Sadzawka
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sadzawka
Sadzawka mieszcząca się w głębi ogrodów latem olśniewa kolorami; zimą pozostaje mroczna, czarna i ponura. Jej taflę skuwa lód, a otaczające ją nagie drzewa uginające się od śniegu dodają scenerii gotyckiego romantyzmu. Przyprószone białym puchem zarośla z całą pewnością są dość wysokie, by znajdujący się tutaj goście pozostawali niezauważeni. W okolicach da się zaobserwować sporo ptactwa - głównie kaczek i łabędzi, ale najbardziej rozpoznawalny pozostaje paw uwielbiający puszyć się przed gośćmi.
The member 'Inara Nott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'k100' : 58
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'k100' : 58
Poszło całkiem gładko - wciąż sunęli po tafli z gracją i wdziękiem i chociaż to jego towarzyszka miała lśnić najmocniej ze wszystkich gwiazd zebranych dzisiaj na nieboskłonie Hampton Court, to Titus chyba nieźle jej partnerował. Okazało się również, że jazda na łyżwach nie jest wcale taka trudna jak mu się wydawało jeszcze jakiś czas temu. Czuł na karku piekące spojrzenia publiczności zebranej wokół sadzawki, ale starał się je ignorować, w myślach powtarzając kroki, figury oraz kolejne nuty muzyki lawirującej na lodzie wraz z tańczącymi parami. Zacisnął palce na smukłej dłoni panienki Lestrange, ponownie się do niej zbliżając.
- Jakbym się urodził w łyżwach. I to tańcząc. - kiwnął delikatnie głową, wyciągając usta w szerokim uśmiechu. Takimi oto słowami skwitował ich dzisiejszy występ. Skoro byli już na finiszu mógł wreszcie trochę się wyluzować i przestać skupiać tylko na tym, by nie poplątać nóg.
Skinął łbem raz jeszcze kiedy panna Lestrange zasugerowała opiekuńcze ramię. Musiał przyznać, że stworzyli wspólnie całkiem niezłą choreografię - może nie tak odważną jak niektórzy, ale przecież obydwoje wciąż byli młodzi, na salonach stawiali dopiero pierwsze kroki, w dodatku tak na prawdę nic ich nie łączyło, więc wypadało zachować bezpieczny dystans i wybierać te subtelniejsze figury pozbawione podtekstów. Wyciągnął jedną rękę, dłoń drugiej wsparł na talii Marine delikatnie ją podtrzymując. Miał tylko nadzieję, że tak bliska obecność młodziutkiej lady nie rozproszy go na tyle by popełnił jakiś znaczący błąd. Ostatecznie na koniec winni prezentować się nienagannie.
- Jakbym się urodził w łyżwach. I to tańcząc. - kiwnął delikatnie głową, wyciągając usta w szerokim uśmiechu. Takimi oto słowami skwitował ich dzisiejszy występ. Skoro byli już na finiszu mógł wreszcie trochę się wyluzować i przestać skupiać tylko na tym, by nie poplątać nóg.
Skinął łbem raz jeszcze kiedy panna Lestrange zasugerowała opiekuńcze ramię. Musiał przyznać, że stworzyli wspólnie całkiem niezłą choreografię - może nie tak odważną jak niektórzy, ale przecież obydwoje wciąż byli młodzi, na salonach stawiali dopiero pierwsze kroki, w dodatku tak na prawdę nic ich nie łączyło, więc wypadało zachować bezpieczny dystans i wybierać te subtelniejsze figury pozbawione podtekstów. Wyciągnął jedną rękę, dłoń drugiej wsparł na talii Marine delikatnie ją podtrzymując. Miał tylko nadzieję, że tak bliska obecność młodziutkiej lady nie rozproszy go na tyle by popełnił jakiś znaczący błąd. Ostatecznie na koniec winni prezentować się nienagannie.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
The member 'Titus F. Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 58, 75
'k100' : 58, 75
Melodia to przyspiesza, to zwalnia, nie tracąc jednak na sile. Dudni mi w uszach, zlewając się z szumem wywołanym przez nerwy. Denerwuję się coraz mocniej, co doprowadzi do mojej zguby. Jeszcze tego nie wiem, ze wszystkich sił starając się bardziej rozluźnić. Pomyłki się zdarzają, trudno. Lady Yaxley i tak prezentuje się wspaniale, nawet kiedy wywraca się na bezwzględny lód. Ja jestem gdzieś obok, jako tło, ale nie przeszkadza mi to wrażenie, jakie wywołuję. Nigdy nie miałem ambicji na bycie bohaterem pierwszoplanowym, zdecydowanie lepiej się czuję jako drugie skrzypce. Szarość tak obecna w barwach naszego rodu wyznacza mi chyba pewne standardy, od których nigdy nie ośmieliłbym się odejść. Walczę jednak z mdłością oraz miałkością własnego żywota, starając się nabrać potrzebnej do życia pewności siebie. Ludzie pełni arogancji, buty oraz niezachwianego zachwytu względem własnej osoby mają zdecydowanie lepiej. Żyje im się łatwiej, lżej, mogąc wszystkie niepowodzenia zrzucić na innych. Kiedy ja przyjmuję ciosy na własne barki, czyni mnie to słabszym. I na przykład nie mogę być godnym partnerem Liliany. Na początku szło nam wyśmienicie, pomimo subtelnej niepewności co do jazdy na łyżwach, których nie uskuteczniałem chyba nigdy. Lub przynajmniej nie pamiętam tych chwil. Paradoksalnie im mocniej się staram, tym gorzej mi idzie.
To karygodne, że nie zdołałem przytrzymać półwili podczas opiekuńczego ramienia. Godzi to w moje poczucie dumy, także wzbudza wyrzuty sumienia. Przeprosiny wydają mi się stosowną reakcją na to, na co nie mam już wpływu. Staram się uśmiechnąć z większą mocą przepraszającą, ale nie potrafię tego robić, dlatego wszystko wychodzi tak okropnie sztucznie. Niestety nie mam na to wpływu, a ekspresja twarzy nigdy nie była moją mocną stroną. Tak zostałem wychowany, a starych drzew ponoć nie powinno się przesadzać. Z drugiej strony wszyscy mówią wszem i wobec, że nigdy nie jest za późno na zmiany. Może powinienem wziąć to sobie do serca.
Wierzę, że odwracanka przyniesie nam więcej szczęścia. Pech jednak chciał, żebyśmy już nie podnieśli się po następnym upadku, jaki dla nas serwował. Plączą mi się nogi, a piruet wieńczy dzieła, powodując, że opadam z impetem na kolana. Krzywię się pod wpływem nie tylko bólu fizycznego, ale przede wszystkim zawodu, jakiego Liliana musi teraz doświadczać. Przeze mnie.
- Przepraszam - rzucam cicho, kiedy wstaję. Jest mi wstyd, policzki lekko różowieją pod wpływem emocji. Nie mogę uwierzyć, że wszystko psuję. W myślach postanawiam nauczyć się tego łyżwiarstwa choćby nie wiem co. W porę gryzę się w język, że następnym razem lady Yaxley powinna poszukać lepszego partnera, bo na przyszłość to ja będę tym lepszym. Tak, wierzę w to mocno, pomimo kolejnej porażki. Ku przestrodze prowadzę nas teraz do prostszej figury, razem, a jednak osobno, co może pozwoli nam odbić się od dna, a przynajmniej nie wylądować na szarym końcu. Bardzo bym tego chciał, bo wiem już, że psuję swojej partnerce zabawę, co samo w sobie jest mocno deprymujące. Nie potrzebuję do tego ostatniej pozycji na liście. I tak widzę, że lady Nott jest już wystarczająco załamana naszym wątpliwej jakości popisem. Czy raczej moim. Westchnąłbym, gdyby nie to, że staram się całkowicie skoncentrować na poprawnym wykonaniu zadania.
To karygodne, że nie zdołałem przytrzymać półwili podczas opiekuńczego ramienia. Godzi to w moje poczucie dumy, także wzbudza wyrzuty sumienia. Przeprosiny wydają mi się stosowną reakcją na to, na co nie mam już wpływu. Staram się uśmiechnąć z większą mocą przepraszającą, ale nie potrafię tego robić, dlatego wszystko wychodzi tak okropnie sztucznie. Niestety nie mam na to wpływu, a ekspresja twarzy nigdy nie była moją mocną stroną. Tak zostałem wychowany, a starych drzew ponoć nie powinno się przesadzać. Z drugiej strony wszyscy mówią wszem i wobec, że nigdy nie jest za późno na zmiany. Może powinienem wziąć to sobie do serca.
Wierzę, że odwracanka przyniesie nam więcej szczęścia. Pech jednak chciał, żebyśmy już nie podnieśli się po następnym upadku, jaki dla nas serwował. Plączą mi się nogi, a piruet wieńczy dzieła, powodując, że opadam z impetem na kolana. Krzywię się pod wpływem nie tylko bólu fizycznego, ale przede wszystkim zawodu, jakiego Liliana musi teraz doświadczać. Przeze mnie.
- Przepraszam - rzucam cicho, kiedy wstaję. Jest mi wstyd, policzki lekko różowieją pod wpływem emocji. Nie mogę uwierzyć, że wszystko psuję. W myślach postanawiam nauczyć się tego łyżwiarstwa choćby nie wiem co. W porę gryzę się w język, że następnym razem lady Yaxley powinna poszukać lepszego partnera, bo na przyszłość to ja będę tym lepszym. Tak, wierzę w to mocno, pomimo kolejnej porażki. Ku przestrodze prowadzę nas teraz do prostszej figury, razem, a jednak osobno, co może pozwoli nam odbić się od dna, a przynajmniej nie wylądować na szarym końcu. Bardzo bym tego chciał, bo wiem już, że psuję swojej partnerce zabawę, co samo w sobie jest mocno deprymujące. Nie potrzebuję do tego ostatniej pozycji na liście. I tak widzę, że lady Nott jest już wystarczająco załamana naszym wątpliwej jakości popisem. Czy raczej moim. Westchnąłbym, gdyby nie to, że staram się całkowicie skoncentrować na poprawnym wykonaniu zadania.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Quentin Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 33, 86
'k100' : 33, 86
William Fawley
- W takim razie nie zwlekajmy. - Szeptem złożył jej obietnicę. - Porwę cię zaraz jak tylko wrócimy do Ambleside. - Nie, nie zamierzał czekać do rana. Chciał porwać Cressidę jak najszybciej, już, zaraz, za chwilę, jak tylko umkną z sabatu. Dlaczego miał odwlekać spełnienie swojej obietnicy, czyż noc lub poranek nie stanowiły piękniejszej pory dla podziwiania jezior okalających Ambleside? Miał w sobie iskrę porywczości, jego życie może i było podporządkowane ścisłym regułom – które szanował i doceniał – ale w duchu tlił się zalążek bohatera romantycznego, który chciał przeżywać wszystko bardziej i mocniej niż inni, zatracać się w chwilach, spoglądać na świat z innej perspektywy... Być może wynikało to z ukształtowanej przez rodzinne tradycje wrażliwości na sztukę, ale nie tylko na nią – bo także i na wszechobecne piękno i eufonię płynącą z emocji.
W dniu, kiedy poprosił ją do tańca po raz pierwszy on także nie wiedział, ze w przyszłości los splecie jego życie z Cressidą. Ale ktoś musiał dostrzec, z jak żywym zainteresowaniem spoglądał na – wtedy jeszcze – pannę Flint i być może szepnął słowo nestorowi, który zapewne uznał, że jeśli sam nie weźmie sprawy w swoje ręce, William pozostanie kawalerem jeszcze przez długie lata. Nigdy nie sprzeciwiał się decyzjom głowy rodziny, nie ośmieliłby się; nigdy też nie sądził, że narzeczeństwo było dla niego karą. Wiedział, że prędzej czy później i na niego przyjdzie pora, by wypełnić swoje obowiązki względem rodu. I nie mógł dostać lepszej niespodzianki od losu, niż Cressida.
- Chciałbym, abyśmy w naszej kolekcji posiadali same piękne wspomnienia. - Wyznał, kątem oka dostrzegając, jak lady Nott przygląda się ich jeździe z wyraźną aprobatą. - Warto było przełamać się i wejść na lód, moja lady. Zachwycasz nie tylko mnie, ale i samą lady Adelaide. - On wszak wyłącznie jej towarzyszył. Prowadził za rękę, asekurował, wspierał – zupełnie jak w życiu, zgodnie z rolą męża. Mawiano, że mieli być silni, stanowić głowę rodziny – kobiety zaś miały budzić podziw swoją delikatnością, pięknem, gracją – a taniec na lodzie był świetną okazją, aby te cechy uwydatnić.
Szło im naprawdę dobrze – a i Cressida decydowała się na coraz odważniejsze figury, ponownie więc wypuścił jej dłoń, by sunąć tuż obok niej w odwracance, zakończonej skocznym półobrotem.
- W takim razie nie zwlekajmy. - Szeptem złożył jej obietnicę. - Porwę cię zaraz jak tylko wrócimy do Ambleside. - Nie, nie zamierzał czekać do rana. Chciał porwać Cressidę jak najszybciej, już, zaraz, za chwilę, jak tylko umkną z sabatu. Dlaczego miał odwlekać spełnienie swojej obietnicy, czyż noc lub poranek nie stanowiły piękniejszej pory dla podziwiania jezior okalających Ambleside? Miał w sobie iskrę porywczości, jego życie może i było podporządkowane ścisłym regułom – które szanował i doceniał – ale w duchu tlił się zalążek bohatera romantycznego, który chciał przeżywać wszystko bardziej i mocniej niż inni, zatracać się w chwilach, spoglądać na świat z innej perspektywy... Być może wynikało to z ukształtowanej przez rodzinne tradycje wrażliwości na sztukę, ale nie tylko na nią – bo także i na wszechobecne piękno i eufonię płynącą z emocji.
W dniu, kiedy poprosił ją do tańca po raz pierwszy on także nie wiedział, ze w przyszłości los splecie jego życie z Cressidą. Ale ktoś musiał dostrzec, z jak żywym zainteresowaniem spoglądał na – wtedy jeszcze – pannę Flint i być może szepnął słowo nestorowi, który zapewne uznał, że jeśli sam nie weźmie sprawy w swoje ręce, William pozostanie kawalerem jeszcze przez długie lata. Nigdy nie sprzeciwiał się decyzjom głowy rodziny, nie ośmieliłby się; nigdy też nie sądził, że narzeczeństwo było dla niego karą. Wiedział, że prędzej czy później i na niego przyjdzie pora, by wypełnić swoje obowiązki względem rodu. I nie mógł dostać lepszej niespodzianki od losu, niż Cressida.
- Chciałbym, abyśmy w naszej kolekcji posiadali same piękne wspomnienia. - Wyznał, kątem oka dostrzegając, jak lady Nott przygląda się ich jeździe z wyraźną aprobatą. - Warto było przełamać się i wejść na lód, moja lady. Zachwycasz nie tylko mnie, ale i samą lady Adelaide. - On wszak wyłącznie jej towarzyszył. Prowadził za rękę, asekurował, wspierał – zupełnie jak w życiu, zgodnie z rolą męża. Mawiano, że mieli być silni, stanowić głowę rodziny – kobiety zaś miały budzić podziw swoją delikatnością, pięknem, gracją – a taniec na lodzie był świetną okazją, aby te cechy uwydatnić.
Szło im naprawdę dobrze – a i Cressida decydowała się na coraz odważniejsze figury, ponownie więc wypuścił jej dłoń, by sunąć tuż obok niej w odwracance, zakończonej skocznym półobrotem.
I show not your face but your heart's desire
The member 'Ain Eingarp' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 8, 21
'k100' : 8, 21
Skłamałabym, gdybym twierdziła, że nie zależało mi na wykonaniu zachwycającego tańca. Oczywiście, chciałam wypaść jak najlepiej i tym większe było rozczarowanie naszymi niepowodzeniami, że z początku wszystko wychodziło idealnie. Nie byłam co prawda przekonana o własnym braku omylności (może tylko trochę i tylko w niektórych dziedzinach), ale takie przewracanie się, kiedy patrzyła spora część szlacheckiego grona było dosyć bolesne dla mojej dumy. Musiałam parę razy powtórzyć sobie w duchu, że to tylko zabawa i tak naprawdę lekkie wygłupienie się nie ma dużego znaczenia - dopiero wtedy byłam w stanie w to uwierzyć. Nieco pocieszające było, że inne pary również kończyły swoje figury upadkiem, co mogło znaczyć, że całe to łyżwiarstwo okazało się dosyć wymagające dla wszystkich śmiałków.
Robiłam właśnie piękny piruet, czując się przy tym wspaniale, trochę jakbym była wilą w całości, a nie tylko w ćwiartce i potrafiła oczarować wszystkich ludzi, którzy zechcieli zwrócić wzrok w moją stronę. Przymknęłam oczy i pozwoliłam sobie uwierzyć, że opiekuńcze ramię to było tylko chwilowe niepowodzenie i teraz każdy ruch będziemy już wykonywać z wielką gracją. Moje wyobrażenia były piękne, ale jednak nierealne. Szorowanie po lodzie które usłyszałam, było tak blisko za mną, że nie miałam wielkich wątpliwości kto je wywołał, chociaż pewna mogłam być dopiero kiedy się odwróciłam. Wydawało się, że upadek lorda Burke'a była jeszcze bardziej nieprzyjemny niż mój. Rzeczywiście, czułam lekki zawód, szczególnie, że przed chwilą myślałam sobie, jak to teraz będzie wspaniale, ale bardziej przejęłam się czy Qunetinowi nic się nie stało. Przecież to tylko zabawa. Podjechałam do niego i poczekałam, aż się pozbiera, uśmiechnęłam się lekko kiedy przepraszał, ale nic nie powiedziałam. Miałam nadzieję, że uśmiech pozwoli mu zrozumieć, że nic aż tak strasznego się nie stało. Kiedy mu się lepiej przyjrzałam dostrzegłam, że jego twarz przyozdobiły lekkie kolory, co było dosyć zaskakujące, bo do tej pory wydawał mi się zawsze niezwykle blady.
Ja też miałam zamiar poćwiczyć jeżdżenie na łyżwach, chociaż nie byłam pewna czy te nagłe plany były poważne. Powodem jednak było nie to, że łyżwiarstwo sprawiało mi zbyt dużo trudności, tylko że spodobał mi się ten sposób tańca. Być może na kolejnym sabacie, tym razem zimowym, będziemy mogli we dwójkę zachwycić wszystkich swoimi umiejętnościami, kiedy już żadna figura nie będzie nam straszna? Teraz cieszyłam się, że kolejna miała być (przynajmniej w teorii) nieco łatwiejsza. Większa była szansa, że żadne z nas nie popełni błędu. Położyłam rękę na ramieniu Quentina i spojrzałam na niego, przygotowując się do razem a jednak osobno.
Robiłam właśnie piękny piruet, czując się przy tym wspaniale, trochę jakbym była wilą w całości, a nie tylko w ćwiartce i potrafiła oczarować wszystkich ludzi, którzy zechcieli zwrócić wzrok w moją stronę. Przymknęłam oczy i pozwoliłam sobie uwierzyć, że opiekuńcze ramię to było tylko chwilowe niepowodzenie i teraz każdy ruch będziemy już wykonywać z wielką gracją. Moje wyobrażenia były piękne, ale jednak nierealne. Szorowanie po lodzie które usłyszałam, było tak blisko za mną, że nie miałam wielkich wątpliwości kto je wywołał, chociaż pewna mogłam być dopiero kiedy się odwróciłam. Wydawało się, że upadek lorda Burke'a była jeszcze bardziej nieprzyjemny niż mój. Rzeczywiście, czułam lekki zawód, szczególnie, że przed chwilą myślałam sobie, jak to teraz będzie wspaniale, ale bardziej przejęłam się czy Qunetinowi nic się nie stało. Przecież to tylko zabawa. Podjechałam do niego i poczekałam, aż się pozbiera, uśmiechnęłam się lekko kiedy przepraszał, ale nic nie powiedziałam. Miałam nadzieję, że uśmiech pozwoli mu zrozumieć, że nic aż tak strasznego się nie stało. Kiedy mu się lepiej przyjrzałam dostrzegłam, że jego twarz przyozdobiły lekkie kolory, co było dosyć zaskakujące, bo do tej pory wydawał mi się zawsze niezwykle blady.
Ja też miałam zamiar poćwiczyć jeżdżenie na łyżwach, chociaż nie byłam pewna czy te nagłe plany były poważne. Powodem jednak było nie to, że łyżwiarstwo sprawiało mi zbyt dużo trudności, tylko że spodobał mi się ten sposób tańca. Być może na kolejnym sabacie, tym razem zimowym, będziemy mogli we dwójkę zachwycić wszystkich swoimi umiejętnościami, kiedy już żadna figura nie będzie nam straszna? Teraz cieszyłam się, że kolejna miała być (przynajmniej w teorii) nieco łatwiejsza. Większa była szansa, że żadne z nas nie popełni błędu. Położyłam rękę na ramieniu Quentina i spojrzałam na niego, przygotowując się do razem a jednak osobno.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Liliana Yaxley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 37, 30
'k100' : 37, 30
W momencie oderwania łyżew od (stosunkowo) stabilnej pokrywy lodu, Magnus komicznie przekrzywił głowę, czujnym okiem spoglądając na obracającą się w powietrzu Moirę, różdżka tkwiła za pazuchą szaty, zdążyłby ją wyciągnąć w przypadku potknięcia i, być może, za cenę dyskwalifikacji(?), nie pozwolić żonie na bolesny upadek. Przeklinał ją w myślach częściej nawet od brudnych mugolaków, rojących się na ulicy Pokątnej, w Londynie, panoszących się w szkołach magii, jednak czyż nie był to najwspanialszy dowód miłości? Trudnej, ale Moira skradała dla siebie jego myśli w prawie każdej sekundzie, zdolna zdezorientować Rowle'a nawet, kiedy przebywała oddalona od niego o setki mil. Będąc na wyciągnięcie ramienia znacząco więc utrudniała skupienie się na jeździe, zwłaszcza strojąc dumne i wyniosłe miny, które ujęły go już przy pierwszym spotkaniu. Posiadł kobietę o temperamencie bardziej ognistym od przepięknych wili - nie zdołał jej okiełznać, ale też i nie chciał, bo obroża zatrzaśnięta na szyi nie pasowała do jej majestatycznych ruchów i szlacheckiego uroku. Prędko się nudził, więc porcelanową lalkę, czy inną zabawkę niechybnie rzuciłby w kąt, traktując dom jak hotel i wracając w swe progi wymuszenie i przykrością. Eteryczne paniątka nie były dla niego; gryząc się z Moirą spełniał się całkowicie w roli męża-negocjatora, a nie władcy absolutnego. Tę wiedzę spychał gdzieś poza granice świadomości, nie grali jokerowymi kartami, zresztą, jaką radość miałby z pewnego triumfu?
Niewielką, jak przypuszczał, lubił okupywać zwycięstwo ciężką pracą, także jeśli oznaczała ona przerzucanie się krzykiem argumentów lub latającej zastawy stołowej. Otoczony gromadą szlacheckich par nie mógł rzucać mięsem, choć Moira boleśnie go kusiła, stawianiem coraz to bardziej wygórowanych żądań. Zgrywanie niedostępnej za często uchodziło jej na sucha, bo stawała się coraz bardziej rozbestwiona i przypominała już trochę ciężarnego potworka w sukience, a nie kobietę, której wsuwał na palec magiczne złoto.
-Może... - rzekł aksamitnie, machinalnie dotykając dłonią jej ramienia w wolnym tańcu, kokieteryjnej przerwie między karkołomnymi popisami. Gdyby nie zaczarowane łyżwy, prawdopodobnie ze już dawno wylądowałby w Mungu ze wstrząsem mózgu - doskonale wiesz, że nie ma nic za darmo - stwierdził, uśmiechając się z rozleniwieniem i na moment nachylając się ku żonie, wdychając zapach zebrany z jej odkrytych obojczyków - będziesz musiała się odwdzięczyć - ogłosił, niezwykle zadowolony, przyciągając Moirę bliżej siebie i szepcząc prawie w jej usta. Pełna poufałości małżeńska czułość, jakby na lodzie zostali już tylko we dwoje. Nachylił się w przód, trzymając mocno ręce kobiety, po czym przesunął dłoń na jej talię, by wkrótce wypuścić ją z uścisku i spróbować samodzielnie się obrócić i dać jej odrobinę przestrzeni. I czasu do namysłu. Sunęli razem a jednak osobno, przypuszczalnie nieznacznie omijając rytm muzyki, lecz była to kwestia drugoplanowa w stosunku do roziskrzonych oczy Moiry.
Niewielką, jak przypuszczał, lubił okupywać zwycięstwo ciężką pracą, także jeśli oznaczała ona przerzucanie się krzykiem argumentów lub latającej zastawy stołowej. Otoczony gromadą szlacheckich par nie mógł rzucać mięsem, choć Moira boleśnie go kusiła, stawianiem coraz to bardziej wygórowanych żądań. Zgrywanie niedostępnej za często uchodziło jej na sucha, bo stawała się coraz bardziej rozbestwiona i przypominała już trochę ciężarnego potworka w sukience, a nie kobietę, której wsuwał na palec magiczne złoto.
-Może... - rzekł aksamitnie, machinalnie dotykając dłonią jej ramienia w wolnym tańcu, kokieteryjnej przerwie między karkołomnymi popisami. Gdyby nie zaczarowane łyżwy, prawdopodobnie ze już dawno wylądowałby w Mungu ze wstrząsem mózgu - doskonale wiesz, że nie ma nic za darmo - stwierdził, uśmiechając się z rozleniwieniem i na moment nachylając się ku żonie, wdychając zapach zebrany z jej odkrytych obojczyków - będziesz musiała się odwdzięczyć - ogłosił, niezwykle zadowolony, przyciągając Moirę bliżej siebie i szepcząc prawie w jej usta. Pełna poufałości małżeńska czułość, jakby na lodzie zostali już tylko we dwoje. Nachylił się w przód, trzymając mocno ręce kobiety, po czym przesunął dłoń na jej talię, by wkrótce wypuścić ją z uścisku i spróbować samodzielnie się obrócić i dać jej odrobinę przestrzeni. I czasu do namysłu. Sunęli razem a jednak osobno, przypuszczalnie nieznacznie omijając rytm muzyki, lecz była to kwestia drugoplanowa w stosunku do roziskrzonych oczy Moiry.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 50
--------------------------------
#2 'k100' : 19
#1 'k100' : 50
--------------------------------
#2 'k100' : 19
Przytaknęłam swojemu mężowi, że lepiej będzie, jeśli skupimy się na sobie. Nie wiedziałam do końca na której pozycji byliśmy i w sumie nie chciałam wiedzieć. Bardzo dobrze się bawiłam u boku Cyneric’a i od samego początku uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Nie pomyślałabym, że łyżwy w naszym wykonaniu mogą być tak przyjemną i odprężającą czynnością. Może trzeba będzie załatwić sobie małe jeziorko obok posiadłości, aby móc ćwiczyć przed kolejnymi konkursami? Miałam wrażenie, że lady Nott może mieć ochotę na organizowanie kolejnych takich zawodów podczas zimowych sabatów w przyszłości. Ale to i dobrze, można się ładnie pokazać. O ile umysł nie jest rozkojarzony wpatrywaniem się w siostrę i jej tanecznego partnera oraz skupianiem na nowym mężu. Póki co szło nam całkiem dobrze, nie byłam pewna, czy któraś z figur tak naprawdę nam wyszła, ale zaliczyliśmy tylko jeden upadek, przed nami były dwie figury i koniec. Warto było pojawić się na lodzie, spędzić razem trochę czasu w inny sposób niż zazwyczaj. Nic złego w tym, że nie poszło nam tak znakomicie jakbyśmy może tego chcieli, ale chwilę po ślubie naprawdę nie to mi było w głowie.
Chociaż miło spędziłam czas na sadzawce to w sumie nie mogłam doczekać się, aż już skończymy. Chyba lepiej czułam się na parkiecie niż na łyżwach i miałam wrażenie, że z dwojga złego i Cyneric wybrałby to pierwsze. Często chodziło mi po głowie teraz co on by zrobił, czego by pragnął i co byłoby dla niego lepsze? Czy to naturalne?
Pogrążona we własnych rozmyślaniach pozwoliłam poprowadzić się do kolejnej figury. Podążyłam za jego ruchami, dałam się kierować w figurze razem, a jednak osobno. Niby taka prosta, a jednak wymagała mojego skupienia, abyśmy wykonali ją w poprawny sposób.
Chociaż miło spędziłam czas na sadzawce to w sumie nie mogłam doczekać się, aż już skończymy. Chyba lepiej czułam się na parkiecie niż na łyżwach i miałam wrażenie, że z dwojga złego i Cyneric wybrałby to pierwsze. Często chodziło mi po głowie teraz co on by zrobił, czego by pragnął i co byłoby dla niego lepsze? Czy to naturalne?
Pogrążona we własnych rozmyślaniach pozwoliłam poprowadzić się do kolejnej figury. Podążyłam za jego ruchami, dałam się kierować w figurze razem, a jednak osobno. Niby taka prosta, a jednak wymagała mojego skupienia, abyśmy wykonali ją w poprawny sposób.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Rosalie Yaxley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 54
--------------------------------
#2 'k100' : 54
#1 'k100' : 54
--------------------------------
#2 'k100' : 54
Nie zawsze próba zakopania wojennego topora miała kończyć się powodzeniem. Romeo i Julia na własną rękę spróbowali zatrzeć różnice między swoimi rodami, połączyć je i sprawić, aby dawne krzywdy zostały zapomniane w imię lepszego, nowego jutra. Ich wysiłek przyniósł jednak w ostateczności dwójce kochanków jedynie cierpienie i rozpacz, a ich cel osiągnięty został dopiero nad ich mogiłą. Dlaczego to ludzie musieli być ceną? I czemu w ogóle dopuszczono do takiej sytuacji? Cały ten ustrój był chory, aranżowane mariaże, przymilne kłamstwa, zachowywanie pozorów. Odbywanie nauki w Beauxbatons sprawiło, że przez kilka lat byłem oderwany od ciągłego nasiąkania angielskim, arystokratycznym stylem bycia - nie miałem okazji na własnej skórze poznać w szkole jak naprawdę układają się na co dzień relacje między nami, między szlachcicami. Ten brak wychodził na światło dzienne zwłaszcza wtedy, gdy naiwnie ufałem, iż tak naprawdę każdy jest w jakimś stopniu podobny do mnie. Myliłem się. Dla nich nie byłem nikim wyjątkowym. Nie dorównywałem im, nie byłem od nich wcale mądrzejszy, ani lepszy. Nie posiadałem więcej wiedzy niż oni, nie byłem czymś więcej niż oni. I nie powinienem nawet przypuszczać, że może być cokolwiek, czego mógłbym ich nauczyć. Byli zamknięci w swoim idealnym, niepotrzebującym zmian świecie, pewni swej wielkości - i tym samym skazani na porażkę. To, co bowiem nie poruszało się do przodu i nie było gotowe na zmiany było skazane na powolne osuwanie się w cienie historii.
Wyuczone grzeczności Callisto miast czarować, zaczęły mi wadzić. Owszem, urok sabatów wciąż pozostawał, pokolenia czarodziejów i czarownic stawiających stopy w śladach swoich poprzedników, idące drogą przodków. Ale czy musieli wszyscy robić to z klapkami na oczach? Zaskakujące, intrygujące - były to przymiotniki dość neutralne, nienacechowane ni to negatywnie, ni to pozytywnie, a uprzejmy ton lady Malfoy nie nadawał im również żadnego z tych znaczeń. Zgadzała się ze wszystkim, co powiedziałem, jednak nie mogłem otrzymać z jej strony żadnej bardziej rozbudowanej dyskusji, brak punktów zaczepienia. Poczułem lekką frustrację i jakby... zawód?
- Procesy lecznicze, choć moża zabrzmieć to dość brutalnie, zawsze opracowywane były metodą prób i błędów. Teraz wiele z nich zostało już odkrytych, jednakże eksperymentowanie i ryzyko pozostają wpisane w ten zawód - odparłem zgodnie z prawdą.
Lecz chwilę później zdziwienie na jej twarzy było prawdziwe, jednak nie byłem pewien, jak je zinterpretować. Popełniłem błąd w tej grze, odsłoniłem karty - wiedziała już. Wysiłek jaki włożyła w powrót do w miarę naturalnego, typowego dla doskonale ułożonej damy wyrazu musiało być niezwykle wymagające. Uderzyłem w temat delikatny, a ona idealnie go obeszła. Moje spojrzenie było jednak kryształowo czyste, intensywne i... zasmucone. Wiedziała, że nie mówiłem o Abraxasie, jednak milczałem, nie komentując tego w żaden więcej sposób. Spojrzenie było wystarczająco wymowne.
Opiekuńcze ramię wyszło prawidłowo, jednak moje serce dalej biegło w przyspieszonym rytmie - od bliskości lady Malfoy, od kłębiących się pytań i odpowiedzi na nie zbyt śmiałych, bym był w stanie o nich pomyśleć. I od emocji, bo od czegóż innego?
- Wspomniane po raz kolejny ryzyko jest tak na dobrą sprawę kwestią względną. Zwycięzca jest przecież tylko jeden - odparłem, uśmiechając się ciepło, jednak z pewną dozą ostrożności. - To może być zbyt wiele, ale skoro i tak nam jak na razie dość dobrze idzie... spróbujmy sobie zaufać. Wszystko albo nic - powiedziałem, odnajdując spojrzeniem oczy Callisto. Kontakt wzrokowy był niezwykle ważny w relacjach międzyludzkich, a ja chciałem pokazać lady Malfoy, że podchodzę do sprawy na poważnie. Chwyciłem ją za rękę i otworzyliśmy kolejną figurę - pokładziny.
Wyuczone grzeczności Callisto miast czarować, zaczęły mi wadzić. Owszem, urok sabatów wciąż pozostawał, pokolenia czarodziejów i czarownic stawiających stopy w śladach swoich poprzedników, idące drogą przodków. Ale czy musieli wszyscy robić to z klapkami na oczach? Zaskakujące, intrygujące - były to przymiotniki dość neutralne, nienacechowane ni to negatywnie, ni to pozytywnie, a uprzejmy ton lady Malfoy nie nadawał im również żadnego z tych znaczeń. Zgadzała się ze wszystkim, co powiedziałem, jednak nie mogłem otrzymać z jej strony żadnej bardziej rozbudowanej dyskusji, brak punktów zaczepienia. Poczułem lekką frustrację i jakby... zawód?
- Procesy lecznicze, choć moża zabrzmieć to dość brutalnie, zawsze opracowywane były metodą prób i błędów. Teraz wiele z nich zostało już odkrytych, jednakże eksperymentowanie i ryzyko pozostają wpisane w ten zawód - odparłem zgodnie z prawdą.
Lecz chwilę później zdziwienie na jej twarzy było prawdziwe, jednak nie byłem pewien, jak je zinterpretować. Popełniłem błąd w tej grze, odsłoniłem karty - wiedziała już. Wysiłek jaki włożyła w powrót do w miarę naturalnego, typowego dla doskonale ułożonej damy wyrazu musiało być niezwykle wymagające. Uderzyłem w temat delikatny, a ona idealnie go obeszła. Moje spojrzenie było jednak kryształowo czyste, intensywne i... zasmucone. Wiedziała, że nie mówiłem o Abraxasie, jednak milczałem, nie komentując tego w żaden więcej sposób. Spojrzenie było wystarczająco wymowne.
Opiekuńcze ramię wyszło prawidłowo, jednak moje serce dalej biegło w przyspieszonym rytmie - od bliskości lady Malfoy, od kłębiących się pytań i odpowiedzi na nie zbyt śmiałych, bym był w stanie o nich pomyśleć. I od emocji, bo od czegóż innego?
- Wspomniane po raz kolejny ryzyko jest tak na dobrą sprawę kwestią względną. Zwycięzca jest przecież tylko jeden - odparłem, uśmiechając się ciepło, jednak z pewną dozą ostrożności. - To może być zbyt wiele, ale skoro i tak nam jak na razie dość dobrze idzie... spróbujmy sobie zaufać. Wszystko albo nic - powiedziałem, odnajdując spojrzeniem oczy Callisto. Kontakt wzrokowy był niezwykle ważny w relacjach międzyludzkich, a ja chciałem pokazać lady Malfoy, że podchodzę do sprawy na poważnie. Chwyciłem ją za rękę i otworzyliśmy kolejną figurę - pokładziny.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 80
--------------------------------
#2 'k100' : 58
#1 'k100' : 80
--------------------------------
#2 'k100' : 58
Sadzawka
Szybka odpowiedź