Wnętrze księgarni
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze księgarni
Księgarnia Esy i Floresy to miejsce, w którym miłośnik literatury poczuje się jak w prawdziwym raju. W głównej sali Esów mieszczą się część z ladami sprzedażowymi uwalanymi wiecznie książkami oraz wyspy z księgami wystawionymi w promocji. To tutaj odbywają się również recytacje literackie oraz spotkania ze sławnymi pisarzami świata magicznego. Oprócz podręczników szkolnych i specjalistycznych ksiąg (od eliksirów i magii obronnej, po poradniki radzące, jak wypędzić gnomy z ogrodu lub umówić się na randkę z wilą - według autora, wystarczy pięć prostych kroków), znajdują się tam regały zastawione awanturniczymi powieściami przygodowymi, a nawet komiksami. W Esach i Floresach panuje cisza i porządek, a poszukiwane książki znajdziesz nawet bez pomocy usłużnego sprzedawcy. W dziale uroków są wyłącznie tomy z zaklęciami "na wrogów", pod hasłem "historia" odnajdziesz jedynie woluminy traktujące o wiekach minionych. Dla osoby mugolskiego pochodzenia dziwne może wydawać się wypełnianie półek książkami bez słów, tomikami wielkości znaczków pocztowych, czy uzbrojonymi w olbrzymie zębiska, lecz taka jest czarodziejska literatura - ma trafić w gusta nawet najbardziej wymagającego konesera.
Miał ochotę się głośno zaśmiać, gdy wyjawiła mu powód swoich obaw. Raz, że zwykł sobie radzić z zazdrosnymi braćmi i mężami, i chociaż czasem okazywało się to ponad jego siły i wrócił do domu z lekko pokiereszowaną twarzą, to jednak bilans zwycięstw był zdecydowanie na jego korzyść. A dwa, że nie wyobrażał sobie Amodeusa ciskającego na niego klątwę tylko dlatego, że uznał go za jednego z adoratorów siostry. Stłumił jednak śmiech i powiedział już w pełni poważnie, chociaż ironicznie wygięte kąciki ust i tak go zdradzały.
- Pani absztyfikanci z pewnością nie mają łatwego życia - zauważył, wracając wzrokiem do jej twarzy i kusząc się nawet na próbę policzenia tych najbardziej widocznych piegów. Próba jednak spełzła na niczym, bo widoczne było ich całe mrowie. - Szczególnie, jeśli pani brat jest skłonny sięgać po arsenał dostępny w jego miejscu pracy... - czy posiadanie takiej ilości piegów nie powinno być jakoś zabronione? Powiedzmy jako niebezpieczna broń na mężczyzn, którzy zajęci ich liczeniem zostaliby nagle bezczelnie okradzeni? Och oczywiście nie podejrzewał tej uroczej niewiasty takich niecnych czynów, ale nie była ona przecież jedyną osobą obdarzoną tym elementem specyficznej urody, nieprawdaż?
- Niezmiernie mnie zaciekawiła pani relacja z bratem. Wygląda mi na takie ponure smoczysko, które robi wszystko, by trzymać panią z dala od mężczyzn. A my wcale nie jesteśmy tacy niebezpieczni - mówił dalej tonem, który sugerował właśnie jakieś niebezpieczeństwo. Drażniąco miękki i słodki. - Zastanawiam się nawet, jak zareagowałby, widząc panią w moim gabinecie, również odbierającą książki. Czy mógłbym wtedy liczyć u niego na łagodny wyrok, czy raczej powinienem się pożegnać z tym światem? - dorzucił, unosząc lekko brwi, jakby w geście zaskoczenia i zdziwienia, ale tak naprawdę z niecierpliwością oczekiwał na jej odpowiedź.
- Pani absztyfikanci z pewnością nie mają łatwego życia - zauważył, wracając wzrokiem do jej twarzy i kusząc się nawet na próbę policzenia tych najbardziej widocznych piegów. Próba jednak spełzła na niczym, bo widoczne było ich całe mrowie. - Szczególnie, jeśli pani brat jest skłonny sięgać po arsenał dostępny w jego miejscu pracy... - czy posiadanie takiej ilości piegów nie powinno być jakoś zabronione? Powiedzmy jako niebezpieczna broń na mężczyzn, którzy zajęci ich liczeniem zostaliby nagle bezczelnie okradzeni? Och oczywiście nie podejrzewał tej uroczej niewiasty takich niecnych czynów, ale nie była ona przecież jedyną osobą obdarzoną tym elementem specyficznej urody, nieprawdaż?
- Niezmiernie mnie zaciekawiła pani relacja z bratem. Wygląda mi na takie ponure smoczysko, które robi wszystko, by trzymać panią z dala od mężczyzn. A my wcale nie jesteśmy tacy niebezpieczni - mówił dalej tonem, który sugerował właśnie jakieś niebezpieczeństwo. Drażniąco miękki i słodki. - Zastanawiam się nawet, jak zareagowałby, widząc panią w moim gabinecie, również odbierającą książki. Czy mógłbym wtedy liczyć u niego na łagodny wyrok, czy raczej powinienem się pożegnać z tym światem? - dorzucił, unosząc lekko brwi, jakby w geście zaskoczenia i zdziwienia, ale tak naprawdę z niecierpliwością oczekiwał na jej odpowiedź.
To napięcie spowodowane wcześniejszym drobnym nieporozumieniem rozpłynęło się w powietrzu. Miło było patrzeć na te usta, które powstrzymywały się od śmiechu z uwagi na miejsce i powagę, jaka w nim panowała. Nikt nie śmiał się z komedii, jeśli ktoś obok czytał dramat. Treści wybierane były w ciszy, by móc dobrze podjąć decyzję i nie wydać swoich ciężko zarobionych pieniędzy na próżno. Dlatego Neva dziwiła się, że oboje jeszcze chichotali i nikt nie zwrócił im na to uwagi. To nie biblioteka, prawda, ale wciąż było to miejsce kontemplacji nad wyłapanym z półki okazem!
W prostym, wyuczonym odruchu jasną dłonią schowała za uszy swoje włosy.
- Nie mają, żeby pan wiedział! - powiedziała absolutnie rozbawiona komizmem ich rozmowy. - Przestali się o mnie starać w momencie, gdy Amo zaczął pracę w tym sklepie. Nie zaglądałam tam, mój brat też niewiele mi o nim opowiadał, ale może o to chodzi.
Kłamała. To kłamstwo wyćwiczyła do perfekcji. Nie dlatego, bo praca Amodeusa była tematem tabu, nie, nie. Zrobiła to dla siebie, żeby odpędzić się od niepotrzebnych i niewygodnych pytań. Nie miała zamiaru o tym opowiadać, Amodeus mógł to zrobić za nią. Jej plany na przyszłość nie przewidywały nawet możliwości zapukania do tego lokalu.
- Trafne spostrzeżenie, proszę pana! - zachwyciła się z rozbawieniem. - Dokładnie tak to wygląda. To smoczysko zionie ogniem jak tylko widzi, że rozmawiam z jakimś dostojnym i przystojnym mężczyzną. Dobrze, że go tu nie ma, bo pożarłby pana na podwieczorek.
Nie mogła powstrzymać się od śmiechu! Ta rozmowa była tak przepełniona wetkniętymi między słowa figlami, że nie szło powstrzymać uśmiechu, który z wielką radością wpełzał na usta.
- Sądzę, że powinien pan już wtedy całować bramy Munga. Na fioletowe od razów policzki jest dobry lód... albo zimne mięso. - szepnęła konspiracyjnym tonem głosu.
Nie potrafiła przestać na niego patrzeć. Kobiety ciągnęło do takich mężczyzn jak ten tutaj, stojący przed nią. Dostojnych, wychowanych, ale jednocześnie potrafiących pokazać, że w jego karcie zachowania widnieje pozycja "dobre poczucie humoru". Lubiła takich ludzi. Gdzieś pod ich skorupą wyuczonej etykiety skrywał się ktoś, kto umiał zainteresować i wciągnąć do rozmowy ze sobą każdego.
W prostym, wyuczonym odruchu jasną dłonią schowała za uszy swoje włosy.
- Nie mają, żeby pan wiedział! - powiedziała absolutnie rozbawiona komizmem ich rozmowy. - Przestali się o mnie starać w momencie, gdy Amo zaczął pracę w tym sklepie. Nie zaglądałam tam, mój brat też niewiele mi o nim opowiadał, ale może o to chodzi.
Kłamała. To kłamstwo wyćwiczyła do perfekcji. Nie dlatego, bo praca Amodeusa była tematem tabu, nie, nie. Zrobiła to dla siebie, żeby odpędzić się od niepotrzebnych i niewygodnych pytań. Nie miała zamiaru o tym opowiadać, Amodeus mógł to zrobić za nią. Jej plany na przyszłość nie przewidywały nawet możliwości zapukania do tego lokalu.
- Trafne spostrzeżenie, proszę pana! - zachwyciła się z rozbawieniem. - Dokładnie tak to wygląda. To smoczysko zionie ogniem jak tylko widzi, że rozmawiam z jakimś dostojnym i przystojnym mężczyzną. Dobrze, że go tu nie ma, bo pożarłby pana na podwieczorek.
Nie mogła powstrzymać się od śmiechu! Ta rozmowa była tak przepełniona wetkniętymi między słowa figlami, że nie szło powstrzymać uśmiechu, który z wielką radością wpełzał na usta.
- Sądzę, że powinien pan już wtedy całować bramy Munga. Na fioletowe od razów policzki jest dobry lód... albo zimne mięso. - szepnęła konspiracyjnym tonem głosu.
Nie potrafiła przestać na niego patrzeć. Kobiety ciągnęło do takich mężczyzn jak ten tutaj, stojący przed nią. Dostojnych, wychowanych, ale jednocześnie potrafiących pokazać, że w jego karcie zachowania widnieje pozycja "dobre poczucie humoru". Lubiła takich ludzi. Gdzieś pod ich skorupą wyuczonej etykiety skrywał się ktoś, kto umiał zainteresować i wciągnąć do rozmowy ze sobą każdego.
Gość
Gość
No proszę, ten potulny młodzieniec zainteresowany animagią okazał się nagle iście piekielnym potworem broniącym swojej siostry. Cóż za niesamowity zbieg okoliczności i jakże nieprawdopodobny. Co prawda Colin wziął mają poprawkę na fakt, że dziewczyna mogła nieco wyolbrzymiać to złośliwe zachowanie brata, ale przypatrując się jej teraz wcale nie uważał, że Amodeus postępuje niewłaściwie. Z pewnością gdyby sam miał siostrę, już dawno zamknąłby ją w jakiejś rezydencji w środku lasu, ogrodził fosą, magicznymi zaklęciami, a na straży postawił kilka trolli. I stado drapieżnych kotów.
- Panno Carter, odnoszę wrażenie, że bardziej niż ochrony brata, potrzebuje pani ochrony kogoś, kto będzie panią bronił przed tymże bratem - zauważył, zakładając ręce do tyłu i opierając się na piętach, jakby za chwilę miał się przewrócić do tyłu. - Niedługo powinien panią wprowadzić do towarzystwa i pokazać wszelkie matrymonialne możliwości, a nie chronić jak drogocenny skarb. Chociaż pośrednio rozumiem jego zachowanie - dodał zaraz, podchodząc jeszcze krok bliżej. Ten dzień zaczął się układać coraz bardziej ciekawie i Colin nie żałował, że znalazł się w księgarni właśnie teraz, zamiast tkwić w swoim gabinecie. Podejrzewał jednak, że gdyby za rozmówców miał inne osoby, starałby się je jak najszybciej obsłużyć, zamiast przeciągać rozmowę do granic możliwości. Wyminął nagle dziewczynę, wyglądając głową z alejki, ale w zasięgu wzroku nie było widać żadnego pracownika, który miałby ochotę im teraz przeszkodzić. Odwrócił się, stając między wyjściem z alejki a dziewczyną i również szepnął, starając się, by zabrzmiało to równie konspiracyjnie.
- Skoro ma pani doświadczenie z odtrąconymi brutalnie adoratorami, to może mi pani zawczasu poleci jakiegoś porządnego uzdrowiciela? Chyba że zwykła pani się sama zajmować rannymi - naprawdę wiele go kosztowało, by nie mrugnąć przy tych słowach okiem, ale mężczyźnie w jego wieku to po prostu nie wypadało. A już na pewno nie w przypadku, gdy dopiero co poznał tę dziewczynę.
- Panno Carter, odnoszę wrażenie, że bardziej niż ochrony brata, potrzebuje pani ochrony kogoś, kto będzie panią bronił przed tymże bratem - zauważył, zakładając ręce do tyłu i opierając się na piętach, jakby za chwilę miał się przewrócić do tyłu. - Niedługo powinien panią wprowadzić do towarzystwa i pokazać wszelkie matrymonialne możliwości, a nie chronić jak drogocenny skarb. Chociaż pośrednio rozumiem jego zachowanie - dodał zaraz, podchodząc jeszcze krok bliżej. Ten dzień zaczął się układać coraz bardziej ciekawie i Colin nie żałował, że znalazł się w księgarni właśnie teraz, zamiast tkwić w swoim gabinecie. Podejrzewał jednak, że gdyby za rozmówców miał inne osoby, starałby się je jak najszybciej obsłużyć, zamiast przeciągać rozmowę do granic możliwości. Wyminął nagle dziewczynę, wyglądając głową z alejki, ale w zasięgu wzroku nie było widać żadnego pracownika, który miałby ochotę im teraz przeszkodzić. Odwrócił się, stając między wyjściem z alejki a dziewczyną i również szepnął, starając się, by zabrzmiało to równie konspiracyjnie.
- Skoro ma pani doświadczenie z odtrąconymi brutalnie adoratorami, to może mi pani zawczasu poleci jakiegoś porządnego uzdrowiciela? Chyba że zwykła pani się sama zajmować rannymi - naprawdę wiele go kosztowało, by nie mrugnąć przy tych słowach okiem, ale mężczyźnie w jego wieku to po prostu nie wypadało. A już na pewno nie w przypadku, gdy dopiero co poznał tę dziewczynę.
- Jest pan niesamowity... ale wciąż mi się pan nie przedstawił? Uściśnięcie dłoni już było, a i owszem, ale gdzie reszta formalności? - spytała z uśmieszkiem małego złodziejaszka, który dopiero co zwędził przekupce dwa jabłka. - Wierzę w to, że jeszcze przyjdzie na to czas. Miłości nie trzeba szukać, zawsze sama znajdzie drogę.
W czasie takich rozmów nie czuje się, że istnieje coś tak abstrakcyjnego jak czas. Nie musisz zerkać na zegarek, bo wszystko, co na nim zobaczysz, to zbyt szybko poruszające się wskazówki dające znak, że powinnaś być już jedną nogą za drzwiami i podążać za drogowskazami prowadzącymi do miejsca zwanego domem. Zbyt długo tu zabawiła, ale nie chciała jeszcze stąd wychodzić. Nie, póki miała tak świetne towarzystwo do rozmowy. Nikomu nie przyznawała się do tego, że czuła się nieco samotna. Cały swój czas spędzała na szukaniu pracy albo chodzeniu po mieście w poszukiwaniu ingrediencji na obiad lub do eliksirów, nad którymi chciała popracować. Od samego początku jej życie nie było paletą barw. Było przepełnione strachem, koszmarami, potem niepewnością i osamotnieniem, które czuła. Radziła sobie z tym, chciała być silna dla siebie, dla Deana.
Jednak teraz o tym nie myślała. Za bardzo jej myśli plątały się wokół tego ciekawego człowieka. Ciekawego zarówno swoim fizycznym wyglądem i urokiem, jak i barwnym, ale jednocześnie dystyngowanym uosobieniem.
Gdy się poruszył, śledziła go wzrokiem. Poczuła zapach męskich perfum, gdy przeszedł obok niej i nie zdążyła pohamować mrużących się z przyjemności powiek. Idealnie dobrane wonie nęciły kobiece nozdrza w ten wyjątkowy sposób. Obróciła się tak, by znów stać przodem do niego. Zamrugała, przycisnęła nieco mocniej książki do piersi.
- Jeśli ma pan na myśli zranione serce, to niestety nie pomogę - odparła tonem głosu z kapką niepewności. - Znam magię leczniczą, specjalizowałam i nadal specjalizuję się w tym kierunku, jednak skupiałam się bardziej na leczeniu zwierząt. Jeśli jednak mogłabym pomóc, to chętnie zaproponuję swoje umiejętności. Jeśli jednak problem będzie zbyt duży sądzę, że najlepiej byłoby wybrać się z nim do Munga.
Na koniec uśmiechnęła się łagodnie. Oczywiście, że chciała mu pomóc!
W czasie takich rozmów nie czuje się, że istnieje coś tak abstrakcyjnego jak czas. Nie musisz zerkać na zegarek, bo wszystko, co na nim zobaczysz, to zbyt szybko poruszające się wskazówki dające znak, że powinnaś być już jedną nogą za drzwiami i podążać za drogowskazami prowadzącymi do miejsca zwanego domem. Zbyt długo tu zabawiła, ale nie chciała jeszcze stąd wychodzić. Nie, póki miała tak świetne towarzystwo do rozmowy. Nikomu nie przyznawała się do tego, że czuła się nieco samotna. Cały swój czas spędzała na szukaniu pracy albo chodzeniu po mieście w poszukiwaniu ingrediencji na obiad lub do eliksirów, nad którymi chciała popracować. Od samego początku jej życie nie było paletą barw. Było przepełnione strachem, koszmarami, potem niepewnością i osamotnieniem, które czuła. Radziła sobie z tym, chciała być silna dla siebie, dla Deana.
Jednak teraz o tym nie myślała. Za bardzo jej myśli plątały się wokół tego ciekawego człowieka. Ciekawego zarówno swoim fizycznym wyglądem i urokiem, jak i barwnym, ale jednocześnie dystyngowanym uosobieniem.
Gdy się poruszył, śledziła go wzrokiem. Poczuła zapach męskich perfum, gdy przeszedł obok niej i nie zdążyła pohamować mrużących się z przyjemności powiek. Idealnie dobrane wonie nęciły kobiece nozdrza w ten wyjątkowy sposób. Obróciła się tak, by znów stać przodem do niego. Zamrugała, przycisnęła nieco mocniej książki do piersi.
- Jeśli ma pan na myśli zranione serce, to niestety nie pomogę - odparła tonem głosu z kapką niepewności. - Znam magię leczniczą, specjalizowałam i nadal specjalizuję się w tym kierunku, jednak skupiałam się bardziej na leczeniu zwierząt. Jeśli jednak mogłabym pomóc, to chętnie zaproponuję swoje umiejętności. Jeśli jednak problem będzie zbyt duży sądzę, że najlepiej byłoby wybrać się z nim do Munga.
Na koniec uśmiechnęła się łagodnie. Oczywiście, że chciała mu pomóc!
Gość
Gość
Ledwie powstrzymał się, by z głośnym plaśnięciem nie strzelić sobie w czoło. Cóż z niego za niewychowany szlachcic, uwodzić uroczą panienkę i nawet nie podać jej swojego nazwiska! Z drugiej strony było to dość bezpieczne - w końcu nie każda młoda panna, z jaką zdarzało mu się bywać, musiała koniecznie znać go z nazwiska... wręcz przeciwnie, bez tej wiedzy trudno jej było go potem odszukać, by rościć sobie do niego jakieś głupie prawa. Na szczęście stojąca przed nim dziewczyna nie wyglądała na pustą wydmuszkę łasą romansów ze starszym mężczyzną i Colin skłonił się dwornie. Słowo daję, gdyby miła w ręku kapelusz z piórkiem, to piórko z pewnością zamiotłoby znaczną część podłogi przy tym teatralnym pokłonie. Zaraz potem ujął jej dłoń i przyłożył do swoim ust.
- Panienka wybaczy moje potworne zachowanie! Zrzucę to na przyjemność rozmowy, jaką toczymy, zupełnie odbiera mi zmysły i poczucie dobrego wychowania. Colin Fawley, do usług szanownej klientki.
Nie puszczał jej dłoni, chociaż takie zachowanie w większym towarzystwie by po prostu nie uchodziło. Tu jednak był na swoim terenie, a przed oczami wścibskich chroniły ich regały pełne książek. Z rozpędu pozwolił sobie nawet na przelotną myśl, czy regały byłyby równie dobrą ochroną, gdyby chciał złamać etykietę jeszcze bardziej, ale podejrzewał, że z jego zmiennym szczęściem prędzej by im przerwano, niż miałby okazję to sam sprawdzić. Przyjemnie zresztą było czuć jej dłoń w swojej, gdy zaciskał delikatnie palce na jej ciepłej skórze. Przedłużał ten moment tak długo, jak się dało, ale w końcu z wyraźną niechęcią w oczach puścił jej dłoń i westchnął w duchu.
Była postacią interesującą, ale w nieco inny sposób niż jej brat, którego próbowała wykreować na strasznego potwora chroniącego cnoty swojej niewinnej siostrzyczki. Zainteresowanie Colina dziewczyną miało charakter typowo męsko-damski; Amodeus interesował go głównie jako miłośnik książek i doskonały pracownik, który z upartością osła tkwił w swojej pracy, zamiast przenieść się do niego. Gra szeptów i podwójnych znaczeń, jaką toczył z nieświadomą albo właśnie świadomą dziewczyną pozwalała mu na chwilę oderwać się od ponurych realiów dnia.
- A czy umawia pani wizyty domowe? Albo czy jako stały pacjent będę mógł liczyć na jakąś zniżkę? Jeżeli te delikatne dłonie będą mnie leczyć, to z chęcią się w panience zakocham i dam stłuc pani bratu na kwaśne jabłko - flirtował z nią już bez żadnych zahamowań, korzystając z przewagi, jaką dawała mu pewność siebie.
- Panienka wybaczy moje potworne zachowanie! Zrzucę to na przyjemność rozmowy, jaką toczymy, zupełnie odbiera mi zmysły i poczucie dobrego wychowania. Colin Fawley, do usług szanownej klientki.
Nie puszczał jej dłoni, chociaż takie zachowanie w większym towarzystwie by po prostu nie uchodziło. Tu jednak był na swoim terenie, a przed oczami wścibskich chroniły ich regały pełne książek. Z rozpędu pozwolił sobie nawet na przelotną myśl, czy regały byłyby równie dobrą ochroną, gdyby chciał złamać etykietę jeszcze bardziej, ale podejrzewał, że z jego zmiennym szczęściem prędzej by im przerwano, niż miałby okazję to sam sprawdzić. Przyjemnie zresztą było czuć jej dłoń w swojej, gdy zaciskał delikatnie palce na jej ciepłej skórze. Przedłużał ten moment tak długo, jak się dało, ale w końcu z wyraźną niechęcią w oczach puścił jej dłoń i westchnął w duchu.
Była postacią interesującą, ale w nieco inny sposób niż jej brat, którego próbowała wykreować na strasznego potwora chroniącego cnoty swojej niewinnej siostrzyczki. Zainteresowanie Colina dziewczyną miało charakter typowo męsko-damski; Amodeus interesował go głównie jako miłośnik książek i doskonały pracownik, który z upartością osła tkwił w swojej pracy, zamiast przenieść się do niego. Gra szeptów i podwójnych znaczeń, jaką toczył z nieświadomą albo właśnie świadomą dziewczyną pozwalała mu na chwilę oderwać się od ponurych realiów dnia.
- A czy umawia pani wizyty domowe? Albo czy jako stały pacjent będę mógł liczyć na jakąś zniżkę? Jeżeli te delikatne dłonie będą mnie leczyć, to z chęcią się w panience zakocham i dam stłuc pani bratu na kwaśne jabłko - flirtował z nią już bez żadnych zahamowań, korzystając z przewagi, jaką dawała mu pewność siebie.
Po ludziach chodziła plotka, że człowieka nie można poznać w czasie jednej rozmowy. Błąd! Jeśli tylko wytężysz swój wzrok i słuch, to rozmówca stanie przed tobą niczym otwarta księga. Tak, pan księgarz był teraz dla niej jak taka księga. Miał gustownie oprawioną okładkę z pięknym wstępem, które oczarowałoby niejedną damę. Pierwszy rozdział zapowiadał się całkiem smakowicie. Pełny ogłady człowiek oprowadzający ludzi między regałami, szukający dla nich tytułów, które mogłyby zadowolić ich wygórowane wymagania względem literatury. Akcja stopniowo się rozwija i człowiek ten okazuje się pociągającym mężczyzną z barwnym charakterem.
- Bardzo miło mi pana poznać, panie Fawley. Szalenie miło! - odparła zabawnie przekolorowanym tonem głosu.
Ujęła delikatnie dłońmi materiał granatowej, prostej sukienki do kolan i dygnęła przed nim. Gest ten jednak nie wyszedł jej tak, jak zamierzała, nie utrzymała ciężaru ciała na jednej stopie i jej ciało przechyliło się na prawą stronę. Złapanie prawidłowej równowagi zajęło jej ułamek sekundy. Dopiero wtedy oddała mu swoją dłoń. Miała rację. Opuszki miał lekko starte, jakby "utwardzone" przez pył pergaminowy. Uścisk był wystarczająco mocny, by go poczuła, ale również wystarczająco łagodny, by na jej twarzy nie pojawił się grymas bólu. To doznanie w połączeniu z jego przenikliwym spojrzeniem zaparło jej dech w piersiach. W takich właśnie chwilach ludzi osąd noszący tytuł "wiek nie ma znaczenia" wydaje się być wyjątkowo realny. Odpłynęła. Nevarel mogłaby przysiąc, że czas się wtedy zatrzymał, a cząsteczki kurzu unoszące się nad regałami zawisły w powietrzu.
Jednak wszystko, co dobre nie może trwać wiecznie. Odetchnęła spokojnie, gdy pan Fawley puścił jej dłoń. Nie mogła wiedzieć, że to była jej ostatnia szansa, żeby w jakikolwiek sposób zapewnić swoim płucom następne bezpiecznie pięć minut.
Flirtował z nią. I to bez jakiegokolwiek skrępowania. Być może zauważył, że jej nozdrza rozchyliły się delikatnie zdradzając, że ich właścicielce właśnie skoczyło ciśnienie, a serce zaczęło bić trzy razy szybciej, a być może nie. Jakiś wewnętrzny instynkt, który do tej pory był krępowany przez Amodeusa i jego troskę, zerwał się z pęt niczym dziki lew. Nie była cnotką, która czerwieniła się na sam dźwięk słowa "flirt" czy "romans" albo mdlała z dostatku wrażeń. Odpowiadała na pokusy jak każdy człowiek. Twierdząco lub przecząco.
Tym razem nie miała ochoty przeczyć. Emocje objęły prawie całkowitą kontrolę nad jej ciałem.
- Dla pana mogłabym nawet leczyć za kłak wełny - odparła przejętym, wcale nie na żarty!, głosem. - Domowe? Oczywiście, że tak! Stawiam ludzi w potrzebie na pierwszym panie, panie Fawley. Jeśli tylko zaproponują mi łyk ciepłej herbaty, jestem zdolna zrobić dla nich wszystko.
- Bardzo miło mi pana poznać, panie Fawley. Szalenie miło! - odparła zabawnie przekolorowanym tonem głosu.
Ujęła delikatnie dłońmi materiał granatowej, prostej sukienki do kolan i dygnęła przed nim. Gest ten jednak nie wyszedł jej tak, jak zamierzała, nie utrzymała ciężaru ciała na jednej stopie i jej ciało przechyliło się na prawą stronę. Złapanie prawidłowej równowagi zajęło jej ułamek sekundy. Dopiero wtedy oddała mu swoją dłoń. Miała rację. Opuszki miał lekko starte, jakby "utwardzone" przez pył pergaminowy. Uścisk był wystarczająco mocny, by go poczuła, ale również wystarczająco łagodny, by na jej twarzy nie pojawił się grymas bólu. To doznanie w połączeniu z jego przenikliwym spojrzeniem zaparło jej dech w piersiach. W takich właśnie chwilach ludzi osąd noszący tytuł "wiek nie ma znaczenia" wydaje się być wyjątkowo realny. Odpłynęła. Nevarel mogłaby przysiąc, że czas się wtedy zatrzymał, a cząsteczki kurzu unoszące się nad regałami zawisły w powietrzu.
Jednak wszystko, co dobre nie może trwać wiecznie. Odetchnęła spokojnie, gdy pan Fawley puścił jej dłoń. Nie mogła wiedzieć, że to była jej ostatnia szansa, żeby w jakikolwiek sposób zapewnić swoim płucom następne bezpiecznie pięć minut.
Flirtował z nią. I to bez jakiegokolwiek skrępowania. Być może zauważył, że jej nozdrza rozchyliły się delikatnie zdradzając, że ich właścicielce właśnie skoczyło ciśnienie, a serce zaczęło bić trzy razy szybciej, a być może nie. Jakiś wewnętrzny instynkt, który do tej pory był krępowany przez Amodeusa i jego troskę, zerwał się z pęt niczym dziki lew. Nie była cnotką, która czerwieniła się na sam dźwięk słowa "flirt" czy "romans" albo mdlała z dostatku wrażeń. Odpowiadała na pokusy jak każdy człowiek. Twierdząco lub przecząco.
Tym razem nie miała ochoty przeczyć. Emocje objęły prawie całkowitą kontrolę nad jej ciałem.
- Dla pana mogłabym nawet leczyć za kłak wełny - odparła przejętym, wcale nie na żarty!, głosem. - Domowe? Oczywiście, że tak! Stawiam ludzi w potrzebie na pierwszym panie, panie Fawley. Jeśli tylko zaproponują mi łyk ciepłej herbaty, jestem zdolna zrobić dla nich wszystko.
Gość
Gość
Jej urocze dygnięcie zamiast wprawić go w jakiś rodzaj rozbawienia czy nawet zakłopotania - wszak jako dobrze wychowany człowiek nie mógł jej jednak zwrócić uwagi, że coś w tym słodkim pokłonie jej nie wyszło - jedynie go rozczuliło. I to na dodatek w ten szalenie niebezpieczny sposób, który w przeszłości kazał mu dalej podejmować flirt z młodymi i starszymi damami nie zważając na ich uczucia czy pragnienia. Czy któraś z nich, gdy siedział przy kawiarnianym stoliku, nie myślała już o wspólnej przeszłości, budując mrzonki jak lodowe lodowe zamki, które roztapiały się przy cieplejszej pogodzie? I choć stawiał wtedy sprawę jasno, od razu oznajmiając, że wszelkie zobowiązania go nie interesują, niektóre z tych kobiet tkwiły w jakiejś idiotycznej różowej bańce, mając nadzieję, że to właśnie ich osoba odmieni jego kawalerski stan. Cóż za naiwność!
Tym razem jednak trzymając dłoń Nevarel w swojej, czuł podświadomie, że tej dziewczyny nie chciał potraktować z równą suchością w obejściu, jakby była tylko manekinem, którym można sterować wedle własnego uznania. Nie miał pojęcia, czy sprawiła to wzmianka o bracie, czy po prostu naturalny styl bycia tej dziewczyny (chociaż stawiał mimo wszystko na to drugie; osoby nadopiekuńczych braci albo ojców nie robiły na nim większego wrażenia), ale czuł, że w tym wypadku zwykły, prosty flirt byłby cokolwiek nie na miejscu.
- Jestem pewien, że znalazłbym dla pani lepsze wynagrodzenie, niż wełnę - zaśmiał się cicho, zwalczając pokusę, by znów nie uścisnąć jej dłoni. Nie chodziło o to, że nie chciał z nią flirtować, wręcz przeciwnie, całym sobą chciał kontynuować dwuznaczności i zawoalowane słowa płynące z ich ust, ale póki nie upewni się, czy jej zależy wyłącznie na flircie czy też oczekuje od niego czegoś więcej, musiał być w swoich poczynaniach o wiele ostrożniejszy. Co wcale jednak nie było takie proste, bo jej młodzieńczy entuzjazm, otwartość i ten delikatny podziw szalenie mu pochlebiał. - Może jako miłośniczka tego chińskiego napoju pozwoli się pani zaprosić kiedyś do herbaciarni, gdzie będziemy się mogli w spokoju delektować tym wspaniałym płynem z dala od oczy wścibskich obserwatorów? Z chęcią posłucham o pani leczniczych umiejętnościach - pytanie zawisło w powietrzu, skrywając w sobie niedopowiedzenia. Propozycja kolejnego spotkania była wyraźnym dowodem, że to obecne nie było wcale Colinowi niemiłe.
Tym razem jednak trzymając dłoń Nevarel w swojej, czuł podświadomie, że tej dziewczyny nie chciał potraktować z równą suchością w obejściu, jakby była tylko manekinem, którym można sterować wedle własnego uznania. Nie miał pojęcia, czy sprawiła to wzmianka o bracie, czy po prostu naturalny styl bycia tej dziewczyny (chociaż stawiał mimo wszystko na to drugie; osoby nadopiekuńczych braci albo ojców nie robiły na nim większego wrażenia), ale czuł, że w tym wypadku zwykły, prosty flirt byłby cokolwiek nie na miejscu.
- Jestem pewien, że znalazłbym dla pani lepsze wynagrodzenie, niż wełnę - zaśmiał się cicho, zwalczając pokusę, by znów nie uścisnąć jej dłoni. Nie chodziło o to, że nie chciał z nią flirtować, wręcz przeciwnie, całym sobą chciał kontynuować dwuznaczności i zawoalowane słowa płynące z ich ust, ale póki nie upewni się, czy jej zależy wyłącznie na flircie czy też oczekuje od niego czegoś więcej, musiał być w swoich poczynaniach o wiele ostrożniejszy. Co wcale jednak nie było takie proste, bo jej młodzieńczy entuzjazm, otwartość i ten delikatny podziw szalenie mu pochlebiał. - Może jako miłośniczka tego chińskiego napoju pozwoli się pani zaprosić kiedyś do herbaciarni, gdzie będziemy się mogli w spokoju delektować tym wspaniałym płynem z dala od oczy wścibskich obserwatorów? Z chęcią posłucham o pani leczniczych umiejętnościach - pytanie zawisło w powietrzu, skrywając w sobie niedopowiedzenia. Propozycja kolejnego spotkania była wyraźnym dowodem, że to obecne nie było wcale Colinowi niemiłe.
Nie miała pojęcia jakim cudem jeszcze nie upuściła tych książek, które trzymała przy piersi. Powinny już dawno zlecieć jej na ziemię i nawet potłuc, żeby hałas ściągnął Nevę z chmur, w których właśnie szczęśliwie pływała. Powinien wybuchnąć pożar, ktoś powinien nagle zemdleć albo wpaść w furię. Powinny się tu znaleźć te dziewczyny, które walczyły o Poradnik jak znaleźć kawalera w tydzień! Tak, tak, ktoś koniecznie powinien wzniecić jakąś burdę, żeby oderwać jej myśli od tego pociągającego mężczyzny.
Ciekawa była czy miał tyle samo lat, na ile wyglądał. Jedno było dla niej pewne - była dla niego młodziutką trzpiotką, pisklakiem, który dopiero co ukończył Hogwart i próbuje wylecieć z gniazda, spod skrzydeł swojego starszego brata.
A mimo to nadal z nią z flirtował...
Nie mogła wyzbyć się uśmiechu, który wciąż i wciąż pojawiał się na jej różanych ustach. Miała wielką ochotę powzdychać sobie w samotności do jego oczu.
- Lepsze? Chętnie wysłucham listy alternatyw. - odparła cicho, tonem głosu, powiedzmy, naturalnym, ale jednocześnie zalotnym.
Herbata. W głębi duszy skarciła się za to, że pomyślała o czymś więcej.
- Oczywiście - zgodziła się natychmiast. - Ja z chęcią posłucham historii o tej księgarni albo pańskiej pracy. Czuję, że to będzie dobrze wykorzystany czas. Dostosuję się do pańskiej propozycji.
I nagle zapragnęła przestać być zwyczajną Nevarel, czarownicą półkrwi, która wiedziała nieco więcej o magii leczniczej niż inne młode dziewczyny. Zamarzyło jej się stać przed nim jako szlachetna dama z pełną sakiewką w dłoni i z wysoko uniesioną brodą. Na taką kobietę on zasługiwał. Czy to chodziło tylko o spotkanie w kawiarni, czy też zapierające dech w piersiach flirty w księgarni. Przy takich mężczyznach kobiety muszą się napracować wewnętrznie, żeby utrzymać swoją pewność siebie.
Ciekawa była czy miał tyle samo lat, na ile wyglądał. Jedno było dla niej pewne - była dla niego młodziutką trzpiotką, pisklakiem, który dopiero co ukończył Hogwart i próbuje wylecieć z gniazda, spod skrzydeł swojego starszego brata.
A mimo to nadal z nią z flirtował...
Nie mogła wyzbyć się uśmiechu, który wciąż i wciąż pojawiał się na jej różanych ustach. Miała wielką ochotę powzdychać sobie w samotności do jego oczu.
- Lepsze? Chętnie wysłucham listy alternatyw. - odparła cicho, tonem głosu, powiedzmy, naturalnym, ale jednocześnie zalotnym.
Herbata. W głębi duszy skarciła się za to, że pomyślała o czymś więcej.
- Oczywiście - zgodziła się natychmiast. - Ja z chęcią posłucham historii o tej księgarni albo pańskiej pracy. Czuję, że to będzie dobrze wykorzystany czas. Dostosuję się do pańskiej propozycji.
I nagle zapragnęła przestać być zwyczajną Nevarel, czarownicą półkrwi, która wiedziała nieco więcej o magii leczniczej niż inne młode dziewczyny. Zamarzyło jej się stać przed nim jako szlachetna dama z pełną sakiewką w dłoni i z wysoko uniesioną brodą. Na taką kobietę on zasługiwał. Czy to chodziło tylko o spotkanie w kawiarni, czy też zapierające dech w piersiach flirty w księgarni. Przy takich mężczyznach kobiety muszą się napracować wewnętrznie, żeby utrzymać swoją pewność siebie.
Gość
Gość
Roześmiał się cicho, szczęśliwy że śmiech nie zabrzmiał jak chichot niedojrzałej nastolatki, która pierwszy raz umawia się na randkę i nie ma pojęcia jak zareagować. Ujęła go ta zalotność w jej głosie, ale jednocześnie nie mógł przestać się zastanawiać, czy wynika ona z nieświadomości dziewczyny i jest wynikiem tej wewnętrznej kobiecej umiejętności owinięcia sobie faceta wokół palca, czy też Nevarel wszystko sobie dokładnie zaplanowała, próbując skusić go swoją dziewczęcą niewinnością. Z drugiej strony co go to właściwie obchodziło, skoro finalnie skutek i tak miał być ten sam? A dobry flirt zawsze leżał w jego naturze, niezależnie od tego, czy występował w nim w roli ofiary i zdobyczy, czy bawił się w wytrawnego myśliwego.
- Mógłbym panią zaprosić na kolację lub obiad, ponieważ świetnie gotuję - widział, jak kurczowo ściskała książki i podejrzewał, że są dla niej nie tylko jedyną ochroną i barierą dzielącą ją od niego samego, ale i możliwością, by zrobić coś z rękami, a nie trzymać je beznadziejnie zwisające po obu stronach ciała. - Mógłbym również pokazać pani moją domową bibliotekę lub zaproponować piknik w moich ogrodach, szczególnie teraz, gdy warto korzystać z przyjemnej pogody, która ostatnio pozwala sobie nas trochę rozpieszczać - wymieniał, skupiając się wyłącznie na alternatywach zakładających obecność Nevarel w jego domu, z czystej ciekawości zastawiał się bowiem, jak dziewczyna zareagowałaby na taką propozycję. Oczywiście zaproszenie jej do siebie nie byłoby obecnie takie łatwe, chyba że pozbyłby się na cały dzień Raven... wysyłając ją na drugi koniec Anglii w poszukiwaniu książki, która nie istnieje. Niemniej nie mógł darować sobie okazji, by nie zobaczyć reakcji Nevarel. Może los się do niego uśmiechnie i zostanie nawet nagrodzony tym uroczym dziewczęcym rumieńcem, który zdradzał u kobiet o wiele więcej niż słowa?
Zrobił krok do przodu, a jego ramię pewnie wysunęło się w jej stronę i bez wahania objęło ją mocno w talii, kierując ją w stronę wyjścia z alejki. Minęli ostatnie książki w regale i znaleźli się w głównym przejściu, w którym kręciło się kilku klientów, a między nimi lawirował pracownik księgarni, tachając ze sobą grube tomiszcza.
- Jeśli nie ma pani planów na teraz, to zaproszenie na herbatę jest jak najbardziej aktualne. Dzisiaj jestem całkowicie do pani dyspozycji - powiedział, napierając na nią biodrem i prowadząc w stronę schodów na górną galerię. - Chociaż oczywiście zrozumiem, jeśli się panienka gdzieś śpieszy. Będę musiał przeboleć odmowę w zaciszu gabinetu - zrobił taką minę, jakby faktycznie wydawał się zasmucony ewentualną odmową. Wciąż mocno ją trzymał, nie zważając na kręcących się klientów, jakby w tej chwili nie miało żadnego znaczenia, czy zostanie przyłapany w dość niecodziennej sytuacji z młodą dziewczyną z płonącą burza włosów. W końcu to była jego księgarnia, prawda?
- Mógłbym panią zaprosić na kolację lub obiad, ponieważ świetnie gotuję - widział, jak kurczowo ściskała książki i podejrzewał, że są dla niej nie tylko jedyną ochroną i barierą dzielącą ją od niego samego, ale i możliwością, by zrobić coś z rękami, a nie trzymać je beznadziejnie zwisające po obu stronach ciała. - Mógłbym również pokazać pani moją domową bibliotekę lub zaproponować piknik w moich ogrodach, szczególnie teraz, gdy warto korzystać z przyjemnej pogody, która ostatnio pozwala sobie nas trochę rozpieszczać - wymieniał, skupiając się wyłącznie na alternatywach zakładających obecność Nevarel w jego domu, z czystej ciekawości zastawiał się bowiem, jak dziewczyna zareagowałaby na taką propozycję. Oczywiście zaproszenie jej do siebie nie byłoby obecnie takie łatwe, chyba że pozbyłby się na cały dzień Raven... wysyłając ją na drugi koniec Anglii w poszukiwaniu książki, która nie istnieje. Niemniej nie mógł darować sobie okazji, by nie zobaczyć reakcji Nevarel. Może los się do niego uśmiechnie i zostanie nawet nagrodzony tym uroczym dziewczęcym rumieńcem, który zdradzał u kobiet o wiele więcej niż słowa?
Zrobił krok do przodu, a jego ramię pewnie wysunęło się w jej stronę i bez wahania objęło ją mocno w talii, kierując ją w stronę wyjścia z alejki. Minęli ostatnie książki w regale i znaleźli się w głównym przejściu, w którym kręciło się kilku klientów, a między nimi lawirował pracownik księgarni, tachając ze sobą grube tomiszcza.
- Jeśli nie ma pani planów na teraz, to zaproszenie na herbatę jest jak najbardziej aktualne. Dzisiaj jestem całkowicie do pani dyspozycji - powiedział, napierając na nią biodrem i prowadząc w stronę schodów na górną galerię. - Chociaż oczywiście zrozumiem, jeśli się panienka gdzieś śpieszy. Będę musiał przeboleć odmowę w zaciszu gabinetu - zrobił taką minę, jakby faktycznie wydawał się zasmucony ewentualną odmową. Wciąż mocno ją trzymał, nie zważając na kręcących się klientów, jakby w tej chwili nie miało żadnego znaczenia, czy zostanie przyłapany w dość niecodziennej sytuacji z młodą dziewczyną z płonącą burza włosów. W końcu to była jego księgarnia, prawda?
Flirty przeplatane dwuznacznym humorem obydwojga i śmiechem utrzymywały Nevę w wyjątkowo dobrym humorze. Do tej pory spotykała młodzieńców, którzy tylko i wyłącznie wysyłali jej pojedyncze sygnały, obdarowywali uśmiechami, wykonywali dziwne ruchy brwiami, gestykulowali chaotycznie, zbyt luźno poruszali ciałami... tak, tak, to wszystko ma swoje znaczenie! Pan Colin był za to lekki i naturalny. To właśnie to spowodowało szybsze bicie jej serca. Nie musiał się starać, żeby zgarnąć na siebie całą jej uwagę. Wystarczyło, że się uśmiechnął, odpowiedział z zabawnym przekąsem i ot, cały bruneto-rudzielec był już jego!
Oh, Nevarel Arianno Carter, gdybyś ty wiedziała... gdybyś ty tylko wiedziała...
- Muszę przyznać, że wszystkie te propozycje są szalenie intrygujące, panie Fawley. Biblioteka brzmi świetnie, ale chyba jednak wybrałabym piknik. Oczywiście z pańską kuchnią! Przyniosłabym ciasteczka swojej roboty, jeśli pan zechce. Możemy podzielić się pracami. - zaproponowała bez namysłu.
Wierzchem dłoni zasłoniła usta, by znów ukryć śmiech, ale też i... krew powoli napływającą do policzków. Nie używała kosmetyków, które mogłyby jakoś ukryć stado piegów, które mimowolnie hodowała od maleńkości. W związku z tym straciła ostatnią linię obrony przed delikatnie zarysowanymi rumieńcami, które nabrały kolor jak tylko dłoń drogiego pana znalazła się na jej talii. Nie musiała nic mówić swoim nogom, bo te same zaczęły iść krok w krok z panem Fawleyem. Patrzyła na jego twarz zupełnie oniemiała. Słowa zdawały się docierać do niej wybiórczo, jak wylane na sitko. Plany na dziś? Nie herbata? Boleć? Zacisze gabinetu?
Zacisze gabinetu...
Mimowolnie przygryzła delikatnie dolną wargę. A grzyb to wszystko bierze! Miała 21 lat i miałaby się bać mężczyzny?! Jasna cholera, tak, pragnęła doznać czegoś innego niż krótkiego uniesienia w czasie czytania kolejnego wypożyczonego w bibliotece romansu.
- Nie, panie Fawley, proszę mi tego nie robić! - jej dłoń uniosła się w kierunku ust i kontynuowała z przejęciem. - Nie zniosłabym, gdybym to ja była sprawczynią pańskiego cierpienia. W mniejszym lub większym stopniu, to już nie jest ważne. Zrobię wszystko, byleby pana pocieszyć!
Wykopała sumienie za drzwi swojej świadomości.
Oh, Nevarel Arianno Carter, gdybyś ty wiedziała... gdybyś ty tylko wiedziała...
- Muszę przyznać, że wszystkie te propozycje są szalenie intrygujące, panie Fawley. Biblioteka brzmi świetnie, ale chyba jednak wybrałabym piknik. Oczywiście z pańską kuchnią! Przyniosłabym ciasteczka swojej roboty, jeśli pan zechce. Możemy podzielić się pracami. - zaproponowała bez namysłu.
Wierzchem dłoni zasłoniła usta, by znów ukryć śmiech, ale też i... krew powoli napływającą do policzków. Nie używała kosmetyków, które mogłyby jakoś ukryć stado piegów, które mimowolnie hodowała od maleńkości. W związku z tym straciła ostatnią linię obrony przed delikatnie zarysowanymi rumieńcami, które nabrały kolor jak tylko dłoń drogiego pana znalazła się na jej talii. Nie musiała nic mówić swoim nogom, bo te same zaczęły iść krok w krok z panem Fawleyem. Patrzyła na jego twarz zupełnie oniemiała. Słowa zdawały się docierać do niej wybiórczo, jak wylane na sitko. Plany na dziś? Nie herbata? Boleć? Zacisze gabinetu?
Zacisze gabinetu...
Mimowolnie przygryzła delikatnie dolną wargę. A grzyb to wszystko bierze! Miała 21 lat i miałaby się bać mężczyzny?! Jasna cholera, tak, pragnęła doznać czegoś innego niż krótkiego uniesienia w czasie czytania kolejnego wypożyczonego w bibliotece romansu.
- Nie, panie Fawley, proszę mi tego nie robić! - jej dłoń uniosła się w kierunku ust i kontynuowała z przejęciem. - Nie zniosłabym, gdybym to ja była sprawczynią pańskiego cierpienia. W mniejszym lub większym stopniu, to już nie jest ważne. Zrobię wszystko, byleby pana pocieszyć!
Wykopała sumienie za drzwi swojej świadomości.
Gość
Gość
Kilkanaście schodów dzieliło go od jego małego gabinetu skrytego za drzwiami na górnej galerii. Zaklęcie wyciszające skutecznie tłumiło hałasy z dołu i Colin mógł w spokoju pracować nawet wtedy, gdy pod jego stopami przelewało się całe morze klientów. Było to przydatne zwłaszcza ostatnio, gdy rodzice swoich młodych pociech zaczęli sobie hurtowo przypominać o tym, że dzieci wypadałoby wyposażyć w podręczniki do szkół. Zatrzymał się u stóp schodów i spojrzał na dziewczynę, nie kryjąc radości w swoich oczach. Och, potrafił być szczerze naturalny, zwłaszcza gdy dana sytuacja faktycznie sprawiała mu radość.
- Będzie mi zatem niezwykle miło gościć panią w mojej rezydencji w najbliższym czasie. Proszę tylko nie wspominać o moim zaproszeniu bratu - dodał konspiracyjnym szeptem, który w panującym dookoła rozgardiaszu prawie rozmył się w powietrzu. Oparł dłoń o barierkę schodów, obserwując z niekłamaną satysfakcją, jak twarz Nevarel przemienia się w urocze pole czerwonych rumieńców. No, drodzy panowie, który z was odmówiłby sobie tej przyjemności, wiedząc dodatkowo, że sam jest przyczyną ich powstawania? Zaśmiał się w duchu, doskonale będąc świadomym faktu, jak ta krótka scenka musiała wyglądać z zewnątrz. Dwoje ludzi stojących przy schodach, z których jedno rumieni się płochliwie, a drugie szczerzy zęby z satysfakcją godną kota, który właśnie upolował wyjątkowo tłustą mysz.
Co prawda porównywanie panienki Carter do tłustej myszy było cokolwiek niestosowne, bo do tego gryzonia było jej zdecydowanie daleko, a i trudno byłoby ją nazwać pulchną lub przy kości - w końcu Colin korzystając z nieco lepszego światła niż w alejce pokusił się o dokładniejsze obrzucenie wzrokiem jej sylwetki. Jednakże jak przystało na prawdziwego dżentelmena od razu wrócił spojrzeniem do jej twarzy, zastanawiając się jednak podświadomie w duchu, na ile w sali od 1 do zamorduję cię wściekły byłby Amodeus, gdyby nakrył ich razem w sytuacji in flagranti. Czy pierw rzuciłby się szaleńczo do ratowania resztek cnoty swojej siostry, czy od razu wcieliłby w życie plan pozbawienia go życia?
Przerwał swoje rozmyślania, pochylając się lekko w jej stronę. - Proszę więc sprawić mi tę przyjemność - czy to przypadek, czy celowe zamierzenie, że jego głos zadźwięczał wyraźnie przy ostatnim słowie? - i dać się zaprosić na herbatę już teraz. Książki poczekają bezpiecznie na nasz powrót albo odeślę je bezpośrednio do pani mieszkania - powiedział tuż przy jej uchu, odsuwając się zaraz potem, by nikt z upierdliwych i ciekawskich klientów nie zrozumiał jego gestu opacznie. Co prawda sam gest opaczny nie był i taki klient miałby całkowitą rację, ale Colinowi plotki teraz były równie potrzebne jak połamana różdżka.
- Będzie mi zatem niezwykle miło gościć panią w mojej rezydencji w najbliższym czasie. Proszę tylko nie wspominać o moim zaproszeniu bratu - dodał konspiracyjnym szeptem, który w panującym dookoła rozgardiaszu prawie rozmył się w powietrzu. Oparł dłoń o barierkę schodów, obserwując z niekłamaną satysfakcją, jak twarz Nevarel przemienia się w urocze pole czerwonych rumieńców. No, drodzy panowie, który z was odmówiłby sobie tej przyjemności, wiedząc dodatkowo, że sam jest przyczyną ich powstawania? Zaśmiał się w duchu, doskonale będąc świadomym faktu, jak ta krótka scenka musiała wyglądać z zewnątrz. Dwoje ludzi stojących przy schodach, z których jedno rumieni się płochliwie, a drugie szczerzy zęby z satysfakcją godną kota, który właśnie upolował wyjątkowo tłustą mysz.
Co prawda porównywanie panienki Carter do tłustej myszy było cokolwiek niestosowne, bo do tego gryzonia było jej zdecydowanie daleko, a i trudno byłoby ją nazwać pulchną lub przy kości - w końcu Colin korzystając z nieco lepszego światła niż w alejce pokusił się o dokładniejsze obrzucenie wzrokiem jej sylwetki. Jednakże jak przystało na prawdziwego dżentelmena od razu wrócił spojrzeniem do jej twarzy, zastanawiając się jednak podświadomie w duchu, na ile w sali od 1 do zamorduję cię wściekły byłby Amodeus, gdyby nakrył ich razem w sytuacji in flagranti. Czy pierw rzuciłby się szaleńczo do ratowania resztek cnoty swojej siostry, czy od razu wcieliłby w życie plan pozbawienia go życia?
Przerwał swoje rozmyślania, pochylając się lekko w jej stronę. - Proszę więc sprawić mi tę przyjemność - czy to przypadek, czy celowe zamierzenie, że jego głos zadźwięczał wyraźnie przy ostatnim słowie? - i dać się zaprosić na herbatę już teraz. Książki poczekają bezpiecznie na nasz powrót albo odeślę je bezpośrednio do pani mieszkania - powiedział tuż przy jej uchu, odsuwając się zaraz potem, by nikt z upierdliwych i ciekawskich klientów nie zrozumiał jego gestu opacznie. Co prawda sam gest opaczny nie był i taki klient miałby całkowitą rację, ale Colinowi plotki teraz były równie potrzebne jak połamana różdżka.
Obejrzała się przez ramię na ludzi, którzy w dole wybierali swoje książki do poduszki. Sporo ich było, tyle samo, co pracowników za nimi latających. No tak... zbliżał się wrzesień. Czas szkolnych harców, egzaminów, zaklęć, wybuchających wnętrz kociołków, przemienionych w kryształowe pucharki szczurów. Sentyment powrócił. Pamiętała doskonale te piękne czasy, kiedy biegała do ówczesnego opiekuna magicznych zwierząt i prosiła, by mogła mu pomóc przy opiece nad nimi. Albo gdy wymachiwała różdżką na pierwszym roku i przez przypadek trafiła Amosa w ucho. Nie słyszał na nie przez dwa dni, a ona próbowała go za wszelką cenę wtedy unikać!
Zamrugała, żeby odciąć się od tego światka marzeń i spojrzeć znów na Colina.
- Rezydencji? - spytała lekko zdziwiona. - Mieszka pan w rezydencji?
I jakie ona miała do niego prawo?! Mieszkała w skromnym domku w Dolinie Godryka, a on ją chciał gościć w swojej rezydencji! Będzie musiała wybrać najlepszą sukienkę, jaką miała.
- Oh, oczywiście, że nie wspomnę - dodała konspiracyjnym tonem. - Będę milczeć jak grób. Niech i pan milczy, jeśli znowu go pan spotka!
Zgadywała, że drzwi, które stały przed nimi wciśnięte w ścianę były tymi, które niedługo otworzy przed nią Colin. Czyżby każdy pracownik miał tutaj swój gabinet? A może... oh... a może on był kimś więcej niż tylko zwykłym tragarzem i pomagierem? Zszedł tylko na chwilę ze swojego wysokiego stołka i akurat zauważył Nevarel, której ze względu na swoją pasję do książek (osobista biblioteczka wiele mówi) musiał po prostu jej pomóc!
Gdy zbliżył się do niej, znów poczuła woń jego perfum. Mieszał się z zapachem starego pergaminu i kurzu unoszącego się nad książkami, ale to jednak nie przeszkadzało jej w delektowaniu się nim. Uśmiechnęła się łagodnie, nieco figlarnie.
- Sądzę, że nic im się nie stanie, jeśli na mnie poczekają. - odparła z lekkim, jedwabnym pomrukiem w głosie. - Jedna herbata w tę czy we w tę nie powinna zrobić im różnicy, prawda?
Czuła, że kiedy drzwi się za nimi zamkną, ta rozmowa wejdzie w zupełnie inny tor. Albo w ogóle przestaną używać słów. Słowa w takiej atmosferze są zupełnie niepotrzebne.
Zamrugała, żeby odciąć się od tego światka marzeń i spojrzeć znów na Colina.
- Rezydencji? - spytała lekko zdziwiona. - Mieszka pan w rezydencji?
I jakie ona miała do niego prawo?! Mieszkała w skromnym domku w Dolinie Godryka, a on ją chciał gościć w swojej rezydencji! Będzie musiała wybrać najlepszą sukienkę, jaką miała.
- Oh, oczywiście, że nie wspomnę - dodała konspiracyjnym tonem. - Będę milczeć jak grób. Niech i pan milczy, jeśli znowu go pan spotka!
Zgadywała, że drzwi, które stały przed nimi wciśnięte w ścianę były tymi, które niedługo otworzy przed nią Colin. Czyżby każdy pracownik miał tutaj swój gabinet? A może... oh... a może on był kimś więcej niż tylko zwykłym tragarzem i pomagierem? Zszedł tylko na chwilę ze swojego wysokiego stołka i akurat zauważył Nevarel, której ze względu na swoją pasję do książek (osobista biblioteczka wiele mówi) musiał po prostu jej pomóc!
Gdy zbliżył się do niej, znów poczuła woń jego perfum. Mieszał się z zapachem starego pergaminu i kurzu unoszącego się nad książkami, ale to jednak nie przeszkadzało jej w delektowaniu się nim. Uśmiechnęła się łagodnie, nieco figlarnie.
- Sądzę, że nic im się nie stanie, jeśli na mnie poczekają. - odparła z lekkim, jedwabnym pomrukiem w głosie. - Jedna herbata w tę czy we w tę nie powinna zrobić im różnicy, prawda?
Czuła, że kiedy drzwi się za nimi zamkną, ta rozmowa wejdzie w zupełnie inny tor. Albo w ogóle przestaną używać słów. Słowa w takiej atmosferze są zupełnie niepotrzebne.
Gość
Gość
Och, Merlinie, jakże urocze było to jej spłoszone spojrzenie i błysk niepewności w oku! Czyż ona nie robiła tego świadomie, by zwabi go biednego w kobiecą sieć i narzucić mu na plecy jarzmo zniewolenia? Po całych dniach samokontroli, którą musiał się wykazywać we własnym domu w towarzystwie Raven, taka swojska bezpośredniość Nevarel niezmiernie go kusiła i bardziej niż chętnie zamknąłby już teraz za nimi drzwi gabinetu, pozwalając sobie dzięki temu na bezpośredniość z własnej strony. Toć powiadali, że od flirtowania nikt jeszcze nie umarł, a przelotny romans jet czystym zdrowiem, więc dlaczego nie wykorzystać okazji, która sama pchała mu się do gabinetu?
- Dla panienki przyjemności mógłbym zamieszkać nawet w pałacu królowej angielskiej, tam pani brat z pewnością by nas nie znalazł - powiedział, a jego dłoń mocniej zacisnęła się na talii dziewczyny, gdy otwierał drzwi gabinetu i wpuszczał ją przodem do środka. Wcale nie chodziło mu teraz o pokazanie jakiegoś przejawu męskiej kultury i uprzejmości, ot, chciał ją jedynie jak najszybciej wepchnąć do pustego pomieszczenia, gdzie grube ściany i drewniane drzwi chroniły ich prywatność.
Jej pomruk, który obił się o uszy Colina, wcale nie ułatwiał mu sprawy i nie pozwalał skupiać myśli na niczym innym, niż na swojej nowej ofierze, która nieświadomie właśnie pakowała się w mały romans. A może wręcz przeciwnie? Może właśnie zupełnie świadomie? Może to on był biedną zwierzyną, która dała się upolować niewinnej panience, chronionej wiecznie przez brata i pragnącej zakosztować trochę szaleństwa w życiu?
- Zapewniam panienkę, że mojej herbaty nigdy pani nie zapomni - kontynuował, zniżając lekko głos, gdy w końcu zamknął za nimi drzwi gabinetu, a twarz dziewczyny utonęła w lekkim półmroku, w jakim skąpane było pomieszczenie. Grube zasłony na oknach chroniły wnętrze przed zbyt dużym oświetleniem, które mogłoby zaszkodzić bezcennym woluminom. Mimo to jakiś zabłąkany promień słońca przedostał się przez szparę w kotarach i zatrzymał dopiero na włosach Nevarel. W tym delikatnym świetle wyglądały teraz tak, jakby żarzyły się jakąś zjawiskową poświatą. - Proszę, niech panienka usiądzie - wskazał na ustawioną w roku narożną kanapę.
- Dla panienki przyjemności mógłbym zamieszkać nawet w pałacu królowej angielskiej, tam pani brat z pewnością by nas nie znalazł - powiedział, a jego dłoń mocniej zacisnęła się na talii dziewczyny, gdy otwierał drzwi gabinetu i wpuszczał ją przodem do środka. Wcale nie chodziło mu teraz o pokazanie jakiegoś przejawu męskiej kultury i uprzejmości, ot, chciał ją jedynie jak najszybciej wepchnąć do pustego pomieszczenia, gdzie grube ściany i drewniane drzwi chroniły ich prywatność.
Jej pomruk, który obił się o uszy Colina, wcale nie ułatwiał mu sprawy i nie pozwalał skupiać myśli na niczym innym, niż na swojej nowej ofierze, która nieświadomie właśnie pakowała się w mały romans. A może wręcz przeciwnie? Może właśnie zupełnie świadomie? Może to on był biedną zwierzyną, która dała się upolować niewinnej panience, chronionej wiecznie przez brata i pragnącej zakosztować trochę szaleństwa w życiu?
- Zapewniam panienkę, że mojej herbaty nigdy pani nie zapomni - kontynuował, zniżając lekko głos, gdy w końcu zamknął za nimi drzwi gabinetu, a twarz dziewczyny utonęła w lekkim półmroku, w jakim skąpane było pomieszczenie. Grube zasłony na oknach chroniły wnętrze przed zbyt dużym oświetleniem, które mogłoby zaszkodzić bezcennym woluminom. Mimo to jakiś zabłąkany promień słońca przedostał się przez szparę w kotarach i zatrzymał dopiero na włosach Nevarel. W tym delikatnym świetle wyglądały teraz tak, jakby żarzyły się jakąś zjawiskową poświatą. - Proszę, niech panienka usiądzie - wskazał na ustawioną w roku narożną kanapę.
- Z całą pewnością królowa angielska byłaby zachwycona pana obecnością na tyle, że już by mi pana nie oddała! - zachichotała pod nosem.
Weszła do środka, a i owszem! Nie czuła się schwytana w sieć albo w jakąś pułapkę. A dlaczego? Bo była wszystkiego świadoma. Zgodziła się, żeby ją objął, i choć to była zgodna bezsłowna, to oboje wiedzieli, do czego to wszystko prowadzi. Może i była niedoświadczona w tym aspekcie życia, ale to nie znaczy, że nie rozumiała męskich gestów ujawniających zainteresowanie daną panną. Lub też panienką, jako to w jej przypadku było.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi poczuła jak po jej plecach przebiegają ciarki. Lew zaciągnął jagniątko do swojej jaskini.
- Każdy pracownik tej księgarni ma swój gabinet? - spytała, z uśmiechem zawijając włosy za prawe ucho.
Przez krótką chwilę stała tak, że te rzadkie promienie słoneczne odbiły się w jej oczach. Niebiesko-szare tęczówki zalśniły głębokim odcieniem. Może i wyglądało to pięknie, ale niestety też ją oślepiło, dlatego niemal od razu zrobiła krok w kierunku cienia. Niewysokie obcasy jej zgrabnych botków zagrały monotonną, dwutonową melodię na drewnianych panelach. Doszły kolejne, kiedy pan Fawley wskazał jej kanapę. Znów poczuła ciarki.
Odłożyła książki na stolik znajdujący się najbliżej, przygładziła sukienkę i usiadła na miękkim obiciu. Wszystko tutaj miało szyk i klasę. Meble wykonane z najlepszej jakości drewna i materiałów, gustownie zdobione regały. Zadbany był tu każdy szczegół.
- Ma pan nosa do wystroju wnętrz, panie Fawley - pochwaliła go, mimowolnie bawiąc się swoimi palcami.
Chyba nieco się stresowała. Albo to nie był stres, tylko zwyczajny objaw ekscytacji i chęci doświadczenia teraz tego, co wydarzy się za kilka chwil albo minut.
Weszła do środka, a i owszem! Nie czuła się schwytana w sieć albo w jakąś pułapkę. A dlaczego? Bo była wszystkiego świadoma. Zgodziła się, żeby ją objął, i choć to była zgodna bezsłowna, to oboje wiedzieli, do czego to wszystko prowadzi. Może i była niedoświadczona w tym aspekcie życia, ale to nie znaczy, że nie rozumiała męskich gestów ujawniających zainteresowanie daną panną. Lub też panienką, jako to w jej przypadku było.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi poczuła jak po jej plecach przebiegają ciarki. Lew zaciągnął jagniątko do swojej jaskini.
- Każdy pracownik tej księgarni ma swój gabinet? - spytała, z uśmiechem zawijając włosy za prawe ucho.
Przez krótką chwilę stała tak, że te rzadkie promienie słoneczne odbiły się w jej oczach. Niebiesko-szare tęczówki zalśniły głębokim odcieniem. Może i wyglądało to pięknie, ale niestety też ją oślepiło, dlatego niemal od razu zrobiła krok w kierunku cienia. Niewysokie obcasy jej zgrabnych botków zagrały monotonną, dwutonową melodię na drewnianych panelach. Doszły kolejne, kiedy pan Fawley wskazał jej kanapę. Znów poczuła ciarki.
Odłożyła książki na stolik znajdujący się najbliżej, przygładziła sukienkę i usiadła na miękkim obiciu. Wszystko tutaj miało szyk i klasę. Meble wykonane z najlepszej jakości drewna i materiałów, gustownie zdobione regały. Zadbany był tu każdy szczegół.
- Ma pan nosa do wystroju wnętrz, panie Fawley - pochwaliła go, mimowolnie bawiąc się swoimi palcami.
Chyba nieco się stresowała. Albo to nie był stres, tylko zwyczajny objaw ekscytacji i chęci doświadczenia teraz tego, co wydarzy się za kilka chwil albo minut.
Gość
Gość
Przysiadł na brzegu kanapy, starając się jednak, by jego bliska obecność nie pozostała niezauważona i chociaż najchętniej całym ciałem przysunąłby się do dziewczyny nie zwalniając uścisku na jej talii, ograniczył się jedynie do lekkiego muśnięcia nogą jej kolana. Herbata nagle odeszła w odstawkę, ale spójrzmy prawdzie w oczy - czy w ogóle była jakakolwiek szansa na to, by ta dwójka napiła się dzisiaj tego cudownego napoju? Złapał jej drobną dłoń i ścisnął delikatnie między swoimi palcami, czując bijące od niej ciepło.
- Myślę, że za bardzo by mi się tu rozpanoszyli, gdybym każdemu dał własny gabinet, ale mi jako właścicielowi należy się miejsce dla siebie - wciąż ściskając jej dłoń, oparł ją na kolanie dziewczyny, dopiero teraz przysuwając się kilka centymetrów bliżej. - Chociażby po to, bym miał gdzie spędzać urocze chwile z panią, panno Carter - prawie czuł w powietrzu zapach triumfu i wygranej. Tylko jakaś ogromna katastrofa odwiodłaby go teraz od celu, który miał w zasięgu ręki. Pociągała go młodość tej dziewczyny, ta lekka nieśmiałość i rumieńce, które chwilę wcześniej obserwował na jej twarzy. Zadziwiające, jak w kilka minut sytuacja mogła się tak diametralnie zmienić; z uprzejmego sprzedawcy zainteresowanego jedynie pomocą klientce, stał się nagle w pełni świadomym swoich pragnień mężczyzną i to tylko dlatego, że Nevarel pozytywnie odpowiedziała na jego flirt, nie płosząc się przy tym jak te naiwne i głupie pannice zainteresowane jedynie ostatnim krzykiem czarodziejskiej mody.
Rozejrzał się po gabinecie, podążając za wzrokiem dziewczyny, ale dla niego było to wyłącznie miejsce pracy... i jak się okazywało, również pewnej przyjemności, więc nie do końca podzielał jej zachwyt. Co jednak nie znaczyło, że jej komplement nie połechtał mile jego męskiego ego. Miejsce pracy czy nie, był przecież dumny ze swojego gabinetu.
- Nie narzekam na swój nos - wymruczał z ustami tuż przy jej szyi, bo właśnie ten moment wybrał sobie na to, by w końcu pochylić się w jej stronę, prawie muskając wargami i wspomnianym nosem jej skórę. - To on pozwala mi poczuć ten piękny zapach, który panią otacza - mówił dalej, puszczając jej rękę i kładąc już całą dłoń na jej kolanie, jakby było to najbardziej naturalne miejsce na całym jej ciele, w którym powinna spoczywać.
- Myślę, że za bardzo by mi się tu rozpanoszyli, gdybym każdemu dał własny gabinet, ale mi jako właścicielowi należy się miejsce dla siebie - wciąż ściskając jej dłoń, oparł ją na kolanie dziewczyny, dopiero teraz przysuwając się kilka centymetrów bliżej. - Chociażby po to, bym miał gdzie spędzać urocze chwile z panią, panno Carter - prawie czuł w powietrzu zapach triumfu i wygranej. Tylko jakaś ogromna katastrofa odwiodłaby go teraz od celu, który miał w zasięgu ręki. Pociągała go młodość tej dziewczyny, ta lekka nieśmiałość i rumieńce, które chwilę wcześniej obserwował na jej twarzy. Zadziwiające, jak w kilka minut sytuacja mogła się tak diametralnie zmienić; z uprzejmego sprzedawcy zainteresowanego jedynie pomocą klientce, stał się nagle w pełni świadomym swoich pragnień mężczyzną i to tylko dlatego, że Nevarel pozytywnie odpowiedziała na jego flirt, nie płosząc się przy tym jak te naiwne i głupie pannice zainteresowane jedynie ostatnim krzykiem czarodziejskiej mody.
Rozejrzał się po gabinecie, podążając za wzrokiem dziewczyny, ale dla niego było to wyłącznie miejsce pracy... i jak się okazywało, również pewnej przyjemności, więc nie do końca podzielał jej zachwyt. Co jednak nie znaczyło, że jej komplement nie połechtał mile jego męskiego ego. Miejsce pracy czy nie, był przecież dumny ze swojego gabinetu.
- Nie narzekam na swój nos - wymruczał z ustami tuż przy jej szyi, bo właśnie ten moment wybrał sobie na to, by w końcu pochylić się w jej stronę, prawie muskając wargami i wspomnianym nosem jej skórę. - To on pozwala mi poczuć ten piękny zapach, który panią otacza - mówił dalej, puszczając jej rękę i kładąc już całą dłoń na jej kolanie, jakby było to najbardziej naturalne miejsce na całym jej ciele, w którym powinna spoczywać.
Wnętrze księgarni
Szybka odpowiedź