Wydarzenia


Ekipa forum
Wzgórza rezerwatu
AutorWiadomość
Wzgórza rezerwatu [odnośnik]05.06.16 0:34
First topic message reminder :

Wzgórza rezerwatu

Rozległe tereny rezerwatu rozciągają się także na pobliskie wzgórza. Cała przestrzeń trzech najbliższych wzniesień została odpowiednio zabezpieczona zarówno przed mugolami jak i przed nieproszonymi gośćmi, którzy mogliby zabłąkać się na te tereny. Potężne zaklęcia chronią Peak District, nie pozwalając dotrzeć na jego teren nikomu niepowołanemu: dostać się do rezerwatu można jedynie główną bramą, znajdującą się tuż przy głównych zabudowaniach. Stamtąd najszybciej przeteleportować się na wzgórza, choć większość pracowników woli po prostu - dla kondycji i możliwości przyglądania się zachwycającym okazom smoków - wejść na wzgórza, gdzie znajduje się punkt widokowy oraz miejsce żerowania trójogonów edalskich. One także nie mogą uciec poza teren wzgórza. Na swobodne loty wypuszczane są tylko osobniki wychowane w rezerwacie, czyli te, które nie sprawiają zagrożenia... chociaż i tak przebywanie tutaj podczas ich lotów nie należy do najbezpieczniejszych zadań a punkt widokowy, przeznaczony dla gości rezerwatu, chroniony jest silnymi zaklęciami.

W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 08.12.17 8:06, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wzgórza rezerwatu - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]18.01.17 11:08
| początek kwietnia

To miał być kolejny spokojny, leniwy dzień, spędzony głównie na papierkowej robocie. Miał, ale nie był i kapryśny los przerwał biurokratyczną sielankę – a raczej piekło – Benjamina, przysyłając do gabineciku spoconego, zdyszanego blondynka. Chłopak mamrotał coś o zdenerwowanym, młodym smoku, który nieudolnie próbował unieść się w powietrze a potem zaszył się w wąskim przejściu pomiędzy oranżerią i budynkiem terrarium, nie dając się stamtąd wyciągnąć. I wściekał się coraz bardziej. Wright zmarszczył brwi, w pierwszej chwili mając trudności ze zrozumieniem bełkotu pomagiera, ale w końcu udało mu się połączyć fakty. Okruszek, jego młody smok z ubiegłorocznego miotu, wyraźnie przechodził nastoletni okres buntu. A nastoletnie smoki były równie upierdliwe i groźne co nastoletni ludzie No, może odrobinę bardziej zrozumiali w swych żądaniach. Jedzenie, spokój, opieka nad często problematycznymi łuskami, miejsce do odpoczynku i rozłożenia jeszcze słabych skrzydeł. Czego brakowało Okruszkowi?
- Dlaczego miałby się wściec? Wszystko było w najlepszym porządku, nie zmienialiśmy mu diety, był zdrowy, ostatnie badania wyszły znakomicie, zgnilizna łusek z ogona cofnęła się całkowicie i jedynie na brzuchu zostało trochę otwartych ranek, ale uzdrowiciele mówili, że to kwestia dwóch tygodni - perorował właściwie bardziej do siebie, niż do biegnącego obok niego Thomasa. Poruszanie się i myślenie szło mu opornie, dlatego też od razu zamieniał myśli w słowa, jakby odciśnięcie ich w wilgotnym powietrzu utrwalało je na dobre. - Nie przenosiliśmy jego klatki... - zaczął po wzięciu kolejnego oddechu, ale tym razem nie zdążył się rozkręcić, bo chłystek tuż obok wymamrotał coś niewyraźnego.
- Co? - spytał kulturalnie, marszcząc brwi, i nawet zwolnił kroku, dopiero teraz zauważając, że pomocnik jest mocno czerwony na zazwyczaj bladej, wymuskanej twarzy.
- Przenosiliśmy - wymamrotał, pomiędzy jednym spazmatycznym oddechem a drugim, zginając się w pół i opierając dłonie na kolanach, by móc swobodniej oddychać. Co za wymoczek. Kto go tutaj zatrudnił, skoro nie potrafił szybko poruszać się w krytycznej sytuacji.
- Jak to przenosiliśmy, kto wpadł na ten idiotyczny pomysł - warknął Wright, czując jednocześnie rosnący gniew - ciekawe jaki kretyn zdecydował, by młodego źrebaka, przyzwyczajonego do swojego lokum, które pamiętał z niedawnego dzieciństwa i które dzięki temu gwarantowało w miarę spokojne i przewidywalne zachowanie smoczka, przenieść w zupełnie przeciwny kąt rezerwatu? - oraz ulgę. Już wiedział, co spowodowało furię i agresję trójogona, a znając przyczynę znacznie łatwiej będzie przywrócić świat do względnego porządku. Obiecał sobie, że gdy tylko dopilnuje przywrócenia małemu jego domu, zrobi ostrą burdę weekendowym brygadzistom. To pewnie oni wpadli na ten kretyński pomysł, sądząc, że lepiej robić głupio coś niż mądrze nic. Nadgorliwość była gorsza od Gellerta. No, może nie do końca, ale czasem, gdy Ben obserwował młodzików, chcących pokazać swoje zaangażowanie, naprawdę obawiał się, do czego doprowadzi ta szaleńcza chęć zaprezentowania swej aktywności. Kto by pomyślał, że Wright zestarzeje i zdziadzieje do tego stopnia, by nakazywać zdrowy rozsądek i umiarkowanie w podejmowaniu działań.
Westchnął ciężko, machnął ręką i odwrócił się na pięcie, by znów zacząć biec w górę. Już nie oglądał się na Thomasa - jak dobiegnie, to dobiegnie, on nie miał czasu na leniwy spacerek, zwłaszcza, że z każdym krokiem coraz wyraźniej słyszał piski młodego trójogona a także pokrzykiwania czterech obecnych w tej części rezerwatu opiekunów smoków...czterech? Czy oni, na gacie Merlina, postradali zmysły? Z młodym smokiem spokojnie poradzono by sobie w dwójkę, teraz jedynie brakowało jakiegoś wypadku w zagrodzie z niemowlętami albo, nie daj Godryku z tym starym, zwariowanym edalskim, który dla rozrywki podpalał pręty swej zagrody.
- Na galopujące gargulce, po kij żeście tutaj przyleźli? - wrzasnął, jeszcze zanim dobiegł tuż do grupki mężczyzn, nerwowo zerkających na bok oranżerii, przy której wił się Okruszek. Młody trójogon, po raz pierwszy wypuszczony na samopas z nowego miejsca, do którego uprzednio przeniósł go jakiś geniusz. Nic dziwnego, że smok się zdenerwował, gdy wokół nic nie przypominało dawnego domu. Nie wiedział, gdzie wrócić, skołowany nie tylko wielkimi zmianami, które przeżył w ciągu ostatnich tygodni, ale i obcym otoczeniem. Okruszek był najmniejszy z całego miotu, do tego dość chorowity i Benjamin czuł się niemalże jak jego ojciec. Wkurzony ojciec, wyraźnie emanujący siłą i niechęcią do pozostałych opiekunów, którzy przekonani o tym, że Wright poradzi sobie sam, rozpierzchli się z powrotem do swoich obowiązków. Dobrze, mniej ewentualnych ofiar spopielenia przez młodego smoka, który co prawda nie ział jeszcze z oszałamiającą siłą – do pełni dojrzałości brakowało mu jeszcze kilku miesięcy – ale i tak był dość niebezpieczny. Nie na tyle, by używać brzękadeł – całe szczęście, że żaden pacan nie zjawił się tutaj z rozgrzanymi do czerwoności prętami, czyniąc więcej szkód w chorych łuskach smoka, niż pożytku z jego wystraszenia – lecz trzeba było mieć się na baczności. Dlatego też Ben przyjął obecność Wilthersa, jedynego, który nie pognał do swoich obowiązków, z niemą wdzięcznością.
- Chyba i tak trzeba go spoić, nie, Wright? – mruknął Wilhers, łypiąc na kręcącego się w kółko smoka, wydającego z siebie coraz donośniejsze ryki i uderzającego ogonem o wilgotną ziemię.  Ben tylko kiwnął głową, obserwując jak mężczyzna znika za zabudowaniami, by po chwili wrócić z ociekającym krwią kawałkiem mięsa o nieco podejrzanym kolorze, wynikającym nie tyle z nieświeżości, co z napęcznienia eliksirem usypiającym. Teraz wystarczyło jedynie rzucić przekąskę Okruszkowi. Zdenerwowany, zgłodniał, pochłonął więc od razu kawał mięsa. Eliksir zaczął działać po kwadransie: w tym czasie dwaj opiekunowie smoków zdołali przynieść specjalne łańcuchy do pętania szczęk oraz zestaw do przenoszenia chorych, młodych smoków. Upewniwszy się, że ten konkretny, jest już wystarczająco otumaniony, mężczyźni ruszyli w jego stronę. Benjamin najdelikatniej jak potrafił oplótł łańcuchem smoczą szczękę, przytykając także specjalnymi zakończeniami nozdrza smoka. - Wybacz, maleńki, ja wierzę, że nie użarłbyś mi ręki i nie zrobił z niej baleronu, ale takie mamy zasady - mruczał uspokajająco, co chyba niezbyt przekonało smoka, bo wierzgnął dziko a jeden z trzech ogonów uderzył w ścianę oranżerii. Na szczęście była ochroniona zaklęciami i delikatne szkło nie rozpadło się na setki kawałków. - No już, Okruszku, już, już. Zaraz wrócisz do domu. Pamiętasz, lubisz tę starą olchę, już prawie dosięgasz ogniem do jej najwyższej gałęzi, zuch chłopiec - kontynuował przemowę a Okruszek wydał z siebie tylko cichy ryk, przestając nieznośnie wiercić się pod dwoma mężczyznami. Ben zerknął w tył i kiwnął głową, dając znak Wilthersowi. Udało im się podnieść smoka - kiedy to bydle zaczęło ważyć naprawdę wiele, nawet jak na umięśnienie i sprawność Benjamina? – i wsunąć go na wcześniej przygotowane, skórzane płachty, zabezpieczające smoka przed wyślizgnięciem się. Specjalne drewniane deski z antygrawitacyjnych drzew uniosły osobliwy pakunek, a Wilthers machnął różdżką w bok, by odpowiednio pokierować magiczną lektyką. Dzięki Merlinowi za to rozwiązanie, inaczej przesuwanie młodych smoków – na tyle niedoświadczonych, by jeszcze nie unosić się wysoko nad ziemią, ale już na tyle dużych, że inne formy transportu nie wchodziły już w grę – byłoby mordęgą.
Benjamin otrzepał spodnie i ruszył zaraz za Okruszkiem i drugim opiekunem; czekała ich krótka wędrówka, smok nie zdążył się zirytować, a już byli na miejscu, tuż przy zagrodzie, w której malec się wychowywał, gdy już opuścił terrarium przeznaczone dla świeżo wyklutych z jaj stworzeń. Używając różdżek, by odblokować zabezpieczenia, przeszli przez pierwsze drzwi i dopiero tam rozpoczęli równie trudny proces wyswobadzania Okruszka – a raczej Okrucha – z skór i łańcuchów. Wbrew przewidywaniom poszło im to o wiele łatwiej: smok, wyczuwając znajomy teren, gniazdo, roślinność i współbraci, beztrosko odbywających właśnie popołudniową drzemkę, był już całkiem spokojny a podany mu eliksir także wpływał na lekkie otępienie. Wyswobodzony z łańcuchów prychnął cicho a z nozdrzy uleciała para wodna, rozmywająca się w powietrzu, gdy smok ruszył w kierunku odgrodzonego wejścia. Już po drugiej stronie krat rozprostował skrzydła, zatrzepotał nimi bezradnie i podfrunął do śpiącego rodzeństwa, zwijając się obok nich w ciepłą kulkę łusek i trzech ogonów.

zt


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Wzgórza rezerwatu - Page 2 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]28.01.17 15:02
9 kwietnia
Minęły już dwa dni, a mnie wydawało się, że czas stanął w miejscu. Nie byłem pewien czy wolałbym utkwić konkretnie na szóstym czy siódmym dniu kwietnia. Na pewno wolałbym, aby ten ósmy i dziewiąty w ogóle nie nadchodził. Od czasu, gdy zobaczyłem Inarę w sukni ślubnej, w ramionach męża, nie mogłem przestać myśleć o tym co i mnie czeka w przyszłości. Otoczony rozważeniami, pochłonięty samym sobą wykonywałem codzienne czynności w rezerwacie tak machinalnie, jak tylko było można. Kompletnie nie myślałem o konsekwencjach takiego rozstroju emocjonalnego, dopóki nie okazało się, że dosłownie nie nadaje się do niczego. Smocze zabawki wypadały mi z rąk, gdy próbowałem je uporządkować. Zapominałem o podaniu lunchu, co dość szybko wyszło na jaw, gdy moi podopieczni żarłocznie zaczęli wydzierać pokarm swoim towarzyszom. Kilka razy też się potknąłem, nie zwracając uwagi na otoczenie, dzięki czemu nawinąłem się pod łapę niezwykle niezdarnemu smokowi. Chcąc zabrać ogon sprzed moich nóg, uderzył mnie nim na wysokości ud, rozcinając z łatwością szatę i pozostawiając pulsującą, czerwoną pręgę na skórze. Silnie krwawiła, ale i nieco mnie otrzeźwiła. Zadbałem o odpowiednią dezynfekcję rany, ale chyba bardziej niż na tym, skupiłem się na posłaniu stworzeniu miażdżącego spojrzenia, którym, jak sądzę, przejęło się jeszcze mniej niż zeszłorocznym śniegiem. Niemniej jednak, starałem się włożyć w nie całe to trawiące mnie rozjątrzenie, jakby to od tego jednego gestu zależało w tym momencie moje zdrowie. Dziecinada, parsknąłem w myślach. Czułem rany za każdym razem, gdy stawiałem kroki. Skurczybyk był niezwykle celny w tym swoim niezamierzeniu, a ja byłem zbyt kiepskim medykiem, aby móc samodzielnie o siebie zadbać. Inaczej było w przypadku smoków. Nie potrzebowałem zaklęć leczniczych, a jedynie dostarczanych nam wywarów, z których mogłem korzystać. Czasem też zajmowałem się którymś z nich na własną rękę, chociaż za tym nie przepadałem, lecz nie narzekałem. Tym była moja praca. Dbałość o zdrowie kogoś innego nigdy nie miała być prosta, a smoki były na tyle wdzięcznymi pacjentami, że nie mogły skomentować moich rozlicznych porażek i braku postępów w zakresie alchemii. Niech im Merlin za to wynagradza. Dzisiejszym pacjentem był niezwykle nieduży osobnik. Okazało się, że młodzieńcze figle nie zawsze wychodzą smoczętom na zdrowie. Wyszaleć z pewnością się zdążył. Zanim ktoś ściągnął go na ziemię, zdążył podpalić wierzchołki drzew, zmuszając ptaki do szaleńczej ucieczki, prawie podeptał nowe jaja, których nie zdołaliśmy jeszcze osadzić w odpowiednich inkubatorach, a na koniec uwolnił pewną niezwykle uszczypliwą smoczycę, gdy w wyniku wypadku jeden z opiekunów zniszczył jej łańcuch, próbując czarem pochwycić rozbrykanego malucha. Przez chwilę zrobiło się niezwykle gorąco. Ta sytuacja przypomniała mi o moim położeniu sprzed lat, kiedy również stałem oko w oko z niezwykle groźnym stworzeniem, a jednak tym razem nie dałem jej szansy na atak. Wyszedłem z założenia, że ten drugi, kompletny idiota, nie poradzi sobie z zamknięciem tak dojrzałego osobnika. Pokryta łuskami piękność już zdążyła rozwinąć skrzydła, którymi po chwili już uderzała szaleńczo w pręty wyczarowanej klatki.
- No co tak stoisz półgłówku, przynieś prawdziwą - warknąłem, nie panując już ani trochę nad swoimi słowami. Machnąłem dziko dłonią, ostatkami silnej woli powstrzymując się przed popchnięciem go we wskazanym kierunku, a potem oczekiwałem na miękkich nogach na jego powrót. Jego szczęście, że dość sprawnie się tym zajął. Stanie twarzą w twarz z rozsierdzoną smoczycą nie było czymś, co w jakikolwiek sposób mogło budzić miłe wspomnienia, nie po tej ścianie ognia, którą zapamiętałem sprzed kilku miesięcy. Niemniej jednak byłem czarodziejem i to bogatszym o tych kilka doświadczeń. Od tamtych chwil coraz częściej osłaniałem się tarczą przed podejściem do podopiecznych, co okazywało się być całkiem sprytnym wybiegiem. Już raz dzięki temu uniknąłem rozharatania barku, a gdybym był w stanie pomyśleć o tym wcześniej, być może zachowałbym swoją naturalną urodę. Nie ma jednak co płakać nad rozlanym wywarem. Musiałem odnaleźć tego małego nicponia. Okazało się, że wcale nie musiałem się tak spieszyć. Nim my uporaliśmy się z rozjuszoną smoczycą, maluch zdążył już wylądować w kajdanach i czekał na „operację”. Pomimo rannego skrzydła, wciąż był niezwykle żywy i chętny nie tylko do ucieczki, ale także do zabawy. Kiedy wyciągnąłem w jego stronę dłoń, aby sprawdzić jak rozległe są uszkodzenia, próbował zaczepnie skubnąć mnie zębami w palce, czym zasłużył sobie na zaklęcie kneblujące. Potem przez całe przedpołudnie patrzył na mnie z wyrzutem. Chciałbym mówić, że kompletnie mnie to nie poruszyło, ale wtedy byłbym jeszcze większym kłamcą. Ach te dzieciaki. Ten błagalny wzrok zawsze na mnie działał, a jednak tym razem byłem twardy. Smoczątko porządnie się obiło. Rozpędzony i niezbyt wprawiony w lataniu wreszcie skończył na drzewie. Miał tak wiele szczęścia, że nic sobie nie złamał, że aż mogłem być pod wrażeniem. Opatrywałem go niespiesznie. Najpierw ten sam opiekun, którego niedawno posłałem po klatkę dla smoczycy, pomógł mi w prześwietleniu rannego skrzydła, abym mógł upewnić się w swoim założeniu. Nie mógł nic sobie złamać, skoro wciąż miał ochotę na żarty i brykanie, prawda? Ano prawda, ale i tak musiałem go obandażować i napoić go kilkoma eliksirami. Ha! Gdyby tylko jeszcze zamierzał je wypić! Cóż, ponownie musiałem skorzystać z brutalnej siły. Męczyłem się z nim dobrych kilka minut, zanim wmusiłem w niego napary, ale żeby kompletnie mnie nie znienawidził, zaserwowałem mu po tej operacji kilka przekąsek. Chyba docenił moje starania, bo już tak zawzięcie nie machał ogonem. Poklepałem go po łbie w jakimś ojcowskim odruchu, obserwując przez chwilę jak pożera solidny kawał młodej owcy, a gdy już skończył, starannie oczyściłem mu pysk i ku jego zgrozie, postanowiłem zajrzeć do środka. Zbadałem stan uzębienia, skoro już pozwolił mi na tę poufałość i szybko je oczyściłem, zanim zdążył żałośnie zaryczeć. Dopiero wtedy zostawiłem go wreszcie w spokoju. Odprowadziłem do odpowiedniego, specjalnie zabezpieczonego wybiegu dla takich krnąbrnych jednostek i rozkułem. Nie latał, nie mógł z opatrunkiem jaki mu założyłem, a jednak byłem pewien, że nie miną nawet dwie godziny, a znajdę resztki bandaża na kolejnym drzewie. Uśmiechałem się do siebie na tę myśl, pocieszony nieco obecnością tak radosnych istot na tym świecie. Dzięki tym godzinom wypełnionych użeraniem się z tym dzieciakiem, chociaż na chwilę oderwałem myśli od swoich własnych problemów, które jednak dość szybko znalazły znów dojście do mej świadomości. Zmarszczyłem brwi, chcąc odegnać od siebie podobne analizy, lecz nie mogło być to tak proste, nawet ja zdawałem sobie z tego sprawę. Musiałem zabić w sobie tę konieczność przemyśliwania wszystkiego od nowa, więc czym prędzej postanowiłem znaleźć nowe zajęcie. O dziwo, okazało się to być dość proste. Rana na udach coraz silniej mi dokuczała, chociaż teoretycznie czas powinien zagłodzić nie tylko obrzęk, ale i dokuczliwe pieczenie. Nie byłem pewien jak to się stało, ale postępów w gojeniu się nie mogłem odnotować. Niechęć, którą w kompletnie nieuzasadniony sposób dążyłem większość uzdrowicieli, musiałem odłożyć na bok. Skierowałem się do głównego budynku, w którym poza oddziałem administracyjnym, mogłem też znaleźć niewielkie ambulatorium. To było pierwsze miejsce, w jakie trafiłem po przypaleniu mnie żywcem, więc starałem się bywać tam jak najrzadziej. Wciąż zdawało mi się, że czuję tam ten smród palonego ciała i włosów… chyba już do końca traciłem zmysły. Starałem się nad tym nie zastanawiać i szybko zakończyć tę wizytę, przecież czekały mnie jeszcze skrócone zabiegi pielęgnacyjne i kontrola łusek u najstarszych podopiecznych.

|zt
Gość
Anonymous
Gość
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]31.03.17 19:45
18 kwietnia, wieczór
Z każdym dniem jasność trwała na niebie coraz dłużej. Przyświecało to nie tylko pracy w terenie jak tej w rezerwacie, ale również i obserwacji podopiecznych. Było to niezwykle pomocne, chociażby z tego względu, że samo zlokalizowanie smoków często zajmowało połowę dnia. Cały świt i większość poranka Morgoth musiał przeznaczyć na zwabienie jednej z większych samic z powrotem do swoich jaj, gdyż zakręciła się zbyt blisko południowej granicy. Wspólnie z dwoma innymi pracownikami musieli na zmianę ciągnąć ją w głąb rezerwatu Peak District, a przy okazji uważać, żeby ich plan nie stał się ich ostatnim. Yaxley nie posiadał wśród swoich podopiecznych żadnych samic. Trzeba było mieć znacznie większe doświadczenie, by umiejętnie lawirować pomiędzy tymi wielkimi stworzeniami, a ich leżami, gdzie znosiły jaja i wychowywały młode w początkowym stadium ich rozwoju. Obserwował jednak i uczył przy każdej okazji, a dzisiejszy poranek dał mu kolejny zapas nowej wiedzy, której nie zdobyłby czytając książki z teorią przed miesiąc lub dłużej. I chociaż ojciec dalej wolałby, żeby jego syn przejął i udzielał się w rodzinnym biznesie, musiał przystać na to, że dziedzic Yaxley'ów zamierzał kontynuować karierę związaną właśnie z tym zawodem. Morgoth wiedział, że nestor rodu nigdy nie miał się poddać, jednak on tak samo. Był posłuszny każdej jego woli, przy tej nie zamierzał odpuszczać szczególnie, że się w niej spełniał. Pomagał ojcu dodatkowo w drobniejszych sprawach związanych z opieką nad wszystkimi Yaxley'ami, a brak negowania jego pracy miało być małą odpłatą za jego poświęcenie. Na jak długo jednak? Wiedział, że jego czas się kończył, a wymieniane listy ojca z innymi seniorami nie były związane jedynie z politycznymi sprawami. Trzeba było znaleźć pierworodnemu żonę i chociaż rozmowy kręciły się już wiele miesięcy wstecz, nic z nich nie wynikało. A przynajmniej nic o czym wiedziałby Morgoth.
Musiał znaleźć jeszcze jednego smoka. Gostir, największy ze wszystkich okazów rezerwatu najczęściej znajdował się na swoim ulubionym miejscu o tej porze. Wielka polana, na której mógł leżeć i wygrzewać się w promieniach zachodzącego słońca była pusta w tym czasie o dostępna jedynie dla niego. Inne smoki nie wchodziły mu w paradę, ustępując miejsca gigantycznemu samcowi. Yaxley jednak się nie bał. Nie przed wyjazdem ani po nim, gdy udało mu się nawiązać ze zwierzęciem pewną nić porozumienia. Już z oddali na miękkiej trawie mógł dostrzec znajomy zarys wielkiego cielska. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie pewien drobny detal. Wydawało mu się, że zauważył poruszenie gdzieś w przed sobą, które kierowało się w stronę Gostira, ale nie mógł zinterpretować kto to był. Pracownik rezerwatu? Zagubiony gość? Jeśli ten drugi trzeba było go w tej chwili zawrócić do ścieżki. Nie miał zamiaru dopuścić, żeby w jego miejscu pracy zginął ktoś, kto nie miał pojęcia o tym jak obchodzić się ze smokami. Każdy opiekun prędzej czy później się z tym liczył. On już zresztą miał pamiątkę po jednym takim spotkaniu. Teleportował się ten dystans i położył rękę na ramieniu danej osoby, równocześnie każąc jej się odwrócić.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]31.03.17 20:12
Brała pod uwagę fakt, że skoro idzie do rezerwatu to może natknąć się na dziwne stworzenia - co było dość logiczne - ale zawsze wychodziła z założenia, że ma więcej szczęścia niż rozumu, więc uznała, że i tym razem ta zasada się może sprawdzić. I na przekór wszystkiemu, się nie sprawdziła. No bo jakże inaczej by mogło być? Wpadła idealnie na polankę, gdzie wypasał się smok i chyba tylko cudem nie zaczęła się drzeć, uciekać i umierać na zawał serca. Nie miała bladego pojęcia co by miała zrobić, gdyby jednak ów zwierz zwrócił na nią swoją uwagę i chociaż mogłaby się teleportować, to równie dobrze mogłaby nie zdążyć. Aria stanęła za drzewem, obserwując z chyba bezpiecznej odległości zwierzę, będąc nim wyraźnie zaciekawiona. Pamiętała opowieści o smokach ze szkoły, ale czym innym było patrzenie na żywy okaz kilka metrów przed sobą, niż na obrazek w książce a to z kolei skutecznie osłabiło wszystkie jej zmysły.
Zaczynała trochę żałować, że tak po macoszemu potraktowała opiekę nad magicznymi stworzeniami, skoro teraz mogłaby zajmować się takimi zwierzakami, gdy w pewnym momencie ktoś złapał ją za ramię.
- Na litość boską, nie strasz ludzi! - niemal krzyknęła, odwracając się i patrząc na Morghota. Rycerzyk waleczny wystraszył ją bardziej niż sam fakt, że realne zagrożenie właśnie poruszyło się niespokojnie przerywając zżeranie czegoś z polany. Albo tak jej się wydawało, kiedy zdołała jedynie kątem oka dojrzeć wielki pysk zwrócony w stronę krzaków, za którymi stali. Nie interesowało jej to z kim ma teraz do czynienia, znacznie bardziej przejmując się tym, że Gostir zaraz zainteresuje się nimi. A ona bynajmniej nie miała ochoty zginąć pod wielkim, smoczym łapskiem. Strąciła szybko rękę Yaxleya ze swojego ramienia, wracając w milczeniu do swoich obserwacji.
- Kim jesteś i co tu robisz? - spytała nagle i zupełnie poważnie, chociaż nie odwróciła się ani na sekundę w jego kierunku.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]31.03.17 20:35
Każdy czarodziej lub człowiek który się za takowego brał, wiedział o istnieniu smoków. Co więcej powinien wiedzieć, że te wielkie, majestatyczne stworzenia nie powinny być w żaden sposób prowokowane. Najmniejsze poruszenie, najmniejszy odgłos, który wydawałby im się zagrożeniem, mógł stać się przyczyną lawiny nie do zatrzymania. Morgoth słyszał o rozszalałych smokach wybijających całe stada zgromadzone w rezerwatach całego świata i chociaż nie zdarzało się to często, smok godny rozmiarów jego podopiecznego również. Dalej nie miał pojęcia, dlaczego przekazano w jego ręce tę bestię. Nie wnikał jednak w powody tylko zamierzał wykorzystać to co miał, a fakt, że wyjazd do Rumunii do tamtejszych rezerwatów wiele mu dało, utwierdził go w tym, że mógł sprostać temu zadaniu. Peak District silnie obserwowało swoje smoki, podobnie zresztą jak przychodzących i zwiedzających gości. Przed wejściem na tereny należące do rodziny Greengrass należało się wpisać w księgę, by uniknąć dalszych nieporozumień. Nie był pewien kogo miał przed sobą, z takiej odległości w pierwszym momencie można było przypuszczać, że nie miało się nawet do czynienia z człowiekiem. Nie można było jednak ryzykować. Morgoth miał we wspomnieniach ostatnią sytuację z pracownikiem, który wiedziony ciekawością, głupotą lub jednym i drugim zbliżył się do gniazda jednej z wysiadujących samic. Przeżył, chociaż była to kwestia zaledwie sekund. Gdyby Yaxley przypadkowo nie zjawił się tam, by przejrzeć czy nie zakręcił się tam jakiś jego okaz, zapewne dowiedzieliby się o zniknięciu mężczyzny znajdując w chaszczach jego rękę, nogę lub głowę. To przy fortunnej opcji. A może nie znaleźliby nic... Nie pierwszy i nie zapewne ostatni raz. Fakt faktem nawet ci przeszkoleni ludzie lubili ryzykować życiem dla wrażeń.
Jak na przykład ona. Nie znał jej, ale gdy tylko zaczęła się drzeć, zrozumiał, że nie powinien żałować. Morgoth zaraz przyłożył jej dłoń do ust i nakazał milczeć. Nie wiedział czy dziewczyna była tak głupia, czy tak ślepa, że nie widziała niedaleko nich smoka. Ostatnim czego potrzebowali były krzyki i chociaż znał to zwierzę, a ono znało jego jeszcze nie miał do czynienia z nim sam na sam w gniewie. Wolał unikać takich sytuacji. Smoki nie były zwierzątkami domowymi. Czyżby zupełnie wyparła z pamięci ostrzeżenia na zajęciach Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami?
- Słyszy nas - warknął, patrząc na nią wymownie i czekając, aż potwierdzi, że zrozumiała. Dopiero wtedy powoli się odsunął od zdecydowanie niższej dziewczyny, łypiącej na niego groźnie. Akurat mało go interesowała jej osoba. Podczas gdy zadała mu pytanie, przykucnął, by móc ukryć się przed wzrokiem Gostira, który poruszył się niespokojnie i taksował spojrzeniem okolicę. Wyczuwał ruch, a każde gwałtowniejsze drgnięcie mogło doprowadzić do jego rozdrażnienia. Gdy smok odwrócił głowę w innym kierunku, Yaxley podniósł się i skierował się w bok nie opuszczając linii drzew. Obchodził zwierzę od zawietrznej, zamierzając zgodnie z planem mu się przyjrzeć z każdej strony. Musiał wiedzieć, że podopieczny nie doznał żadnego uszkodzenia, by zakończyć na dziś pracę. Miał nadzieję, że dziewczyna będzie miała chociaż trochę oleju w głowie i wróci, zostawiając go samego. Nie zamierzał jej niańczyć.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]31.03.17 20:49
No i co on warczał na nią od samego początku? Źle rozegrał całą sytuację! Skoro nie chciał zwrócić na siebie uwagi Gostira, to równie dobrze mógł zatkać jej buzię od razu, kiedy tylko stanął za jej plecami. A tak sam był sobie winny, że w odruchu bezwarunkowym niemal krzyknęła, bo nie spodziewała się czyjejś obecności. Przecież tylko obserwowała sobie smoka... w gruncie rzeczy to nie do końca z własnej woli, bo pojawiła się w rezerwacie w zupełnie innym celu. Wybitna zielarka wiedziała przecież, że w rezerwatach nie hoduje się tylko samych zwierzątek. Hodowało się też roślinki, które potem były przydatne do różnych eliksirów, a że trafiła na smoka - cóż, życie. Zdążyła zapomnieć o celu swojej wizyty, kiedy chowała się za drzewem w towarzystwie dziwnego człowieka a smok uparcie zerkał w ich stronę.
Aria była dużą i samodzielną dziewczynką, w dodatku czasami całkiem mądrą, dlatego Morgoth nie musiał się martwić, że wybiegnie na polankę, coby sobie poobserwować smoka z bliska. Wiedziała o zagrożeniu, które stanowił i naprawdę nie miała nawet zamiaru mu przeszkadzać w sjeście, a tym bardziej robić mu krzywdy. Gdy chłopak sobie poszedł, ona stała dalej za krzakiem wlepiając złote tęczówki w zwierzę. Dopiero potem zainteresowała się faktycznie osobą Yaxleya. Był czubkiem, który chciał złapać smoka? Nie mogła wykluczyć tej ewentualności, bo nie odpowiedział na jej pytanie. W końcu jednak ruszyła po cichu za nim, w milczeniu i obawie, żeby nie nadepnąć przypadkiem na jakąś przeklętą gałązkę. A gdy rzucił jej wściekłe spojrzenie, skwitowała je krótko słowami "no popatrz jaki piękny smok stoi przed tobą".
Gość
Anonymous
Gość
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]31.03.17 21:12
Może najwidoczniej wziął dziewczynę za rozsądniejszą. Być może wyprzedził się z myślą, że każda młoda panna jednak wyniosła coś ze swojej szkoły gdziekolwiek ta by się nie znajdowała. Być może sądził, że każdy człowiek, który mówił o sobie jako o czarodzieju nie wykrzyknie całego zdania, gdy ktoś położy mu dłoń na ramieniu. Być może Morgoth tak właśnie myślał, ale się pomylił. Zawiódł się, chociaż był to zawód główne z nazwy, bo równie dobrze mógłby mówić o niekompetencji jednego ze swoich sług podczas pielęgnacji ogrodów. Każde inne wykroczenie świadczyło o nim samym jako o mieszkańcu pałacu w Fenland i odpowiedzialność za wykonane działania innych ludzi pod jego władzą. Chociaż to ojciec był panem domu to właśnie młodszy Yaxley zajmował się sprawami z nim związanymi. Gwałtowna i nieoczekiwana śmierć starego nestora rodu na grudniowym sabacie wciąż odbijała się nie tylko na ich rodzinie, ale również na obowiązkach jakie spłynęły na nowego seniora - na jego ojca. Leon Vasilas nie mógł sobie pozwolić już na zajmowanie się wszystkim, bo straciłoby to na jakości. Część obowiązków przekazał na barki syna, który już wcześniej znając większość z nich, doskonalił się w ich rozwijaniu.
Tak samo było zresztą i w przypadku smoków. Nie rozumiał z tego dziwnego spotkania tylko jednego - czy ta dziewczyna nie rozumiała, że nie powinno schodzić się z wyznaczonej ścieżki? Po coś w końcu była oznaczona... Najwidoczniej jednak nie wszyscy w dość klarowny sposób odbierali ostrzeżenia, które czekały co chwila na całym terenie przeznaczonym dla zwiedzających. Słyszał ją. Szła krok w krok za nim oddalona kilka metrów i robiła sporo hałasu. Zapewne nie zdawała sobie z tego sprawy, ale tak właśnie było. Skoro nie zamierzała posłuchać głosu rozsądku, nie mogła go teraz odstępować na krok. Jako opiekun znał zasady, którymi powinien się kierować człowiek przy obserwacji smoka. Ona najwidoczniej nie znała nawet podstawowych zasad. Było to coś czego się nie spodziewał, ale musiał sobie z nią poradzić. Zatrzymał się i czekał, aż stanie przy jego boku. Wydawała się naprawdę ładna, zastanawiające było jednak to czy jedynie udawała taką, która nie ma nic w głowie by znaleźć jakieś smocze ingrediencje? Nie był to pierwszy raz gdy alchemicy czaili się na podobne artefakty, chcąc nie musieć płacić za składniki. Nie wiedzieli jednak że na każdego złodzieja był sposób. Chociażby taki że włączały się wyjce przy granicach, momentalnie przywołując opiekunów i pogrążając winowajcę.
- Pilnuj się - mruknął jedynie, obserwując przez chwilę jej twarz i zaczął przesuwać się w bok, by móc obejrzeć drugi bok smoka. Mogło nic się nie stać, ale równocześnie jedna odłamana łuska mogła stać się przyczyną zakażenia. - Zaczekaj - powiedział kolejny raz, zatrzymując się i zerkając przez ramię na dziewczynę. Gostir podniósł się, by przejść bliżej nich. Nie zionął ogniem, nie ryczał. Po prostu opadł ciężko, a ziemia pod ich stopami zadrgała. Teraz musieli być ostrożni jak jeszcze nigdy wcześniej.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]31.03.17 21:41
Och. Gdyby wypowiedział swoje myśli na głos, to musiałaby zacząć kłamać, że jest głupia i naiwna, a przy okazji ślepa, bo nie widziała oznaczeń. Umiała kłamać, całkiem nieźle zresztą, zatem łącząc to wszystko z darem przekonywania prawdopodobnie by jej uwierzył. Innej opcji nie brała pod uwagę. Teraz też postanowiła poudawać, że wcale nie jest brunetką tylko blondynką, która chciała tylko zobaczyć smoka. Przecież nie przyzna się, że chyba trochę się wystraszyła a chłopak wydał jej się obeznany z terenem, więc z jej punktu widzenia rozsądniejszym było trzymanie się blisko, zamiast zawrócenia do ścieżki. Po drodze mogłaby narobić więcej hałasu, niż teraz zwracając na nich o wiele większą uwagę albo wpaść na inne stworzenie. Nie wiedziała czy się myli, ale najwidoczniej - tak sądziła - podjęła słuszną decyzję. Co prawda słuchała się Yaxleya i robiła to o co ją poprosił, jednak nie przechwyciła jego spojrzenia, gdy na nią spoglądał. Ten smok robił na niej naprawdę wybitnie duże wrażenie! A przy okazji nie miała ochoty nigdy więcej znaleźć się w pobliżu Gostira, dlatego musiała wykorzystać okazję do cna możliwości.
I pewnie by nie dała po sobie poznać, że zmądrzała i chce wrócić na ścieżkę, ale w momencie, gdy tylko ujrzała smoka o wiele bliżej ich, poczuła jak serce jej przyśpiesza. Aria pakowała się w kłopoty, co nie wynikało z tego, że chciała. Miała jakiś dar przyciągania do siebie najgłupszych sytuacji, więc już do tego przywykła, ale teraz już nie była nawet pewna tego co sobie myślała, kiedy zboczyła z tej pieprzonej ścieżki. O celu wizyty dawno zapomniała, skupiając się tylko i wyłącznie na tym, żeby nie odkleić się od swojej twierdzy w postaci drzewka. Morgoth ją zostawił, chociaż czuła czasami na sobie jego kontrolne spojrzenie - cóż, nie robiła absolutnie nic i w pewnej chwili to chyba nawet zapomniała o oddychaniu.

Gość
Anonymous
Gość
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]31.03.17 21:58
Morgoth chyba był przyzwyczajony do kobiet, które potrafiły o siebie zadbać w odpowiadających, a nawet o wiele poważniejszych warunkach niż te aktualne. A przynajmniej myślał intensywnie o dwóch konkretnych przedstawicielkach płci pięknej w gronie szlacheckim. Nie przywykł do pilnowania każdego ich kroku, robił to, ale było to o wiele prostsze niż sytuacja, w której się aktualnie znalazł. Teraz jednak jego uwaga musiała być podwójnie rozłożona. Niestety w pewnym momencie zbytnio oddalił się od swojej towarzyszki, która wcale nie zauważyła, że miała poczekać. Zanim zauważył co się stało, ta trzymała się jak sparaliżowana jednego z drzew i nie mogła oderwać spojrzenia od leniwej bestii. Yaxley odetchnął cicho, przejeżdżając dłonią we włosach i zastanawiając się, co tak naprawdę się działo w tym momencie. Wrócił do stojącej wciąż przy drzewie dziewczyny, która nie wydawała się specjalnie chętna do dalszej wędrówki. Szczególnie teraz gdy tuż obok nich leżał wielki smok. Mogli dostrzec jedynie jego czarny, lśniący bok pokryty setkami łusek niczym kolczuga lub niezniszczalny pancerz. Nie mógł się ruszyć dalej, wiedząc, że nieznajoma była wbita w ziemię. A nie zamierzał jej za sobą ciągać na siłę. Musiała sama to zwalczyć. Stanął więc tuż obok niej i wyciągnął swoją papierośnicę. Wyciągnął wpierw ją w stronę kobiety, a dopiero później wyjął fajkę zębami, by znowu włożyć ją do wewnętrznej kieszeni marynarki. Sięgnął po tkwiącą w spodniach znajomą zapalniczkę i po sekundzie pojawił się płomień. Morgoth zaciągnął się odpowiednio, wcześniej równocześnie patrząc wymownie na dziewczynę. Może zamierzała się zdecydować? W końcu wiele osób paliło. Smok był zwierzęciem przyzwyczajonym do ognia i dymu, więc nie musieli się martwić reakcji. A jeśli ten moment miał im pomóc, dlaczego nie mieli spróbować? Czekał więc stojąc, wpatrując się w oddalonego kilka metrów dalej Gostira i paląc. Miał czas do zachodu słońca, pełną paczkę i spokój. Młoda kobieta nie miała ani jednego, jednak jak chciała wrócić musiała przynajmniej posiąść ostatnią z tych rzeczy. Smok zapewne zamierzał pozostać tu przez całą noc, dlatego musiała podjąć decyzję - albo ona, albo zwierzę. Minuty mijały, a oni wciąż nie ruszyli do przodu.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]31.03.17 22:24
Sparaliżowało ją do tego stopnia, że zapomniała przy okazji jak się rusza ręką i porusza głową. Była skupiona tylko i wyłącznie na smoku, który prezentował im właśnie swoją lewą stronę. Mogła dokładnie przyjrzeć się jego łuskom, składowej różdżek, którymi się posługiwali niektórzy czarodzieje. I zastanawiała się czy łuski pozyskiwane są, gdy zwierzę przejdzie za tęczowy most, czy raczej obchodzono się z nimi w mniej przyjemny sposób, a to szczególnie ją zasmuciło. Lubiła zwierzątka, nawet wielkie monstra, które mogłyby ją zgnieść łapą, więc nie godziła się na ich cierpienie. A takie chwile słabości zdarzały jej się niezmiernie rzadko, dlatego nie podobało jej się to, że Morgoth bez problemu mógł dostrzec tego typu emocje na jej bladej twarzy.
Uniosła wreszcie na niego swoje spojrzenie, przesuwając pierw po papierośnicy wysuniętej w jej stronę, ale przyklejona do drzewa nie mogła się poruszyć ani o milimetr. Wzdychając ciężko, oparła głowę o pień, odzyskując jednocześnie władzę w rękach - poczęstowała się jednym papierosem, przy okazji też przechwytując spojrzenie zielonych oczu Yaxleya. Z dziwnym człowiekiem dane jej było przebywać, ale mogło to wynikać z faktu, że w ich pobliżu znajdował się smok. Podjęła przy okazji wyzwanie pod tytułem "pomilczmy sobie", bawiąc się przy tym wyśmienicie. Oczywiście domyślała się, że kiedy tylko wrócą na ścieżkę to prawdopodobnie ją okrzyczy, czego namiastkę już zaprezentował.
Roots w pewnym momencie odkleiła się od drzewka, wyraźnie gotowa do dalszej wędrówki. Chociaż preferowała ucieczkę do bezpiecznej strefy.

Gość
Anonymous
Gość
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]31.03.17 22:54
Gdy w końcu się poruszyła, Morgoth spojrzał na nią uważnie, czekając, aż całkowicie się odsunie od drzewa i nie będzie kolejnej akcji z przyklejaniem się do niego. Zresztą dziewczyna powinna mieć o wiele więcej rozsądku i zwyczajnie wrócić na ścieżkę. Nic by się nie stało, bo byli w tamtym czasie w dobrej odległości od zwierzęcia. Nawet jeśliby ją zauważył, Yaxley mógł w każdej chwili zwierzę zaczarować, ale wolał tego unikać. Zależało mu na tym, czym można było nazywać wzajemnym zaufaniem. I chociaż smoki były magicznymi stworzeniami, które nie dawały się okiełznać nikomu, powoli mógł przebywać w coraz to mniejszych odległościach od Gostira. Ten zauważając zbliżającego się człowieka, którego pamiętał, obserwował go, ale nie atakował. Nie kojarzył go z niebezpieczeństwem czy innym zagrożeniem. Każda sytuacja pchająca Morgotha do innej reakcji niż spokojne odejście, mogło być przyczyną konfliktu na tej linii, a tego z pewnością nie chciał. Nie po to budował to wcześniej wspomniane zaufanie lub naukę bycia w kręgu smoka, by zniweczyć ją przez jeden wybryk nieznajomej dziewczyny, która... Pokręcił głową, nie zamierzając się w to zagłębiać. Stało się i nie miało się odstać. Teraz musiał jedynie uważać nie podwójnie, a poczwórnie lub popiątnie. Tym razem jednak zamierzał mieć dziewczynę przy boku i śledzić każdy jej ruch. Z dłońmi w kieszeniach spodni ruszył powoli do przody, by stanąć kilka kroków dalej i odwracając się do kobiety. Nie był już zły, po prostu chciał skończyć obchód i zostawić Gostira w spokoju. Wpatrywał się w nią przez chwilę, aż nie dołączyła i zaczęli obchodzić smoka krok za krokiem. Przypominało to naukę chodzenia, ale lepszy był taki obchód niż żaden. Lub tkwienie przy drzewie. Jeśli się bała, zawsze mogła się go trzymać, ale chyba wolałaby przyssać się do nieruchomego, wydawać by się mogło bardziej stabilnego pnia. Czasami przystawał, by móc przyjrzeć się odpowiedniej części ciała swojego podopiecznego, ale zważywszy na to, że słońce powoli zachodziło, a on zobaczył już każdy bok, stwierdził, że mogą powoli kierować się z powrotem na ścieżkę. Milczał dalej, prowadząc ją ku górze wzniesienia, dokładnie tam gdzie ją zauważył jakąś godzinę wcześniej. Wchodząc po lekkim zboczu, również przystawał co kawałek, czekając, aż ta dołączy. Było to dziwne spotkanie, ale w końcu dotarł na samą górę i zerknął za plecy, obserwując wciąż majaczącego w oddali smoka. Wyglądał potężnie, leżący przy drzewach, które mógłby złamać niczym zapałki, gdyby tylko chciał lub gdyby przewrócił się na drugi bok. Odetchnął i uniósł dłoń, gdy stopy kobiety dotknęły ścieżki, by rzucić zaklęcie ochronne na lukę. Potrzebowali porządniejszego przeglądu, a najwidoczniej ostatni obchód został zrobiony dość wymijająco. Dopiero gdy skończył, płynnie schował drewno w specjalnej kieszeni rękawa i odezwał się:
- Następnym razem proszę uważać.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]31.03.17 23:12
Trochę jej przeszło i czuła się ciut pewniej niż przed chwilą, jednak dalej bała się Gostira jak jasna cholera. Udawała jedynie, że wcale jej nie rusza obecność wielkiego smoka obok, idąc dzielnie krok w krok za Yaxleyem. A gdy wreszcie wyprowadził ją na górę, przystanęła i odetchnęła głęboko, w myślach licząc do dziesięciu. Przy okazji ściemniło się a Roots miała pewne problemy z orientacją w terenie. Teraz nie wiedziała gdzie się znajduje i w którą stronę iść, skoro znalazła się w ogóle w innym miejscu niż tym, które pamiętała jako ostatnie. Uniosła po raz kolejny wzrok na chłopaka, przyglądając mu się na tyle uważnie, na ile pozwalało marne światło. Zapomniała też, że dalej trzyma się jego przedramienia, które złapała w pewnej chwili marszu.
- Skądś cię kojarzę - uznała nagle, półszeptem jakby dalej obawiała się, że ma za swoimi plecami smoka, czy inne dzikie stworzenie, które może spłoszyć zbyt głośnym zaakcentowaniem którejś sylaby. Coś jej świtało i dzwoniło, ale nie wiedziała w którym kościele. Z pewnością nie kojarzyła go "z ulicy", nie wyglądał też na bywalca pubów i podrzędnych barów. Nie był też klientem w jej cukierni, bo przeważnie większość z nich zapamiętywała, a więc pozostawał Hogwart. Aria miała problem z dopasowaniem imienia do Yaxleya i sytuacji dzięki której byłaby w stanie go kojarzyć. W szkole była dziwakiem, stroniącym raczej od otocznia, może powinna szukać w tym kręgu? Przyglądała mu się dość intensywnie, z nieznośną zawziętością świdrując twarz chłopaka swoimi ciekawskimi oczętami. Musiała się dowiedzieć kim jest, inaczej poczułaby się po raz setny sfrustrowana a tego nie lubiła.

Gość
Anonymous
Gość
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]01.04.17 0:02
Do głównego budynku rezerwatu nie było wcale tak daleko i jeśli dziewczyna chciała się już teraz rozdzielić z Yaxley'em trafiłaby tam bez problemu. Sęk w tym, że Morgoth nie chciał też jej tak zostawiać. I to nie przez zwykłą troskę, a samą myśl o tym, co w pustoszejącym coraz bardziej rezerwacie pełnym smoków mogłaby zrobić owa niewiasta. Nie musiała się bać, że razem z zachodem słońca, dookoła nastanie ciemność, a jej jedynym światłem będzie różdżka, gdy rzuci odpowiednie zaklęcie. Jeszcze parę chwil i po obu stronach ścieżki miały rozjaśnić się małe ogniki w odstępach równych dosłownie dwóm krokom. Było to niezwykle wygodne nie tylko dla samych zwiedzających, którzy czasem lubili chodzić do późna po okolicy lub przy nocnych wycieczkach, które organizowały władze rezerwatu od czasu do czasu. Morgoth nigdy nie musiał zostawać do tak późnej godziny w terenie - wolał pojawić się dostatecznie wcześnie, by nie musieć martwić się brakiem czasu. Najwyraźniej dzisiaj nie wziął pod uwagę pewnego czynnika zwalniającego jego pracę w postaci lekkomyślnej panny, która... W sumie nie miał pojęcia co robiła. Szukała wrażeń? Chociaż patrząc po jej reakcji, gdy znaleźli się bardzo blisko smoka raczej nie tego się spodziewała. Alchemiczka? W końcu jednak odezwała się ponownie, chociaż równie cicho jakby zaraz za nimi miał się pojawić jeden z reprezentantów trójogona edalskiego. Czuł się nieco jak wtedy, gdy odwiedziła go Darcy. No, właśnie... Darcy.
- Hm - mruknął w odpowiedzi na słowa, że skąd go znała. On za to nie znał jej, nie kojarzył z sabatów ani innych uroczystości zarezerwowanych jedynie dla części szlacheckiej wśród grona magicznego społeczeństwa. Podejrzewał więc że ma do czynienia z kimś spoza elity, równie dobrze czarownicą półkrwi bądź nawet mugolem. Mimo że absolutnie nie popierał ich pobytu w czarodziejskim świecie, nie zamierzał dać zginąć jednemu z nich w swojej pracy. Po raz kolejny tego wieczora wziął do ust papierosa. Jego praca na dziś właśnie dobiegła końca, nie musiał się więc spieszyć. Wyciągnął swoje ramię dość delikatnie, ale pewnie z jej uścisku, a następnie zsunął marynarkę, która posłusznie ulotniła się w mroku wędrując do jego stanowiska pracy. Z papierosem w ustach podciągnął sobie rękawy koszuli i ruszył wolnym krokiem w stronę centrum rezerwatu, gdzie mieściły się też główne budynki. Wieczór był naprawdę ciepły i nie trzeba było się przejmować tym, że niedługo zapanuje nagły ziąb. - Zawsze zadajesz tyle pytań? - spytał, czując ją u swojego boku. Jak już przeżyli tyle razem, powinni również przynajmniej rozstać się przy bramie głównej. Do tego z grona szlachty wykluczało ją no właśnie... Wychowanie. Nawet Macmillanowie umieliby trzymać się z dala od smoków.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]01.04.17 0:20
Osoby wychowane w szlacheckich rodzinach zawsze wydawały się Arii dziwne. Może nie tyle dziwne, co nienormalne i ułomne. Rozumiała, że obowiązywała ich etykieta, wychowanie, ciążące nazwisko i zawód, który pewnie posłusznie musieli przejąć a przy okazji wziąć ślub nawet i ze swoją krewną z dalszej rodziny, ale skoro przebywali te kilka lat w zamku wśród pozornie normalnych ludzi, to chociaż w małym stopniu mogliby przejąć pewne ich zachowania. Tak sobie tylko myślała, bo przecież zadawanie się z kimś niższym w hierarchii było plamą na honorze - między innymi dlatego Roots starała się omijać szlachciców z daleka. Wyczuwała ich na kilometr jak pies tropiący i teraz też wyczuła, gdy tylko otrząsnęła się po spotkaniu z cholernym smokiem. Do tego czuła się niezwykle zirytowana faktem, że Yaxley prawie nic nie mówi co tylko nakręcało ją do dalszego gadania i przecinania zapadającej między nimi ciszy. Nie lubiła milczeć, co nie oznaczało, że zawsze dużo mówiła - jednak od bezsensownego pierdolenia wolała chwilę spokoju i ciszy, co wielu jej znajomych sobie ceniło. A teraz było jej wszystko jedno, skoro i tak już miał ją za skończoną kretynkę bez odpowiedniego wychowania i rozsądku. Nie musiał tego mówić na głos. Wszystko dało się w nim dostrzec, bo spostrzegawczości też jej nie mógł odmówić.
Odsunęła się, krzyżując ręce za plecami, ale nie przerwała swojego wgapiania się w twarz Morgotha.
- Przeważnie nie. Chyba, że sytuacja mnie do tego zmusza - a teraz mnie zmusza, bo prawie w ogóle się nie odzywasz! Na litość Boga! - wspomnienie Yaxleya krążyło po jej głowie, choć było niewyraźne. Wiedziała, że się spotkali wcześniej, ale okoliczności... zaraz, zaraz. Czy to nie z nim pokłóciła się kiedyś na korytarzu o zniszczony podręcznik do historii magii? I czy to nie on zawsze studiował dokładnie podręcznik do ONMS w bibliotece? Otworzyła usta tworząc z nich kształt litery "o", mrużąc przy tym zdumiona oczy.
- Tyle lat minęło od ukończenia szkoły, a ty dalej nic nie mówisz - nie sądziła, że wie z kim ma do czynienia, skoro w jego hierarchii była szlachta, potem długo długo nic, a w końcu oni: biedne dzieci półkrwi i też nie miała zamiaru się przyznawać, jeśli nie zapyta. - Marzenie o pracy w rezerwacie się spełniło, to dobrze - rzuciła jeszcze, co bardziej wysnuła jako wniosek, niż fakt podany jej na tacy.

Gość
Anonymous
Gość
Re: Wzgórza rezerwatu [odnośnik]01.04.17 17:16
Spodziewał się, że po takiej sytuacji pozbędzie się dziewczyny i będzie mógł być sam. Tego właśnie potrzebował i to uwielbiał w swojej pracy. Samotność i brak przymusowego kontaktu z innymi ludźmi. Unikał ich, nie mogąc zrozumieć jak ktoś mógł chcieć przebywać z przeróżną maścią tego gatunku bez przerwy. I nie myślał tu jedynie o tych, którzy urodzili się niżej od niego. Morgoth nie posiadał szacunku do większości przedstawicieli szlachty. Przesiąknięci zepsuciem i brakiem idei odsunęli się od tradycji, zaprzepaszczając to, czego dokonali ich przodkowie. Nawet ci którzy opowiadali się za wyplenieniem mugoli z ich świata pozostawali od niego oderwani. Rycerze również pozapominali o tym, że nie działali dla dobra Riddle'a - mieli się zjednoczyć, by wyprzeć niemagiczną, brudną krew. Prześcigali się teraz niczym szczury byle tylko przypodobać się Czarnemu Panu, a to coraz bardziej drażniło młodego Yaxley'a. Tak jak ona teraz. Irytowała go coraz bardziej. Niezamykającymi się wciąż ustami, jej uporem i tego, że nie potrafiła odpuścić kiedy mogła. Morgoth potrafił być cierpliwy, ale z ostatnim czasem się to zmieniło. Stał się bardziej porywczy, a ze znanych tylko sobie przyczyn reagował gwałtowniej niż kiedyś. Nawet ci którzy go znali, widzieli, że się zmienił. Matka. siostra, Rosalie, Liliana... Tylko Cyneric wciąż dostrzegał w nim swojego dawnego kuzyna, ale obaj nigdy nie ukrywali swoich słabości jak i mocnych stron przed sobą. Byli jak bracia z innych matek, ale wciąż łączyła ich więź krwi. Nie trzeba było go tak dobrze znać, by wiedzieć, że Yaxley nie przepadał za ciągłym mówieniem. Żaden Yaxley nigdy nie był specjalnie rozmowny, ale nikt nie miał wątpliwości, że lepiej nie drażnić nikogo o tym nazwisku. A ona nie przestawała mówić. Po kilkudziesięciu krokach miał dosyć. Zatrzymał się, momentalnie łapiąc ją za szyję i przypierając do jednego z drzew. Tak, teraz ją kojarzył i doskonale wiedział, dlaczego wyparł jej osobę z pamięci. Nic dziwnego, że nie został po niej ślad ani w tamtym, ani w tym życiu. Tak samo bezmyślna.
- Za dużo mówisz - mruknął, patrząc jej prosto w oczy, by po chwili puścić jej szyję i odejść, zostawiając ją samą sobie.

|zt



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390

Strona 2 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Wzgórza rezerwatu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach