doprawdy, chyba za dużo czasu spędzałem w pracy skoro zaczynałem odnajdywać w lodach życiowe mądrości. Ktoś powinien złapać mnie za rękę i pokazać zewnętrzny świat zanim się tutaj zestarzeję. - Nie, zdecydowanie nie - zaśmiałem się na samo wspomnienie swojej poprzedniej kariery. Nigdy nie pomyślałbym, że założę z Florence lodziarnię. Wydawało mi się, że oboje osiągniemy jakieś sukcesy w porządnych zawodach - ja w Wydziale Duchów, ona w Mungu. Los postanowił nam zniweczyć te plany, ale w zasadzie nie miałem mu tego za złe. Wolałem swoją pracę w lodziarni niż tamto przekładanie papierków. - Zawsze interesowałem się historią magii. Po skończeniu szkoły zacząłem pracę w ministerstwie - wytłumaczyłem pokrótce, przecierając kciukiem tarczę swojego wysłużonego zegarka. - A ty? Pewnie zawsze chciałaś to robić - obstawiłem, nie chcąc być jedynym bohaterem naszej rozmowy. Zresztą byłem ciekaw jej wersji historii.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Solene zawsze doceniała ludzi, którzy tworzyli coś własnego, niezależnie od dziedziny. Nie patrzyła na to, czy są to książki, malunki, bukiety florystyczne, proste hafty na chusteczkach, czy jedzenie, wszak każda z tych dziedzin wymagała tego samego: kreatywności i talentu. Wprawdzie nie każdy go posiadał, dalej odnajdując się w danej dziedzinie, jednak wtedy zwracała uwagę na chęci i pracę wkładaną w ewentualną naukę. W przypadku Floreana dostrzegała każdą z tych cech i podziwiała go za smaki, które komponował, sprzedając potem swoim klientom. Sama z gotowaniem czegokolwiek była na bakier - jedynym co umiała to zaparzenie kawy i herbaty - więc szanowała jego zawód dwukrotnie bardziej.
Z lekkim uśmiechem wysłuchała słów mężczyzny, odsuwając pusty pucharek wgłąb stolika i przecierając usta serwetką. Wspomnienie ministerstwa wyraźnie ją zaskoczyło.
- W ministerstwie? - Powtórzyła za nim, prostując się. - To dobrze, że już tam nie pracujesz. - Zasugerowała mu tym samym, że nie jest zwolennikiem tej jednostki, zresztą jak i każdej jednostki publicznej, uznając, że dwuznaczność jej słów zostanie odebrana w taki sposób. Drugim było potwierdzenie, że był dobrą osobą w dobrym miejscu; dobrze, że nie marnował swojego talentu za biurkiem. Nie chciała pytać, czy tamta praca była ciekawa, wymagająca, chociaż interesowało ją to, co kierowało ludźmi oddającymi się służbie w takim miejscu.
- Od pewnego czasu, tak. Wcześniej miałam zostać baletnicą. - Odparła spokojnie, wzdychając na samo wspomnienie tamtego dylematu i kłótni, która wybuchła po przedstawieniu swojej decyzji rodzicom. Z perspektywy czasu domyślała się, że kłótnia wybuchłaby niezależnie od podjętej decyzji, o ile nie zgodziłaby się na ich warunki. - Ostatecznie wygrało projektowanie. Baletnice są piękne, ale szybko kończą swoją karierę a potem do końca życia zmagają się z problemami kręgosłupa, czy stóp. Pointy nie są najwygodniejszymi butami. - Wprawdzie chciała zachwycać i olśniewać bardziej, niż robiła to za pomocą swojego uroku, jednak myśl o tym, że swoją karierę zakończyłaby w wieku około trzydziestu lat - może trochę później - a następnie nie miałaby za bardzo zajęcia spowodowała, że przewartościowała swój system. Teraz cieszyła się, że zachwyca swoimi projektami, zdolnościami i talentem, niż wyglądem.
- Już późno, muszę wracać. - Podniosła się z miejsca, ubierając na siebie częściowo osuszony płaszcz i szal. Później zapłaciła za swoje zamówienie, nie przyjmując żadnej odmowy. - Do zobaczenia. - Pożegnała się z uśmiechem, opuszczając lokal.
zt
Z lekkim uśmiechem wysłuchała słów mężczyzny, odsuwając pusty pucharek wgłąb stolika i przecierając usta serwetką. Wspomnienie ministerstwa wyraźnie ją zaskoczyło.
- W ministerstwie? - Powtórzyła za nim, prostując się. - To dobrze, że już tam nie pracujesz. - Zasugerowała mu tym samym, że nie jest zwolennikiem tej jednostki, zresztą jak i każdej jednostki publicznej, uznając, że dwuznaczność jej słów zostanie odebrana w taki sposób. Drugim było potwierdzenie, że był dobrą osobą w dobrym miejscu; dobrze, że nie marnował swojego talentu za biurkiem. Nie chciała pytać, czy tamta praca była ciekawa, wymagająca, chociaż interesowało ją to, co kierowało ludźmi oddającymi się służbie w takim miejscu.
- Od pewnego czasu, tak. Wcześniej miałam zostać baletnicą. - Odparła spokojnie, wzdychając na samo wspomnienie tamtego dylematu i kłótni, która wybuchła po przedstawieniu swojej decyzji rodzicom. Z perspektywy czasu domyślała się, że kłótnia wybuchłaby niezależnie od podjętej decyzji, o ile nie zgodziłaby się na ich warunki. - Ostatecznie wygrało projektowanie. Baletnice są piękne, ale szybko kończą swoją karierę a potem do końca życia zmagają się z problemami kręgosłupa, czy stóp. Pointy nie są najwygodniejszymi butami. - Wprawdzie chciała zachwycać i olśniewać bardziej, niż robiła to za pomocą swojego uroku, jednak myśl o tym, że swoją karierę zakończyłaby w wieku około trzydziestu lat - może trochę później - a następnie nie miałaby za bardzo zajęcia spowodowała, że przewartościowała swój system. Teraz cieszyła się, że zachwyca swoimi projektami, zdolnościami i talentem, niż wyglądem.
- Już późno, muszę wracać. - Podniosła się z miejsca, ubierając na siebie częściowo osuszony płaszcz i szal. Później zapłaciła za swoje zamówienie, nie przyjmując żadnej odmowy. - Do zobaczenia. - Pożegnała się z uśmiechem, opuszczając lokal.
zt
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Większość osób wydawała się zdziwiona moją wcześniejszą pracą w Ministerstwie. Starałem się odczytywać to jako komplement - najwidoczniej nie wyglądam jak typowy urzędnik i nie zachowuję się jak jeden z nich. Czy w takim razie wyglądam jak lodziarz? Czy w ogóle lodziarz jakoś konkretnie wygląda? Wydaje mi się, że nie istnieje żadne konkretne wyobrażenie, ale jeżeli osiągnę wystarczająco dużo w tej branży to prawdopodobnie ludzie będą kojarzyć lodziarza ze mną. Tak to działa, prawda? A więc przede mną rysuje się świetlana przyszłość, wystarczy tylko ciężko pracować przez następne lata.
- Też tak uważam - zaśmiałem się, wciąż dziękując Merlinowi, że rzuciłem tamtą pracę. W pewnym stopniu była spełnieniem moich marzeń, ale cała ta papierologia i wszechobecne reguły okropnie mnie męczyły. Nie wytrzymałbym tam następnych lat, co dopiero reszty życia. To byłyby zmarnowany czas, a ja stałbym się zgorzkniałym starcem. Miałem nadzieję, że praca w lodziarni mnie od tego uchroni.
- Baletnicą, naprawdę? - Uniosłem zaskoczony brwi, chociaż teraz wydawało mi się to oczywiste. Zapewne to jest przyczyna tej gracji, z którą robi absolutnie wszystko - nawet podany przeze mnie deserek lodowy je niezwykle elegancko. Poza tym jeżeli miałbym określić jak wygląda baletnica to zapewne wskazałbym na Solene, naprawdę. Obym w tym momencie naprawdę przemawiał ja, a nie ja pod wpływem jej wilego uroku. - Rozumiem - odparłem, wzruszywszy ramionami. - Z kolei urzędnicy kończą z garbami i grubymi okularami na nosie - zażartowałem, ot, taki ze mnie zabawny człowiek. Chociaż po części w to wierzyłem.
- Już? - Zasmuciłem się, bo naprawdę dobrze mi się z nią rozmawiało, ale nie zamierzałem jej zatrzymywać. Na pewno miała mnóstwo zamówień do zaprojektowania i uszycia, ja zresztą powinienem w końcu zająć się gośćmi zamiast rozbawiać Solene (nawet jeżeli sprawiało mi to porównywalną radość). - W takim razie do zobaczenia - pożegnałem się i wróciłem do pracy.
zt
- Też tak uważam - zaśmiałem się, wciąż dziękując Merlinowi, że rzuciłem tamtą pracę. W pewnym stopniu była spełnieniem moich marzeń, ale cała ta papierologia i wszechobecne reguły okropnie mnie męczyły. Nie wytrzymałbym tam następnych lat, co dopiero reszty życia. To byłyby zmarnowany czas, a ja stałbym się zgorzkniałym starcem. Miałem nadzieję, że praca w lodziarni mnie od tego uchroni.
- Baletnicą, naprawdę? - Uniosłem zaskoczony brwi, chociaż teraz wydawało mi się to oczywiste. Zapewne to jest przyczyna tej gracji, z którą robi absolutnie wszystko - nawet podany przeze mnie deserek lodowy je niezwykle elegancko. Poza tym jeżeli miałbym określić jak wygląda baletnica to zapewne wskazałbym na Solene, naprawdę. Obym w tym momencie naprawdę przemawiał ja, a nie ja pod wpływem jej wilego uroku. - Rozumiem - odparłem, wzruszywszy ramionami. - Z kolei urzędnicy kończą z garbami i grubymi okularami na nosie - zażartowałem, ot, taki ze mnie zabawny człowiek. Chociaż po części w to wierzyłem.
- Już? - Zasmuciłem się, bo naprawdę dobrze mi się z nią rozmawiało, ale nie zamierzałem jej zatrzymywać. Na pewno miała mnóstwo zamówień do zaprojektowania i uszycia, ja zresztą powinienem w końcu zająć się gośćmi zamiast rozbawiać Solene (nawet jeżeli sprawiało mi to porównywalną radość). - W takim razie do zobaczenia - pożegnałem się i wróciłem do pracy.
zt
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|18.08.1956r
Przyglądała się sowie nie chwilę, a kilka chwil. Przyglądała się uważnie, badała i nadziwić się nie mogła, że ktokolwiek przysłał tak zdrowe zwierzę z takim listem - aż nastąpił ten moment, gdy jeszcze raz przeczytała list i zwróciła większą uwagę na nazwisko. Z Floreanem nie rozmawiała nigdy bezpośrednio, niejednokrotnie jednak widziała go na spotkaniach Zakonu Feniksa. Mężczyzna pełen zapału do działania.
Ostatecznie drugi akapit, jak i jej powtarzane zapewnienia o chęci pomocy połączyły się w całość. Zerknęła, co ma już gotowego z eliksirów jakie uczyła się tworzyć, po czym wybrała wzięła dwa flakoniki: jeden z eliksirem ożywiającym, drugi z eliksirem niezłomności. Przywiązała do nich sznurek i karteczkę z opisem każdego z eliksirów: ich nazwę, działanie oraz datę warzenia. Następnie tak przygotowane fiolki wsunęła do papierowego opakowania, które skończyło w jej torebce.
W końcu wybrała się na ulicę Pokątną, gdzie znajdowała się lodziarnia pod szyldem nazwiska Zakonnika - którego też zdarzało jej się tutaj widywać przy okazji drobnych zakupów. Lody zawsze okazywały się wspaniałe, zarówno te zwyczajne jak i ich magiczne odpowiedniki.
Z zadowoleniem spostrzegła, iż Florean stoi za ladą przy której nie ma nikogo więcej.
- Dzień dobry. - przywitała się uprzejmie. - Odesłałam sowę, jakiekolwiek obawy o jej zdrowie są zbędne. - zerknęła do swojej torebki, choć pięknie prezentujące się kolorowe lody wciąż ściągały jej uwagę. - Proszę gałkę czekoladowych. - odezwała się, nim wydostała w końcu niewielki pakunek. - Mam tu coś na wzmocnienie na wypadek, gdyby znów pojawiły się powody do niepokoju.
Dodała jeszcze i uśmiechnęła się lekko, wyczekując swoich lodów. Czekoladowe - jak ona kocha czekoladowe lody.
Przyglądała się sowie nie chwilę, a kilka chwil. Przyglądała się uważnie, badała i nadziwić się nie mogła, że ktokolwiek przysłał tak zdrowe zwierzę z takim listem - aż nastąpił ten moment, gdy jeszcze raz przeczytała list i zwróciła większą uwagę na nazwisko. Z Floreanem nie rozmawiała nigdy bezpośrednio, niejednokrotnie jednak widziała go na spotkaniach Zakonu Feniksa. Mężczyzna pełen zapału do działania.
Ostatecznie drugi akapit, jak i jej powtarzane zapewnienia o chęci pomocy połączyły się w całość. Zerknęła, co ma już gotowego z eliksirów jakie uczyła się tworzyć, po czym wybrała wzięła dwa flakoniki: jeden z eliksirem ożywiającym, drugi z eliksirem niezłomności. Przywiązała do nich sznurek i karteczkę z opisem każdego z eliksirów: ich nazwę, działanie oraz datę warzenia. Następnie tak przygotowane fiolki wsunęła do papierowego opakowania, które skończyło w jej torebce.
W końcu wybrała się na ulicę Pokątną, gdzie znajdowała się lodziarnia pod szyldem nazwiska Zakonnika - którego też zdarzało jej się tutaj widywać przy okazji drobnych zakupów. Lody zawsze okazywały się wspaniałe, zarówno te zwyczajne jak i ich magiczne odpowiedniki.
Z zadowoleniem spostrzegła, iż Florean stoi za ladą przy której nie ma nikogo więcej.
- Dzień dobry. - przywitała się uprzejmie. - Odesłałam sowę, jakiekolwiek obawy o jej zdrowie są zbędne. - zerknęła do swojej torebki, choć pięknie prezentujące się kolorowe lody wciąż ściągały jej uwagę. - Proszę gałkę czekoladowych. - odezwała się, nim wydostała w końcu niewielki pakunek. - Mam tu coś na wzmocnienie na wypadek, gdyby znów pojawiły się powody do niepokoju.
Dodała jeszcze i uśmiechnęła się lekko, wyczekując swoich lodów. Czekoladowe - jak ona kocha czekoladowe lody.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie zrozumiała. Próbowałem schować prawdziwą informację pod przykrywką chorej sowy i wydawało mi się, że zrobiłem to w dość zrozumiały sposób - przynajmniej dla osoby wtajemniczonej. A jednak nie. Nie dostałem żadnej informacji zwrotnej, co trochę mnie zaniepokoiło i zasmuciło. Pierwszy raz poprosiłem o pomoc i od razu mi jej odmówiono - a może Zakon wcale nie działał tak sprawnie jak mi się wydawało? Jak co dzień poszedłem do pracy i obsługiwałem dziesiątki spragnionych klientów. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w progu ujrzałem lady Prewett. Przerwałem swoją czynność, spoglądając na nią zaskoczony. - Dzień dobry - odpowiedziałem; rozmowy z przedstawicielami szlachty zawsze były takie nie do końca komfortowe. Nawet jeżeli walczyliśmy o ten sam cel. - Och, to bardzo miło słyszeć - dodałem, wciąż lekko zdezorientowany, ale w końcu coś tam w głowie kliknęło. Wyprostowałem się i uśmiechnąłem. Czyli jednak zrozumiała. - Wie pani, jestem przywiązany do swojej sowy i wydawało mi się, że coś jest nie tak. Uspokoiła mnie pani - wzruszyłem ramionami, po czym kiwnąłem głową, wziąłem chrupiący wafelek i nałożyłem porządną porcję lodów czekoladowych. - O, dziękuję bardzo! Czy jestem za nie coś winien? - odebrałem pakunek, wciąż z tym samym miłym uśmiechem. Zerknąłem do środka, zauważając eliksiry, które z pewnością nie należały się sowie. Naprawdę zrozumiała. Ulżyło mi. - Przydadzą się, dziękuję - tym razem powiedziałem to szczerze, podając jej niewielki deser, w międzyczasie dodając trochę posypki i polewy. Miałem nadzieję, że jej zasmakuje. Potem obserwowałem jak odwraca się i znika, a ja wiedziałem, że to niewielki początek miłej znajomości.
zt x2
zt x2
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 15 sierpnia
Przychodzę do lodziarni wczesnym rankiem. Nie odsłaniam okien ani drzwi, nie przewieszam również kolorowej zawieszki z zamknięte na otwarte. Nie tylko dlatego, że większość osób o tej godzinie po prostu śpi, ale dlatego, że mam zamiar tutaj posprzątać. Oczywiście lodziarnia zawsze jest czysta, nie pozwolilibyśmy sobie z Florence na takie zaniedbanie, ale od czasu do czasu należałoby przeprowadzić gruntowne porządki. Postanawiam przeprowadzić je właśnie dzisiaj, ma to pomóc nie tylko lokalowi, ale również mi osobiście. Niejednokrotnie się słyszy, że praca fizyczna pomaga na zdrowie psychiczne, a ja mam zamiar to przetestować. Ostatnio dzieje się wiele nieciekawych rzeczy, a przecież będzie tylko gorzej. Jeszcze nie wiem, że za parę godzin złapię za najnowszy numer Proroka Codziennego i dowiem się o wprowadzeniu stanu wojennego. Żyję w błogiej nieświadomości, chociaż wydaje mi się, że wiem za dużo.
Magia szwankuje, nie chcę ryzykować. Na wszelki wypadek trzymam przy sobie różdżkę, ale nie będę z niej korzystać. Byłem świadkiem zbyt wielu groźnych anomalii, nie jedna dotknęła również mnie. Wolę złapać za ścierkę i wykonać wszystko po mugolsku. Nie jestem pewien w jakiej kolejności wykonać wszystkie zaplanowane czynności, nie robię tego zbyt często. Postanawiam na początku chwycić za mopa i umyć podłogę. Przesuwam nim energicznie po brudnej podłodze, gdzieniegdzie klejącej się przez gałki lodów, które spadły z wafelka, te dziecięce tragedie. Kafelek po kafelku. Zastanawiam się czy nie umyć fug szczoteczką do zębów, to by dopiero był wysiłek. Zastanawiam się też czy warto, przecież to wszystko znowu będzie brudne pod koniec dnia. Warto, Floreanie, wszystko warto, choćby miało trwać tylko chwilę. Myślę o Frances i jej przeprowadzce do Hogwartu. Nikomu się do tego nie przyznaję, ale naprawdę będzie mi brakować tych stukotów zza ściany. Mała niedogodność, która nagle zmienia się w coś stałego i wyczekiwanego. Kto by pomyślał? Wjeżdżam mopem pod stoliki, dokładnie myję każdy kąt. Wydaje mi się, że podłoga zjaśniała, ale to przecież niemożliwe, nie była aż tak brudna. Mimo to woda w wiaderku nabrała szarego odcienia, moczę mopa w tej szarej wodzie zamiast ją wymienić. Już prawie kończę, stukam w nogę jednego ze stolików, znowu przywodzi mi to na myśl to stukanie zza ściany. Wzdycham przeciągle, prostuję się i oceniam rezultat. Jest czyściej, ale ja nie mogę się ruszyć, podłoga jest mokra. Nie pomyślałem o tym, więc stoję przy stoliku, czekam aż wyschnie. Chcę wyjrzeć przez okno, ale przecież go nie odsłoniłem, patrzę więc na beżową zasłonkę. Chciałem zawiesić coś wzorzystego, dałem się jednak namówić na stonowany kolor. Trzeba ją wyprać, ale nie wiem jak to zrobić. Dotychczas korzystałem z zaklęć. Jest mi wstyd, że nie wiem, przecież to na pewno nie jest trudne. Myślę o mamie, zrobiła wszystko żeby nauczyć mnie żyć w mugolskim świecie, a ja i tak nie wiem jak skorzystać z pralki. Obiecuję sobie, że udam się do niemagicznej części Londynu i spróbuję znaleźć pralnie. Chociaż mugole też zmagają się z anomaliami, nasze światy już nie są tak odgrodzone jak kiedyś. Do pewnego stopnia to w zasadzie dobrze, zawsze uważałem, że powinniśmy żyć wspólnie. Dzięki historii wiem, że to marzenie ściętej głowy, ale przecież mówi się, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Podłoga wreszcie wyschła. Odstawiam mopa na zaplecze i zabieram stamtąd ścierkę, chcąc umyć wszystkie stoliki i krzesła. Nie mamy ich wiele, bo i nasz lokal jest niewielki. Zastanawiam się czasem nad powiększeniem go, ale potem zaglądam do naszej skrytki bankowej i zmieniam zdanie. Nie stać nas na taki remont, poza tym nie mogę mieć pewności, że mielibyśmy aż tylu klientów. W lato o nich łatwo, zimą już niekoniecznie. Musimy wymyślić coś co ich przyciągnie do naszej lodziarni w chłodne dni. Zaczynam o tym myśleć już teraz, szorując blat powolnym kolistym ruchem, ale nie przychodzi mi do głowy nic spektakularnego. Zastanawiam się czy nie wprowadzić w zimę zamrostrunek - są zimne, jak to lody, ale to byłaby ekscytująca nowość, mogąca zachęcić klientów do przejścia przez nasz skromny próg. Muszę przedyskutować to z Florence, ona zawsze ma głowę pełną pomysłów, często bardziej racjonalnych niż ja. Jestem pewny, że bez niej ten lokal nie odniósłby takiego sukcesu, to właśnie ona jest mózgiem operacji.
Po wyczyszczeniu stolików i krzesełek postanawiam w końcu zabrać się za okna. Nie lubię ich myć, na szybach zawsze pozostają jakieś smugi, ale muszę się z tym zmierzyć. Wracam na zaplecze po miskę, w której leży przygotowany wcześniej płyn, który ma mi w tym pomóc. Przeczytałem o nim w jakiejś mugolskiej gazecie, przeznaczonej dla perfekcyjnych pań domu. Co prawda nie jestem panią, zdecydowanie nie perfekcyjną, i nawet nie domu, ale mam nadzieję, że zadziała. W końcu odsuwam beżowe zasłony, mrużąc oczy przez promienie słoneczne, które mnie zaskoczyły i oślepiły. Jest dzień, byłbym o tym zapomniał. Zanurzam ścierkę w płynie, zaczynam szorować futryny. Dopiero teraz woda nabiera naprawdę szarego odcienia, nie sądziłem, że tutaj może się kryć tyle brudu. Celowo omijam wszystkie pajęczyny, bo w zasadzie się cieszę, że pająki postanowiły właśnie tutaj zamieszkać. Podobno przynoszą szczęście, a poza tym czy to nie jest niezwykle samolubne? Pozbawić ich domu tylko po to żeby posprzątać? Nic im nie zrobię. Czyszczę ścierkę i zabieram się za mycie szyb. Jeżdżę nią w górę i w dół, na boki i na około. Przestaję myśleć o swoich problemach, w zasadzie o niczym nie myślę, skupiam się jedynie na tych precyzyjnych ruchach. Ci ludzie mieli rację, sprzątanie faktycznie może być odprężające. Świat po drugiej stronie jest coraz lepiej widoczny. Patrzę na przechodniów, śpieszących się do pracy. Kilkoro spogląda z wytęsknieniem na nasz kolorowy szyld, robi mi się miło, macham im. Dziwią się, pewnie uznali mnie wcześniej za manekina, może nawet za jakąś anomalię. Uśmiecham się, mam nadzieję, że wpadną po pracy. To trochę wybija mnie z rytmu, zapominam o tych brudnych szybach, po prostu przyglądam się porannemu życiu na Pokątnej. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że krople ze szmatki spadają prosto na moje udo i mam teraz mokre spodnie. Wzdycham z rezygnacją, nie suszę ich, zabieram się za mycie przeszklonych drzwi. Zaczynam widzieć koniec tych porządków, jeszcze tylko umyję ladę. Ponownie wymieniam wodę w misce, zaczynam szorować ostatni z blatów jaki mi pozostał. Odsuwam kwiatki, które wcześniej przyniosła tutaj Stephanie, w zasadzie wypadałoby je podlać. Nie znam się na zielarstwie, nie wiem jak często trzeba to robić. Muszę się jej zapytać, nikt nie wie więcej o kwiatach niż ona. Stawiam doniczki z powrotem na miejscu, przyglądam się lokalowi. Lśni, brawo ja, Florence będzie zaskoczona jak to zobaczy. Postanawiam jeszcze ułożyć rożki w ładną i równą wieżyczkę, pomału zamieniam się w pedanta, nigdy bym siebie o to nie podejrzewał. To już wszystko, jestem tego pewien, nie zostało nic więcej do sprzątania. Powinienem posprzątać również zaplecze, ale już nie mam siły na porządki, trochę się zmęczyłem przy tym machaniu ścierką. Wracam do mieszkania na drugie śniadanie, jestem głodny jak wilk. Potem znowu zejdę na dół, by ogłosić wszem i wobec, że już jest otwarte. Może wpadnie parę rodzin z dziećmi w przerwie pomiędzy szkolnymi zakupami, w końcu wielkimi krokami zbliża się wrzesień. Wrzesień, wrzesień. Ja na niego nie czekam, wolałbym, żeby sierpień potrwał dłużej. W lato wszystko jest łatwiejsze i piękniejsze, przynajmniej ja tak to odczuwam, może się mylę. Zjadam ostatni kęs kanapki i ponownie schodzę na dół. Wykładam lody, otwieram drzwi, siadam za ladą. Wyjmuję z szuflady książkę o historii magicznej architektury, cierpliwie czekając na przybycie pierwszych klientów.
|zt
Przychodzę do lodziarni wczesnym rankiem. Nie odsłaniam okien ani drzwi, nie przewieszam również kolorowej zawieszki z zamknięte na otwarte. Nie tylko dlatego, że większość osób o tej godzinie po prostu śpi, ale dlatego, że mam zamiar tutaj posprzątać. Oczywiście lodziarnia zawsze jest czysta, nie pozwolilibyśmy sobie z Florence na takie zaniedbanie, ale od czasu do czasu należałoby przeprowadzić gruntowne porządki. Postanawiam przeprowadzić je właśnie dzisiaj, ma to pomóc nie tylko lokalowi, ale również mi osobiście. Niejednokrotnie się słyszy, że praca fizyczna pomaga na zdrowie psychiczne, a ja mam zamiar to przetestować. Ostatnio dzieje się wiele nieciekawych rzeczy, a przecież będzie tylko gorzej. Jeszcze nie wiem, że za parę godzin złapię za najnowszy numer Proroka Codziennego i dowiem się o wprowadzeniu stanu wojennego. Żyję w błogiej nieświadomości, chociaż wydaje mi się, że wiem za dużo.
Magia szwankuje, nie chcę ryzykować. Na wszelki wypadek trzymam przy sobie różdżkę, ale nie będę z niej korzystać. Byłem świadkiem zbyt wielu groźnych anomalii, nie jedna dotknęła również mnie. Wolę złapać za ścierkę i wykonać wszystko po mugolsku. Nie jestem pewien w jakiej kolejności wykonać wszystkie zaplanowane czynności, nie robię tego zbyt często. Postanawiam na początku chwycić za mopa i umyć podłogę. Przesuwam nim energicznie po brudnej podłodze, gdzieniegdzie klejącej się przez gałki lodów, które spadły z wafelka, te dziecięce tragedie. Kafelek po kafelku. Zastanawiam się czy nie umyć fug szczoteczką do zębów, to by dopiero był wysiłek. Zastanawiam się też czy warto, przecież to wszystko znowu będzie brudne pod koniec dnia. Warto, Floreanie, wszystko warto, choćby miało trwać tylko chwilę. Myślę o Frances i jej przeprowadzce do Hogwartu. Nikomu się do tego nie przyznaję, ale naprawdę będzie mi brakować tych stukotów zza ściany. Mała niedogodność, która nagle zmienia się w coś stałego i wyczekiwanego. Kto by pomyślał? Wjeżdżam mopem pod stoliki, dokładnie myję każdy kąt. Wydaje mi się, że podłoga zjaśniała, ale to przecież niemożliwe, nie była aż tak brudna. Mimo to woda w wiaderku nabrała szarego odcienia, moczę mopa w tej szarej wodzie zamiast ją wymienić. Już prawie kończę, stukam w nogę jednego ze stolików, znowu przywodzi mi to na myśl to stukanie zza ściany. Wzdycham przeciągle, prostuję się i oceniam rezultat. Jest czyściej, ale ja nie mogę się ruszyć, podłoga jest mokra. Nie pomyślałem o tym, więc stoję przy stoliku, czekam aż wyschnie. Chcę wyjrzeć przez okno, ale przecież go nie odsłoniłem, patrzę więc na beżową zasłonkę. Chciałem zawiesić coś wzorzystego, dałem się jednak namówić na stonowany kolor. Trzeba ją wyprać, ale nie wiem jak to zrobić. Dotychczas korzystałem z zaklęć. Jest mi wstyd, że nie wiem, przecież to na pewno nie jest trudne. Myślę o mamie, zrobiła wszystko żeby nauczyć mnie żyć w mugolskim świecie, a ja i tak nie wiem jak skorzystać z pralki. Obiecuję sobie, że udam się do niemagicznej części Londynu i spróbuję znaleźć pralnie. Chociaż mugole też zmagają się z anomaliami, nasze światy już nie są tak odgrodzone jak kiedyś. Do pewnego stopnia to w zasadzie dobrze, zawsze uważałem, że powinniśmy żyć wspólnie. Dzięki historii wiem, że to marzenie ściętej głowy, ale przecież mówi się, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Podłoga wreszcie wyschła. Odstawiam mopa na zaplecze i zabieram stamtąd ścierkę, chcąc umyć wszystkie stoliki i krzesła. Nie mamy ich wiele, bo i nasz lokal jest niewielki. Zastanawiam się czasem nad powiększeniem go, ale potem zaglądam do naszej skrytki bankowej i zmieniam zdanie. Nie stać nas na taki remont, poza tym nie mogę mieć pewności, że mielibyśmy aż tylu klientów. W lato o nich łatwo, zimą już niekoniecznie. Musimy wymyślić coś co ich przyciągnie do naszej lodziarni w chłodne dni. Zaczynam o tym myśleć już teraz, szorując blat powolnym kolistym ruchem, ale nie przychodzi mi do głowy nic spektakularnego. Zastanawiam się czy nie wprowadzić w zimę zamrostrunek - są zimne, jak to lody, ale to byłaby ekscytująca nowość, mogąca zachęcić klientów do przejścia przez nasz skromny próg. Muszę przedyskutować to z Florence, ona zawsze ma głowę pełną pomysłów, często bardziej racjonalnych niż ja. Jestem pewny, że bez niej ten lokal nie odniósłby takiego sukcesu, to właśnie ona jest mózgiem operacji.
Po wyczyszczeniu stolików i krzesełek postanawiam w końcu zabrać się za okna. Nie lubię ich myć, na szybach zawsze pozostają jakieś smugi, ale muszę się z tym zmierzyć. Wracam na zaplecze po miskę, w której leży przygotowany wcześniej płyn, który ma mi w tym pomóc. Przeczytałem o nim w jakiejś mugolskiej gazecie, przeznaczonej dla perfekcyjnych pań domu. Co prawda nie jestem panią, zdecydowanie nie perfekcyjną, i nawet nie domu, ale mam nadzieję, że zadziała. W końcu odsuwam beżowe zasłony, mrużąc oczy przez promienie słoneczne, które mnie zaskoczyły i oślepiły. Jest dzień, byłbym o tym zapomniał. Zanurzam ścierkę w płynie, zaczynam szorować futryny. Dopiero teraz woda nabiera naprawdę szarego odcienia, nie sądziłem, że tutaj może się kryć tyle brudu. Celowo omijam wszystkie pajęczyny, bo w zasadzie się cieszę, że pająki postanowiły właśnie tutaj zamieszkać. Podobno przynoszą szczęście, a poza tym czy to nie jest niezwykle samolubne? Pozbawić ich domu tylko po to żeby posprzątać? Nic im nie zrobię. Czyszczę ścierkę i zabieram się za mycie szyb. Jeżdżę nią w górę i w dół, na boki i na około. Przestaję myśleć o swoich problemach, w zasadzie o niczym nie myślę, skupiam się jedynie na tych precyzyjnych ruchach. Ci ludzie mieli rację, sprzątanie faktycznie może być odprężające. Świat po drugiej stronie jest coraz lepiej widoczny. Patrzę na przechodniów, śpieszących się do pracy. Kilkoro spogląda z wytęsknieniem na nasz kolorowy szyld, robi mi się miło, macham im. Dziwią się, pewnie uznali mnie wcześniej za manekina, może nawet za jakąś anomalię. Uśmiecham się, mam nadzieję, że wpadną po pracy. To trochę wybija mnie z rytmu, zapominam o tych brudnych szybach, po prostu przyglądam się porannemu życiu na Pokątnej. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że krople ze szmatki spadają prosto na moje udo i mam teraz mokre spodnie. Wzdycham z rezygnacją, nie suszę ich, zabieram się za mycie przeszklonych drzwi. Zaczynam widzieć koniec tych porządków, jeszcze tylko umyję ladę. Ponownie wymieniam wodę w misce, zaczynam szorować ostatni z blatów jaki mi pozostał. Odsuwam kwiatki, które wcześniej przyniosła tutaj Stephanie, w zasadzie wypadałoby je podlać. Nie znam się na zielarstwie, nie wiem jak często trzeba to robić. Muszę się jej zapytać, nikt nie wie więcej o kwiatach niż ona. Stawiam doniczki z powrotem na miejscu, przyglądam się lokalowi. Lśni, brawo ja, Florence będzie zaskoczona jak to zobaczy. Postanawiam jeszcze ułożyć rożki w ładną i równą wieżyczkę, pomału zamieniam się w pedanta, nigdy bym siebie o to nie podejrzewał. To już wszystko, jestem tego pewien, nie zostało nic więcej do sprzątania. Powinienem posprzątać również zaplecze, ale już nie mam siły na porządki, trochę się zmęczyłem przy tym machaniu ścierką. Wracam do mieszkania na drugie śniadanie, jestem głodny jak wilk. Potem znowu zejdę na dół, by ogłosić wszem i wobec, że już jest otwarte. Może wpadnie parę rodzin z dziećmi w przerwie pomiędzy szkolnymi zakupami, w końcu wielkimi krokami zbliża się wrzesień. Wrzesień, wrzesień. Ja na niego nie czekam, wolałbym, żeby sierpień potrwał dłużej. W lato wszystko jest łatwiejsze i piękniejsze, przynajmniej ja tak to odczuwam, może się mylę. Zjadam ostatni kęs kanapki i ponownie schodzę na dół. Wykładam lody, otwieram drzwi, siadam za ladą. Wyjmuję z szuflady książkę o historii magicznej architektury, cierpliwie czekając na przybycie pierwszych klientów.
|zt
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie lubiła wychodzić. To stwierdzenie nie będzie niczym odkrywczym, wręcz przeciwnie, robi się z tego już żałosna kopiuj-wklejka, jednak tak. Lily się bała. I choć miała wrażenie że może wszystko powoli zaczyna się układać i że nie jest tak źle to jednocześnie wciąż pamiętała kule ognia uderzające w Pokątną tak po prostu, pamiętała dziwne wężopodobne stworzenia w okolicy sklepu Ollivanderów i wiele, wiele innych. Póki co zdawało się że Pokątna jest spokojna, jednak tego nigdy nie wiadomo - na jak długo?
A jednak nie mogła się zamknąć. Nigdy nie była porażająco społecznym człowiekiem, miała swoją małą grupkę przyjaciół i to jej wystarczyło. Czasem jednak tych ludzi potrzebowała.
Lodziarnia Fortescue kojarzyła jej się z resztą jako jedno z bezpieczniejszych miejsc w Londynie. Był tu w końcu duet Flo&Flo, myśl o tym że mogłoby się tu dziać coś złego była absolutnie bezsensowna. Przywitała się z przyjacielem, który siedział za ladą, jednak siadła do jednego ze stolików z zamówieniem czekając aż Marcy dosiądzie się do stolika.
Miała w sumie dobry humor mimo, że dość uważnie, uważniej niż zazwyczaj obserwowała czy wszystko dookoła jest w porządku i czy nie dzieje się nic złego ani dziwnego. Na widok blondynki uśmiechnęła się lekko i pomachała, żeby ta zwróciła na nią uwagę.
- Ostatnie lody? - odezwała się na powitanie, zerkając w kartę, choć znała ją zdecydowanie za dobrze jak na osobę która chce pozostać szczupła jeszcze jakiś czas. - Zaraz zrobi się zimno i trzeba będzie się przerzucić na gorącą czekoladę.
Dodała, przesuwając wzrokiem po kolejnych punktach na karcie.
- Więc no, trzeba się najeść na zapas. - dodała trochę w ramach usprawiedliwienia, bo zamierzała wziąć duży pucharek, nie jakąśtam gałkę czy dwie jak niektóre mięczaki robią w takich miejscach. - Czekolada i pistacja. Z bitą śmietaną, orzeszkami i tymi fajnymi rurkami.
Zdecydowała się szybko, bo w sumie zastanawiała się nad tymi lodami już w drodze tutaj.
- Jak tam w ogóle? Łapanie przestępców, życie i inne takie. - wzruszyła lekko ramionami. - Anomalie przysporzyły ludziom pracy.
Ona sama właściwie dzięki nim była w stanie zacząć już trzecią tego roku inną pracę - ludzie bali się korzystać z magii, więc naprawa mebli czy budowanie ich mugolskimi sposobami miało spore wzięcie nie tylko wśród niższych warstw społecznych. Jej praca jednak była spokojna i przyjemna, z Marcy musiało być trochę inaczej, pewnie pilnowała te koszmarne okolice anomalii albo coś w tym stylu, żeby głupie dzieciaki nie zrobiły sobie tam krzywdy.
A jednak nie mogła się zamknąć. Nigdy nie była porażająco społecznym człowiekiem, miała swoją małą grupkę przyjaciół i to jej wystarczyło. Czasem jednak tych ludzi potrzebowała.
Lodziarnia Fortescue kojarzyła jej się z resztą jako jedno z bezpieczniejszych miejsc w Londynie. Był tu w końcu duet Flo&Flo, myśl o tym że mogłoby się tu dziać coś złego była absolutnie bezsensowna. Przywitała się z przyjacielem, który siedział za ladą, jednak siadła do jednego ze stolików z zamówieniem czekając aż Marcy dosiądzie się do stolika.
Miała w sumie dobry humor mimo, że dość uważnie, uważniej niż zazwyczaj obserwowała czy wszystko dookoła jest w porządku i czy nie dzieje się nic złego ani dziwnego. Na widok blondynki uśmiechnęła się lekko i pomachała, żeby ta zwróciła na nią uwagę.
- Ostatnie lody? - odezwała się na powitanie, zerkając w kartę, choć znała ją zdecydowanie za dobrze jak na osobę która chce pozostać szczupła jeszcze jakiś czas. - Zaraz zrobi się zimno i trzeba będzie się przerzucić na gorącą czekoladę.
Dodała, przesuwając wzrokiem po kolejnych punktach na karcie.
- Więc no, trzeba się najeść na zapas. - dodała trochę w ramach usprawiedliwienia, bo zamierzała wziąć duży pucharek, nie jakąśtam gałkę czy dwie jak niektóre mięczaki robią w takich miejscach. - Czekolada i pistacja. Z bitą śmietaną, orzeszkami i tymi fajnymi rurkami.
Zdecydowała się szybko, bo w sumie zastanawiała się nad tymi lodami już w drodze tutaj.
- Jak tam w ogóle? Łapanie przestępców, życie i inne takie. - wzruszyła lekko ramionami. - Anomalie przysporzyły ludziom pracy.
Ona sama właściwie dzięki nim była w stanie zacząć już trzecią tego roku inną pracę - ludzie bali się korzystać z magii, więc naprawa mebli czy budowanie ich mugolskimi sposobami miało spore wzięcie nie tylko wśród niższych warstw społecznych. Jej praca jednak była spokojna i przyjemna, z Marcy musiało być trochę inaczej, pewnie pilnowała te koszmarne okolice anomalii albo coś w tym stylu, żeby głupie dzieciaki nie zrobiły sobie tam krzywdy.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Ostatni czas był strasznie trudny. Utrzymanie porządku wśród tych wszystkich ludzi czasami było straszną katorgą. A to ktoś postanowił strzelać kulami ognia, a to zdarzył się jakiś rzezimieszek, który kradł torebkę jakiejś kobiecie, a to ktoś postanowił się upić i wracać do domu zataczając się po ulicy. A później się tłumaczyli, że to nie oni, to ten mugolski metalowy smok się zaczął. Tuszowanie, amnezjatorzy, po prostu tyle z tym roboty. Chwila przerwy była jej potrzebna. Niestety nie zawsze była taka możliwość. Marcia jako osoba z ogromnym poczuciem sprawiedliwości czasami nawet podczas wyjścia zupełnie prywatnego potrafiła pobiec na akcję, jeśli akurat zdarzyła się taka potrzeba.
Podróże to już w ogóle była straszna sprawa. Dobrze, że potrafiła latać na miotle całkiem sprawnie, ale to i tak nie był najlepszy środek transportu, gdy trzeba było przemieścić się ze Szkocji do Londynu. Pozostawały świstokliki, które nie były do końca bezpieczne w tym momencie. Na szczęście przynajmniej miała znajomych, którzy mogli je postawić, inaczej trudno byłoby się jej codziennie rano dostać do pracy. Czy też wieczorem, w zależności od zmiany w pracy. Chciała trochę odpocząć i nie chodziło wyłącznie o sen, bo wysypiała się ostatnio całkiem nieźle, nawet gdy zasypiała na siedzeniu w Błędnym Rycerzu. Potrzebowała odpoczynku od zgiełku.
Lily spadła jej jak z nieba. Jej spokój i nienatarczywe podejście było jak miód na serduszko Marcy, która nie przepadała za zbyt intensywnymi ludźmi. Miały zamiar skorzystać z ostatnich dni lata, lody były idealnym wyborem. Chociaż przyznać trzeba, że w przypadku blondynki akurat preferowała szybsze pojawienie się jesieni i obserwowanie jak liście powoli zmieniają swój kolor na pomarańczowy...
Usiadła przy stoliku dokładnie naprzeciwko Lily. - Oj tak. Chociaż wiesz, wolę herbatę. - Akurat w tym temacie pozostawała bardzo typowo brytyjską osobowością. Herbata z mlekiem, długo parzona, czy możliwe jest coś lepszego? - Wezmę te niebieskie. Nie mam pojęcia jaki to smak, ale strasznie mnie to intryguje... - Przyjrzała się karcie dokładnie. Zbyt dobrze ją znała. W końcu zeszłego lata dorabiała sobie w lodziarni z inicjatywy taty. - I może do tego cytryna... Mam ochotę na coś mniej słodkiego.
Mimo iż uwielbiała słodycze, wiedziała, że nie może sobie pozwolić na wielką fanaberię. Bita śmietana to zdecydowanie zbyt dużo, wolała utrzymać swoją sprawność, całkiem nieźle się jej przydawała!
- Cóż, nie brakuje mi przestępców do złapania! - Zaśmiała się cicho. - U mnie w porządku, chociaż trochę się nie wysypiam. Arabella pokazała mi nowy sposób na układanie włosów! Nakręca je na te... - Zamysliła się na chwilę, przybierając minę pełną skupienia. - Pipeloty?
Nie pamiętała jak dokładnie nazywały się te śmieszne rurki, ale na włosach działały cuda! - A jak u Ciebie? Praca idzie? Co w ogóle teraz robisz, wiem, że zmieniałaś niedawno...
Podróże to już w ogóle była straszna sprawa. Dobrze, że potrafiła latać na miotle całkiem sprawnie, ale to i tak nie był najlepszy środek transportu, gdy trzeba było przemieścić się ze Szkocji do Londynu. Pozostawały świstokliki, które nie były do końca bezpieczne w tym momencie. Na szczęście przynajmniej miała znajomych, którzy mogli je postawić, inaczej trudno byłoby się jej codziennie rano dostać do pracy. Czy też wieczorem, w zależności od zmiany w pracy. Chciała trochę odpocząć i nie chodziło wyłącznie o sen, bo wysypiała się ostatnio całkiem nieźle, nawet gdy zasypiała na siedzeniu w Błędnym Rycerzu. Potrzebowała odpoczynku od zgiełku.
Lily spadła jej jak z nieba. Jej spokój i nienatarczywe podejście było jak miód na serduszko Marcy, która nie przepadała za zbyt intensywnymi ludźmi. Miały zamiar skorzystać z ostatnich dni lata, lody były idealnym wyborem. Chociaż przyznać trzeba, że w przypadku blondynki akurat preferowała szybsze pojawienie się jesieni i obserwowanie jak liście powoli zmieniają swój kolor na pomarańczowy...
Usiadła przy stoliku dokładnie naprzeciwko Lily. - Oj tak. Chociaż wiesz, wolę herbatę. - Akurat w tym temacie pozostawała bardzo typowo brytyjską osobowością. Herbata z mlekiem, długo parzona, czy możliwe jest coś lepszego? - Wezmę te niebieskie. Nie mam pojęcia jaki to smak, ale strasznie mnie to intryguje... - Przyjrzała się karcie dokładnie. Zbyt dobrze ją znała. W końcu zeszłego lata dorabiała sobie w lodziarni z inicjatywy taty. - I może do tego cytryna... Mam ochotę na coś mniej słodkiego.
Mimo iż uwielbiała słodycze, wiedziała, że nie może sobie pozwolić na wielką fanaberię. Bita śmietana to zdecydowanie zbyt dużo, wolała utrzymać swoją sprawność, całkiem nieźle się jej przydawała!
- Cóż, nie brakuje mi przestępców do złapania! - Zaśmiała się cicho. - U mnie w porządku, chociaż trochę się nie wysypiam. Arabella pokazała mi nowy sposób na układanie włosów! Nakręca je na te... - Zamysliła się na chwilę, przybierając minę pełną skupienia. - Pipeloty?
Nie pamiętała jak dokładnie nazywały się te śmieszne rurki, ale na włosach działały cuda! - A jak u Ciebie? Praca idzie? Co w ogóle teraz robisz, wiem, że zmieniałaś niedawno...
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
- Nigdy cię nie zrozumiem. - pokręciła lekko głową, samej regularnie uzupełniając niedobór czekolady we krwi. Dlatego taka radosna była. No, bywała kiedy akurat nie dopadały jej paranoje i lęki o to co się dzieje dookoła i jaki ten świat jest wrogi.
- Papiloty. - poprawiła automatycznie, wywracając przy tym oczami. - Jak to jest, że mugolaki zapamiętują magiczne słowa tak po prostu, ale czarodzieje, którzy mugolskości nie znają tak bardzo sobie z tym nie radzą jak coś usłyszą? - spytała trochę w sumie rozbawiona. No dobra, w szkole sobie nie radziła ale to też dlatego że nauczyciele mówili typową angielszczyzną, a jej nauka angielskiego w sumie to chwilkę zajęła, jak już się okazało że szkocka odmiana tegoż języka jednak różni się mocniej niż sądziła.
- Ja się waham czy trochę nie podciąć włosów. - dodała, skoro były w tym temacie. Po mugolskiej stronie dziewczyny często to robiły. No, zanim nie zaczęły bać się wybuchów i nie zaczęły mieć znacznie poważniejszych problemów, jednak dało się ten trend zauważyć. Czarodzieje byli znacznie bardziej konserwatywni. Nudziarze.
- Taak, nie chcę wracać do pubu. - przyznała. Chyba straciła pracę, kiedy ją porwano, później długo dochodziła do siebie i nie było szans żeby weszła do Dziurawego Kotła, ona przez długi czas z domu nawet nie wyszła. I teraz choć doszła do siebie, chyba nie zebrałaby w sobie tamtej odwagi ponownie. Nie musiała z resztą, na szczęście. - Teraz... stolarka w sumie. Tak jakby. Korzystam z warsztatu Just, robię meble i powoli zbieram sobie na własny warsztat. Wiesz, teraz ludzie chętniej płacą za takie niemagiczne naprawy jak im się drzwi czy szafa popsuje, a ja to też umiem zrobić. - dodała zaraz. - Dwadzieścia pięć lat, trzeci zawód. Ciekawe czy ostatni.
Lubiła swoją pierwszą pracę. Kochała. Kelnerstwo było bardzo przejściowe. Ale stolarka też jej odpowiadała. I wyciągała z niej znacznie mniejszą ilość nerwów, znacznie mniej stresowała niż występy.
- Chyba też niedługo pojadę na chwilę do domu zobaczyć jak sobie tam radzą. - dodała trochę ze strachem. Bo bała się anomalii, rany ona się bała pająka czy szelestu z cienia, a co dopiero anomalii. Ale to jednak jej rodzina, więc jakoś dadzą radę. - Nie chcesz też ruszyć? Chociaż część drogi bym miała towarzystwo. - mruknęła jeszcze. - Chyba świstoklika złapię.
Zwykle podróżowała mugolskimi pociągami, jednak teraz świstokliki są zdecydowanie bezpieczniejsze. - Chciałam Matta wyciągnąć, ale ma sporo pracy.
Dodała jeszcze. W sumie wygodniej byłoby z nim. I weselej, bo patrzyłaby przy okazji jak w oczach jej rodzinki zmienia się z przyjaciela rodziny w intruza który poderwał ich córkę/siostrę. No ale cóż. Szkoda, że Marcy i Caileen nie są z jej wsi.
- Papiloty. - poprawiła automatycznie, wywracając przy tym oczami. - Jak to jest, że mugolaki zapamiętują magiczne słowa tak po prostu, ale czarodzieje, którzy mugolskości nie znają tak bardzo sobie z tym nie radzą jak coś usłyszą? - spytała trochę w sumie rozbawiona. No dobra, w szkole sobie nie radziła ale to też dlatego że nauczyciele mówili typową angielszczyzną, a jej nauka angielskiego w sumie to chwilkę zajęła, jak już się okazało że szkocka odmiana tegoż języka jednak różni się mocniej niż sądziła.
- Ja się waham czy trochę nie podciąć włosów. - dodała, skoro były w tym temacie. Po mugolskiej stronie dziewczyny często to robiły. No, zanim nie zaczęły bać się wybuchów i nie zaczęły mieć znacznie poważniejszych problemów, jednak dało się ten trend zauważyć. Czarodzieje byli znacznie bardziej konserwatywni. Nudziarze.
- Taak, nie chcę wracać do pubu. - przyznała. Chyba straciła pracę, kiedy ją porwano, później długo dochodziła do siebie i nie było szans żeby weszła do Dziurawego Kotła, ona przez długi czas z domu nawet nie wyszła. I teraz choć doszła do siebie, chyba nie zebrałaby w sobie tamtej odwagi ponownie. Nie musiała z resztą, na szczęście. - Teraz... stolarka w sumie. Tak jakby. Korzystam z warsztatu Just, robię meble i powoli zbieram sobie na własny warsztat. Wiesz, teraz ludzie chętniej płacą za takie niemagiczne naprawy jak im się drzwi czy szafa popsuje, a ja to też umiem zrobić. - dodała zaraz. - Dwadzieścia pięć lat, trzeci zawód. Ciekawe czy ostatni.
Lubiła swoją pierwszą pracę. Kochała. Kelnerstwo było bardzo przejściowe. Ale stolarka też jej odpowiadała. I wyciągała z niej znacznie mniejszą ilość nerwów, znacznie mniej stresowała niż występy.
- Chyba też niedługo pojadę na chwilę do domu zobaczyć jak sobie tam radzą. - dodała trochę ze strachem. Bo bała się anomalii, rany ona się bała pająka czy szelestu z cienia, a co dopiero anomalii. Ale to jednak jej rodzina, więc jakoś dadzą radę. - Nie chcesz też ruszyć? Chociaż część drogi bym miała towarzystwo. - mruknęła jeszcze. - Chyba świstoklika złapię.
Zwykle podróżowała mugolskimi pociągami, jednak teraz świstokliki są zdecydowanie bezpieczniejsze. - Chciałam Matta wyciągnąć, ale ma sporo pracy.
Dodała jeszcze. W sumie wygodniej byłoby z nim. I weselej, bo patrzyłaby przy okazji jak w oczach jej rodzinki zmienia się z przyjaciela rodziny w intruza który poderwał ich córkę/siostrę. No ale cóż. Szkoda, że Marcy i Caileen nie są z jej wsi.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Marcy przewróciła oczami. Sama była równie radosna, a nie potrzebowała do tego aż tyle cukru! I tak pączki były jej małym grzeszkiem, jak zjadła za dużo to już doszukiwała się oponek na brzuszku. W tym temacie była paranoiczką, niestety. Stare czasy bardzo na nią wpłynęły, gdy myślała o powrocie do czasu początku Hogwartu, kiedy jej sprawność fizyczna wołała o pomstę do nieba... Ech, nawet wolała nie wspominać.
- Dlaczego? - Wzruszyła ramionami, powtarzając pytanie po Lilce. - Chyba dlatego, że mugolacy często wsiąkają w społeczeństwo czarodziejów, a czarodzieje jednak zostają, a mugolskie wynalazki nadal są obok. Nigdy nie widziałam szafy grającej w czarodziejskim barze, a zaczaroana harmonijka w domu mugolaka się zdarzyła. - Lily znała już Figg na tyle dobrze, że powinna wiedzieć, że kobieta nigdy nie miała problemów, aby rozmawiać o mugolskim świecie. Do pewnego stopnia nawet go rozumiała i do pewnego stopnia szanowała. Nawet zajęcie, którym zajmowała się teraz Lily - budowanie mebli! Wiedziała mniej więcej, że chodzi o wbijanie gwoździ młotkiem, ręką, ale to było strasznie nieporęczne dla czarownicy z krwi i kości. Choć teraz na pewno przydatne, gdy ludzie nie byli do końca przekonani do napraw magicznych.
- Wszystkiego trzeba spróbować, wiesz doskonale, że sama nie mam lepiej. - Marcella uśmiechnęła się z rozbawieniem. Trochę się martwiła o karierę w policji. Chociaż lubiła tę pracę, czasami trudno było pogodzić się z tak dużym udziałem Ministerstwa w ich działaniach. Były tego plusy i minusy, ale w ostatecznym rozrachunku wszystko zależało od góry, szefostwa. Wiedziała, że nie przeżyje kolejnej takiej jednostki jak patrol antymugolski i nie skończy się na odmawianiu im kupienia pączków.
- Właściwie to myślałam o kupieniu mieszkania w Londynie... Teraz jest trudno z podróżowaniem z domu do pracy. - powiedziała cicho i westchnęła. - Ale z chęcią polecę! Bo myslałaś o miotłach, nie? Dawno nie wybierałam się w długą trasę lotniczą, strasznie za tym tęsknię. - powiedziała beztrosko, zupełnie zapominając o tym jak ostatnio skończył się obserwowany przez nią epizod na miotle związany z MacDonald. Usłyszała po chwili jednak imię, które bardziej ją zainteresowało. Uniosła brew w górę, jej łokcie znalazły się na stole. Jej postawa była ciekawska, ale z drugiej strony wycofana. Węszyła jakiś spisek.
- Matt Bott? Czemu miałby jechać z Tobą do domu? - spytała podejrzliwie.
- Dlaczego? - Wzruszyła ramionami, powtarzając pytanie po Lilce. - Chyba dlatego, że mugolacy często wsiąkają w społeczeństwo czarodziejów, a czarodzieje jednak zostają, a mugolskie wynalazki nadal są obok. Nigdy nie widziałam szafy grającej w czarodziejskim barze, a zaczaroana harmonijka w domu mugolaka się zdarzyła. - Lily znała już Figg na tyle dobrze, że powinna wiedzieć, że kobieta nigdy nie miała problemów, aby rozmawiać o mugolskim świecie. Do pewnego stopnia nawet go rozumiała i do pewnego stopnia szanowała. Nawet zajęcie, którym zajmowała się teraz Lily - budowanie mebli! Wiedziała mniej więcej, że chodzi o wbijanie gwoździ młotkiem, ręką, ale to było strasznie nieporęczne dla czarownicy z krwi i kości. Choć teraz na pewno przydatne, gdy ludzie nie byli do końca przekonani do napraw magicznych.
- Wszystkiego trzeba spróbować, wiesz doskonale, że sama nie mam lepiej. - Marcella uśmiechnęła się z rozbawieniem. Trochę się martwiła o karierę w policji. Chociaż lubiła tę pracę, czasami trudno było pogodzić się z tak dużym udziałem Ministerstwa w ich działaniach. Były tego plusy i minusy, ale w ostatecznym rozrachunku wszystko zależało od góry, szefostwa. Wiedziała, że nie przeżyje kolejnej takiej jednostki jak patrol antymugolski i nie skończy się na odmawianiu im kupienia pączków.
- Właściwie to myślałam o kupieniu mieszkania w Londynie... Teraz jest trudno z podróżowaniem z domu do pracy. - powiedziała cicho i westchnęła. - Ale z chęcią polecę! Bo myslałaś o miotłach, nie? Dawno nie wybierałam się w długą trasę lotniczą, strasznie za tym tęsknię. - powiedziała beztrosko, zupełnie zapominając o tym jak ostatnio skończył się obserwowany przez nią epizod na miotle związany z MacDonald. Usłyszała po chwili jednak imię, które bardziej ją zainteresowało. Uniosła brew w górę, jej łokcie znalazły się na stole. Jej postawa była ciekawska, ale z drugiej strony wycofana. Węszyła jakiś spisek.
- Matt Bott? Czemu miałby jechać z Tobą do domu? - spytała podejrzliwie.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Kiedy stanął przed nią duży, pełny i piękny pucharek wypełniony po brzegi lodami i jeszcze bitą śmietaną, do tego z orzechową posypką, MacDonald była w siódmym, a nawet dwudziestym niebie. Aż jej coś w oczach zabłyszczało, może na codzień nie była wielkim łasuchem, ale w takich miejscach rozbudzał się drzemiący w niej demon. Zaraz złapała za łyżeczkę, choć najpierw sięgnęła do niebieskich lodów panny Figg. Tak, dobrze je zapamiętała - kwaskowate.
- Moje lepsze. - zawyrokowała, zgarniając na łyżeczkę porcyjkę bitej śmietany. - I w sumie to masz rację. - przyznała na słowa Marcelki, kiwając lekko głową. Jakoś tak chyba łatwiej się przyzwyczajać do faktu istnienia magii niż do jej braku.
- No, wiem, wiem. - przyznała, wzdychając przy tym. Zastanawiała się, jak długo ludzie daliby radę maksymalnie funkcjonować bez wojen. Mugolską wojnę pamiętała całkiem nieźle jak na fakt że była wtedy małą dziewczynką, w dodatku mocno chronioną przez rodzinę przed wszystkim co złe. A teraz to tutaj? Jakby świat nie mógł wytrzymać chwili spokoju. A i te konflikty nie były wcale mocno oddalone od tych które zarówno wśród mugoli jak i czarodziejów panowały wcześniej.
- Może póki co wynajmij pokój gdzieś i zobacz jak sytuacja się rozwinie? - zaproponowała. - Choć możesz mieć rację. W sensie i tak cię podziwiałam, że cały czas podróżowałaś w tę i z powrotem, przyda ci się tu mieć swoje miejsce. Choć moja kanapa zawsze może być twoją kanapą w razie potrzeby. - dodała zaraz, nie pierwszy z resztą raz. Nawet lubiła mieć gości w domu, czasem żałowała że jej mieszkanie jest tak duże. Może samo w sobie wielkie nie było, jednak jak na potrzeby jednej młodej kobiety - no, sporo tam przestrzeni.
Na wspomnienie o miotłach jednak zbladła w jednej chwili.
- Ciebie chyba bóg opuścił. - pokręciła głową w szoku co ta kobieta wygaduje. Nie było szans żeby ktokolwiek choćby wołami wsadził Lily na miotłę. - Ten badziew służy do sprzątania podłóg. Tylko i wyłącznie. Tylko nieodpowiedzialni wariaci by na nim siadali, wiesz jak łatwo się zsunąć, przekręcić, spaść, albo cokolwiek? - RAZ. Jeden raz siadła na miotle. Ale kiedy jej nogi oderwały się od ziemi, zaczęła krzyczeć ze strachu i od razu chwilę później na tej ziemi znów leżała, kompletnie rozdygotana i spanikowana jakby spadła co najmniej z dziesięciu metrów, nie z dziesięciu centymetrów nad ziemią.
- To, że ty masz jakąś psychozę nie znaczy że będę ryzykować swoim życiem, łapiemy świstoklika. - dodała zaraz, wsuwając tym razem trochę lodów. Rany, aż jej ciśnienie skoczyło! Na pytanie o Matta, wzruszyła lekko ramionami.
- Nie raz mnie już w sumie odwiedzał. - przechyliła lekko głowę. Przyjaźniła się z tym pacanem od szkoły. I rano, jak to możliwe, że się go od szkoły nie bała, to jest jakaś komedia. - No, ale tyyym razem.
Rany, jak głupio było o tym mówić, jak jakieś wyznania i w ogóle. Głupio się czuła niesamowicie. Aż jej twarz lekko poczerwieniała.
- Chciałam, żeby pojechał jako ktoś więcej. Bo tak jakoś w sumie to wyszło.
Rany. Chore to było i nienormalne, że to wszystko serio się działo, ale w sumie to fajnie jej z tym było.
- Moje lepsze. - zawyrokowała, zgarniając na łyżeczkę porcyjkę bitej śmietany. - I w sumie to masz rację. - przyznała na słowa Marcelki, kiwając lekko głową. Jakoś tak chyba łatwiej się przyzwyczajać do faktu istnienia magii niż do jej braku.
- No, wiem, wiem. - przyznała, wzdychając przy tym. Zastanawiała się, jak długo ludzie daliby radę maksymalnie funkcjonować bez wojen. Mugolską wojnę pamiętała całkiem nieźle jak na fakt że była wtedy małą dziewczynką, w dodatku mocno chronioną przez rodzinę przed wszystkim co złe. A teraz to tutaj? Jakby świat nie mógł wytrzymać chwili spokoju. A i te konflikty nie były wcale mocno oddalone od tych które zarówno wśród mugoli jak i czarodziejów panowały wcześniej.
- Może póki co wynajmij pokój gdzieś i zobacz jak sytuacja się rozwinie? - zaproponowała. - Choć możesz mieć rację. W sensie i tak cię podziwiałam, że cały czas podróżowałaś w tę i z powrotem, przyda ci się tu mieć swoje miejsce. Choć moja kanapa zawsze może być twoją kanapą w razie potrzeby. - dodała zaraz, nie pierwszy z resztą raz. Nawet lubiła mieć gości w domu, czasem żałowała że jej mieszkanie jest tak duże. Może samo w sobie wielkie nie było, jednak jak na potrzeby jednej młodej kobiety - no, sporo tam przestrzeni.
Na wspomnienie o miotłach jednak zbladła w jednej chwili.
- Ciebie chyba bóg opuścił. - pokręciła głową w szoku co ta kobieta wygaduje. Nie było szans żeby ktokolwiek choćby wołami wsadził Lily na miotłę. - Ten badziew służy do sprzątania podłóg. Tylko i wyłącznie. Tylko nieodpowiedzialni wariaci by na nim siadali, wiesz jak łatwo się zsunąć, przekręcić, spaść, albo cokolwiek? - RAZ. Jeden raz siadła na miotle. Ale kiedy jej nogi oderwały się od ziemi, zaczęła krzyczeć ze strachu i od razu chwilę później na tej ziemi znów leżała, kompletnie rozdygotana i spanikowana jakby spadła co najmniej z dziesięciu metrów, nie z dziesięciu centymetrów nad ziemią.
- To, że ty masz jakąś psychozę nie znaczy że będę ryzykować swoim życiem, łapiemy świstoklika. - dodała zaraz, wsuwając tym razem trochę lodów. Rany, aż jej ciśnienie skoczyło! Na pytanie o Matta, wzruszyła lekko ramionami.
- Nie raz mnie już w sumie odwiedzał. - przechyliła lekko głowę. Przyjaźniła się z tym pacanem od szkoły. I rano, jak to możliwe, że się go od szkoły nie bała, to jest jakaś komedia. - No, ale tyyym razem.
Rany, jak głupio było o tym mówić, jak jakieś wyznania i w ogóle. Głupio się czuła niesamowicie. Aż jej twarz lekko poczerwieniała.
- Chciałam, żeby pojechał jako ktoś więcej. Bo tak jakoś w sumie to wyszło.
Rany. Chore to było i nienormalne, że to wszystko serio się działo, ale w sumie to fajnie jej z tym było.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Uśmiechnęła się niemal od razu do słodyczy, które postanowione zostały przed nią na stoliku. Prawie się rozpłynęła na sam widok. Były może i kwaśne, ale za to bardzo świeże i letnie w smaku, a jak wyglądały! Jak jakiś śliczny obrazek. Te śliczne kolory.
- Mówisz? - spytała po czym sięgnęła łyżeczką do lodów koleżanki. Spróbowała trochę, i zrobiła typową dla siebie minę pełną zastanowienia, która wyglądała bardziej na naburmuszoną. - Strasznie dobre, racja. - przyznała po czym bez zastanowienia sięgnęła po większą łyżeczkę, z chochliczym uśmiechem na ustach i bez ostrzeżenia wsunęła jeszcze trochę lodów koleżanki. Ale to ten jeden jedyny raz! Później zajęła się w stu procentach swoimi.
- Myślałam nad tym, ale jednak... Strasznie uwielbiam mój domek. - To była całkowita prawda. Jeszcze parę miesięcy temu nie chciała słyszeć o wyprowadzce z Bargaly, rodzina wspierała ją jak nikt inny po stracie ojca. Gdyby nie oni pewnie teraz trudno by się było jej śmiać. Czasami nadal zastanawiała się jakby to było, gdyby pan Figg był obok - wspierał jej odwagę. Był w tym lepszy niż ktokolwiek! Gdy zniknął została po nim przykra pustka, którą czuła gdzieś w środku i nawet nie potrafiła określić gdzie. Praca, przyjaciele, zajmowanie się dzieciakami siostry... To trochę pomagało jej pogodzić się ze światem. I radziła sobie z każdym dniem coraz lepiej. - Poza tym Constance nadal potrzebuje dodatkowej pary oczu do zerkania na dzieciaki.
Przewróciła oczami, kiedy zobaczyła panikę na twarzy koleżanki na samo wspomnienie o tym, czego czarodzieje używali do transportu. Nie miała pojęcia jak prosto było się na tym przekręcić, dla niej to już było prawie jak oddychanie.
- Latanie na miotle wcale nie jest takie straszne, okej? Po prostu patrzysz na to ze złej strony. Pamiętaj, że oferta lekcji jest nadal aktualna. - Przypomniała Lilce o ich dawnej rozmowie. Marcella była, w swojej opinii, najlepszym nauczycielem na świecie i twierdziła, że bez problemu rozpali w MacDonald miłość do latania tak silną jaką ona sama miała! Kilka lekcji i Lilka będzie śmigać jak błyskawica, a nawet na Błyskawicy!
Wiedziała o tym, że Lily przyjaźni się z Mattem, ale bardzo mocno wierzyła w zdrowy rozsądek Szkotki. Z tym człowiekiem łączyła ją tak okropnie tragiczna przeszłość... Począwszy od naprawdę nieprzyjemnych docinków jeszcze w szkole aż po kilka akcji ze stawianiem się funkcjonariuszom. Ich stosunki były bardzo napięte, choć jeszcze swoim wrogiem numer jeden by go nie nazwała. Co nie zmienia faktu, że bardzo martwiła jak jego obecność w życiu Lily zadziała na jej zachowanie... Mogło być naprawdę destrukcyjnie.
Jej łyżeczka zatrzymała się wpół drogi, kiedy usłyszała słowa koleżanki. Marcella spojrzała na nią z nieelegancko rozdziawioną buzią, mrugając z zaskoczeniem. Jak to...? Jakie więcej? Kto więcej?
- Co? - tylko tyle z siebie wydusiła, ale czuła wewnątrz swojego małego serduszka, że panikuje. Czy MacDonald właśnie przechodziła na złą stronę mocy? Czy ona zacznie prowadzać się z jakimiś typami spod ciemnej gwiazdy?!
- Mówisz? - spytała po czym sięgnęła łyżeczką do lodów koleżanki. Spróbowała trochę, i zrobiła typową dla siebie minę pełną zastanowienia, która wyglądała bardziej na naburmuszoną. - Strasznie dobre, racja. - przyznała po czym bez zastanowienia sięgnęła po większą łyżeczkę, z chochliczym uśmiechem na ustach i bez ostrzeżenia wsunęła jeszcze trochę lodów koleżanki. Ale to ten jeden jedyny raz! Później zajęła się w stu procentach swoimi.
- Myślałam nad tym, ale jednak... Strasznie uwielbiam mój domek. - To była całkowita prawda. Jeszcze parę miesięcy temu nie chciała słyszeć o wyprowadzce z Bargaly, rodzina wspierała ją jak nikt inny po stracie ojca. Gdyby nie oni pewnie teraz trudno by się było jej śmiać. Czasami nadal zastanawiała się jakby to było, gdyby pan Figg był obok - wspierał jej odwagę. Był w tym lepszy niż ktokolwiek! Gdy zniknął została po nim przykra pustka, którą czuła gdzieś w środku i nawet nie potrafiła określić gdzie. Praca, przyjaciele, zajmowanie się dzieciakami siostry... To trochę pomagało jej pogodzić się ze światem. I radziła sobie z każdym dniem coraz lepiej. - Poza tym Constance nadal potrzebuje dodatkowej pary oczu do zerkania na dzieciaki.
Przewróciła oczami, kiedy zobaczyła panikę na twarzy koleżanki na samo wspomnienie o tym, czego czarodzieje używali do transportu. Nie miała pojęcia jak prosto było się na tym przekręcić, dla niej to już było prawie jak oddychanie.
- Latanie na miotle wcale nie jest takie straszne, okej? Po prostu patrzysz na to ze złej strony. Pamiętaj, że oferta lekcji jest nadal aktualna. - Przypomniała Lilce o ich dawnej rozmowie. Marcella była, w swojej opinii, najlepszym nauczycielem na świecie i twierdziła, że bez problemu rozpali w MacDonald miłość do latania tak silną jaką ona sama miała! Kilka lekcji i Lilka będzie śmigać jak błyskawica, a nawet na Błyskawicy!
Wiedziała o tym, że Lily przyjaźni się z Mattem, ale bardzo mocno wierzyła w zdrowy rozsądek Szkotki. Z tym człowiekiem łączyła ją tak okropnie tragiczna przeszłość... Począwszy od naprawdę nieprzyjemnych docinków jeszcze w szkole aż po kilka akcji ze stawianiem się funkcjonariuszom. Ich stosunki były bardzo napięte, choć jeszcze swoim wrogiem numer jeden by go nie nazwała. Co nie zmienia faktu, że bardzo martwiła jak jego obecność w życiu Lily zadziała na jej zachowanie... Mogło być naprawdę destrukcyjnie.
Jej łyżeczka zatrzymała się wpół drogi, kiedy usłyszała słowa koleżanki. Marcella spojrzała na nią z nieelegancko rozdziawioną buzią, mrugając z zaskoczeniem. Jak to...? Jakie więcej? Kto więcej?
- Co? - tylko tyle z siebie wydusiła, ale czuła wewnątrz swojego małego serduszka, że panikuje. Czy MacDonald właśnie przechodziła na złą stronę mocy? Czy ona zacznie prowadzać się z jakimiś typami spod ciemnej gwiazdy?!
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
- Udam, że tego nie widziałam. - stwierdziła wesoło na tę drobną kradzież, zaraz skupiając się znów na bitej śmietanie z orzeszkami. Rany, jakie to było dobre. I faktycznie zaraz pokiwała głową. W sumie to sama nie wiązała się z miejscem bardzo mocno, do Francji wyjechała w ciągu chwili, wróciła z niej równie szybko, nie kochała żadnego z tych miejsc. Do domu miała w sumie sentyment, co jest oczywistością, Szkocja jest w końcu najlepszym miejscem na świecie, ale czy była aż tak silnie przywiązana do domu jak Marcelka? Możliwe, że nie będzie w stanie rozumieć jej tak w pełni.
- No, wiem. Ale wiesz, Barglay będzie tam dalej stało nawet bez kilku twoich walizek i możesz odwiedzać to miejsce kiedy zechcesz, nie? - sama nie raz łapała się na tęsknocie za domem i wtedy po prostu wsiadała w pociąg, czy od biedy łapała świstoklika, cokolwiek, magiczny transport przed wybuchem anomalii sprawiał, że podróże były szalenie szybkie i bezproblemowe. I to chyba wróci, prawda?
- Jak uważasz. - podsumowała w końcu, bo tak coś czuła, że Constance to tak troszkę wymówka i żaden problem nie do obejścia, ale dopóki Marcelka sama sobie szuka wymówek to się nie przeprowadzi, cokolwiek by jej MacDonald nie powiedziała. Może po prostu potrzebuje czasu i dojrzeje do tej decyzji w swoim tempie.
- Unosisz się nad ziemią. Na badylu. - jej brwi powędrowały zaraz w górę, aż jej czoło się jakby skróciło i patrzyła na Marcelkę kompletnie bez zrozumienia, bo co ta kobieta plecie to jest jakieś szalone. Ona w ogóle szalona jest. - Nie ma mowy, nie wsiądę na ten badziew nigdy więcej, choćby mnie garborogi goniły.
Prychnęła pod nosem, pomijając fakt, że jakby ją garborogi goniły to by pewnie spanikowała, skuliła się, rozpłakała i czekała na śmierć w stanie bardzo ograniczonej świadomości. To tylko metafora taka jest.
A reakcji na nowinkę o Matcie takiej jaką zobaczyła chyba mogła się spodziewać. Zaraz znów wzruszyła ramionami, podjadając sobie swoje lody jeszcze po troszku.
- Oj no. - podparla brodę na nadgarstku, łokieć sadzając na stoliku i tak patrzyła na Marcy chwilkę. - Znasz go od złej strony, Marcy. To jest dr Jeckylle i mr Hyde w jednym. - stwierdziła, a jak się połapała że w sumie to Marcelka może nie znać się za bardzo na mugolskich książkach to zaraz objaśniła. - Jakby dwie osobowości w jednej osobie. Ten sam człowiek ci dokuczał, bije się po pubach i robi rzeczy o których nie chcę wiedzieć i ten sam człowiek ratował mnie milion razy przed moim własnym cieniem, sto razy przed czymś poważniejszym i...no, złote ma to serce, tylko mózg mu zalega pod warstwą mułu. - dodała zaraz, bo nie chciała, żeby wyszło na to, że chodzi o to że Matt w sumie to jest na każde jej skinienie i że jej pomaga. - Zawsze był. Cokolwiek nie odwalałam. Cokolwiek się nie działo, jego głupkowate żarty zawsze były na miejscu, hm?
Dodała łagodniej i wróciła zaraz do lodów. Nie miała pojęcia, że jakoś tak cieplej jakby mówiła. Na prawdę chyba wierzyła, że to może mieć sens.
- No i w ciagu ostatniego miesiąca ani razu się nie pokłóciliśmy! - dodała jeszcze, a to na pewno jest argument życia. Uśmiechnęła się weselej, choć w sumie to miała sporo obaw. - Z resztą zacznij się przejmować, jeśli wytrzymamy ze sobą trzy miesiące.
Oh, miała cholernie dużo obaw. Ale chyba nie było sensu ich wszystkich wywlekać, bo chyba oczywiste były.
- No, wiem. Ale wiesz, Barglay będzie tam dalej stało nawet bez kilku twoich walizek i możesz odwiedzać to miejsce kiedy zechcesz, nie? - sama nie raz łapała się na tęsknocie za domem i wtedy po prostu wsiadała w pociąg, czy od biedy łapała świstoklika, cokolwiek, magiczny transport przed wybuchem anomalii sprawiał, że podróże były szalenie szybkie i bezproblemowe. I to chyba wróci, prawda?
- Jak uważasz. - podsumowała w końcu, bo tak coś czuła, że Constance to tak troszkę wymówka i żaden problem nie do obejścia, ale dopóki Marcelka sama sobie szuka wymówek to się nie przeprowadzi, cokolwiek by jej MacDonald nie powiedziała. Może po prostu potrzebuje czasu i dojrzeje do tej decyzji w swoim tempie.
- Unosisz się nad ziemią. Na badylu. - jej brwi powędrowały zaraz w górę, aż jej czoło się jakby skróciło i patrzyła na Marcelkę kompletnie bez zrozumienia, bo co ta kobieta plecie to jest jakieś szalone. Ona w ogóle szalona jest. - Nie ma mowy, nie wsiądę na ten badziew nigdy więcej, choćby mnie garborogi goniły.
Prychnęła pod nosem, pomijając fakt, że jakby ją garborogi goniły to by pewnie spanikowała, skuliła się, rozpłakała i czekała na śmierć w stanie bardzo ograniczonej świadomości. To tylko metafora taka jest.
A reakcji na nowinkę o Matcie takiej jaką zobaczyła chyba mogła się spodziewać. Zaraz znów wzruszyła ramionami, podjadając sobie swoje lody jeszcze po troszku.
- Oj no. - podparla brodę na nadgarstku, łokieć sadzając na stoliku i tak patrzyła na Marcy chwilkę. - Znasz go od złej strony, Marcy. To jest dr Jeckylle i mr Hyde w jednym. - stwierdziła, a jak się połapała że w sumie to Marcelka może nie znać się za bardzo na mugolskich książkach to zaraz objaśniła. - Jakby dwie osobowości w jednej osobie. Ten sam człowiek ci dokuczał, bije się po pubach i robi rzeczy o których nie chcę wiedzieć i ten sam człowiek ratował mnie milion razy przed moim własnym cieniem, sto razy przed czymś poważniejszym i...no, złote ma to serce, tylko mózg mu zalega pod warstwą mułu. - dodała zaraz, bo nie chciała, żeby wyszło na to, że chodzi o to że Matt w sumie to jest na każde jej skinienie i że jej pomaga. - Zawsze był. Cokolwiek nie odwalałam. Cokolwiek się nie działo, jego głupkowate żarty zawsze były na miejscu, hm?
Dodała łagodniej i wróciła zaraz do lodów. Nie miała pojęcia, że jakoś tak cieplej jakby mówiła. Na prawdę chyba wierzyła, że to może mieć sens.
- No i w ciagu ostatniego miesiąca ani razu się nie pokłóciliśmy! - dodała jeszcze, a to na pewno jest argument życia. Uśmiechnęła się weselej, choć w sumie to miała sporo obaw. - Z resztą zacznij się przejmować, jeśli wytrzymamy ze sobą trzy miesiące.
Oh, miała cholernie dużo obaw. Ale chyba nie było sensu ich wszystkich wywlekać, bo chyba oczywiste były.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Wnętrze lodziarni
Szybka odpowiedź