Sala balowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala balowa
Okazała sala balowa w rezydencji Lady Adelaide Nott gościła niejeden sabat. To jedno z ważniejszych miejsc dla młodych szlachciców, bowiem każdy, kto pragnie zaistnieć w świecie arystokracji musi choć raz zatańczyć na marmurach Hampton Court. Sala jest bardzo jasna, z akcentami kolorystycznymi charakterystycznymi dla rodu Nottów; na podwyższeniu w jednym z rogów sali stoją instrumenty gotowe zagrać najpiękniejszą muzykę do tańca, znajdująca się na półpiętrze arkada, na którą prowadzą szerokie i kręte marmurowe schody umożliwia dogodne obserwowanie parkietu, a gdzie nie gdzie pod ścianami stoją sofy o skórzanych obiciach, zapraszające zmęczonych tancerzy do chwili wypoczynku. Jednak zdecydowanie najbardziej kunsztowny element wystroju stanowią bogate żyrandole, mieniące się tysiącami kryształów umieszczonych na ramionach ze szczerego złota.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.08.21 21:21, w całości zmieniany 9 razy
The member 'Cygnus Black' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 12
'k20' : 12
Wielka ulga, bo okazało się, że mam do czynienia z panną Vivienne, a nie nikim innym. Obawiam się, że gdybym ten tekst posłał do damy, która nie jest nawet Lady, albo do kogoś, kto wątpi w to, czy rozdzielność szlachty i osób niżej urodzonych jest zasadna, mógłbym wywołać skandal przed samym rozpoczęciem oficjalnej części sabatu. Tak więc, intuicja mnie nie zawiodła.
Pod nosem uśmiechnąłem się tylko, bo na trop nie wprowadziła mnie wcale idealnie przylegająca do ciała suknia Lady Bulstrode, ale te pawie pióra, które były częścią jej maski. Drink, którego już wziąłem łyk, wprawił mnie w wyjątkowy nastrój. Przekonany byłem, że dzisiejsza rozmowa z Lady Bulstrode będzie o wiele bardziej owocna. Ale zanim zdołam z niej wyciągnąć prawdę, powinienem powiedzieć jej coś o sobie, na przykład..
- Cóż, na pewno będzie on lepszy od ostatniego, bo na ten przyszedłem z misją. Mylady, muszę Ci się przyznać, że od naszej ostatniej rozmowy, dużo czasu poświęciłem... - kiedy rozwijam swoją myśl, przychylony do Vivienne, wtedy nagle atmosfera pomiędzy nami zamiast wzrosnąć i możliwe, że się zagotować, pozostawia mnie w pewnym niedopowiedzeniu. A to wszystko za sprawą francuskiego fircyka, który nic nie robił sobie z tego, że panna Bulstrode ma już kompana (mnie!), ale podszedł i wyciąga rękę z jemiołą. Oczy za moją perłową maską piorunują męża, który postąpił tak nierozważnie, ale nuta w jego głosie nagle hamuje całe to tornado, które się we mnie wzburzyło. Jestem przekonany, że ten bezczelny mężczyzna, to nie kto inny, jak Lord Selwyn. A ja - ja zdaje się, mam ponad nim przewagę, bo tak się składa, że ja go rozpoznałem - on, mnie niebardzo. Czy to przez tę przedłużającą się nieobecność w Anglii, czy może przez to, że poza jej granicami ja zdaję się innym człowiekiem, a może przez to, że odkąd w Sandal Castle coraz rzadziej udaje się upichcić ciasto marchewkowe, to trochę schudłem (istny ze mnie trup, sama skóra i kości). Ale faktem jest, że ja go rozpoznałem. Pomimo tego absurdalnego stroju (którego mu zazdroszczę i będę bardzo wyrzucać Calypso, że mi odradziła przyjście w podobnym).
- Qu'est-ce que tu fais? Czy ty właśnie sprawiasz Wrońskiego na tej młodej damie? - wychylam się zza burgundowej sukni Vivienne wprost przed oblicze mojego drogiego Ryhsanda. Mógł zgrywać zamorskiego księcia z bajki, ale to nie język francuski sprawi, że Lord Selwyn mnie rozpozna, ale właśnie wspomnienie owego wrońskiego czyli numeru, który ja sam na jednym z zagranicznych bali mu prezentowałem, kiedy wyjawiłem mu, jak będąc w dalekiej Azji, umówiłem się ze swoim sługą, że kiedy on będzie udawał bogacza, ja będę bawił się podrywacza. I on udawał mnie, a ja udawałem jego. I taki tekst z jemiołą na prawdę działa. No tak siedem na dziesięć razy. I założę się, że zadziałałby na Lady Bulstrode, niestety nim ona zdążyła wzdechnąć i całusa sprzedać, ja zdążyłem się wtrącić.
Ryhsand musiał się zorientować, że jegomość noszący maskę tak podobną do jego maski, to nikt inny jak jego młodszy kolega - Lord Carrow, bo gdyby się nie zorientował, czy wypadałoby, bym z taką radością obszedł właśnie Lady Vivienne i zamiast na niej, to na Selwynie skupić całą uwagę? Z zadowoleniem przywitałem drogiego Lorda Selwyna, poklepując go po ramieniu przyjacielsko, po czym się do niego teraz przychylam i mówię: - Nie wierzę, że przyjechałeś do Anglii i pierwsze co robisz, to odbijasz mi pannę - teraz jednak owa panna zeszła niestety na drugi tor zainteresowań, bo oto wreszcie Sabat mógł zacząć się odrobinę milej niż zazwyczaj. - Ten list to była przesada, przekonany byłem, że pomyliłeś adresy - wyjaśniam mu i wręczam tego drinka, którego wcześniej chciałem podać Vivienne (mimo że Ryhs ma swojego już jednego w ręce). Apropo Vivienne, to dopiero po chwili unoszę na nią spojrzenie i jakby przypominam sobie, że tu jest.
- Ach, no tak, bo właśnie mówiłem Lady Bulstrode o tym, że mam dziś misję..
Pod nosem uśmiechnąłem się tylko, bo na trop nie wprowadziła mnie wcale idealnie przylegająca do ciała suknia Lady Bulstrode, ale te pawie pióra, które były częścią jej maski. Drink, którego już wziąłem łyk, wprawił mnie w wyjątkowy nastrój. Przekonany byłem, że dzisiejsza rozmowa z Lady Bulstrode będzie o wiele bardziej owocna. Ale zanim zdołam z niej wyciągnąć prawdę, powinienem powiedzieć jej coś o sobie, na przykład..
- Cóż, na pewno będzie on lepszy od ostatniego, bo na ten przyszedłem z misją. Mylady, muszę Ci się przyznać, że od naszej ostatniej rozmowy, dużo czasu poświęciłem... - kiedy rozwijam swoją myśl, przychylony do Vivienne, wtedy nagle atmosfera pomiędzy nami zamiast wzrosnąć i możliwe, że się zagotować, pozostawia mnie w pewnym niedopowiedzeniu. A to wszystko za sprawą francuskiego fircyka, który nic nie robił sobie z tego, że panna Bulstrode ma już kompana (mnie!), ale podszedł i wyciąga rękę z jemiołą. Oczy za moją perłową maską piorunują męża, który postąpił tak nierozważnie, ale nuta w jego głosie nagle hamuje całe to tornado, które się we mnie wzburzyło. Jestem przekonany, że ten bezczelny mężczyzna, to nie kto inny, jak Lord Selwyn. A ja - ja zdaje się, mam ponad nim przewagę, bo tak się składa, że ja go rozpoznałem - on, mnie niebardzo. Czy to przez tę przedłużającą się nieobecność w Anglii, czy może przez to, że poza jej granicami ja zdaję się innym człowiekiem, a może przez to, że odkąd w Sandal Castle coraz rzadziej udaje się upichcić ciasto marchewkowe, to trochę schudłem (istny ze mnie trup, sama skóra i kości). Ale faktem jest, że ja go rozpoznałem. Pomimo tego absurdalnego stroju (którego mu zazdroszczę i będę bardzo wyrzucać Calypso, że mi odradziła przyjście w podobnym).
- Qu'est-ce que tu fais? Czy ty właśnie sprawiasz Wrońskiego na tej młodej damie? - wychylam się zza burgundowej sukni Vivienne wprost przed oblicze mojego drogiego Ryhsanda. Mógł zgrywać zamorskiego księcia z bajki, ale to nie język francuski sprawi, że Lord Selwyn mnie rozpozna, ale właśnie wspomnienie owego wrońskiego czyli numeru, który ja sam na jednym z zagranicznych bali mu prezentowałem, kiedy wyjawiłem mu, jak będąc w dalekiej Azji, umówiłem się ze swoim sługą, że kiedy on będzie udawał bogacza, ja będę bawił się podrywacza. I on udawał mnie, a ja udawałem jego. I taki tekst z jemiołą na prawdę działa. No tak siedem na dziesięć razy. I założę się, że zadziałałby na Lady Bulstrode, niestety nim ona zdążyła wzdechnąć i całusa sprzedać, ja zdążyłem się wtrącić.
Ryhsand musiał się zorientować, że jegomość noszący maskę tak podobną do jego maski, to nikt inny jak jego młodszy kolega - Lord Carrow, bo gdyby się nie zorientował, czy wypadałoby, bym z taką radością obszedł właśnie Lady Vivienne i zamiast na niej, to na Selwynie skupić całą uwagę? Z zadowoleniem przywitałem drogiego Lorda Selwyna, poklepując go po ramieniu przyjacielsko, po czym się do niego teraz przychylam i mówię: - Nie wierzę, że przyjechałeś do Anglii i pierwsze co robisz, to odbijasz mi pannę - teraz jednak owa panna zeszła niestety na drugi tor zainteresowań, bo oto wreszcie Sabat mógł zacząć się odrobinę milej niż zazwyczaj. - Ten list to była przesada, przekonany byłem, że pomyliłeś adresy - wyjaśniam mu i wręczam tego drinka, którego wcześniej chciałem podać Vivienne (mimo że Ryhs ma swojego już jednego w ręce). Apropo Vivienne, to dopiero po chwili unoszę na nią spojrzenie i jakby przypominam sobie, że tu jest.
- Ach, no tak, bo właśnie mówiłem Lady Bulstrode o tym, że mam dziś misję..
Radosne iskry tańczyły w chabrowym spojrzeniu, tak jak wątłe ciało wirowało w ogromnej uciesze po przestrzeni sypialni, z perlistym śmiechem wymykającym się spomiędzy różanych ust. Bo to już, to teraz! Ten dzień, któremu myśli zatroskane poświęcała przez miesiące ostatnie, rady wszelkie chłonąc jak śliczna, urocza gąbeczka - najpewniej taka różowiutka! - od dam bardziej dojrzalszych i doświadczonych. W słodkich słowach szeptanych do wrażliwych uszu odnajdywała ukojenie, pewność zaś w lekcjach pobieranych od jednej z najlepszych guwernantek sprowadzonych przez panią matkę, która to miała zadbać, by wejście w prawdziwą dorosłość było tak idealne, jak to tylko sobie małe lwiątko wymarzyło. O etykietę dbała w nawet najlżejszych detalach, ćwicząc ją na licznych herbatkach - nieznośnie okrojonych, szczęśliwie jej niezaprzeczalny urok oraz umiejętności wydobycia czaru z każdego spotkania, pozwalały na zapamiętywanie podobnych przyjęć z ciepłem na płochym serduszku osiadającym - wyprawianych dla ulubionych kuzynek oraz koleżanek; bogato zdobione korytarze Ashfield Manor przemierzała krokiem znanym z walca, melodią miękko osiadającą na wargach nadając sobie odpowiedni rytm. Przyprawiała o łzy wzruszenia swoje pokojówki, kiedy z rozczuleniem do piersi przyciągała kolejne materiały, omawiając z nimi detale szykowanej sukni, jakby dzieliła się najtajniejszym spośród sekretów. Lecz oto nadszedł koniec zapierającym dech oczekiwaniom, lękom straszliwym zagłuszanym przez stronice czytanych romansów i przygotowaniom tak wielu, iż wmówiona sobie migrena wymagała długich przerw na złapanie, chociaż chwilki należytego jej odpoczynku. O tym musiała jednak zapomnieć, obroty wokół własnej osi zakończyć, wszak służki już łagodnie wyciągały ku niej rączki, gotowe rozpocząć wszelkie niezbędne zabiegi dla tej roześmianej panienki. Czas był niczym mignięcie światełka w kąciku oka, minął bowiem słodko, szybko i przyjemnie, pozostawiając po sobie subtelny aromat jeżyn oraz cytrusów przylegający do bieli skóry. Pan ojciec złożył na jej gładkim czole pocałunek, życząc jej najprzyjemniejszej nocy i jeden z lwich rycerzy już w swej uprzejmości ramię zaoferował, wywołując w dziewczątku zachwycony chichot. Będzie wprost niesamowicie, lady Eurydice wiedziała o tym, odkąd jej ukochana kuzynka włączyła ją w aranżację całego przedsięwzięcia. Być może tkwiła w tym przesada, szanowna lady cioteczka Nott wciąż nad wszystkim pieczę sprawowała wespół z Evandrą, jednak półwila wolała wierzyć, że jej pomoc była wprost nieoceniona w tym wszystkim.
Dlatego też przepełniała ją duma oraz ekscytacja, drobne ciało ledwo powstrzymywało się przed ujawnieniem nagromadzonych emocji, kiedy przekraczali znajome progi, a służba odbierała z wąskich ramion futro ze srebrnych lisów. Delikatne dłonie zacisnęły się mocniej na ramieniu brata, gdy ich wzrok na krótko się starł, nim oboje upewnili się, iż i oni winni się znaleźć w sali balowej, wspaniała gospodyni nie znosiła spóźnialskich. Złote pantofelki cicho stawiała na posadzce, gdy łagodne spojrzenie śledziło pląsy płatków śniegu opadających z magicznego sklepienia. Ich skrząca natura wspaniale zgrywała się z suknią noszoną przez córkę rodu Nott, niewinna biel przenikała gładko w kość słoniową materiału, zdobioną złotymi wzorami wijących się splotów liści laurowych, które sięgały gorseciku z przyzwoitym dekoltem, zasłaniały na cienkiej koronce pod nimi zarysowane obojczyki, ramiona, rękawami sięgając wprost do cienkich nadgarstków. Widniały na górze lekko rozkloszowanej spódnicy oraz jej rąbkach, mieniąc się delikatnie subtelnością drobnych diamencików niczym śnieg opadający na zgromadzone w sali sylwetki. Srebrno-złote kosmyki miękkimi falami otulały buzię, ze skroni pasma zebrane spleciono w misterne warkoczyki prowadzące wprost do uroczego koczka podtrzymywanego przez złotą spinkę imitującą te same liście zdobiące sobą strój panienki. Maska w stylu colombiny skrywała pod sobą delikatność rysów, utrzymana w podobnych barwach na obrębach zdobiona pięknym wzorem, po lewej stronie dzierżyła diamentową spinkę w kształcie kwiecia w rozkwicie, którego przedłużeniem płatków zdawały się białe pióra, zaś łodygi imitowały sznury pereł sięgające do policzka, dodające nieco figlarności chabrowym oczom, usteczkom muśniętym różem. Jednak to, co najbardziej podobało się Eurydice w jej stroju, to broszka ofiarowana przez szanowną cioteczkę Adelaide Nott, tą samą, w której i ona debiutowała. Och, jak cudownie się czuła, świadoma, iż to ona ze wszystkich kuzynek miała przyjemność ją nosić tego wieczora, poruszona do głębi mogłaby nawet czerń rzęs zrosić kryształem łez, jednak możliwość posiadania opuchniętych powiek odwiodła ją od podobnych głupotek. Zresztą, powinna się bawić, nie zaś płakać, jak jakaś beksa!
- Czyż nie jest to najpiękniejszy pośród zimowych bali? - pyta swego szanownego pana brata, choć wcale nie oczekuje odpowiedzi. Bo to oczywiste, że był najlepszy, w końcu to na nim debiutowała. Taca z napojami przykuła jej wzrok, ach! Może będzie okazja na jakiś cudowny toast? A widząc to, jej towarzysz czym prędzej przechwycił kieliszki dla siebie i swej siostrzyczki.
| Inspiracja sukienką tutaj, inspiracja maską też tutaj + rzut na drineczka[/size]
Dlatego też przepełniała ją duma oraz ekscytacja, drobne ciało ledwo powstrzymywało się przed ujawnieniem nagromadzonych emocji, kiedy przekraczali znajome progi, a służba odbierała z wąskich ramion futro ze srebrnych lisów. Delikatne dłonie zacisnęły się mocniej na ramieniu brata, gdy ich wzrok na krótko się starł, nim oboje upewnili się, iż i oni winni się znaleźć w sali balowej, wspaniała gospodyni nie znosiła spóźnialskich. Złote pantofelki cicho stawiała na posadzce, gdy łagodne spojrzenie śledziło pląsy płatków śniegu opadających z magicznego sklepienia. Ich skrząca natura wspaniale zgrywała się z suknią noszoną przez córkę rodu Nott, niewinna biel przenikała gładko w kość słoniową materiału, zdobioną złotymi wzorami wijących się splotów liści laurowych, które sięgały gorseciku z przyzwoitym dekoltem, zasłaniały na cienkiej koronce pod nimi zarysowane obojczyki, ramiona, rękawami sięgając wprost do cienkich nadgarstków. Widniały na górze lekko rozkloszowanej spódnicy oraz jej rąbkach, mieniąc się delikatnie subtelnością drobnych diamencików niczym śnieg opadający na zgromadzone w sali sylwetki. Srebrno-złote kosmyki miękkimi falami otulały buzię, ze skroni pasma zebrane spleciono w misterne warkoczyki prowadzące wprost do uroczego koczka podtrzymywanego przez złotą spinkę imitującą te same liście zdobiące sobą strój panienki. Maska w stylu colombiny skrywała pod sobą delikatność rysów, utrzymana w podobnych barwach na obrębach zdobiona pięknym wzorem, po lewej stronie dzierżyła diamentową spinkę w kształcie kwiecia w rozkwicie, którego przedłużeniem płatków zdawały się białe pióra, zaś łodygi imitowały sznury pereł sięgające do policzka, dodające nieco figlarności chabrowym oczom, usteczkom muśniętym różem. Jednak to, co najbardziej podobało się Eurydice w jej stroju, to broszka ofiarowana przez szanowną cioteczkę Adelaide Nott, tą samą, w której i ona debiutowała. Och, jak cudownie się czuła, świadoma, iż to ona ze wszystkich kuzynek miała przyjemność ją nosić tego wieczora, poruszona do głębi mogłaby nawet czerń rzęs zrosić kryształem łez, jednak możliwość posiadania opuchniętych powiek odwiodła ją od podobnych głupotek. Zresztą, powinna się bawić, nie zaś płakać, jak jakaś beksa!
- Czyż nie jest to najpiękniejszy pośród zimowych bali? - pyta swego szanownego pana brata, choć wcale nie oczekuje odpowiedzi. Bo to oczywiste, że był najlepszy, w końcu to na nim debiutowała. Taca z napojami przykuła jej wzrok, ach! Może będzie okazja na jakiś cudowny toast? A widząc to, jej towarzysz czym prędzej przechwycił kieliszki dla siebie i swej siostrzyczki.
| Inspiracja sukienką tutaj, inspiracja maską też tutaj + rzut na drineczka[/size]
Magic tumbled from her pretty lips and when she spoke the language of the universe – the stars
sighed in unison
sighed in unison
The member 'Eurydice Nott' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 1
'k20' : 1
Przygotowania do noworocznego sabatu całkowicie pochłonęły Rigela. Nie tylko musiał przygotować kreacje dla siebie, ale i pomóc swoim przyjaciółkom, które zwróciły się do niego po poradę modową. Oczywiście, że nie mógł im odmówić. Chciał, żeby wyglądały olśniewająco, w końcu i Prim i Wanda miały ostatnio bardzo trudny okres w życiu.
Ubranie, jakie Rigel stworzył dla siebie, a tak po prawdzie to przerobił, było inne niż wszystkie, które miał na sobie w ubiegłych latach. Oczywiście, nie mógł liczyć szalone połączenia barw, jakimi bawił się podczas poprzednich sabatów. Żałobna czerń musiała towarzyszyć mu jeszcze przez jakiś czas i Black nie zamierzał się z nią rozstawać, mając w pamięci zmarłego brata. Jednak to, co przywdział na siebie tego wieczoru, nie było ani zwyczajne, ani nudne.
Była to czarna, bardzo dopasowana szata - młody lord specjalnie założył pod spód męski gorset, aby wymodelować sylwetkę. Została ozdobiona motywami leśnymi, haftowanymi czarnymi jedwabnymi nićmi: błyszczącymi sylwetkami drzew i krzewów, które poruszały się, jakby muskane niewidzialnym wiatrem, i między którymi przemykały dziwaczne cienie. Nad tym wszystkim, stworzone z drobnych diamentów i srebrnej nici, górowało rozgwieżdżone nocne niebo, które opalizowało na granatowo. Szata nie była typowa - od tyłu, jak się na nią patrzyło, miało się wrażenie, że ma się przed sobą piękną suknię - wszystko przez długi, piękny tren, który Rigel specjalnie ukrył na czas transportu na miejsce sabatu. Z przodu szata prezentowała się jak typowa męska, przypominająca marynarkę, tylko z rozcięciem z przodu. Spód trenu, ozdobiony został delikatną czarną koronką. Do tego Black wybrał wąskie spodnie i eleganckie czarne wypucowane na błysk buty na niskim obcasie.
Dzięki znajomości numerologii młody czarodziej był w stanie dobrać materiały i zaklęcia w taki sposób, że kiedy tylko wkraczał do miejsca, gdzie było ciemniej, las i ciała niebieskie na jego szacie zaczynały świecić słabym biało-błękitnym blaskiem, jakby cała kreacja była utkana z mrozu i światła gwiazd.
Włosy spiął w luźny kok, ozdobiony misternie wykonanymi srebrnymi spinkami z gwiezdnymi motywami. Maska, którą wybrał do zwieńczenia kreacji, idealnie wpasowywała się w leśno-zimowy nastrój kreacji. Srebro, z którego została wykonana, przypominało kształtem korę szlachetnego, połyskującego drzewa, a posrebrzane, jakby pokryte szronem liście i czarno-srebrne pióra, ozdobione kryształami, układały się w kształt charakterystycznej “kociej” maski Gnaga.
Na miejsce Rigel dotarł razem z rodzeństwem. Siedząc w powozie i paląc przez okno zmiennobarwne papierosy, myślami już był na miejscu, pijąc nieziemskie napoje i bawiąc się tak, jakby jutro nigdy miało nie nadejść. Bardzo tego potrzebował.
Kiedy przekroczył próg Hampton Court, pozwolił trenowi opaść na marmurową posadzkę, zrywając nici, które utrzymywały go w ukryciu. Dzięki temu szata w końcu zaprezentowała się w całej swojej okazałości. Dopiero po tym geście sięgnął po jeden z kieliszków.
|taki krój stroju, tak się mieni w ciemności.
Ubranie, jakie Rigel stworzył dla siebie, a tak po prawdzie to przerobił, było inne niż wszystkie, które miał na sobie w ubiegłych latach. Oczywiście, nie mógł liczyć szalone połączenia barw, jakimi bawił się podczas poprzednich sabatów. Żałobna czerń musiała towarzyszyć mu jeszcze przez jakiś czas i Black nie zamierzał się z nią rozstawać, mając w pamięci zmarłego brata. Jednak to, co przywdział na siebie tego wieczoru, nie było ani zwyczajne, ani nudne.
Była to czarna, bardzo dopasowana szata - młody lord specjalnie założył pod spód męski gorset, aby wymodelować sylwetkę. Została ozdobiona motywami leśnymi, haftowanymi czarnymi jedwabnymi nićmi: błyszczącymi sylwetkami drzew i krzewów, które poruszały się, jakby muskane niewidzialnym wiatrem, i między którymi przemykały dziwaczne cienie. Nad tym wszystkim, stworzone z drobnych diamentów i srebrnej nici, górowało rozgwieżdżone nocne niebo, które opalizowało na granatowo. Szata nie była typowa - od tyłu, jak się na nią patrzyło, miało się wrażenie, że ma się przed sobą piękną suknię - wszystko przez długi, piękny tren, który Rigel specjalnie ukrył na czas transportu na miejsce sabatu. Z przodu szata prezentowała się jak typowa męska, przypominająca marynarkę, tylko z rozcięciem z przodu. Spód trenu, ozdobiony został delikatną czarną koronką. Do tego Black wybrał wąskie spodnie i eleganckie czarne wypucowane na błysk buty na niskim obcasie.
Dzięki znajomości numerologii młody czarodziej był w stanie dobrać materiały i zaklęcia w taki sposób, że kiedy tylko wkraczał do miejsca, gdzie było ciemniej, las i ciała niebieskie na jego szacie zaczynały świecić słabym biało-błękitnym blaskiem, jakby cała kreacja była utkana z mrozu i światła gwiazd.
Włosy spiął w luźny kok, ozdobiony misternie wykonanymi srebrnymi spinkami z gwiezdnymi motywami. Maska, którą wybrał do zwieńczenia kreacji, idealnie wpasowywała się w leśno-zimowy nastrój kreacji. Srebro, z którego została wykonana, przypominało kształtem korę szlachetnego, połyskującego drzewa, a posrebrzane, jakby pokryte szronem liście i czarno-srebrne pióra, ozdobione kryształami, układały się w kształt charakterystycznej “kociej” maski Gnaga.
Na miejsce Rigel dotarł razem z rodzeństwem. Siedząc w powozie i paląc przez okno zmiennobarwne papierosy, myślami już był na miejscu, pijąc nieziemskie napoje i bawiąc się tak, jakby jutro nigdy miało nie nadejść. Bardzo tego potrzebował.
Kiedy przekroczył próg Hampton Court, pozwolił trenowi opaść na marmurową posadzkę, zrywając nici, które utrzymywały go w ukryciu. Dzięki temu szata w końcu zaprezentowała się w całej swojej okazałości. Dopiero po tym geście sięgnął po jeden z kieliszków.
|taki krój stroju, tak się mieni w ciemności.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
The member 'Rigel Black' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 6
'k20' : 6
Prominentny syn Ministra Magii nie poddawał się pokusie swawolnej zabawy. Nawet tak ważne wydarzenia imprezowe, docelowo przyzwalające na chwilę wytchnienia i zapomnienia o doczesnych problemach, to jedynie sprzyjające warunki do nawiązania intratnych kontaktów w świecie polityki. Tegoroczny Sabat w konwencji balu maskowego, różnił się od poprzednich nie tylko przez wzgląd na specyfikę maskarady. W dalszym ciągu toczyła się wojna, co otwierało nowe perspektywy zawiązania nieoczekiwanych sojuszy, ale budziło też pewne obawy; na wydarzeniu gościć mieli bowiem czarodzieje niższych klas. Fanaberia Lady Nott z perspektywy zawodowej Abraxasa była dobrym ruchem, jednakże czy organizatorka przemyślała tę decyzję i zabezpieczyła się na niespodziewane okoliczności? Tego już nie wiedział.
Nie potrzebował wielu godzin spędzonych na przygotowaniach, by dobrze wypaść na tegorocznej maskaradzie. W jego pracy wizerunek był nader istotnym elementem, toteż zawsze wyglądał nienagannie; codzienny minimalizm ustąpił jednakże eleganckiej kreacji, w której roztaczał powab niby rasowy salonowiec. Na tę okazję specjalnie przygotowano również jego maskę, zatem najważniejszy element stroju, dopasowaną kolorystycznie do majestatycznej, czarodziejskiej szaty w barwach rodu Malfoy. Skórzana maska typu Colombina obszyta była czarnym welurem, którego krawędzie zdobione były metalowymi okuciami. Precyzja, z jaką wykonano elementy ozdobne, świadczyła o niebagatelnym kunszcie artysty. Obrany motyw prezentował gęste, powyginane pnącza w zielonej barwie otulone smoczymi skrzydłami, a najbardziej charakterystycznie jawił się światu srebrny wąż połykający swój ogon.
Na balu zjawił się punktualnie, w towarzystwie debiutantki Cordelii Armandy Malfoy, zatem najmłodszej z sióstr. Czuł się w odpowiedzialności, by zadbać o poprawny przebieg jej pierwszego Sabatu, o niepowtarzalne pozytywne wspomnienia, które być może przełożą się na ocieplenie stosunków rodzinnych. Nie wyzbył się w pełni surowości, która definiowała jego charakter, lecz gdy przekroczyli próg sali balowej, dostrzegła na jego twarzy wyjątkowy widok: reprezentatywny uśmiech. Pewnej ozdoby jednak mu brakowało; z powodu niezdiagnozowanej choroby, jego żona tego wieczoru nie mogła zjawić się na przyjęciu.
- Dziś będziesz miała szansę okazać swój entuzjazm w hucznej zabawie. Oczekuję od Ciebie jedynie stosownego zachowania, wierzę, że przyniesiesz nam dumę. - zwrócił się do Cordelii, a jego słowa były szczere. Młoda kokietka na salonach odnajdywała się nawet lepiej, niżeli on i potrafiła brylować, ściągając na siebie uwagę tłumów. Niestety jej słodka, niekontrolowana arogancja sprawiała, że czasami trudno było ją traktować poważnie i często popełniała faux pas. - Mój pierwszy Sabat wykreował moją karierę. Dzięki niemu nawiązałem wiele znajomości, poznałem także pierwsze, potencjalne narzeczone. Głównym atutem jest zgromadzenie wpływowych postaci na neutralnym gruncie, co ułatwia pertraktacje i sprzyja zupełnie nowym relacjom. Zabawa jak co roku - nudna, niesatysfakcjonująca i czasochłonna. - o tym, że będzie debiutować wśród plebsu, wspominać nie zamierzał. Choć zaproszenia otrzymały jedynie zasłużone osoby, ich obecność mogła zabić magię tego wydarzenia, ale kto wie - może nawet sam Abraxas skorzysta na ich przybyciu.
- Wyglądasz czarująco, jak przystało na Malfoya. - skłamał, karmiąc jej dziewczęcą naiwność, by mieć z głowy histerię gorszącą sprawę. Oczywiście wyglądała pięknie i uroczo, ale nie tego spodziewał się po debiucie własnej siostry. W jego oczach, na tle wszystkich eleganckich kobiet - również innych debiutantek - nie wyglądała kobieco, jak gdyby zatrzymała się w okresie wczesnego dojrzewania, słodka niby cukierek, a przecież Sabat symbolizował wkroczenie w dorosłość.
Od niechcenia odebrał magiczny trunek, który mu wręczyła. Rozejrzał się w poszukiwaniu znajomych twarzy i sylwetek, choć przez te wszystkie maski, trudno było mu z początku kogoś rozpoznać. Kiedy jednak rzucił okiem w stronę Cygnusa Black i jego towarzyszki, od razu rozpoznał oboje z nich.
- Lord Cygnus Black, a jego towarzyszką, jak mniemam, jest Lady Aquila. Przywitajmy się z nimi. - zarządził i ruszył spokojnym krokiem w ich kierunku, pozwalając siostrze trzymać się pod ramię. Wzrokiem sondował także pozostałe osoby, które wkrótce odsłaniały przed nim swe prawdziwe oblicza.
- Lady Black, intrygujący dobór maski i wspaniała kreacja. Lordzie Black. - skłonił się kurtuazyjnie, obdarzając ich nieszczerym uśmiechem. - Przypuszczam, że nie muszę przedstawiać Wam swojej siostry, Lady Cordelii Malfoy, której mam przyjemność towarzyszyć na debiutanckim Sabacie. To imponujące, że pomimo aktualnej sytuacji politycznej, Lady Nott zdecydowała się wydać tak huczne przyjęcie. Ufam, że również bawicie się przednio.
Nie potrzebował wielu godzin spędzonych na przygotowaniach, by dobrze wypaść na tegorocznej maskaradzie. W jego pracy wizerunek był nader istotnym elementem, toteż zawsze wyglądał nienagannie; codzienny minimalizm ustąpił jednakże eleganckiej kreacji, w której roztaczał powab niby rasowy salonowiec. Na tę okazję specjalnie przygotowano również jego maskę, zatem najważniejszy element stroju, dopasowaną kolorystycznie do majestatycznej, czarodziejskiej szaty w barwach rodu Malfoy. Skórzana maska typu Colombina obszyta była czarnym welurem, którego krawędzie zdobione były metalowymi okuciami. Precyzja, z jaką wykonano elementy ozdobne, świadczyła o niebagatelnym kunszcie artysty. Obrany motyw prezentował gęste, powyginane pnącza w zielonej barwie otulone smoczymi skrzydłami, a najbardziej charakterystycznie jawił się światu srebrny wąż połykający swój ogon.
Na balu zjawił się punktualnie, w towarzystwie debiutantki Cordelii Armandy Malfoy, zatem najmłodszej z sióstr. Czuł się w odpowiedzialności, by zadbać o poprawny przebieg jej pierwszego Sabatu, o niepowtarzalne pozytywne wspomnienia, które być może przełożą się na ocieplenie stosunków rodzinnych. Nie wyzbył się w pełni surowości, która definiowała jego charakter, lecz gdy przekroczyli próg sali balowej, dostrzegła na jego twarzy wyjątkowy widok: reprezentatywny uśmiech. Pewnej ozdoby jednak mu brakowało; z powodu niezdiagnozowanej choroby, jego żona tego wieczoru nie mogła zjawić się na przyjęciu.
- Dziś będziesz miała szansę okazać swój entuzjazm w hucznej zabawie. Oczekuję od Ciebie jedynie stosownego zachowania, wierzę, że przyniesiesz nam dumę. - zwrócił się do Cordelii, a jego słowa były szczere. Młoda kokietka na salonach odnajdywała się nawet lepiej, niżeli on i potrafiła brylować, ściągając na siebie uwagę tłumów. Niestety jej słodka, niekontrolowana arogancja sprawiała, że czasami trudno było ją traktować poważnie i często popełniała faux pas. - Mój pierwszy Sabat wykreował moją karierę. Dzięki niemu nawiązałem wiele znajomości, poznałem także pierwsze, potencjalne narzeczone. Głównym atutem jest zgromadzenie wpływowych postaci na neutralnym gruncie, co ułatwia pertraktacje i sprzyja zupełnie nowym relacjom. Zabawa jak co roku - nudna, niesatysfakcjonująca i czasochłonna. - o tym, że będzie debiutować wśród plebsu, wspominać nie zamierzał. Choć zaproszenia otrzymały jedynie zasłużone osoby, ich obecność mogła zabić magię tego wydarzenia, ale kto wie - może nawet sam Abraxas skorzysta na ich przybyciu.
- Wyglądasz czarująco, jak przystało na Malfoya. - skłamał, karmiąc jej dziewczęcą naiwność, by mieć z głowy histerię gorszącą sprawę. Oczywiście wyglądała pięknie i uroczo, ale nie tego spodziewał się po debiucie własnej siostry. W jego oczach, na tle wszystkich eleganckich kobiet - również innych debiutantek - nie wyglądała kobieco, jak gdyby zatrzymała się w okresie wczesnego dojrzewania, słodka niby cukierek, a przecież Sabat symbolizował wkroczenie w dorosłość.
Od niechcenia odebrał magiczny trunek, który mu wręczyła. Rozejrzał się w poszukiwaniu znajomych twarzy i sylwetek, choć przez te wszystkie maski, trudno było mu z początku kogoś rozpoznać. Kiedy jednak rzucił okiem w stronę Cygnusa Black i jego towarzyszki, od razu rozpoznał oboje z nich.
- Lord Cygnus Black, a jego towarzyszką, jak mniemam, jest Lady Aquila. Przywitajmy się z nimi. - zarządził i ruszył spokojnym krokiem w ich kierunku, pozwalając siostrze trzymać się pod ramię. Wzrokiem sondował także pozostałe osoby, które wkrótce odsłaniały przed nim swe prawdziwe oblicza.
- Lady Black, intrygujący dobór maski i wspaniała kreacja. Lordzie Black. - skłonił się kurtuazyjnie, obdarzając ich nieszczerym uśmiechem. - Przypuszczam, że nie muszę przedstawiać Wam swojej siostry, Lady Cordelii Malfoy, której mam przyjemność towarzyszyć na debiutanckim Sabacie. To imponujące, że pomimo aktualnej sytuacji politycznej, Lady Nott zdecydowała się wydać tak huczne przyjęcie. Ufam, że również bawicie się przednio.
The member 'Abraxas Malfoy' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 14
'k20' : 14
Mimo przejmującego mrozu na zewnątrz, towarzyszyło jej przyjemne ciepło. Za część komfortu odpowiadał oczywiście powóz Averych; znani byli ze swej surowości, to fakt, ponad wszystko jednak kochali swój status i podkreślanie go, czego odbiciem była gotowość do zadbania o odpowiednią prezentację, także w takich szczegółach, jakimi było zdobienie i wygoda w trakcie drogi na sabat. W drobnej części źródłem ciepła mógł być alkohol (niewielka, lecz jakże przyjemna jego ilość, przyjęta jeszcze przed przyjazdem). Przede wszystkim jednak, po raz pierwszy od dawna musiała przyznać - czuła się poruszona perspektywą tego wieczoru. Historycznego, biorąc pod uwagę moment i dobór towarzystwa. Tak niedawno dzielenie tego niezwykłego czasu z madam Mericourt byłoby nie do pomyślenia; teraz miała przejść przez próg Hampton Court na równych prawach. Celebrując, będąc celebrowaną. Korzystając z tego, jak zajęta otoczeniem wydawała się jej towarzyszka, Elaine częściej niż na jakiekolwiek popisy wirtuozów ognia i wystrój otoczenia dworku spoglądała spod półprzymkniętych powiek właśnie na nią. Przez pryzmat jej tryumfu i oczarowania wszystko, co miała do zaoferowania ta noc wydawało się jeszcze pełniejsze uroku. A od pierwszych chwil stało się jasne, że mimo trwającego konfliktu ten sabat w niczym nie będzie ustępował poprzednim jeśli chodzi o przepych i atmosferę.
Ze swoją towarzyszką rozstała się dość szybko, szeptem oferując przeprosiny i zdawkowe wyjaśnienie - musiała poświęcić moment na ciche powitania wymienione z rodzicami i najbliższą rodziną. Nie była już Nott, ale w takich chwilach jak ta najsilniej czuła jak bliscy jej byli mimo upływu lat. Jak wiele z nich było wciąż w niej samej. Atmosfera poruszenia i ekscytacji przenikała ją, wcale jednak się jej nie udzielając. Coraz silniej odczuwała spokój, poczucie, że właśnie teraz nigdzie indziej nie przynależy silniej, niż tu. Do spełnienia daleka jednak była jeszcze droga. Z tą myślą skierowała swoje kroki w stronę sali balowej, po drodze tracąc ciężkie futro, odsłaniając właściwą kreację. Perłowa jedwabna baza, zwiewna i delikatna, z nieco grubszym materiałem ciągnącym się od samej szyi do połowy łydki, otoczona delikatniejszym muślinem, nigdy jednak dość przezroczystym, by zaryzykować odsłonięcie zbyt wiele, tworzyłaby niemal skromną całość, delikatnie tylko odróżniającą się od mlecznobiałej, dzięki odpowiedniemu kremowi również pobłyskującej delikatnie perłowym blaskiem skóry Elaine, gdyby pozostawiona była sama sobie. Skromność jednak nie była kategorią, w której lady miała zamiar mieścić się tego wieczoru. Stąd złocenia; obramujące linię łabędziej szyi, wijące się niżej, wdłuż linii obojczyków i dalej w dół, owijając miękko wyjątkowo wąską talię, by spłynąć jeszcze niżej, pionową linią podkreślając wysoki wzrost kobiety. Były to zarówno szycia na samym materiale, misterne, naśladujące dębowe liście i gałązki, jak i cięższe, metalowe akcenty na szyi, talii, oraz nadgarstkach. Tu wspólnym akcentem stał się półksiężyc, powtórzonym również przy tworzeniu maski. Wykonana z masy perłowej, szczodrze zdobiona złotem ale i delikatną koronką colombiana przywodziła na myśl półksiężyc, nie przysłaniając jednak wiele więcej, niż oczy, nos i połowę czoła Elaine. Krótkie włosy, zebrane do tyłu, wyróżniały pozłacane pasamka. Całości dopełniał makijaż; jasne rzęsy przyciemnione, ale nie całkiem czarne, złota linia pociągnięta wzdłuż powieki, delikatnie wywinięta ku górze; perłowe cienie, delikatnie współgrające z jasną cerą. Jedyny kontrast stanowiły karminowe wargi, górna o odcień ciemniejsza od dolnej, do której właśnie zbliżyła kieliszek ściągnięty z podsuniętej jej tacy, by upić kilka łyków.
---
inspiracja dla sukienki: 1, 2; poglądowo maska, rzucam na zawartość kieliszka!
Ze swoją towarzyszką rozstała się dość szybko, szeptem oferując przeprosiny i zdawkowe wyjaśnienie - musiała poświęcić moment na ciche powitania wymienione z rodzicami i najbliższą rodziną. Nie była już Nott, ale w takich chwilach jak ta najsilniej czuła jak bliscy jej byli mimo upływu lat. Jak wiele z nich było wciąż w niej samej. Atmosfera poruszenia i ekscytacji przenikała ją, wcale jednak się jej nie udzielając. Coraz silniej odczuwała spokój, poczucie, że właśnie teraz nigdzie indziej nie przynależy silniej, niż tu. Do spełnienia daleka jednak była jeszcze droga. Z tą myślą skierowała swoje kroki w stronę sali balowej, po drodze tracąc ciężkie futro, odsłaniając właściwą kreację. Perłowa jedwabna baza, zwiewna i delikatna, z nieco grubszym materiałem ciągnącym się od samej szyi do połowy łydki, otoczona delikatniejszym muślinem, nigdy jednak dość przezroczystym, by zaryzykować odsłonięcie zbyt wiele, tworzyłaby niemal skromną całość, delikatnie tylko odróżniającą się od mlecznobiałej, dzięki odpowiedniemu kremowi również pobłyskującej delikatnie perłowym blaskiem skóry Elaine, gdyby pozostawiona była sama sobie. Skromność jednak nie była kategorią, w której lady miała zamiar mieścić się tego wieczoru. Stąd złocenia; obramujące linię łabędziej szyi, wijące się niżej, wdłuż linii obojczyków i dalej w dół, owijając miękko wyjątkowo wąską talię, by spłynąć jeszcze niżej, pionową linią podkreślając wysoki wzrost kobiety. Były to zarówno szycia na samym materiale, misterne, naśladujące dębowe liście i gałązki, jak i cięższe, metalowe akcenty na szyi, talii, oraz nadgarstkach. Tu wspólnym akcentem stał się półksiężyc, powtórzonym również przy tworzeniu maski. Wykonana z masy perłowej, szczodrze zdobiona złotem ale i delikatną koronką colombiana przywodziła na myśl półksiężyc, nie przysłaniając jednak wiele więcej, niż oczy, nos i połowę czoła Elaine. Krótkie włosy, zebrane do tyłu, wyróżniały pozłacane pasamka. Całości dopełniał makijaż; jasne rzęsy przyciemnione, ale nie całkiem czarne, złota linia pociągnięta wzdłuż powieki, delikatnie wywinięta ku górze; perłowe cienie, delikatnie współgrające z jasną cerą. Jedyny kontrast stanowiły karminowe wargi, górna o odcień ciemniejsza od dolnej, do której właśnie zbliżyła kieliszek ściągnięty z podsuniętej jej tacy, by upić kilka łyków.
---
inspiracja dla sukienki: 1, 2; poglądowo maska, rzucam na zawartość kieliszka!
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
The member 'Elaine Avery' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 2
'k20' : 2
Poprawiał mankiety koszuli stojąc przed lustrem we własnej komnacie, obserwując swoje odbicie w lustrze. Czas umykał szybko, płynął jak woda między palcami i zaczynał doceniać każdą chwilę. Powiódł wzrokiem w kierunku maski spoczywającej w pudełku wyłożonym aksamitem. Ta maska była nie tylko ozdoba, ale pewnego rodzaju symbolem zmian, które zaszły w jego życiu od zeszłego roku. Kiedy na przełomie 1956 i 1957 roku szykował się do wizyty w Hampton Court był zaręczony i miał dalekosiężne plany, teraz świat toczyła wojna, a oni tak po prostu kierowali się na bal – tradycja, od której nie mogli tak po prostu uciekać. Zapiął ostatnie guziki, nałożył czarną marynarkę – tego roku stawiał na czarny kolor, przybierając nieco mroczną i niepokojący charakter. Zgodnie z tradycją, do Hampton wybierał się wraz z resztą rodziny, o umówionej godzinie wziął maskę w dłoń i ruszył do drzwi Różanego Zamku.
Lady Nott jak każdego roku starała się przebić to, co działo się w poprzednim. Wystrój, dekoracje, atmosfera. Nie było tu czuć wojny, kiedy rozglądał się zza metalicznie połyskującej maski na gromadzących się przy wejściu ludzi. Nikt nie był w stanie go rozpoznać. Maska Volto, zakrywająca całą jego twarz, stworzona głównie z metalowych elementów jubilerskich, głównie srebra i platyny. Zwieńczona licznymi okuciami jubilerskimi, wysadzana kamieniami szlachetnymi – rubinami - kształtowanymi w symboliczne dla Rosierów róże, w niektórych miejscach umieszczono delikatne, niewielkie perły. Dobór tej maski nie był przypadkowy. Stawiał nie tylko na charakterystyczną symbolikę, wszak nie tylko róże pojawiły się na metalowej strukturze, ale również perły bezpośrednio kojarzące się z morzem, a co za tymi idzie z jego matką. Całość wykonania z pewnością można było nazwać nieco przerażającą, mroczną i tajemniczą. Taki właśnie był Mathieu – tajemniczy Lord, którego duszę spowił mrok.
Wypolerowane buty stukały delikatnie o posadzki w holu, gdzie kierował się do Sali Balowej. Stojąc przy wejściu na podwyższeniu mógł podziwiać kunszt przygotowanych przez Lady Nott dekoracji, była wirtuozem przyjęć towarzyskich i doskonale znała się na swojej robocie. Obecność na sabacie była obowiązkowa, przynajmniej w myśl tradycyjnego podejścia, które praktykowali od wielu lat. Wszyscy gromadzący się w Sali Balowej ubrani w wykwintne stroje, skrzętnie przemyślane detale, liczne ozdoby i wspaniałe maski. Tak trudno było wśród nich odszukać kogoś znajomego, co dodawało więcej tajemniczości całego przedsięwzięcia. Był pewien, że miejsce było chronione w odpowiedni sposób, aby żaden nieproszony gość nie wdarł się na teren Hampton Court. W obliczu tylu zamaskowanych osób byłoby to w zasadzie możliwe, ale nie sądził, aby ktoś pokusił się o tak skrajną nieodpowiedzialność.
Stojąc na lekkim podwyższeniu rozglądał się, próbując wyłapać w tłumie jasne blond włosy. Zapewne miała na twarzy maskę, co skutecznie utrudniało mu całe zadanie, ale był pewien, że wśród zgromadzonych tu dam wypatrzy w końcu tą, z którą chciał zamienić choć kilka słów. Próbował wyłapać wzrokiem znajomą posturę, delikatną, kobieca i subtelną, którą tak dobrze znał. Oby to przyniosło mu odpowiedni skutek. Postanowił raczyć się drinkiem, którego otrzymał i kontynuować poszukiwania.
Maska jak na avatarze
+ rzut na drinka
Lady Nott jak każdego roku starała się przebić to, co działo się w poprzednim. Wystrój, dekoracje, atmosfera. Nie było tu czuć wojny, kiedy rozglądał się zza metalicznie połyskującej maski na gromadzących się przy wejściu ludzi. Nikt nie był w stanie go rozpoznać. Maska Volto, zakrywająca całą jego twarz, stworzona głównie z metalowych elementów jubilerskich, głównie srebra i platyny. Zwieńczona licznymi okuciami jubilerskimi, wysadzana kamieniami szlachetnymi – rubinami - kształtowanymi w symboliczne dla Rosierów róże, w niektórych miejscach umieszczono delikatne, niewielkie perły. Dobór tej maski nie był przypadkowy. Stawiał nie tylko na charakterystyczną symbolikę, wszak nie tylko róże pojawiły się na metalowej strukturze, ale również perły bezpośrednio kojarzące się z morzem, a co za tymi idzie z jego matką. Całość wykonania z pewnością można było nazwać nieco przerażającą, mroczną i tajemniczą. Taki właśnie był Mathieu – tajemniczy Lord, którego duszę spowił mrok.
Wypolerowane buty stukały delikatnie o posadzki w holu, gdzie kierował się do Sali Balowej. Stojąc przy wejściu na podwyższeniu mógł podziwiać kunszt przygotowanych przez Lady Nott dekoracji, była wirtuozem przyjęć towarzyskich i doskonale znała się na swojej robocie. Obecność na sabacie była obowiązkowa, przynajmniej w myśl tradycyjnego podejścia, które praktykowali od wielu lat. Wszyscy gromadzący się w Sali Balowej ubrani w wykwintne stroje, skrzętnie przemyślane detale, liczne ozdoby i wspaniałe maski. Tak trudno było wśród nich odszukać kogoś znajomego, co dodawało więcej tajemniczości całego przedsięwzięcia. Był pewien, że miejsce było chronione w odpowiedni sposób, aby żaden nieproszony gość nie wdarł się na teren Hampton Court. W obliczu tylu zamaskowanych osób byłoby to w zasadzie możliwe, ale nie sądził, aby ktoś pokusił się o tak skrajną nieodpowiedzialność.
Stojąc na lekkim podwyższeniu rozglądał się, próbując wyłapać w tłumie jasne blond włosy. Zapewne miała na twarzy maskę, co skutecznie utrudniało mu całe zadanie, ale był pewien, że wśród zgromadzonych tu dam wypatrzy w końcu tą, z którą chciał zamienić choć kilka słów. Próbował wyłapać wzrokiem znajomą posturę, delikatną, kobieca i subtelną, którą tak dobrze znał. Oby to przyniosło mu odpowiedni skutek. Postanowił raczyć się drinkiem, którego otrzymał i kontynuować poszukiwania.
Maska jak na avatarze
+ rzut na drinka
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
The member 'Mathieu Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 15
'k20' : 15
Świat nie zwolnił tempa, a Nowy Rok miał rozpocząć się z impetem, wymagania stawiane przez Czarnego Pana rosły z dnia na dzień, pragnął więcej i szybciej, nie pozwalając na najlichsze choćby zawahanie. Przelana krew spływała do okalającego kraj morza, a przewaga Lorda Voldemorta zdawała się rosnąć w zatrważającym tempie; ostatnie dni spędził na planowaniu działań na terenach ziem Staffordshire, mimochodem zlecając przygotowanie na tę uroczystość odpowiedniego stroju. Sabaty lady Nott były doskonałą okazją, by zadbać o politycznie przyjaźnie, ale i oddać się rozrywce odciągającej od codziennych obowiązków, a tej nigdy nie miał zwyczaju odmawiać. Blichtr i przepych przyjęcia brutalnie kontrastował z rzeczywistością odciętą na zewnątrz tych murów, pozwalając na kilka chwil ukoić szalony bieg rwących myśli. Czujności nie należało jednak tracić nigdy, nie wtedy, gdy bieg zdarzeń leżał wyłącznie w ich rękach. Prowadząc pod ramieniem zaiste zjawiskowo prezentującą się Evandrę, otulony zapachem jej wabiącego jaśminu, przemykał spojrzeniem po kolejnych zamaskowanych twarzach, w niewielu odnajdując oczywiste tożsamości. Wystrój pałacu zdawał się dopełniać mglistej atmosfery tajemniczości. Gdy poddawał się tej aurze słyszał głos niepewności, może zawahania, odpierającego ataki pradawnego bytu zamieszkującego jego umysł.
Sam skrył twarz za maską typu volto, biała delikatna porcelana osadzona w smoczej kości zakrywała ją całą i rzucała cień na otwory przeznaczone dla spojrzenia. Nie była praktyczna, zapewniała jednak pełną anonimowość, nadając rysom ostrzejszych i bardziej surowych rysów; rzeźbione usta nie miały w sobie nic z życzliwości, trwając w beznamiętnym oschłym wyrazie, w żaden sposób nie odcinając się barwą od alabastrowej całości. Zdobienia rozchodziły się wokół oczu, sięgając skroni i czoła, złote kute ornamenty zawierały symbolikę cierni oraz węży połączonych w zawziętej plątaninie. Między tymi rzeźbieniami pobłyskiwało po kilka osadzonych weń drobnych białych szafirów, mieniących się przy silniejszym świetle i subtelnych w panującym na sali półmroku.
Szata, którą miał na sobie, wykonana została z wysokiej jakości wełny. Podobnie jak maska zdawała się surowa i najpewniej nieprzypadkowo niosła mundurowe skojarzenia. Spodnie okrywała rozcięta pośrodku tunika barwiona ciemną czerwienią, sięgająca połowy łydki, w całości zakrywał ją jednak krótszy i bardziej wystawny sztywny kaftan w kolorze czarnym, obszyty prostym haftem złotą nicią i spięty skrupulatnie rzeźbionymi w złocie guzikami kształtu fleur de lys, któremu elegancji dodawał ciężki pas wykonany ze smoczej skóry. Finezyjnie haftowana na obszyciach lekka czarna peleryna z kapturem, który jednak w tym momencie opadał na plecy, dopełniała narzuconej przez gospodynię maskarady.
- Czy to nie zabawne, że skoro świat jest teatrem, a aktorami ludzie, którzy kolejno pojawiają się i znikają, my dopiero przybrawszy maski godzimy się wyjść z przeznaczonych ról? - zwrócił się do żony, podając jej kieliszek, nieznacznie odchylił kraniec własnej maski, by i samemu móc uraczyć się oferowanym poczęstunkiem.
Sam skrył twarz za maską typu volto, biała delikatna porcelana osadzona w smoczej kości zakrywała ją całą i rzucała cień na otwory przeznaczone dla spojrzenia. Nie była praktyczna, zapewniała jednak pełną anonimowość, nadając rysom ostrzejszych i bardziej surowych rysów; rzeźbione usta nie miały w sobie nic z życzliwości, trwając w beznamiętnym oschłym wyrazie, w żaden sposób nie odcinając się barwą od alabastrowej całości. Zdobienia rozchodziły się wokół oczu, sięgając skroni i czoła, złote kute ornamenty zawierały symbolikę cierni oraz węży połączonych w zawziętej plątaninie. Między tymi rzeźbieniami pobłyskiwało po kilka osadzonych weń drobnych białych szafirów, mieniących się przy silniejszym świetle i subtelnych w panującym na sali półmroku.
Szata, którą miał na sobie, wykonana została z wysokiej jakości wełny. Podobnie jak maska zdawała się surowa i najpewniej nieprzypadkowo niosła mundurowe skojarzenia. Spodnie okrywała rozcięta pośrodku tunika barwiona ciemną czerwienią, sięgająca połowy łydki, w całości zakrywał ją jednak krótszy i bardziej wystawny sztywny kaftan w kolorze czarnym, obszyty prostym haftem złotą nicią i spięty skrupulatnie rzeźbionymi w złocie guzikami kształtu fleur de lys, któremu elegancji dodawał ciężki pas wykonany ze smoczej skóry. Finezyjnie haftowana na obszyciach lekka czarna peleryna z kapturem, który jednak w tym momencie opadał na plecy, dopełniała narzuconej przez gospodynię maskarady.
- Czy to nie zabawne, że skoro świat jest teatrem, a aktorami ludzie, którzy kolejno pojawiają się i znikają, my dopiero przybrawszy maski godzimy się wyjść z przeznaczonych ról? - zwrócił się do żony, podając jej kieliszek, nieznacznie odchylił kraniec własnej maski, by i samemu móc uraczyć się oferowanym poczęstunkiem.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k20' : 17
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k20' : 17
Coroczny bal noworoczny u lady Nott był już tradycją, który zyskała swoją renomę. Odmówić zaproszeniu, które się otrzymały nie było odpowiednio. Głównie dlatego, że sam sabat był też możliwością zdobycia wielu informacji, możliwie że i sojuszników - czy, jak radziła sama lady Nott w liście do Melisande - kawalerów. Na to ostatnie wzdychała lekko, jedynie wewnętrznie, lub bardziej otwarcie, kiedy nie było nikogo obok.
W pewien sposób to zeszłoroczny bal przypieczętował jej sukces w potyczce z Alphardem. To w labiryncie lady Nott zdradził się, odsłonił, by kilka miesięcy później już całkowicie otwarcie oznajmić, że zamierza podjąć starania o jej rękę.
Bal maskowy w istocie był okazją, ale w tym roku szczerze wątpiła, że dla niej. Nadal nie potrafiła znacząco określić co dalej, podjąć jakiegoś zdania, może samej wybrać kandydata, którego sprawdzi i skieruje na odpowiednie tory. Po prawdzie, sama myśl o podejmowaniu kolejnej próby zdawała się zwyczajnie irytująca.
Mimo to, w odpowiednim czasie udała się do kąpieli - niezmiennie korzystając z różanych olejków. Nie zawierzała krwi, nie chciała się w niej kąpać. Ufała swojemu ciału i swojemu wyglądowi, to co czyniło ją z niej w zupełności wystarczało. Nigdy nie wskakiwała dając się porwać z nurtem rzeki, wybierała, zgodnie z własną decyzją, czy nawet zachcianką.
Pozwoliła, by służki skonstruowały na jej głowie upięcie w które wpięta została złota spinka wysadzana rubinami. Gołą szyję obdarowała nimi równie hojnie. Kreacja została wspólnie z Odette dobrana do maski. Zdawać się mogła zwyczajnie prosta. Czarna, nie czerwona - Melisande nie zapomniała, o trwającej nadal żałobie i zamierzała w niej pozostać. Suknia pozostawała równie czarna, odkrywała chude ramiona, zdobiona na spódnicy złotymi akcentami nici, które mieniły się w światłach które na nią padały. Była gotowa - choć niekoniecznie chętna.
Wraz z odpowiednią godziną zjawiła się na miejscu. Sala balowa niezmiennie potrafiła zrobić wrażenie. Złote, śnieżna płatki opadały z sufitu na chwilę przyciągając uwagę Melisande. Wzięła wdech w płuca, rozglądając się wokół. Zostało jedynie liczyć na to, że tego wieczoru znajdzie się ktoś, kto pozwoli jej jakoś przetrwać ten wieczór. Przesunęła jasnymi tęczówkami wyzierającymi spod maski, biorąc wdech w płuca. Rozpoznanie gości, po tym, co mieli na sobie, mogło nie należeć do prostych.
Cóż, czas było rozpocząć maskaradę.
W pewien sposób to zeszłoroczny bal przypieczętował jej sukces w potyczce z Alphardem. To w labiryncie lady Nott zdradził się, odsłonił, by kilka miesięcy później już całkowicie otwarcie oznajmić, że zamierza podjąć starania o jej rękę.
Bal maskowy w istocie był okazją, ale w tym roku szczerze wątpiła, że dla niej. Nadal nie potrafiła znacząco określić co dalej, podjąć jakiegoś zdania, może samej wybrać kandydata, którego sprawdzi i skieruje na odpowiednie tory. Po prawdzie, sama myśl o podejmowaniu kolejnej próby zdawała się zwyczajnie irytująca.
Mimo to, w odpowiednim czasie udała się do kąpieli - niezmiennie korzystając z różanych olejków. Nie zawierzała krwi, nie chciała się w niej kąpać. Ufała swojemu ciału i swojemu wyglądowi, to co czyniło ją z niej w zupełności wystarczało. Nigdy nie wskakiwała dając się porwać z nurtem rzeki, wybierała, zgodnie z własną decyzją, czy nawet zachcianką.
Pozwoliła, by służki skonstruowały na jej głowie upięcie w które wpięta została złota spinka wysadzana rubinami. Gołą szyję obdarowała nimi równie hojnie. Kreacja została wspólnie z Odette dobrana do maski. Zdawać się mogła zwyczajnie prosta. Czarna, nie czerwona - Melisande nie zapomniała, o trwającej nadal żałobie i zamierzała w niej pozostać. Suknia pozostawała równie czarna, odkrywała chude ramiona, zdobiona na spódnicy złotymi akcentami nici, które mieniły się w światłach które na nią padały. Była gotowa - choć niekoniecznie chętna.
Wraz z odpowiednią godziną zjawiła się na miejscu. Sala balowa niezmiennie potrafiła zrobić wrażenie. Złote, śnieżna płatki opadały z sufitu na chwilę przyciągając uwagę Melisande. Wzięła wdech w płuca, rozglądając się wokół. Zostało jedynie liczyć na to, że tego wieczoru znajdzie się ktoś, kto pozwoli jej jakoś przetrwać ten wieczór. Przesunęła jasnymi tęczówkami wyzierającymi spod maski, biorąc wdech w płuca. Rozpoznanie gości, po tym, co mieli na sobie, mogło nie należeć do prostych.
Cóż, czas było rozpocząć maskaradę.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sala balowa
Szybka odpowiedź