Posąg kochanki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Posąg kochanki
Posąg znajdujący się w samym środku niewielkiego lasu jest tak stary, że nikt nie pamięta już, kogo właściwie przedstawia - za pewnik uznaje się jednak fakt, że upamiętnia pogrążoną w żalu kochankę tęskniącą za swoim lubym. Jak łatwo zgadnąć, miejsce to stało się celem pielgrzymek licznych zakochanych bez pamięci par. Przed laty powstał nawet przesąd: jeżeli ukochani złożą przed posągiem jabłko z jednej strony ugryzione przez kobietę, a z drugiej przez mężczyznę, połączy ich wieczna miłość nierozrywalna nawet przez Śmierć. Ten zwyczaj okazał się sprzyjać osiedlaniu się elfów, które dzięki niemu uzyskały stałe źródło pożywienia. Elfy opanowały całe środowisko, a będąc konkurencją dla lokalnych zwierząt, przyczyniły się do ich migracji bądź nawet wyginięcia. Stąd nieopodal Posągu kochanki nie słychać śpiewu żadnych ptaków; choć przez niektórych cisza jest uważana za przejaw magii i świętości tego miejsca, tak naprawdę ukazuje wyłącznie triumf elfów w walce o terytorium.
Sztywne nitki napięcia nieustannie poruszały mięśniami. Zupełnie, jakby to samo niebezpieczeństwo, które rozwlekło ciała na ziemi, czaiło się za rogiem. Obserwowało i czekało dogodnej okazji na powtórny atak. Skamander nieustannie unosił wzrok znad ciała, przepatrując okolicę pogrążoną w ciemności. Nie tylko tę nocną. Ciemna magia żywo reagowała na obecność zebranych osób i miało się (słuszne) wrażenie, że za moment coś gwałtownie wybuchnie. I tego w dużej mierze oczekiwał. Nieprzewidywalność anomalii "nauczyła", że należało oczekiwać tego co niezapowiedziane.
Zamiast wybuchu i ataku, na scenie tragicznego pobojowiska pojawili się wezwani wcześniej aurorzy. I na szczęście jeden z nich znał tajemną (przynajmniej dla Skamandera) umiejętność teleportacji łącznej. Pozwalało to wierzyć, że Bennet przeżyje do momentu dotarcia w ręce wykwalifikowanego magomedyka. Wierzył w zdolności Justine, ale magia w pobliżu anomalii była złośliwie wręcz kapryśna. Lecznicza moc uratowała mu życie, ale nadal potrzebowali fachowej pomocy. I chociaż brzmiało to bezdusznie, potem potrzebował wyciągnąć z Alana jak najwięcej informacji. Był aktualnie ich jedynym, żywym, źródłem wiedzy - Nie musicie już tutaj czekać - skierował słowa do Eileen, ale kontekst dotyczył obu kobiet - Poradzicie sobie? - pytanie raczej retoryczne, ale nie mógł ich jeszcze odprowadzić sam. Nie mógł zostawić ciała martwej kobiety bez kontroli. Gotowe w dziwnych okolicznościach zniknąć, pozostawiając jeszcze więcej niewiadomych.
- Zaczekam na ekipę - co prawda prosektorium nadal było zamknięte, ale specjaliści mieli wystarczająco dużo czasu, by znaleźć zastępcze lokum. Kobieta we krwi wyglądała trochę, jakby zasnęła. Lekko posiniałe, rozchylone wargi, jakby gotowe do chłodnego pocałunku. Mętne spojrzenie utkwione gdzieś w przestrzeni, daleko poza okrutną rzeczywistością, która odebrała jej życie. Jaka byłą jej historia? Chciał ja poznać. Dać jej należny spokój.
Zgodnie z wytycznymi, zaczekał, aż pojawili się ludzie, by zabrać ciało i całkowicie zabezpieczyć miejsce. Odprowadził jeszcze wzrokiem oddalające się sylwetki dwóch kobiet, a sam, zdał wstępną relację służbom, które miały działać dalej. Noc zapowiadała się na bardzo długą, skoro już początek warty zaczął się od śmierci.
| zt dla wszystkich?
Zamiast wybuchu i ataku, na scenie tragicznego pobojowiska pojawili się wezwani wcześniej aurorzy. I na szczęście jeden z nich znał tajemną (przynajmniej dla Skamandera) umiejętność teleportacji łącznej. Pozwalało to wierzyć, że Bennet przeżyje do momentu dotarcia w ręce wykwalifikowanego magomedyka. Wierzył w zdolności Justine, ale magia w pobliżu anomalii była złośliwie wręcz kapryśna. Lecznicza moc uratowała mu życie, ale nadal potrzebowali fachowej pomocy. I chociaż brzmiało to bezdusznie, potem potrzebował wyciągnąć z Alana jak najwięcej informacji. Był aktualnie ich jedynym, żywym, źródłem wiedzy - Nie musicie już tutaj czekać - skierował słowa do Eileen, ale kontekst dotyczył obu kobiet - Poradzicie sobie? - pytanie raczej retoryczne, ale nie mógł ich jeszcze odprowadzić sam. Nie mógł zostawić ciała martwej kobiety bez kontroli. Gotowe w dziwnych okolicznościach zniknąć, pozostawiając jeszcze więcej niewiadomych.
- Zaczekam na ekipę - co prawda prosektorium nadal było zamknięte, ale specjaliści mieli wystarczająco dużo czasu, by znaleźć zastępcze lokum. Kobieta we krwi wyglądała trochę, jakby zasnęła. Lekko posiniałe, rozchylone wargi, jakby gotowe do chłodnego pocałunku. Mętne spojrzenie utkwione gdzieś w przestrzeni, daleko poza okrutną rzeczywistością, która odebrała jej życie. Jaka byłą jej historia? Chciał ja poznać. Dać jej należny spokój.
Zgodnie z wytycznymi, zaczekał, aż pojawili się ludzie, by zabrać ciało i całkowicie zabezpieczyć miejsce. Odprowadził jeszcze wzrokiem oddalające się sylwetki dwóch kobiet, a sam, zdał wstępną relację służbom, które miały działać dalej. Noc zapowiadała się na bardzo długą, skoro już początek warty zaczął się od śmierci.
| zt dla wszystkich?
Darkness brings evil things
the reckoning begins
To dziwne, powinnam była coś czuć, prawda? A jednak jedyne co przeraźliwie zawodziło mi w duszy była mroźna pustka, która obijała się o nadal sprawne organy. Nie byłam pewna, czy przestałam czuć, czy też usilnie próbowałam nic czuć nic, bowiem czucie czegokolwiek było zwyczajnie... nie do wytrzymania. Teraz jednak nie miało to znaczenia. Nie, gdy kolejny z moich przyjaciół walczył o życie. Musiałam się pozbierać, pomóc jak tylko będę umiała, jednak wszystko zdawało się docierać jakby z daleka. Spojrzałam na Samuela nie zmieniając wyrazu twarzy. Świetnie sobie poradziłaś - powiedział do mnie i siłą zwalczyłam chęć by zaoponować na jego słowa. Nie sądziłam, bym poradziła sobie świetnie moje poczynania nie znajdowały się nawet koło dobrze czy względnie. Jednak nie powiedziałam nic. Podnosząc się do pionu i pokonując dzielącą mnie od niego odległość by przyklęknąć koło martwej kobiety. Twarz zatrzymała się w niewiele mówiącej ekspresji. Wyglądała trochę jakby spała, jednak doskonale wiedziałam, że to sen z którego już nigdy więcej się nie obudzi.
Co tutaj zaszło? Pytałam siebie rozglądając się dookoła. A może bardziej: dlaczego? Skoro ostatnim zaklęciem Alana był petryfikus, wątpiłam by miał do czynienia z anomalią. Prawdopodobnie miał do czynienia z kimś, człowiekiem. Tylko też, dlaczego obrali go za cel?
Kolejne pytania bez odpowiedzi. Odpowiadałam więc na te, na które potrafiłam. Na te, które zadawał Samuel, finalnie podnosząc się i spoglądając na kuzynkę. W końcu ruszyłam w jej kierunku. Jak wiele bestialstwa przyjdzie nam jeszcze zobaczyć na oczy? Wiedziałam, że statystyki nie są nam sprzyjające. Podeszłam, łapiąc ją za dłoń.
- Chodź Wilde. - poprosiłam, pozwalając by poprowadziła nas w stronę kominka o którym mówiła. Zdawał się on bezpieczniejszą formą transportu. Nie mogłyśmy się więcej tutaj przydać, mogłam za to zająć sie nią. Widziałam, jak mocno wstrząsnął nią widok, którego była świadkiem. Ciepła herbata na ukojenie nerwów była tym, czego potrzebowałyśmy obydwie.
/zt
Co tutaj zaszło? Pytałam siebie rozglądając się dookoła. A może bardziej: dlaczego? Skoro ostatnim zaklęciem Alana był petryfikus, wątpiłam by miał do czynienia z anomalią. Prawdopodobnie miał do czynienia z kimś, człowiekiem. Tylko też, dlaczego obrali go za cel?
Kolejne pytania bez odpowiedzi. Odpowiadałam więc na te, na które potrafiłam. Na te, które zadawał Samuel, finalnie podnosząc się i spoglądając na kuzynkę. W końcu ruszyłam w jej kierunku. Jak wiele bestialstwa przyjdzie nam jeszcze zobaczyć na oczy? Wiedziałam, że statystyki nie są nam sprzyjające. Podeszłam, łapiąc ją za dłoń.
- Chodź Wilde. - poprosiłam, pozwalając by poprowadziła nas w stronę kominka o którym mówiła. Zdawał się on bezpieczniejszą formą transportu. Nie mogłyśmy się więcej tutaj przydać, mogłam za to zająć sie nią. Widziałam, jak mocno wstrząsnął nią widok, którego była świadkiem. Ciepła herbata na ukojenie nerwów była tym, czego potrzebowałyśmy obydwie.
/zt
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
| 27.09
Wędrował sobie tylko znanymi ścieżkami niewielkiego lasu. Przychodził tu się wyciszyć i pomyśleć, z dala od hałasów świata magicznego i niemagicznego.W tym jednym oba były identyczne - cechowała je straszna głośność. Co gorsza, co raz częściej przyczyną hałasu były krzyki.
Był zmęczony, tak strasznie zmęczony. Nie miało to nic wspólnego z przepracowaniem, choć i tutaj się nie oszczędzał. Chodziło o zmęczenie bardziej emocjonalne, jego psychika miała dość. Świat powoli obracał się w chaos, a wszelkie starania wyglądały na bezcelowe. Dołączył do Zakonu Feniksa, bo miał dość własnej bezsilności, ale miał wrażenie, że teraz odczuwa ją jeszcze bardziej. Jakby w słabych dłoniach próbował utrzymać rozwścieczonego wozaka.
Nawet nie zauważył, że nogi poniosły go przed posąg nieznanej kochanki. Czas zatarł już całkiem pamięć jej imienia, teraz pozostawała bezimienny urzeczywistnieniem uczucia. Uczucia, którego Artur chyba już trochę nie rozumiał.
- Jaka piękna, ale jednocześnie zimna... - rzucił smutno w kierunku posągu.
Spoglądał na nią z obojętną miną, nie odrywał wzroku, zupełnie jakby oczekiwał jakiejś reakcji. Tak, w tym ponurym świecie Longbottom nie znalazł miłości... albo inaczej, może kiedyś znalazł na nią szansę, ale los zdecydował inaczej. Jeśli coś może wydawać się dziwnym przeżytkiem w zwyczajach rodów, to były to zapewne aranżowane małżeństwa. Obecne od zawsze, więc stały się już oczywistością, drogą do umacniania sojuszów oraz wpływów. Mało w tym wszystkim było miejsca na coś tak dla rodów błahego jak miłość.
Nie narzekał na swoje aranżowane małżeństwo, ale tej "drobnostki" w nim jeszcze nie było, kto wie czy w ogóle będzie. Lubili się od wspólnej nauki w Hogwarcie, ale nigdy nie było chyba między nimi tej iskry. Pewnie gdyby się urodzili w normalnych rodzinach, to Mare byłaby dla niego bardzo dobrą znajomą lub nawet przyjaciółką, z którą co jakiś czas by się widywał na rozmowy o dawnych dziejach, ale nigdy nie zostałaby jego żoną.
Bywały dni, że się z tego cieszył. Miłość może zaślepiać, czynić głupim i nierozważnym. Bywały jednak takie rzadkie dni, gdy samotnie wędruje się przez las, powoli niszczonym przez własne demony. Gdy chce się po prostu od tego oderwać, przestać na moment myśleć o okropieństwach tego świata. Złapać ukochaną za rękę, poczuć jej ciepło...
Posąg kochanki pozostawał jednak zimny.
Wędrował sobie tylko znanymi ścieżkami niewielkiego lasu. Przychodził tu się wyciszyć i pomyśleć, z dala od hałasów świata magicznego i niemagicznego.W tym jednym oba były identyczne - cechowała je straszna głośność. Co gorsza, co raz częściej przyczyną hałasu były krzyki.
Był zmęczony, tak strasznie zmęczony. Nie miało to nic wspólnego z przepracowaniem, choć i tutaj się nie oszczędzał. Chodziło o zmęczenie bardziej emocjonalne, jego psychika miała dość. Świat powoli obracał się w chaos, a wszelkie starania wyglądały na bezcelowe. Dołączył do Zakonu Feniksa, bo miał dość własnej bezsilności, ale miał wrażenie, że teraz odczuwa ją jeszcze bardziej. Jakby w słabych dłoniach próbował utrzymać rozwścieczonego wozaka.
Nawet nie zauważył, że nogi poniosły go przed posąg nieznanej kochanki. Czas zatarł już całkiem pamięć jej imienia, teraz pozostawała bezimienny urzeczywistnieniem uczucia. Uczucia, którego Artur chyba już trochę nie rozumiał.
- Jaka piękna, ale jednocześnie zimna... - rzucił smutno w kierunku posągu.
Spoglądał na nią z obojętną miną, nie odrywał wzroku, zupełnie jakby oczekiwał jakiejś reakcji. Tak, w tym ponurym świecie Longbottom nie znalazł miłości... albo inaczej, może kiedyś znalazł na nią szansę, ale los zdecydował inaczej. Jeśli coś może wydawać się dziwnym przeżytkiem w zwyczajach rodów, to były to zapewne aranżowane małżeństwa. Obecne od zawsze, więc stały się już oczywistością, drogą do umacniania sojuszów oraz wpływów. Mało w tym wszystkim było miejsca na coś tak dla rodów błahego jak miłość.
Nie narzekał na swoje aranżowane małżeństwo, ale tej "drobnostki" w nim jeszcze nie było, kto wie czy w ogóle będzie. Lubili się od wspólnej nauki w Hogwarcie, ale nigdy nie było chyba między nimi tej iskry. Pewnie gdyby się urodzili w normalnych rodzinach, to Mare byłaby dla niego bardzo dobrą znajomą lub nawet przyjaciółką, z którą co jakiś czas by się widywał na rozmowy o dawnych dziejach, ale nigdy nie zostałaby jego żoną.
Bywały dni, że się z tego cieszył. Miłość może zaślepiać, czynić głupim i nierozważnym. Bywały jednak takie rzadkie dni, gdy samotnie wędruje się przez las, powoli niszczonym przez własne demony. Gdy chce się po prostu od tego oderwać, przestać na moment myśleć o okropieństwach tego świata. Złapać ukochaną za rękę, poczuć jej ciepło...
Posąg kochanki pozostawał jednak zimny.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Miłość... co w niej było dobrego? Zauroczenie, różowe okulary zakładane w pierwszych fazach na oczy, utrudnianie racjonalnego myślenia i podejmowania decyzji; w następnej kolejności przyzwyczajenie, rutyna, zgorzknienie i odebranie wszelkich sił. Miłość była bowiem słodką trucizną, zatruwającą organizm bardzo powoli, by w na samym końcu uderzyć z podwójną mocą, pozostawiając nieszczęśliwca w letargu i rozdarciu, podobnie jak w przypadku rzucenia choć odrobiny uroku.
Oczekiwanie Longbottoma na reakcję przyniosło oczekiwany skutek, gdy wyrwana z zamyślenia, zmarszczyła gładkie czoło i wychyliła się ostrożnie zza pomnika. Chciała sprawdzić kto wpadł na podobny pomysł udania się w to miejsce i czy przypadkiem te nadzwyczaj dziwne słowa były kierowane do niej, skoro siedząc nieruchomo na kamiennej podstawie posągu zaczynała sama do złudzenia posąg przypominać. Była piękna, to nie ulegało wątpliwości, lecz nie zimna, tak przynajmniej sądziła, zapominając, że wykorzystywanie ludzi na swoją korzyść przychodziło jej z zaskakująca łatwością. To niespodziewane spotkanie z nieznajomym mężczyzną postanowiła wykorzystać po swojemu – pewna myśl nie opuszczała jej nawet na krok, odkąd tylko opuściła dzisiejszego poranka sypialnię.
– Czarne oczka co płaczecie, że się spotkać nie możecie? – uśmiechnęła się subtelnie, zdradliwie, wychodząc naprzeciw mężczyźnie. Już dawno zastanawiała się, czy wciąż posiadała w sobie coś z dziewczyny, którą była w szkole i chociaż mówiono, że nie da się wyprzeć z siebie genów, ona zaczynała w to powątpiewać. Do czasu. Od spotkania z Macnairem coraz trudniej wychodziło Francuzce kontrolowanie odruchów, które nadzwyczaj dobrze pokazywały to, kim jest. Nie zastanawiała się jednak nad podłożem tej zmiany, uznając, że najwidoczniej po wielu latach kontrolowania się, wreszcie się tym znudziła.
– Zgubiłeś się, chéri? – dodała i splatając ręce za plecami, nieśpiesznie zmierzyła mężczyznę wzrokiem, przenikliwy błękit tęczówek na końcu krzyżując z jego spojrzeniem. Nie wyglądał na groźnego; takie przynajmniej miała przeczucie, jednocześnie nie zdając sobie sprawy, że ma do czynienia z kolejnym członkiem arystokracji. Ale zapewne i to nie odciągnęłoby jej od zrealizowania przypływu nagłego kaprysu.
Oczekiwanie Longbottoma na reakcję przyniosło oczekiwany skutek, gdy wyrwana z zamyślenia, zmarszczyła gładkie czoło i wychyliła się ostrożnie zza pomnika. Chciała sprawdzić kto wpadł na podobny pomysł udania się w to miejsce i czy przypadkiem te nadzwyczaj dziwne słowa były kierowane do niej, skoro siedząc nieruchomo na kamiennej podstawie posągu zaczynała sama do złudzenia posąg przypominać. Była piękna, to nie ulegało wątpliwości, lecz nie zimna, tak przynajmniej sądziła, zapominając, że wykorzystywanie ludzi na swoją korzyść przychodziło jej z zaskakująca łatwością. To niespodziewane spotkanie z nieznajomym mężczyzną postanowiła wykorzystać po swojemu – pewna myśl nie opuszczała jej nawet na krok, odkąd tylko opuściła dzisiejszego poranka sypialnię.
– Czarne oczka co płaczecie, że się spotkać nie możecie? – uśmiechnęła się subtelnie, zdradliwie, wychodząc naprzeciw mężczyźnie. Już dawno zastanawiała się, czy wciąż posiadała w sobie coś z dziewczyny, którą była w szkole i chociaż mówiono, że nie da się wyprzeć z siebie genów, ona zaczynała w to powątpiewać. Do czasu. Od spotkania z Macnairem coraz trudniej wychodziło Francuzce kontrolowanie odruchów, które nadzwyczaj dobrze pokazywały to, kim jest. Nie zastanawiała się jednak nad podłożem tej zmiany, uznając, że najwidoczniej po wielu latach kontrolowania się, wreszcie się tym znudziła.
– Zgubiłeś się, chéri? – dodała i splatając ręce za plecami, nieśpiesznie zmierzyła mężczyznę wzrokiem, przenikliwy błękit tęczówek na końcu krzyżując z jego spojrzeniem. Nie wyglądał na groźnego; takie przynajmniej miała przeczucie, jednocześnie nie zdając sobie sprawy, że ma do czynienia z kolejnym członkiem arystokracji. Ale zapewne i to nie odciągnęłoby jej od zrealizowania przypływu nagłego kaprysu.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Chyba doświadczył pierwszych oznak zmęczenia, ponieważ normalnie nie dałby się tak zaskoczyć. Z zamyślenia wyrwały go dopiero słowa pięknej nieznajomej, która wyłoniła się zza posągu, widocznie musiała siedzieć dokładnie po drugiej stronie. Miała w sobie coś intrygującego, może też znajomego, ale jednocześnie w jakiś sposób wydała mu się niebezpieczna. Kompletnie nie wiedział skąd takie irracjonalne uczucie, zdawała się w końcu w najmniejszym stopniu nie mieć złych zamiarów. Artur zachował spokój, nie drgnął nawet, choć uważnie przyglądał, gdy ta z subtelnym uśmiechem wyszła mu na przeciw. Jej pytanie brzmiało bardziej jak fragment wiersza lub piosenki, ale nie potrafił jej rozpoznać. Niemal odruchowo odpowiedział cytatem, spoglądając na twarz posągu:
- Lecz choćby oczy jej były na niebie, a owe gwiazdy w oprawie jej oczu, blask jej oblicza zawstydziłby gwiazd - zacytował spokojnie Szekspira.
Jego wzrok ponownie skierował się na nieznajomą, zdradzając niewielkie zainteresowanie. Niespodziewane spotkanie było miłą odmianą od monotonni reszty dnia. Jednocześnie podjął małą grę, decydując na razie nie pytać z kim ma przyjemność. Nie zaskoczyło go wtrącenie z francuskiego, tak elegancka mowa dobrze pasowała do tej tajemniczej damy. Niestety Artur nigdy nie miał talentu do języków, znajomość francuskiego ograniczała się do najpopularniejszych słów.
- Nie mam w zwyczaju się gubić, mademoiselle - rzekł uprzejmie, uśmiechając się przy tym delikatnie, pytanie nieznajomej z jakiegoś powodu trochę go rozbawiło. - Proszę wybaczyć ignorancję, ale cóż znaczy "chéri"?
Nadal pozostawał ostrożny, w końcu nastały niespokojne czasy, a on był przecież aurorem, tym, który ma być gotowy na każdą ewentualność. Nie ukrywał, że na dłuższą metę było to nieco męczące.
Poz nimi nie było wokół żywego ducha, nawet elfy siedziały w swoich kryjówkach, nie wchodząc w drogę dwójce czarodziejów. Czy już się gdzieś spotkali? Nic nie przychodziło mu do głowy, może najzwyczajniej w świecie zagadnęła do nieznajomego, który akurat wybrał sobie ten sam kawałek lasu. Przypadek i kaprys, to mogło zadecydować o dzisiejszym spotkaniu.
- Lecz choćby oczy jej były na niebie, a owe gwiazdy w oprawie jej oczu, blask jej oblicza zawstydziłby gwiazd - zacytował spokojnie Szekspira.
Jego wzrok ponownie skierował się na nieznajomą, zdradzając niewielkie zainteresowanie. Niespodziewane spotkanie było miłą odmianą od monotonni reszty dnia. Jednocześnie podjął małą grę, decydując na razie nie pytać z kim ma przyjemność. Nie zaskoczyło go wtrącenie z francuskiego, tak elegancka mowa dobrze pasowała do tej tajemniczej damy. Niestety Artur nigdy nie miał talentu do języków, znajomość francuskiego ograniczała się do najpopularniejszych słów.
- Nie mam w zwyczaju się gubić, mademoiselle - rzekł uprzejmie, uśmiechając się przy tym delikatnie, pytanie nieznajomej z jakiegoś powodu trochę go rozbawiło. - Proszę wybaczyć ignorancję, ale cóż znaczy "chéri"?
Nadal pozostawał ostrożny, w końcu nastały niespokojne czasy, a on był przecież aurorem, tym, który ma być gotowy na każdą ewentualność. Nie ukrywał, że na dłuższą metę było to nieco męczące.
Poz nimi nie było wokół żywego ducha, nawet elfy siedziały w swoich kryjówkach, nie wchodząc w drogę dwójce czarodziejów. Czy już się gdzieś spotkali? Nic nie przychodziło mu do głowy, może najzwyczajniej w świecie zagadnęła do nieznajomego, który akurat wybrał sobie ten sam kawałek lasu. Przypadek i kaprys, to mogło zadecydować o dzisiejszym spotkaniu.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Złe zamiary były kwestią względną, skoro już sama chęć zabawy w kotka i myszkę, rzucenia uroku a potem zwyczajnego odejścia i pozostawienia biedaka w nieprzyjemnym rozbiciu o nie zakrawała, jednak o tym wiedzieć nie musiał, właściwie, następnego dnia miał o tym wcale nie pamiętać. Miał tkwić w słodko–gorzkiej niewiedzy, że padł ofiarą wili i że zachowywał się tak, jak nigdy by o to siebie nie posądzał; nierzadko absurdalnie, ulegle, tracąc kontrolę nad samym sobą. Zresztą, z jej punktu widzenia z kolei nie było w tym absolutnie nic złego, ot, chciała sobie poprawić humor a w przypływie chwilowej dobroci poprawić też nastrój nieznajomego, który wyglądał na przygnębionego. Przebywając wśród wielu ludzi jej zmysł obserwacji rozwinął się na tyle, że bez większego problemu była w stanie rozróżnić sentyment wypowiedzi, emocje i niektóre zmiany w mimice. W stojącym naprzeciwko przypadku wiedziała już, że nie będzie musiała się nawet za bardzo starać, by owinąć go wokół małego palca. Chciała tylko pomóc.
Wtrącenie francuskiego z kolei nie było dla niej niczym nowym a ktoś znający ją dłużej wiedział, że nie jest to nic szczególnie zaskakującego; mimo wielu lat mieszkania w Anglii wciąż próbowała używać ojczystego języka a lekki akcent dalej wyczuwalny był w jej słowach, w zniekształcaniu niektórych wyrazów, zmiękczaniu końcówek.
– Och, nic złego – odparła, uśmiechając się delikatnie – powiedzmy, że to czułe określenie – dodała i podchodząc powoli do Artura, zatrzymała się zaledwie dwa kroki przed nim – zazwyczaj zarezerwowane tylko dla bliskich memu sercu mężczyzn – skłamała gładko, bo w rzeczywistości nie siliła się zazwyczaj na czułe słówka wobec nikogo, kto nie był Odettą; siostra pozostawała dla niej od zawsze na zawsze gwiazdeczką, najmniejszą i najjaśniejszą.
– Co więc sprowadza cię w te rejony? – kontynuowała swobodnie, wysuwając dłoń, jednak na razie tylko po to by poprawić nachodzące na pozbawioną skazy twarz pojedyncze włosy. – Nieszczęśliwa miłość? Platoniczne uczucie? Czy może chciałbyś złożyć jabłko w ofierze, by do ciebie wróciła? – wymieniła, hipnotyzujący błękit tęczówek nienachalnie kierując na twarz mężczyzny. Żadna z tych odpowiedzi niespecjalnie by ją zdziwiła.
Wtrącenie francuskiego z kolei nie było dla niej niczym nowym a ktoś znający ją dłużej wiedział, że nie jest to nic szczególnie zaskakującego; mimo wielu lat mieszkania w Anglii wciąż próbowała używać ojczystego języka a lekki akcent dalej wyczuwalny był w jej słowach, w zniekształcaniu niektórych wyrazów, zmiękczaniu końcówek.
– Och, nic złego – odparła, uśmiechając się delikatnie – powiedzmy, że to czułe określenie – dodała i podchodząc powoli do Artura, zatrzymała się zaledwie dwa kroki przed nim – zazwyczaj zarezerwowane tylko dla bliskich memu sercu mężczyzn – skłamała gładko, bo w rzeczywistości nie siliła się zazwyczaj na czułe słówka wobec nikogo, kto nie był Odettą; siostra pozostawała dla niej od zawsze na zawsze gwiazdeczką, najmniejszą i najjaśniejszą.
– Co więc sprowadza cię w te rejony? – kontynuowała swobodnie, wysuwając dłoń, jednak na razie tylko po to by poprawić nachodzące na pozbawioną skazy twarz pojedyncze włosy. – Nieszczęśliwa miłość? Platoniczne uczucie? Czy może chciałbyś złożyć jabłko w ofierze, by do ciebie wróciła? – wymieniła, hipnotyzujący błękit tęczówek nienachalnie kierując na twarz mężczyzny. Żadna z tych odpowiedzi niespecjalnie by ją zdziwiła.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie zdawał sobie sprawy z niezwykłego pochodzenia rozmówczyni. Wtedy na pewno odczuwałby większy niepokój, obawiając się zagadkowych mocy półwil, zdolnych manipulować ludzkimi uczuciami. Bał się tego, świadom jak bardzo mogło to uczynić człowieka słabym. W niektórych przypadkach działanie tego uroku można było porównać do działania Imperiusa, które przecież było zaklęciem niewybaczalnym. Perspektywa wydawała się straszna, dać się całkiem ponieść fałszywemu uczuciu, zapominając o zdrowym rozsądku. Co słabość serca może zrobić z człowiekiem...
Nie był świadom zagrożenia, ale mimo to było w nieznajomej coś niepokojącego. Z pozoru irracjonalna myśl, którą powinien zepchnąć na bok. Z drugiej jednak strony, trochę ostrożności nie zaszkodzi, a ten niepokój sprawiał, że sytuacja była interesująca. Nie zdradził się ze swoimi przemyśleniami, odwzajemniając uśmiech.
- Nie wiem czym sobie zasłużyłem na takie wyróżnienie - wyznał, zachowując spokój mimo zbliżenia się rozmówczyni.
Rozmowa miała w sobie coś z gry, intrygując lubiącego zagadki i tajemnice Artura. Nie znał stawki oraz prawdziwych intencji przeciwniczki, co tym bardziej zwiększało zainteresowanie. Nie pytał na razie o imię, bowiem na chwilę obecną w takiej formie całe spotkanie wydawało się ciekawsze.
- Mówi się, że nie liczy się cel, a sama podróż - oznajmił swobodnie, przy okazji okrążając rozmówczynię dla podkreślenia słów, jednocześnie zwiększając dystans między nimi z dwóch na trzy kroki. - Nie jest miło cieszyć się ostatnimi chwilami ciepła, nim władzę nad Anglią przejmie szara i zimna jesień? - spytał, kolistym gestem ręki podkreślając przemijającą zieleń roślinności. Z drugiej strony, odchodziła z klasą, ustępując na chwilę ciepłym barwom. - Czy to któraś z tych opcji... naprawdę chciałabyś wiedzieć? Chyba lubisz rozwiązywać tajemnicę, prawda? - spytał, spoglądając z zainteresowaniem na rozmówczynię. - Nie powiem, zwyczaj składania jabłka w ofierze wydaje się ciekawy, byle to nie było jabłko niezgody - przyznał z wyćwiczonym uśmiechem, nieodzownym orężem arystokraty. - Co natomiast sprowadza ciebie, mademoiselle? Chcesz może, żebym zgadywał?
Nie był świadom zagrożenia, ale mimo to było w nieznajomej coś niepokojącego. Z pozoru irracjonalna myśl, którą powinien zepchnąć na bok. Z drugiej jednak strony, trochę ostrożności nie zaszkodzi, a ten niepokój sprawiał, że sytuacja była interesująca. Nie zdradził się ze swoimi przemyśleniami, odwzajemniając uśmiech.
- Nie wiem czym sobie zasłużyłem na takie wyróżnienie - wyznał, zachowując spokój mimo zbliżenia się rozmówczyni.
Rozmowa miała w sobie coś z gry, intrygując lubiącego zagadki i tajemnice Artura. Nie znał stawki oraz prawdziwych intencji przeciwniczki, co tym bardziej zwiększało zainteresowanie. Nie pytał na razie o imię, bowiem na chwilę obecną w takiej formie całe spotkanie wydawało się ciekawsze.
- Mówi się, że nie liczy się cel, a sama podróż - oznajmił swobodnie, przy okazji okrążając rozmówczynię dla podkreślenia słów, jednocześnie zwiększając dystans między nimi z dwóch na trzy kroki. - Nie jest miło cieszyć się ostatnimi chwilami ciepła, nim władzę nad Anglią przejmie szara i zimna jesień? - spytał, kolistym gestem ręki podkreślając przemijającą zieleń roślinności. Z drugiej strony, odchodziła z klasą, ustępując na chwilę ciepłym barwom. - Czy to któraś z tych opcji... naprawdę chciałabyś wiedzieć? Chyba lubisz rozwiązywać tajemnicę, prawda? - spytał, spoglądając z zainteresowaniem na rozmówczynię. - Nie powiem, zwyczaj składania jabłka w ofierze wydaje się ciekawy, byle to nie było jabłko niezgody - przyznał z wyćwiczonym uśmiechem, nieodzownym orężem arystokraty. - Co natomiast sprowadza ciebie, mademoiselle? Chcesz może, żebym zgadywał?
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie podejrzewała, że wywołuje w nim tak skrajne od przeciętnych reakcje, gdy dotychczas nikt nigdy wprost nie powiedział o swoim strachu wobec wil. Prawdopodobnie, gdyby tylko wiedziała, uchroniłby się przed jej chęcią zabawy, a kto wie, może nawet pociągnęłaby ten temat, żeby dowiedzieć się co kreowało jego obawy? Czy może kiedyś miał już do czynienia z potomkinią i ta nie była wcale tak przyjazna jak ona? Zapewne wyraziłaby swoje niezrozumienie: w końcu były całkiem niegroźnymi istotami, o ile ktoś nie wyprowadził ich z równowagi, lecz niewielka kulka ognia była niczym w porównaniu z formą harpii, w którą przemieniały się tylko stuprocentowe wile.
– Angielska pogoda nigdy nie jest przyjemna – odparła krótko, niezwykle subiektywnie, jednak nigdy nie doceniała uroków Anglii. Dlań zawsze miało to być miejsce smutne, ponure, bezbarwne, zupełnie odmienne od rodzinnej, ukochanej Francji. Może powrót w rodzinne rejony wcale nie był tak głupim pomysłem, jakim się jej wydawał od pewnego czasu? Wycieczka urodzinowa z Laurentem do Marsylii jedynie utwierdziła ją w przekonaniu, że jej serce na zawsze zostało tam, więc może powinna podjąć ryzyko i przenieść swój biznes na francuskie salony? Odrzucając od siebie natrętną myśl, spojrzała na Artura spod wachlarza długich, gęstych rzęs i pochyliwszy nieco twarz do dołu, zbliżyła się do niego.
– Wyglądasz na nieszczęśliwie zakochanego – uśmiechnęła się lekko, niegrzecznie ignorując jego pytanie; istotnie, wyglądał na człowieka, którego coś trapi, mężczyznę, który nie wybierał się pod okraszony pewną historią miłosną pomnik tylko po to, by na niego popatrzeć – szukasz odpowiedzi? – kontynuowała – czy może, czekasz na nią a ja wam przerwałam? – uniosła brwi w pytającym geście, lecz szybko odrzuciła tę ewentualność; nie byłby wtedy tak zainteresowany jej osobą, jednak drwiła z uczucia miłości między dwojgiem ludzi. Czy nie z podobnego powodu kilka lat temu wystawiła uczucie zakochanego w jej siostrze chłopca na próbę? – nie, spętany pewnymi normami, czy obawami nie wiesz jak się uwolnić... – nie dodała od czego, wiedząc, że sam sobie dopowie resztę. Tego, że się myliła nie brała pod uwagę. A jeśli jednak, to i tak następnego dnia miał o tym nie pamiętać.
– Pomogę ci – dodała szeptem wpadającym w pomruk i ze spolegliwym uśmiechem wysunęła rękę w stronę mężczyzny, ostatecznie opuszkami palców przesuwając po jego dłoni, wzdłuż ramienia w górę, dłoń kładąc na jego ramieniu.
bonus +40
klik
– Angielska pogoda nigdy nie jest przyjemna – odparła krótko, niezwykle subiektywnie, jednak nigdy nie doceniała uroków Anglii. Dlań zawsze miało to być miejsce smutne, ponure, bezbarwne, zupełnie odmienne od rodzinnej, ukochanej Francji. Może powrót w rodzinne rejony wcale nie był tak głupim pomysłem, jakim się jej wydawał od pewnego czasu? Wycieczka urodzinowa z Laurentem do Marsylii jedynie utwierdziła ją w przekonaniu, że jej serce na zawsze zostało tam, więc może powinna podjąć ryzyko i przenieść swój biznes na francuskie salony? Odrzucając od siebie natrętną myśl, spojrzała na Artura spod wachlarza długich, gęstych rzęs i pochyliwszy nieco twarz do dołu, zbliżyła się do niego.
– Wyglądasz na nieszczęśliwie zakochanego – uśmiechnęła się lekko, niegrzecznie ignorując jego pytanie; istotnie, wyglądał na człowieka, którego coś trapi, mężczyznę, który nie wybierał się pod okraszony pewną historią miłosną pomnik tylko po to, by na niego popatrzeć – szukasz odpowiedzi? – kontynuowała – czy może, czekasz na nią a ja wam przerwałam? – uniosła brwi w pytającym geście, lecz szybko odrzuciła tę ewentualność; nie byłby wtedy tak zainteresowany jej osobą, jednak drwiła z uczucia miłości między dwojgiem ludzi. Czy nie z podobnego powodu kilka lat temu wystawiła uczucie zakochanego w jej siostrze chłopca na próbę? – nie, spętany pewnymi normami, czy obawami nie wiesz jak się uwolnić... – nie dodała od czego, wiedząc, że sam sobie dopowie resztę. Tego, że się myliła nie brała pod uwagę. A jeśli jednak, to i tak następnego dnia miał o tym nie pamiętać.
– Pomogę ci – dodała szeptem wpadającym w pomruk i ze spolegliwym uśmiechem wysunęła rękę w stronę mężczyzny, ostatecznie opuszkami palców przesuwając po jego dłoni, wzdłuż ramienia w górę, dłoń kładąc na jego ramieniu.
bonus +40
klik
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Solene Baudelaire' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Wile były fascynującymi istotami (podobnie jak inne stworzenia inteligentne), jednocześnie tak podobne, ale też różne od ludzi. Krąży wiele opowieści o spotkaniach ludzi z tymi istotami. Porywały do nieustannego tańca, który kończyło dopiero padnięcie ze zmęczenia. Potrafiły być zmienne niczym morze, w jednej chwili łagodne i spokojne, za moment jednak wściekłe, zmieniając się w stworzenia przypominające harpie. Nie to jednak było w nich najbardziej niesamowite. Mogły mieć dzieci z ludźmi, przekazując im cząstkę swojej niezwykłości.
- To nie do końca tak - zauważył uprzejmie. - Angielska pogoda jest kapryśna, rzadko kiedy hojna, nigdy nie daje nic łatwo... za to jak już daje, to potrafi urzekać pięknem - stanął w obronie Anglii, choć doskonale znał jej mankamenty. - Jakie miejsce uważasz w takim razie za najbardziej czarujące? - spytał, podejrzewając jakiś rejon Francji, zważywszy na słowa Solene.
Chciał w swoim życiu jeszcze zwiedzić świat, nie utknąć na zawsze na Wyspach Brytyjskich. Tyle możliwości, niezwykłych miejsc i kultur. Wszystko to jednak musiało trochę poczekać, do czasu aż przegnają czyhające na wszystkich zagrożenie.
- Nie powiedziałbym tak, choć nie ukrywam, że w takiej scenerii mogę sprawiać podobne wrażenie - stwierdził, wskazując na pomnik, niemego świadka ich rozmowy. - Nie czekam na nic, po prostu czasem potrzeba chwili dla siebie - odpowiedział nieco chłodnie. - Nigdy nie wiadomo, gdzie dokładnie nogi poniosą - oznajmił już normalnym tonem.
Nie wiedział czego szuka, nie wiedział też co chodziło po głowie nieznajomej. To był dziwny dzień, podczas którego snuł się bez celu, a jego myśli przesłoniła jakaś mgła. Innego dnia może od razu by wiedział co planuje Solene, dziś jednak wolał się doszukiwać dziwniejszych motywów. Taka mała gra.
- Jesteś pewna, że tylko mi może brakować wolności? - spytał nieco zaczepnie. - Coś cię dręczy?
Ją też musiało coś sprowadzić do tego miejsca, ona też samotnie zatrzymała się przy Posągu Kochanki. Co skrywasz, nieznajoma?
Dotknęła jego dłoni, przesuwając ją w górę. Twarz Artura pozostała niewzruszona, chciał jej powiedzieć, że jest żonaty, ale wtedy poczuł coś dziwnego...
| Rzut na odporność psychiczną
- To nie do końca tak - zauważył uprzejmie. - Angielska pogoda jest kapryśna, rzadko kiedy hojna, nigdy nie daje nic łatwo... za to jak już daje, to potrafi urzekać pięknem - stanął w obronie Anglii, choć doskonale znał jej mankamenty. - Jakie miejsce uważasz w takim razie za najbardziej czarujące? - spytał, podejrzewając jakiś rejon Francji, zważywszy na słowa Solene.
Chciał w swoim życiu jeszcze zwiedzić świat, nie utknąć na zawsze na Wyspach Brytyjskich. Tyle możliwości, niezwykłych miejsc i kultur. Wszystko to jednak musiało trochę poczekać, do czasu aż przegnają czyhające na wszystkich zagrożenie.
- Nie powiedziałbym tak, choć nie ukrywam, że w takiej scenerii mogę sprawiać podobne wrażenie - stwierdził, wskazując na pomnik, niemego świadka ich rozmowy. - Nie czekam na nic, po prostu czasem potrzeba chwili dla siebie - odpowiedział nieco chłodnie. - Nigdy nie wiadomo, gdzie dokładnie nogi poniosą - oznajmił już normalnym tonem.
Nie wiedział czego szuka, nie wiedział też co chodziło po głowie nieznajomej. To był dziwny dzień, podczas którego snuł się bez celu, a jego myśli przesłoniła jakaś mgła. Innego dnia może od razu by wiedział co planuje Solene, dziś jednak wolał się doszukiwać dziwniejszych motywów. Taka mała gra.
- Jesteś pewna, że tylko mi może brakować wolności? - spytał nieco zaczepnie. - Coś cię dręczy?
Ją też musiało coś sprowadzić do tego miejsca, ona też samotnie zatrzymała się przy Posągu Kochanki. Co skrywasz, nieznajoma?
Dotknęła jego dłoni, przesuwając ją w górę. Twarz Artura pozostała niewzruszona, chciał jej powiedzieć, że jest żonaty, ale wtedy poczuł coś dziwnego...
| Rzut na odporność psychiczną
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Artur Longbottom' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 13
'k100' : 13
Nie lubiła angielskiej pogody i nie ukrywała tego faktu a to, że nie przyzwyczaiła się do zmiany klimatu po tylu latach przestało ją już dziwić. Była człowiekiem kochającym naturę i chociaż na brak natury, lasów, łąk czy jezior nie mogła narzekać, tak wciąż z tyłu głowy, we wspomnieniach, posiadała obrazy zadbanych ogrodów francuskich. Choć daleko jej było do patriotki, kochała swój rodzinny kraj i żałowała, że rozstała się z nim w tak brutalny sposób. Wciąż tęsknie powracała myślami do francuskich przysmaków, ulubionych miejsc, artystów... do kawy, którą pijała zajadając na zmianę z pysznymi makaronikami w jednej z najpiękniejszych, małych kawiarni w mieście; do ludzi, którzy byli życzliwi, inni, otwarci. I nie wiedząc, czy życie we Francji biegło dalej w ten sam sposób – czy może zbliżyło się do życia podobnego tutaj, w Londynie – zastanawiała się dlaczego nie korzystała częściej ze świstoklików transportujących ją w rodzinne rejony.
Teraz jednak uwagę wili pochłaniał stojący przed nią mężczyzna i fakt, że wciąż chyba potrafiła czarować, skoro w paru miłych gestach, odpowiedniej zmianie tonu nie stawiał większego oporu. Oporu, którego nie rozumiała a w ostatnim czasie zanotowała jego wzrost; nie rozumiała dlaczego mężczyźni się bali tej tajemnej aury, którą potomkinie roztaczały, skoro w gruncie rzeczy wcale nie były groźne a spotkanie z nimi – ba, przyciągnięcie ich uwagi – było nie lada sztuką. Przynajmniej w części przypadków, jak ona. Starając się nie używać swoich genów bez powodu, właściwie nigdy, miała wrażenie, że czasami zapomina jak duże brzemię dźwiga i że dzięki niemu mogłaby osiągnąć o wiele więcej, niż osiągała ciężką pracą. Próbując być uczciwa, chcąc żyć jak inni, zmagała się z przeciwnościami losu, odkładała pieniądze na własny lokalik, który mogłaby uzyskać odnajdując odpowiedniego lorda i okręcając go sobie wokół palca – może w łamaniu swoich zasad powinna posunąć się o krok dalej?
– Czy ktokolwiek dzisiaj jest w pełni wolny? – odparła równie zaczepnie, lecz nie dodała, że dzięki niej w pewien sposób umożliwiła mu zapomnienie o troskach dnia codziennego; sama bawiła się całkiem dobrze, przynajmniej do czasu, w którym uzna, że zabawiła w tym miejscu zbyt długo – jak się teraz czujesz, mój drogi? – spytała, zaciekawiona co odczuwał; wielu porównywało urok wili do amortencji, lecz niewiele jej to mówiło; nigdy bowiem nie znajdowała się pod jej wpływem i gdyby wiedziała, że za kilka dni w absurdalnym zrządzeniu losu dane będzie jej to poczuć na własnej skórze, ominęłaby posąg szerokim łukiem. Ale czy nie wszystko było zapisane w ich kartach a oni nie mieli wpływu na los, który był im odgórnie dany? Ze spokojem i lekkim uśmiechem, przesunęła rękę na szyję mężczyzny a później nieco w dół, na tors.
podtrzymuję urok (96)
Teraz jednak uwagę wili pochłaniał stojący przed nią mężczyzna i fakt, że wciąż chyba potrafiła czarować, skoro w paru miłych gestach, odpowiedniej zmianie tonu nie stawiał większego oporu. Oporu, którego nie rozumiała a w ostatnim czasie zanotowała jego wzrost; nie rozumiała dlaczego mężczyźni się bali tej tajemnej aury, którą potomkinie roztaczały, skoro w gruncie rzeczy wcale nie były groźne a spotkanie z nimi – ba, przyciągnięcie ich uwagi – było nie lada sztuką. Przynajmniej w części przypadków, jak ona. Starając się nie używać swoich genów bez powodu, właściwie nigdy, miała wrażenie, że czasami zapomina jak duże brzemię dźwiga i że dzięki niemu mogłaby osiągnąć o wiele więcej, niż osiągała ciężką pracą. Próbując być uczciwa, chcąc żyć jak inni, zmagała się z przeciwnościami losu, odkładała pieniądze na własny lokalik, który mogłaby uzyskać odnajdując odpowiedniego lorda i okręcając go sobie wokół palca – może w łamaniu swoich zasad powinna posunąć się o krok dalej?
– Czy ktokolwiek dzisiaj jest w pełni wolny? – odparła równie zaczepnie, lecz nie dodała, że dzięki niej w pewien sposób umożliwiła mu zapomnienie o troskach dnia codziennego; sama bawiła się całkiem dobrze, przynajmniej do czasu, w którym uzna, że zabawiła w tym miejscu zbyt długo – jak się teraz czujesz, mój drogi? – spytała, zaciekawiona co odczuwał; wielu porównywało urok wili do amortencji, lecz niewiele jej to mówiło; nigdy bowiem nie znajdowała się pod jej wpływem i gdyby wiedziała, że za kilka dni w absurdalnym zrządzeniu losu dane będzie jej to poczuć na własnej skórze, ominęłaby posąg szerokim łukiem. Ale czy nie wszystko było zapisane w ich kartach a oni nie mieli wpływu na los, który był im odgórnie dany? Ze spokojem i lekkim uśmiechem, przesunęła rękę na szyję mężczyzny a później nieco w dół, na tors.
podtrzymuję urok (96)
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Tęsknota przyjmowała różne formy. Artur zapewne starałby się racjonalizować uczucia Solene, ale potrafił ją zrozumieć - tak daleko od domu, pewnie Anglia musiała się jej tym bardziej wydawać ponurym miejscem. Francja dla niej pewnie teraz wyglądała jak idylla, upiększona wspomnieniami i nostalgią. Nie było tam anomalii, a Czarny Pan mógł się błędnie wydawać odległym zagrożeniem.
Nie miał jednak czasu na podobne rozważania, bowiem co innego zagościło w jego myślach. Podświadomie chciał odeprzeć urok oraz wiążące się z nim uczucie, słodkie kłamstwo, które normalnie by go przerażało. Okazał się jednak za słaby, zmiażdżony swoimi przeżyciami i mrokiem zapadającym nad światem, podatny przez to na tajemną moc. Jakaś jego część mogła tego chcieć, na moment zapomnieć o wszystkim, udawać coś prostszego niż skomplikowane życie. Artur uświadomił sobie już wiele lat temu, że serce było słabe. Ułomny organ, który kierował się uczuciami, uciekając podstępnie logice. Tego dnia niestety wygrało z pomocą uroku półwili.
Nieznajoma stała się inna, zupełnie jakby na jej miejscu pojawiła się nowa osoba. Nie mógł już zdobyć się na obiektywną ocenę, pełną chłodu i rozwagi.
- Nikt nie jest wolny, każdy jest czegoś niewolnikiem - odparł miękko, nie mogąc oderwać wzroku od jasnych niczym czyste niebo oczu. - Mogą nas więzić obowiązki, powinności, honor, groźby lub uczucia... - kontynuował, podkreślając ostatnie słowo.
Artur nie zdawał sobie sprawy, że to wszystko było sztuczne, wywołane urokiem. Fałsz wydawał się teraz prawdziwy. Kaprysem losu było to, że za kilka dni doświadczy podobnego zjawiska, choć z pewnymi różnicami.
- Jak się czuję, mademoiselle? - powtórzył za nią, delektując się brzmieniem jej głosu. - Czuję się teraz mniej wolny, ale ani trochę mi to nie przeszkadza - odpowiedział spokojnie, delikatnie odgarniając z czoła kosmyk jej włosów. - Jak sama się czujesz, moja droga nieznajomo? Jakie uczucia może nieść w sobie ktoś tak niezwykły? - zapytał z pozoru nieśmiało, czując ruch jej dłoni.
Nie zasypywał jej komplementami chwalącymi urodę, dostrzegając, że poza pięknem zewnętrznym miała też znacznie większe piękno wewnętrzne. Była intrygująca, była zagadką, kimś o niespotykanym charakterze, w końcu potrafiła go zafascynować.
Nie miał jednak czasu na podobne rozważania, bowiem co innego zagościło w jego myślach. Podświadomie chciał odeprzeć urok oraz wiążące się z nim uczucie, słodkie kłamstwo, które normalnie by go przerażało. Okazał się jednak za słaby, zmiażdżony swoimi przeżyciami i mrokiem zapadającym nad światem, podatny przez to na tajemną moc. Jakaś jego część mogła tego chcieć, na moment zapomnieć o wszystkim, udawać coś prostszego niż skomplikowane życie. Artur uświadomił sobie już wiele lat temu, że serce było słabe. Ułomny organ, który kierował się uczuciami, uciekając podstępnie logice. Tego dnia niestety wygrało z pomocą uroku półwili.
Nieznajoma stała się inna, zupełnie jakby na jej miejscu pojawiła się nowa osoba. Nie mógł już zdobyć się na obiektywną ocenę, pełną chłodu i rozwagi.
- Nikt nie jest wolny, każdy jest czegoś niewolnikiem - odparł miękko, nie mogąc oderwać wzroku od jasnych niczym czyste niebo oczu. - Mogą nas więzić obowiązki, powinności, honor, groźby lub uczucia... - kontynuował, podkreślając ostatnie słowo.
Artur nie zdawał sobie sprawy, że to wszystko było sztuczne, wywołane urokiem. Fałsz wydawał się teraz prawdziwy. Kaprysem losu było to, że za kilka dni doświadczy podobnego zjawiska, choć z pewnymi różnicami.
- Jak się czuję, mademoiselle? - powtórzył za nią, delektując się brzmieniem jej głosu. - Czuję się teraz mniej wolny, ale ani trochę mi to nie przeszkadza - odpowiedział spokojnie, delikatnie odgarniając z czoła kosmyk jej włosów. - Jak sama się czujesz, moja droga nieznajomo? Jakie uczucia może nieść w sobie ktoś tak niezwykły? - zapytał z pozoru nieśmiało, czując ruch jej dłoni.
Nie zasypywał jej komplementami chwalącymi urodę, dostrzegając, że poza pięknem zewnętrznym miała też znacznie większe piękno wewnętrzne. Była intrygująca, była zagadką, kimś o niespotykanym charakterze, w końcu potrafiła go zafascynować.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zdziwiły ją słowa Artura, jednak nie dała po sobie tego poznać ukrywając się za maską przymilnego uśmiechu i trzepotu długich, gęstych rzęs. Czy zdołał się zorientować, że rzuciła na niego urok? Z doświadczenia wiedziała, że nie było to do końca możliwe a przynajmniej nie spotkała się z taką sytuacją do tej pory. Przeważnie przecież jej potencjalne ofiary nie zdawały sobie sprawy z tego, że są wystawione w danym momencie na kaprys wili, ale najwidoczniej życie, los i świat jeszcze były w stanie ją zaskoczyć. Z kolejnym pytaniem jej uśmiech nieco się poszerzył; niemal od razu odpowiedziała w myślach, jakie uczucia mogła nieść; zgubę, rozkojarzenie, złość, otępienie, poprzedzone błogim spokojem i płomiennym uczuciem, jakiego wcześniej nie spotkali. Ale nie mogła tego powiedzieć na głos, orientując się, że mężczyzna nie był aż tak bezbronny jak sądziła jeszcze chwilę temu.
– To zależy – zabrała powoli dłoń, ostatni raz muskając chłodną, męską dłoń – nie nazywajmy czegoś, co jest oczywiste – i tym samym dała mu do zrozumienia, że nie muszą więcej rozmawiać. Po chwili zadecydowała się odejść, jak najszybciej i najdalej z tego miejsca, uznając, że poświęciła zarówno nieznajomemu już wystarczająco dużo czasu, jak i testowi, któremu się poddała. Zauważając, że wciąż ma to coś i potrafi dalej odpowiednio mamić słowem, gestem i uśmiechem uspokoiła się jedynie na krótki moment, szybko orientując się, że to widocznie mężczyźni stali się bardziej odporni na wdzięki potomkini. Chociaż nie używała uroku zbyt często, obawiała się, że z kolejnej próby porwania nie wywinie się z taką łatwością, jak zrobiła to w maju – nadzieja więc pozostawała w Skamanderze, który zaskakująco również dla niej, pojawiał się dokładnie tam, gdzie ona, dokładnie w takim momencie, w którym akurat potrzebowała czyjejś pomocy – na samą myśl o tak dziwnych zbiegach okoliczności uśmiechnęła się ponownie, dopiero po chwili zerkając na stojącego wciąż naprzeciwko mężczyznę.
– Uważaj na siebie, te lasy nie są bezpieczne – i wymownie unosząc dłonie, na znak, że co złego to nie ona, ruszyła w kierunku, z którego przyszła a wraz ze zniknięciem zwróciła pełną wolność decydowania Arturowi.
zt
– To zależy – zabrała powoli dłoń, ostatni raz muskając chłodną, męską dłoń – nie nazywajmy czegoś, co jest oczywiste – i tym samym dała mu do zrozumienia, że nie muszą więcej rozmawiać. Po chwili zadecydowała się odejść, jak najszybciej i najdalej z tego miejsca, uznając, że poświęciła zarówno nieznajomemu już wystarczająco dużo czasu, jak i testowi, któremu się poddała. Zauważając, że wciąż ma to coś i potrafi dalej odpowiednio mamić słowem, gestem i uśmiechem uspokoiła się jedynie na krótki moment, szybko orientując się, że to widocznie mężczyźni stali się bardziej odporni na wdzięki potomkini. Chociaż nie używała uroku zbyt często, obawiała się, że z kolejnej próby porwania nie wywinie się z taką łatwością, jak zrobiła to w maju – nadzieja więc pozostawała w Skamanderze, który zaskakująco również dla niej, pojawiał się dokładnie tam, gdzie ona, dokładnie w takim momencie, w którym akurat potrzebowała czyjejś pomocy – na samą myśl o tak dziwnych zbiegach okoliczności uśmiechnęła się ponownie, dopiero po chwili zerkając na stojącego wciąż naprzeciwko mężczyznę.
– Uważaj na siebie, te lasy nie są bezpieczne – i wymownie unosząc dłonie, na znak, że co złego to nie ona, ruszyła w kierunku, z którego przyszła a wraz ze zniknięciem zwróciła pełną wolność decydowania Arturowi.
zt
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Artur, choć tego nieświadomy, po raz pierwszy w życiu doświadczał właśnie uroku wili. Wcześniej czytał o tym w książkach, podsycając obawy plotkami. W jego małym świecie, gdzie w ukryciu czaił się strach przed władzą uczuć, czasem ta moc wydawała się przerażająca. Jego chłodny rozsądek był otumaniony, nie mógł desperacko bić na alarm. Longbottom tkwił pod władzą ułudy, słodkiej i kuszącej. Nadal zostawała mu jednak wrażliwość, nadal potrafił myśleć o innych, o tym co ich gnębi. W tym wypadku, zwłaszcza o troskach Solene.
- Jeśli potrzebowałabyś pomocy, wystarczy tylko powiedzieć... - zapewnił, gotów wesprzeć ją w trudnych chwilach.
Jej dłoń też była chłodna, jakby dla podkreślenia, że może oboje są w pewnym sensie podobni. Oboje przybyli do posągu kochanki, chyba tak samo samotni. Niema figura pewnie była wielokrotnie świadkiem takich spotkań, w końcu szczęście, choć tak powszechne w opowieściach, nie było dla wszystkich oczywiste, nie stanowiło łatwego daru.
Zamarł, słysząc jej słowa. Nie, nie wypuści jej teraz, nie po tym jak znalazł wreszcie szczęście, znalazł miłość. Zapomniał o czarnych jak noc włosach z przeszłości, o tamtych chwilach, gdy ostatni raz kogoś pokochał. Chyba wtedy coś stracił, ale wreszcie mógł odzyskać.
Już miał zamiar zawołać za Solene, ale wtedy przybyło otrzeźwienie. Mieszanina dwóch sprzecznych uczuć, ulgi i bólu. Wreszcie zapanował umysł, okiełznał słabe serce, pozwolił uniknąć błędów oraz nierozsądnych zachowań. Z drugiej strony, te otępienie było przyjemne, pomogło odetchnąć, na moment o wszystkim zapomnieć. Nie liczyły się problemy wielkiego świata, zamiast tego była tylko ona.
Ze zgrozą Artur uświadomił sobie o kim w chwili uwolnienia pomyślał, gdy zniknął urok, ale jeszcze był odsłonięty oraz pod władzą uczuć. Nie była to Mare, jego żona. Nie była to Justine, jego pierwsza dziewczyna. Nie był to nikt inny, to była ona, orchidea równie piękna jak siedem grzechów głównych. Jeśli powróciłoby dawne uczucie... taki mógłby być początek zguby Artura.
| zt
- Jeśli potrzebowałabyś pomocy, wystarczy tylko powiedzieć... - zapewnił, gotów wesprzeć ją w trudnych chwilach.
Jej dłoń też była chłodna, jakby dla podkreślenia, że może oboje są w pewnym sensie podobni. Oboje przybyli do posągu kochanki, chyba tak samo samotni. Niema figura pewnie była wielokrotnie świadkiem takich spotkań, w końcu szczęście, choć tak powszechne w opowieściach, nie było dla wszystkich oczywiste, nie stanowiło łatwego daru.
Zamarł, słysząc jej słowa. Nie, nie wypuści jej teraz, nie po tym jak znalazł wreszcie szczęście, znalazł miłość. Zapomniał o czarnych jak noc włosach z przeszłości, o tamtych chwilach, gdy ostatni raz kogoś pokochał. Chyba wtedy coś stracił, ale wreszcie mógł odzyskać.
Już miał zamiar zawołać za Solene, ale wtedy przybyło otrzeźwienie. Mieszanina dwóch sprzecznych uczuć, ulgi i bólu. Wreszcie zapanował umysł, okiełznał słabe serce, pozwolił uniknąć błędów oraz nierozsądnych zachowań. Z drugiej strony, te otępienie było przyjemne, pomogło odetchnąć, na moment o wszystkim zapomnieć. Nie liczyły się problemy wielkiego świata, zamiast tego była tylko ona.
Ze zgrozą Artur uświadomił sobie o kim w chwili uwolnienia pomyślał, gdy zniknął urok, ale jeszcze był odsłonięty oraz pod władzą uczuć. Nie była to Mare, jego żona. Nie była to Justine, jego pierwsza dziewczyna. Nie był to nikt inny, to była ona, orchidea równie piękna jak siedem grzechów głównych. Jeśli powróciłoby dawne uczucie... taki mógłby być początek zguby Artura.
| zt
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Posąg kochanki
Szybka odpowiedź