Sadzawka
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sadzawka
Sadzawka mieszcząca się w głębi ogrodów latem olśniewa kolorami; zimą pozostaje mroczna, czarna i ponura. Jej taflę skuwa lód, a otaczające ją nagie drzewa uginające się od śniegu dodają scenerii gotyckiego romantyzmu. Przyprószone białym puchem zarośla z całą pewnością są dość wysokie, by znajdujący się tutaj goście pozostawali niezauważeni. W okolicach da się zaobserwować sporo ptactwa - głównie kaczek i łabędzi, ale najbardziej rozpoznawalny pozostaje paw uwielbiający puszyć się przed gośćmi.
Uprzejma rozmowa, miły ton, wykwinty dobór słów, niezobowiązujące komplementy. Wszystko to, czego guwernerzy i guwernantki uczyli nas odkąd tylko zaczęliśmy rozumieć, co się do nas mówi. Pod tą filigranową maską dobrego obycia i dworskiej etykiety czaiły się jednakże siły o wiele bardziej dzikie i gwałtowne, szarpiące nasze dusze niczym wygłodniałe ogary. Były to wolna wola i naturalna dla ludzi chęć indywidualizmu. Każdy był jednakże w stanie ukryć je grzecznym, niewinnym kłamstwem, nauczyliśmy się bowiem kontrolować nasze wewnętrzne głosy i nie dopuszczać do ich rzeczywistego wybrzmienia. Dlatego też Callisto nie powiedziałaby mi wprost, że jest zawiedziona wyborem partnera. Dlatego też ja nie byłbym w stanie jej powiedzieć, że nie obchodziło mnie tak naprawdę, czy tańczę z nią czy choćby z Lucindą. Na sabaty od dawna przychodziłem już z chłodną obojętnością, z poczucia obowiązku, ale również z chęci czynienia obserwacji. Nigdzie indziej jak na sabatach nie miałem możliwości spotkania się z tyloma rozbieżnymi charakterami istniejącymi w ludziach z pozoru tylko wychowanymi w niezwykle zbliżony sposób. Umiałem jednak grać w tę grę, byłem nawet graczem wcale nie najgorszym. A czasami potrafiłem także znaleźć w tychże rozgrywkach towarzyskich przyjemność, co niewątpliwie spotkało mnie dzisiejszego wieczoru.
- Niech stanie więc na konsensusie - umiejętności każdego z nas umożliwiają drugiemu odniesienie sukcesu w tańcu na lodzie - powiedziałem, prawdopodobnie trafiając w prawdę gdzieś po środku, czyli tam, gdzie przeważnie leżała.
- Nie rzucam słów na wiatr, lady Malfoy, nie wypowiadam też niczego, czego naprawdę nie mam na myśli. Ambicje przyszłego magipsychiatry nie wystarczają bowiem, kiedy ludzi wokół siebie raczy się półprawdami - pociągnąłem swoją myśl, nienachalnie dając tym samym znać, że co nieco znam się na ludziach. Nie mogła być przecież zachwycona tym połączeniem, nawet nakładając maskę idealnej szlachcianki nie była w stanie mnie odwieść od tegoż przekonania - uparłem się i tyle. - Wiem, że pochodzę z rodu słynącego ze znamienitych kłamców, jednak naprawdę, komplement był szczery - zapewniłem ją, schodząc na moment z pompatycznej, dworskiej maniery mówienia, zachowując się swobodnie - tak jakbym ucinał sobie właśnie pogawędkę z Margaux czy Bertem.
Nasza kolejna figura była odrobinę śmielsza od poprzedniej, piękny piruet w czasie którego lady Malfoy mogła zachwycić swoimi wdziękami każdego, kto położył na nią oczy - a ja w jej cieniu mogłem schować się na moment, odsapnąć od przysłowiowego światła reflektorów. Szło nam naprawdę dobrze, biorąc pod uwagę fakt, iż każde z nas nie do końca wiedziało, jak się jeździ na łyżwach. Moje wspomnienia z Beauxbatons przykryła mgła zapomnienia właśnie w tej dziedzinie, a kiedyś już przecież co nieco umiałem pokazać na tafli. Chyba po tym sabacie będę musiał postarać się o odświeżenie mych zdolności w tej dziedzinie.
Ująłem znów Callisto w ramiona, dzięki zaczarowanym łyżwom płynnym ślizgiem wkraczając w walcowe kroki, umożliwiające nam dalszą konwersację. Zmarszczyłem brwi na jej odpowiedź, czując się zmieszanym. Po chwili zrozumiałem, do czego tak właściwie pije Callisto i zaśmiałem się bardzo krótko i cicho, z lekka rozbawiony. - Słowa wstrętna nawet nie rozważałbym w dywagacjach na temat decyzji lady Nott. Jednakże zagadkowa oraz intrygująca już jak najbardziej. Jest to dość ciekawy wybór - powiedziałem, nie wracając do stricte dworskiego, wysokiego sposobu mówienia. Byłem lekko zamyślony, tak jak często w szpitalu w czasie rozmowy z kolegami po fachu lub dyskusji z Archibaldem na jakiś alchemiczny temat. Spompowałem trochę powietrza z bycia nadętym, sztywnym szlachcicem, choć stałem nadal prosto i dumnie, prowadząc w tańcu najlepiej jak umiałem i prezentując się tak godnie, jak tylko mogłem. Tylko w oczach tak mi coś zabłyszczało, jakby coś bliżej nieodgadnionego tliło się w moim wnętrzu. Byłem ciekaw, czy Calisto również zejdzie na odrobinę swobodniejszy ton w tej rozmowie, czy też dalej zawzięcie będzie trwać przy wyuczonej postawie nienagannej damulki. Nie mogła jednak być porcelanową lalką, musiała w jakiś sposób być w stanie odejść od tej narzuconej formy, zdawało mi się że widziałem przecież w świetle lampionów coś innego w jej twarzy, kiedy uśmiechnęła się na sprawiony komplement. Wierzyłem głęboko, że nie jest to tylko typowa kobieca próżność, a naprawdę coś innego. Lecz ostatecznie to mogła być tylko gra światła, a mi się wydawało, że dostrzegłem coś, czego tak naprawdę tam nie było.
Nie chciałem przed sobą przyznać, że szukałem w Callisto czegoś, co mogłaby mieć wspólnego z Foxem - wszystkie fakty wskazywały jednakże na to, iż w końcu będę musiał pogodzić się ze stanem faktycznym moich poszukiwań.
- Skoro idzie nam tak fenomenalnie, milady, zaproponowałbym coś trudniejszego, poprzeczka powinna iść w górę - uśmiechnąłem się, a w moich oczach znów odezwały się te same chochliki, które współdzieliłem z Julią. - Może coś odrobinę ekstrawaganckiego? - zapytałem, wyszczerzając się chytrze, wręcz identycznie jak Fox. Chochliki iskrzyły kusząco, wołając o odrobinę... spiralnej ekstrawagancji. Rozłączyłem się z Callisto, zatoczyliśmy na lodzie niewielkie koło dla nabrania szybkości, po czym w pędzie pochwyciłem ją w talii, rozpoczynając piruet.
- Niech stanie więc na konsensusie - umiejętności każdego z nas umożliwiają drugiemu odniesienie sukcesu w tańcu na lodzie - powiedziałem, prawdopodobnie trafiając w prawdę gdzieś po środku, czyli tam, gdzie przeważnie leżała.
- Nie rzucam słów na wiatr, lady Malfoy, nie wypowiadam też niczego, czego naprawdę nie mam na myśli. Ambicje przyszłego magipsychiatry nie wystarczają bowiem, kiedy ludzi wokół siebie raczy się półprawdami - pociągnąłem swoją myśl, nienachalnie dając tym samym znać, że co nieco znam się na ludziach. Nie mogła być przecież zachwycona tym połączeniem, nawet nakładając maskę idealnej szlachcianki nie była w stanie mnie odwieść od tegoż przekonania - uparłem się i tyle. - Wiem, że pochodzę z rodu słynącego ze znamienitych kłamców, jednak naprawdę, komplement był szczery - zapewniłem ją, schodząc na moment z pompatycznej, dworskiej maniery mówienia, zachowując się swobodnie - tak jakbym ucinał sobie właśnie pogawędkę z Margaux czy Bertem.
Nasza kolejna figura była odrobinę śmielsza od poprzedniej, piękny piruet w czasie którego lady Malfoy mogła zachwycić swoimi wdziękami każdego, kto położył na nią oczy - a ja w jej cieniu mogłem schować się na moment, odsapnąć od przysłowiowego światła reflektorów. Szło nam naprawdę dobrze, biorąc pod uwagę fakt, iż każde z nas nie do końca wiedziało, jak się jeździ na łyżwach. Moje wspomnienia z Beauxbatons przykryła mgła zapomnienia właśnie w tej dziedzinie, a kiedyś już przecież co nieco umiałem pokazać na tafli. Chyba po tym sabacie będę musiał postarać się o odświeżenie mych zdolności w tej dziedzinie.
Ująłem znów Callisto w ramiona, dzięki zaczarowanym łyżwom płynnym ślizgiem wkraczając w walcowe kroki, umożliwiające nam dalszą konwersację. Zmarszczyłem brwi na jej odpowiedź, czując się zmieszanym. Po chwili zrozumiałem, do czego tak właściwie pije Callisto i zaśmiałem się bardzo krótko i cicho, z lekka rozbawiony. - Słowa wstrętna nawet nie rozważałbym w dywagacjach na temat decyzji lady Nott. Jednakże zagadkowa oraz intrygująca już jak najbardziej. Jest to dość ciekawy wybór - powiedziałem, nie wracając do stricte dworskiego, wysokiego sposobu mówienia. Byłem lekko zamyślony, tak jak często w szpitalu w czasie rozmowy z kolegami po fachu lub dyskusji z Archibaldem na jakiś alchemiczny temat. Spompowałem trochę powietrza z bycia nadętym, sztywnym szlachcicem, choć stałem nadal prosto i dumnie, prowadząc w tańcu najlepiej jak umiałem i prezentując się tak godnie, jak tylko mogłem. Tylko w oczach tak mi coś zabłyszczało, jakby coś bliżej nieodgadnionego tliło się w moim wnętrzu. Byłem ciekaw, czy Calisto również zejdzie na odrobinę swobodniejszy ton w tej rozmowie, czy też dalej zawzięcie będzie trwać przy wyuczonej postawie nienagannej damulki. Nie mogła jednak być porcelanową lalką, musiała w jakiś sposób być w stanie odejść od tej narzuconej formy, zdawało mi się że widziałem przecież w świetle lampionów coś innego w jej twarzy, kiedy uśmiechnęła się na sprawiony komplement. Wierzyłem głęboko, że nie jest to tylko typowa kobieca próżność, a naprawdę coś innego. Lecz ostatecznie to mogła być tylko gra światła, a mi się wydawało, że dostrzegłem coś, czego tak naprawdę tam nie było.
Nie chciałem przed sobą przyznać, że szukałem w Callisto czegoś, co mogłaby mieć wspólnego z Foxem - wszystkie fakty wskazywały jednakże na to, iż w końcu będę musiał pogodzić się ze stanem faktycznym moich poszukiwań.
- Skoro idzie nam tak fenomenalnie, milady, zaproponowałbym coś trudniejszego, poprzeczka powinna iść w górę - uśmiechnąłem się, a w moich oczach znów odezwały się te same chochliki, które współdzieliłem z Julią. - Może coś odrobinę ekstrawaganckiego? - zapytałem, wyszczerzając się chytrze, wręcz identycznie jak Fox. Chochliki iskrzyły kusząco, wołając o odrobinę... spiralnej ekstrawagancji. Rozłączyłem się z Callisto, zatoczyliśmy na lodzie niewielkie koło dla nabrania szybkości, po czym w pędzie pochwyciłem ją w talii, rozpoczynając piruet.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'k100' : 42
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'k100' : 42
Callisto długo czekała, aż spomiędzy setek warstw tiulu, którym podobne były zajęcia przybliżające jej obyczaj, etykietę, podstawy heraldyki i tajemnicę opanowania gry na skrzypcach, wyłoni się odrobina substancji, konkretnej wiedzy, trudnego zadania, w które będzie mogła się zaangażować. Stało się to dopiero w Hogwarcie, gdy podejmowane wybory zmuszały ją do ciężkiej nauki i, choć było niezaprzeczalnie warto, nie mogła zapomnieć nauk wpajanych jej w domu pod czujnym okiem matki. Niezależnie od zawodu, na którego wykonywanie by się zdecydowała, jakkolwiek rozwijałaby swój intelekt, przede wszystkim pozostawała kobietą. Te zaś spełniały się, w myśl przekazywanych jej wartości, przede wszystkim w prowadzeniu domu, roztaczaniu opieki nad rodziną i czaru łagodności wokół siebie.
- Niech będzie zatem. – przystała na wniosek swojego partnera, kończąc temat krótką chwilą śmiechu. Skoro nic nie mogła poradzić na sparowanie jej z Selwynem, podobnie jak on był na nią skazany, cóż mogła zrobić innego jak powrócić do swego postanowienia o dobrej zabawie? Na lodowej tafli brakowało i być może wyśmienitych tancerzy, aktorów z kolei było w bród, każdy gotowy, by sobą mamić, oszukiwać i zachwycać innych. – Zagadki i intrygi zaś dodają życiu potrzebnego kolorytu, być może powinniśmy więc czuć się zwycięzcami na loterii.
Mając przedtem szczątkowy kontakt z Alexandrem, jak z każdym innym przedstawicielem jego rodu zresztą, zdziwiła się uległszy nieodpartemu wrażeniu, że jego uśmiech – przyjazny, figlarny i ze wszech miar nieodpowiedni – nie jest jej zupełnie obcy. Czyżby widziała go wcześniej? Może u kogoś innego?
Gdyby Selwyn poznał młodą Malfoyównę, gdy była jeszcze dzieckiem, na własne oczy miałby szansę zobaczyć, że sama potrafiła się tak uśmiechać, ba, wyprawiała znacznie więcej rzeczy zuchwałych, które powinno się surowo karcić. Wyskoki te – do dziś będące w wyobrażeniach lady Malfoy ucieleśnieniem szczęśliwego dzieciństwa – zawdzięczała więzi ze starszym bratem. To właśnie podczas zabaw i wycieczek z Lycusem Callisto uczyła się cieszyć naprawdę i okazywać radość bez skrępowania.
Tamte czasy minęły już bezpowrotnie i cokolwiek znajomego było w uśmiechu Selwyna, nie skłoniło Callisto, by go odwzajemniła, przynajmniej nie od razu. Niemal za każdym razem, gdy coś przypominało jej Lycusa, mimo upływu lat, podupadała nieco. Główną tego przyczyną był nieznośny głosik rozbrzmiewający w jej głowie – a może… Może jednak chciałaby być bardziej jak on? Powinna jeszcze raz dać mu szansę? Chociaż nie mogła mieć nadziei na jego powrót, trudno było raz za razem godzić się z bólem odżywającym w złamanym przez niego na pół duchu i sercu.
- Trudną drogę kariery wybrałeś dla siebie, lordzie Selwyn. – nadmieniła z uznaniem, zostawiając już w spokoju kwestię szczerości komplementu. W końcu gdyby nie był szczery, Alexander nie byłby w nią tak wpatrzony, wciąż z tym samym przytłaczającym uśmiechem… – Nie ma, zdaje się, większej tajemnicy na świecie od zawiłości umysłu ludzkiego.
Rozochocona faktem, że uprzedni piruet ładnie jej wyszedł, lady Malfoy poświęciła nieco więcej uwagi rozmowie. Psychiatria to chyba jedyna dziedziną magimedycyny zdolna ją zainteresować; cielesność była zaledwie koniecznością, bramką dla instynktu przetrwania, słabowitą ofiarą choroby, mogła także być mylącą zanętą, odwracającą uwagę od głupoty czy nieprzyjemnego usposobienia. Tak właśnie uparcie twierdziła lady Malfoy, będąc tym samym hipokrytką. Nie powinna przecież, wobec tak surowego poglądu na kwestię aparycji i fizjologii, przejmować się za każdym razem, czy jej partner na Sabat będzie wysoki i przystojny, nieprawdaż?
- Nie można odmówić ci ambicji, lordzie. To imponująca cecha.
Callisto spodobał się jego zapał, zważywszy szczególnie na to, iż sama bardzo lubiła wygrywać. Skoro zaś dobrze im szło, czy nie powinni próbować wciąż lepiej wykonywać następne figury? Twierdząco odpowiedziawszy sobie w myślach na to pytanie, z pewnością powinna obojętnie przyjąć pewniejszy dotyk Alexandra na swej talii, zbliżający ich do siebie bardziej niż przedtem, skoro wymagał tego taniec. Tymczasem, gdy tylko znalazła się znacznie bliżej lorda (za blisko, za blisko), poczuła w żołądku niepokojący ucisk, najpewniejszy zwiastun stresu, zakłopotania… czego jeszcze?
Mocno opierając rękę na barku lorda Selwyna, Callisto próbowała zdusić strach spowodowany większą niż poprzednio prędkością obrotów, utkwiła więc wzrok w skrzących się oczach Alexandra. Wszystko poza postacią lorda rozmywało się jej gdzieś w tle, zmuszona więc była po dwakroć zaufać mu w prowadzeniu piruetu. Próbując utrzymać równowagę stojąc na jednej łyżwie, Callisto zauważyła kolejną dziwną rzecz w twarzy lorda. Jego spojrzenie nie było oziębłe, wręcz przeciwnie, spoczywało w nim niewymuszone, szczodre ciepło, a wszystko to mimo chłodu szarawego błękitu oczu, w które wciąż patrzyła. Niemalże identyczny kolor widywała przeglądając się w lustrze, z jej spojrzenia jednak chyba nigdy nie znikała ta rezerwa, która teraz – od nieoczekiwanej bliskości lorda Selwyna i ciepła, które mimo otoczenia śniegu zaczęło ją dręczyć niewypowiedzianie, odbijając się na policzkach niewielkim rumieńcem – czyżby mogła być zagrożona stopnieniem? Trudność, jaką sprawiała jej próba utrzymania figury i dziwaczne odczucia temu towarzyszące dobrze odbijały się w nazwie piruetu – spiralna ekstrawagancja.
- Niech będzie zatem. – przystała na wniosek swojego partnera, kończąc temat krótką chwilą śmiechu. Skoro nic nie mogła poradzić na sparowanie jej z Selwynem, podobnie jak on był na nią skazany, cóż mogła zrobić innego jak powrócić do swego postanowienia o dobrej zabawie? Na lodowej tafli brakowało i być może wyśmienitych tancerzy, aktorów z kolei było w bród, każdy gotowy, by sobą mamić, oszukiwać i zachwycać innych. – Zagadki i intrygi zaś dodają życiu potrzebnego kolorytu, być może powinniśmy więc czuć się zwycięzcami na loterii.
Mając przedtem szczątkowy kontakt z Alexandrem, jak z każdym innym przedstawicielem jego rodu zresztą, zdziwiła się uległszy nieodpartemu wrażeniu, że jego uśmiech – przyjazny, figlarny i ze wszech miar nieodpowiedni – nie jest jej zupełnie obcy. Czyżby widziała go wcześniej? Może u kogoś innego?
Gdyby Selwyn poznał młodą Malfoyównę, gdy była jeszcze dzieckiem, na własne oczy miałby szansę zobaczyć, że sama potrafiła się tak uśmiechać, ba, wyprawiała znacznie więcej rzeczy zuchwałych, które powinno się surowo karcić. Wyskoki te – do dziś będące w wyobrażeniach lady Malfoy ucieleśnieniem szczęśliwego dzieciństwa – zawdzięczała więzi ze starszym bratem. To właśnie podczas zabaw i wycieczek z Lycusem Callisto uczyła się cieszyć naprawdę i okazywać radość bez skrępowania.
Tamte czasy minęły już bezpowrotnie i cokolwiek znajomego było w uśmiechu Selwyna, nie skłoniło Callisto, by go odwzajemniła, przynajmniej nie od razu. Niemal za każdym razem, gdy coś przypominało jej Lycusa, mimo upływu lat, podupadała nieco. Główną tego przyczyną był nieznośny głosik rozbrzmiewający w jej głowie – a może… Może jednak chciałaby być bardziej jak on? Powinna jeszcze raz dać mu szansę? Chociaż nie mogła mieć nadziei na jego powrót, trudno było raz za razem godzić się z bólem odżywającym w złamanym przez niego na pół duchu i sercu.
- Trudną drogę kariery wybrałeś dla siebie, lordzie Selwyn. – nadmieniła z uznaniem, zostawiając już w spokoju kwestię szczerości komplementu. W końcu gdyby nie był szczery, Alexander nie byłby w nią tak wpatrzony, wciąż z tym samym przytłaczającym uśmiechem… – Nie ma, zdaje się, większej tajemnicy na świecie od zawiłości umysłu ludzkiego.
Rozochocona faktem, że uprzedni piruet ładnie jej wyszedł, lady Malfoy poświęciła nieco więcej uwagi rozmowie. Psychiatria to chyba jedyna dziedziną magimedycyny zdolna ją zainteresować; cielesność była zaledwie koniecznością, bramką dla instynktu przetrwania, słabowitą ofiarą choroby, mogła także być mylącą zanętą, odwracającą uwagę od głupoty czy nieprzyjemnego usposobienia. Tak właśnie uparcie twierdziła lady Malfoy, będąc tym samym hipokrytką. Nie powinna przecież, wobec tak surowego poglądu na kwestię aparycji i fizjologii, przejmować się za każdym razem, czy jej partner na Sabat będzie wysoki i przystojny, nieprawdaż?
- Nie można odmówić ci ambicji, lordzie. To imponująca cecha.
Callisto spodobał się jego zapał, zważywszy szczególnie na to, iż sama bardzo lubiła wygrywać. Skoro zaś dobrze im szło, czy nie powinni próbować wciąż lepiej wykonywać następne figury? Twierdząco odpowiedziawszy sobie w myślach na to pytanie, z pewnością powinna obojętnie przyjąć pewniejszy dotyk Alexandra na swej talii, zbliżający ich do siebie bardziej niż przedtem, skoro wymagał tego taniec. Tymczasem, gdy tylko znalazła się znacznie bliżej lorda (za blisko, za blisko), poczuła w żołądku niepokojący ucisk, najpewniejszy zwiastun stresu, zakłopotania… czego jeszcze?
Mocno opierając rękę na barku lorda Selwyna, Callisto próbowała zdusić strach spowodowany większą niż poprzednio prędkością obrotów, utkwiła więc wzrok w skrzących się oczach Alexandra. Wszystko poza postacią lorda rozmywało się jej gdzieś w tle, zmuszona więc była po dwakroć zaufać mu w prowadzeniu piruetu. Próbując utrzymać równowagę stojąc na jednej łyżwie, Callisto zauważyła kolejną dziwną rzecz w twarzy lorda. Jego spojrzenie nie było oziębłe, wręcz przeciwnie, spoczywało w nim niewymuszone, szczodre ciepło, a wszystko to mimo chłodu szarawego błękitu oczu, w które wciąż patrzyła. Niemalże identyczny kolor widywała przeglądając się w lustrze, z jej spojrzenia jednak chyba nigdy nie znikała ta rezerwa, która teraz – od nieoczekiwanej bliskości lorda Selwyna i ciepła, które mimo otoczenia śniegu zaczęło ją dręczyć niewypowiedzianie, odbijając się na policzkach niewielkim rumieńcem – czyżby mogła być zagrożona stopnieniem? Trudność, jaką sprawiała jej próba utrzymania figury i dziwaczne odczucia temu towarzyszące dobrze odbijały się w nazwie piruetu – spiralna ekstrawagancja.
Gość
Gość
The member 'Callisto Malfoy' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 27, 77
'k100' : 27, 77
Mijają kolejne pełne napięcia chwile, z mnóstwem wątpliwości co do tego, czy uda nam się sprostać wymaganiom czujnej lady Nott. Naturalnie wiadomo, że zachwycają ją jedynie bezbłędne figury, a ta nasza bezbłędność stoi pod znakiem zapytania. Czy raczej moja bezbłędność. Bardzo chciałbym popisać się większą gracją, ale jak na mnie oraz moje wątpliwej jakości zdolności to i tak idzie mi całkiem nieźle. Najprawdopodobniej wyłącznie dzięki zaczarowanym łyżwom, chociaż fakt, że innym wiedzie się w tych dwóch rundach gorzej niż mi jest mocno niecodzienny i zastanawiający jednocześnie. Dlatego zaczynam sądzić, że to wyłącznie starania Liliany sprawiają, że w duecie prezentujemy się jeszcze nie najgorzej, a wręcz fantastycznie biorąc pod uwagę uplasowania się naszej pary jako drugiej. Z całą pewnością niepośrednią rolę odgrywa w tym również niesamowite szczęście, które niestety zwykle nie trwa zbyt długo, ale pozostaję wciąż pełen zapału i determinacji. Nie zamierzam się poddawać, chociażby właśnie dla samej lady Yaxley, która bez dwóch zdań nie bierze udziału w konkursie po to, żeby próbować świecić oczami za łamagę. To powoduje, że ze wszystkich miar usiłuję uspokoić poddenerwowany oddech, spięte mięśnie i drżenie dłoni. Oraz przede wszystkim nóg. Tak, wymijanka przyprawia mnie niemal o zawał, kiedy lawiruję stopami po lodzie, patrząc na to, żeby się nie poplątać w tych skomplikowanych ruchach. Stąd już prosta droga do wyłożenia się na lodzie, a tego bardzo bym nie chciał. Nie tylko z powodu własnych uprzedzeń, ale głównie przez wzgląd na moją towarzyszkę w tej niedoli.
Szczęśliwie wszystko się udaje, mkniemy z prawdziwą gracją po lodowisku, zajmując sporą jego część. Na koniec nasze dłonie stykają się ze sobą, a mi się robi jakby goręcej. Dobrze, że przez moją niezdrowo bladą skórę widać jedynie skromny rumieniec, spokojnie mogący zostać przypisany do panującego na zewnątrz chłodu. Mróz szczypie w policzki, ale dzięki temu nie czuję się zbyt zmęczony, czemu w normalnych towarzyszyłoby przegranie spowodowane nadmiernym ruchem. Odkąd zachorowałem, moja kondycja nie prezentuje się już tak wspaniale jak kiedyś i bardzo tego żałuję, naprawdę.
- Nadal cieszymy się względami lady Nott. To wszystko twoja zasługa, lady - komentuję w momencie, w którym przybliżamy się do siebie. Muzyka jednak pcha nas dalej, więc szybko musimy przystąpić do kolejnego tańca. Moje opiekuńcze ramię zostaje szybko udostępnione Lilianie, kiedy w odpowiednim momencie padam niemal na kolana. Najważniejsze teraz to utrzymanie cennej równowagi dostatecznie długo, dopóki nie zakończymy pewnej sekwencji ruchów oraz nie wpadniemy w kolejną intonację muzycznych instrumentów wybrzmiewających na terenie całej sadzawki. Stresuję się coraz bardziej, gdyż także tutaj wymagane są niezwykłe umiejętności oraz całkowita koncentracja, której się skrupulatnie oddaję. Co, warto zaznaczyć, nie jest wcale takie proste mając półwilę tak blisko siebie.
Szczęśliwie wszystko się udaje, mkniemy z prawdziwą gracją po lodowisku, zajmując sporą jego część. Na koniec nasze dłonie stykają się ze sobą, a mi się robi jakby goręcej. Dobrze, że przez moją niezdrowo bladą skórę widać jedynie skromny rumieniec, spokojnie mogący zostać przypisany do panującego na zewnątrz chłodu. Mróz szczypie w policzki, ale dzięki temu nie czuję się zbyt zmęczony, czemu w normalnych towarzyszyłoby przegranie spowodowane nadmiernym ruchem. Odkąd zachorowałem, moja kondycja nie prezentuje się już tak wspaniale jak kiedyś i bardzo tego żałuję, naprawdę.
- Nadal cieszymy się względami lady Nott. To wszystko twoja zasługa, lady - komentuję w momencie, w którym przybliżamy się do siebie. Muzyka jednak pcha nas dalej, więc szybko musimy przystąpić do kolejnego tańca. Moje opiekuńcze ramię zostaje szybko udostępnione Lilianie, kiedy w odpowiednim momencie padam niemal na kolana. Najważniejsze teraz to utrzymanie cennej równowagi dostatecznie długo, dopóki nie zakończymy pewnej sekwencji ruchów oraz nie wpadniemy w kolejną intonację muzycznych instrumentów wybrzmiewających na terenie całej sadzawki. Stresuję się coraz bardziej, gdyż także tutaj wymagane są niezwykłe umiejętności oraz całkowita koncentracja, której się skrupulatnie oddaję. Co, warto zaznaczyć, nie jest wcale takie proste mając półwilę tak blisko siebie.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Quentin Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 52, 93
'k100' : 52, 93
William Fawley
Z błyskiem w oku obserwował, jak Cressida coraz pewniej porusza się po tafli, odnajdując w tańcu coraz większą radość. Odnajdywał się w swej roli opiekuna i przewodnika - nie chciał, aby Cressida była mu uległa, aby ich małżeństwo przypominało ten typowy dla salonów schemat. Powoli prowadził ją za rękę, ucząc, że jeśli tylko taka będzie jej wola, mogą być wobec siebie równi, czerpiąc z życia pełnymi garściami.
- Na ten. I na wszystkie inne, na których przyjdzie ci stanąć. - Przyznał, myślami znacznie odbiegając od zamarzniętej zadzawko. Choć w Ambleside pozostawali bezpieczni, William – jak zapewne wszyscy w Anglii – przeczuwał nadchodzące niebezpieczeństwo. Nie wiedział jeszcze co się wydarzy, nie wiedział również kiedy, był jednak pewien, że ten dzień w końcu nadejdzie. A on musiał być gotowy na to, aby chronić rodzinę.
Tymczasem jednak chwytał beztroskie chwile, zapisując w pamięci uśmiech Cressidy, który był przecież jego zasługą.
- Nigdy nie przejawiałaś młodzieńczego buntu? - Zapytał, uśmiechając się do niej nieco zaczepnie, na wspomnienie własnych lat młodości. Każdy miał swoje zauszami – William z pewnością, choć najwyraźniej nie na tyle, by za niesubordynację wysyłać go za granicę. - Nie ścięłaś włosów, nie odwiedziłaś zakazanych rewirów, nie przymierzałaś sukni matki, gdy nikt cię nie widział? - Wymieniał, przecinając z nią taflę jeziora – coraz pewniej, coraz to szybciej. - Ja ukradłem kiedyś ojcu kilka koni, by pod osłoną nocy wymknąć się z przyjaciółmi i urządzić wyścig po naszych terenach. - Chodził jeszcze wówczas do Beauxbatons, zaprosił kilku kolegów z Francji... i zapewne gdyby wcześniej uprzedził rodziciela, odbyłoby się bez reprymendy. - Nie był zadowolony. Ale było warto. - Poczuć wiatr smagający policzki w pełnym galopie, umykać między jeziorami... i choć spoważniał znacznie od tamtego czasu, z niecierpliwością wyczekiwał dnia, w którym to jego dzieci zaczną przeżywać swoją młodość, którą będzie śledził z zapartym tchem, przeżywając z nimi wszystkie wzloty i upadki.
- Co takiego pamiętasz, najdroższa? - Powiedział, spoglądając jej w oczy; nigdy nie wracał z nią do tej chwili, nigdy wcześniej nie ośmielił się zapytać, jakie towarzyszyły jej wówczas uczucia. Czy było to wyłącznie zmieszanie – podobne temu, które znów wpełzło na jej oblicze – czy może już wtedy jej serce zaczęło bić szybciej, zupełnie nieświadome tego, jak szczęśliwie splecie się ich los?
W krótkim obrocie poradziła sobie świetnie – jednak nieobecność Cressidy u jego boku była wyłącznie chwilowa, bo zaraz jego dłoń ponownie powędrowała ku talii małżonki, by w iście dżentelmeńskim geście zaasekurować kolejną figurę.
Opiekuńcze ramię
Z błyskiem w oku obserwował, jak Cressida coraz pewniej porusza się po tafli, odnajdując w tańcu coraz większą radość. Odnajdywał się w swej roli opiekuna i przewodnika - nie chciał, aby Cressida była mu uległa, aby ich małżeństwo przypominało ten typowy dla salonów schemat. Powoli prowadził ją za rękę, ucząc, że jeśli tylko taka będzie jej wola, mogą być wobec siebie równi, czerpiąc z życia pełnymi garściami.
- Na ten. I na wszystkie inne, na których przyjdzie ci stanąć. - Przyznał, myślami znacznie odbiegając od zamarzniętej zadzawko. Choć w Ambleside pozostawali bezpieczni, William – jak zapewne wszyscy w Anglii – przeczuwał nadchodzące niebezpieczeństwo. Nie wiedział jeszcze co się wydarzy, nie wiedział również kiedy, był jednak pewien, że ten dzień w końcu nadejdzie. A on musiał być gotowy na to, aby chronić rodzinę.
Tymczasem jednak chwytał beztroskie chwile, zapisując w pamięci uśmiech Cressidy, który był przecież jego zasługą.
- Nigdy nie przejawiałaś młodzieńczego buntu? - Zapytał, uśmiechając się do niej nieco zaczepnie, na wspomnienie własnych lat młodości. Każdy miał swoje zauszami – William z pewnością, choć najwyraźniej nie na tyle, by za niesubordynację wysyłać go za granicę. - Nie ścięłaś włosów, nie odwiedziłaś zakazanych rewirów, nie przymierzałaś sukni matki, gdy nikt cię nie widział? - Wymieniał, przecinając z nią taflę jeziora – coraz pewniej, coraz to szybciej. - Ja ukradłem kiedyś ojcu kilka koni, by pod osłoną nocy wymknąć się z przyjaciółmi i urządzić wyścig po naszych terenach. - Chodził jeszcze wówczas do Beauxbatons, zaprosił kilku kolegów z Francji... i zapewne gdyby wcześniej uprzedził rodziciela, odbyłoby się bez reprymendy. - Nie był zadowolony. Ale było warto. - Poczuć wiatr smagający policzki w pełnym galopie, umykać między jeziorami... i choć spoważniał znacznie od tamtego czasu, z niecierpliwością wyczekiwał dnia, w którym to jego dzieci zaczną przeżywać swoją młodość, którą będzie śledził z zapartym tchem, przeżywając z nimi wszystkie wzloty i upadki.
- Co takiego pamiętasz, najdroższa? - Powiedział, spoglądając jej w oczy; nigdy nie wracał z nią do tej chwili, nigdy wcześniej nie ośmielił się zapytać, jakie towarzyszyły jej wówczas uczucia. Czy było to wyłącznie zmieszanie – podobne temu, które znów wpełzło na jej oblicze – czy może już wtedy jej serce zaczęło bić szybciej, zupełnie nieświadome tego, jak szczęśliwie splecie się ich los?
W krótkim obrocie poradziła sobie świetnie – jednak nieobecność Cressidy u jego boku była wyłącznie chwilowa, bo zaraz jego dłoń ponownie powędrowała ku talii małżonki, by w iście dżentelmeńskim geście zaasekurować kolejną figurę.
Opiekuńcze ramię
I show not your face but your heart's desire
The member 'Ain Eingarp' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40, 37
'k100' : 40, 37
Zerknęła na lorda Bulstrode jedynie kątem oka, z pomieszaniem rozbawienia i irytacji obserwując, jak z gracją godną raczej trolla niż arystokraty próbuje utrzymać się na nogach. Oboje nie potrafili jeździć na łyżwach, o tym była już dość silnie przekonana; ona sama jednakże radziła sobie z maskowaniem tego znacznie lepiej, niż towarzyszący jej partner. Przynajmniej w tym jednym, konkretnym przypadku, kiedy przez chwilę faktycznie poczuła się, jakby tańczyła w niebiosach, gładko sunąc przez jasną powierzchnię lodu. Zdołała wyłapać spojrzenie ciotki; Merlinie, czyżby Adelaida Nott zdecydowała się do niej uśmiechnąć..? Ulla odwzajemniła uśmiech, jednakże bez entuzjazmu, którego brakowało jej zresztą już od początku Sabatu. Być może minęły już czasy, kiedy bawiło ją paradowanie przed całą zgrają tych dumnych, odległych, nieszczerych ludzi, którzy ze słodkim uśmiechem prawili jej komplementy, aby na tym samym wydechu życzyć jej szybkiego i bolesnego upadku z chwilowego piedestału. Być może. W końcu w ostateczności sama była jednym z nich.
Nie życzyła jednakże upadku każdemu z osobna; dlatego też mimochodem jakby spróbowała odnaleźć wzrokiem Inarę w objęciach Percy'ego, z nadzieją, że oboje zdołali utrzymać się jeszcze na nogach. Mogła jedynie żywić też bezgłośną nadzieję, że ona sama i młody lord Cedric nie mieli szybko stracić chwilowej przychylności ciotki.
Mogłaby przysiąc, że się starał- nie mógłby zresztą odważyć się na brak całkowitego oddania sprawie w sytuacji, w której być może ważyły się właśnie jego szanse na dobry ożenek. Wszyscy młodzi arystokraci powinni wszakże dążyć do tego jednego, jasno określonego celu; nawet, jeśli jej samej myśl o posiadaniu męża wydawała się abstrakcyjna, obca i nieprzyjemna. Kolejna figurka na planszy, kolejna marionetka, do której należałoby uśmiechać się słodko i karmić ją kłamstwami, lepkimi, rozkosznymi kłamstwami, które dałyby się strawić znacznie łatwiej niż gorzka, gorzka prawda.
-Płyńmy- Tym razem ledwo omiotła go spojrzeniem, rzuconym niedbale spod półprzymkniętych powiek, z nadzieją, że ten drobny przytyk zachęci go do wzmożonych starań. Szczególnie wtedy, kiedy miała zamiar mu zaufać, pozwalając prowadzić się pod opiekuńczym ramieniem młodego lorda.
Nie życzyła jednakże upadku każdemu z osobna; dlatego też mimochodem jakby spróbowała odnaleźć wzrokiem Inarę w objęciach Percy'ego, z nadzieją, że oboje zdołali utrzymać się jeszcze na nogach. Mogła jedynie żywić też bezgłośną nadzieję, że ona sama i młody lord Cedric nie mieli szybko stracić chwilowej przychylności ciotki.
Mogłaby przysiąc, że się starał- nie mógłby zresztą odważyć się na brak całkowitego oddania sprawie w sytuacji, w której być może ważyły się właśnie jego szanse na dobry ożenek. Wszyscy młodzi arystokraci powinni wszakże dążyć do tego jednego, jasno określonego celu; nawet, jeśli jej samej myśl o posiadaniu męża wydawała się abstrakcyjna, obca i nieprzyjemna. Kolejna figurka na planszy, kolejna marionetka, do której należałoby uśmiechać się słodko i karmić ją kłamstwami, lepkimi, rozkosznymi kłamstwami, które dałyby się strawić znacznie łatwiej niż gorzka, gorzka prawda.
-Płyńmy- Tym razem ledwo omiotła go spojrzeniem, rzuconym niedbale spod półprzymkniętych powiek, z nadzieją, że ten drobny przytyk zachęci go do wzmożonych starań. Szczególnie wtedy, kiedy miała zamiar mu zaufać, pozwalając prowadzić się pod opiekuńczym ramieniem młodego lorda.
I guess the truth works two ways
Maybe the truth's not what we need
Maybe the truth's not what we need
Ulla Nott
Zawód : pracownica Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
lend me your hand and we'll conquer them all;
but lend me your heart and I'll just let you fall
but lend me your heart and I'll just let you fall
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Ulla Nott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 32
--------------------------------
#2 'k100' : 84
#1 'k100' : 32
--------------------------------
#2 'k100' : 84
Cedric Bulstrode, lat 27, kawaler | Łyżwiarstwo - 0, Taniec balowy - I, sprawność 5, spostrzegawczość I
Gdyby był w tym momencie w samotności, albo przynajmniej tylko w męskim towarzystwie, Cedric Bulstrode prawdopodobnie nie powstrzymałby się przed siarczystym przekleństwem. Tego dnia nic nie szło po jego myśli, właściwie gdyby nie wrodzony upór lorda, prawdopodobnie mężczyzna już pożegnałby się z szansą na jakiekolwiek zaimponowanie - obu, młodszej oraz starszej lady Nott. Właściwie w tym momencie podejrzewał, że obie są nim rozczarowane. Dziękował jednak losowi, że jego partnerka wykazała się w ich poprzedniej figurze cudowną gracją - tak cudowną, że niemal zamaskowała jego paskudne potknięcie. Był pewien, że każdy błąd wytknie mu potem również matka, która obserwowała go na pewno z widowni. Jakkolwiek mocno kochał tę kobietę, zdecydowanie wolał, gdy nie próbowała się na nim wyżywać.
Nie wyrzekł przeprosin na głos, jednakże w geście skruchy opuścił na kilka chwil głowę. Doskonale wiedział, że słowa na niewiele się tu zdadzą. Lady Nott na pewno nie będzie usatysfakcjonowana, z resztą on sam był zdania, że dużo lepiej wyrażać swoje uczucia oraz zdeterminowanie przez czyny. Głos łatwo było zagłuszyć, byle głośniejszy podmuch wiatru i już nie słychać było ani słowa! Dlatego zaraz ponownie przywdział na twarz niewzruszoną minę. Choćby miał się zupełnie wyłożyć na tym lodzie - na Morganę, oby tak się nie stało! - zamierzał wciąż patrzeć przed siebie z dumą.
Kolejna figura, którą mieli zaprezentować, zdecydowanie oddawała uczucie, które płonęło teraz jasno w jego duszy. Pragnął być oparciem, pragnął wykazać się gracją i męskością. A także opiekuńczością. Liczył, że los się w końcu odmieni, a oni nie tylko popłyną z wdziękiem przez lód, ale także zachwycą publikę. Wolał odepchnąć od siebie myśl, że lady Adelaida sparowała go z Ullą tylko po to, by ukryć jego niezdarność.
Opiekuńcze ramię musieli zatem wykonać perfekcyjnie. Kiedy Cedric przesunął dłoń na talię swojej partnerki, by w niemalże czułym geście zaasekurować ją podczas tańca. Pora było wsłuchać się w muzykę, dać się porwać nutom, wspomóc piękną lady podczas zgrabnego sunięcia po lodzie. Musieli w końcu rozwinąć skrzydła i poszybować - niczym para pięknych łabędzi.
Opiekuńcze ramię
Gdyby był w tym momencie w samotności, albo przynajmniej tylko w męskim towarzystwie, Cedric Bulstrode prawdopodobnie nie powstrzymałby się przed siarczystym przekleństwem. Tego dnia nic nie szło po jego myśli, właściwie gdyby nie wrodzony upór lorda, prawdopodobnie mężczyzna już pożegnałby się z szansą na jakiekolwiek zaimponowanie - obu, młodszej oraz starszej lady Nott. Właściwie w tym momencie podejrzewał, że obie są nim rozczarowane. Dziękował jednak losowi, że jego partnerka wykazała się w ich poprzedniej figurze cudowną gracją - tak cudowną, że niemal zamaskowała jego paskudne potknięcie. Był pewien, że każdy błąd wytknie mu potem również matka, która obserwowała go na pewno z widowni. Jakkolwiek mocno kochał tę kobietę, zdecydowanie wolał, gdy nie próbowała się na nim wyżywać.
Nie wyrzekł przeprosin na głos, jednakże w geście skruchy opuścił na kilka chwil głowę. Doskonale wiedział, że słowa na niewiele się tu zdadzą. Lady Nott na pewno nie będzie usatysfakcjonowana, z resztą on sam był zdania, że dużo lepiej wyrażać swoje uczucia oraz zdeterminowanie przez czyny. Głos łatwo było zagłuszyć, byle głośniejszy podmuch wiatru i już nie słychać było ani słowa! Dlatego zaraz ponownie przywdział na twarz niewzruszoną minę. Choćby miał się zupełnie wyłożyć na tym lodzie - na Morganę, oby tak się nie stało! - zamierzał wciąż patrzeć przed siebie z dumą.
Kolejna figura, którą mieli zaprezentować, zdecydowanie oddawała uczucie, które płonęło teraz jasno w jego duszy. Pragnął być oparciem, pragnął wykazać się gracją i męskością. A także opiekuńczością. Liczył, że los się w końcu odmieni, a oni nie tylko popłyną z wdziękiem przez lód, ale także zachwycą publikę. Wolał odepchnąć od siebie myśl, że lady Adelaida sparowała go z Ullą tylko po to, by ukryć jego niezdarność.
Opiekuńcze ramię musieli zatem wykonać perfekcyjnie. Kiedy Cedric przesunął dłoń na talię swojej partnerki, by w niemalże czułym geście zaasekurować ją podczas tańca. Pora było wsłuchać się w muzykę, dać się porwać nutom, wspomóc piękną lady podczas zgrabnego sunięcia po lodzie. Musieli w końcu rozwinąć skrzydła i poszybować - niczym para pięknych łabędzi.
Opiekuńcze ramię
I show not your face but your heart's desire
The member 'Ain Eingarp' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 52, 42
'k100' : 52, 42
Gdy zadźwięczał jej szczery śmiech kąciki jego ust również się podniosły ukazując pod kurtyną wąsów pasmo ząbków. Satysfakcję sprawiało mu wywoływanie u ludzi emocji. Zwłaszcza tych najszczerszych. Przyjemnym też była świadomość, że wciąż z lekkością mu to przychodziło pomimo tragedii, jakie ostatnimi czasy spadły na jego barki.
- Może to zabrzmieć nieco arogancko, jednak mogę Lady zagwarantować, że nikt tak rytmicznie nie wypada z taktu jak ja. Faktycznie więc - jestem na swój sposób wspaniałym tancerzem na całkiem niecodzienną skalę - żartował, a oczy mu się same śmiały. Wyczuł, że przy Lucyndzie mógł sobie pozwolić być takim sobą - Nie jestem nawet taki pewny tego, czy kiedyś było ze mną w tej materii lepiej. Zawsze łatwiej było mi utrzymać rytm w galopie w siodle niż na parkiecie podczas walca - zdradzał, dokonując kolejnych ślizgów - Pamiętam, jak kiedyś, był to bodaj zimowy sabat '32. Doszło wówczas do całkiem zabawnego incydentu, którego źródłem były zaczarowane łyżwy. Przy transporcie przez świstoklik niefortunnie zdarzyło się, że uległy uszkodzeniu - urok na niektórych łyżwach zniszczał. Niefortunni nieszczęśnicy dowiedzieli się o tym dopiero gdy znaleźli się na lodzi i oj...tak, zdecydowanie, pokaz który wówczas dali mógł świadczyć o tym, że łyżwiarstwo to faktycznie trudna sztuka - ciągle miał przed oczami tą plejadę chaosu. Coś pięknego.
Gdy skończył opowiadać wraz ze swoją partnerką przymierzyli się do kolejnej figury - Podwójny piruet z odwróceniem uwagi
- Może to zabrzmieć nieco arogancko, jednak mogę Lady zagwarantować, że nikt tak rytmicznie nie wypada z taktu jak ja. Faktycznie więc - jestem na swój sposób wspaniałym tancerzem na całkiem niecodzienną skalę - żartował, a oczy mu się same śmiały. Wyczuł, że przy Lucyndzie mógł sobie pozwolić być takim sobą - Nie jestem nawet taki pewny tego, czy kiedyś było ze mną w tej materii lepiej. Zawsze łatwiej było mi utrzymać rytm w galopie w siodle niż na parkiecie podczas walca - zdradzał, dokonując kolejnych ślizgów - Pamiętam, jak kiedyś, był to bodaj zimowy sabat '32. Doszło wówczas do całkiem zabawnego incydentu, którego źródłem były zaczarowane łyżwy. Przy transporcie przez świstoklik niefortunnie zdarzyło się, że uległy uszkodzeniu - urok na niektórych łyżwach zniszczał. Niefortunni nieszczęśnicy dowiedzieli się o tym dopiero gdy znaleźli się na lodzi i oj...tak, zdecydowanie, pokaz który wówczas dali mógł świadczyć o tym, że łyżwiarstwo to faktycznie trudna sztuka - ciągle miał przed oczami tą plejadę chaosu. Coś pięknego.
Gdy skończył opowiadać wraz ze swoją partnerką przymierzyli się do kolejnej figury - Podwójny piruet z odwróceniem uwagi
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 82
'k100' : 82
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Sadzawka
Szybka odpowiedź