Opuszczony amfiteatr
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Opuszczony amfiteatr
Ostatnie przedstawienie w tym amfiteatrze odbyło się tak dawno, że nie pozostali już żadni żywi, którzy byliby w stanie je pamiętać. Niektórzy szczęśliwcy mogą jednak na którejś z licznych ławek dostrzec jasną poświatę, która po przyjrzeniu okazuje się duchem młodego, przystojnego mężczyzny. Z chęcią opowiada on historię teatru, który spłonął w trakcie jednego z przedstawień, a ogień zabił całą obsadę i połowę widowni. Wkrótce to miejsce zostało zapomniane i przypomina teraz cmentarzysko Melpomene; widownia porosła kępami wysokich traw, po ścianach garderoby pną się winorośla, a pojedyncze i przepiękne, nieprzeżarte zębem czasu rekwizyty ukryte wśród chwastów przypominają o chwilach świetności opuszczonego amfiteatru.
Zastanawiał się jakby wyglądało jego życie, gdyby nie był Longbottomem. Bez szlacheckiego nazwiska, wolny, ale często zdany tylko na siebie. Nie czuł się jakoś wielce dumny z pochodzenia, nie było to w końcu jego osiągnięcie, ale czuł do niego przywiązanie. Był potomkiem legendarnego Galahada, a jego przodkowie od wieków stali na straży tego, co słuszne. Tak, odkrywca i podróżnik brzmiał pięknie, ale jako auror Longbottom miał większą szansę uratować... cóż, świat.
- I tak robisz już wiele... my wszyscy robimy - oznajmił mając na myśli Zakon.
To było na swój sposób coś pięknego, że w Zakonie Feniksa każdy był mile widziany, o ile miał serce po właściwej stronie. Każdy mógł pomóc, każdy mógł mieć ważną rolę w tym przedstawieniu nim dobiegnie końca. Spektakl, którego epilogiem będzie przyszłość.
- Dobrze, że ktoś troszczy się nie tylko o ludzi. Teraz łatwo jest zapomnieć, że nie tylko my możemy cierpieć i potrzebować pomocy.
Był pewien, że w pierwszej kolejności Julia ratowałaby ludzkie życie, więc nie mógł jej w żaden sposób potępiać za wybór. Ba, rozumiał go i nawet pochwalał. Była tym bardziej wyjątkowa z uwagi na pochodzenie, raczej trudno było znaleźć równie aktywną zawodowo szlachciankę.
- W sumie racja. Przyznaj, Prewettowie mają w Czarownicy jakiś przyjaciół? - spytał żartobliwie.
Festiwal, bogactwo atrakcji. Ktoś naprawdę pomysłowy ułożył plan, łącząc zgrabnie stare z nowym.
- Trudny wybór, to jakby wybrać w Miodowym Królestwie tylko jeden przysmak. Raczej nie wróżby, choć bardzo lubię folklor stojący za takimi praktykami. Chyba najbardziej podobał mi się konkurs alchemiczny - wyznał. - Pewnie brzmię teraz jak stary nudziarz, ale jest coś interesującego w tej sztuce. Sporym zaskoczeniem był dla mnie zwycięzca, niejaki Robin Hawthorne. Słyszałaś o nim wcześniej?
Prawda była jednak taka, że chyba najwięcej radości przyniósł mu wyścig. Nie dlatego, że był jakimś wielkim entuzjastom, wolał bardziej swobodny galop, bez widma rywalizacji. Po prostu cieszył się, że jego brat tak dobrze sobie poradził. Z jakiegoś powodu głupio było mu się do tego przyznać.
- Proszę bardzo, możemy się zamienić - stwierdził, uśmiechając się przy tym szeroko. - Oj tak, Quidditch jest cudowny, ale ten cudowny pierwiastek objawia się tylko w jego niewyjaśnionej popularności.
- I tak robisz już wiele... my wszyscy robimy - oznajmił mając na myśli Zakon.
To było na swój sposób coś pięknego, że w Zakonie Feniksa każdy był mile widziany, o ile miał serce po właściwej stronie. Każdy mógł pomóc, każdy mógł mieć ważną rolę w tym przedstawieniu nim dobiegnie końca. Spektakl, którego epilogiem będzie przyszłość.
- Dobrze, że ktoś troszczy się nie tylko o ludzi. Teraz łatwo jest zapomnieć, że nie tylko my możemy cierpieć i potrzebować pomocy.
Był pewien, że w pierwszej kolejności Julia ratowałaby ludzkie życie, więc nie mógł jej w żaden sposób potępiać za wybór. Ba, rozumiał go i nawet pochwalał. Była tym bardziej wyjątkowa z uwagi na pochodzenie, raczej trudno było znaleźć równie aktywną zawodowo szlachciankę.
- W sumie racja. Przyznaj, Prewettowie mają w Czarownicy jakiś przyjaciół? - spytał żartobliwie.
Festiwal, bogactwo atrakcji. Ktoś naprawdę pomysłowy ułożył plan, łącząc zgrabnie stare z nowym.
- Trudny wybór, to jakby wybrać w Miodowym Królestwie tylko jeden przysmak. Raczej nie wróżby, choć bardzo lubię folklor stojący za takimi praktykami. Chyba najbardziej podobał mi się konkurs alchemiczny - wyznał. - Pewnie brzmię teraz jak stary nudziarz, ale jest coś interesującego w tej sztuce. Sporym zaskoczeniem był dla mnie zwycięzca, niejaki Robin Hawthorne. Słyszałaś o nim wcześniej?
Prawda była jednak taka, że chyba najwięcej radości przyniósł mu wyścig. Nie dlatego, że był jakimś wielkim entuzjastom, wolał bardziej swobodny galop, bez widma rywalizacji. Po prostu cieszył się, że jego brat tak dobrze sobie poradził. Z jakiegoś powodu głupio było mu się do tego przyznać.
- Proszę bardzo, możemy się zamienić - stwierdził, uśmiechając się przy tym szeroko. - Oj tak, Quidditch jest cudowny, ale ten cudowny pierwiastek objawia się tylko w jego niewyjaśnionej popularności.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Nie wiem, czy wystarczająco.
Robiła wszystko co była w stanie, jednak to wcale nie oznaczało że robiła wystarczająco wiele. Była słaba. Czarowała kiepsko. Chwilami czuła się doprawdy żałośnie ze swoimi nędznymi umiejętnościami, próbowała się uczyć jednak jak się okazuje jej umysł pozostaje chłonny tylko w niektórych kwestiach. Możliwe jednak, że znów popadała w lekki fanatyzm, do czego od zawsze miała tendencję, chcąc dać z siebie więcej niż mogła i irytując się, kiedy nie dawała rady.
- Kiedy tak mówisz, brzmi to lepiej. - przyznała. Nie żałowała, a jednak nie była przekonana czy jej wybór był słuszny. Dobrze jednak wiedzieć, że ktoś go popiera - choć i jej rodzina zawsze stała za jej pasjami.
- Chyba sobie kpisz. - reakcją na kolejne zadane jej pytanie był cichy śmiech. Pokręciła lekko głową, odgarniając przy tym włosy. - Choć myślę że ktoś kto dla żartu poszedłby pisać do tej gazety mógłby być całkiem ciekawą osobą. Niestety jednak wydaje się, że wszystko co się tam dzieje, dzieje się na poważnie.
Cóż, przynajmniej na poważnie w oczach redaktorów. I to nie tak że każdy ich artykuł to syf, sprawozdanie z festiwalu miało swoje typowo-czarownicowe fragmenty godne żałosnego pisadełka, jednak w całości nie było takie złe. Zbyt wiele jednak w tej gazecie plotek i nędznych przytyków, by faktycznie traktować ją poważnie.
- Eliksiry to bardzo ciekawa dziedzina, choć bardzo niedoceniana. Nie widzę w tym nudziarstwa, choć chyba w moich ustach nie oznacza to wiele. - nie była w końcu najbardziej rozrywkową z kobiet, szlachcianek, ludzi? Cóż. - Tak. Napotkałam na wzmianki o nim kiedy szukałam nauczyciela eliksirów. Ma mnie uczyć. Myślę, że dokonałam dobrego wyboru, choć nie ufam mu zbytnio.
Będzie musiała uważać, to na pewno. Kiedy jednak nie musi? Właściwie na każdym kroku każdy szlachcic, a na pewno każdy członek Zakonu musi zachowywać pewną ostrożność.
- Ja w pełni tę popularność rozumiem. Ma w sobie nutkę adrenaliny. - uśmiechnęła się łagodnie. - Jesteś jedynym z moich krewnych jacy nie wyrwaliby mi miotły chyba.
Stwierdziła odrobinkę rozbawiona, choć Longbottom mógł nie pamiętać zdarzenia którego na pewno był świadkiem: Julia grała w szkolnej drużynie, jej "karierę" przerwał jednak bolesny upadek zakończony przeniesieniem szlachcianki do Munga. Nawet mimo jej uporu przekonywanie by zrezygnowała nie było trudne: szczególnie, że nie był to jej pierwszy upadek, choć wcześniejszy był znacznie mniej bolesny.
- Ruszamy na spacer?
Zaproponowała po chwili, wstając z miejsca i delikatnie otrzepując suknię.
zt x 2
Robiła wszystko co była w stanie, jednak to wcale nie oznaczało że robiła wystarczająco wiele. Była słaba. Czarowała kiepsko. Chwilami czuła się doprawdy żałośnie ze swoimi nędznymi umiejętnościami, próbowała się uczyć jednak jak się okazuje jej umysł pozostaje chłonny tylko w niektórych kwestiach. Możliwe jednak, że znów popadała w lekki fanatyzm, do czego od zawsze miała tendencję, chcąc dać z siebie więcej niż mogła i irytując się, kiedy nie dawała rady.
- Kiedy tak mówisz, brzmi to lepiej. - przyznała. Nie żałowała, a jednak nie była przekonana czy jej wybór był słuszny. Dobrze jednak wiedzieć, że ktoś go popiera - choć i jej rodzina zawsze stała za jej pasjami.
- Chyba sobie kpisz. - reakcją na kolejne zadane jej pytanie był cichy śmiech. Pokręciła lekko głową, odgarniając przy tym włosy. - Choć myślę że ktoś kto dla żartu poszedłby pisać do tej gazety mógłby być całkiem ciekawą osobą. Niestety jednak wydaje się, że wszystko co się tam dzieje, dzieje się na poważnie.
Cóż, przynajmniej na poważnie w oczach redaktorów. I to nie tak że każdy ich artykuł to syf, sprawozdanie z festiwalu miało swoje typowo-czarownicowe fragmenty godne żałosnego pisadełka, jednak w całości nie było takie złe. Zbyt wiele jednak w tej gazecie plotek i nędznych przytyków, by faktycznie traktować ją poważnie.
- Eliksiry to bardzo ciekawa dziedzina, choć bardzo niedoceniana. Nie widzę w tym nudziarstwa, choć chyba w moich ustach nie oznacza to wiele. - nie była w końcu najbardziej rozrywkową z kobiet, szlachcianek, ludzi? Cóż. - Tak. Napotkałam na wzmianki o nim kiedy szukałam nauczyciela eliksirów. Ma mnie uczyć. Myślę, że dokonałam dobrego wyboru, choć nie ufam mu zbytnio.
Będzie musiała uważać, to na pewno. Kiedy jednak nie musi? Właściwie na każdym kroku każdy szlachcic, a na pewno każdy członek Zakonu musi zachowywać pewną ostrożność.
- Ja w pełni tę popularność rozumiem. Ma w sobie nutkę adrenaliny. - uśmiechnęła się łagodnie. - Jesteś jedynym z moich krewnych jacy nie wyrwaliby mi miotły chyba.
Stwierdziła odrobinkę rozbawiona, choć Longbottom mógł nie pamiętać zdarzenia którego na pewno był świadkiem: Julia grała w szkolnej drużynie, jej "karierę" przerwał jednak bolesny upadek zakończony przeniesieniem szlachcianki do Munga. Nawet mimo jej uporu przekonywanie by zrezygnowała nie było trudne: szczególnie, że nie był to jej pierwszy upadek, choć wcześniejszy był znacznie mniej bolesny.
- Ruszamy na spacer?
Zaproponowała po chwili, wstając z miejsca i delikatnie otrzepując suknię.
zt x 2
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
| 02.10
Co ja właściwie wyprawiam? - zadał sobie w duchu pytanie, spoglądając na zebrane skrzaty domowe.
Brawurka, skrzat Longbottomów, przyprowadziła jedenastu przedstawicieli swojego gatunku, którzy chcieli wysłuchać czarodzieja. Łącznie dwanaście małych stworzonek rozsiadło się w na kamiennych pozostałościach dawnego amfiteatru, jednego z ulubionych miejsc Artura. Wszystkie były już wolnymi skrzatami, które zyskały wolność dzięki swym panom lub na skutek jakiś losowych zdarzeń. Teraz byli barwną zbieraniną w niedopasowanych ubraniach, często nosząc kilka skarpet lub czapek naraz.
- Dobra, jeszcze raz – zaczął ponownie zmęczonym tonem, od dobrej godziny próbował wytłumaczyć o co mu chodzi. - To dobrze, jeżeli skrzat czuje przywiązanie do rodziny czarodziejów, ale powinien być traktowany jak jej członek lub pełnoprawny pracownik, a nie niewolnik. Nikt nie powinien ich bić, ponieważ... - dalej kontynuował swoje wywody.
Brawurka chyba zdążyła już usnąć, mając dość głupich pomysłów swojego pana, ale reszta skrzatów dalej spoglądała na niego dość dużym entuzjazmem, ale bez zrozumienia. Artur westchnął zrezygnowany, cała ta uległość skrzatów była chyba zbyt w nich zakorzeniona. Najmłodsza w towarzystwie, niejaka Bajka, zaklaskała radośnie, chyba tylko po to, żeby poprawić mu humor. Była szczególnie pocieszna, zwłaszcza gdy rozdała wszystkim po kubku wody z trawą, oznajmiając podanie herbaty.
- Mistrzu, czyli mamy bić tych złych czarodziejów? - spytała pewnie Bójka, trochę zbyt żywiołowo podchodzącej do sprawy skrzatka, która cały czas próbowała się wykazać.
Spojrzał na nią karcąco i tylko pokręcił głową, tracąc powoli resztki determinacji do tego spotkania. Chciała nawet zacząć Artura nazywać Białym Panem, a „zjednoczone” przez niego skrzaty Rycerzami Samhain, ale cały ten pomysł zbyt Longbottomowi kojarzył się z inną organizacją, która raczej nie przywodziła dobrych skojarzeń.
Nagle zdarzyło się coś nieprawdopodobnego, co wprowadziło popłoch wśród zebranych skrzatów. Nie wiadomo skąd pojawiła się Ria Weasley!
- Pani Kapitan? - zdołał z siebie jedynie wydusić z niedowierzaniem, powstrzymując odruch sięgnięcia po różdżkę.
Co ja właściwie wyprawiam? - zadał sobie w duchu pytanie, spoglądając na zebrane skrzaty domowe.
Brawurka, skrzat Longbottomów, przyprowadziła jedenastu przedstawicieli swojego gatunku, którzy chcieli wysłuchać czarodzieja. Łącznie dwanaście małych stworzonek rozsiadło się w na kamiennych pozostałościach dawnego amfiteatru, jednego z ulubionych miejsc Artura. Wszystkie były już wolnymi skrzatami, które zyskały wolność dzięki swym panom lub na skutek jakiś losowych zdarzeń. Teraz byli barwną zbieraniną w niedopasowanych ubraniach, często nosząc kilka skarpet lub czapek naraz.
- Dobra, jeszcze raz – zaczął ponownie zmęczonym tonem, od dobrej godziny próbował wytłumaczyć o co mu chodzi. - To dobrze, jeżeli skrzat czuje przywiązanie do rodziny czarodziejów, ale powinien być traktowany jak jej członek lub pełnoprawny pracownik, a nie niewolnik. Nikt nie powinien ich bić, ponieważ... - dalej kontynuował swoje wywody.
Brawurka chyba zdążyła już usnąć, mając dość głupich pomysłów swojego pana, ale reszta skrzatów dalej spoglądała na niego dość dużym entuzjazmem, ale bez zrozumienia. Artur westchnął zrezygnowany, cała ta uległość skrzatów była chyba zbyt w nich zakorzeniona. Najmłodsza w towarzystwie, niejaka Bajka, zaklaskała radośnie, chyba tylko po to, żeby poprawić mu humor. Była szczególnie pocieszna, zwłaszcza gdy rozdała wszystkim po kubku wody z trawą, oznajmiając podanie herbaty.
- Mistrzu, czyli mamy bić tych złych czarodziejów? - spytała pewnie Bójka, trochę zbyt żywiołowo podchodzącej do sprawy skrzatka, która cały czas próbowała się wykazać.
Spojrzał na nią karcąco i tylko pokręcił głową, tracąc powoli resztki determinacji do tego spotkania. Chciała nawet zacząć Artura nazywać Białym Panem, a „zjednoczone” przez niego skrzaty Rycerzami Samhain, ale cały ten pomysł zbyt Longbottomowi kojarzył się z inną organizacją, która raczej nie przywodziła dobrych skojarzeń.
Nagle zdarzyło się coś nieprawdopodobnego, co wprowadziło popłoch wśród zebranych skrzatów. Nie wiadomo skąd pojawiła się Ria Weasley!
- Pani Kapitan? - zdołał z siebie jedynie wydusić z niedowierzaniem, powstrzymując odruch sięgnięcia po różdżkę.
Ostatnio zmieniony przez Artur Longbottom dnia 13.01.19 22:19, w całości zmieniany 1 raz
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| Na razie niech będzie!
Hep!
To znów się wydarzyło. Intensywnie myślała o tym, że chciałaby być gdzie indziej - w lesie, wśród pięknych drzew oraz bujnych traw, pragnęła słyszeć cichy trel ptaków, pohukiwanie dostojnych sów. Zadrzeć rudą głowę wyżej i wyżej, podziwiać migoczące srebrem gwiazdy, gonić wiatr oraz śmiać się w głos. Niestety nie mogła. Rodzice kategorycznie zabronili późnych eskapad oraz jeszcze późniejszych powrotów do domu. Mamy wojnę, Rhiannon. Wojnę oraz stan wojenny. Nie możesz się nigdzie szlajać. Powtarzali te trzy zdania jak mantrę, refren cholernej, paskudnej piosenki o tragicznym w skutkach życiu - niczego nie rozumieli. Nie pojęli, że ich córka nie była tą samą kobietą co jeszcze miesiąc temu. Nosiła w sobie tajemnicę, jaką podzielił się z nią ukochany Bren; informacje jakie posiadła na temat organizacji zrzeszającej zapaleńców walki z reżimem Voldemorta zaostrzyły w niej i tak już brawurową odwagę. Rudowłosa nie lubiła siedzieć w miejscu, nienawidziła też walczyć z bezsensem - naprawdę gotowa była unieść różdżkę oraz wbiec w wir walki. Najprawdopodobniej umierając jakże męczeńską śmiercią, ponieważ umiejętności Harpii nie stały na zbyt wysokim poziomie. Musiała ćwiczyć. Mogła spróbować od lasu, gdzie miałaby spokój. Postrzelałaby trochę z różdżki werbalizując w ten sposób najbardziej ofensywne zaklęcia jakie znała - każdy trening był dobry. Niestety nie było jej to dane. Nie, nie i nie; czasem Ria nie mogła się wręcz doczekać kiedy wreszcie wyprowadzi się z rodzinnego domu, będąc sobie sama sterem, żeglarzem i okrętem.
Nie, to się nigdy nie wydarzy.
Nie mogłaby zostawić matki samej. Elaine potrzebowała towarzystwa i to nic, że młodej Weasley często nie było w domu. I tak wybywała z niego rzadziej niż brat wraz z ojcem, dlatego starała się dać rodzicielce namiastkę rodziny, dla której kobieta poświęciła wszystko. Czy ona też kiedyś taka będzie? Założy swoją rodzinę, ostatecznie wyprowadzając się, ale będąc zależną od męża i żyjąc dla swych dzieci? Ostatnio Harpia dość często się nad tym zastanawiała, acz szybko porzucała niewygodny temat. Panujące obecnie czasy nie sprzyjały podobnym myślom.
Właśnie pomagała mamie w ogrodzie. Zbliżał się zmierzch, choć słońce wciąż świeciło na nieboskłonie. Rhiannon poprawiła opadający na czoło słomkowy kapelusz i przejechała przedramieniem po twarzy, brudząc się ziemią. Uśmiechała się delikatnie do uwijającej się jak w ukropie Elaine i potrząsała niewielką łopatką dzierżoną w dłoniach. Zamierzała przyspieszyć cały proceder użyźniania gleby, właściwie już podnosiła w drugiej ręce różdżkę kiedy to się stało.
Czknęła.
Otwierając oczy nie widziała skąpanego w złocie ogrodu oraz rumianej twarzy pani Weasley. Dostrzegła Artura przemawiającego do cudacznie ubranych skrzatów i stała wtedy jak wryta. Nie rozumiała o co chodzi - czy Longbottom przeprowadzał jakiś zamach terrorystyczny? Szykował bojówkę do walki z czarnoksiężnikiem? Sprytne.
- Jestem Ria - przestawiła się rozbawiona. Tytuły nie były potrzebne, zwłaszcza, że mecz został dawno zakończony. Nie była kapitanem. - A to jest… tajne ugrupowanie zmarzluchów? - spytała zakrywając usta dłonią. Usiłowała zdusić w gardle łaskoczący śmiech. - Nie no, witam zacnych uczestników - dodała krótko po tym i dygnęła wdzięczna przed skrzatami. - Nie wiem co tu robię, ale już mi się podoba - uznała. Zacmokała wręcz z zadowoleniem, niepomna na umorusaną ziemią twarz i podeszła bliżej. - Ja tam bym zezwoliła na bicie złych czarodziejów - rzuciła tym razem bezpośrednio do Artura. Harpii drżały kąciki ust.
Hep!
To znów się wydarzyło. Intensywnie myślała o tym, że chciałaby być gdzie indziej - w lesie, wśród pięknych drzew oraz bujnych traw, pragnęła słyszeć cichy trel ptaków, pohukiwanie dostojnych sów. Zadrzeć rudą głowę wyżej i wyżej, podziwiać migoczące srebrem gwiazdy, gonić wiatr oraz śmiać się w głos. Niestety nie mogła. Rodzice kategorycznie zabronili późnych eskapad oraz jeszcze późniejszych powrotów do domu. Mamy wojnę, Rhiannon. Wojnę oraz stan wojenny. Nie możesz się nigdzie szlajać. Powtarzali te trzy zdania jak mantrę, refren cholernej, paskudnej piosenki o tragicznym w skutkach życiu - niczego nie rozumieli. Nie pojęli, że ich córka nie była tą samą kobietą co jeszcze miesiąc temu. Nosiła w sobie tajemnicę, jaką podzielił się z nią ukochany Bren; informacje jakie posiadła na temat organizacji zrzeszającej zapaleńców walki z reżimem Voldemorta zaostrzyły w niej i tak już brawurową odwagę. Rudowłosa nie lubiła siedzieć w miejscu, nienawidziła też walczyć z bezsensem - naprawdę gotowa była unieść różdżkę oraz wbiec w wir walki. Najprawdopodobniej umierając jakże męczeńską śmiercią, ponieważ umiejętności Harpii nie stały na zbyt wysokim poziomie. Musiała ćwiczyć. Mogła spróbować od lasu, gdzie miałaby spokój. Postrzelałaby trochę z różdżki werbalizując w ten sposób najbardziej ofensywne zaklęcia jakie znała - każdy trening był dobry. Niestety nie było jej to dane. Nie, nie i nie; czasem Ria nie mogła się wręcz doczekać kiedy wreszcie wyprowadzi się z rodzinnego domu, będąc sobie sama sterem, żeglarzem i okrętem.
Nie, to się nigdy nie wydarzy.
Nie mogłaby zostawić matki samej. Elaine potrzebowała towarzystwa i to nic, że młodej Weasley często nie było w domu. I tak wybywała z niego rzadziej niż brat wraz z ojcem, dlatego starała się dać rodzicielce namiastkę rodziny, dla której kobieta poświęciła wszystko. Czy ona też kiedyś taka będzie? Założy swoją rodzinę, ostatecznie wyprowadzając się, ale będąc zależną od męża i żyjąc dla swych dzieci? Ostatnio Harpia dość często się nad tym zastanawiała, acz szybko porzucała niewygodny temat. Panujące obecnie czasy nie sprzyjały podobnym myślom.
Właśnie pomagała mamie w ogrodzie. Zbliżał się zmierzch, choć słońce wciąż świeciło na nieboskłonie. Rhiannon poprawiła opadający na czoło słomkowy kapelusz i przejechała przedramieniem po twarzy, brudząc się ziemią. Uśmiechała się delikatnie do uwijającej się jak w ukropie Elaine i potrząsała niewielką łopatką dzierżoną w dłoniach. Zamierzała przyspieszyć cały proceder użyźniania gleby, właściwie już podnosiła w drugiej ręce różdżkę kiedy to się stało.
Czknęła.
Otwierając oczy nie widziała skąpanego w złocie ogrodu oraz rumianej twarzy pani Weasley. Dostrzegła Artura przemawiającego do cudacznie ubranych skrzatów i stała wtedy jak wryta. Nie rozumiała o co chodzi - czy Longbottom przeprowadzał jakiś zamach terrorystyczny? Szykował bojówkę do walki z czarnoksiężnikiem? Sprytne.
- Jestem Ria - przestawiła się rozbawiona. Tytuły nie były potrzebne, zwłaszcza, że mecz został dawno zakończony. Nie była kapitanem. - A to jest… tajne ugrupowanie zmarzluchów? - spytała zakrywając usta dłonią. Usiłowała zdusić w gardle łaskoczący śmiech. - Nie no, witam zacnych uczestników - dodała krótko po tym i dygnęła wdzięczna przed skrzatami. - Nie wiem co tu robię, ale już mi się podoba - uznała. Zacmokała wręcz z zadowoleniem, niepomna na umorusaną ziemią twarz i podeszła bliżej. - Ja tam bym zezwoliła na bicie złych czarodziejów - rzuciła tym razem bezpośrednio do Artura. Harpii drżały kąciki ust.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Z zaskoczenia jako pierwsza ocknęła się niezawodna Bajka, zaczęła podskakiwać radośnie, przy okazji wymachując łapkami.
- Mamy gościa! - zauważyła trafnie, nie mogąc ukryć wielkiego entuzjazmu. - Zaraz podam ciasteczka - obwieściła radośnie i zaczęła zbierać okoliczne szyszki.
Bójka spoglądała na nią nieufnie, ale uwaga na temat przemocy momentalnie poprawiła jej nastawienie. Pokiwała głową z uznaniem, choć nadal uważnie obserwowała przybysza. Reszta wyglądała na przestraszonych, no może jeszcze poza Brawurką, która chyba zdążyła przysnąć na stojąco.
- Dzi-dzień dobry - podjęły łamiącym się głosem skrzaty.
Artur dostrzegł, że Ria zakrywa usta, usiłując zdusić rodzący się śmiech. Musiał przyznać, że rzeczywiście sytuacja była komiczna, dziwnie było być na czymś takim przyłapanym.
- Tajne ugrupowanie zmarzluchów, można tak powiedzieć - przyznał ze szczerym uśmiechem. - Jak się tu znalazłaś, ćwiczysz jakiś nowy manewr w Quidditchu?
Miał pewne podejrzenia, zapewne Ria znalazła się tutaj całkowicie przypadkiem, ale był ciekaw co ma do powiedzenia. Wydawało mu się, że Brendan rozważał przyjęcie jej do Zakonu Feniksa, może już to zrobił. Czyżby Zakon wysłał ją na przeszpiegi, żeby upewnić się, iż Rycerze Samhain nie są zagrożeniem?
- Jesteśmy tajną organizacją na rzecz emancypacji skrzatów - oznajmiła dumnie Bójka, na co Artur z rezygnacją przymknął oczy. - Na drodze rewolucji wyzwolimy uciskany lud, od wieków niewolony...
- Na brodę Merlina, Bójka, ogarnij się - przerwał jej Longbottom. Skarcona skrzatka wyglądała jak smutny szczeniak, ale Artur miał duże pokłady silnej woli, jej wielkie oczy nie robiły na nim wrażenia. - Chociaż trochę racji ma - przyznał, zwracając się ponownie w kierunku gościa. - Jest to takie małe spotkanie, na którym mówimy o emancypacji skrzatów - wyznał, pocierając głowę w geście zakłopotania. - No i co tym mówisz o biciu czarodziejów? One cię słyszą - szepnął z wyrzutem, zerkając nerwowo na Bójkę.
Na moment uwagę ponownie skradła Bajka, tym razem wracając z talerzem wypełnionym szyszkami obklejonymi błotem. Skąd ona wytrzasnęła w lesie talerz?
- Z lukrem, sama piekłam - wyjaśniła,podsuwając pannie Weasley swoje "wypieki".
- Mamy gościa! - zauważyła trafnie, nie mogąc ukryć wielkiego entuzjazmu. - Zaraz podam ciasteczka - obwieściła radośnie i zaczęła zbierać okoliczne szyszki.
Bójka spoglądała na nią nieufnie, ale uwaga na temat przemocy momentalnie poprawiła jej nastawienie. Pokiwała głową z uznaniem, choć nadal uważnie obserwowała przybysza. Reszta wyglądała na przestraszonych, no może jeszcze poza Brawurką, która chyba zdążyła przysnąć na stojąco.
- Dzi-dzień dobry - podjęły łamiącym się głosem skrzaty.
Artur dostrzegł, że Ria zakrywa usta, usiłując zdusić rodzący się śmiech. Musiał przyznać, że rzeczywiście sytuacja była komiczna, dziwnie było być na czymś takim przyłapanym.
- Tajne ugrupowanie zmarzluchów, można tak powiedzieć - przyznał ze szczerym uśmiechem. - Jak się tu znalazłaś, ćwiczysz jakiś nowy manewr w Quidditchu?
Miał pewne podejrzenia, zapewne Ria znalazła się tutaj całkowicie przypadkiem, ale był ciekaw co ma do powiedzenia. Wydawało mu się, że Brendan rozważał przyjęcie jej do Zakonu Feniksa, może już to zrobił. Czyżby Zakon wysłał ją na przeszpiegi, żeby upewnić się, iż Rycerze Samhain nie są zagrożeniem?
- Jesteśmy tajną organizacją na rzecz emancypacji skrzatów - oznajmiła dumnie Bójka, na co Artur z rezygnacją przymknął oczy. - Na drodze rewolucji wyzwolimy uciskany lud, od wieków niewolony...
- Na brodę Merlina, Bójka, ogarnij się - przerwał jej Longbottom. Skarcona skrzatka wyglądała jak smutny szczeniak, ale Artur miał duże pokłady silnej woli, jej wielkie oczy nie robiły na nim wrażenia. - Chociaż trochę racji ma - przyznał, zwracając się ponownie w kierunku gościa. - Jest to takie małe spotkanie, na którym mówimy o emancypacji skrzatów - wyznał, pocierając głowę w geście zakłopotania. - No i co tym mówisz o biciu czarodziejów? One cię słyszą - szepnął z wyrzutem, zerkając nerwowo na Bójkę.
Na moment uwagę ponownie skradła Bajka, tym razem wracając z talerzem wypełnionym szyszkami obklejonymi błotem. Skąd ona wytrzasnęła w lesie talerz?
- Z lukrem, sama piekłam - wyjaśniła,podsuwając pannie Weasley swoje "wypieki".
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jedna z nich miała na imię Bójka. Tyle zdążyła się rozeznać w tym cudacznym spotkaniu skrzatów. Uśmiechała się, a kąciki ust drżały nie mogąc uspokoić się pod napływem ciągle pojawiającego się rozbawienia. Zamykała wesołość w gardle oraz klatce piersiowej nie chcąc okazywać uczestnikom wiecu jawnego lekceważenia donośnym śmiechem. Przecież nie wyśmiewała ich szczytnych poglądów oraz zapału do zmian. Te były więcej niż konieczne, choć całkowite wyzwalanie skrzatów było pomysłem dość kontrowersyjnym. Wiele rodzin jak dotąd radziło sobie bez pomocy tych niewątpliwie pracowitych stworzeń, ale arystokracja pewnie nie umiałaby bez nich żyć. Żadne z nich pewnie nie dałoby rady zaparzyć sobie herbaty, nie mówiąc o innych rzeczach wymaganych podczas gotowania bądź sprzątania. To było śmieszne i przykre zarazem; jednak Ria nie przyszła tu w celu oceniania kogokolwiek. Tak naprawdę to wcale nie wiedziała jak i dlaczego znalazła się w opuszczonym amfiteatrze. Na razie nie zaprzątała sobie tym głowy, całkowicie skoncentrowana na sytuacji dziejącej się przed ciemnymi oczami rudowłosej.
- Nie trzeba… - zaczęła mówić do skrzatki zwanej Bajką, ale było za późno. Tamta od razu zabrała się za… zbieranie szyszek. Weasley patrzyła na to z mieszaniną zdziwienia jak i delikatnego zniesmaczenia. Poniekąd również obawą, że zostanie zmuszona do jedzenia tych specjałów. Obróciła się do Artura, który wykazywał wyraźne zainteresowanie dla powodu obecności Rhiannon w tym miejsciu. Och, gdyby sama go poznała! Byłaby wtedy mniej niespokojna niż teraz.
- Wyobraź sobie, że pomagałam mamie w ogrodzie kiedy czknęłam i… znalazłam się tutaj. To strasznie dziwne. Chyba cierpię na czkawkę teleportacyjną - odpowiedziała. Zamyśleniu towarzyszyły zmarszczki na piegowatym czole oraz skupiony wzrok. Nie, nie przybyła tutaj na kontrolę. Nie miała najmniejszego pojęcia co oni tutaj wyprawiali i co takiego zamierza robić Longbottom. - Przyznaję, że z tego mógłby być niezły manewr taktyczny… o ile dałoby się to kontrolować - przyznała chwilę później. Zresztą, nie to było najbardziej interesującym zagadnieniem a to, że tutaj naprawdę miało dojść do jakiejś rewolucji. Przynajmniej tak przedstawiła to Bójka, a auror poniekąd potwierdził te słowa.
- Chcesz uwolnić wszystkie skrzaty? - spytała mężczyznę z zainteresowaniem. Podeszła bliżej uśmiechając się do każdego uczestnika spotkania. Przyglądała im się z mieszaniną ciekawości jak i… ukrytej w spojrzeniu wesołości. - Weź, to akurat byłoby świetnym pomysłem - obruszyła się na cichą przyganę w głosie Artura. - Na skrzaty nie oddziałują anomalie. Mogłyby być bardzo cennymi sojusznikami w walce z czarnoksiężnikami - zauważyła poniekąd zadowolona, że wpadła na taki pomysł. Miała powiedzieć już coś więcej kiedy przed twarzą rudowłosej pojawiła się Bajka z… ciasteczkami. - Dziękuję, mam uczulenie na szyszki - rzuciła skruszona. - Co u was? U ciebie i Rufusa? W porządku? - dopytała zainteresowana tym, jak sobie radzili w tych trudnych czasach.
- Nie trzeba… - zaczęła mówić do skrzatki zwanej Bajką, ale było za późno. Tamta od razu zabrała się za… zbieranie szyszek. Weasley patrzyła na to z mieszaniną zdziwienia jak i delikatnego zniesmaczenia. Poniekąd również obawą, że zostanie zmuszona do jedzenia tych specjałów. Obróciła się do Artura, który wykazywał wyraźne zainteresowanie dla powodu obecności Rhiannon w tym miejsciu. Och, gdyby sama go poznała! Byłaby wtedy mniej niespokojna niż teraz.
- Wyobraź sobie, że pomagałam mamie w ogrodzie kiedy czknęłam i… znalazłam się tutaj. To strasznie dziwne. Chyba cierpię na czkawkę teleportacyjną - odpowiedziała. Zamyśleniu towarzyszyły zmarszczki na piegowatym czole oraz skupiony wzrok. Nie, nie przybyła tutaj na kontrolę. Nie miała najmniejszego pojęcia co oni tutaj wyprawiali i co takiego zamierza robić Longbottom. - Przyznaję, że z tego mógłby być niezły manewr taktyczny… o ile dałoby się to kontrolować - przyznała chwilę później. Zresztą, nie to było najbardziej interesującym zagadnieniem a to, że tutaj naprawdę miało dojść do jakiejś rewolucji. Przynajmniej tak przedstawiła to Bójka, a auror poniekąd potwierdził te słowa.
- Chcesz uwolnić wszystkie skrzaty? - spytała mężczyznę z zainteresowaniem. Podeszła bliżej uśmiechając się do każdego uczestnika spotkania. Przyglądała im się z mieszaniną ciekawości jak i… ukrytej w spojrzeniu wesołości. - Weź, to akurat byłoby świetnym pomysłem - obruszyła się na cichą przyganę w głosie Artura. - Na skrzaty nie oddziałują anomalie. Mogłyby być bardzo cennymi sojusznikami w walce z czarnoksiężnikami - zauważyła poniekąd zadowolona, że wpadła na taki pomysł. Miała powiedzieć już coś więcej kiedy przed twarzą rudowłosej pojawiła się Bajka z… ciasteczkami. - Dziękuję, mam uczulenie na szyszki - rzuciła skruszona. - Co u was? U ciebie i Rufusa? W porządku? - dopytała zainteresowana tym, jak sobie radzili w tych trudnych czasach.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Z zakłopotaniem obserwował jak Bajka zbierała szyszki, nie miał jednak serca jej powstrzymywać. Spojrzał przepraszająco na dziewczynę, świadom jak sytuacja staje się dziwniejsza z minuty na minutę.
- Współczuję, to dopiero początek czkawki? Ile miałaś już... skoków? - spytał troskliwie, nie kryjąc jednak zainteresowania niecodzienną przypadłością. Zagadką pozostawało jak przy braku konwencjonalnej teleportacji była możliwa ta z czkawki. - Utrzymuje się maksymalnie dwa tygodnie, ale sama przechodzi - wyjaśnił, chcąc jakoś pocieszyć Rię. - Na pewno zaskakujący manewr, byłby dobry dla jakiejś grupy uderzeniowej - przyznał z odrobiną wesołości.
Rozmowa wróciła do tematu tego dziwnego spotkania ze skrzatami, które co chwilę zerkały na czarodziejów.
- Nie, to byłoby zbyt trudne jak na razie. Zależy mi po prostu na poprawie ich losu - wytłumaczył szczerze. - Przybyły tu wolne skrzaty, które nawet mimo takiego daru nie wiedzą co robić, często obwiniają się za jakieś wyimaginowane błędy i krzywdy, które wyrządziły rodzinom czarodziejów - oznajmił poważnie. - Nad wieloma się znęcano, a jednak zarówno skrzaty jak i wielu czarodziejów nie widzi w tym nic złego. Trzeba najpierw zmienić sposób myślenia obu stron, żeby mogła poprawić się sytuacja. Skrzaty, jeśli chcą, mogą pracować, ale niech będą przy tym dobrze traktowane. Jak żywe istoty, nie rzeczy - zakończył swój wywód.
Mimowolnie zaśmiał się na sugestie rozmówczyni. Jakiś sens w tym wszystkim był, ale wizja skrzatów walczących z czarnoksiężnikami wydawała się strasznie dziwna.
- Jeszcze trochę, a pozbawiłyby aurorów pracy - zażartował. - Mimo wszystko wolałbym jednak nie zaczynać wprowadzania zmian do bicia złych czarodziejów... choć doceniam twój entuzjazm w sprawie skrzatów - stwierdził z uśmiechem. - Jak sądzisz, dlaczego skrzaty są odporne na anomalie? - dał się na moment porwać rozważaniom natury magicznej.
Bajka i jemu podała swoje smakołyki. Ciekawe czy zaczęła się tak zachowywać dopiero po uwolnieniu...
- Dziękuję, ja mam natomiast uczulenie na lukier - skłamał przepraszającym tonem. - Mam dużo pracy, ale jak właśnie widzisz, aktywnie pożytkuję czas wolny. Rufus natomiast... - zaczął odpowiadać na pytanie czarownicy, ale przerwał mu jakiś głosik.
- Przepraszam, czy wpisać panią na listę członków? - spytała zaskakująco uprzejmie Bójka. Pewnie już rozmyślała nad możliwościami bojowymi Rii.
- Współczuję, to dopiero początek czkawki? Ile miałaś już... skoków? - spytał troskliwie, nie kryjąc jednak zainteresowania niecodzienną przypadłością. Zagadką pozostawało jak przy braku konwencjonalnej teleportacji była możliwa ta z czkawki. - Utrzymuje się maksymalnie dwa tygodnie, ale sama przechodzi - wyjaśnił, chcąc jakoś pocieszyć Rię. - Na pewno zaskakujący manewr, byłby dobry dla jakiejś grupy uderzeniowej - przyznał z odrobiną wesołości.
Rozmowa wróciła do tematu tego dziwnego spotkania ze skrzatami, które co chwilę zerkały na czarodziejów.
- Nie, to byłoby zbyt trudne jak na razie. Zależy mi po prostu na poprawie ich losu - wytłumaczył szczerze. - Przybyły tu wolne skrzaty, które nawet mimo takiego daru nie wiedzą co robić, często obwiniają się za jakieś wyimaginowane błędy i krzywdy, które wyrządziły rodzinom czarodziejów - oznajmił poważnie. - Nad wieloma się znęcano, a jednak zarówno skrzaty jak i wielu czarodziejów nie widzi w tym nic złego. Trzeba najpierw zmienić sposób myślenia obu stron, żeby mogła poprawić się sytuacja. Skrzaty, jeśli chcą, mogą pracować, ale niech będą przy tym dobrze traktowane. Jak żywe istoty, nie rzeczy - zakończył swój wywód.
Mimowolnie zaśmiał się na sugestie rozmówczyni. Jakiś sens w tym wszystkim był, ale wizja skrzatów walczących z czarnoksiężnikami wydawała się strasznie dziwna.
- Jeszcze trochę, a pozbawiłyby aurorów pracy - zażartował. - Mimo wszystko wolałbym jednak nie zaczynać wprowadzania zmian do bicia złych czarodziejów... choć doceniam twój entuzjazm w sprawie skrzatów - stwierdził z uśmiechem. - Jak sądzisz, dlaczego skrzaty są odporne na anomalie? - dał się na moment porwać rozważaniom natury magicznej.
Bajka i jemu podała swoje smakołyki. Ciekawe czy zaczęła się tak zachowywać dopiero po uwolnieniu...
- Dziękuję, ja mam natomiast uczulenie na lukier - skłamał przepraszającym tonem. - Mam dużo pracy, ale jak właśnie widzisz, aktywnie pożytkuję czas wolny. Rufus natomiast... - zaczął odpowiadać na pytanie czarownicy, ale przerwał mu jakiś głosik.
- Przepraszam, czy wpisać panią na listę członków? - spytała zaskakująco uprzejmie Bójka. Pewnie już rozmyślała nad możliwościami bojowymi Rii.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie musiał przepraszać. Ani werbalnie ani niewerbalnie; skrzaty jawiły się Rhiannon jako stworzenia nadzwyczaj dziwne i ekscentryczne. Może zwyczajnie dlatego, że sama nie miała z nimi za wiele styczności. Tyle, co widywała jednego u Prewettów, ale rzadko, ponieważ obecność kobiety w tamtym miejscu była sporadyczna. Tak naprawdę to dopiero w amfiteatrze rudowłosa mogła przyjrzeć się tym zastanawiającym istotom bliżej. Zbieranie szyszek wydawało się być dość kontrowersyjnym pomysłem na spędzenie tego późnego popołudnia, zwłaszcza wobec poruszania spraw tak ważkich jak emancypacja, ale dla własnego bezpieczeństwa Weasley nie trącała się w sprawy Bajki. O ile nie będzie urażona odmową skosztowania szyszkowych ciasteczek…
- Tak, sam początek - potwierdziła kiwając głową. - Dopiero jeden. Ciekawe, co czeka mnie dalej… - mruknęła nieszczególnie zadowolona z możliwości przemieszczania się w ten sposób po całym kraju. Co jeśli trafi do kryjówki olbrzymów? Wolała się nad tym nawet nie zastanawiać. - Muszę być niedoleczona. W lipcu też czknęłam, ale tylko raz, potem wróciłam do domu - przyznała. W końcu czkawka teleportacyjna była schorzeniem medycznym. - Wiesz, że spotkałam Rufusa w Globie Księżyca? Konkretniej to w łazience. Babcia kazała mu się tam spotkać z jakąś lady. To było najdziwniejsze spotkanie w moim życiu - wyznała delikatnie rozbawiona wspomnieniem przyłapania przyjaciela podczas przemowy motywacyjnej do swojego odbicia w lustrze. - Mam nadzieję, że tym razem nie będę podróżować przez dwa tygodnie! - Niemalże wykrzyknęła. Nie bała się wielu rzeczy, aczkolwiek wizja tak długiego męczenia się z chorobą wydawało się Rii co najmniej przerażające. Jak tu żyć kiedy w jednej chwili jesteś w jednym miejscu, a w drugiej całkowicie gdzie indziej? Mogłaby się nawet nie zdążyć umyć!
- Prawda? Może trzeba podsunąć ten pomysł jakimś naukowcom? - zaproponowała śmiejąc się. Niestety Rhiannon wątpiła w ujarzmienie czkawki teleportacyjnej do celów bojowych, ale wizja jaką roztoczyła przed ich dwojgiem prezentowała się naprawdę obiecująco oraz przyjemnie. Jednak to nie ona była głównym tematem spotkania - a poprawa bytności skrzatów domowych, jak za chwilę wytłumaczył kobiecie Artur. Czarownica słuchała go uważnie i kiwała głową; bez wątpienia miał sporo racji. - Naprawdę czarodzieje się nad nimi znęcają? Co za dno… - mruknęła naprawdę oburzona. Jak można było być okrutnym w ogóle? A szczególnie w stosunku do tak urokliwych istot w czapkach? Weasley nie umiała tego pojąć, dlatego zerkała na zebranych z mieszaniną współczucia oraz podziwu, że pomimo doznanych krzywd trzymali się naprawdę dobrze. Byli wręcz chętni do walki lub przynajmniej do pomocy - konkretniej to przy zapełnieniu brzuszków wszystkich uczestników osobliwego wiecu. - Może skrzaty właśnie powinny poznęcać się nad nimi? - dodała, na pewno wbrew zamiarom Longbottoma, ale nie mogła się powstrzymać. Nienawidziła okrucieństwa i niesprawiedliwości.
- Myślę, że aż tak to nie - odparła z delikatnym uśmiechem. - Aurorzy wciąż są lepiej wyszkoleni - uznała i mrugnęła do mężczyzny porozumiewawczo. Na pewno wiedział coś o tym… - Ale uważam, że byłyby dobrymi sojusznikami - powtórzyła swoje zdanie, którego nie zamierzała zmieniać. Przynajmniej nic na to nie wskazywało. - Nie mam pojęcia… może jest to magia innego rodzaju? Albo problem tkwi w różdżce? Nigdy nie byłam dobra z numerologii - westchnęła, ponieważ rzeczywiście spekulacje mogły nie mieć za wiele wspólnego z rzeczywistością. Właśnie dlatego, że wiedza typowo naukowa nie była Rii znana.
Już wsłuchiwała się w relację na temat prywatnego życia braci Longbottom kiedy nagle przerwała im Bójka. Rozkoszna była, jak uznała w duchu Rhiannon. Uśmiechnęła się. - Oczywiście, całym sercem wspieram sprawę emancypacji skrzatów - potwierdziła bojowemu stworzeniu. Była nawet gotowa na wsparcie Artura w tłumaczeniu im wszystkiego! Niestety jak dotąd oboje mieli nieco inne poglądy na sprawę…
- Tak, sam początek - potwierdziła kiwając głową. - Dopiero jeden. Ciekawe, co czeka mnie dalej… - mruknęła nieszczególnie zadowolona z możliwości przemieszczania się w ten sposób po całym kraju. Co jeśli trafi do kryjówki olbrzymów? Wolała się nad tym nawet nie zastanawiać. - Muszę być niedoleczona. W lipcu też czknęłam, ale tylko raz, potem wróciłam do domu - przyznała. W końcu czkawka teleportacyjna była schorzeniem medycznym. - Wiesz, że spotkałam Rufusa w Globie Księżyca? Konkretniej to w łazience. Babcia kazała mu się tam spotkać z jakąś lady. To było najdziwniejsze spotkanie w moim życiu - wyznała delikatnie rozbawiona wspomnieniem przyłapania przyjaciela podczas przemowy motywacyjnej do swojego odbicia w lustrze. - Mam nadzieję, że tym razem nie będę podróżować przez dwa tygodnie! - Niemalże wykrzyknęła. Nie bała się wielu rzeczy, aczkolwiek wizja tak długiego męczenia się z chorobą wydawało się Rii co najmniej przerażające. Jak tu żyć kiedy w jednej chwili jesteś w jednym miejscu, a w drugiej całkowicie gdzie indziej? Mogłaby się nawet nie zdążyć umyć!
- Prawda? Może trzeba podsunąć ten pomysł jakimś naukowcom? - zaproponowała śmiejąc się. Niestety Rhiannon wątpiła w ujarzmienie czkawki teleportacyjnej do celów bojowych, ale wizja jaką roztoczyła przed ich dwojgiem prezentowała się naprawdę obiecująco oraz przyjemnie. Jednak to nie ona była głównym tematem spotkania - a poprawa bytności skrzatów domowych, jak za chwilę wytłumaczył kobiecie Artur. Czarownica słuchała go uważnie i kiwała głową; bez wątpienia miał sporo racji. - Naprawdę czarodzieje się nad nimi znęcają? Co za dno… - mruknęła naprawdę oburzona. Jak można było być okrutnym w ogóle? A szczególnie w stosunku do tak urokliwych istot w czapkach? Weasley nie umiała tego pojąć, dlatego zerkała na zebranych z mieszaniną współczucia oraz podziwu, że pomimo doznanych krzywd trzymali się naprawdę dobrze. Byli wręcz chętni do walki lub przynajmniej do pomocy - konkretniej to przy zapełnieniu brzuszków wszystkich uczestników osobliwego wiecu. - Może skrzaty właśnie powinny poznęcać się nad nimi? - dodała, na pewno wbrew zamiarom Longbottoma, ale nie mogła się powstrzymać. Nienawidziła okrucieństwa i niesprawiedliwości.
- Myślę, że aż tak to nie - odparła z delikatnym uśmiechem. - Aurorzy wciąż są lepiej wyszkoleni - uznała i mrugnęła do mężczyzny porozumiewawczo. Na pewno wiedział coś o tym… - Ale uważam, że byłyby dobrymi sojusznikami - powtórzyła swoje zdanie, którego nie zamierzała zmieniać. Przynajmniej nic na to nie wskazywało. - Nie mam pojęcia… może jest to magia innego rodzaju? Albo problem tkwi w różdżce? Nigdy nie byłam dobra z numerologii - westchnęła, ponieważ rzeczywiście spekulacje mogły nie mieć za wiele wspólnego z rzeczywistością. Właśnie dlatego, że wiedza typowo naukowa nie była Rii znana.
Już wsłuchiwała się w relację na temat prywatnego życia braci Longbottom kiedy nagle przerwała im Bójka. Rozkoszna była, jak uznała w duchu Rhiannon. Uśmiechnęła się. - Oczywiście, całym sercem wspieram sprawę emancypacji skrzatów - potwierdziła bojowemu stworzeniu. Była nawet gotowa na wsparcie Artura w tłumaczeniu im wszystkiego! Niestety jak dotąd oboje mieli nieco inne poglądy na sprawę…
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Z pewnym zadowoleniem zauważył, że czkawka teleportacyjna nie zepsuła jej humoru. Dla wielu czarodziejów w najlepszym razie byłaby irytującą niedogodnością, ale Ria nadal potrafiła żartować, choć sama przypadłość nie była dla niej przyjemna.
- Więc podróż dopiero się zaczyna. Chętnie posłucham, gdzie ciebie później poniosło - stwierdził, może trochę nie na miejscu. - Pewnie ci się to nie spodoba, ale dobrym pomysłem byłoby zażycie eliksiru osłabiającego, wtedy teleportacje byłyby tylko na kilka kroków - poradził rzeczowo. - Ciekawe czy w Hogwarcie męczyłaby cię ta dolegliwość, normalna teleportacja jest tam niemożliwa. Z drugie strony, skrzaty chyba mogą się teleportować na zablokowanych obszarach, więc może tak naprawdę teleportujesz się jak skrzat! - Artur dał się ponieść rozważaniom, spoglądając na same skrzaty domowe, zupełnie jakby oczekiwał od nich potwierdzenia. - Masz na myśli ten lokal w Kent? No proszę, a więc babcia postawiła na swoim... co było tak dziwnego w tym spotkaniu? - zainteresował się. - Pytam, bo coś takiego trudno przebić - wyznał ze śmiechem, dla podkreślenia wskazując na skrzaty w amfiteatrze.
Na wzmiankę o lęku przed dwutygodniowymi teleportacjami wzruszył bezradnie ramionami. Nie był znawcą magimedycyny, więc podróże Rii były dla niego równie zagadkowe co dla niej. Oby przy następnym skoku miała szczęście i trafiła na uzdrowiciela.
- Jak nazwiemy taki manewr bojowy? "Arturiijka"? - zażartował, niezgrabnie sklejając ich imiona.
Opowiadał o skrzatach domowych, integralnym elemencie życia szlacheckich rodów. Weasley'owie zrezygnowali z wystawnego życia, więc dla Rii los tych stworzeń mógł być nowością.
- Niestety tak, na szczęście nie wszyscy tak je traktują - zapewnił. - Najgorsze jest jednak to, że wśród skrzatów zdarza się niepokojące zjawisko. Niektóre, gdy w ich opinii zawodzą swoich panów, same się karzą, często w bardzo bolesny sposób - wyznał bez bawienia się ukrywanie przykrej prawdy. - Dlatego ważna jest też zmiana sposobu myślenia u samych skrzatów.
Jakby na potwierdzenie tych słów Bajka spuściła wzrok i złapała się zawstydzona za ramię. Artur podejrzewał, że ukrywała tam ślad po właśnie takiej wymierzonej przez siebie samą karze.
- To na pewno pomoże obu stronom się dogadać - rzucił sarkastycznie. - Masz ochotę na małą wojnę domową? - spytał żartobliwie, rozumiejąc co kieruje Rią. Też nie lubił niesprawiedliwości, ale walka z nią nie była sprawą prostą.
Uśmiechnął się szczerzę na sugestię odnośnie wyszkolenia aurorów. Wiedział coś na ten temat.
- Brendan już zadba o to, żeby wyszkolenie było jak najlepsze... i było niezłym wyciskiem - zauważył ze śmiechem. - Odrobina współpracy jeszcze nikomu nie zaszkodziła - przyznał. - Dobre pytanie, różdżka może mieć w tym wszystkim znaczenie - przyznał zaintrygowany tematem.
Zaskoczyło go pytanie Bójki, musiała bardzo polubić czarownicę, w końcu już zaproponowała jej członkostwo. W odpowiedzi Rii nie czaiło się szyderstwo, chyba rzeczywiście była zainteresowana rozwiązaniem problemu.
- Dziękuję - szepnął z wdzięcznością, zaraz jednak przeszedł na donośny głos, miał bowiem coś do obwieszczenia. - Chciałbym w takim razie powitać panią w naszych szeregach oraz zaoferować funkcję mojego zastępcy. Czy przyjmuje pani ten zaszczyt, ale też obowiązek?
Na Rii spoczęło jedenaście par oczu.
- Więc podróż dopiero się zaczyna. Chętnie posłucham, gdzie ciebie później poniosło - stwierdził, może trochę nie na miejscu. - Pewnie ci się to nie spodoba, ale dobrym pomysłem byłoby zażycie eliksiru osłabiającego, wtedy teleportacje byłyby tylko na kilka kroków - poradził rzeczowo. - Ciekawe czy w Hogwarcie męczyłaby cię ta dolegliwość, normalna teleportacja jest tam niemożliwa. Z drugie strony, skrzaty chyba mogą się teleportować na zablokowanych obszarach, więc może tak naprawdę teleportujesz się jak skrzat! - Artur dał się ponieść rozważaniom, spoglądając na same skrzaty domowe, zupełnie jakby oczekiwał od nich potwierdzenia. - Masz na myśli ten lokal w Kent? No proszę, a więc babcia postawiła na swoim... co było tak dziwnego w tym spotkaniu? - zainteresował się. - Pytam, bo coś takiego trudno przebić - wyznał ze śmiechem, dla podkreślenia wskazując na skrzaty w amfiteatrze.
Na wzmiankę o lęku przed dwutygodniowymi teleportacjami wzruszył bezradnie ramionami. Nie był znawcą magimedycyny, więc podróże Rii były dla niego równie zagadkowe co dla niej. Oby przy następnym skoku miała szczęście i trafiła na uzdrowiciela.
- Jak nazwiemy taki manewr bojowy? "Arturiijka"? - zażartował, niezgrabnie sklejając ich imiona.
Opowiadał o skrzatach domowych, integralnym elemencie życia szlacheckich rodów. Weasley'owie zrezygnowali z wystawnego życia, więc dla Rii los tych stworzeń mógł być nowością.
- Niestety tak, na szczęście nie wszyscy tak je traktują - zapewnił. - Najgorsze jest jednak to, że wśród skrzatów zdarza się niepokojące zjawisko. Niektóre, gdy w ich opinii zawodzą swoich panów, same się karzą, często w bardzo bolesny sposób - wyznał bez bawienia się ukrywanie przykrej prawdy. - Dlatego ważna jest też zmiana sposobu myślenia u samych skrzatów.
Jakby na potwierdzenie tych słów Bajka spuściła wzrok i złapała się zawstydzona za ramię. Artur podejrzewał, że ukrywała tam ślad po właśnie takiej wymierzonej przez siebie samą karze.
- To na pewno pomoże obu stronom się dogadać - rzucił sarkastycznie. - Masz ochotę na małą wojnę domową? - spytał żartobliwie, rozumiejąc co kieruje Rią. Też nie lubił niesprawiedliwości, ale walka z nią nie była sprawą prostą.
Uśmiechnął się szczerzę na sugestię odnośnie wyszkolenia aurorów. Wiedział coś na ten temat.
- Brendan już zadba o to, żeby wyszkolenie było jak najlepsze... i było niezłym wyciskiem - zauważył ze śmiechem. - Odrobina współpracy jeszcze nikomu nie zaszkodziła - przyznał. - Dobre pytanie, różdżka może mieć w tym wszystkim znaczenie - przyznał zaintrygowany tematem.
Zaskoczyło go pytanie Bójki, musiała bardzo polubić czarownicę, w końcu już zaproponowała jej członkostwo. W odpowiedzi Rii nie czaiło się szyderstwo, chyba rzeczywiście była zainteresowana rozwiązaniem problemu.
- Dziękuję - szepnął z wdzięcznością, zaraz jednak przeszedł na donośny głos, miał bowiem coś do obwieszczenia. - Chciałbym w takim razie powitać panią w naszych szeregach oraz zaoferować funkcję mojego zastępcy. Czy przyjmuje pani ten zaszczyt, ale też obowiązek?
Na Rii spoczęło jedenaście par oczu.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dobry humor trzymał się Rii z jednego tylko powodu - to był sam początek uciążliwej dolegliwości; nauczona przypadkiem z lipca podejrzewała wręcz, że wkrótce znów wróci do domu, a następnego dnia zaprowadzi swoje szanowne cztery litery do uzdrowiciela, pozbywając się zakażenia raz na zawsze. Niestety nie mogła przewidzieć, że czekała na nią jeszcze cała masa poważnych nieudogodnień nim zostanie bezpiecznie odstawiona do szpitala - tam powinni podać jej odpowiednie do stanu zdrowia eliksiry, dzięki którym stanie na równe nogi. Zapominając przy tym o paskudnej chorobie oraz nieprzyjemnościach jakie spotkały ją podczas tego krótkiego wybryku. - Nie omieszkam ci opowiedzieć, choć mam nadzieję, że będzie nudno i trafię prosto do domu - odpowiedziała z delikatnym uśmiechem. Nad następnymi słowami Artura zastanowiła się krótką chwilę. - Powiedz mi jeszcze, że masz go przy sobie? - zaśmiała się krótko. Niestety wątpiła w taki stan rzeczy, choć bez wątpienia taki specyfik byłby w tej chwili przydatny. Nie musiałaby zamartwiać się tym, co będzie później. Mogło wydarzyć się dosłownie wszystko.
Cichy śmiech przerodził się w ten donośniejszy - teoria Longbottoma brzmiała cudacznie, ale kto wie, może czarodziej miał rację? Może czkawka teleportacyjna powodowała zamianę w skrzata lub przynajmniej zdobycie jego umiejętności? To wyjaśniałoby skąd się tu znalazła. Może każdy zarażony najpierw teleportował się w miejsce, gdzie znajdowało się przynajmniej jedno z tych stworzeń? To naprawdę interesujące! - Jesteś genialny! Musisz zrobić na to badania i opublikować w Horyzontach Zaklęć, to przełomowe odkrycie w dziedzinie nauki! - rzuciła podekscytowana, ale zdziwione spojrzenia skrzatów w przekomicznych wdziankach sugerowały raczej, że postradała zmysły. Szkoda. Kto wie, może będąc obiektem badań przyczyniłaby się do rozwoju tej teorii i jej nazwisko pojawiłoby się w publikacjach? Taką szansę zmarnować!
Z tego powodu musiała pośmiać się z biednego Rufusa - dzięki temu zapomniała już o swojej naukowej porażce i skoncentrowała się na skompromitowanym przyjacielu. Niestety musiała mu trochę utrzeć nosa za to, co jej wtedy powiedział i choć informowanie o tym jego brata było okrutne, to powinien się cieszyć, że nie sprzedała tych informacji jakiejś nadobnej lady. Nie miałby wtedy życia, ot co. - Tak, dokładnie ten - przytaknęła najpierw. - Wiesz, teleportowało mnie do łazienki, w której znajdował się Rufi. Gadał do lustra o tym, jaki jest wspaniały i jak bardzo siebie kocha. - Nie mogła się powstrzymać, pomimo usilnych starań. Parsknęła śmiechem. Fakt, że stała tam w lisiej piżamie, nieuczesanych włosach oraz puchatych kapciach sprytnie ominęła; w końcu to nie z niej mieli się śmiać, o. - Biedaczek, strasznie przeżywał spotkanie z tamtą panną - powiedziała tym razem sztucznie przejęta. Zasmucona pokręciła głową, jakby nie dowierzała w krzywdę młodego Longbottoma. Zasłużył, psidwacza kość. Tego jednak także nie powiedziała na głos. - Rany, Artur, jakie ty masz super pomysły! Żałuję, że nie znaliśmy się wcześniej, bylibyśmy nieustraszonym duetem w Hogwarcie - zakrzyknęła zafascynowana tak pięknym połączeniem ich imion. Weasley się podobało, ona wymyśliłaby tylko jakieś Longsley, albo inną cudaczną nazwę. Arturiirijka brzmiało po prostu w dechę.
- Domyślam się, że nie wszyscy, ale na pewno znaczna większość - fuknęła zniesmaczona. Nietrudno zauważyć, że Rhiannon nie lubiła znacznej większości szlachty; uważała ich za zepsutych degeneratów i ich miejsce było w Azkabanie, nie na wolności. Choć historia skrzatów była ledwie kroplą w morzu przewin, to także składała się na solidny argument o zamknięciu tych łajdaków. - To straszne. Musimy koniecznie coś z tym zrobić! - zadecydowała, przytakując tym samym idei działalności aurora. Żałowała jedynie, że nie wiedziała o tym problemie wcześniej - wtedy ich organizacja mogłaby mieć znaczące sukcesy w świecie uciśnionych skrzatów! - Obawiam się, Arturze, że już nie ma czasu na pogawędki. Trzeba działać radykalnie - skwitowała ze smutkiem sarkastyczną uwagę mężczyzny. Niestety, wojna już trwała i ona była jej częścią. Tak jak wiele wspaniałych osób gotowych walczyć o lepszą przyszłość, bez prześladowań oraz przemocy. Jednak Ria nie chciała o tym teraz mówić. Powinni mieć siłę oraz wolę walki, nie tylko z czarnoksiężnikami, ale także z okrutnym myśleniem skrzatów. Nie powinny się krzywdzić. - Wiadomo, zero litości - odpowiedziała z szerokim uśmiechem na wspomnienie o kuzynie. Nie było w tym nic dziwnego, Bren od zawsze był wymagającym. Nie tylko wobec innych, także, a może przede wszystkim wobec siebie. Wszyscy powinni brać z niego przykład. Porzuciła przy tym grząski temat naukowy - o dziwo wcale nie była w tym tak dobra jak chciała uchodzić na początku, kiedy obmyślali strukturę postępowania czkawki teleportacyjnej. Sprawa anomalii wyglądała na dużo bardziej skomplikowaną.
Wtedy podeszła bliżej środka, ku zgromadzonym istotom. Ich wzrok trochę speszył Weasley, ale ta rzadko kiedy okazywała strach, dlatego stanęła dumnie i złożyła rękę na sercu. - Jeśli szanowne grono zebranych tutaj członków poprze moją kandydaturę, to obiecuję zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby polepszyć bytność skrzatów domowych. - A więc klamka zapadła, słowo się rzekło, kości zostały rzucone. Harpia po raz kolejny stała się członkiem tajnego ugrupowania.
Cichy śmiech przerodził się w ten donośniejszy - teoria Longbottoma brzmiała cudacznie, ale kto wie, może czarodziej miał rację? Może czkawka teleportacyjna powodowała zamianę w skrzata lub przynajmniej zdobycie jego umiejętności? To wyjaśniałoby skąd się tu znalazła. Może każdy zarażony najpierw teleportował się w miejsce, gdzie znajdowało się przynajmniej jedno z tych stworzeń? To naprawdę interesujące! - Jesteś genialny! Musisz zrobić na to badania i opublikować w Horyzontach Zaklęć, to przełomowe odkrycie w dziedzinie nauki! - rzuciła podekscytowana, ale zdziwione spojrzenia skrzatów w przekomicznych wdziankach sugerowały raczej, że postradała zmysły. Szkoda. Kto wie, może będąc obiektem badań przyczyniłaby się do rozwoju tej teorii i jej nazwisko pojawiłoby się w publikacjach? Taką szansę zmarnować!
Z tego powodu musiała pośmiać się z biednego Rufusa - dzięki temu zapomniała już o swojej naukowej porażce i skoncentrowała się na skompromitowanym przyjacielu. Niestety musiała mu trochę utrzeć nosa za to, co jej wtedy powiedział i choć informowanie o tym jego brata było okrutne, to powinien się cieszyć, że nie sprzedała tych informacji jakiejś nadobnej lady. Nie miałby wtedy życia, ot co. - Tak, dokładnie ten - przytaknęła najpierw. - Wiesz, teleportowało mnie do łazienki, w której znajdował się Rufi. Gadał do lustra o tym, jaki jest wspaniały i jak bardzo siebie kocha. - Nie mogła się powstrzymać, pomimo usilnych starań. Parsknęła śmiechem. Fakt, że stała tam w lisiej piżamie, nieuczesanych włosach oraz puchatych kapciach sprytnie ominęła; w końcu to nie z niej mieli się śmiać, o. - Biedaczek, strasznie przeżywał spotkanie z tamtą panną - powiedziała tym razem sztucznie przejęta. Zasmucona pokręciła głową, jakby nie dowierzała w krzywdę młodego Longbottoma. Zasłużył, psidwacza kość. Tego jednak także nie powiedziała na głos. - Rany, Artur, jakie ty masz super pomysły! Żałuję, że nie znaliśmy się wcześniej, bylibyśmy nieustraszonym duetem w Hogwarcie - zakrzyknęła zafascynowana tak pięknym połączeniem ich imion. Weasley się podobało, ona wymyśliłaby tylko jakieś Longsley, albo inną cudaczną nazwę. Arturiirijka brzmiało po prostu w dechę.
- Domyślam się, że nie wszyscy, ale na pewno znaczna większość - fuknęła zniesmaczona. Nietrudno zauważyć, że Rhiannon nie lubiła znacznej większości szlachty; uważała ich za zepsutych degeneratów i ich miejsce było w Azkabanie, nie na wolności. Choć historia skrzatów była ledwie kroplą w morzu przewin, to także składała się na solidny argument o zamknięciu tych łajdaków. - To straszne. Musimy koniecznie coś z tym zrobić! - zadecydowała, przytakując tym samym idei działalności aurora. Żałowała jedynie, że nie wiedziała o tym problemie wcześniej - wtedy ich organizacja mogłaby mieć znaczące sukcesy w świecie uciśnionych skrzatów! - Obawiam się, Arturze, że już nie ma czasu na pogawędki. Trzeba działać radykalnie - skwitowała ze smutkiem sarkastyczną uwagę mężczyzny. Niestety, wojna już trwała i ona była jej częścią. Tak jak wiele wspaniałych osób gotowych walczyć o lepszą przyszłość, bez prześladowań oraz przemocy. Jednak Ria nie chciała o tym teraz mówić. Powinni mieć siłę oraz wolę walki, nie tylko z czarnoksiężnikami, ale także z okrutnym myśleniem skrzatów. Nie powinny się krzywdzić. - Wiadomo, zero litości - odpowiedziała z szerokim uśmiechem na wspomnienie o kuzynie. Nie było w tym nic dziwnego, Bren od zawsze był wymagającym. Nie tylko wobec innych, także, a może przede wszystkim wobec siebie. Wszyscy powinni brać z niego przykład. Porzuciła przy tym grząski temat naukowy - o dziwo wcale nie była w tym tak dobra jak chciała uchodzić na początku, kiedy obmyślali strukturę postępowania czkawki teleportacyjnej. Sprawa anomalii wyglądała na dużo bardziej skomplikowaną.
Wtedy podeszła bliżej środka, ku zgromadzonym istotom. Ich wzrok trochę speszył Weasley, ale ta rzadko kiedy okazywała strach, dlatego stanęła dumnie i złożyła rękę na sercu. - Jeśli szanowne grono zebranych tutaj członków poprze moją kandydaturę, to obiecuję zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby polepszyć bytność skrzatów domowych. - A więc klamka zapadła, słowo się rzekło, kości zostały rzucone. Harpia po raz kolejny stała się członkiem tajnego ugrupowania.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
- Też ci tego życzę, czasem potrzebujemy nudy - stwierdził z uśmiechem. - Niestety, nie wiedziałem o twojej wizycie, może następnym razem będę lepiej przygotowany. - Artur rozłożył bezradnie ręce.
Chyba nikt z czkawką teleportacyjną nie miał takiego szczęścia, żeby przypadkiem natrafić na kogoś z takim eliksirem. Takie już były prawa magii, przygoda nie mogła się kończyć zbyt szybko.
- Tak myślisz? - spytał nieco podejrzliwie, mogła się w końcu z niego nabijać. Dziś jej dał wiele powodów do tego. Miał pewne teorie odnośnie roli różdżki jako przekaźnika magii, rozważając jego brak w przypadku dzieci lub skrzatów właśnie. Niestety, to wszystko musiało chyba zaczekać, najpierw trzeba było się uporać z drobnym utrudnieniem w postaci Voldemorta i jego zwolennikami.
Z zainteresowaniem słuchał o swoim bracie, z trudem powstrzymując śmiech.
- To do niego pasuje - stwierdził, uśmiechając się przy tym nieco złośliwie. - Ciekawe co za panna miała nieszczęście być jego ofiarą. Jak zareagował na twoje przybycie, co się działo? - zapytał niewinnie.
Longbottom nie miał pojęcia o całym zdarzeniu oraz odczuciach Rii. Starał sobie przypomnieć czy może słyszał o tym spotkaniu, ale w głowie miał pustkę. Musiało być szczególnie "wesoło", Rufus nie pisnął nawet słówka.
- Ty też, razem bylibyśmy niepokonani - podjął równie entuzjastycznym tonem. - Bałbym się tylko, że Hogwart mógłby naszego duetu nie przetrwać.
Zastanowił się nad jej słowami. Właściwie trudno było określić dokładnie powszechność tego zjawiska, większość rodów takie okrucieństwo wykazywali za zamkniętymi drzwiami, chcąc na co dzień uchodzić za opanowanych oraz eleganckich. Dość obłudna postawa, ale nie chciał popadać w skrajność i z większości robić potwory.
- Trzeba postępować ostrożnie i z rozwagą, inaczej można jeszcze pogorszyć sytuację, a tego chyba nie chcemy? - zauważył trzeźwo, choć w pewnym sensie podobała mu się jej chęć działania. - Jakby nie brakowało nam wrogów... - zauważył, jednak wolał nie rozwijać myśli, ponieważ mogła kierować do Zakonu Feniksa. Nie znał jeszcze dokładnej decyzji Brendana, więc na razie wolał nie rozwijać tego tematu.
- Bren chyba skrupulatnie wpajał ci swoje nauki. Nie szkolił cię przypadkiem w sekrecie na aurora? - zapytał, udając przy tym podejrzliwość.
Nastąpiła uroczysta chwila, Ria wystąpiła na środek, przyjmując nową funkcję. Zabawny zbieg okoliczności, najpierw Gryffindor, później ta sama drużyna na festiwalu oraz Zakon Feniksa, a teraz to. Chyba byli skazani na te same grupy.
Najpierw zaczęła klaskać Bójka, zaraz do niej dołączyła reszta skrzatów. Artur z uśmiechem kiwnął głową i już chciał jej pogratulować, ale wtedy czknęła, teleportując się tym samym do nowego, nieznanego mu miejsca.
- Uważaj na siebie - rzucił za nią. Przez chwile milczał, przyglądając się zdziwionym skrzatom. - Normalnie to jej się nie zdarza - wyjaśnił.
| zt Artur
Chyba nikt z czkawką teleportacyjną nie miał takiego szczęścia, żeby przypadkiem natrafić na kogoś z takim eliksirem. Takie już były prawa magii, przygoda nie mogła się kończyć zbyt szybko.
- Tak myślisz? - spytał nieco podejrzliwie, mogła się w końcu z niego nabijać. Dziś jej dał wiele powodów do tego. Miał pewne teorie odnośnie roli różdżki jako przekaźnika magii, rozważając jego brak w przypadku dzieci lub skrzatów właśnie. Niestety, to wszystko musiało chyba zaczekać, najpierw trzeba było się uporać z drobnym utrudnieniem w postaci Voldemorta i jego zwolennikami.
Z zainteresowaniem słuchał o swoim bracie, z trudem powstrzymując śmiech.
- To do niego pasuje - stwierdził, uśmiechając się przy tym nieco złośliwie. - Ciekawe co za panna miała nieszczęście być jego ofiarą. Jak zareagował na twoje przybycie, co się działo? - zapytał niewinnie.
Longbottom nie miał pojęcia o całym zdarzeniu oraz odczuciach Rii. Starał sobie przypomnieć czy może słyszał o tym spotkaniu, ale w głowie miał pustkę. Musiało być szczególnie "wesoło", Rufus nie pisnął nawet słówka.
- Ty też, razem bylibyśmy niepokonani - podjął równie entuzjastycznym tonem. - Bałbym się tylko, że Hogwart mógłby naszego duetu nie przetrwać.
Zastanowił się nad jej słowami. Właściwie trudno było określić dokładnie powszechność tego zjawiska, większość rodów takie okrucieństwo wykazywali za zamkniętymi drzwiami, chcąc na co dzień uchodzić za opanowanych oraz eleganckich. Dość obłudna postawa, ale nie chciał popadać w skrajność i z większości robić potwory.
- Trzeba postępować ostrożnie i z rozwagą, inaczej można jeszcze pogorszyć sytuację, a tego chyba nie chcemy? - zauważył trzeźwo, choć w pewnym sensie podobała mu się jej chęć działania. - Jakby nie brakowało nam wrogów... - zauważył, jednak wolał nie rozwijać myśli, ponieważ mogła kierować do Zakonu Feniksa. Nie znał jeszcze dokładnej decyzji Brendana, więc na razie wolał nie rozwijać tego tematu.
- Bren chyba skrupulatnie wpajał ci swoje nauki. Nie szkolił cię przypadkiem w sekrecie na aurora? - zapytał, udając przy tym podejrzliwość.
Nastąpiła uroczysta chwila, Ria wystąpiła na środek, przyjmując nową funkcję. Zabawny zbieg okoliczności, najpierw Gryffindor, później ta sama drużyna na festiwalu oraz Zakon Feniksa, a teraz to. Chyba byli skazani na te same grupy.
Najpierw zaczęła klaskać Bójka, zaraz do niej dołączyła reszta skrzatów. Artur z uśmiechem kiwnął głową i już chciał jej pogratulować, ale wtedy czknęła, teleportując się tym samym do nowego, nieznanego mu miejsca.
- Uważaj na siebie - rzucił za nią. Przez chwile milczał, przyglądając się zdziwionym skrzatom. - Normalnie to jej się nie zdarza - wyjaśnił.
| zt Artur
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 08.11 (znowu tutaj, co miesiąc trzeba odwiedzić amfiteatr)
Na niebie przesuwały się leniwie ciemne chmury, ale dziś postanowiły nie uronić ani kropli. Amfiteatr dawał do myślenia, przywodząc na myśl los ich świata, jeśli nic nie zrobią. Ruiny ludzkiego dorobku, stopniowo pochłaniane przez naturę. Naturę, z którą człowiek niebezpiecznie igrał, jakby pożądał własnej zagłady. Ironią losu byłoby, gdyby ostatecznie świat zalała woda i gromy, grzebiąc chorobę zwaną ludzkościom. Ziemia mogłaby zacząć od nowa, nie przejmując się dawnymi lokatorami. Niewiele znaczącymi w skali miliardów lat istnienia. Co najwyżej sekunda na zegarze dziejów.
Światło przygasało w ciemności, dosłownie i w przenośni. Artur czuł się rozbrojony, przywołując w pamięci ostatnie wydarzenia. Przesiąknięte smutkiem oraz cierpieniem, przesiąknięte bezsilnością. Dementorzy z cichym świstem pożerali resztki nadziei, a pokonać ich mogło tylko światło... ale ostatnio nie potrafił go wykrzesać.
Patronus, jedno z bardziej znanych, a zarazem najtrudniejszych zaklęć obronnych. Formą pozytywnej energii, zmaterializowanej pod postacią srebrzysto-białego obłoku, najczęściej przybierającego formę zwierzęcia. Kwintesencja wszystkiego co dobre, jeden z najpiękniejszych przejawów magii. Przywołany dzięki mocy szczęśliwych wspomnień, wspaniałych chwil w życiu czarodzieja.
Jego nie chciał się zjawić. Sokół nie wzbijał się dumnie do lotu, porzucając swojego pana, zostawiając na pastwę ciemności. Zaklęcie, na którym Arturowi zawsze najbardziej zależało. Upokarzające uczucie.
Poprosił o pomoc Lucana, swojego przyjaciela i niedoszłego członka rodziny. Nie był mistrzem obrony przed czarną magią, Artur nawet podejrzewał, że mógł w tej dziedzinie go przewyższyć. W patronusie jednak nie chodziło o moc. Chodziło o coś więcej, co wymagało zaufania, a Abbotowi ufał.
Czekał na niego w swojej londyńskiej świątyni dumania, zabijając czas obserwowaniem drobnych zwierząt, szykujących się na nadejście zimy. Odwieczny cykl natury, taniec życia i śmierci.
Usłyszał go zanim zobaczył, zerkając znacząco na zegarek.
- Spóźniłeś się - stwierdził, ale był tym faktem bardziej rozbawiony, nie krył żadnej nagany.
Na niebie przesuwały się leniwie ciemne chmury, ale dziś postanowiły nie uronić ani kropli. Amfiteatr dawał do myślenia, przywodząc na myśl los ich świata, jeśli nic nie zrobią. Ruiny ludzkiego dorobku, stopniowo pochłaniane przez naturę. Naturę, z którą człowiek niebezpiecznie igrał, jakby pożądał własnej zagłady. Ironią losu byłoby, gdyby ostatecznie świat zalała woda i gromy, grzebiąc chorobę zwaną ludzkościom. Ziemia mogłaby zacząć od nowa, nie przejmując się dawnymi lokatorami. Niewiele znaczącymi w skali miliardów lat istnienia. Co najwyżej sekunda na zegarze dziejów.
Światło przygasało w ciemności, dosłownie i w przenośni. Artur czuł się rozbrojony, przywołując w pamięci ostatnie wydarzenia. Przesiąknięte smutkiem oraz cierpieniem, przesiąknięte bezsilnością. Dementorzy z cichym świstem pożerali resztki nadziei, a pokonać ich mogło tylko światło... ale ostatnio nie potrafił go wykrzesać.
Patronus, jedno z bardziej znanych, a zarazem najtrudniejszych zaklęć obronnych. Formą pozytywnej energii, zmaterializowanej pod postacią srebrzysto-białego obłoku, najczęściej przybierającego formę zwierzęcia. Kwintesencja wszystkiego co dobre, jeden z najpiękniejszych przejawów magii. Przywołany dzięki mocy szczęśliwych wspomnień, wspaniałych chwil w życiu czarodzieja.
Jego nie chciał się zjawić. Sokół nie wzbijał się dumnie do lotu, porzucając swojego pana, zostawiając na pastwę ciemności. Zaklęcie, na którym Arturowi zawsze najbardziej zależało. Upokarzające uczucie.
Poprosił o pomoc Lucana, swojego przyjaciela i niedoszłego członka rodziny. Nie był mistrzem obrony przed czarną magią, Artur nawet podejrzewał, że mógł w tej dziedzinie go przewyższyć. W patronusie jednak nie chodziło o moc. Chodziło o coś więcej, co wymagało zaufania, a Abbotowi ufał.
Czekał na niego w swojej londyńskiej świątyni dumania, zabijając czas obserwowaniem drobnych zwierząt, szykujących się na nadejście zimy. Odwieczny cykl natury, taniec życia i śmierci.
Usłyszał go zanim zobaczył, zerkając znacząco na zegarek.
- Spóźniłeś się - stwierdził, ale był tym faktem bardziej rozbawiony, nie krył żadnej nagany.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- To ty przyszedłeś za wcześnie - Abbott odbił piłeczkę bez cienia irytacji czy też złośliwości. Po jego twarzy, tak samo jak w przypadku Artura, błąkał się blady uśmiech. Bo cieszył się na spotkanie z przyjacielem, cieszył się, że mogli zobaczyć się w dniu, który zdecydowanie nie zagrażał ich życiu - w przeciwieństwie do Stonehenge. Nie było to co prawda typowe wyjście na kilka łyków czegoś głębszego, ale przynajmniej nie musieli się przekomarzać o to, kto stawia kolejkę.
List od Longbottoma odrobinę go zaskoczył. To prawda, że w ostatnich dniach Lucan nie miał większych problemów z wyczarowaniem patronusa - w dniu szczytu udało mu się to nawet dwukrotnie: raz gdy stawiali czoło całej chmarze dementorów, od których niebo zrobiło się wręcz czarne jak smoła, a za drugim razem gdy potrzebował posłać wiadomość do domu. By poinformować Melanię, aby się o niego nie obawiała. Za każdym razem Lucan z pewną dumą obserwował, jak świetlisty jeleń mknie przed siebie, machając łbem przyozdobionym rozłożystym porożem. W obu tych przypadkach Abbott był w stanie skupić się na tych pozytywniejszych wspomnieniach, czerpać ze swojego wewnętrznego światła, przeciwstawić się smutkowi, strachowi i wyczerpaniu.
- Mam nadzieję, że nie przyniosłeś ze sobą boczku? - uniósł jedną brew. W razie gdyby wspomniana część świńskiej tuszy znalazła się gdzieś w pobliżu, Lucan miał zamiar natychmiast się ewakuować. Ostatnim czego pragnął było by później, po powrocie do domu, cierpieć z powodu swędzącej skóry i bolesnej wysypki, którą zwykle kończył się jego kontakt z wieprzowiną. A doskonale znał Artura, niby poważny auror, ale żarciki i złośliwości też potrafiły się go czasami trzymać. Na szczęście w okolicy chyba nie było żadnych świńskich podrobów - Lucan prawdopodobnie już z daleka zacząłby się drapać, gdyby było inaczej.
- Rozumiem, że często tu przychodzisz - odezwał się znów Abbott, rozglądając się po opuszczonym, zrujnowanym amfiteatrze. Pamiętał, że Artur nazwał to miejsce "swoją świątynią dumania". Chyba potrafił to zrozumieć, nawet jeśli świątynia ta była zdecydowanie przygnębiająca i dość mroczna - szczególnie przy ponurej pogodzie, którą dziś mieli - No więc w czym leży problem?
List od Longbottoma odrobinę go zaskoczył. To prawda, że w ostatnich dniach Lucan nie miał większych problemów z wyczarowaniem patronusa - w dniu szczytu udało mu się to nawet dwukrotnie: raz gdy stawiali czoło całej chmarze dementorów, od których niebo zrobiło się wręcz czarne jak smoła, a za drugim razem gdy potrzebował posłać wiadomość do domu. By poinformować Melanię, aby się o niego nie obawiała. Za każdym razem Lucan z pewną dumą obserwował, jak świetlisty jeleń mknie przed siebie, machając łbem przyozdobionym rozłożystym porożem. W obu tych przypadkach Abbott był w stanie skupić się na tych pozytywniejszych wspomnieniach, czerpać ze swojego wewnętrznego światła, przeciwstawić się smutkowi, strachowi i wyczerpaniu.
- Mam nadzieję, że nie przyniosłeś ze sobą boczku? - uniósł jedną brew. W razie gdyby wspomniana część świńskiej tuszy znalazła się gdzieś w pobliżu, Lucan miał zamiar natychmiast się ewakuować. Ostatnim czego pragnął było by później, po powrocie do domu, cierpieć z powodu swędzącej skóry i bolesnej wysypki, którą zwykle kończył się jego kontakt z wieprzowiną. A doskonale znał Artura, niby poważny auror, ale żarciki i złośliwości też potrafiły się go czasami trzymać. Na szczęście w okolicy chyba nie było żadnych świńskich podrobów - Lucan prawdopodobnie już z daleka zacząłby się drapać, gdyby było inaczej.
- Rozumiem, że często tu przychodzisz - odezwał się znów Abbott, rozglądając się po opuszczonym, zrujnowanym amfiteatrze. Pamiętał, że Artur nazwał to miejsce "swoją świątynią dumania". Chyba potrafił to zrozumieć, nawet jeśli świątynia ta była zdecydowanie przygnębiająca i dość mroczna - szczególnie przy ponurej pogodzie, którą dziś mieli - No więc w czym leży problem?
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Czarodziej nigdy się nie spóźnia? - grał dalej w ich słownego ping-ponga, choć właściwie nie oczekiwał dalszych odbić. Poza tym, Lucan raczej nie wiedział do czego Artur mimochodem nawiązuje.
Podszedł do Abbota, żeby uścisnąć mu rękę. Już miał zapytać "czy nikt cię nie śledził?, ale rozmyślił się, nie chcąc za bardzo dokarmiać paranoi. Otwarty atak nadal nie przychodził, może byli najzwyczajniej w świecie za mało ważni na takie akcje. Wrogowie skupiali się teraz na odnalezieniu Ministra Magii Harolda Longbottoma, czym przypieczętowaliby swoją polityczną farsę, jakim była zmiana na najważniejszym stanowisku w magicznej Wielkiej Brytanii. Jeśli Malfoy ująłby uzurpatora, pozbyłby się jednego z ważniejszych powodów do podważania jego władzy.
- Nie martw się, jeśli byłby tu jakiś boczek, to już dawno bym go zjadł - rzucił, współczując Lucanowi choroby.
Ze wszystkich przypadłości trawiących zamkniętą na nową krew szlachtę, ta wydawała się najbardziej trywialna, nie groziła uduszeniem lub czymś podobnym. Mimo wszystko utrudniała życie, poza szlacheckimi posiłkami jego przyjaciel musiał cały czas uważać, w końcu wieprzowina była wszechobecna.
- Tak, to miejsce pomaga w nabraniu szerszej perspektywy do tego wszystkiego - stwierdził, zataczając ręką szerokie koło, jakby oprowadzał Lucana po swojej rezydencji. Dziś ruiny wyglądały wyjątkowo ponuro, zasłona ciemnych chmur przysłania słońce, podkreślając ponury aspekt przemijania. - Nie mogę wyczarować patronusa - powiedział wprost, oszczędzając im obu kluczenia i podchodów. - Od czasu Festiwalu Lata każda próba w obliczu zagrożenia kończy się porażką. Nie wiem, czy to zwykły przypadek, czy może objaw czegoś innego. Patronus jest bardzo specyficznym zaklęciem, mocno związanym ze sferą emocjonalną. Przywołuje go wspomnienie szczęśliwych chwil, ale chyba ostatnio coraz trudniej mi się na nich skupić w obliczu tego... wszystkiego - wyjaśniał, mając nadzieję, że Abbot traktuje całą sprawę poważnie. - Wybacz może zbyt wielką bezpośredniość, ale jak ty przywołujesz patronusa? Na jakim wspomnieniu się skupiasz? - zapytał ostrożnie.
Podszedł do Abbota, żeby uścisnąć mu rękę. Już miał zapytać "czy nikt cię nie śledził?, ale rozmyślił się, nie chcąc za bardzo dokarmiać paranoi. Otwarty atak nadal nie przychodził, może byli najzwyczajniej w świecie za mało ważni na takie akcje. Wrogowie skupiali się teraz na odnalezieniu Ministra Magii Harolda Longbottoma, czym przypieczętowaliby swoją polityczną farsę, jakim była zmiana na najważniejszym stanowisku w magicznej Wielkiej Brytanii. Jeśli Malfoy ująłby uzurpatora, pozbyłby się jednego z ważniejszych powodów do podważania jego władzy.
- Nie martw się, jeśli byłby tu jakiś boczek, to już dawno bym go zjadł - rzucił, współczując Lucanowi choroby.
Ze wszystkich przypadłości trawiących zamkniętą na nową krew szlachtę, ta wydawała się najbardziej trywialna, nie groziła uduszeniem lub czymś podobnym. Mimo wszystko utrudniała życie, poza szlacheckimi posiłkami jego przyjaciel musiał cały czas uważać, w końcu wieprzowina była wszechobecna.
- Tak, to miejsce pomaga w nabraniu szerszej perspektywy do tego wszystkiego - stwierdził, zataczając ręką szerokie koło, jakby oprowadzał Lucana po swojej rezydencji. Dziś ruiny wyglądały wyjątkowo ponuro, zasłona ciemnych chmur przysłania słońce, podkreślając ponury aspekt przemijania. - Nie mogę wyczarować patronusa - powiedział wprost, oszczędzając im obu kluczenia i podchodów. - Od czasu Festiwalu Lata każda próba w obliczu zagrożenia kończy się porażką. Nie wiem, czy to zwykły przypadek, czy może objaw czegoś innego. Patronus jest bardzo specyficznym zaklęciem, mocno związanym ze sferą emocjonalną. Przywołuje go wspomnienie szczęśliwych chwil, ale chyba ostatnio coraz trudniej mi się na nich skupić w obliczu tego... wszystkiego - wyjaśniał, mając nadzieję, że Abbot traktuje całą sprawę poważnie. - Wybacz może zbyt wielką bezpośredniość, ale jak ty przywołujesz patronusa? Na jakim wspomnieniu się skupiasz? - zapytał ostrożnie.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Fakt, nie do końca zrozumiał, do czego Artur nawiązywał, ale zupełnie się tym nie przejął, wzruszając tylko ramionami. Zdecydowanie bardziej skupił się na fakcie, że naprawdę był bezpieczny od wysypki i uciążliwego drapania. Nota do zapamiętania: to boczek nigdy nie jest bezpieczny w towarzystwie Longbottoma. Doskonale. Choroba Lucana wcale nie była aż tak tragiczna, naprawdę przy odrobinie ostrożności zupełnie nie odczuwał jej objawów - w czym pomagała mu rodzina. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz ktoś w rezydencji jadł wieprzowinę. No, chyba że nie było go wtedy dłużej w domu.
Co zaś tyczyło się problemu z patronusem - oczywiście, że brał to wszystko na poważnie. Nie żartowałby sobie z kwestii tak istotnej, jak bezpieczeństwo Artura. Po pierwsze, dlatego, że byli przyjaciółmi, a po drugie również dlatego, że Longbottom był aurorem. Musiał umieć się bronić, szczególnie teraz, kiedy jego rodzina mogła być nękana przez ministerstwo oraz ludzi Voldemorta. Lucan był niemal pewien, że prędzej czy później ktoś będzie próbował przepytywać Longbottomów, aby upewnić się czy przypadkiem nie ukrywają zbiegłego, zdetronizowanego ministra gdzieś w swojej posiadłości w Blyth. Albo po prostu, tak o, aby ich pomęczyć za to, że ośmielili się przeciwstawić woli Voldemorta na Stonehenge. Sytuacja była tym gorsza, że dementorzy teraz się go słuchali. Więc w kwestii bezpieczeństwa, zdolność wyczarowania cielesnego patronusa była więc niemalże wymogiem. Z tego też powodu sprawa, którą wyłożył mu Artur nie była prosta. Lucan zagryzł wargę, nie do końca wiedząc, co mógł odpowiedzieć przyjacielowi. Oczywiście mógł mu opowiedzieć o swoim wspomnieniu, nie miał niczego do ukrycia, ale podejrzewał, że to raczej nie mogło pomóc Arturowi z prostego względu - Longbottom nie doczekał się jeszcze potomstwa.
- Może... może twój patronus się zmienił? I potrzebujesz innego wspomnienia? - tylko gdybał. Nie był pewien czy coś takiego w ogóle mogło mieć miejsce, nigdy nie był specem od obrony przed czarną magią. W tego typu kwestii zdecydowanie lepiej sprawdziłby się jakiś starszy auror z większym zapleczem doświadczenia. Może Brendan albo Skamander. Oczywiście jednak Lucan zamierzał dołożyć wszelkich starań, aby Arturowi pomóc. W końcu nie bez powodu mężczyzna zwrócił się właśnie do niego, byli przyjaciółmi - Ja myślę wtedy o synu. Przypominam sobie dzień, kiedy się urodził. Jego narodziny były swego rodzaju ukoronowaniem tego co udało nam się zbudować razem z Melanią. - wyznał, nie wchodząc w szczegóły. Z resztą, Artur i tak wiedział o tym, że w małżeństwie Lucana nie od zawsze było kolorowo. Abbott sporo się wycierpiał - co zaczęło się oczywiście w dniu zaginięcia lady Longbottom, którą Lucan planował poślubić. Mały Logan sprawił, że wszystkie te kłopoty stały się w tamtej chwili zupełnie nieistotne. Abbott doskonale pamiętał szczęście, które go wtedy przepełniało. I to właśnie ono nadawało siłę jego patronusowi. - O czym ty myślisz, gdy próbujesz go wyczarować?
Co zaś tyczyło się problemu z patronusem - oczywiście, że brał to wszystko na poważnie. Nie żartowałby sobie z kwestii tak istotnej, jak bezpieczeństwo Artura. Po pierwsze, dlatego, że byli przyjaciółmi, a po drugie również dlatego, że Longbottom był aurorem. Musiał umieć się bronić, szczególnie teraz, kiedy jego rodzina mogła być nękana przez ministerstwo oraz ludzi Voldemorta. Lucan był niemal pewien, że prędzej czy później ktoś będzie próbował przepytywać Longbottomów, aby upewnić się czy przypadkiem nie ukrywają zbiegłego, zdetronizowanego ministra gdzieś w swojej posiadłości w Blyth. Albo po prostu, tak o, aby ich pomęczyć za to, że ośmielili się przeciwstawić woli Voldemorta na Stonehenge. Sytuacja była tym gorsza, że dementorzy teraz się go słuchali. Więc w kwestii bezpieczeństwa, zdolność wyczarowania cielesnego patronusa była więc niemalże wymogiem. Z tego też powodu sprawa, którą wyłożył mu Artur nie była prosta. Lucan zagryzł wargę, nie do końca wiedząc, co mógł odpowiedzieć przyjacielowi. Oczywiście mógł mu opowiedzieć o swoim wspomnieniu, nie miał niczego do ukrycia, ale podejrzewał, że to raczej nie mogło pomóc Arturowi z prostego względu - Longbottom nie doczekał się jeszcze potomstwa.
- Może... może twój patronus się zmienił? I potrzebujesz innego wspomnienia? - tylko gdybał. Nie był pewien czy coś takiego w ogóle mogło mieć miejsce, nigdy nie był specem od obrony przed czarną magią. W tego typu kwestii zdecydowanie lepiej sprawdziłby się jakiś starszy auror z większym zapleczem doświadczenia. Może Brendan albo Skamander. Oczywiście jednak Lucan zamierzał dołożyć wszelkich starań, aby Arturowi pomóc. W końcu nie bez powodu mężczyzna zwrócił się właśnie do niego, byli przyjaciółmi - Ja myślę wtedy o synu. Przypominam sobie dzień, kiedy się urodził. Jego narodziny były swego rodzaju ukoronowaniem tego co udało nam się zbudować razem z Melanią. - wyznał, nie wchodząc w szczegóły. Z resztą, Artur i tak wiedział o tym, że w małżeństwie Lucana nie od zawsze było kolorowo. Abbott sporo się wycierpiał - co zaczęło się oczywiście w dniu zaginięcia lady Longbottom, którą Lucan planował poślubić. Mały Logan sprawił, że wszystkie te kłopoty stały się w tamtej chwili zupełnie nieistotne. Abbott doskonale pamiętał szczęście, które go wtedy przepełniało. I to właśnie ono nadawało siłę jego patronusowi. - O czym ty myślisz, gdy próbujesz go wyczarować?
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Opuszczony amfiteatr
Szybka odpowiedź