Holland Park
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Holland Park
Elegancki park wchodzący w kompleks ogrodów królewskich Londynu; odróżnia się od pozostałych wyjątkową różnorodnością florystyczną. Pośród wielobarwnych, często dość orientalnych kwiatów przechadzają się dumne pawie; jeśli masz szczęście, być może zdołasz znaleźć pióro z pawim okiem.
W centralnej części znajduje się przepiękna oranżeria, w której można odpocząć i napić się herbaty, jaką podają w okolicznych kawiarenkach. Jedną z większych atrakcji tego miejsca jest również scena letnia, gdzie w sezonie wystawiane są sztuki operowe.
W centralnej części znajduje się przepiękna oranżeria, w której można odpocząć i napić się herbaty, jaką podają w okolicznych kawiarenkach. Jedną z większych atrakcji tego miejsca jest również scena letnia, gdzie w sezonie wystawiane są sztuki operowe.
- Masz rację - mruknął w odpowiedzi na piszczenie Steffena, nie wiedząc, co właściwie próbował do niego powiedzieć. Czasem zastanawiało go, czy jego przyjaciel zapominał, czy naprawdę nie potrafił zapamiętać, że nikt go w tej formie nie potrafił zrozumieć. Z czasem nauczył się temu po prostu przytakiwać na ślepo, to rodziło najmniej problemów. - Tak myślisz? - kontynuował, półszeptem, by głos nie przedarł się przez nocne ciemności. - Dobra - przytaknął ostatecznie, jego gesty potrafił już czytać: żyjąc w cyrku oswajał się zachowaniami zwierząt, ale Steffen nie był zwierzęciem. Jego gesty, mimika, reakcje, były w jego szczurzym ciele wyjątkowo ludzkie. Przemknął pod ściany budynku, dostrzegając gnającego przed nim Steffena, przez cały czas trzymał się cienia, bacząc, by nie wysunąć się na widok. Wiedział, że nie mógł, nie miał pewności, czy właściciel rezydencji rzeczywiście ją opuścił. Spostrzegł przyjaciela, gdy wracał do właściwej formy - skinął głową na jego słowa.
- Pozwala widzieć w ciemnościach, prawda? I lekko się poruszać. - Z tego drugiego nagminnie korzystali w cyrku, wspinając się wysoko ponad granice ludzkich możliwości. Dość satysfakcjonujące uczucie. - Co ukradłeś..? - Steffen wytrącił go z zamyślenia, ściągnął brew, oczekując wyjaśnienia. - Należałeś do szkolnego chóru? - I zwinąłeś flet koledze, kiedy zapomniałeś swojego? Nie zrozumiał czci obłożonej na owym flecie, ale nie było to ani pierwsze ani ostatnie dziwactwo Steffena.
- To dziany gość z Ministerstwa - odparł, półszeptem, uginając się na kolanach pod oknem, uniósł spojrzenie wyżej, ale nie wychylił głowy, by nikt ze środka nie mógł go dostrzec. - Ściany od środka są całe obwieszone obrazami, jest bogaty jak - mój stary - bardzo bogaty - poprawił się beznamiętnie. Przełknął ślinę, unosząc spojrzenie na gzyms, oceniając swoje szanse: na górę powinien wejść bez trudu, problemem może być to, co tutaj na nich czekało. Zabezpieczenia to jedno, pytanie Steffena było zasadne. Nie mógł mieć pewności, czy go tutaj rzeczywiście nie było. - Co tydzień o tej porze jest na Arenie, z całą rodziną oglądają występy połykacza ognia, poprosiłem Johnny'ego, żeby dał dzisiaj ze dwa bisy - Na wypadek, gdyby chciał wyjść wcześniej. Gość naprawdę kochał ogień. - W środku jest ciemno, ale nie dowiemy się tego na pewno, póki nie sprawdzimy. Ty to sprawdzisz, kiedy wrzucę cię do środka - dodał, tonem, jak gdyby mówił coś oczywistego. Był od niego znacznie mniejszy, w szczurzej postaci praktycznie niezauważalny. Mógł z łatwością przemknąć po paru pomieszczeniach i upewnić się, że niczego tam nie słyszał. Musieli być ostrożni, kiedy ktoś nakryje ich na próbie okradzenia szychy, pewnie nikt nie puści tego bez echa. A Steffen pracował w banku, tam chyba krzywo patrzyli na podobne akcje.
- Carpiene - szepnął pod nosem, dobywając różdżki mniej więcej w tym samym czasie, w którym zrobił to Steffen; inkantacja powtórzyła się echem, kiedy ją powtarzał, ale magia Marcela wykazała więcej. Ostatecznie mieli w tym dość podobne doświadczenie. - Czekaj - położył dłoń na jego ramieniu, nim Steffen zdążył się poruszyć. - Tutaj, widzisz? - Pociągnął spojrzeniem w kierunku wskazanym przez różdżkę, ledwie wyczuwalne drobiny magii układały się we wzory. Wskazał je dokładnie przyjacielowi, odnajdując cztery ścieżki. - Dobrze je ukryli - usprawiedliwił jego pochopność. Zwinnym ruchem wyciągnął z kieszeni kurtki magiczne wytrychy, obróciwszy je błyskawicznie parę razy miedzy palcami, by wyważyć pierwszą magiczna tkankę - z łatwością, perfekcja w dopracowanych gestach. Nie był pewien, na ile Steffen zdawał sobie sprawę z tego, jak często Marcelowi zdarzało się to robić. Po prawdzie nie był z tego dumny, ale teraz - mógł dzięki temu zrobić cos dobrego. - Rozpoznajesz, co to jest? - Nie był pewien, ślady wydawały się dobrze zamaskowane. Pierwszy z nich puścił, przy drugim omsknęły mu się dłonie. Ledwie osunął mu się palec, wytrych uleciał z dłoni, a on sam odskoczył w tył, nim sięgnął go deszcz - czego? - kwasu? eliksiru? wywaru? Nie miał okazji się przekonać, tanecznym ruchem umknął poza jego zasięg. - Steffen? - Odwrócił się w jego stronę, chcąc nabrać pewności, że i on umknął. Hałas zdecydowanie nie był im na rękę.
tu wszystkie rzuty do tego posta są
- Pozwala widzieć w ciemnościach, prawda? I lekko się poruszać. - Z tego drugiego nagminnie korzystali w cyrku, wspinając się wysoko ponad granice ludzkich możliwości. Dość satysfakcjonujące uczucie. - Co ukradłeś..? - Steffen wytrącił go z zamyślenia, ściągnął brew, oczekując wyjaśnienia. - Należałeś do szkolnego chóru? - I zwinąłeś flet koledze, kiedy zapomniałeś swojego? Nie zrozumiał czci obłożonej na owym flecie, ale nie było to ani pierwsze ani ostatnie dziwactwo Steffena.
- To dziany gość z Ministerstwa - odparł, półszeptem, uginając się na kolanach pod oknem, uniósł spojrzenie wyżej, ale nie wychylił głowy, by nikt ze środka nie mógł go dostrzec. - Ściany od środka są całe obwieszone obrazami, jest bogaty jak - mój stary - bardzo bogaty - poprawił się beznamiętnie. Przełknął ślinę, unosząc spojrzenie na gzyms, oceniając swoje szanse: na górę powinien wejść bez trudu, problemem może być to, co tutaj na nich czekało. Zabezpieczenia to jedno, pytanie Steffena było zasadne. Nie mógł mieć pewności, czy go tutaj rzeczywiście nie było. - Co tydzień o tej porze jest na Arenie, z całą rodziną oglądają występy połykacza ognia, poprosiłem Johnny'ego, żeby dał dzisiaj ze dwa bisy - Na wypadek, gdyby chciał wyjść wcześniej. Gość naprawdę kochał ogień. - W środku jest ciemno, ale nie dowiemy się tego na pewno, póki nie sprawdzimy. Ty to sprawdzisz, kiedy wrzucę cię do środka - dodał, tonem, jak gdyby mówił coś oczywistego. Był od niego znacznie mniejszy, w szczurzej postaci praktycznie niezauważalny. Mógł z łatwością przemknąć po paru pomieszczeniach i upewnić się, że niczego tam nie słyszał. Musieli być ostrożni, kiedy ktoś nakryje ich na próbie okradzenia szychy, pewnie nikt nie puści tego bez echa. A Steffen pracował w banku, tam chyba krzywo patrzyli na podobne akcje.
- Carpiene - szepnął pod nosem, dobywając różdżki mniej więcej w tym samym czasie, w którym zrobił to Steffen; inkantacja powtórzyła się echem, kiedy ją powtarzał, ale magia Marcela wykazała więcej. Ostatecznie mieli w tym dość podobne doświadczenie. - Czekaj - położył dłoń na jego ramieniu, nim Steffen zdążył się poruszyć. - Tutaj, widzisz? - Pociągnął spojrzeniem w kierunku wskazanym przez różdżkę, ledwie wyczuwalne drobiny magii układały się we wzory. Wskazał je dokładnie przyjacielowi, odnajdując cztery ścieżki. - Dobrze je ukryli - usprawiedliwił jego pochopność. Zwinnym ruchem wyciągnął z kieszeni kurtki magiczne wytrychy, obróciwszy je błyskawicznie parę razy miedzy palcami, by wyważyć pierwszą magiczna tkankę - z łatwością, perfekcja w dopracowanych gestach. Nie był pewien, na ile Steffen zdawał sobie sprawę z tego, jak często Marcelowi zdarzało się to robić. Po prawdzie nie był z tego dumny, ale teraz - mógł dzięki temu zrobić cos dobrego. - Rozpoznajesz, co to jest? - Nie był pewien, ślady wydawały się dobrze zamaskowane. Pierwszy z nich puścił, przy drugim omsknęły mu się dłonie. Ledwie osunął mu się palec, wytrych uleciał z dłoni, a on sam odskoczył w tył, nim sięgnął go deszcz - czego? - kwasu? eliksiru? wywaru? Nie miał okazji się przekonać, tanecznym ruchem umknął poza jego zasięg. - Steffen? - Odwrócił się w jego stronę, chcąc nabrać pewności, że i on umknął. Hałas zdecydowanie nie był im na rękę.
tu wszystkie rzuty do tego posta są
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Steffen nie rozumiał, czemu właściwie Marcel mu przytakuje, skoro to on mu przytakiwał - piszczeniem próbując zasygnalizować, że wszystko rozumie. Najwyraźniej przytakiwali jednak sobie nawzajem i z biegiem czasu Steffa przestało to zastanawiać. Po prostu mieli swój rytm. Gdy był młodszy, czasem wyobrażał sobie, że Marcel jest zwierzęcousty i starannie to przed wszystkimi ukrywa, ale w końcu pogodził się z myślą, że Sallow nie rozumie szczurzego. Samemu chciałby być zwierzęcoustym. Rozmawiałby wtedy z Pimpusiem w każdej postaci i o każdej porze dnia i nocy! (Steffen nie wiedział, jak bardzo Pimpuś cieszy się z chwil ciszy - nawet szczury mają odrobinę taktu).
-Tak jest! - przytaknął, już jako człowiek. Na eliksirach znał się niewiele lepiej od Marcela, ale przynajmniej Bella mu wszystko tłumaczyła. -Co? - jakim chórze? Przecież nie kradł nic w Hogwarcie, za kogo Marcel go miał? -Nie no, co ty. To była sprawa życia i śmierci, a flet był z ban... - wysyczał z lekkim oburzeniem, ale w połowie zdania przypomniał sobie, że to przecież sekrety Zakonu Feniksa, a choć Marcel był teraz w Zakonie, to o pewnych sprawach nie należało mówić w Londynie. Nawet najcichszym szeptem. -...nieważne. - westchnął. Może kiedyś mu opowie, a może nie. Minister Longbottom kazał w końcu milczeć na temat wskrzeszenia pana Gabriela Tonksa, a Steffen nie był pewien, czy włam do Gringotta podpada pod klauzurę milczenia, czy nie. Musiałby się trochę napić, żeby uznać, że jednak nie. -W każdym razie, trochę umiem kraść, nie pierwszy raz to robię. - wymamrotał, bo przecież okradał też statki Shafiqów i ostatnio ukradł kajet z portu. Chętnie opowiedziałby o tym Marcelowi, ale po pierwsze nie było czasu, a po drugie kajet brzmiał jeszcze skromniej niż flet, a po trzecie Shafiqowie mieli udziały w Banku Gringotta i Steff wolał nie myśleć o tym, że raz po raz naraża się we własnym miejscu pracy.
Chociaż w sumie, zdał rozmowę kwalifikacyjną właśnie dlatego, że nauczył się zdejmować klątwy w ekstremalnych warunkach i sprytnie pomyślał o brakujących zabezpieczeniach w banku. Zakon Feniksa naprawdę pomagał w karierze zawodowej!
-Sprytnie to obmyśilłeś. - pochwalił kolegę z uśmiechem na ustach. Skoro facet był bogaty i pracował w Ministerstwie, to pewnie faktycznie należało go okraść. Jeszcze pół roku temu Steffen nigdy w życiu by tak nie pomyślał i żałowałby ofiary ich włamania, ale wojna zmieniła jego perspektywę na wiele spraw. -Wrzucisz? Ale delikatnie, proszę. Szczury nie są niezniszczalne. Może sam mógłbym się wspiąć? - zastanowił się, niepewny, czy bardziej ufa Marcelowi czy własnym łapom. Ech, najchętniej wleciałby tam na miotle. Ale na miotle też nie latał jakoś świetnie.
Gotów był ruszyć do przodu, gdy Marcel go powstrzymał. Speszył się nieco, gdy Carpiene Sallowa najwyraźniej zadziałało (co w niego wstąpiło? Powinien lepiej rzucić to zaklęcie!) ale usprawiedliwienie przyjaciela przyjął ze wdzięcznym, choć zakłopotanym uśmiechem. Marcel był jednak kochany - żartował tylko z tych mniej ważnych spraw, a nie z tych naprawdę ważnych.
-Widzę... ale bez własnego Carpiene tego chyba nie rozpoznam. I tak dam chyba radę to zdjąć, wystarczy odpowiednia ilość białej magii, a podręczniki do run mówią, że... - teraz mówił już do siebie, bo Marcela nigdy runy nie interesowały. Kątem oka zauważył, że przyjaciel majstruje przy pułapkach jakimś... wytrychem? Nie znał tej metody, będzie musiał go o nią dopytać. Na razie, pogrążony w przypominaniu sobie wyjątkowo fascynującego traktatu na temat pokrewieństwa run i pułapek, skatalizował białą magię i dezaktywował jedną z pułapek. Zabrał się do drugiej, ale chyba źle oszacował zagrożenie - różdżka zadrżała nerwowo i Steff już wiedział, że coś jest nie tak.
Ba, wiedział już chyba nawet, co to...
-UWAŻAJ, to DUN... pipipipipi!!! - zawołał, w pół słowa - całkowicie instynktownie - zmieniając się w szczura, aby uniknąć ruchomych piasków.
Oby tylko Marcel też zdążył.
Co za psychol kładzie Dunę pod oknem? Lepszy byłby hol - pomyślał półprzytomnie Steff, bo druga połowa jego umysłu podpowiadała mu, że w sumie to ma ochotę albo na ucieczkę albo na ser, albo na jedno i drugie.
ze szczurzą zwinnością 56 probuję uniknąć Duny
-Tak jest! - przytaknął, już jako człowiek. Na eliksirach znał się niewiele lepiej od Marcela, ale przynajmniej Bella mu wszystko tłumaczyła. -Co? - jakim chórze? Przecież nie kradł nic w Hogwarcie, za kogo Marcel go miał? -Nie no, co ty. To była sprawa życia i śmierci, a flet był z ban... - wysyczał z lekkim oburzeniem, ale w połowie zdania przypomniał sobie, że to przecież sekrety Zakonu Feniksa, a choć Marcel był teraz w Zakonie, to o pewnych sprawach nie należało mówić w Londynie. Nawet najcichszym szeptem. -...nieważne. - westchnął. Może kiedyś mu opowie, a może nie. Minister Longbottom kazał w końcu milczeć na temat wskrzeszenia pana Gabriela Tonksa, a Steffen nie był pewien, czy włam do Gringotta podpada pod klauzurę milczenia, czy nie. Musiałby się trochę napić, żeby uznać, że jednak nie. -W każdym razie, trochę umiem kraść, nie pierwszy raz to robię. - wymamrotał, bo przecież okradał też statki Shafiqów i ostatnio ukradł kajet z portu. Chętnie opowiedziałby o tym Marcelowi, ale po pierwsze nie było czasu, a po drugie kajet brzmiał jeszcze skromniej niż flet, a po trzecie Shafiqowie mieli udziały w Banku Gringotta i Steff wolał nie myśleć o tym, że raz po raz naraża się we własnym miejscu pracy.
Chociaż w sumie, zdał rozmowę kwalifikacyjną właśnie dlatego, że nauczył się zdejmować klątwy w ekstremalnych warunkach i sprytnie pomyślał o brakujących zabezpieczeniach w banku. Zakon Feniksa naprawdę pomagał w karierze zawodowej!
-Sprytnie to obmyśilłeś. - pochwalił kolegę z uśmiechem na ustach. Skoro facet był bogaty i pracował w Ministerstwie, to pewnie faktycznie należało go okraść. Jeszcze pół roku temu Steffen nigdy w życiu by tak nie pomyślał i żałowałby ofiary ich włamania, ale wojna zmieniła jego perspektywę na wiele spraw. -Wrzucisz? Ale delikatnie, proszę. Szczury nie są niezniszczalne. Może sam mógłbym się wspiąć? - zastanowił się, niepewny, czy bardziej ufa Marcelowi czy własnym łapom. Ech, najchętniej wleciałby tam na miotle. Ale na miotle też nie latał jakoś świetnie.
Gotów był ruszyć do przodu, gdy Marcel go powstrzymał. Speszył się nieco, gdy Carpiene Sallowa najwyraźniej zadziałało (co w niego wstąpiło? Powinien lepiej rzucić to zaklęcie!) ale usprawiedliwienie przyjaciela przyjął ze wdzięcznym, choć zakłopotanym uśmiechem. Marcel był jednak kochany - żartował tylko z tych mniej ważnych spraw, a nie z tych naprawdę ważnych.
-Widzę... ale bez własnego Carpiene tego chyba nie rozpoznam. I tak dam chyba radę to zdjąć, wystarczy odpowiednia ilość białej magii, a podręczniki do run mówią, że... - teraz mówił już do siebie, bo Marcela nigdy runy nie interesowały. Kątem oka zauważył, że przyjaciel majstruje przy pułapkach jakimś... wytrychem? Nie znał tej metody, będzie musiał go o nią dopytać. Na razie, pogrążony w przypominaniu sobie wyjątkowo fascynującego traktatu na temat pokrewieństwa run i pułapek, skatalizował białą magię i dezaktywował jedną z pułapek. Zabrał się do drugiej, ale chyba źle oszacował zagrożenie - różdżka zadrżała nerwowo i Steff już wiedział, że coś jest nie tak.
Ba, wiedział już chyba nawet, co to...
-UWAŻAJ, to DUN... pipipipipi!!! - zawołał, w pół słowa - całkowicie instynktownie - zmieniając się w szczura, aby uniknąć ruchomych piasków.
Oby tylko Marcel też zdążył.
Co za psychol kładzie Dunę pod oknem? Lepszy byłby hol - pomyślał półprzytomnie Steff, bo druga połowa jego umysłu podpowiadała mu, że w sumie to ma ochotę albo na ucieczkę albo na ser, albo na jedno i drugie.
ze szczurzą zwinnością 56 probuję uniknąć Duny
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
- Banana...? - dokończył za niego, kiedy Steffen urwał zdanie w pół słowa, nie znajdując w głowie innego słowa rozpoczynającego się sylabą ban, z pewną konsternacją, bo to już było dziwne nawet jak na niego. W zasadzie nie był pewien, czy chciał wnikać w ten temat. - Jasne. W banku zatrudniają złodziei? - dopytał mimochodem. - Chwaliłeś się mamie? - pytał dalej, bo choć robił to niewątpliwie częściej od Steffena, nie lubił się do tego przyznawać. Za każdym razem powtarzał sobie, że to ostatni raz i za każdym razem prędzej czy później zachodziła wyższa konieczność, kiedy naprawdę musiał to zrobić - jak teraz, ministerialne dupki były spasione jak świnie, kiedy normalni ludzie głodowali, konieczność dzisiejszego włamania dyktowały przede wszystkim zasady słuszności. Może nie była to najlepsza droga do osiągnięcia celu, może też nie najbardziej właściwa, ale w tym momencie - jedyna, jaką znał. - Nieważne, będziesz miał okazję się popisać - obiecał, nie chcąc uciszać jego entuzjazmu. W doświadczenie przyjaciela nie do końca dowierzał, a z własnego nie był ani trochę dumny.
- Nie dosłownie, szczurzy ogonie. Nie będę tobą rzucać, wpuszczę cię oknem do środka i wtedy sprawdzisz teren. Wrócisz po mnie, jeśli będzie czysto - wyjaśnił dokładniej, wciąż uniesionym półszeptem, nie podnosząc głowę ponad linię okien eleganckiego budynku. Przejęcie dowodzenia nad tą akcją przyszło mu dość łatwo, choć robił to po raz pierwszy - znacznie częściej towarzyszył bardziej doświadczonym, którzy korzystali z jego niecodziennych umiejętności, ale dziś wiodła go determinacja. Potrzebowali tych zasadach - i musieli je zabrać. - Ale najpierw musimy... - przedostać się przez te zabezpieczenia, naturalnie, kątem oka dostrzegł pracę Steffena, coś zaskrzyło się niebezpiecznie, a szczurzy pisk dobiegł go dostatecznie szybko, żeby sam zerwał się w bok; przeturlał się po trawie, by nie unosić głowy zbyt wysoko, z refleksem odsuwając się od terenu narażonego na zapadnięcie się; prawdę powiedziawszy nigdy do końca nie rozumiał fascynacji przyjaciela tym zaklęciem - było w tym coś trochę psychopatycznego. Wsparł się przednimi dłońmi o trawę, kiedy się zatrzymał, nie ruszając się jeszcze przez chwilę, by gwałtownym gestem nie wywołać rozpierzchnięcia się pułapki na boki. W końcu zaryzykował obrót, dostrzegając nie tylko niebezpieczne piaski, ale i Steffena wśród źdźbeł trawy - chyba bezpiecznego. Przetarł dłonie o siebie, oczyszczając je z podmokniętej ziemi, dla odprężenia przeciągając szyję to w prawo, to w lewo.
- Właściwie możemy to chyba uznać za wstępny rekonesans. Gdyby ktoś był w domu, pewnie już by to usłyszał - stwierdził z zastanowieniem, skinąwszy głową na przyjaciela. - Lecimy dalej - oznajmił, lekkim krokiem wymijając wydmy; był lekki, był szybki, z biegu wzbił się w powietrze, ocierając się stopą o tynk chwycił się gzymsu, wieszając na wyższej kondygnacji. - Wdrapujesz się ze mną czy sam? - wystękał w kierunku szczura, mógł chwycić go za nogę i wejść na daszek albo pokonać tę drogę samodzielnie, niezależnie od jego decyzji - Marcel wkrótce podciągnął się na ramionach i wdrapał na górę, lekko przecierając łydką po dachówce. Po chwili już stał na nogach, wciąż lekkim krokiem zbliżając się do okna; sięgnął jego framugi, wyciągając z kieszeni zaczarowany wytrych, którym wcześniej podważał magiczne pułapki - pomagając sobie jego końcówką, by podważyć okno. Nie bez trudu, framuga zachwiała się w posadach i nie chciała puścić, w końcu otworzyła się z łoskotem, wywołując kolejny hałas:
- Niech to szlag! - zawołał, na wypadek, gdyby bez tego narobili dotąd za mało hałasu. - Leć pierwszy - rzucił do Steffena, podchylając przed nim okno.
unik na dunę - 123
akrobatyka na wspinaczkę - 123
zręczne ręce na otwarcie okna - 60
- Nie dosłownie, szczurzy ogonie. Nie będę tobą rzucać, wpuszczę cię oknem do środka i wtedy sprawdzisz teren. Wrócisz po mnie, jeśli będzie czysto - wyjaśnił dokładniej, wciąż uniesionym półszeptem, nie podnosząc głowę ponad linię okien eleganckiego budynku. Przejęcie dowodzenia nad tą akcją przyszło mu dość łatwo, choć robił to po raz pierwszy - znacznie częściej towarzyszył bardziej doświadczonym, którzy korzystali z jego niecodziennych umiejętności, ale dziś wiodła go determinacja. Potrzebowali tych zasadach - i musieli je zabrać. - Ale najpierw musimy... - przedostać się przez te zabezpieczenia, naturalnie, kątem oka dostrzegł pracę Steffena, coś zaskrzyło się niebezpiecznie, a szczurzy pisk dobiegł go dostatecznie szybko, żeby sam zerwał się w bok; przeturlał się po trawie, by nie unosić głowy zbyt wysoko, z refleksem odsuwając się od terenu narażonego na zapadnięcie się; prawdę powiedziawszy nigdy do końca nie rozumiał fascynacji przyjaciela tym zaklęciem - było w tym coś trochę psychopatycznego. Wsparł się przednimi dłońmi o trawę, kiedy się zatrzymał, nie ruszając się jeszcze przez chwilę, by gwałtownym gestem nie wywołać rozpierzchnięcia się pułapki na boki. W końcu zaryzykował obrót, dostrzegając nie tylko niebezpieczne piaski, ale i Steffena wśród źdźbeł trawy - chyba bezpiecznego. Przetarł dłonie o siebie, oczyszczając je z podmokniętej ziemi, dla odprężenia przeciągając szyję to w prawo, to w lewo.
- Właściwie możemy to chyba uznać za wstępny rekonesans. Gdyby ktoś był w domu, pewnie już by to usłyszał - stwierdził z zastanowieniem, skinąwszy głową na przyjaciela. - Lecimy dalej - oznajmił, lekkim krokiem wymijając wydmy; był lekki, był szybki, z biegu wzbił się w powietrze, ocierając się stopą o tynk chwycił się gzymsu, wieszając na wyższej kondygnacji. - Wdrapujesz się ze mną czy sam? - wystękał w kierunku szczura, mógł chwycić go za nogę i wejść na daszek albo pokonać tę drogę samodzielnie, niezależnie od jego decyzji - Marcel wkrótce podciągnął się na ramionach i wdrapał na górę, lekko przecierając łydką po dachówce. Po chwili już stał na nogach, wciąż lekkim krokiem zbliżając się do okna; sięgnął jego framugi, wyciągając z kieszeni zaczarowany wytrych, którym wcześniej podważał magiczne pułapki - pomagając sobie jego końcówką, by podważyć okno. Nie bez trudu, framuga zachwiała się w posadach i nie chciała puścić, w końcu otworzyła się z łoskotem, wywołując kolejny hałas:
- Niech to szlag! - zawołał, na wypadek, gdyby bez tego narobili dotąd za mało hałasu. - Leć pierwszy - rzucił do Steffena, podchylając przed nim okno.
unik na dunę - 123
akrobatyka na wspinaczkę - 123
zręczne ręce na otwarcie okna - 60
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
-Co? Gdzie ty ostatnio widziałeś banana, w cyrku? - wywrócił oczyma Steff, świadom trudnej sytuacji z zaopatrzeniem w całym kraju i nieświadom, że pewien (wybiórczo) pomocny skrzat rozdawał w październiku banany aby jedni kawalerowie mogli skuteczniej podrywać dziewczyny, podczas gdy inni kawalerowie musieli słono się wykosztować na zdobyte cudem pomarańcze by choć odrobinę zaimponować własnej narzeczonej.
Skrzywił się lekko, gdy Marcel przypomniał mu, że w banku nie zatrudnia się złodziei. Faktycznie, lepiej mu nic nigdy o tym nie mówić, to znaczy nie na trzeźwo.
-N...nie... - czemu miałby się chwalić mamie? Nie mówił jej nawet, że walczy na wojnie! Ledwo przeżyła, gdy Willric bawił się w obrońcę jakiejś cukierni i pisali o nim w gazetach. Ojciec naprawdę nie powinien pokazywać jej czarodziejskich gazet. -...ale - dodał z przekory, bo nie zwykł ślepo zgadzać się z Marcelem w błahych sprawach, rozumieli za to ze sobą w tych ważnych i istotnych -...jesteśmy przecież jak Robin Hood, kradniemy od bogatych, w szlachetnych celach. Dobrze, że znalazłeś tego faceta i ten dom. - pochwalił Marcela z uśmiechem, bo przecież to była wojna, potrzebowali środków i żywności i pieniędzy i przecież nie kradli dla siebie, a dla idei. Steff chyba nigdy w życiu nie ukradł nic dla siebie, zawsze ktoś go o to prosił, więc poczucie bycia pomocnym skutecznie zagłuszyło w nim wyrzuty sumienia.
Uśmiechnął się blado i potwierdził plan Marcela skinieniem głowy. Był całkiem niezły, zupełnie jakby przyjaciel już wcześniej brał udział w takich włamaniach.
Ale na pewno nie brał, bo przecież by się mu, Steffenowi, pochwalił! Chyba?
-Robiłeś to już kiedyś? - wypalił szeptem, z ciekawością, ale fala piasku przerwała ich rozmowę. Steffen-szczur pomknął zwinnie jak najdalej, na bezpieczną odległość. Zdążył nawet dostrzec imponujący unik Marcela. Jako człowiek nigdy nie byłby tak szybki jak Sallow!
-Pipipipipi...! Pipipi? Piiiii? - przepraszam! Ale ty jesteś szybki, nauczyli cię tego w cyrku? Może przetestowałbyś Dunę u mnie? - zapiszczał, najpierw panicznie, potem z ulgą, potem z ciekawością. Marcel nie rozumiał jednak piszczenia, o czym Steff przypomniał sobie po sekundzie, gdy emocje opadły. Samemu wysłuchał słów przyjaciela i pokiwał ze zrozumieniem pyszczkiem, a potem wczepił się mocno w nogawkę jego spodni. Umiał się wspinać, ale szczurzy instynkt podszeptywał mu, by zużywać tyle energii w sytuacji bezpośredniego zagrożenia lub gdy niedaleko czekało jedzenie. Marcel nie wspominał nic o kradzieży jedzenia, więc motywacja do samodzielności spadła. Ufnie podróżował na nodze kolegi, aż otworzył przed nim okno.
Szczur wślizgnął się do środka i ostrożnie odmienił w człowieka. Marcel najwyraźniej nie chciał już, by robił rekonesans po całym wnętrzu - ale podejrzliwość i tak kazała Steffenowi sprawdzić okolicę.
-Homenum Revelio. - szepnął pośpiesznie, nieco zbyt pośpiesznie. Magia nie wykazała nikogo w pobliżu, ale...
...zaraz, Marcel też się nie świecił. A powinien.
-Szlag, chyba nie wyszło. Zaraz sprawdzę jeszcze raz. Wchodź, Cito Horribilis. - skierował różdżkę na przyjaciela, chcąc wspomóc go własną magią. To Marcel był mózgiem tej operacji, niech działa jak najszybciej. -Homenum Revelio. - powtórzył szeptem, chcąc być pewien, że nikt ich tu nie nakryje.
rzuty - nieudane Homenum, udane Cito Horribilis
Skrzywił się lekko, gdy Marcel przypomniał mu, że w banku nie zatrudnia się złodziei. Faktycznie, lepiej mu nic nigdy o tym nie mówić, to znaczy nie na trzeźwo.
-N...nie... - czemu miałby się chwalić mamie? Nie mówił jej nawet, że walczy na wojnie! Ledwo przeżyła, gdy Willric bawił się w obrońcę jakiejś cukierni i pisali o nim w gazetach. Ojciec naprawdę nie powinien pokazywać jej czarodziejskich gazet. -...ale - dodał z przekory, bo nie zwykł ślepo zgadzać się z Marcelem w błahych sprawach, rozumieli za to ze sobą w tych ważnych i istotnych -...jesteśmy przecież jak Robin Hood, kradniemy od bogatych, w szlachetnych celach. Dobrze, że znalazłeś tego faceta i ten dom. - pochwalił Marcela z uśmiechem, bo przecież to była wojna, potrzebowali środków i żywności i pieniędzy i przecież nie kradli dla siebie, a dla idei. Steff chyba nigdy w życiu nie ukradł nic dla siebie, zawsze ktoś go o to prosił, więc poczucie bycia pomocnym skutecznie zagłuszyło w nim wyrzuty sumienia.
Uśmiechnął się blado i potwierdził plan Marcela skinieniem głowy. Był całkiem niezły, zupełnie jakby przyjaciel już wcześniej brał udział w takich włamaniach.
Ale na pewno nie brał, bo przecież by się mu, Steffenowi, pochwalił! Chyba?
-Robiłeś to już kiedyś? - wypalił szeptem, z ciekawością, ale fala piasku przerwała ich rozmowę. Steffen-szczur pomknął zwinnie jak najdalej, na bezpieczną odległość. Zdążył nawet dostrzec imponujący unik Marcela. Jako człowiek nigdy nie byłby tak szybki jak Sallow!
-Pipipipipi...! Pipipi? Piiiii? - przepraszam! Ale ty jesteś szybki, nauczyli cię tego w cyrku? Może przetestowałbyś Dunę u mnie? - zapiszczał, najpierw panicznie, potem z ulgą, potem z ciekawością. Marcel nie rozumiał jednak piszczenia, o czym Steff przypomniał sobie po sekundzie, gdy emocje opadły. Samemu wysłuchał słów przyjaciela i pokiwał ze zrozumieniem pyszczkiem, a potem wczepił się mocno w nogawkę jego spodni. Umiał się wspinać, ale szczurzy instynkt podszeptywał mu, by zużywać tyle energii w sytuacji bezpośredniego zagrożenia lub gdy niedaleko czekało jedzenie. Marcel nie wspominał nic o kradzieży jedzenia, więc motywacja do samodzielności spadła. Ufnie podróżował na nodze kolegi, aż otworzył przed nim okno.
Szczur wślizgnął się do środka i ostrożnie odmienił w człowieka. Marcel najwyraźniej nie chciał już, by robił rekonesans po całym wnętrzu - ale podejrzliwość i tak kazała Steffenowi sprawdzić okolicę.
-Homenum Revelio. - szepnął pośpiesznie, nieco zbyt pośpiesznie. Magia nie wykazała nikogo w pobliżu, ale...
...zaraz, Marcel też się nie świecił. A powinien.
-Szlag, chyba nie wyszło. Zaraz sprawdzę jeszcze raz. Wchodź, Cito Horribilis. - skierował różdżkę na przyjaciela, chcąc wspomóc go własną magią. To Marcel był mózgiem tej operacji, niech działa jak najszybciej. -Homenum Revelio. - powtórzył szeptem, chcąc być pewien, że nikt ich tu nie nakryje.
rzuty - nieudane Homenum, udane Cito Horribilis
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 25
'k100' : 25
Ściągnął brew, odwracając spojrzenie od przyjaciela, w cyrku bywały owoce, choć te egzotyczne były przeznaczone głównie dla zwierząt, tych, które potrzebowały ich najbardziej; banany były nieświadomym skojarzeniem, które przywiodła mu na myśl poznana półtorej miesiąca temu kobieta, która powróciła do niego zbyt silnym echem odbitym kilkanaście dni temu. Mięśnie jego twarzy stężały na kilka chwil, ale nie odpowiedział, Aurora nie bawiła go ani trochę - cała sytuacja wokół tego wszystkiego tym bardziej nie. Nie chciał o tym myśleć. Nie chciał dać się temu rozproszyć, musiał skupić się na tym, co tu i teraz
A tu i teraz byli jak Robin Hood - czy rzeczywiście? Marcel nie miał w sobie pychy, nie angażował się w działania po to, by zostać docenionym, miał silne przekonanie o słuszności takiego postępowania. Usprawiedliwianie kradzieży wyższymi pobudkami było wygodne, robił to w porywach chwili, a nocami ciążyły mu na głowie wyrzuty sumienia; wyższe pobudki znajdował zawsze, kiedy sam był głodny, kiedy skończyły mu się drobne, żeby iść na potańcówkę, kiedy chciał sprawić mamie prezent na jej dzień, kiedy minęło zbyt dużo czasu od ostatniej wypłaty, zawsze od lepiej sytuowanych od siebie, bo biedniejsi nie mieli nic. Czy tych towarów naprawdę nie mogli zdobyć inaczej, pewnie mogli, ale on nie potrafił
- i innego wyjścia nie dostrzegał.
- Raz czy dwa - mruknął wymijająco na jego pytanie, chciałby, żeby to faktycznie było raz czy dwa, ale z całą pewnością nie miał się czym chwalić. - No jasne - odparł w ciemno na dalsze piszczenie Steffena, wciąż nie rozumiał tego, co mówił do niego jako szczur, ale ponieważ przyjaciel nie ustawał w wysiłkach komunikacyjnych, odpowiadał na jego pytania, nie chcąc sprawić mu przykrości. Przeskoczył przez framugę chwilę po Steffenie, wspierając się dłonią o framugę, lądując miękko, bezszelestnie, na ugiętych kolanach; ledwie moment później sięgnęła go wiązka zaklęcia przyjaciela - poruszył dłonią, zatrzymując się w pół kroku, starając się oswoić z niezwykle szybkimi ruchami własnego ciała. Różnymi zaklęciami wspomagano go w trakcie najbardziej widowiskowych pokazów, ale każda transmutacja mająca wpływ na ciało wymagała chwili, aby się do niej przyzwyczaić.
- Nikogo nie ma? - dopytał, gdy Steffen ponowił inkantację zaklęcia. Wydawało mu się, że rzeczywiście dom stał pusty - pod wykuszem na dole narobili tyle hałasu, że w środku już dawno powinno przynajmniej zapalić się światło. Lub wszcząć się większy raban. Spokojnie żyjący ludzie nie wiedzieli, jak się zachować, kiedy złodzieje pojawiali się pod domem, reagowali paniką, która dawała czas na ucieczkę. Przecież widział to już nie raz. Uniósł własną różdżkę, wypowiadając niewerbalne zaklęcie Kameleona, nie było silne, ale subtelnie maskowało jego ciało z otoczeniem, utrudniając dostrzeżenie go w ciemnościach. Kolejny ruch i już na głos wypowiedziana inkantacja - Fera ecco - sprawiła, że błękitne tęczówki Marcela błysnęła w ciemnościach kocią przywarą. Potrzebował teraz znacznie mniej światła, by widzieć, a oni nie powinni nadużywać światła - zaalarmowałoby sąsiadów. Po krótce rozejrzał się po pomieszczeniu, znaleźli się w sypialni; dwuosobowe łóżko zaścielone szmaragdową pościelą wykonane było z rzeźbionego drewna, ściany ozdobione ze wszystkich stron obrazami potwierdzały tożsamość wypatrzonego człowieka. Z mijanego kredensu zbyt sprawnym ruchem dłoni porwał sznur pereł, wrzucając go do kieszeni kurtki, by przystanąć w progu i ostrożnie rozejrzeć się na boki korytarza. - Zamieniaj się z powrotem w szczura. Dasz radę wywęszyć spiżarnię? Musimy się tam przedostać. Facet szykuje się do organizacji przyjęcia za dwa dni, musi mieć tego zgromadzone całe mnóstwo. Ale musimy się pośpieszyć, nie wiem, kiedy wróci. - Wciąż mówił szeptem, nikt nie mógł ich tutaj usłyszeć. Ostrożnie wysunął się na korytarz, trzymając się blisko ściany - powolnym ruchem zbliżając się do balustrady schodów, by wyjrzeć przez nią w dół, nasłuchując. - To pewnie na dole - dodał szeptem, ostrożnie wchodząc na drewniane stopnie schodów. - Gdzieś musi być klapa do piwnicy, domy tego typu zwykle mają spiżarnie pod ziemią -Rozległe, chłodne, przystosowane na większe zapasy. A ich właścicielom rosły tłuste brzuchy, kiedy za oknem głodowali inni. - Masz rację, to nic złego - oznajmił, butnie i pewnie, odnosił się do słów o Robin Hoodzie, padły już dłuższą chwilę temu. Można było tych słów nawet z tym nie powiązać, ale siedziały w nim długo. - Facet jest spasiony jak świnia - dodał pogardliwie, przylegając do ściany sunął w dół kondygnacji.
rzuty do posta są tutaj
+ na skradanie rzucam
A tu i teraz byli jak Robin Hood - czy rzeczywiście? Marcel nie miał w sobie pychy, nie angażował się w działania po to, by zostać docenionym, miał silne przekonanie o słuszności takiego postępowania. Usprawiedliwianie kradzieży wyższymi pobudkami było wygodne, robił to w porywach chwili, a nocami ciążyły mu na głowie wyrzuty sumienia; wyższe pobudki znajdował zawsze, kiedy sam był głodny, kiedy skończyły mu się drobne, żeby iść na potańcówkę, kiedy chciał sprawić mamie prezent na jej dzień, kiedy minęło zbyt dużo czasu od ostatniej wypłaty, zawsze od lepiej sytuowanych od siebie, bo biedniejsi nie mieli nic. Czy tych towarów naprawdę nie mogli zdobyć inaczej, pewnie mogli, ale on nie potrafił
- i innego wyjścia nie dostrzegał.
- Raz czy dwa - mruknął wymijająco na jego pytanie, chciałby, żeby to faktycznie było raz czy dwa, ale z całą pewnością nie miał się czym chwalić. - No jasne - odparł w ciemno na dalsze piszczenie Steffena, wciąż nie rozumiał tego, co mówił do niego jako szczur, ale ponieważ przyjaciel nie ustawał w wysiłkach komunikacyjnych, odpowiadał na jego pytania, nie chcąc sprawić mu przykrości. Przeskoczył przez framugę chwilę po Steffenie, wspierając się dłonią o framugę, lądując miękko, bezszelestnie, na ugiętych kolanach; ledwie moment później sięgnęła go wiązka zaklęcia przyjaciela - poruszył dłonią, zatrzymując się w pół kroku, starając się oswoić z niezwykle szybkimi ruchami własnego ciała. Różnymi zaklęciami wspomagano go w trakcie najbardziej widowiskowych pokazów, ale każda transmutacja mająca wpływ na ciało wymagała chwili, aby się do niej przyzwyczaić.
- Nikogo nie ma? - dopytał, gdy Steffen ponowił inkantację zaklęcia. Wydawało mu się, że rzeczywiście dom stał pusty - pod wykuszem na dole narobili tyle hałasu, że w środku już dawno powinno przynajmniej zapalić się światło. Lub wszcząć się większy raban. Spokojnie żyjący ludzie nie wiedzieli, jak się zachować, kiedy złodzieje pojawiali się pod domem, reagowali paniką, która dawała czas na ucieczkę. Przecież widział to już nie raz. Uniósł własną różdżkę, wypowiadając niewerbalne zaklęcie Kameleona, nie było silne, ale subtelnie maskowało jego ciało z otoczeniem, utrudniając dostrzeżenie go w ciemnościach. Kolejny ruch i już na głos wypowiedziana inkantacja - Fera ecco - sprawiła, że błękitne tęczówki Marcela błysnęła w ciemnościach kocią przywarą. Potrzebował teraz znacznie mniej światła, by widzieć, a oni nie powinni nadużywać światła - zaalarmowałoby sąsiadów. Po krótce rozejrzał się po pomieszczeniu, znaleźli się w sypialni; dwuosobowe łóżko zaścielone szmaragdową pościelą wykonane było z rzeźbionego drewna, ściany ozdobione ze wszystkich stron obrazami potwierdzały tożsamość wypatrzonego człowieka. Z mijanego kredensu zbyt sprawnym ruchem dłoni porwał sznur pereł, wrzucając go do kieszeni kurtki, by przystanąć w progu i ostrożnie rozejrzeć się na boki korytarza. - Zamieniaj się z powrotem w szczura. Dasz radę wywęszyć spiżarnię? Musimy się tam przedostać. Facet szykuje się do organizacji przyjęcia za dwa dni, musi mieć tego zgromadzone całe mnóstwo. Ale musimy się pośpieszyć, nie wiem, kiedy wróci. - Wciąż mówił szeptem, nikt nie mógł ich tutaj usłyszeć. Ostrożnie wysunął się na korytarz, trzymając się blisko ściany - powolnym ruchem zbliżając się do balustrady schodów, by wyjrzeć przez nią w dół, nasłuchując. - To pewnie na dole - dodał szeptem, ostrożnie wchodząc na drewniane stopnie schodów. - Gdzieś musi być klapa do piwnicy, domy tego typu zwykle mają spiżarnie pod ziemią -Rozległe, chłodne, przystosowane na większe zapasy. A ich właścicielom rosły tłuste brzuchy, kiedy za oknem głodowali inni. - Masz rację, to nic złego - oznajmił, butnie i pewnie, odnosił się do słów o Robin Hoodzie, padły już dłuższą chwilę temu. Można było tych słów nawet z tym nie powiązać, ale siedziały w nim długo. - Facet jest spasiony jak świnia - dodał pogardliwie, przylegając do ściany sunął w dół kondygnacji.
rzuty do posta są tutaj
+ na skradanie rzucam
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 76
'k100' : 76
Z prostolinijnym, radosny piskiem przyjął wyjaśnienia Marcela - może i praca w przejętym przez wroga Londynie zmuszała go do ciągłej podejrzliwości, a śmierć Bertiego wstrząsnęła jego całym idealistycznym wyobrażeniem o świecie, ale wobec najlepszych przyjaciół wciąż był ufny. Zerwał już kontakt z tak wieloma dawnymi znajomymi, którym ufać nie mógł, nie mógł nawet porozmawiać o wszystkim z Jamesem czy Thomasem - Marcel w Zakonie Feniksa był niczym kotwica, jedyna osoba, przy której Steff kłamać już nie musiał.
Na pewno więc Sallow nie okłamałby jego, nawet w tak błahej sprawie! W dodatku potwierdził właśnie, że będzie testował jego Dunę - wspaniale! Z zaaferowania, szczur-Steffen nie przypomniał sobie nawet, że Marcel go nie rozumiał.
Znaleźli się w domu, a Steff poczuł jak magia transmutacji przepływa przez jego różdżkę i wzmacnia Marcela.
-I jak, czujesz się lepiej? - szepnął z uśmiechem, który natychmiast zrzedł, gdy kompan spytał o towarzystwo. -N..nie wiem, to Homenum coś nie działa, bo sam się nie świecisz, a powinieneś. Czekaj... Homenum Revelio. - powtórzył trzeci raz, sfrustrowany. Mogli iść na ślepo, ale nie chciał pozwolić sobie na błąd. Sylwetka Marcela rozświetliła się wreszcie, tak jak powinna, a Steffen szybko rozejrzał się* wkoło. Za oknem dostrzegł świetlisty cień ptaka, gdzieś w ogrodzie małą plamkę - innego gryzonia albo jeża, ale w domu... -Nikogo nie ma. - potwierdził z ulgą. Z uznaniem zauważył transmutacyjne próby Marcela, przyjaciel zniknął mu z oczu - Kameleon nie był doskonały, ale bardzo poprawny! Zanim zdążył go skomplementować, co pewnie byłoby bardzo protekcjonalne ale zarazem bardzo szczere, przyjaciel wydał mu dyspozycje i Steff posłusznie skinął głową.
-Jasne, że wywęszę. Zobaczysz mnie? Lecimy. - i stał się na powrót gryzoniem, mknąc szybko po hallach i schodach. Marcel, wzmocniony Cito Horribilis, bez trudu mógł nadążyć za zwinnym szczurem.
Jedzenie, jedzenie, jedzenie. Zapach był dobrze wyczuwalny, instynkt doprowadził Steffena na dolne piętro, aż triumfalnie zatrzymał się na klapie do piwnicy i ostrożnie odmienił w człowieka.
-Zmniejszamy zapasy, czy jak chcesz je wynieść? - spytał szeptem, usiłując ostrożnie i delikatnie otworzyć przejście.
rzuty
*spostrzegawczość III
rzucam na zręczne ręce, otwieram piwnicę
Na pewno więc Sallow nie okłamałby jego, nawet w tak błahej sprawie! W dodatku potwierdził właśnie, że będzie testował jego Dunę - wspaniale! Z zaaferowania, szczur-Steffen nie przypomniał sobie nawet, że Marcel go nie rozumiał.
Znaleźli się w domu, a Steff poczuł jak magia transmutacji przepływa przez jego różdżkę i wzmacnia Marcela.
-I jak, czujesz się lepiej? - szepnął z uśmiechem, który natychmiast zrzedł, gdy kompan spytał o towarzystwo. -N..nie wiem, to Homenum coś nie działa, bo sam się nie świecisz, a powinieneś. Czekaj... Homenum Revelio. - powtórzył trzeci raz, sfrustrowany. Mogli iść na ślepo, ale nie chciał pozwolić sobie na błąd. Sylwetka Marcela rozświetliła się wreszcie, tak jak powinna, a Steffen szybko rozejrzał się* wkoło. Za oknem dostrzegł świetlisty cień ptaka, gdzieś w ogrodzie małą plamkę - innego gryzonia albo jeża, ale w domu... -Nikogo nie ma. - potwierdził z ulgą. Z uznaniem zauważył transmutacyjne próby Marcela, przyjaciel zniknął mu z oczu - Kameleon nie był doskonały, ale bardzo poprawny! Zanim zdążył go skomplementować, co pewnie byłoby bardzo protekcjonalne ale zarazem bardzo szczere, przyjaciel wydał mu dyspozycje i Steff posłusznie skinął głową.
-Jasne, że wywęszę. Zobaczysz mnie? Lecimy. - i stał się na powrót gryzoniem, mknąc szybko po hallach i schodach. Marcel, wzmocniony Cito Horribilis, bez trudu mógł nadążyć za zwinnym szczurem.
Jedzenie, jedzenie, jedzenie. Zapach był dobrze wyczuwalny, instynkt doprowadził Steffena na dolne piętro, aż triumfalnie zatrzymał się na klapie do piwnicy i ostrożnie odmienił w człowieka.
-Zmniejszamy zapasy, czy jak chcesz je wynieść? - spytał szeptem, usiłując ostrożnie i delikatnie otworzyć przejście.
rzuty
*spostrzegawczość III
rzucam na zręczne ręce, otwieram piwnicę
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Rzeczywiście odczuł wzmocnienie; jego ruchy stały się szybkie, a naznaczone gracją mogły ułożyć się w zadziwiający spektakl; czuł jednak, że jeśli skorzysta z pełni tego potencjału, zostawi Steffena daleko w tyle - a to nie było mu na rękę.
- Zabawnie - odparł, samopoczucie rzeczywiście było przede wszystkim niecodzienne. - Trochę jak pijany, ale nie do końca, trzeba chwili, żeby się do tego przyzwyczaić - dodał półszeptem, kiedy Steffen zapewnił go, że w okolicy nie było nikogo. Jeśli nie zaklęciem, to nosem, powinien przecież kogoś wyczuć - postanowił w tej materii mu zawierzyć, lecz jednocześnie nie przestał nasłuchiwać: dobrze wiedział, że gospodarz mógł wrócić w zasadzie w każdej chwili. Dom był zresztą duży - nie miał pojęcia, kto mógł się po nim kręcić pod jego nieobecność, czy miał gosposię? Czy nie zjawi się szybciej niż ten facet? Już jako szczur Steffen pomknął w dalsze korytarze, dotrzymał mu kroku bez trudu; zaklęcie zwielokrotniało siłę naturalnych mięśni, czyniąc je dalece nadnaturalnymi. - Mamy to - zawołał, trudno stwierdzić, czy do siebie, czy do niego, kiedy dostrzegł klapę w podłodze; Steffen bez najmniejszego trudu poradził sobie z jej otwarciem - złapał klapę od drugiej strony, pomagając rozłożyć ją bezszelestnie na podłodze. Zszedł na dół za Steffenem, w dwóch susach lądując na dole, na ugiętych kolanach, z którym prędko wybił się, by znaleźć się obok regałów z jedzeniem; wyciągnął z kieszeni kurtki jutowy worek, który odrzucił na stół za nimi. - Ładuj, co się da, do środka - rzucił w biegu, zbytnim pośpiechu, by zastanawiać się nad tym dłużej. - Pomniejszamy wszystko - przytaknął myśli Steffena, w zasadzie po raz pierwszy w życiu nie musząc martwić się o to, czy to się uda - miał przy sobie mistrza transmutacji, nic nie mogło pójść nie tak. Dopadł do worka ziemniaków, traktując go zaklęciem pomniejszającym: - Reducio - Które zadziałało sprawnie, pomniejszając wór; to samo zrobił z koszem pomidorów - Reducio! - I wiszącym łańcuchem kiełbas - Reducio! - Które wykarmią w Oazie co najmniej parę domów. Wrzucił wszystko razem, chwytając worek za krawędzie, by ułatwić zadanie również Steffenowi. Kiedy wór został zapełniony, wyciągnął do napełnienia drugi, rozkładając go przed przyjacielem. - Muszę zabrać to do Oazy - mówił, związując pierwszy z worków - tak prościej go będzie przenieść. Nie sądził, żeby Steffen mógł w tym pomóc, kryjąc w sobie połowę pomniejszonej spiżarni były naprawdę ciężkie. - Pomożesz mi z portalem? - zapytał, nie znał drogi do jego otwarcia, nie władał też białą magią na tyle sprawnie, by w ogóle móc próbować rozumieć jego działanie. Ale Steffen siedział w tym mocniej.
rzuty kością
- Zabawnie - odparł, samopoczucie rzeczywiście było przede wszystkim niecodzienne. - Trochę jak pijany, ale nie do końca, trzeba chwili, żeby się do tego przyzwyczaić - dodał półszeptem, kiedy Steffen zapewnił go, że w okolicy nie było nikogo. Jeśli nie zaklęciem, to nosem, powinien przecież kogoś wyczuć - postanowił w tej materii mu zawierzyć, lecz jednocześnie nie przestał nasłuchiwać: dobrze wiedział, że gospodarz mógł wrócić w zasadzie w każdej chwili. Dom był zresztą duży - nie miał pojęcia, kto mógł się po nim kręcić pod jego nieobecność, czy miał gosposię? Czy nie zjawi się szybciej niż ten facet? Już jako szczur Steffen pomknął w dalsze korytarze, dotrzymał mu kroku bez trudu; zaklęcie zwielokrotniało siłę naturalnych mięśni, czyniąc je dalece nadnaturalnymi. - Mamy to - zawołał, trudno stwierdzić, czy do siebie, czy do niego, kiedy dostrzegł klapę w podłodze; Steffen bez najmniejszego trudu poradził sobie z jej otwarciem - złapał klapę od drugiej strony, pomagając rozłożyć ją bezszelestnie na podłodze. Zszedł na dół za Steffenem, w dwóch susach lądując na dole, na ugiętych kolanach, z którym prędko wybił się, by znaleźć się obok regałów z jedzeniem; wyciągnął z kieszeni kurtki jutowy worek, który odrzucił na stół za nimi. - Ładuj, co się da, do środka - rzucił w biegu, zbytnim pośpiechu, by zastanawiać się nad tym dłużej. - Pomniejszamy wszystko - przytaknął myśli Steffena, w zasadzie po raz pierwszy w życiu nie musząc martwić się o to, czy to się uda - miał przy sobie mistrza transmutacji, nic nie mogło pójść nie tak. Dopadł do worka ziemniaków, traktując go zaklęciem pomniejszającym: - Reducio - Które zadziałało sprawnie, pomniejszając wór; to samo zrobił z koszem pomidorów - Reducio! - I wiszącym łańcuchem kiełbas - Reducio! - Które wykarmią w Oazie co najmniej parę domów. Wrzucił wszystko razem, chwytając worek za krawędzie, by ułatwić zadanie również Steffenowi. Kiedy wór został zapełniony, wyciągnął do napełnienia drugi, rozkładając go przed przyjacielem. - Muszę zabrać to do Oazy - mówił, związując pierwszy z worków - tak prościej go będzie przenieść. Nie sądził, żeby Steffen mógł w tym pomóc, kryjąc w sobie połowę pomniejszonej spiżarni były naprawdę ciężkie. - Pomożesz mi z portalem? - zapytał, nie znał drogi do jego otwarcia, nie władał też białą magią na tyle sprawnie, by w ogóle móc próbować rozumieć jego działanie. Ale Steffen siedział w tym mocniej.
rzuty kością
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Zanotował w pamięci uwagi Marcela i z ciekawością obserwował jego ruchy: najpierw kontrolowane, tak jakby Sallow się troszkę hamował, a potem - gdy Steffen był już w szczurzej postaci - coraz szybsze. Cattermole rzucał już Cito Horribilis na siebie samego, zawsze był jednak ciekaw jak zaklęcie wpływa na innych. Zwłaszcza tych, których ciała i umysły nie zdążyły przywyknąć do regularnych przemian za pomocą transmutacji - wszystkie odmiany Cito były wszak mniej inwazyjne niż animagia.
Uważając na to co robi i biorąc przykład z przyjaciela (choć był wtedy w szczurzej postaci, obserwował z ciekawością jak Marcel fachowo otwiera okno, we włamaniach było coś chorobliwie fascynującego!), odsunął klapę do piwnicy. Cicho, bezszelestnie. Wsunął się za Marcelem do środka i omiótł wzrokiem spiżarnię. W ustach poczuł ślinę, widząc wielki krąg sera.
-Ale nadziany... - szepnął, mając na myśli oczywiście właściciela. Jeśli chłop nie miał dużej rodziny, to zrobił tutaj zapasy nie na zimę, a na pięć zim! Widok smakołyków skutecznie wyleczył Steffena z jakichkolwiek wyrzutów sumienia lub oporów - których i tak nie zdradzał od początku całej akcji, skuteczniej od Marcela wmawiając sobie, że jest nowoczesnym Robin Hoodem.
-Reducio. - szepnął, celując w ciężki krąg sera. -Reducio. - wielkie wory mąki. Zaklęcia, rzucone z pełnym impetem, pomniejszyły wszystko wyjątkowo skutecznie. Steffen pakował, ile może - zmniejszone worki, sery, przetwory, wszystko, rzucając zaklęcia zmniejszające w razie potrzeby. -Libramuto. - szepnął na koniec, celując w wielki wór, który miał wynieść stąd Marcel. Może i nie był siłaczem, ale mógł mu pomóc chociaż tak. Towar momentalnie stał się lżejszy, dzięki czemu młodzieńcy mogli rozłożyć kolejny worek i napakować tam tyle, ile można było unieść.
-Jasne, że tak. - uśmiechnął się, zatrzymując na Marcelu wzrok na dłużej. To nie był moment na głębokie wyznania od serca, musieli się śpieszyć, ale Steffen i tak zawsze kierował się sercem. -Cieszę się, że... w tym razem jesteśmy. - jestem z Ciebie tak cholernie dumny, Marcel. -Nawet nie wiesz, jaka to ulga, móc to wszystko dzielić z tobą. - dodał, jakby nigdy nic. Sekrety były naprawdę trudne, utrzymywał je z konieczności i nauczył się żyć w tajemnicy (nielegalna animagia latami pomagała mu trenować trzymanie języka za zębami), ale sekrety niewygodnie kłuły go w przyjaźni. Zwłaszcza z dwoma osobami, przed którymi - no, nie licząc pracy w "Czarownicy" - nigdy nie miał sekretów. -Szkoda, że z Jamesem nie. - mruknął bardziej do siebie, a potem uśmiechnął się raźno do Marcela i cicho ruszył na górę. Jeśli będzie za głośny, przemieni się w szczura. Wymknęli się z domu, a potem z Londynu - w drodze na przedmieścia Steff miał w pogotowiu różdżkę na wypadek konieczności rzucenia Kameleona - a potem mogli udać się do Oazy.
rzuty - Reducio x 2 rzucone z mocą >120
/zt x 2
Uważając na to co robi i biorąc przykład z przyjaciela (choć był wtedy w szczurzej postaci, obserwował z ciekawością jak Marcel fachowo otwiera okno, we włamaniach było coś chorobliwie fascynującego!), odsunął klapę do piwnicy. Cicho, bezszelestnie. Wsunął się za Marcelem do środka i omiótł wzrokiem spiżarnię. W ustach poczuł ślinę, widząc wielki krąg sera.
-Ale nadziany... - szepnął, mając na myśli oczywiście właściciela. Jeśli chłop nie miał dużej rodziny, to zrobił tutaj zapasy nie na zimę, a na pięć zim! Widok smakołyków skutecznie wyleczył Steffena z jakichkolwiek wyrzutów sumienia lub oporów - których i tak nie zdradzał od początku całej akcji, skuteczniej od Marcela wmawiając sobie, że jest nowoczesnym Robin Hoodem.
-Reducio. - szepnął, celując w ciężki krąg sera. -Reducio. - wielkie wory mąki. Zaklęcia, rzucone z pełnym impetem, pomniejszyły wszystko wyjątkowo skutecznie. Steffen pakował, ile może - zmniejszone worki, sery, przetwory, wszystko, rzucając zaklęcia zmniejszające w razie potrzeby. -Libramuto. - szepnął na koniec, celując w wielki wór, który miał wynieść stąd Marcel. Może i nie był siłaczem, ale mógł mu pomóc chociaż tak. Towar momentalnie stał się lżejszy, dzięki czemu młodzieńcy mogli rozłożyć kolejny worek i napakować tam tyle, ile można było unieść.
-Jasne, że tak. - uśmiechnął się, zatrzymując na Marcelu wzrok na dłużej. To nie był moment na głębokie wyznania od serca, musieli się śpieszyć, ale Steffen i tak zawsze kierował się sercem. -Cieszę się, że... w tym razem jesteśmy. - jestem z Ciebie tak cholernie dumny, Marcel. -Nawet nie wiesz, jaka to ulga, móc to wszystko dzielić z tobą. - dodał, jakby nigdy nic. Sekrety były naprawdę trudne, utrzymywał je z konieczności i nauczył się żyć w tajemnicy (nielegalna animagia latami pomagała mu trenować trzymanie języka za zębami), ale sekrety niewygodnie kłuły go w przyjaźni. Zwłaszcza z dwoma osobami, przed którymi - no, nie licząc pracy w "Czarownicy" - nigdy nie miał sekretów. -Szkoda, że z Jamesem nie. - mruknął bardziej do siebie, a potem uśmiechnął się raźno do Marcela i cicho ruszył na górę. Jeśli będzie za głośny, przemieni się w szczura. Wymknęli się z domu, a potem z Londynu - w drodze na przedmieścia Steff miał w pogotowiu różdżkę na wypadek konieczności rzucenia Kameleona - a potem mogli udać się do Oazy.
rzuty - Reducio x 2 rzucone z mocą >120
/zt x 2
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Holland Park
Szybka odpowiedź