Kasztanowy park
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kasztanowy park
O tej porze roku kasztanowy park tonie w grubych warstwach śnieżnego puchu, który - ku uciesze nie tylko dzieci - zdaje się idealny do tworzenia aniołków, lepienia trwałych śnieżek i budowania przepięknych bałwanów.
Nieco dalej park wypełniony jest licznymi ścieżkami, które okazują się kręte i dość oblodzone. Z gałęzi wysokich drzew zwisają długie sople, a w grudniowym powietrzu wirują drobne płatki śniegu. Spacer po tym spokojnym parku jest świetną alternatywą dla osób, które poszukują chwilowej ucieczki od zgiełku panującego na głównym placu Doliny Godryka.
Nieco dalej park wypełniony jest licznymi ścieżkami, które okazują się kręte i dość oblodzone. Z gałęzi wysokich drzew zwisają długie sople, a w grudniowym powietrzu wirują drobne płatki śniegu. Spacer po tym spokojnym parku jest świetną alternatywą dla osób, które poszukują chwilowej ucieczki od zgiełku panującego na głównym placu Doliny Godryka.
- grupy:
- grupa I
Frank Carter
Charles Lovegood
Garrett Weasley
grupa II
Febe Valhakis
Clementine Baudelaire
Samuel Skamander
grupa III
Teddy Purcell
Benjamin Wright
Harriett Lovegood
grupa IV
Colin Fawley
Frederick Fox
Luna Spencer-Moon
grupa V
Minnie McGonagall
Hereward Bartius
Bleach Plistone
dla niedowiarków wynik losowania: klik
- opisy bałwanków:
- grupa I
Podstawa bałwana będąca dziełem Franka i brzuch przygotowany przez Garretta wyglądały na zbudowane z wielką starannością, ale pod względem jakości odstawała od nich stworzona przez Charlesa głowa. Chłopiec przecenił swoje umiejętności lepienia w śniegu i, próbując ulepić z niego pyszczek smoka, przyczynił się wyłącznie do tego, że bałwankowa głowa rozpadła mu się w dłoniach.
Bałwan tej grupy składał się ze stabilnej podstawy i solidnego brzucha. Gdyby nie brak głowy, prezentowałby się całkiem dostojnie.
grupa II
Bałwanek przygotowany przez grupę drugą nie wyglądał najlepiej. Samuel miał wielkie trudności z ulepieniem wymiarowej kuli; śnieg topił mu się w dłoniach, a jego kula przypominała bardziej spłaszczone jajo. Dzieła dopełniła Clementine, wpadając w podstawę bałwana i przekrzywiając ją już zupełnie. Jej kula również nie należała do najbardziej udanych. Honor drużyny uratowała Febe, jednak nawet najlepsza głowa nie jest w stanie pomóc, gdy podstawa i brzuch bałwana prezentują się dość... nieciekawie.
Bałwan tej grupy składał się z niewymiarowej podstawy, wybrakowanego, nieco bezkształtnego brzucha i stosunkowo udanej głowy. Cały bałwan był przekrzywiony i wyglądał, jakby miał zaraz się przewrócić.
grupa III
Gorąca atmosfera panująca w grupie trzeciej na szczęście nie roztopiła niewinnego bałwanka. W gruncie rzeczy, prezentował się on całkiem nieźle. Co prawda podstawa ulepiona przez Benjamina mogłaby bardziej przypominać kulę niż elipsę, ale towarzyszące mu panie spisały się na medal. Głowa bałwanka będąca dziełem Teddy prezentowała się bowiem idealnie. Brzuch wykonany przez Harriett miejscami też był nieco koślawy, ale cała konstrukcja po złożeniu wydawała się dość stabilna.
Bałwan tej grupy składał się z przepięknej głowy, solidnego, choć nieco przekrzywionego brzucha i spłaszczonej podstawy, która pomimo swojego wyglądu okazała się wystarczająco wytrzymała.
grupa IV
JednorękibandytaColin okazał się zaskakująco dobry w lepieniu bałwanów; jak widać, wcale nie potrzeba do tej zabawy wszystkich kończyn. Luna spisała się trochę gorzej. Jej kula wydawała się dość wytrzymała, ale daleko było jej do idealnego kształtu. Dzieło Freda prezentowało się podobnie - nie grzeszyło nadmierną urodą, ale gwarantowało wystarczającą stabilność, żeby bałwan nie rozpadł im się na oczach.
Bałwan tej grupy wyglądał bardzo solidnie, choć był przy tym nieco koślawy i raczej nieforemny.
grupa V
Bałwanek grupy piątej miałby spore szanse na zostanie faworytem, gdyby nie fakt, że podstawa nieporęcznie lepiona przez Herewarda okazała się wyjątkowo słaba. Rozpadła się całkowicie w momencie, gdy Minnie i Bleach ułożyły na nich swoje kule. Na szczęście ich dzieła były wystarczająco solidne, aby wytrzymać ten upadek. Głowa stworzona przez Minnie przypominała wyjętą prosto z foremki, a brzuch ulepiony przez Bleach wcale nie prezentował się gorzej.
Bałwan tej grupy składał się z przepięknej głowy i solidnego brzucha, przez brak podstawy był jednak niewielki i wyglądał jak bałwankowe dziecko.
- opis zadań:
- wynik losowania
grupa I
Wybrano wam dość niefortunne miejsce na stanowisko do lepienia bałwanka: tuż nad waszymi głowami rozrastały się gałęzie wielkiego, starego kasztanowca o wyjątkowo grubych konarach; jak nietrudno się domyślić, na gałęziach zebrały się olbrzymie warstwy śnieżnego puchu. Prawa fizyki, które obowiązują także w świecie magii, sprawiły, że po silniejszym podmuchu wiatru cały ten kożuszek śniegu w ekspresowym tempie spadł na ziemię. Jedno z was, Garretta, spotkało niezwykłe nieszczęście - większość śniegu spadło właśnie na niego, z impetem przewracając go na ziemię i od stóp do głów zakrywając zaspą. Bałwanek także nie uszedł bez szwanku. Spadający śnieg popchnął najwyżej ułożoną z kul, przez co ta odpadła od śniegowego tułowia i zaczęła turlać się w kierunku grupy drugiej. Wyglądało na to, że była w tamtą stronę zwodzona magią. Czyżby przeciwnicy postanowili sabotować waszego bałwanka?
| Musicie uratować zakopaną osobę i złożyć bałwana w całość.
grupa II
Zrobiliście sobie akurat krótką przerwę na złapanie oddechu i przyjrzenie się swojemu bałwankowemu dziełu, kiedy to nagle... zaczęło się topić. Ni stąd, ni zowąd, kompletnie bez przyczyny - przecież wcale nie było za ciepło, słońce też już dawno skryło się za horyzontem, a wy nawet nie dmuchaliście i nie chuchaliście na swojego śniegowego ludka. Kule, które lepiliście z takim zaangażowaniem, już wkrótce miały zmienić się na waszych oczach w bezkształtną, roztopioną breję, tym samym marnując całą wytężoną pracę.
| Musicie uratować bałwana przed zostaniem kałużą.
grupa III
Wasz bałwanek (wbrew wszystkiemu) wcale nie wyglądał najgorzej i mogliście czuć się dumni ze swojego dzieła. Nie było jednak zbyt wiele czasu na radość; wkrótce ze śniegu zaczęły wyrastać wielkie, ostre sople, które mogłyby zranić kogoś nieuważnego. Na szczęście udało wam się odskoczyć w porę w czas i pozostaliście bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Ale co z tego, skoro straciliście przy tym dostęp do swojego bałwana; wyrastające sople stawały się coraz grubsze, coraz dłuższe, coraz ostrzejsze, aż w końcu zaczęły przypominać lodową klatkę, w której zamknięto śniegowego ludka.
| Musicie znaleźć sposób, żeby dostać się do waszego bałwana.
grupa IV
Udało się! Przebrnęliście przez ciężki etap toczenia śniegowych kul i nawet daliście radę upodobnić swoje dzieło do wytworu bałwankokształtnego. Jednak wam również, tak samo jak pozostałym grupom, nie było dane cieszyć się zbyt długo spokojem. Gdy na chwilę odwróciliście wzrok od waszego bałwana, ten zaczął... lewitować. Najpewniej nie zauważyliście tego, że uniósł się na cal, kolejne dwa też umknęły waszej uwadze, ale w końcu bałwanek wzniósł się na wysokość metra i zaczął lecieć coraz wyżej, coraz szybciej, co już z pewnością rzuciło wam się w oczy. Jak tak dalej pójdzie, zaraz zgubi się wśród chmur i doleci do samego nieba!
| Musicie sprowadzić bałwanka na ziemię.
grupa V
To wszystko stało się nagle - w jednej chwili zaznawaliście chwili odpoczynku, spoglądając na swojego bałwanka, a w drugiej ten dosłownie zniknął na waszych oczach. Rozpłynął się! Rozglądaliście się za nim może z zaskoczeniem, może z niepokojem, ale nigdzie nie mogliście go dostrzec. Wtedy zmaterializował się na nowo w odległości kilkunastu metrów, ale zanim nawet mogliście ruszyć w jego stronę, zniknął z charakterystycznym pyknięciem towarzyszącym zazwyczaj teleportacji. I pojawił się w kompletnie innym miejscu - tym razem też tylko na parę sekund, pyk, i znów go nie było. Gdyby na miejscu znajdował się uzdrowiciel, na pewno zdiagnozowałby u waszego bałwanka czkawkę teleportacyjną.
| Musicie złapać i unieruchomić bałwanka.
- wynik losowania ozdób:
- wynik losowania
grupa I - pielucha, wczorajszy Prorok Codzienny, martwa ryba i worek pełen guzików
grupa II - elegancka, czerwona sukienka, para butów na wysokim obcasie, blond peruka i karminowa szminka
grupa III - dwadzieścia zasuszonych róż, monokl i butelka szampana
grupa IV - dwie miotły, marchewka, słoik pełen guzików, elegancki kapelusz i fajka
grupa V - dwie miotły, marchewka, słoik pełen guzików, elegancki kapelusz i fajka
Niestety nie wszystko poszło tak, jak oczekiwała. Bałwanek owszem, zaczął zmierzać ku ziemi, ale jej zaklęcie okazało się zbyt mocne i bałwan, zamiast osiąść na śniegu, poleciał prosto na nią. Drobna dziewczyna straciła równowagę i upadła plecami w śnieg, bałwan wylądował na jej brzuchu i nogach, skutecznie przyduszając ją do zimnego podłoża. Na szczęście miała na sobie ciepły płaszcz, więc w pierwszej chwili nie poczuła jeszcze dotkliwego chłodu i wilgoci. Raczej po prostu była zdziwiona takim efektem zaklęcia.
Fawley początkowo próbował ją wydostać, jednak dolna kula zaczęła niepokojąco trzeszczeć i rozsypywać się. Zdjęcie go mogłoby znacząco naruszyć podstawę, więc Luna jedynie wywróciła oczami i chyba już pogodziła się z myślą, że stanie się nieplanowanym elementem dekoracji. Oby tylko ich drużyna nie została za to wykluczona z konkursu.
- Zostaw, całkiem przyjemnie mi się leży - rzuciła z cieniem ironii w głosie, rozkładając bezradnie ramiona, które akurat miała wolne. Zachowała nawet różdżkę, ale postanowiła na razie nie próbować żadnych czarów, bo nie była pewna, czy potem będą mogli naprawić ewentualne szkody.
- Daj mi jedną miotłę do ręki, mogę udawać pechową miotlarkę, która została zaatakowana przez wielkiego złego bałwana i właśnie czeka na jego ostateczny cios - powiedziała trochę pół żartem, pół serio. Cóż, Luna była specyficzną osóbką, a ten moment, kiedy leżała przygnieciona na ziemi i powoli zaczynała już marznąć, sprzyjał dziwnemu poczuciu humoru.
Przekręciła głowę w bok, by spojrzeć na pozostałe ozdoby. Odnośnie kapelusza, guzików, fajki i marchewki przychodziło jej do głowy raczej standardowe bałwankowe zastosowanie, odnośnie drugiej miotły - bałwan mógł udawać, że próbuje uderzyć nią rozpłaszczoną na ziemi Lunę. Chociaż ta propozycja brzmiała głupio nawet w jej głowie.
Fawley początkowo próbował ją wydostać, jednak dolna kula zaczęła niepokojąco trzeszczeć i rozsypywać się. Zdjęcie go mogłoby znacząco naruszyć podstawę, więc Luna jedynie wywróciła oczami i chyba już pogodziła się z myślą, że stanie się nieplanowanym elementem dekoracji. Oby tylko ich drużyna nie została za to wykluczona z konkursu.
- Zostaw, całkiem przyjemnie mi się leży - rzuciła z cieniem ironii w głosie, rozkładając bezradnie ramiona, które akurat miała wolne. Zachowała nawet różdżkę, ale postanowiła na razie nie próbować żadnych czarów, bo nie była pewna, czy potem będą mogli naprawić ewentualne szkody.
- Daj mi jedną miotłę do ręki, mogę udawać pechową miotlarkę, która została zaatakowana przez wielkiego złego bałwana i właśnie czeka na jego ostateczny cios - powiedziała trochę pół żartem, pół serio. Cóż, Luna była specyficzną osóbką, a ten moment, kiedy leżała przygnieciona na ziemi i powoli zaczynała już marznąć, sprzyjał dziwnemu poczuciu humoru.
Przekręciła głowę w bok, by spojrzeć na pozostałe ozdoby. Odnośnie kapelusza, guzików, fajki i marchewki przychodziło jej do głowy raczej standardowe bałwankowe zastosowanie, odnośnie drugiej miotły - bałwan mógł udawać, że próbuje uderzyć nią rozpłaszczoną na ziemi Lunę. Chociaż ta propozycja brzmiała głupio nawet w jej głowie.
Uratowanie bałwanka nie przebiegło tak dobrze, jak zakładali, ale na szczęście Benjamin nie skupiał się na zwycięstwie. Czym innym było zapierające dech w piersiach polowanie lub morderczy wyścig brzegiem morza a czym zupełnie innym lepienie pękatych brył ze śniegu. Oczywiście Wright nie pojawił się w Dolinie Godryka w roli kpiarza, patrzącego z pogardą na szaleńcze zaangażowanie się innych, śmiejąc się w duchu z ich niedojrzałości. Przybył tutaj ze szczerą ochotą na wesołą zabawę w gronie bliższych i dalszych znajomych, sylwester miał być bowiem ciepłym przedłużeniem zakonowego Bożego Narodzenia i wspaniałym ukoronowaniem tego dobrego roku. Porozsypywane części życia Wrighta powróciły na swoje miejsce. Uwielbiał swoją pracę, uwielbiał swoje nokturnowe mieszkanko, uwielbiał smoki, uwielbiał Qudditch i...cóz, pojawił się także Percival. Żałował, że nie ma go tuż obok: mogliby wspólnymi siłami złamać zły czar festiwali, choćby ten upalny, ze środka lata, gdy zerkał na niego gniewnie, nie przypuszczając, że po zaledwie pół roku będzie za nim tęsknił - choć nie widzieli się od zaledwie tygodnia.
Rozkojarzony, prawie nie zauważał dziejącego się wokół siebie chaosu. Spoglądał tylko za odbiegającą Teddy, nie słysząc jednak w ogólnym gwarze jej radosnych okrzyków. A szkoda, inaczej może nie dosłyszałby także i Harriett, która na szczęście otworzyła usta dopiero po przydzieleniu grupie trzeciej rekwizytów. Wright od razu położył na miejscu oka monokl, próbując także wepchnąć pod łapę łabędzia butelkę szampana, uprzednio sprawdzając, czy znajduje się w niej płyn. Dekorował mechanicznie i dopiero po dobrych kilkunastu sekundach przez jego myśli dotyczące wystrojenia śnieżnego kumpla (arystokratyczny łabędź z rodu Rosierów - trzeba wysikać obok niego maksymę jego rodu, tak dla pewności interpretacji) dotarł bodziec, płynący z wypowiedzi Lovegood.
Obrócił się w jej stronę niezmiernie powoli, ściskając w dłoni bukiet zasuszonych róż, niczym zdezorientowany amant, spóźniający się z przeprosinami za grzechy przeszłości. - Co wyszło? Od nich samych, od kogo? O czym ty mówisz? - spytał w kompletnym niezrozumieniu, zastanawiając się, czy Hatsy nie zaczyna bełkotać z powodu wyziębienia organizmu. Etola z lisa nie zapewniała dobrej ochrony, tak samo jak cieniutka sukieneczka. Może powinna wzorować się na uszaliczonej Teddy?
Rozkojarzony, prawie nie zauważał dziejącego się wokół siebie chaosu. Spoglądał tylko za odbiegającą Teddy, nie słysząc jednak w ogólnym gwarze jej radosnych okrzyków. A szkoda, inaczej może nie dosłyszałby także i Harriett, która na szczęście otworzyła usta dopiero po przydzieleniu grupie trzeciej rekwizytów. Wright od razu położył na miejscu oka monokl, próbując także wepchnąć pod łapę łabędzia butelkę szampana, uprzednio sprawdzając, czy znajduje się w niej płyn. Dekorował mechanicznie i dopiero po dobrych kilkunastu sekundach przez jego myśli dotyczące wystrojenia śnieżnego kumpla (arystokratyczny łabędź z rodu Rosierów - trzeba wysikać obok niego maksymę jego rodu, tak dla pewności interpretacji) dotarł bodziec, płynący z wypowiedzi Lovegood.
Obrócił się w jej stronę niezmiernie powoli, ściskając w dłoni bukiet zasuszonych róż, niczym zdezorientowany amant, spóźniający się z przeprosinami za grzechy przeszłości. - Co wyszło? Od nich samych, od kogo? O czym ty mówisz? - spytał w kompletnym niezrozumieniu, zastanawiając się, czy Hatsy nie zaczyna bełkotać z powodu wyziębienia organizmu. Etola z lisa nie zapewniała dobrej ochrony, tak samo jak cieniutka sukieneczka. Może powinna wzorować się na uszaliczonej Teddy?
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
A z chaosu wyłoniła się jasność.
Mógłby przysiąc, że był moment, w którym nie był pewien, czy bardziej go wszystko śmieszy, czy denerwuje. Był mokry, a temperatura sprawiała, że na jego włosach pojawiały się białe smugi zamarzających kropel i śniegu. Obrazka chaosu dopełniały krzątające się wokół istoty, czarodzieje i dzieci, a wisienką na torcie była karykatura bałwanka, przypominająca bardziej nieforemną, trochę wypukłą breję. Stał więc przez moment, wygłuszając otaczające go dźwięki, przyglądając się całemu dziełu, kiedy na dłoniach poczuł ciepło dłoni - Emmie - na zadane pytanie kiwnął głową, zapominając, że dziewczyna nie mogła dostrzec jego gestu. Mimo to zacisnął lekko palce, niewerbalnie dając znać, że nie ma nic przeciw, chociaż czuł się dziwnie czując ciepło oddechu na rękach od istoty, która okazywała troskę komuś, kto winien jej zapewnić opiekę. Nie pamiętał, kto ostatnio, tak prostym gestem przekazał mu, że ktoś próbuje dbać o niego. Dlatego w lekkim osłupieniu przyglądał się dziewczynie, czując niebezpieczna (dla niego samego) chęć przygarnięcia jej do siebie i - jeszcze bardziej niebezpieczna - wizje zupełnie innej kobiety i innych czasów, które minęły zbyt dawno, by mógł pamiętać, a jednak...
Oderwał się od wspomnień, najpierw, gdy usłyszał głos Emmie, potem...dziwny pisk radości. Przytrzymał umykające dłonie kasztanowłosej czarownicy, by odwrócić głowę i dostrzec swego przyjaciela w pozycji półleżącej i otulającą go Teddy w jakiejś radosnej ekstazie.
Wychodzę za mąż powtarzane co chwilę, bardzo szybko wytłumaczyło co się właściwie stało (a przynajmniej tak podejrzewał) - Nie zachoruję - odwrócił się do panny Baudelaire, zaciskając palce raz jeszcze na jej dłoniach i zanim wypuścił je z dłoni, podciągnął drobną rękę ku sobie, by złożyć delikatny pocałunek na ich wierzchu - zaraz wrócę - dopowiedział, by odwrócić się ku rozgrywającej się scence - Frank, ty szujo...gratulacje! - nachylił się nad parą - i przypominam, że mam być świadkiem, halo! - dodał, starając się pomóc wstać przyjacielowi, który obejmował swoją narzeczoną. Wyszczerzył się radośnie, chociaż czuł, że kolejne niewyraźne wspomnienie załomotało mu w głowie, coś, co strzeliło go ostrym końcem gdzieś pod żebra. Na moment przez jego twarz przebiegł cień, szybko ukryty pod kolejnym parsknięciem śmiechu. Nie miał zamiaru przerywać chwili szczęścia przyjaciela. Odwrócił się akuratnie by usłyszeć o kolejnej części bałwankowego konkursu. na szczęście ciepły koc, był przydatną formą ogrzania, toteż zrobił sobie z niego prowizoryczny płaszc.
Dekoracje. W tym nie był najlepszy, ale..patrząc na ich śnieżno-topiącą kreację i tak nie miało większego znaczenia, czy miał talent. - A może...zróbmy z tego..rudowłosego czarodzieja... - niby przypadkiem zerknął na oddalonego nieco Garreta - ewentualnie modną czarownicę - kucnął przed wylosowanymi przedmiotami, zerkając na ich brejowat-śniezny twór. Nieco złośliwie, pomstując w myślach Weasleyowi, wyobraził go sobie w kreacji rekwizytów, które wylosowali. Powstrzymał jednak śmiech - ...taką co się wykopuje z zaspy. Zobaczcie, będzie jej wystawać tylko głowa, nieco sukienki i trochę ręce - wskazał na ułożenie bieli i spojrzał do góry, by zaraz pociągnąć obie swoje towarzyszki do podobnej pozycji, jak jego, oczywiście delikatnie - ...buty i sukienkę wciśniemy niżej, żeby też wyglądało, jakby wystawały z zaspy!....Emmie, Febe, jak myślicie? ściszył głos, do prawie-konspiracyjnej, tajnej narady.
Mógłby przysiąc, że był moment, w którym nie był pewien, czy bardziej go wszystko śmieszy, czy denerwuje. Był mokry, a temperatura sprawiała, że na jego włosach pojawiały się białe smugi zamarzających kropel i śniegu. Obrazka chaosu dopełniały krzątające się wokół istoty, czarodzieje i dzieci, a wisienką na torcie była karykatura bałwanka, przypominająca bardziej nieforemną, trochę wypukłą breję. Stał więc przez moment, wygłuszając otaczające go dźwięki, przyglądając się całemu dziełu, kiedy na dłoniach poczuł ciepło dłoni - Emmie - na zadane pytanie kiwnął głową, zapominając, że dziewczyna nie mogła dostrzec jego gestu. Mimo to zacisnął lekko palce, niewerbalnie dając znać, że nie ma nic przeciw, chociaż czuł się dziwnie czując ciepło oddechu na rękach od istoty, która okazywała troskę komuś, kto winien jej zapewnić opiekę. Nie pamiętał, kto ostatnio, tak prostym gestem przekazał mu, że ktoś próbuje dbać o niego. Dlatego w lekkim osłupieniu przyglądał się dziewczynie, czując niebezpieczna (dla niego samego) chęć przygarnięcia jej do siebie i - jeszcze bardziej niebezpieczna - wizje zupełnie innej kobiety i innych czasów, które minęły zbyt dawno, by mógł pamiętać, a jednak...
Oderwał się od wspomnień, najpierw, gdy usłyszał głos Emmie, potem...dziwny pisk radości. Przytrzymał umykające dłonie kasztanowłosej czarownicy, by odwrócić głowę i dostrzec swego przyjaciela w pozycji półleżącej i otulającą go Teddy w jakiejś radosnej ekstazie.
Wychodzę za mąż powtarzane co chwilę, bardzo szybko wytłumaczyło co się właściwie stało (a przynajmniej tak podejrzewał) - Nie zachoruję - odwrócił się do panny Baudelaire, zaciskając palce raz jeszcze na jej dłoniach i zanim wypuścił je z dłoni, podciągnął drobną rękę ku sobie, by złożyć delikatny pocałunek na ich wierzchu - zaraz wrócę - dopowiedział, by odwrócić się ku rozgrywającej się scence - Frank, ty szujo...gratulacje! - nachylił się nad parą - i przypominam, że mam być świadkiem, halo! - dodał, starając się pomóc wstać przyjacielowi, który obejmował swoją narzeczoną. Wyszczerzył się radośnie, chociaż czuł, że kolejne niewyraźne wspomnienie załomotało mu w głowie, coś, co strzeliło go ostrym końcem gdzieś pod żebra. Na moment przez jego twarz przebiegł cień, szybko ukryty pod kolejnym parsknięciem śmiechu. Nie miał zamiaru przerywać chwili szczęścia przyjaciela. Odwrócił się akuratnie by usłyszeć o kolejnej części bałwankowego konkursu. na szczęście ciepły koc, był przydatną formą ogrzania, toteż zrobił sobie z niego prowizoryczny płaszc.
Dekoracje. W tym nie był najlepszy, ale..patrząc na ich śnieżno-topiącą kreację i tak nie miało większego znaczenia, czy miał talent. - A może...zróbmy z tego..rudowłosego czarodzieja... - niby przypadkiem zerknął na oddalonego nieco Garreta - ewentualnie modną czarownicę - kucnął przed wylosowanymi przedmiotami, zerkając na ich brejowat-śniezny twór. Nieco złośliwie, pomstując w myślach Weasleyowi, wyobraził go sobie w kreacji rekwizytów, które wylosowali. Powstrzymał jednak śmiech - ...taką co się wykopuje z zaspy. Zobaczcie, będzie jej wystawać tylko głowa, nieco sukienki i trochę ręce - wskazał na ułożenie bieli i spojrzał do góry, by zaraz pociągnąć obie swoje towarzyszki do podobnej pozycji, jak jego, oczywiście delikatnie - ...buty i sukienkę wciśniemy niżej, żeby też wyglądało, jakby wystawały z zaspy!....Emmie, Febe, jak myślicie? ściszył głos, do prawie-konspiracyjnej, tajnej narady.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Słowa kobiet zawsze (prawie) były dla niego rozkazem, więc bez najmniejszych skrupułów wbił jedną z mioteł w śnieg obok leżącej dziewczyny, aby mogła po nią swobodnie sięgnąć. Po chwili namysłu połamał w niej kilka witek, bo przecież spotkanie z bałwanem musiało mieć jakieś ofiary, a idealnie wyglądająca miotła była zdecydowanie zbyt podejrzana. Drugą z nich umieścił w kolnej kuli bałwana w taki sposób, jakby lodowy potworek chciał na niej odlecieć; sterczała w niej jak jakaś parodia śniegowego bałwana, któremu nagle zachciało się latać i... cóż, nie do końca mu to wyszło. Tuż obok miotły planował wbić marchewkę, ale uznał, że z pewnością straciliby mnóstwo punktów za gorszenie dzieci, dlatego z ubolewaniem i głośnym westchnieniem wetknął marchewę prosto w bałwankową głowę, uprzednio odgryzając skromny kawałek warzywa i radośnie go sobie chrupiąc.
- Jest taki... zwyczajny - zauważył po chwili, między jednym a drugim chrupnięciem wysupłując ze słoika kolejne guziki i wzbijając je w śnieg w równym rządku, jakby tworzyły zapięcia niewidzialnego płaszcza. W słoju wciąż pobrzękiwały guziki, których starczyłoby co najmniej dla armii bałwanów. - Nie ma żadnej książki, ani pochodni, ani nawet głupich balonów - dodał z dezaprobatą, patrząc na pozostałe dekoracje, które im udostępniono. Zerknął jeszcze raz na guziki, po czym wysypał sobie na dłoń całą ich garść i zaczął kolejno wbijać je w głowę bałwanka. Jeden po prawej stronie, samotny i opuszczony robił za otwarte oko, ale po lewej... o, tutaj wyobraźnia Colina zaszalała i już po chwili ułożone obok siebie guziki zaczęły przypominać piracką opaskę zdobiącą bałwanie oko. Niżej, na linii ust pod marchewką wbił fajkę, bo przecież każdy szanujący się bałwan morski musiał pykać z fajeczki, a po minucie z wyrwanych wcześniej miotle witek dorobił brązowe, krzaczaste wąsy. Został mu tylko kapelusz, który jednak ani trochę nie pasował do pirackiego wizerunku; Colin wzruszył więc ramionami i zarzucił go na głowę leżącej dziewczyny.
Pozostało jeszcze tylko jedno: wyciągnął wbitą wcześniej w bałwana miotłę i złamał ją wpół, tuż przy złączeniu witek z rączką, po czym tę drugą wbił w dolną kulę bałwana równolegle do ziemi, imitując piracką nogę, a kłąb witek przymocował do bałwaniej brody. Co prawda nie była to droga a'la sławny Dumbledore, ale i tak robiła swoje wrażenie.
No i proszę, latający piracki bałwan gotowy!
- Jest taki... zwyczajny - zauważył po chwili, między jednym a drugim chrupnięciem wysupłując ze słoika kolejne guziki i wzbijając je w śnieg w równym rządku, jakby tworzyły zapięcia niewidzialnego płaszcza. W słoju wciąż pobrzękiwały guziki, których starczyłoby co najmniej dla armii bałwanów. - Nie ma żadnej książki, ani pochodni, ani nawet głupich balonów - dodał z dezaprobatą, patrząc na pozostałe dekoracje, które im udostępniono. Zerknął jeszcze raz na guziki, po czym wysypał sobie na dłoń całą ich garść i zaczął kolejno wbijać je w głowę bałwanka. Jeden po prawej stronie, samotny i opuszczony robił za otwarte oko, ale po lewej... o, tutaj wyobraźnia Colina zaszalała i już po chwili ułożone obok siebie guziki zaczęły przypominać piracką opaskę zdobiącą bałwanie oko. Niżej, na linii ust pod marchewką wbił fajkę, bo przecież każdy szanujący się bałwan morski musiał pykać z fajeczki, a po minucie z wyrwanych wcześniej miotle witek dorobił brązowe, krzaczaste wąsy. Został mu tylko kapelusz, który jednak ani trochę nie pasował do pirackiego wizerunku; Colin wzruszył więc ramionami i zarzucił go na głowę leżącej dziewczyny.
Pozostało jeszcze tylko jedno: wyciągnął wbitą wcześniej w bałwana miotłę i złamał ją wpół, tuż przy złączeniu witek z rączką, po czym tę drugą wbił w dolną kulę bałwana równolegle do ziemi, imitując piracką nogę, a kłąb witek przymocował do bałwaniej brody. Co prawda nie była to droga a'la sławny Dumbledore, ale i tak robiła swoje wrażenie.
No i proszę, latający piracki bałwan gotowy!
Nie tak to miało wyglądać. Jakim cudem dokonali aż takiego zniszczenia ulepionej ze śniegu formy i z tak dużym opóźnieniem zorientowali się, że wszystkie ich zabiegi razem wzięte odnosiły skutek przeciwny do zamierzonego? Harriett wydęła wargi w podkówkę niezadowolenia, wpatrując się w spłaszczoną bezlitośnie stronę bałwana i nie chcąc przyjąć do wiadomości, że przyłożyła do tego swoją rękę. Ona, orędowniczka piękna, lubująca się w dbałości o szczegóły i perfekcjonizm w najwyższym stopniu - ostatnio potrafiła tylko psuć. Przesunęła więc ręką po pierzu wbitym w coś, co już nawet nie przypominało bałwana. Czy jeśli zabarwiłaby pióra na złoto, całość wyglądałaby odrobinę bardziej sylwestrowo? Nie rozglądała się w poszukiwaniu Teddy, bardziej domyślając się, że ta zdezerterowała, niż wnioskując to z obserwacji. Nie dziwiła jej się, razem z Wrightem byli raczej mało rozrywkowym towarzystwem do spędzania tego wyjątkowego wieczoru razem z nimi. Spojrzała beznamiętnym wzrokiem na przydzielone im ozdoby, już nawet nie potrafiła przeczyć samej sobie, brakło jej serca do tego konkursu. Pokiwała głową automatycznie, w milczeniu aprobując rozmieszczenie monokla i butelki szampana. Podniosła na Wrighta pytające spojrzenie i zawahała się. Jeszcze nie łączył wątków?
- Mówię o zaręczynach - wyjaśniła przyciszonym głosem, zerkając na wyschnięte na wiór róże i czując nieprzyjemne ukłucie w okolicach splotu słonecznego. Z odmętów jej pamięci wypłynęły zmasakrowane resztki sierpniowego wianka, który w równie małym stopniu przypominał dorodne, żywe kwiaty, jak teraz te, które wyjmowała z dłoni Benjamina, by dziewiętnaście róży wetknąć w miejsce, w którym mogłaby się znajdować dłoń bałwana-absztyfikanta. - Percival i Inara zostali zaręczeni - zostali zaręczeni, bo przecież nie zaręczyli się. Obyczaje szlacheckie były zbyt dobrze znane, by dopuszczać się aż takiego pogwałcenia precyzji językowej. - Najprawdopodobniej nestorzy prowadzili rozmowy już od jakiegoś czasu, wszystko pewnie zostanie oficjalnie ogłoszone w nowym roku - kontynuowała, lokując dwudziestą różę nieco wyżej, na wzór poszetki w brustaszy, by dopełnić wizerunku sylwestrowego eleganta. - Myślałam, że już wiesz - dodała po chwili już praktycznie szeptem, odwracając się ponownie w kierunku mężczyzny. Nienawidziła być posłańcem złych wiadomości.
- Mówię o zaręczynach - wyjaśniła przyciszonym głosem, zerkając na wyschnięte na wiór róże i czując nieprzyjemne ukłucie w okolicach splotu słonecznego. Z odmętów jej pamięci wypłynęły zmasakrowane resztki sierpniowego wianka, który w równie małym stopniu przypominał dorodne, żywe kwiaty, jak teraz te, które wyjmowała z dłoni Benjamina, by dziewiętnaście róży wetknąć w miejsce, w którym mogłaby się znajdować dłoń bałwana-absztyfikanta. - Percival i Inara zostali zaręczeni - zostali zaręczeni, bo przecież nie zaręczyli się. Obyczaje szlacheckie były zbyt dobrze znane, by dopuszczać się aż takiego pogwałcenia precyzji językowej. - Najprawdopodobniej nestorzy prowadzili rozmowy już od jakiegoś czasu, wszystko pewnie zostanie oficjalnie ogłoszone w nowym roku - kontynuowała, lokując dwudziestą różę nieco wyżej, na wzór poszetki w brustaszy, by dopełnić wizerunku sylwestrowego eleganta. - Myślałam, że już wiesz - dodała po chwili już praktycznie szeptem, odwracając się ponownie w kierunku mężczyzny. Nienawidziła być posłańcem złych wiadomości.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Z racji tego, że nikt inny na daną chwilę nie był w stanie tego zrobić, Garry szybkim krokiem udał się do sędziów, by wylosować zestaw do zdobienia bałwana. I, oczywiście, nie dopisało mu szczęście - gdy dostrzegł, z jakimi przedmiotami przyjdzie im pracować, w mimice jego twarzy odbiła się rezygnacja i mimowolnie zastanowił się, dlaczego wyższe siły tak boleśnie chcą mu utrudnić przyzwoitą, bezproblemową egzystencję.
Najwidoczniej trzydziesty pierwszy grudnia roku pięćdziesiątego piątego nie był najlepszym czasem dla Garretta Weasley'a; a skoro mówiono, że jaki Nowy Rok, taki cały rok, to pozostało mu tylko mieć nadzieję, że przez następnych kilka godzin wszystko ulegnie zmianie. Na lepsze.
Z kapitulacją powrócił do bałwanka i niedługo potem coś uczepiło się jego nogi; cosiem okazał się mały Charlie, który był czymś wyraźnie podekscytowany.
- Ślub? - powtórzył po nim jakoś nie do końca świadomie, składając akurat wczorajszego Proroka tak, żeby utworzyć z niego dostojny kapelusz do bałwanka; położył go na brzuchu (który był jednocześnie głową) śnieżnego tworu, a po chwili przeniósł spojrzenie na chłopca, dopiero teraz rozumiejąc, co tak właściwie powiedział. - Chwila, co? - spytał zbity z tropu i wreszcie się rozejrzał - Frank półklęczał (i chyba półleżał), Teddy skakała, Sam się cieszył, ktoś chyba zaklaskał.
Och. Akurat tego się nie spodziewał.
- Po co ci drobne, Charlie? - rzucił, choć nie był pewien, czy chce znać odpowiedź. - A to jeszcze nie jest ślub. Frank dopiero oświadczył się Teddy, a ona obiecała mu, że za niego wyjdzie - wytłumaczył z zadziwiającą nawet jego samego cierpliwością, jednocześnie podając chłopcu worek guzików. - Nie przeszkadzajmy im teraz, niech cieszą się swoim szczęściem. Złożymy im gratulacje później, co ty na to? - zaproponował, zerkając na martwą rybę leżącą tuż obok w śniegu i zastanawiając się, co, do cholery jasnej, jury oczekiwało, że z nią zrobią. - Może póki co ozdóbmy bałwana, hm? Bo zaraz dołączy do pozostałych i też się rozpuści - a mówiąc to, wreszcie rozejrzał się po stanowiskach pozostałych drużyn; bałwan Bena, Teddy i Harriett nie przypominał już niczego, ten Colina i Freda był piratem (nie dostrzegł Luny leżącej gdzieś pod nim), a ten Samuela, Clementine i trzeciej, małej dziewczynki...
...chwila, czy właśnie się nie przesłyszał?
- Wiesz co, Charlie? - powiedział głośno, żeby mieć pewność, że Skamander go doskonale usłyszy. - Skoro nasz bałwan już głowy nie ma, a co za tym idzie, mózgu też nie posiada i zbyt wiele raczej nie myśli, może nazwijmy go Samuel? Pasuje idealnie - skwitował, po czym z pewną obawą wziął pieluchę w dłoń (na szczęście świeżą, czystą i najpewniej pachnącą) i zarzucił ją na bałwanka, czyniąc z niej ni to kaftan, ni to szal, ni to kubraczek.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Najwidoczniej trzydziesty pierwszy grudnia roku pięćdziesiątego piątego nie był najlepszym czasem dla Garretta Weasley'a; a skoro mówiono, że jaki Nowy Rok, taki cały rok, to pozostało mu tylko mieć nadzieję, że przez następnych kilka godzin wszystko ulegnie zmianie. Na lepsze.
Z kapitulacją powrócił do bałwanka i niedługo potem coś uczepiło się jego nogi; cosiem okazał się mały Charlie, który był czymś wyraźnie podekscytowany.
- Ślub? - powtórzył po nim jakoś nie do końca świadomie, składając akurat wczorajszego Proroka tak, żeby utworzyć z niego dostojny kapelusz do bałwanka; położył go na brzuchu (który był jednocześnie głową) śnieżnego tworu, a po chwili przeniósł spojrzenie na chłopca, dopiero teraz rozumiejąc, co tak właściwie powiedział. - Chwila, co? - spytał zbity z tropu i wreszcie się rozejrzał - Frank półklęczał (i chyba półleżał), Teddy skakała, Sam się cieszył, ktoś chyba zaklaskał.
Och. Akurat tego się nie spodziewał.
- Po co ci drobne, Charlie? - rzucił, choć nie był pewien, czy chce znać odpowiedź. - A to jeszcze nie jest ślub. Frank dopiero oświadczył się Teddy, a ona obiecała mu, że za niego wyjdzie - wytłumaczył z zadziwiającą nawet jego samego cierpliwością, jednocześnie podając chłopcu worek guzików. - Nie przeszkadzajmy im teraz, niech cieszą się swoim szczęściem. Złożymy im gratulacje później, co ty na to? - zaproponował, zerkając na martwą rybę leżącą tuż obok w śniegu i zastanawiając się, co, do cholery jasnej, jury oczekiwało, że z nią zrobią. - Może póki co ozdóbmy bałwana, hm? Bo zaraz dołączy do pozostałych i też się rozpuści - a mówiąc to, wreszcie rozejrzał się po stanowiskach pozostałych drużyn; bałwan Bena, Teddy i Harriett nie przypominał już niczego, ten Colina i Freda był piratem (nie dostrzegł Luny leżącej gdzieś pod nim), a ten Samuela, Clementine i trzeciej, małej dziewczynki...
...chwila, czy właśnie się nie przesłyszał?
- Wiesz co, Charlie? - powiedział głośno, żeby mieć pewność, że Skamander go doskonale usłyszy. - Skoro nasz bałwan już głowy nie ma, a co za tym idzie, mózgu też nie posiada i zbyt wiele raczej nie myśli, może nazwijmy go Samuel? Pasuje idealnie - skwitował, po czym z pewną obawą wziął pieluchę w dłoń (na szczęście świeżą, czystą i najpewniej pachnącą) i zarzucił ją na bałwanka, czyniąc z niej ni to kaftan, ni to szal, ni to kubraczek.
[bylobrzydkobedzieladnie]
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Ostatnio zmieniony przez Garrett Weasley dnia 30.06.16 12:31, w całości zmieniany 1 raz
Clementine była przygotowana całkiem się odsunąć. Czując drobny, sugestywny dotyk palców przyjaciela, zatrzymała się jeszcze na chwilę. Chociaż twarz miała spokojną i nie było tego widać, wewnętrznie cieszyło ją jego słowa uspokojenia. Zapewniał ją, że nie zachoruje, a ona wierzyła mu, jakby to zależało rzeczywiście od niego. Skinęła w zrozumieniu głową, przyjmując również subtelny pocałunek na skórze, na którą wstąpiła od razu gęsia skórka. Baudelaire naiwnie wierzyła, ze to wrażenie wywołanego dreszczu to wyłącznie skutek różnicy temperatur między zimnymi dłońmi, a rozgrzanymi, mimo wszystkiego, wargami Samuela. Nie zatrzymywała go, wyczuwając w jego tonie potrzebę załatwienia czegoś. Dodała tylko dla rozwiania wątpliwości:
— Idź.
Wśród tłumu spróbowała wyłapać kolejny znajomy jej ton. Nie wyczuła w tonie Garretta żadnej kpiny, nawet gdyby ta mogła się tam znaleźć. Za to odczuwała coś zupełnie innego. Ktoś tak podatny na zmysł dźwięku jak ona mógł gładko wyłapać szczękanie zębami, czy drżenie ust wywołane chłodem. Szczególnie jeśli czarodziejów zapamiętywała właśnie po ich głosie.
— Brzmisz, jakby Tobie też było odrobinę zimno — zauważyła Clementine, zwracając twarz w kierunku brata swojej koleżanki. Swój szal oddała już Frankowi, rękawiczki nie nadawały się już do niczego innego, jak tylko do powieszenia ich w domu na kominku. Miała podstawy wierzyć, ze nie spodobałoby mu się, gdyby spróbowała pomóc mu w ten sam sposób, w jakim przed chwilą pomogła Samuelowi, a różdżka nie wchodziła w grę. Nie była najlepszą czarownicą, a zaklęcie jakie przed chwilą rzucała, skończyło się katastrofą. Intensywnie myślała, jak mu pomóc. Z rozwiązaniem przybyli organizatorzy, wszystkim najbardziej poszkodowanym wręczając koce i wełniane czapki. Clementine przyłożyła dłoń do ramienia Garretta, tylko po to, żeby niemo dodać mu sił, ale zaraz potem poczuła szarpniecie za ramię.
— Muszę Cię przeprosić, Garettcie — rzuciła jeszcze w ramach wytłumaczenia, zanim opadła na kolana, obok Samuela i Febe, słuchając planu na przystrojenie bałwana. Nie wiedziała, jak to powiedzieć swojemu przyjacielowi, ale…
— Yhmmmm… Samuel, to brzmi… trochę dramatycznie — zwróciła uwagę, bo nie chciała niewinnej pani Bałwanowej zakopywać w zaspie, ale z drugiej strony nie widziała jak to wszystko wygląda. Być może Skamander miał rację. Wyciągnęła dłonie przed siebie, badając kupkę ich śniegu, przy okazji trochę ją uklepując. Decyzja należała do Febe.
— Idź.
Wśród tłumu spróbowała wyłapać kolejny znajomy jej ton. Nie wyczuła w tonie Garretta żadnej kpiny, nawet gdyby ta mogła się tam znaleźć. Za to odczuwała coś zupełnie innego. Ktoś tak podatny na zmysł dźwięku jak ona mógł gładko wyłapać szczękanie zębami, czy drżenie ust wywołane chłodem. Szczególnie jeśli czarodziejów zapamiętywała właśnie po ich głosie.
— Brzmisz, jakby Tobie też było odrobinę zimno — zauważyła Clementine, zwracając twarz w kierunku brata swojej koleżanki. Swój szal oddała już Frankowi, rękawiczki nie nadawały się już do niczego innego, jak tylko do powieszenia ich w domu na kominku. Miała podstawy wierzyć, ze nie spodobałoby mu się, gdyby spróbowała pomóc mu w ten sam sposób, w jakim przed chwilą pomogła Samuelowi, a różdżka nie wchodziła w grę. Nie była najlepszą czarownicą, a zaklęcie jakie przed chwilą rzucała, skończyło się katastrofą. Intensywnie myślała, jak mu pomóc. Z rozwiązaniem przybyli organizatorzy, wszystkim najbardziej poszkodowanym wręczając koce i wełniane czapki. Clementine przyłożyła dłoń do ramienia Garretta, tylko po to, żeby niemo dodać mu sił, ale zaraz potem poczuła szarpniecie za ramię.
— Muszę Cię przeprosić, Garettcie — rzuciła jeszcze w ramach wytłumaczenia, zanim opadła na kolana, obok Samuela i Febe, słuchając planu na przystrojenie bałwana. Nie wiedziała, jak to powiedzieć swojemu przyjacielowi, ale…
— Yhmmmm… Samuel, to brzmi… trochę dramatycznie — zwróciła uwagę, bo nie chciała niewinnej pani Bałwanowej zakopywać w zaspie, ale z drugiej strony nie widziała jak to wszystko wygląda. Być może Skamander miał rację. Wyciągnęła dłonie przed siebie, badając kupkę ich śniegu, przy okazji trochę ją uklepując. Decyzja należała do Febe.
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Wysłuchuję planu Samuela - dość desperackiego. Lecz co innego nam pozostaje, skoro bałwanek się roztopił, a my wciąż musimy go przyozdobić. To zawsze jakiś pomysł. Lepszy niż żaden pomysł - przyglądam się kopczykowi śniegu, zaciskając małe usta. Mamy coraz to mniej czasu, by stworzyć cokolwiek. Wiem to, bo Emmie i Sam spoglądają na mnie, jakby to ode mnie zależała decyzja. To krępujące - nie lubię decydować. Nagle przychodzi mi do głowy coś innego:
- Możemy stworzyć damę w opałach, albo... Zawiązać jej sukienkę niczym ręcznikowy turban na głowie... Domalować usta i oczy, a nos stworzyć z zamkniętego opakowania tej smi... pomadki - wciąż za bardzo seplenię, a wypowiedzenie szminki jest zbyt trudne. - Wyglądałaby niczym pani w łaźni albo w wannie! Nie wiem tylko co z butami - kończę wypowiedź lekkim wzruszeniem ramionami. - Niech Samauel, jako chłopak, zadecyduje - przenoszę wzrok na mężczyznę. Cóż, tata mówi, że mężczyzna zawsze ma decydujące słowo w wielu kwestiach, nie tylko dotyczących wyjścia na Sylwestra! Często podejmuje decyzje dotyczące moich, już dorosłych sióstr. Także niech panowie decydują, skoro tak to lubią, a nam pozostawią zdobienie!
- Możemy stworzyć damę w opałach, albo... Zawiązać jej sukienkę niczym ręcznikowy turban na głowie... Domalować usta i oczy, a nos stworzyć z zamkniętego opakowania tej smi... pomadki - wciąż za bardzo seplenię, a wypowiedzenie szminki jest zbyt trudne. - Wyglądałaby niczym pani w łaźni albo w wannie! Nie wiem tylko co z butami - kończę wypowiedź lekkim wzruszeniem ramionami. - Niech Samauel, jako chłopak, zadecyduje - przenoszę wzrok na mężczyznę. Cóż, tata mówi, że mężczyzna zawsze ma decydujące słowo w wielu kwestiach, nie tylko dotyczących wyjścia na Sylwestra! Często podejmuje decyzje dotyczące moich, już dorosłych sióstr. Także niech panowie decydują, skoro tak to lubią, a nam pozostawią zdobienie!
Gość
Gość
- Poczekaj tu, zaraz wrócę - nakazuję Franeczkowi kiedy już opada odrobina (naprawdę odrobina, jeśli ktoś myśli, że przestanę przeżywać przed następnym sylwestrem to srogo się myli, może nagłe wybuchy entuzjazmu uspokoją się gdzieś w okolicach pierwszego dnia Freddiego w Hogwarcie) emocji i przestaję krzyczeć. I piszczeć. Moje struny głosowe zaczynają przypominać tarkę. Proszę też spojrzeć, nie mam jeszcze obrączki na palcu, a już rozstawiam go po kątach. Przykrywam kocykiem. Naciągam czapkę na zmarznięte uszy. Oraz całuję, bo to rozgrzewa lepiej niż ognista.
Wychodzę za mąż!
Ktoś mógłby powiedzieć, że to wystarczający powód by odpuścić sobie lepienie bałwana. Zapewne gdyby chodziło o cokolwiek innego, jak papierkowa robota, to darowałabym sobie. Ale bałwan? Bałwan to poważna sprawa, prawdziwa odpowiedzialność. Zostawienie drużyny nie wchodzi w grę.
Nawet jeśli nasze dzieło jest tak paskudne, że nie da się na nie patrzeć bez łzawiących oczu, to wciąż wierzę, że mamy szansę na zwycięstwo - No ludzie, bierzemy się do roboty - ok, miny reszty zespołu są raczej marsowe, udam, że nie widzę. Tak będzie znacznie prościej. W Ministerstwie czasami działa. Chowam niektóre rzeczy za papierami i wierzę, że znikają.
Może jeszcze tam są, nie sprawdzam.
W każdym razie, może jeśli zignoruję całą sprawę z wojenną ścieżką Bena i Harriett to prędzej czy później zaczną wyglądać jak najlepsi przyjaciele.
- Myślicie, że można to jeszcze trochę wymodelować? - pytam, próbując poradzić sobie z masą piór i lodu - W ogóle, uważam, że powinniśmy go nazwać Lord Rosier. Bo to ci od róż, prawda? Zrobimy mu z nich naszyjnik, w oku umieścimy monokl i… - przerywam w pół zdania bo nadchodzi moment wybuchu entuzjazmu - Wychodzę za mąż, wychodzę za mąż! - mają szczęście, że już ledwo chrypię, bo znowu zaczęłabym krzyczeć - Jesteście zaproszeni na ślub, będzie niedługo, myślicie, że uda się już dzisiaj? Dzisiaj byłoby w porządku co, fajna data, łatwo zapamiętać… - tak paplając zdaje sobie sprawę, że zaproszenie ich dwójki do spędzenia wspólnie chociażby kolejnej minuty jest bardzo ryzykowne - Tylko się nie pozabijajcie? - no. To zrobiło się niezręcznie - W każdym razie wracając do bałwana… - mruczę pod nosem, próbując wyrównać kule. A potem ładnie ozdobimy go różami, monokl w oko a szampana… - Pijemy? - pytam, gotowa otworzyć butelkę - Pustą możemy wsadzić mu w rękę, lord Rosier jak żywy! - nigdy nie spotkałam żadnego, ale jestem pewna, że tak właśnie wygląda. Z piórami, różami i alkoholem.
Wychodzę za mąż!
Ktoś mógłby powiedzieć, że to wystarczający powód by odpuścić sobie lepienie bałwana. Zapewne gdyby chodziło o cokolwiek innego, jak papierkowa robota, to darowałabym sobie. Ale bałwan? Bałwan to poważna sprawa, prawdziwa odpowiedzialność. Zostawienie drużyny nie wchodzi w grę.
Nawet jeśli nasze dzieło jest tak paskudne, że nie da się na nie patrzeć bez łzawiących oczu, to wciąż wierzę, że mamy szansę na zwycięstwo - No ludzie, bierzemy się do roboty - ok, miny reszty zespołu są raczej marsowe, udam, że nie widzę. Tak będzie znacznie prościej. W Ministerstwie czasami działa. Chowam niektóre rzeczy za papierami i wierzę, że znikają.
Może jeszcze tam są, nie sprawdzam.
W każdym razie, może jeśli zignoruję całą sprawę z wojenną ścieżką Bena i Harriett to prędzej czy później zaczną wyglądać jak najlepsi przyjaciele.
- Myślicie, że można to jeszcze trochę wymodelować? - pytam, próbując poradzić sobie z masą piór i lodu - W ogóle, uważam, że powinniśmy go nazwać Lord Rosier. Bo to ci od róż, prawda? Zrobimy mu z nich naszyjnik, w oku umieścimy monokl i… - przerywam w pół zdania bo nadchodzi moment wybuchu entuzjazmu - Wychodzę za mąż, wychodzę za mąż! - mają szczęście, że już ledwo chrypię, bo znowu zaczęłabym krzyczeć - Jesteście zaproszeni na ślub, będzie niedługo, myślicie, że uda się już dzisiaj? Dzisiaj byłoby w porządku co, fajna data, łatwo zapamiętać… - tak paplając zdaje sobie sprawę, że zaproszenie ich dwójki do spędzenia wspólnie chociażby kolejnej minuty jest bardzo ryzykowne - Tylko się nie pozabijajcie? - no. To zrobiło się niezręcznie - W każdym razie wracając do bałwana… - mruczę pod nosem, próbując wyrównać kule. A potem ładnie ozdobimy go różami, monokl w oko a szampana… - Pijemy? - pytam, gotowa otworzyć butelkę - Pustą możemy wsadzić mu w rękę, lord Rosier jak żywy! - nigdy nie spotkałam żadnego, ale jestem pewna, że tak właśnie wygląda. Z piórami, różami i alkoholem.
Gość
Gość
- Komitet do spraw estetyki wygląda całkiem poważnie. - Zauważyłem, zerkając na sędziów i owijając sobie darowany szalik wokół szyi. - Co oznacza mniej więcej tyle, że nie powinniśmy podążać ich śladami. - W końcu nikt trójki dorosłych ludzi, biorących udział w konkursie przeznaczonym dla dzieci, o dojrzałość zapewne nie posądzał. Na powagę to ja się mogłem porywać w pracy, ale poza nią nie miałem ochoty mieć z styczności z pompatycznością. Przejadła mi się po siedemnastu latach urzędowania w Wiltshire.
Spojrzałem z góry na przygniecioną przez bałwana Lunę, którąksięgarz właściciel księgarni bezskutecznie próbował wyrwać spod jarzma śniegowego stwora. Widząc przechylające się kule wydałem z siebie serię niezrozumiałych dźwięków ostrzegawczych, po czym rzuciłem się, by w porę powstrzymać bałwana przed rozpadnięciem się.
Fantastyczny Pan Lis na posterunku.
- Co za poświęcenie. Stawianie piękna ponad własne zdrowie nie może zostać zlekceważone. - Komisja będzie musiała to docenić!
Już miałem zabrać się za jakieś szalone dekorowanie, ale okrzyki Teddy (z których ciężko było cokowleik zrozumieć) całkowicie mnie rozproszyły. W pierwszej chwili pomyślałem, że próbuje się ze mną porozumieć, w końcu sam przed momentem użyłem języka składającego się głównie z samogłosek, głośnych wdechów i ostrzegawczych krzyków. Ale to było coś innego. I trwało znacznie dłużej. Minęła chwila, zanim uświadomiłem sobie, że pośród wrzasków powtarzają się słowa oświadczył się i Frank. Moje niesłychane zdolności dedukcji podpowiadały mi, że właśnie doszło do jakiegoś przełomowego momentu życia u Carterów.
To oni jeszcze nie byli małżeństwem?!
- Fae Feli – Wycelowałem różdżką w ich stronę, dochodząc do wniosku, że do pełni szczęścia brakuje im zapewne tylko brokatu. Frank na pewno się ucieszy. W końcu jesteśmy takimi świetnymi kumplami, zawsze znam jego potrzeby.
Nie było jednak czasu na składanie gratulacji, bo czas się kończył, a jednoręki pracował w pocie czoła, by nasz bałwan miał ręce i nogi. A raczej jedną nogę. Piracką. Widząc, co się święci, postanowiłem i ja wykazać się inwencją twórczą. Oderwałem jeszcze część witek z połamanej miotły, do krzaczastych wąsów dorabiając iście kamracką brodę. Pozostałe guziki wetknąłem natomiast w środek bałwana, jednak zamiast klasycznego układu ułożyłem z guzików cztery kolumny – dwie bardziej na lewo, dwie na prawo, środek pozostawiając czysty, po to, by jak najbardziej przypominał układ guzików z pirackiego płaszcza.
- Brakuje tylko złowrogiego warczenia. - podsumowałem.
Spojrzałem z góry na przygniecioną przez bałwana Lunę, którą
Fantastyczny Pan Lis na posterunku.
- Co za poświęcenie. Stawianie piękna ponad własne zdrowie nie może zostać zlekceważone. - Komisja będzie musiała to docenić!
Już miałem zabrać się za jakieś szalone dekorowanie, ale okrzyki Teddy (z których ciężko było cokowleik zrozumieć) całkowicie mnie rozproszyły. W pierwszej chwili pomyślałem, że próbuje się ze mną porozumieć, w końcu sam przed momentem użyłem języka składającego się głównie z samogłosek, głośnych wdechów i ostrzegawczych krzyków. Ale to było coś innego. I trwało znacznie dłużej. Minęła chwila, zanim uświadomiłem sobie, że pośród wrzasków powtarzają się słowa oświadczył się i Frank. Moje niesłychane zdolności dedukcji podpowiadały mi, że właśnie doszło do jakiegoś przełomowego momentu życia u Carterów.
To oni jeszcze nie byli małżeństwem?!
- Fae Feli – Wycelowałem różdżką w ich stronę, dochodząc do wniosku, że do pełni szczęścia brakuje im zapewne tylko brokatu. Frank na pewno się ucieszy. W końcu jesteśmy takimi świetnymi kumplami, zawsze znam jego potrzeby.
Nie było jednak czasu na składanie gratulacji, bo czas się kończył, a jednoręki pracował w pocie czoła, by nasz bałwan miał ręce i nogi. A raczej jedną nogę. Piracką. Widząc, co się święci, postanowiłem i ja wykazać się inwencją twórczą. Oderwałem jeszcze część witek z połamanej miotły, do krzaczastych wąsów dorabiając iście kamracką brodę. Pozostałe guziki wetknąłem natomiast w środek bałwana, jednak zamiast klasycznego układu ułożyłem z guzików cztery kolumny – dwie bardziej na lewo, dwie na prawo, środek pozostawiając czysty, po to, by jak najbardziej przypominał układ guzików z pirackiego płaszcza.
- Brakuje tylko złowrogiego warczenia. - podsumowałem.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
- Bleach! - Minnie nie miała najmniejszego zamiaru krzywdzić nowej koleżanki. Stała przed tym wątpliwej jakości widowiskiem z niewyraźną miną, nie wiedząc, co zrobić, nieporadnie kręcąc różdżką w dłoniach - czy dało się to jakoś zatrzymać? Na szczęście, potwór w końcu zostawił dziewczynę - czarownica pobiegła w jej stronę, upewniając się, czy dotarł do niej koc i herbata podrzucone przez organizatorów. - Och, naprawdę nie chciałam, przepraszam, gdybym tylko cię zobaczyła... - zaczęła szczebiotać tak szybko, że nawet nie dostrzegła, kiedy zniknął Cassian - poszuka go, kiedy konkurs się skończy. Teraz musieli dokończyć pracę nad bałwankiem - i zająć się Bleach, która ucierpiała na tej zabawie. Minnie wyciągnęła w jej kierunku rękę, żeby pomóc wygrzebać się jej ze śnieżnej zaspy.
Losowanie wyszło im dość dobrze: przedmioty, którymi mieli przystroić bałwanka, były klasyczne, na pewno bardziej klasyczne niż martwa ryba, choć nie wypadało mówić tego na głos - Minnie czytała kiedyś publikację naukową na temat emocji martwych ryb.
- Obrócił się do góry nogami... ale mamy dwie miotły. Może on zwisa z lecącej miotły? - wsparła kij od miotły na ziemi i położyła ją na bałwanku, lekko przyprószając ją od góry śniegiem. Następnie wbiła marchewkę w miejsce nosa, dwoje oczu - wciąż do góry nogami - oraz guziki od fraku na większej z kul. - Kij od drugiej miotły możemy złamać, z dwóch połówek zrobimy mu ręce. W jednej może wywijać cylindrem. A z witek będą świetne rozwiane włosy. No, może trochę przesuszone. - Zmarszczyła brwi, przenosząc krytyczny wzrok na kompanów. - A może macie lepszy pomysł?
Losowanie wyszło im dość dobrze: przedmioty, którymi mieli przystroić bałwanka, były klasyczne, na pewno bardziej klasyczne niż martwa ryba, choć nie wypadało mówić tego na głos - Minnie czytała kiedyś publikację naukową na temat emocji martwych ryb.
- Obrócił się do góry nogami... ale mamy dwie miotły. Może on zwisa z lecącej miotły? - wsparła kij od miotły na ziemi i położyła ją na bałwanku, lekko przyprószając ją od góry śniegiem. Następnie wbiła marchewkę w miejsce nosa, dwoje oczu - wciąż do góry nogami - oraz guziki od fraku na większej z kul. - Kij od drugiej miotły możemy złamać, z dwóch połówek zrobimy mu ręce. W jednej może wywijać cylindrem. A z witek będą świetne rozwiane włosy. No, może trochę przesuszone. - Zmarszczyła brwi, przenosząc krytyczny wzrok na kompanów. - A może macie lepszy pomysł?
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Pozostawało więc tylko dopełnić dzieła, idealnego, wiekopomnego, które na zawsze pozostanie w pamięci uczestników sylwestra w Dolinie Godryka. Ich bałwan był gotowy, a z tego co widział, reszta grup zajęta była swoimi własnymi sprawami, jakby w ogóle im nie zależało na zwycięstwie. Głupcy, będą mu potem zazdrościli medalu z marchewki dumnie wpiętego w klapę zimowego płaszcza. Ciekawe co powie Keira, kiedy wróci do niej promieniejąc ze szczęścia i będzie domagał się oklasków za swój przewpaniały dekoratorski talent. Może nawet stoi gdzieś w tłumie i patrzy z podziwem, jak jej jednoręki szef baluje w najlepsze w wielką, trzykulową kupą śniegu?
- Da się załatwić, panie Lisie - powiedział tylko, szczerząc zęby w podejrzliwym uśmiechu. W pierwszym odruchu zamierzał go zwyczajnie kopnąć i wywołać złość mężczyzny - bo przecież najładniej warczą wkurzeni faceci, ale z drugiej strony uznał, że kopanie nieznajomego zupełnie nie przystoi tak poważanemu szlachcicowi. Ustawił się więc z tyłu bałwana, lekko uginając nogi i wystawiając lewą dłoń zakończoną hakiem zza pleców śniegowych kul. Z przodu mogło to więc wyglądać zupełnie tak, jakby bałwan miał dodatkową rękę z hakiem. Aby dokończyć dzieła, Colin wziął głęboki oddech, odchrząknął kilka razy, a potem warknął - a raczej ryknął - w taki sposób, że nawet największemu królowi zwierząt grzywa opadłaby z zazdrości.
- Da się załatwić, panie Lisie - powiedział tylko, szczerząc zęby w podejrzliwym uśmiechu. W pierwszym odruchu zamierzał go zwyczajnie kopnąć i wywołać złość mężczyzny - bo przecież najładniej warczą wkurzeni faceci, ale z drugiej strony uznał, że kopanie nieznajomego zupełnie nie przystoi tak poważanemu szlachcicowi. Ustawił się więc z tyłu bałwana, lekko uginając nogi i wystawiając lewą dłoń zakończoną hakiem zza pleców śniegowych kul. Z przodu mogło to więc wyglądać zupełnie tak, jakby bałwan miał dodatkową rękę z hakiem. Aby dokończyć dzieła, Colin wziął głęboki oddech, odchrząknął kilka razy, a potem warknął - a raczej ryknął - w taki sposób, że nawet największemu królowi zwierząt grzywa opadłaby z zazdrości.
Obserwowałem rudzielca czekając na jego reakcję. Która z resztą zbyt szybko, a może zbyt późno nadeszła, i to taka, która mnie zbytnio nie zachwyciła. Gdzie ta radość ze ślubów? Gdzie skoki w kilometry w niebo, gdzie rzuty czymś drobnym, białym i złotym? Chociaż nie, nie wiem jak wyglądają takie śluby. Ale marzyć zawsze mogę. Już chciałem odpowiedzieć Garry'emu żeby było kolorowo, lecz zaraz kolejne jego słowa padły z ust, więc zamilkłem i wysłuchałem. Ze zdziwieniem, które krążyło na mojej twarzy. Wziąłem co mi dano, czyli woreczek z guzikami, a ja się nadal dziwiłem, gdzie radość nawet z samych zaręczyn. Zaraz jednak zaproponował, że później do nich pójdziemy, więc grzecznie przytaknąłem głową i wyciągnąłem pierwszy, czarny, okrągły guziczek z worka. Przyjrzałem się jemu z bliska, po czym zacząłem wpierw przykładać do kulki, a potem ręką wbijać guziki, by przypadkiem nie chciały uciec z tego miejsca. Uśmiechałem się przy tym wesoło, póki Garry znów nie zaczął mówić, to odwróciłem głowę w jego stronę.
- Hmm.....- wraz z jego pytaniem przyjrzałem się bałwankowi. Pasuje te imię? W sumie... - Zgoda.- odpowiedziałem wesoło uśmiechając się do Garry'ego, po czym raz jeszcze spojrzałem na brzuch i wpadłem na jakiś pomysł. Zaraz sięgnąłem gołymi łapkami - bo rękawiczki leżały gdzieś przy Franku - po rybę. Nieco skrzywiłem się widząc, że mam problem z jej trzymaniem, lecz zaraz pyskiem wbiłem ją w brzuch, nieco wyżej od połowy. Tak by było to rybi nos. Głową ryby torowałem sobie wbicie do środka kulki, a potem zostawiając część tułowia z ogonem, zaklepałem rękoma, by rybi nos nie uciekł, a potem resztę guzików, które mi zostały, doczepiłem robiąc z nich zarówno oczy, jak i szeroki guzikowy uśmiech. I tak został pusty worek po guzikach. Czy nasz bałwan nie wygląda epicko? Przyznaj Garry, wygramy to! Aż uśmiechnąłem się z dumą widząc to, co w sumie w dwójkę stworzyliśmy.
- Hmm.....- wraz z jego pytaniem przyjrzałem się bałwankowi. Pasuje te imię? W sumie... - Zgoda.- odpowiedziałem wesoło uśmiechając się do Garry'ego, po czym raz jeszcze spojrzałem na brzuch i wpadłem na jakiś pomysł. Zaraz sięgnąłem gołymi łapkami - bo rękawiczki leżały gdzieś przy Franku - po rybę. Nieco skrzywiłem się widząc, że mam problem z jej trzymaniem, lecz zaraz pyskiem wbiłem ją w brzuch, nieco wyżej od połowy. Tak by było to rybi nos. Głową ryby torowałem sobie wbicie do środka kulki, a potem zostawiając część tułowia z ogonem, zaklepałem rękoma, by rybi nos nie uciekł, a potem resztę guzików, które mi zostały, doczepiłem robiąc z nich zarówno oczy, jak i szeroki guzikowy uśmiech. I tak został pusty worek po guzikach. Czy nasz bałwan nie wygląda epicko? Przyznaj Garry, wygramy to! Aż uśmiechnąłem się z dumą widząc to, co w sumie w dwójkę stworzyliśmy.
being human is complicated, time to be a dragon
W jednej chwili straszę bałwanka, w drugiej ten czort porywa mnie w bliżej nieokreśloną przestrzeń. Nigdy nie przypuszczałam, że to dzięki śniegowej figurze teleportuję się po raz pierwszy w życiu. Co nie podoba mi się do tego stopnia, że nie mam zamiaru robić tego po raz kolejny, nawet mimowolnie. Jestem przemarznięta i wydaje mi się, że każdy ząb szczeka osobno. Z ulgą przyjmuję ciepły koc, który planuję sprytnie podwędzić pod koniec konkursu - jeszcze się przyda - ale ani nie dziękuję, ani nie okazujè wdzięczności w żaden inny sposób. Patrzę na wylosowany zestaw przedmiotów i kręcę głową z rezygnacją. Jest zwykły, zupełnie przeciętny, ale chyba sobie poradzimy. Kiwam głową Minnie, bagatelizująco machając ręką, bo przecież jej nie winię. Zdarza się, a przecież i tak nie wydrapię jej oczu. Zwłaszcza, że kombinowała całkiem nieźle.
-To magik - stwierdzam, łamiąc jeszcze kilka witek i plotąc z nich uroczego króliczka. Niestety w 2D, bo poza kradzieżą jestem raczej kiepska w pracach manualnych - spójrz jak stara się wpakować z powrotem do cylindra - mruczę, rozchylając patykowate łapki króliczka u ronda kapelusza a'la Mufasa trzymający się kurczowo skały i patrzący w oczy skazy - do tego nasz magik jest osą - ciągnę, wybierając ze słoika wszystkie żółte i czarne guziki, robiąc z nich szerokie pasy na jednej z kul, przypominające ubarwienie pszczółki czy tam innego brzęczącego insekta z żądłem. Muszę przy tym nieco wejść w drogę Minnie, ale chyba sie nie obrazi - włosy... Włosy są dobre- mruczę, dodając jeszcze kilka niesfornych gałązek z ogona miotły, aby wydłużyć j e g o fryzurę. Marchewkowaty nos zadzieram w górę, poprawiam uśmiech z guzików na zadziorny, szelmowski i odchodzę kilka kroków w tył, aby podziwiać efekt naszej pracy - Proszę państwa, Douglas Jones jak żywy - ogłaszam głośno, aby wszyscy (a zwłaszcza sędziowie) mnie usłyszeli. Podobieństwo było przecież uderzające, nie zdziwiłabym się, gdyby nagle na naszego bałwanka wpadła jakaś rozhisteryzowana fanka szukającego Os.
-To magik - stwierdzam, łamiąc jeszcze kilka witek i plotąc z nich uroczego króliczka. Niestety w 2D, bo poza kradzieżą jestem raczej kiepska w pracach manualnych - spójrz jak stara się wpakować z powrotem do cylindra - mruczę, rozchylając patykowate łapki króliczka u ronda kapelusza a'la Mufasa trzymający się kurczowo skały i patrzący w oczy skazy - do tego nasz magik jest osą - ciągnę, wybierając ze słoika wszystkie żółte i czarne guziki, robiąc z nich szerokie pasy na jednej z kul, przypominające ubarwienie pszczółki czy tam innego brzęczącego insekta z żądłem. Muszę przy tym nieco wejść w drogę Minnie, ale chyba sie nie obrazi - włosy... Włosy są dobre- mruczę, dodając jeszcze kilka niesfornych gałązek z ogona miotły, aby wydłużyć j e g o fryzurę. Marchewkowaty nos zadzieram w górę, poprawiam uśmiech z guzików na zadziorny, szelmowski i odchodzę kilka kroków w tył, aby podziwiać efekt naszej pracy - Proszę państwa, Douglas Jones jak żywy - ogłaszam głośno, aby wszyscy (a zwłaszcza sędziowie) mnie usłyszeli. Podobieństwo było przecież uderzające, nie zdziwiłabym się, gdyby nagle na naszego bałwanka wpadła jakaś rozhisteryzowana fanka szukającego Os.
Bleach Pistone
Zawód : Wagabunda
Wiek : 27
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Nic mnie nie dręczy, niczego nie żałuję. Bez przeszłości, bez jutra. Wystarcza mi teraźniejszość. Dzień po dniu. Dzień dzisiejszy! Le bel aujourd'hui!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Nareszcie - w szczególności ku niewyobrażalnej uldze sędziów - konkurs dobiegł końca. Ogłoszono koniec czasu na ozdabianie bałwanków i, jak na zawołanie, do parku powrócił zaginiony urzędnik, pan Umbridge, którego spojrzenie było aktualnie jeszcze bardziej rozbiegane niż wcześniej. Mężczyzna bujał się też na boki dość niebezpiecznie, choć nie tracił równowagi. Musiał być wprawiony w boju.
Już wkrótce jury w pełnym składzie poczęło przechadzać się po parku i przyglądało się dumnie prezentowanym bałwankom - pani Bones zerkała na nie sceptycznie, dbając bardziej o to, żeby nie przemoczyć śniegiem butów, Judith Leach z wielką fascynacją w spojrzeniu oceniała je pod kątem artystycznym, a pan Umbridge... cóż, jemu chyba wszystko było obojętne; co chwilę zerkał tylko tęsknie w kierunku stolika z trunkami, a sam konkurs przestał być dla niego w ogóle interesujący.
Po trwających dłuższą chwilę oględzinach i znacznie krótszej naradzie pan Umbridge w końcu zabrał głos, by ogłosić wyniki.
- Panie i panowie... wreszcie koniec - powiedział i dokładnie w tym momencie podeszła do niego pani Bones, szturchając go i sycząc coś w jego kierunku. Mężczyzna spojrzał na nią ze skruchą i usunął się w cień.
- Najdrożsi uczestnicy - zaczęła pani Bones raz jeszcze - z tak jadowitą słodyczą w głosie, na jaką potrafiły się zdobyć wyłącznie redaktorki Czarownicy. - Dziękujemy wam wszystkim za udział w konkursie i przedstawienie niesamowitych lodowych rzeźb. Poziom w trakcie tegorocznych zawodów był niezwykle wysoki - kłamstwo nie chciało przejść jej przez usta, więc uśmiechnęła się (z widocznym wysiłkiem i bólem) jeszcze szerzej - i nad wyraz trudno było wyłowić zwycięzcę. Niestety, w każdej konkurencji ktoś musi triumfować, a ktoś musi przegrać. Po długich naradach udało nam się wyłonić wygraną drużynę.
Zdetronizowany tuż po rozpoczęciu przemowy pan Umbridge miał wręczać nagrody. Podszedł chwiejnym krokiem do drużyn, w jednej dłoni ściskając wielki, czerwony order z napisem "najpiękniejszy bałwan", a w drugiej gigantyczną butelkę szampana. Judith Leach stała tuż za nim, szeroko się uśmiechając - przed nią lewitował olbrzymi kosz słodkości z Miodowego Królestwa, którymi częstowała uczestników.
- W imieniu całego jury chciałabym z wielką przyjemnością ogłosić, że zwycięską drużyną została... - kontynuowała z przejęciem pani Bones, ale dokładnie w tym samym momencie coś poszło nie tak.
Pan Umbridge nie powinien był tyle pić - alkohol odebrał mu kompletnie koordynację i mężczyzna boleśnie się zachwiał. Aby uchronić się przed upadkiem, próbował złapać się najbliżej stojącej osoby - niestety, zamiast na osobę padło na bałwanka grupy drugiej, z którego po zderzeniu z pijanym mężczyzną pozostało raczej niewiele. Urzędnik, wciąż nie chcąc lądować w śniegu, szukał dalej oparcia. Wpadł prosto na Samuela, upadając razem z nim w pobliską zaspę; złośliwy przypadek sprawił, że jednocześnie nieświadomie przypiął mu do odzienia trzymany w dłoni order. W tym momencie Samuel Skamander otrzymał tytuł "najpiękniejszego bałwana".
Judith Leach, widząc to, przeraziła się jak nigdy - machnęła niezdarnie różdżką i lewitujący kosz ze słodyczami gwałtownie zawrócił, by niekontrolowanie latać wśród uczestników konkursu. Dryfował w powietrzu coraz szybciej i coraz niebezpieczniej, przyczyniając się do dekapitacji bałwanków grupy pierwszej i trzeciej. Ktoś - choć w całym tym zamieszaniu nikt nie spostrzegł, kto - wpadł na bałwana grupy czwartej, również nieco go niszcząc. Najmniejsza z kul bałwana zachwiała się i spadła, lądując prosto na twarzy Luny, która przez unieruchomienie nie mogła uciec, choć doskonale widziała zbliżające się zagrożenie.
Kiedy zdawało się, że tylko dzieło grupy piątej przeżyło tę bałwankową rzeź niewiniątek, twarz Odette Bones najpierw zajarzyła się intensywną czerwienią, a ledwie chwilę później znów stała się blada. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, kobieta zemdlała, nie mogąc zdzierżyć tak wielu nieszczęść na raz i, jak łatwo się domyślić, wylądowała prosto w objęciach ostatniego stojącego bałwanka, jego również zgniatając. Butelka szampana, która miała służyć za nagrodę, także gdzieś się odturlała i zginęła wśród wszechobecnych zasp.
I tyle było, proszę państwa, z konkursu na najpiękniejszego bałwana.
| Zabawa dobiegła końca - z całego serca przepraszam za mord na bałwankach, które z takim zaangażowaniem lepiliście! Posta podsumowującego znajdziecie tutaj.
PS: Nie obawiajcie się, na wyścigu na łyżwach przewiduję mniej ofiar.
Już wkrótce jury w pełnym składzie poczęło przechadzać się po parku i przyglądało się dumnie prezentowanym bałwankom - pani Bones zerkała na nie sceptycznie, dbając bardziej o to, żeby nie przemoczyć śniegiem butów, Judith Leach z wielką fascynacją w spojrzeniu oceniała je pod kątem artystycznym, a pan Umbridge... cóż, jemu chyba wszystko było obojętne; co chwilę zerkał tylko tęsknie w kierunku stolika z trunkami, a sam konkurs przestał być dla niego w ogóle interesujący.
- opisy bałwanów:
- grupa I
Bałwan grupy pierwszej nie prezentował się najlepiej - składał się z dwóch kul, na wyższej z nich spoczęła papierowa czapeczka wykonana z gazety. Dość żałośnie prezentowała się pieluszka będąca szalikiem. Za nos bałwana posłużył ogon martwej ryby, oczy stanowiły guziki. Śnieżna postać posiadała również guzikowy uśmiech, który wyglądał na dość... szatański. I wywołujący dreszcz niepokoju.
grupa II
Grupa druga tak długo sprzeczała się nad tym, jak ozdobić bałwanka i kto powinien podjąć ostateczną decyzję, że minął czas, zanim zdążyli cokolwiek przedsięwziąć. Bałwan pozostał zatem tą samą, bezkształtną i przekrzywioną breją w kształcie kopczyka, która przez brak ozdób nie przypominała już kompletnie niczego.
grupa III
Monokl przy oku i wetknięta w bok łabędziego, opierzonego bałwana butelka szampana prezentowały się nad wyraz dostojnie. Odwracało to nawet uwagę od faktu, że z jednej strony był kompletnie spłaszczony. Różane ozdoby także dodawały mu uroku - bałwan był idealnym lordem Rosierem!Lub lord Rosier idealnym bałwanem.
Dodatkowo zaklęcie Fredericka sprawiło, że głowa (lub coś, co głową być powinno, choć wcale na nią nie wyglądało) bałwana została przyprószona odrobiną różowego brokatu.
grupa IV
Ahoj, przygodo! - zdawał się krzyczeć piracki bałwan grupy czwartej. Jego ofiara, kapelusznik Luna, dzielnie dzierżyła w dłoni miotłę. Jedno oko spoglądało bystro na okolicę, drugie skrywało się za guzikową opaską. Pod marchewkowym nosem wetknięta została fajka. Piracka noga bałwana dodawała mu uroku, tak samo jak rzędy guzików imitujące dostojny płaszcz. Szlachecki wąs i gęsta broda dopełniały wizerunku Traversa doskonałego.
grupa V
Bałwanek ostatniej grupy przypominał gracza Quidditcha, który właśnie spadał z miotły. W całkiem uroczy sposób dyndał głową w dół, oglądając odwrócony do góry nogami świat guzikowymi oczami. Smakowicie wyglądający marchewkowy nos zadarty był samego nieba (a raczej, z racji odwróconej perspektywy, do samego śniegu). Żółto-czarne pasy stanowiły mimowolną reklamę znanej drużyny. Wydziergany królik wyskakujący z kapelusza przypominał nawet zajęczaka, a szelmowski uśmiech i rozwiany, gałązkowy włos prezentowały się bardzo dumnie.
- komentarze jury:
- Na widok bałwana grupy pierwszej, u której za nos służył ogon zdechłej ryby, Judith Leach zaklaskała z ekscytacją w dłonie.
- Ta awangarda! Nowe spojrzenie na sztukę! Przecież to dekadenckie ujęcie naturalizmu. Wspaniałe, wspaniałe! - wykrzykiwała ochoczo, a pani Bones patrzyła na nią tylko pogardliwie. Sama wyglądała, jakby miała omdleć z osłabienia na widok martwej ryby wetkniętej w śnieżną kulę.
Drugiego bałwana jury z początku nie zauważyło, uznając go za przypadkową zaspę i dopiero po chwili pan Umbridge uświadomił pozostałym, że chyba coś ominęli. Cała trójka przez moment przyglądała mu się uważnie. Urzędnik szybko się znudził i zajął się obserwacją własnych dłoni, Odette Bones znacząco przewróciła oczami, ale młoda artystka marszczyła w skupieniu brwi, nie zaprzestając oględzin.
- To przywodzi na myśl... bezsens istnienia. Prostotę żywota - powiedziała pewnie, kiwając ze zrozumieniem głową. - Z tego bałwana płynie nauka, że powinniśmy żyć skromnie, bo nas wszystkich i tak czeka śmierć. Gdybym miała określić go dwoma słowami, powiedziałabym: stoicki nihilizm. Piękny, bardzo mądry bałwan.
Odette Bones przewracała oczami tak mocno, że wyglądały, jakby zaraz miały wypaść jej z oczodołów.
Na widok trzeciego bałwana pan Umbridge parsknął głośnym, niepowstrzymanym i dość niekulturalnym śmiechem.
- Te, on mi mojego kuzyna przypomina - palnął, mrużąc oczy i przechylając lekko głowę, by lepiej się przyjrzeć. - Tylko trochę jakby chudszy.
Pani Bones skarciła go spojrzeniem, ale wciąż uparcie milczała, zapisując coś w swoim notesie. Milczeć nie miała za to zamiaru panna Leach, która otworzyła usta, żeby zaraz je zamknąć, bo nawet jej ten lordo-łabędź wybił z głowy wszystkie argumenty.
- Jest bardzo... - zaczęła niepewnie - ...majestatyczny - dokończyła, spoglądając na brokat zdobiący jego głowę; o tym bałwanie można było powiedzieć wiele, ale do majestatu było mu daleko.
Bałwan grupy czwartej wywołał wśród sędziów niemałe poruszenie.
- To pirat! - stwierdził oczywistość pan Umbridge, a w jego głosie pobrzmiewało jednocześnie zdumienie oraz fascynacja.
- Biedna dziewczyna! - żachnęła się pani Bones, oburzając się stratowaną Luną tak bardzo, że aż zdecydowała się zabrać głos.
- Ten bałwan niechybnie przedstawia sceptyczny epikureizm naznaczony nutą katastrofizmu - rzuciła lekko Judith Leach po chwili zadumy, aż w końcu teatralnie westchnęła. - Ta dziewczyna jest alegorią nieszczęśnika o zbyt wielkim brzemieniu dzierżonym na barkach - dodała ze smutkiem, który sprawił, że w jej oczach zalśniły żałobne łzy.
Na deser został bałwan grupy piątej. Sędziowie okrążyli go, a na ich twarzach odbiło się zdziwienie - jak to, bałwan wywrócony do góry nogami?
- Widziałem gdzieś kiedyś tego typka - rzucił po chwili pan Umbridge, gładząc się ręką po swoim niemałym brzuchu. - Moja córa go chyba lubi - dodał, zaraz po tym milknąc, jakby pogrążył się w rozmyślaniach. Zapadła cisza przerywana tylko dźwiękiem skrobania pióra - Odette Bones z wielkim zaangażowaniem zapisywała coś w swoim notatniku, a na jej ustach kwitł złośliwy półuśmiech. Za to panna Leach standardowo była w swoim żywiole.
- To fatalistyczne spojrzenie na sport - rzuciła z przejęciem. - Bałwan znajduje się o krok od upadku, przed którym już nic nie jest w stanie go ochronić. Obserwujemy ten ostatni moment, chwilę, która dzieli go od pogrążenia się w mroku. - Przyłożyła dłoń do ust, wyraźnie przejęta. - Cóż za kasandryczna wizja. Przepełniona mrokiem i cierpieniem.
Po trwających dłuższą chwilę oględzinach i znacznie krótszej naradzie pan Umbridge w końcu zabrał głos, by ogłosić wyniki.
- Panie i panowie... wreszcie koniec - powiedział i dokładnie w tym momencie podeszła do niego pani Bones, szturchając go i sycząc coś w jego kierunku. Mężczyzna spojrzał na nią ze skruchą i usunął się w cień.
- Najdrożsi uczestnicy - zaczęła pani Bones raz jeszcze - z tak jadowitą słodyczą w głosie, na jaką potrafiły się zdobyć wyłącznie redaktorki Czarownicy. - Dziękujemy wam wszystkim za udział w konkursie i przedstawienie niesamowitych lodowych rzeźb. Poziom w trakcie tegorocznych zawodów był niezwykle wysoki - kłamstwo nie chciało przejść jej przez usta, więc uśmiechnęła się (z widocznym wysiłkiem i bólem) jeszcze szerzej - i nad wyraz trudno było wyłowić zwycięzcę. Niestety, w każdej konkurencji ktoś musi triumfować, a ktoś musi przegrać. Po długich naradach udało nam się wyłonić wygraną drużynę.
Zdetronizowany tuż po rozpoczęciu przemowy pan Umbridge miał wręczać nagrody. Podszedł chwiejnym krokiem do drużyn, w jednej dłoni ściskając wielki, czerwony order z napisem "najpiękniejszy bałwan", a w drugiej gigantyczną butelkę szampana. Judith Leach stała tuż za nim, szeroko się uśmiechając - przed nią lewitował olbrzymi kosz słodkości z Miodowego Królestwa, którymi częstowała uczestników.
- W imieniu całego jury chciałabym z wielką przyjemnością ogłosić, że zwycięską drużyną została... - kontynuowała z przejęciem pani Bones, ale dokładnie w tym samym momencie coś poszło nie tak.
Pan Umbridge nie powinien był tyle pić - alkohol odebrał mu kompletnie koordynację i mężczyzna boleśnie się zachwiał. Aby uchronić się przed upadkiem, próbował złapać się najbliżej stojącej osoby - niestety, zamiast na osobę padło na bałwanka grupy drugiej, z którego po zderzeniu z pijanym mężczyzną pozostało raczej niewiele. Urzędnik, wciąż nie chcąc lądować w śniegu, szukał dalej oparcia. Wpadł prosto na Samuela, upadając razem z nim w pobliską zaspę; złośliwy przypadek sprawił, że jednocześnie nieświadomie przypiął mu do odzienia trzymany w dłoni order. W tym momencie Samuel Skamander otrzymał tytuł "najpiękniejszego bałwana".
Judith Leach, widząc to, przeraziła się jak nigdy - machnęła niezdarnie różdżką i lewitujący kosz ze słodyczami gwałtownie zawrócił, by niekontrolowanie latać wśród uczestników konkursu. Dryfował w powietrzu coraz szybciej i coraz niebezpieczniej, przyczyniając się do dekapitacji bałwanków grupy pierwszej i trzeciej. Ktoś - choć w całym tym zamieszaniu nikt nie spostrzegł, kto - wpadł na bałwana grupy czwartej, również nieco go niszcząc. Najmniejsza z kul bałwana zachwiała się i spadła, lądując prosto na twarzy Luny, która przez unieruchomienie nie mogła uciec, choć doskonale widziała zbliżające się zagrożenie.
Kiedy zdawało się, że tylko dzieło grupy piątej przeżyło tę bałwankową rzeź niewiniątek, twarz Odette Bones najpierw zajarzyła się intensywną czerwienią, a ledwie chwilę później znów stała się blada. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, kobieta zemdlała, nie mogąc zdzierżyć tak wielu nieszczęść na raz i, jak łatwo się domyślić, wylądowała prosto w objęciach ostatniego stojącego bałwanka, jego również zgniatając. Butelka szampana, która miała służyć za nagrodę, także gdzieś się odturlała i zginęła wśród wszechobecnych zasp.
I tyle było, proszę państwa, z konkursu na najpiękniejszego bałwana.
| Zabawa dobiegła końca - z całego serca przepraszam za mord na bałwankach, które z takim zaangażowaniem lepiliście! Posta podsumowującego znajdziecie tutaj.
PS: Nie obawiajcie się, na wyścigu na łyżwach przewiduję mniej ofiar.
Kasztanowy park
Szybka odpowiedź