Opuszczony amfiteatr
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Opuszczony amfiteatr
Ostatnie przedstawienie w tym amfiteatrze odbyło się tak dawno, że nie pozostali już żadni żywi, którzy byliby w stanie je pamiętać. Niektórzy szczęśliwcy mogą jednak na którejś z licznych ławek dostrzec jasną poświatę, która po przyjrzeniu okazuje się duchem młodego, przystojnego mężczyzny. Z chęcią opowiada on historię teatru, który spłonął w trakcie jednego z przedstawień, a ogień zabił całą obsadę i połowę widowni. Wkrótce to miejsce zostało zapomniane i przypomina teraz cmentarzysko Melpomene; widownia porosła kępami wysokich traw, po ścianach garderoby pną się winorośla, a pojedyncze i przepiękne, nieprzeżarte zębem czasu rekwizyty ukryte wśród chwastów przypominają o chwilach świetności opuszczonego amfiteatru.
Był gotów poświęcić się dla Lucana, swojego przyjaciela i prawie szwagra, żeby zapewnić mu bezpieczeństwo, gładką skórę i brak wysypki. Dla niego pożre każdy boczek, choćby największy. Artur jako auror miał życiową misję, niczym rycerz bronić tych, którzy sami nie mogą się obronić. Lucan był bezradny wobec potęgi wieprzowiny, nie mógł cieszyć się jej smakiem. Bezbronny jak puszek pigmejski, ale nie musiał się bać, bowiem znał prawdziwego herosa jedzenia boczku, Artura Longbottoma.
Dość żartów, nie boczek, mimo swoich interesujących właściwości na część szlachty, był powodem ich spotkania. Artur doskonale zdawał sobie sprawę ze wszystkiego, co chodziło Lucanowi po głowie. Patronus był niezbędny, Longbottom musiał umieć wyczarować jego cielesną formę, inaczej byłby w wielkim niebezpieczeństwie, właściwie bezbronny wobec dementorów, którzy byli przecież teraz po stronie lorda Voldemorta. Artur zastanowił się nad gdybaniem Abbota.
- Nie wiem - przyznał zamyślony. - Trudno byłoby mi wybrać szczęśliwsze wspomnienie, przez wiele lat mnie nie zawodziło - wyjaśnił ogólnie, choć Lucan zasiał ziarno wątpliwości.
Jeśli rzeczywiście patronus się zmienił? To było normalne zjawisko, często powiązane z miłością. Wielokrotnie słyszał o nowych formach, które były jakoś powiązane z ukochaną osobą. Tylko Longbottom w nikim się ostatnio nie zakochał, przynajmniej o niczym takim nie wiedział. Była co prawda delikatna kwestia Gwen, ale łączyła ich bardziej przyjacielska relacja, ta dziewczyna zapewne wobec wszystkich była tak ciepła, prawdziwe uosobienie dobroci. Były też dwa dziwne przypadki sprzed około miesiąca, oba przypominające odurzenie amortencją, z czego drugi przypadek, związany z Rią, był robotą pewnego skrzata. Pierwszy był bardziej zagadkowy, nie potrafił sobie przypomnieć momentu przy Posągu Kochanki, kiedy mógłby ktoś zaaplikować mu zdradliwy eliksir. Nie miał pojęcia kim była tamta nieznajoma oraz czy to ona za tym stała. Oba incydenty jednak nie powinny wpłynąć na patronusa.
Pozostawała jeszcze jedna możliwość, dla Artura przerażająca. Powrót czegoś z przeszłości, ale to byłoby niemożliwe... chyba...
- Wspaniałe wspomnienie, musi być bardzo silne - przyznał szczerze. Poczuł bolesne ukłucie wspomnień o zaginionej kuzynce, ale cieszył się szczęściem Lucana, który mimo przeciwności ułożył sobie życie i założył rodzinę. - Moje jest dość stare... - zaczął, czując pewne skrępowanie przy mówieniu o czymś tak osobistym. Z drugiej strony, Abbot opowiedział mu o swoim. - Przypominam sobie wtedy moją pierwszą podróż do Hogwartu. Nigdy nie zapomnę rześkiego zapachu tamtej nocy. Zamek krył wtedy tyle tajemnic i możliwości...
Dość żartów, nie boczek, mimo swoich interesujących właściwości na część szlachty, był powodem ich spotkania. Artur doskonale zdawał sobie sprawę ze wszystkiego, co chodziło Lucanowi po głowie. Patronus był niezbędny, Longbottom musiał umieć wyczarować jego cielesną formę, inaczej byłby w wielkim niebezpieczeństwie, właściwie bezbronny wobec dementorów, którzy byli przecież teraz po stronie lorda Voldemorta. Artur zastanowił się nad gdybaniem Abbota.
- Nie wiem - przyznał zamyślony. - Trudno byłoby mi wybrać szczęśliwsze wspomnienie, przez wiele lat mnie nie zawodziło - wyjaśnił ogólnie, choć Lucan zasiał ziarno wątpliwości.
Jeśli rzeczywiście patronus się zmienił? To było normalne zjawisko, często powiązane z miłością. Wielokrotnie słyszał o nowych formach, które były jakoś powiązane z ukochaną osobą. Tylko Longbottom w nikim się ostatnio nie zakochał, przynajmniej o niczym takim nie wiedział. Była co prawda delikatna kwestia Gwen, ale łączyła ich bardziej przyjacielska relacja, ta dziewczyna zapewne wobec wszystkich była tak ciepła, prawdziwe uosobienie dobroci. Były też dwa dziwne przypadki sprzed około miesiąca, oba przypominające odurzenie amortencją, z czego drugi przypadek, związany z Rią, był robotą pewnego skrzata. Pierwszy był bardziej zagadkowy, nie potrafił sobie przypomnieć momentu przy Posągu Kochanki, kiedy mógłby ktoś zaaplikować mu zdradliwy eliksir. Nie miał pojęcia kim była tamta nieznajoma oraz czy to ona za tym stała. Oba incydenty jednak nie powinny wpłynąć na patronusa.
Pozostawała jeszcze jedna możliwość, dla Artura przerażająca. Powrót czegoś z przeszłości, ale to byłoby niemożliwe... chyba...
- Wspaniałe wspomnienie, musi być bardzo silne - przyznał szczerze. Poczuł bolesne ukłucie wspomnień o zaginionej kuzynce, ale cieszył się szczęściem Lucana, który mimo przeciwności ułożył sobie życie i założył rodzinę. - Moje jest dość stare... - zaczął, czując pewne skrępowanie przy mówieniu o czymś tak osobistym. Z drugiej strony, Abbot opowiedział mu o swoim. - Przypominam sobie wtedy moją pierwszą podróż do Hogwartu. Nigdy nie zapomnę rześkiego zapachu tamtej nocy. Zamek krył wtedy tyle tajemnic i możliwości...
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zmiana formy patronusa była faktem i o tym również Lucan mógł opowiedzieć, chociaż o tym już nie tak chętnie jak w przypadku wspomnienia wykorzystanego do wezwania świetlistego strażnika. Abbott nie był pewien, czy Artur pamięta jeszcze fakt, że kiedyś Lucan nie przywoływał jelenia - króla lasu, będącego jednocześnie częścią rodowego herbu lordów Somerset. Kiedyś, kiedy sam Lucan był jeszcze zdecydowanie bardziej beztroski, z większym optymizmem spoglądał w przyszłość i nie niósł ze sobą bagażu w postaci rozpaczy po utracie ukochanej, jego patronusem była psotna wydra. Jednak znane im obu wydarzenia, sprawiły że finalnie przybrał on zdecydowanie poważniejszą formę, mocniej związaną również z dziedzictwem rodowym.
Zdarzały się takie dni, kiedy Lucan powracał myślami do lady Longbottom, jasnowłosej piękności, która tak mocno odcisnęła piętno na jego sercu. Wcześniej to właśnie jej obraz przywoływał w wyobraźni, gdy chciał wyczarować patronusa. I wciąż miał ją w sercu, jednakże jej wyobrażenie bardzo mocno się zatarło. Bywały takie dni, że czuł się winny, że dopuścił do takiego stanu rzeczy. Potem jednak przypominał sobie, że nie mógł wciąż tkwić w przeszłości. Tam czekał go tylko ból i rozpacz. To teraźniejszość i przyszłość dawały mu siłę - a tam dostrzegał Melanią oraz Logana.
- Tę pierwszą-pierwszą? Hogwart Express, przeprawę łódkami przez jezioro, tiarę przydziału lądującą ci na głowie? - dopytywał, chociaż znał odpowiedź, Artur wyraził się przecież jasno. Jednocześnie, Lucan musiał przyznać, że to wspomnienie było dość... stare. Abbott przez chwilę spróbował sobie przypomnieć swoją własną wyprawę do Hogwartu - i musiał przyznać, że poza ogółem, nie pamiętał za wiele. No, ale w jego przypadku pojawienie się w szkole wcale nie było takie ekscytujące, bo młody lord doskonale wiedział wtedy, że rok później jego najdroższa siostra, osoba, która była dla niego w tamtym okresie najważniejsza na świecie... nie dołączy do niego. Wciąż nie mógł pojąć do końca, dlaczego rodzice postanowili ich rozdzielić, ale dawno przestał w to wnikać. - Hm. No to może po prostu spróbujmy. Rzuć patronusa. Możemy chyba zrobić kilka prób. - zaproponował. Jeśli Artur będzie w stanie wyczarować swojego drapieżnego ptaka, będzie to znak, że jego problemy były po prostu chwilową słabością. A jeśli nie... dopiero wtedy będą się martwić.
Zdarzały się takie dni, kiedy Lucan powracał myślami do lady Longbottom, jasnowłosej piękności, która tak mocno odcisnęła piętno na jego sercu. Wcześniej to właśnie jej obraz przywoływał w wyobraźni, gdy chciał wyczarować patronusa. I wciąż miał ją w sercu, jednakże jej wyobrażenie bardzo mocno się zatarło. Bywały takie dni, że czuł się winny, że dopuścił do takiego stanu rzeczy. Potem jednak przypominał sobie, że nie mógł wciąż tkwić w przeszłości. Tam czekał go tylko ból i rozpacz. To teraźniejszość i przyszłość dawały mu siłę - a tam dostrzegał Melanią oraz Logana.
- Tę pierwszą-pierwszą? Hogwart Express, przeprawę łódkami przez jezioro, tiarę przydziału lądującą ci na głowie? - dopytywał, chociaż znał odpowiedź, Artur wyraził się przecież jasno. Jednocześnie, Lucan musiał przyznać, że to wspomnienie było dość... stare. Abbott przez chwilę spróbował sobie przypomnieć swoją własną wyprawę do Hogwartu - i musiał przyznać, że poza ogółem, nie pamiętał za wiele. No, ale w jego przypadku pojawienie się w szkole wcale nie było takie ekscytujące, bo młody lord doskonale wiedział wtedy, że rok później jego najdroższa siostra, osoba, która była dla niego w tamtym okresie najważniejsza na świecie... nie dołączy do niego. Wciąż nie mógł pojąć do końca, dlaczego rodzice postanowili ich rozdzielić, ale dawno przestał w to wnikać. - Hm. No to może po prostu spróbujmy. Rzuć patronusa. Możemy chyba zrobić kilka prób. - zaproponował. Jeśli Artur będzie w stanie wyczarować swojego drapieżnego ptaka, będzie to znak, że jego problemy były po prostu chwilową słabością. A jeśli nie... dopiero wtedy będą się martwić.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Doskonale pamiętał, chyba to byłe jeden z powodów, dlaczego akurat doświadczenie Lucana uznał za pomocne w jego sprawie. Doświadczył zmian, kryzysu w posługiwaniu się patronusem, więc mógł łatwo zrozumieć problem Artura.
Sam też wracał, choć raczej rzadko, myślami do zaginionej kuzynki, tak samo jak do wszystkich innych bliskich, których pożarł bezlitośnie świat. Musieli wszyscy nauczyć się żyć dalej, nic dobrego nie przychodziło z tęsknego spoglądania w przeszłość. Nie można w ten sposób nic zmienić, tylko trwać w letargu, otępionym przez czar wspomnień. W nich wszystko wydaje się piękniejsze i prostsze, właśnie dlatego z wiekiem coraz częściej powraca się myślami do przeżytych niegdyś chwil. Czas był nieubłagany, ale swoim umyśle można sobie zostawić okruch minionych dni, byle tylko się w nim nie pogrążyć. O ironio, na wspomnieniach oparty był patronus.
- Tak, pierwszą na pierwszym roku - wyjaśniał nieco zmieszany. - Z naciskiem na podróż łódką, gdy po raz pierwszy zobaczyłem zamek, w którym przyszło mi przeżyć wiele miłych chwil - doprecyzował.
W przeciwieństwie do przyjaciela, Artur doskonale pamiętał tamtą podróż, nie tylko najważniejsze z punktu widzenia patronusa uczucia, ale też szczegóły. Księżyc wyłaniający się zza chmur, uchylający rąbka tajemnicy. Zamek przycupnięty nad taflą gładkiego jeziora, od wieków kształtujący pokolenia czarodziejów. Pełen tajemnic, sekretów, przyjaźni, wyzwań... jednym słowem, pełen magii.
- Rzucić patronusa... - powtórzył z wahaniem, mimowolnie dotykając różdżki. - Może najpierw ty mógłbyś wyczarować swojego? Powinno być mi łatwiej, jeśli przypomniałbym sobie uczucie towarzyszące jego obecności - zaproponował, odczuwając obawy przed rzuceniem Expecto Patronum "tak po prostu". Poza tym, lubił jelenia Lucana, mimo uroku jego poprzedniego świetlistego strażnika. Król Lasu był dostojny, emanował siłą i potęgą, dokładnie tak jak powinna broń przeciw dementorom. Jeśli Longbottom miałby podać swoje pierwsze skojarzenie z czyjąś formą zwierzęcą patronusa, to zapewne padłby jeleń.
Sam też wracał, choć raczej rzadko, myślami do zaginionej kuzynki, tak samo jak do wszystkich innych bliskich, których pożarł bezlitośnie świat. Musieli wszyscy nauczyć się żyć dalej, nic dobrego nie przychodziło z tęsknego spoglądania w przeszłość. Nie można w ten sposób nic zmienić, tylko trwać w letargu, otępionym przez czar wspomnień. W nich wszystko wydaje się piękniejsze i prostsze, właśnie dlatego z wiekiem coraz częściej powraca się myślami do przeżytych niegdyś chwil. Czas był nieubłagany, ale swoim umyśle można sobie zostawić okruch minionych dni, byle tylko się w nim nie pogrążyć. O ironio, na wspomnieniach oparty był patronus.
- Tak, pierwszą na pierwszym roku - wyjaśniał nieco zmieszany. - Z naciskiem na podróż łódką, gdy po raz pierwszy zobaczyłem zamek, w którym przyszło mi przeżyć wiele miłych chwil - doprecyzował.
W przeciwieństwie do przyjaciela, Artur doskonale pamiętał tamtą podróż, nie tylko najważniejsze z punktu widzenia patronusa uczucia, ale też szczegóły. Księżyc wyłaniający się zza chmur, uchylający rąbka tajemnicy. Zamek przycupnięty nad taflą gładkiego jeziora, od wieków kształtujący pokolenia czarodziejów. Pełen tajemnic, sekretów, przyjaźni, wyzwań... jednym słowem, pełen magii.
- Rzucić patronusa... - powtórzył z wahaniem, mimowolnie dotykając różdżki. - Może najpierw ty mógłbyś wyczarować swojego? Powinno być mi łatwiej, jeśli przypomniałbym sobie uczucie towarzyszące jego obecności - zaproponował, odczuwając obawy przed rzuceniem Expecto Patronum "tak po prostu". Poza tym, lubił jelenia Lucana, mimo uroku jego poprzedniego świetlistego strażnika. Król Lasu był dostojny, emanował siłą i potęgą, dokładnie tak jak powinna broń przeciw dementorom. Jeśli Longbottom miałby podać swoje pierwsze skojarzenie z czyjąś formą zwierzęcą patronusa, to zapewne padłby jeleń.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- To też jest całkiem miłe wspomnienie - pozwolił sobie jeszcze skomentować. Sądził, że potrafił zrozumieć, dlaczego Artur wybrał akurat to wydarzenie spośród wszystkich, które się mu przytrafiły. Hogwart ogółem był wspaniałym miejscem, kryjącym wiele tajemnic, które tylko czekają, aby je odkryć. Tym bardziej kuszący jest dla dzieciaków z rodzin szlacheckich, które przez większość dotychczasowego życia były raczej ściśle kontrolowane i wychowywane przez rodziców. Lucan do tej pory z ogromną niechęcią wspominał lekcje etykiety - chociaż oczywiście z czasem nauczył się doceniać nauki, które mu wpojono. Gdyby sam Abbott nie był tak przybity świadomością, że będzie się uczyć w Hogwarcie bez siostry, prawdopodobnie wspomnienie pierwszej podróży do szkoły także byłoby jednym z jego ulubionych.
- Cykor - pozwolił sobie na lekką uszczypliwość, jednak już po chwili wyciągnął różdżkę. Podczas szczytu w Stonehenge rzucił to zaklęcie instynktownie, nie namyślając się dłuższej chwili. W zależności od sytuacji, wspomnienie Logana oraz Melanii nabierało trochę innego wydźwięku. Wtedy, gdy niebo zasnuwały dziesiątki dementorów, Lucan chciał móc do nich wrócić. Po prostu wrócić do domu i znów ujrzeć twarz swojej żony oraz syna. To było w tamtym momencie jego największe pragnienie, z którego jeleń zaczerpnął siłę, aby zmaterializować się w cielesnej postaci. Gdy natomiast parę godzin później wciąż pomagał Alexowi w opiece nad obydwoma Anthonymi, ponownie wezwał swojego patronusa. Wysyłał żonie informację o tym, że jest cały i wkrótce wróci do domu. Właśnie wtedy towarzyszyła mu ulga - przeżyli, a on wkrótce miał powrócić do domu, do swojej najbliższej rodziny. Więc chociaż teraz Abbott pozwolił sobie na niewielki przytyk w stronę Artura, on także potrzebował chwili, aby jeszcze raz przeanalizować swoje wspomnienie. Wbrew pozorom, przywołanie patronusa "ot tak" faktycznie nie było takie proste.
Lucan na chwilę zamknął oczy, wdychając chłodne powietrze. Przywołał we wspomnieniach dzień narodzin Logana. Przypomniał sobie, jaką dumę odczuwał tamtego dnia. Czuł także ulgę, bo Melania dość ciężko zniosła poród z powodu swojej choroby, ale wszystko na szczęście zakończyło się szczęśliwie. Postanowił więc skupić się na radości i dumie - w końcu Artur poprosił go o radę, to też niejako był powód do dumy!
- Expecto Patronum - rozkazał melodyjnie, otwierając oczy i wykonując odpowiedni ruch nadgarstkiem. Miał nadzieję, że się nie ośmieszy przed przyjacielem!
- Cykor - pozwolił sobie na lekką uszczypliwość, jednak już po chwili wyciągnął różdżkę. Podczas szczytu w Stonehenge rzucił to zaklęcie instynktownie, nie namyślając się dłuższej chwili. W zależności od sytuacji, wspomnienie Logana oraz Melanii nabierało trochę innego wydźwięku. Wtedy, gdy niebo zasnuwały dziesiątki dementorów, Lucan chciał móc do nich wrócić. Po prostu wrócić do domu i znów ujrzeć twarz swojej żony oraz syna. To było w tamtym momencie jego największe pragnienie, z którego jeleń zaczerpnął siłę, aby zmaterializować się w cielesnej postaci. Gdy natomiast parę godzin później wciąż pomagał Alexowi w opiece nad obydwoma Anthonymi, ponownie wezwał swojego patronusa. Wysyłał żonie informację o tym, że jest cały i wkrótce wróci do domu. Właśnie wtedy towarzyszyła mu ulga - przeżyli, a on wkrótce miał powrócić do domu, do swojej najbliższej rodziny. Więc chociaż teraz Abbott pozwolił sobie na niewielki przytyk w stronę Artura, on także potrzebował chwili, aby jeszcze raz przeanalizować swoje wspomnienie. Wbrew pozorom, przywołanie patronusa "ot tak" faktycznie nie było takie proste.
Lucan na chwilę zamknął oczy, wdychając chłodne powietrze. Przywołał we wspomnieniach dzień narodzin Logana. Przypomniał sobie, jaką dumę odczuwał tamtego dnia. Czuł także ulgę, bo Melania dość ciężko zniosła poród z powodu swojej choroby, ale wszystko na szczęście zakończyło się szczęśliwie. Postanowił więc skupić się na radości i dumie - w końcu Artur poprosił go o radę, to też niejako był powód do dumy!
- Expecto Patronum - rozkazał melodyjnie, otwierając oczy i wykonując odpowiedni ruch nadgarstkiem. Miał nadzieję, że się nie ośmieszy przed przyjacielem!
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lucan Abbott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 75
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 75
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
- Czasem mnie ciekawiło jak wiele osób do przywołania patronusa korzysta ze wspomnień związanych z Hogwartem. Nieelegancko o takie rzeczy pytać, to bardzo osobiste pytanie - wyznał, w duchu doceniając szczerość Lucana oraz możliwość odsłonięcia się przed nim.
Na kursie aurorskim cały czas zalecano nieustanną czujność, nigdy nie spuszczać gardy. Z drugiej jednak strony, jaki człowiek byłby zdolny do czegoś takiego? Popadłby w otchłań szaleństwa, tracąc resztki zdrowego rozsądku. Tak już skonstruowano ludzki rodzaj, że potrzebował rozprężenia, pożądał zaufania.
- Wypraszam sobie. Symbolem mojego rodu jest lew, a nie jakiś mały ptaszek - spróbował zażartować, ale w jego głosie nie było słychać charakterystycznej pewności.
Z uznaniem obserwował patronusa lorda Lucana Abotta. Dumny jeleń, świetlisty król lasu wstąpił między nich, rozpościerając wokół ciepły blask. Kojące uczucie rozlało się w sercu Artura, przypominając o jego własnym patronusie.
- Robi wrażenie - wyszeptał z podziwem.
Teatralnie wyciągnął różdżkę, oddychając przy tym głęboko. Przypomniało mu się Stonehenge, groza rozgrywająca się w kamiennym kręgu. Wtedy zawiódł, pośród mroku i zimna pozostał bezbronny. Musiał się temu przeciwstawić, inaczej równie dobrze mógłby wtedy umrzeć, przygnieciony przez menhir lub od zaklęcia jakiegoś Rycerza. Przetrwał jednak burzę, ale musiał jeszcze powalczyć o świt. Do tego potrzebny był patronus, nie mógł pozostać bezradny w ciemności.
- Teraz moja kolej - stwierdził, odpychając na bok wątpliwości.
Nie mógł uciekać, był lwem, Longbottomem, aurorem i Zakonnikiem. Każda z tych ról wymagała od niego odwagi, znajdywania siły, gdy innym jej brakowało. Nie chciał być dla nikogo ciężarem, zostawać w tyle. Nie spojrzałby na siebie w lustrze, gdyby zawiódł w Azkabanie, gdy wszyscy kładli na szali swoje życia. Ta misja była zbyt ważna.
- Expecto Patronum - wyskandował zaklęcie, wykonując płynny ruch różdżką.
Wspomnieniami znajdował się na małej łódce, wśród innych młodych dusz, które czekały na najbardziej magiczny rozdział swojego życia. Wielka obietnica, wrota do świata pełnego tajemnic.
Na kursie aurorskim cały czas zalecano nieustanną czujność, nigdy nie spuszczać gardy. Z drugiej jednak strony, jaki człowiek byłby zdolny do czegoś takiego? Popadłby w otchłań szaleństwa, tracąc resztki zdrowego rozsądku. Tak już skonstruowano ludzki rodzaj, że potrzebował rozprężenia, pożądał zaufania.
- Wypraszam sobie. Symbolem mojego rodu jest lew, a nie jakiś mały ptaszek - spróbował zażartować, ale w jego głosie nie było słychać charakterystycznej pewności.
Z uznaniem obserwował patronusa lorda Lucana Abotta. Dumny jeleń, świetlisty król lasu wstąpił między nich, rozpościerając wokół ciepły blask. Kojące uczucie rozlało się w sercu Artura, przypominając o jego własnym patronusie.
- Robi wrażenie - wyszeptał z podziwem.
Teatralnie wyciągnął różdżkę, oddychając przy tym głęboko. Przypomniało mu się Stonehenge, groza rozgrywająca się w kamiennym kręgu. Wtedy zawiódł, pośród mroku i zimna pozostał bezbronny. Musiał się temu przeciwstawić, inaczej równie dobrze mógłby wtedy umrzeć, przygnieciony przez menhir lub od zaklęcia jakiegoś Rycerza. Przetrwał jednak burzę, ale musiał jeszcze powalczyć o świt. Do tego potrzebny był patronus, nie mógł pozostać bezradny w ciemności.
- Teraz moja kolej - stwierdził, odpychając na bok wątpliwości.
Nie mógł uciekać, był lwem, Longbottomem, aurorem i Zakonnikiem. Każda z tych ról wymagała od niego odwagi, znajdywania siły, gdy innym jej brakowało. Nie chciał być dla nikogo ciężarem, zostawać w tyle. Nie spojrzałby na siebie w lustrze, gdyby zawiódł w Azkabanie, gdy wszyscy kładli na szali swoje życia. Ta misja była zbyt ważna.
- Expecto Patronum - wyskandował zaklęcie, wykonując płynny ruch różdżką.
Wspomnieniami znajdował się na małej łódce, wśród innych młodych dusz, które czekały na najbardziej magiczny rozdział swojego życia. Wielka obietnica, wrota do świata pełnego tajemnic.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Artur Longbottom' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 68
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 68
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Lucan sam zawsze był pod wrażeniem swojego patronusa. Nie rozpływał się swoimi umiejętnościami, nie o to chodziło. Nie dało się jednak ukryć, że potężna sylwetka jelenia, kroczącego obok nich z dumnie uniesioną głową ozdobioną imponującym porożem, mogła wprawić w zachwyt. A że jeleń znajdował się w herbie Abbottów, więc wzywając swojego świetlistego obrońcę Lucan czuł jeszcze mocniejszą więź ze swoim rodem.
- Myślę, że znalazłoby się kilka takich osób - odpowiedział, obserwując jak pulsująca ciepłym, jasnym światłem sylwetka zwierzęcia oddala się powoli od ich dwójki - Ale masz rację, dość niegrzecznie byłoby wypytywać. - dodał jeszcze, późniejsze słowa Artura komentując tylko lekkim uśmiechem. Miewał takie chwile, gdy zastanawiał się, czemu niektóre ze szlacheckich rodów na swoje herby wybrały stworzenia, których nawet nie można było odnaleźć w Anglii. Skąd u Longbottomów tak mocny związek z lwami? Rozumiał odniesienie do odwagi i siły, ale czemu, na cycki Helgi, właśnie lwy? Zwierzęta, które w Anglii można było zobaczyć chyba tylko w zoo, zamknięte w klatkach, w całości zależne od woli i decyzji ludzkiej?
Abbott skinął tylko lekko głową, gdy Artur wyraził swój podziw dla jego patronusa. Wielkimi krokami nadchodził moment, gdy auror musiał zmierzyć się ze swoimi obawami, ze swoimi wątpliwościami. Lucan pilnym okiem obserwował poczynania przyjaciela, samemu cofając się wspomnieniem do dni z Hogwartu - wyobrażając sobie to, co, jego zdaniem, wyobrażał sobie Artur. I wtedy powietrze przeciął całkiem spory, świetlisty kształt. Lucan z niemałym zachwytem i uśmiechem błąkającym się na ustach obserwował, jak nad ich głowami zaczyna krążyć sokół, imponujący drapieżnik uosabiający wolność, a także niezwykłą skuteczność w dopadaniu swojej ofiary. Patronus prawdziwie godny aurora. Świetlisty ptak roztaczał wokół siebie ciepły blask o dużej mocy, podobnie jak wcześniej czynił to jeleń Abbotta. Obaj byli w stanie wyczarować silne patronusy.
- Wydaje mi się, że to powinno rozwiać twoje wątpliwości - Lucan uśmiechnął się, spoglądając w górę. Longbottom nie potrzebował nowego wspomnienia. To, które przywoływał było wystarczająco szczęśliwe. - Może po prostu nie byłeś w stanie ostatnio odpowiednio mocno się skupić - znów zaczął zgadywać. W końcu to Artur powinien być tu większym specem od obrony przed czarną magią. Ale udany patronus wymagał zdecydowanie więcej niż tylko machnięcie różdżką i wesołe wspomnienie. Wymagał również między innymi koncentracji - a o tę niestety ciężko było w momencie zagrożenia życia. Z resztą Longbottomowie zawsze byli w gorącej wodzie kąpani! - Twój patronus cię nie opuścił - uśmiechnął się do przyjaciela.
- Myślę, że znalazłoby się kilka takich osób - odpowiedział, obserwując jak pulsująca ciepłym, jasnym światłem sylwetka zwierzęcia oddala się powoli od ich dwójki - Ale masz rację, dość niegrzecznie byłoby wypytywać. - dodał jeszcze, późniejsze słowa Artura komentując tylko lekkim uśmiechem. Miewał takie chwile, gdy zastanawiał się, czemu niektóre ze szlacheckich rodów na swoje herby wybrały stworzenia, których nawet nie można było odnaleźć w Anglii. Skąd u Longbottomów tak mocny związek z lwami? Rozumiał odniesienie do odwagi i siły, ale czemu, na cycki Helgi, właśnie lwy? Zwierzęta, które w Anglii można było zobaczyć chyba tylko w zoo, zamknięte w klatkach, w całości zależne od woli i decyzji ludzkiej?
Abbott skinął tylko lekko głową, gdy Artur wyraził swój podziw dla jego patronusa. Wielkimi krokami nadchodził moment, gdy auror musiał zmierzyć się ze swoimi obawami, ze swoimi wątpliwościami. Lucan pilnym okiem obserwował poczynania przyjaciela, samemu cofając się wspomnieniem do dni z Hogwartu - wyobrażając sobie to, co, jego zdaniem, wyobrażał sobie Artur. I wtedy powietrze przeciął całkiem spory, świetlisty kształt. Lucan z niemałym zachwytem i uśmiechem błąkającym się na ustach obserwował, jak nad ich głowami zaczyna krążyć sokół, imponujący drapieżnik uosabiający wolność, a także niezwykłą skuteczność w dopadaniu swojej ofiary. Patronus prawdziwie godny aurora. Świetlisty ptak roztaczał wokół siebie ciepły blask o dużej mocy, podobnie jak wcześniej czynił to jeleń Abbotta. Obaj byli w stanie wyczarować silne patronusy.
- Wydaje mi się, że to powinno rozwiać twoje wątpliwości - Lucan uśmiechnął się, spoglądając w górę. Longbottom nie potrzebował nowego wspomnienia. To, które przywoływał było wystarczająco szczęśliwe. - Może po prostu nie byłeś w stanie ostatnio odpowiednio mocno się skupić - znów zaczął zgadywać. W końcu to Artur powinien być tu większym specem od obrony przed czarną magią. Ale udany patronus wymagał zdecydowanie więcej niż tylko machnięcie różdżką i wesołe wspomnienie. Wymagał również między innymi koncentracji - a o tę niestety ciężko było w momencie zagrożenia życia. Z resztą Longbottomowie zawsze byli w gorącej wodzie kąpani! - Twój patronus cię nie opuścił - uśmiechnął się do przyjaciela.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z zaskakującą dla siebie niechęcią oderwał wzrok od patronusa Lucana, wracając do rozmowy i czekającego na niego problemu.
- Lucan, kiedy staliśmy się takimi nostalgicznymi starcami? - rzucił z rozbawieniem, nie czekając na odpowiedź. "Skutek uboczny" Expecto Patronum, zaklęcie skłaniało do powrotu myślami do dawnych dni. - Każde potrzebuje jakiś sekretów - dodał nieco enigmatycznie.
Dlaczego lew? Dobre pytanie, zapewne większość jego przodków nawet na oczy nie widziało tego zwierzęcia. Jeśli w tym, między innymi, kryła się odpowiedź? Nigdy nie widzianego stworzenie, w pewnym sensie mit podsycany opowieściami o sile oraz odwadze. Ledwie pogłoski, zniekształcony obraz prawdy, urastające dzięki niewiedzy do wielkich rozmiarów. Angielskie zwierze mogło być zwyczajnie zbyt zwyczajne na symbol tak wzniosłych idei, więc sięgnięto po stworzenie, które jest poza zasięgiem. Nigdy nie upadnie, nigdy nie okaże słabości lub tchórzostwa, ponieważ było równie nierealne co jednorożce dla mugoli.
Artur niechętnie odprowadził wzrokiem oddalającego się jelenia, który zabrał ze sobą światło i ciepło. Znów nastała zimna pora, boleśnie przypominająca o przemijaniu oraz kruchości ich własnych starań. Zbierały się ciemne chmury.
Zaraz rozbłysło nowe słońce, przestrzeń przecięły świetliste skrzydła, tak dobrze znane Longbottomowi. Czuł jakby spotkał dawno niewidzianego przyjaciela, który przepadł gdzieś w nieznane, ale teraz się odnalazł. Wrócił do niego.
- Dobrze go znów widzieć. - Artur odwzajemnił uśmiech Lucana, po czym rozproszył zaklęcie. Znów pojawił się chłód, ale wiedział, że w zasięgu możliwości było jego przegnanie. - Natura patronusa potrafi być niezwykle enigmatyczna - stwierdził tylko, powracając do poważniejszego tonu. - Nie opuścił mnie, ale potrzebuję więcej ćwiczeń - dodał sceptycznie, zaraz jednak na jego twarzy zagościł uśmiech. - Dziękuję ci za pomoc, wiele dla mnie znaczy. Nim się tu odmrozimy, może wstąpimy w drodze powrotnej do Dziurawego Kotła? - zaproponował, ruszając w drogę powrotną.
Opuścili skryty teraz w półmroku amfiteatr, zabierając światło ze sobą.
ztx2
- Lucan, kiedy staliśmy się takimi nostalgicznymi starcami? - rzucił z rozbawieniem, nie czekając na odpowiedź. "Skutek uboczny" Expecto Patronum, zaklęcie skłaniało do powrotu myślami do dawnych dni. - Każde potrzebuje jakiś sekretów - dodał nieco enigmatycznie.
Dlaczego lew? Dobre pytanie, zapewne większość jego przodków nawet na oczy nie widziało tego zwierzęcia. Jeśli w tym, między innymi, kryła się odpowiedź? Nigdy nie widzianego stworzenie, w pewnym sensie mit podsycany opowieściami o sile oraz odwadze. Ledwie pogłoski, zniekształcony obraz prawdy, urastające dzięki niewiedzy do wielkich rozmiarów. Angielskie zwierze mogło być zwyczajnie zbyt zwyczajne na symbol tak wzniosłych idei, więc sięgnięto po stworzenie, które jest poza zasięgiem. Nigdy nie upadnie, nigdy nie okaże słabości lub tchórzostwa, ponieważ było równie nierealne co jednorożce dla mugoli.
Artur niechętnie odprowadził wzrokiem oddalającego się jelenia, który zabrał ze sobą światło i ciepło. Znów nastała zimna pora, boleśnie przypominająca o przemijaniu oraz kruchości ich własnych starań. Zbierały się ciemne chmury.
Zaraz rozbłysło nowe słońce, przestrzeń przecięły świetliste skrzydła, tak dobrze znane Longbottomowi. Czuł jakby spotkał dawno niewidzianego przyjaciela, który przepadł gdzieś w nieznane, ale teraz się odnalazł. Wrócił do niego.
- Dobrze go znów widzieć. - Artur odwzajemnił uśmiech Lucana, po czym rozproszył zaklęcie. Znów pojawił się chłód, ale wiedział, że w zasięgu możliwości było jego przegnanie. - Natura patronusa potrafi być niezwykle enigmatyczna - stwierdził tylko, powracając do poważniejszego tonu. - Nie opuścił mnie, ale potrzebuję więcej ćwiczeń - dodał sceptycznie, zaraz jednak na jego twarzy zagościł uśmiech. - Dziękuję ci za pomoc, wiele dla mnie znaczy. Nim się tu odmrozimy, może wstąpimy w drodze powrotnej do Dziurawego Kotła? - zaproponował, ruszając w drogę powrotną.
Opuścili skryty teraz w półmroku amfiteatr, zabierając światło ze sobą.
ztx2
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przebywanie na dworze w Londynie nigdy nie należało do najprzyjemniejszych. Teraz, z dodatkową burzą nad ich głowami wcale nie stawało się przyjemniejsze. Jednak dostała polecenie z którego zamierzała się wywiązać. Wciskając dłonie w kieszenie ciemnego płaszcza, który spinał się mocniej pod biustem, by opadać łagodnie do jej ud umożliwiając swobodne korzystanie z pasa eliksirami. Prawa ręka zaciskała się na białej wciśniętej w dostatecznie dużą kieszeń. Przyzwyczaiła się do nowego płaszcza, jednak nadal tęskniła za swoim wcześniejszym. Który został całkowicie zdarty na podszyciu lasu z którego wzięła Danny’ego. Nie żałowała jednak, że usadziła na nim Tildę. Płaszcz była rzeczą nabytą. Nie znaczyła nic, w porównaniu z ludzkim życiem.
Zimno i mróz odcinały się na jej twarzy barwiąc policzki. Deszcz ponownie zaczął kapać z nieba, ale zdążyła już do niego przywyknąć. Naciągnęła na głowę dokładniej kaptur. Nie poruszyła się obserwując jedynie uważnie otoczenie. Wybranie odosobnionego miejsca miało swój cel. Zastanawiała się przed tym chwilę, ale dzisiaj nie chodziło o miłą pogawędkę. Tę - powiedzmy - mieli już za sobą.
To wcale nie należało do łatwych. Eliksir i przysięga dawały im gwarancję czegoś. Ale nie zmieniały faktu, że stał ramię w ramię z osobami, które chciały by zginęła. Które próbowały zabić ją więcej niż raz, na różne sposoby. A jej jedyną winą - przynajmniej wcześniej. Była brudna krew, którą sobie uroili.
W końcu wszyscy krwawili tak samo. Widziała krew szlachetnie urodzonych wyglądem i właściwościami nie różniła się nawet o cal. Nie wrzucała wszystkich do jednego worka. Przecież choćby Artur i Archibald wyłamywali się ze znanych schematów. Jednak podchodziła do nich ostrożnie. Uważnie, powoli. Były Nott miał jeszcze trudniejsze zadanie, nie ufała mu wcale. Nie znała go w ogóle. Nie mógł zacząć z czystą kartą. Musiał ją przekonać.
Dostrzegła jego sylwetkę, gdy nadchodziła. Nie ruszyła jednak w jego kierunku pozostając na środku opuszczonego amfiteatru. Miejsce nie było często odwiedzane, a kilka zakląć mogło ich osłonić na wszelki wypadek przed wzrokiem mugoli. Zmierzyła go uważnie od góry do dołu.
- Kto był gwarantem? - zapytała, obserwując go spod lekko zmrużonych powiek. Dłoń z różdżką wysunęła się kieszeni, na razie jednak nie celowała w jego pierś. Znaleźli się w ciężkich czasach. A możliwość spenetrowania jego umysłu i podstawienia kogoś, kto wyglądał dokładnie jak on nie stanowiła problemu. Wystarczyła odpowiednia ilość eliksiru wielosokowego, lub sprawny metamorfomag. Jej noga - a może raczej jej brak - chwilowo stała się jej znakiem rozpoznawczym. Nawet wróg, który nigdy jej nie widział, był w stanie ją rozpoznać. Co prawda, ktoś podstawiony mógł znać odpowiedź. Tutaj musiała zawierzyć temu, co wyczyta z jego reakcji i jak wiele zajmie mu odpowiedź.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Nie wiedział, czego dokładnie powinien był się spodziewać, gdy – wylądowawszy nieopodal nadgryzionej zębem czasu sylwetki amfiteatru – zmierzał prosto ku ziejącemu w okrągłej konstrukcji wejściu, ledwie odcinającemu się na tle porastającej zapuszczone mury roślinności. Chociaż w trakcie lotu na miejsce dwukrotnie zataczał szeroką pętlę, by upewnić się, czy nikt przypadkiem nie podążał jego śladami, teraz też nie tracił czujności; starał się mieć oczy dookoła głowy, rozglądając się uważnie na boki, nawet gdy dostrzegł przed sobą znajomą już, czekającą na niego postać czarownicy. Dłoń lewej ręki zaciśnięta była pewne na rączce miotły, prawej – na rękojeści schowanej pod ciemnym płaszczem różdżki; naciągnięty na głowę kaptur płaszcza chronił go nieco przed zacinającym deszczem i mroźnym wiatrem, zapewniając również śladowe poczucie bezpieczeństwa. Złudnego – gdyby ktoś rzeczywiście śledził go aż tutaj, zapewne nie robiłby tego bez powodu, a więc już i tak znałby jego tożsamość.
Zatrzymał się na moment przy wejściu, żeby oprzeć miotłę o rozsypujący się mur, po czym ruszył dalej, niwelując resztę odległości między nim a Justine. W pierwszej chwili, zajęty uważną obserwacją otoczenia, nie zwrócił uwagi na zastępującą nogę protezę; jego spojrzenie pomknęło tam dopiero później, gdy był już wystarczająco blisko, by Tonks mogła bez problemu dojrzeć, w którą stronę patrzył. Oderwał wzrok od niepokojącego widoku po przedłużającej się sekundzie, przenosząc ją na twarz kobiety, po drodze zahaczając o trzymają przy boku różdżkę; jakby na sygnał, rozluźnił palce na własnej, wyciągając prawą rękę zza pazuchy i opuszczając ją luźno wzdłuż tułowia, tak, by obie jego dłonie – wolne, pozbawione jakiejkolwiek broni – były doskonale widoczne. Chociaż nie rozdawał tanio swojego zaufania, ograniczając je póki co do nielicznej grupy starannie wybranych osób, to akurat z jej strony nie spodziewał się ataku; nie mógł też pozwolić sobie na luksus dyktowania warunków, rozumiejąc doskonale, w jakiej roli dzisiaj występował. Otrzymał szansę – ale nic poza tym, jego mentalny komfort nie był tutaj ważny.
Zatrzymał się, słysząc pytanie padające zamiast powitania, nie zawahał się jednak przed odpowiedzią; sprawdzała go – słusznie, niepotrzebne ryzyko mogłoby okazać się zgubne. – Brendan Weasley – powiedział spokojnie, spoglądając prosto w czujnie lustrujące go oczy o barwie schowanego dzisiaj za chmurami nieba. Na jego języku zatańczyły pytania, kłębiąc się tam bezładnie przez kilka chwil; w jakim celu nalegała na spotkanie? Dlaczego wybrała akurat to miejsce, zdające się nie kryć w sobie niczego poza kruszejącymi murami i dziką roślinnością? W jaki sposób straciła nogę – czy było to dzieło któregoś z Rycerzy Walpurgii? Czy to było możliwe, że to on w jakiś niewytłumaczalny sposób ich do nich doprowadził? Otworzył usta, prośba o wyjaśnienia prawie spłynęła z jego warg (pamiętał, że w trakcie jego przesłuchania Skamander wyznaczył ją do przekazania mu sposobu naprawy anomalii, ale w listach brzmiała tak ogólnikowo, że nie był pewien, czy o to chodziło), w ostatniej chwili zmienił jednak zdanie. – Nikt za mną nie szedł, sprawdziłem – powiedział tylko, następnie milknąc – i czekając cierpliwie, aż sama Justine zdecyduje się na rozjaśnienie sytuacji.
Zatrzymał się na moment przy wejściu, żeby oprzeć miotłę o rozsypujący się mur, po czym ruszył dalej, niwelując resztę odległości między nim a Justine. W pierwszej chwili, zajęty uważną obserwacją otoczenia, nie zwrócił uwagi na zastępującą nogę protezę; jego spojrzenie pomknęło tam dopiero później, gdy był już wystarczająco blisko, by Tonks mogła bez problemu dojrzeć, w którą stronę patrzył. Oderwał wzrok od niepokojącego widoku po przedłużającej się sekundzie, przenosząc ją na twarz kobiety, po drodze zahaczając o trzymają przy boku różdżkę; jakby na sygnał, rozluźnił palce na własnej, wyciągając prawą rękę zza pazuchy i opuszczając ją luźno wzdłuż tułowia, tak, by obie jego dłonie – wolne, pozbawione jakiejkolwiek broni – były doskonale widoczne. Chociaż nie rozdawał tanio swojego zaufania, ograniczając je póki co do nielicznej grupy starannie wybranych osób, to akurat z jej strony nie spodziewał się ataku; nie mógł też pozwolić sobie na luksus dyktowania warunków, rozumiejąc doskonale, w jakiej roli dzisiaj występował. Otrzymał szansę – ale nic poza tym, jego mentalny komfort nie był tutaj ważny.
Zatrzymał się, słysząc pytanie padające zamiast powitania, nie zawahał się jednak przed odpowiedzią; sprawdzała go – słusznie, niepotrzebne ryzyko mogłoby okazać się zgubne. – Brendan Weasley – powiedział spokojnie, spoglądając prosto w czujnie lustrujące go oczy o barwie schowanego dzisiaj za chmurami nieba. Na jego języku zatańczyły pytania, kłębiąc się tam bezładnie przez kilka chwil; w jakim celu nalegała na spotkanie? Dlaczego wybrała akurat to miejsce, zdające się nie kryć w sobie niczego poza kruszejącymi murami i dziką roślinnością? W jaki sposób straciła nogę – czy było to dzieło któregoś z Rycerzy Walpurgii? Czy to było możliwe, że to on w jakiś niewytłumaczalny sposób ich do nich doprowadził? Otworzył usta, prośba o wyjaśnienia prawie spłynęła z jego warg (pamiętał, że w trakcie jego przesłuchania Skamander wyznaczył ją do przekazania mu sposobu naprawy anomalii, ale w listach brzmiała tak ogólnikowo, że nie był pewien, czy o to chodziło), w ostatniej chwili zmienił jednak zdanie. – Nikt za mną nie szedł, sprawdziłem – powiedział tylko, następnie milknąc – i czekając cierpliwie, aż sama Justine zdecyduje się na rozjaśnienie sytuacji.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Długo myślała nad tym, gdzie powinni się spotkać. Do rozmowy mogłoby przecież wystarczyć mieszkanie. Problem polegał na tym, że od jakiegoś czasu nie miała już swojego miejsca. A może bardziej to, które uważała za swoje przestało takim być. Świadomość tego doskwierała wbijając się szpilą gdzieś pod żebro. Nie zależała wraz z upływem dni. Mogła wybrać mieszkanie Kierana, albo swój rodzinny dom. Ale żadne z tych miejsc nie zdawało się odpowiednie. Tym bardziej że w pierwszym z tych miejsc nadal przebywał chłopiec, który musiał dojść do siebie. To wszystko zaś sprawiało, że coraz mocniej odczuwała potrzebę swojego własnego miejsca, jednocześnie bojąc się po nie sięgnąć, bo to oznaczałoby w jakimś sensie, że zdecydowała się iść dalej. A nie chciała, nadal cicho licząc na to, że jest jeszcze szansa, by Skamander zrozumiał co próbuje powiedzieć.
Na razie jednak był wściekły, a ona znajdowała się tutaj w starym amfiteatrze w którym po raz pierwszy Macnair użył w jej kierunku czarnej magii. Dłonie odziane w czarne rękawiczki odczuwały chłód panującej na zewnątrz pogody. Krótkie włosy porywał zimny wiatr, który różowił policzki na jasnej skórze.
Stała spokojnie, jeszcze zanim się pojawił. Unosiła lekko głowę ku górze przymykając powieki, jakby coś sobie przypominając. Gdy usłyszała szelest kroków otworzyła oczy odnajdując źródło odgłosów. Jasne tęczówki zawiesiły się na nim, gdy on z każdym krokiem zmierzał w jej kierunku zatrzymując się na kilka chwil by odłożyć na bok miotłę. Nie ruszyła w jego kierunku, czekając, aż to on nie podejdzie ku niej. Wzrok Percivala zawisł na jej nodze, ale nie speszyło jej to. Ostatnimi dniami zebrała niezliczoną liczbę takich spojrzeń. Dłoń wysunęła się z płaszcza, a jego wzrok wędrował ku górze w końcu zawieszając się na niej. Nie czekała dłużej, zadając pytanie. Skinęła lekko głową, a do tej pory poważną twarz rozjaśnił uśmiech. - Cóż, byłoby ciekawie, gdyby ktoś szedł. - stwierdziła swobodnie, łagodny wyraz twarzy kontrastował z ostrą pogodą która ich otaczała i starymi, zniszczonymi ruinami. Uniosła dłoń, żeby założyć kilka kosmyków jasnych włosów za uszy. Tak, zdecydowanie czuła potrzebę zmierzenia się z jednym z nich ponownie. Nadchodzące starcia w klubie pojedynków nie miały być równomiernie. Nie, kiedy jej wrogowie nie mogli sięgnąć po to z czego korzystali najczęściej. - Możesz pytać. - dodała jeszcze obracając różdżkę w palcach zawieszając na niej na kilka chwil spojrzenie. Jasne, prawie białe drewno służyło jej już od jakiegoś czasu. Polubiły się nawet, a ich współpraca zaczęła się układać. - Anomalie. - zaczęła unosząc jasne spojrzenie. - bazują na czarnej magii - co pewnie już wiesz - i w zwyczaju mają wzmacniać daną cechę miejsca które ogarniają. Z niej tworzą swoją tarczę, coś co chroni główny rdzeń do którego niezbędnym się jest dostać, żeby naprawić magię. - uniosła dłoń i potarła nią czoło - nie można odmówić im kreatywności. - ręka opadła a spojrzenie zawisło na twarzy Percivala. - Naprawiałeś je już przy pomocy czarnej magii? - zapytała. Mimo niesprzyjającej pogody, jej głos pewnie przecinał się przez kapiącą z nieba mżawkę i mroźne powietrze.
Na razie jednak był wściekły, a ona znajdowała się tutaj w starym amfiteatrze w którym po raz pierwszy Macnair użył w jej kierunku czarnej magii. Dłonie odziane w czarne rękawiczki odczuwały chłód panującej na zewnątrz pogody. Krótkie włosy porywał zimny wiatr, który różowił policzki na jasnej skórze.
Stała spokojnie, jeszcze zanim się pojawił. Unosiła lekko głowę ku górze przymykając powieki, jakby coś sobie przypominając. Gdy usłyszała szelest kroków otworzyła oczy odnajdując źródło odgłosów. Jasne tęczówki zawiesiły się na nim, gdy on z każdym krokiem zmierzał w jej kierunku zatrzymując się na kilka chwil by odłożyć na bok miotłę. Nie ruszyła w jego kierunku, czekając, aż to on nie podejdzie ku niej. Wzrok Percivala zawisł na jej nodze, ale nie speszyło jej to. Ostatnimi dniami zebrała niezliczoną liczbę takich spojrzeń. Dłoń wysunęła się z płaszcza, a jego wzrok wędrował ku górze w końcu zawieszając się na niej. Nie czekała dłużej, zadając pytanie. Skinęła lekko głową, a do tej pory poważną twarz rozjaśnił uśmiech. - Cóż, byłoby ciekawie, gdyby ktoś szedł. - stwierdziła swobodnie, łagodny wyraz twarzy kontrastował z ostrą pogodą która ich otaczała i starymi, zniszczonymi ruinami. Uniosła dłoń, żeby założyć kilka kosmyków jasnych włosów za uszy. Tak, zdecydowanie czuła potrzebę zmierzenia się z jednym z nich ponownie. Nadchodzące starcia w klubie pojedynków nie miały być równomiernie. Nie, kiedy jej wrogowie nie mogli sięgnąć po to z czego korzystali najczęściej. - Możesz pytać. - dodała jeszcze obracając różdżkę w palcach zawieszając na niej na kilka chwil spojrzenie. Jasne, prawie białe drewno służyło jej już od jakiegoś czasu. Polubiły się nawet, a ich współpraca zaczęła się układać. - Anomalie. - zaczęła unosząc jasne spojrzenie. - bazują na czarnej magii - co pewnie już wiesz - i w zwyczaju mają wzmacniać daną cechę miejsca które ogarniają. Z niej tworzą swoją tarczę, coś co chroni główny rdzeń do którego niezbędnym się jest dostać, żeby naprawić magię. - uniosła dłoń i potarła nią czoło - nie można odmówić im kreatywności. - ręka opadła a spojrzenie zawisło na twarzy Percivala. - Naprawiałeś je już przy pomocy czarnej magii? - zapytała. Mimo niesprzyjającej pogody, jej głos pewnie przecinał się przez kapiącą z nieba mżawkę i mroźne powietrze.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
| Nie zwracajcie na mnie uwagi, ja na jeden post kończący :<
Obecnie bazowała wyłącznie na nadziei, że wszystko będzie dobrze i tajemnicza choroba powodująca niespodziewaną teleportację zostanie zaleczona przez uzdrowicieli. Ria nie mogła wiedzieć jak mocno daleka była od prawdy - póki co nie przejmowała się swym losem zanadto. Dopiero po kilku godzinach nieskoordynowanej tułaczki po całym kraju rudowłosa odkryje, jak mocno było jej to wszystko nie na rękę i jak bardzo zacznie pluć sobie w brodę, że nie skorzystała z pomocy, gdy był na to czas. Mogła od razu przeprosić Artura i znaleźć się jak najszybciej w Świętym Mungu; za tę krnąbrność Weasley zapłaci wysoką cenę.
- W tych szalonych czasach nuda wydaje się być na wagę złota - westchnęła poniekąd rozczarowana, że przyszło im żyć w świecie, gdzie trudniej jest o święty spokój niż niespodziankę od losu. Powinno być na odwrót. - Koniecznie, Longbottom, jesteś aurorem do diaska - mruknęła, nie mogąc powstrzymać cisnącego się na twarz uśmiechu. Oczywiście, że żartowała, nie oczekiwała od niego noszenia przy sobie każdego możliwego eliksiru. Choć byłoby to niewątpliwie pożytecznym odruchem. - No jasne - przytaknęła z niesłabnącą ekscytacją. Artur chyba marnował się w jednostce zadaniowej, powinien skupić się na karierze naukowej zamiast na ucieraniu nosów czarnoksiężnikom. W końcu świat potrzebował jednych i drugich - równowaga musiała zostać zachowana za wszelką cenę. - Nie wiem, nie powiedział. Oskarżył mnie o bycie z rodu Burke, wyobrażasz to sobie? - spytała z niedowierzaniem. Rhiannon pokręciła rozczarowana głową, wprost nie potrafiąc pojąć co działo się wtedy w umyśle biednego Rufusa. Prawdopodobnie babcia rzuciła na niego jakiś konfundujący urok, żeby nie myślał opuszczać stolika bez dobicia targu, krzyknięcia - tak, to ona, bierzemy ślub! Coś strasznego; po ciele czarownicy przebiegł prawdziwy dreszcz zgrozy.
- Z pewnością roznieślibyśmy cały zamek - wyrzekła z lekkim rozmarzeniem. Zawsze chciała mieć u swym boku kogoś, z kim mogłaby kraść przysłowiowe aetonany. Niestety nie udało jej się nikogo takiego mieć w czasach szkolnych, więc pozostały marzenia oraz gdybanie. - Nie wiem czy ostrożność i rozwaga na coś się zdadzą. - Wzruszyła ramionami. Nie zamierzała się kłócić, była tylko graczką Quidditcha, nie wyszkolonym wojownikiem. Może szlachcic miał rację, a może naprawdę czas na subtelności dawno minął. Wrogowie się tym w końcu nie przejmowali, ukazując brawurę w swych działaniach. - Wyobraź sobie, że nie! Jestem rozczarowana. Dla niego pewnie nadal jestem uczennicą - westchnęła ze zrezygnowaniem. Nigdy nie pojmowała przesadnej troski męskiej części rodziny, ale taki był już los Rii. Co zrobić? Przyjąć go z godnością. - I chciałabym… - zaczęła, aczkolwiek nie zdążyła nic więcej z siebie wydusić. Kobieta czknęła, przenosząc się już do zupełnie innego miejsca.
Hep!
| zt Ria
Obecnie bazowała wyłącznie na nadziei, że wszystko będzie dobrze i tajemnicza choroba powodująca niespodziewaną teleportację zostanie zaleczona przez uzdrowicieli. Ria nie mogła wiedzieć jak mocno daleka była od prawdy - póki co nie przejmowała się swym losem zanadto. Dopiero po kilku godzinach nieskoordynowanej tułaczki po całym kraju rudowłosa odkryje, jak mocno było jej to wszystko nie na rękę i jak bardzo zacznie pluć sobie w brodę, że nie skorzystała z pomocy, gdy był na to czas. Mogła od razu przeprosić Artura i znaleźć się jak najszybciej w Świętym Mungu; za tę krnąbrność Weasley zapłaci wysoką cenę.
- W tych szalonych czasach nuda wydaje się być na wagę złota - westchnęła poniekąd rozczarowana, że przyszło im żyć w świecie, gdzie trudniej jest o święty spokój niż niespodziankę od losu. Powinno być na odwrót. - Koniecznie, Longbottom, jesteś aurorem do diaska - mruknęła, nie mogąc powstrzymać cisnącego się na twarz uśmiechu. Oczywiście, że żartowała, nie oczekiwała od niego noszenia przy sobie każdego możliwego eliksiru. Choć byłoby to niewątpliwie pożytecznym odruchem. - No jasne - przytaknęła z niesłabnącą ekscytacją. Artur chyba marnował się w jednostce zadaniowej, powinien skupić się na karierze naukowej zamiast na ucieraniu nosów czarnoksiężnikom. W końcu świat potrzebował jednych i drugich - równowaga musiała zostać zachowana za wszelką cenę. - Nie wiem, nie powiedział. Oskarżył mnie o bycie z rodu Burke, wyobrażasz to sobie? - spytała z niedowierzaniem. Rhiannon pokręciła rozczarowana głową, wprost nie potrafiąc pojąć co działo się wtedy w umyśle biednego Rufusa. Prawdopodobnie babcia rzuciła na niego jakiś konfundujący urok, żeby nie myślał opuszczać stolika bez dobicia targu, krzyknięcia - tak, to ona, bierzemy ślub! Coś strasznego; po ciele czarownicy przebiegł prawdziwy dreszcz zgrozy.
- Z pewnością roznieślibyśmy cały zamek - wyrzekła z lekkim rozmarzeniem. Zawsze chciała mieć u swym boku kogoś, z kim mogłaby kraść przysłowiowe aetonany. Niestety nie udało jej się nikogo takiego mieć w czasach szkolnych, więc pozostały marzenia oraz gdybanie. - Nie wiem czy ostrożność i rozwaga na coś się zdadzą. - Wzruszyła ramionami. Nie zamierzała się kłócić, była tylko graczką Quidditcha, nie wyszkolonym wojownikiem. Może szlachcic miał rację, a może naprawdę czas na subtelności dawno minął. Wrogowie się tym w końcu nie przejmowali, ukazując brawurę w swych działaniach. - Wyobraź sobie, że nie! Jestem rozczarowana. Dla niego pewnie nadal jestem uczennicą - westchnęła ze zrezygnowaniem. Nigdy nie pojmowała przesadnej troski męskiej części rodziny, ale taki był już los Rii. Co zrobić? Przyjąć go z godnością. - I chciałabym… - zaczęła, aczkolwiek nie zdążyła nic więcej z siebie wydusić. Kobieta czknęła, przenosząc się już do zupełnie innego miejsca.
Hep!
| zt Ria
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Dziwnie czuł się na otwartej przestrzeni, raz po raz smagany gwałtownymi podmuchami huczącego wiatru, niosącymi ze sobą lodowate fale marznącego deszczu. Gdyby decyzja należała do niego, nigdy nie wyznaczyłby na miejsce spotkania opuszczonego amfiteatru; otaczający ich teren wydawał mu się zbyt widoczny, nieprzyzwoicie wręcz odkryty – obserwowanie ich poczynań z któregoś z wyższych rzędów nie sprawiłoby nikomu trudności, a pokruszone mury stanowiłyby idealną kryjówkę dla przyczajonego przeciwnika. Musiał jednak wierzyć, że Justine wiedziała, co robiła; dlatego, że nie miał innego wyjścia – i dlatego, że odwróciwszy się od wszystkich, komuś zaufać musiał, nawet jeżeli było to zaufanie ograniczone niewiedzą i ostrożnym dystansem. Tego celowo nie skracał, ani nie czując takiej potrzeby, ani nie sądząc, że powinien; stojąca naprzeciwko niego kobieta wciąż pozostawała dla niego obcą czarownicą, o której nie wiedział zupełnie nic, wszystkie wnioski opierając na informacjach wtórnych, szczątkowych, przekazanych mu – mimochodem – przez Bena.
Na rozjaśniający kobiecą twarz uśmiech odpowiedział jedynie lekkim rozluźnieniem ramion, unosząc wyżej brwi. – Nie jestem pewien, czy ciekawie to słowo, którego bym użył – ale pewnie tak, to też – odpowiedział, zastanawiając się przelotnie, skąd brała się u niej ta chęć do walki samej w sobie; czy potrzebowała coś udowodnić – sobie lub komuś? Kiwnął głową, gdy pozwoliła mu na zadawanie pytań, nie ubrał jednak żadnej z wcześniejszych wątpliwości w słowa, nie zapytał też o wydarzenia, które doprowadziły ją do utraty kończyny. Z doświadczenia wiedział, że o takich kwestiach nie mówiło się łatwo – i że przez przypadek mógłby poruszyć temat, który wrzuciłby go prosto na pole minowe. Milczał więc, obserwując, jak obraca w dłoniach różdżkę; pamiętał, że w domu Alexandra towarzyszył jej podobny odruch.
Krótki wstęp o anomaliach nie dostarczył mu zbyt wielu nowych informacji, za wyjątkiem jednej – miał rację, sądząc, że to właśnie one miały być tematem ich dzisiejszego spotkania. – Tak – odpowiedział, niezrażony bezpośredniością pytania. Nie było sensu tańczyć wokół prawdy, wyłożył ją całą, kiedy widzieli się po raz ostatni – nie pozostało mu już nic do ukrycia. – Chociaż to bardziej jak wygaszanie ognia ogniem niż naprawianie czegoś, co zostało popsute – dodał po chwili, okiełznanie ognisk anomalii przy pomocy czarnej magii nigdy tak naprawdę nie kojarzyło mu się z naprawą – brakowało mu jednak numerologicznej wiedzy, by określić to wrażenie bardziej precyzyjnie. Nie znał procesu od technicznej strony, stosował gotowe rozwiązanie; był ciekaw, czy znała go Justine – i na ile metoda stosowana przez Zakon Feniksa różniła się od tej, którą udało mu się opanować. – Wiadomo, skąd czerpią siłę? – zapytał, decydując się na poruszenie kwestii, która ciekawiła go od dawna; czym właściwie żywiły się źródła czarnomagicznej mocy? Nie był teoretykiem magii, nawet on wiedział jednak, że w magicznym świecie musiała istnieć równowaga – a więc i niestabilna energia nie brała się znikąd. Z drugiej strony – może nie nazywano ich anomaliami bez przyczyny. – Anomalie – doprecyzował, posyłając kobiecie pytające spojrzenie.
Na rozjaśniający kobiecą twarz uśmiech odpowiedział jedynie lekkim rozluźnieniem ramion, unosząc wyżej brwi. – Nie jestem pewien, czy ciekawie to słowo, którego bym użył – ale pewnie tak, to też – odpowiedział, zastanawiając się przelotnie, skąd brała się u niej ta chęć do walki samej w sobie; czy potrzebowała coś udowodnić – sobie lub komuś? Kiwnął głową, gdy pozwoliła mu na zadawanie pytań, nie ubrał jednak żadnej z wcześniejszych wątpliwości w słowa, nie zapytał też o wydarzenia, które doprowadziły ją do utraty kończyny. Z doświadczenia wiedział, że o takich kwestiach nie mówiło się łatwo – i że przez przypadek mógłby poruszyć temat, który wrzuciłby go prosto na pole minowe. Milczał więc, obserwując, jak obraca w dłoniach różdżkę; pamiętał, że w domu Alexandra towarzyszył jej podobny odruch.
Krótki wstęp o anomaliach nie dostarczył mu zbyt wielu nowych informacji, za wyjątkiem jednej – miał rację, sądząc, że to właśnie one miały być tematem ich dzisiejszego spotkania. – Tak – odpowiedział, niezrażony bezpośredniością pytania. Nie było sensu tańczyć wokół prawdy, wyłożył ją całą, kiedy widzieli się po raz ostatni – nie pozostało mu już nic do ukrycia. – Chociaż to bardziej jak wygaszanie ognia ogniem niż naprawianie czegoś, co zostało popsute – dodał po chwili, okiełznanie ognisk anomalii przy pomocy czarnej magii nigdy tak naprawdę nie kojarzyło mu się z naprawą – brakowało mu jednak numerologicznej wiedzy, by określić to wrażenie bardziej precyzyjnie. Nie znał procesu od technicznej strony, stosował gotowe rozwiązanie; był ciekaw, czy znała go Justine – i na ile metoda stosowana przez Zakon Feniksa różniła się od tej, którą udało mu się opanować. – Wiadomo, skąd czerpią siłę? – zapytał, decydując się na poruszenie kwestii, która ciekawiła go od dawna; czym właściwie żywiły się źródła czarnomagicznej mocy? Nie był teoretykiem magii, nawet on wiedział jednak, że w magicznym świecie musiała istnieć równowaga – a więc i niestabilna energia nie brała się znikąd. Z drugiej strony – może nie nazywano ich anomaliami bez przyczyny. – Anomalie – doprecyzował, posyłając kobiecie pytające spojrzenie.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Przez chwilę patrzyła na niego, gdy wypowiedział w jej kierunku słowa a łagodny uśmiech okalał wargi. Zaśmiała się też lekko, wzruszając odrobinę przepraszająco ramionami.
Przeszła kilka kroków w lewo i unosząc różdżkę wyszeptała - Salvio Hexia - machnęła poziomo różdżką - Salvio Hexia - zażądała od różdżki. Po wypowiedzianych zaklęciach obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i zaczęła iść w przeciwnym kierunku. Kolejne Salvio Hexia wypadło z jej ust pod lekkim kątem w zamiarze zejścia się dwóch zaklęć kilka metrów za plecami. Stanęła znów naprzeciw niego, zaczynając się cofać, niezmiennie pozostając zwrócona w jego kierunku. Brwi marszczyły się lekko a ona sama wyglądała, jakby coś mierzyła. Skinęła lekko głową na jego potwierdzenie. Zmarszczyła nos na kolejne stwierdzenie. W końcu będąc od niego swoim zdaniem odpowiednio daleko odwróciła się. By po raz kolejny machając poziomo różdżką wypowiedziała - Salvio Hexia. - odwróciła się zaraz, unosząc dłoń i ścierając z nosa krew, która poleciała, gdy zaatakowała jedna z anomalii. Ruszyła w kierunku stojącego naprzeciw niej mężczyzny. Zatrzymała się niedaleko. Gdy ostatnie z pytań wypadło z jego ust, przez chwilę mierzyła go uważnym spojrzeniem. Nie potrafiła zrozumieć w jakiś sposób nic w jego osobie czy postawie nie wskazywało na to, by mógł być zdolny do czegoś złego, ale jednak nie zapominała o tym, że podejmował się tych działań. Nie potrafiła nie zastanawiać się nad tym, czy w przypadku Macnaira, czy Mulcibera zachowywaliby się tak samo. Uniosła dłoń by położyć ją na karku i przetrzeć kilka razy marszcząc brwi. Spojrzała w niebo, a później na Percivala jakby nad czymś myśląc. W końcu westchnęła lekko opuszczając lewą rękę wzdłuż ciała.
- Anomalie są dziełem Grindelwalda. - zaczęła układając odpowiedź. Miała go wprowadzić, zgodnie z rozporządzeniem Skamandera. A skoro miał im pomagać, mógł posiadać wiedzę, choć Just nie była pewna dokładnie którą. Popełnili już wcześniej błędy. Nie chciała dopuścić do jakiś kolejnych. - A je same - zdaniem naszych badaczy - należy traktować jak coś żywego. - zmarszczyła na kilka chwil nos. - Jak jeden połączony ze sobą siatką mocy organizm. - uniosła lewą dłoń i znów założyła kilka kosmyków jasnych włosów za uszy. Jej wzrok przebiegł przez horyzont kilka razy w jedną i drugą stronę na koniec znów lokując się na Percivalu. Biała różdżka znów obróciła się w jej dłoniach. - Tak naprawdę nie naprawiamy anomalii, jedynie je usypiamy. By pokonać je właściwie, trzeba zająć się największym jej skupiskiem. Co nie zmienia faktu, że do tego czasu nadal musimy się zajmować mniejszymi. - słowa wypływały z jej ust ze spokojem i pewnością. Różdżka raz jeszcze obróciła się w dłoniach. - Po pokonaniu tego, co je strzeże - jak sam wiesz - docieramy do skupiska magii, którą należy wyciszyć. By tego dokonać trzeba ją do tego zmusić, najpierw przejmując nad nim kontrolę. Z pewnością będziesz czuł, kiedy magia anomalii poddaje się twoim działaniom. - jasne tęczówki przesunęły się po sylwetce Percivala mierząc go od góry do dołu. Zrobiła kilka kroków w tył i klasnęła lekko w dłonie. - To jak, jesteś gotowy? - zapytała, przekrzywiając lekko głowę. Z zainteresowaniem mierzyła go, jednocześnie obracając między palcami różdżkę. Kim był naprawdę? Nie wiedziała jeszcze. Ale musiała chociaż pozwolić mu spróbować przekonać ją, że warto mu zaufać.
Przeszła kilka kroków w lewo i unosząc różdżkę wyszeptała - Salvio Hexia - machnęła poziomo różdżką - Salvio Hexia - zażądała od różdżki. Po wypowiedzianych zaklęciach obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i zaczęła iść w przeciwnym kierunku. Kolejne Salvio Hexia wypadło z jej ust pod lekkim kątem w zamiarze zejścia się dwóch zaklęć kilka metrów za plecami. Stanęła znów naprzeciw niego, zaczynając się cofać, niezmiennie pozostając zwrócona w jego kierunku. Brwi marszczyły się lekko a ona sama wyglądała, jakby coś mierzyła. Skinęła lekko głową na jego potwierdzenie. Zmarszczyła nos na kolejne stwierdzenie. W końcu będąc od niego swoim zdaniem odpowiednio daleko odwróciła się. By po raz kolejny machając poziomo różdżką wypowiedziała - Salvio Hexia. - odwróciła się zaraz, unosząc dłoń i ścierając z nosa krew, która poleciała, gdy zaatakowała jedna z anomalii. Ruszyła w kierunku stojącego naprzeciw niej mężczyzny. Zatrzymała się niedaleko. Gdy ostatnie z pytań wypadło z jego ust, przez chwilę mierzyła go uważnym spojrzeniem. Nie potrafiła zrozumieć w jakiś sposób nic w jego osobie czy postawie nie wskazywało na to, by mógł być zdolny do czegoś złego, ale jednak nie zapominała o tym, że podejmował się tych działań. Nie potrafiła nie zastanawiać się nad tym, czy w przypadku Macnaira, czy Mulcibera zachowywaliby się tak samo. Uniosła dłoń by położyć ją na karku i przetrzeć kilka razy marszcząc brwi. Spojrzała w niebo, a później na Percivala jakby nad czymś myśląc. W końcu westchnęła lekko opuszczając lewą rękę wzdłuż ciała.
- Anomalie są dziełem Grindelwalda. - zaczęła układając odpowiedź. Miała go wprowadzić, zgodnie z rozporządzeniem Skamandera. A skoro miał im pomagać, mógł posiadać wiedzę, choć Just nie była pewna dokładnie którą. Popełnili już wcześniej błędy. Nie chciała dopuścić do jakiś kolejnych. - A je same - zdaniem naszych badaczy - należy traktować jak coś żywego. - zmarszczyła na kilka chwil nos. - Jak jeden połączony ze sobą siatką mocy organizm. - uniosła lewą dłoń i znów założyła kilka kosmyków jasnych włosów za uszy. Jej wzrok przebiegł przez horyzont kilka razy w jedną i drugą stronę na koniec znów lokując się na Percivalu. Biała różdżka znów obróciła się w jej dłoniach. - Tak naprawdę nie naprawiamy anomalii, jedynie je usypiamy. By pokonać je właściwie, trzeba zająć się największym jej skupiskiem. Co nie zmienia faktu, że do tego czasu nadal musimy się zajmować mniejszymi. - słowa wypływały z jej ust ze spokojem i pewnością. Różdżka raz jeszcze obróciła się w dłoniach. - Po pokonaniu tego, co je strzeże - jak sam wiesz - docieramy do skupiska magii, którą należy wyciszyć. By tego dokonać trzeba ją do tego zmusić, najpierw przejmując nad nim kontrolę. Z pewnością będziesz czuł, kiedy magia anomalii poddaje się twoim działaniom. - jasne tęczówki przesunęły się po sylwetce Percivala mierząc go od góry do dołu. Zrobiła kilka kroków w tył i klasnęła lekko w dłonie. - To jak, jesteś gotowy? - zapytała, przekrzywiając lekko głowę. Z zainteresowaniem mierzyła go, jednocześnie obracając między palcami różdżkę. Kim był naprawdę? Nie wiedziała jeszcze. Ale musiała chociaż pozwolić mu spróbować przekonać ją, że warto mu zaufać.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Opuszczony amfiteatr
Szybka odpowiedź