Pracownia alchemika
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pracownia alchemika
Obszerne, skryte w półmroku pomieszczenie, w którym pracuje jeden z zatrudnianych przez Munga alchemików. Znajdujące się w nim obszerne, strzeliste regały mieszczą niezliczone zakurzone woluminy, słoje czy buteleczki różnych kształtów i kolorów. Na mocnym, dębowym stole ustawionym w centrum ulokowane zostały kociołki mniejszych rozmiarów, stojaki na drobne, kryształowe fiolki czy moździerze i niewielkie, służące do krojenia ingrediencji nożyki. Z boku, nad dużym, okrągłym palnikiem, zawieszony jest miedziany kocioł numer pięć – przydatny do masowej produkcji antidotów czy lekarstw.
Okna zostały przesłonięte ciężkimi materiałowymi zasłonami, gdyż niektóre z przygotowywanych tutaj specyfików muszą dojrzewać w ciemnościach. Alchemicy pracują przy blasku świec, zazwyczaj samotnie, spędzając całe dnie w oparach bulgoczących cicho wywarów.
Okna zostały przesłonięte ciężkimi materiałowymi zasłonami, gdyż niektóre z przygotowywanych tutaj specyfików muszą dojrzewać w ciemnościach. Alchemicy pracują przy blasku świec, zazwyczaj samotnie, spędzając całe dnie w oparach bulgoczących cicho wywarów.
Bandaże skutecznie utrudniały jej chwytanie czegokolwiek, dlatego postanowiła się ich pozbyć. Pierw uznała, że powinna odłożyć zdobyte składniki w bezpieczne miejsce - nim jednak udało jej się dotrzeć do pustego stołu usłyszała skrzypienie drzwi, kroki, a na końcu męski głos. Nie poznała lorda Blacka od razu; szczerze powiedziawszy, wystraszył ją. Arystokratka odwróciła się więc gwałtownie wypuszczając z obandażowanej dłoni fiolkę - na szczęście pustą. Na nieszczęście rozbiła się tuż pod jej bosą stopą, ale nawet tego nie poczuła. W końcu czym była taka mała fiolka wobec tego, co ją wczoraj spotkało? Nie spojrzała też w dół w celu ocenienia szkód, zastanawiając się czy Lupus rzeczywiście planował obezwładnić ją zaklęciem - ją, o wiele niższą i drobniejszą. Fakt, że nie do końca rozumiała co się wydarzyło przez ostatnie kilka sekund objawił się w odpowiedzi na zadane pytanie.
- Cóż to za pytanie? Pracuję! - stwierdziła głupio, w dodatku obruszona, zastanawiając się czy zdążył zapomnieć kim jest i jak się nazywa, by posądzać ją o włamanie się do jednej z pracowni. A zaraz potem uświadomiła sobie to zdziwienie wymalowanie na twarzy mężczyzny: nie dość, że przypominała ofiarę przemocy domowej, tak w dodatku ledwo stała na nogach owinięta szpitalnym kocem. Blade policzki lady Slughorn przybrały zawstydzony, różowy odcień a usta wygięły się w skruszonym grymasie.
- Nie mogę spać, a leżenie na obolałych plecach sprawia mi więcej bólu, niż ulgi. Nie każ mi wracać do sali, proszę - faktycznie prosiła, bo wiedziała, że w tym momencie była jedynie pacjentką szpitala, a on jednym z dyżurujących uzdrowicieli. I to, że byli współpracownikami nie odgrywało tu znaczącej roli, dlatego mógł odprawić ją z kwitkiem do szpitalnego łóżka. - Praca mnie relaksuje - dodała, wzruszając ramionami i odkładając trzymane rzeczy na blat za sobą. - W każdym razie z dwojga złego wybrałam pracownię, a nie całkowitą ucieczkę ze szpitala. Chyba nie jestem najgorszą pacjentką, prawda? - próbując poniekąd usprawiedliwić swoją niesubordynację starała się rozładować chwilowe napięcie, które wisiało między nimi w powietrzu.
- Cóż to za pytanie? Pracuję! - stwierdziła głupio, w dodatku obruszona, zastanawiając się czy zdążył zapomnieć kim jest i jak się nazywa, by posądzać ją o włamanie się do jednej z pracowni. A zaraz potem uświadomiła sobie to zdziwienie wymalowanie na twarzy mężczyzny: nie dość, że przypominała ofiarę przemocy domowej, tak w dodatku ledwo stała na nogach owinięta szpitalnym kocem. Blade policzki lady Slughorn przybrały zawstydzony, różowy odcień a usta wygięły się w skruszonym grymasie.
- Nie mogę spać, a leżenie na obolałych plecach sprawia mi więcej bólu, niż ulgi. Nie każ mi wracać do sali, proszę - faktycznie prosiła, bo wiedziała, że w tym momencie była jedynie pacjentką szpitala, a on jednym z dyżurujących uzdrowicieli. I to, że byli współpracownikami nie odgrywało tu znaczącej roli, dlatego mógł odprawić ją z kwitkiem do szpitalnego łóżka. - Praca mnie relaksuje - dodała, wzruszając ramionami i odkładając trzymane rzeczy na blat za sobą. - W każdym razie z dwojga złego wybrałam pracownię, a nie całkowitą ucieczkę ze szpitala. Chyba nie jestem najgorszą pacjentką, prawda? - próbując poniekąd usprawiedliwić swoją niesubordynację starała się rozładować chwilowe napięcie, które wisiało między nimi w powietrzu.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie mogłem się nadziwić, że pacjentka mogłaby samowolnie opuścić swoją salę oraz udać się do… alchemicznej pracowni, w której pracowała. Dlatego wpatrywałem się w kobietę szukając w tej historii zrozumienia, czegoś, co pozwoliłoby mi samemu pojąć sens tej groteski. Niestety nie udawało mi się to, a czas uciekał kiedy tak nieelegancko wpatrywałem się w damę zasłoniętą kocem. Jakże niecodzienny widok. Kojarzyłem Estelle z salonów oraz szpitala zawsze ubraną w czerwone lub bordowe suknie, z rodową biżuterią, nawet podczas warzenia mikstur; nigdy natomiast w niekompletnym stroju pacjenta okraszonego szybką improwizacją z dostępnych materiałów. Długo nie wiedziałem co więcej powiedzieć, dopóki do moich uszu nie dotarł głośny (nocą wydający się jeszcze głośniejszy) hałas pękającego o ziemię szkła. Odruchowo spojrzałem na podłogę starając się ocenić szkody oraz ogrom zniszczeń, z pewnością następujących po moim niechlubnym wtargnięciu do środka. Tylko w przeciwieństwie do wymówki Slughornówny, moje motywacje miały rację bytu. Ściągnąłem w lekkim zdenerwowaniu brwi.
- Chłoszczyść – rzuciłem na początek, kreśląc w powietrzu okrąg. Musiałem zadbać, by żadne z nas nie wdepnęło w odłamki szkła. Tylko tego by jeszcze brakowało, bym musiał nas opatrywać z powodów tak błahych jak potłuczona fiolka. Z drugiej strony dobrze mieć tylko tak proste problemy.
- To nie są twoje godziny pracy – zauważyłem sucho, kiedy już bałagan został posprzątany. – Wręcz pokusiłbym się o stwierdzenie, że to są twoje godziny snu, które przysługują każdemu pacjentowi – dodałem, nie bez powodu akcentując ostatnie słowo. Schowałem różdżkę do kieszeni kitla, mając nadzieję, że nie będę musiał obezwładniać Estelle siłą magii. Lub w ogóle jakąkolwiek siłą; grzecznie pomaszeruje do swojej sali.
- Możesz leżeć na brzuchu – skwitowałem bez cienia empatii. Prośby pacjentów, ich maślane oczka oraz żałobny ton nie robiły na mnie wrażenia. Nawet jeśli ci poszkodowani należeli do znanych oraz cenionych przeze mnie osób. Bardzo starałem się w związku z tym nie przewracać oczami, nie okazywać zniecierpliwienia oraz złości.
- Lepiej porównywać się do lepszych, niż gorszych – odparłem poważnie, nie dając się wpędzić w żartobliwy ton oraz rozładowywanie napięcia. Byłem przede wszystkim uzdrowicielem, Lupusem-znajomym zaś na samym końcu. – Mam nadzieję, że teraz grzecznie wrócisz do łóżka? – spytałem, nie dając się też wmanewrować w zmianę tematu.
- Chłoszczyść – rzuciłem na początek, kreśląc w powietrzu okrąg. Musiałem zadbać, by żadne z nas nie wdepnęło w odłamki szkła. Tylko tego by jeszcze brakowało, bym musiał nas opatrywać z powodów tak błahych jak potłuczona fiolka. Z drugiej strony dobrze mieć tylko tak proste problemy.
- To nie są twoje godziny pracy – zauważyłem sucho, kiedy już bałagan został posprzątany. – Wręcz pokusiłbym się o stwierdzenie, że to są twoje godziny snu, które przysługują każdemu pacjentowi – dodałem, nie bez powodu akcentując ostatnie słowo. Schowałem różdżkę do kieszeni kitla, mając nadzieję, że nie będę musiał obezwładniać Estelle siłą magii. Lub w ogóle jakąkolwiek siłą; grzecznie pomaszeruje do swojej sali.
- Możesz leżeć na brzuchu – skwitowałem bez cienia empatii. Prośby pacjentów, ich maślane oczka oraz żałobny ton nie robiły na mnie wrażenia. Nawet jeśli ci poszkodowani należeli do znanych oraz cenionych przeze mnie osób. Bardzo starałem się w związku z tym nie przewracać oczami, nie okazywać zniecierpliwienia oraz złości.
- Lepiej porównywać się do lepszych, niż gorszych – odparłem poważnie, nie dając się wpędzić w żartobliwy ton oraz rozładowywanie napięcia. Byłem przede wszystkim uzdrowicielem, Lupusem-znajomym zaś na samym końcu. – Mam nadzieję, że teraz grzecznie wrócisz do łóżka? – spytałem, nie dając się też wmanewrować w zmianę tematu.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zamrugała kilkukrotnie, obserwując Lupusa w wielkim skupieniu i chwilowym milczeniu. Czy on upadł na głowę, chcąc rzeczywiście obezwładniać ją zaklęciem? Nim jednak zaczęła rozważać słuszność jego słów, postanowiła, że sobie usiądzie wyraźnie zmęczona tą sytuacją. Piekący ból stopy odczuła dopiero przy pierwszym kroku; gdy znalazła się na swoim fotelu, pokracznie pochyliła się, spoglądając na podbicie. Nie wiedziała, w którym momencie weszła w odłamek szkła, ale sądząc po jej zdolnościach robienia sobie krzywdy zaledwie w ciągu dwóch dni nie zdziwiła się szczególnie.
- Lupusie, litości, z zakrwawioną stopą mam wrócić? Łóżko poplamić i oznaczyć pół szpitala swoją krwią? - spytała i jak dziecko zaczęła naciskać okolice niewielkiej rany wystającymi spod bandaża opuszkami palców, by w absolutnie nikłym świetle świeczek podjąć się próby zlokalizowania malutkiej cząsteczki fiolki. Było to nie lada wyczynem, skoro nie miała ze sobą różdżki... no właśnie, różdżka! Nie widziała jej odkąd zdołały przetransportować się wraz z Evelyn do szpitala, a to z kolei sprawiło, że czuła się niekomfortowo.
- Skoro jestem pacjentem, a pacjenci mogą się skarżyć, to chciałam poinformować, że dalej nie oddano mi mojej różdżki - nawet niespecjalnie próbowała zmieniać temat i odciągać uwagę mężczyzny od tego, że powinna teraz leżeć w łóżku. - Poza tym jestem głodna. Nasze pielęgniarki faszerują mnie lekami, zamiast jedzeniem. Wbrew pozorom szlachcianki mojej postury też jedzą. Bynajmniej nie okruszki, zapijane wodą, a pełnowartościowe posiłki w postaci stałej, nie płynnej, jak eliksir wzmacniający - walkę ze stopą przerwała uznając, że w tych bandażach to co najwyżej sobie może bardziej zaszkodzić, niż pomóc. A potem uniosła wzrok na - chyba - zdezorientowanego Lupusa, któremu zaczynała współczuć wpadnięcia akurat na nią, akurat w takim stanie i takiej chwili. Była dość marudna, być może odrobinę niemiła i z pewnością nie taka, jaką ją znał dotychczas. Ale... każda kobieta ma wiele twarzy!
- Skoro ci tak bardzo zależy, to wrócę do łóżka. Za dziesięć minut, chociaż na tyle możesz mi pozwolić, bo ani świat się nie zawali, ani nam się nic nie stanie. Pacjentom również przysługują wychodne i spacery, dla rozprostowania kości, mój drogi, a i tego mi nie zapewniono odkąd tu leżę - nie wiedziała ile cierpliwości Black posiadał, ale uważała, że sporo, skoro podjął się tak ciężkiego zawodu, jakim był uzdrowiciel. - Poza tym chciałam sprawdzić pewną zależność. W ostatnim czasie dokonałam małego przełomu w swoich badaniach, jednak nie byłam pewna, czy było to jednorazowe, czy może naprawdę coś drgnęło - stwierdziła spokojniej, jednak widząc wyraz twarzy jej towarzysza nie powstrzymała się przed wywróceniem oczami i głośnym westchnieniem.
- Lupusie, litości, z zakrwawioną stopą mam wrócić? Łóżko poplamić i oznaczyć pół szpitala swoją krwią? - spytała i jak dziecko zaczęła naciskać okolice niewielkiej rany wystającymi spod bandaża opuszkami palców, by w absolutnie nikłym świetle świeczek podjąć się próby zlokalizowania malutkiej cząsteczki fiolki. Było to nie lada wyczynem, skoro nie miała ze sobą różdżki... no właśnie, różdżka! Nie widziała jej odkąd zdołały przetransportować się wraz z Evelyn do szpitala, a to z kolei sprawiło, że czuła się niekomfortowo.
- Skoro jestem pacjentem, a pacjenci mogą się skarżyć, to chciałam poinformować, że dalej nie oddano mi mojej różdżki - nawet niespecjalnie próbowała zmieniać temat i odciągać uwagę mężczyzny od tego, że powinna teraz leżeć w łóżku. - Poza tym jestem głodna. Nasze pielęgniarki faszerują mnie lekami, zamiast jedzeniem. Wbrew pozorom szlachcianki mojej postury też jedzą. Bynajmniej nie okruszki, zapijane wodą, a pełnowartościowe posiłki w postaci stałej, nie płynnej, jak eliksir wzmacniający - walkę ze stopą przerwała uznając, że w tych bandażach to co najwyżej sobie może bardziej zaszkodzić, niż pomóc. A potem uniosła wzrok na - chyba - zdezorientowanego Lupusa, któremu zaczynała współczuć wpadnięcia akurat na nią, akurat w takim stanie i takiej chwili. Była dość marudna, być może odrobinę niemiła i z pewnością nie taka, jaką ją znał dotychczas. Ale... każda kobieta ma wiele twarzy!
- Skoro ci tak bardzo zależy, to wrócę do łóżka. Za dziesięć minut, chociaż na tyle możesz mi pozwolić, bo ani świat się nie zawali, ani nam się nic nie stanie. Pacjentom również przysługują wychodne i spacery, dla rozprostowania kości, mój drogi, a i tego mi nie zapewniono odkąd tu leżę - nie wiedziała ile cierpliwości Black posiadał, ale uważała, że sporo, skoro podjął się tak ciężkiego zawodu, jakim był uzdrowiciel. - Poza tym chciałam sprawdzić pewną zależność. W ostatnim czasie dokonałam małego przełomu w swoich badaniach, jednak nie byłam pewna, czy było to jednorazowe, czy może naprawdę coś drgnęło - stwierdziła spokojniej, jednak widząc wyraz twarzy jej towarzysza nie powstrzymała się przed wywróceniem oczami i głośnym westchnieniem.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Naprawdę rozważałem użycie siły w postaci zaklęcia, choć raczej traktowałem to jako nieprzyjemną ostateczność. Wolałbym, by Estelle sama uległa rozsądkowi oraz udała się do łóżka dobrowolnie. Niestety zwykle to, czego pragniemy, jest poza naszym zasięgiem. Czego dowodem było to, że nadal tu staliśmy, w tym chaosie, zamiast rozejść się do swoich obowiązków. Obowiązkiem alchemiczki-pacjentki był wypoczynek, nie zaś bieganie po szpitalu oraz szperanie w zapasach eliksirów. I nic nie potrafiło zmienić mojego nastawienia, ani groźby ani słodkie prośby. Przede wszystkim uważałem się za profesjonalistę w swoim fachu (na drobne akty hipokryzji spuśćmy zasłonę milczenia), dopiero w następnych, mniej znaczących kolejnych pozycjach listy byłem znajomym, który mógłby przymknąć oko na niektóre odstępstwa od reguł.
Obserwowałem spokojnie jak siada niedaleko, dopiero z tej perspektywy dostrzegając ranę. Cóż, było ciemno, a mi nie wypadało przyglądać się nogom damy. Teraz wszystkie informacje posiadałem jak na tacy, dlatego uniosłem tylko nieznacznie brwi.
- Purus – wypowiedziałem inkantację, kierując różdżkę na ranę. Naprawdę uważała, że jest ona problemem będąc w szpitalu, gdzie roiło się od uzdrowicieli? Odkażenie rany pozwoliło na wydostanie się odłamka szkła, który zasklepiony z tkankami naprawdę narobiłby wielu szkód w organizmie. – Fosilio – dodałem, teraz już mogąc zatamować krwotok. Teraz wszystko będzie dobrze.
- Może być? – spytałem więc, unosząc wzrok na twarz Slughornówny. Nie byłem jednak gotów przyjąć całej litanii narzekań. O których jasno bym coś powiedział, ale nie wypadało upominać lady. Nie, kiedy byłem dla niej kimś praktycznie obcym. Przyjaźń naszych rodziców nie wnosiła zbyt wiele do tej relacji, dalej nie mogłem powiedzieć co naprawdę o tym myślę, o ile nie było to związane z zaleceniami uzdrowiciela.
- Dostaniesz ją przy wypisie – odpowiedziałem na pierwszy zarzut, idąc w drogę cierpliwego tłumaczenia się ze wszystkiego. Wyznanie dotyczące jedzenia trochę mnie zaskoczyło, przez co na moment odwróciłem wzrok szukając w umyśle racjonalnej riposty. – Powiem pielęgniarce, żeby przyniosła ci coś do jedzenia. Jak już będziesz w łóżku – dodałem, jak zwykle akcentując ostatnie słowa dotyczące powrotu do sali. Oraz odpoczynku. Bez tego pacjent się nie zregeneruje, choćbym nie wiem ile eliksirów w niego wpychał.
- Owszem, ale z dala od pracowni alchemicznej oraz innych pomieszczeń zarezerwowanych wyłącznie dla personelu – kontynuowałem sprzeczkę słowną. – Nie mogę ci zaufać skoro rozbijasz fiolki raniąc się jeszcze mocniej. Dlatego bez dyskusji, wracaj do sali – dopowiedziałem na koniec, ruszając ponaglająco głową w stronę drzwi. – Jeśli masz problem z chodzeniem, pomogę ci – dodałem, wyciągając do niej lewą rękę.
Obserwowałem spokojnie jak siada niedaleko, dopiero z tej perspektywy dostrzegając ranę. Cóż, było ciemno, a mi nie wypadało przyglądać się nogom damy. Teraz wszystkie informacje posiadałem jak na tacy, dlatego uniosłem tylko nieznacznie brwi.
- Purus – wypowiedziałem inkantację, kierując różdżkę na ranę. Naprawdę uważała, że jest ona problemem będąc w szpitalu, gdzie roiło się od uzdrowicieli? Odkażenie rany pozwoliło na wydostanie się odłamka szkła, który zasklepiony z tkankami naprawdę narobiłby wielu szkód w organizmie. – Fosilio – dodałem, teraz już mogąc zatamować krwotok. Teraz wszystko będzie dobrze.
- Może być? – spytałem więc, unosząc wzrok na twarz Slughornówny. Nie byłem jednak gotów przyjąć całej litanii narzekań. O których jasno bym coś powiedział, ale nie wypadało upominać lady. Nie, kiedy byłem dla niej kimś praktycznie obcym. Przyjaźń naszych rodziców nie wnosiła zbyt wiele do tej relacji, dalej nie mogłem powiedzieć co naprawdę o tym myślę, o ile nie było to związane z zaleceniami uzdrowiciela.
- Dostaniesz ją przy wypisie – odpowiedziałem na pierwszy zarzut, idąc w drogę cierpliwego tłumaczenia się ze wszystkiego. Wyznanie dotyczące jedzenia trochę mnie zaskoczyło, przez co na moment odwróciłem wzrok szukając w umyśle racjonalnej riposty. – Powiem pielęgniarce, żeby przyniosła ci coś do jedzenia. Jak już będziesz w łóżku – dodałem, jak zwykle akcentując ostatnie słowa dotyczące powrotu do sali. Oraz odpoczynku. Bez tego pacjent się nie zregeneruje, choćbym nie wiem ile eliksirów w niego wpychał.
- Owszem, ale z dala od pracowni alchemicznej oraz innych pomieszczeń zarezerwowanych wyłącznie dla personelu – kontynuowałem sprzeczkę słowną. – Nie mogę ci zaufać skoro rozbijasz fiolki raniąc się jeszcze mocniej. Dlatego bez dyskusji, wracaj do sali – dopowiedziałem na koniec, ruszając ponaglająco głową w stronę drzwi. – Jeśli masz problem z chodzeniem, pomogę ci – dodałem, wyciągając do niej lewą rękę.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nieustępliwy, niecierpliwy, miły chyba tylko przez zobligowanie etykietą szlachecką i jej błękitną krwią. Spoglądała na Lupusa, zastanawiając się jak bardzo nieszczęśliwa będzie jego przyszła żona, jeśli i wobec niej będzie tak twardy, modląc się przy okazji o to, by chociaż jej się trafił ktoś mniej spięty. Z drugiej strony wcale nie myślała o nim teraz źle - w porównaniu z tym, co było kiedyś, kiedy traktował ją jak głupszą i słabszą w swoim zawodzie, nie darząc jej szczególnym zaufaniem, mogła śmiało przyznać, że teraz ich znajomość przechodziła fazę względnego rozkwitu.
Podziękowała za uleczenie stopy, czując niemałą ulgę, jednak zaraz po tym oglądnęła pobrudzone i poluzowane bandaże, którymi owinięte były jej dłonie. Może faktycznie powinna go posłuchać, żeby dobrowolnie wymienił jej te opatrunki, spod których wydostawała się miejscowo zielona maść? Pokiwała głową na jego słowa, wzdychając cichutko, ze zrezygnowaniem.
- Ja się rozbijam? - odezwała się nagle. O ile wcześniej zaczynała się uspokajać i przekonywać do jego słów, tak ten absurdalny zarzut ponownie ją rozjuszył. - To ty mnie wystraszyłeś, Lupusie, dlatego nie widzę tu swojej winy - lady Slughorn w dniu dzisiejszym zachowywała się faktycznie jak rozkapryszona pacjentka, szlachcianka, za jaką ją postrzegali w szkole, a do której jej było daleko. - Zero empatii. Zero - złapała jego rękę, podnosząc się z miejsca.
- Nawet nie zapytałeś jak się czuję, tylko od razu mnie wyganiasz. Lekarz idealny - rzuciła z przekąsem, kiedy stanęła wreszcie tuż obok niego. Wciąż jednak nie puściła podanej jej dłoni czując, że chyba przeforsowała swój organizm. Już słyszała jego złośliwe komentarze przy najbliższej okazji, a to wcale nie było pocieszające. Zamilkła, oddychając głęboko, ale niewiele później osunęła się nieco, mając nogi jak z waty. Nie zemdlała, utrzymując prawie pełną świadomość tego, co się dzieje, a gdy podniosła się z powrotem, spojrzała na niego. - Ani słowa - ostrzegła go spojrzeniem. Wygrałeś, Lupusie. Ale tylko tym razem.
Podziękowała za uleczenie stopy, czując niemałą ulgę, jednak zaraz po tym oglądnęła pobrudzone i poluzowane bandaże, którymi owinięte były jej dłonie. Może faktycznie powinna go posłuchać, żeby dobrowolnie wymienił jej te opatrunki, spod których wydostawała się miejscowo zielona maść? Pokiwała głową na jego słowa, wzdychając cichutko, ze zrezygnowaniem.
- Ja się rozbijam? - odezwała się nagle. O ile wcześniej zaczynała się uspokajać i przekonywać do jego słów, tak ten absurdalny zarzut ponownie ją rozjuszył. - To ty mnie wystraszyłeś, Lupusie, dlatego nie widzę tu swojej winy - lady Slughorn w dniu dzisiejszym zachowywała się faktycznie jak rozkapryszona pacjentka, szlachcianka, za jaką ją postrzegali w szkole, a do której jej było daleko. - Zero empatii. Zero - złapała jego rękę, podnosząc się z miejsca.
- Nawet nie zapytałeś jak się czuję, tylko od razu mnie wyganiasz. Lekarz idealny - rzuciła z przekąsem, kiedy stanęła wreszcie tuż obok niego. Wciąż jednak nie puściła podanej jej dłoni czując, że chyba przeforsowała swój organizm. Już słyszała jego złośliwe komentarze przy najbliższej okazji, a to wcale nie było pocieszające. Zamilkła, oddychając głęboko, ale niewiele później osunęła się nieco, mając nogi jak z waty. Nie zemdlała, utrzymując prawie pełną świadomość tego, co się dzieje, a gdy podniosła się z powrotem, spojrzała na niego. - Ani słowa - ostrzegła go spojrzeniem. Wygrałeś, Lupusie. Ale tylko tym razem.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To prawda, byłem trudnym człowiekiem. Wymagałem wiele od innych, od siebie wymagając jeszcze więcej. I tak daleki byłem od ideałów, które przyświecały mojemu ojcu oraz które były raczej poza zasięgiem Blacka, a co dopiero zwykłego śmiertelnika. Poprzeczka zawieszona była wysoko, a ja póki co nie miałem odpowiednich warunków na przeskoczenie ich. Za to wydawało mi się, że uzdrowicielem nie byłem najgorszym (a wręcz wrodzona oraz wyuczona megalomania kazała mi twierdzić, że byłem najlepszym już przez sam wzgląd na pochodzenie oraz nazwisko), dlatego Estelle zamiast negować moje doświadczenie oraz umiejętność oceny sytuacji powinna po prostu bez szemrania wrócić do swojej sali. Swoimi dyskusjami oraz niewyparzonym językiem utrudniała mi pracę, w końcu nie przyszedłem tu bez powodu. Zastanawiające jest tylko to, gdzie podział się zastępca lady Slughorn, czyżby zasnął na zapleczu? I nie obudził go nawet dźwięk tłukącego się szkła? Rozejrzałem się krótko po ciemnym pomieszczeniu, ale wydawało się, że byliśmy tutaj sami.
Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, jak będzie odbierać mnie przyszła żona; nie było to istotne, jej zdanie tak naprawdę się nie liczyło. Za to możliwe, że właśnie współczułem przyszłemu mężowi siedzącej tu alchemiczki, której marudność już dawno doprowadziłaby mnie do szału, gdybym był jej małżonkiem, bratem lub ojcem. Na szczęście każda z tych opcji była równie daleka. Musiałem skorzystać z magazynu mojej cierpliwości.
Obarczanie mnie winą za to, że złamała regulamin szpitala oraz samotną wędrówkę po korytarzach i bezprawne myszkowanie w zapasach z eliksirami było groteskowo śmieszne i gdybym nie był sobą, parsknąłbym ironicznym śmiechem. Znów nie wypadało mi się odezwać w sposób karcący lub przeczący, dlatego musiałem milcząco znieść narzuconą na mnie odpowiedzialność za czyny. Tak robili mężczyźni, kiedy zależało im na honorze damy, a bez względu na beznadziejność tej sytuacji, żywiłem sympatię do tej Slughornówny.
- Wybacz mi lady, to się więcej nie powtórzy – odparłem w związku z tym, siląc się na neutralny ton wypowiedzi. Obróciłem różdżkę w palcach oceniając stan kobiety kiedy wstawała. Miałem wrażenie, że zaraz się zachwieje, dlatego pozostawałem czujny. Na kolejny zarzut ścisnąłem mocniej żuchwę oraz policzyłem w myślach do dziesięciu. – Ktoś, kto biega w nocy po szpitalu raczej powinien czuć się dobrze – rzuciłem spokojnie, choć nie ukrywam, może odrobinę zgryźliwie. W ostatniej chwili łapiąc tracące równowagę ciało Estelle. Ani słowa nie wypowiedziałem, mimo, że wiele cisnęło mi się na usta.
Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, jak będzie odbierać mnie przyszła żona; nie było to istotne, jej zdanie tak naprawdę się nie liczyło. Za to możliwe, że właśnie współczułem przyszłemu mężowi siedzącej tu alchemiczki, której marudność już dawno doprowadziłaby mnie do szału, gdybym był jej małżonkiem, bratem lub ojcem. Na szczęście każda z tych opcji była równie daleka. Musiałem skorzystać z magazynu mojej cierpliwości.
Obarczanie mnie winą za to, że złamała regulamin szpitala oraz samotną wędrówkę po korytarzach i bezprawne myszkowanie w zapasach z eliksirami było groteskowo śmieszne i gdybym nie był sobą, parsknąłbym ironicznym śmiechem. Znów nie wypadało mi się odezwać w sposób karcący lub przeczący, dlatego musiałem milcząco znieść narzuconą na mnie odpowiedzialność za czyny. Tak robili mężczyźni, kiedy zależało im na honorze damy, a bez względu na beznadziejność tej sytuacji, żywiłem sympatię do tej Slughornówny.
- Wybacz mi lady, to się więcej nie powtórzy – odparłem w związku z tym, siląc się na neutralny ton wypowiedzi. Obróciłem różdżkę w palcach oceniając stan kobiety kiedy wstawała. Miałem wrażenie, że zaraz się zachwieje, dlatego pozostawałem czujny. Na kolejny zarzut ścisnąłem mocniej żuchwę oraz policzyłem w myślach do dziesięciu. – Ktoś, kto biega w nocy po szpitalu raczej powinien czuć się dobrze – rzuciłem spokojnie, choć nie ukrywam, może odrobinę zgryźliwie. W ostatniej chwili łapiąc tracące równowagę ciało Estelle. Ani słowa nie wypowiedziałem, mimo, że wiele cisnęło mi się na usta.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie była pewna co w nią wstąpiło. W końcu na co dzień była ułożoną szlachcianką, zajmującą się swoimi sprawami i która nie wdawała się w niepotrzebne dyskusje z nikim, a tym bardziej z mężczyznami. Jedynym wyjątkiem był Craig, o którym dość sporo myślała odkąd leżała bezczynnie w szpitalnym łóżku. Drażniło ją w ogóle to, że zaprzątała nim sobie głowę - w końcu był zaręczony, jeszcze, z jej kuzynką, a nawet gdyby nie był, to wątpiła szczerze w to, że udałoby im się stworzyć szczęśliwą parę. Jedno i drugie było temperamentne, bezpośrednie i zgryźliwe, chociaż przeważnie tylko w swoim towarzystwie. Zresztą, czemu jej wyobraźnia właściwie podrzucała tego typu obrazy, które nie mogły mieć miejsca?
Poza nim, jak bumerang powracała myśl o staropanieństwie i niesprawiedliwości wobec kobiet. Kobieta w jej wieku powoli wypadała z obiegu, z kolei mężczyzna w tym wieku mógł hasać bezkarnie, nie przejmując się każdym kolejnym dniem. Gdy już samodzielnie utrzymywała równowagę, puściła rękę Lupusa, a kiedy przechwyciła spojrzenie jego ciemnych tęczówek, westchnęła. Mogła się jedynie domyślać o czym pomyślał, czego z grzeczności i na jej prośbę nie powiedział.
- Przepraszam - powiedziała półszeptem. Za utrudnianie mu pracy, język, zachowanie, w większości za wszystko co zdążył jej wytknąć w przeciągu kilku minut. - Po prostu nie chcę leżeć w tej sali. Za dużo myślę, a jak człowiek zostaje sam na sam ze swoimi myślami to może oszaleć - mówiła spokojnie, normalnie i nie tak pretensjonalnie jak dotychczas. - Dlatego chciałam trochę popracować, skupić się nad swoim eliksirem, tylko tyle - wyjaśniła powód swojej ucieczki z sali, chociaż wiedziała, że i ta odrobina szczerości nie przekona Lupusa do pozostania tutaj. Zresztą, ona sama nie miała ochoty już tutaj być, ani też nie chciała powracać do swojej sali i śpiącej Evelyn.
- Nie chciałam sprawić ci problemu, Lupusie. Mam szczerą nadzieję, że ta sytuacja pozostanie między nami - powtórzyła jeszcze raz, by wreszcie odsunąć się od niego i odwrócić w stronę drzwi.
Poza nim, jak bumerang powracała myśl o staropanieństwie i niesprawiedliwości wobec kobiet. Kobieta w jej wieku powoli wypadała z obiegu, z kolei mężczyzna w tym wieku mógł hasać bezkarnie, nie przejmując się każdym kolejnym dniem. Gdy już samodzielnie utrzymywała równowagę, puściła rękę Lupusa, a kiedy przechwyciła spojrzenie jego ciemnych tęczówek, westchnęła. Mogła się jedynie domyślać o czym pomyślał, czego z grzeczności i na jej prośbę nie powiedział.
- Przepraszam - powiedziała półszeptem. Za utrudnianie mu pracy, język, zachowanie, w większości za wszystko co zdążył jej wytknąć w przeciągu kilku minut. - Po prostu nie chcę leżeć w tej sali. Za dużo myślę, a jak człowiek zostaje sam na sam ze swoimi myślami to może oszaleć - mówiła spokojnie, normalnie i nie tak pretensjonalnie jak dotychczas. - Dlatego chciałam trochę popracować, skupić się nad swoim eliksirem, tylko tyle - wyjaśniła powód swojej ucieczki z sali, chociaż wiedziała, że i ta odrobina szczerości nie przekona Lupusa do pozostania tutaj. Zresztą, ona sama nie miała ochoty już tutaj być, ani też nie chciała powracać do swojej sali i śpiącej Evelyn.
- Nie chciałam sprawić ci problemu, Lupusie. Mam szczerą nadzieję, że ta sytuacja pozostanie między nami - powtórzyła jeszcze raz, by wreszcie odsunąć się od niego i odwrócić w stronę drzwi.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pacjenci w szpitalu zazwyczaj zachowywali się odmiennie od tego, co reprezentują na co dzień. Nikt nie lubi być chory bądź poszkodowany, sam Święty Mung też nie zachęca do przebywania w nim; daleko mu do idealnie wyglądającej placówki. Co tym bardziej mnie to dręczyło, im mocniej byłem świadom wpływów Blacków na to miejsce. Nie do końca potrafiłem się pogodzić z realiami, na które nie miałem wpływu. Nie mogłem rozporządzać ot tak sobie rodzinnym majątkiem, mogłem jedynie dokładać własne cegiełki do rozwoju tego szpitala w postaci ciężkiej pracy. Starałem się, tak jak teraz. Dbać o dobro powracających do zdrowia. Może nie wszystkie obecne dusze mnie interesowały, ale Estelle należała do grupy osób, które widziałbym w jak najlepszej kondycji. Nie tylko z powodu przyjaźni naszych ojców, ale też zwykłej sympatii. Którą zdarza mi się odczuwać, może w niewielkim stopniu, ale jest ona obecna w moim życiu. Nie mogłem pozwolić, by coś się jej stało. To ja byłbym odpowiedzialny za większe uszczerbki na zdrowiu podczas mojego dyżuru. Odpowiadałem za nią własną renomą.
Nie mogłem wiedzieć o czym myśli oraz co ją trapi. Sytuacja nie sprzyjała zwierzeniom, a nawet jeśli byłoby wprost przeciwnie, to nie byliśmy chyba na takiej stopie zażyłości. Mogłem jedynie domyślać się, że jest jej ciężko bez pracy. Też bym pewnie oszalał leżąc w szpitalnej sali. Na szczęście nie muszę narzekać na własne zdrowie, a myśli o stanie cywilnym jeszcze mnie nie dotyczyły. Wszystko zmieni się jednak już nazajutrz.
- Rozumiem – stwierdziłem już łagodniej, kiwnąłem głową. Owszem, byłem w stanie to pojąć, nie byłem całkowicie bez serca, pomimo wyraźnie zaburzonej empatii. Zdecydowanie częściej kierowałem się głosem rozumu; serce zbyt mocno zawodziło, o czym mogłem się przekonać. – Niestety nie mogę się na to zgodzić, Estelle. Mam dyżur, muszę dbać o pacjentów. Gdyby ktoś się o tym dowiedział lub nie daj Merlinie stałoby ci się coś poważniejszego od odłamka szkła w stopie, to ja bym za to zapłacił. Nie tylko w szpitalu – wyjaśniłem rzeczowo. Nie mówiąc tego wprost, ale na pewno domyślała się, że nam arystokratom wybacza się zdecydowanie mniej. A Blackom nie wybacza się niemal niczego. Gdyby lady Slughorn doznała krzywd pod moją opieką, konsekwencje byłyby nie do przeskoczenia.
- Oczywiście – obiecałem. Obietnic się dotrzymuje. Jeszcze raz kiwnąłem głową, po czym wziąłem eliksir, po który przyszedłem. Sam. Odprowadziłem kobietę do jej sali, a ja wróciłem do swojego dyżuru oraz obowiązków z niego wynikających.
z/t oboje
Nie mogłem wiedzieć o czym myśli oraz co ją trapi. Sytuacja nie sprzyjała zwierzeniom, a nawet jeśli byłoby wprost przeciwnie, to nie byliśmy chyba na takiej stopie zażyłości. Mogłem jedynie domyślać się, że jest jej ciężko bez pracy. Też bym pewnie oszalał leżąc w szpitalnej sali. Na szczęście nie muszę narzekać na własne zdrowie, a myśli o stanie cywilnym jeszcze mnie nie dotyczyły. Wszystko zmieni się jednak już nazajutrz.
- Rozumiem – stwierdziłem już łagodniej, kiwnąłem głową. Owszem, byłem w stanie to pojąć, nie byłem całkowicie bez serca, pomimo wyraźnie zaburzonej empatii. Zdecydowanie częściej kierowałem się głosem rozumu; serce zbyt mocno zawodziło, o czym mogłem się przekonać. – Niestety nie mogę się na to zgodzić, Estelle. Mam dyżur, muszę dbać o pacjentów. Gdyby ktoś się o tym dowiedział lub nie daj Merlinie stałoby ci się coś poważniejszego od odłamka szkła w stopie, to ja bym za to zapłacił. Nie tylko w szpitalu – wyjaśniłem rzeczowo. Nie mówiąc tego wprost, ale na pewno domyślała się, że nam arystokratom wybacza się zdecydowanie mniej. A Blackom nie wybacza się niemal niczego. Gdyby lady Slughorn doznała krzywd pod moją opieką, konsekwencje byłyby nie do przeskoczenia.
- Oczywiście – obiecałem. Obietnic się dotrzymuje. Jeszcze raz kiwnąłem głową, po czym wziąłem eliksir, po który przyszedłem. Sam. Odprowadziłem kobietę do jej sali, a ja wróciłem do swojego dyżuru oraz obowiązków z niego wynikających.
z/t oboje
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 24.04?
Eliksiry nigdy nie były moim ulubionym przedmiotem. Nigdy. Nie rozumiałem ich piękna - nie rozumiałem tej sztuki. Kiedy inni mówili, że jest subtelna, artystyczna i niezwykła, ja kręciłem nosem. Nie widziałem w niej magii - wolałem wymachiwać różdżką na prawo i lewo, niż podgrzewać napar w zardzewiałym kociołku. A potem godzinami siedzieć i patrzeć jak zmienia kolor, by następnie wściec się bo miał być karmazynowy, a jest bardziej szkarłatny pomieszany z rubinowym z lekkim dodatkiem malinowej czerwieni. Tragedia i masakra. Nie mówiąc już o tym, że zupełnie nie miałem ręki do ingrediencji. Czy to trawa czy najdroższe na rynku ziele: nie potrafiłem ich rozróżnić. O ile zwierzęce jeszcze jakoś wypadały, bo Opieka nad Magicznymi Stworzeniami wydawała się fascynująca, tajemnicza i po prostu ciekawa, jeśli chodzi o rośliny, wszystkie natychmiast usychały pod moją opieką. Eliksiry były czymś co w moim mniemaniu mogłyby robić nawet osoby pozbawione magii, a to przeczyło wszystkim moim poglądom. A jednak zakładam ciemny, niemal czarny, wełniany płaszcz, zapinam guziki i z samego rana wybieram się do szpitala św Munga. Dochodzące stąd sterylne i jakby mechaniczne zapachy drażnią mój nos już gdy przekraczam próg budynku. Szybko kieruję się w stronę alchemicznej pracowni, bo tam właśnie się umówiliśmy. Nie rozumiem jak w ogóle można pracować w takich warunkach. Jak można mieć zawód tak nudny i pozbawiony jakichkolwiek rozrywek. To już nawet sterta papierów czekająca na moim biurku wydawała się bardziej zabawna niż pokrojone ziółka i listki. Mimo to cieszę się, że przystajesz na moją propozycję. Ród Slughornów nie jest mi bliski, ale znam Ciebie i Twoją siostrę, łączą nas miłe wspomnienia związane z Francją i dlatego nazwisko nie ma żadnego znaczenia. Nigdy nie sądziłem, że kogokolwiek o to poproszę - o naukę tego przeklętego przedmiotu. Zwłaszcza, kiedy już ukończyłem szkołę. Idą jednak złe, coraz gorsze czasy, bo wierzę, że obecna polityka nie może skończyć się dobrze. I może lepiej wiedzieć, czy ktoś nie wlewa Ci przypadkiem trucizny do herbaty. Nawet jeśli dalece odbiega to od nauki warzenia eliksiru na kaszel.
Eliksiry nigdy nie były moim ulubionym przedmiotem. Nigdy. Nie rozumiałem ich piękna - nie rozumiałem tej sztuki. Kiedy inni mówili, że jest subtelna, artystyczna i niezwykła, ja kręciłem nosem. Nie widziałem w niej magii - wolałem wymachiwać różdżką na prawo i lewo, niż podgrzewać napar w zardzewiałym kociołku. A potem godzinami siedzieć i patrzeć jak zmienia kolor, by następnie wściec się bo miał być karmazynowy, a jest bardziej szkarłatny pomieszany z rubinowym z lekkim dodatkiem malinowej czerwieni. Tragedia i masakra. Nie mówiąc już o tym, że zupełnie nie miałem ręki do ingrediencji. Czy to trawa czy najdroższe na rynku ziele: nie potrafiłem ich rozróżnić. O ile zwierzęce jeszcze jakoś wypadały, bo Opieka nad Magicznymi Stworzeniami wydawała się fascynująca, tajemnicza i po prostu ciekawa, jeśli chodzi o rośliny, wszystkie natychmiast usychały pod moją opieką. Eliksiry były czymś co w moim mniemaniu mogłyby robić nawet osoby pozbawione magii, a to przeczyło wszystkim moim poglądom. A jednak zakładam ciemny, niemal czarny, wełniany płaszcz, zapinam guziki i z samego rana wybieram się do szpitala św Munga. Dochodzące stąd sterylne i jakby mechaniczne zapachy drażnią mój nos już gdy przekraczam próg budynku. Szybko kieruję się w stronę alchemicznej pracowni, bo tam właśnie się umówiliśmy. Nie rozumiem jak w ogóle można pracować w takich warunkach. Jak można mieć zawód tak nudny i pozbawiony jakichkolwiek rozrywek. To już nawet sterta papierów czekająca na moim biurku wydawała się bardziej zabawna niż pokrojone ziółka i listki. Mimo to cieszę się, że przystajesz na moją propozycję. Ród Slughornów nie jest mi bliski, ale znam Ciebie i Twoją siostrę, łączą nas miłe wspomnienia związane z Francją i dlatego nazwisko nie ma żadnego znaczenia. Nigdy nie sądziłem, że kogokolwiek o to poproszę - o naukę tego przeklętego przedmiotu. Zwłaszcza, kiedy już ukończyłem szkołę. Idą jednak złe, coraz gorsze czasy, bo wierzę, że obecna polityka nie może skończyć się dobrze. I może lepiej wiedzieć, czy ktoś nie wlewa Ci przypadkiem trucizny do herbaty. Nawet jeśli dalece odbiega to od nauki warzenia eliksiru na kaszel.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|bardziej 28.04 rano/południe jeśli ci pasuje
Zaskoczyła ją nagła sowa od Alastaira, wszak nie sądziła, że kiedykolwiek ktokolwiek poprosi ją o naukę eliksirów, a tym bardziej lord Nott, rodzony w czepku przedstawiciel ministerstwa. Umiała je warzyć, kochała to i miała doświadczenie - w końcu nie robiła tego od kilku dni, a niemal przez całe życie, chcąc jak najlepiej przedłużyć ich rodowy zawód, dlatego przystała na tę propozycję, ciesząc się nawet z powierzonego zadania. Wciąż jednak była słaba, bo zaledwie kilka dni temu opuściła szpital po niezbyt przyjemnej skutkach wizycie w salonie piękności i wciąż nosiła zarówno na nogach, jak i dłoniach bandaże, pod którymi znajdowały się wysmarowane grubą warstwą zielonej maści świeżo zagojone blizny. Wstydziła się ich i nie chciała, by ktokolwiek je wiedział, ale zdawała sobie sprawę też z tego, że jest to niemożliwe; maść miała zacząć działać dopiero po około miesiącu, a do tego czasu nie miała najmniejszego zamiaru ukrywać się w swojej komnacie.
Przemierzała korytarz powolnym krokiem, nie śpiesząc się zbytnio; nie umówili się przecież na konkretną godzinę, a na "poranne-południowe" godziny, choć jej obecność w szpitalu i tym bardziej pracowni nie była teraz zbytnio pożądana. Choroba powróciła, dlatego nie powinna przebywać teraz w dusznej pracowni wśród oparów różnego rodzaju ingrediencji, mogących źle płynąć na jej samopoczucie, ale każdy kto ją znał, wiedział jak niepokorna potrafi być. Postawiła więc na swoim.
- Miło cię widzieć, Alastairze. - Odezwała się, gdy stanęła tuż za jego plecami. - Zaskoczyła mnie twoja sowa. Wyjaśnisz mi tę nagłą chęć nauki? - Otworzywszy drzwi do pracowni, weszła przodem, pierw w paru ruchach różdżką doprowadzając pomieszczenie do względnego ładu. - I przede wszystkim, co chciałbyś wiedzieć? Uwarzyć? Wiedza teoretyczna jest potrzebna, ale przypuszczam, że szybko cię znudzi. - Usiadła na krześle, próbując wyprzeć z głowy obandażowane ręce.
Zaskoczyła ją nagła sowa od Alastaira, wszak nie sądziła, że kiedykolwiek ktokolwiek poprosi ją o naukę eliksirów, a tym bardziej lord Nott, rodzony w czepku przedstawiciel ministerstwa. Umiała je warzyć, kochała to i miała doświadczenie - w końcu nie robiła tego od kilku dni, a niemal przez całe życie, chcąc jak najlepiej przedłużyć ich rodowy zawód, dlatego przystała na tę propozycję, ciesząc się nawet z powierzonego zadania. Wciąż jednak była słaba, bo zaledwie kilka dni temu opuściła szpital po niezbyt przyjemnej skutkach wizycie w salonie piękności i wciąż nosiła zarówno na nogach, jak i dłoniach bandaże, pod którymi znajdowały się wysmarowane grubą warstwą zielonej maści świeżo zagojone blizny. Wstydziła się ich i nie chciała, by ktokolwiek je wiedział, ale zdawała sobie sprawę też z tego, że jest to niemożliwe; maść miała zacząć działać dopiero po około miesiącu, a do tego czasu nie miała najmniejszego zamiaru ukrywać się w swojej komnacie.
Przemierzała korytarz powolnym krokiem, nie śpiesząc się zbytnio; nie umówili się przecież na konkretną godzinę, a na "poranne-południowe" godziny, choć jej obecność w szpitalu i tym bardziej pracowni nie była teraz zbytnio pożądana. Choroba powróciła, dlatego nie powinna przebywać teraz w dusznej pracowni wśród oparów różnego rodzaju ingrediencji, mogących źle płynąć na jej samopoczucie, ale każdy kto ją znał, wiedział jak niepokorna potrafi być. Postawiła więc na swoim.
- Miło cię widzieć, Alastairze. - Odezwała się, gdy stanęła tuż za jego plecami. - Zaskoczyła mnie twoja sowa. Wyjaśnisz mi tę nagłą chęć nauki? - Otworzywszy drzwi do pracowni, weszła przodem, pierw w paru ruchach różdżką doprowadzając pomieszczenie do względnego ładu. - I przede wszystkim, co chciałbyś wiedzieć? Uwarzyć? Wiedza teoretyczna jest potrzebna, ale przypuszczam, że szybko cię znudzi. - Usiadła na krześle, próbując wyprzeć z głowy obandażowane ręce.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
25 w końcu!
Mnie także zaskoczyła ta sowa - tak, to trochę irracjonalne, ale prawdopodobnie to ja powinienem być najbardziej zszokowany ze wszystkich. Ty umiałaś warzyć eliksiry, ty kochałaś je warzyć - ja tego nienawidziłem, a w dodatku nie umiałem. Choć jest w tym pewna metoda: zazwyczaj nie lubi się rzeczy w których jest się słabym. Choć z doświadczenia wiem, że wcale nie zawsze tak jest. Czasami nawet jeśli jest się w czymś dobrym, ale jest się do tego także zmuszanym, nawet pasje potrafią przerodzić się w coś co zaczyna się stopniowo nienawidzić. Mojej uwadze nie umykają obecne na kończynach bandaże, jednak staram się nie gapić na nie, jedynie pobieżnie obrzucając je spojrzeniem. Wyglądasz właściwie tak jak Cię pamiętałem - ciemne włosy, ciemne oczy, wystające kości policzkowe. Słyszę Twoje kroki na długo zanim jeszcze pojawiasz się za moimi plecami więc nie odskakuję w przestraszeniu, ani nie robię czegoś równie głupiego. Nie sądzę też, że taki był Twój zamiar.
- Ciebie także, Estelle - mówię, zupełnie szczerze i z zupełnie szczerym uśmiechem.
To dziwne zjawisko, szczególnie dla mnie, a jednak paradoksalnie podczas ostatnich najsmutniejszych i najcięższych dla mnie miesięcy uśmiecham się jedynie coraz częściej. I nie tylko po to by coś dostać. Z odpowiedzią na drugie pytanie czekam, aż wjedziemy do pomieszczenia i zamkną się jego drzwi. Opieram się o jedną ze ścian gdy siadasz i rzucam Ci badawcze spojrzenie.
- Cóż - rozpoczynam krótko. - Po tym wszystkim co ma miejsce w Ministerstwie, zaczynam odnosić wrażenie, że w takich czasach miło wiedzieć, czy ktoś nie dolewa Ci do herbaty trucizny. Choć przed tym jeszcze długa droga.
Jest to po części prawda, zaś jej druga połowa jest znacznie prostsza - po prostu może mi się to przydać. Czemu więc nie poświęcić temu trochę nieszkodliwie spędzonego czasu?
- Jeżeli chodzi o same Eliksiry, jakąś podstawową wiedzę teoretyczną mam. Gorzej z Zielarstwem. Dlatego myślę, że najlepiej zacząć od czegoś... Prostego. Może bardzo prostego - mówię, a na mojej twarzy pojawia się przepraszający uśmiech.
Z pewnością moja wiedza będzie dla Ciebie niewystarczająca. W końcu Twoja starsza siostra była zupełnie zszokowana moją ignorancją w kwestii ziół.
Mnie także zaskoczyła ta sowa - tak, to trochę irracjonalne, ale prawdopodobnie to ja powinienem być najbardziej zszokowany ze wszystkich. Ty umiałaś warzyć eliksiry, ty kochałaś je warzyć - ja tego nienawidziłem, a w dodatku nie umiałem. Choć jest w tym pewna metoda: zazwyczaj nie lubi się rzeczy w których jest się słabym. Choć z doświadczenia wiem, że wcale nie zawsze tak jest. Czasami nawet jeśli jest się w czymś dobrym, ale jest się do tego także zmuszanym, nawet pasje potrafią przerodzić się w coś co zaczyna się stopniowo nienawidzić. Mojej uwadze nie umykają obecne na kończynach bandaże, jednak staram się nie gapić na nie, jedynie pobieżnie obrzucając je spojrzeniem. Wyglądasz właściwie tak jak Cię pamiętałem - ciemne włosy, ciemne oczy, wystające kości policzkowe. Słyszę Twoje kroki na długo zanim jeszcze pojawiasz się za moimi plecami więc nie odskakuję w przestraszeniu, ani nie robię czegoś równie głupiego. Nie sądzę też, że taki był Twój zamiar.
- Ciebie także, Estelle - mówię, zupełnie szczerze i z zupełnie szczerym uśmiechem.
To dziwne zjawisko, szczególnie dla mnie, a jednak paradoksalnie podczas ostatnich najsmutniejszych i najcięższych dla mnie miesięcy uśmiecham się jedynie coraz częściej. I nie tylko po to by coś dostać. Z odpowiedzią na drugie pytanie czekam, aż wjedziemy do pomieszczenia i zamkną się jego drzwi. Opieram się o jedną ze ścian gdy siadasz i rzucam Ci badawcze spojrzenie.
- Cóż - rozpoczynam krótko. - Po tym wszystkim co ma miejsce w Ministerstwie, zaczynam odnosić wrażenie, że w takich czasach miło wiedzieć, czy ktoś nie dolewa Ci do herbaty trucizny. Choć przed tym jeszcze długa droga.
Jest to po części prawda, zaś jej druga połowa jest znacznie prostsza - po prostu może mi się to przydać. Czemu więc nie poświęcić temu trochę nieszkodliwie spędzonego czasu?
- Jeżeli chodzi o same Eliksiry, jakąś podstawową wiedzę teoretyczną mam. Gorzej z Zielarstwem. Dlatego myślę, że najlepiej zacząć od czegoś... Prostego. Może bardzo prostego - mówię, a na mojej twarzy pojawia się przepraszający uśmiech.
Z pewnością moja wiedza będzie dla Ciebie niewystarczająca. W końcu Twoja starsza siostra była zupełnie zszokowana moją ignorancją w kwestii ziół.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Coś prostego, może nawet bardzo prostego? Z początku miała mały problem z wymyśleniem czegoś zgodnie z życzeniem wszak w ostatnim czasie warzyła trochę bardziej skomplikowane eliksiry. Jednak później, po chwili namysłu, uznała, że eliksir na kaszel można było bez problemu uwarzyć w domu, przy minimalnej wiedzy i jedynie dwóch podstawowych składnikach.
- Cóż, w takim razie warto też wiedzieć jak wygląda eliksir na kaszel, żeby nikt nie próbował cię otruć, gdy się rozchorujesz. - Zdjąwszy utrudniające jej ruchy bandaże, spełniające bardziej funkcję ochronną i zakrywającą blizny, ujęła w dłoń opasłą księgę, którą zaraz potem podała Alastairowi. - Robienie eliksirów zgodnie z podanymi przepisami i proporcjami jest najrozsądniejszym pomysłem, nie rozumiem czemu mało kto się do tego stosował, a potem dziwił się, że coś poszło nie tak. To przecież nie gotowanie, by móc eksperymentować z proporcjami dla lepszego efektu. Ponadto, pośpiech jest złym doradcą i to jest kolejny najczęściej popełniany błąd. - Bez problemu mógł zauważyć zabliźnione miejsca po wbitych niedawno odłamkach fiolki i nie tylko, lecz teraz, kiedy przeszła do rzeczy przestała na nie zwracać uwagę. - Ślaz i waleriana, kojarzysz jak wyglądają? - Spytała spokojnie, z ciepłym uśmiechem, wcale nie mając zamiaru udawać oburzonej z powodu jego ignorancji, jak jej młodsza siostra. Wiedziała, że nie każdy musi lubić zielarstwo czy eliksiry, tak jak i ona przykładowo nie przepadała za transmutacją czy historią magii.
- Na pewno cokolwiek pamiętasz z podstaw, nie musisz się obawiać osądzającego spojrzenia. - Była miła, wręcz zachowywała się jak matka w swoich zapewnieniach, ale przychodziło jej to całkiem naturalnie. - Korzenie waleriany wykorzystywane są do wywaru żywej śmierci, z kolei gałązki już do mniej szkodliwych eliksirów. Granica jak widać jest cienka. - Skierowała się w stronę półek, na których znajdowały się różnego rodzaju ingrediencje roślinne. Ruchem głowy wskazała, by zgodnie z przeczuciem znalazł wspomniane dwa składniki, nie mając zamiaru podpowiadać. Skoro chciał się uczyć - nie miała zamiaru mu ułatwiać, chyba, że faktycznie byłoby aż tak źle.
- Cóż, w takim razie warto też wiedzieć jak wygląda eliksir na kaszel, żeby nikt nie próbował cię otruć, gdy się rozchorujesz. - Zdjąwszy utrudniające jej ruchy bandaże, spełniające bardziej funkcję ochronną i zakrywającą blizny, ujęła w dłoń opasłą księgę, którą zaraz potem podała Alastairowi. - Robienie eliksirów zgodnie z podanymi przepisami i proporcjami jest najrozsądniejszym pomysłem, nie rozumiem czemu mało kto się do tego stosował, a potem dziwił się, że coś poszło nie tak. To przecież nie gotowanie, by móc eksperymentować z proporcjami dla lepszego efektu. Ponadto, pośpiech jest złym doradcą i to jest kolejny najczęściej popełniany błąd. - Bez problemu mógł zauważyć zabliźnione miejsca po wbitych niedawno odłamkach fiolki i nie tylko, lecz teraz, kiedy przeszła do rzeczy przestała na nie zwracać uwagę. - Ślaz i waleriana, kojarzysz jak wyglądają? - Spytała spokojnie, z ciepłym uśmiechem, wcale nie mając zamiaru udawać oburzonej z powodu jego ignorancji, jak jej młodsza siostra. Wiedziała, że nie każdy musi lubić zielarstwo czy eliksiry, tak jak i ona przykładowo nie przepadała za transmutacją czy historią magii.
- Na pewno cokolwiek pamiętasz z podstaw, nie musisz się obawiać osądzającego spojrzenia. - Była miła, wręcz zachowywała się jak matka w swoich zapewnieniach, ale przychodziło jej to całkiem naturalnie. - Korzenie waleriany wykorzystywane są do wywaru żywej śmierci, z kolei gałązki już do mniej szkodliwych eliksirów. Granica jak widać jest cienka. - Skierowała się w stronę półek, na których znajdowały się różnego rodzaju ingrediencje roślinne. Ruchem głowy wskazała, by zgodnie z przeczuciem znalazł wspomniane dwa składniki, nie mając zamiaru podpowiadać. Skoro chciał się uczyć - nie miała zamiaru mu ułatwiać, chyba, że faktycznie byłoby aż tak źle.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uśmiecham się słysząc tą dywagację - moje wytłumaczenie miało być po części żartem, jednak z pewnością było też jedną z przyczyn z powodu których się tu znalazłem. Staram się być pojętnym i dobrym uczniem, a przynajmniej na takiego wyglądać, kiedy wtykasz mi do rąk opasłą książkę. Obawiam się, że nieco zawiodę Twoje oczekiwania, bo o ile choć trochę znałem się na Eliksirach, Zielarstwo wyparłem z pamięci tak szybko jak tylko je zaliczyłem - czyli bardzo szybko.
- Myślę, że choroby zostawię uzdrowicielom, ale eliksir na kaszel brzmi jak doskonały pomysł - zgadzam się szybko i prosto, nie widząc w tym nic umniejszającego mi ani też nic zbyt potencjalnie trudnego.
Nie tracę uśmiechu gdy wspominasz o gotowaniu, lecz mimo wszystko czuję, że coś we mnie krzyczy, bowiem kucharz ze mnie równie marny co alchemik. Pośpiech to zresztą też moje drugie imię, przynajmniej jeśli mówimy o robieniu czegoś, za czym niespecjalnie przepadam. Oczywiście eksperymenty na eliksirach wydawały mi się abstrakcyjne, choć w Hogwarcie pewnie to ja byłem jednym z tych głupców, którzy je robili.
- Jeśli chodzi o ingrediencje roślinne, to byłem chyba pretendentem do tyłu najgorszego ucznia w szkole - mówię tylko na wszelki wypadek gdyby miało się okazać, że jesteś w tej kwestii podobna do siostry. - Ale nie zaszkodzi spróbować.
Cieszę się, że szybko okazujesz się zarówno o wiele milsza jak i bardziej cierpliwa: może masz zadatki na nauczyciela, może to przez pracę w szpitalu. Biorę głęboki wdech i kieruję się w stronę wskazanej półki. Może miałbym więcej szczęścia gdybym mógł oddzielić od nich zwierzęce, ale te najwyraźniej stoją na innej półce. Słuchając Twojej opowieści po pewnym czasie udaje mi się z sukcesem odnaleźć walerianę, choć to głównie Twoja zasługa, jak również tego, że stoi z przodu. Sprawa ze ślazem ma się o wiele gorzej, ale po kilku podpowiedziach wreszcie wskazuję dobry składnik. Przy okazji pytam też o inne, chcąc zdobyć choć podstawową wiedzę. W końcu przenoszę oba składniki na blat, zwracając się do Ciebie z pytającym spojrzeniem.
- Myślę, że choroby zostawię uzdrowicielom, ale eliksir na kaszel brzmi jak doskonały pomysł - zgadzam się szybko i prosto, nie widząc w tym nic umniejszającego mi ani też nic zbyt potencjalnie trudnego.
Nie tracę uśmiechu gdy wspominasz o gotowaniu, lecz mimo wszystko czuję, że coś we mnie krzyczy, bowiem kucharz ze mnie równie marny co alchemik. Pośpiech to zresztą też moje drugie imię, przynajmniej jeśli mówimy o robieniu czegoś, za czym niespecjalnie przepadam. Oczywiście eksperymenty na eliksirach wydawały mi się abstrakcyjne, choć w Hogwarcie pewnie to ja byłem jednym z tych głupców, którzy je robili.
- Jeśli chodzi o ingrediencje roślinne, to byłem chyba pretendentem do tyłu najgorszego ucznia w szkole - mówię tylko na wszelki wypadek gdyby miało się okazać, że jesteś w tej kwestii podobna do siostry. - Ale nie zaszkodzi spróbować.
Cieszę się, że szybko okazujesz się zarówno o wiele milsza jak i bardziej cierpliwa: może masz zadatki na nauczyciela, może to przez pracę w szpitalu. Biorę głęboki wdech i kieruję się w stronę wskazanej półki. Może miałbym więcej szczęścia gdybym mógł oddzielić od nich zwierzęce, ale te najwyraźniej stoją na innej półce. Słuchając Twojej opowieści po pewnym czasie udaje mi się z sukcesem odnaleźć walerianę, choć to głównie Twoja zasługa, jak również tego, że stoi z przodu. Sprawa ze ślazem ma się o wiele gorzej, ale po kilku podpowiedziach wreszcie wskazuję dobry składnik. Przy okazji pytam też o inne, chcąc zdobyć choć podstawową wiedzę. W końcu przenoszę oba składniki na blat, zwracając się do Ciebie z pytającym spojrzeniem.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie do końca o to jej chodziło - bardziej o świadomość tego, jak wygląda eliksir na kaszel, gdyby któryś uzdrowiciel znalazł się po drugiej stronie barykady, próbując truć ludzi lub podając przypadkowo pomylony środek. Ot, czysta zapobiegliwość; wątpiła jednak, że któraś z powyższych sytuacji miałaby miejsce, ale wykazując się ostatnio wyjątkową nieufnością, wolała dmuchać na zimne.
- Nie od razu Hogwart zbudowano, mój drogi. Nie ma co się zniechęcać. Zdradzę ci tajemnicę - przynajmniej do siedemnastego roku życia nienawidziłam ani eliksirów ani zielarstwa. A potem, po pewnych wydarzeniach, stało się to moją pracą. Kto wie, może kiedyś zechcesz wyprowadzić się na drugi koniec świata i hodować mandragory. - Ona marzyła o czymś takim; o wyprowadzce jak najdalej, najlepiej z daleka od ludzi, gdzie byłaby wolna o obowiązujących konwenansów. Jednak marzenie to miało pozostać raczej nigdy niespełnione, o ile nie zostałaby starą panną. - Zielarstwo jest potrzebne, nawet na zwykłym spacerze po lesie, żeby odróżnić potencjalnie trującą roślinę od zwykłego krzaka. - Pomogła w odnalezieniu składników widząc, że Alastair faktycznie chce z nią współpracować i nie wyszukuje setek wymówek.
Kiedy znaleźli się przy stoliku, zerknęła na stan waleriany i ślazu - już dawno miała zamiar zrobić przegląd zapasów, by wyrzucić te nieprzydatne, zepsute, póki co jednak nie miała na to czasu ani siły.
- Do smaku możemy dodać odrobinę miodu. Sam w sobie raczej jest niezbyt smaczny, dlatego często dodajemy miodu lub pomarańczy. Szczególnie w przypadku dzieci, które niespecjalnie lubią przyjmować leki. - Ślaz odłożyła na bok, by wreszcie przejść do siekania waleriany - a w zasadzie do pokazania jak to zrobić. Po dłuższej chwili jej "uczeń" nabrał wprawy oporządzaniu rośliny, zgodnie z wcześniejszymi słowami omijając nieprzydatne części. Ślaz sam w sobie był gotowy do dodania, a więc przeszła do kolejnego kroku, czyli samego procesu warzenia.
- Teraz w zasadzie dodajesz wszystko do kociołka zgodnie z proporcjami podanymi w spisie, mieszasz i pilnujesz. - Odsunąwszy się postanowiła popatrzeć jak Alastair radzi sobie z odczytywaniem proporcji. Nie było to skomplikowane, więc ufała, że poradzi sobie wyśmienicie. - Jeśli będzie w porządku, eliksir zmętnieje, przybierając złocistą barwę.
- Nie od razu Hogwart zbudowano, mój drogi. Nie ma co się zniechęcać. Zdradzę ci tajemnicę - przynajmniej do siedemnastego roku życia nienawidziłam ani eliksirów ani zielarstwa. A potem, po pewnych wydarzeniach, stało się to moją pracą. Kto wie, może kiedyś zechcesz wyprowadzić się na drugi koniec świata i hodować mandragory. - Ona marzyła o czymś takim; o wyprowadzce jak najdalej, najlepiej z daleka od ludzi, gdzie byłaby wolna o obowiązujących konwenansów. Jednak marzenie to miało pozostać raczej nigdy niespełnione, o ile nie zostałaby starą panną. - Zielarstwo jest potrzebne, nawet na zwykłym spacerze po lesie, żeby odróżnić potencjalnie trującą roślinę od zwykłego krzaka. - Pomogła w odnalezieniu składników widząc, że Alastair faktycznie chce z nią współpracować i nie wyszukuje setek wymówek.
Kiedy znaleźli się przy stoliku, zerknęła na stan waleriany i ślazu - już dawno miała zamiar zrobić przegląd zapasów, by wyrzucić te nieprzydatne, zepsute, póki co jednak nie miała na to czasu ani siły.
- Do smaku możemy dodać odrobinę miodu. Sam w sobie raczej jest niezbyt smaczny, dlatego często dodajemy miodu lub pomarańczy. Szczególnie w przypadku dzieci, które niespecjalnie lubią przyjmować leki. - Ślaz odłożyła na bok, by wreszcie przejść do siekania waleriany - a w zasadzie do pokazania jak to zrobić. Po dłuższej chwili jej "uczeń" nabrał wprawy oporządzaniu rośliny, zgodnie z wcześniejszymi słowami omijając nieprzydatne części. Ślaz sam w sobie był gotowy do dodania, a więc przeszła do kolejnego kroku, czyli samego procesu warzenia.
- Teraz w zasadzie dodajesz wszystko do kociołka zgodnie z proporcjami podanymi w spisie, mieszasz i pilnujesz. - Odsunąwszy się postanowiła popatrzeć jak Alastair radzi sobie z odczytywaniem proporcji. Nie było to skomplikowane, więc ufała, że poradzi sobie wyśmienicie. - Jeśli będzie w porządku, eliksir zmętnieje, przybierając złocistą barwę.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie wiem czy ktoś chciałby otruć mnie eliksirem na kaszel, ale to chyba byłby nieco sprytniejszy sposób niż wlewanie czegoś do herbaty. Zwłaszcza mnie, ignorantowi nad ignorantami w tej właśnie dziedzinie. Nie popadam jeszcze w skrajną paranoję bo póki co nikt nie ma chyba powodów by mnie truć - ale lepiej zacząć naukę wcześnie niż późno.
- Od czegoś trzeba zacząć - kwituję krótko.
Uśmiecham się na wspomnienie hodowli mandragor. Paradoksalnie wcale nie brzmi to źle. Wręcz przeciwnie, o wiele ciekawiej niż przebywanie tutaj.
- Powiem Ci, że brzmi to jak wspaniały pomysł. Jeszcze kilka lekcji i pakuję walizki - uśmiecham się żartobliwie.
Im dalej stąd tym lepiej: takie wyznawałem przekonanie. A jeśli miałbym jeszcze jakieś zajęcie, nie ważne czy liczenie chmur czy hodowla mandragor, to tym lepiej. Nie wiem w końcu, że rośliny mogą być aż tak agresywne. A przynajmniej nie wiedziałem o tym do dziś, póki nie wprowadziłaś mnie w same podstawy jeśli chodzi o roślinne ingrediencje.
- Pomylenie krzaka z trucizną brzmi jak coś co mógłbym zrobić - odpowiadam, niby ze śmiechem w głosie, lecz jest w tym zaskakująco sporo prawdy.
Kiwam głową i słucham uważnie, starając się nie zaprzątać swoich myśli niczym innym. To właściwie dobra sposobność by nie myśleć o problemach. Wypełnić swoją głowę czymś innym, dążyć do określonego celu. Może to właściwie ten prawdziwy powód mojej wizyty tutaj. Nie przepadam za miodem, ale nie rzucam stosownej uwagi. Pomarańcze wydają mi się o wiele lepszym dodatkiem, bowiem od wielu lat darzę cytrusy specjalną miłością. Patrzę jak siekasz walerianę, po czym staram się to powtórzyć, z początku wolno, potem z odpowiednią wprawą. Nie jestem alchemikiem, ale mam trochę doświadczenia z ostrymi przedmiotami, jako, że znam się na szermierce. Szable czy noże, wydaje mi się to nieco prostsze niż sam proces warzenia. Słucham instrukcji, które nie są przecież jakoś bardzo skomplikowane, ale mimo to mam wrażenie, że mogę coś zrobić źle. Zepsuć nawet prosty eliksir na kaszel. W końcu jednak zabieram się do tego wsypuję zarówno pokrojone gałązki jak i ślaz do kociołka, starając się nie pomylić proporcji. To była zapewnie kluczowa część tego eliksiru jak i każdego innego. Rzucam okiem na znajdujący się tam wywar, zastanawiając się czy przybierze odpowiednią konsystencję i barwę.
- Od czegoś trzeba zacząć - kwituję krótko.
Uśmiecham się na wspomnienie hodowli mandragor. Paradoksalnie wcale nie brzmi to źle. Wręcz przeciwnie, o wiele ciekawiej niż przebywanie tutaj.
- Powiem Ci, że brzmi to jak wspaniały pomysł. Jeszcze kilka lekcji i pakuję walizki - uśmiecham się żartobliwie.
Im dalej stąd tym lepiej: takie wyznawałem przekonanie. A jeśli miałbym jeszcze jakieś zajęcie, nie ważne czy liczenie chmur czy hodowla mandragor, to tym lepiej. Nie wiem w końcu, że rośliny mogą być aż tak agresywne. A przynajmniej nie wiedziałem o tym do dziś, póki nie wprowadziłaś mnie w same podstawy jeśli chodzi o roślinne ingrediencje.
- Pomylenie krzaka z trucizną brzmi jak coś co mógłbym zrobić - odpowiadam, niby ze śmiechem w głosie, lecz jest w tym zaskakująco sporo prawdy.
Kiwam głową i słucham uważnie, starając się nie zaprzątać swoich myśli niczym innym. To właściwie dobra sposobność by nie myśleć o problemach. Wypełnić swoją głowę czymś innym, dążyć do określonego celu. Może to właściwie ten prawdziwy powód mojej wizyty tutaj. Nie przepadam za miodem, ale nie rzucam stosownej uwagi. Pomarańcze wydają mi się o wiele lepszym dodatkiem, bowiem od wielu lat darzę cytrusy specjalną miłością. Patrzę jak siekasz walerianę, po czym staram się to powtórzyć, z początku wolno, potem z odpowiednią wprawą. Nie jestem alchemikiem, ale mam trochę doświadczenia z ostrymi przedmiotami, jako, że znam się na szermierce. Szable czy noże, wydaje mi się to nieco prostsze niż sam proces warzenia. Słucham instrukcji, które nie są przecież jakoś bardzo skomplikowane, ale mimo to mam wrażenie, że mogę coś zrobić źle. Zepsuć nawet prosty eliksir na kaszel. W końcu jednak zabieram się do tego wsypuję zarówno pokrojone gałązki jak i ślaz do kociołka, starając się nie pomylić proporcji. To była zapewnie kluczowa część tego eliksiru jak i każdego innego. Rzucam okiem na znajdujący się tam wywar, zastanawiając się czy przybierze odpowiednią konsystencję i barwę.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pracownia alchemika
Szybka odpowiedź