Kasztanowy park
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kasztanowy park
O tej porze roku kasztanowy park tonie w grubych warstwach śnieżnego puchu, który - ku uciesze nie tylko dzieci - zdaje się idealny do tworzenia aniołków, lepienia trwałych śnieżek i budowania przepięknych bałwanów.
Nieco dalej park wypełniony jest licznymi ścieżkami, które okazują się kręte i dość oblodzone. Z gałęzi wysokich drzew zwisają długie sople, a w grudniowym powietrzu wirują drobne płatki śniegu. Spacer po tym spokojnym parku jest świetną alternatywą dla osób, które poszukują chwilowej ucieczki od zgiełku panującego na głównym placu Doliny Godryka.
Nieco dalej park wypełniony jest licznymi ścieżkami, które okazują się kręte i dość oblodzone. Z gałęzi wysokich drzew zwisają długie sople, a w grudniowym powietrzu wirują drobne płatki śniegu. Spacer po tym spokojnym parku jest świetną alternatywą dla osób, które poszukują chwilowej ucieczki od zgiełku panującego na głównym placu Doliny Godryka.
- grupy:
- grupa I
Frank Carter
Charles Lovegood
Garrett Weasley
grupa II
Febe Valhakis
Clementine Baudelaire
Samuel Skamander
grupa III
Teddy Purcell
Benjamin Wright
Harriett Lovegood
grupa IV
Colin Fawley
Frederick Fox
Luna Spencer-Moon
grupa V
Minnie McGonagall
Hereward Bartius
Bleach Plistone
dla niedowiarków wynik losowania: klik
- opisy bałwanków:
- grupa I
Podstawa bałwana będąca dziełem Franka i brzuch przygotowany przez Garretta wyglądały na zbudowane z wielką starannością, ale pod względem jakości odstawała od nich stworzona przez Charlesa głowa. Chłopiec przecenił swoje umiejętności lepienia w śniegu i, próbując ulepić z niego pyszczek smoka, przyczynił się wyłącznie do tego, że bałwankowa głowa rozpadła mu się w dłoniach.
Bałwan tej grupy składał się ze stabilnej podstawy i solidnego brzucha. Gdyby nie brak głowy, prezentowałby się całkiem dostojnie.
grupa II
Bałwanek przygotowany przez grupę drugą nie wyglądał najlepiej. Samuel miał wielkie trudności z ulepieniem wymiarowej kuli; śnieg topił mu się w dłoniach, a jego kula przypominała bardziej spłaszczone jajo. Dzieła dopełniła Clementine, wpadając w podstawę bałwana i przekrzywiając ją już zupełnie. Jej kula również nie należała do najbardziej udanych. Honor drużyny uratowała Febe, jednak nawet najlepsza głowa nie jest w stanie pomóc, gdy podstawa i brzuch bałwana prezentują się dość... nieciekawie.
Bałwan tej grupy składał się z niewymiarowej podstawy, wybrakowanego, nieco bezkształtnego brzucha i stosunkowo udanej głowy. Cały bałwan był przekrzywiony i wyglądał, jakby miał zaraz się przewrócić.
grupa III
Gorąca atmosfera panująca w grupie trzeciej na szczęście nie roztopiła niewinnego bałwanka. W gruncie rzeczy, prezentował się on całkiem nieźle. Co prawda podstawa ulepiona przez Benjamina mogłaby bardziej przypominać kulę niż elipsę, ale towarzyszące mu panie spisały się na medal. Głowa bałwanka będąca dziełem Teddy prezentowała się bowiem idealnie. Brzuch wykonany przez Harriett miejscami też był nieco koślawy, ale cała konstrukcja po złożeniu wydawała się dość stabilna.
Bałwan tej grupy składał się z przepięknej głowy, solidnego, choć nieco przekrzywionego brzucha i spłaszczonej podstawy, która pomimo swojego wyglądu okazała się wystarczająco wytrzymała.
grupa IV
JednorękibandytaColin okazał się zaskakująco dobry w lepieniu bałwanów; jak widać, wcale nie potrzeba do tej zabawy wszystkich kończyn. Luna spisała się trochę gorzej. Jej kula wydawała się dość wytrzymała, ale daleko było jej do idealnego kształtu. Dzieło Freda prezentowało się podobnie - nie grzeszyło nadmierną urodą, ale gwarantowało wystarczającą stabilność, żeby bałwan nie rozpadł im się na oczach.
Bałwan tej grupy wyglądał bardzo solidnie, choć był przy tym nieco koślawy i raczej nieforemny.
grupa V
Bałwanek grupy piątej miałby spore szanse na zostanie faworytem, gdyby nie fakt, że podstawa nieporęcznie lepiona przez Herewarda okazała się wyjątkowo słaba. Rozpadła się całkowicie w momencie, gdy Minnie i Bleach ułożyły na nich swoje kule. Na szczęście ich dzieła były wystarczająco solidne, aby wytrzymać ten upadek. Głowa stworzona przez Minnie przypominała wyjętą prosto z foremki, a brzuch ulepiony przez Bleach wcale nie prezentował się gorzej.
Bałwan tej grupy składał się z przepięknej głowy i solidnego brzucha, przez brak podstawy był jednak niewielki i wyglądał jak bałwankowe dziecko.
- opis zadań:
- wynik losowania
grupa I
Wybrano wam dość niefortunne miejsce na stanowisko do lepienia bałwanka: tuż nad waszymi głowami rozrastały się gałęzie wielkiego, starego kasztanowca o wyjątkowo grubych konarach; jak nietrudno się domyślić, na gałęziach zebrały się olbrzymie warstwy śnieżnego puchu. Prawa fizyki, które obowiązują także w świecie magii, sprawiły, że po silniejszym podmuchu wiatru cały ten kożuszek śniegu w ekspresowym tempie spadł na ziemię. Jedno z was, Garretta, spotkało niezwykłe nieszczęście - większość śniegu spadło właśnie na niego, z impetem przewracając go na ziemię i od stóp do głów zakrywając zaspą. Bałwanek także nie uszedł bez szwanku. Spadający śnieg popchnął najwyżej ułożoną z kul, przez co ta odpadła od śniegowego tułowia i zaczęła turlać się w kierunku grupy drugiej. Wyglądało na to, że była w tamtą stronę zwodzona magią. Czyżby przeciwnicy postanowili sabotować waszego bałwanka?
| Musicie uratować zakopaną osobę i złożyć bałwana w całość.
grupa II
Zrobiliście sobie akurat krótką przerwę na złapanie oddechu i przyjrzenie się swojemu bałwankowemu dziełu, kiedy to nagle... zaczęło się topić. Ni stąd, ni zowąd, kompletnie bez przyczyny - przecież wcale nie było za ciepło, słońce też już dawno skryło się za horyzontem, a wy nawet nie dmuchaliście i nie chuchaliście na swojego śniegowego ludka. Kule, które lepiliście z takim zaangażowaniem, już wkrótce miały zmienić się na waszych oczach w bezkształtną, roztopioną breję, tym samym marnując całą wytężoną pracę.
| Musicie uratować bałwana przed zostaniem kałużą.
grupa III
Wasz bałwanek (wbrew wszystkiemu) wcale nie wyglądał najgorzej i mogliście czuć się dumni ze swojego dzieła. Nie było jednak zbyt wiele czasu na radość; wkrótce ze śniegu zaczęły wyrastać wielkie, ostre sople, które mogłyby zranić kogoś nieuważnego. Na szczęście udało wam się odskoczyć w porę w czas i pozostaliście bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Ale co z tego, skoro straciliście przy tym dostęp do swojego bałwana; wyrastające sople stawały się coraz grubsze, coraz dłuższe, coraz ostrzejsze, aż w końcu zaczęły przypominać lodową klatkę, w której zamknięto śniegowego ludka.
| Musicie znaleźć sposób, żeby dostać się do waszego bałwana.
grupa IV
Udało się! Przebrnęliście przez ciężki etap toczenia śniegowych kul i nawet daliście radę upodobnić swoje dzieło do wytworu bałwankokształtnego. Jednak wam również, tak samo jak pozostałym grupom, nie było dane cieszyć się zbyt długo spokojem. Gdy na chwilę odwróciliście wzrok od waszego bałwana, ten zaczął... lewitować. Najpewniej nie zauważyliście tego, że uniósł się na cal, kolejne dwa też umknęły waszej uwadze, ale w końcu bałwanek wzniósł się na wysokość metra i zaczął lecieć coraz wyżej, coraz szybciej, co już z pewnością rzuciło wam się w oczy. Jak tak dalej pójdzie, zaraz zgubi się wśród chmur i doleci do samego nieba!
| Musicie sprowadzić bałwanka na ziemię.
grupa V
To wszystko stało się nagle - w jednej chwili zaznawaliście chwili odpoczynku, spoglądając na swojego bałwanka, a w drugiej ten dosłownie zniknął na waszych oczach. Rozpłynął się! Rozglądaliście się za nim może z zaskoczeniem, może z niepokojem, ale nigdzie nie mogliście go dostrzec. Wtedy zmaterializował się na nowo w odległości kilkunastu metrów, ale zanim nawet mogliście ruszyć w jego stronę, zniknął z charakterystycznym pyknięciem towarzyszącym zazwyczaj teleportacji. I pojawił się w kompletnie innym miejscu - tym razem też tylko na parę sekund, pyk, i znów go nie było. Gdyby na miejscu znajdował się uzdrowiciel, na pewno zdiagnozowałby u waszego bałwanka czkawkę teleportacyjną.
| Musicie złapać i unieruchomić bałwanka.
- wynik losowania ozdób:
- wynik losowania
grupa I - pielucha, wczorajszy Prorok Codzienny, martwa ryba i worek pełen guzików
grupa II - elegancka, czerwona sukienka, para butów na wysokim obcasie, blond peruka i karminowa szminka
grupa III - dwadzieścia zasuszonych róż, monokl i butelka szampana
grupa IV - dwie miotły, marchewka, słoik pełen guzików, elegancki kapelusz i fajka
grupa V - dwie miotły, marchewka, słoik pełen guzików, elegancki kapelusz i fajka
Pod wpływem zaklęcia Luny bałwanek zatrzymał się, przerywając dalsze wznoszenie się ku niebu, zawisając kilka metrów nad ziemią. To dobrze, bo jeszcze trochę i mogliby go stracić, to i tak cud, że nie rozpadł się podczas tego lotu. Teraz należało go jeszcze tylko ściągnąć na ziemię i mieć nadzieję, że nie pofrunie znowu. Nawet nie zwracała uwagi na zamieszanie, do jakiego doszło w innych grupach, gdy ktoś został zasypany śniegiem, a ktoś inny oblany wodą, co z pewnością nie było przyjemne przy takiej temperaturze. No, ale to nie była Luny sprawa, bo była na ten moment zajęta sprowadzaniem bałwana na ziemię bez zniszczenia go. Podczas gdy Fawley zaczął go przesuwać w dół, Luna znowu uniosła różdżkę, rzucając zaklęcie:
- Accio - mruknęła, zamierzając przywołać bałwana na wskazane miejsce - tak, aby ustawił się na podłożu tuż przed nimi. Miała nadzieję że na tyle dobrze panowała nad swoją magią, że lądowanie bałwanka na śniegu będzie miękkie i nie naruszy położenia jego poszczególnych elementów. Nie byłoby dobrze, gdyby się teraz rozpadł, zwłaszcza z jej winy. Luna naprawdę nie lubiła psuć swojej roboty, obojętnie, czy chodziło o poważne sprawy, czy o te bardziej błahe, jak niewinny sylwestrowy konkurs.
- Accio - mruknęła, zamierzając przywołać bałwana na wskazane miejsce - tak, aby ustawił się na podłożu tuż przed nimi. Miała nadzieję że na tyle dobrze panowała nad swoją magią, że lądowanie bałwanka na śniegu będzie miękkie i nie naruszy położenia jego poszczególnych elementów. Nie byłoby dobrze, gdyby się teraz rozpadł, zwłaszcza z jej winy. Luna naprawdę nie lubiła psuć swojej roboty, obojętnie, czy chodziło o poważne sprawy, czy o te bardziej błahe, jak niewinny sylwestrowy konkurs.
The member 'Luna Spencer-Moon' has done the following action : rzut kością
'k100' : 78
'k100' : 78
Cassian obserwował zmagania Herewarda z nadzwyczajnym jak na siebie rozbawieniem. Rzadko kiedy czyjeś nieszczęście mogło poprawić mu humor. Teraz zaciągając się papierosem, zadowalał swoje oczy widokiem miotającego się Herewarda. Uśmiechnął się kątem warg, pomiędzy zaciągnięciami papierosem i wypuszczeniem dymu z ust. Trochę mniej zadowolony był, kiedy napotkał spojrzenie Minnie. Wydawała się mocno poruszona znikającym bałwankiem, tym, który zaraz później pojawił się obok Cassiana, wytrącając mu fajkę z rąk. Morisson zerknął na bryły lodu z ograniczoną dawką zainteresowania, marszcząc ze sfrustrowaniem brwi. Bałwan chciał wojny. Pozbawił go ostatniego papierosa, jakiego posiadał. Ta zniewaga wymagała zemsty. Ruszył więc w kierunku Minnie, Herewarda i trzeciej osoby, której nawet wcześniej nie dostrzegał, bo skupiony był bardziej na McGonagall i jej paskudnym adoratorze. Znajdując się w końcu przy Minewrze, specjalnie odgrodził ją swoim ciałem od jej profesora, rzucając na powitaniu z uzdrowicielską precyzją, rozwiewając wątpliwości Minnie:
— Wasz bałwan cierpi na czkawkę teleportacyjną. Normalnie poleciłbym eliksir osłabiający, ale nigdy jeszcze nie diagnozowałem bałwana — dodał marszcząc brwi — może skoro mamy go osłabić to… woda? — zasugerował odkrywczo i zerknął przez ramię na Bartemiusa. A kysz!
Ale bałwan już się nie poruszał, unieruchomiony przez Minnie. Zdolne dziewczę. Cassian z niezadowoleniem patrzył, jak ogląda się za rudym mężczyzną. Spóźnił się. Jak zawsze w życiu.
— Wasz bałwan cierpi na czkawkę teleportacyjną. Normalnie poleciłbym eliksir osłabiający, ale nigdy jeszcze nie diagnozowałem bałwana — dodał marszcząc brwi — może skoro mamy go osłabić to… woda? — zasugerował odkrywczo i zerknął przez ramię na Bartemiusa. A kysz!
Ale bałwan już się nie poruszał, unieruchomiony przez Minnie. Zdolne dziewczę. Cassian z niezadowoleniem patrzył, jak ogląda się za rudym mężczyzną. Spóźnił się. Jak zawsze w życiu.
I don't want to understand this horror
Everybody ends up here in bottles
There's a weight in your eyes
I can't admit
Everybody ends up here in bottles
Cassian Morisson
Zawód : UZDROWICIEL ODDZ. URAZÓW POZAKLĘCIOWYCH
Wiek : 33 LATA
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
I will not budge for no man’s pleasure, I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jak na drużynę złożoną z trzech dorosłych osób nasz bałwan prezentował się trochę nieforemnie, może przez nieco za dużą głowę, ale to pewnie dlatego, że był lustrzanym odbiciem naszego poziomu intelektualnego! Ledwie jednak udało się nam ustawić śnieżne kule na sobie (byłem pod wrażeniem zdolności manualnych jednorękiego bandyty), a bałwan postanowił sobie ożyć i odlecieć. Przez chwilę wierzyłem, że to jakiś zazdrośnik z drużyny przeciwnej, ale dość szybko dotarło do mnie, że ze wszystkimi śnieżnymi tworami zaczęły dziać się dziwne rzeczy – choć równie dobrze mógłbym powiedzieć to o Samuelu i Garrecie. Zdaje się, że obecność dzieciaków obniżyła ich wiek mentalny (jakby samo uczestnictwo w konkursie na najbardziej wypasionego bałwana tego nie robiło). Rozpętała się jakaś mała aferka, ale byłem zbyt zaabsorbowany próbami sprowadzenia naszego bałwana na ziemię, choć mój udział w akcji ratunkowej ograniczył się do nadzorowania poczynań innych, którzy radzili sobie całkiem nieźle. Wsparcie okazało się zbyteczne, ale kiedy bałwan powoli wracał już na ziemię, znajdowałem się w pełni gotowości do tego, by go złapać - jakby coś jednak poszło nie tak. Uchwycenie zimnego, śnieżnego stwora, nie wydało mi się w ogóle nieprzyjemne – zapewne jego chłód nie mógł się nawet równać z tym, który bił od Seliny Lovegood.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
Na początku był chaos.
No, może nie do końca; początek wydawał się właściwie całkiem poukładany i logiczny, tylko potem postanowił bohatersko odzyskać kradziony – niekradziony (nie był już niczego pewien) brzuszek i, krótko mówiąc, wszystko konfundus trafił. W jednej chwili uśmiechał się szeroko do samuelowych towarzyszek, witając się z nimi wesoło (w końcu ich nie podejrzewał wcale o sabotaż, obie wyglądały słodko i niewinnie), w drugiej… cóż, wciąż stał. I wciąż się uśmiechał, z tym że jakoś tak sztywno i ten uśmiech za nic nie chciał mu z nienaturalnie wykrzywionej twarzy zejść. Chciał się rozejrzeć dookoła, ale też nie mógł, więc tylko wodził wzrokiem w tej dziwnie ograniczonej półprzestrzeni, dostrzegając w końcu lodową mgiełkę, wydobywającą się z różdżki anielskiego dziewczęcia.
A jednak nie należało ufać kobietom.
Ratunku, chciał krzyczeć, jednak spomiędzy jego zmrożonych warg wydobyła się jedynie seria nieartykułowanych charknięć. Gdyby zgromadzeni wiedzieli o jego wilkołaczej naturze, mogliby pomyśleć, że Frankowi za moment wyrośnie para kłów i futro (tym drugim by nie pogardził, było mu niesamowicie zimno), ale jedyna osoba, która rzeczywiście zdawała sobie z tego faktu sprawę, miała aktualnie ciekawsze zajęcie, to jest – ociekała wodą. Nikt zresztą nie zwracał specjalnej uwagi na jego dramatyczne słowa, bo panujące zamieszanie skutecznie rozproszyło ich uwagę i Carter miał wrażenie, że miotali się trochę bezładnie, choć pewny być nie mógł; zaklęcie zmroziło chyba również jego myśli, sprawiając, że poruszały się nieznośnie wręcz wolno.
Albo po prostu nie potrafił jednocześnie zastanawiać się nad bałwankową misją ratunkową i lewitować.
Zabierzcie kulę, myślał intensywnie, i wyglądało na to, że coś z tych myśli dotarło do Garretta, bo na krawędzi pola widzenia mignęła mu na moment rudowłosa czupryna (gdzieś między tym wszystkim fruwały mu też złote loczki Charliego – co oni wyprawiali i KTO pilnował bałwanowych nóg, skoro byli tu obaj?), a później w jego rękach zrobiło się pusto, podczas gdy on sam opadł na ziemię. Szczęśliwy, że w ogóle zarejestrował ten fakt, bo to oznaczało, że przynajmniej częściowo wracało mu czucie.
Kto go uratował, komu miał dziękować? Podniósł się nieco, szukając wzrokiem swojego wybawcy i natrafiając na Teddy. Z intensywnie czerwonymi włosami, obejmującą go i pytającą o ognistą, co przez moment kazało mu się zastanowić, czy przypadkiem nie umarł i nie trafił do krainy wiecznych czarów. – Fedi? – zapytał, orientując się, że jego język wciąż przypominał odrobinę bryłkę lodu i zamiast zręcznie formować sylaby, przetaczał się bezradnie z jednej strony jamy ustnej na drugą. – Fas bauan tes fam usiekuł? – A co było z ich bałwanem? Rozejrzał się, Garrett już odnosił odzyskaną dzielnie kulę na miejsce. Czyli w porządku, choć trochę zrobiło mu się smutno, bo to w końcu on narażał swoje zdrowie i życie na szwank, jednak koniec końców – zadanie zostało wykonane. A on żył, dzięki Teddy, jak zwykle. – Ulatofałaś mnie – powiedział z taką czułością, jaką tylko był w stanie przekazać, biorąc pod uwagę ograniczone ruchy. Zrobiło mu się jakoś tak cieplej na sercu i miękko, co on by bez niej zrobił? – Fyjc sa mnie – dodał jeszcze, przekonany, że brzmi absolutnie poważnie, mimo że próba uzyskania połączenia między dź, a z, spowodowała, że opluł się lekko. Cholernie spółgłoski.
No, może nie do końca; początek wydawał się właściwie całkiem poukładany i logiczny, tylko potem postanowił bohatersko odzyskać kradziony – niekradziony (nie był już niczego pewien) brzuszek i, krótko mówiąc, wszystko konfundus trafił. W jednej chwili uśmiechał się szeroko do samuelowych towarzyszek, witając się z nimi wesoło (w końcu ich nie podejrzewał wcale o sabotaż, obie wyglądały słodko i niewinnie), w drugiej… cóż, wciąż stał. I wciąż się uśmiechał, z tym że jakoś tak sztywno i ten uśmiech za nic nie chciał mu z nienaturalnie wykrzywionej twarzy zejść. Chciał się rozejrzeć dookoła, ale też nie mógł, więc tylko wodził wzrokiem w tej dziwnie ograniczonej półprzestrzeni, dostrzegając w końcu lodową mgiełkę, wydobywającą się z różdżki anielskiego dziewczęcia.
A jednak nie należało ufać kobietom.
Ratunku, chciał krzyczeć, jednak spomiędzy jego zmrożonych warg wydobyła się jedynie seria nieartykułowanych charknięć. Gdyby zgromadzeni wiedzieli o jego wilkołaczej naturze, mogliby pomyśleć, że Frankowi za moment wyrośnie para kłów i futro (tym drugim by nie pogardził, było mu niesamowicie zimno), ale jedyna osoba, która rzeczywiście zdawała sobie z tego faktu sprawę, miała aktualnie ciekawsze zajęcie, to jest – ociekała wodą. Nikt zresztą nie zwracał specjalnej uwagi na jego dramatyczne słowa, bo panujące zamieszanie skutecznie rozproszyło ich uwagę i Carter miał wrażenie, że miotali się trochę bezładnie, choć pewny być nie mógł; zaklęcie zmroziło chyba również jego myśli, sprawiając, że poruszały się nieznośnie wręcz wolno.
Albo po prostu nie potrafił jednocześnie zastanawiać się nad bałwankową misją ratunkową i lewitować.
Zabierzcie kulę, myślał intensywnie, i wyglądało na to, że coś z tych myśli dotarło do Garretta, bo na krawędzi pola widzenia mignęła mu na moment rudowłosa czupryna (gdzieś między tym wszystkim fruwały mu też złote loczki Charliego – co oni wyprawiali i KTO pilnował bałwanowych nóg, skoro byli tu obaj?), a później w jego rękach zrobiło się pusto, podczas gdy on sam opadł na ziemię. Szczęśliwy, że w ogóle zarejestrował ten fakt, bo to oznaczało, że przynajmniej częściowo wracało mu czucie.
Kto go uratował, komu miał dziękować? Podniósł się nieco, szukając wzrokiem swojego wybawcy i natrafiając na Teddy. Z intensywnie czerwonymi włosami, obejmującą go i pytającą o ognistą, co przez moment kazało mu się zastanowić, czy przypadkiem nie umarł i nie trafił do krainy wiecznych czarów. – Fedi? – zapytał, orientując się, że jego język wciąż przypominał odrobinę bryłkę lodu i zamiast zręcznie formować sylaby, przetaczał się bezradnie z jednej strony jamy ustnej na drugą. – Fas bauan tes fam usiekuł? – A co było z ich bałwanem? Rozejrzał się, Garrett już odnosił odzyskaną dzielnie kulę na miejsce. Czyli w porządku, choć trochę zrobiło mu się smutno, bo to w końcu on narażał swoje zdrowie i życie na szwank, jednak koniec końców – zadanie zostało wykonane. A on żył, dzięki Teddy, jak zwykle. – Ulatofałaś mnie – powiedział z taką czułością, jaką tylko był w stanie przekazać, biorąc pod uwagę ograniczone ruchy. Zrobiło mu się jakoś tak cieplej na sercu i miękko, co on by bez niej zrobił? – Fyjc sa mnie – dodał jeszcze, przekonany, że brzmi absolutnie poważnie, mimo że próba uzyskania połączenia między dź, a z, spowodowała, że opluł się lekko. Cholernie spółgłoski.
you better keep the wolf back from the door
he wanders ever closer every night
and how he waits, baying for blood
I promised you everything would be fine
and how he waits, baying for blood
I promised you everything would be fine
Frank Cresswell
Zawód : właściciel dziurawego kotła, naukowiec
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
a lot of hope in one man tent
there's no room for innocence
take me home before the storm
velvet moths will keep us warm
there's no room for innocence
take me home before the storm
velvet moths will keep us warm
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Skrzywiła się, puściła rękaw, cofnęła się o krok. Nie oczekiwała przecież rzewnych podziękowań ani wdzięczności. W gruncie rzeczy nie robiła nawet tego dla niego, tylko dla siebie samej i dla swojego pokrętnego sumienia. Odwróciła spojrzenie w bok, nie potrafiła wpatrywać się w niego oczami, które zdradzały więcej, niż miała zamiar pokazać. Niż pokazała dotychczas. Może więc dobrze, że Wright postanowił chronić bałwanka strumieniem wody, a Teddy działała z poduszkami? Chwilę później różowowłosa wyrzucała już z siebie średnio zrozumiałe komunikaty o zabijaniu i pędziła w przedziwnym kierunku, zostawiając ich samych na polu bitwy.
I zapadła niezręczna cisza.
- Glisseo - wycelowała więc różdżkę w pozostałości (?) soplowej klatki, lecz w jej głosie zabrakło przekonania. Transmutacja nigdy nie była jej konikiem, teraz jednak mogło się zdawać, że bezczynność by ją zabiła. Musiała coś zrobić. Lovegood przesunęła wzrokiem po bałwanku i najbliższej okolicy, powoli, by dopiero po dłuższej chwili spojrzeć ponownie na Benjamina. I nie potrafiła już dłużej milczeć jak zaklęta. - Przykro mi, że tak wyszło. Naprawdę - odezwała się nieco przyciszonym głosem, chociaż wątpiła w to, by ktokolwiek w tym wszechobecnym zamieszaniu miał wyłapać którekolwiek słowo z ich rozmowy - o ile w ogóle można to było nazwać rozmową. - Nie rób niczego, czego byś potem żałował. Tak musiało być, to nie było zależne ani od ciebie, ani ode mnie. Ani nawet od nich samych - dodała pospiesznie, odnosząc się do zaskakującego listu, który otrzymała od Inary zaledwie parę dni temu i z góry zakładając, że Wright znajduje się w głównym nurcie informacji; zakładając błędnie.
I zapadła niezręczna cisza.
- Glisseo - wycelowała więc różdżkę w pozostałości (?) soplowej klatki, lecz w jej głosie zabrakło przekonania. Transmutacja nigdy nie była jej konikiem, teraz jednak mogło się zdawać, że bezczynność by ją zabiła. Musiała coś zrobić. Lovegood przesunęła wzrokiem po bałwanku i najbliższej okolicy, powoli, by dopiero po dłuższej chwili spojrzeć ponownie na Benjamina. I nie potrafiła już dłużej milczeć jak zaklęta. - Przykro mi, że tak wyszło. Naprawdę - odezwała się nieco przyciszonym głosem, chociaż wątpiła w to, by ktokolwiek w tym wszechobecnym zamieszaniu miał wyłapać którekolwiek słowo z ich rozmowy - o ile w ogóle można to było nazwać rozmową. - Nie rób niczego, czego byś potem żałował. Tak musiało być, to nie było zależne ani od ciebie, ani ode mnie. Ani nawet od nich samych - dodała pospiesznie, odnosząc się do zaskakującego listu, który otrzymała od Inary zaledwie parę dni temu i z góry zakładając, że Wright znajduje się w głównym nurcie informacji; zakładając błędnie.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Harriett Lovegood' has done the following action : rzut kością
'k100' : 76
'k100' : 76
Cóż to za bałwanki, proszę państwa! Colin korzystając z chwili wolnego, gdy nieposkromiona kula śniegu zdawała się być opanowała, rozejrzał się dookoła, aby dokładniej sprawdzić, czy to tylko im bałwan zrobił głupiego psikusa. Na szczęście albo właśnie nieszczęście ich przeciwników, nie tylko grupa Colina musiała się męczyć z dowcipnym śniegiem. Kątem oka dostrzegł, jak jeden bałwan powoli się topił, drugi uparcie gdzieś znikał, trzeci z kolei zdawał się agresywnie bronić przed dotykiem wyrastającymi soplami. Nie poświęcił jednak innym bałwankom więcej czasu, bo dokładnie w tej samej chwili towarzyszący mu koleś o lisim nazwisku postanowił znokautować ich bałwana, rzucając się mu rozpaczliwie w objęcia. Colin tylko przez sekundę zastanawiał się, czy mężczyzna postradał zmysły, ale w ciągu drugiej sekundy schował różdżkę do kieszeni i, trzymając hak w pogotowiu, rzucił się w ślad za Foxem, postanawiając urządzić sobie niepowtarzalne polowanie na bałwana.
The member 'Colin Fawley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
To, co miało przed chwilą miejsce, wprawiło organizatorów w osłupienie; zapanował chaos, a uczestnicy rozprawiali się z zadaniami w sposób skrajnie różny od tego, który zawczasu zaplanowano. Ale jako że nic nie można było już na to poradzić, jury załamywało tylko ręce i z paniką pilnowało tego, aby nikt przypadkiem się nie zabił.
Wkrótce w stronę najbardziej poszkodowanych po kontakcie z wodą i śniegiem - Bleach, Colina, Franka, Freda, Garretta, Luny i Samuela - pofrunęły ciepłe koce, grube szaliki i wielgachne, wełniane czapki.
Na sam koniec uczestnikom pozostało ozdobienie swojego małego arcydzieła; przedstawiciele z każdej grupy byli poproszeni o wylosowanie zestawu przedmiotów potrzebnych do udekorowania bałwanka.
Judith Leach nie mogła powstrzymać śmiechu, gdy spoglądała na zestawy wylosowane przez grupy pierwszą i drugą. - Pamiętajcie, że bałwanki możecie ozdabiać wyłącznie przedmiotami, które teraz otrzymaliście! - przypomniała uczestnikom z perlistym śmiechem, przez co pani Bones zmarszczyła mocno nos i popatrzyła na nią z niepowstrzymaną degustacją.
Zaraz po tym pani Bones dostrzegła, że Cassian pomaga jednej z drużyn pomimo faktu, że wcale nie brał udziału w konkursie; widocznie się obruszyła, na jej twarzy pojawił się rubinowy pąs złości, a potem uniosła różdżkę i wskazała nią Morissona.
- Petrificus Totalus! - krzyknęła i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, uzdrowiciel jak kłoda padł w śnieg. Podeszło do niego dwóch przedstawicieli magicznej policji - jeden złapał go za głowę, drugi za nogi i wynieśli go z parku. Został położony na ziemi nieopodal stolików; wtedy któryś z policjantów rzucił na niego przeciwzaklęcie i Cassian znów odzyskał czucie.
- Mamy na ciebie oko, awanturniku! - pogroził mu palcem ten drugi glina, a potem, wbrew swoim słowom, obaj przestali całkiem zwracać na Morissona uwagę i odeszli, wesoło pogwizdując kolędy.
| W ostatnim etapie musicie ozdobić bałwanka wyłącznie otrzymanymi przedmiotami. Nie jest potrzebny rzut kością; wykażcie się kreatywnością i pomysłowością!
Na odpis macie 48 godzin.
- podsumowanie:
- grupa I
Grupa pierwsza, pomimo przejściowych kłopotów w postaci śniegowych zasp, turlających się brzuchów i lodowych rzeźb, dobrze poradziła sobie z zadaniem. Bohaterski trucht Franka okazał się zbawienny w skutkach - głównie jego zasługą był fakt, że już wkrótce każda część bałwana (oprócz nieistniejącej głowy) wróciła na swoje miejsce w stanie nienaruszonym. Naturalnie odwagą wykazał się także Charles, który uniemożliwił rudemu aurorowi przemianę w drugiego bałwana i Garrett, który uchronił kulę przed zgnieceniem przez lodowego Franka. Chciałoby się powiedzieć - drużyna marzeń! No, chciałoby się, gdyby nie fakt, że zaraz z konara wiszącego nad głową drużyny znów spadło trochę śniegu; tym razem lecąca zaspa nie zepchnęła brzuszka, a wbiła go głębiej w podstawę, sprawiając, że bałwan stracił swoje ponętne wcięcie i przypominał bardziej prostokąt.
grupa II
Druga grupa ze stoickim wręcz spokojem zareagowała na topiącego się bałwana, choć nie znaczy to, że była to reakcja dobra; bałwanka na pewno wzruszyły zaloty Samuela, ale z racji swojej bałwankowatości odpowiedzieć nie umiał. Więc topił się dalej; śniegowa podstawa z niekoniecznie udanej elipsy przekształciła się w jeszcze mniej foremną, kompletnie bezkształtną bryłę, która w dodatku okazała się mało stabilna. Brzuch najpierw się przekrzywił, potem dołączył do topnienia, a głowa przechyliła się i już wyglądała, jakby miała rozbić się o ziemię, kiedy mała Febe rzuciła się z odsieczą. Niestety jej zaangażowanie nie zdziałało cudów; nie pomogło też zaklęcie rzucone przez Clementine, bo te zamroziło tylko biednego Franka. A tymczasem bałwanek rozpaczliwie topił się dalej, przypominając już wyłącznie bezkształtną breję. Samuel zreflektował się odrobinę za późno - gdy rzucił zaklęcie zamrażające, bałwan rozpuścił się już niemal całkowicie, przez co ich ludowy ludzik przestał się składać z wyraźnie rozdzielonych kul. Wyglądał bardziej jak przekrzywiony, pozbawiony formy kopczyk, ale przynajmniej przestał się topić.
grupa III
Trzecia z grup, nawet mimo tego, że ich bałwanek do tej pory zdawał się kandydatem na zwycięzcę, nie popisała się zbytnio myśleniem stricte strategicznym. Ogień Harriett i wodny strumień Benjamina (cóż za przednia metafora!) nie okazały się najlepszym połączeniem; oba żywioły po zderzeniu się ze sobą dały gorącą parę, która owszem, nadtopiła lodowe sople, ale zaraz po nich zaczęła topić bałwanka. To wszystko zbiło się w pokraczną całość; woda z lodowych sopli wystygała, dotykając chłodnego brzucha bałwana, ale ten w kontakcie z parą i tak zaczął się topić, w zabawny sposób spajając ze sobą głowę i podstawę lodowego stwora (bo na nazwę bałwana chyba już nie do końca zasługiwał). Co więcej, głowa także się przekrzywiła, nie znajdując oparcia w brzuchu ani podstawie i tylko niewyjaśnione prawa fizyki powstrzymywały ją przed upadkiem. W całym tym zamieszaniu zaklęcie Teddy, choć udane, nie mogło zadziałać do końca dobrze - sople zdążyły się roztopić przed tym, jak zamieniła je w poduszki, ale zaklęciem oberwał cały bałwan. W jego wyniku z lodowych kul zaczęło wyrastać pierze, upodabniając dzieło grupy trzeciej do nieforemnego, kalekiego i wyjątkowo brzydkiego łabędzia. Jakby atrakcji było mało, bałwana trafiło jeszcze zaklęcie prostujące powierzchnie, wskutek czego wyglądał, jakby z jednej strony zderzył się ze ścianą.
grupa IV
Bałwanek grupy czwartej wznosił się ku niebu coraz szybciej i szybciej, ale na szczęście jej członkowie szybko zwęszyli, co się święci. Unieruchamiające zaklęcie Colina chybiło, trafiając w przelatującego ptaka, który, zmuszony do niemachania skrzydłami, zaczął spadać, aż w końcu zniknął w śnieżnej zaspie. Większą koncentracją wykazała się Luna, która zaraz potem zatrzymała bałwanka i ten zawisnął beztrosko w powietrzu. Nie wyglądał jednak, jakby miał zamiar wrócić na ziemię. Na szczęście kolejny czar Colina miał temu zaradzić; bałwanek obniżał niespiesznie tor lotu, zbliżając się do swoich twórców, ale wszystko zniszczyło zaklęcie Luny. Które owszem, wyszło, ale wyszło aż za dobrze; bałwanek znacznie przyspieszył i zanurkował w dół niczym druzgotek w morskich otchłaniach. Zarówno Frederick, jak i Colin bohatersko rzucili się, aby uchwycić śniegowego stwora, ale przyciąganie spowodowane zaklęciem Luny było zbyt mocne - bałwan wyrwał się z objęć Foxa i Fawley'a z taką werwą, że potrącił ich brzuszkiem i zepchnął obu mężczyzn w pobliski śnieg. Zaraz potem z impetem wylądował prosto na pannie Spencer-Moon, wbijając ją w pobliską zaspę. Luna została zatem nową podstawą bałwanka i pozostała część grupy musiała podjąć decyzję - zostawić uczestniczkę jako podporę bałwana czy wyjąć ją, choć wiązałoby się to z doszczętnym rozwaleniem największej z kul?
grupa V
Bałwanek skaczący to tu, to tam stanowił nie lada wyzwanie, ale grupa piąta nie wahała się z reakcją nawet chwilę. Bałwanek nie przejął się jednak zanadto groźbą groźnej Minerwy, tylko znikał dalej, bawiąc się z uczestnikami konkurencji w kotka i myszkę. A przynajmniej do czasu, kiedy złapała go Bleach - charłaczka intencje miała dobre, ale z wykonaniem było trochę gorzej, bo gdy bałwan zaraz zniknął, zniknął razem z nią. Teleportowali się tak wspólnie przez dłuższą chwilę, a z każdym przeniesieniem się Bleach mogła czuć rwanie w okolicach żołądka; kręciło się jej w głowie, bo wszystko działo się tak szybko, że nie miała nawet czasu wypuścić bałwana z uścisku. Uratował ją dopiero bohaterski Hereward i jego Susz Arek, a raczej równie bohaterska Minnie i jej ożywiona iluzja; smok z gracją jelenia na rykowisku skoczył za bałwankiem i unieruchomił go ogonem. Nikt nie wziął jednak pod uwagę faktu, że do bałwana wciąż tuliła się Bleach. Susz Arek zamachnął się swym pięknym ogonem tak mocno, że oprócz uratowania bałwanka sponiewierał też Bleach - odrzucił ją na sporą odległość, w wyniku czego kobieta wylądowała zakopana w głębokim śniegu. Niestety, Susz Arek z subtelności nie słynął, o czym mógł się przekonać sam bałwan. Nie został odstawiony na miejsce w sposób tak precyzyjny i delikatny, jak najprawdopodobniej zaplanowała to Minnie. Bałwan wyleciał więc jak z procy z nieprzyzwoitą prędkością. Obrócił się kilkukrotnie w powietrzu (i Merlin tylko wie, jakie siły trzymały go przed rozleceniem się na dwie osobne kule), aż wreszcie wylądował. I wylądował bezpiecznie! To tylko pokazuje, jak znakomicie ulepione zostały kule Minnie i Bleach. Cóż, problem był jeden - bałwanek opadł na ziemię do góry nogami: głowa służyła za podstawę, a brzuszek za głowę i nie było czasu tego poprawić.
Wkrótce w stronę najbardziej poszkodowanych po kontakcie z wodą i śniegiem - Bleach, Colina, Franka, Freda, Garretta, Luny i Samuela - pofrunęły ciepłe koce, grube szaliki i wielgachne, wełniane czapki.
Na sam koniec uczestnikom pozostało ozdobienie swojego małego arcydzieła; przedstawiciele z każdej grupy byli poproszeni o wylosowanie zestawu przedmiotów potrzebnych do udekorowania bałwanka.
- wynik losowania ozdób:
- wynik losowania
grupa I - pielucha, wczorajszy Prorok Codzienny, martwa ryba i worek pełen guzików
grupa II - elegancka, czerwona sukienka, para butów na wysokim obcasie, blond peruka i karminowa szminka
grupa III - dwadzieścia zasuszonych róż, monokl i butelka szampana
grupa IV - dwie miotły, marchewka, słoik pełen guzików, elegancki kapelusz i fajka
grupa V - dwie miotły, marchewka, słoik pełen guzików, elegancki kapelusz i fajka
Judith Leach nie mogła powstrzymać śmiechu, gdy spoglądała na zestawy wylosowane przez grupy pierwszą i drugą. - Pamiętajcie, że bałwanki możecie ozdabiać wyłącznie przedmiotami, które teraz otrzymaliście! - przypomniała uczestnikom z perlistym śmiechem, przez co pani Bones zmarszczyła mocno nos i popatrzyła na nią z niepowstrzymaną degustacją.
Zaraz po tym pani Bones dostrzegła, że Cassian pomaga jednej z drużyn pomimo faktu, że wcale nie brał udziału w konkursie; widocznie się obruszyła, na jej twarzy pojawił się rubinowy pąs złości, a potem uniosła różdżkę i wskazała nią Morissona.
- Petrificus Totalus! - krzyknęła i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, uzdrowiciel jak kłoda padł w śnieg. Podeszło do niego dwóch przedstawicieli magicznej policji - jeden złapał go za głowę, drugi za nogi i wynieśli go z parku. Został położony na ziemi nieopodal stolików; wtedy któryś z policjantów rzucił na niego przeciwzaklęcie i Cassian znów odzyskał czucie.
- Mamy na ciebie oko, awanturniku! - pogroził mu palcem ten drugi glina, a potem, wbrew swoim słowom, obaj przestali całkiem zwracać na Morissona uwagę i odeszli, wesoło pogwizdując kolędy.
| W ostatnim etapie musicie ozdobić bałwanka wyłącznie otrzymanymi przedmiotami. Nie jest potrzebny rzut kością; wykażcie się kreatywnością i pomysłowością!
Na odpis macie 48 godzin.
Można powiedzieć, że takie ucieleśnienie chaosu jak ja powinno czuć się jak ryba w wodzie kiedy wszystko dookoła szaleje - a tu proszę, nie mam zielonego pojęcia co się stało, że się tak zadziało. Pewnie dlatego, że (wyjątkowo) to wcale nie jest moja wina, nie przyczyniłam się do sytuacji nawet palcem!
Fakty są takie: udało mi się uratować Franka przed zmianą w króla lodu. Własną piersią okryłam go przed chłodem. A potem okryłam kocem, owinęłam szalikiem i naciągnęłam czapkę na jego mądrą głowę, bo tego jeszcze brakuje, żeby odmroził sobie uszy. Kiedy byłam mała mama zawsze mi groziła odmrożeniem uszu, im jestem starsza tym bardziej wierzę, że to możliwe. Tak samo będę straszyć nasze dzieci. One będą ściągać czapkę, ale kiedy same dorosną dojdą do wniosku, że odmrożenie to poważne zagrożenie i swoje dzieci będą ostrzegać przed tym samym. Nieskończone koło czapki, tak to nazywam.
Na całe szczęście zamieszanie zaczęło ustępować i już nikt nie lewitował - jakby się nad tym zastanowić to strasznie słodkie jak mały towarzysz budowy Cartera odkrył w sobie magiczne umiejętności i chciał je wykorzystać by pomóc drużynie, na pewno będę się jeszcze tym zachwycać - włosy więc zaczęły mi jaśnieć, przeszła też chęć mordu. Na dobrą sprawę do końca nie jestem pewna kogo chciałam zamordować, ale pewnie znalazłby się jakiś przypadkowy przechodzeń - Musimy znaleźć tę ognistą - prędzej niż później, jeszcze język przyklei mu się do podniebienia i nie będzie mógł jeść przez jakiś czas - Oczywiście, że uratowałam - rozczulam się tutam i topię od środka jak nasz grupowy bałwan potraktowany ognistym zaklęciem Hattie (ha! wiedziałam, że pojawi się ogień), całując zmrożone czółko Franka. Jakbym mogła go zostawić samego na pastwę innych?! Przecież nikt go tak dobrze nie okryje kocem, a tylko spróbowałaby go jakaś ogrzać własnym ciałem to przekonałaby się jak dobrze pasuje moja pięść do jej nosa - Wyjść? - nie wiem czy powinien tak dużo mówić z zamrożonym językiem- Dobrze, zaraz możemy wrócić do domu, tylko zobaczę się ma nasze dzieło - moje zwoje myślowe zaczynają z wolna ruszać, kiedy odwracam się w kierunku bałwana - Na zęby Merlina, jakie to brzyd… - i urywam w pół słowa, bo trybiki w głowie kręcą się coraz szybciej i szybciej. Najpierw przetwarzają wszystkie głoski i wychodzi, że tutaj wcale nie chodzi o wychodzenie stąd. A wychodzenie za Franka. Pojawia się zgrzyt myślowy, na mojej twarzy maluje się niezrozumienie, kiedy gwałtownie się odwracam w jego stronę, bo jak to, wyjść, ale przecież my…
A no faktycznie. Nie jesteśmy małżeństwem.
Przez ułamek sekundy smuci mnie ta nagła realizacja, bo przecież jak tak może być, że jeszcze nie jesteśmy, ja tu przecież mam w szafie sukienkę, zegar biologiczny tyka, no czemu on jeszcze nie…
O. Przecież poprosił. Właśnie teraz. W TYM MOMENCIE.
W tym samym momencie ja nauczyłam się porozumiewać z delfinami - wysokość pisków które właśnie z siebie wydaję mogą pewnie zrozumieć tylko one. Przetłumaczę więc, na ludzkie, wydaje mi się, że to może być istotne w takim momencie - Ojaciekręce, nabrodęmerlina, mamo, mamo, gdzie jest moja mama, ojacieojacieojacie, na gacie Gridelwalda, święta Roweno, słodki Godryku, na cycki Helgi - żeby dopełnić obrazka dodam, że do tych niezrozumiale wysokich pisków dochodzi podskakiwanie. Aż mi rękawiczki w pingwinki z wrażenia podpadały - Tak, tak, tak! - wreszcie wyciągnę z szafy tę sukienkę co ją kupiłam w ’49 - Wychodzę za mąż, wychodzę za mąż - świat też się musi dowiedzieć, chociaż na razie to tylko świat delfinów, może przy setnym takim okrzyku z kolei zrozumieją też ludzie.
Na jajo smoka, a co jeśli mi sukienkę zjadły mole?
Co z tego, kupię nową, kogo w ogóle obchodzi sukienka kiedy ja tutaj WYCHODZĘ ZA MĄŻ! Ja! Nikt inny!
- Teraz, zaraz - chrypię w końcu, rzucając się na szyję Franka. To może być, co prawda, ciężkie, bo chyba jestem na krawędzi utraty głosu przez te wszystkie krzyki, ale zawsze mogę napisać swoją odpowiedź na karteczce. Albo kiwnąć głową. Dla chcącego nic trudnego!
Fakty są takie: udało mi się uratować Franka przed zmianą w króla lodu. Własną piersią okryłam go przed chłodem. A potem okryłam kocem, owinęłam szalikiem i naciągnęłam czapkę na jego mądrą głowę, bo tego jeszcze brakuje, żeby odmroził sobie uszy. Kiedy byłam mała mama zawsze mi groziła odmrożeniem uszu, im jestem starsza tym bardziej wierzę, że to możliwe. Tak samo będę straszyć nasze dzieci. One będą ściągać czapkę, ale kiedy same dorosną dojdą do wniosku, że odmrożenie to poważne zagrożenie i swoje dzieci będą ostrzegać przed tym samym. Nieskończone koło czapki, tak to nazywam.
Na całe szczęście zamieszanie zaczęło ustępować i już nikt nie lewitował - jakby się nad tym zastanowić to strasznie słodkie jak mały towarzysz budowy Cartera odkrył w sobie magiczne umiejętności i chciał je wykorzystać by pomóc drużynie, na pewno będę się jeszcze tym zachwycać - włosy więc zaczęły mi jaśnieć, przeszła też chęć mordu. Na dobrą sprawę do końca nie jestem pewna kogo chciałam zamordować, ale pewnie znalazłby się jakiś przypadkowy przechodzeń - Musimy znaleźć tę ognistą - prędzej niż później, jeszcze język przyklei mu się do podniebienia i nie będzie mógł jeść przez jakiś czas - Oczywiście, że uratowałam - rozczulam się tutam i topię od środka jak nasz grupowy bałwan potraktowany ognistym zaklęciem Hattie (ha! wiedziałam, że pojawi się ogień), całując zmrożone czółko Franka. Jakbym mogła go zostawić samego na pastwę innych?! Przecież nikt go tak dobrze nie okryje kocem, a tylko spróbowałaby go jakaś ogrzać własnym ciałem to przekonałaby się jak dobrze pasuje moja pięść do jej nosa - Wyjść? - nie wiem czy powinien tak dużo mówić z zamrożonym językiem- Dobrze, zaraz możemy wrócić do domu, tylko zobaczę się ma nasze dzieło - moje zwoje myślowe zaczynają z wolna ruszać, kiedy odwracam się w kierunku bałwana - Na zęby Merlina, jakie to brzyd… - i urywam w pół słowa, bo trybiki w głowie kręcą się coraz szybciej i szybciej. Najpierw przetwarzają wszystkie głoski i wychodzi, że tutaj wcale nie chodzi o wychodzenie stąd. A wychodzenie za Franka. Pojawia się zgrzyt myślowy, na mojej twarzy maluje się niezrozumienie, kiedy gwałtownie się odwracam w jego stronę, bo jak to, wyjść, ale przecież my…
A no faktycznie. Nie jesteśmy małżeństwem.
Przez ułamek sekundy smuci mnie ta nagła realizacja, bo przecież jak tak może być, że jeszcze nie jesteśmy, ja tu przecież mam w szafie sukienkę, zegar biologiczny tyka, no czemu on jeszcze nie…
O. Przecież poprosił. Właśnie teraz. W TYM MOMENCIE.
W tym samym momencie ja nauczyłam się porozumiewać z delfinami - wysokość pisków które właśnie z siebie wydaję mogą pewnie zrozumieć tylko one. Przetłumaczę więc, na ludzkie, wydaje mi się, że to może być istotne w takim momencie - Ojaciekręce, nabrodęmerlina, mamo, mamo, gdzie jest moja mama, ojacieojacieojacie, na gacie Gridelwalda, święta Roweno, słodki Godryku, na cycki Helgi - żeby dopełnić obrazka dodam, że do tych niezrozumiale wysokich pisków dochodzi podskakiwanie. Aż mi rękawiczki w pingwinki z wrażenia podpadały - Tak, tak, tak! - wreszcie wyciągnę z szafy tę sukienkę co ją kupiłam w ’49 - Wychodzę za mąż, wychodzę za mąż - świat też się musi dowiedzieć, chociaż na razie to tylko świat delfinów, może przy setnym takim okrzyku z kolei zrozumieją też ludzie.
Na jajo smoka, a co jeśli mi sukienkę zjadły mole?
Co z tego, kupię nową, kogo w ogóle obchodzi sukienka kiedy ja tutaj WYCHODZĘ ZA MĄŻ! Ja! Nikt inny!
- Teraz, zaraz - chrypię w końcu, rzucając się na szyję Franka. To może być, co prawda, ciężkie, bo chyba jestem na krawędzi utraty głosu przez te wszystkie krzyki, ale zawsze mogę napisać swoją odpowiedź na karteczce. Albo kiwnąć głową. Dla chcącego nic trudnego!
Gość
Gość
Nie miałem pojęcia, co się właściwie wydarzyło. W jednej chwili leżałem pod Frankiem, przerażony całą tą sytuacją i modląc się, by jego ciało nie spadło na mnie. Chwilę później ktoś mnie wyciągnął, więc spojrzałem na ową osobę. Ten facet z kucykiem coś mówił o czarowaniu. Lecz potrzebowałem chwili, by ogarnąć, co tu się właściwie dzieje, bo obserwowałem, jak w zwolnionym filmie, jak Garry biegnie po kulkę, a Frank wraca do swojej żywej postaci. Więc zerkałem to na mężczyznę, to na Garretta, zamrugałem powiekami.
- Czarowałem? Ale ... jak?- słysząc jego słowa i przypominając wcześniejsze słowa faceta z kucykiem, zadałem sam pytanie, bo serio, nie wiem jak to wszystko się działo. Czarowałem? Ale jak, skoro mama do czarowania potrzebuje patyka, którego ja nie mam? Jak ja, na zaginioną głowę bałwana, c z a r o w a ł e m? Może któryś z nich mi powie, oby. Może mama zaraz się zjawi, taką miałem nadzieję. Chciałem iść do niej, lecz Garry mnie poprosił, bym pilnował Franka, więc przytaknąłem głową i obserwowałem. Może i już zaczęło się ostatnie zdanie, lecz stałem niedaleko Franka, którym zajmowała się jakaś kobieta. I wszystko byłoby dobrze, poszedłbym po jego rękę i zaprowadził do naszego bałwankowego grona bez głów, gdyby niejeden fakt.
Gdyby nie te okrzyki, że wychodzi za mąż. Stałem przez chwilę w osłupieniu, lecz zaraz poleciałem do Garretta i szturchnąłem jego w nogę.
- Garry, oni się całują i biorą teraz ślub. Ślub. Masz jakieś drobne?- zacząłem mówić cicho, nie chcąc by ktoś usłyszał to, jaki plan zakołował się w głowie. Jako że nie ma pieniędzy przy sobie, a nie chciałem prosić mamy, która zajęta jest zabawianiem Bena i bałwanka, byłem zmuszony prosić Garretta o pomoc. Zaraz jednak kątem oka ujrzałem pieluchę, rybę i jakąś gazetę. Co to było? Kolacja dla bałwana? - I co to znaczy cycki Helgi? Kim jest Helga?- dodałem przypominając sobie słowa tejże kobiety. Na cycki Helgi.
Na cycki Helgi, jakie to wszystko było totalnie pokręcone. Cały dzisiejszy dzień.
- Czarowałem? Ale ... jak?- słysząc jego słowa i przypominając wcześniejsze słowa faceta z kucykiem, zadałem sam pytanie, bo serio, nie wiem jak to wszystko się działo. Czarowałem? Ale jak, skoro mama do czarowania potrzebuje patyka, którego ja nie mam? Jak ja, na zaginioną głowę bałwana, c z a r o w a ł e m? Może któryś z nich mi powie, oby. Może mama zaraz się zjawi, taką miałem nadzieję. Chciałem iść do niej, lecz Garry mnie poprosił, bym pilnował Franka, więc przytaknąłem głową i obserwowałem. Może i już zaczęło się ostatnie zdanie, lecz stałem niedaleko Franka, którym zajmowała się jakaś kobieta. I wszystko byłoby dobrze, poszedłbym po jego rękę i zaprowadził do naszego bałwankowego grona bez głów, gdyby niejeden fakt.
Gdyby nie te okrzyki, że wychodzi za mąż. Stałem przez chwilę w osłupieniu, lecz zaraz poleciałem do Garretta i szturchnąłem jego w nogę.
- Garry, oni się całują i biorą teraz ślub. Ślub. Masz jakieś drobne?- zacząłem mówić cicho, nie chcąc by ktoś usłyszał to, jaki plan zakołował się w głowie. Jako że nie ma pieniędzy przy sobie, a nie chciałem prosić mamy, która zajęta jest zabawianiem Bena i bałwanka, byłem zmuszony prosić Garretta o pomoc. Zaraz jednak kątem oka ujrzałem pieluchę, rybę i jakąś gazetę. Co to było? Kolacja dla bałwana? - I co to znaczy cycki Helgi? Kim jest Helga?- dodałem przypominając sobie słowa tejże kobiety. Na cycki Helgi.
Na cycki Helgi, jakie to wszystko było totalnie pokręcone. Cały dzisiejszy dzień.
being human is complicated, time to be a dragon
Rozetrzeć dłonie? Może to i dobry pomysł, jednak nie mogę tego sprawdzić, bo przybiega do nas mały chłopczyk, za to z wielkim oburzeniem. - Oczywiście, że nie! Jeszcze nie potrafię czarować bez różdżki – marszczę brwi na taki szalony pomysł, jakbym miała kogoś zamrozić samym spojrzeniem. Nie jestem przecież meduzą z greckich mitów, by zamieniać w kamień lód. W następnej chwili już nie wiem, na co patrzeć – Samuel pod wpływem jakiegoś zaklęcia staje się mokry, a Frank upada na małego chłopczyka, a raczej upadłby, gdyby nie to, że przed zmiażdżeniem zaczął lewitować! - Czarowałeś. Bez różdżki. Każdy czarodziej, zanim zostanie naprawdę czarodziejem musi ujawnić swoje zdolności... I to bez różdżki. Inaczej można się obawiać, że jest charłakiem i nigdy nie dostanie listu ze szkoły magii... A charłaki czeka okropny los - siostry mówią, że się za bardzo mądrzę, może mają rację? Swoją wypowiedź kończę dość przerażającym szeptem, jakbym sugerowała, że złe czarownice zjadają dzieci-charłaki na obiad, po czym uśmiecham się pogodnie do chłopczyka, który podniósł się ze śniegu i nie dowierza we własne zdolności, i dodaję: - Na szczęście ty na pewno jesteś czarodziejem i dostaniesz list - otrzepuję resztki śniegu z jego płaszczyka. - A tak w ogóle to jestem Febe, a ty? - pytam jak gdyby nigdy nic. Jakby nigdy nie oskarżył mnie o zamrożenie pana Franka. O właśnie! - Biedny pan Frank – mówię z troską, choć nie mogę powstrzymać chichotu rozbawienia, gdy mężczyzna próbuje coś powiedzieć. Wydaje się, że jego język zamarzł na kamień. Na szczęście, czas dobiega do końca, a ekipa organizacyjna udziela pomocy biednemu Frankowi, Samuelowi i rudowłosemu panu, którego obsypał śnieg. Mam nadzieję, że koce i herbata rozgrzeją bardziej niż za mała czapka.
Następna część jest o wiele bardziej ekscytująca – dekoracje! Co prawda marzę o bałwankowej baletnicy, jednak dostajemy coś innego, a zresztą… nie mamy zbytnio czego ozdabiać. Przykładam więc sukienkę do ramion – jest na mnie stanowczo za długa, pomimo to próbuję wykonać obrót niczym dama na balu. Cóż, co prawda omal kończy się to zaplątaniem nóg o przydługi materiał czerwonej kreacji. - Myślę, że mu nie będzie w niej do twarzy – przyglądam się bez żalu naszemu roztopionemu dziełu. Nie przypomina ono już bałwanka, lecz pomimo to wciąż musimy wykorzystać otrzymane rzeczy. Powinnam ruszyć swoją dziecięcą wyobraźnie? Siostry mówią, że moja magiczna moc właśnie na niej polega – czasami z nimi się zgadzam, w końcu mój przyjaciel towarzyszy mi i w dzień i w nocy… Gdzie on teraz się podział, kiedy potrzebuję, by podszepnął mi coś do ucha? Odkładam więc sukienkę i zabieram perukę, którą nakładam - odrobinę krzywo - na głowę bałwanka, a przynajmniej na coś, co kiedyś przypominało głowę.
Następna część jest o wiele bardziej ekscytująca – dekoracje! Co prawda marzę o bałwankowej baletnicy, jednak dostajemy coś innego, a zresztą… nie mamy zbytnio czego ozdabiać. Przykładam więc sukienkę do ramion – jest na mnie stanowczo za długa, pomimo to próbuję wykonać obrót niczym dama na balu. Cóż, co prawda omal kończy się to zaplątaniem nóg o przydługi materiał czerwonej kreacji. - Myślę, że mu nie będzie w niej do twarzy – przyglądam się bez żalu naszemu roztopionemu dziełu. Nie przypomina ono już bałwanka, lecz pomimo to wciąż musimy wykorzystać otrzymane rzeczy. Powinnam ruszyć swoją dziecięcą wyobraźnie? Siostry mówią, że moja magiczna moc właśnie na niej polega – czasami z nimi się zgadzam, w końcu mój przyjaciel towarzyszy mi i w dzień i w nocy… Gdzie on teraz się podział, kiedy potrzebuję, by podszepnął mi coś do ucha? Odkładam więc sukienkę i zabieram perukę, którą nakładam - odrobinę krzywo - na głowę bałwanka, a przynajmniej na coś, co kiedyś przypominało głowę.
Gość
Gość
Było prawie idealnie. Prawie się udało sprowadzić bałwanka w całości na ziemię i przytrzymać go w miejscu - Colin nawet się szykował do wbicia mu haka w miejsce, gdzie bałwan traci plecy, aby ten nigdzie nie odleciał, ale cóż, zrządzenie głupiego losu postanowiło inaczej. Co prawda kupa śniegu znalazła się w końcu na ziemi i najwyraźniej nie zamierzała nigdzie uciekać, ale... cóż, wylądowała w sposób cokolwiek niekonwencjonalny, przygważdżając Lunę do ziemi. Przez kilka długi sekund Colin wpatrywał się w ten zadziwiający obrazek z otwartymi ustami i zamknął je dopiero po chwili, gdy zimne wdychane powietrze zaczęło mu drażnić gardło. Wciąż jednak z zaskoczeniem patrzył, jak wielka śniegowa postura bałwana tkwi na niewielkiej dziewczynie, praktycznie w całości ją unieruchamiając. Spod bałwana wystawała jej tylko głowa i część kończyn, ale Colin był pewien, że na jakąkolwiek sensowną pomoc z jej strony nie ma już co liczyć. Przynajmniej nie teraz, gdy leżała przygnieciona śniegiem.
Chciał zepchnąć z niej bałwana i ją uwolnić, ale dojna kula zaczęła niebezpiecznie się chybotać i pękać, więc Colin natychmiast porzucił swój zamiar. Jeszcze tego brakowało, by w końcowym etapie bałwan się im widowiskowo rozleciał.
- Cóż, mamy dwie miotły, marchewkę, słoik pełen guzików, elegancki kapelusz i fajkę - mruknął, przeglądając ich zdobycze. Typowy zestaw na bałwana, chociaż Colin z przyjemnością wymieniłby miotłę na hak. Nie ma jak porządny bałwan z hakiem. I wcale nie myślał teraz o sobie. - Dekorujemy normalnie, czy szalejemy? - rzucił w powietrze, a raczej w ziemię, zwracając się do dziewczyny; co prawda nie miała nic do roboty, gdy sobie tak odpoczywała na zimnej ziemi, ale chyba mogła pomyśleć nad dekoracją bałwanka?
Chciał zepchnąć z niej bałwana i ją uwolnić, ale dojna kula zaczęła niebezpiecznie się chybotać i pękać, więc Colin natychmiast porzucił swój zamiar. Jeszcze tego brakowało, by w końcowym etapie bałwan się im widowiskowo rozleciał.
- Cóż, mamy dwie miotły, marchewkę, słoik pełen guzików, elegancki kapelusz i fajkę - mruknął, przeglądając ich zdobycze. Typowy zestaw na bałwana, chociaż Colin z przyjemnością wymieniłby miotłę na hak. Nie ma jak porządny bałwan z hakiem. I wcale nie myślał teraz o sobie. - Dekorujemy normalnie, czy szalejemy? - rzucił w powietrze, a raczej w ziemię, zwracając się do dziewczyny; co prawda nie miała nic do roboty, gdy sobie tak odpoczywała na zimnej ziemi, ale chyba mogła pomyśleć nad dekoracją bałwanka?
Kasztanowy park
Szybka odpowiedź