Wydarzenia


Ekipa forum
Wzgórza rezerwatu
AutorWiadomość
Wzgórza rezerwatu [odnośnik]05.06.16 0:34

Wzgórza rezerwatu

Rozległe tereny rezerwatu rozciągają się także na pobliskie wzgórza. Cała przestrzeń trzech najbliższych wzniesień została odpowiednio zabezpieczona zarówno przed mugolami jak i przed nieproszonymi gośćmi, którzy mogliby zabłąkać się na te tereny. Potężne zaklęcia chronią Peak District, nie pozwalając dotrzeć na jego teren nikomu niepowołanemu: dostać się do rezerwatu można jedynie główną bramą, znajdującą się tuż przy głównych zabudowaniach. Stamtąd najszybciej przeteleportować się na wzgórza, choć większość pracowników woli po prostu - dla kondycji i możliwości przyglądania się zachwycającym okazom smoków - wejść na wzgórza, gdzie znajduje się punkt widokowy oraz miejsce żerowania trójogonów edalskich. One także nie mogą uciec poza teren wzgórza. Na swobodne loty wypuszczane są tylko osobniki wychowane w rezerwacie, czyli te, które nie sprawiają zagrożenia... chociaż i tak przebywanie tutaj podczas ich lotów nie należy do najbezpieczniejszych zadań a punkt widokowy, przeznaczony dla gości rezerwatu, chroniony jest silnymi zaklęciami.

W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 08.12.17 8:06, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wzgórza rezerwatu Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]09.09.16 19:22
| początek lutego

Luty tego roku postanowił zasypać Wielką Brytanię tonami białego puchu, zadziwiająco ciężkiego jak na swą metaforyczną nazwę. Słodkie, nieskazitelne płatki spadające filuternie z nieba może i doskonale nadawały się do opiewania w romantycznych wierszach, ewentualnie stanowiły dobrą rozrywkę dla urzędników wpatrujących się bezrozumnie w wysokie, ministerialne okna, ale dla ludzi czynu – czyli wszelkiej maści pracowników fizycznych, spędzających większość dnia poza grubymi murami budynków, chroniących przed niesprzyjającą aurą – intensywne, zimowe zjawisko atmosferyczne oznaczało więcej kłopotów. Więcej pracy. Więcej wysiłku. Więcej grubych ciuchów, puchatych szali, pogryzionych przez mole kożuchów i podbitych butów z wysoką cholewką. Ten nagły bonus od losu, rzecz jasna obciążał czarodziejów w lżejszym stopniu od ich braci mniejszych – mugoli, charłaków i biedaków nieposiadających własnych różdżek – ale i tak dawał się we znaki.
Wright zazwyczaj nie narzekał na aurę, wykorzystując wielkie pokłady optymizmu do stawiania czoła pogodzie w każdym wydaniu. Gdy słońce niemiłosiernie piekło, czerwieniąc odkryte ramiona, uznawał to za doskonałą okazję do prężenia muskułów i prezentowania doskonałej, męskiej budowy. Do tego smoki uwielbiały taką pogodę, więc i on sam, jako empatyczny opiekun, czuł się wspaniale, obserwując te piękne stworzenia wygrzewające potężne cielska w letnich promieniach, wydobywających z łusek lśniące blaski. Gdy padało, dzielnie przyjmował siarczyste policzki wzmaganego wiatrem deszczu, ze stoickim spokojem drałując przez ścieżki rezerwatu, zamieniające się w trakcie słoty w płynące błotem strumyki. Brud był małą ceną za rychłą przyszłość, kiedy to bujna, zielona roślinność rozkwitała na wzgórzach Peak District, zamieniając je w zachwycająco szmaragdowy azyl dla najwspanialszych stworzeń na świecie. Nawet nadejście zimy nie mogło pozbawić Benjamina optymistycznego podejścia do swojej pracy, choć w przypadku tej pory roku, koncentrował się raczej na bonusach egoistycznych. Więcej czasu spędzał w zabudowaniach biurowych, mniej mókł, mniej nosił na swych barkach i…ach, bzdura. Nienawidził zimy. Zamykała go najczęściej za biurkiem lub w terrarium smoków skrajnie chorych lub malutkich. Owszem, kochał wszystkie skurczybyki, niezależnie, czy swym zionięciem wypalały całe wioski niewinnych mugoli czy też ledwo powłóczyły błoniastymi szponami, ale wolał je jednak w pełnej krasie, tryskających siłą i morderczymi płomieniami. Niemowlęce smoczki wzruszały go niemożebnie, ale nie stanowiły żadnej rozrywki: ot, pluszami, które w najgorszym przypadku odgryzą kilka palców lub spopielą brodę. Chore stworzenia natomiast wpędzały Wrighta w depresję. Zajmował się nimi, smarował poranione miejsca najbardziej śmierdzącym eliksirem o aromacie zgniłych jabłek wymieszanych z trującym octem, z zadziwiającą jak na jego gabaryty delikatnością zdejmował szpatułką podgniłe łuski i czuwał nad odpowiednią temperaturą terrarium dla smoków na urlopie chorobowym, ale i tak czuł się niepotrzebny. Nie znał się aż tak na uzdrowicielstwie, by móc pomóc im bardziej. Bezradność dławiła go na równi z wyrzutami sumienia: mógł tylko patrzeć na częste odwiedziny uzdrowicieli magicznych zwierząt i nerwowo dopytywać o postępy w leczeniu mniej lub bardziej poważnych schorzeń. Najgorsze przychodziło jednak w momencie, w którym pacjent odchodził. Zdarzało się to niezmiernie rzadko, smoki najczęściej radziły sobie z nawet najsilniejszymi chorobami, ale jeden z starszych trójogonów edalskich, trafił do nich w kiepskim stanie.
I w ten lutowy, mroźny, okropny dzień opuścił rezerwat, pozostawiając Benjamina w stanie skrajnej pustki. Wright czuł się okropnie i jedynym plusem tej paskudnej doby mogła okazać się żałobna maska, tłumacząca tragiczny stan Wrighta. Zaczerwienione, przekrwione oczy o rozszerzonych źrenicach, drżące dłonie, chwiejny krok i niesprzyjająca aura: wszyscy współpracownicy wiedzieli już, jak ciężko brodacz przechodzi podobnie smutne chwile, dlatego zostawiali go samego sobie, nie dopytując o stan zdrowia. Naczelnik zmiany przywołał go tylko do siebie przed południem, odwołując go od czuwania przy ciele smoka, przygotowanego do transportu. Jaimie niechętnie opuścił terrarium, powłócząc nogami przez wysokie zaspy, ale jeśli istniała na świecie trzecia osoba – poza Garrettem i Leonardem – której słuchał się niezależnie od wszystkiego (prawie) to na pewno był nią szef Peak District. Gdy już znalazł się w biurze, otrzepał włosy i brodę z białego pyłu, na stojąco wysłuchując spokojnych kondolencji oraz mniej empatycznych instrukcji dotyczących następnego roboczego tygodnia. Nic nowego, ten sam schemat, różniący się jednak jedną drobną kwestią. Dziś łaskawie odsunięto go od cięższej pracy, obdarzając go jednak nowym poziomem zaufania: miał oprowadzić po rezerwacie nowego pracownika. Bardzo szanowanego, doświadczonego, z wyższych sfer, możliwy prawdziwy skarb dla socjety Peak District. Wright słuchał tych peanów z pustym spojrzeniem, chociaż właściwie cieszył się z tej decyzji. Lepiej użerać się nawet z najgłupszym świeżakiem niż obserwować radosne, żyjące smoki, ze świadomością, że ten jedyny może fruwać tylko w niebiańskich przestworzach nieśmiertelnej filozofii. Ben kiwnął więc głową i wyszedł z biura, kierując się w stronę bramy głównej. Dziesięciominutowy spacer nieco ochłodził bolącą głowę, pozwalając mu nawet na zaczerpnięcie świeżego powietrza. Z mugolskiego papierosa, jakiego ciągle ćmił, gdy finalnie znalazł się przy bramie wejściowej, wśród padającego śniegu zauważając brodatego jegomościa. Przez chwilę mierzył go wzrokiem, oceniając faktyczną przydatność pracowniczą, po czym westchnął i podszedł do niego, podając mu rękę w grubej rękawicy.
- Benjamin Wright, mam oprowadzić cię po rezerwacie – przywitał się dość kulturalnie, choć sprawiał wrażenie smutnego, sfrustrowanego półolbrzyma w depresji lub skrajnym narkotykowym zjeździe. Do wyboru do koloru. Jeszcze raz przyjrzał się z ukosa mężczyźnie, po czym westchnął ciężko.
- Brama główna. Magiczne upoważnienia dostaniesz pewnie jutro. Otwiera się tylko przed pracownikami – rozpoczął wspaniałą wycieczkę od przejścia pomiędzy wysokimi cokołami bramy. Zerknął przez ramię, czy Lorne postanowił ruszyć za nim, po czym ruszył dalej, wciskając dłonie do przepastnych kieszeni kurtki. – Duże odległości zazwyczaj pokonujemy teleportacją, ale codzienne spacery na te przeklęte wzgórza pomogą ci nabrać formy – sprzedał Bulstrode’owi dobrą radę: nawet biorąc pod uwagę drogi płaszcz, jaki mężczyzna miał na sobie, nie prezentował się on specjalnie mięśniacko. Co prawda Wright nie wiedział, na jakie konkretnie stanowisko został przyjęty całkiem sympatycznie wyglądający szlachcic, ale tak czy siak powinien posiadać choć minimum sprawności. Opieka nad smokami i przebywanie w rezerwacie i tak wymagała mocnych mięśni i zdrowego rozsądku.
Gdy znaleźli się już na wzgórzu, Wright oprowadził mężczyznę po głównym budynku rezerwatu, nie szczędząc żadnych szczegółów. Od wielkiej spiżarni, wypełnionej aromatycznymi zewłokami cielaków, przez schowek techniczny, pękający w szwach od grubych rękawic, płaszczy ochronnych i nieco zardzewiałych łańcuchów aż po pokoje socjalne pracowników. Na dłuższą chwilę przystanęli w pokoju księgowości oraz wszechobecnej biurokracji, jaką zazwyczaj Ben omijał z daleka. Tym razem cierpliwie czekał aż Lorne załatwi wszelkie formalności: myślami był jednak już dalej, przy kolejnej wątpliwej atrakcji, jaką stanowiło terrarium z chorymi smokami. Nie wszedł jednak do środka, omijając wysoki, kamienny budynek z daleka.
- Tu trzymamy chore smoki oraz małe smoczątka. Obok mieści się lecznica i laboratorium, ale do tego ostatniego nie zaglądam – mruknął, gdy znaleźli się z powrotem na mroźnym powietrzu. Śnieg skrzypiał pod ich stopami, gdy w dość szybkim tempie przemierzali resztę rezerwatu. Minęli zagrodę Ogniomiotów – Wright jasno zastrzegł, że to on zajmuje się staruszkami (odnalazł w nich trochę pociechy tego smutnego dnia) – a potem ruszyli w kierunku kolejnych zabudowań. Sporo czasu zajęło mu pokazanie wszystkich smoków oraz ich miejsc bytowania a także przemieszczenie się na sam szczyt wzgórza, do punktu widokowego, gdzie Ben wymamrotał wyuczony na pamięć regulamin odwiedzających rezerwat. Musiał być niezwykle marnym przewodnikiem, bowiem…nie był sobą. Nie zaserwował mężczyźnie żadnych rubasznych ciekawostek, nie pokazał tylnego wejścia do zagrody najbardziej wściekłego trój ogona, który przez swoje agresywne zachowanie musiał tkwić w izolatce i nie zarzucił Bulstrode’a setką pytań o jego doświadczenie i plany w Peak District. Śmierć staruszka uczyniła rozdrażnienie Jaimie’go jeszcze widoczniejszym, nic więc dziwnego, że jako przewodnik pracowniczej wycieczki wypadł dość blado, odpowiadając na pytania dokładnie choć skąpo, porzucając swą zwykłą rozmowność. Po skończonym obchodzie – na ten dzień, bowiem obeszli dopiero jedną trzecią terenu rezerwatu, nie zapuszczając się głębiej w lasy i wrzosowiska, porastające szczyty wzgórz, powrócili do budynku głównego, gdzie Lorne miał zobaczyć się z naczelnikiem rezerwatu a Ben skorzystać z kominka i wrócić do domu.

zt


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Wzgórza rezerwatu Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]17.09.16 15:36
22 stycznia

Spotkanie w Peak District wypadło mu zupełnie bez wcześniejszego ustalenia. Przyszedł do Ministerstwa Magii jak co dzień, a że prowadził sprawę związaną z Milesem Macmillanem i jego niemieckim kolegą, nie spodziewał się niczego nowego. Najwidoczniej się przeliczył. McGregor odebrał mu to zadanie, bo jak twierdził Nie jest to nic poważnego, a każdy Szwab mniej to o jednego Anglika więcej. Raiden próbował coś wskórać, ale nic to nie pomogło. Tłumaczył, że to nie jest nic małego, że powinien się tym zająć ktoś doświadczony, a nie pierwszy lepszy dopiero co wypuszczony z Hogwartu dzieciak. Szukanie zawodnika quidditcha to nie katastrofa. Pewnie śpi gdzieś w domu swojej kochanki i oblewa zwycięstwo. Nie było szansy przekonać tego drącego się faceta. Jonathan McGregor był przełożonym Raidena i pomimo kilku, jeśli nie kilkudziesięciu, wad był człowiekiem, który wiedział więcej o pracy w policji niż można było się domyślać. Przystrzyżony w taki sposób jakby przejechała po nim kosiarka, siwiał po obu stronach głowy, chociaż na czubku dalej widać było że kiedyś był szatynem. Wiecznie palił cygara, nosił kraciaste koszule i narzucał na to kamizelki. Kiedyś musiał być wyprawnym agentem wywiadu, ale stopień jak i Ministerstwo Magii zapuszkowało go do odpowiedzialności za ich jednostkę i równocześnie podcięło skrzydła. Nic dziwnego, że był wiecznie zły na ludzi dookoła. Lubił Cartera, chociaż ten pracował w oddziale w Londynie krótko, zdążył sobie zapracować na szacunek. Mimo to dalej nie miał wpływu na rozkazy płynące z samej góry. Chcieli, żebyś się tym zajął, więc się tym zajmiesz. Do roboty! Wysłali, więc Raidena, który nie znosił podróży świstoklikami. Nienawidził tych podstępnych małych przedmiotów, które mogły zanieść cię do celu lub zupełnie gdzie indziej... Bo trzeba było po prostu zaufać temu kto rzucał zaklęcia. A Carter nie ufał obcym czarodziejom. Tym razem jednak nie miał wyjścia. Przeniósł się do rezerwatu Peak District starym kaloszem. Gdy znalazł się na wzgórzach, zmarszczył brwi, po czym rozejrzał się dookoła. Podobno gdzieś w okolicy wydarzyło się to wszystko, do czego go wysłali. Nie miał pojęcia, co to było i McGregor chyba też tego nie wiedział. Cóż. Opiekunowie smoków byli jak sekta - nie lubili, gdy coś nie w smak wychodziło poza granice ich rezerwatów. Policjant czekał, więc na tego, kto miał go wprowadzić w tajniki sprawy.


Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again

Raiden Carter
Raiden Carter
Zawód : dzień dobry
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I don't know but I been told
A big legged woman ain't got no
s o u l
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wzgórza rezerwatu Tumblr_nd9k6t8Tpx1rjxr81o8_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3256-raiden-carter#55069 https://www.morsmordre.net/t3274-tales#55392 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3526-skrytka-bankowa-nr-834#61585 https://www.morsmordre.net/t3275-raiden-carter#117377
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]20.09.16 15:55
To był bardzo martwiący dzień. Travis wybrał się do pracy - jak co dzień - z przekonaniem, że już nic gorszego nie może się stać. Żadnych domniemanych kretów, żadnych remontów w Peak District. Niestety, kolejny raz przyszło mu się zawieść na rzeczywistości. Lub też jej urojeniach, naiwnych projekcjach w jego głowie. Miał się zająć smoczycą kolegi po fachu, który wziął urlop zdrowotny. Kiedy tylko uporał się ze swoim podopiecznym - wyjątkowo narwanym, prawdopodobnie jak sam Greengrass - udał się w tereny zamieszkałe właśnie przez nią. Drobną, lecz wyjątkowo nerwową smoczycę, która niedawno została matką. Trzy pilnowane przez nią jaja stały się jej oczkiem w głowie, do którego nie dopuszczała niemal nikogo. Łowca wiedział, że teraz musi poświęcić wiele dni na zdobycie jej zaufania. Wydawało mu się nawet, że wie jak się do tego zabrać, ba! że nawet uda mu się osiągnąć zamierzony cel. Niestety życie lubiło kopać dołki pod optymistami, którym wydawało się, że mogą góry przenosić.
Gad szalał, to okrążając swoje legowisko, to wzbijając się w powietrze szukając swej zguby. Tak, brakowało jednego malucha. Travisowi wystarczyło jedno spojrzenie, żeby wiedzieć co to oznacza. Kolejne, nerwowe dni pełne niepewności. Zacisnął mocniej zęby, po czym skontaktował się z resztą pracowników. Rozpoczęły się poszukiwania - daremne. Jaja jak nie było, tak nie ma. Przetrząsnęli prawie cały Peak District w jego poszukiwaniu, ale jak kamień w wodę. Czy zostało już zjedzone przez innego smoka lub zwierzę? Czy…
Nie można było wykluczyć żadnej ewentualności. Dlatego wezwano magiczną policję. Greengrass nie zdawał sobie sprawy z tego, że przysłani do niego funkcjonariusze nie znają sedna sprawy. Żeby nie wzbudzać paniki ograniczono przepływ informacji o felernym zajściu do niezbędnego minimum, lecz dlaczego stróże prawa nie mieli o niczym pojęcia? Zagadkowe. Niestety, nie zaprzątało to głowy szlachcica, wręcz przeciwnie - cały czas rozmyślał nad każdym możliwym scenariuszem tego, co mogło się wydarzyć w rezerwacie. Z posępną miną znalazł się na wzgórzach, przywitał się z policjantami uściskiem dłoni.
- Travis Greengrass. - Przedstawił się. Nie chcąc marnować czasu żadnej ze stron postanowił od razu przejść do rzeczy. - Nie ukrywam, że wezwaliśmy was tutaj z powodu, który nas trapi. Zginęło jajo - zaczął, dopiero po kilku sekundach orientując się jak to zabrzmiało. Głupkowaty uśmieszek wypełznął na jego twarz, a sam mężczyzna bardzo starał się nie roześmiać. - To znaczy, smoczycy pod naszą opieką zginęło jajo. Jest ono dla nas bardzo cenne, zresztą nie tylko dla nas - na czarnym rynku jest naprawdę wiele warte. Stąd możliwe, że ktoś je wykradł. Przeczesaliśmy już Peak District i go nie znaleźliśmy - wyjaśnił, mając nadzieję, że tym razem nikt nie zrozumie go opacznie!


WHEN OUR WORDS COLLIDE

Travis Greengrass
Travis Greengrass
Zawód : opiekun i łowca smoków w Peak District
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Never laugh at live dragons.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2909-travis-greengrass#47258 https://www.morsmordre.net/t2920-skrzynka-travisa#47503 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-derbyshire-meadow-lane-2 https://www.morsmordre.net/t3868-skrytka-nr-768#72500 https://www.morsmordre.net/t3616-travis-greengrass#65234
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]22.09.16 17:15
Jak się okazało na miejscu znajdowali się już ambitnie chory Fernandez, z którego Raiden najchętniej zrobiłby tarczę do ćwiczeń i Finnigan. Obaj kręcili się już po rezerwacie, zbierając informacje od pracowników, jednak to Raiden jako najwyższy stopniem miał przewodzić tej sprawie. Tylko świetnie że nikt go nie raczył poinformować, czego dotyczyła. Dwójka gliniarzy spojrzała na nowo przybyłego z uniesionymi brwiami, jednak zaraz podeszli, pokazując mu, co już udało im się ustalić. Carter jako niewtajemniczony nic nie rozumiał, próbując poskładać w jedną sensowną całość bełkot kolegów. Wciąż myślami był w Ministerstwie Magii i zabijał tego, który kazał mu się odsunąć od sprawy Macmillana. Przypuszczał nawet że szanowany Miles skurwiel Macmillan maczał w tym palce, nie chcąc, by ktoś, kto przygrzmocił mu w Hogwarcie prowadził sprawę związaną z jego osobą. Jak on nie znosił większości szlachciców. Spotkał może jakiś pół tuzina normalnych, w miarę przystępnych, nie odpychających arystokratów w całym zalanym nimi świecie. Bawiło go ich chorobliwe podejście do czystości krwi, która tak naprawdę nie istniało. Wszyscy krwawili tak samo. Zignorował gadających między sobą Fernandeza i Finnigana i przeniósł spojrzenie na faceta przed sobą.
- Raiden Carter - odpowiedział krótko, po czym od razu przeszli do sedna. Przyjął z ukrywanym zadowoleniem streszczanie się kolejnego lorda. Zdecydowanie za dużo ich ostatnio spotykał. Jednak praca to praca. Niezależnie czego dotyczyła, trzeba było ją wykonać. Słysząc słowa pewnie niewiele młodszego od niego Greengrassa, uniósł brwi, a jego twarz mówiła jedynie Ohyda. Dziękuję za współpracę. Do widzenia. Sir Travis musiał jednak dostrzec to w jego twarzy, aż za wyraźnie, więc naprostował wszystko, głupio się uśmiechając. Nie ma jak pełen profesjonalizm. Raiden zastanawiał się czy ci arystokraci w ogóle czasem myślą nad tym, co mówią? Patrząc po spotkanym niedawno Milesie, szczerze w to wątpił. - Hm... Rozumiem. Mam nadzieję, że przeszukano wszystkich pracowników - zaakcentował odpowiednie słowo, po czym ruszył w stronę, gdzie gromadziła się spora grupa ludzi. Zresztą jeśli tego nie zrobiono, miał zamiar posłać po jeszcze kilku pracowników czarodziejskiej policji i to zbadać. - Macie spis odwiedzających rezerwat? - spytał, odwracając się i patrząc wymownie na Greengrassa. Jeśli prowadzili podobną listę, mogli wstępnie zacząć poszukiwania.


Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again

Raiden Carter
Raiden Carter
Zawód : dzień dobry
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I don't know but I been told
A big legged woman ain't got no
s o u l
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wzgórza rezerwatu Tumblr_nd9k6t8Tpx1rjxr81o8_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3256-raiden-carter#55069 https://www.morsmordre.net/t3274-tales#55392 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3526-skrytka-bankowa-nr-834#61585 https://www.morsmordre.net/t3275-raiden-carter#117377
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]26.09.16 17:54
Tkwił nieświadomy niechęci - wręcz nienawiści - jaką wzbudzał w jednym z funkcjonariuszy. Który prawdopodobnie tutaj dowodził, jak wywnioskował z jego wybicia się przed szereg oraz zabrania głosu. Travis patrzył na niego spokojnie, bez cienia wyrzutów, braku akceptacji czy wyższości. Zwyczajnie starał się być uprzejmy - pokładał w nim niejako nadzieję, że swoim doświadczeniem ocali rezerwat odnajdując, być może, złodziejaszka jaj. Smoczych, z których wykluwają się inne smoki. Zapomniał o tym drobnym szczególe i już cała atmosfera zdążyła posypać się na łeb, na szyję. Do tej pory skrywane, negatywne uczucia Cartera pozostawały niezauważone w cieniu koncentracji na sprawie, a teraz jarzyły się świetlistym blaskiem na jego twarzy. Oczy Greengrassa rozszerzyły się delikatnie z powodu zdumienia - tym, w jaki nastrój wprawiła mężczyznę tak niewinna pomyłka, lub raczej niedopowiedzenie - ale nie drążył tematu. Odchrząknął pozbywając się jednocześnie dosyć głupkowatego uśmiechu. Widocznie natrafił na ogromnych służbistów - jak to sobie w duchu zinterpretował - bez poczucia humoru. Sam łowca dopasował się do nich poważną, skupioną na problemie miną i uznał, że wpadkę należy puścić w niepamięć. A zamiast tego zająć się sprawą będącą solą w oku dzisiejszej zmiany. Z ust Travisa wydobyło się ciche westchnięcie, a następnie przestąpił jeszcze kilka kroków w kierunku bocznego przejścia - teraz trochę zawadzali innym pracownikom - i strapił się jeszcze mocniej. Przecież pominął siebie oraz ojca zakładając, że on na pewno nie dopuściłby się czegoś takiego - bo i po co? - ale postanowił szybko, że nie podzieli się swoimi myślami z panem policjantem.
- Oczywiście. Tylko takie smocze jajo jest duże i trudno je ukryć, dlatego to było z góry skazane na porażkę - odpowiedział. Przeszukiwanie rzeczy osobistych współpracowników mijało się z celem, lecz procedury musiały zostać zachowane. Sam Greengrass źle czuł się z tą sytuacją - wyglądało to tak, jakby nie ufał osobom, z którymi już tyle lat pracuje. I z którymi przeżyli naprawdę wiele niebezpiecznych sytuacji. - I tak nie podejrzewam, żeby mógł to zrobić którykolwiek z nich - dodał więc wiedziony swoimi refleksami. Tylko czy aby na pewno, Travis? Sprawa domniemanego burzyciela spokoju Peak District nadal pozostawała nierozwiązana. Jak wiele innych spraw, a łowca dopiero teraz dowiadywał się jak trudno jest zarządzać tak wielkim kompleksem jak smoczy rezerwat. - Mamy - odparł krótko, kiwając głową na mężczyznę stojącego trochę dalej niż on sam. Pracował w biurze, a jego szef właśnie zlecił mu podanie księgi wpisów odwiedzających. Która kilka minut później trafiła w ręce Raidena.


WHEN OUR WORDS COLLIDE

Travis Greengrass
Travis Greengrass
Zawód : opiekun i łowca smoków w Peak District
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Never laugh at live dragons.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2909-travis-greengrass#47258 https://www.morsmordre.net/t2920-skrzynka-travisa#47503 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-derbyshire-meadow-lane-2 https://www.morsmordre.net/t3868-skrytka-nr-768#72500 https://www.morsmordre.net/t3616-travis-greengrass#65234
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]26.09.16 20:54
Nie nienawidził wszystkich szlachciców. Po prostu spotkani przez niego osobnicy byli wybitnymi gnojami, którzy pięknie okazywali swoją pogardę dla reszty społeczeństwa. Nic więc dziwnego, że nastawienie Cartera było takie, a nie inne. Zresztą chciał przyskrzynić Macmillana, a odebrano mu nawet to. Musiał dosłownie walić głową w mur, by cokolwiek z niego wyciągnąć, bo zapewne gdyby zostawiono ich sam na sam pozabijaliby się w sali przesłuchań. Nie byłoby to takie złe z tej perspektywy, zważywszy na to że Raidenowi spodobałoby się zobaczenie jak ten paskudny uśmieszek znika z gęby czystokrwistego bufona. Oni też byli ludźmi, a zachowywali się jak zabite dekle, którymi może niektórzy byli. Musiał jednak przyznać, że pewna panna, która należała do ich wysokiej socjety spodobała mu się, gdy zajmował się wydarzeniami związanymi z jej rodziną. Bracia, rodzice byli koszmarni. Najwidoczniej może zdarzały się na tym świecie wybitne jednostki nie idące ślepo za tłumem jak owce. Wracając jednak do wzgórz rezerwatu, Raiden tak naprawdę jakoś nie słuchał tłumaczenia Greengrassa po tym jak opacznie zrozumiał jego słowa. Sam nie wiedział dlaczego, ale przypomniała mu się stara sprawa, którą prowadził podczas pobytu w Ameryce. Chodziło tam o porwanie dziecka, ale rodzice zbytnio się tym nie przejęli. Długo szukali, aż w końcu znaleźli drobne ciałko w beczce razem z ogórkami kiszonymi. Jaka była z tego lekcja? Najciemniej zawsze było pod latarnią. Nie osądzał już na wejściu sprawy związanej z rezerwatem w Peak District, ale nie można było nie brać takiej opcji pod uwagę. Może nie chodziło o właścicieli tego miejsca, ale wśród pracowników również mogła pojawić się niesubordynacja.
- Zdziwiłbyś się, gdybyś wiedział, co ludzie potrafią ukrywać - odparł, patrząc na Travisa z miną, która mówiła, że widział naprawdę dużo. Może nawet i za dużo. - Czasem brak podejrzeń to kolejny podwód do podejrzeń - dodał, przeglądając jakieś papiery, które dostał od swoich towarzyszy. Nie insynuował niczego. Po prostu dał do myślenia opiekunowi smoków, że nikomu nie można ufać w stu procentach. Zaraz jednak zostały mu przekazane kolejne listy. Przeleciał spojrzeniem po nazwiskach i mruknął jedynie pod nosem. Przekazał je Finniganowi. - Prześlij je do biura. Niech sprawdzą każdego od chwili zaginięcia - rozkazał, a tamten jedynie skinął głową, zanim się teleportował. Dopiero wtedy Raiden przeniósł uwagę na Greengrassa. - Podobno nie jest to jedyne zamieszanie w ostatnim czasie w rezerwacie.
Doniesienia o wypadku doszły do policji. Raczej nie było wiele rzeczy, których by nie wiedzieli. Zresztą dwaj opiekunowie leżący w Świętym Mungu również zwracali uwagę.


Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again

Raiden Carter
Raiden Carter
Zawód : dzień dobry
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I don't know but I been told
A big legged woman ain't got no
s o u l
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wzgórza rezerwatu Tumblr_nd9k6t8Tpx1rjxr81o8_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3256-raiden-carter#55069 https://www.morsmordre.net/t3274-tales#55392 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3526-skrytka-bankowa-nr-834#61585 https://www.morsmordre.net/t3275-raiden-carter#117377
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]27.09.16 21:08
Travis nawet się nie zorientował, kiedy kilku pracowników magicznej policji rozpierzchło się po rezerwacie. Jedni grzebali w papierach, inni stali właśnie przed nim robiąc groźne miny, co tylko mężczyznę przyprawiało o dyskomfort. Podrapał się po karku z zakłopotaniem, tak jakby trochę nie wiedząc co ma robić. To było dziwaczne, ponieważ był na swoim terenie! Prawdą było, że to właśnie on miał interes do funkcjonariuszy, a nie oni do niego. To on oczekiwał ich pomocy, nie na odwrót. Westchnął bezgłośnie między jedną czynnością a drugą, zerkając to na jednego osobnika, to na drugiego. Współpraca nie wychodziła im zbyt dobrze, atmosfera wydała mu się trochę drętwa, lecz skoncentrował się na potrzebie znalezienia zaginionego jaja. Smoczyca była niecierpliwa oraz bardzo nerwowa - nie chcieli jej utrzymywać w tak kiepskim stanie. Źle to wpływało nie tylko na jej otoczenie, ale też na nią samą. Dlatego czas był istotnym czynnikiem - nie prywatne odczucia względem drugiej osoby.
Na twarzy Greengrassa pojawił się subtelny uśmiech, kiedy wychwycił przejście na ty u głównodowodzącego policjanta. Nie przeszkadzało mu to w żadnym stopniu, lecz w duchu nieco się zdziwił takim obrotem tej konkretnej sytuacji. Może to dziwne, ponieważ analizował każdy społeczny aspekt tego spotkania, zamiast skoncentrować się na tej nieszczęsnej zgubie. Nadal trochę bujał w obłokach pomimo zajmowania się sprawami rezerwatu. Był już dorosłym, dojrzałym mężczyzną, a niekiedy sprawiał wrażenie wyrośniętego chłopca, któremu tylko zabawa była w głowie.
- Wolałbym nie - odpowiedział jedynie, trochę zszokowany wypowiedzianym przez Raidena zdaniem. Wierzył mu, naprawdę mu wierzył, w życiu zdarzały się najróżniejsze, a zarazem najprzedziwniejsze oraz najmakabryczniejsze historie. Nadal pozostawał mimo to nieugięty jeśli chodzi o własnych pracowników, bez względu nawet na sytuacje sprzed kilku tygodni - i miesięcy - które prowadziły do zatrudnienia niewłaściwej osoby.
Obserwował przekazanie papierów, a następnie musiał się nieznacznie skrzywić kiedy Carter przywołał lawinę nieprzyjemnych wspomnień. Jakkolwiek ciężko mu było na duchu, nie zdołałby ukryć, że Peak District w ostatnim czasie funkcjonował trochę gorzej. Czyżby Tiberius się pomylił, a Travis nie był właściwą osobą do nadzoru rezerwatu?
- To prawda, los nam ostatnio nie sprzyja. Już wszystko w porządku. - Oczywiście, że kłamał. W połowie. Jego duma nie pozwoliła mu przyznać na głos, że posiadają jakieś problemy. Wszystko da się przecież rozwiązać, a teraz powinni koncentrować się na znalezieniu smoczego jaja, a nie sprawach wewnętrznych tych terenów.


[bylobrzydkobedzieladnie]


WHEN OUR WORDS COLLIDE



Ostatnio zmieniony przez Travis Greengrass dnia 29.09.16 15:03, w całości zmieniany 2 razy
Travis Greengrass
Travis Greengrass
Zawód : opiekun i łowca smoków w Peak District
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Never laugh at live dragons.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2909-travis-greengrass#47258 https://www.morsmordre.net/t2920-skrzynka-travisa#47503 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-derbyshire-meadow-lane-2 https://www.morsmordre.net/t3868-skrytka-nr-768#72500 https://www.morsmordre.net/t3616-travis-greengrass#65234
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]27.09.16 21:10
Peak District przypominało dziś niewątpliwie mrowisko pełne pracowników czarodziejskiej policji, którzy chodzili w tę i z powrotem niczym śmieszne pracusie. Mogłoby się to wydać zabawne, gdyby nie fakt, że wszyscy zachowywali się jakby połknęli kije. Tego właśnie brakowało Carterowi w Anglii. Swobody zachowania. Nowy a Stary Kontynent łączyło wiele, ale jeszcze więcej dzieliło. Z wrodzoną otwartością czuł się w Chicago niezwykle dobrze, a gdy wracając po jedenastu latach do ojczyzny poczuł się obco. Musiał przywyknąć, ale nie było to jak policzek. Bardziej jak kubeł zimnej wody. O dziwo spotkany przez niego lord był najmniej spiętym człowiekiem, którego spotkał w ciągu ostatnich dni, nie licząc oczywiście Moodsa.
Odesłał Fernandeza z czymś równie ważnym, a gdy ten zniknął, odetchnął i odsapnął sobie, po czym spojrzał zupełnie wyluzowany na opiekuna smoków.
- Granie bossa nie jest dla mnie. Za dużo sztywniactwa. Chociaż masz władzę nad niektórymi półgłówkami- rzucił luźnym tonem, czując większą swobodę, gdy dwóch policjantów nie patrzyło mu przez ramię. Spojrzał na szlachcica, po czym przejechał dłonią po zaroście. - Znajdźmy to twoje jajo - dodał, machając głową w stronę miejsca przestępstwa. W ogóle nie znał się na smokach i jakoś nigdy nie potrafił zrozumieć ludzi, którzy dosłownie zabijali się o to, by się nimi zajmować. Owszem. Zdanie sobie sprawy z ich istnienia byłoby spełnieniem marzeń dla niejednego mugola, chociaż on znał dość dobrze skutki przebywania blisko nich. Wydawałoby się, że to było wczoraj, gdy jeden z policjantów w jednostce z New Jersey podczas wspólnej akcji po prostu wyparował. Cóż. Nie było to trafne określenie, bo Raiden widział jak tamten płonął żywcem i nic nie mógł zrobić, stojąc zbyt daleko i odseparowany dodatkowo głazami. Mógł tylko patrzeć. Nieprzyjemne wspomnienie zapanowało nad jego umysłem w chwili, w której stanął przed owym legowiskiem. W bezpiecznej odległości oczywiście.
- Zdarzało się wam kiedyś, by pracownik został złapany na oszustwie? - spytał, nie odrywając spojrzenia od odległego widoku wzgórz rezerwatu. Ciągle kręcił się myślami przy ludziach odpowiedzialnych za zajmowanie się tymi bestiami. - Ktoś ostatnio został zatrudniony? - pytał dalej, a na koniec dodał oczywiste pytanie, które musiało paść:
- Widziałeś coś niepokojącego?
Prócz grudniowych wydarzeń.


Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again

Raiden Carter
Raiden Carter
Zawód : dzień dobry
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I don't know but I been told
A big legged woman ain't got no
s o u l
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wzgórza rezerwatu Tumblr_nd9k6t8Tpx1rjxr81o8_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3256-raiden-carter#55069 https://www.morsmordre.net/t3274-tales#55392 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3526-skrytka-bankowa-nr-834#61585 https://www.morsmordre.net/t3275-raiden-carter#117377
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]01.10.16 12:01
Jak mrówki. Rozpiechrzli się jak mrówki w poszukiwaniu skarbów. Większość z nich nie robiła sobie nic z zasad bezpieczeństwa, a byli wszakże na terenie, gdzie żyją smoki. Mające swoich opiekunów, lecz nadal były to dzikie, nieprzewidywalne stworzenia. Żaden z nich nawet nie założył ognioodpornego płaszcza, nic kompletnie - a Travis mógł jedynie załamać ręce nad brakiem pomyślunku z ich strony. Widocznie magiczna policja albo lubiła ciągłą adrenalinę, albo byli wręcz znudzeni swoim życiem, nie zauważając już większego ryzyka. Bez względu na powody, dla których szafowali życiem, Raiden też wydawał się być jednym z nich. W dodatku najbardziej spiętym, jak się wydawało Greengrassowi.
Lecz to były tylko pozory. Ponieważ kiedy jego współpracownicy odeszli, ten wyraźnie się rozluźnił, wprawiając łowcę w zdumienie oraz rozbawienie jednocześnie. Przechylił na bok głowę, a na jego twarzy na nowo pojawił się głupkowaty uśmieszek. Starał się nie parsknąć śmiechem słysząc słowa Cartera, a naprawdę chciał to zrobić - rozbawiły go półgłówki oraz zgrywanie badassa, który rządzi ludźmi, ale jednak tego nie lubi.
- Wszystko ma swoje plusy oraz minusy - odrzekł dyplomatycznie Travis, z nieukrywaną wesołością wzruszając ramionami. Szczególnie, że szukanie jaja znów mu się skojarzyło, lecz nie powiedział nic na ten temat. Pokiwał jedynie głową z powodu chęci wyrażenia niemej zgody co do tego planu. Właśnie miał mówić o zachowaniu zasad bezpieczeństwa, powiedzieć o płaszczu ochronnym, lecz niestety policjant wystrzelił jak strzała do przodu nie oglądając się za siebie. Szlachcic westchnął, zmarszczył nos i ruszył za nim modląc się w duchu o brak jakichkolwiek wypadków. Miał ich już pod dostatkiem w Peak District, naprawdę nie potrzebował więcej. A gdyby tego było mało, właśnie zbliżali się do legowiska rozszalałej z rozpaczy za swoim potomstwem smoczycy, na Godryka! Tylko Greengrass wie ile nieładnych przekleństw zalało jego umysł podczas skradania się do tego miejsca.
- Nie - odparł spokojnie, kiedy Raiden zaczął zadawać swoje rutynowe pytania. - Tylko błagam, bez gwałtownych ruchów - jęknął do niego po chwili, trzymając mocno w dłoni różdżkę. Chociaż tak mieli szansę na przeżycie. - Lord Bulstrode - rzucił po dłuższym zastanowieniu. - Jednak szlachcic na pewno nie mógłby tego zrobić. - Czy aby na pewno? - A nowe rekrutacje zaczniemy dopiero z początkiem marca - dodał pospiesznie.
- Nie - stwierdził odruchowo. Czy coś widział? Widział zbyt wiele, lecz akurat nic niepokojącego, mającego związek z zaginionym jajem.


WHEN OUR WORDS COLLIDE

Travis Greengrass
Travis Greengrass
Zawód : opiekun i łowca smoków w Peak District
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Never laugh at live dragons.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2909-travis-greengrass#47258 https://www.morsmordre.net/t2920-skrzynka-travisa#47503 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-derbyshire-meadow-lane-2 https://www.morsmordre.net/t3868-skrytka-nr-768#72500 https://www.morsmordre.net/t3616-travis-greengrass#65234
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]02.10.16 9:33
Raiden wolał pracować sam lub z jednym zaufanym człowiekiem. Zbyteczny tłok tylko ograniczał i rozpraszał jego myślenie. Dodatkowo ktoś nieuważny mógł zamazać ślady ważne dla sprawy, a tego nie mógłby darować. Wdał się nawet raz w bójkę, gdy pewien kretyn zadeptał miejsce, gdzie został wylany ważny eliksir zawierający DNA winnego. Ludzie czasami naprawdę byli nieodpowiedzialni. I jak mieli być dobrymi policjantami, chroniącymi społeczeństwo, gdy nie potrafili postawić stopy dwadzieścia centymetrów dalej? I to miała być przyszłość tego kraju? Raczej szczerze w to wątpił. Wolał też nie patrzeć na funkcjonariuszy, którzy chodzili blisko dzikich stworzeń jakby przechadzali się po parku. Skinął na jednego z podwładnych, który zapuścił się zdecydowanie za daleko i rzucił, żeby wyłaził stamtąd, bo uzupełnianie papierków może robić w biurze lub w trumnie. I chociaż sam niezbyt się tym przejmował, nie był aż takim ryzykantem, żeby podchodzić tak blisko.
- Nie mam zamiaru podchodzić bliżej - odparł, kręcąc głową i przeklinając w duchu swoich przełożonych. Nienawidził smoków, chociaż tak sobie tłumaczył swój strach przed nimi. Człowiek powinien spokojnie żyć, nie bojąc się, że zaraz nadleci mu z nieba wielka jaszczurka i przysmaży mu tyłek, odgryzie głowę lub po prostu połknie w całości. I żegnaj, okrutny świecie. - Stąd wszystko dobrze widzę - dodał, odwracając na chwilę spojrzenie by ogarnąć swoich ludzi, którzy kręcili się jak pszczoły w ulu. - Czyli wykluczasz powiązanie tej kradzieży z wypadkami z końca zeszłego roku? - spytał bardzo poważnie. Kto miał mieć lepsze przeczucie co do tego niż jeden z ludzi odpowiedzialnych za Rezerwat w Peak District i najwyraźniej bardzo nim pochłoniętego? Bo to że lord Greengrass uwielbiał swoją pracę było widać gołym okiem. - Hm... - zastanowił się na chwilę. - Byłoby to spore ułatwienie, gdybyś pojawił się w Minisiterstwie i pomógł mi przy liście pracowników, którzy mieli dostęp do tego obszaru. No i dobrze byłoby gdybyś był obecny przy przesłuchaniach każdego z nich. Nie będą wiedzieć, że tam jesteś, a znasz ich lepiej niż reszta. Wyczujesz, gdy coś będzie nie tak.


Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again

Raiden Carter
Raiden Carter
Zawód : dzień dobry
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I don't know but I been told
A big legged woman ain't got no
s o u l
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wzgórza rezerwatu Tumblr_nd9k6t8Tpx1rjxr81o8_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3256-raiden-carter#55069 https://www.morsmordre.net/t3274-tales#55392 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3526-skrytka-bankowa-nr-834#61585 https://www.morsmordre.net/t3275-raiden-carter#117377
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]05.10.16 15:08
Travis nie lubił samodzielnej pracy, trudniej było mu wtedy o mobilizację. Tak samo jak trudno jest pracować w pojedynkę przy tak gigantycznych oraz niebezpiecznych bestiach jakimi są smoki. Wszyscy współpracownicy musieli działać w grupie, a co więcej - darzyć się zaufaniem. Bez tego ani rusz. Na pewno to dlatego właśnie grudniowa niesubordynacja tak mocno bolała Greengrassa. Nadwyrężyła zaufanie pracowników względem siebie. Na szczęście powoli się to wszystko normowało, tylko na jak długo? Nawet nie chciał o tym myśleć. O tym, że to, co budowali tak skrupulatnie tyle czasu, miało się teraz nagle rozsypać w drobny pył. Czuł ucisk w torsie kiedy tak o tym myślał. Przy policjantach, którzy nie przejmowali się swoim bezpieczeństwem, łatwo było o paskudne, pesymistyczne myśli. Wzdrygnął się pod naporem czarnych scenariuszy pojawiających się w głowie i dopiero po dłuższej chwili powrócił duchem do rezerwatu.
- To dobrze - skwitował krótko spoglądając kontrolnie na smoczycę. Która właśnie wznosiła się do lotu, próbując prawdopodobnie z góry wypatrzeć intruza odchodzącego z jej jajem. Travisowi ulżyłoby, gdyby zguba się wreszcie znalazła. Jednak zapowiada się to na długie śledztwo. Westchnął ciężko. Trochę się nawet rozpogodził usłyszawszy zapewnienie o dobrym widoku. Jego zdaniem ten był raczej marny, lecz nie zamierzał się o to kłócić. Nie teraz i nie tutaj.
I nie z kimś, kto może go zapuszkować w każdej chwili.
- Tak - odrzekł z całą swoją stanowczością, ukrywając niepewność jaką odczuwał gdzieś w środku. Nie mógł tego tak naprawdę wykluczyć, kierowała nim irracjonalna potrzeba ochrony swoich współpracowników, z którymi tak wiele przeszedł. Nie dał jednak po sobie poznać, że się waha - musiałby się zbyt długo tłumaczyć Carterowi. Mimo to przytaknął na jego uwagi.
- Zrobię co w mojej mocy, żeby pomóc w znalezieniu tego małego smoka - powiedział spokojnie. - Teraz stąd chodźmy - zakomenderował. I panowie faktycznie wrócili. Rozejrzeli się jeszcze to tu, to tam, a potem udali się razem do Ministerstwa.

zt x2


WHEN OUR WORDS COLLIDE

Travis Greengrass
Travis Greengrass
Zawód : opiekun i łowca smoków w Peak District
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Never laugh at live dragons.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2909-travis-greengrass#47258 https://www.morsmordre.net/t2920-skrzynka-travisa#47503 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-derbyshire-meadow-lane-2 https://www.morsmordre.net/t3868-skrytka-nr-768#72500 https://www.morsmordre.net/t3616-travis-greengrass#65234
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]15.10.16 20:19
5 marca
Morgoth rozejrzał się dookoła, nie wiedząc dokładnie od czego zacząć. Czuł dziwne obco tego ranka w rezerwacie Peak District. A przynajmniej przez pierwszą połowę dnia, gdy spędzał czas z ludźmi. Ciągle był wycofany przez wydarzenia z końca lutego i nie zamierzał ani z nikim o tym rozmawiać, ani tym bardziej dawać ludziom jakieś powody do pytania w ogóle. Powinni być zajęci swoją pracą i chociaż praktycznie nie odzywał się ani razu od rana, na przekór ciągle od niego wymagano jakichś słownych potwierdzeń działań pracowników rezerwatu. A to gdy chodziło o transport chorej smoczych z willi, gdzie zajmowali się nią odpowiedni uzdrowiciele, ktoś inny uparł się, żeby akurat Yaxley oprowadził jakichś przypadkowych, podobno niezwykle ważnych gości rodziny Greengrass. Na szczęście w tym niezwykle odpowiedzialnym zadaniu wyręczył go Arnold Brand. Rozgadany i odpowiedni do tej pracy. Nie to co milczący Morgoth, którego teraz nie obchodzili żadni szlachcie, którzy chcieli mu przeszkadzać w zajmowaniu się swoimi obowiązkami. Nie znosił tego robić – przebywać blisko rozkrzyczanych dzieciaków, marudnych rodziców i oczekujących atrakcji rodzin. Wolał w spokoju obejść swoich podopiecznych, nie natykając się na żadnych przedstawicieli gatunku ludzkiego. Tak i teraz, gdy został w końcu sam, mógł zacząć obchód. Gdy znalazł się za głównymi budynkami Peak District, ruszył w stronę zachodnią, gdzie mieściły się legowiska grupy trójogonów edalskich z czego jeden był smokiem, którego miał tego dnia skontrolować. Widząc znajomy zarys kształtu w oddali rysujący się na polanie wśród drzew, Morgoth przez chwilę przyglądał się tym błyszczącym łuskom, które niczym pancerz chroniły boki bestii. Unosiły się i opadały z każdym oddechem. Niektórzy mieli smoki za bezlitosne, całkowicie bezmyślne stwory o niebywałej sile, której z wiekiem wcale nie ubywa. Przeciwnie, były coraz silniejsze. Kiedyś przed powstaniem rezerwatów niektóre gatunki były praktycznie na wyginięciu. Wciąż można było dostać w niektórych antykwariatach wspomnienia ludzi, którzy walczyli magią ze smokami. Pisali że pokonanie dojrzałego smoka dawało wielką satysfakcję. Jeśli kiedykolwiek Morgoth musiałby zabić taką wspaniałą bestię, nie czułby nic innego tylko smutek i wyrzuty sumienia. Powalenie władcy powietrza wcale nie było czymś, czym powinno się chwalić. Odbieranie im naturalnego środowiska i wybijanie podczas niektórych wojen i starć było na porządku dziennym. Teraz się to jednak zmieniło i Ministerstwo Magii dbało o to, by każde zwierzę było pod odpowiednią ochroną.
Yaxley podszedł najbliżej jak się dało, sprawdzając przy okazji czy wielki samiec nie miał żadnych oznak walki. Przez wypadki grudniowe, gdzie trzeba było uspokoić poranioną okropnie smoczycę, zaczęto przykładać do tych inspekcji o wiele większą wagę. Do teraz nie znaleziono winnego zwierzęcia ani odpowiedzialnego za to potencjalnego człowieka. Razem z Travisem mieli swoje teorie dotyczące sabotażu i otwartego sprzeciwu przecież władzy rezerwatu, ale mieli za mało dowodów i była to zdecydowanie przedawniona sprawa. Ciężko było działać w tym aspekcie, chociaż starali się dojść prawdy. Czy miało im się udać, czy to tylko jednorazowy incydent, którego nie dało się rozwiązać? Tego nikt nie wiedział i jeśli czas nie miał im podsunąć odpowiedzi, nic już nie miało tego zrobić.
W pewnym momencie wielkie stworzenie machnęło głową, wydając przy okazji ogłuszający ryk, od którego zatrzęsła się ziemia, a blondyn razem z nią. Ogromny gad rozpostarł skórzaste skrzydła i wzbił się w powietrze, wolno odrywając zwaliste cielsko od podłoża. Jednak nie wystraszył się obecnością szlachcica. Najwidoczniej coś innego wzbudziło jego niepokój i po chwili mężczyzna miał wiedzieć dlaczego. Usłyszał na alejce przeznaczonej dla odwiedzających śmiechy i krzyki nadciągającej grupy, a także charakterystyczny, prześmiewczy ton Branda, którego nie chciał oglądać. Młody opiekun skrzywił się, po czym ponownie podniósł głowę, chcąc zlokalizować, w którą stronę udał się jego podopieczny. Nie sprawił jeszcze drugiego boku smoka ani nie przyjrzał się odpowiednio szyi. Zapewne mógłby już przejść do kolejnego zwierzęcia, gdyby nie nieuważni goście. Powinien był też zgłosić Branda do przełożonych, który nie potrafił zapanować nad swoją grupą i przeszkadzał równocześnie w pracy innym pracownikom Peak District. To już nie pierwszy raz, ale jeśli miało się znajomości czy można było wyrzucić syna odpowiednio postawionego urzędnika w Ministerstwie Magii? Morgoth miał na ten temat swoje zdanie i nie zamierzał sprzeciwiać się otwarcie swoim pracodawcom, chociaż czasem nie mógł milczeć. Zanim nieuważni odwiedzający i ich przewodnik dotarli do większej, pustej już polany, teleportował się na granicę rezerwatu tuż przy wrzosowiskach. Spodziewał się, że to właśnie gdzieś tam zapodział się jego uciekinier, ale mylił się. Zamiast pokaźnego smoka zastał tam wieloletniego stróża, który swoją lojalnością jak i wiekiem zaskarbił sobie szacunek wszystkich pracowników należącego do Greengrassów rezerwatu, chociaż był czarodziejem półkrwi. Starszy mężczyzna, który w świecie mugoli zapewne dawno by już nie żył, otworzył szeroko oczy i uśmiechnął się na widok młodszego kolegi z pracy.
- Panicz Yaxley! - zawołał, podkuśtykając w stronę młodego lorda. Chociaż wyglądał jakby zaraz miał się rozpaść, był dziarskim staruszkiem, któremu nie spieszno było do grobu. - Podobno znowu widziano twojego trójogona na południowym wzgórzu. Dość ciężko go przegapić.
Morgoth podziękował mu za wskazówkę, uśmiechnął się lekko i przeniósł do odpowiedniego miejsca. Faktycznie. W oddali zobaczył przechadzającego się gigantycznego smoka, któremu daleko było do pokrzywdzonego stworzenia. Blondyn stał w miejscu dalej. Ciągle czuł przeszywające go go zimno, chociaż powoli już miała nadchodzić wiosna. Odwilż powinna podziałać na jego podopiecznego energicznie. Powinien czuć jak wracają mu siły, a odchodzą zimne dni. Powinien chcieć wzbić się w powietrze i w końcu zacząć być smokiem. Zamiast tego samiec po raz kolejny położył się na swoim miejscu oddalony od Morgotha, chociaż oboje bacznie się obserwowali. Godzinę przed zmierzchem opiekun zszedł z wzgórza brzegiem szemrzącego strumienia, uważając, by przypadkowo nie wpaść do lodowatej wody, która płynęła sobie spokojnie w tym miejscu ryjąc dzień za dniem, rok za rokiem coraz głębszy dół w ziemi. Już teraz Morgothowi wydawało się, że przez te kilka lat jak tu pracował małe koryto delikatnie się powiększyło. Dookoła dało się słyszeć świerszcze, które zapowiadały głośną noc dla mieszkańców wzgórz. Zawiał do tego silniejszy podmuch powietrza. Yaxley spojrzał w górę. O tej porze roku pogoda bywała niezwykle kapryśna. Mogła się zmienić bez ostrzeżenia i stać się przyczyną przykrych wypadków. Na szczęście tak szybko jak zaczęło wiać, tak się uspokoiło i dało się słyszeć ponad cykaniem świerszczy, głośny oddech smoka, leżącego w znaczącej odległości od człowieka. Wyczuł go, bo się obejrzał i nabrał głęboko powietrza w smocze płuca. Morgoth zatrzymał się, ale samiec nic sobie nie zrobił z o wiele mniejszego od niego intruza. Intruza, który przychodził do niego od ładnych paru lat, kontrolując czy wszystko w porządku. Nie można było mówić o przywiązaniu, jednak Yaxley wierzył w to, że jego podopieczny go rozpoznaje. W końcu pachniał, wyglądał i poruszał się inaczej niż inni pracownicy rezerwatu. A smoki były niesamowicie inteligentnymi stworzeniami i nikt nie mógł temu zaprzeczyć. Będąc znowu bliżej, ale w bezpiecznej odległości samiec odwrócił łeb w stronę lorda. Wcześniej jedynie zerkał na niego swoimi ognistymi ślepiami. Teraz wpatrywał się prosto w mężczyznę. Morgo nie poruszył się, chociaż początkowo wzdrygnął się, czując na sobie uważne spojrzenie wielkich ślepiów. Odczekał chwilę, po czym powili zaczął siadać na pokrytej delikatną rosą trawie. Nie spuszczał spojrzenia ze zwierzęcia, zastanawiając się, co też mogło myśleć to dzikie, pełne majestatu zwierzę. Nie zdążył sprawdzić reszty smoków, ale wiedział, że mógł zrobić to następnego dnia. Szukanie jednego z nich i tak było zajmujące. Chociaż miał zdecydowanie gorszy okres wśród ludzi, wiedział, że gdy znajdzie się wśród smoków, zupełnie o tym zapomni i będzie mógł poświęcić czas swoim podopiecznym. Odetchnął chłodnym powietrzem kończącego się dnia, nie chcąc ruszać się z tych wzgórz.

|zt



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]02.12.16 17:39
| środek marca

Tegoroczna zima minęła zadziwiająco szybko. Benjamin miał wrażenie, jakby dopiero wczoraj z trudem, mozolnie, przedzierał się przez zaspy, prowadzące od głównej bramy ku centralnym zabudowaniom rezerwatu, stanowiącym jedyną ochronę przed zbliżającą się śnieżycą, a do jego wysokich butów wsypywał się śnieg, z zadziwiającą szybkością wsiąkający w grube, wełniane skarpety. Tamta aura, zarówno ze swoimi plusami, do jakich z pewnością należał względny, acz złudny spokój; większość smoków ograniczała swoje aktywności wraz ze spadającą temperaturą; nie zapadały w zimowy sen, ale skupiały się raczej na utrzymaniu ciepłoty pokrytych grubymi łuskami ciał i obżeraniu się dostarczanym codziennie mięsem, niż na sprawianiu swym opiekunom kłopotów, jak i licznymi minusami, odeszła jednak bezpowrotnie a nad wzgórzami Peak District coraz śmielej świeciło marcowe słońce. Z początku nieśmiało, ledwie łaskocząc jasnymi promieniami grube czapy śniegu, zbierające się na gałęziach drzew i wysokich barykadach smoczych zagród - mijały jednak kolejne dnie wytężonej pracy a każdy z nich przynosił ocieplenie. Wright zauważał każdy drobiazg zmieniającej się rzeczywistości. Nic dziwnego, właściwie żył rezerwatem. Poza jego terenami nie czekało na niego nic. Zupełna pustka, przerażająca i nęcąca zarazem, od której uciekał coraz częściej, rad z wiosennej aury. Miał już dość siedzenia w zamknięciu, za drewnianym biurkiem, wypełniając druczki, podsumowując długie słupki liczb, planując zużycie zapasów pożywienia i układając plany wizyt uzdrowicieli magicznych stworzeń, wykorzystujących zimowe zamknięcie zwierząt do przeprowadzenia niezbędnych badań. Męczyła go taka intelektualna praca i choć powinien się cieszyć, że właściciele rezerwatu coraz częściej pozwalają mu na wykonywanie właśnie takich obowiązków, teoretycznie wymagających większego zaufania i większych kompetencji, to i tak tęsknie wyczekiwał momentu, w którym wiosna na dobre przejmie we władanie Peak District i pozwoli mu na pracę w terenie.
Na szczęście czas płynął w zastraszająco szybkim tempie i gdy pewnego marcowego ranka Benjamin pojawiał się tuż przy bramie rezerwatu, nagle zorientował się w nadejściu zieleni. Pod ciężkimi butami chluptały błotne kałuże a wiatr, smagający odkrytą twarz, nie przemrażał zębów i skóry, niosąc ze sobą pierwszy powiew świeżości. Zielonego mchu. Wilgotnej ziemi. Śliskich od deszczu liści przebiśniegów. Zazwyczaj Wright był obojętny na takie subtelności, ale ostatnie przejścia obdarły go z wierzchniej warstwy, czyniąc go niemalże wrażliwym. Odetchnął więc głęboko tym aromatem nadziei, zwiastującym także ogrom wiosennych obowiązków, po czym ruszył stromą ścieżką w górę, by po kwadransie zameldować się u wrót głównych zabudowań.
Dzisiejszy opiekun zmiany zniszczył jednak benjaminowe nadzieje na ciężką, fizyczną pracę i od razu przydzielił Wrightowi szalenie odpowiedzialne zadanie, polegające na...przypilnowaniu ostatniej grupy magimedyków, mających zbadać nowonarodzone smoki. To znaczy: młode smoki, już dawno wyrastające z powijaków. Grupka pięciu osobników ciągle przebywała w dedykowanym terrarium, czekając na ostatnie badania. Dopiero po ich odbyciu - wymogi Ministerstwa, chcącego posiadać pod ścisłą kontrolą całą populację smoków - opiekunowie mogli wypuścić je po raz pierwszy na świeże powietrze, pozwalając im ulecieć nieskrępowanie w przestworza. Pierwsze loty należały do tych najniebezpieczniejszych - gdy dzikie stworzenia czuły zew natury, nawet te najlepiej wychowane traciły (względny) zdrowy rozsądek. Na porządku dziennym były wtedy bolesne zderzenia z zaklęciami ochraniającymi nieboskłon nad rezerwatem lub też jeszcze gorsze sytuacje, w których dwa młode smoczęta rozpoczynały między sobą walkę. Nie obywało się także bez ofiar w nieostrożnych, zbyt śmiałych ludziach - niefrasobliwi opiekunowie, chcąc rywalizować między sobą, często przypłacali życiem chęć pokazania rywalom przywiązania smoków do siebie. Benjamin jeszcze nie widział takiej atrakcji i sam nie zamierzał brać w tej nieopisanej, nieformalnej rywalizacji udziału: jeśli chodziło o smoki, zazwyczaj kretyńsko nieodpowiedzialny Wright okazywał się jednym z najrozsądniejszych ludzi. Zanim jednak miało dojść do kwietniowych przelotów, należało upewnić się, że z młodymi smokami wszystko jest w porządku. Jeszcze w bezpiecznych, swojskich dla smoczków realiach terrarium, ciepłego, znajomego i ograniczonego przestrzenie.
Benjamin ruszył dziarsko w stronę zabudowań przeznaczonych dla niemowląt, przy pierwszej z bram zdawkowo witając się z gromadą magimedyków. W dwóch z pięciu mężczyzn rozpoznał starszych uzdrowicieli, wielokrotnie przebywających już wśród smoków, ale pozostałą trójkę musiał wprowadzić w zasady bezpieczeństwa i higieny przebywania w tych pomieszczeniach. Bezbłędnie zadeklamował z pamięci formułki a następnie wręczył każdemu z medyków parę ochronnych rękawic i długie aż do ziemi ochronne peleryny: wszystko, co miało ochronić ich przed ewentualnym atakiem płomieni i wyrastających zębów. Na szczęście te zaostrzały się i w pełni wysuwały z mocnych szczęk dopiero po pierwszych kilkunastu dniach dorosłych polowań. Obecnie największe zagrożenie stanowił właśnie nieokiełznany ogień i...nieposkromiona energia, rozsadzająca małe smoki. Trójogony edalskie wyczuły już zew wiosny i powoli rozpościerały do niedawna posklejane jeszcze skrzydła. Na razie niepewnie, bez całkowitego machania nimi - potrafiły unieść się zaledwie kilka stóp nad podłogę, będąc znacznie do tyłu z wyczuciem równowagi i sił grawitacji - ale i tak w niczym nie przypominały samych siebie sprzed zaledwie kilku miesięcy, gdzie bliżej im było do pełzających, ślepych i bezbronnych jaszczurek, wydrapujących sobie pazurkami - przez grube, pocętkowane skorupki - drogę na wolność. Nie przebywały także w tym samym, małym terrarium. Przeniesiono je do większej sali, w której stopniowo zmniejszano temperaturę, by przyzwyczaić zwierzęta do angielskich realiów. Nie trzymano ich także w osobnych klatkach - na razie nie mogły zrobić sobie krzywdy a wspólne wychowywanie, choć znacznie odległe od naturalnego, zmniejszało ryzyko walk pomiędzy stworzeniami.
Benjamin upewnił się, że każdy z uzdrowicieli ma na sobie ochronne ubranie, po czym otworzył zaklęciem drzwi do przedszkola, jak nazywano jedno z półkoliście sklepionych pomieszczeń terrarium. Sam miał na sobie jedynie rękawice ochronne - nie obawiał się podgryzień ani spopielenia, a może raczej akceptował je jako część ryzyka pracy. W tej chwili niewielkiego, bowiem młode smoki w większości przypadków drzemały lub - dwa, najsilniejsze, w tym ten, którego Benjamin uznawał za swojego pierworodnego - sennie pełzały po podłodze. Podany w wcześniejszym posiłku silny eliksir uspokajający pozwalał na dokładne przeprowadzenie oględzin bez zbędnego ryzyka i choć Wrightowi krajało się serce - wolałby już siłować się ze zniecierpliwionym bydlęciem i cierpieć fizyczne katusze - to nie mógł znaleźć innego, akceptowanego przez górę wyjścia. Spełniał więc swoje zadanie ochroniarza, stojąc nieopodal magomedyków. Ci, którzy znajdowali się tutaj po raz pierwszy, zerkali na niego raz po raz, czując się na pewno bezpieczniej pod opieką dwumetrowego specjalisty, wpatrzonego w badane smoki z wyraźnym rozczuleniem. Mężczyźni sprawdzali rozwój uzębienia - niewyrastające zęby często powodowały problemy, gnijąc i powodując zapalenia szczęk - dokładne pokrycie łuskami, rozwinięcie trzech ogonów a także zasklepienie nozdrzy, odpornych już na wysokie temperatury ognistych wyziewów. Ben zaglądał przez ramię, ciesząc się z każdego zaznaczonego poprawnie kwadracika w swoistym bilansie przedszkolaka. Wiedział, że ten miot - choć skromny, Peak District mógł pochwalić się zaledwie pięcioma małymi smokami - jest wyjątkowo zdrowy i silny. I że oprócz słabych pazurów u tylnych łap jednego delikwenta, smoczątka powinny zostać dopuszczone do prawdziwej wolności. Dopiero tam staną się prawdziwie zabójczymi stworzeniami, do których już nikt nie będzie mógł podejść tak blisko i względnie beztrosko jak teraz. Cała uzdrowicielska wizyta trwała około dwóch godzin a gdy każdy smok został pieczołowicie sprawdzony - a nawet zważony (przy wyraźnej pomocy Benjamina; nikt z magomedyków nie kwapił się do dotykania sennych cielsk) - Benjamin mógł z dumą otrzymać zdrowotne certyfikaty. Nauczony biurokratycznym doświadczeniem - znacznie rozwinął swoją wrażliwość także i w tej kwestii - dwukrotnie sprawdził, czy podpisy całej ekipy znajdują się w odpowiednich miejscach, po czym dokładnie zamknął tę część terrarium, odprowadzając lekarzy do wyjścia, uprzednio odbierając od wszystkich ochronny sprzęt. Dopiero wtedy ruszył z powrotem do głównego budynku, gdzie miał wręczyć wszelkie niezbędne dokumenty odpowiedzialnemu brygadziście. Nachodziły piękne, wiosenne chwile i już nie mógł się doczekać, gdy po raz pierwszy zobaczy szybujące ku niebu przedszkolaki.

zt.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Wzgórza rezerwatu Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]22.12.16 21:47
20 marca
Dzień był dzisiaj wyjątkowo piękny jak na marcowe popołudnie. Widziałem to już wtedy, gdy odrobinę zaspany spoglądałem przez szerokie okna w dworze, z lenistwa różdżką odgarniając zasłonięte kotary. Słońce przebijało się nieśmiało przez czarną zawiesinę chmur, a chociaż wtedy były to jedynie niemrawe przebłyski, tak teraz, gdy już stałem w Peak District, niebo wydawało mi się naprawdę piękne. Rozpogodziło się, a chociaż wciąż było chłodno, chociaż raz nie miałem na co narzekać. Wsunąłem na plecy ciepły płaszcz, gotowy na kilkugodzinny, bezustanny pobyt na zewnątrz. Materiał ten miał nie tylko zatrzymywać ciepło ciała, ale również chronić je przed ewentualnym oparzeniem. Blizn, jak na opiekuna smoków, miałem zaskakująco niewiele (zapewne była to zasługa specyfików Inary). Jedynie kilka drobnych, nic charakterystycznego, w przeciwieństwie do tej na mojej twarzy. Nie chciałbym, aby historia zatoczyła koło, a nie miałem wyboru. Nie chciałem chodzić w niczym w czym wyglądałbym prostacko, stąd też płaszcz szyty na zamówienie. Praktyczny i elegancki, z pozoru zupełnie niedopasowany do sytuacji, a jednak smoczęta nie narzekały, gdy uparcie podgryzały jego krawędzie podczas sprawdzania kondycji łusek. Pozwalałem im na to jedynie ze względu na czysty pragmatyzm. Łatwiej było umożliwić im zajęcie się czymś, aniżeli besztać je za niszczenie garderoby, aby przez następny kwadrans ścigać je po rezerwacie. Młode były nie tylko niezwykle płochliwe i zapalczywe, ale również diablo szybkie. Nie było trudno je wyśledzić, to fakt. Zachowywały się hałaśliwie i często zostawiały po sobie zbawienny w skutkach (a przynajmniej dla poszukującego ich opiekuna) bałagan, ale ja nie należałem do ludzi, którzy z chęcią nadkładaliby drogi, jeśli mogli tego uniknąć. Wystarczyło parę minut u krawca, aby ślady zębów znikały, a w tym stroju i tak nie udałbym się na żadne mniej czy bardziej ważne wyjście, wszak był zbyt nieformalny.
Kiedy dotarłem na miejsce, okazało się, że w gruncie rzeczy nici z mojego dzisiejszego planu. Mój podopieczny zdecydowanie wymagał rutynowego zbadania stanu uzębienia. Już kilka dni temu wydawało mi się, że coś mu dolega, ale zbagatelizowałem te objawy. Odkąd jeden z tych smoków nieomal zrobił ze mnie ludzką pochodnię, raczej unikam kontroli dentystycznych, a temu nowemu wcale nie ufam bardziej niż poprzedniemu. Tylko, że nie na tym polegała moja praca. Opiekowałem się nim i byłem za niego odpowiedzialny, a chociaż tylko ja wiedziałem jak bardzo było mi to nie w smak, nie mogłem zachowywać się dziecinnie i prosić kogoś o zamianę obowiązków. Okazywanie słabości nie było w moim stylu. Starałem się nie użalać nad sobą, chociaż komuś z moją dumą i wypaczoną hierarchią wartości wcale nie przychodziło to z łatwością. Takie też było życie. Nikt nigdy nie obiecywał nam gwiazdki z nieba. W każdym razie, wcale nie zamierzałem nad tym ubolewać. Możliwość odroczenia w czasie zaglądania do smoczego pyska, okazała się zaprawdę zbawienna w dniu dzisiejszym. Odetchnąłem, jak miałem nadzieję, dyskretnie już ciesząc się, że będę mógł całe popołudnie spędzić na doglądaniu nauki latania, czym mieliśmy zająć się wczesnym rankiem, a co z niewiadomych dla mnie względów zostało przesunięte na czas mojej warty.
- Oprowadzisz lorda Rowle po rezerwacie - padło z ust informującego mnie o zmianach członka kadr, który panował nad naszym zwariowanym grafikiem. - Wczoraj wieczorem udało mu się uzyskać pozwolenie. - i tyle. Żadnego dlaczego, co się stało czy jak to. Po prostu kiwnąłem głową, wiedząc, że nie uda mi się wymigać od tego przykrego obowiązku. Każdy opiekun smoków w Peak District miał już jakąś wizytację za sobą, ja nie byłem wyjątkiem, ale to wcale nie oznaczało, że podoba mi się ta sytuacja. Smoki uważałem za coś niezmiernie osobistego i nie chciałem dzielić się swoją wiedzą z niewtajemniczonymi w temat ludźmi. Nie po to spędziłem wiele lat na studiach magicznych stworzeń, aby w pięć sekund zdradzić wszystkie fascynujące mnie szczegóły. Chociaż, nie ukrywam, zostałem mile zaskoczony. Lord Rowle, który z nieznanego dla mnie powodu interesował się lub chociaż wyraził chęć obejrzenia Trójogonów Edalskich, naprawdę wydawał się znać na rzeczy. Wiedział kiedy przypada okres lęgowy smoków, więc zachowywał się właściwie do sytuacji. Stąpał miękko i potrafił słuchać. Dostosowywał się do mojego tempa i zaleceń bez większych protestów, chociaż czasami dociekał dlaczego postępujemy tak, a nie inaczej. Wydawało mi się, że pracuje w służbach bezpieczeństwa. Intrygowały go niektóre, zupełnie nieistotne dla pozostałych zwiedzających, kwestie. Dlaczego przy kamiennej ścianie korzystamy z haseł, jakie zaklęcia zostały rzucone wokół rezerwatu, w jaki sposób dbamy o bezpieczeństwo pracowników w działach medycznych oraz administracyjnych i tak dalej, aż tematy się wyczerpały. Podziwiał wyszczerzone kły pięknych, dostojnych smoczyc, ale nie wyglądał na takiego, co to chciałby podejść bliżej i zaryzykować własne zdrowie. Nie dziwiłem mu się w żadnym razie. Pół siedziała i pół leżała, a podniosła się jedynie dlatego, że wyczuła ruch. Otaczała jaja własnym ciałem i dmuchała w nie ognistym oddechem, ogrzewając je oraz roztaczając nad nimi opiekę. W duchu pogratulowałem mu rozsądku, którego brakowało o wiele młodszym od niego, w tym nawet mnie samemu. Kiedy uznałem, że widział już wystarczająco wiele - zakończyliśmy na wieży obserwacyjnej, skąd lord mógł nacieszyć oczy widokiem całego rezerwatu rozpościerającego się pod nami, a także pojedynczych smoków ulatujących ku niebu, ale umykających przed magiczną barierą - wróciliśmy do ceglanych budynków administracji. Wtedy poprosił mnie o jeszcze jedną przysługę. Bez wahania zgodziłem się zaprowadzić go jeszcze do sali z inkubatorami. Korzystałem z niej dość niechętnie, więc nie zdziwiłem się, gdy padło ciche pytanie o powód nagłej zmiany mojego nastroju. Według mojej wiedzy i doświadczenia, smoczęta wyklute z jaj ogrzewanych oddechem matki z reguły wykazywały więcej energii, były bardziej skłonne do łączenia się w pary, a chociaż gwałtowniejsze to i mniej narażone na przeróżne smocze choroby typu magiczne zapalenie łusek i tym podobne. Podzieliłem się swoim spostrzeżeniem, jakoby wedle którego inkubatory miały być wyjściem ostatecznym. Zawsze można było jajo podsunąć innej smoczej matce, jeżeli takowa akurat jakimiś się opiekowała. Może i wyczuwały różnicę, ale w większości przypadków akceptowały podrzutka, którego wychowywały jak swojego. Tylko, że duża szansa nie oznaczała jeszcze stuprocentowej pewności, prawda? Tego właśnie obawiali się inni opiekunowie oraz ja sam, jednakże byłem zwolennikiem zachowania naturalnego porządku rzeczy. Nie sądziłem, że mężczyzna się ze mną zgodzi, ale on jedynie szybko mi przytaknął, zupełnie nie zdradzając swojego zdania na ten temat. Obejrzał pomieszczenie, wynotował coś na przyniesionym z działów administracyjnych pergaminie kurczowo ściskając pożyczony mu kałamarz. Czekałem cierpliwie, z dłońmi założonymi na piersiach i obserwowałem go, aż wreszcie oznajmił, że jest gotowy. Wtedy też odprowadziłem go do wyjścia, uprzednio prosząc o oznaczenie pobytu magiczną sygnaturą w odpowiednim krawaciku. „Standardowa procedura”, wzdychałem zawsze, ale nikt jeszcze nie okazywał przy tym zniecierpliwienia. Mężczyzna wygiął nieznacznie wargi w uśmiechu podziękowania, pożegnaliśmy się i odszedł, deportując się tuż za krańcem granic rezerwatu. Przez chwilę, jaką zajął mi powrót do odpowiedniego działu z podpisanym dokumentem, zastanawiałem się czym zając się przez pozostałą mi godzinę, ale okazało się, że zupełnie niepotrzebnie przejmuje się swoim czasem wolnym. Kiedy wręczałem papier temu samemu chłopakowi co uprzednio, on jedynie uśmiechnął się pocieszająco i wymówił te paskudne słowa. Przypomniał mi o kontroli uzębienia, ale trzeba było mu przyznać, że zrobił to łagodnie i jakby z pewnym współczuciem. Na Merlina, w tym miejscu chyba wszyscy wiedzieli jaki to dla mnie drażliwy temat. Ściągnąłem wargi, ale nic nie odpowiedziałem. Kiwnąłem jedynie głową i skłoniwszy się sztywno opuściłem pomieszczenie, odchodząc w kierunku, z którego przybyłem tutaj wcześniej. Może nawet nie byłoby nic złego w tym całym zaglądaniu w paszczę. Co się odwlecze to nie uciecze i tak musiałbym to zrobić, jednakże jeśli zrobiłbym to rano, zaoszczędziłbym sobie teraz sporo kłopotów. Słońce zaczynało powoli chylić się ku zachodowi - ot normalne zjawisko. Poszukiwanie odpowiedniego smoka po zapadnięciu zmroku nigdy nie było specjalnie przyjemne. Zakląłem cicho pod nosem, niepocieszony taką stratą czasu, ale przyjąłem swój los bez dodatkowych komentarzy. Praca ma być pracą, niekoniecznie musi zawsze przynosić satysfakcję czy przyjemność, a to, że zdarzało jej się wywoływać we mnie lęk to już był jedynie mój osobisty problem.

|zt
Gość
Anonymous
Gość

Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Wzgórza rezerwatu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach