Pracownia alchemika
AutorWiadomość
Pracownia alchemika
Obszerne, skryte w półmroku pomieszczenie, w którym pracuje jeden z zatrudnianych przez Munga alchemików. Znajdujące się w nim obszerne, strzeliste regały mieszczą niezliczone zakurzone woluminy, słoje czy buteleczki różnych kształtów i kolorów. Na mocnym, dębowym stole ustawionym w centrum ulokowane zostały kociołki mniejszych rozmiarów, stojaki na drobne, kryształowe fiolki czy moździerze i niewielkie, służące do krojenia ingrediencji nożyki. Z boku, nad dużym, okrągłym palnikiem, zawieszony jest miedziany kocioł numer pięć – przydatny do masowej produkcji antidotów czy lekarstw.
Okna zostały przesłonięte ciężkimi materiałowymi zasłonami, gdyż niektóre z przygotowywanych tutaj specyfików muszą dojrzewać w ciemnościach. Alchemicy pracują przy blasku świec, zazwyczaj samotnie, spędzając całe dnie w oparach bulgoczących cicho wywarów.
Okna zostały przesłonięte ciężkimi materiałowymi zasłonami, gdyż niektóre z przygotowywanych tutaj specyfików muszą dojrzewać w ciemnościach. Alchemicy pracują przy blasku świec, zazwyczaj samotnie, spędzając całe dnie w oparach bulgoczących cicho wywarów.
16 marca?
Zdawała sobie sprawę, że przechodząc przez kolejny etap badań, na jej barkach ciążyło teraz więcej niż myślała. Udało im się zdobyć próbki wilkołackiej krwi i to, co musieli zrobić, to wizualizować, albo inaczej umaterialnić wszelkie wnioski, do jakich dotarli podczas poszukiwań teoretycznych. Dlatego teraz siedziała z z przeźroczystą fiolką, której zawartość barwiła ścianki ciemnobordową barwą. Uniosła fiolkę wyżej, łapiąc blask magicznego oświetlenia, który osiadł na cienkich ścinkach buteleczki i w dziwny sposób załamywało światło, sprawiając, że kolor krwi mienił się czernią, jakby posoka objęta klątwą chłonęła te pojedyncze elementy jaśniejszego jestestwa.
Kiedy usłyszała zgrzyt przekręcanej klamki, gdzieś z tyłu pomieszczenia, wiedziała kto przybył. Ojciec jeszcze chwilę wcześniej wpuścił ją do niedużego, zdawać by się mogło dusznego (przynajmniej dla niezaznajomionych z alchemicznymi "zapachami") pomieszczenia, które za dnia zajmował nadworny (mungowy) alchemik. Późny wieczór dawał możliwość na udostępnienie miejsca, w którym skupić się mógł i Adrien i sama Inara.
Zsunęła się z postawnego pod ścianą stolika, a niedużą buteleczkę zacisnęła w drobnych palcach, by ostrożnie postawić ją na łamie, umieszczonej w centrum pracowni. Dziś potrzebowała skupić się alchemicznych aspektach krwi, sprawdzić, czy reaguje podobnie jak zwyczajna na temperaturę, czy i jak zmieni się jej konsystencja i czy jakiekolwiek elementy, które do tej pory uznała za konieczne, nie stworzą z krwią antagonizmu. Zawczasu przywołała swój własny kociołek i kilka ingrediencji, które według dotychczasowo zebranej wiedzy, mogły być ze sobą kompatybilne. Obiecując solennie, że zostawi miejsce w stanie nienaruszonym. Ojcowska magia mogła za to wpłynąć na przebieg ich dzisiejszego, bardziej rodzinnego spotkania. Potrzebowała uzdrowicielskiej uwagi i zaklęć, a efekty przełożyć na alchemiczne właściwości. Wiedziała, że konieczne będzie zweryfikowanie ich wiedzy, ale kilka zdobytych ostatnio elementów, wpasowywało się w wizję, którą określili. Krew likantropa była podatna tylko na niektóre składniki. Srebro zostało wykluczone już na początku. osłabiała wilkołacki katalizator, ale im nie o to chodzili. Nie chcieli ranić, a..odzyskać to, co w momencie przemiany, każdy wilkołak tracił - swoje człowieczeństwo.
- Tato? - upewniła się, wyglądając zza szerokiej ławy. Do pracy przy eliksirach zawsze splatała włosy. Nie tyle ze względów bezpieczeństwa (i przygód z wybuchającą mazią). Wystarczył drobny błąd, nieproszony element, by eliksir zmienił całą swoją moc. A włosy takową miały. Jakkolwiek by tego nie nazywać.
Zdawała sobie sprawę, że przechodząc przez kolejny etap badań, na jej barkach ciążyło teraz więcej niż myślała. Udało im się zdobyć próbki wilkołackiej krwi i to, co musieli zrobić, to wizualizować, albo inaczej umaterialnić wszelkie wnioski, do jakich dotarli podczas poszukiwań teoretycznych. Dlatego teraz siedziała z z przeźroczystą fiolką, której zawartość barwiła ścianki ciemnobordową barwą. Uniosła fiolkę wyżej, łapiąc blask magicznego oświetlenia, który osiadł na cienkich ścinkach buteleczki i w dziwny sposób załamywało światło, sprawiając, że kolor krwi mienił się czernią, jakby posoka objęta klątwą chłonęła te pojedyncze elementy jaśniejszego jestestwa.
Kiedy usłyszała zgrzyt przekręcanej klamki, gdzieś z tyłu pomieszczenia, wiedziała kto przybył. Ojciec jeszcze chwilę wcześniej wpuścił ją do niedużego, zdawać by się mogło dusznego (przynajmniej dla niezaznajomionych z alchemicznymi "zapachami") pomieszczenia, które za dnia zajmował nadworny (mungowy) alchemik. Późny wieczór dawał możliwość na udostępnienie miejsca, w którym skupić się mógł i Adrien i sama Inara.
Zsunęła się z postawnego pod ścianą stolika, a niedużą buteleczkę zacisnęła w drobnych palcach, by ostrożnie postawić ją na łamie, umieszczonej w centrum pracowni. Dziś potrzebowała skupić się alchemicznych aspektach krwi, sprawdzić, czy reaguje podobnie jak zwyczajna na temperaturę, czy i jak zmieni się jej konsystencja i czy jakiekolwiek elementy, które do tej pory uznała za konieczne, nie stworzą z krwią antagonizmu. Zawczasu przywołała swój własny kociołek i kilka ingrediencji, które według dotychczasowo zebranej wiedzy, mogły być ze sobą kompatybilne. Obiecując solennie, że zostawi miejsce w stanie nienaruszonym. Ojcowska magia mogła za to wpłynąć na przebieg ich dzisiejszego, bardziej rodzinnego spotkania. Potrzebowała uzdrowicielskiej uwagi i zaklęć, a efekty przełożyć na alchemiczne właściwości. Wiedziała, że konieczne będzie zweryfikowanie ich wiedzy, ale kilka zdobytych ostatnio elementów, wpasowywało się w wizję, którą określili. Krew likantropa była podatna tylko na niektóre składniki. Srebro zostało wykluczone już na początku. osłabiała wilkołacki katalizator, ale im nie o to chodzili. Nie chcieli ranić, a..odzyskać to, co w momencie przemiany, każdy wilkołak tracił - swoje człowieczeństwo.
- Tato? - upewniła się, wyglądając zza szerokiej ławy. Do pracy przy eliksirach zawsze splatała włosy. Nie tyle ze względów bezpieczeństwa (i przygód z wybuchającą mazią). Wystarczył drobny błąd, nieproszony element, by eliksir zmienił całą swoją moc. A włosy takową miały. Jakkolwiek by tego nie nazywać.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Był już po pracy, lecz to wcale nie oznaczało końca pracy! Sunął się bowiem w tym momencie korytarzem nucąc pod nosem melodię o leniwym takcie w rytm której stawiał kroki. Poły jego kitla, wyglądającego bardziej jak szlafrok o kolorowych wzorach, rozchylał się przy każdym kroku odsłaniając jego codzienny oficjalnie nieoficjalny ubiór. W rękach niósł kubki z herbatą z nad których ciągnęły się powabne opary owiewające jego twarz obietnicą przyjemności. Ale jeszcze nie teraz...
Łokciem sforsował drzwi, popchnął je stopą i z wprawą zawodowego przemykacza międzydrzwiowego przemkną przez wywalczoną przez siebie szparę. Drzwi zamknęły się za jego plecami same, a on...się nagle zatrzymał i ściągnął brwi. Kurcze, zapomniał o tym.. Cmoknął z dezaprobatą na własne roztargnienie.
- Już, już, daj mi chwilkę Drobino moja - odpowiedział i na nowo zaczął gimnastykę z zamiarem powtórzenia sztuczki - otworzenia drzwi łokciem. Gdy mu się udało przytrzymał je stopą - Choć, choć, nie lewituj tak od niechcenia... - zachęcił lewitujące pióro, które było w trakcie kopiowania dokumentacji medycznej na życzenie pacjenta. Adrien nigdy nie nudził się do tego stopnia by coś podobnego robić kiedykolwiek ręcznie. Aż tak szalony nie był! Minusem takiego rozwiązania był fakt, że musiał spoglądać co jakiś czas przez stosinę zaczarowanego pióra by mieć pewność, że te nie leciało (a raczej pisało) w kulki - a lubiło to czynić.
- Jestem już cały twój, a nawet z nawiązką - podszedł i z czcią ustawił drogocenny napar na stoliku by po tym, jak uwolnił ręce powitać córkę przygarniając ją do siebie - Planujemy dziś jakieś wybuchy? - pytał, spoglądając na nią z góry, a w oczach jego zaiskrzyło coś niesfornego. Niby taki chochlik co namawiał do czegoś złego, lecz jakże zabawnego. Inaro bądź silną i staw mu czoła!
Łokciem sforsował drzwi, popchnął je stopą i z wprawą zawodowego przemykacza międzydrzwiowego przemkną przez wywalczoną przez siebie szparę. Drzwi zamknęły się za jego plecami same, a on...się nagle zatrzymał i ściągnął brwi. Kurcze, zapomniał o tym.. Cmoknął z dezaprobatą na własne roztargnienie.
- Już, już, daj mi chwilkę Drobino moja - odpowiedział i na nowo zaczął gimnastykę z zamiarem powtórzenia sztuczki - otworzenia drzwi łokciem. Gdy mu się udało przytrzymał je stopą - Choć, choć, nie lewituj tak od niechcenia... - zachęcił lewitujące pióro, które było w trakcie kopiowania dokumentacji medycznej na życzenie pacjenta. Adrien nigdy nie nudził się do tego stopnia by coś podobnego robić kiedykolwiek ręcznie. Aż tak szalony nie był! Minusem takiego rozwiązania był fakt, że musiał spoglądać co jakiś czas przez stosinę zaczarowanego pióra by mieć pewność, że te nie leciało (a raczej pisało) w kulki - a lubiło to czynić.
- Jestem już cały twój, a nawet z nawiązką - podszedł i z czcią ustawił drogocenny napar na stoliku by po tym, jak uwolnił ręce powitać córkę przygarniając ją do siebie - Planujemy dziś jakieś wybuchy? - pytał, spoglądając na nią z góry, a w oczach jego zaiskrzyło coś niesfornego. Niby taki chochlik co namawiał do czegoś złego, lecz jakże zabawnego. Inaro bądź silną i staw mu czoła!
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cisza w pomieszczeniu i szum myśli w jej głowie został w niedługim czasie przerwany. Skrzypienie drzwi świadczyło - jak trafnie przewidywała - pojawienie się jej ojca. Odetchnęła z ulgą, gdy znajomy stukot butów zadźwięczał na podłodze, a głos miękko rozlał się wraz z jego wejściem. Odetchnęła spokojniej, gdy odstawiała trzymane w dłoniach fiolki i powędrowała w stronę uzdrowiciela, cofając się - gdy tylko dostrzegła niesione kubki.
- Ten wasz mungowy alchemik chyba jest strasznym odludkiem - wydęła wargi, gdy ojcowskie ramiona otulały jej ciało - tu się wydaje bardziej ponuro i duszno..niż w mojej pracowni - Przytknęła policzek do Adrienowej piersi i przez chwilę tkwiła w miejscu, chłonąć ciepło i oparcie. Nie chciała go niczym martwić, chociaż czuła narastającą w sercu plamę cienia. Zamiast tego uschnęliście się, odbijając zadziorną iskrę, błyskająca w oczach uzdrowiciela. Niepewność, która pełzła od dłuższego czasu - została stłumiona. Dziś mieli inne zadanie i to na nim powinna się skupić. osobiste kwestie musiała odłożyć...na później - To zależy na ile pozwolili ci zdemolować pracownię? - odsunęła się, by bezpardonowo usiąść na stole obok gorącego napoju, który ciepłym oddechem ogrzewał jej przedramię. Przekręciła się chwytając w dłonie jedno z naczyń z lubością przyjmując ciepło otulające jej dłonie - jak zwykle zimne.
- Tylko przypadkiem nie przyprawiaj herbaty zawartością tych fiolek - odezwała się pomiędzy kolejnymi łykami herbaty - Jeszcze nie zbadaliśmy działania wilkołackiej krwi na...herbatę - Próbek nie mieli dużo i musieli je wykorzystać maksymalnie dobrze. Minnie stanęła na wysokości zadania, załatwiając odpowiednią ilość z Ministerstwa. Nie mogli ich zmarnować. Ale to za chwilę.
Wyciągnęła zza paska swoją różdżkę i trzymając ją w jednej dłoni, zaklęciem przywołała swój kociołek. Zawsze wolała pracować na swoich rzeczach bez konieczności korzystania z obcych. Może było to zwykły alchemiczny przesąd, ale wierzyła, ze podobne narzędzia nabierały swoistych cech właściciela i nastrajały się w podobny sposób co różdżki. Oczywiście zupełnie inaczej, ale wciąż miały styczność z magią, która przenikała brzegi kociołkowej powierzchni i wnikała do środka, stanowiąc wyjątkowy egzemplarz.
- Ten wasz mungowy alchemik chyba jest strasznym odludkiem - wydęła wargi, gdy ojcowskie ramiona otulały jej ciało - tu się wydaje bardziej ponuro i duszno..niż w mojej pracowni - Przytknęła policzek do Adrienowej piersi i przez chwilę tkwiła w miejscu, chłonąć ciepło i oparcie. Nie chciała go niczym martwić, chociaż czuła narastającą w sercu plamę cienia. Zamiast tego uschnęliście się, odbijając zadziorną iskrę, błyskająca w oczach uzdrowiciela. Niepewność, która pełzła od dłuższego czasu - została stłumiona. Dziś mieli inne zadanie i to na nim powinna się skupić. osobiste kwestie musiała odłożyć...na później - To zależy na ile pozwolili ci zdemolować pracownię? - odsunęła się, by bezpardonowo usiąść na stole obok gorącego napoju, który ciepłym oddechem ogrzewał jej przedramię. Przekręciła się chwytając w dłonie jedno z naczyń z lubością przyjmując ciepło otulające jej dłonie - jak zwykle zimne.
- Tylko przypadkiem nie przyprawiaj herbaty zawartością tych fiolek - odezwała się pomiędzy kolejnymi łykami herbaty - Jeszcze nie zbadaliśmy działania wilkołackiej krwi na...herbatę - Próbek nie mieli dużo i musieli je wykorzystać maksymalnie dobrze. Minnie stanęła na wysokości zadania, załatwiając odpowiednią ilość z Ministerstwa. Nie mogli ich zmarnować. Ale to za chwilę.
Wyciągnęła zza paska swoją różdżkę i trzymając ją w jednej dłoni, zaklęciem przywołała swój kociołek. Zawsze wolała pracować na swoich rzeczach bez konieczności korzystania z obcych. Może było to zwykły alchemiczny przesąd, ale wierzyła, ze podobne narzędzia nabierały swoistych cech właściciela i nastrajały się w podobny sposób co różdżki. Oczywiście zupełnie inaczej, ale wciąż miały styczność z magią, która przenikała brzegi kociołkowej powierzchni i wnikała do środka, stanowiąc wyjątkowy egzemplarz.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
- To nie jego wina. Obawiam się, że to po prostu Mung, moja droga - usprawiedliwił alchemika bo on niestety nie miał jakiegokolwiek wpływu na wystrój miejsca pracy. Ludzie nie przybywali tu bo chcieli, więc to miejsce wcale nie starało się wyglądać tak, by zachęcać innych do bytowania. Pomijając zresztą wszystkie te kwestie związane, że rzadko kiedy ważono tu eliksiry dla przyjemności, a raczej konieczności w dziesiątkach litów dziennie. Nie było sensu jednak o tym wspominać. Wcześniejsza uwaga zapewne była wystarczająco dosadna, a być może nawet dość brutalna - Zresztą nie zapominajmy, że w twojej pracowni wcale nie jest ponuro. Może trochę... - te różne wiszące, ususzone rzeczy podwieszone pod sufitem...- specyficznie, klimatyczne... - ten nastrój tych bardziej bezpiecznych, fiołkowych wyziewów - ...lecz na pewno nie ponuro. W końcu znajduje się w naszym dworku - podkreślił to jedno bardzo istotną kwestię. To było ważne. Ich ostoja nie mogła być nieprzyjazna w jakikolwiek sposób. Była w końcu ich. Tylko ich.
- Hm...Potem spytam siebie by się dowiedzieć czy sobie na coś pozwalałem - łypnął figlarnie okiem, żartując sobie ze swojego szefowania, wiedząc jednak, że szef-szefów byłby niepocieszony gdyby doszło do jakichś fajerwerków. Oczywiście jeśli zdążyłby się o czymkolwiek dowiedzieć.
- Och, myślę, że mam zbyt wielką wprawę w pilnowaniu własnego kubka - przyznał szczerze, a potem pozwolił sobie upić naparu i zajrzeć czy zaklęte pióro poprawnie kopiuje dokumenty. Mruknął z aprobatą na pracę narzędzia pozwalając mu działać dalej, a samemu sobie pozwolił spocząć na kawałku krzesła.
- Rozumiem, że plan na dziś jest taki, że próbujemy gotować rzeczy, a potem to będę badał jak przyrządzony przez ciebie gulasz wpływa na naszego zwierzaka - napomknął patrząc na kociołek i jakoś tak zorientował się, że jest w sumie głodny - A co byś, Pysiu powiedziała, gdyby po tej naszej zabawie twój staruszek porwał cie na kolację, deser, tańce i deser...?
- Hm...Potem spytam siebie by się dowiedzieć czy sobie na coś pozwalałem - łypnął figlarnie okiem, żartując sobie ze swojego szefowania, wiedząc jednak, że szef-szefów byłby niepocieszony gdyby doszło do jakichś fajerwerków. Oczywiście jeśli zdążyłby się o czymkolwiek dowiedzieć.
- Och, myślę, że mam zbyt wielką wprawę w pilnowaniu własnego kubka - przyznał szczerze, a potem pozwolił sobie upić naparu i zajrzeć czy zaklęte pióro poprawnie kopiuje dokumenty. Mruknął z aprobatą na pracę narzędzia pozwalając mu działać dalej, a samemu sobie pozwolił spocząć na kawałku krzesła.
- Rozumiem, że plan na dziś jest taki, że próbujemy gotować rzeczy, a potem to będę badał jak przyrządzony przez ciebie gulasz wpływa na naszego zwierzaka - napomknął patrząc na kociołek i jakoś tak zorientował się, że jest w sumie głodny - A co byś, Pysiu powiedziała, gdyby po tej naszej zabawie twój staruszek porwał cie na kolację, deser, tańce i deser...?
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- To może dobrze, że tutaj nie pracuję?.... - zawiesiła głos, z niejakim smutkiem patrząc na otaczającą ją, zamkniętą przestrzeń - Chyba i tak musiałabym zmienić tu trochę...więcej, niż przewidywałby sam św. Mung - rozumiała, że warunki i źródło działań alchemików działających na rzecz uzdrowicieli, ale...może przyzwyczaiła się do szlacheckich udogodnień bardziej, niż mogła się przyznać? - Przepraszam tato jestem niewdzięczna - zaczęła, uśmiechając się blado, by moment potem na wargach drgał buńczuczny wyraz - Oczywiście, że nie ponury. Wszystko co tam jest...jest wyjątkowe - bo nasze - i wiedziała, ze niezależnie od mijanych lat i wieku - jej czy Adriena, dworek miał pozostać oazą, miejscem w pewien sposób oderwanym od dzielonej z Anglią i mgłą - przestrzenią. Było w nim coś magicznego, ale magią zupełnie inną, niż płynącą w ich krwi. Czarodziejska na swój baśniowy sposób, dobry, przyciągając - i podobne uczucia. Czasem coś błąkało się głucho, rzucając smutek pod nogi, ale - mijał. Zawsze mijał. Niezależnie od złowieszczych głosów, które przekonywały, że będzie inaczej, że ciemna plama zaplęgnie się w zakamarkach i zostanie na zawsze. To zawsze były kłamstwa. I o tym..musiała sobie przypomnieć.
- Potrafię być grzeczna w pracowni! Przecież tylko czasem mi coś wybucha - odwzajemniła mrugnięcie, by poddać się aurze, którą roztaczał uzdrowiciel. A może nawzajem ją tkali? Niby dwa katalizatory, które potrzebowały wzajemnej obecności do istnienia? - O tym, ze potrafisz tak dzielnie pilnować już zauważyłam. Ostatnio zwinąłeś ostatni kubek mleka w kuchni..i nie miałam czego dodać do kociołka - nie, nie była już smutna, a cień zniknął. Albo przynajmniej usunął się gdzieś w kąt, czekając nieuwagi właścicielki...którą chciał opanować.
Poruszyła się w miejscu i w końcu chwyciła w obie dłonie parujące naczynie, wypełniające pracownię ziołowym zapachem herbaty? - Częściowo - zdążyła powiedzieć, zanim sięgnęła ustami brzegu kubka, by upić odrobinę napoju - Potrzebuję jeszcze dzisiaj, żeby sprawdzić kilka rzeczy...niektóre własności, którymi wykazują się ingrediencje, można zaobserwować podczas działań zaklęć. Potem mogę je odnieść do alchemicznych przypadłości...- wydęła wargi potrząsnęła głową hamując alchemiczny potok słów - tak wiem, bełkoczę lekko - przekręciła kubek w rękach, znowu oplatając go palcami. Nawet jeśli lekko parzył, wolała trzymać go przy sobie - Coś podobnego, co robiliśmy ostatnio na spotkaniu. Potrzeba nam się dowiedzieć, jak krew wilkołacka reaguje na zaklęcia i na komponenty. Jeśli to rzeczywiście jest trucizna, to konieczne będą zaklęcia odtruwające...rozumiesz mnie tato? - wydęła usta. jej myśli krążyły wokół badań, ale nie zawsze potrafiła przekazać właściwym językiem swoją myśl, omijając alchemiczny bełkot, jak niektórzy nazywali. A potem, dosyć gwałtownie, oderwała się od dywagacji, podążając wzrokiem za gestem rodziciela i do słów, jakie uczynił - I nie wracamy dziś na noc do dworku? - zmrużyła konspiracyjnie oczy. Nie pamiętała kiedy miała z - znowu - okazję na podobny wyczyn. Adrien pracował...dużo. I nawet jeśli przyzwyczaiła się do tego stanu - kochała momenty, których nikt nie mógł im wykraść.
- Potrafię być grzeczna w pracowni! Przecież tylko czasem mi coś wybucha - odwzajemniła mrugnięcie, by poddać się aurze, którą roztaczał uzdrowiciel. A może nawzajem ją tkali? Niby dwa katalizatory, które potrzebowały wzajemnej obecności do istnienia? - O tym, ze potrafisz tak dzielnie pilnować już zauważyłam. Ostatnio zwinąłeś ostatni kubek mleka w kuchni..i nie miałam czego dodać do kociołka - nie, nie była już smutna, a cień zniknął. Albo przynajmniej usunął się gdzieś w kąt, czekając nieuwagi właścicielki...którą chciał opanować.
Poruszyła się w miejscu i w końcu chwyciła w obie dłonie parujące naczynie, wypełniające pracownię ziołowym zapachem herbaty? - Częściowo - zdążyła powiedzieć, zanim sięgnęła ustami brzegu kubka, by upić odrobinę napoju - Potrzebuję jeszcze dzisiaj, żeby sprawdzić kilka rzeczy...niektóre własności, którymi wykazują się ingrediencje, można zaobserwować podczas działań zaklęć. Potem mogę je odnieść do alchemicznych przypadłości...- wydęła wargi potrząsnęła głową hamując alchemiczny potok słów - tak wiem, bełkoczę lekko - przekręciła kubek w rękach, znowu oplatając go palcami. Nawet jeśli lekko parzył, wolała trzymać go przy sobie - Coś podobnego, co robiliśmy ostatnio na spotkaniu. Potrzeba nam się dowiedzieć, jak krew wilkołacka reaguje na zaklęcia i na komponenty. Jeśli to rzeczywiście jest trucizna, to konieczne będą zaklęcia odtruwające...rozumiesz mnie tato? - wydęła usta. jej myśli krążyły wokół badań, ale nie zawsze potrafiła przekazać właściwym językiem swoją myśl, omijając alchemiczny bełkot, jak niektórzy nazywali. A potem, dosyć gwałtownie, oderwała się od dywagacji, podążając wzrokiem za gestem rodziciela i do słów, jakie uczynił - I nie wracamy dziś na noc do dworku? - zmrużyła konspiracyjnie oczy. Nie pamiętała kiedy miała z - znowu - okazję na podobny wyczyn. Adrien pracował...dużo. I nawet jeśli przyzwyczaiła się do tego stanu - kochała momenty, których nikt nie mógł im wykraść.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
- Myślę, że wcale nie poczułby się urażony - przyznał żartobliwie, wyobrażając sobie, jak to patronat szpitala nachyla się wraz z jego córką nad próbkami faktur dywanów. Rozczulił się nieco. Nie tylko przez wzgląd na to wyobrażenie, lecz również reakcję Inary, która w tym momencie oblekała się w pokorę. W takich chwilach czuł ciepło na sercu, a jego duma w nim samym puchła bo...czy istniał bardziej satysfakcjonujący widok dla ojca niż ten potwierdzający, że dobrze wychował córkę?
- Każdy czasem pozwala sobie zagalopować się w myślach, lecz nie każdy potrafi zatrzymać rozpędzonego rumaka - mruknął i pogłaskał ja palcem po grzbiecie jej noska. Pochwalił. W jego oczach od dawna była wielka.
Zaśmiał się wdzięcznym śmiechem. No tak. Wybuchy nie zdarzały się na co dzień, lecz jak już to wieść o nich niosła się trzy hrabstwa dalej niż powinna.
- Och, jakoś tak ostatnio łapię się na tym, że nocami głodnieję dziwnie szybciej niż za dnia - wytłumaczył się z tego mleka poklepując się po brzuszku, a potem postarał się skupić na celu swojej obecności tutaj. Bo choć obecność Inary zawsze działała na niego kojąco to powód ich spotkania w tej pracowni był dość konkretny.
- Jak ślepy głuchego - orzekł i uśmiechnął się szeroko, by zaraz z większą powagą przytaknąć i rozsiąść się na jakimś krześle wygodniej. Prawdopodobnie miał w tym momencie jeszcze chwilę dla siebie nim przyjdzie mu się wykazać więc do tego czasu pozwoli sobie na chwile lenistwa, a raczej podumania nad tym co będzie robił po uwolnieniu się od Munga. Właściwie - co oboje mogliby robić. Oczy mu się zaiskrzyły, a ręka w niecnie pogładziła wąs szpiczastą brodę.
- Nie chcemy przecież wyciągać Sebastiana i Margot z łóżek, a nie wiadomo kiedy tu skończymy...pracować, prawda? - w jego głosie pobrzmiewała dziecięca wesołość, która naturalnie przygasła na czas obowiązkowe. Nie zapomniał bowiem o swym obowiązku. Dlatego też czekał na moment swej przydatności, by w końcu przy asyście Inary traktować poszczególne próbki zaawansowaną magią opierającą się na detoksie i niwelowaniu zakażeń. Potem diagnozowanie i badanie efektów, dyskusja...Adrien to lubił, dlatego też czas leciał mu szybko. Swoją droga, dość zabawna myśl go naszła - jedni ojcowie zabierają swe córki do teatru, a on swoją zabiera do szpitalnej pracowni alchemicznej by dywagować nad krwią wilkołaków cyż to...nie urocze?
- Każdy czasem pozwala sobie zagalopować się w myślach, lecz nie każdy potrafi zatrzymać rozpędzonego rumaka - mruknął i pogłaskał ja palcem po grzbiecie jej noska. Pochwalił. W jego oczach od dawna była wielka.
Zaśmiał się wdzięcznym śmiechem. No tak. Wybuchy nie zdarzały się na co dzień, lecz jak już to wieść o nich niosła się trzy hrabstwa dalej niż powinna.
- Och, jakoś tak ostatnio łapię się na tym, że nocami głodnieję dziwnie szybciej niż za dnia - wytłumaczył się z tego mleka poklepując się po brzuszku, a potem postarał się skupić na celu swojej obecności tutaj. Bo choć obecność Inary zawsze działała na niego kojąco to powód ich spotkania w tej pracowni był dość konkretny.
- Jak ślepy głuchego - orzekł i uśmiechnął się szeroko, by zaraz z większą powagą przytaknąć i rozsiąść się na jakimś krześle wygodniej. Prawdopodobnie miał w tym momencie jeszcze chwilę dla siebie nim przyjdzie mu się wykazać więc do tego czasu pozwoli sobie na chwile lenistwa, a raczej podumania nad tym co będzie robił po uwolnieniu się od Munga. Właściwie - co oboje mogliby robić. Oczy mu się zaiskrzyły, a ręka w niecnie pogładziła wąs szpiczastą brodę.
- Nie chcemy przecież wyciągać Sebastiana i Margot z łóżek, a nie wiadomo kiedy tu skończymy...pracować, prawda? - w jego głosie pobrzmiewała dziecięca wesołość, która naturalnie przygasła na czas obowiązkowe. Nie zapomniał bowiem o swym obowiązku. Dlatego też czekał na moment swej przydatności, by w końcu przy asyście Inary traktować poszczególne próbki zaawansowaną magią opierającą się na detoksie i niwelowaniu zakażeń. Potem diagnozowanie i badanie efektów, dyskusja...Adrien to lubił, dlatego też czas leciał mu szybko. Swoją droga, dość zabawna myśl go naszła - jedni ojcowie zabierają swe córki do teatru, a on swoją zabiera do szpitalnej pracowni alchemicznej by dywagować nad krwią wilkołaków cyż to...nie urocze?
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
Arystokratyczne wychowanie miało to do siebie, że przesiąkało się nim - nawet jeśli twierdziło inaczej. Niezależnie od chęci, czy wyznawanych wartości, nie trudno było rozpoznać arystokratę - wśród tłumu. I nie chodziło tu o strój, który można było ukryć. Coś, co wpisywało się w szlachecką krew?
Obróciła się w miejscu, sadowiąc wygodniej na stoliku. Jej ojciec miał rację. Nawet jak czasem się z nim spierała (nawet często), to prawda przekornie zatrzymywała się po stronie uzdrowiciela - jestem Carrow tato, byłby wstyd, gdybym nie potrafiła go zatrzymać - wygięła wargi w uśmiechu i odetchnęła cicho, gdy ojcowski palec znalazł się na jej nosie. Wyciągnęła dłoń, by zatrzymać rękę Adriena i przysunąć się bliżej w bliżej nieokreślonym impulsie, po prostu oprzeć czoło o jego pierś. Na chwilę.
- Tylko nie zmieniaj się w żadne nocne stworzenie tato - odsunęła się, powracając do pierwotnej pozycji, tym razem wtórując śmiechem. Powrót do źródła ich spotkania nie był jednak trudny. Alchemiczka wcześniej przygotowała komponenty, które dziś miała sprawdzić. Kociołek od dłuższego czasu stał na niewielkim ogienku i tylko od czasu do czasu, kontrolnie zerkała na jego zawartość. Tylko teraz, zanim znalazły się w nim właściwe składniki, mogła pozwolić sobie na podobną nieuwagę - W razie czegoś, możemy próbować rozmawiać na migi, bo niestety legilimencji nigdy nie opanowałam - zsunęła się ze stolika, w końcu uwalniając ojca od jej dłoni. Zbliżyła się do kociołka, wpatrując w jego półprzeźroczystą powierzchnię. Temperatura była właściwa - Rzeczywiście, to zależy od dzisiejszych efektów... - zawahała się, by nachylić się nad brzegiem kociołka. W palcach zalśniła jedna z fiolek, a kilka kropel osadziło się na powierzchni, natychmiastowo barwiąc ciecz na głęboką czerwień. Dobry, czy zły znak? Nie nastąpił żaden wybuch, czy gwałtowniejsza reakcja. Zmienił się kolor, a nad brzegiem uniosła się lekka mgiełka. Zdawało się, że większość ingrediencji rzeczywiście się ze sobą zgrywała, ale bezsprzecznie czegoś brakowało. Baza była jednoznaczna - akonit stanowił główną oś eliksiru. W 90% reagował na wilkołacką krew neutralizująco, wciąż pozostawiając po sobie niejednorodne właściwości. Dobieranie kolejnych, bazowało na ich uzupełniającej korelacji. Dociekała, czemu jedne fregamenty czerniały przy zmieszaniu, inne topiły się, jeszcze dalsze - tak jak ostatnie czarne jagody, wzbudzały delikatną, rdzawą mgiełkę.
Wiedziała, że kolejne reakcje musiała rozpisywać, notując proporcje i dodawane komponenty, by potem poddać je działaniu magii. Czas mijał, ale praca z ojcem - nigdy nie była nieprzyjemnością. Nie dyktował, nie pouczał, nie krytykował, ufając sobie nawzajem i we własne umiejętności.
Obróciła się w miejscu, sadowiąc wygodniej na stoliku. Jej ojciec miał rację. Nawet jak czasem się z nim spierała (nawet często), to prawda przekornie zatrzymywała się po stronie uzdrowiciela - jestem Carrow tato, byłby wstyd, gdybym nie potrafiła go zatrzymać - wygięła wargi w uśmiechu i odetchnęła cicho, gdy ojcowski palec znalazł się na jej nosie. Wyciągnęła dłoń, by zatrzymać rękę Adriena i przysunąć się bliżej w bliżej nieokreślonym impulsie, po prostu oprzeć czoło o jego pierś. Na chwilę.
- Tylko nie zmieniaj się w żadne nocne stworzenie tato - odsunęła się, powracając do pierwotnej pozycji, tym razem wtórując śmiechem. Powrót do źródła ich spotkania nie był jednak trudny. Alchemiczka wcześniej przygotowała komponenty, które dziś miała sprawdzić. Kociołek od dłuższego czasu stał na niewielkim ogienku i tylko od czasu do czasu, kontrolnie zerkała na jego zawartość. Tylko teraz, zanim znalazły się w nim właściwe składniki, mogła pozwolić sobie na podobną nieuwagę - W razie czegoś, możemy próbować rozmawiać na migi, bo niestety legilimencji nigdy nie opanowałam - zsunęła się ze stolika, w końcu uwalniając ojca od jej dłoni. Zbliżyła się do kociołka, wpatrując w jego półprzeźroczystą powierzchnię. Temperatura była właściwa - Rzeczywiście, to zależy od dzisiejszych efektów... - zawahała się, by nachylić się nad brzegiem kociołka. W palcach zalśniła jedna z fiolek, a kilka kropel osadziło się na powierzchni, natychmiastowo barwiąc ciecz na głęboką czerwień. Dobry, czy zły znak? Nie nastąpił żaden wybuch, czy gwałtowniejsza reakcja. Zmienił się kolor, a nad brzegiem uniosła się lekka mgiełka. Zdawało się, że większość ingrediencji rzeczywiście się ze sobą zgrywała, ale bezsprzecznie czegoś brakowało. Baza była jednoznaczna - akonit stanowił główną oś eliksiru. W 90% reagował na wilkołacką krew neutralizująco, wciąż pozostawiając po sobie niejednorodne właściwości. Dobieranie kolejnych, bazowało na ich uzupełniającej korelacji. Dociekała, czemu jedne fregamenty czerniały przy zmieszaniu, inne topiły się, jeszcze dalsze - tak jak ostatnie czarne jagody, wzbudzały delikatną, rdzawą mgiełkę.
Wiedziała, że kolejne reakcje musiała rozpisywać, notując proporcje i dodawane komponenty, by potem poddać je działaniu magii. Czas mijał, ale praca z ojcem - nigdy nie była nieprzyjemnością. Nie dyktował, nie pouczał, nie krytykował, ufając sobie nawzajem i we własne umiejętności.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
The member 'Inara Carrow' has done the following action : rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
Miał trzy lewe ręce do alchemii co jednak nie oznaczało, że go nie interesowała i nie sprawiała mu przyjemności. Wręcz przeciwnie. Ciepło towarzyszące warzeniu, opary o rozmaitych zapachach, kolory - wszystko to go interesowało i wprowadzało w przyjemny nastrój sprzyjający naukowemu rozmyślaniu. Często zresztą, przez swój fach, zmuszony był do pracowania z alchemikami i eliksirami. Doceniał więc pracę i umiejętności swej córki. Nie tylko jej zresztą - każdego alchemika. Wiedział więc jak powinien się zachowywać by nie przeszkadzać, czekając na moment w którym on będzie mógł po obcować z owocami jej pracy. Tak jak teraz gdy w dłonie jego wpadła kolejna fiolka o nieco innym odcieniu pozostawiająca po sobie jasno-pomarańczowy osad na ściankach po tym, jak zastosował odpowiednie zaklęcie. Zastosowana przez uzdrowiciela inkantacja oddziaływała na próbkę w sposób kilku fazowy, dlatego też by ocenić zmiany uważnie przyglądał się zawartości trzymanego obiektu badawczego z uwagą przyglądając zachodzącym w niej zmianom - jak np. teraz, gdy od powierzchni ku dnu zaczęły malować się ciemno-zielone bruzdy. Jakby pioruny. Adrien zmrużył oczy.
- Jakie składniki zastosowałaś przy tej próbce? Użyłaś czegoś wzmacniającego wchłanialność eliksiru do krwi...? Jaki stosunek tojadu wykorzystany został do całkowitej objętości eliksiru?
- Jakie składniki zastosowałaś przy tej próbce? Użyłaś czegoś wzmacniającego wchłanialność eliksiru do krwi...? Jaki stosunek tojadu wykorzystany został do całkowitej objętości eliksiru?
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skupiała się dużo mocniej, gdy pracowała. Możliwe, ze zasługą była sama dziedzina, w której Inara odnajdowała nie tylko pracę, ale i przyjemność. Żywiołowa zazwyczaj kobieta, czasem nie kontrolująca odruchów i pomysłów - własnie podczas pracy z ingrediencjami, potrafiła maksymalnie utkwić uwagę w jednym zajęciu, zahaczając o precyzję równą zegarmistrzom. Odnajdowała w alchemii swego rodzaju odskocznię, która porządkowała myśli i doprowadzała do spójnej wizji problemy, które nadszarpywały jej spokój. I niewyjątkowo, jak większość podobnych jej profesją - potrzebowała w takich chwilach ciszy, oderwania od zgiełku, własnego kąta i ulubionego kociołka. W przypadku Inary, istniały jednak wyjątki, które działały wręcz odwrotnie. I to Adrien wliczał sie w niewielki poczet osób, przy których bez kłopotu mogła poświęcać się eliksirowej działalności.
Odsunęła się od kociołka, przestając wpatrywać się w utworzoną konsystencję. Jeszcze trochę, a jej włosy przeniknie nietuzinkowy zapach, wypełniający aktualnie pomieszczenie. Coś, rzeczywiście zaczynało nabierać kształtu - przynajmniej jeśli chodziło o recepturę, którą mozolnie rozpisywała za każdą, kolejną próbą sformowania całości ich działań.
- Hmy? - odwróciła się do ojca, spoglądając spod przyrzeczonych powiek na trzymaną w palcach fiolkę - Tojadu...musi być chyba więcej - stanęło naprzeciwko uzdrowiciela, próbując pod światło dostrzec ostatni efekt ich działań - Zdecydowanie więcej - powtórzyła, przygryzając wargę w zamyśleniu - Myślałam też o wykorzystaniu żabiego skrzeku. Do tej pory konfrontowaliśmy wilkołacką krew wyłącznie z elementami roślinnymi. Może potrzebne nam będzie wykorzystanie czegoś bardziej...żywotnego? - westchnęła, odsuwając się lekko, tym razem spoglądając wprost w mądre oczy rodziciela - Ale chyba dziś nie wyciągniemy z tego więcej - zawyrokowała, splatając dłonie przed sobą - Chyba potrzebuję czegoś słodkiego - zaśmiała się cicho, by ruchem różdżki poskładać rozstawione elementy tak na stole, jak i przy kociołku. Nie chciała pozostawiać po sobie niepotrzebnego bałaganu. Tym bardziej, że jej ojciec odpowiadał za miejsce, które zostało im udostępnione.
Odsunęła się od kociołka, przestając wpatrywać się w utworzoną konsystencję. Jeszcze trochę, a jej włosy przeniknie nietuzinkowy zapach, wypełniający aktualnie pomieszczenie. Coś, rzeczywiście zaczynało nabierać kształtu - przynajmniej jeśli chodziło o recepturę, którą mozolnie rozpisywała za każdą, kolejną próbą sformowania całości ich działań.
- Hmy? - odwróciła się do ojca, spoglądając spod przyrzeczonych powiek na trzymaną w palcach fiolkę - Tojadu...musi być chyba więcej - stanęło naprzeciwko uzdrowiciela, próbując pod światło dostrzec ostatni efekt ich działań - Zdecydowanie więcej - powtórzyła, przygryzając wargę w zamyśleniu - Myślałam też o wykorzystaniu żabiego skrzeku. Do tej pory konfrontowaliśmy wilkołacką krew wyłącznie z elementami roślinnymi. Może potrzebne nam będzie wykorzystanie czegoś bardziej...żywotnego? - westchnęła, odsuwając się lekko, tym razem spoglądając wprost w mądre oczy rodziciela - Ale chyba dziś nie wyciągniemy z tego więcej - zawyrokowała, splatając dłonie przed sobą - Chyba potrzebuję czegoś słodkiego - zaśmiała się cicho, by ruchem różdżki poskładać rozstawione elementy tak na stole, jak i przy kociołku. Nie chciała pozostawiać po sobie niepotrzebnego bałaganu. Tym bardziej, że jej ojciec odpowiadał za miejsce, które zostało im udostępnione.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
- Tak, żabi skrzek brzmi...bardzo żywo - wzdrygnął się na samo wyobrażenie galaretowatego tworu. Mieszanie różdżką w ludzkich bebechach było czymś zupełnie innym niż zabawa w alchemicznych ingedienciach. Właściwie w głowie mu się nie mieściło momentami, że takie rzeczy można wykorzystywać w leczniczych eliksirach. Bo może nie znał się na praktycznym aspekcie alchemii to jednak teorię i przepisy musiał znać przez wzgląd na zawód. Z tego powodu, tak swoja drogą, łatwiej mu przychodziło leczenie innych niż leczenie siebie - ciężko czasami pić coś...wiedząc co w tym czymś może pływać. Brr.
- O, coś podobnego - ja również. To pewnie przez ten aromat tych wszystkich trujących ingrediencji... - Zażartował sobie nonszalancko i porozumiewawczo uśmiechnął się do swojej córki. Sam również poszedł śladem Inary i machnięciem różdżki nakazał lewitującej, piśmienniczej dokumentacji ułożyć się w schludny stosik, a potem zaczarował go tak, by polewitował na wskazaną półkę. Następnie stojąc w progu zaoferował swojej córce ramię - Lady pozwoli... - powiedział, a zmarszczki na jego twarzy układały się w szczęście. W końcu czy istniała lepsza kombinacja niż całonocne łowy na lody z córką? W końcu nie było kłamstwem, że ciężko było znaleźć lepszego myśliwego od Carrowa. Tym bardziej...głodnego.
|zt x2
- O, coś podobnego - ja również. To pewnie przez ten aromat tych wszystkich trujących ingrediencji... - Zażartował sobie nonszalancko i porozumiewawczo uśmiechnął się do swojej córki. Sam również poszedł śladem Inary i machnięciem różdżki nakazał lewitującej, piśmienniczej dokumentacji ułożyć się w schludny stosik, a potem zaczarował go tak, by polewitował na wskazaną półkę. Następnie stojąc w progu zaoferował swojej córce ramię - Lady pozwoli... - powiedział, a zmarszczki na jego twarzy układały się w szczęście. W końcu czy istniała lepsza kombinacja niż całonocne łowy na lody z córką? W końcu nie było kłamstwem, że ciężko było znaleźć lepszego myśliwego od Carrowa. Tym bardziej...głodnego.
|zt x2
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|21 kwietnia, noc - po wypadku
Nie potrafiła wyleżeć w sali, w niewygodnym łóżku i równie krępującym szpitalnym ubranku, owinięta bandażami i śmierdzącymi maściami. Nie umiała przyjąć do świadomości faktu, że wczoraj ktoś bezkarnie zaatakował ją i jej siostrę. Denerwowała się tym, że uzdrowiciel prowadzący ich leczenie wszystko powiedział ojcu, a ten z kolei postanowił, że znowu zamknie ją w pokoju, dopóki nie poprawi się jej stan. Nie chodziło tu o wyraźnie widoczne na dłoniach i nogach blizny, a o chorobę, z którą zmagała się od urodzenia. Podsłuchała przypadkowo ich rozmowę, kiedy jedna z pielęgniarek wlewała w nią na siłę kolejną dawkę eliksiru. Tej nocy Estelle znowu nie mogła spać, wyglądając jak siedem nieszczęść, w związku z czym poczekała, aż Evelyn zaśnie a na korytarzu zrobi się względny spokój. Wyraźnie zmęczona swoją spolegliwością i ostatnimi ustępstwami wobec zasad, jakie ją obowiązywały, po cichu zeszła z łóżka owijając się kocem i następnie ruszyła do swojej pracowni, oazy spokoju i szczęścia, które jej pozostało.
Pracownia mieściła się trochę wyżej od oddziału, na którym zostały umieszczone i szczerze zdziwiła się tym, że żadna z dyżurujących osób nie zainteresowała się uciekającą z sali szlachcianką. Najwidoczniej opieka tatusia kończyła się tuż po opuszczeniu murów szpitala, jednak nie miała zamiaru narzekać - gdy dostała się do swojej pracowni, zamknęła za sobą drzwi rozglądając się dookoła. Musiała tu w końcu posprzątać, bo zatrważająca ilość kurzu wżerająca się w jej nos była z początku nie do zniesienia. Wreszcie zaczęła zbierać składniki na kolejną próbę eksperymentalnego eliksiru zwalczającego śmiertelną bladość, co było wybitnie trudne w związku z niedawno zaleczonymi ranami, owiniętymi teraz opatrunkami.
Nie potrafiła wyleżeć w sali, w niewygodnym łóżku i równie krępującym szpitalnym ubranku, owinięta bandażami i śmierdzącymi maściami. Nie umiała przyjąć do świadomości faktu, że wczoraj ktoś bezkarnie zaatakował ją i jej siostrę. Denerwowała się tym, że uzdrowiciel prowadzący ich leczenie wszystko powiedział ojcu, a ten z kolei postanowił, że znowu zamknie ją w pokoju, dopóki nie poprawi się jej stan. Nie chodziło tu o wyraźnie widoczne na dłoniach i nogach blizny, a o chorobę, z którą zmagała się od urodzenia. Podsłuchała przypadkowo ich rozmowę, kiedy jedna z pielęgniarek wlewała w nią na siłę kolejną dawkę eliksiru. Tej nocy Estelle znowu nie mogła spać, wyglądając jak siedem nieszczęść, w związku z czym poczekała, aż Evelyn zaśnie a na korytarzu zrobi się względny spokój. Wyraźnie zmęczona swoją spolegliwością i ostatnimi ustępstwami wobec zasad, jakie ją obowiązywały, po cichu zeszła z łóżka owijając się kocem i następnie ruszyła do swojej pracowni, oazy spokoju i szczęścia, które jej pozostało.
Pracownia mieściła się trochę wyżej od oddziału, na którym zostały umieszczone i szczerze zdziwiła się tym, że żadna z dyżurujących osób nie zainteresowała się uciekającą z sali szlachcianką. Najwidoczniej opieka tatusia kończyła się tuż po opuszczeniu murów szpitala, jednak nie miała zamiaru narzekać - gdy dostała się do swojej pracowni, zamknęła za sobą drzwi rozglądając się dookoła. Musiała tu w końcu posprzątać, bo zatrważająca ilość kurzu wżerająca się w jej nos była z początku nie do zniesienia. Wreszcie zaczęła zbierać składniki na kolejną próbę eksperymentalnego eliksiru zwalczającego śmiertelną bladość, co było wybitnie trudne w związku z niedawno zaleczonymi ranami, owiniętymi teraz opatrunkami.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Akurat miałem nocny dyżur. Przyzwyczaiłem się już do nieregularnych godzin pracy, często ponad własne możliwości. Nie robiło na mnie wrażenia, że znów wypadło na mnie. Żeby do czegoś dojść, trzeba mieć w sobie ogrom siły oraz wytrwałości. I przede wszystkim należy poświęcić na dotarcie do celu wiele pracy oraz czasu. Starałem się, nie wiedząc nawet, że niebawem zostanę niejako pozbawiony możliwości ukrywania się między szpitalnymi korytarzami. W limonkowym kitlu wyglądałem absurdalnie, ale do tego również zdążyłem się przyzwyczaić. I tak najczęściej był czymś zabrudzony. Na szczęście głównie eliksirami, a nie krwią. Nie zmieniało to jednak faktu, że akurat dzisiejszej nocy marzyłem po prostu o śnie oraz o tym, by nie musieć nikogo oglądać, samemu pozostając niezauważonym. Lord w Świętym Mungu to jednak zjawisko dość zauważalne, dlatego trochę cierpiałem pod naporem licznych spojrzeń personelu. Jedynie pacjentów było mniej, raptem kilku, w dodatku niegroźne przypadki, mogące zostać wypisane zaraz do domu.
W pewnym momencie musiałem iść sam po eliksir dla jednego z nich. Jak na złość nigdzie nie widziałem ani jednego stażysty, który mógłby mnie wyręczyć w tym procederze. Poprawiłem nerwowo rękawy, szybko przemierzając kolejne korytarze. Nie przepadałem za tym piętrem, ale musiałem zjawiać się na nim czasem, właśnie w tak beznadziejnych sytuacjach. Mruknąłem coś pod nosem nie zobaczywszy ani jednego, żywego ducha. Wreszcie odnalazłem drzwi do pracowni, które pchnąłem w nadziei zastania tam znajomego alchemika.
Ledwo przeszedłem kilka kroków, a widok czyichś stóp pozbawionych butów lub charakterystycznego obuwia dla kadry pracowniczej, wzbudził we mnie niepokój. Szybko wyciągnąłem różdżkę wychylając się zza regału.
- Kto tu jest? – spytałem chłodno, dobitnie, z lekkim drżeniem nerwowości. Dostrzegłszy poturbowaną Estelle owiniętą kocem mocno się zdziwiłem. Aż zmarłem na dłuższą chwilę próbując zrozumieć dlaczego grzebie po półkach zamiast spać w łóżku. – Co tu robisz? – spytałem już łagodniej, opuszczając różdżkę. Nie rozumiałem. I zapomniałem o manierach z tego wszystkiego.
W pewnym momencie musiałem iść sam po eliksir dla jednego z nich. Jak na złość nigdzie nie widziałem ani jednego stażysty, który mógłby mnie wyręczyć w tym procederze. Poprawiłem nerwowo rękawy, szybko przemierzając kolejne korytarze. Nie przepadałem za tym piętrem, ale musiałem zjawiać się na nim czasem, właśnie w tak beznadziejnych sytuacjach. Mruknąłem coś pod nosem nie zobaczywszy ani jednego, żywego ducha. Wreszcie odnalazłem drzwi do pracowni, które pchnąłem w nadziei zastania tam znajomego alchemika.
Ledwo przeszedłem kilka kroków, a widok czyichś stóp pozbawionych butów lub charakterystycznego obuwia dla kadry pracowniczej, wzbudził we mnie niepokój. Szybko wyciągnąłem różdżkę wychylając się zza regału.
- Kto tu jest? – spytałem chłodno, dobitnie, z lekkim drżeniem nerwowości. Dostrzegłszy poturbowaną Estelle owiniętą kocem mocno się zdziwiłem. Aż zmarłem na dłuższą chwilę próbując zrozumieć dlaczego grzebie po półkach zamiast spać w łóżku. – Co tu robisz? – spytałem już łagodniej, opuszczając różdżkę. Nie rozumiałem. I zapomniałem o manierach z tego wszystkiego.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pracownia alchemika
Szybka odpowiedź