Labirynt
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Labirynt
Po wyjściu z sali balowej, schodząc marmurowymi schodkami z niewielkiego tarasu, trafia się do zachodniej części ogrodu. Latem, spacerującym wśród idealnie przyciętych tui umila czas plusk niewielkich fontann z urokliwymi, białymi rzeźbami nimf leśnych. Jednakże to nie niewielke ogrodowe alejki stanowią główną atrakcję tej części posiadłości - tuż za fontannami znajduje się wejście do majestatycznego labiryntu. Równo przycięty, gęsty żywopłot wije się na przestrzeni kilku hektarów. Wąskie ścieżki co kilkadziesiąt metrów rozszerzają się na większe pola, gdzie ulokowano ozdobne posągi lwów i nimf leśnych, krzewy czy ławeczki, na których można odpocząć. Jednakże Lady Adalaide co rusz ostrzega swoich gości, że zapuszczając się zbyt daleko, odnalezienie drogi powrotnej może zakończyć się fiaskiem - bowiem labirynt co chwila zmienia położenie swoich ścieżek, a ponadto kilkumetrowe ściany zieleni skutecznie uniemożliwiają odnalezienie wyjścia.
Nie mogła czytać między jego myślami. To jedno z ich pierwszych spotkań, w towarzystwie dopiero debiutowali jako para. Bella zrozumiała jego milczenie i krótką uwagę. Zaznaczał swoje niezadowolenie. Liczył na taniec, którego nie zechciała mu ofiarować, ale przecież wciąż mogli wrócić do bankietowej sali i wspólnie połączyć się w tym pierwszym, narzeczeńskim geście. Poczuła nieznośne ukłucie przez jego wyraźną reakcję. Zawiodła go. Wszystko jednak, co dzisiaj robiła, czyniła z myślą o sprawieniu radości swemu lordowi. Miał poczuć, że jest mu oddana, że chciałaby, aby mieli sposobność poznać się i doświadczyć wspólnie pewnej przygody. Kończył o północy dwadzieścia siedem lat. Zaczynał się ich pierwszy rok. Ta noc dla Isabelli nabrała ogromnego znaczenia i pragnęła spędzić ją razem z nim, złamać trwająca między nimi obcość, wyrzucić puste grzeczności. Tylko z nich do tej pory składała się ta relacja. Spotkanie w kawiarni jawiło jej się jak największa prawda. Nikt nie zmuszał go uśmiechu i próby żartowania. Byli wolni. Teraz również, ale mieli dopiero tę wolność wspólnie odnaleźć. Być może chowała się gdzieś pomiędzy zakrętami świerkowego labiryntu. Oplotła ręką jego ramię i pozwoliła się prowadzić. Nie mówiła nic przez chwilę, oddawała się zmysłowym widokom. Mieniące się leśne ścianki kusiły młodą parę, pod stopami ścieżka przeistaczała się w złotą, mistyczną alejkę. Pieściła spojrzeniem najmniejszy podejrzany błysk. Czasem mocniej ściskała przedramię Mathieu, a spomiędzy jej lekko przymarzniętych ust wypływały kolejne westchnienia. Nie czekała, aż Rosier poprowadzi ją, sama brnęła do przodu, nie mogąc opanować tak wielkiego zaintrygowana.
– Jest tak pięknie, Mathieu – mówiła, wolną dłonią, dotykając ścian bajkowego tunelu. Trwali zamknięci w nim, przed nimi rozciągały się romantyczne dróżki. Czy mogłaby sobie wymarzyć ładniejsze miejsce dla wędrówki z przyszłym mężem? Wewnątrz jej ciała buchał potężny ogień, którzy przelewał się między delikatnymi palcami damy, który migotał w jej oczach i iskrzył się na policzkach. Zsunęła maskę i skryła ją w zakamuflowanej kieszonce sukni. Tak było o wiele wygodniej. Teraz mógł bez przeszkód podglądać rozpromienioną, dziewczęcą buzię. Naturalną i piękną. Bella jednak wiedziała, że mężczyźni nie pałali równie żywym entuzjazmem do takich widoków. W duchu życzyła sobie, aby jednak Mathieu odnalazł w tym czarodziejskim labiryncie coś, co zdoła poruszyć jego szlachetne serca. Plotki mogłyby okazać się prawdą, która pomoże przełamać tak grube mury zakwitające jak chwasty między salamandrą i różą. Naprawdę… naprawdę tego chciała.
– Królik! – zawołała, dostrzegając przemykające między ich nogami białe puchaciątko. Zwierzę kicało niepewnie przy jej sukni, a w końcu nawet spróbowało wcisnąć łepek pod czerwony materiał. Zachichotała. Stworzenie natychmiast skojarzyło jej się z pewną mugolską bajką. Niestosowne było wspominanie o tym przy narzeczonym. Milczenie jednak dusiło Isabellę zbyt wyraźnie, w milczeniu nie czuła się sobą. Wkrótce więc przemówiła znów, kiedy tak zatrzymali się rozproszeni króliczą sprawą. Dziewczęce palce powędrowały po rękawie, aż odnalazły dłoń lorda Rosiera. Nie gubiła uśmiechu, szczerego i pełnego nadziei. Nie oczekiwała jednak odpowiedzi równie płomiennej. – Mathieu, opowiedz mi… opowiedz mi wszystko. Co robiłeś przez te kilka dni rozłąki? – zapytała, pragnąc znów pozyskać jakiś choćby maleńki fakt, niewielką informację, która będzie o nim. Mogła się domyślać tylko, że niechętnie podchodził do sprawy balu. – I jeśli tylko zechcesz, moglibyśmy zatańczyć tutaj, w tym baśniowym miejscu. Nie potrzebuję muzyki, jedynie ciebie, mój lordzie – mówiła chyba zbyt otwarcie. Kciukiem przemknęła w drobnej pieszczocie po jego dłoni. Duże oczy spoglądały na niego łagodnie, choć w pewnym oczekiwaniu. Zapominała się, ale zupełnie inaczej teraz spoglądała na te wszystkie zasady i sztywne wizje. Zupełnie inaczej się przy nim czuła. Nie odkryła wciąż, kim chciała być, o co tak naprawdę teraz walczyła. Czy również o siebie?
– Jest tak pięknie, Mathieu – mówiła, wolną dłonią, dotykając ścian bajkowego tunelu. Trwali zamknięci w nim, przed nimi rozciągały się romantyczne dróżki. Czy mogłaby sobie wymarzyć ładniejsze miejsce dla wędrówki z przyszłym mężem? Wewnątrz jej ciała buchał potężny ogień, którzy przelewał się między delikatnymi palcami damy, który migotał w jej oczach i iskrzył się na policzkach. Zsunęła maskę i skryła ją w zakamuflowanej kieszonce sukni. Tak było o wiele wygodniej. Teraz mógł bez przeszkód podglądać rozpromienioną, dziewczęcą buzię. Naturalną i piękną. Bella jednak wiedziała, że mężczyźni nie pałali równie żywym entuzjazmem do takich widoków. W duchu życzyła sobie, aby jednak Mathieu odnalazł w tym czarodziejskim labiryncie coś, co zdoła poruszyć jego szlachetne serca. Plotki mogłyby okazać się prawdą, która pomoże przełamać tak grube mury zakwitające jak chwasty między salamandrą i różą. Naprawdę… naprawdę tego chciała.
– Królik! – zawołała, dostrzegając przemykające między ich nogami białe puchaciątko. Zwierzę kicało niepewnie przy jej sukni, a w końcu nawet spróbowało wcisnąć łepek pod czerwony materiał. Zachichotała. Stworzenie natychmiast skojarzyło jej się z pewną mugolską bajką. Niestosowne było wspominanie o tym przy narzeczonym. Milczenie jednak dusiło Isabellę zbyt wyraźnie, w milczeniu nie czuła się sobą. Wkrótce więc przemówiła znów, kiedy tak zatrzymali się rozproszeni króliczą sprawą. Dziewczęce palce powędrowały po rękawie, aż odnalazły dłoń lorda Rosiera. Nie gubiła uśmiechu, szczerego i pełnego nadziei. Nie oczekiwała jednak odpowiedzi równie płomiennej. – Mathieu, opowiedz mi… opowiedz mi wszystko. Co robiłeś przez te kilka dni rozłąki? – zapytała, pragnąc znów pozyskać jakiś choćby maleńki fakt, niewielką informację, która będzie o nim. Mogła się domyślać tylko, że niechętnie podchodził do sprawy balu. – I jeśli tylko zechcesz, moglibyśmy zatańczyć tutaj, w tym baśniowym miejscu. Nie potrzebuję muzyki, jedynie ciebie, mój lordzie – mówiła chyba zbyt otwarcie. Kciukiem przemknęła w drobnej pieszczocie po jego dłoni. Duże oczy spoglądały na niego łagodnie, choć w pewnym oczekiwaniu. Zapominała się, ale zupełnie inaczej teraz spoglądała na te wszystkie zasady i sztywne wizje. Zupełnie inaczej się przy nim czuła. Nie odkryła wciąż, kim chciała być, o co tak naprawdę teraz walczyła. Czy również o siebie?
Ostatnio zmieniony przez Isabella Selwyn dnia 28.08.19 21:51, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Isabella Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 16
'k20' : 16
Rozszyfrowanie czyichś myśli było zadaniem nader skomplikowanym, a rozszyfrowanie myśli Rosiera graniczyło z cudem. Isabella nie miała pojęcia jak ciężkie postawiono przed nią zadanie. Mathieu był dobrze wychowany, zachowywał się odpowiednio i stosownie do sytuacji, dobierał odpowiednie, wyszukane słowa, aby zadowolić rozmówczynię. Nie był wylewny, a jego oszczędność w słowach mogła być dla niektórych drażniąca. Jego narzeczona chciała go poznać, zadawała pytania, drążyła tematy, wyraźnie było widać, że intryguje ją jego osoba. Mieli zostać małżeństwem, miała być jego żoną, więc naturalnym było, że chciała wiedzieć jak najwięcej. Problem polegał na tym, że on nie lubił się otwierać, ani tym bardziej mówić o sobie, zdradzać swe tajemnice… Dla niego mogły istnieć wszelkie tematy, byleby nie dotyczyły jego samego. Inicjatywa z niespodzianką była miłym gestem, tyle, że Mathieu nie do końca odbierał to tak, jak powinien. Z jednej strony poczuł ulgę, że udało mu się wymknąć z zatłoczonej sali balowej, a z drugiej byli sam na sam i choć mógł zachowywać się naturalnie… Nadal był wewnętrznie spięty. Nie chciał jej odstraszyć, ale nie potrafił zmusić się do długich wypowiedzi.
Jego wzrok padł na puchatego królika, który przemknął między nimi. Isabella zareagowała bardzo żywo, a on nieco się spiął czując jej ekscytację. Króliki były delikatnymi stworzeniami, które najpewniej mógłby spłoszyć taki ekspresyjny wyraz emocji. Puścił powoli jej dłoń i zbliżył się do zwierzaka. Był obeznany w temacie zwierząt magicznych i niemagicznych, a ten królik bez problemu dał mu się złapać i chwycić na ręce. Postępował z nim delikatnie, choć zwierzę okazało się niezwykle przyjaznym stworzeniem.
- Nie robiłem nic nadzwyczajnego… – odparł cicho, dając jej puchatego królika na ręce. Co miał jej powiedzieć? Razem z Rycerzami wylądował na Pokątnej, gdzie zniszczyli cukiernię, w której się poznali, później wylądował w Tower, gdzie miał okazję porozmawiać z byłym przyjacielem Percivalem. Miał jej powiedzieć, że go poturbowali i dochodził do siebie, choć skutki porażenia prądem w rękę odczuwał do tej pory? Nie brzmiało to zachęcająco, ani tym bardziej przyjemnie w ustach Lorda. Z pewnością Isabella oczekiwała fascynującej historii, którą nie mógł jej uraczyć. – Pracowałem. – dodał spokojnie, aby rozjaśnić całkowicie sytuacje. To powinno jej wystarczyć, przynajmniej na chwilę obecną. Wdawanie się w szczegóły nie miało sensu, a jego konkretne, precyzyjne odpowiedzi powinny dać jej do zrozumienia, że wolałby zaprzestać rozmów na ten temat. Spojrzał na nią, uśmiechając się lekko, choć wyraźnie było widać jak wymuszony jest to uśmiech.
- Kontynuujmy tą wyprawę, najdroższa. – mruknął, zachęcając do pozostawienia zwierzaka w spokoju i ruszania w dalszą drogę. Nie było zbyt ciepło, a on wolałby uniknąć przeziębień, zarówno siebie jak i jej. – Nie musimy tańczyć. – dodał tylko, aby tą sprawę również całkowicie rozjaśnić. – Możesz opowiedzieć co Ty robiłaś… – mruknął, zawieszając wzrok na drodze i labiryncie przed nimi…
Jego wzrok padł na puchatego królika, który przemknął między nimi. Isabella zareagowała bardzo żywo, a on nieco się spiął czując jej ekscytację. Króliki były delikatnymi stworzeniami, które najpewniej mógłby spłoszyć taki ekspresyjny wyraz emocji. Puścił powoli jej dłoń i zbliżył się do zwierzaka. Był obeznany w temacie zwierząt magicznych i niemagicznych, a ten królik bez problemu dał mu się złapać i chwycić na ręce. Postępował z nim delikatnie, choć zwierzę okazało się niezwykle przyjaznym stworzeniem.
- Nie robiłem nic nadzwyczajnego… – odparł cicho, dając jej puchatego królika na ręce. Co miał jej powiedzieć? Razem z Rycerzami wylądował na Pokątnej, gdzie zniszczyli cukiernię, w której się poznali, później wylądował w Tower, gdzie miał okazję porozmawiać z byłym przyjacielem Percivalem. Miał jej powiedzieć, że go poturbowali i dochodził do siebie, choć skutki porażenia prądem w rękę odczuwał do tej pory? Nie brzmiało to zachęcająco, ani tym bardziej przyjemnie w ustach Lorda. Z pewnością Isabella oczekiwała fascynującej historii, którą nie mógł jej uraczyć. – Pracowałem. – dodał spokojnie, aby rozjaśnić całkowicie sytuacje. To powinno jej wystarczyć, przynajmniej na chwilę obecną. Wdawanie się w szczegóły nie miało sensu, a jego konkretne, precyzyjne odpowiedzi powinny dać jej do zrozumienia, że wolałby zaprzestać rozmów na ten temat. Spojrzał na nią, uśmiechając się lekko, choć wyraźnie było widać jak wymuszony jest to uśmiech.
- Kontynuujmy tą wyprawę, najdroższa. – mruknął, zachęcając do pozostawienia zwierzaka w spokoju i ruszania w dalszą drogę. Nie było zbyt ciepło, a on wolałby uniknąć przeziębień, zarówno siebie jak i jej. – Nie musimy tańczyć. – dodał tylko, aby tą sprawę również całkowicie rozjaśnić. – Możesz opowiedzieć co Ty robiłaś… – mruknął, zawieszając wzrok na drodze i labiryncie przed nimi…
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 07.06.20 12:39, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Mathieu Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 11
'k20' : 11
Rozbrzmiały pierwsze takty muzyki i musieli zacząć taniec; Sigrun uważnie stawiała kroki, próbując naśladować wcześniej podpatrzone ruchy innych kobiet, w duchu głęboko niezadowolona, że ją do tego zmuszono - z drugiej jednak strony czegóż spodziewała się po sabacie? Przyjąwszy zaproszenie powinna była się do tego przygotować; to miał być jednak jej pierwszy i ostatni tutaj taniec, modliła się w duchu, by przebranie nie stanowiło dla innych zbyt skomplikowanej zagadki. Zwierzęce motywy przed nią sama, doskonale obeznaną w dziedzinie opieki nad magicznymi stworzeniami, nie skrywały żadnych tajemnic: potrafiła wypatrzeć w tłumie memortka, symfalidę i inne niezwykłe stworzenia.
Wiedziała wcześniej, że na bileciku Caelana znalazło się nundu i zżerała Sigrun ciekawość jak przedstawi kostiumem to groźne zwierzę. Miał szczęście, że nie trafiło mu się coś prawdziwie żenującego. Nundu było jednym z najniebezpieczniejszych magicznych stworzeń, potrzeba było ponad stu czarodziejów, by je obezwładnić. Ogromny, silny, sprowadzający samym oddechem zarazę wzbudzał postrach; dobrze pasował do natury Caelana, cichego, bo małomównego, lecz jednocześnie niebezpiecznego i bezwzględnego czarnoksiężnika.
Udało jej się nie przydeptać stopy żeglarza, uchroniła także własne przed jego ciężkim krokiem. Oboje czuli się w tej sytuacji nieswojo, nie krępowała jej bliskość, lecz fakt, że na jej krzywe kroki spogląda tylu czarodziejów i czarownic. Gdyby tylko zobaczyli ją tańczącą na stole w Parszywym Pasażerze... Mieliby inne miny, to na pewno. Całe szczęście ich mordęga nie trwała zbyt długo: nundu i gromoptak prędko padły z ust jednego z czarodziejów, którego przebranie wciąż pozostawało dla Sigrun zagadką. Z poczuciem ulgi opuścili parkiet i wmieszali się w tłum, obserwując innych; przez kilka chwil miała ochotę odezwać się, słowo memortek cisnęło się blondynce na usta, ale ktoś ją wyprzedził. Z beznamiętną miną obserwowała tańce innych, sącząc nieśpiesznie szampana, będącego jej jedyną pociechą podczas całego tego cyrku. Wynudziła się, nim oficjalne rozpoczęcie noworocznego sabatu dobiegło końca i goście zaczynali rozpierzchać się po Hampton Court.
Sigrun zdecydowanym krokiem ruszyła na zewnątrz, na tarasy, by zaczerpnąć świeżego powietrza; kątem oka dostrzegła, że Caelan podążył za nią. Po drodze, z lewitującej tacy, zdążyła wziąć jeszcze kolejną lampkę szampana.
- Do twarzy ci w tej kryzie - stwierdziła z przekąsem, unosząc dłoń, by wygładzić materiał szaty żeglarza, gdy znaleźli się już na zewnątrz. Tylko się z nim droczyła, skompletowanie kostiumu na bal maskowy było obowiązkowe, a on i tak poradził sobie bardzo dobrze: nie wyglądał jak cyrkowiec, w przeciwieństwie do wielu szlachetnie urodzonych lordów (z których Sigrun śmiała się w duchu). Ona sama, gdyby miała wolność wyboru motywu, wybrałaby inny, lecz i z gromoptaka nie mogła czuć się niezadowolona - to piękne i majestatyczne zwierzę.
Zimowy wieczór był chłodny, lecz bezwietrzny i bezchmurny, burza ucichła, przeminęła, tak jak anomalie. Od trzech dni żadna z nich nie zakłóciła działania czarów Sigrun; wiedziała co to oznacza, ale chwilowo nie chciała jeszcze o tym myśleć. Zwróciła twarz w stronę Caelana, chcąc opowieść mu o dziwnym krysztale, który spadł z nieba pod jej nogi kilka dni wcześniej, lecz wtedy kilka młodych dzierlatek przebiegło obok nich chichocząc i dyskutując cicho o jednym z debiutujących dziś młodzieńców. Rookwood przewróciła oczyma i brodą wskazała na labirynt z żywopłotu. - Mam ochotę się przejść, chodźmy - powiedziała, schodząc na żwirową, odśnieżoną ścieżkę lekkim krokiem, wciąż z lampką szampana w dłoni.
Nie miała pojęcia, że zgubienie się w tym labiryncie to noworoczna tradycja sabatów lady Nott, bo skąd miałaby wiedzieć?
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 12
'k20' : 12
Królowie zabawy, gorące dusze, ludzie masek. To rodzina Selwyn, której była ważną częścią. Nauki potomków Wandeliny weszły mocno w krew dorastającej dziewczynki. Nie oszczędzali słów, uwielbiali się w nich zatapiać, a wokół nich świat wydawał się bardziej żywy i błyszczący. Czy tak czuł się Mathieu przy Isabelli? Próbowała zaprzestać odgrywania kolejnej nieoficjalnej sztuki, w której postacie, jak nędzne pachołki, przesuwały się pod naciskiem scenariusza po scenie – dla uciechy tłumów. Myśl taka wydawała jej się krzywdząca, choć domyślała, że w tym wszystkim jest pewna niewygodna prawda. Wydawało jej się, że Mathieu jest bardziej rozmowny, a tymczasem odkąd połączyło ich słowo, umykał przed jej serdecznymi pytaniami. Zupełnie jakby nie miał ochoty. Chciała się dowiedzieć, czy ten pierścień to dowód jego osobistego pragnienia, chciała, by przestali zanurzać się w grze pozorów. Żeby był tutaj przy niej i dla niej tak, jak ona trwała dla niego. Nie musiała przecież tego wszystkiego robić. Mogłaby uraczyć go kilkoma grzecznymi tańcami, uśmiechnąć się i wymienić pozdrowienia – udawać, że nie zna daty jego urodzin. Nie byłaby jednak Bellą, gdyby to wszystko tak po prostu zignorowała. W jej sercu przelewały się ciepłe uczucia. Próbowała uwierzyć w nich, mimo licznych, ciężkich dla delikatnych ramion wątpliwości, o których nie miał pojęcia narzeczony. Zawiodłaby krewnych ufających, że nawet odnalezione przejawy niechęci Isabella skryje idealnie dopasowaną maską, by brylować dumnie i pięknie między szlachetnymi salonami. Czy nie do tego od początku ją przygotowywali, pielęgnując w niej umiejętności intrygi, dzięki której stanie się silna i przebiegła? Z tym jednak wciąż musiała uważać, bo zbyt łatwo i nawet nieświadomie można było zgubić własną, szczerą tożsamość.
Być może Mathieu trwał w podobnym lęku. Może właśnie dlatego wyciągnęła ku niemu dłoń i próbowała skryć się w gęstych korytarzach z dala od pysznego tłumu szlachty, tylko we dwoje. Tu znikały oceniające oczy krewnych i przyjaciół. Przecież mieli się połączyć w jedność, przeniknąć się nawzajem mocnymi duszami. Każda z róż jawiła jej się jako wspaniała potęga, z Mathieu nie mogło być inaczej. Małomówność mogła brać się z pewnych kąśliwych emocji, z braku ufności. A co jednak jeśli wcale jej nie pragnął? Dlatego chciała iść dalej, schować się między cichymi ścianami, które mogły strzec każdego ich sekretu. Tak jak ona, Isabella Selwyn, chciała strzec sekretów lorda Rosiera.
Nabrała głośno powietrza, widząc, jak sięgał po króliczka. Palce przyłożyła lekko do ust, jakby miały uchronić ją przed przyłapaniem na oddaniu się tak wyraźnym emocjom. Nie sądziła, że to zrobi. Objęła rękoma puchatą kuleczkę i wsunęła otuloną rękawiczką dłoń w mięciutkie futerko. Z lekko przechyloną głową, z rozczulonym uśmiechem przyglądała się, jak maleńkie zwierzątko niepewnie zerka na otoczenie. Nawet przez jedwab czuła, jak szybko łomocze niewielkie serduszko. – Dziękuję – odpowiedziała wreszcie, przenosząc spojrzenie na narzeczonego. Sprawił jej radość. Widział to. Uniosła stworzenie wyżej i musnęła czubek łepka ustami w tej niewinnej pieszczocie. Odpowiedź Rosiera nie mogła zdradzić Isabelli zbyt wiele. Może poczuła się zawiedziona tak niewielkimi strzępkami informacji. – Któregoś dnia chciałabym móc zobaczyć, na czym polega twa praca – wyjawiła, gdy wciąż stali między ścianami baśniowego tunelu. Oczywiście po wizycie w Kent i obszernym opowieściom Melisande wiedziała mniej więcej, czym mógł się zajmować, ale to było coś innego. Tym razem zapragnęła ujrzeć go podczas pracy, oczywiście z bezpiecznego miejsca. Smoki, choć budziły w niej olbrzymie dreszcze, wciąż napawały także potężnym lękiem. To wielkie i silne istotny, mogłyby ją pożreć, nim zdołałaby uczynić najmniejszy gest.
Odłożyła zwierzę na ziemię i posłusznie ruszyła dalej u boku swojego lorda. Rozczarowanie jego decyzją dotyczącą tańca zdusiła głęboko w sobie, nim zdołało rozkwitnąć zbyt widocznie. Za jej słowami płynęły delikatne, nieco skryte w słownej grze wyznania, do których się nie odniósł. To nic. Szli powoli, a nim Isabella zdążyła rozpocząć długi wywód, usłyszała pewną melodię. Obróciła się gwałtownie i dostrzegła gałązkę, na której przysiadło kilka ptasich istot. Ćwierkane nuty układały się w wyraźną kombinację. Nie wiedziała, że jest to utwór znany młodemu szlachcicowi, ważny dla jego serca. – Znasz tę melodię, Mathieu? Wydaje się taka piękna… – Westchnęła, mocniej ściskając jego dłoń. Później obróciła się lekko w jego stronę. Pytania pchały się ku ustom, serce chciało podążyć w stronę przyszłego męża, ale nie mogło. Trwali sami, w romantycznej scenerii, na którą Isabella nie umiała reagować. – Jak się czujesz, Mathieu? – zapytała dość czule, nie tak jednak głośno i odważnie.
Jak się czujesz przy mnie?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Być może Mathieu trwał w podobnym lęku. Może właśnie dlatego wyciągnęła ku niemu dłoń i próbowała skryć się w gęstych korytarzach z dala od pysznego tłumu szlachty, tylko we dwoje. Tu znikały oceniające oczy krewnych i przyjaciół. Przecież mieli się połączyć w jedność, przeniknąć się nawzajem mocnymi duszami. Każda z róż jawiła jej się jako wspaniała potęga, z Mathieu nie mogło być inaczej. Małomówność mogła brać się z pewnych kąśliwych emocji, z braku ufności. A co jednak jeśli wcale jej nie pragnął? Dlatego chciała iść dalej, schować się między cichymi ścianami, które mogły strzec każdego ich sekretu. Tak jak ona, Isabella Selwyn, chciała strzec sekretów lorda Rosiera.
Nabrała głośno powietrza, widząc, jak sięgał po króliczka. Palce przyłożyła lekko do ust, jakby miały uchronić ją przed przyłapaniem na oddaniu się tak wyraźnym emocjom. Nie sądziła, że to zrobi. Objęła rękoma puchatą kuleczkę i wsunęła otuloną rękawiczką dłoń w mięciutkie futerko. Z lekko przechyloną głową, z rozczulonym uśmiechem przyglądała się, jak maleńkie zwierzątko niepewnie zerka na otoczenie. Nawet przez jedwab czuła, jak szybko łomocze niewielkie serduszko. – Dziękuję – odpowiedziała wreszcie, przenosząc spojrzenie na narzeczonego. Sprawił jej radość. Widział to. Uniosła stworzenie wyżej i musnęła czubek łepka ustami w tej niewinnej pieszczocie. Odpowiedź Rosiera nie mogła zdradzić Isabelli zbyt wiele. Może poczuła się zawiedziona tak niewielkimi strzępkami informacji. – Któregoś dnia chciałabym móc zobaczyć, na czym polega twa praca – wyjawiła, gdy wciąż stali między ścianami baśniowego tunelu. Oczywiście po wizycie w Kent i obszernym opowieściom Melisande wiedziała mniej więcej, czym mógł się zajmować, ale to było coś innego. Tym razem zapragnęła ujrzeć go podczas pracy, oczywiście z bezpiecznego miejsca. Smoki, choć budziły w niej olbrzymie dreszcze, wciąż napawały także potężnym lękiem. To wielkie i silne istotny, mogłyby ją pożreć, nim zdołałaby uczynić najmniejszy gest.
Odłożyła zwierzę na ziemię i posłusznie ruszyła dalej u boku swojego lorda. Rozczarowanie jego decyzją dotyczącą tańca zdusiła głęboko w sobie, nim zdołało rozkwitnąć zbyt widocznie. Za jej słowami płynęły delikatne, nieco skryte w słownej grze wyznania, do których się nie odniósł. To nic. Szli powoli, a nim Isabella zdążyła rozpocząć długi wywód, usłyszała pewną melodię. Obróciła się gwałtownie i dostrzegła gałązkę, na której przysiadło kilka ptasich istot. Ćwierkane nuty układały się w wyraźną kombinację. Nie wiedziała, że jest to utwór znany młodemu szlachcicowi, ważny dla jego serca. – Znasz tę melodię, Mathieu? Wydaje się taka piękna… – Westchnęła, mocniej ściskając jego dłoń. Później obróciła się lekko w jego stronę. Pytania pchały się ku ustom, serce chciało podążyć w stronę przyszłego męża, ale nie mogło. Trwali sami, w romantycznej scenerii, na którą Isabella nie umiała reagować. – Jak się czujesz, Mathieu? – zapytała dość czule, nie tak jednak głośno i odważnie.
Jak się czujesz przy mnie?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Isabella Selwyn dnia 28.08.19 21:51, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Isabella Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 19
'k20' : 19
Isabella były żywym ogniem. Miała wiele do powiedzenia, lubiła karmić się informacjami o innych, dopytywała, drążyła temat i chciała wiedzieć jak najwięcej. Stabilna Róża mogła poczuć się zagrożona w tej sytuacji, a cichy i małomówny charakter Mathieu nie pozwalał mu na rozluźnienie się. Selwynowie byli ich wrogami przez długie lata, a ich poglądy polityczne nie poprawiały tej sytuacji. Zmiany, które wprowadziła Morgana i ten polityczny związek, którego był częścią to oczywista droga Selwynów do łask, które utracili. Był częścią gry i nie mógł mieć pewności czy Isabella nie działała na polecenie swej ciotki, chcąc wydobyć z niego jak najwięcej informacji, tak jak nie mógł być pewien czy ich przypadkowe spotkanie początkiem listopada w rzeczywistości było zrządzeniem losu, a nie kolejną zagrywką Nestorki rodu Selwyn. Nawet to nie było głównym powodem jego powściągliwego zachowania. Wychował się jako jedynak i to na nim skupiała się cała uwaga jego matki, ojciec raczył go wspaniałymi opowieściami o smokach i przygodzie swego życia. Od dziecka Mathieu słuchał, podporządkowując się zdaniu innych. Tristan potrafił mówić o wiele lepiej od niego, dobierając odpowiednie słowa, racząc słuchaczy wspaniałością i wyniosłością. Mathieu żył w jego cieniu i to całkowicie mu odpowiadało. Milczenie było jego wygodną strefą komfortu, która w tym momencie była naruszana przez bombardującymi pytaniami Isabelli.
- Rezerwat smoków nie jest odpowiednim miejscem dla Ciebie, najdroższa. – odparł spokojnym tonem, choć mógł wydać się przy tym nieco zbyt ostry. Z jednej strony rozumiał Isabellę, to dla niej coś nieodgadnionego, tajemniczego i intrygującego. Pamiętał jak jego ciągnęło do Rezerwatu i znajdujących się w nim Albionów. Niemniej jednak, to nie było miejsce dla damy, a już na pewno nie tam, gdzie pracował i co robił. Czasem bywało niezwykle niebezpiecznie. – Mogę Cię oprowadzić po rezerwacie, ale nie chcę, abyś oglądała mnie przy pracy. To zbyt niebezpieczne. – dopowiedział, nabierając powietrza w płuca. Musiała to zrozumieć, a jego decyzja była ostateczna. Jego ojciec zginął przy tych smokach, gdy przywieźli niepokornego świeżaka, a zadanie okazało się trudniejsze niż mogłoby się wydawać. A co jeśli i jemu powinęłaby się noga i zginąłby, a ona musiałaby być tego świadkiem? Właśnie tego chciał uniknąć.
Ruszyli dalej, a labirynt po raz kolejny ich zaskoczył. Rosier poruszył się nieco nerwowo. Kolejny raz tego wieczoru wystawiano go na próbę, z którą niewiele chciał mieć wspólnego. Melodia była mu bardzo dobrze znana, była bliska jemu sercu, kojarzyła mu się z ojcem, który przy okazji swych opowieści raczył go dźwiękami pięknymi i niepokojącymi… A jednak, to właśnie ta melodia była najbliższa jego sercu.
- Tak. – odparł krótko. Nie potrzebował mówić nic więcej, bo to Isabella mówiła. Zatrzymał się, kiedy dźwięki melodii zaczęły umykać i stawać się coraz cichsze. Na gałązce siedziało kilka małych istot, które przyglądały im się z zaciekawieniem. Mathieu stanął naprzeciw narzeczonej. Isabella była piękna, tak żywa i chętna wiedzy… Była zupełnym przeciwieństwem jego osoby. Ujął jej dłoń, spoglądając jej oczy. – Chciałaś poznać mój sekret, Isabello. – zaczął cicho, obserwując ją dokładnie. Z pewnością spodziewała się, ze zacznie mówić coś pasjonującego i interesującego, a on nie mógł uraczyć jej takimi słowami. Nie mógł zdradzić jej swych prawdziwych tajemnic. – Nie lubię mówić o sobie, ani o swych uczuciach. Proszę Cię o czas i może… małe kroczki. – dopowiedział. Nie chciał jej urazić ani skrzywdzić. Zwyczajnie powiedział jej to, co teraz czuje. Potrzebował czasu na przywyknięcie do tej sytuacji i wszystko musiało iść wolnym tempem. Dał jej jasno do zrozumienia, że zadawanie setki pytań nie było odpowiednią drogą. – Po prostu bądź… Obok mnie. – szepnął. Liczył na to, że zrozumie.
- Rezerwat smoków nie jest odpowiednim miejscem dla Ciebie, najdroższa. – odparł spokojnym tonem, choć mógł wydać się przy tym nieco zbyt ostry. Z jednej strony rozumiał Isabellę, to dla niej coś nieodgadnionego, tajemniczego i intrygującego. Pamiętał jak jego ciągnęło do Rezerwatu i znajdujących się w nim Albionów. Niemniej jednak, to nie było miejsce dla damy, a już na pewno nie tam, gdzie pracował i co robił. Czasem bywało niezwykle niebezpiecznie. – Mogę Cię oprowadzić po rezerwacie, ale nie chcę, abyś oglądała mnie przy pracy. To zbyt niebezpieczne. – dopowiedział, nabierając powietrza w płuca. Musiała to zrozumieć, a jego decyzja była ostateczna. Jego ojciec zginął przy tych smokach, gdy przywieźli niepokornego świeżaka, a zadanie okazało się trudniejsze niż mogłoby się wydawać. A co jeśli i jemu powinęłaby się noga i zginąłby, a ona musiałaby być tego świadkiem? Właśnie tego chciał uniknąć.
Ruszyli dalej, a labirynt po raz kolejny ich zaskoczył. Rosier poruszył się nieco nerwowo. Kolejny raz tego wieczoru wystawiano go na próbę, z którą niewiele chciał mieć wspólnego. Melodia była mu bardzo dobrze znana, była bliska jemu sercu, kojarzyła mu się z ojcem, który przy okazji swych opowieści raczył go dźwiękami pięknymi i niepokojącymi… A jednak, to właśnie ta melodia była najbliższa jego sercu.
- Tak. – odparł krótko. Nie potrzebował mówić nic więcej, bo to Isabella mówiła. Zatrzymał się, kiedy dźwięki melodii zaczęły umykać i stawać się coraz cichsze. Na gałązce siedziało kilka małych istot, które przyglądały im się z zaciekawieniem. Mathieu stanął naprzeciw narzeczonej. Isabella była piękna, tak żywa i chętna wiedzy… Była zupełnym przeciwieństwem jego osoby. Ujął jej dłoń, spoglądając jej oczy. – Chciałaś poznać mój sekret, Isabello. – zaczął cicho, obserwując ją dokładnie. Z pewnością spodziewała się, ze zacznie mówić coś pasjonującego i interesującego, a on nie mógł uraczyć jej takimi słowami. Nie mógł zdradzić jej swych prawdziwych tajemnic. – Nie lubię mówić o sobie, ani o swych uczuciach. Proszę Cię o czas i może… małe kroczki. – dopowiedział. Nie chciał jej urazić ani skrzywdzić. Zwyczajnie powiedział jej to, co teraz czuje. Potrzebował czasu na przywyknięcie do tej sytuacji i wszystko musiało iść wolnym tempem. Dał jej jasno do zrozumienia, że zadawanie setki pytań nie było odpowiednią drogą. – Po prostu bądź… Obok mnie. – szepnął. Liczył na to, że zrozumie.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 07.06.20 12:39, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Mathieu Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 16
'k20' : 16
Myślał już, że do wytrzyma do zakończenia otwierającej noworoczny bal zabawy w kalambury. Co prawda po opuszczeniu środka parkietu - brzmiące znajomo głosy prędko podjęły się udanej próby odgadnięcia zarówno jego przebrania, jak i błyszczącej u jego boku Sigrun - nerwy opadły, wszak żaden z obecnych w sali czarodziejów nie poświęcał im już większej uwagi, mimo to sterczenie tam i kontemplowanie kolejnych wirujących w tańcu par było mu nie w smak. W myślach dziękował partnerce za to, że była wyjątkowo spolegliwa, że nie wbiła mu obcasa w stopę, ani też sama nie dała się zdeptać. Przelotnie podchwycił jej spojrzenie, wypuszczając przy tym powietrze z cichym świstem; wierzył, że i ona musiała odczuwać niemałą ulgę. Czyż nie zależało jej, by nie wygłupić się przed wypełniającymi Hampton Court arystokratami? Chwycił kieliszek ze schłodzonym szampanem, powoli przepłukując nim sobie gardło. Ze znudzeniem wyczekiwał sygnału, po którym mogliby opuścić salę balową i poszukać schronienia gdzieś poza parkietem.
Gdy tylko zaproszeni na zabawę czarodzieje zaczęli rozlewać się po innych komnatach bogato urządzonej posiadłości, Caelan ruszył śladem Sigrun w stronę tarasu. Musiał zaczerpnąć świeżego powietrza, a być może i pozbyć się tej przeklętej kryzy, która dopełniała jego stroju nundu. Oczywiście, mógł trafić gorzej - wybrany przez lady Nott kot był niezwykle groźny, oddechem sprowadzał zarazę, mimo to żeglarz czuł się niekomfortowo w szacie upstrzonej kolcami, z ogonem i burą, rogatą maską. Przystanął, gdy tylko znaleźli się na zewnątrz, a towarzyszka zaczęła wygładzać materiał jego przebrania. W odpowiedzi uraczył ją ostrzegawczym spojrzeniem, ściągając przy tym usta w wąską kreskę; nie zamierzał się kłócić, nie tej nocy, dlatego odczekał chwilę, aż duma przestanie podpowiadać zaczepne komentarze. - Ładnie wyglądasz - odezwał się niespodziewanie, do tego tonem, w którym na próżno było szukać kpiny. Nie umiał komplementować, nie znał się na ładnych słówkach, nie mógł jednak nie zauważyć, że śmierciożerczyni prezentowała się niczym prawdziwa lady. Wyniosła, odziana w najlepsze materiały, z ułożonymi włosami. Pławił się w jej blasku, powoli zapominając o przytłaczającym tłumie, hałasie, stawianych przed nimi wymaganiach. Z rozmyślań wyrwały go przemykające bokiem, roześmiane młódki, głośno plotkujące na temat debiutującego tego wieczoru młodzieńca. Żeglarz wymownie westchnął, a następnie pokiwał zgodnie głową, gdy Rookwood wskazała na stworzony z żywopłotu labirynt.
Zaopatrzył się w kolejny kieliszek szampana i powoli ruszył przed siebie, dotrzymując kroku niższej, drobniejszej czarownicy. Nie miał pojęcia, na jaki teren wkraczają, ani czym może skończyć się taka zabawa; chciał jedynie uciec przed wszędobylskimi i jakże irytującymi gośćmi lady Nott. - Jak ci się podoba? - zapytał po dłuższej chwili, nie precyzując, co dokładnie ma na myśli. Mówił jednak o wszystkim; o zabawie, posiadłości, strojach, tańcach. Wziął większy łyk alkoholu, nie musząc już udawać, że preferuje picie z umiarem. Spadające powoli płatki śniegu w końcu przykuły uwagę żeglarza; wyciągnął przed siebie dużą, poznaczoną bliznami i odciskami dłoń, a następnie zmarszczył brwi, gdy zauważył blask śnieżynek. Dziwniejsze było jednak to odczucie... Ogarnął go zaskakujący spokój, przez krótką chwilę wierzył, że wszystko będzie dobrze. Że wcale nie potrzebują wojny, ofiar i krwi. - To... dziwne - burknął tylko lakonicznie, woląc się nad tym dłużej nie zastanawiać. Spojrzał ku skrytej za starannie wykonaną maską twarzy czarownicy, szukając na niej kpiącego uśmiechu, który wyrwałby go z tego dziwnego transu.
Gdy tylko zaproszeni na zabawę czarodzieje zaczęli rozlewać się po innych komnatach bogato urządzonej posiadłości, Caelan ruszył śladem Sigrun w stronę tarasu. Musiał zaczerpnąć świeżego powietrza, a być może i pozbyć się tej przeklętej kryzy, która dopełniała jego stroju nundu. Oczywiście, mógł trafić gorzej - wybrany przez lady Nott kot był niezwykle groźny, oddechem sprowadzał zarazę, mimo to żeglarz czuł się niekomfortowo w szacie upstrzonej kolcami, z ogonem i burą, rogatą maską. Przystanął, gdy tylko znaleźli się na zewnątrz, a towarzyszka zaczęła wygładzać materiał jego przebrania. W odpowiedzi uraczył ją ostrzegawczym spojrzeniem, ściągając przy tym usta w wąską kreskę; nie zamierzał się kłócić, nie tej nocy, dlatego odczekał chwilę, aż duma przestanie podpowiadać zaczepne komentarze. - Ładnie wyglądasz - odezwał się niespodziewanie, do tego tonem, w którym na próżno było szukać kpiny. Nie umiał komplementować, nie znał się na ładnych słówkach, nie mógł jednak nie zauważyć, że śmierciożerczyni prezentowała się niczym prawdziwa lady. Wyniosła, odziana w najlepsze materiały, z ułożonymi włosami. Pławił się w jej blasku, powoli zapominając o przytłaczającym tłumie, hałasie, stawianych przed nimi wymaganiach. Z rozmyślań wyrwały go przemykające bokiem, roześmiane młódki, głośno plotkujące na temat debiutującego tego wieczoru młodzieńca. Żeglarz wymownie westchnął, a następnie pokiwał zgodnie głową, gdy Rookwood wskazała na stworzony z żywopłotu labirynt.
Zaopatrzył się w kolejny kieliszek szampana i powoli ruszył przed siebie, dotrzymując kroku niższej, drobniejszej czarownicy. Nie miał pojęcia, na jaki teren wkraczają, ani czym może skończyć się taka zabawa; chciał jedynie uciec przed wszędobylskimi i jakże irytującymi gośćmi lady Nott. - Jak ci się podoba? - zapytał po dłuższej chwili, nie precyzując, co dokładnie ma na myśli. Mówił jednak o wszystkim; o zabawie, posiadłości, strojach, tańcach. Wziął większy łyk alkoholu, nie musząc już udawać, że preferuje picie z umiarem. Spadające powoli płatki śniegu w końcu przykuły uwagę żeglarza; wyciągnął przed siebie dużą, poznaczoną bliznami i odciskami dłoń, a następnie zmarszczył brwi, gdy zauważył blask śnieżynek. Dziwniejsze było jednak to odczucie... Ogarnął go zaskakujący spokój, przez krótką chwilę wierzył, że wszystko będzie dobrze. Że wcale nie potrzebują wojny, ofiar i krwi. - To... dziwne - burknął tylko lakonicznie, woląc się nad tym dłużej nie zastanawiać. Spojrzał ku skrytej za starannie wykonaną maską twarzy czarownicy, szukając na niej kpiącego uśmiechu, który wyrwałby go z tego dziwnego transu.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Caelan Goyle' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 4
'k20' : 4
Jego słowa, choć ozdobione miękkim, zgrabnym przymiotnikiem, zraniły ją. Nie jednak tak, by miała zaraz popaść w kobiecą histerię. To zaledwie ukłucie. Wyraził swą wolę i miał do tego pełne prawo, lecz nie pasowało jej to do faktycznego funkcjonowania rezerwatu w Kent. Evandra i Fantine wspierały rezerwat swą alchemią, Melisande czarowała głosem, świetnie znała się na smokach i nawet leczyła, gdy tylko była taka potrzeba – kobiety, przepiękne róże, wzmacniały swą obecnością i umiejętnościami potęgę smoczego królestwa, a Mathieu nie chciał się godzić na to, by pokazać Isabelli swoją pracę. Czy to naprawdę tak wiele? Rozmyślała nad tym przez chwilę w milczeniu. Milczeniu, które z pewnością okazało się dla lorda miłą chwilą. Tym jednym stwierdzeniem zdołał zgasić szalejące ogniki Belli, przygasła. Nie prosiła o to, by włączył ją po ślubie do smoczego świata. Chciała jedynie dowiedzieć się więcej. W pierwszej myśli przywołała sylwetki róż, ponieważ pomyślała, iż chodzi o jej płeć. Przypomniała sobie jednak, że mówił jedynie o niej, o Isabelli, przed którą nie chciał odsłaniać tych tajemnic. To zabolało. Rozważna dama rozpływałaby się nad jego troską, nie czułaby rozczarowania, a jedynie zachwyt, ponieważ narzeczony troszczył się o jej bezpieczeństwo. Czy jednak za chwilę Mathieu nie zechce jej zamknąć w pałacu? Przez to wszystko rozproszył się urok całego labiryntu, a fantazyjne tunele przemieniły się dla Belli w szare, mroczne ścieżki. Zbyt niebezpieczne… Zacisnęła mocno piąstkę, ale nie mógł tego dostrzec. Niechaj to niemiłe uczucie przeminie, zanim zbyt jawnie rozkwitnie na jej twarzyczce. Postanowiła zamilczeć. Przyjąć to w ciszy, którą Rosier przyjąć mógł z zaskoczeniem. Mimo wszystko wolała nie psuć tej nocy. Któregoś dnia, kiedy będą znali się już lepiej i narzeczony jej zaufa, dobierze odpowiednie argumenty i przekona go. Nie chciała przecież stać przy nim i z bliska przyglądać się smokom. Miała nadzieję, że jakimś cudem źle ją zrozumiał. Zwiędłaby, gdyby rzeczywiście odgrodził ją całkowicie od różanego rezerwaty. Obietnica połączyła ich jednak ledwie tydzień temu, więc za wcześnie, by wyrokować. W tej chwili powinna chyba powstrzymać słowa tak sprytnie próbujące przecisnąć się przez jej zaciśnięte, różowawe usta. Żadne wypowiedziane tego wieczoru zdanie nie wydawało jej się ostateczne. Jej bezgłośna odpowiedź chwilowo musiała go uspokoić. Spojrzenie kłamało, wyrażając nieco niepewną akceptację.
Te delikatne nuty faktycznie działały na młodego Rosiera. Umiała to zauważyć, chociaż nawet jego spojrzenia nie były zbyt wyraziste, emocje chował, wprost przeciwnie do Belli, która nie przywykła do tak skrytej postawy. Selwyni w większości nie byli tak spokojni. Może jej matka, ale ona nie urodziła się pod herbem salamandry. Mężczyzna nie zechciał podzielić się z nią szczegółami, a pieśń wkrótce ucichła Isabella z wdzięcznością przyjmowała kolejne dary magicznego labiryntu. Widok tych maleńkich elfów oderwał jej serce od niedawnych niepokojów. Czy jednak wiedziała, co Mathieu zaraz spróbuje jej powiedzieć? Połączeni nienachalnym dotykiem stali blisko siebie, topiąc w sobie spojrzenia. Jej oczy błyszczały, a jego chowały się w ciemności.
Gdy zaczął mówić, ogarnęło ją rozbudzające uczucie. Trwała, strzegąc swego niecierpliwego ducha. Chciała mu przerwać, bo pojęła, że może być to zarzut do jej nieustających pytań, chciała móc wyjaśnić, ale gdy dokończył, zrozumiała, że niekoniecznie tak musiało być. Czy przyznał się do swej niepewności? Czy odczuwał lęk związany z nową sytuacją, w jakiej obydwoje się znaleźli? Wszystko to zależeć miało przecież jedynie od nich samych, od tajemnic, tych wypowiedzianych i zawieszonych niewidzialnie w powietrzu prawd, które stworzą dla siebie, między sobą. Nic nie musiało być już. Dla Mathieu już najwyraźniej okazało się zbyt przytłaczające. Zatem te jawne próby poznania go to dla niego za dużo. Splątało się w niej w tej jednej chwili wiele myśli. Pomyślała, że przyszykowana z taką radością niespodzianka mogła być tym większym krokiem, którego wcale nie chciał. To znów ją ugodziło. Straciła pewność, nie wiedziała, czy w ogóle powinna wyciągać ów prezent.
Ostatni szept na moment rozpogodził smutniejąca twarz Isy. Mocniej ścisnęła jego dłoń. – Jestem przy tobie – wyszeptała jedynie, otulając ciepłym spojrzeniem jego postać.
Prosił, aby była bierna, zachowawcza, cicha. Nie umiała taka być. Mogła próbować, ale czy ten prawdziwy charakter dało się powstrzymać? Prośba o milczenie zadziałała jak zaklęcie. Tak niewiele słów zdołała wypowiedzieć przy tym wyznaniu. Cieszyła się jednak skrycie, że po raz pierwszy otrzymała skrawek prawdy. Uwierzyła w nią.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Te delikatne nuty faktycznie działały na młodego Rosiera. Umiała to zauważyć, chociaż nawet jego spojrzenia nie były zbyt wyraziste, emocje chował, wprost przeciwnie do Belli, która nie przywykła do tak skrytej postawy. Selwyni w większości nie byli tak spokojni. Może jej matka, ale ona nie urodziła się pod herbem salamandry. Mężczyzna nie zechciał podzielić się z nią szczegółami, a pieśń wkrótce ucichła Isabella z wdzięcznością przyjmowała kolejne dary magicznego labiryntu. Widok tych maleńkich elfów oderwał jej serce od niedawnych niepokojów. Czy jednak wiedziała, co Mathieu zaraz spróbuje jej powiedzieć? Połączeni nienachalnym dotykiem stali blisko siebie, topiąc w sobie spojrzenia. Jej oczy błyszczały, a jego chowały się w ciemności.
Gdy zaczął mówić, ogarnęło ją rozbudzające uczucie. Trwała, strzegąc swego niecierpliwego ducha. Chciała mu przerwać, bo pojęła, że może być to zarzut do jej nieustających pytań, chciała móc wyjaśnić, ale gdy dokończył, zrozumiała, że niekoniecznie tak musiało być. Czy przyznał się do swej niepewności? Czy odczuwał lęk związany z nową sytuacją, w jakiej obydwoje się znaleźli? Wszystko to zależeć miało przecież jedynie od nich samych, od tajemnic, tych wypowiedzianych i zawieszonych niewidzialnie w powietrzu prawd, które stworzą dla siebie, między sobą. Nic nie musiało być już. Dla Mathieu już najwyraźniej okazało się zbyt przytłaczające. Zatem te jawne próby poznania go to dla niego za dużo. Splątało się w niej w tej jednej chwili wiele myśli. Pomyślała, że przyszykowana z taką radością niespodzianka mogła być tym większym krokiem, którego wcale nie chciał. To znów ją ugodziło. Straciła pewność, nie wiedziała, czy w ogóle powinna wyciągać ów prezent.
Ostatni szept na moment rozpogodził smutniejąca twarz Isy. Mocniej ścisnęła jego dłoń. – Jestem przy tobie – wyszeptała jedynie, otulając ciepłym spojrzeniem jego postać.
Prosił, aby była bierna, zachowawcza, cicha. Nie umiała taka być. Mogła próbować, ale czy ten prawdziwy charakter dało się powstrzymać? Prośba o milczenie zadziałała jak zaklęcie. Tak niewiele słów zdołała wypowiedzieć przy tym wyznaniu. Cieszyła się jednak skrycie, że po raz pierwszy otrzymała skrawek prawdy. Uwierzyła w nią.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Isabella Selwyn dnia 28.08.19 21:52, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Isabella Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 4
'k20' : 4
Przesuwała się między kolejnymi jednostkami wymijając je i częstując przy tym krótkim uśmiechem. Nie odwróciła głowy nawet raz, lekkim slalomem zmierzając w opatrzonym przez siebie kierunku. Prosta sylwetka z lekko uniesionym podbródkiem zdawała się płynąć po posadzce z gracją i wdziękiem by w końcu zniknąć w jednym z wyjść z sali balowej, niezmiennie czując na sobie spojrzenie.
Zwolniła - w korytarzu znajdowało się już zdecydowanie mniej osób - większość nadal przeżywała zabawę przygotowaną przez Lady Nott lub pomknęła na parkiet. Ona jednak milczała, doskonale wiedząc, że jeden dźwięk był w stanie ją zdradzić. A tego - tego właśnie chciała uniknąć korzystając z magii masek, którą zaproponowała w tym roku gospodyni. W końcu dotarła, pchnęła drzwi dochodząc do niewielkiego tarasu. Jej wzrok przyciągnęły peleryny wiszące przed wyjściem, wzięła jedną z nich bez wahania. Na razie jednak przerzuciła ją przez ramię wychodząc na zewnątrz. Pozwoliła sobie na głębsze odetchnięcie. Nie ruszyła jeszcze marmurowymi schodkami w dół w kierunku labiryntu. Właściwie, nie zamierzała kierować w jego stronę kroków w ogóle.
Położyła pelerynę a murku, opierając o niego swoje dłonie i lekko się pochylając. Tajemniczy labirynt w którym gubią się zakochani - wywróciła oczami na słowa którymi opisywała to jedna z jej salonowych znajomych. Romantyczna droga dla rozochocenia tych, które zaczytywały się powieściami romantycznymi których Melisande nie potrafiła polubić. Był zwyczajnie nierzeczywiste. Zbyt pstrokate i atrakcyjne. Prawdziwie życie tak nie wyglądało. Ale to nie znaczyło, że było gorsze. Surowsze, prostsze inne. W jakiś sposób, w jej spojrzeniu, lepsze niż fikcja. Odepchnęła się od murka czując pod dłońmi jego strukturę. Obróciła się opierając o niego, tak, że teraz zwrócona była w kierunku wyjścia na taras. Jej suknia zafalowała lekko podczas ruchu, układając się po chwili spokojnie przy nogach. Melisande zaplotła dłonie na podołku, unosząc podbródek wyżej, spojrzenie zwracając na gwieździste niebo nad jej głową. Oddychała spokojnie, pozwalając by mroźne powietrze dostawało się w jej płuca. Brwi zmarszczyły się leciutko, gdy obserwowała gwiazdy, ale to nie one wsunęły na jej twarz ten gest. Gest, którego pod maską i tak nie było widać. Absurdalne odrobinę, ludzie noszący całe życia maski z własnych twarzy, dziś ubierali kolejne. Zastanawiała się, w ciszy przeplatanej śmiechami dochodzącymi z sali, czy robiła dobrze. Czy jej kolejne decyzje i kroki były odpowiednie i czy równie odpowiednio zostały wyważone. Wiedziała doskonale dokąd prowadzi obrana przez nią droga i sądziła, że należy ona do słusznych. Choć wcale nie oznaczała jednej z łatwiejszych. Westchnęła lekko, zastanawiając się przez chwilę jak długo winna pozostawać na tej uroczystości, nim odpowiednim będzie by powróciła do własnych komnat. Rozsądek jednak snuł dość ponurą wersję pozostania co najmniej do czasu, gdy zegar wybije północ a oni wspólnie przywitają Nowy Rok.
Nowy Rok, który dla niej miał oznaczać zmiany, o których sama jeszcze głośno nie mówiła, jakby nie wspominanie o nich mogło odciągnąć je chociaż odrobinę dalej. Jej dłoń mimowolnie przesunęła się po pustym palcu. Nie mogło - wiedziała, że nie. Umysł był świadom nadchodzących zmian, do których przecież sama przykładała dłoń. Ale gorące serce miało nadzieję na zawsze pozostać w rodowej rezydencji. Kochała klify na których dorastała, nie chciała się z nimi rozstawać. Irracjonalnie marzenie, którego nie była w stanie spełnić.
Opuściła głowę, gdy do jej uszu dobiegł dźwięk otwieranych drzwi na taras. Jasne spojrzenie zawisło na sylwetce, która pojawiła się w drzwiach. Na wargi wstąpił uśmiech. Nie ruszyła się nawet o milimetr, spowita w mroku nocy, oświetlana światłem padającym zza ogromnych okiennic. Czekała, niezmiennie milcząc.
Zwolniła - w korytarzu znajdowało się już zdecydowanie mniej osób - większość nadal przeżywała zabawę przygotowaną przez Lady Nott lub pomknęła na parkiet. Ona jednak milczała, doskonale wiedząc, że jeden dźwięk był w stanie ją zdradzić. A tego - tego właśnie chciała uniknąć korzystając z magii masek, którą zaproponowała w tym roku gospodyni. W końcu dotarła, pchnęła drzwi dochodząc do niewielkiego tarasu. Jej wzrok przyciągnęły peleryny wiszące przed wyjściem, wzięła jedną z nich bez wahania. Na razie jednak przerzuciła ją przez ramię wychodząc na zewnątrz. Pozwoliła sobie na głębsze odetchnięcie. Nie ruszyła jeszcze marmurowymi schodkami w dół w kierunku labiryntu. Właściwie, nie zamierzała kierować w jego stronę kroków w ogóle.
Położyła pelerynę a murku, opierając o niego swoje dłonie i lekko się pochylając. Tajemniczy labirynt w którym gubią się zakochani - wywróciła oczami na słowa którymi opisywała to jedna z jej salonowych znajomych. Romantyczna droga dla rozochocenia tych, które zaczytywały się powieściami romantycznymi których Melisande nie potrafiła polubić. Był zwyczajnie nierzeczywiste. Zbyt pstrokate i atrakcyjne. Prawdziwie życie tak nie wyglądało. Ale to nie znaczyło, że było gorsze. Surowsze, prostsze inne. W jakiś sposób, w jej spojrzeniu, lepsze niż fikcja. Odepchnęła się od murka czując pod dłońmi jego strukturę. Obróciła się opierając o niego, tak, że teraz zwrócona była w kierunku wyjścia na taras. Jej suknia zafalowała lekko podczas ruchu, układając się po chwili spokojnie przy nogach. Melisande zaplotła dłonie na podołku, unosząc podbródek wyżej, spojrzenie zwracając na gwieździste niebo nad jej głową. Oddychała spokojnie, pozwalając by mroźne powietrze dostawało się w jej płuca. Brwi zmarszczyły się leciutko, gdy obserwowała gwiazdy, ale to nie one wsunęły na jej twarz ten gest. Gest, którego pod maską i tak nie było widać. Absurdalne odrobinę, ludzie noszący całe życia maski z własnych twarzy, dziś ubierali kolejne. Zastanawiała się, w ciszy przeplatanej śmiechami dochodzącymi z sali, czy robiła dobrze. Czy jej kolejne decyzje i kroki były odpowiednie i czy równie odpowiednio zostały wyważone. Wiedziała doskonale dokąd prowadzi obrana przez nią droga i sądziła, że należy ona do słusznych. Choć wcale nie oznaczała jednej z łatwiejszych. Westchnęła lekko, zastanawiając się przez chwilę jak długo winna pozostawać na tej uroczystości, nim odpowiednim będzie by powróciła do własnych komnat. Rozsądek jednak snuł dość ponurą wersję pozostania co najmniej do czasu, gdy zegar wybije północ a oni wspólnie przywitają Nowy Rok.
Nowy Rok, który dla niej miał oznaczać zmiany, o których sama jeszcze głośno nie mówiła, jakby nie wspominanie o nich mogło odciągnąć je chociaż odrobinę dalej. Jej dłoń mimowolnie przesunęła się po pustym palcu. Nie mogło - wiedziała, że nie. Umysł był świadom nadchodzących zmian, do których przecież sama przykładała dłoń. Ale gorące serce miało nadzieję na zawsze pozostać w rodowej rezydencji. Kochała klify na których dorastała, nie chciała się z nimi rozstawać. Irracjonalnie marzenie, którego nie była w stanie spełnić.
Opuściła głowę, gdy do jej uszu dobiegł dźwięk otwieranych drzwi na taras. Jasne spojrzenie zawisło na sylwetce, która pojawiła się w drzwiach. Na wargi wstąpił uśmiech. Nie ruszyła się nawet o milimetr, spowita w mroku nocy, oświetlana światłem padającym zza ogromnych okiennic. Czekała, niezmiennie milcząc.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Labirynt
Szybka odpowiedź