Pracownia alchemika
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pracownia alchemika
Obszerne, skryte w półmroku pomieszczenie, w którym pracuje jeden z zatrudnianych przez Munga alchemików. Znajdujące się w nim obszerne, strzeliste regały mieszczą niezliczone zakurzone woluminy, słoje czy buteleczki różnych kształtów i kolorów. Na mocnym, dębowym stole ustawionym w centrum ulokowane zostały kociołki mniejszych rozmiarów, stojaki na drobne, kryształowe fiolki czy moździerze i niewielkie, służące do krojenia ingrediencji nożyki. Z boku, nad dużym, okrągłym palnikiem, zawieszony jest miedziany kocioł numer pięć – przydatny do masowej produkcji antidotów czy lekarstw.
Okna zostały przesłonięte ciężkimi materiałowymi zasłonami, gdyż niektóre z przygotowywanych tutaj specyfików muszą dojrzewać w ciemnościach. Alchemicy pracują przy blasku świec, zazwyczaj samotnie, spędzając całe dnie w oparach bulgoczących cicho wywarów.
Okna zostały przesłonięte ciężkimi materiałowymi zasłonami, gdyż niektóre z przygotowywanych tutaj specyfików muszą dojrzewać w ciemnościach. Alchemicy pracują przy blasku świec, zazwyczaj samotnie, spędzając całe dnie w oparach bulgoczących cicho wywarów.
Michael kiwał głową, ze skupieniem słuchając odpowiedzi Charlie i śmigając piórem po papierze. Zanotował wszystkie profesjonalne uwagi alchemiczki, oraz listę zadań dla siebie: sprawdzić w aktach, kto ostatnio sprowadzał rogi buchorożca, dyskretnie spytać Kierana o znanych mu lub wiedźmiej straży alchemików z Nokturnu, albo nawet takich związanych z Rycerzami, zorientować się, czy ktoś z wiedźmiej straży brał udział w spotkaniu z Edith Bones...
Wyglądało na to, że miał ręce pełne roboty, a na głowę zwalały mu się do tego oficjalne śledztwa. To oczywiście też nim było, ale Tonks zbierał dowody z o wiele większą gorliwością, niż oczekiwałoby tego Ministerstwo. Dobrze, że aurorzy wciąż nie podlegali bezpośredniej kontroli Malfoya, a na jego drodze do wmieszania się w ich pracę stał Wizengamot.
Charlie też wyglądała na zmęczoną, więc postanowił nie zabierać jej więcej czasu, niż to konieczne.
-Rozumiem. Bardzo ci dziękuję, Charlie, znacząco przyczyniłaś się do analizy dowodów w śledztwie. - uśmiechnął się ze szczerą wdzięcznością. Może i odpowiedź nie była na tyle oczywista i prosta, jak by pragnął - gdyby okazało się, że można wykluczyć eliksir i skupić się na całym rogu buchorożca, grono podejrzanych nieznacznie by się zawęziło. Z drugiej strony, śledztwa rzadko kiedy bywały proste i jednowymiarowe, a nawet nielegalny róg dało się sprowadzić bez wiedzy Ministerstwa. Obecne śledztwo w sprawie przemytników w porcie siedziało Tonksowi na głowie zdecydowanie zbyt długo, a do Borgina i Burke'a w ogóle nie dało się dobrać. Paradoksalnie, wyśledzenie zdolnych alchemików może okazać się nieco łatwiejsze niż dorwanie się do przemytników. Dobrze też, że nie musiał teraz szukać tych drugich.
-Skoro róg trudno nosić, to wygląda na to, że zawęziliśmy nasze podejrzenia do eliksiru. - skonkludował, bo zaklęcia wykluczyli w Ministerstwie już wcześniej. -Odezwę się, gdybym miał jeszcze jakieś pytania.
Schował notatki, gotów do wyjścia, ale zerknął jeszcze na Charlie z troską.
-Jak się masz, Charlie? Od ustania anomalii jest tutaj trochę... lżej? - bo na to nie wyglądało, chyba, że wciąż nie doszła do siebie po jesiennym przepracowaniu. -Masz jakieś wieści o Verze? - zniżył głos. Pomimo prób zebrania jakiś informacji, nie słyszał nic w Ministerstwie - panna Leighton ani nikt odpowiedający jej rysopisowi nie była powiązana z żadnym z obecnych śledztw, w których ktoś umarł lub zaginął. Po prostu zniknęła.
Wyglądało na to, że miał ręce pełne roboty, a na głowę zwalały mu się do tego oficjalne śledztwa. To oczywiście też nim było, ale Tonks zbierał dowody z o wiele większą gorliwością, niż oczekiwałoby tego Ministerstwo. Dobrze, że aurorzy wciąż nie podlegali bezpośredniej kontroli Malfoya, a na jego drodze do wmieszania się w ich pracę stał Wizengamot.
Charlie też wyglądała na zmęczoną, więc postanowił nie zabierać jej więcej czasu, niż to konieczne.
-Rozumiem. Bardzo ci dziękuję, Charlie, znacząco przyczyniłaś się do analizy dowodów w śledztwie. - uśmiechnął się ze szczerą wdzięcznością. Może i odpowiedź nie była na tyle oczywista i prosta, jak by pragnął - gdyby okazało się, że można wykluczyć eliksir i skupić się na całym rogu buchorożca, grono podejrzanych nieznacznie by się zawęziło. Z drugiej strony, śledztwa rzadko kiedy bywały proste i jednowymiarowe, a nawet nielegalny róg dało się sprowadzić bez wiedzy Ministerstwa. Obecne śledztwo w sprawie przemytników w porcie siedziało Tonksowi na głowie zdecydowanie zbyt długo, a do Borgina i Burke'a w ogóle nie dało się dobrać. Paradoksalnie, wyśledzenie zdolnych alchemików może okazać się nieco łatwiejsze niż dorwanie się do przemytników. Dobrze też, że nie musiał teraz szukać tych drugich.
-Skoro róg trudno nosić, to wygląda na to, że zawęziliśmy nasze podejrzenia do eliksiru. - skonkludował, bo zaklęcia wykluczyli w Ministerstwie już wcześniej. -Odezwę się, gdybym miał jeszcze jakieś pytania.
Schował notatki, gotów do wyjścia, ale zerknął jeszcze na Charlie z troską.
-Jak się masz, Charlie? Od ustania anomalii jest tutaj trochę... lżej? - bo na to nie wyglądało, chyba, że wciąż nie doszła do siebie po jesiennym przepracowaniu. -Masz jakieś wieści o Verze? - zniżył głos. Pomimo prób zebrania jakiś informacji, nie słyszał nic w Ministerstwie - panna Leighton ani nikt odpowiedający jej rysopisowi nie była powiązana z żadnym z obecnych śledztw, w których ktoś umarł lub zaginął. Po prostu zniknęła.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Charlie obserwowała go, gdy notował, zapisując jej uwagi. Nie wątpiła, że dobrze zajmie się sprawą. Był porządnym aurorem, z sercem po dobrej stronie. Dobrze, że nadal mieli takich ludzi jak on, aurorów dbających o przestrzeganie prawa. Polityka zawsze wydawała jej się czymś brudnym, ale teraz, od czasu przewrotu i przejęcia władzy przez szaleńców, miała o ministerstwie jeszcze gorsze zdanie niż kiedykolwiek przedtem, i cieszyła się, że może się trzymać od tej instytucji z daleka. Martwiła się tylko o ojca, który nadal tam pracował, ale był półkrwi, żadne z jego rodziców a jej dziadków nie było mugolem, więc liczyła na to, że był bezpieczny.
- Nie ma sprawy. Cieszę się, że mogłam pomóc swoją wiedzą – powiedziała. Chciała mu pomóc nie tylko dlatego, że jako alchemikowi Munga wypadało jej pomagać też pracownikom innych instytucji, którzy czasem przychodzili coś skonsultować z profesjonalistami w swoim fachu, czy to uzdrowicielami czy alchemikami. Pomagała mu też dlatego, że jako Zakonniczka czuła się niejako zobowiązana do pomocy w prowadzonej sprawie która dotknęła też paru członków organizacji, choć nie miała jeszcze pojęcia, że Michael był sojusznikiem.
- Jeśli pojawią się jakieś nowe wątpliwości powiązane z eliksirami, a więc coś, w czym będę mogła pomóc, daj znać – dodała jeszcze, ale podejrzewała, że jeśli to nie róg ani nie zaklęcie, najbardziej prawdopodobna była właśnie mikstura buchorożca. Nie wiedziała jak aurorzy dojdą do tego, kto ją uwarzył, ale może mieli swoje sposoby. Nie pytała. Nie chciała zabierać mu czasu, a i sama też musiała zaraz wracać do swojej najważniejszej pracy dla Munga, czyli warzenia eliksirów.
Uśmiechnęła się do niego blado, a Michael, choć schował notatki, nie od razu wyszedł. Postanowił jeszcze wykorzystać ten moment przed rozstaniem, by zadać bardziej osobiste pytanie.
- Tak, trochę lepiej, przynajmniej pod tym względem – przytaknęła. Było lepiej kiedy zniknęły anomalie, chyba każdemu było teraz lżej. Ale niestety problemy się nie skończyły, Vera nie zmaterializowała się w magiczny sposób w domu z chwilą ustania czarnomagicznych zjawisk. – Very nadal nie ma. Nie wróciła gdy anomalie się skończyły, nie mam o niej wieści. Nie pozostaje mi nic innego jak czekać. – Bo co innego mogła zrobić? Mogła tylko robić to co zawsze, chodzić do pracy, żyć normalnie i mieć nadzieję że siostra się znajdzie. Pan Rineheart wiedział o zniknięciu Very, wiedziała że jeśli tylko on lub ktoś z jego współpracowników się dowie, zostanie poinformowana. Skoro do tej pory nawet profesjonaliści nie natrafili na ślad, to co mogła zrobić ona, alchemiczka nie mająca zielonego pojęcia o poszukiwaniu zaginionych ludzi? Nic nie mogła zrobić, i to było najgorsze, ta świadomość przytłaczającej niemocy i tego, że Vera nie znajdywała się ani nie wracała, bo mogła być już dawno martwa. – Niemniej jednak... dziękuję za troskę, Michaelu. I mam nadzieję, że wszyscy twoi bliscy czują się dobrze. – Wiedziała że i on kogoś stracił, ale miała nadzieję, że jego rodzeństwo nadal miewało się dobrze, Justine i Gabriela widziała na spotkaniu.
Pożegnali się, a gdy odszedł, Charlie wróciła do dalszej pracy nad eliksirami, i tak upłynęła jej reszta dnia pracy, mącona jedynie przez sporadyczne wizyty uzdrowicieli i stażystów przychodzących albo odebrać jakieś mikstury, albo wydać jej dyspozycje co do uwarzenia następnych.
| zt. x 2
- Nie ma sprawy. Cieszę się, że mogłam pomóc swoją wiedzą – powiedziała. Chciała mu pomóc nie tylko dlatego, że jako alchemikowi Munga wypadało jej pomagać też pracownikom innych instytucji, którzy czasem przychodzili coś skonsultować z profesjonalistami w swoim fachu, czy to uzdrowicielami czy alchemikami. Pomagała mu też dlatego, że jako Zakonniczka czuła się niejako zobowiązana do pomocy w prowadzonej sprawie która dotknęła też paru członków organizacji, choć nie miała jeszcze pojęcia, że Michael był sojusznikiem.
- Jeśli pojawią się jakieś nowe wątpliwości powiązane z eliksirami, a więc coś, w czym będę mogła pomóc, daj znać – dodała jeszcze, ale podejrzewała, że jeśli to nie róg ani nie zaklęcie, najbardziej prawdopodobna była właśnie mikstura buchorożca. Nie wiedziała jak aurorzy dojdą do tego, kto ją uwarzył, ale może mieli swoje sposoby. Nie pytała. Nie chciała zabierać mu czasu, a i sama też musiała zaraz wracać do swojej najważniejszej pracy dla Munga, czyli warzenia eliksirów.
Uśmiechnęła się do niego blado, a Michael, choć schował notatki, nie od razu wyszedł. Postanowił jeszcze wykorzystać ten moment przed rozstaniem, by zadać bardziej osobiste pytanie.
- Tak, trochę lepiej, przynajmniej pod tym względem – przytaknęła. Było lepiej kiedy zniknęły anomalie, chyba każdemu było teraz lżej. Ale niestety problemy się nie skończyły, Vera nie zmaterializowała się w magiczny sposób w domu z chwilą ustania czarnomagicznych zjawisk. – Very nadal nie ma. Nie wróciła gdy anomalie się skończyły, nie mam o niej wieści. Nie pozostaje mi nic innego jak czekać. – Bo co innego mogła zrobić? Mogła tylko robić to co zawsze, chodzić do pracy, żyć normalnie i mieć nadzieję że siostra się znajdzie. Pan Rineheart wiedział o zniknięciu Very, wiedziała że jeśli tylko on lub ktoś z jego współpracowników się dowie, zostanie poinformowana. Skoro do tej pory nawet profesjonaliści nie natrafili na ślad, to co mogła zrobić ona, alchemiczka nie mająca zielonego pojęcia o poszukiwaniu zaginionych ludzi? Nic nie mogła zrobić, i to było najgorsze, ta świadomość przytłaczającej niemocy i tego, że Vera nie znajdywała się ani nie wracała, bo mogła być już dawno martwa. – Niemniej jednak... dziękuję za troskę, Michaelu. I mam nadzieję, że wszyscy twoi bliscy czują się dobrze. – Wiedziała że i on kogoś stracił, ale miała nadzieję, że jego rodzeństwo nadal miewało się dobrze, Justine i Gabriela widziała na spotkaniu.
Pożegnali się, a gdy odszedł, Charlie wróciła do dalszej pracy nad eliksirami, i tak upłynęła jej reszta dnia pracy, mącona jedynie przez sporadyczne wizyty uzdrowicieli i stażystów przychodzących albo odebrać jakieś mikstury, albo wydać jej dyspozycje co do uwarzenia następnych.
| zt. x 2
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Opowiadanie z pracą, 11 Lutego 1957 roku
W zasadzie nie była w stanie powiedzieć, co dokładnie odbiegało od jej oczekiwań, jeśli chodzi o pracę w świętym Mungu. Aplikując na kurs prowadzony w szpitalu była niemal pewna, że w takim miejscu szanuje się wiedzę. Współpracuje w imię jakże ważnego atrybutu, jakim jest zdrowie innych czarodziejów. W jej wyobraźni to miejsce pracy winno mieć atmosferę bardzo podobną do tej, panującej w Ravenclaw. Kto wie, może gdyby faktycznie ukończyła kurs w tym miejscu, faktycznie panowałaby taka atmosfera? Wskutek nieprzyjemnych rodzinnych komplikacji, Frances przez pół roku musiała pogrzebać plany, dotyczące pracy w szpitalu na rzecz opieki nad matką oraz biegania między stolikami w Parszywym Pasażerze. W tym wszystkim nie chciała jednak pogrzebać swoich ambicji i przy pomocy wujka wybrała krótszy, lecz w jej pojęciu intensywniejszy kurs w Ministerstwie Magii. I mimo iż Frances była osobą wymagającą, z dużą wiedzą na samym starcie wcale nie uważała kurs Ministerstwa za gorszy. W końcu, gdy do gry weszło szersze spektrum, bezproblemowo dostała pracę.
Z kubkiem stygnącej już kawy w dłoni weszła do szpitala, by pierwsze swoje kroki skierować w kierunku biura przełożonego, by dowiedzieć się, gdzie przyjdzie jej dziś pracować. Minusem pracowania w szpitalu ledwie od pół roku był fakt, że nie posiadała jednego, konkretnie przydzielonego stanowiska i co tydzień pracowała na innym oddziale. Po kilku nieistotnych uprzejmościach wymienionych z kierownikiem Frances dowiedziała się, że w tym tygodniu przyjdzie jej pracować na wydziale zatruć eliksilarnych i roślinnych. Ta wiadomość wywołała na buzi młodej czarownicy delikatny uśmiech. Lubiła warzyć antidota i eliksiry przeciwdziałające zatruciom. Wydawały się jej… Sympatyczne. Niczym gorąca szarlotka czekająca na ciebie u trochę dziwacznej, lecz kochanej cioteczki.
Z westchnieniem ulgi blondynka weszła do spowitej w mroku pracowni alchemicznej. Kilkoma, prostymi machnięciami różdżki rozświetliła świeczniki porozstawiane po pomieszczeniu. Nigdy nie przeszkadzała jej praca w półmroku, mimo iż czasem odczuwała nieprzyjemne pieczenie przemęczonych oczu, gdy zbyt dużo czasu spędzała nad niewielkimi literami, jakimi spisane były stare, zakurzone księgi. Nie spieszyła się. Po przekroczeniu progu pracowni wstępowała do innego świata, w którym pośpiech nie był wskazany. Zdjęła płaszcz w kolorze bliskim do roztopionych, waniliowych lodów, by zawiesić go na niewielki wieszak, znajdujący się w kącie pomieszczenia, by zająć miejsce przy stole.
- Antidotum podstawowe, eliksir przebudzenia, antidotum na niepowszechne trucizny, eliksir oczyszczający z toksyn… - Nawet nie zauważyła, że cicho mruczy pod nosem eliksiry, na które w tym tygodniu było zapotrzebowanie. Blondynka popijając kawę sięgnęła po pióro, by wypisać wszystkie składniki, jakie będzie potrzebowała do sporządzenia tych eliksirów w odpowiednich ilościach. Frances zawsze pracowała w sposób bardzo uporządkowany. Nigdy nie zaczynała ważenia eliksirów, dopóki nie miała zebranych wszystkich narzędzi i składników, uważając takie działania za lepsze, bardziej rozsądne i zwyczajnie prostsze — W końcu wtedy miała wszystko pod ręką i nie musiała biegać między regałami.
A gdy już miała przygotowaną listę, swoje kroki skierowała do regału… By zauważyć okrutne braki w sercach eliksirów. W wyrazie niezadowolenia panna Burroughs zacisnęła wargi w wąską linię. Nigdy nie lubiła niekompetencji i gdy ktoś, nie dbał o swoje miejsce pracy, zwłaszcza gdy nie pracował z nim sam. Najwidoczniej czekało ją długie przedpołudnie. Frances odłożyła swoją listę na stolik, dopiła kawę, po czym zaczęła niewielki remanent w pracowni. Powoli, skrupulatnie sprawdzała stan składników, znajdujących się w pracowni. Schludnym pismem w jednej tabelce zapisywała składniki, których brakowało, by w drugiej tabelce spisywać te, które powoli się kończą.
Lawirując między fiolkami i niewielkimi pudełeczkami nawet nie zauważyła, ile czasu minęło. Może godzina? Dwie? A może wybijało już południe? Nie wiedziała, a w półmroku pracowni czas zdawał się płynąć inaczej, rozciągał się bądź raptownie przyspieszał w swoim działaniu ignorując osobę, zamkniętą w tym pomieszczeniu. Frances przeciągnęła się delikatnie, rozprostowując obolałe kości po czym poprawiła białą, zapiętą pod samą szyję koszulę. Tak przygotowana, ze zwiniętym pergaminem zapotrzebowań w dłoni wyszła z sali. Powoli stawiała kolejne kroki przedzierając się przez oddział, starając się nie zwracać na siebie zbyt wiele, niepotrzebnej uwagi. Niektórym, znanym już uzdrowicielom rzuciła krótkie, uprzejme “dzień dobry” połączone z ciepłym uśmiechem. Czasem zerkała do sal, na których leżeli pacjenci dla rozrywki umysłu próbując zdiagnozować zatrucia eliksirami, zgodnie z wiadomościami jakie zdobyła w szkole i podczas szkolenia. Nie od dawna wiadomo, że praktyka znacznie różni się od teorii. Oczywiście brak było jej odwagi, by docelowo dopytywać uzdrowicieli o objawy i przyczyny, w końcu byli strasznie zajęci o wiele ważniejszymi sprawami niż odpowiadanie na jej pytania. Gdy jednak mogła, zerkała na to, co dzieje się na oddziałach, sprawdzając swoją wiedzę.
-Burroughs! Znowu masz problemy? - Niski, nieprzyjemny głos jednego z alchemików zwrócił jej uwagę. Frances zlustrowała mężczyznę wzrokiem. Och, nigdy go nie lubiła. Swoją posturą i sposobem życia przypominał jej podłego węża, szukającego okazji, aby zaatakować. Ugryźć i rozlać parszywą truciznę po ciele. Zaczęli pracę w tym samym okresie, chociaż on ukończył kurs Munga, przez co uważał się za lepszego od biednej panny Burroughs.
- Moim jedynym problemem, jest Twój brak kompetencji. - Rzuciła, nawet się nie zatrzymując. Och, była doskonale pewna, czyją sprawką jest to, że nie posiada odpowiednich składników na eliksiry, miała jednak w sobie na tyle ogłady, by nie dać się sprowokować codziennymi zaczepkami.
Kilkanaście minut później, Frances zapukała do wielkich, drewnianych drzwi. Nigdy nie lubiła się narzucać, tłumaczyła sobie jednak, że w tym momencie jest to niezbędne do wypełnienia obowiązków, które traktowała bardzo poważnie. Nie czekała długo, ledwie ułamek minuty później drzwi same otworzyły się, a blondynka nieśmiało przekroczyła próg, zatrzymując się przy drewnianym, wyraźnie zużytym biurku.
- Coś się stało? - Starszy, pomarszczony mężczyzna zerknął znad okularów na młodą alchemiczkę.
- Tak, proszę Pana. Poprzedni alchemik nie złożył zamówienia na składniki. Na oddziale zatruć eliksarnych i roślinnych brakuje przede wszystkim bezoaru, z tego, co mam w pracowni, jestem w stanie uwarzyć tylko jeden eliksir. Poza tym brakuje też piołunu, rogatych ślimaków i jeszcze kilku innych składników. - Pokrótce Frances wyjaśniła, na czym polega jej problem z pracą, by w końcu wręczyć mężczyźnie skrzętnie spisaną listę. Przełożony przyjrzał się pergaminowi, później Frances, by w końcu znów wrócić spojrzeniem do kartki.
- Mhm… Dobrze, przyrządź dziś co możesz. - Zarówno ton głosu, jak i spojrzenie, jakim obdarzył ją jasno wskazywało na zakończenie rozmowy.
Po powrocie do pracowni Frances niemal od razu przystąpiła do pracy. Ze składników, znajdujących się w jednej z gablotek, mogła przyrządzić jedynie eliksir oczyszczający z toksyn. Cóż, lepsze to niż nic prawda? Dobre dziesięć minut, Frances spędziła wczytując się w szczegóły dotyczące przypadku, jakiemu ma zostać podany eliksir. Wyjęła bezoar i miętę, przez chwilę zastanawiając się nad dodatkowymi składnikami. Ostatecznie, zdecydowała się na melisę, mniszka lekarskiego i skrzydełka motyla. Warzenie eliksirów, było dla niej swego rodzaju rytuałem, pochłaniającym nie tylko pracę rąk, ale i całe skupienie jej umysłu. Niektóre składniki kroiła na niewielkie, równiutkie kawałeczki w czasie gdy inne dokładnie rozdrabniała w kamiennym moździerzu. Wrodzona chęć dążenia do perfekcji, jedynie pomagała jej w pracy — każde jej ruchy były dokładne, uważne a szaroniebieskie spojrzenie skupione na działaniach rąk. Blondynka uśmiechnęła się, gdy zapach świeżej mięty dotarł do jej nosa. Rześka, orzeźwiająca i przyjemna woń zdawała się nie pasować do ciemnego, ponurego wnętrza alchemicznej pracowni. Panna Burroughs powoli dodawała kolejne składniki w odpowiedniej kolejności do kociołka, uważnie obserwując powoli gotujący się eliksir. Nie spieszyła się. Mieszała zawartość, dodawała kolejne składniki nucąc pod nosem jakąś melodię, która błądziła po jej głowie, zupełnie oddając się pracy. W tym momencie inne sprawy zdawały się nie mieć znaczenia. A gdy pozostało oczekiwać, sięgnęła po jedną ze starych ksiąg, co pół strony zerkając na taflę eliksiru, by sprawdzić jego stan, bądź zamieszać w razie potrzeby.
Gdy eliksir był gotowy, Frances bardzo ostrożnie przelała go do odpowiednich fiolek. Nie czekała na znak, bądź niezapowiedzianą wizytę. Zamiast tego odnalazła pracującego na oddziale uzdrowiciela i wręczyła mu fiolki.
- Proszę, reszta będzie jutro. Poprzednik nie uzupełnił zapasów. - Przepraszającym tonem Frances poinformowała uzdrowiciela o możliwych opóźnieniach w przygotowaniu eliksirów, co mężczyzna skwitował jedynie kiwnięciem głowy.
Blondynka wróciła do pracowni i zabrała się za sprzątanie. Dokładnie wyczyściła moździerze i nożyki, wytarła blat starego stołu, na którym stały kociołki, by równiutko o godzinie dziewiętnastej założyć swój płaszczyk i wyjść, zamykając drzwi na niewielki kluczyk.
Zwykły niczym niewyróżniający się dzień pracy w Świętym Mungu.
| zt.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
|05.04
Zdecydowanie była to jej ulubiona pracownia alchemiczna w Szpitalu Świętego Munga. Na dodatek z wielu powodów. Choć nie miała nic przeciwko pracy z innymi, gdyż wszyscy jej współpracownicy są osobami kompetentnymi, przeważnie miłymi i nawet nie tak wścibskimi, to naprawdę lubiła czas spędzony na wytwarzaniu eliksirów spędzać samotnie. Zawsze jest jej się lepiej skupić w takich warunkach. Lubi też panujący tu mrok, choć zdecydowanie na dłuższą metę mógłby być przytłaczający. Poza tym zakażenia magiczne to jedno z jej ulubionych oddziałów.
W Mungu ostatnią rzeczą na jaką można by ponarzekać jest brak zajęcia. Praktycznie wszyscy i uzdrowiciele i alchemicy mają całe ręce roboty przez cały dzień. Trudno byłoby ukryć, że na początku z tego powodu było jej naprawdę ciężko się wdrożyć. Z czasem jednak w to wszystko wplotła się przyjemna rutyna i choć jej praca wciąż była pełna wyzwań, stała się ona dla niej zdecydowanie bardziej przystępną. Niektórzy pokusiliby się o stwierdzenie, że skoro już Londyn nie jest pod wpływem anomalii mają oni dużo więcej czasu. Nic bardziej mylnego, wszyscy pracują tak samo jak i wcześniej, jedyną różnicą jest mniejsza ilość nadgodzin.
Dzisiejszy dzień zapowiadał się zdecydowanie jako spokojny. Miała za zadanie stworzyć eliksiry raczej podstawowe takie jak antidotum podstawowe, czy eliksir przebudzenia. Nie za ambitnie, rutynowo, ale to chyba było jej właśnie teraz najbardziej potrzebne. Ostatnie miesiące były jak istne przekleństwo. Każde wydarzenie gorsze od kolejnego. Anomalie, niestabilna sytuacja polityczna, artykuł w Czarownicy, łgarstwo Lucana. Nie była w stanie nawet w pełni nacieszyć się wieściami o swej ciąży. Ze strapioną miną położyła dłoń na swym brzuchu. Zdecydowanie praca nie była dobrym miejscem na takie myśli. Wolała skupić się na swych obowiązkach i choć na chwilę nie gnębić się natarczywymi, czarnymi scenariuszami.
Z determinacją skierowała swoje kroki w kierunku półek z ingrediencjami. Powolnym ruchem dłoni przejeżdżając po fiolkach, dzbankach, słojach, buteleczkach o różnorodnej zawartości, szukała potrzebnych jej składników do stworzenia dzisiejszych eliksirów. Z zadowolonym uśmiechem igrającym na ustach znalazła wszystkie stopniowo zabierając je z półek i kładąc je na swoim stanowisku pracy. Z pomocą zaklęcia zapaliła ogień pod kociołkiem, a następnie przygotowała potrzebne jej narzędzia, takie jak fiolki, czy nóż. Zdecydowała, że zajmie się najpierw uwarzeniem eliksiru przebudzenia, chwyciła więc za słoik z rogatymi ślimakami, aby je przygotować przez wrzuceniem ich do kociołka. Niestety, nie było jej dane tego zrobić, gdyż nagle drzwi do pracowni otworzyły się wpuszczając do środka wręcz natarczywą ilość światła, ale co najważniejsze uderzając z głośnym hukiem o ścianę, a ją samą przyprawiając niemal o zawał serca. Ludzie chyba naprawdę planują na nią jakiś zamach. Jeśli nie zawiedzie ją jej własne serce, to na pewno Klątwa Odyny zrobi swoje.
- Oh! Przepraszam! - Zmieszany chłopak widząc jej reakcje rzucił od razu patrząc na nią ze zmieszaną miną. Po jego kitlu szybko rozpoznała, że ten jest stażystą. - Wysłano mnie tu po kilka fiolek antydotum oczyszczającego z toksyn, bo właśnie się wszystkie skończyły. - Szybko wyjaśnił, a sama Prudence natychmiast skierowała swe kroki do skrzyni z gotowymi już eliksirami. Do pustej skrzynki włożyła kilka eliksirów oczyszczających z toksyn, antidotum podstawowe, a także ostatnie już fiolki eliksiru przebudzenia, a następnie swój wzrok ponownie skierowała a młodego chłopaka wciąż stojącego w wejściu do pracowni.
- Możesz wziąć od razu je wszystkie. Powinny wystarczyć na chwile. A jeśli chodzi o drzwi, to nic nie szkodzi. - W końcu zawału jednak nie dostała, więc uśmiechnęła się lekko w jego kierunku, aby wrócić z powrotem na swoje stanowisko i jednak wziąć się do pracy. Stażysta nie czekając chwili wziął wskazaną przez Prudence skrzynkę z opisanymi fiolkami i wyszedł dziękując i żegnając się. No cóż, bywa czasem i tak. Ponownie jej dłoń chwyciła za słoik z rogatymi ślimakami wyjmując trzy z nich. Skrupulatnie je pokroiła odkładając je następnie na bok. Kolejnym składnikiem był piołun, który został również pokrojony, a następnie trafił do moździerza, gdzie dodała również sześć ususzonych żądeł mantykory, tyle samo kłów węża oraz cztery porcje składniku standardowego. Drobno zmiażdżyła wszystkie składniki w moździerzu, a następnie jego zawartość wsypała do kociołka. Zamieszała trzykrotnie w prawo, a na dopieszczenie dorzuciła jeszcze pokrojone wcześniej rogate ślimaki. Wywar pozostawiła na małym ogniu. Po rozpaleniu ognia pod kolejnym kociołkiem zabrała się za przygotowanie kolejnego eliksiru. Z niedużego pudełeczka wyciągnęła dwa dwa bezoary, które w całości wrzuciła do moździerza, aby rozdrobnić je na bardzo drobny proszek. Następnie cztery, dokładnie odmierzone miarki proszku wsypała do kociołka. Po czym tą samą czynność wykonała z gałązką mięty i duszoną mandragorą. Przez chwilę podgrzewała wywar, po czym zgasiła płomień i pozostawiła napar sam sobie. Wracając do pierwszego kociołka z eliksirem przebudzenia również wyłączyła pod nim ogień, a następnie w oczekiwaniu aż jeden z nich będzie gotów do kontynuowania przez nią z nim pracy, a drugi aż ostygnie, zabrała się za opisanie zaległych eliksirów.
Po pół godzinie pracy wróciła do kociołka z antidotum, do którego dodała szczyptę sproszkowanego rogu jednorożca do kociołka. Następnie chochlą zamieszała wywar dwa razy w kierunku zgodnym ze wskazówkami zegara. Następnie do kociołka wlała miarkę wody miodowej i dwie krople esencji z lawendy. Zamieszała wywar dwa razy w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara. Zadowolona z efektów swojej pracy, pieczołowicie rozlała eliksir do fiolek, które skrupulatnie opisała, a następnie umieściła w skrzyni z gotowymi już miksturami. Dokładnie te same czynności wykonała w stosunku do eliksiru przebudzenia.
Gdy już skończyła nie pozostało jej nic innego, jak ta znielubiona przez nią część, czyli sprzątanie. Można by pomyśleć, że Prudence taka ambitna, to i powinna być uporządkowana. Nic bardziej mylnego. Pracownia w jej domu wyglądała jak istne pobojowisko, choć sama upiera się, iż jest to tak zwany "uporządkowany nieporządek", w którym jest w stanie znaleźć wszystko... po dłuższej chwili szukania.
Przy pomocy zaklęć uprzątnęła stół i kociołki. Składniki, które używała odłożyła ponownie na swoje miejsca, na pułkach, aby i następnym razem łatwo było je znaleźć. Wszystko w pracowni miało w końcu swe miejsce. Ingrediencje zwierzęce, roślinne, szlachetne... O ile w swojej własnej pracowni mógł panować nieporządek, to na pewno nie tu. Nie tylko dlatego, że była to praca, czy z walorów estetycznych, ale w końcu lady Abbott nie pracowała tu sama. I każdy przestał nagle dbać o porządek i odkładałby wszystko co weźmie gdzie popadnie, nikt by się później tutaj nie odnalazł.
Korzystając z momentu przerwy pozwoliła sobie nieco odpocząć. Ciąża na szczęście nie dawała się jej jeszcze we znaki, ale samo jej schorzenie lubi o sobie przypominać w momentach wzmożonego wysiłku, choć trudno nazwać jest takowym przechadzanie się po pomieszczeniu ze słoiczkami w dłoniach. Na szczęście większość rzeczy w swoim fachu mogła wykonywać przy pomocy magii, więc można szczerze powiedzieć, iż nie ma ona żadnych przeciwwskazań do pełnienia swoich obowiązków zawodowych. I tylko dziękować Merlinowi za to. Chciałaby być czasami idealną żoną i matką, która całe dnie spędza ze swym potomstwem oczekując powrotu męża z pracy. Nie chciała zawieść swojej rodziny swą nieobecnością. Ale na dłuższą metę zadusiłaby się w takim układzie, a co jak co, najbliższych nie jest w stanie okłamywać. Naprawdę, szczerze docenia, że praca pozwala jej choć na chwilę oderwać się od szarej rzeczywistości. Obawia się, że jak wróci do domu znów nie zastanie tam męża, bądź będzie czekać na niego godzinami zanim ten ponownie się pojawi rzucając jedynie, że miał dużo pracy. Albo o co gorsze znów wyląduje w Tower of London Nie pozwoliła sobie jednak zagłębić się w te myśli. To nie był jeszcze koniec pracy na dziś. Przydałoby się chociaż jeszcze dziś zacząć inwentaryzacje.
| zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zdecydowanie była to jej ulubiona pracownia alchemiczna w Szpitalu Świętego Munga. Na dodatek z wielu powodów. Choć nie miała nic przeciwko pracy z innymi, gdyż wszyscy jej współpracownicy są osobami kompetentnymi, przeważnie miłymi i nawet nie tak wścibskimi, to naprawdę lubiła czas spędzony na wytwarzaniu eliksirów spędzać samotnie. Zawsze jest jej się lepiej skupić w takich warunkach. Lubi też panujący tu mrok, choć zdecydowanie na dłuższą metę mógłby być przytłaczający. Poza tym zakażenia magiczne to jedno z jej ulubionych oddziałów.
W Mungu ostatnią rzeczą na jaką można by ponarzekać jest brak zajęcia. Praktycznie wszyscy i uzdrowiciele i alchemicy mają całe ręce roboty przez cały dzień. Trudno byłoby ukryć, że na początku z tego powodu było jej naprawdę ciężko się wdrożyć. Z czasem jednak w to wszystko wplotła się przyjemna rutyna i choć jej praca wciąż była pełna wyzwań, stała się ona dla niej zdecydowanie bardziej przystępną. Niektórzy pokusiliby się o stwierdzenie, że skoro już Londyn nie jest pod wpływem anomalii mają oni dużo więcej czasu. Nic bardziej mylnego, wszyscy pracują tak samo jak i wcześniej, jedyną różnicą jest mniejsza ilość nadgodzin.
Dzisiejszy dzień zapowiadał się zdecydowanie jako spokojny. Miała za zadanie stworzyć eliksiry raczej podstawowe takie jak antidotum podstawowe, czy eliksir przebudzenia. Nie za ambitnie, rutynowo, ale to chyba było jej właśnie teraz najbardziej potrzebne. Ostatnie miesiące były jak istne przekleństwo. Każde wydarzenie gorsze od kolejnego. Anomalie, niestabilna sytuacja polityczna, artykuł w Czarownicy, łgarstwo Lucana. Nie była w stanie nawet w pełni nacieszyć się wieściami o swej ciąży. Ze strapioną miną położyła dłoń na swym brzuchu. Zdecydowanie praca nie była dobrym miejscem na takie myśli. Wolała skupić się na swych obowiązkach i choć na chwilę nie gnębić się natarczywymi, czarnymi scenariuszami.
Z determinacją skierowała swoje kroki w kierunku półek z ingrediencjami. Powolnym ruchem dłoni przejeżdżając po fiolkach, dzbankach, słojach, buteleczkach o różnorodnej zawartości, szukała potrzebnych jej składników do stworzenia dzisiejszych eliksirów. Z zadowolonym uśmiechem igrającym na ustach znalazła wszystkie stopniowo zabierając je z półek i kładąc je na swoim stanowisku pracy. Z pomocą zaklęcia zapaliła ogień pod kociołkiem, a następnie przygotowała potrzebne jej narzędzia, takie jak fiolki, czy nóż. Zdecydowała, że zajmie się najpierw uwarzeniem eliksiru przebudzenia, chwyciła więc za słoik z rogatymi ślimakami, aby je przygotować przez wrzuceniem ich do kociołka. Niestety, nie było jej dane tego zrobić, gdyż nagle drzwi do pracowni otworzyły się wpuszczając do środka wręcz natarczywą ilość światła, ale co najważniejsze uderzając z głośnym hukiem o ścianę, a ją samą przyprawiając niemal o zawał serca. Ludzie chyba naprawdę planują na nią jakiś zamach. Jeśli nie zawiedzie ją jej własne serce, to na pewno Klątwa Odyny zrobi swoje.
- Oh! Przepraszam! - Zmieszany chłopak widząc jej reakcje rzucił od razu patrząc na nią ze zmieszaną miną. Po jego kitlu szybko rozpoznała, że ten jest stażystą. - Wysłano mnie tu po kilka fiolek antydotum oczyszczającego z toksyn, bo właśnie się wszystkie skończyły. - Szybko wyjaśnił, a sama Prudence natychmiast skierowała swe kroki do skrzyni z gotowymi już eliksirami. Do pustej skrzynki włożyła kilka eliksirów oczyszczających z toksyn, antidotum podstawowe, a także ostatnie już fiolki eliksiru przebudzenia, a następnie swój wzrok ponownie skierowała a młodego chłopaka wciąż stojącego w wejściu do pracowni.
- Możesz wziąć od razu je wszystkie. Powinny wystarczyć na chwile. A jeśli chodzi o drzwi, to nic nie szkodzi. - W końcu zawału jednak nie dostała, więc uśmiechnęła się lekko w jego kierunku, aby wrócić z powrotem na swoje stanowisko i jednak wziąć się do pracy. Stażysta nie czekając chwili wziął wskazaną przez Prudence skrzynkę z opisanymi fiolkami i wyszedł dziękując i żegnając się. No cóż, bywa czasem i tak. Ponownie jej dłoń chwyciła za słoik z rogatymi ślimakami wyjmując trzy z nich. Skrupulatnie je pokroiła odkładając je następnie na bok. Kolejnym składnikiem był piołun, który został również pokrojony, a następnie trafił do moździerza, gdzie dodała również sześć ususzonych żądeł mantykory, tyle samo kłów węża oraz cztery porcje składniku standardowego. Drobno zmiażdżyła wszystkie składniki w moździerzu, a następnie jego zawartość wsypała do kociołka. Zamieszała trzykrotnie w prawo, a na dopieszczenie dorzuciła jeszcze pokrojone wcześniej rogate ślimaki. Wywar pozostawiła na małym ogniu. Po rozpaleniu ognia pod kolejnym kociołkiem zabrała się za przygotowanie kolejnego eliksiru. Z niedużego pudełeczka wyciągnęła dwa dwa bezoary, które w całości wrzuciła do moździerza, aby rozdrobnić je na bardzo drobny proszek. Następnie cztery, dokładnie odmierzone miarki proszku wsypała do kociołka. Po czym tą samą czynność wykonała z gałązką mięty i duszoną mandragorą. Przez chwilę podgrzewała wywar, po czym zgasiła płomień i pozostawiła napar sam sobie. Wracając do pierwszego kociołka z eliksirem przebudzenia również wyłączyła pod nim ogień, a następnie w oczekiwaniu aż jeden z nich będzie gotów do kontynuowania przez nią z nim pracy, a drugi aż ostygnie, zabrała się za opisanie zaległych eliksirów.
Po pół godzinie pracy wróciła do kociołka z antidotum, do którego dodała szczyptę sproszkowanego rogu jednorożca do kociołka. Następnie chochlą zamieszała wywar dwa razy w kierunku zgodnym ze wskazówkami zegara. Następnie do kociołka wlała miarkę wody miodowej i dwie krople esencji z lawendy. Zamieszała wywar dwa razy w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara. Zadowolona z efektów swojej pracy, pieczołowicie rozlała eliksir do fiolek, które skrupulatnie opisała, a następnie umieściła w skrzyni z gotowymi już miksturami. Dokładnie te same czynności wykonała w stosunku do eliksiru przebudzenia.
Gdy już skończyła nie pozostało jej nic innego, jak ta znielubiona przez nią część, czyli sprzątanie. Można by pomyśleć, że Prudence taka ambitna, to i powinna być uporządkowana. Nic bardziej mylnego. Pracownia w jej domu wyglądała jak istne pobojowisko, choć sama upiera się, iż jest to tak zwany "uporządkowany nieporządek", w którym jest w stanie znaleźć wszystko... po dłuższej chwili szukania.
Przy pomocy zaklęć uprzątnęła stół i kociołki. Składniki, które używała odłożyła ponownie na swoje miejsca, na pułkach, aby i następnym razem łatwo było je znaleźć. Wszystko w pracowni miało w końcu swe miejsce. Ingrediencje zwierzęce, roślinne, szlachetne... O ile w swojej własnej pracowni mógł panować nieporządek, to na pewno nie tu. Nie tylko dlatego, że była to praca, czy z walorów estetycznych, ale w końcu lady Abbott nie pracowała tu sama. I każdy przestał nagle dbać o porządek i odkładałby wszystko co weźmie gdzie popadnie, nikt by się później tutaj nie odnalazł.
Korzystając z momentu przerwy pozwoliła sobie nieco odpocząć. Ciąża na szczęście nie dawała się jej jeszcze we znaki, ale samo jej schorzenie lubi o sobie przypominać w momentach wzmożonego wysiłku, choć trudno nazwać jest takowym przechadzanie się po pomieszczeniu ze słoiczkami w dłoniach. Na szczęście większość rzeczy w swoim fachu mogła wykonywać przy pomocy magii, więc można szczerze powiedzieć, iż nie ma ona żadnych przeciwwskazań do pełnienia swoich obowiązków zawodowych. I tylko dziękować Merlinowi za to. Chciałaby być czasami idealną żoną i matką, która całe dnie spędza ze swym potomstwem oczekując powrotu męża z pracy. Nie chciała zawieść swojej rodziny swą nieobecnością. Ale na dłuższą metę zadusiłaby się w takim układzie, a co jak co, najbliższych nie jest w stanie okłamywać. Naprawdę, szczerze docenia, że praca pozwala jej choć na chwilę oderwać się od szarej rzeczywistości. Obawia się, że jak wróci do domu znów nie zastanie tam męża, bądź będzie czekać na niego godzinami zanim ten ponownie się pojawi rzucając jedynie, że miał dużo pracy. Albo o co gorsze znów wyląduje w Tower of London Nie pozwoliła sobie jednak zagłębić się w te myśli. To nie był jeszcze koniec pracy na dziś. Przydałoby się chociaż jeszcze dziś zacząć inwentaryzacje.
| zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Prudence Abbott
Zawód : alchemik w Szpitalu Świętego Munga
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I walk through the valley
of the shadow of death
And I fear no evil
because I'm blind to it all
of the shadow of death
And I fear no evil
because I'm blind to it all
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ingisson nie mógł przestać zastanawiać się nad tym, co by było gdyby zaraz po przyjeździe do Anglii udało mu się od razu dostać pracę w Świętym Mungu. Każdego dnia kiedy przywdziewał swoją fioletową szatę alchemika i kierował swoje kroki do pracowni alchemicznej nie mógł wyprzeć ze swoich myśli tego jednego pytania: co by było, gdyby? Gdyby sytuacja była inna, jakby nie był ostatecznie tak zrozpaczony i w potrzebie zarobku – czy wciąż trafiłby na Nokturn? Czy była szansa na to, że swoją wiedzę zamiast do trucia ludzi i pozbawiania ich zdrowia i życia wykorzystał tak, jak miał to robić w pierwotnym założeniu? Prawda była taka, że nie mógł mieć pewności – mogło być w końcu tak, że zarobki szpitalne by go nie satysfakcjonowały i wciąż łapałby się tych niezwykle lukratywnych, ale też i moralnie wątpliwych zleceń, które z jego kompleksowej wiedzy o eliksirowarstwie i zatruciach zrobiły zabójczą broń.
Jednakże, pomimo wielu negatywnych konsekwencji wydarzeń pomiędzy końcówką pięćdziesiątego pierwszego a początkiem pięćdziesiątego czwartego (z pobytem w więzieniu włącznie), Norweg nie był w nie stanie docenić tego, jak bardzo na przestrzeni tych ponad dwóch lat rozwinął się jako badacz i alchemik. Dzięki bardzo bliskiej styczności ze światkiem trucizn przez bardzo długi czas posiadał najświeższe i najciemniejsze nowinki z trucicielskiego światka. Latami pracował z tymi substancjami i tymi ludźmi: myślał jak oni, co już nie raz okazało się niezwykle przydatne – chociażby nie znów tak dawno temu przy Shafiqu.
Nokturn pozostawał jednak tylko wspomnieniem, a szpitalny światek stał się jego rzeczywistością. Praca na oddziale zatruć eliksiralnych była za to wręcz idealnie dopasowana do wiedzy i upodobań naukowych rudego czarodzieja z mroźnej północy. Norweg zaparzył sobie mocnej, ciemnej kawy i skierował się do pracowni alchemicznej w celu zrobienia inwentaryzacji. Tam odstawił swój napój na specjalną, osobną półkę: w końcu trzymanie jedzenia z ingrediencjami i eliksirami nie było ani profesjonalne, ani bezpieczne. Wyciągnął następnie kajet, w którym notowano wszelkie zmiany w stanie eliksirów: uwarzenia i zużycia, a także wszelkie zmarnowane porcje czy ingrediencje. Zapach kawy mieszał się z zapachem ziół gdy Ingisson cierpliwie lustrował stan zaopatrzenia linijka po linijce, na osobnym kawałku pergaminu zapisując własne notatki. Jak zwykle w inwentarzu jasno stało, że najwięcej schodziło antidotum podstawowego oraz tego służącego do cofania niebezpiecznych skutków działania tych mniej powszechnych trucizn. W tym miesiącu jednak zapotrzebowanie okazało się wyższe niż w poprzednich. Åsbjørn przerzucił kilka stron wstecz, upewniając się w tym, co pamiętał z ostatnich rewizji w oddziałowych zasobach. Jasno wynikało z nich, że stopniowo wzrastało zapotrzebowanie na antidota, dlatego prędko zapisał odrobinę większy popyt na bezoar niż ostatnio. Czarownice z administracji na pewno znów będą służyły mu głowę narzekaniem, że nic tylko daj i daj, ale jakoś nie do końca go to obchodziło. Miał wrażenie, że miały wręcz zapisane w kontraktach to, aby narzekać pozostałym pracownikom szpitala na to, jakie wysuwali zapotrzebowania na swoje oddziały. Nie wykluczał także takiej możliwości, że był to jakiś wymyślny trik psychologiczny mający na celu zmniejszenie ogólnych wydatków placówki. Na tym jednak Norweg się nie znał i nawet nie zamierzał się nad tym jakoś dogłębniej zastanawiać. Miał zrobić swoją pracę, a żeby ją zrobić potrzebował złożyć listę zaopatrzenia do administracji.
Skrupulatnie wypisał więc raport o zapotrzebowaniu oraz wyszczególnił statystyki odnośnie używanych mikstur. Przejrzał swoją pracę dwukrotnie. Musiał upewnić się, czy nie popełnił nigdzie błędu. Gdyby coś gdzieś nie grało to dopiero miałyby te baby w sekretariacie używane. Suszyłyby mu głowę przez trzy, jak nie cztery kolejne miesiące. Zdążył już je poznać i zdążył już swoje usłyszeć. Jego wnioski były jednoznaczne: z zasiadającymi w administracyjnym pionie czarownicami (czy też raczej wiedźmami) chciał mieć jak najmniej wspólnego jak to tylko było możliwe.
Ingisson sięgnął po kubek z kawą i wziął z niego łyk, lecz nie dane mu było nacieszyć się chwilą spokoju. Drzwi do pracowni, w której urzędował gwałtownie otworzyły się na oścież. Alchemik aż podskoczył, omal nie wylewając kawy na przygotowane raporty. Prawie doszło do tragedii. Prawie. W ostatniej chwili udało mu się opanować własne ręce, choć jego serce i tak przez chwilę jeszcze biło szybciej. Tak bardzo się tym zdenerwował, że z początku w ogóle nie zorientował się, co mówi do niego tak donośnie zaanonsowany drzwiami intruz. Åsbjørn odwrócił się jednak w końcu przez ramię i spojrzał na młodego, lekko zdyszanego i przejętego stażystę uzdrowicielstwa.
Odynie, ci byli najgorsi.
– Co? – zapytał, ściągając brwi. Stażysta zmarszczył się na to w odpowiedzi, widocznie zirytowany. – Nie rób takiej miny. Wpadnij tu tak jeszcze raz to będziesz miał szansę wysadzić pół piętra – Norweg burknął zagniewany, a młodzieniec chyba dopiero wtedy zrozumiał, jak lekkomyślnie zachował się przed chwilą, bo widocznie ubyło mu animuszu. Wiadomym w końcu było, że alchemików nie należy straszyć czy stresować nagłymi hałasami. Wielu już dosłownie wybuchnęło, wielu jeszcze wybuchnie. Chłopak zaczerwienił się na twarzy, speszony bezpardonową uwagą. Tak, Ingisson potrafił czasem być stanowczy. Ostatnio też się coraz bardziej ośmielał w szpitalu.
Bez słowa komentarza do całego zajścia chłopak powtórzył swój komunikat – o masowym zatruciu w jednej z londyńskich kawiarni – a na twarz Ingissona wkroczył wyraz całkowitej powagi. Mieli dwunastu podtrutych klientów tego przybytku, który serwuje wymyślne napary. Wszystko wskazywało na to, że ktoś popełnił okropny błąd przy tworzeniu nowej mieszanki miesiąca i użył dwóch ziół, których się ze sobą mieszać nie powinno, ponieważ oba były również silnymi składnikami alchemicznymi. Osobno nie stanowiły problemu, jednak ich połączenie i podgrzanie powyżej temperatury osiemdziesięciu stopni skutkowało wydzieleniem się trujących substancji. Na całe szczęście nie była to skomplikowana mieszanka trująca, więc prostsze antidotum miało wystarczyć.
– Pospieszę się więc – mruknął Norweg i odprawił stażystę, chociaż ten przez chwilę się zawahał. – No już. Przyniosę wam to. Nie chcę żebyś sterczał mi nad głową przy pracy – wyjaśnił zniecierpliwiony, odstawiając kubek na jego specjalnie dedykowaną półkę.
Åsbjørn zebrał i spiął rękawy szaty, żeby przylegały jak najlepiej do ciała. Napełnił kociołek wodą i rozpalił pod nim płomień. Machinalnie otworzył szufladę, z której wyjął bezoar – połowę tego, co mu jeszcze na stanie zostało. Przyciągnął do siebie spory moździerz i wrzucił do czarnej marmurowej miski kamienie, które zaczął metodycznie rozbijać na mniejsze kawałki, a następnie ścierać je na pył. Zmniejszył ogień pod kociołkiem, skończył rozdrabniać bezoar, a następnie uzyskany proszek przesypał do kociołka. Ze względu na charakter trucizny musiał dobrać odpowiednie składniki uzupełniające. Ustawił więc klepsydrę i podszedł do regału z ingrediencjami, prędko przeczesując półki. Posłał prędkie spojrzenie na kalendarz astronomiczny wiszący zaraz obok. Ze względu na kwadrę księżyca krew byka miała zbyt mało potencjału magicznego, żeby użyć jej w miksturze. Oczy alchemika pomknęły więc do jednego z mniejszych pojemniczków, ustawionych na najwyższej półce. Ingrediencji z tamtej półki starano się raczej nie używać, bo były drogie. Teraz jednak było to niezbędne, ze względu na charakter sytuacji. Już żałując tego, że będzie musiał zaraportować zużycie całej łyżeczki herbacianej sproszkowanej kości słoniowej Norweg zdjął słoiczek i czym prędzej odmierzył odpowiednią ilość. Rzucił okiem na piasek w klepsydrze, a kiedy ten się przesypał prędko dodał kość słoniową i zamieszał w kociołku pięć razy w prawo. Jako następne miał dodać już tylko ingrediencje roślinne. Odstawił więc ostrożnie słoiczek z kością słoniową na jej miejsce i sięgnął po flaszkę z nektarem z miodunki. Przy pomocy miarki odlał ćwiartkę uncji i ostrożnie dodał do mikstury, cały czas mieszając w lewo: łącznie dwadzieścia obrotów. Kolejnym składnikiem było pięć kropli oleju migdałowego, zaś finalną ingrediencję stanowił korzeń żeń-szenia. Ingisson wybrał jeden świeży, o odpowiedniej wielkości, po czym prędko go umył i oskrobał, a następnie przecisnął przez praskę, tworząc z niego papkę. Wziął trzy łyżki powstałej w ten sposób pasy i umieścił ją w kociołku, na koniec mieszając trzy razy w prawo. Eliksir był gotowy: zajęło mu to tylko dziesięć minut.
Norweg wygasił płomień i bardzo ostrożnie ostudził mieszankę, co zajęło mu około czterdziestu sekund. Przygotował skrzynkę i fiolki, po czym zaczął je napełniać. Wymagało to nieco skupienia: nie chciał w końcu niczego rozlać. Lecz kiedy napełniał ostatnią fiolkę, drzwi znowu otworzyły się na oścież i łupnęły w ścianę tak, że szkło na półkach w pracowni zadrżało. Rozległ się cichy trzask i kolejny łomot, kiedy półka na kawę oderwała się ze ściany: kubek spadł i uderzył w blat, rozbijając się na kilka mniejszych i większych kawałków. Ale najgorsze było chyba to, że letnia już kawa rozlała się po kamiennym blacie, mocząc wcześniej napisany przez alchemika raport. Åsbjørn najpierw spojrzał szeroko otwartymi oczami na cały ten bałagan, a później obrócił się przez ramię. Z zagniewaną miną spiorunował stażystę wzrokiem.
– Czy. Ty. Nie. Rozumiesz. Co. Się. Do. Ciebie. Mówi?! – wycedził przez zaciśnięte zęby. Ten chłopak miał już u niego na dobre przechlapane. – Zrób z siebie jakiś użytek i posprzątaj bałagan, który narobiłeś – burknął, korkując ostatnią fiolkę i wkładając ją do skrzynki z pozostałymi. Stażysta uzdrowicielstwa wciąż stał blady w drzwiach. – Sklej kubek, osusz kawę, odratuj to co zostało z raportu. Jak wrócę to go przepiszesz. Pod moim nadzorem – fuknął, wymijając tego idiotę w drzwiach i kierując się na oddział, gdzie uzdrowiciele byli w ferworze walki, starając się uratować dwanaście otrutych osób. Idąc w ich kierunku Ingisson nie był jednak w stanie nie rzucić pod nosem cichego norweskiego przekleństwa pod adresem bezmyślnego młodzika, który spowodował w jego pracowni taki chaos. Chłopak musiał się ogarnąć i trzymać na wodzy swoje nerwy, bo inaczej w żadnym szpitalu nie będzie dla niego miejsca. Może z dobrej woli mu to poradzi jak wróci.
| 1538 słów, zt
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pracownia alchemika
Szybka odpowiedź