Posąg kochanki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Posąg kochanki
Posąg znajdujący się w samym środku niewielkiego lasu jest tak stary, że nikt nie pamięta już, kogo właściwie przedstawia - za pewnik uznaje się jednak fakt, że upamiętnia pogrążoną w żalu kochankę tęskniącą za swoim lubym. Jak łatwo zgadnąć, miejsce to stało się celem pielgrzymek licznych zakochanych bez pamięci par. Przed laty powstał nawet przesąd: jeżeli ukochani złożą przed posągiem jabłko z jednej strony ugryzione przez kobietę, a z drugiej przez mężczyznę, połączy ich wieczna miłość nierozrywalna nawet przez Śmierć. Ten zwyczaj okazał się sprzyjać osiedlaniu się elfów, które dzięki niemu uzyskały stałe źródło pożywienia. Elfy opanowały całe środowisko, a będąc konkurencją dla lokalnych zwierząt, przyczyniły się do ich migracji bądź nawet wyginięcia. Stąd nieopodal Posągu kochanki nie słychać śpiewu żadnych ptaków; choć przez niektórych cisza jest uważana za przejaw magii i świętości tego miejsca, tak naprawdę ukazuje wyłącznie triumf elfów w walce o terytorium.
Odetchnęłam lekko, cicho, wdzięczna różdżce, a może samej sobie. Dalej nie odpowiadając na żadne z pytań skierowanych w moją stronę. Musiałam się skupić teraz bardziej niż kiedykolwiek, byłam sama i nie miałam pomocy w postaci drugiego z uzdrowicieli. Brakowało mi Margaux, posiadała zdecydowanie większy talent medyczny niż ja, ona z pewnością nie popełniła by tego błędu. Jednak nie było jej tuta. Byłam tylko ja i przyjaciele, których nie mogłam zawieść. Bowiem wierzyli, wierzyli, że jestem w stanie im pomóc.
- Curatio Vulnera Maxima - wybrałam więc dalej, zaleczywszy krwotok, musiałam zasklepić rany, wiedziałam, że w Mungu zajmą się urazami dokładniej, ja działam zapobiegawczo, powierzchownie.
- Curatio Vulnera Maxima - wybrałam więc dalej, zaleczywszy krwotok, musiałam zasklepić rany, wiedziałam, że w Mungu zajmą się urazami dokładniej, ja działam zapobiegawczo, powierzchownie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Dobrze, szło dobrze, rany zasklepiły się. Przebiegłam wzrokiem po ciele. Nie byłam w stanie zrekonstruować oka, jednak wiedziałam, że uzdrowiciele w mungu znali się na hodowaniu części ciała i potem przeszczepianiu ich. Noga, tak nogę powinnam być w stanie nastawić, a potem zaleczyć złamanie - a przynajmniej miałam nadzieję, że się nie mylę. Czy raczej, że posiadałam umiejętności. A może nawet nie tyle, co je posiadałam, a bardziej że będę potrafiła je poprawnie wykorzystać. Wzięłam kolejny wdech, a potem wypuściłam powietrze, kierując różdżkę w stronę wykręconej nienaturalnie kończyny. Wybacz, Alan, to zaboli.
O ile oczywiście, różdżka mnie posłucha.
- Feniterio - wypowiedziałam pewnie, choć wcale pewna nie byłam. Zaczynałam tracić wiarę w swoje umiejętności, a raczej zatraciłam ją już wcześniej, gdzieś w Złotej Wieży.
żywtoność Alana: 37/220
O ile oczywiście, różdżka mnie posłucha.
- Feniterio - wypowiedziałam pewnie, choć wcale pewna nie byłam. Zaczynałam tracić wiarę w swoje umiejętności, a raczej zatraciłam ją już wcześniej, gdzieś w Złotej Wieży.
żywtoność Alana: 37/220
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Chyba powinnam uwierzyć, że Magia Lecznicza, nie jest mi obca, że rozumiem ją i potrafię z niej korzystać mimo pierwszego - karygodnego wręcz - błędu. A jednak nadal nie wierzyłam, chyba też dlatego, że w ciągu ostatnich dni dokonała się we mnie zmiana, a ja podjęłam decyzję. Miałam się odwrócić od tej dziedziny obierając inną ścieżkę, czemu więc ona trzymała się nadal mnie? Nie wiedziałam.
Noga powróciła na swoją pozycję, a ja sapnęłam lekko z wdzięcznością.
Teraz powinnam... rozejrzałam się po całym ciele czując napływającą panikę. Był w okropnym stanie, dłoń trzęsła się lekko. Pokręciłam głową i wzięłam głęboki wdech. Kość nastawiona, więc należało ją teraz zrosnąć. Taka była kolej rzeczy.
- Fractura Texta -wypowiedziałem więc, nadal nie odwracając spojrzenia od kończyny.
żywtoność Alana: 37/220
Noga powróciła na swoją pozycję, a ja sapnęłam lekko z wdzięcznością.
Teraz powinnam... rozejrzałam się po całym ciele czując napływającą panikę. Był w okropnym stanie, dłoń trzęsła się lekko. Pokręciłam głową i wzięłam głęboki wdech. Kość nastawiona, więc należało ją teraz zrosnąć. Taka była kolej rzeczy.
- Fractura Texta -wypowiedziałem więc, nadal nie odwracając spojrzenia od kończyny.
żywtoność Alana: 37/220
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 24
--------------------------------
#2 'k100' : 39
#1 'k100' : 24
--------------------------------
#2 'k100' : 39
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Niebieska mgiełka pomknęła w kierunku nogi, jednak zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Skrzywiłam się, mocno, niechętnie, dobra passa musiała kiedyś się skończyć, całkiem odwrócić ode mnie. Może nie całkiem, ale wiedziałam, że nie ma czasu. Alan musiał trafić do munga, jednak w obecnym stanie nie można było go jeszcze przenieść. A ja, ja znów zaczynałam nawalać. Zagryzłam wargę. Ułożyłam dłonie na kolanach opuszczając głowę, czując uderzającą we mnie falę bezużyteczności.
Uderzyła we mnie mocno. Uderzyła boleśnie zabierając na chwilę dech, napływając do oczu kilka łez. Zamknęłam je, a potem wzięłam mocny wdech. Liczyła na mnie, ona - Eileen. Zawołała mnie, choć przecież znała w zakonie innych medyków, lepszych. Otworzyłam powieki na nowo, mrugając kilka razy i odganiając łzy.
- Fractura Texta - powtórzyłam raz jeszcze, z uporem, nie zamierzając opuścić. Nie teraz, nie nigdy. Nadchodziła wojna i gdzieś w środku przeczuwałam, że widok poranionych ciał przyjaciół mógł jeszcze się zdarzyć w tym, co nadchodziło.
Uderzyła we mnie mocno. Uderzyła boleśnie zabierając na chwilę dech, napływając do oczu kilka łez. Zamknęłam je, a potem wzięłam mocny wdech. Liczyła na mnie, ona - Eileen. Zawołała mnie, choć przecież znała w zakonie innych medyków, lepszych. Otworzyłam powieki na nowo, mrugając kilka razy i odganiając łzy.
- Fractura Texta - powtórzyłam raz jeszcze, z uporem, nie zamierzając opuścić. Nie teraz, nie nigdy. Nadchodziła wojna i gdzieś w środku przeczuwałam, że widok poranionych ciał przyjaciół mógł jeszcze się zdarzyć w tym, co nadchodziło.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
I znów nie stało się nic. A ja czekałam jak głupia, jakby wszystko miało zadziać się w opóźnionym tempie. Wszystko szło przez chwilę, by zaraz na nowo rozbić się o klify mojej niepewności, a może bezużyteczności. Już sama nie wiedziałam. Może wszystkiemu były winne anomalie, ale sama nie byłam pewna, czy w ogóle mam prawo je o cokolwiek obwiniać, skoro to tylko dzięki nim udało mi się wydostać z celi w której myślałam że zgniję. To właśnie one wyciągnęły mnie, gdy właściwie nie potrafiłam już dostrzec światła w ciemnościach. Czy teraz zamierzały odebrać to, co dały mi wcześniej?
Obejrzałam uważnie ciało Alana, nie potrafiąc nie wstrzymać oddechu, rany cięte zasklepione, obicia, złamana nogą, którą udało mi się nastawić, jednak niepotrzebne przywrócenie świadomości jedynie przyniosło ból i doprowadziło do kolejnego omdelnia. Lepiej, by pozostawał w tym stanie.
- Fractura Texta - powtórzyłam raz jeszcze i niezależenie od wyniku uniosłam spojrzenie najpierw na kuzynkę. Przez chwilę mierzyłam ją błękitnym spojrzeniem zagłębiając się w jej źrenice, by unieść dłoń i zacisnąć ją lekko na jej ramieniu.
- Weź wdech, Eileen. Znalazłaś go. Ocaliłaś mu życie. - powiedziałam cicho. Byłam pewna, że zrobiłaś więcej niż ja, bo ja jedynie rzuciłam kilka zaklęć. Za mało, by mogły mu faktycznie pomóc. Za mało, by mogły mu ulżyć. Jednak gdyby nie ruszyła za sobą, gdyby go nie znalazła, mógłby wykrwawić się, zostać tutaj i umrzeć, na zimnym bruku. Zaraz też przeniosłam spojrzenie na Samuela. - Nie jest dobrze. Musimy zabrać go do Munga, sama tylko przeciągam sprawę, a anomalie utrudniają sprawę. Tam udało im się ustabilizować magię. Podleczyłam go trochę, na tyle, byśmy mogli go przenieść. Ale potrzebuje uzdrowicieli, nie ratowniczki. - powiedziałam spokojnie i choć głos nie drżał, ja drżałam cała w środku pełna wściekłości i palącego uczucia bezużyteczności, które zdawało wyrosnąć w moim wnętrzu niczym chwast, wbić korzenie głęboko i nie pozwalało, bym wyrwała go samoistnie. Czy miało zostać już ze mną na zawsze? Miałam nadzieję, że nie.
Obejrzałam uważnie ciało Alana, nie potrafiąc nie wstrzymać oddechu, rany cięte zasklepione, obicia, złamana nogą, którą udało mi się nastawić, jednak niepotrzebne przywrócenie świadomości jedynie przyniosło ból i doprowadziło do kolejnego omdelnia. Lepiej, by pozostawał w tym stanie.
- Fractura Texta - powtórzyłam raz jeszcze i niezależenie od wyniku uniosłam spojrzenie najpierw na kuzynkę. Przez chwilę mierzyłam ją błękitnym spojrzeniem zagłębiając się w jej źrenice, by unieść dłoń i zacisnąć ją lekko na jej ramieniu.
- Weź wdech, Eileen. Znalazłaś go. Ocaliłaś mu życie. - powiedziałam cicho. Byłam pewna, że zrobiłaś więcej niż ja, bo ja jedynie rzuciłam kilka zaklęć. Za mało, by mogły mu faktycznie pomóc. Za mało, by mogły mu ulżyć. Jednak gdyby nie ruszyła za sobą, gdyby go nie znalazła, mógłby wykrwawić się, zostać tutaj i umrzeć, na zimnym bruku. Zaraz też przeniosłam spojrzenie na Samuela. - Nie jest dobrze. Musimy zabrać go do Munga, sama tylko przeciągam sprawę, a anomalie utrudniają sprawę. Tam udało im się ustabilizować magię. Podleczyłam go trochę, na tyle, byśmy mogli go przenieść. Ale potrzebuje uzdrowicieli, nie ratowniczki. - powiedziałam spokojnie i choć głos nie drżał, ja drżałam cała w środku pełna wściekłości i palącego uczucia bezużyteczności, które zdawało wyrosnąć w moim wnętrzu niczym chwast, wbić korzenie głęboko i nie pozwalało, bym wyrwała go samoistnie. Czy miało zostać już ze mną na zawsze? Miałam nadzieję, że nie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 28
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 28
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Gruba zmarszczka, dzieląca przestrzeń między brwiami, właściwie nie schodziło z czoła Skamandera. Pochylał się nad bladym ciałem kobiety, wciąż nie dotykając, by przypadkiem nie zetrzeć śladów. Już wiedział, że tkwił w miejscu zbrodni. Zbrodni paskudnej, okrutnej. Naznaczonej czarną magią, która mdlącą zmysły aurą, dusiła, odbierając oddech nawet aurorowi. Anomalia musiała być w pobliżu i nie mógł lekceważyć jej działania. W ciągu ostatnich dni, liczba zgłoszeń nie malał, a niemal połowa, należała do tych związanych z chaotycznymi wybuchami. Konsekwencja jednej, wspólnej decyzji, którą on nosił na barkach. Żołądek wywracał się nieprzyjemnie i Skamander właściwie mógł błogosławić fakt, że przez ostatnich kilka godzin nie jadł nic. Nie przeszkadzało to jednak w zaciskających bólem skurczów.
Z różdżką wciąż w zaciśniętej dłoni, słuchał Eileen. Nie miał prawa dziwić się jej przerażeniu, a obecność tętniącego w powietrzu plugastwa, nie ułatwiał sprawy - Oko...ta rana przypomina działanie jednej z klątw - zawiesił głos, ale nie dokończył potwierdzenia. Dopóki nie miał pewności, że wszystko nie było związane z niekontrolowanym działaniem piekielnej magii - Dobrze, na razie wystarczy - starał się mówić łagodnie, chociaż dziwnie twarda nuta dźwięczała w głosie. Nie robił tego specjalnie, ale praca zawsze wywoływała w nim instynktowny gniew. Wyszlifowany przez lata i służący raczej opanowaniu. Przekręcił głową w stronę ciała, na nowo przyglądając się martwej. Już martwej kobiecie - Ślady na szyi...po duszeniu? - mówił bardziej do siebie, rejestrował w pamięci kolejne poszlaki. Wciąż niejednoznacznie wskazując, że mogła znajdować się tu jeszcze inna osoba - Tonks - nie zawahał się, wołając ratowniczkę, która raz za razem szeptała uzdrowicielskie formuły - Jesteś w stanie stwierdzić, co było przyczyną jej śmierci? - przesunął się odrobinę, czekając na odzew. Wiedzę anatomiczna miał podstawową, ale znajomość jasnowłosej przewyższała jego zdolności. - I wiem, że go ratujesz, ale potrzebne mi będą informacje o ranach jakie miał, a które wyleczyłaś - wskazał ruchem brody na leżącego mężczyznę. Skamander czekał na służby, które wezwał na początku. Pełna interwencja była konieczna. Nie tylko ze względu na ofiary, ale kolejna anomalię, którą należało się zająć.
Odnaleziona różdżka Alana i wiedza o zaklęciu, które jako ostatnie opuściło jego rdzeń, przechyliło szalę pewności, że dwójka ofiar nie była jedynymi obecnymi - Petryfikus Totalus, to ostatnie jego zaklęcie - Nie mówił znowu do żadnej z kobiet w prost, potwierdzając na głos odkrytą informację. Albo, działo się coś bardzo niezrozumiałego. Fakty wzajemnie się wykluczały. Bennet, jako uzdrowiciel, spodziewać się powinien raczej zaklęć leczniczych, tym bardziej że znajdował się w towarzystwie martwej już kobiety. Co na Godryka się w końcu tu działo? Walczyli ze sobą? Walczyli z kimś? - Za chwilę powinni pojawić się ludzie z Biura. Żadne z nas nie potrafi Łącznej, a na podróż miotłą Alan nie jest w stanie. Nie wiem też, czy wybudzanie go było dobrym pomysłem. Będzie mu towarzyszył auror - bez kłopotu utrzymał spojrzenie dwóch błękitów, mówił łagodnie, chociaż lakonicznie. Procedury nie dało się ominąć, ale sam chciał zadać kilka pytań. Zbyt wiele ich się namnożyło, a Alan był aktualnie jedynym źródłem wiedzy i łącznikiem z tragedią, która miała miejsce. Najpierw jednak musiał przeżyć.
Z różdżką wciąż w zaciśniętej dłoni, słuchał Eileen. Nie miał prawa dziwić się jej przerażeniu, a obecność tętniącego w powietrzu plugastwa, nie ułatwiał sprawy - Oko...ta rana przypomina działanie jednej z klątw - zawiesił głos, ale nie dokończył potwierdzenia. Dopóki nie miał pewności, że wszystko nie było związane z niekontrolowanym działaniem piekielnej magii - Dobrze, na razie wystarczy - starał się mówić łagodnie, chociaż dziwnie twarda nuta dźwięczała w głosie. Nie robił tego specjalnie, ale praca zawsze wywoływała w nim instynktowny gniew. Wyszlifowany przez lata i służący raczej opanowaniu. Przekręcił głową w stronę ciała, na nowo przyglądając się martwej. Już martwej kobiecie - Ślady na szyi...po duszeniu? - mówił bardziej do siebie, rejestrował w pamięci kolejne poszlaki. Wciąż niejednoznacznie wskazując, że mogła znajdować się tu jeszcze inna osoba - Tonks - nie zawahał się, wołając ratowniczkę, która raz za razem szeptała uzdrowicielskie formuły - Jesteś w stanie stwierdzić, co było przyczyną jej śmierci? - przesunął się odrobinę, czekając na odzew. Wiedzę anatomiczna miał podstawową, ale znajomość jasnowłosej przewyższała jego zdolności. - I wiem, że go ratujesz, ale potrzebne mi będą informacje o ranach jakie miał, a które wyleczyłaś - wskazał ruchem brody na leżącego mężczyznę. Skamander czekał na służby, które wezwał na początku. Pełna interwencja była konieczna. Nie tylko ze względu na ofiary, ale kolejna anomalię, którą należało się zająć.
Odnaleziona różdżka Alana i wiedza o zaklęciu, które jako ostatnie opuściło jego rdzeń, przechyliło szalę pewności, że dwójka ofiar nie była jedynymi obecnymi - Petryfikus Totalus, to ostatnie jego zaklęcie - Nie mówił znowu do żadnej z kobiet w prost, potwierdzając na głos odkrytą informację. Albo, działo się coś bardzo niezrozumiałego. Fakty wzajemnie się wykluczały. Bennet, jako uzdrowiciel, spodziewać się powinien raczej zaklęć leczniczych, tym bardziej że znajdował się w towarzystwie martwej już kobiety. Co na Godryka się w końcu tu działo? Walczyli ze sobą? Walczyli z kimś? - Za chwilę powinni pojawić się ludzie z Biura. Żadne z nas nie potrafi Łącznej, a na podróż miotłą Alan nie jest w stanie. Nie wiem też, czy wybudzanie go było dobrym pomysłem. Będzie mu towarzyszył auror - bez kłopotu utrzymał spojrzenie dwóch błękitów, mówił łagodnie, chociaż lakonicznie. Procedury nie dało się ominąć, ale sam chciał zadać kilka pytań. Zbyt wiele ich się namnożyło, a Alan był aktualnie jedynym źródłem wiedzy i łącznikiem z tragedią, która miała miejsce. Najpierw jednak musiał przeżyć.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
To naprawdę wyglądało jak istne pobojowisko, pole bitwy, a unosząca się dookoła, gryząca w nos, w oczy czarna magia wcale nie pomagała. Ostrzegała, szepcząc, opływając bezbarwną masą palce, kostki, szyje. Obejrzała się dookoła, po raz kolejny szukając wzrokiem sylwetek, które mogłyby być podejrzane – z jednej strony faktycznie chciała je odnaleźć, tym samym odkrywając teoretyczny powód, dla którego Alan ledwo dychał, ale z drugiej strony… kłopoty były ostatnim, za czym wodziła ostatnio wzrokiem. Słyszała swój oddech, słyszała oddech Samuela i Justine, słyszała przerywane inkantacje. Spojrzała znów na nich, szukając w ich twarzach jakiegoś wsparcia, pomocy, oni jednak byli zajęci Alanem i obcą kobietą. Egoistyczna myśl szybko uleciała z jej umysłu.
Mówienie o tym, co się stało, a czego była świadkiem nawet nie połowicznie, a zaledwie cząstkowo, było trudne. Obrazy przeszłości szybko rozmazywały się pod wpływem silnych emocji, a te, które już się tylko wydawały, nagle kostniały, utwardzane strachem i zimnem. Bo było zimno. Nie ukrywała trzęsawki, która obejmowała nie tylko jej ciało, ale również i myśli. A najgorsza w tym wszystkim była świadomość, że znów była bezradna. Jak w Złotej Wieży.
Przeniosła wzrok na Samuela.
– Petrificus Totalus? Czy oni… oni walczyli? – spojrzała na kobietę ostrożnie. Nic nie składało jej się w całość. – Nie wygląda na spetryfikowaną, na sztywną. Dusił ją? Nie, to niemożliwe...
Widziała ludzi trafionych tym zaklęciem – wstawieni jakby w posąg, zesztywniali pod wpływem dwuczłonowej inkantacji, która miała moc zniewolić ludzkie ciało i zakląć je w kamień. Przygryzła dolną wargę, nie przeszkadzając już Justine. Musiała mieć wolne pole do działania.
– To ty ocaliłaś jego życie, Just – powiedziała słabo, drżącym od emocji głosem. – Gdyby nie ty, nie potrafiłabym nic zrobić.
Wzięła głęboki wdech, zastanawiając się, co mogli zrobić. Sam miał rację, miotła nie wchodziła w rachubę, podróż piechotą również. Obejrzała się za siebie, znów się rozglądając po terenie niczym płochliwe zwierzę. Rzadko tutaj przychodziła, ale jeśli już, to zazwyczaj park z posągiem kochanki wybierała jako skrót.
– Podróży Błędnym Rycerzem by nie przeżył – pomyślała głośno. Byli świadomi, jakie warunki jazdy były tam serwowane i o ile ci zdrowi i sprawni czarodzieje sobie z nimi radzili, o tyle ci posiadający rozległy rany i obrażenia już mogli mieć z tym spory problem. – Potrzebujemy kogoś z kominkiem. Z kominkiem… – myśl, Eileen, myśl! – Mieszkałam kiedyś niedaleko stąd – spojrzała na Justine, jakby nagle dostała olśnienia. – Mieszkała tam też dziewczyna, którą uczyłam w mojej szklarence zielarstwa. Użyczy nam swojego kominka, jeśli tylko uda nam się tam dotrzeć. Jest ciemno, powinniśmy dać radę. Reflektujecie?
Musieli si szybko decydować, czas przepływał im między palcami jak piasek.
Mówienie o tym, co się stało, a czego była świadkiem nawet nie połowicznie, a zaledwie cząstkowo, było trudne. Obrazy przeszłości szybko rozmazywały się pod wpływem silnych emocji, a te, które już się tylko wydawały, nagle kostniały, utwardzane strachem i zimnem. Bo było zimno. Nie ukrywała trzęsawki, która obejmowała nie tylko jej ciało, ale również i myśli. A najgorsza w tym wszystkim była świadomość, że znów była bezradna. Jak w Złotej Wieży.
Przeniosła wzrok na Samuela.
– Petrificus Totalus? Czy oni… oni walczyli? – spojrzała na kobietę ostrożnie. Nic nie składało jej się w całość. – Nie wygląda na spetryfikowaną, na sztywną. Dusił ją? Nie, to niemożliwe...
Widziała ludzi trafionych tym zaklęciem – wstawieni jakby w posąg, zesztywniali pod wpływem dwuczłonowej inkantacji, która miała moc zniewolić ludzkie ciało i zakląć je w kamień. Przygryzła dolną wargę, nie przeszkadzając już Justine. Musiała mieć wolne pole do działania.
– To ty ocaliłaś jego życie, Just – powiedziała słabo, drżącym od emocji głosem. – Gdyby nie ty, nie potrafiłabym nic zrobić.
Wzięła głęboki wdech, zastanawiając się, co mogli zrobić. Sam miał rację, miotła nie wchodziła w rachubę, podróż piechotą również. Obejrzała się za siebie, znów się rozglądając po terenie niczym płochliwe zwierzę. Rzadko tutaj przychodziła, ale jeśli już, to zazwyczaj park z posągiem kochanki wybierała jako skrót.
– Podróży Błędnym Rycerzem by nie przeżył – pomyślała głośno. Byli świadomi, jakie warunki jazdy były tam serwowane i o ile ci zdrowi i sprawni czarodzieje sobie z nimi radzili, o tyle ci posiadający rozległy rany i obrażenia już mogli mieć z tym spory problem. – Potrzebujemy kogoś z kominkiem. Z kominkiem… – myśl, Eileen, myśl! – Mieszkałam kiedyś niedaleko stąd – spojrzała na Justine, jakby nagle dostała olśnienia. – Mieszkała tam też dziewczyna, którą uczyłam w mojej szklarence zielarstwa. Użyczy nam swojego kominka, jeśli tylko uda nam się tam dotrzeć. Jest ciemno, powinniśmy dać radę. Reflektujecie?
Musieli si szybko decydować, czas przepływał im między palcami jak piasek.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Pulsowanie magii było tak silne, że powietrze przypominało bardziej gęstą, trudną do wdychania maź. Widział tę samą trudność u towarzyszących mu kobiet. Sam miał doświadczenie w spotkaniach z plugastwem czarniejszym niż smoła, ale nawet jego mięśnie zaciskały się, stawiając ciało w stan najwyższej gotowości. Wybuchy anomalii i jej skutki, ciężko było przewidzieć, nawet, gdy już spotkało się z jej możliwościami. Ostatnimi czasy, najczęściej, wszystkie tragedie, które zgłaszano w Biurze, miały swoje źródło w chaosie, którego przyczyną był także on. I świadomość odpowiedzialności ciążyła mocniej, niż mógł przyznać nawet przed samy sobą.
Odsunął na bok przewinienie. Karą była każda śmierć, którą spotykał przy miejscach anomalii. I jedyne co mógł zrobić, to zmazywać skutki podjętych decyzji. Wielkie zło dla mniejszego dobra. Czy tak miało to wyglądać? Patrzeć nawet na przyjaciół, którzy upadali?
Strach, który malował oczy Eileen uderzał z równą siłą. Niebezpieczny zacisk w piersi narastał, ale Skamander uparcie ignorował mdłości, że to on był przyczyną tragedii - Walczyli...albo walczył - przejął spojrzenie ciemnowłosej zielarki. Pamiętał, że przyjaźniła się z Bennetem i widok zmasakrowanego ciała tak bliskiej osoby, zawsze raniło najmocniej. Wiedział o tym doskonale - Zaklęcie było ostatnim, jakie wypłynęło z jego różdżki. Jeśli celem nie była ta kobieta... - zawiesił głos, przenosząc wzrok na blade, okrwawione ciało leżącej nieznajomej. Śmierć w każdej postaci wyglądała strasznie. Pozbawione życia ciało, pusta skorupa leżąca na ziemi nie przypominająca tego, kim była wcześniej - Z plugawą magią, możliwe - wpływ ciemnej mocy potrafił być przerażająco skuteczny. Tym bardziej w umyśle, który nie miał odpowiedniego treningu, by umiał się bronić. Odwrócił wzrok, znowu skupiając się na ciemnowłosej. Było mu przykro, że musiała wszystko oglądać. Ale im dalej próbował patrzeć w przyszłość, tym częściej, to co najbardziej przerażające i niebezpieczne, wypełzało poza :ustalone" granice. Ciemność zgarniała coraz zachłanniej wszystkich niewinnych - Just, poradziłaś sobie świetnie - nie podnosił się, ale głos pognał do ratowniczki - ale spróbuj mi jeszcze pomóc - wiedza Tonks powinna pomóc rozstrzygnąć nawarstwiające się niejasności. Założenie, że w tragedii brał udział ktoś jeszcze, była coraz bardziej możliwe. A jeśli tak, musieli zebrać jak najwięcej informacji.
- Kominek - kiwnął głową, potwierdzając pomysł kobiety - Tylko musimy... - i nim dokończył zdanie, cichy, charakterystyczny trzask w wersji podwójnej, naznaczył pojawienie się w pobliżu dwóch, nowych sylwetek. Mimowolny zacisk palców na różdżce i podniesienie się do pionu, było reakcją zbyt wyuczoną, by zatrzymać. Zamiast jednak wrogów, pojawili się dwaj aurorzy - Zabezpieczcie teren - słowa skierował do starszego Victora, z którym wielokrotnie partnerował na misjach - Mamy ciało - wskazał pospiesznie na kobietę u stóp - i żywego, wymagającego natychmiastowej pomocy uzdrowiciela. One ich znalazły - nie poruszył się, ale widział, że obaj funkcjonariusze mieli wyciągnięte różdżki, gotowe do użycia - Jeden z nich będzie wam towarzyszył - odezwał się tym razem do Eileen - Pokażesz, gdzie dokładnie znajduje się ten kominek - mówił sucho, ale łagodnie, czekając, aż Wilde potwierdzi - Pomoże wam - dodał tym razem kierując się do ratowniczki. Drugi, młodszy z aurorów podszedł do obu kobiet, nachylając się nad Alanem. Victor zatrzymał się obok Samuela - Mobilicorpus powinno pomóc - mruknął ciszej do młodszego aurora, który z inkantacją na ustach uniósł nieprzytomne? ciało Benneta. Skamander musiał zostać i zająć się czymś o wiele gorszym. Ciało martwej kobiety, wciąż leżało w tej samej pozycji, w której zabrała ją śmierć.
Odsunął na bok przewinienie. Karą była każda śmierć, którą spotykał przy miejscach anomalii. I jedyne co mógł zrobić, to zmazywać skutki podjętych decyzji. Wielkie zło dla mniejszego dobra. Czy tak miało to wyglądać? Patrzeć nawet na przyjaciół, którzy upadali?
Strach, który malował oczy Eileen uderzał z równą siłą. Niebezpieczny zacisk w piersi narastał, ale Skamander uparcie ignorował mdłości, że to on był przyczyną tragedii - Walczyli...albo walczył - przejął spojrzenie ciemnowłosej zielarki. Pamiętał, że przyjaźniła się z Bennetem i widok zmasakrowanego ciała tak bliskiej osoby, zawsze raniło najmocniej. Wiedział o tym doskonale - Zaklęcie było ostatnim, jakie wypłynęło z jego różdżki. Jeśli celem nie była ta kobieta... - zawiesił głos, przenosząc wzrok na blade, okrwawione ciało leżącej nieznajomej. Śmierć w każdej postaci wyglądała strasznie. Pozbawione życia ciało, pusta skorupa leżąca na ziemi nie przypominająca tego, kim była wcześniej - Z plugawą magią, możliwe - wpływ ciemnej mocy potrafił być przerażająco skuteczny. Tym bardziej w umyśle, który nie miał odpowiedniego treningu, by umiał się bronić. Odwrócił wzrok, znowu skupiając się na ciemnowłosej. Było mu przykro, że musiała wszystko oglądać. Ale im dalej próbował patrzeć w przyszłość, tym częściej, to co najbardziej przerażające i niebezpieczne, wypełzało poza :ustalone" granice. Ciemność zgarniała coraz zachłanniej wszystkich niewinnych - Just, poradziłaś sobie świetnie - nie podnosił się, ale głos pognał do ratowniczki - ale spróbuj mi jeszcze pomóc - wiedza Tonks powinna pomóc rozstrzygnąć nawarstwiające się niejasności. Założenie, że w tragedii brał udział ktoś jeszcze, była coraz bardziej możliwe. A jeśli tak, musieli zebrać jak najwięcej informacji.
- Kominek - kiwnął głową, potwierdzając pomysł kobiety - Tylko musimy... - i nim dokończył zdanie, cichy, charakterystyczny trzask w wersji podwójnej, naznaczył pojawienie się w pobliżu dwóch, nowych sylwetek. Mimowolny zacisk palców na różdżce i podniesienie się do pionu, było reakcją zbyt wyuczoną, by zatrzymać. Zamiast jednak wrogów, pojawili się dwaj aurorzy - Zabezpieczcie teren - słowa skierował do starszego Victora, z którym wielokrotnie partnerował na misjach - Mamy ciało - wskazał pospiesznie na kobietę u stóp - i żywego, wymagającego natychmiastowej pomocy uzdrowiciela. One ich znalazły - nie poruszył się, ale widział, że obaj funkcjonariusze mieli wyciągnięte różdżki, gotowe do użycia - Jeden z nich będzie wam towarzyszył - odezwał się tym razem do Eileen - Pokażesz, gdzie dokładnie znajduje się ten kominek - mówił sucho, ale łagodnie, czekając, aż Wilde potwierdzi - Pomoże wam - dodał tym razem kierując się do ratowniczki. Drugi, młodszy z aurorów podszedł do obu kobiet, nachylając się nad Alanem. Victor zatrzymał się obok Samuela - Mobilicorpus powinno pomóc - mruknął ciszej do młodszego aurora, który z inkantacją na ustach uniósł nieprzytomne? ciało Benneta. Skamander musiał zostać i zająć się czymś o wiele gorszym. Ciało martwej kobiety, wciąż leżało w tej samej pozycji, w której zabrała ją śmierć.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Zaalarmowani przez Samuela stawili się od razu, żwawi i gotowi do pomocy, lecz było już praktycznie po wszystkim. Aportowali się tuz przy nich, od razu unosząc różdżki. To był odruch wypracowany latami wezwań i sytuacjami, w których o włos uniknęli śmierci. Dopiero po chwili, rozeznawszy się w sytuacji i ujrzawszy aurora panującego nad wszystkim, podeszli jeszcze bliżej.
— Co się stało?— spytał młodszy mężczyzna w szpiczastej czapce, zbliżając się do kobiecego ciała. Przystanął nad nim, oglądając je pobieżnie, podczas gdy Victor zatrzymał się przy Samuelu, patrząc mu w oczy. Ostatnio działo się coraz gorzej, wiedzieli to obaj.
— W takim razie nie ma czasu do stracenia — powiedział, kiwając głową na kolegę, który od razu przeszedł do działania.— Wygląda źle, trzeba go od razu teleportować do Świętego Munga. Tam się nim dobrze zajmą — zapewnił wszystkich. Młodszy uzdrowiciel dotknął ciała Alana i po chwili obaj zniknęli, towarzyszył im tylko słaby błysk i trzask aportacji.
| Alan został przetransportowany do Szpitala Świętego Munga, gdzie zostanie mu udzielona specjalistyczna pomoc. Jeśli macie ochotę możecie prowadzić wątek dalej. Arbitraż Mistrza Gry nie jest już potrzebny.
— Co się stało?— spytał młodszy mężczyzna w szpiczastej czapce, zbliżając się do kobiecego ciała. Przystanął nad nim, oglądając je pobieżnie, podczas gdy Victor zatrzymał się przy Samuelu, patrząc mu w oczy. Ostatnio działo się coraz gorzej, wiedzieli to obaj.
— W takim razie nie ma czasu do stracenia — powiedział, kiwając głową na kolegę, który od razu przeszedł do działania.— Wygląda źle, trzeba go od razu teleportować do Świętego Munga. Tam się nim dobrze zajmą — zapewnił wszystkich. Młodszy uzdrowiciel dotknął ciała Alana i po chwili obaj zniknęli, towarzyszył im tylko słaby błysk i trzask aportacji.
| Alan został przetransportowany do Szpitala Świętego Munga, gdzie zostanie mu udzielona specjalistyczna pomoc. Jeśli macie ochotę możecie prowadzić wątek dalej. Arbitraż Mistrza Gry nie jest już potrzebny.
Posąg kochanki
Szybka odpowiedź