Kasztanowy park
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kasztanowy park
O tej porze roku kasztanowy park tonie w grubych warstwach śnieżnego puchu, który - ku uciesze nie tylko dzieci - zdaje się idealny do tworzenia aniołków, lepienia trwałych śnieżek i budowania przepięknych bałwanów.
Nieco dalej park wypełniony jest licznymi ścieżkami, które okazują się kręte i dość oblodzone. Z gałęzi wysokich drzew zwisają długie sople, a w grudniowym powietrzu wirują drobne płatki śniegu. Spacer po tym spokojnym parku jest świetną alternatywą dla osób, które poszukują chwilowej ucieczki od zgiełku panującego na głównym placu Doliny Godryka.
Nieco dalej park wypełniony jest licznymi ścieżkami, które okazują się kręte i dość oblodzone. Z gałęzi wysokich drzew zwisają długie sople, a w grudniowym powietrzu wirują drobne płatki śniegu. Spacer po tym spokojnym parku jest świetną alternatywą dla osób, które poszukują chwilowej ucieczki od zgiełku panującego na głównym placu Doliny Godryka.
- grupy:
- grupa I
Frank Carter
Charles Lovegood
Garrett Weasley
grupa II
Febe Valhakis
Clementine Baudelaire
Samuel Skamander
grupa III
Teddy Purcell
Benjamin Wright
Harriett Lovegood
grupa IV
Colin Fawley
Frederick Fox
Luna Spencer-Moon
grupa V
Minnie McGonagall
Hereward Bartius
Bleach Plistone
dla niedowiarków wynik losowania: klik
- opisy bałwanków:
- grupa I
Podstawa bałwana będąca dziełem Franka i brzuch przygotowany przez Garretta wyglądały na zbudowane z wielką starannością, ale pod względem jakości odstawała od nich stworzona przez Charlesa głowa. Chłopiec przecenił swoje umiejętności lepienia w śniegu i, próbując ulepić z niego pyszczek smoka, przyczynił się wyłącznie do tego, że bałwankowa głowa rozpadła mu się w dłoniach.
Bałwan tej grupy składał się ze stabilnej podstawy i solidnego brzucha. Gdyby nie brak głowy, prezentowałby się całkiem dostojnie.
grupa II
Bałwanek przygotowany przez grupę drugą nie wyglądał najlepiej. Samuel miał wielkie trudności z ulepieniem wymiarowej kuli; śnieg topił mu się w dłoniach, a jego kula przypominała bardziej spłaszczone jajo. Dzieła dopełniła Clementine, wpadając w podstawę bałwana i przekrzywiając ją już zupełnie. Jej kula również nie należała do najbardziej udanych. Honor drużyny uratowała Febe, jednak nawet najlepsza głowa nie jest w stanie pomóc, gdy podstawa i brzuch bałwana prezentują się dość... nieciekawie.
Bałwan tej grupy składał się z niewymiarowej podstawy, wybrakowanego, nieco bezkształtnego brzucha i stosunkowo udanej głowy. Cały bałwan był przekrzywiony i wyglądał, jakby miał zaraz się przewrócić.
grupa III
Gorąca atmosfera panująca w grupie trzeciej na szczęście nie roztopiła niewinnego bałwanka. W gruncie rzeczy, prezentował się on całkiem nieźle. Co prawda podstawa ulepiona przez Benjamina mogłaby bardziej przypominać kulę niż elipsę, ale towarzyszące mu panie spisały się na medal. Głowa bałwanka będąca dziełem Teddy prezentowała się bowiem idealnie. Brzuch wykonany przez Harriett miejscami też był nieco koślawy, ale cała konstrukcja po złożeniu wydawała się dość stabilna.
Bałwan tej grupy składał się z przepięknej głowy, solidnego, choć nieco przekrzywionego brzucha i spłaszczonej podstawy, która pomimo swojego wyglądu okazała się wystarczająco wytrzymała.
grupa IV
JednorękibandytaColin okazał się zaskakująco dobry w lepieniu bałwanów; jak widać, wcale nie potrzeba do tej zabawy wszystkich kończyn. Luna spisała się trochę gorzej. Jej kula wydawała się dość wytrzymała, ale daleko było jej do idealnego kształtu. Dzieło Freda prezentowało się podobnie - nie grzeszyło nadmierną urodą, ale gwarantowało wystarczającą stabilność, żeby bałwan nie rozpadł im się na oczach.
Bałwan tej grupy wyglądał bardzo solidnie, choć był przy tym nieco koślawy i raczej nieforemny.
grupa V
Bałwanek grupy piątej miałby spore szanse na zostanie faworytem, gdyby nie fakt, że podstawa nieporęcznie lepiona przez Herewarda okazała się wyjątkowo słaba. Rozpadła się całkowicie w momencie, gdy Minnie i Bleach ułożyły na nich swoje kule. Na szczęście ich dzieła były wystarczająco solidne, aby wytrzymać ten upadek. Głowa stworzona przez Minnie przypominała wyjętą prosto z foremki, a brzuch ulepiony przez Bleach wcale nie prezentował się gorzej.
Bałwan tej grupy składał się z przepięknej głowy i solidnego brzucha, przez brak podstawy był jednak niewielki i wyglądał jak bałwankowe dziecko.
- opis zadań:
- wynik losowania
grupa I
Wybrano wam dość niefortunne miejsce na stanowisko do lepienia bałwanka: tuż nad waszymi głowami rozrastały się gałęzie wielkiego, starego kasztanowca o wyjątkowo grubych konarach; jak nietrudno się domyślić, na gałęziach zebrały się olbrzymie warstwy śnieżnego puchu. Prawa fizyki, które obowiązują także w świecie magii, sprawiły, że po silniejszym podmuchu wiatru cały ten kożuszek śniegu w ekspresowym tempie spadł na ziemię. Jedno z was, Garretta, spotkało niezwykłe nieszczęście - większość śniegu spadło właśnie na niego, z impetem przewracając go na ziemię i od stóp do głów zakrywając zaspą. Bałwanek także nie uszedł bez szwanku. Spadający śnieg popchnął najwyżej ułożoną z kul, przez co ta odpadła od śniegowego tułowia i zaczęła turlać się w kierunku grupy drugiej. Wyglądało na to, że była w tamtą stronę zwodzona magią. Czyżby przeciwnicy postanowili sabotować waszego bałwanka?
| Musicie uratować zakopaną osobę i złożyć bałwana w całość.
grupa II
Zrobiliście sobie akurat krótką przerwę na złapanie oddechu i przyjrzenie się swojemu bałwankowemu dziełu, kiedy to nagle... zaczęło się topić. Ni stąd, ni zowąd, kompletnie bez przyczyny - przecież wcale nie było za ciepło, słońce też już dawno skryło się za horyzontem, a wy nawet nie dmuchaliście i nie chuchaliście na swojego śniegowego ludka. Kule, które lepiliście z takim zaangażowaniem, już wkrótce miały zmienić się na waszych oczach w bezkształtną, roztopioną breję, tym samym marnując całą wytężoną pracę.
| Musicie uratować bałwana przed zostaniem kałużą.
grupa III
Wasz bałwanek (wbrew wszystkiemu) wcale nie wyglądał najgorzej i mogliście czuć się dumni ze swojego dzieła. Nie było jednak zbyt wiele czasu na radość; wkrótce ze śniegu zaczęły wyrastać wielkie, ostre sople, które mogłyby zranić kogoś nieuważnego. Na szczęście udało wam się odskoczyć w porę w czas i pozostaliście bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Ale co z tego, skoro straciliście przy tym dostęp do swojego bałwana; wyrastające sople stawały się coraz grubsze, coraz dłuższe, coraz ostrzejsze, aż w końcu zaczęły przypominać lodową klatkę, w której zamknięto śniegowego ludka.
| Musicie znaleźć sposób, żeby dostać się do waszego bałwana.
grupa IV
Udało się! Przebrnęliście przez ciężki etap toczenia śniegowych kul i nawet daliście radę upodobnić swoje dzieło do wytworu bałwankokształtnego. Jednak wam również, tak samo jak pozostałym grupom, nie było dane cieszyć się zbyt długo spokojem. Gdy na chwilę odwróciliście wzrok od waszego bałwana, ten zaczął... lewitować. Najpewniej nie zauważyliście tego, że uniósł się na cal, kolejne dwa też umknęły waszej uwadze, ale w końcu bałwanek wzniósł się na wysokość metra i zaczął lecieć coraz wyżej, coraz szybciej, co już z pewnością rzuciło wam się w oczy. Jak tak dalej pójdzie, zaraz zgubi się wśród chmur i doleci do samego nieba!
| Musicie sprowadzić bałwanka na ziemię.
grupa V
To wszystko stało się nagle - w jednej chwili zaznawaliście chwili odpoczynku, spoglądając na swojego bałwanka, a w drugiej ten dosłownie zniknął na waszych oczach. Rozpłynął się! Rozglądaliście się za nim może z zaskoczeniem, może z niepokojem, ale nigdzie nie mogliście go dostrzec. Wtedy zmaterializował się na nowo w odległości kilkunastu metrów, ale zanim nawet mogliście ruszyć w jego stronę, zniknął z charakterystycznym pyknięciem towarzyszącym zazwyczaj teleportacji. I pojawił się w kompletnie innym miejscu - tym razem też tylko na parę sekund, pyk, i znów go nie było. Gdyby na miejscu znajdował się uzdrowiciel, na pewno zdiagnozowałby u waszego bałwanka czkawkę teleportacyjną.
| Musicie złapać i unieruchomić bałwanka.
- wynik losowania ozdób:
- wynik losowania
grupa I - pielucha, wczorajszy Prorok Codzienny, martwa ryba i worek pełen guzików
grupa II - elegancka, czerwona sukienka, para butów na wysokim obcasie, blond peruka i karminowa szminka
grupa III - dwadzieścia zasuszonych róż, monokl i butelka szampana
grupa IV - dwie miotły, marchewka, słoik pełen guzików, elegancki kapelusz i fajka
grupa V - dwie miotły, marchewka, słoik pełen guzików, elegancki kapelusz i fajka
Szło im nieźle; bałwankowa głowa co prawda bardzo szybko przeszła do historii, rozpadając się jeszcze w dłoniach Charliego, ale Frank nie tracił dobrego nastroju (który pojawił się niewiadomo skąd), przyglądając się dwuczęściowemu dziełu z zadowoleniem. Kto właściwie powiedział, że kule muszą być trzy? Spojrzał na chłopca, który wyglądał nieco mniej szczęśliwie, niż jeszcze chwilę temu, i uśmiechnął się do niego szeroko. – Nie przejmuj się! Prawie Bezgłowy Nick też nie ma głowy… prawie, a jest najbardziej odlotowym duchem w Hogwarcie – powiedział. I zamilkł, niepewny, czy większą konsternację wzbudził w nim fakt, że rozmawia z nieznajomym dzieckiem o urokach dekapitacji, czy to, że z jego trzydziestoczteroletnich ust właśnie padło słowo odlotowy.
Coś szurnęło, gdzieś z prawej poczuł chłodny podmuch wiatru i odwrócił się, żeby odnaleźć wzrokiem Garretta, ale Garrett zdążył zamienić się w zaspę śniegu. To znaczy zniknął pod nią, a w powietrze uniósł się biały tuman, przez co sam Frank nie od razu zauważył skalę problemu. Dopiero kontrolne spojrzenie w kierunku bałwanka zmroziło mu krew w żyłach – śniegowy ludek nie tylko nie miał głowy, ale zniknął również brzuszek! Na szczęście czujne oko wilkołaka szybko zauważyło zgubę, która toczyła się w siną dal. Zawahał się tylko na moment – może powinien sprawdzić, czy Charliemu nic się nie stało, albo spróbować uratować spod lawiny Garry’ego? – szybko jednak ustalił w odpowiedniej kolejności priorytety i rzucił się w pogoń za kulą.
Mocna koncentracja na celu nie uczyniła go ślepym na to, co działo się dookoła; gdzieś na krawędzi pola widzenia zauważył, że jeden z bałwanków wystrzelił w górę jak korek z szampana i aktualnie pędził w stronę chmur, a kawałek dalej – czy to była grupa Teddy? – z ziemi wyrosły lodowe kolce. Gdyby nie to, że nic nie zdążył jeszcze wypić, pomyślałby, że umysł płata mu figle; tymczasem musiał zdać się na wiarę w to, co widział na własne oczy. A jego oczy mówiły, że śniegowy brzuch dziwnym trafem zmierzał prosto w stronę Samuela, którego bałwanek wyglądał dużo żałośniej niż – jeszcze do niedawna – dzieło Franka. – Widzę, co robisz, Samuel! – krzyknął trochę bez sensu, doganiając kulę i bohatersko rzucając się na kolana, żeby złapać uciekiniera. Udało mu się, objął dzieło zręcznych rąk Garretta ramionami, ostrożnie i z jakąś ojcowską czułością, jednocześnie łypiąc podejrzliwie na Skamandera. U którego stóp wylądował. – Nie podejrzewałbym aurora o próbę oszustwa! – fuknął groźnie, dopiero teraz zwracając uwagę na zamieniającego się w kałużę bałwanka. Wstał z kolan, wciąż tuląc w objęciach cenny brzuszek. – Dzień dobry paniom – przywitał się z towarzyszkami przyjaciela, nie przejmując się, że jedna z nich miała co najwyżej dziesięć lat. A później przeniósł na niego spojrzenie, jakby oczekiwał wyjaśnień.
Coś szurnęło, gdzieś z prawej poczuł chłodny podmuch wiatru i odwrócił się, żeby odnaleźć wzrokiem Garretta, ale Garrett zdążył zamienić się w zaspę śniegu. To znaczy zniknął pod nią, a w powietrze uniósł się biały tuman, przez co sam Frank nie od razu zauważył skalę problemu. Dopiero kontrolne spojrzenie w kierunku bałwanka zmroziło mu krew w żyłach – śniegowy ludek nie tylko nie miał głowy, ale zniknął również brzuszek! Na szczęście czujne oko wilkołaka szybko zauważyło zgubę, która toczyła się w siną dal. Zawahał się tylko na moment – może powinien sprawdzić, czy Charliemu nic się nie stało, albo spróbować uratować spod lawiny Garry’ego? – szybko jednak ustalił w odpowiedniej kolejności priorytety i rzucił się w pogoń za kulą.
Mocna koncentracja na celu nie uczyniła go ślepym na to, co działo się dookoła; gdzieś na krawędzi pola widzenia zauważył, że jeden z bałwanków wystrzelił w górę jak korek z szampana i aktualnie pędził w stronę chmur, a kawałek dalej – czy to była grupa Teddy? – z ziemi wyrosły lodowe kolce. Gdyby nie to, że nic nie zdążył jeszcze wypić, pomyślałby, że umysł płata mu figle; tymczasem musiał zdać się na wiarę w to, co widział na własne oczy. A jego oczy mówiły, że śniegowy brzuch dziwnym trafem zmierzał prosto w stronę Samuela, którego bałwanek wyglądał dużo żałośniej niż – jeszcze do niedawna – dzieło Franka. – Widzę, co robisz, Samuel! – krzyknął trochę bez sensu, doganiając kulę i bohatersko rzucając się na kolana, żeby złapać uciekiniera. Udało mu się, objął dzieło zręcznych rąk Garretta ramionami, ostrożnie i z jakąś ojcowską czułością, jednocześnie łypiąc podejrzliwie na Skamandera. U którego stóp wylądował. – Nie podejrzewałbym aurora o próbę oszustwa! – fuknął groźnie, dopiero teraz zwracając uwagę na zamieniającego się w kałużę bałwanka. Wstał z kolan, wciąż tuląc w objęciach cenny brzuszek. – Dzień dobry paniom – przywitał się z towarzyszkami przyjaciela, nie przejmując się, że jedna z nich miała co najwyżej dziesięć lat. A później przeniósł na niego spojrzenie, jakby oczekiwał wyjaśnień.
you better keep the wolf back from the door
he wanders ever closer every night
and how he waits, baying for blood
I promised you everything would be fine
and how he waits, baying for blood
I promised you everything would be fine
Frank Cresswell
Zawód : właściciel dziurawego kotła, naukowiec
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
a lot of hope in one man tent
there's no room for innocence
take me home before the storm
velvet moths will keep us warm
there's no room for innocence
take me home before the storm
velvet moths will keep us warm
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Nie szło im tak, ja zakładał. No dobrze. To jemu nie szło tak, jakby chciał i gdzieś po drodze jego duma rozklejała się razem z mało estetycznym, śnieżnym tworem, które miało stanowić trzon ich bałwana. Tylko rezolutna dziewczynka stanęła na wysokości zadania, ale w sumie..czego mógł się spodziewać? I właściwie, gdy Emmie wpadła w podstawę zimowego ludka, zwyczajnie, wsparł się na kolanach, opierając i tak rozpadającą półkę, która miała być kulą.
- Nic się nie stało -powiedział cicho, kierując swoją twarz ku zaróżowionym, dziewczęcym policzkom. Podniósł się z miejsca, by przenieść spojrzenie na Febe.
-Trochę zachowują się jak koty...- przypomniał sobie zajęcia w szkole - ...albo młode aetonaty - uśmiechnął się szeroko do Febe, tym razem wspomnienie biorąc z własnego doświadczenia i rodzinnej hodowli - I fiu fiu, gratuluje odwagi Tobie..i twojej siostrze. Nie każdy zdecydowałby się na taki wyczyn - nachylił się nad śnieżna zaspą, przy której usiadła Emmie, przysuwając dłonią swój płaszcz i różdżkę, wyraźnie wybijająca się ciemna barwą pośród bielącego się puchu. Widział, że drobne dłonie dziewczyny poszukiwały zguby - Usiądź tutaj, nie zmarzniesz - różdżkę podsunął pod dziewczęce palce, by mogła samodzielnie trafić na swoją własność. Dlatego, gdy wszystkie trzy kule ze zwycięską najlepiej wyglądająca głową tkwiły we właściwymi miejscu, po prostu usiadł obok, na brzegu rozłożonego płaszcza, zapraszając do podziwiania obie swoje towarzyszki. Zanim jednak z westchnieniem opadł na prowizoryczne siedzisko, biała czapa śniegu odpadła z ich misternego dzieła, ukazując coraz więcej prześwitów, a sama podstawa spoglądała żałośnie kroplami powiększającej się kałuży.
- Co do...ehm...stu nieśmiałków - zmełł słówko w ustach, pamiętając, gdzie i z kim się znajdował. Zerwał się na nogi akuratnie, by zauważyć ..biegnącego Franka, w rączej próbie pochwycenia toczącej się (jakoś zbytnio okrągłej jak na standardy konkursu) śnieżnej kuli?
Skrzyżował dłonie przed sobą, przyglądając się z rosnącym rozbawieniem, jak poważny, odpowiedzialny...wilkołak, kurczowo obejmuje uciekinierkę? (zależnie jakiej płci się nabawił ów śnieżny brzuszek).
- Co robię?...raczej co Ty robisz? Sądzę że powinieneś klękać przed Teddy nie przede mną - zakpił, mierząc się wzrokiem z przyjacielem, nie kryjąc cisnącego się na usta śmiechu - Pff - rozplótł ręce, by jedną dłoń zatrzymać na swojej brodzie, gładząc ją w teatralnym zamyśleniu - Co ja poradzę, ze nawet bałwany na mnie lecą - wzruszył ramionami - Patrz, nasz się rozpłakał ze szczęścia..albo zachwytu, jak mnie zobaczył - wykrzywił usta w grymasie, który z uśmiechu przekształcił się w parsknięcie - ..ale to już jest przesada - mruknął, odwracając się do rzeczonych pań - Tak, znam go. To jest Frank. Jaki jest, każdy widzi, albo czuje. Niekoniecznie trzeba go naśladować - zaprezentował dziarsko mężczyznę, uroczo wtulonego w mroźny fragment bałwankowego brzucha? Przesunął się w tył, by odnaleźć dłonią przyjaciółkę - A w rzeczywistości, to mój przyjaciel, któremu ucieka bałwan. Tylko imię się zgadza - powiedział ciszej, by zaraz wrócić do swego przedsięwzięcia.
Zanim jednak na nowo parsknął śmiechem, kucnął przed ich topiącą się kreacją - No mała, już przestajemy. Dostaniesz nawet całusa, a te dwie piękne niewiasty udekorują cię koroną, jak prawdziwą księżniczkę, prawda? - zerknął na swoje towarzyszki poważną miną, czując, jak bardzo głupio wyglądał i - jak bardzo go wszystko śmieszyło - ..ale taka mroźną koronę - dodał po chwili.
- Nic się nie stało -powiedział cicho, kierując swoją twarz ku zaróżowionym, dziewczęcym policzkom. Podniósł się z miejsca, by przenieść spojrzenie na Febe.
-Trochę zachowują się jak koty...- przypomniał sobie zajęcia w szkole - ...albo młode aetonaty - uśmiechnął się szeroko do Febe, tym razem wspomnienie biorąc z własnego doświadczenia i rodzinnej hodowli - I fiu fiu, gratuluje odwagi Tobie..i twojej siostrze. Nie każdy zdecydowałby się na taki wyczyn - nachylił się nad śnieżna zaspą, przy której usiadła Emmie, przysuwając dłonią swój płaszcz i różdżkę, wyraźnie wybijająca się ciemna barwą pośród bielącego się puchu. Widział, że drobne dłonie dziewczyny poszukiwały zguby - Usiądź tutaj, nie zmarzniesz - różdżkę podsunął pod dziewczęce palce, by mogła samodzielnie trafić na swoją własność. Dlatego, gdy wszystkie trzy kule ze zwycięską najlepiej wyglądająca głową tkwiły we właściwymi miejscu, po prostu usiadł obok, na brzegu rozłożonego płaszcza, zapraszając do podziwiania obie swoje towarzyszki. Zanim jednak z westchnieniem opadł na prowizoryczne siedzisko, biała czapa śniegu odpadła z ich misternego dzieła, ukazując coraz więcej prześwitów, a sama podstawa spoglądała żałośnie kroplami powiększającej się kałuży.
- Co do...ehm...stu nieśmiałków - zmełł słówko w ustach, pamiętając, gdzie i z kim się znajdował. Zerwał się na nogi akuratnie, by zauważyć ..biegnącego Franka, w rączej próbie pochwycenia toczącej się (jakoś zbytnio okrągłej jak na standardy konkursu) śnieżnej kuli?
Skrzyżował dłonie przed sobą, przyglądając się z rosnącym rozbawieniem, jak poważny, odpowiedzialny...wilkołak, kurczowo obejmuje uciekinierkę? (zależnie jakiej płci się nabawił ów śnieżny brzuszek).
- Co robię?...raczej co Ty robisz? Sądzę że powinieneś klękać przed Teddy nie przede mną - zakpił, mierząc się wzrokiem z przyjacielem, nie kryjąc cisnącego się na usta śmiechu - Pff - rozplótł ręce, by jedną dłoń zatrzymać na swojej brodzie, gładząc ją w teatralnym zamyśleniu - Co ja poradzę, ze nawet bałwany na mnie lecą - wzruszył ramionami - Patrz, nasz się rozpłakał ze szczęścia..albo zachwytu, jak mnie zobaczył - wykrzywił usta w grymasie, który z uśmiechu przekształcił się w parsknięcie - ..ale to już jest przesada - mruknął, odwracając się do rzeczonych pań - Tak, znam go. To jest Frank. Jaki jest, każdy widzi, albo czuje. Niekoniecznie trzeba go naśladować - zaprezentował dziarsko mężczyznę, uroczo wtulonego w mroźny fragment bałwankowego brzucha? Przesunął się w tył, by odnaleźć dłonią przyjaciółkę - A w rzeczywistości, to mój przyjaciel, któremu ucieka bałwan. Tylko imię się zgadza - powiedział ciszej, by zaraz wrócić do swego przedsięwzięcia.
Zanim jednak na nowo parsknął śmiechem, kucnął przed ich topiącą się kreacją - No mała, już przestajemy. Dostaniesz nawet całusa, a te dwie piękne niewiasty udekorują cię koroną, jak prawdziwą księżniczkę, prawda? - zerknął na swoje towarzyszki poważną miną, czując, jak bardzo głupio wyglądał i - jak bardzo go wszystko śmieszyło - ..ale taka mroźną koronę - dodał po chwili.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 26.06.16 12:14, w całości zmieniany 4 razy
Przezabawna jest przewrotność losu.
W jednej chwili spoglądał z ukosa na swoją piękną kulę zasługującą na miano idealnej (powinien się przebranżowić, czekała na niego posada starszego budowniczego bałwanów), w drugiej planował wyrzucenie z siebie co najmniej trzech żartów o traceniu głowy tak słabych, że wysuszyłyby cały okoliczny śnieg, a w trzeciej już stało się coś niespodziewanego, co (dosłownie!) zatrzęsło jego światem w posadach.
Park był względnie kolorowy, coś łupnęło, park stał się biały.
I dziwnie cichy.
Nawet nie było mu zimno - zaskoczenie wyparło wszystkie uczucia, a fala chłodu, wilgoci i wszystkiego innego, co klasyfikowało się jako wyjątkowo niekomfortowe, uderzyła go dopiero chwilę potem; przez jakiś czas rozważał nawet, czy przypadkiem nie umarł, ale szybko doszedł do wniosku, że i tak jest mu to całkiem obojętne. A ta wegetacja w otoczeniu chłodu, puchu, bieli i pustki nie była taka zła.
Nie przyszło mu jednak egzystować w ten sposób wystarczająco długo. Dokładnie w chwili, w której uzmysłowił sobie, że właściwie znajduje się w pozycji embrionalno-półleżącej, doszedł go przytłumiony, dziecięcy głos. Coś zaszurało, coś zaszeleściło, a przez warstwę bliżej nieokreślonej pustki, w której tkwił, przebił się lekki promień sztucznego światła - może jednak faktycznie umarł, przeszło mu przez myśl, choć za żadne skarby nie potrafił sobie przypomnieć, co go zabiło.
Kilka bolesnych procesów myślowych później uświadomił sobie, że jasnowłosym aniołkiem, który wykopuje go z własnej mogiły, jest nie kto inny, jak mały Charlie, mruczący sobie coś cicho pod nosem. Czyli wpadł w śnieg, śnieg jest zimny, dlatego tak zamarzał - wszystko nagle nabrało sensu, co nie było jednak uczuciem zbyt miłym, bo Garry przypomniał sobie, że całe grono osób oglądało jego spektakularną przemianę w bałwana.
Garrett, Garrett - dlaczego takie rzeczy przytrafiają się tylko tobie?
- Nic mi - zaczął odpowiadać na pytanie, które nigdy nie padło, ale szczękające z zimna zęby zmusiły go do urwania w połowie - nie jest - ale tak naprawdę to było mu wiele, bo nawet jeżeli jego głowa wybiła się już z białego puchu niczym przebiśnieg na wiosnę, to reszta ciała wciąż pozostawała uwięziona w zaspie, która z każdej strony kąsała go przeszywającym chłodem.
Więc postanowił się wyswobodzić; najpierw jedna ręka, potem druga, później podparł się na przedramionach i próbował wydostać z pułapki resztę ciała. Noga jedna, noga druga; był cały przesiąknięty lodowatą wodą, jego włosy zmieniły się w brudnokasztanowe, mokre strąki, a twarz z mrozu stała się jednocześnie przeraźliwie blada i intensywnie czerwona, co w połączeniu z mozaiką złotych piegów prezentowało się raczej niecodziennie.
Ale to nie był czas na użalanie się nad własnym losem - mieli do wykonania misję i, jak zaraz się okazało, nie szło im tak dobrze, jak Garrettowi zdawało się na początku.
- Gdzie jest druga kula? - spytał chłopca, z niedowierzaniem wbijając spojrzenie w bałwana, który aktualnie przypominał bardziej przerośniętego kafla; przejął się tym tak bardzo, że nawet zapomniał, że było mu zimno i że powinien przeraźliwie szczękać zębami.
W jednej chwili spoglądał z ukosa na swoją piękną kulę zasługującą na miano idealnej (powinien się przebranżowić, czekała na niego posada starszego budowniczego bałwanów), w drugiej planował wyrzucenie z siebie co najmniej trzech żartów o traceniu głowy tak słabych, że wysuszyłyby cały okoliczny śnieg, a w trzeciej już stało się coś niespodziewanego, co (dosłownie!) zatrzęsło jego światem w posadach.
Park był względnie kolorowy, coś łupnęło, park stał się biały.
I dziwnie cichy.
Nawet nie było mu zimno - zaskoczenie wyparło wszystkie uczucia, a fala chłodu, wilgoci i wszystkiego innego, co klasyfikowało się jako wyjątkowo niekomfortowe, uderzyła go dopiero chwilę potem; przez jakiś czas rozważał nawet, czy przypadkiem nie umarł, ale szybko doszedł do wniosku, że i tak jest mu to całkiem obojętne. A ta wegetacja w otoczeniu chłodu, puchu, bieli i pustki nie była taka zła.
Nie przyszło mu jednak egzystować w ten sposób wystarczająco długo. Dokładnie w chwili, w której uzmysłowił sobie, że właściwie znajduje się w pozycji embrionalno-półleżącej, doszedł go przytłumiony, dziecięcy głos. Coś zaszurało, coś zaszeleściło, a przez warstwę bliżej nieokreślonej pustki, w której tkwił, przebił się lekki promień sztucznego światła - może jednak faktycznie umarł, przeszło mu przez myśl, choć za żadne skarby nie potrafił sobie przypomnieć, co go zabiło.
Kilka bolesnych procesów myślowych później uświadomił sobie, że jasnowłosym aniołkiem, który wykopuje go z własnej mogiły, jest nie kto inny, jak mały Charlie, mruczący sobie coś cicho pod nosem. Czyli wpadł w śnieg, śnieg jest zimny, dlatego tak zamarzał - wszystko nagle nabrało sensu, co nie było jednak uczuciem zbyt miłym, bo Garry przypomniał sobie, że całe grono osób oglądało jego spektakularną przemianę w bałwana.
Garrett, Garrett - dlaczego takie rzeczy przytrafiają się tylko tobie?
- Nic mi - zaczął odpowiadać na pytanie, które nigdy nie padło, ale szczękające z zimna zęby zmusiły go do urwania w połowie - nie jest - ale tak naprawdę to było mu wiele, bo nawet jeżeli jego głowa wybiła się już z białego puchu niczym przebiśnieg na wiosnę, to reszta ciała wciąż pozostawała uwięziona w zaspie, która z każdej strony kąsała go przeszywającym chłodem.
Więc postanowił się wyswobodzić; najpierw jedna ręka, potem druga, później podparł się na przedramionach i próbował wydostać z pułapki resztę ciała. Noga jedna, noga druga; był cały przesiąknięty lodowatą wodą, jego włosy zmieniły się w brudnokasztanowe, mokre strąki, a twarz z mrozu stała się jednocześnie przeraźliwie blada i intensywnie czerwona, co w połączeniu z mozaiką złotych piegów prezentowało się raczej niecodziennie.
Ale to nie był czas na użalanie się nad własnym losem - mieli do wykonania misję i, jak zaraz się okazało, nie szło im tak dobrze, jak Garrettowi zdawało się na początku.
- Gdzie jest druga kula? - spytał chłopca, z niedowierzaniem wbijając spojrzenie w bałwana, który aktualnie przypominał bardziej przerośniętego kafla; przejął się tym tak bardzo, że nawet zapomniał, że było mu zimno i że powinien przeraźliwie szczękać zębami.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
- To są duchy w Hogwarcie?- zapytałem się zdziwiony tymi słowami. Duchy istnieją... naprawdę? Może tata jest teraz duchem i może...
powinienem go odnaleźć. Może będzie w Hogwarcie, skoro podobno tam są duchy. Lecz czy duchy nie straszą? Co, jeśli nie będę mógł w stanie odnaleźć tatę, bo będę przerażony innymi duchami? Ten Frank dał mi za dużo do myślenia. Zwłaszcza teraz, gdy trzeba było ratować dwóch bałwanów. Jeden się mrozi, a drugi rozdrabnia. Czemu mnie to nie bawi, tylko pchnę się w ratowaniu jednego bałwana modląc się, by nie został śnieżnym potworem.
Yeti. Wziąłem wdech, wydech spoglądając na twoją twarz.
Nie jesteś.
Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło, gdy zobaczyłem ciebie, kiedy próbowałeś coś mówić, a większość co słyszałem prócz twoich ust, to szczękanie twoich ust. Widziałem też przerażający kolor twojej twarzy, więc kiedy ty próbowałeś wydostać się ze śniegu, dotknąłem niepewnie twojego zaplamionego pewnie od nadmiaru marchewek, bo jak żeby inaczej powstają te plamy.
- Bałwan.- powiedziałem z uśmiechem. Może wrócą się jemu wcześniejsze kolory przy moim dotyku? Ale zaraz przerwałem moje rozmyślania, bo powędrowałem głową w stronę drugiego bałwana, który powoli się rozczłonkowywał.
- Uciekła, ten drugi... Frank poszedł ją gonić... Czy to.... nie on z tą-tym facetem z kucykiem?- poszukałem wzrokiem Franka i znalazłem go z kulą w ręku, tylko że rozmawiał z ... kimś. Początkowo myślałem, że to dziewczyna, bo jest kucyk na głowie, lecz gdy dostrzegłem brodę, to nie wiedziałem co sądzić. To chyba musiał być facet, prawda? Przyjrzałem się jemu dłużej i coś ta twarz mi mówiła. Coś chciało mi dać do zrozumienia, że znam tego faceta, lecz nie pamiętałem, z jakiego wydarzenia. Może to kolejny zębny przyjaciel mamy? Chyba tak. Dlatego zmieniłem zaraz słowo nie chcąc popełnić błędu. Zaraz jednak spojrzałem na Garretta z nowym, lepszym pomysłem.
- Może skoro nie mamy głowy, a brzuch nam uciekł, to mnie się wsadzi do środka?- zaproponowałem swój pomysł. Mama nie zauważy, bo jak teraz spojrzałem na jej stanowisko, miała swoje problemy. Z pewnością będzie zajęta czymś innym, a ja przynajmniej uratuję honor głowy, którą zniszczyłem. A co, jeśli dostaniemy więcej punktów za to, że będę w bałwanie?
powinienem go odnaleźć. Może będzie w Hogwarcie, skoro podobno tam są duchy. Lecz czy duchy nie straszą? Co, jeśli nie będę mógł w stanie odnaleźć tatę, bo będę przerażony innymi duchami? Ten Frank dał mi za dużo do myślenia. Zwłaszcza teraz, gdy trzeba było ratować dwóch bałwanów. Jeden się mrozi, a drugi rozdrabnia. Czemu mnie to nie bawi, tylko pchnę się w ratowaniu jednego bałwana modląc się, by nie został śnieżnym potworem.
Yeti. Wziąłem wdech, wydech spoglądając na twoją twarz.
Nie jesteś.
Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło, gdy zobaczyłem ciebie, kiedy próbowałeś coś mówić, a większość co słyszałem prócz twoich ust, to szczękanie twoich ust. Widziałem też przerażający kolor twojej twarzy, więc kiedy ty próbowałeś wydostać się ze śniegu, dotknąłem niepewnie twojego zaplamionego pewnie od nadmiaru marchewek, bo jak żeby inaczej powstają te plamy.
- Bałwan.- powiedziałem z uśmiechem. Może wrócą się jemu wcześniejsze kolory przy moim dotyku? Ale zaraz przerwałem moje rozmyślania, bo powędrowałem głową w stronę drugiego bałwana, który powoli się rozczłonkowywał.
- Uciekła, ten drugi... Frank poszedł ją gonić... Czy to.... nie on z tą-tym facetem z kucykiem?- poszukałem wzrokiem Franka i znalazłem go z kulą w ręku, tylko że rozmawiał z ... kimś. Początkowo myślałem, że to dziewczyna, bo jest kucyk na głowie, lecz gdy dostrzegłem brodę, to nie wiedziałem co sądzić. To chyba musiał być facet, prawda? Przyjrzałem się jemu dłużej i coś ta twarz mi mówiła. Coś chciało mi dać do zrozumienia, że znam tego faceta, lecz nie pamiętałem, z jakiego wydarzenia. Może to kolejny zębny przyjaciel mamy? Chyba tak. Dlatego zmieniłem zaraz słowo nie chcąc popełnić błędu. Zaraz jednak spojrzałem na Garretta z nowym, lepszym pomysłem.
- Może skoro nie mamy głowy, a brzuch nam uciekł, to mnie się wsadzi do środka?- zaproponowałem swój pomysł. Mama nie zauważy, bo jak teraz spojrzałem na jej stanowisko, miała swoje problemy. Z pewnością będzie zajęta czymś innym, a ja przynajmniej uratuję honor głowy, którą zniszczyłem. A co, jeśli dostaniemy więcej punktów za to, że będę w bałwanie?
being human is complicated, time to be a dragon
Podobno w życiu chodzi o to, by cieszyć się małymi rzeczami, zacznijmy więc wyliczankę nieprawdopodobnych sukcesów. Po pierwsze, zapobiegli dalszym werbalnym nieprzyjemnościom, poprzez stłamszenie na językach wszystkich niewypowiedzianych, pełnych zgryźliwości odpowiedzi i skupienie się każde na swojej zaspie śniegu, przez co przypominali zapewne obrażone dzieciaki w piaskownicy, ale co tam. Po drugie, śnieg w dłoniach Harriett nie zmieniał stanu na ciekły i to w dodatku zdatny do parzenia w nim herbaty. Po trzecie, części składowe bałwana okazały się być w całkiem niezłej formie i zaskakująco dobrze do siebie pasowały. Zlepili całość w grobowym milczeniu, które aż wzbudzało w Lovegood wyrzuty sumienia z powodu tego, że Teddy przyszło się z nimi obtykać, a oni tak brutalnie zduszają jej entuzjazm i dobre chęci. Może więc dlatego w przerwie pomiędzy kolejnymi przyklepywaniami małych porcji śniegu do nieforemnego brzucha, lekkim tonem skomplementowała różowe włosy kobiety i wyraziła tonę uznania dla bałwankowej głowy, która zdecydowanie była najładniejszym elementem ich wspólnego dzieła? Blondynka cofnęła się o krok, by krytycznym okiem spojrzeć na śniegową postać i zastanowić się czy można ją ulepszyć w jakiś sposób. Pewnie tylko dlatego w porę dostrzegła kątem oka wyrastające z białego puchu sople, dłuższe i ostrzejsze z każdą kolejną sekundą.
- Uwaga! - krzyknęła momentalnie, gdy tylko połączyła w całość ciąg przyczynowo-skutkowy z ostrymi jak sztylety soplami i znajdującymi się zbyt blisko ludźmi w roli głównej. Ulegając odruchowi, może nieroztropnemu, chwyciła rękaw skórzanej kurtki Wrighta i pociągnęła do tyłu, tak mocno, jak tylko pozwalały jej na to wątłe ramionka i wizja tego bezdennie głupiego buca wykrwawiającego się poetycko na lodowych dzidach. Jej odruch niestety nie obejmował szybkiego ratowania stojącej kawałek dalej Teddy, co po kilku głębszych wdechach wprawiło Harriett w zakłopotanie. Sople utworzyły już klatkę dookoła bałwana, który wciąż był nieskończony, lecz nim półwila zwróciła na to uwagę, rozejrzała się pospiesznie naokoło, by z ulgą odnotować, że w całym tym kosmicznym zamieszaniu, jakie wybuchło naokoło, Charliemu nic się nie stało. Wydobyła różdżkę, by podjąć walkę z soplami. - Relashio - wypowiedziała formułę zaklęcia, a miękkim ruchem nadgarstka skierowała różdżkę w znajdujące się najbliżej sople.
- Uwaga! - krzyknęła momentalnie, gdy tylko połączyła w całość ciąg przyczynowo-skutkowy z ostrymi jak sztylety soplami i znajdującymi się zbyt blisko ludźmi w roli głównej. Ulegając odruchowi, może nieroztropnemu, chwyciła rękaw skórzanej kurtki Wrighta i pociągnęła do tyłu, tak mocno, jak tylko pozwalały jej na to wątłe ramionka i wizja tego bezdennie głupiego buca wykrwawiającego się poetycko na lodowych dzidach. Jej odruch niestety nie obejmował szybkiego ratowania stojącej kawałek dalej Teddy, co po kilku głębszych wdechach wprawiło Harriett w zakłopotanie. Sople utworzyły już klatkę dookoła bałwana, który wciąż był nieskończony, lecz nim półwila zwróciła na to uwagę, rozejrzała się pospiesznie naokoło, by z ulgą odnotować, że w całym tym kosmicznym zamieszaniu, jakie wybuchło naokoło, Charliemu nic się nie stało. Wydobyła różdżkę, by podjąć walkę z soplami. - Relashio - wypowiedziała formułę zaklęcia, a miękkim ruchem nadgarstka skierowała różdżkę w znajdujące się najbliżej sople.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Harriett Lovegood' has done the following action : rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
Nananana, mam ochotę cichutko śpiewać sobie pod nosem, bo chyba nie powinnam przeklinać przy plączących się pod nogami dzieciakach. Choć pewnie i tak pewnie mnie nie usłyszą, bo mają za dużo miodu w uszach, ale gdzieś tu krążą rodzice tych potworków i jeszcze gotowi są mnie zrugać za nieprzyzwoite słownictwo. Nucę więc sobie niezobowiązująco, turlając coraz cięższą i większą kulę, nabierającą kształtu solidnego brzuszka. Pewnie wypełnionego jakimiś smakołykami, jakimi żywią się bałwanki, nie mam zielonego pojęcie, co to może być. Gorąca czekolada, którą uwielbiam chyba wypaliłaby mu wnętrzności, co raczej nie jest zbyt przyjemne - nawet dla lodowej kukiełki, o żywocie trwającym do pierwszego podniesienia temperatur. W każdym razie moja kula wygląda naprawdę zacnie. Jeśli to nie bałwankowy Święty Mikołaj o wielkim, wypiętym brzuszysku, to mogę nawet się ustatkować i zaprzestać swego trybu życia. Na szczęście dziewczynka, z jaką przyszło mi pracować nie ustępuje mi kroku i ulepiła doprawdy śliczną głowę. Foremną i chyba idealnie okrągłą, przypominającą mi wypolerowaną kulę do kręgli, doskonale pasującą do wykonanego przeze mnie tułowia. W końcu to szyja kręci głową, zatem to moje zadanie było najważniejsze - i przynajmniej mu podołałam, bo rudy profesor trochę spartaczył sprawę. Patrzę z politowaniem na to coś, parodiujące podstawę i w jednej chwili bałwanek-terminator przemienia się w nieco grubawe, bałwankowe dziecko. Zaczynające znikać? Słysze tylko jakieś dziwne hik-hik i nasza lodowa rzeźba zaczyna momentalnie pojawiać się i znikać. Ech, w tym względzie mam niebywałe szczęście, że nie dotykają mnie żadne dziwaczne choroby i schorzenia, na jakie cierpią czarodzieje. Pytanie tylko - od kogo zaraził się nasz bałwanek. Może to rudy jest nosicielem paskudnego choróbska? Matka (gdy jeszcze niby jej słuchałam) mówiła, że od czkawki chroni possanie kawałka lodu, więc dopadam tego kapryśnego stworka, nie zważając na stworzenie przez profesorka iluzji gigantycznej suszarki i mówię do niego głośno i wyraźnie.
- Wyrwę Ci trzewia i cię nimi nakarmię - nie wiem, czy groźba działa, ale zbieram z bałwanka trochę luźnego śniegu, który świeżo oprósza jego eee ramiona i rozsmarowuję mu je tam, gdzie powinien mieć twarz. Trochę brutalności nie zaszkodzi.
- Wyrwę Ci trzewia i cię nimi nakarmię - nie wiem, czy groźba działa, ale zbieram z bałwanka trochę luźnego śniegu, który świeżo oprósza jego eee ramiona i rozsmarowuję mu je tam, gdzie powinien mieć twarz. Trochę brutalności nie zaszkodzi.
Bleach Pistone
Zawód : Wagabunda
Wiek : 27
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Nic mnie nie dręczy, niczego nie żałuję. Bez przeszłości, bez jutra. Wystarcza mi teraźniejszość. Dzień po dniu. Dzień dzisiejszy! Le bel aujourd'hui!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Nastoletnie obrażanie się i odwracanie plecami do byłych miłości swego życia (także szkolnego) zapewne nie dodawało Benjaminowi męskości, ale na szczęście mógł wytłumaczyć się misją. Przyszli tutaj przecież po to, by niezwykle dojrzale budować śniegowe rzeźby, mające zachwycić komisję i zagwarantować im...no właśnie, co? Wright przez dłuższą chwilę próbował sobie przypomnieć, czy przed rozpoczęciem konkurencji ktokolwiek z szanownych przewodniczących choć przebąkiwał coś o podarku dla triumfującej drużyny, lecz niestety zirytowanie na Harriett nie pomagało Benowi w przeprowadzeniu dowodu myślowego. Nawet tocząc śniegową kulę widział w niej bladą twarz Hatsy, pytlującą uroczo jakieś głupoty. Jego Percivalowi. Nie mógł znieść tej myśli, dlatego toczył śnieżną kulę zajadle, niezbyt dbając o to, by uściślać jej strukturę, przez co dół bałwana stał się trochę płaski.
Acz solidny. Jaimie nie rozglądał się jednak dookoła, by porównać szanse drużyny trzeciej z konkurentami, wpatrzony w rosnącego przed jego oczami bałwana z mieszaniną dumy i dziwnej zaciętości. Nie zerkał w ogóle na Lovegood, pewny, że gdy znowu zobaczy jej chamski uśmieszek wiecznej dziewicy i merlińskiej cnotki, to zacznie ziać ogniem, ewentualnie zrobi coś równie niemożliwego. Na przykład pocałuje Teddy. Co właściwie nie byłoby takie złe; znów spojrzał na Purcell, unosząc do góry kciuk, by pokazać, że spisała się w bałwaniej grze znakomicie, lecz zanim zdążył zmienić kciuk na przybicie piątki, coś szarpnęło go w tył. Coś okazujące się Hatsy.
Cofnął się o krok właściwie raczej ze zdziwienia niż spętany szaloną siłą blondynki, co na szczęście uchroniło go od zostania wyjątkowo mięsistym szaszłykiem. Powinien może podziękować za opiekę, ale zamiast tego burknął nieprzyjemnie, szybko odsuwając się od Hatsy. Ratującej ponownie sytuacje udanym (zapewne) zaklęciem zanim Ben zdążył siłować się z lodowymi soplami siłą swych mięśni. Przez chwilę zerkał pytająco na Teddy - słodkie przeniesienie z Hogwartu, gdy zupełnie nie wiedział co napisać w eseju o transmutacji, a młodsze dziewczę litowało się nad jego brakiem rozumu, znajdując od razu odpowiedź - po czym westchnął z bezsilności i postanowił ochronić ewentualnie zbyt silne promieniowanie cieplne strumienia ognia.
- Aquamenti - wyciągnął różdżkę i skierował ją w kierunku tej strony bałwanka, od której zaczęły topić się lodowe sople, by ochronić zamrożoną powierzchnię śnieżnej rzeźby i umocnić jej brzegi.
Acz solidny. Jaimie nie rozglądał się jednak dookoła, by porównać szanse drużyny trzeciej z konkurentami, wpatrzony w rosnącego przed jego oczami bałwana z mieszaniną dumy i dziwnej zaciętości. Nie zerkał w ogóle na Lovegood, pewny, że gdy znowu zobaczy jej chamski uśmieszek wiecznej dziewicy i merlińskiej cnotki, to zacznie ziać ogniem, ewentualnie zrobi coś równie niemożliwego. Na przykład pocałuje Teddy. Co właściwie nie byłoby takie złe; znów spojrzał na Purcell, unosząc do góry kciuk, by pokazać, że spisała się w bałwaniej grze znakomicie, lecz zanim zdążył zmienić kciuk na przybicie piątki, coś szarpnęło go w tył. Coś okazujące się Hatsy.
Cofnął się o krok właściwie raczej ze zdziwienia niż spętany szaloną siłą blondynki, co na szczęście uchroniło go od zostania wyjątkowo mięsistym szaszłykiem. Powinien może podziękować za opiekę, ale zamiast tego burknął nieprzyjemnie, szybko odsuwając się od Hatsy. Ratującej ponownie sytuacje udanym (zapewne) zaklęciem zanim Ben zdążył siłować się z lodowymi soplami siłą swych mięśni. Przez chwilę zerkał pytająco na Teddy - słodkie przeniesienie z Hogwartu, gdy zupełnie nie wiedział co napisać w eseju o transmutacji, a młodsze dziewczę litowało się nad jego brakiem rozumu, znajdując od razu odpowiedź - po czym westchnął z bezsilności i postanowił ochronić ewentualnie zbyt silne promieniowanie cieplne strumienia ognia.
- Aquamenti - wyciągnął różdżkę i skierował ją w kierunku tej strony bałwanka, od której zaczęły topić się lodowe sople, by ochronić zamrożoną powierzchnię śnieżnej rzeźby i umocnić jej brzegi.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 75
'k100' : 75
Staję przed naszym bałwankiem, lekko przekrzywiając głowę, jakbym tak mogła przyjrzeć mu się bardziej krytycznym wzorkiem lub takie ułożenie głowy miałoby wpłynąć na odbiór dopiero co stworzonej śnieżnej postaci. - Dorobimy mu wielki nos i przebierzemy za pajacyka... - mruczę bardziej sama do siebie, zastanawiając się, co też można zrobić z naszym tworem, by dodać mu atrakcyjności.
W naszą stronę toczy się brzuszek bałwanka bez głowy, z którego pozostała już tylko jedna kulka. Całe szczęście że w pościg za częścią ruszył jeden z panów - ot co, sami bohaterowie wokół. - O NIE! - piszczę trochę zbyt cienkim głosikiem, jednak zaszokowanie bierze górę. Czyżbym się przewidziała? Jak to możliwe? - On się topi! Szybko, Emmie, zrób magię i go ochłódź zanim całkiem zniknie! - wołam do dziewczyny, by jakoś zadziałała. Sama jestem za mała na czary i czuję się całkowicie bezużyteczna w tej sytuacji. Nie widzę, by którakolwiek z pań miała przy sobie wachlarz, a gołe gałęzie kasztanowca na nic się nie przydadzą. Nie zamierzam jednak stać bezczynnie. Jedyny pomysł jaki przychodzi mi do głowy - a raczej znajduje się na mojej głowie - to wachlowanie bałwanka czapką - taką wełnianą z wielkim pomponem na czubku i dwoma mniejszymi, które zwisają z części chroniącej uszy. Być może okłady ze śniegu bardziej by się przydały, jednak ten śnieg jest dziwnie podejrzany, bo który śnieg nagle zaczyna topnieć?! Przecież jest zimno! Czuję jak mróz zaczyna szczypać mnie w policzki i nos, który zapewne przypomina kolorem przypomina ten należący do klauna.
W naszą stronę toczy się brzuszek bałwanka bez głowy, z którego pozostała już tylko jedna kulka. Całe szczęście że w pościg za częścią ruszył jeden z panów - ot co, sami bohaterowie wokół. - O NIE! - piszczę trochę zbyt cienkim głosikiem, jednak zaszokowanie bierze górę. Czyżbym się przewidziała? Jak to możliwe? - On się topi! Szybko, Emmie, zrób magię i go ochłódź zanim całkiem zniknie! - wołam do dziewczyny, by jakoś zadziałała. Sama jestem za mała na czary i czuję się całkowicie bezużyteczna w tej sytuacji. Nie widzę, by którakolwiek z pań miała przy sobie wachlarz, a gołe gałęzie kasztanowca na nic się nie przydadzą. Nie zamierzam jednak stać bezczynnie. Jedyny pomysł jaki przychodzi mi do głowy - a raczej znajduje się na mojej głowie - to wachlowanie bałwanka czapką - taką wełnianą z wielkim pomponem na czubku i dwoma mniejszymi, które zwisają z części chroniącej uszy. Być może okłady ze śniegu bardziej by się przydały, jednak ten śnieg jest dziwnie podejrzany, bo który śnieg nagle zaczyna topnieć?! Przecież jest zimno! Czuję jak mróz zaczyna szczypać mnie w policzki i nos, który zapewne przypomina kolorem przypomina ten należący do klauna.
Gość
Gość
The member 'Febe Valhakis' has done the following action : rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
Z irytacją spojrzał na swoją różdżkę, z której wystrzeliły smętne kolorowe płomienie, nie robiąc jednak bałwanowi żadnej krzywdy; lewitował więc sobie swobodnie dalej, unosząc się kpiąco w powietrzu i rzucając Colinowi drwiące spojrzenia, oczywiście o ile śnieg może z kogokolwiek drwić. W każdym razie ten drwił i wzbudzał w księgarzu coraz większą wściekłość - miał tylko nadzieję, że zbyt wiele osób nie widziało jego dramatycznej porażki. Postanowił jednak zrzucić to na karb swojej niedawnej zdrowotnej rekonwalescencji; najwyraźniej nie tylko jego fizyczna siła, ale i magiczne moce postanowiły sobie wziąć chwilowy odpoczynek. Na szczęście nie musiał zbyt długo przeżywać swojej porażki, bo towarzysząca mu dziewczyna wzięła sprawy w swoje ręce. Wypowiedziała formułę zaklęcia, kierując je w bałwanka, a Colin uznał, że warto spróbować jeszcze raz.
- Mobiliarbius! - machnął ze złością hakiem w kierunku uciekiniera i ponownie skierował na niego swoją różdżkę, skupiając się tylko na tym, aby ściągnąć go na ziemię i zakończyć całą tę farsę. Miał przecież milion innych rzeczy do roboty, niż uganianie się za latającą kupą śniegu. Na przykład pożarcie kolejnej babeczki.
- Mobiliarbius! - machnął ze złością hakiem w kierunku uciekiniera i ponownie skierował na niego swoją różdżkę, skupiając się tylko na tym, aby ściągnąć go na ziemię i zakończyć całą tę farsę. Miał przecież milion innych rzeczy do roboty, niż uganianie się za latającą kupą śniegu. Na przykład pożarcie kolejnej babeczki.
The member 'Colin Fawley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 70
'k100' : 70
Emmie chciałaby móc się tak przyglądać ich tworowi. Najpewniej bez wpędu na efekt, uznałaby ich bałwana za piękną lodową rzeźbę. Nie wiedziała, zże ten chyli się ku ziemi jakby chciał spaść. Być może myśl o Samuelu rozgrzewa jego bałwanie serduszko, jeśli to Pani Balwanowa, albo może topi się pod wpływem uroku młodej Febe. Jaki by nie był tego powód, bałwanka należalo ratować! Niczego jeszcze nieświadoma Clementine, odnajdując różdżkę, skorzystała z płaszcza Samuela, przysuwając się do mężczyzny, żeby zrobić miejsce dziewczynce. Była na tyle blisko, że czuła ciepło mężczyzny obok siebie. Jego zapach wdzierał jej się w nozdrza, nie pozwalając jej zapomnieć o jego towarzystwie. Nawet kiedy twarz zwracała w kierunku Febe, uśmiechając się do niej. Jej zadowolenie udzieliło się Clementine, która mogłaby całą zimę lepić bałwany. Uczucie jakie temu towarzyszyło było niepodważalnie ekscytujące.
Z minuty na minutę coraz bardziej. Coś toczy się po śniegu, coś kłapie za tym czymś i panienka Baudelaire nie zna tego dźwięku. Instynktownie podciąga nogi pod siebie, poprawiając odrobinę suknie i odchyla się do tyłu. W naturalnym odruchu chowa się za plecami Samuela. Jej ciepły oddech z pomiędzy rozchylonych ze zdziwienia warg, spływa wprost na jego kark. Clementine nie czuje ani żeby była dalej, ani bliżej Skamandera. Skupiona już na nowych doświadczeniach, oderwała się na razie od wrażeń obecności jego osoby. Znajduje się teraz bardzo blisko niego, odrobinę za nim. Głowę unosi wyżej na dźwięk czyichś słów. Samuel przedstawia im tego człowieka, jako swojego przyjaciela.
— Dzień dobry Panu, Panie Frank.
Skamander jej nie przedstawił, dlatego zebrała się z podłoża do góry, otrzepując suknię, prawdopodobnie w całkowitej nieświadomości, strzepując drobinki śniegu na twarz Samuela. Gdyby wiedziała, najpewniej próbowałaby Samowi odkupić ten haniebny ruch. Tymczasem, całkowicie spokojna zwróciła twarz w kierunku Franka. Chciała się przedstawić. Poderwał ją jednak krzyk Febe. Drgnęła odwracając się w jej stronę.
— Oj… — miała wspomnieć dziewczynce, że nie jest najlepsza w magii, ale głos dziecka był tak pełny nadziei i wiary w jej możliwości, że poczuła się nie dość, że pewniej, to w dodatku mocno zmotywowana do działania. Wyciągając różdżkę szepnęła inkantację zaklęcia:
— Caeruleusio —z końca różdżki wydobyła się smuga chłodu, która z początku owiała…. Franka Cartera. Clementine zdawało się, że wyciągnęła różdżkę w kierunku bałwana, ale przecież łatwo było się pomylić. Tyle się tu w końcu wokół działo. Dopiero, kiedy wyciągnęła dłoń przed siebie, żeby zbadać postępy w naprawianiu szkód, zamiast natknąć się dłonią na lód, jej palce, osłonięte rękawiczką, natknęły się na żywą tkankę, teraz już odrobinę chłodną. Zadarła głowę w górę, szepcząc z kontrolowanym spokojem, bo serce zabiło jej ze stresu mocniej.
— Nic Panu nie jest?
Dłoń dalej miała ulokowaną na piersi mężczyzny, bo właśnie tam bezwładnie opadła, kiedy próbowała odnaleźć bałwanka. Instynktownie przesunęła ją na bok, w stronę lewej piersi, sprawdzając, czy nie zmroziła mu czegoś ponad skóry. Serce bilo mu pewnie, co tylko w niewielkim stopniu ją uspokoiło.
— O Morgano, niech się Pan odezwie.
Zrzuciła z siebie szalik, udostępniając go mężczyźnie. Chciała mu go zarzucić na szyję, ale mężczyzna by wyższy niż się tego spodziewała dlatego miękki materiał szala opadł mu z wolna na głowę — Proszę to ode mnie przyjąć. Panu się teraz bardziej przyda — kiedy Clementine upewniła się, że więcej nie mogła zrobić, z nadzieją wypowiedziała imię swojego przyjaciela — Samuelu? — zwróciła twarz w tamtym kierunku. Chociaż ruchy miała harmonijne miała nadzieję, ze obejdzie się bez interwencji magomedyków. Ufając Samowi, wycofała się pozostawiając mu miejsce do działania. Mijając się z nim, musnęła go tylko z niema prośbą opuszkami palców po ramieniu. Zaraz potem mogła przystąpić do reanimowania bałwana. Chociaż zaniepokojona Panem Carterem, ponawiając tą samą inkantację zaklęcia, tym razem na bałwanie, nasłuchiwała uważnie czy Samuel zdołał opanować sytuację.
— Febe… — szepnęła łagodnie, chociaż w dalszym ciągu była tą sytuacją przejęta — Mam do Ciebie prośbę, możesz mi opowiedzieć, co widzisz?
Nie mówiła o bałwanie, tylko o wszystkim. Głównie o Franku, czy nie wyrządziła mu żadnych szkód.
Z minuty na minutę coraz bardziej. Coś toczy się po śniegu, coś kłapie za tym czymś i panienka Baudelaire nie zna tego dźwięku. Instynktownie podciąga nogi pod siebie, poprawiając odrobinę suknie i odchyla się do tyłu. W naturalnym odruchu chowa się za plecami Samuela. Jej ciepły oddech z pomiędzy rozchylonych ze zdziwienia warg, spływa wprost na jego kark. Clementine nie czuje ani żeby była dalej, ani bliżej Skamandera. Skupiona już na nowych doświadczeniach, oderwała się na razie od wrażeń obecności jego osoby. Znajduje się teraz bardzo blisko niego, odrobinę za nim. Głowę unosi wyżej na dźwięk czyichś słów. Samuel przedstawia im tego człowieka, jako swojego przyjaciela.
— Dzień dobry Panu, Panie Frank.
Skamander jej nie przedstawił, dlatego zebrała się z podłoża do góry, otrzepując suknię, prawdopodobnie w całkowitej nieświadomości, strzepując drobinki śniegu na twarz Samuela. Gdyby wiedziała, najpewniej próbowałaby Samowi odkupić ten haniebny ruch. Tymczasem, całkowicie spokojna zwróciła twarz w kierunku Franka. Chciała się przedstawić. Poderwał ją jednak krzyk Febe. Drgnęła odwracając się w jej stronę.
— Oj… — miała wspomnieć dziewczynce, że nie jest najlepsza w magii, ale głos dziecka był tak pełny nadziei i wiary w jej możliwości, że poczuła się nie dość, że pewniej, to w dodatku mocno zmotywowana do działania. Wyciągając różdżkę szepnęła inkantację zaklęcia:
— Caeruleusio —z końca różdżki wydobyła się smuga chłodu, która z początku owiała…. Franka Cartera. Clementine zdawało się, że wyciągnęła różdżkę w kierunku bałwana, ale przecież łatwo było się pomylić. Tyle się tu w końcu wokół działo. Dopiero, kiedy wyciągnęła dłoń przed siebie, żeby zbadać postępy w naprawianiu szkód, zamiast natknąć się dłonią na lód, jej palce, osłonięte rękawiczką, natknęły się na żywą tkankę, teraz już odrobinę chłodną. Zadarła głowę w górę, szepcząc z kontrolowanym spokojem, bo serce zabiło jej ze stresu mocniej.
— Nic Panu nie jest?
Dłoń dalej miała ulokowaną na piersi mężczyzny, bo właśnie tam bezwładnie opadła, kiedy próbowała odnaleźć bałwanka. Instynktownie przesunęła ją na bok, w stronę lewej piersi, sprawdzając, czy nie zmroziła mu czegoś ponad skóry. Serce bilo mu pewnie, co tylko w niewielkim stopniu ją uspokoiło.
— O Morgano, niech się Pan odezwie.
Zrzuciła z siebie szalik, udostępniając go mężczyźnie. Chciała mu go zarzucić na szyję, ale mężczyzna by wyższy niż się tego spodziewała dlatego miękki materiał szala opadł mu z wolna na głowę — Proszę to ode mnie przyjąć. Panu się teraz bardziej przyda — kiedy Clementine upewniła się, że więcej nie mogła zrobić, z nadzieją wypowiedziała imię swojego przyjaciela — Samuelu? — zwróciła twarz w tamtym kierunku. Chociaż ruchy miała harmonijne miała nadzieję, ze obejdzie się bez interwencji magomedyków. Ufając Samowi, wycofała się pozostawiając mu miejsce do działania. Mijając się z nim, musnęła go tylko z niema prośbą opuszkami palców po ramieniu. Zaraz potem mogła przystąpić do reanimowania bałwana. Chociaż zaniepokojona Panem Carterem, ponawiając tą samą inkantację zaklęcia, tym razem na bałwanie, nasłuchiwała uważnie czy Samuel zdołał opanować sytuację.
— Febe… — szepnęła łagodnie, chociaż w dalszym ciągu była tą sytuacją przejęta — Mam do Ciebie prośbę, możesz mi opowiedzieć, co widzisz?
Nie mówiła o bałwanie, tylko o wszystkim. Głównie o Franku, czy nie wyrządziła mu żadnych szkód.
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Clementine Baudelaire' has done the following action : rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Kasztanowy park
Szybka odpowiedź