Wydarzenia


Ekipa forum
Sala numer dwa
AutorWiadomość
Sala numer dwa [odnośnik]30.03.15 23:58
First topic message reminder :

Sala numer dwa

Niedawna wojna zrobiła z Mungiem swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu; pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala numer dwa - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala numer dwa [odnośnik]30.10.16 0:47
Znał to spojrzenie. Zał grymas niezadowolenia, który malował jej usta i ogniki, które próbowała wypalić w nim samym. I chyba właśnie dlatego tak mocno sie roześmiał. To było tak znajome, bliskie, że nie mógł inaczej zareagować. Kochał swoją siostrę - Widać czasami ich nie potrzebujesz - wzruszył ramionami, kiedy w końcu jego śmiech ustał, a on sam oparł się o wezgłowie łóżka. Zdawał się być bardziej senny niż zazwyczaj i stawiał, że zdążyli mu podać eliksir, który ów stan potęgował - Nikt i nikt cię tak nigdy nie traktował - odezwał się, odnajdując niewyraźny, rozmywający sie punkt na suficie - Ja tylko dostarczałem do domu, bardzo krnąbrną siostrę - dokończył myśl, przenosząc na powrót wzrok ku siedzącej obok dziewczyny. Rodzina. Czy kiedyś mógłby powiedzieć tak o kimś więcej, niż siostra i rodzice?
Poruszył się, gdy się zaśmiała, właściwie odzwierciedlając śmiech, którym obdarzył ją sam przed momentem - To nadal mój pokój. To że zajmujesz całe łóżko, skazując mnie na kanapę, to inna sprawa - wykrzywił się marszcząc ciemne brwi - ja im nic nie robię - czasem podlewam resztką kawy - chciał dodać, ale odpowiednio wcześniej ugryzł się w język. Za to raczej nie zgarnąłby pochwały - I dobrze, będziemy mieli naturalną ochronę przed...nimi wszystkimi - skomentował z satysfakcją. Początkowo nie był pewien, czy wpuszczenie siostry w progi jego mieszkania, to dobry pomysł. Tracił swój samotniczy azyl...ale zyskał więcej niż mógł przewidzieć. To wciąż była jego siostra. I nawet jeśli tak wielu rzeczy sobie nie mówili, to wciąż rozumieli lepiej, niż wszyscy znajomi razem wzięci. Taka chyba natura Skamanderów. A może po prostu ich, jako rodzeństwa. I...cieszył się, że miał ją przy sobie. Te małą Jude, która wyrosła, wyładniała i stała się bardziej samodzielna niż by chciał. A ciemne chmury, które zwisły nad jej głową, miał zamiar odciągać i przeganiać, dopóki żył. Musiał tylko wcześniej przypomnieć jej...kim był dla niej. Bratem. A kilka rzeczy na nowo wytłumaczyć.
- Nie będzie Jude - dodał bardziej poważnie, zniżając głos - Przyzwyczaj się siostrzyczko - skwitował łagodniej, ze słowami nacechowanymi spokojniejszą aurą. Przymknął powieki, poprawiając się na swoim łóżku, starając się nie przeszkodzić dziełom, które tworzyła Jude - Czemu mam się wstydzić? Jestem mężczyzną - uniósł kącik ust, odrobinę dłużej pozostawiając oczy przymknięte. Tylko na chwilę - Nie wątpię - lakonizm powoli wplatał się na język, ale uchylił powieki, przeganiając narastającą senność - Nie musisz. Po prostu przywyknij - skwitował, obserwując jej drobne ramiona, pochylone nad specyficznym materiałem, dla jej artyzmu - Zostawisz mi papierosy? - zapytał, ponownie dając rozmazanej aurze zniknąć pod powiekami. I chociaż bardzo nie chciał, czuł, ze organizm atakuje magiczna (zapewne) senność.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Sala numer dwa - Page 2 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Sala numer dwa [odnośnik]01.11.16 15:42
Judith widziała jak jej brat zaczyna odpływać. Pierwsza myśl była oczywista: co mu dali i czy ja mogę prosić tego na wynos!? Bo czasem najlepszy Skamander to śpiący Sakamnder. Mruknęła coś cicho pod nosem, że jak się w końcu od niego wyprowadzi to będzie za nią bardzo tęsknił albo zeżre go obawa o to kto właśnie przebywa w mieszkaniu Judith Skamander. To jest chyba najgorsze, nikt nie pozwoliłby jej mieszkać samej. Może ona też by tego nie chciała? Tak przynajmniej ma do kogo gębę otworzyć nawet jeśli nie ma na to ochoty. Zastanawiała się tylko nad tym co jej brat rozumie pod hasłem "nimi wszystkim". Dal Judith były to oczywiście wszystkie przedstawicielki haremu ale coś jej podpowiadało, że tu nie chodzi o to. Przeniosła wzrok na brata zwężając oczy w szparki. Miał szczęście, że był ranny, miał szczęście że odpływał. Przecież od powrotu na wyspy starała się być grzeczna, a przywoływanie duchów przeszłości było...nie na miejscu. Może i Samuel się w końcu tego nauczy. Nie chciała go dłużej męczyć rozmową. I tak się przecież od niej nie uwolni gdy już wróci do domu. Skończyła kwiat i podniosła się z miejsca. - Głupi nałogowiec - mruknęła wsuwając mu paczkę pod poduszkę. Gdy Samuel miał już zamknięte oczy odgarnęła mu z czoła kilka kosmyków ciemnych włosów by w końcu delikatnie musnąć odsłonięty kawałek skóry. Wyszła zostawiając brata na pastwę pielęgniarek.

/zt
Judith Skamander
Judith Skamander
Zawód : zielarka
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
Why do you have such big ears?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3112-judith-skamander#51169 https://www.morsmordre.net/t3164-maya#52396 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3
Re: Sala numer dwa [odnośnik]16.04.17 17:12
| 29 kwietnia

Moment opuszczenia starego, niepokojącego domu tętniącego mroczną magią wydawał się dziwnie rozmyty, może dlatego, że Sophia czuła coraz większą słabość. Była ranna i straciła trochę krwi, i chociaż uparcie trzymała się w ryzach, nie dało się nie zauważyć, że ledwie trzymała się na nogach i tylko upór pchał ją do przodu. Wraz ze swoimi towarzyszami przeszła przez zaczarowane przejście narysowane kawałkiem kredki, którego istnienie wydawało się niewiarygodne nawet dla osoby, która od dziecka dorastała w magicznym świecie. Pragnęła jak najszybciej oddalić się od cieni i grozy czającej się w miejscu, które właśnie opuszczali. Chciała, żeby to już był koniec, żeby ta nieprzyjemna przygoda znalazła swój finał, oby pozytywny.
Kolejne drzwi otworzyły się, wypuszczając ich na znajomo wyglądający, biały korytarz przesycony wonią medykamentów. Jak chyba każdy auror trafiała tu regularnie, ilekroć podczas jakiejś akcji oberwała zaklęciem czy została w inny sposób ranna. I choć nie można było powiedzieć, by lubiła to miejsce, teraz, po wydarzeniach sprzed kilku chwil, Mung wydawał jej się niemalże ostoją bezpieczeństwa i spokoju.
Podparła się jednej ze ścian, by utrzymać równowagę, niechcący zostawiając przy tym kilka smug krwi na jasnej powierzchni. Jak się okazało, szybko zostali zauważeni; ktoś zajął się jej towarzyszami, a Sophia poczuła, jak czyjeś ramię podpiera ją i prowadzi do jednej z sal. Początkowo nawet nie rozpoznała tej osoby, skupiona na tym, by stawiać kolejne kroki i nie wywrócić się. Dopiero teraz, gdy emocje i napięcie odchodziły w niepamięć, zaczęła jeszcze intensywniej odczuwać wyczerpanie i ból promieniujący z poranionych miejsc, szczególnie z głębokich, wciąż krwawiących rozcięć na boku. Przelotnie musnęła je wolną dłonią, krzywiąc się, gdy zapiekło. Nie był to pierwszy i zapewne nie ostatni raz, kiedy odniosła rany, więc nie wpadała w panikę i nie rozpaczała. Była przecież aurorem, musiała być twarda.
Poczuła, jak ktoś każe jej się położyć na łóżku. Nawet nie zaprotestowała, tylko posłusznie ułożyła się na posłaniu, czując, że zapewne i tak niedługo nogi by się pod nią ugięły. Nawet aurorzy nie byli niezniszczalni, nawet jeśli zwykle wytrzymywali więcej.
- Sama nie wiem... co to było. Jakiś... dziwny stwór przypominający drzewo – dopiero teraz wymamrotała odpowiedź na zadane jej wcześniej pytanie, nagle zdając sobie sprawę, że mogło to brzmieć zupełnie dziwacznie i niewiarygodnie. – Czy da... się tego pozbyć?
Zamrugała szybko, w nadziei, że widziany obraz wyostrzy się i przestanie się chwiać tak jak wtedy, gdy szła. Nie mogła stracić przytomności, chciała pozostać świadoma tego, co się z nią działo, nawet jeśli ciemność wydawała się bardzo kuszącą perspektywą po przeżyciach z ostatnich godzin. Oczywiście pod warunkiem, że nie przyśnią jej się drzewiaste stwory, kłębiące się cienie, poćwiartowane zwłoki ani przeklęte dzieci.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Sala numer dwa [odnośnik]18.04.17 12:05
Przemierzała długie, zaludnione korytarze Munga, nie spiesząc się specjalnie z powrotem na swój oddział, na którym czekały na nią już tylko formalne zaległości oraz dokumentacja medyczna do uzupełnienia. Jej myśli uciekały do młodej, brzemiennej kobiety, którą dzisiejszego poranka pożegnała po wypisie ze szpitala. Bezwzględna choroba przekazywana w genach zwiększała ryzyko komplikacji przy rozwiązaniu oraz śmiertelność podczas porodu do posępnego, wysokiego procenta. Nie po raz pierwszy - i nie po raz ostatni - stykała się z bezradnością.
Nagłe poruszenie przykuło jej uwagę, wyrywając wraz z korzeniami z własnych myśli. Wyminęła mało delikatnie grupę przerażonych stażystów, którzy prawdopodobnie nie przywykli jeszcze do widoku ciężko rannych, obejmując odruchowo pod ramię kobietę, która stała w kałuży własnej krwi oraz ledwo co trzymała się na nogach. Ktoś inny doskoczył do jej towarzystwa, ktoś jeszcze inny krzyknął, że sala naprzeciwko jest wolna. Zaprowadziła do niej ostrożnie rudowłosą personę, pomagając jej usiąść na leżance. Musiała stracić sporo krwi, na szczęście kontakt wzrokowy wydawał się być zachowany, podobnie jak świadomość.
- Słyszy mnie Pani? I wie, gdzie się znajduje? - nie mogła sobie pozwolić na utratę cennego czasu, dlatego też od razu po pobieżnym, oceniającym przyjrzeniu się jej stanu, wymusiła na na kobiecie, aby ta położyła się odsłaniając poharatane plecy oraz rozcięty bok. Poszarpana szata kleiła się do ran, ostrzegła, że nie będzie to nic przyjemnego, nawet, jeśli delikatnie zacznie odrywać przesiąknięty do ostatniej, suchej nitki materiał.
- Pamięta Pani, co się stało? Gdzie była, czy był z Panią ktoś jeszcze? - dopytywała, przywołując do siebie jednego z bladych jak ściana stażystów. Posłała go po eliksir uzupełniający utraconą krew, a sama przysłowiowo zakasała rękawy, czyli sięgnęła po ukrytą w bezpiecznej kieszeni kitla różdżkę.
- Proszę zamknąć oczy, odetchnąć. Może pani poczuć pieczenie, ponieważ muszę sprawdzić, czy krwawienie nie pochodzi z wewnątrz oraz zasklepić rany. W ich miejscach pani ciało pokryje twarda skorupa, która odpadnie w ciągu kilku dni - kobieta była przytomna oraz wcześniej odpowiedziała logicznie, dlatego też uważnie poinstruowała ją czego może się spodziewać, że być może zmuszona zostanie zagryźć zęby, zanim nakierowała drewienko na jej plecy inkantując Diagno Haemo. Brak wyraźnego zabarwienia, które pojawiłoby się w przypadku krwotoku wewnętrznego, uspokoiło nieprzyjemne myśli oraz pozwoliło jej przejść do skrupulatnego zasklepiania ran, począwszy od tych największych, na boku, do mniejszych przy pomocy przynoszącego bardzo szybko uczucie ulgi Fosilio. Chwilowo nie skomentowała stworów, które przypominały drzewo, nie chcąc wyciągać pochopnych wniosków.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala numer dwa [odnośnik]18.04.17 13:24
Cała sytuacja była dziwna i zapewne wyglądała dziwnie dla postronnych: grupka zakrwawionych czarodziejów pojawiła się na jednym z korytarzy jakby znikąd. Gdyby zaczęła opowiadać o przejściu stworzonym za pomocą kredki i cieniach pochłaniających stary dom, zapewne zostałoby to uznane za majaki spowodowane bólem i utratą krwi. Przez całą drogę z korytarza do sali milczała więc, pozwalając się prowadzić. Nie przepadała za tym miejscem, ale mimo to teraz czuła się tu bezpiecznie.
Położyła się ostrożnie na leżance. Bolało i było nieprzyjemnie, ale dało się przeżyć. Rany prawdopodobnie były głębokie; gdy wcześniej jeszcze w tamtym domu próbowała je zasklepić, nie udało jej się to. Może była zbyt słaba, żeby poprawnie rzucić to zaklęcie, a może po prostu jej umiejętności były niewystarczające w tym przypadku. W końcu nigdy wcześniej nie zetknęła się z tego rodzaju istotą, wyglądającą raczej jak stwór z najgorszych koszmarów, nie prawdziwe stworzenie. Wciąż bardzo żywo pamiętała przerażające, powykręcane sylwetki z pazurami zdolnymi przebijać ciało na wylot, niosące ze sobą złą magię. Prawdopodobnie i tak miała dużo szczęścia, że skończyło się tylko na tych ranach; te na plecach były natomiast pozostałością po wybitych oknach, których fragmenty powbijały się w jej plecy i porozcinały skórę.
- Tak – potwierdziła na zadane jej pytania. Była słaba, ale wciąż świadoma. Czuła, jak uzdrowicielka odrywa od ran poszarpany, przesiąknięty krwią i już i tak bezużyteczny materiał. Oczy barwy płynnego złota zatrzymały się na moment na jej sylwetce, która, jak się okazało, wyglądała bardzo znajomo. Zupełnie jak jedna z dziewczyn z jej rocznika w Hogwarcie, z którymi czasami miała wspólne zajęcia. Czy to możliwe, żeby to była ona? Zaskakujący zbieg okoliczności, że akurat na nią trafiła po wylądowaniu w Mungu.
Na razie nie zapytała o to jednak, skupiając się na kolejnych padających pytaniach i poleceniach. Coraz bardziej zdawała sobie sprawę także z tego, że sama nie wie, jak przedstawić historię całego zajścia, żeby nie brzmiało to jak rojenia szaleńca. Dla kogoś, kto tego nie widział, tak to mogło wyglądać – jak oderwany od rzeczywistości bełkot, być może kwalifikujący delikwenta do konsultacji na trzecim piętrze.
- To było... Gdzieś pod Londynem. Zaatakował mnie dziwny stwór, nigdy nie widziałam czegoś podobnego. Było nas kilkoro... Jakimś cudem zdołaliśmy trafić tutaj – powiedziała więc bardzo lakonicznie, darowując sobie bardziej dokładne opowieści o dziwnych zdarzeniach w karczmie, drzewnych stworach, opuszczonym domu na uboczu, którym zawładnęły cienie, przeklętej dziewczynce oraz narysowanym przejściu. Fragment o stworzeniu, pomijając jego wygląd, był raczej wiarygodny, biorąc pod uwagę, że rany na boku rzeczywiście wyglądały na ślady po szponach. Miała też nadzieję, że jej towarzyszami również ktoś się odpowiednio zajął.
Zgodnie z poleceniem po chwili zamknęła oczy, starając się nie myśleć o bólu i dyskomforcie. Bez sprzeciwów pozwoliła kobiecie wykonywać jej pracę i rzucać zaklęcia diagnostyczne oraz zasklepiające rany. Chociaż jej plecy i bok nadal wyglądały opłakanie, krew przynajmniej przestawała płynąć.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Sala numer dwa [odnośnik]18.04.17 14:54
Jakkolwiek irracjonalnie brzmiał opis tajemniczego stwora, nie zamierzała wmawiać kobiecie, że umysł płatał jej figle bądź że nic takiego nie miała prawa bytu. Wspomni specjalistom z oddziału urazów magizoologicznych, którym prawdopodobnie przekażę pod opiekę kobietę, aby przyjrzeli się śladom, których nawet ktoś mocno stąpający po ziemi nie mógł zignorować mając ich wyraźne odzwierciedlenie na skórze przed oczyma i raz jeszcze wysłuchali tego, co Sophie ma do powiedzenia, nie mniej później. W swoim czasie. Jak życiu kobiety nie będzie już nic zagrażać, a ona sama porządnie odpocznie. Magia działała cuda, eliksiry i zaklęcia wzmacniały organizm, nie mniej ten po stracie solidnej dawki krwi będzie musiał i tak przede wszystkim zregenerować się w swoim własnym, spokojnym tempie. W bezpiecznym od dziwnych stworów, scenerii z powieści grozy oraz traumatycznych przeżyć miejscu.
Zabieg zasklepiania raz był żmudny i dość długi. Wymagał od Carter, aby ta leżała bezruchu w względnej ciszy, którą przerywał oddech, świst różdżki, przytłumione odgłosy z zewnątrz i w końcu drzwi otwierające się z impetem. Stażysta odstawił flakonik na szafkę przy łóżku, następnie odsunął się w cień.
- Jak tutaj skończymy, obiecuje, że zajrzę do innych, którzy pojawili się razem z tobą i upewnię się, że są cali - wyczuła po głosie kobiety, że zależało jej, aby uspokoić zszargane nerwy zanim odda się w objęcia Morfeuszowi. Potrafiła to zrozumieć, stąd podobna deklaracja. A kiedy ostatnia rana zasklepiła się oraz pokryła skorupą, pomogła kobiecie przekręcić się na drugi, nietknięty bok i wygodniej ułożyć. Uprzedziła, że zawroty głowy powinny szybko minąć. Dopiero teraz, mając przed oczyma twarz, która nie chowała się pod burzą rudych pasm, poznała aurorkę.
- Sophie? To Ty? - opuściła różdżkę, pewna, że ma przed sobą pannę Carter, z którą wspólnie uczyła się nad jeziorem w Hogwarcie nie bardzo przejmując się klasowymi różnicami. Wiedziała od siostry, że Sophie zdecydowała się zostać aurorem, podobna informacja przeplatały się również w treści listów, które napływały od samej zainteresowanej dość regularnie. A skoro ona... Zamrugała intensywnie oczyma, czując, jak oblewa ją zimny pot.
- Była z Tobą Lizzy? - wystrzeliła z pytaniem. Musiała wiedzieć. Musiała. Mimo wszystko głos jej drżał, kiedy inkantowała kolejne zaklęcie, co by zobrazować stan tkanek i prześwietlić je w celu wykluczenia kolejnych, potencjalnych obrażeń wewnętrznych, a także aby sprawdzić temperaturę ciała.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala numer dwa [odnośnik]18.04.17 17:08
Gdyby nie to, że Sophia tam była i widziała to wszystko na własne oczy, pewnie też wolałaby nie dowierzać. Dzisiejszej nocy zobaczyła jednak wiele rzeczy, które udowodniły jej, że mimo dorastania w świecie magii wciąż istniały zjawiska, których zwyczajnie nie rozumiała, bo nigdy nie zetknęła się z czymś podobnym nawet mimo ukończonego kursu na aurora. Nawet wyczerpujące szkolenie nie przygotowywało ją na spotkanie z tego rodzaju magią, która wypełniała stwory oraz opuszczony dom. Było to spore zaskoczenie, i jak chyba każdym, czuła niepokój w zderzeniu z czymś nieznanym, ale ewidentnie nacechowanym złem. Tego było już i tak stanowczo zbyt wiele w otaczającym je świecie, ale miała nadzieję, że stwory wraz z cieniami znikną i już nikogo nie skrzywdzą.
Leżała spokojnie, krzywiąc się lekko, kiedy w ranach nieprzyjemnie ciągnęło przy łataniu ich. Musiała to wytrzymać z godnością odpowiednią dla aurorki.
Na słowa kobiety skinęła głową.
- Dobrze. Dziękuję – mruknęła; to na pewno by ją trochę uspokoiło, bo jakby nie patrzeć, ci ludzie przyszli do tamtego domu, żeby znaleźć ją po tym, jak zabrał ją stwór. Nic dziwnego, że przejmowała się ich dalszymi losami, chociaż większości z nich nawet nie znała. Miała jednak nadzieję, że dla wszystkich niebezpieczeństwo zostało już zażegnane i nie grozi im nic więcej w związku z dzisiejszymi wydarzeniami.
Kiedy się przekręciła, rude kosmyki opadły na bok i uzdrowicielka mogła wyraźniej zobaczyć bladą, obecnie nieco posiniaczoną i umorusaną twarz oraz charakterystyczny, rzadko spotykany kolor oczu. Najwyraźniej i ona pamiętała te czasy szkolnego koleżeństwa, skoro rozpoznała Sophię. Może nigdy nie połączyła ich przyjaźń, ale mimo społecznych różnic polubiły się, chociaż kontakt rozluźnił się po ukończeniu Hogwartu. Sophia straciła regularny kontakt ze znaczną częścią swoich szkolnych kolegów i koleżanek, co było naturalną koleją rzeczy, gdy jakiś etap życia dobiegał końca i zaczynał się kolejny. Niektórych nawet nie widziała ani razu od momentu opuszczenia szkoły.
- To ja. Kto by pomyślał... że spotkamy się w takich okolicznościach – potwierdziła wciąż słabym i zmęczonym głosem, nawet nie zawracając sobie głowy poprawianiem przekręconej formy imienia. W jej obecnym stanie sam fakt, że kontaktowała i w miarę składnie odpowiadała, i tak był czymś. – Jaka Lizzy? Elizabeth? – zapytała, wiedząc o pokrewieństwie Saoirse z inną aurorką o tym samym nazwisku. O ile pamiętała, były siostrami. – Nie. Nie było jej tam.
To nie była misja aurorska, w każdym razie, nie do końca. Sophia była tam jedynym aurorem. Chociaż do karczmy rzeczywiście sprowadziły ją sprawy poniekąd zawodowe, to, co działo się później, nie było w żadnym stopniu związane ze sprawami aurorskimi. Niewykluczone jednak, że mroczna magia i dziwne stwory mogłyby zainteresować Biuro.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Sala numer dwa [odnośnik]19.04.17 19:31
Coś się w dotychczasowych czasach zmieniało. Niepokoje, trwoga, strach gościły już na porządku dziennym. Łatwo było się nimi nie przejmować, kiedy czas płynął w bezpiecznych i pewnych od wieków murów Munga. Nie była jednak ślepa, ani głucha. Po doniesieniach o śmierci serdecznego profesora Slughorna, masakrze - ekspresyjne, ale jak najbardziej odpowiednie słowo do zobrazowania tego, co miało tam miejsce - podczas noworocznego Sabatu, powołaniu Grinewolda na dyrektora Hogwartu, potrafiła uwierzyć nawet w tajemnicze bestie, które próbowały zatopić swoje szpony w ciałach niewinnych ludzi. Momentami szczerze tęskniła za okresem dziecinnej beztroski.
Obiecała sobie, że pomimo zakończenia szkoły i podążania własną ścieżką, nie zaniedba przyjaźni, ani życzliwych znajomości, które zrodziły się w czasie nauki w Hogwarcie. Nie zawsze mogła dotrzymać danego słowa, aczkolwiek starała się, aby chociaż okresowo pisać do tych, o których nie chciała zapomnieć. W zetknięciu z co niektórymi spory już kawałek po pożegnaniu się po raz ostatni na peronie, czuła wyrzuty sumienia, że mimo wszystko tak rzadko puszczała sowę. Nie mogła jednak - nie byłaby w stanie - chwytać wielu srok za ogon, a zawodowe zobowiązanie oraz znoszenie humorów macochy było na tyle absorbujące, że wieczorami, kiedy wracała do domu, czuła już tylko chęć, aby zanurzyć się w kąpieli i od razu w miękkiej pościeli.
- Świat jest jednak mały - kąciki jej ust drgnęły.
Odetchnęła, aż nazbyt wyraźnie, kiedy kobieta utwierdziła ją w przekonaniu, że Lizzy nic się nie stało. Że w ogóle nie miała nic wspólnego ze sprawą, która skończyła się paskudnymi śladami na plecach. Egoistycznie pomyślała o siostrze, szybko jednak się zrehabilitowała, odkorkowała flakonik i pomogła go przytrzymać przy ustach Carter.
- Wypij do dna. Pomoże na ubytek krwi, który jest dość spory. Przygotuję Ci również coś na gorączkę, a jeśli nie będziesz mogła zasnąć, nie wahaj się poprosić o odpowiedni środek - tu skinęła w stronę stażysty, aby upewnić się, że słyszy ją wyraźnie.
- Musisz odpocząć, porządnie się wyspać. Specjaliści od magizoologii na pewno skonsultują twoje rany i być może zechcą cię zatrzymać dłużej na obserwacji... Ślady po zabliźnieniu mogą zacząć swędzieć. Nie rozdrapuj ich, same odpadną. Potrzebujesz czegoś jeszcze? - dodała, następnie przysiadła na skraju łóżka. To nie był dobry moment, aby wspominać szkolne zażyłości, nie mniej chciała upewnić się, że Sophie zamknie oczy bez obaw oraz strachu. I że nic nie powstrzymuje ją już przed oddaniem się w objęcia Morfeuszowi.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala numer dwa [odnośnik]20.04.17 0:27
Niestety, zmieniało się i to sporo. Sophia jako auror widziała wiele z tych zmian na własne oczy. Ludzie znikali bez wieści, innych znajdowano martwych. Nasilały się nastroje antymugolskie, w dodatku niespełna tydzień temu poproszono ją o przyłączenie się do tajemnej organizacji powołanej, żeby tym zmianom przeciwdziałać. Nikt poza nią i osobą, która ją w to wciągnęła, nie miał o niczym pojęcia, nawet jej brat. To jednak pomogło jej zacząć patrzeć na to wszystko, co się działo, w nieco innym kontekście i wiedziała, że jest się czym niepokoić. Także tęskniła za błogimi czasami dzieciństwa, kiedy wszystko było proste, a największym problemem były szkolne egzaminy. Chętnie wróciłaby do Hogwartu – tego dawnego, sprzed zmian. Czasami o pewnych rzeczach lepiej było nie wiedzieć, żyć w nieświadomości, ale też bywało i tak, że to właśnie ta wiedza mogła uratować przed popełnieniem nieprzyjemnego w skutkach błędu.
Po Hogwarcie wiele się zmieniło. Wejście w dorosłość, wyjazd do brata, który zamiast dwóch miesięcy trwał dwa lata, pierwsze uniesienia, ale też pierwsze straty doznane w młodym wieku, a także kurs aurorski. Sophia zdążyła już stracić trzy bardzo bliskie osoby, które kochała, ale to utwierdzało ją w przekonaniu, że wybrała słuszną drogę. Nawet jeśli czasami kończyło się to tak, jak dzisiaj – kiedy niechcący trafiła w sam środek dziwnych zjawisk, w których uczestniczyły drzewiaste stwory i złowieszcze cienie.
- Tak. Jest bardzo mały i potrafi nieźle zaskoczyć. – Mimo bólu, kącik jej ust lekko uniósł się do góry na potwierdzenie tych słów. Mimo wszystko myśl że zajmuje się nią ktoś, kogo znała, była kojąca. Rozumiała też troskę kobiety o siostrę również będącą aurorem; sama z pewnością też martwiłaby się losami Raidena, bo z tej najbliższej rodziny tylko on jej pozostał. Miała nadzieję, że teraz znajdował się bezpiecznie w domu i spał. Być może rano dowie się o tym, że jego siostra nie wróciła do domu, bo wylądowała w Mungu. Trzeba będzie wymyślić odpowiednio wiarygodną wymówkę... Ale to rano, gdy już się wyśpi i poukłada sobie wszystko w głowie.
Bez sprzeciwu wypiła podany jej eliksir. Może nie przepadała za procedurami leczniczymi, ale nauczyła się ich nie kwestionować, tym bardziej, że sama wiedziała, że rzeczywiście straciła sporo krwi. Zdawała sobie też sprawę, że zapewne potrzymają ją tu kilka dni, ale nie była w nastroju do żadnych protestów i uporu. Najbardziej pragnęła położyć się i zasnąć.
- Dobrze, tak zrobię – przytaknęła, chociaż podejrzewała, że przy tym zmęczeniu zaśnie i bez eliksiru nasennego. – I postaram się nie drapać ran. Wolałabym, żeby jak najszybciej się wygoiły. – W końcu musiała wracać do pracy, w tym okresie nie mogła sobie pozwolić na dłuższy urlop. – Chyba nie... Chociaż, chyba trochę chce mi się pić. Jest tu dzbanek? – zapytała, wzdychając cicho. – I czy mogłabym... napisać do brata? – Może jednak lepiej, żeby dowiedział się o jej pobycie w Mungu od niej samej, niż gdyby miał się cały ranek zamartwiać i drążyć przyczyny jej zniknięcia?



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Sala numer dwa [odnośnik]22.04.17 13:13
Odstawiła fiolkę na szafkę przylegającą do łóżka. Rano pojawi się kolejna, wieczorem następna; proces leżenia był żmudny, ale tylko skrupulatne dochodzenie do siebie, cierpliwość, danie sobie czasu, aby odpocząć, przynosiło efekty. Nie na wszystko pomoże magia, nie każdą ranę można zasklepić zaklęciem, a już na pewno nie sposób sprezentować sobie pokłady nieograniczonej siły.
Pozwoliła sobie na szerszy, cieplejszy uśmiech, kiedy Carter utwierdziła ją w przekonaniu, że zastosuje się do jej zaleceń oraz że nie będzie grymasić, jeśli inni uzdrowiciele, pod opiekę których trafi, zdecydują o zatrzymaniu jej tutaj na dłużej niż na dobę. Przez myśl jej przeszło, że warto byłoby skonfrontować wspomnienia aurora o dziwnym stworze z innymi, którzy pojawili się razem z nią w Mungu, aczkolwiek musiała zaufać w tej kwestii służbom porządkowym. Szpital miał obowiązek informować odpowiednie urzędy w Ministerstwie Magii o swoich podejrzeniach, jak i obawach. Stwory z wyobraźni prawdopodobnie nikt nie potraktuje poważnie, ale o realnym zagrożeniu warto byłoby zaraportować.
- Cierpliwości. Może to potrwać kilka dni, ale nie będzie najmniejszych śladów po bliznach - podkreśliła, choć nie śmiała oskarżać Sophie o próżność.
- Oczywiście - podeszła do stołu przy oknie, na którym stały wysokie dzbanki. Napełniła cynowy kubek czystą wodą, którą następnie podała kobiecie. Przytrzymała naczynie od spodu; adrenalina już jakiś czas temu uszła z żył Carter. Jej ciało zapewne odczuwało zmęczenie, być może stawało się ciężkie, mogło brakować jej sił oraz samokontroli.
- Nie powinno być problemu z powiadomieniem twojego brata. Mogę posłać po pergamin i pióro...
Asystujący stażysta wyrwał się, zanim zwróciła się do niego osobiście z prośbą. Wrócił żwawym krokiem niosąc w garści kawałek papieru, gęsie pióro oraz pojemnik z czarnym atramentem, od którego poplamił sobie opuszki palców. W między czasie dolała do wody kilka kropel eliksiru na zbicie gorączki, jak i napełniła kubek ponownie wodą, jeśli tylko Carter opóźniła jego zawartość duszkiem za pierwszym razem.
- ... Dasz radę pisać, czy wolisz podyktować mi treść? - spytała, maczając końcówkę pióra w atramencie, aby kolejno podać je Carter bądź - jeśli taka była jej wola - naskrobać treść. Rozumiała, dlaczego zależało jej, aby napisać do brata. Będąc na miejscu kobiety, również chciałaby poinformować swoją rodzinę i nie skazywać ich na niepotrzebną troskę. Ciężko było wystrzegać się w obecnych czasach czarnych scenariuszy, jeśli ktoś bliski znikał bez śladu.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala numer dwa [odnośnik]22.04.17 16:02
Musiała po prostu wytrzymać. I tak miała dużo szczęścia, że wyszła z tego względnie cało i skończyło się tylko na tych ranach. Mogło być dużo gorzej, więc perspektywa kilku dni w łóżku nie wydawała się tak straszna. Przynajmniej pod warunkiem, że nie będzie tych dni za dużo, bo Sophia chyba oszalałaby z nudów, musząc tydzień lub dłużej leżeć bezczynnie. Na razie jednak myśl o pozostaniu w ciepłym łóżku i przespaniu się brzmiała bardzo kusząco dla jej zmęczonego ciała. Czuła, jak powoli powraca do niej spokój i chwilowo wspomnienia wydarzeń minionych godzin nieco się oddaliły, choć zapewne wrócą, gdy tylko będzie mniej wyczerpana. Wtedy jej umysł pewnie na nowo zacznie analizować to, czego była świadkiem i próbować to dopasować do jakiegoś schematu, który był już znany.
Skinęła głową. Może nie była próżna, tym bardziej, że w zawodzie aurora zawsze istniało ryzyko nabycia urazów czy blizn, ale mimo to wolała, żeby pamiątki po minionym zajściu pozostały tylko wspomnieniem i nie przypominały do końca życia o słabości i bezsilności, jakie czuła w obliczu nieznanych stworów.
Przyjęła kubek i ostrożnie wypiła jego zawartość, przynosząc ulgę zeschniętemu gardłu. Była naprawdę spragniona i poczuła się nieco lepiej, kiedy mogła zmniejszyć to uczucie. Jej ręce wciąż drżały, więc pewnie gdyby nie dyskretna pomoc Saoirse, mogłaby wylać połowę zawartości kubka na swoje i tak już zniszczone ubrania.
- Chciałabym... żeby wiedział, gdzie jestem – powiedziała, oddając kubek. Niewykluczone, że zaniepokojony Raiden mimo późnej pory czekał na jakiś znak, a nawet jeśli nie, to rano na pewno zauważy, że wciąż jej nie było. A wtedy już naprawdę się zmartwi, czego w tych czasach wolała mu oszczędzić. Oczywiście nie miała zamiaru napisać mu o wszystkim, to nie była rozmowa, która nadaje się do przeprowadzenia za pomocą listów, nawet gdyby miała siły na napisanie czegoś więcej niż parę lakonicznych zdań.
- Spróbuję sama napisać. To tylko... kilka zdań. Muszę go uspokoić – rzekła. – Jest przewrażliwiony, odkąd...
Urwała. Oboje byli przewrażliwieni, odkąd kilka miesięcy temu zginęli ich rodzice i zostali sami. Gdyby to Raiden nie wrócił na noc bez zapowiedzi, że coś go zatrzymało, Sophia czułaby niepokój i trudno byłoby jej się skupić na czymś innym. Takie mieli czasy.
Przyjęła przyniesione pióro i pergamin. Jej ręka wciąż mocno drżała, ale naskrobała parę krótkich, zwięzłych zdań o tym, że trafiła do Munga, ale może być spokojny, bo nic poważnego jej nie dolega. Zapewne będzie musiał się trochę postarać, żeby odczytać rozdygotane litery, ale przynajmniej będzie wiedział, gdzie była. Na szczere rozmowy przyjdzie czas później; Sophia spodziewała się, że Raiden pojawi się tu rano i zacznie zarzucać ją pytaniami.
Po ukończeniu listu podała go stażyście, prosząc, by wysłał go do Raidena Cartera.
- Dziękuję. Teraz mogę czuć się spokojniejsza – zapewniła, ponownie kładąc się na posłaniu. Teraz chyba nie pozostało jej nic innego, jak wypoczywać i pozwolić organizmowi regenerować to, czemu nie mogła zaradzić magia.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Sala numer dwa [odnośnik]24.04.17 19:55
- Rozumiem - wtrąciła, uwalniając tym samym Sophie od konieczności dokończenia. Na moment zacisnęła palce na jej drżącej dłoni, chcąc tak po prostu - po ludzku oraz życzliwie - dodać kobiecie otuchy. Dziś będzie musiała się zmierzyć z własnymi demonami, życzyła jej, aby eliksir słodkiego snu pozwoli jej zasnąć zanim te zaczną sączyć swój jad do ucha.
Mimo iż padło rozumiem, Saoirse tylko raz doświadczyła straty kogoś bliskiego. Jej matka zmarła w połogu, w momencie, w którym przychodziła na świat. Oddała swoje życie, aby inne mogło zacząć rozkwitać. Poznawała swoją rodzicielkę na nielicznych, zachowanych fotografiach, w listach oraz opowieściach dziadków, buszując po kryjomu w jej rzeczach, ponieważ ojciec długo zwlekał, aby spakować to, co należało do matki w kufer, kiedy siadała przed toaletką i przymierzała sznury pereł bądź eleganckie kapelusze. Rodzina nie dała jej odczuć, jakoby obarczali ją winą za śmierć lady Fawley. Mogła więc tylko domyślać się jakie uczucia targały Sophie, podobnie jakie rozbudzi w jej bracie nagłe i niewyjaśnione zniknięcie aurorki.
- Na pewno będzie wdzięczny, że pomyślałaś o nim - przez moment obracała cynowy kubek w dłoni, aż nie odstawiła go na stolik. Pomyślała, że dobrze by było, aby przestawić wodę bliżej, co by Carter nie musiała zrywać się w nocy, jeśli obudzi się w jej środku z uczuciem suchości w ustach.
Odwróciła głowę w stronę zaczarowanego okna; pejzaż, który nie miał żadnego odzwierciedlenia w realnym Londynie, zszarzał. Nie po raz pierwszy w czasie dyżuru straciła poczucie czasu. Zaczekała cierpliwie, aż kobieta naskrobie te kilka słów, a kiedy przekazała list stażyście, podniosła się z miejsca.
- Spróbuj zasnąć. Zajrzę do ciebie jutro, tymczasem... Spokojnej nocy, Sophie - wyszła, a za nią stażyści. Upewniwszy się, że może im powierzyć dokumentację, oddaliła się w stronę wyższego piętra. Dla niej dzisiejszy dzień jeszcze się nie kończył; wciąż czekały kartoteki, podobnie jak pacjenci, oczekujący okresowych badań bądź kontroli postępów we wdrożonym leczeniu. Z westchnięciem otrzepała kitel. Zdecydowanie powinna przyspieszyć kroku, tym bardziej, że chciała po drodze upewnić się, czy inni, z którymi pojawiła się aurorka również otrzymali należytą pomoc.

|koniec
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala numer dwa [odnośnik]03.05.17 20:02
| 29 kwietnia, późny wieczór

Nie umiała zmusić się, by wypuścić męską dłoń z drobnych palców. Jak w hipnotycznej mantrze, zataczała kciukiem niewidzialne kręgi po wewnętrznej stronie jego ręki. Nie umiała się zatrzymać, nawet, gdy podchodził ku niej jeden ze stażystów, proponując odpoczynek. Kręciła głową, rozsypując na ramiona opadające z upięcia, czarne pasma włosów. Rozumiała pracę, jaka została nałożona na pracownika św. Munga, ale nawet smutny uśmiech nie zaścielał jej warg. Trwała w otępiałym zamyśleniu, nie mogąc oderwać się od chłodu męskiej dłoni, którą uporczywie zaciskała, jakby chciała przywrócić jej pierwotne ciepło i kolor. Nie chciała odchodzić, nim na kredowobiałym obliczu Łowcy, nie zagościło poruszenie. Uparcie trwała obok szpitalnego łóżka, na którym leżał jej - wciąż nieprzytomny mąż - Percival.
Z głową opartą o brzeg niewygodnego krzesła - Inara obserwowała. Półprzymknięte oczy znaczyły się sinym śladem niewyspania i płaczu. Ale teraz trwała w ciszy. Nieporuszona, jak porcelanowa lalka usadzone przez lalkarza. Z bladym obliczem, czarnymi rzęsami, na której trwała zatrzymana nieruchomo kropla łzy. Oddychała cicho, chociaż bez ustanku miała wrażenie, że brakuje jej powietrza, a to kuło boleśnie, gdy w końcu zalewało obolałe płuca.
Panika minęła. Ta pierwsza, gdy tylko w drżących dłoniach pojawił się list z krótką notką o stanie jej męża. Nawet ojciec nie potrafił przekonać, by wstrzymała się z przybyciem do Munga, do czasu, gdy ustabilizują wszystko. Nie chciała. Nieprzytomnie, za pomocą sieci Fiuu dotarła jeszcze w nocy na Izbę Przyjęć, z przerażeniem patrząc na zmywane zaklęciem ślady krwi na podłodze. Macki strachu zacisnęły się mocniej, gdy zrozumiała (ubzdurała sobie?), że brudzący śliską powierzchnię szkarłat, musiał należeć do niego. Do Łowcy. Potem było paskudne czekanie, najgorsze ze wszystkich atakujących ją uczuć, szarpiące bezlitośnie wyobraźnię i łomoczące szaleńczo serce. Niepewność. Przeraźliwe zimna i gorąca jednocześnie, odbierająca dech i zdrowy rozsądek. Paraliżując zmysły i sprowadzając do jednej, splątanej spirali szaleństwa. Przynajmniej do czasu, gdy w końcu pozwolono jej wejść do sali.
W sali panował półmrok z jedną, lewitującą nad ich głowami, kulą światła. Na ścianie trwały blado rysowane cienie - nieporuszone, jak znajdujące się w pomieszczeniu dwie sylwetki. Inara była zmęczona, ale tylko od czasu do czasu, na kilka chwil zamykała znużone powieki. Zasnąć nie pozwalał jej charakterystyczny zapach czystości, panujący w całym budynku. Jednocześnie nieznośny i kojarzący się niezmiennie z Adrienem. Ale tym, co koiło jej zmysły, gdy bezskutecznie zaciskała dłoń mężczyzny, był właśnie jego zapach i miarowe uderzenia serce, gdy na krótką chwilę przytknęła głowę do unoszącej się słabo piersi. Niby dziwna melodia, rytmiczna kołysanka, która w niewidzialnej nici oplatała jej własne serce spokojem i postępującą ciszą.
- Wróć do mnie - słowa wypowiedziane zduszonym szeptem, po raz pierwszy od dłuższego czasu, znaczyły salę dźwiękiem kobiecego głosu - Wróć - powtórzyła, ledwie poruszając wargami. Uniosła się z miejsca tylko po to, by nachylić głowę nad splecionymi dłońmi - jego i jej. A powierzchnię męskiej ręki, naznaczyła delikatnym muśnięciem ust, które zatrzymały się na skórze jeszcze długo po tym, jak ucichły słowa, odbijające się od białych ścian.



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Sala numer dwa - Page 2 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Sala numer dwa [odnośnik]08.08.17 21:59
Ciemność była gęsta i lepka.
Unosił się w niej powoli, spokojnie, bezwiednie; otaczała go z każdej strony, cicha i nieporuszona, niby ciężka, ale jednocześnie nieważka, zalewająca płuca i umysł kleistą mazią otumanienia. Przez jakiś czas tkwił w niej zupełnie sam: pozbawiony wszystkich pięciu zmysłów, z cudownie pustą pamięcią i bez przytłaczającego poczucia zagrożenia, dryfował wśród niekończącej się nicości, kompletnie nieświadomy upływającego czasu. I właściwie – nie było mu tam źle, chociaż gdzieś na tępej krawędzi przytłumionej świadomości czaiło się niewyjaśnione uczucie braku i tęsknoty. Śliskie i ulotne, umykało mu za każdym razem, gdy próbował je uchwycić, znikając jak podskakująca plamka światła odbitego od szklanego odłamka. Frustracja wywoływana bezsensowną pogonią była jednak zbyt słaba, żeby wydrzeć go na powierzchnię ciemnych, pustych toni.
Pierwszą jaśniejszą smugą, której udało przebić się przez gęstą pustkę, była obecność; delikatna i nienachalna, początkowo odbierana raczej podprogowo niż bezpośrednio, trudna jednak do zignorowania i zapomnienia, przynosząca razem ze sobą ostrożne bodźce: dotyk dłoni na skórze, słaby, dziwnie znajomy zapach kwiatów i miękki głos, wypowiadający słowa, których co prawda nie potrafił rozróżnić, ale które i tak w jakiś sposób rozumiał. Podążał w ich kierunku odruchowo, instynktownie, jak mknąca w stronę światła ćma, chociaż coś mu mówiło, że pozostanie w ciemności, w pozbawionej bólu i wspomnień pustce, byłoby bezpieczniejsze; ta jednak i tak się przerzedzała, jakby niewidzialna ręka wyciągała nici z ciasnego splotu otulającej go zasłony.
Zmysły również wracały stopniowo. Najpierw pojawiły się dźwięki, chaotyczne i pozbawione kontekstu: odbijające się echem kroki gdzieś w oddali, deszcz uderzający w szybę, szmer rozmów za ścianą, niespokojny oddech. Krótko za nimi podążyły zapachy: ziołowa woń eliksirów odkażających, doprawiona nutą szpitalnej sterylności, oraz coś, co w pierwszej chwili skojarzyło mu się z domem, a co dopiero później rozpoznał prawidłowo – płatki bzu. Dopiero na końcu zaczął na nowo czuć: miękką poduszkę pod głową (pulsującą nieprzyjemnie i tępo, przytłumiony miksturami ból, który w normalnych okolicznościach na pewno rozłupywałby mu czaszkę), szorstką pościel pod palcami, lekkie ciągnięcie opatrunku, ściskającego jego lewy bark i łopatkę, kojący dotyk ciepłych palców na jego własnej dłoni, opuszek zataczający na skórze niewielkie okręgi.
Niestety, razem ze zmysłami zaczęła wracać mu również pamięć. Stopniowo, płatami; migające obrazy nie chciały układać się w sensowną całość, ale same w sobie też budziły niepokój. Nie chciał ich oglądać; nie chciał wracać do przeklętego wieczoru, do śmierdzącej tanim piwem karczmy, do otwartych w niemym krzyku ust martwej kobiety, do rozczłonkowanych zwłok w chacie na uboczu. Zalewany makabrycznymi wizjami, już-już postanowił wycofać się z powrotem w milczące objęcia nicości, gdy cichy szept skutecznie wyciągnął go na powierzchnię.
Wróć do mnie.
Tym razem nie miał problemów z połączeniem faktów, znajome imię pojawiło się w jego umyśle automatycznie. Inara; westchnął mimowolnie, uświadamiając sobie, że to ona była tym, czego mu brakowało, tym, co próbował za wszelką cenę odnaleźć. A teraz go wołała.
Wróć.
Odetchnął bezwiednie, przywracany do przytomności lekkim jak muśnięcie skrzydeł motyla pocałunkiem na dłoni i uchylił powoli powieki. Spodziewał się zalewu jaskrawego światła, nic takiego jednak się nie stało – sala, w której leżał, pogrążona była w półmroku, oświetlona jedynie wiszącą pod sufitem kulą. Tę zarejestrował jednak jedynie częściowo, niemal od razu skupiając się na pochylającej się nad nim kobiecej sylwetce, chociaż musiał kilkakrotnie zamrugać, żeby odzyskać ostrość widzenia. Nie patrzyła na niego, wzrok opuściwszy niżej, ale nawet pod tym kątem dostrzegał na jej twarzy zmęczenie i troskę. Coś ścisnęło mu się w klatce piersiowej, choć jednocześnie miał wrażenie, że niektóre z rozsypanych fragmentów poćwiartowanej rzeczywistości wróciły magicznie na swoje miejsce. – Hej – wychrypiał ciepło, starając się rozciągnąć zastałe wargi w czymś w rodzaju uśmiechu, zdziwiony tym, jak dziwnie słabo brzmiał jego własny głos.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Sala numer dwa [odnośnik]26.08.17 17:52
Liczyła oddechy. Swoje, jego, obcych. Słuchała kroków za ścianą, głosów skargi w salach tuż obok, rozchodzących się, jak tętniące niby serce - echo. Czuła unoszący się gdzieś w oddali zapach krwi, który mdlącą falą burzył zmysły. A w kącikach inarowych warg, tak nawykłych do uśmiechu, tym razem krystalizowały się łzy, zatrzymane w podróży słoną kroplą. Zmęczenie zdobiło cieniem półprzymknięte powieki, nadając jej obraz śpiącej. Ale Inara nie spała. Czuwała, nie mogąc odejść z obranego stanowiska mimo ponaglających próśb uzdrowicieli i spojrzeń zmartwionych stażystów.
Otulała ją ciemność. Nie ta fizyczna, bo delikatny blask, który roztaczała kula światła, nie pozwalał zapomnieć, gdzie była. Ciemność, która wdzierała sie do jej serca, karmiła się strachem i mimo nadziei - wciąż nie znikała. Przynajmniej, dopóki rzeczywistość nie zaczęła się zmieniać. Zawieszona, gdzieś we własnym smutku, nie dostrzegła pierwszego, drgnienia powiek i rysującego się na bladym obliczu Łowcy - przebudzenia. Nadchodziło przecież powoli, jak wschód słońca, nie czekające na wpatrzone spojrzenie, szukające łun świateł. Chociaż ona szukała, zapominając, że pragnąć zobaczyć słońce, musiała spojrzeć w niebo.
Bała się. Nikt nie musiał jej wytykać strachu, który malował ciemne oczy, jak zabrudzony przez nieumiejętnego malarza pejzaż. Bała się lękiem, który kiedyś, dawno temu pierwszy raz wypełnił jej serce utratą. Pamiętała zaciśniętą dłoń na kobiecym ręku, które za nic w świecie nie chciały jej wypuścić. Muszę, nigdy nie znalazło się w rozumieniu dziecięcym, gdy w końcu dorosłe palce umknęły jej uściśnieniu. I ten obraz wbił się, jak gwóźdź, karząc rozpaczliwie trzymać dziś - zupełnie inną rękę, męską, chłodniejszą, bardziej szorstką, ale równie ukochaną. I tym razem, nie puści, choćby miała siedzieć tak wieczność.
Najpierw poczuła drgnienie. Lekkie, ledwie wyczuwalne pod palcami, które w pierwszej chwili przypisała własnemu poruszeniu. Palce zamknięte na dłoni, do tej pory rysujące mantryczne kręgi, zatrzymały się w niemym oczekiwaniu. Cisza jednak nadal tętniła głośniej, niż odbija jace się echem głosy za ścianą. Jej własny oddech zgubił gdzieś jedno tchnieniem, gdy mrowienie na karku zaznaczyło znajome wrażenie obserwacji. Dziwnie odległe, jakby źródło znajdowało się zbyt daleko, by mogła pojąć jego istotę. Potem był oddech. Głębszy, pełniejszy, jak u tonącego, który wychylił się na powierzchnię. Dopiero głos, kilka sylab, które poruszyły powietrze, zmusiły jej ciało do gwałtownego spięcia. Inara podniosła wzrok, jakby niedowierzając zmysłom, które wychwyciły pojedyncze słowo. Nadal pochylona, otworzyła szerzej oczy, tym razem odnajdujące męskie  oblicze i wzrok dwóch źrenic.
Paskudna gula zakotwiczyła się w gardle, gdy w końcu podniosła się wyżej. Rozchyliła wargi, które zadrżały, ale początkowo, wydostało się z nich tylko świszczące westchnienie. Chwiejnie wstała z krzesełka i na dziwnie miękkich nogach podeszła bliżej, siadając na samym brzegu łóżka. Ani na moment nie wypuszczając zaplecionych dłoni - Hej - w końcu odzyskała głos, chociaż ten wydawał się łamać, nawet w kilku wypowiedzianych zgłoskach. Palce mocniej zacisnęła na trzymanym ręku, a druga, wolna do tej pory uniosła się wyżej, zatrzymując się tuż przy męskim policzku - Wróciłeś - odezwała sie powtórnie, czując, jak plątanina strachu i szaleńczej ulgi, znowu dławi jej usta i zaciskająca się do tej pory pętla w piersi - pęka. Miała być silna, dzielna. Taką przecież ją znał, a mimo to nie umiała zatrzymać kropel, które zsunęły się po znajomych ścieżkach na policzkach. I niemal na przekór słonym śladom, które upadły na splecione dłonie, kąciki ust uniosły się - Zapomniałeś mnie wziąć ze sobą - słowa ciche, ciepłe i wciąż powstrzymujące Inarę, przed nagłym odruchem, by ułożyć głowę w zagłębieniu szyi Łowcy.
Wróciłeś.



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Sala numer dwa - Page 2 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow

Strona 2 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Sala numer dwa
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach