Sadzawka
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sadzawka
Sadzawka mieszcząca się w głębi ogrodów latem olśniewa kolorami; zimą pozostaje mroczna, czarna i ponura. Jej taflę skuwa lód, a otaczające ją nagie drzewa uginające się od śniegu dodają scenerii gotyckiego romantyzmu. Przyprószone białym puchem zarośla z całą pewnością są dość wysokie, by znajdujący się tutaj goście pozostawali niezauważeni. W okolicach da się zaobserwować sporo ptactwa - głównie kaczek i łabędzi, ale najbardziej rozpoznawalny pozostaje paw uwielbiający puszyć się przed gośćmi.
The member 'Evandra Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 65, 15
'k100' : 65, 15
Prawa, lewa, lewa, prawa - powtarzanie w myślach tych kilku słów faktycznie przynosiło pożądany skutek, bo i tym razem nie dali się pokonać wymijance, co właściwie pozytywnie wpłynęło na nastrój Titusa. Poczuł się pewniej, prawie że jak doświadczony łyżwiarz. W dodatku chyba naprawdę mogli się podobać publiczności, bo kątem oka dostrzegł kilka par ślepi skierowanych w ich stronę. I nie były to wcale spojrzenia pełne dezaprobaty. Kiedy na nowo znaleźli się blisko siebie, a on na moment zamknął ją w sztywnej ramie, uniósł kąciki ust, puszczając do swojej partnerki oczko.
- Może za wcześnie na zbytni entuzjazm, ale powinienem być wdzięczy lady Nott, że pozwoliła mi towarzyszyć właśnie tobie, milady. Nie sądziłem, że taniec na lodzie może być taki przyjemny. - w ogóle nie sądził, że może się dobrze bawić w Hampton Court, a póki co wcale nie było tak źle. Miłe zaskoczenie, oby więcej takich - Spróbujmy czegoś trudniejszego. - wyciągnął usta w szerszym uśmiechu. Apetyt rośnie w miarę jedzenia - w tym przypadku było podobnie. Wcześniejsze powodzenie sprawiło, że w tym momencie byłby gotów nawet na koszmar przyzwoitki, ale na szczęście w porę odrzucił ten pomysł - to mogłoby skończyć się katastrofą i przynajmniej jednym trupem już na lodowisku, albo zaraz po tym jak by je opuścili; raczej nie chciał zajść za skórę lordowi Lestrange, który towarzyszył córce podczas debiutu. W zamian wypuścił Marine z uścisku, unosząc podbródek by dać jej do zrozumienia, że za chwile obydwoje oderwą łyżwy od tafli jeziora. Albo przynajmniej będą próbować. Podwójny piruet z odwróceniem uwagi zdawał się być dużo bardziej skomplikowany niźli poprzednie figury, ale do odważnych świat należy! A on ufał, że i tym razem szczęście im dopisze i już za moment obydwoje wystrzelą w powietrze okręcając się wokół własnej osi. W ostateczności wierzył, że w razie jakiegokolwiek wypadku lady Lestrange faktycznie uda się odwrócić uwagę od swojego partnera. Prezentowała się przecież nader elegancko, zjawiskowo wręcz!
- Może za wcześnie na zbytni entuzjazm, ale powinienem być wdzięczy lady Nott, że pozwoliła mi towarzyszyć właśnie tobie, milady. Nie sądziłem, że taniec na lodzie może być taki przyjemny. - w ogóle nie sądził, że może się dobrze bawić w Hampton Court, a póki co wcale nie było tak źle. Miłe zaskoczenie, oby więcej takich - Spróbujmy czegoś trudniejszego. - wyciągnął usta w szerszym uśmiechu. Apetyt rośnie w miarę jedzenia - w tym przypadku było podobnie. Wcześniejsze powodzenie sprawiło, że w tym momencie byłby gotów nawet na koszmar przyzwoitki, ale na szczęście w porę odrzucił ten pomysł - to mogłoby skończyć się katastrofą i przynajmniej jednym trupem już na lodowisku, albo zaraz po tym jak by je opuścili; raczej nie chciał zajść za skórę lordowi Lestrange, który towarzyszył córce podczas debiutu. W zamian wypuścił Marine z uścisku, unosząc podbródek by dać jej do zrozumienia, że za chwile obydwoje oderwą łyżwy od tafli jeziora. Albo przynajmniej będą próbować. Podwójny piruet z odwróceniem uwagi zdawał się być dużo bardziej skomplikowany niźli poprzednie figury, ale do odważnych świat należy! A on ufał, że i tym razem szczęście im dopisze i już za moment obydwoje wystrzelą w powietrze okręcając się wokół własnej osi. W ostateczności wierzył, że w razie jakiegokolwiek wypadku lady Lestrange faktycznie uda się odwrócić uwagę od swojego partnera. Prezentowała się przecież nader elegancko, zjawiskowo wręcz!
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
The member 'Titus F. Ollivander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'k100' : 7
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'k100' : 7
Nie, naprawdę nie potrafił jeździć na łyżwach i wyglądało na to, że z zabaw w dzieciństwie nie pamiętał dosłownie nic; niektórzy twierdzą, że ciało nie zapomina, ślizgawka w wykonaniu Tristana - równie śmieszna, co niezgrabna - nawet nie stała obok elokwentnego tańca, nie wyglądał jednak na szczególnie przejętego tym faktem, a sromot porażki bynajmniej nie odbierał mu wrodzonej - przyrodzonej - nonszalancji i pewności siebie. Jego usta wygięły się w charakterystycznym dla niego wilczym, nieco aroganckim uśmiechu; nie, swoje ostatnie słowo wypowie najwcześniej w chwili śmierci. Nie dziś, nie jutro. Oderwany od przestrzeni wokół nie zdążył zareagować, kiedy łyżwa jego małżonki zetknęła się ze śliskim lodem, podwijając łydkę - choć rzucił się ku niej od razu, nie wypuszczając rączki z uścisku dłoni. Podciągnął ją na silnym ramieniu, pomagając poderwać się do pionu, spojrzeniem upewniając się, że wszystko było z nią w porządku. Tylko spojrzeniem, pytanie wytknęłoby jej błąd, a perfekcyjnie młoda dama miała przecież łatwość w udawaniu, że wcale go nie popełniła; naturalny czar Evandry prędko sprawi, że nikt nie będzie o nim pamiętał. Nie było po nim widać niezadowolenia, nie oczekiwał od małżonki popisów primadonny - a wino, które zdążył wypić, sprawiało, że poszukiwał na tym lodowisku przede wszystkim rozrywki; widok Evandry, jej ciała skrzącego w odbiciu lodowej tafli i jasnych oczu błyszczących jak gwiazdy nad nimi dostarczał mu jej w satysfakcjonującej krasie. Obserwował jej ruchy z mieszaniną zadowolenia i rozbawienia, choć miał mieszane uczucia odnośnie figury, którą wyraźnie rozpoczęła, to wysunął przed siebie ramię, chcąc przyciągnąć ją ku sobie za talię i porwać w wirujący taniec- tudzież spiralną ekstrawagancję, która porwała świat na strzępy, kiedy krajobraz mijał z zawrotną prędkością. Miał ją blisko, ciepło jej ciała, oddechu, zapach kwiatowych perfum, śmiejące się usta; półwili czar.
- Świetnie nam idzie - stwierdził, z wciąż uniesionym kącikiem ust. - Powinniśmy robić to częściej - o, tak, ich popisy zdecydowanie wyróżniały się na tle pozostałych, choć niekoniecznie w pozytywnym świetle. Cóż, pewien był, że gracja Evandry pozbawiona jego towarzystwa skupiłaby na sobie uwagę wszystkich, a za jego brak koordynacji niewątpliwie odpowiadało upojenie.
- Świetnie nam idzie - stwierdził, z wciąż uniesionym kącikiem ust. - Powinniśmy robić to częściej - o, tak, ich popisy zdecydowanie wyróżniały się na tle pozostałych, choć niekoniecznie w pozytywnym świetle. Cóż, pewien był, że gracja Evandry pozbawiona jego towarzystwa skupiłaby na sobie uwagę wszystkich, a za jego brak koordynacji niewątpliwie odpowiadało upojenie.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83, 97
'k100' : 83, 97
Groziła mu, groziła perfidnie i czule, groziła z gracją drapieżnego zwierzęcia i z nieporadnością szlacheckiej żony. Moira mogła jednak więcej niż przeciętna arystokratka, szlochająca z niemocy, bijącego w szeroką klatkę piersiową męża drobnymi piąstkami. I wcale nie dlatego, że była silniejsza, czy postawniejsza od innych dam, a kondycję budowała poprzez fizyczne ćwiczenia przystające mężczyznom, a nie wyginanie ciała przy baletowym drążku. Mogła, bo jej na to przyzwalał, bo uwielbiał, gdy dotrzymywała mu kroku w starciu nieokiełznanych charakterów, a wreszcie, bo ją kochał i nie chciał jej innej, od tej zadziornej i niepokornej kobiety, która kiedyś zawładnęła jego sercem. I tak, miała pieprzoną rację, do czego oczywiście nie planował się przyznawać. Prędzej odgryzłby sobie język, niż zgodził się z nią w tej właśnie chwili, żadna jej nie dorównywała, a on prócz nielicznych epizodów był wzorcem dla przykładnych mężów. Rozkoszy nie musiał szukać daleko, Moira pod każdym względem spełniała się w roli jego połowicy i na nieszczęście dla Rowle'a, wiedziała o tym.
-Czyżby? Mógłbym wrócić na czas rozwiązania, oszczędziłoby mi to nerwów i wysłuchiwania twoich kaprysów - zakpił z ostrą nutą wibrującą w aksamitnym głosie, kiedy podał jej ramię i stosunkowo zgrabnie (sic!) sunęli na wypolerowanej tafli lodu. Nie powinien jej denerwować, rzucać w twarz ohydnymi dwuznacznościami, lecz... przyzwyczaił się, że każda ich rozmowa stanowiła walkę, z której mógł zejść tylko z tarczą lub na tarczy. Żadnych półśrodków, nie tolerował poddawania się bez podjęcia próby przełamania ataku. Także prowokacji ciężarnej kobiety, której dziesięć lat temu wsuwał obrączkę na palec, całował po raz pierwszy, a od dekady spał obok niej i z miłością nazywał swą żoną.
-Każesz mi spać na kanapie? - zadrwił, już nie ukrywając rozbawienia i szczerząc się w szerokim uśmiechu do przejeżdżających tuż obok Flaviena i Fantine. Musiał zdawać się najlepszym mężem pod słońcem, rozbawionym z anegdotki tyczącej się niewieściego spotkania w uroczej herbaciarni, właśnie opowiedzianej przez cnotliwą wybrankę.
-Wynagrodzę ci to - szepnął ugodowo, gdy byli bliżej siebie. Czuły pocałunek chociażby w nos czy w czoło prawdopodobnie skończyłby się wybitymi zębami, więc darował jej tę pieszczotę, więcej przekazującym samym spojrzeniem. Dalekim od szczenięcego zakochania, chmurnym, groźnym, ale mimo wszystko zatraconym - w niej, w dziecku, które nosiła pod sercem. Na moment puścił jej dłoń, porozumiewając się bez słów, by wykonać wymijankę, by na powrót złączyć się z Moirą w uścisku i starając się zgrać swe toporne ruchy z jej pełnym gracji posuwistym krokiem.
-Czyżby? Mógłbym wrócić na czas rozwiązania, oszczędziłoby mi to nerwów i wysłuchiwania twoich kaprysów - zakpił z ostrą nutą wibrującą w aksamitnym głosie, kiedy podał jej ramię i stosunkowo zgrabnie (sic!) sunęli na wypolerowanej tafli lodu. Nie powinien jej denerwować, rzucać w twarz ohydnymi dwuznacznościami, lecz... przyzwyczaił się, że każda ich rozmowa stanowiła walkę, z której mógł zejść tylko z tarczą lub na tarczy. Żadnych półśrodków, nie tolerował poddawania się bez podjęcia próby przełamania ataku. Także prowokacji ciężarnej kobiety, której dziesięć lat temu wsuwał obrączkę na palec, całował po raz pierwszy, a od dekady spał obok niej i z miłością nazywał swą żoną.
-Każesz mi spać na kanapie? - zadrwił, już nie ukrywając rozbawienia i szczerząc się w szerokim uśmiechu do przejeżdżających tuż obok Flaviena i Fantine. Musiał zdawać się najlepszym mężem pod słońcem, rozbawionym z anegdotki tyczącej się niewieściego spotkania w uroczej herbaciarni, właśnie opowiedzianej przez cnotliwą wybrankę.
-Wynagrodzę ci to - szepnął ugodowo, gdy byli bliżej siebie. Czuły pocałunek chociażby w nos czy w czoło prawdopodobnie skończyłby się wybitymi zębami, więc darował jej tę pieszczotę, więcej przekazującym samym spojrzeniem. Dalekim od szczenięcego zakochania, chmurnym, groźnym, ale mimo wszystko zatraconym - w niej, w dziecku, które nosiła pod sercem. Na moment puścił jej dłoń, porozumiewając się bez słów, by wykonać wymijankę, by na powrót złączyć się z Moirą w uścisku i starając się zgrać swe toporne ruchy z jej pełnym gracji posuwistym krokiem.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k100' : 18
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k100' : 18
Nie mogła się nie uśmiechnąć, gdy udało im się zgrabnie wyminąć kilka razy, by później na nowo połączyć się w parę; zgrali się całkiem nieźle, jak na pierwszy taniec, a stres powoli opuszczał Marine. Choć zauważyła, że kilka par ponownie zaliczyło drobne potknięcia, w tym droga jej sercu Evandra, nawet przez myśl jej nie przeszło, by teraz zwalniać tempa. Szło im naprawdę dobrze, a mogli to przekuć albo w spektakularny sukces, albo widowiskową porażkę. Tabela wyników nie interesowała jej w tym momencie, o wiele mocniej skupiała się na utrzymaniu się we wzorowej pozie. Czuła się już zdecydowanie pewniej, niż przy pierwszej pozie, wciąż jednak pozostawała amatorką w jeździe na łyżwach, nawet jeśli taniec balowy miała opanowany do perfekcji.
Czuła na sobie wzrok ojca, lecz nie ryzykowała spojrzeniem na widownie. Liczyła się tylko śnieżnobiała tafla lodowiska oraz lord Ollivander, wyraźnie rozbawiony. To dobrze, bo i ona bawiła się świetnie.
- Jesteśmy w połowie drogi, przyda nam się trochę entuzjazmu – nawet puszczone przez młodzieńca oczko nie zdołało wybić jej z rytmu, choć nigdy wcześniej nie miała do czynienia z takim gestem, o ile nie dotyczył członków jej rodziny – Nie mogę się doczekać, aż powie to lord naszej gospodyni – odrobina humoru jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Spróbujmy czegoś trudniejszego.
Prawdziwa muzyka dla uszu ambitnej panienki Lestrange; gdy już lekkie zawroty głowy po wymijance minęły, nadszedł czas na ryzyko w postaci nieco bardziej skomplikowanej figury. W mig zrozumiała o co chodziło jej partnerowi i mentalnie przygotowała się na podwójny piruet z odwróceniem uwagi. Gdyby to jemu odrobinę odjechała łyżwa, była gotowa go kryć; piękny uśmiech, idealna rama i wdzięk, jaki roztaczać mogła tylko debiutantka na pewno odwróciłyby uwagę od drobnej wpadki. Natomiast jeśli to ona źle wyląduje… nie, taka możliwość nie wchodziła nawet w grę.
Czuła na sobie wzrok ojca, lecz nie ryzykowała spojrzeniem na widownie. Liczyła się tylko śnieżnobiała tafla lodowiska oraz lord Ollivander, wyraźnie rozbawiony. To dobrze, bo i ona bawiła się świetnie.
- Jesteśmy w połowie drogi, przyda nam się trochę entuzjazmu – nawet puszczone przez młodzieńca oczko nie zdołało wybić jej z rytmu, choć nigdy wcześniej nie miała do czynienia z takim gestem, o ile nie dotyczył członków jej rodziny – Nie mogę się doczekać, aż powie to lord naszej gospodyni – odrobina humoru jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Spróbujmy czegoś trudniejszego.
Prawdziwa muzyka dla uszu ambitnej panienki Lestrange; gdy już lekkie zawroty głowy po wymijance minęły, nadszedł czas na ryzyko w postaci nieco bardziej skomplikowanej figury. W mig zrozumiała o co chodziło jej partnerowi i mentalnie przygotowała się na podwójny piruet z odwróceniem uwagi. Gdyby to jemu odrobinę odjechała łyżwa, była gotowa go kryć; piękny uśmiech, idealna rama i wdzięk, jaki roztaczać mogła tylko debiutantka na pewno odwróciłyby uwagę od drobnej wpadki. Natomiast jeśli to ona źle wyląduje… nie, taka możliwość nie wchodziła nawet w grę.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Marine Lestrange' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'k100' : 71
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'k100' : 71
Być może mieliśmy szczęście, a może nasz sukces podyktowany był niezwykłymi umiejętnościami. Szczerze wierzyłem w tę drugą opcję, choć największe znaczenie w naszym małym przedstawieniu miała Fantine. Cokolwiek bym nie pomyślał, cokolwiek nie powiedział lub napisał, talentu nie mogłem jej odmówić. I nie chciałem, tak po prawdzie. Niechętnie przyznawałem się do tego przed samym sobą, ale jej osoba z każdym dniem okazywała się być dużo ciekawsza niż kiedykolwiek sądziłem. Z początku nie miałem o niej dość pochlebnej opinii, jawiła mi się jako zadufana w sobie krzykaczka, ale z każdym kolejnym listem oraz spotkaniem moje zdanie zmieniało się coraz bardziej, aż dotarłem do dziwnego punktu, w którym miotałem się między niewinną grą, a rzeczywistością. Osoba lady Rosier uderzała do głowy, skrupulatnie i konsekwentnie prowadząc do jej zawrotów, była prawdziwą wiedźmą. Co jeszcze gorsze, podobał mi się ten stan, tak podobny do niewinnego upojenia. Wtedy świat wydawał się być nader lekkim, problemy nie istniały, a i ruchy cechowała większa finezja spowodowana znacznym rozluźnieniem. Prawdopodobnie te wszystkie cechy były przyczyną utrzymywania się na pierwszym miejscu tanecznego konkursu. Moja swoboda ruchów oraz talent mej partnerki zgrywały się w bardzo zgrabną całość, jak dotąd obwołując nas w ten sposób jako zwycięzców. Jak dotąd, przed nami jawiły się jeszcze kolejne cztery rundy, podczas których mogło wydarzyć się dosłownie wszystko. I tak byłem przekonany, że poradzimy sobie śpiewająco. Czy raczej tanecznie. Zgrywaliśmy się, synchronizowaliśmy, pozostając niezmiennie zachwycający, czego spojrzenie lady Nott było wystarczającym dowodem. Wszystkie wątpliwości powoli ulatywały, pryskały jak mydlana bańka powodując narastającą pewność siebie.
Opiekuńcze ramię było sukcesem, nie tak spektakularnym jak wymijanka, ale nadal cieszyło oczy widowni. Dlatego trwałem w niezachwianym uśmiechu wyrażającym zarówno zadowolenie jak i podwójne dno, podchwycone przez słowa Fantine.
- To nie są zwykłe pochlebstwa, lady. To szczera prawda, wręcz książkowe stwierdzenie niezaprzeczalnych faktów – odparłem w podobnym tonie, nie odrywając wzroku od urodziwej twarzy lady Rosier. Dopiero kolejny obrót oraz ślizg ze zdjętym kolanem nas rozdzielił, przez co miałem czas obserwować innych. Z niezadowoleniem przyjąłem upadek Evandry, bojąc się, że znów zrobi sobie krzywdę, ale zachwycające umiejętności Marine można powiedzieć, że nieco przyćmiły obawy o zdrowie siostry. Uniosłem się z uwagą, poświęcając krótką uwagę jeszcze kilku parom, po czym wróciłem spojrzeniem do mej partnerki. Zwłaszcza, że znaleźliśmy się wtedy dostatecznie blisko, by móc składać śmiałe słowa w formie miękkiego szeptu.
- Mam nadzieję, że nie tchórzysz lady Rosier – odpowiedziałem cicho, unosząc wyżej rozbawione kąciki ust. Dając tym samym jawnie do zrozumienia, że nie zamierzałem się poddawać, uciekać z parkietu, na którym widocznie miała rozegrać się kolejna część gry między nami. Stawiałem się w tym układzie za stały element, nie do przesunięcia. – Potrzebuję, byś odwróciła uwagę swym blaskiem od mojej osoby – dodałem chwilę później, już dostatecznie głośno, szykując się do podwójnego piruetu z odwróceniem uwagi, wręcz idealną figurą dla mącicielki w postaci Róży. Róży o wspaniałych, czerwonych płatkach, bogactwie zapachów oraz silnej łodydze, ale też Róży posiadającej niezwykle ostre kolce, gotowe do obrony. Nieprawdę można było przyrównać właśnie do nich, często bolesną oraz niespodziewaną. Nie mogłem wiedzieć czy jury się na nią nadzieje, najważniejszy był dystans pomiędzy naszymi ciałami, a twardym podłożem. Ślizg, skok, piruet, kolejna bliskość dłoni, brzmiało to jak przepis na fenomenalny spektakl.
Opiekuńcze ramię było sukcesem, nie tak spektakularnym jak wymijanka, ale nadal cieszyło oczy widowni. Dlatego trwałem w niezachwianym uśmiechu wyrażającym zarówno zadowolenie jak i podwójne dno, podchwycone przez słowa Fantine.
- To nie są zwykłe pochlebstwa, lady. To szczera prawda, wręcz książkowe stwierdzenie niezaprzeczalnych faktów – odparłem w podobnym tonie, nie odrywając wzroku od urodziwej twarzy lady Rosier. Dopiero kolejny obrót oraz ślizg ze zdjętym kolanem nas rozdzielił, przez co miałem czas obserwować innych. Z niezadowoleniem przyjąłem upadek Evandry, bojąc się, że znów zrobi sobie krzywdę, ale zachwycające umiejętności Marine można powiedzieć, że nieco przyćmiły obawy o zdrowie siostry. Uniosłem się z uwagą, poświęcając krótką uwagę jeszcze kilku parom, po czym wróciłem spojrzeniem do mej partnerki. Zwłaszcza, że znaleźliśmy się wtedy dostatecznie blisko, by móc składać śmiałe słowa w formie miękkiego szeptu.
- Mam nadzieję, że nie tchórzysz lady Rosier – odpowiedziałem cicho, unosząc wyżej rozbawione kąciki ust. Dając tym samym jawnie do zrozumienia, że nie zamierzałem się poddawać, uciekać z parkietu, na którym widocznie miała rozegrać się kolejna część gry między nami. Stawiałem się w tym układzie za stały element, nie do przesunięcia. – Potrzebuję, byś odwróciła uwagę swym blaskiem od mojej osoby – dodałem chwilę później, już dostatecznie głośno, szykując się do podwójnego piruetu z odwróceniem uwagi, wręcz idealną figurą dla mącicielki w postaci Róży. Róży o wspaniałych, czerwonych płatkach, bogactwie zapachów oraz silnej łodydze, ale też Róży posiadającej niezwykle ostre kolce, gotowe do obrony. Nieprawdę można było przyrównać właśnie do nich, często bolesną oraz niespodziewaną. Nie mogłem wiedzieć czy jury się na nią nadzieje, najważniejszy był dystans pomiędzy naszymi ciałami, a twardym podłożem. Ślizg, skok, piruet, kolejna bliskość dłoni, brzmiało to jak przepis na fenomenalny spektakl.
na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Flavien Lestrange' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 18, 91
'k100' : 18, 91
Tym razem Cressida nie zachwiała się. Druga figura wyszła jej dużo lepiej niż pierwsza, udało jej się utrzymać w pionie i poprawnie wykonać manewr, oczywiście przy wsparciu Williama, który był obok. Gdyby nie on, raczej na pewno nie zgodziłaby się wyjść na lodowisko biorąc pod uwagę jej brak umiejętności. W tańcu balowym jakoś sobie radziła – może nie tak olśniewająco jak niektóre panny, ale potrafiła poruszać się po parkiecie nie depcząc co chwilę stóp męża. Parkiet był przynajmniej stabilny, solidny i nie tak śliski jak lodowa tafla na zamarzniętej sadzawce, po której przemieszczała się na cienkich ostrzach przymocowanych do butów zwanych łyżwami. Łyżwiarstwo chyba nie miało zostać jej ulubioną aktywnością, wolała jeździć konno. Lub tańczyć. Nawet latanie na miotle wydawało się mniej zdradzieckie niż prześlizgiwanie się po lodzie, który w jej wyobrażeniach mógł się zarwać i pogrążyć ją w lodowatej wodzie.
- Przy tobie się nie boję. Myślę, że w twoim towarzystwie warto było wejść na ten lód... – szepnęła do niego.
Ale tak długo jak długo obok był jej mąż, nie mogła się bać. Nic równie skutecznie nie dodawało jej pewności siebie jak jego ciepłe dłonie trzymające ją za ręce, jego przyjazny uśmiech czy roziskrzone spojrzenie przeznaczone właśnie dla niej. Byli niekiedy jak ogień i woda, ale ich temperamenty wspaniale się równoważyły, podobnie jak talenty i można było uznać Cressidę za szczęściarę, że w świecie aranżowanych małżeństw trafiła na kogoś takiego jak on.
Nie zależało jej na tym, by się wyróżnić i być najlepszą, ale nie chciała być też tą najgorszą dzisiejszego wieczoru. Chciała po prostu dobrze bawić się z mężem, choć oczywiście wolała uniknąć kompromitacji i widowiskowego upadku na lód. Póki co radzili sobie nie najgorzej, nie zauważyła żadnego wyjątkowo zdegustowanego spojrzenia lady Nott kierowanego w jej stronę.
- Tak... To pewnie normalne, Williamie – przytaknęła; mimo wszystko i tak martwiła się o Titusa, bo wiedziała, że miał pewne problemy z dopasowaniem się i nie bez powodu rodzina wysłała go za granicę. W każdym razie tak jak obiecywał wczoraj pojawił się na sabacie i całkiem ładnie sobie poczynał, więc chyba mogła być z niego teraz dumna. – Chociaż nie znam tego ze swojej rzeczywistości. Sama zawsze raczej starałam się... dopasować – powiedziała cicho. Była spokojna i grzeczna jako dziecko a później nastolatka, pomyślnie ukończyła szkołę i zadebiutowała, nie w głowie było jej buntowanie się, kiedy rodzice powiedzieli że William zostanie jej narzeczonym. Pokornie i z ufnością pozwoliła mu nałożyć na swój palec pierścionek zaręczynowy, a później obrączkę... i była szczęśliwa, bo mimo wszystko nawet wśród schematów i powinności można było odnaleźć swoje szczęście. Tym była dla niej rodzina, małżeństwo, dzieci i sztuka, więc nigdy nie potrzebowała czuć ciągotek do buntu i szukania niezależności.
- Też doskonale to pamiętam – wyszeptała z rumieńcem przejęcia na jasnej buzi, chłonąc tamto wspomnienie; wtedy pełne zakłopotania i onieśmielenia, które z dzisiejszej perspektywy wydawały się już wyblakłe i nieważne, a samo wspomnienie wydawało się dziś dużo piękniejsze. Starannie kolekcjonowała w pamięci wszystkie takie chwile z mężem, czując, że jej miejsce jest właśnie u jego boku.
- Ufam ci – powiedziała do niego, przez moment mocniej ściskając go za rękę, po czym zaczęli wykonywać kolejną figurę. Cressida ufnie pozwoliła, by William poprowadził ją przez lodowisko w swoim opiekuńczym ramieniu, starając się nie upaść i utrzymać się w pionie podczas wykonywania nieco trudniejszego manewru.
- Przy tobie się nie boję. Myślę, że w twoim towarzystwie warto było wejść na ten lód... – szepnęła do niego.
Ale tak długo jak długo obok był jej mąż, nie mogła się bać. Nic równie skutecznie nie dodawało jej pewności siebie jak jego ciepłe dłonie trzymające ją za ręce, jego przyjazny uśmiech czy roziskrzone spojrzenie przeznaczone właśnie dla niej. Byli niekiedy jak ogień i woda, ale ich temperamenty wspaniale się równoważyły, podobnie jak talenty i można było uznać Cressidę za szczęściarę, że w świecie aranżowanych małżeństw trafiła na kogoś takiego jak on.
Nie zależało jej na tym, by się wyróżnić i być najlepszą, ale nie chciała być też tą najgorszą dzisiejszego wieczoru. Chciała po prostu dobrze bawić się z mężem, choć oczywiście wolała uniknąć kompromitacji i widowiskowego upadku na lód. Póki co radzili sobie nie najgorzej, nie zauważyła żadnego wyjątkowo zdegustowanego spojrzenia lady Nott kierowanego w jej stronę.
- Tak... To pewnie normalne, Williamie – przytaknęła; mimo wszystko i tak martwiła się o Titusa, bo wiedziała, że miał pewne problemy z dopasowaniem się i nie bez powodu rodzina wysłała go za granicę. W każdym razie tak jak obiecywał wczoraj pojawił się na sabacie i całkiem ładnie sobie poczynał, więc chyba mogła być z niego teraz dumna. – Chociaż nie znam tego ze swojej rzeczywistości. Sama zawsze raczej starałam się... dopasować – powiedziała cicho. Była spokojna i grzeczna jako dziecko a później nastolatka, pomyślnie ukończyła szkołę i zadebiutowała, nie w głowie było jej buntowanie się, kiedy rodzice powiedzieli że William zostanie jej narzeczonym. Pokornie i z ufnością pozwoliła mu nałożyć na swój palec pierścionek zaręczynowy, a później obrączkę... i była szczęśliwa, bo mimo wszystko nawet wśród schematów i powinności można było odnaleźć swoje szczęście. Tym była dla niej rodzina, małżeństwo, dzieci i sztuka, więc nigdy nie potrzebowała czuć ciągotek do buntu i szukania niezależności.
- Też doskonale to pamiętam – wyszeptała z rumieńcem przejęcia na jasnej buzi, chłonąc tamto wspomnienie; wtedy pełne zakłopotania i onieśmielenia, które z dzisiejszej perspektywy wydawały się już wyblakłe i nieważne, a samo wspomnienie wydawało się dziś dużo piękniejsze. Starannie kolekcjonowała w pamięci wszystkie takie chwile z mężem, czując, że jej miejsce jest właśnie u jego boku.
- Ufam ci – powiedziała do niego, przez moment mocniej ściskając go za rękę, po czym zaczęli wykonywać kolejną figurę. Cressida ufnie pozwoliła, by William poprowadził ją przez lodowisko w swoim opiekuńczym ramieniu, starając się nie upaść i utrzymać się w pionie podczas wykonywania nieco trudniejszego manewru.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Cressida Fawley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 100, 32
'k100' : 100, 32
Wyczuwała wahanie. zawarte w słowach, czasem w przerwanym milczeniu. A przede wszystkim w oczach. Z nich najłatwiej było jej czytać. Ale fakt, że odnajdowała pewną emocję nie znaczyło, że rozumiała jej pełne znaczenie. Tak było też z kłamstwem. To, że potrafiła je wyłapać było całkiem proste. Znalezienie odpowiedzi na to, dlaczego sie pojawiło, stanowiło nie lada wyzwanie. Inara mogła się domyślać, przelewać przez sito wrażeń doświadczenia, myśli i wiedzę, jaką posiadała. Intuicyjnie celując w prawdopodobną wersję. A jednak widziała.
Nie miało nic wspólnego z tym co mówił. Z szeptem tuż przy uchu i dreszczem, który ślizgał się po skórze za każdym razem, gdy oddech owionął jej szyję. Nie wiedziała, czy zdawał sobie sprawę, jak wielką władzę posiadał nad nią. Władzę niezależną od jej woli i tę, którą sama mu ofiarowała. Taki był jej wybór. On - Zawsze - potwierdziła gestem, unosząc kąciku warg. Nawet, gdy nie widział jej twarzy, musiał słyszeć w jej głosie pewność. Ufała mu. Nawet jeśli miała upaść, a fałszywe głosy gdzieś z daleka starały się wpłynąć na jej zdanie.
Magia prowadziła ich po lodowej tafli płynnie, wręcz dziwnie lekko, jakby od dziecka ślizgała się ćwicząc piruety. I może ta zebrana pewność wypchnęła pomysł, by poddać się figurze o wiele trudniejszej niż przewidywała. Była lekka, zaczarowane łyżwy pozwoliły jej ciału na wybicie, a dłonie Percivala pewnie uniosły ją do góry, podrzucając. Co mogło pójść nie tak?
Mdłości.
Kilka sekund w górze wystarczyło, by fala zawrotów zakotwiczyła się w jej głowie i zamiast płynnego obrotu, opadła na srebrzysta taflę o wiele za szybko. Nie upadła tylko dzięki pewności męża i jego sile. Blade oblicze na kilka sekund obróciła wyżej, wyrównała oddech, a zaciskająca się w żołądku pętla odpuściła. Dłonie nieco mocniej zacisnęła na palcach Łowcy, szukając w nim oparcia - Chyba zbyt szybko mnie pochwaliłeś - miała cichą nadzieję, że nie zdołał dostrzec zbyt wiele, wystarczająco wiele, by chciał przerwać taniec. Własną niepewność ukryła pod drgnieniem uśmiechu. Wszystko było już w porządku - Może najpierw potrenujmy piruety na ziemi - zatrzymała spojrzenie w męskich źrenicach - Jeśli mi pomożesz - dodała cicho i wysunęła palce z ciepłego uchwytu, by oddać się ramionom chłodnego wiatru. Najpierw zatoczyła koło oddalając się, potem nabierając prędkości, wrócić do jego dłoni w ekstrawagancko zakręconej spirali.. Podobno to powietrze naznaczało alchemiczkę swoim żywiołem. Widocznie jednak, odnajdowała się w nim najlepiej, będąc na grzbiecie aetonana, nie lodowej przestrzeni.
| Wykonujemy figurę - spiralna ekstrawagancja
Nie miało nic wspólnego z tym co mówił. Z szeptem tuż przy uchu i dreszczem, który ślizgał się po skórze za każdym razem, gdy oddech owionął jej szyję. Nie wiedziała, czy zdawał sobie sprawę, jak wielką władzę posiadał nad nią. Władzę niezależną od jej woli i tę, którą sama mu ofiarowała. Taki był jej wybór. On - Zawsze - potwierdziła gestem, unosząc kąciku warg. Nawet, gdy nie widział jej twarzy, musiał słyszeć w jej głosie pewność. Ufała mu. Nawet jeśli miała upaść, a fałszywe głosy gdzieś z daleka starały się wpłynąć na jej zdanie.
Magia prowadziła ich po lodowej tafli płynnie, wręcz dziwnie lekko, jakby od dziecka ślizgała się ćwicząc piruety. I może ta zebrana pewność wypchnęła pomysł, by poddać się figurze o wiele trudniejszej niż przewidywała. Była lekka, zaczarowane łyżwy pozwoliły jej ciału na wybicie, a dłonie Percivala pewnie uniosły ją do góry, podrzucając. Co mogło pójść nie tak?
Mdłości.
Kilka sekund w górze wystarczyło, by fala zawrotów zakotwiczyła się w jej głowie i zamiast płynnego obrotu, opadła na srebrzysta taflę o wiele za szybko. Nie upadła tylko dzięki pewności męża i jego sile. Blade oblicze na kilka sekund obróciła wyżej, wyrównała oddech, a zaciskająca się w żołądku pętla odpuściła. Dłonie nieco mocniej zacisnęła na palcach Łowcy, szukając w nim oparcia - Chyba zbyt szybko mnie pochwaliłeś - miała cichą nadzieję, że nie zdołał dostrzec zbyt wiele, wystarczająco wiele, by chciał przerwać taniec. Własną niepewność ukryła pod drgnieniem uśmiechu. Wszystko było już w porządku - Może najpierw potrenujmy piruety na ziemi - zatrzymała spojrzenie w męskich źrenicach - Jeśli mi pomożesz - dodała cicho i wysunęła palce z ciepłego uchwytu, by oddać się ramionom chłodnego wiatru. Najpierw zatoczyła koło oddalając się, potem nabierając prędkości, wrócić do jego dłoni w ekstrawagancko zakręconej spirali.. Podobno to powietrze naznaczało alchemiczkę swoim żywiołem. Widocznie jednak, odnajdowała się w nim najlepiej, będąc na grzbiecie aetonana, nie lodowej przestrzeni.
| Wykonujemy figurę - spiralna ekstrawagancja
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
The member 'Inara Nott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 64, 14
'k100' : 64, 14
Sadzawka
Szybka odpowiedź