Sala numer dwa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala numer dwa
Niedawna wojna zrobiła z Mungiem swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu; pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
To wszystko miało pójść jak z płatka, wstawimy nowe oko, nie będzie bolało, będzie jak dawniej, mówili. Krótko po przeszczepie coś zaczęło się dziać. Nie powiadomiła o tym Alexandra, zlekceważyła pierwsze bóle. Obraz zaczął się rozmazywać, aż w końcu całkiem straciła wzrok. Powieka była opuchnięta, oko nieustannie łzawiło, przestało się obracać tak, jak powinno, razem z drugim. Sprawiało jej to ból, ale zamiast udać się od razu do Farleya zignorowała to, uznając za niewartą uwagi słabość — minie, myślała, błędnie zakładając, że trociny wpadły jej do oka i spowodowały dolegliwości. Była w błędzie. Z każdym dniem było tylko gorzej. Łzy zaczynały nabierać na sile, aż w końcu zabarwiły się szkarłatem, plamiąc opaskę, policzek. Oko zaczęło się zapadać w oczodole, zniekształcać — wtedy, gdy już wiedziała, że to nie jest normalny proces przyjmowania przeszczepu było już za późno. Nie mogła dłużej zwlekać. Od tego wszystkiego rozbolała ją głowa, doszły zawroty — nie mogła skupić się na pracy, a nie mogła jej odłożyć, właśnie teraz, kiedy zaczęła poważnie myśleć nad swoim projektem. Jeśli nie uda jej się odzyskać zdrowego oka, jeśli czyn Rosiera upośledził ją na zawsze — zniesie to. Przywykła do tego stanu. Ale nie mogła pozwolić sobie na kolejne tygodnie niedyspozycji. Czas uciekał, a ona nie posuwała się do przodu z pracą, z praktyką, nauką ofensywy.
Udała się do Munga, nie decydując się na uprzedzenie Alexandra o swojej wizycie. Podejrzewała, że się wścieknie, a w efekcie i tak każe się odwiedzić w szpitalu. Skróciła więc proces komunikacyjny do minumum, uznając, że na szpitalnym korytarzu nie podniesie na nią głosu, a ona nie będzie musiała wysłuchiwać o tym, jak lekkomyślna i niepoważna była, zaniedbując swój stan.
Poprosiła o wizytę u Alexa, ale musiała poczekać. Usiadła więc w sali wskazanej przez starszą kobietę. Czekała za białym parawanem, siedząc na wolnym łóżku. Zza pleców dobiegały ją jęki jakiegoś pacjenta. Dłonie trzymała na udach, bawiąc się grubym materiałem ciężkiej, smukle opadającej spódnicy. Po policzku pociekło jej coś, co przetarła niedbałym ruchem ramienia.
— Cześć, Alex — mruknęła do siebie. — Bo wiesz, od jakiegoś czasu coś chyba jest nie tak. Oko boli... Nie. Cześć, Alex — zaczęła znów, do siebie. — Wybacz, że nie dałam znać ci wcześniej, ale myślałam, że to nic takiego...
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Cały dzień uwijał się jak w ukropie. Nie miał tak naprawdę ani chwili na odetchnięcie, cały czas przerzucany z jednej sali do drugiej, z trzeciego piętra na parter i z powrotem, ledwo znajdując moment przerwy żeby pozwolić sobie na tak prozaiczną czynność jak udanie się na stronę. Tego dnia było naprawdę ciężko, ponieważ poza rutynowymi obowiązkami na magipsychiatrii nastąpiło istne oblężenie na oddziale wypadków przedmiotowych. Ściągano ludzi z każdego piętra, żaden magomedyk nie był w stanie wymknąć się przemykającym po korytarzach kolorowym karteczkom z zarządzeniami. Anormalna burza, która nadciągnęła nad Wielką Brytanię zaskoczyła czarodziejów, rzucając pod ich nogi kolejne kłody. Niespodziewane, diabelnie silne podmuchy wiatru, spadające z nieba pioruny, nowe źródła anomalii i lejący nieustannie deszcz nie sprzyjały zachowywaniu dobrego zdrowia. Ilość nagłych przeziębień była wręcz nie do zmierzenia - zadziwiająca o tyle mocno, że zwiększona odporność magicznych na choroby była ogólnie znanym i udowodnionym faktem. Normalnie Alexander czułby się jak ryba w wodzie. Dziś jednak miał wrażenie, że dosłownie nic nie znajduje się pod jego kontrolą.
Wymknął się do łazienki w czasie zbiegania z trzeciego piętra. Potrzebował chociaż trzech minut spokoju czując, że za chwilę najzwyczajniej w świecie zacznie krzyczeć z frustracji. Gorączkowo odkręcił kran, łapczywie chwytając strumień lodowatej wody w dłonie i ochlapując nią sobie twarz. Zacisnął palce na krawędzi umywalki, z opuszczoną głową wsłuchując się w szum rozbryzgującej się o białą ceramikę cieczy. Ciszę jednak przerwał szelest nadlatującej notatki.
- Naprawdę?! - wypluł słowo z irytacją, unosząc wzrok i wbijając spojrzenie w złożoną w samolocik karteczkę. Pochwycił ją z agresją, zupełnie niedelikatnie zgniatając papierowe skrzydełka. Rozłożył notkę i przebiegł po niej wzrokiem, na te parę sekund nieruchomiejąc. Westchnął cicho, a złość wymalowana na jego twarzy ustąpiła miejsca zmęczeniu. Potarł twarz dłonią, wciąż wpatrzony w arkusik, aż w końcu złożył go na pół i wcisnął do kieszeni szaty, zakręcając wodę w kranie i szybkim krokiem opuszczając łazienkę. Pokonał ostatnie kilka poziomów stopni, rzucił się w korytarz i dziarskim krokiem wszedł do sali. Wystarczyło mu jednak kilka kroków, żeby zza jednego z białych parawanów dobiegł go jej głos. Zatrzymał się, słuchając, lecz w jednej chwili poczuł zupełny zawód i irytację, chwytając za białą płachtę i odsuwając ją.
- Nic takiego, że tracisz wzrok? - powiedział, nie powstrzymując jadu, który przesączył się do jego słów. Mówił jej przecież. Prosił, żeby nie zwlekała jeżeli cokolwiek zacznie się dziać.
Zasunął parawan za sobą i złapał za krzesło stojące przy łóżku, przestawiając je tak aby po tym jak na nim usiadł jego i Hannah dzieliło oparcie. Zaciśnięte blade usta i ściągnięte nad podkrążonymi oczami brwi mówiły aż nadto. Był całkowicie rozeźlony, kiedy - mimo wszystko ostrożnie i w pozbawionym porywczości geście - bliznowatą dłonią złapał pannę Wright za podbródek. Drugą zaś zdjął z jej oka opaskę i przekrwawione opatrunki; to, co pod nimi zobaczył sprawiło, że ze świstem wciągnął powietrze i odchylił się odrobinę na krześle. - Nie ruszaj się - wyrzucił z siebie i szybko cisnął niepotrzebne gazy i bandaże do stojącej przy łóżku metalowej miski, bez jakiegokolwiek więcej słowa chwytając za różdżkę. Dokonał w międzyczasie pobieżnej analizy, która - na całe szczęście - dawała szansę na odratowanie oka. Krew w zapadniętej gałce miała bardzo jasny kolor co oznaczało, ze naczynia krwionośne zaczęły odczepiać się jako ostatnie. Wiedząc, że Wrightówna i tak czucia w oku na ten moment nie ma bardzo ostrożnie przesunął palce z podbródka w oczodół, poprzez skórę powiek opuszkami delikatnie łapiąc narząd stabilizując go w jednej pozycji. Nie zamierzał się z nią cackać. - Transplantatio - wymówił inkantację, przeciskając koniec hikorowej różdżki pomiędzy palcami trzymającymi oko w odpowiednim położeniu.
Wymknął się do łazienki w czasie zbiegania z trzeciego piętra. Potrzebował chociaż trzech minut spokoju czując, że za chwilę najzwyczajniej w świecie zacznie krzyczeć z frustracji. Gorączkowo odkręcił kran, łapczywie chwytając strumień lodowatej wody w dłonie i ochlapując nią sobie twarz. Zacisnął palce na krawędzi umywalki, z opuszczoną głową wsłuchując się w szum rozbryzgującej się o białą ceramikę cieczy. Ciszę jednak przerwał szelest nadlatującej notatki.
- Naprawdę?! - wypluł słowo z irytacją, unosząc wzrok i wbijając spojrzenie w złożoną w samolocik karteczkę. Pochwycił ją z agresją, zupełnie niedelikatnie zgniatając papierowe skrzydełka. Rozłożył notkę i przebiegł po niej wzrokiem, na te parę sekund nieruchomiejąc. Westchnął cicho, a złość wymalowana na jego twarzy ustąpiła miejsca zmęczeniu. Potarł twarz dłonią, wciąż wpatrzony w arkusik, aż w końcu złożył go na pół i wcisnął do kieszeni szaty, zakręcając wodę w kranie i szybkim krokiem opuszczając łazienkę. Pokonał ostatnie kilka poziomów stopni, rzucił się w korytarz i dziarskim krokiem wszedł do sali. Wystarczyło mu jednak kilka kroków, żeby zza jednego z białych parawanów dobiegł go jej głos. Zatrzymał się, słuchając, lecz w jednej chwili poczuł zupełny zawód i irytację, chwytając za białą płachtę i odsuwając ją.
- Nic takiego, że tracisz wzrok? - powiedział, nie powstrzymując jadu, który przesączył się do jego słów. Mówił jej przecież. Prosił, żeby nie zwlekała jeżeli cokolwiek zacznie się dziać.
Zasunął parawan za sobą i złapał za krzesło stojące przy łóżku, przestawiając je tak aby po tym jak na nim usiadł jego i Hannah dzieliło oparcie. Zaciśnięte blade usta i ściągnięte nad podkrążonymi oczami brwi mówiły aż nadto. Był całkowicie rozeźlony, kiedy - mimo wszystko ostrożnie i w pozbawionym porywczości geście - bliznowatą dłonią złapał pannę Wright za podbródek. Drugą zaś zdjął z jej oka opaskę i przekrwawione opatrunki; to, co pod nimi zobaczył sprawiło, że ze świstem wciągnął powietrze i odchylił się odrobinę na krześle. - Nie ruszaj się - wyrzucił z siebie i szybko cisnął niepotrzebne gazy i bandaże do stojącej przy łóżku metalowej miski, bez jakiegokolwiek więcej słowa chwytając za różdżkę. Dokonał w międzyczasie pobieżnej analizy, która - na całe szczęście - dawała szansę na odratowanie oka. Krew w zapadniętej gałce miała bardzo jasny kolor co oznaczało, ze naczynia krwionośne zaczęły odczepiać się jako ostatnie. Wiedząc, że Wrightówna i tak czucia w oku na ten moment nie ma bardzo ostrożnie przesunął palce z podbródka w oczodół, poprzez skórę powiek opuszkami delikatnie łapiąc narząd stabilizując go w jednej pozycji. Nie zamierzał się z nią cackać. - Transplantatio - wymówił inkantację, przeciskając koniec hikorowej różdżki pomiędzy palcami trzymającymi oko w odpowiednim położeniu.
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
Mogła przecież przewidzieć, że ściany mają uszy, a jak nie ściany to przynajmniej parawany. W najgorszym wypadku kobieta, która przyjmowała ją na oddział i dokonała wstępnych oględzin zdradziła mu najpikantniejsze szczegóły dotyczące marnego stanu oka, ale tego absolutnie nie brała pod uwagę. Kiedy Alexander na nią fuknął drgnęła w popłochu, który w dużym stopniu był odruchem wyrażonym zaskoczeniem, jakie ze sobą przyniósł wraz z kroplami spływającej po jego szyi wody i jeszcze silniejszym smrodem leczniczych eliksirów. Zaraz po tym zmarszczyła brwi i nadymała się jak ryba, która w ten sposób próbuje zwiększyć swoje rozmiary i wystraszyć ewentualnego drapieżnika, ale szybko przestała napinać policzki, gdyż ten z jednej strony uciskał jej oko. Spuściła więc wzrok, nie przestając ściągać ku sobie gęstych, krzaczastych brwi.
— Nigdy wcześniej nie byłam jednookim czarodziejem, nie wiem, jak przebiega okres rekonwalescencji — wysyczała, uparcie nie patrząc na niego, ale i bez tego zmusił ją do uniesienia brody. — Następnym razem będę wiedzieć, że coś jest nie tak, pojawię się wcześniej.— Alex nie był niczemu winien, ale i ona nie była pewna, czy poza zbyt długim zwlekaniem z odwiedzeniem go czymkolwiek zawiniła. Nigdy nie była panikarą, wielokrotnie zdzierała kolana i łokcie, łamała nogi i ręce i nie dawała się złamać. Sądziła, że ma wysoki próg bólu, ale to, co zaczęło dziać się z jej okiem zaczęło ją przerastać.
— Możesz z tym coś zrobić?— spytała, ale on już zabrał się do pracy. Kiedy wsadził jej palce pod oko, nie czuła bólu, ale przeszedł ją dziwny dreszcz, na samą myśl, że Alex właśnie ściska jej oko w palcach i gdyby tylko chciał mógłby zacząć podrzucać je jak piłeczką. — Chyba mi niedobrze — mruknęła, powoli opuszczając spojrzenie drugiego oka w dół. Coś zacisnęło się na jej żołądku, a później opadło jej na płuca, utrudniając oddychanie. Nie wiedziała, czy może mrugać, czy oko już wprawił. — Alex, co ty robisz?— spytała niepewnie, nieco drżącym głosem, starając się na niego nie patrzeć — wtedy kątem oka dostrzegała jego dłoń majstrującą tuż przy jej oku. Ta myśl wydawała jej się najgorsza ze wszystkich. Nie obrzydzała ją krew, ani swoja ani cudza, wystające kości, rozszarpane mięso. Ale babranie się w oku zdawało się tworzyć kompletnie nową kategorię obrzydliwej abstrakcji.
Powinna była zgłosić się wcześniej. Powinna była wysłać do niego sowę, kiedy ropa po raz pierwszy zaczęła gromadzić się w kąciku, ale była w końcu szczęśliwa, mając całą parę oczu, że nie chciała tego psuć. Nie myślała o konsekwencjach, ani o tym, co będzie później. Liczyła na to, że cały ten proces w końcu się zatrzyma, że oko się przyjmie, przyzwyczai do nowego, cieplutkiego otworka, w którym pozostanie już na wieki.
Kiedy wypowiedział inkantację zaklęcia, poczuła, że traci grunt pod siedziskiem. Zakręciło jej się w głowie, krew odpłynęła jej z twarzy, zachwiała się na łóżku, tracąc na ułamki sekund kontakt z rzeczywistością. Alex ją zabije, myślała.
— Nigdy wcześniej nie byłam jednookim czarodziejem, nie wiem, jak przebiega okres rekonwalescencji — wysyczała, uparcie nie patrząc na niego, ale i bez tego zmusił ją do uniesienia brody. — Następnym razem będę wiedzieć, że coś jest nie tak, pojawię się wcześniej.— Alex nie był niczemu winien, ale i ona nie była pewna, czy poza zbyt długim zwlekaniem z odwiedzeniem go czymkolwiek zawiniła. Nigdy nie była panikarą, wielokrotnie zdzierała kolana i łokcie, łamała nogi i ręce i nie dawała się złamać. Sądziła, że ma wysoki próg bólu, ale to, co zaczęło dziać się z jej okiem zaczęło ją przerastać.
— Możesz z tym coś zrobić?— spytała, ale on już zabrał się do pracy. Kiedy wsadził jej palce pod oko, nie czuła bólu, ale przeszedł ją dziwny dreszcz, na samą myśl, że Alex właśnie ściska jej oko w palcach i gdyby tylko chciał mógłby zacząć podrzucać je jak piłeczką. — Chyba mi niedobrze — mruknęła, powoli opuszczając spojrzenie drugiego oka w dół. Coś zacisnęło się na jej żołądku, a później opadło jej na płuca, utrudniając oddychanie. Nie wiedziała, czy może mrugać, czy oko już wprawił. — Alex, co ty robisz?— spytała niepewnie, nieco drżącym głosem, starając się na niego nie patrzeć — wtedy kątem oka dostrzegała jego dłoń majstrującą tuż przy jej oku. Ta myśl wydawała jej się najgorsza ze wszystkich. Nie obrzydzała ją krew, ani swoja ani cudza, wystające kości, rozszarpane mięso. Ale babranie się w oku zdawało się tworzyć kompletnie nową kategorię obrzydliwej abstrakcji.
Powinna była zgłosić się wcześniej. Powinna była wysłać do niego sowę, kiedy ropa po raz pierwszy zaczęła gromadzić się w kąciku, ale była w końcu szczęśliwa, mając całą parę oczu, że nie chciała tego psuć. Nie myślała o konsekwencjach, ani o tym, co będzie później. Liczyła na to, że cały ten proces w końcu się zatrzyma, że oko się przyjmie, przyzwyczai do nowego, cieplutkiego otworka, w którym pozostanie już na wieki.
Kiedy wypowiedział inkantację zaklęcia, poczuła, że traci grunt pod siedziskiem. Zakręciło jej się w głowie, krew odpłynęła jej z twarzy, zachwiała się na łóżku, tracąc na ułamki sekund kontakt z rzeczywistością. Alex ją zabije, myślała.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Działał w burzy emocji - coś, do czego nie powinien był dopuścić. Paradoksalnie jednak miał wrażenie, że gwałtowne emocje wzburzyły krew w jego żyłach, a wraz z nią krążącą w niej magię. Alexander czuł, jak drewno pod jego palcami zaczyna delikatnie się nagrzewać, a cała różdżka zadrżała stabilnie, lekko niczym uderzony o kant stołu kamerton. Jego akcje były prędkie, automatyczne - prawie zupełnie wyłączył się ze świata zewnętrznego. W myślach odtwarzał całą budowę aparatu wzroku, wszystkie mięśnie i ścięgna, niewielkie struktury utrzymujące gałkę oczną w miejscu, połączenia nerwowe, ukrwienie, śluzówki. Dopiero kiedy Hannah zaczęła osuwać się do tyłu Farley drgnął, łapiąc pannę Wright za ramiona. Oczy uzdrowiciela rozszerzyły się, kiedy uzmysłowił sobie, jakim był idiotą.
- Na stos... Hannah, przepraszam - wydusił z siebie, kiedy ze ściśniętym gardłem powoli opuścił jej głowę na poduszkę. - Bierz wdech nosem i wydech ustami. Przepraszam, przepraszam - powiedział, nagle brzmiąc całkowicie młodo i niepewnie. Przestraszył się - nie tego, że zrobił krzywdę Hannah, bo widział, że po prostu... to było za dużo dla czarownicy. On był przyzwyczajony do takich sytuacji, całej nagiej i okropnej brzydoty charakteryzującej pracę magomedyków, nie raz po łokcie zanurzonych w krwi i innych płynach uciekających z ich pacjentów. Ale nie Hannah.
Złapał ostrożnie za kostki czarownicy i podniósł jej nogi, przysiadając na krawędzi łóżka i opierając łydki czarownicy na swoim ramieniu, uważając przy tym, żeby przypadkiem jej szata nie zsunęła się w dół. - Jestem momentami takim kretynem - urwał zdanie, zaciskając usta i na moment patrząc w bok. Wziął głęboki oddech i na powrót odszukał spojrzeniem twarz Hani. - Przestraszyłem się, że, że będzie, że już jest za późno. Przepraszam - powtarzał to jedno słowo niczym mantrę, lecz tkwiące w nim poczucie winy było tak głębokie, że nie potrafił przestać. - Hannah, czy coś cię boli? Jakieś nieprzyjemne uczucie? Głowa, albo samo oko? Oczodół? Coś dziwnego z wzrokiem? Rany, Hannah, chcesz wody? - myśli Alexa zaczęły pędzić, a chłopak coraz bardziej panikował. To zupełnie nie był jego dzień. Nim z ust czarownicy padła jakakolwiek odpowiedź Farley machnął różdżką, a po chwili na metalowej, częściowo odrapanej z białej farby szafce tuż przy głowie Hani pojawiła się szklanka z wodą.
- Na stos... Hannah, przepraszam - wydusił z siebie, kiedy ze ściśniętym gardłem powoli opuścił jej głowę na poduszkę. - Bierz wdech nosem i wydech ustami. Przepraszam, przepraszam - powiedział, nagle brzmiąc całkowicie młodo i niepewnie. Przestraszył się - nie tego, że zrobił krzywdę Hannah, bo widział, że po prostu... to było za dużo dla czarownicy. On był przyzwyczajony do takich sytuacji, całej nagiej i okropnej brzydoty charakteryzującej pracę magomedyków, nie raz po łokcie zanurzonych w krwi i innych płynach uciekających z ich pacjentów. Ale nie Hannah.
Złapał ostrożnie za kostki czarownicy i podniósł jej nogi, przysiadając na krawędzi łóżka i opierając łydki czarownicy na swoim ramieniu, uważając przy tym, żeby przypadkiem jej szata nie zsunęła się w dół. - Jestem momentami takim kretynem - urwał zdanie, zaciskając usta i na moment patrząc w bok. Wziął głęboki oddech i na powrót odszukał spojrzeniem twarz Hani. - Przestraszyłem się, że, że będzie, że już jest za późno. Przepraszam - powtarzał to jedno słowo niczym mantrę, lecz tkwiące w nim poczucie winy było tak głębokie, że nie potrafił przestać. - Hannah, czy coś cię boli? Jakieś nieprzyjemne uczucie? Głowa, albo samo oko? Oczodół? Coś dziwnego z wzrokiem? Rany, Hannah, chcesz wody? - myśli Alexa zaczęły pędzić, a chłopak coraz bardziej panikował. To zupełnie nie był jego dzień. Nim z ust czarownicy padła jakakolwiek odpowiedź Farley machnął różdżką, a po chwili na metalowej, częściowo odrapanej z białej farby szafce tuż przy głowie Hani pojawiła się szklanka z wodą.
Pod wpływem chwilowej słabości i utraty pełnej władzy nad swoim ciałem i odruchami położyła się lub raczej została położona przez niego, by nie upaść w najbardziej krytycznym momencie. Słyszała słowa, docierały do niej dźwięki, ale nie odpowiadała na nie, dochodząc powoli do siebie, kiedy mdłości ustąpiły. Nie czuła bólu, ani strachu, ale majstrowanie przy gałce ocznej wywołało w niej obrzydzenie, którego nie była w stanie pohamować. Czuwał nad nią. Ani na chwilę nie zostawił jej samej, szybko reagując na jej odruchowe i całkiem niekontrolowane odpłynięcie. Oddychała powoli, choć nie słyszała wydawanych przez niego instrukcji. Świat chwilę wirował jej przed oczami, gorąc rozsadzał jej klatkę piersiową. Przez szum przebijały się tylko przeprosiny, na które w końcu gotowa była odpowiedzieć, kierując ku niemu spojrzenie — spojrzenie obu oczu, piwnych, błyszczących i dość przytomnych.
— To twoje niekonwencjonalne metody oprzytomniania kobiet, Farley?— spytała całkiem poważnie, zerkając na swoje uniesione nogi, łydkami oparte o jego ramiona. Jej pozycja zaczynała ją niepokoić bardziej niż słabość, której nagle doświadczyła. — Nie wiem, czy to się tak odbywa, czy nie powinieneś zrobić czegoś więcej. Na razie jestem zaciekawiona.— Wyprostowała ręce, przesuwając materiał spódnicy nieco wyżej i uśmiechnęła się lekko, sugestywnie — chciała, by ją puścił, a raczej opuścił jej nogi niżej, żeby mogła wstać. — Będziesz badał coś jeszcze, były lordzie uzdrowicielu?— spytała zaczepnie, unosząc jedną brew. Zerkała na niego spod gęstej grzywki z krzywym uśmieszkiem. Humor pomagał jej wrócić do siebie, zaczynała się czuć coraz lepiej, a temperatura zaczęła znów spadać, a wraz z nią ustępowały duszności i zawroty głowy.
Samodzielnie zdjęła w końcu nogi, przekładając je przez kozetkę, chwyciła jego ramienia i usiadła, przyciągając się do niego. Kiedy siedzieli już ramię w ramię po przeciwnych stronach łóżka, zerknęła na niego i zatrzepotała rzęsami teatralnie. — Jak wyglądam? — Pogładziła się po policzku — przywykła do posiadania niesprawnego oka, jak wcześniej do całkowitego braku, ale myśl o tym, że będzie wyglądać jak dawniej, nie budząc nadmiernego zainteresowania opaską na oku wzbudzała w niej lekkie ukłucie podniecenia.
Przymknęła powieki. Przeszczepione oko przestawało boleć i piec i wyglądało na to, że wszystko zaczynało wracać do normy. Nie chciała o to pytać, zapeszać. Musiało być dobrze.
— Dzięki, Alex— szepnęła cicho, zerkając na niego z boku.
— To twoje niekonwencjonalne metody oprzytomniania kobiet, Farley?— spytała całkiem poważnie, zerkając na swoje uniesione nogi, łydkami oparte o jego ramiona. Jej pozycja zaczynała ją niepokoić bardziej niż słabość, której nagle doświadczyła. — Nie wiem, czy to się tak odbywa, czy nie powinieneś zrobić czegoś więcej. Na razie jestem zaciekawiona.— Wyprostowała ręce, przesuwając materiał spódnicy nieco wyżej i uśmiechnęła się lekko, sugestywnie — chciała, by ją puścił, a raczej opuścił jej nogi niżej, żeby mogła wstać. — Będziesz badał coś jeszcze, były lordzie uzdrowicielu?— spytała zaczepnie, unosząc jedną brew. Zerkała na niego spod gęstej grzywki z krzywym uśmieszkiem. Humor pomagał jej wrócić do siebie, zaczynała się czuć coraz lepiej, a temperatura zaczęła znów spadać, a wraz z nią ustępowały duszności i zawroty głowy.
Samodzielnie zdjęła w końcu nogi, przekładając je przez kozetkę, chwyciła jego ramienia i usiadła, przyciągając się do niego. Kiedy siedzieli już ramię w ramię po przeciwnych stronach łóżka, zerknęła na niego i zatrzepotała rzęsami teatralnie. — Jak wyglądam? — Pogładziła się po policzku — przywykła do posiadania niesprawnego oka, jak wcześniej do całkowitego braku, ale myśl o tym, że będzie wyglądać jak dawniej, nie budząc nadmiernego zainteresowania opaską na oku wzbudzała w niej lekkie ukłucie podniecenia.
Przymknęła powieki. Przeszczepione oko przestawało boleć i piec i wyglądało na to, że wszystko zaczynało wracać do normy. Nie chciała o to pytać, zapeszać. Musiało być dobrze.
— Dzięki, Alex— szepnęła cicho, zerkając na niego z boku.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Napotkał spojrzenie piwnych oczy Hani i znieruchomiał, nie chcąc przegapić jakiegokolwiek sygnału świadczącego o tym, że coś jest nie tak, jak być powinno. Szykował się na reprymendę, ostre słowa lub całkowitą nieufność - dlatego pytanie, które usłyszał wprawiło go w skrajne zdziwienie. Przypominał pewnie trochę jelenia schwytanego w nagłym rozbłysku latarni, kiedy jego mózg zdawał się przestać poprawnie funkcjonować, zawieszając się na żartobliwym komentarzu tak skutecznie, że drgnął dopiero na słowa były lordzie uzdrowicielu. Zaczerwienił się wtedy pięknie, z wyjętym wręcz z jakiegoś mugolskiego filmu przełknięciem śliny w pełnym zakłopotaniu ostrożnie opuszczając nogi Hani na łóżko.
- Ja... to... pomaga - wskazał dłonią na nogi panny Wright i z niezwykle oczywistą niezręcznością zaczął gestykulować jakoś w górę i w okolice własnego ramienia. - Krew wraca do głowy i- tak. Znaczy nie, nie nie nie, nie będę nic badał - zaczął mówić trochę za szybko, ponieważ wizja Bena wiszącego nad nim z powodu nagabywania siostry wspomnianego smokologa stała się w jego głowie zbyt wyraźna. Odchrząknął jednak, starając się odzyskać swoją logiczność i odrywając od Hannah spojrzenie wyprostował się na zajmowanym przez siebie skrawku łóżka, w lekko nerwowym ruchu wygładzając poły limonkowej szaty. Zerknął jednak znów na nią, dokonując pobieżnych oględzin i starając się wrócić do pionu, pożyczając od Hani odrobinę jej żartobliwej aury.
- Wyglądasz, jakby twoja kariera pirata była definitywnie skończona - na ustach Alexandra zatańczył uśmiech. Zbladł on jednak odrobinę, kiedy Farley pokręcił głową.
- Gdybym nie położył sprawy za pierwszym razem to nie byłoby tego całego zamieszania. Przepraszam, Hania - resztki uśmiechu zmieniły się w wizualne uzupełnienie przeprosin, dopóki Alex nie opuścił głowy, spojrzenie wbijając w powoli obracaną w palcach różdżkę. - Twój brat da mi nieźle popalić - prychnął, lecz miało to całkiem humorystyczny wydźwięk. Uzdrowiciel obrócił się znów do Hannah, bardzo uważnie przypatrując się dopiero co przeszczepionemu oku. Przysunął się przy tym odrobinę bliżej i lekko nachylił. - Jakbyś mogła spojrzeć okiem w prawo, do góry, na lewo i na dół. Nie boli cię nic? Nie ciągnie? Nie masz wrażenia suchości albo braku ciągłości w ruchu? Łzawienie? - pytał, nie chcąc po raz drugi popełnić tego samego błędu i zaryzykować kolejnym nieudanym przeszczepem - nie chciał w końcu kusić ani losu, ani gniewu Benjamina.
- Ja... to... pomaga - wskazał dłonią na nogi panny Wright i z niezwykle oczywistą niezręcznością zaczął gestykulować jakoś w górę i w okolice własnego ramienia. - Krew wraca do głowy i- tak. Znaczy nie, nie nie nie, nie będę nic badał - zaczął mówić trochę za szybko, ponieważ wizja Bena wiszącego nad nim z powodu nagabywania siostry wspomnianego smokologa stała się w jego głowie zbyt wyraźna. Odchrząknął jednak, starając się odzyskać swoją logiczność i odrywając od Hannah spojrzenie wyprostował się na zajmowanym przez siebie skrawku łóżka, w lekko nerwowym ruchu wygładzając poły limonkowej szaty. Zerknął jednak znów na nią, dokonując pobieżnych oględzin i starając się wrócić do pionu, pożyczając od Hani odrobinę jej żartobliwej aury.
- Wyglądasz, jakby twoja kariera pirata była definitywnie skończona - na ustach Alexandra zatańczył uśmiech. Zbladł on jednak odrobinę, kiedy Farley pokręcił głową.
- Gdybym nie położył sprawy za pierwszym razem to nie byłoby tego całego zamieszania. Przepraszam, Hania - resztki uśmiechu zmieniły się w wizualne uzupełnienie przeprosin, dopóki Alex nie opuścił głowy, spojrzenie wbijając w powoli obracaną w palcach różdżkę. - Twój brat da mi nieźle popalić - prychnął, lecz miało to całkiem humorystyczny wydźwięk. Uzdrowiciel obrócił się znów do Hannah, bardzo uważnie przypatrując się dopiero co przeszczepionemu oku. Przysunął się przy tym odrobinę bliżej i lekko nachylił. - Jakbyś mogła spojrzeć okiem w prawo, do góry, na lewo i na dół. Nie boli cię nic? Nie ciągnie? Nie masz wrażenia suchości albo braku ciągłości w ruchu? Łzawienie? - pytał, nie chcąc po raz drugi popełnić tego samego błędu i zaryzykować kolejnym nieudanym przeszczepem - nie chciał w końcu kusić ani losu, ani gniewu Benjamina.
Popatrzyła na niego uważnie, kiedy się czerwienił — i widok ten był przyjemniejszy, niż ewentualny protest, czy awantura jaką mogła mu zafundować — czy nie mogła, wszak pomógł jej i wtedy i dziś, martwiąc się i robiąc wszystko, aby doprowadzić ją do pełni zdrowia. Nie potrafiła opanować uśmiechu, kiepska była w ukrywaniu emocji, więc kąciki jej ust mimochodem uniosły się i wykrzywiły w zawadiackim wyrazie. Uniesiona brew zginęła nieco pod włosami i gęstą, przydługą grzywką.
— Ani przez chwilę w to nie wątpiłam, wierzę, że twoje sposoby są najskuteczniejsze, Lex — powiedziała z pełnym przekonaniem, ściągając powoli nogi z łóżka w kierunku ziemi i przesuwając po nich długą spódnicę. — Aha — pokiwała głową, nie spuszczając z niego wzroku, ani z jego pełnych emocji gestów, którymi demonstrował przebieg wszystkich tych procesów, które zachodziły, lub według niego miały zachodzić w jej ciele podczas tych interesujących sposobów. — Aha. Czuję się już lepiej, naprawdę — poinformowała go spokojnie, układając ręce po obu stronach swoich ud i spuszczając na nie ciężar ramion i głowy, lekko pochylonej do przodu. Na moment tak zawiesiła, pozwoliła, by włosy prześlizgnęły się po ramionach do przodu, a w końcu wzięła głęboki wdech. — To tylko chwilowe, zrobiło mi się słabo.
Dłonią sięgnęła do jednego oka — tego, które odzyskała, delikatnie palcami zmacała powierzchnię dookoła, powiekę, rzęsy, czując pod nią gałkę oczną, którą widziała i to bardzo dobrze. Czuła ulgę, czuła się sobą — silniejszą o doświadczenia, przeżycia, o wszystko, co udało jej się pozostawić za sobą.
— Zaczynałam się przyzwyczajać do tego. Brakowało mi tylko drewnianej nogi, brody i papugi na ramieniu, która swoimi bluzgami przepędzałaby obcych — odpowiedziała mu swobodnie, poważniejąc, kiedy Farley wyrzucił z siebie kilka gorzkich słów. Spojrzała na niego pogodnie, z troską i wdzięcznością, bo nie mogła nie przyznać, że teraz widziała doskonale i jeśli miało już tak pozostać to tylko i wyłącznie za jego zasługą.
— Nie przepraszaj, Alex — szepnęła cicho, wyciągając ku młodemu czarodziejowi rękę. Ujęła go palcami pod brodę i uniosła ją lekko, zmuszając, by na nią spojrzał. W końcu teraz, kiedy miała prawe i lewe oko nie mógł to być taki koszmarny widok, szczególnie dla uzdrowiciela, który w swojej karierze, nawet jeśli krótkiej, widział tak wiele. — Teraz widzę i wszystko jest okej, dobra? Udało ci się, zrobiłeś to, co miałeś zrobić. A mój brat o niczym ni musi wiedzieć — dodała po chwili, odsuwając od niego dłoń i prostując się z powagą. – Gdyby to dotarło do niego musiałbyś szykować kolejny eliksir odtworzenie dla siebie.— Jej głos pozostał śmiertelnie poważny, chociaż kąciki ust jej zadrżały w powstrzymywanym i duszonym w głębi niej śmiechu. Posłusznie wykonała polecenia Alexa, patrząc we wszystkich kierunkach, a później pokręciła głową przecząco.
— Nic, a nic. Najwyżej będziesz musiał przestawić się na prywatną hospitalizację, gdyby coś poszło nie tak.
— Ani przez chwilę w to nie wątpiłam, wierzę, że twoje sposoby są najskuteczniejsze, Lex — powiedziała z pełnym przekonaniem, ściągając powoli nogi z łóżka w kierunku ziemi i przesuwając po nich długą spódnicę. — Aha — pokiwała głową, nie spuszczając z niego wzroku, ani z jego pełnych emocji gestów, którymi demonstrował przebieg wszystkich tych procesów, które zachodziły, lub według niego miały zachodzić w jej ciele podczas tych interesujących sposobów. — Aha. Czuję się już lepiej, naprawdę — poinformowała go spokojnie, układając ręce po obu stronach swoich ud i spuszczając na nie ciężar ramion i głowy, lekko pochylonej do przodu. Na moment tak zawiesiła, pozwoliła, by włosy prześlizgnęły się po ramionach do przodu, a w końcu wzięła głęboki wdech. — To tylko chwilowe, zrobiło mi się słabo.
Dłonią sięgnęła do jednego oka — tego, które odzyskała, delikatnie palcami zmacała powierzchnię dookoła, powiekę, rzęsy, czując pod nią gałkę oczną, którą widziała i to bardzo dobrze. Czuła ulgę, czuła się sobą — silniejszą o doświadczenia, przeżycia, o wszystko, co udało jej się pozostawić za sobą.
— Zaczynałam się przyzwyczajać do tego. Brakowało mi tylko drewnianej nogi, brody i papugi na ramieniu, która swoimi bluzgami przepędzałaby obcych — odpowiedziała mu swobodnie, poważniejąc, kiedy Farley wyrzucił z siebie kilka gorzkich słów. Spojrzała na niego pogodnie, z troską i wdzięcznością, bo nie mogła nie przyznać, że teraz widziała doskonale i jeśli miało już tak pozostać to tylko i wyłącznie za jego zasługą.
— Nie przepraszaj, Alex — szepnęła cicho, wyciągając ku młodemu czarodziejowi rękę. Ujęła go palcami pod brodę i uniosła ją lekko, zmuszając, by na nią spojrzał. W końcu teraz, kiedy miała prawe i lewe oko nie mógł to być taki koszmarny widok, szczególnie dla uzdrowiciela, który w swojej karierze, nawet jeśli krótkiej, widział tak wiele. — Teraz widzę i wszystko jest okej, dobra? Udało ci się, zrobiłeś to, co miałeś zrobić. A mój brat o niczym ni musi wiedzieć — dodała po chwili, odsuwając od niego dłoń i prostując się z powagą. – Gdyby to dotarło do niego musiałbyś szykować kolejny eliksir odtworzenie dla siebie.— Jej głos pozostał śmiertelnie poważny, chociaż kąciki ust jej zadrżały w powstrzymywanym i duszonym w głębi niej śmiechu. Posłusznie wykonała polecenia Alexa, patrząc we wszystkich kierunkach, a później pokręciła głową przecząco.
— Nic, a nic. Najwyżej będziesz musiał przestawić się na prywatną hospitalizację, gdyby coś poszło nie tak.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Spojrzenie Hannah sprawiało, że miał ochotę by ktoś rzucał w niego Diminuendo tak długo, aż już w ogóle nie będzie go widać. Zaczynało dobijać go to, ile błędów ostatnio popełnił i jak niewiele był w stanie zrobić, by naprawić chociaż część z nich. Zdecydowanie przestawał sobie radzić i nawet słowa wyrażające wiarę w niego nie były w stanie sprawić, żeby poczuł się nimi w jakikolwiek sposób podniesiony na duchu. Z zaczerwienionymi z zawstydzenia policzkami uśmiechnął się tylko blado po czym skinął głową, potwierdzając że zapewnienie Hani go całkowicie przekonało. Widział, że kolor powoli zaczyna wracać na jej policzki, mając przy tym nadzieję, że na jego twarzy w przynajmniej takim samym tempie - jak nie szybszym - dzieje się proces odwrotny. Bardzo starał się utrzymać ten niezobowiązujący ton rozmowy, jednak odciąganie myśli od wszelkich problemów wychodziło mu nie najlepiej. Prychnął jednak cicho na wspomnienie papugi, zerkając na Hanię z ukosa.
- Papugi trzeba wyszkolić. Taki wozak przeklina za to sam z siebie, naturalny talent, rozważyłbym taką małą wariację w temacie. Możesz jeszcze spróbować pójść tą drogą, wiesz? Tylko nie przyznawaj się przed nikim, że pod opaską masz tak naprawdę oko - końcówkę powiedział prawie że konspiracyjnym szeptem, rozglądając się przy tym na boki tak, jakby upewniał się czy aby na pewno nikt nie schował się w przestrzeni wydzielonej przez jasną kotarę. Radosny humor uleciał jednak z niego w zatrważającej prędkości od razu w chwili, kiedy pomyślał o tym, jak bardzo zawalił sprawę za pierwszym podejściem do transplantacji. Szata zmarszczyła się na jego szczupłych ramionach kiedy to opadły lekko, prostując się dopiero wtedy, gdy poczuł dotyk na swojej. Drgnął, spoglądając na siostrę Benjamina niczym spłoszone zwierzę złapane centralnie w jasne światła reflektorów. Palce naznaczone latami tworzenia wspaniałych mioteł nie zniknęły jednak od razu z jago skóry i w końcu cudza obecność w jego przestrzeni intymnej przestała mu przeszkadzać, pozwalając uzdrowicielowi na odprężenie. Poczucie winy nie znikało jednak z jego oczu nawet wtedy, kiedy w zgodzie z panną Wright pokiwał głową.
- Dobra - powtórzył po niej. Zaraz jednak dłoń Hani zniknęła z jego brody, a on sam odrobinę się uśmiechnął. - Może wyjdźmy po prostu z założenia, że wszystko będzie w porządku - oznajmił, po czym wyprostował się i zamaszyście kładąc dłonie na łóżku podniósł się, po czym schował różdżkę do specjalnej, długiej kieszonki w szacie. Złapał następnie za kartę pacjenta i rzucił jeszcze na nią okiem. - Teraz będę musiał cię przeprosić, bo czeka na mnie trochę dokumentacji do wypełnienia i kolejni pacjenci. Chyba, że masz do mnie jeszcze jakieś pytania? - wraz z delikatnym uniesieniem brązowej teczki do góry poszła też jedna z brwi uzdrowiciela, gdy dla podkreślenia swoich słów rzucał czarownicy pytające spojrzenie.
- Papugi trzeba wyszkolić. Taki wozak przeklina za to sam z siebie, naturalny talent, rozważyłbym taką małą wariację w temacie. Możesz jeszcze spróbować pójść tą drogą, wiesz? Tylko nie przyznawaj się przed nikim, że pod opaską masz tak naprawdę oko - końcówkę powiedział prawie że konspiracyjnym szeptem, rozglądając się przy tym na boki tak, jakby upewniał się czy aby na pewno nikt nie schował się w przestrzeni wydzielonej przez jasną kotarę. Radosny humor uleciał jednak z niego w zatrważającej prędkości od razu w chwili, kiedy pomyślał o tym, jak bardzo zawalił sprawę za pierwszym podejściem do transplantacji. Szata zmarszczyła się na jego szczupłych ramionach kiedy to opadły lekko, prostując się dopiero wtedy, gdy poczuł dotyk na swojej. Drgnął, spoglądając na siostrę Benjamina niczym spłoszone zwierzę złapane centralnie w jasne światła reflektorów. Palce naznaczone latami tworzenia wspaniałych mioteł nie zniknęły jednak od razu z jago skóry i w końcu cudza obecność w jego przestrzeni intymnej przestała mu przeszkadzać, pozwalając uzdrowicielowi na odprężenie. Poczucie winy nie znikało jednak z jego oczu nawet wtedy, kiedy w zgodzie z panną Wright pokiwał głową.
- Dobra - powtórzył po niej. Zaraz jednak dłoń Hani zniknęła z jego brody, a on sam odrobinę się uśmiechnął. - Może wyjdźmy po prostu z założenia, że wszystko będzie w porządku - oznajmił, po czym wyprostował się i zamaszyście kładąc dłonie na łóżku podniósł się, po czym schował różdżkę do specjalnej, długiej kieszonki w szacie. Złapał następnie za kartę pacjenta i rzucił jeszcze na nią okiem. - Teraz będę musiał cię przeprosić, bo czeka na mnie trochę dokumentacji do wypełnienia i kolejni pacjenci. Chyba, że masz do mnie jeszcze jakieś pytania? - wraz z delikatnym uniesieniem brązowej teczki do góry poszła też jedna z brwi uzdrowiciela, gdy dla podkreślenia swoich słów rzucał czarownicy pytające spojrzenie.
Może nie dostrzegła tego wcześniej, zbyt przejęta swoją sprawa, z którą do niego przyszła, okiem, paniką, jaka w niej narastała z powodu problemu, może to jego wściekłość, gniew przyćmiły zupełnie to, co naszło później, a to, co ona odebrała jako zawstydzenie i przejęcie. Alex był inny, był rozedrgany, nieskładny. Zdawało się, że coś krąży po jego głowie i nie była to wyłącznie jedna myśl, a cała chmara błądzących, skrajnych wrażeń, odczuć, pomysłów. Spoważniała w końcu całkiem, nie odrywając od niego wzroku. Korzystała z faktu, że miała parę oczu, których mogła użyć, widząc lepiej i więcej niż przez ostatnie miesiące.
— Pomyślę, daję słowo — przytaknęła i uśmiechnęła się szybko, lekko i słabo, widząc jak dobry nastrój gwałtownie go opuszcza, ulatuje gdzieś w powietrze. Nie czuła się zakłopotana i nie do końca była w stanie przyznać, czy on czuł, czy może coś innego spędzało sen z jego powiek. — Jasne, rozumiem. Nie mam żadnych, wystarczy mi to, że widzę — przyjęła jego słowa, kiwając głową i powoli zsunęła się z kozetki, poprawiając przy tym podciągającą się spódnicę. Wygładziła materiał szybkim ruchem, niezbyt przejmując się zagięciami i marszczeniami, po czym zerknęła znów na niego, przechylając głowę w bok i westchnęła. Nie wyglądał za dobrze i przypominał raczej kogoś, kto najchętniej ulotniłby się, by tylko nie musieć odpowiadać na wygodne pytania. Nie zamierzała go męczyć, nie zasłużył dziś na to, żeby wierciła mu dziurę w brzuchu.
— Naprawdę ci dziękuję, Alex. Gdyby nie ty i Charlie nie mogłabym liczyć na powrót do tego, co było przed sowią. Zadbaliście o to i jestem wam wdzięczna, poważnie. — Nie była pewna, w czym rzeczywiście tkwił problem jego nagłego spadku nastroju. Jego wzrok, pozbawiony siły i blasku, które powinien w sobie nosić wywołały w niej dziwną troskę. Brwi uniosły się w rozczulonym wyrazie, a usta uśmiechnęły pogodnie. — Wszystko teraz będzie w porządku, jestem tego pewna— dodała ciszej, zbliżając się do niego, by zamknąć go w uścisku pozbawionym skrępowania. Objęła go rękami mocno i ciasno, przyciskając policzek do jego policzka na moment, a w końcu poklepała go po plecach i puściła, zastanawiając się, czy może jednak przekroczyła jakąś granicę w międzyczasie. — Ehm, także ten, dzięki. — Chrząknęła, odsuwając się dwa kroki w tył. — Jakbyś chciał kiedyś wpaść, no wiesz, pogadać, mieszkam na Baker Street. Zazwyczaj dobrze upieczone ciastka pomagają na wszystko. — Ona tak twierdziła; zapomniała na moment, że był uzdrowicielem i z medycznego punktu widzenia mógł postrzegać to zupełnie inaczej. Jakakolwiek nie byłaby jednak lecznicza diagnoza nie zamierzała zmieniać zdania, słodkie zawsze poprawiało humor. Ruszyła w kierunku wyjścia, zaczesując włosy za ucho, teraz mogła odsłonić twarz bez zażenowania i wstydu, jakim był brak oka.
| zt
— Pomyślę, daję słowo — przytaknęła i uśmiechnęła się szybko, lekko i słabo, widząc jak dobry nastrój gwałtownie go opuszcza, ulatuje gdzieś w powietrze. Nie czuła się zakłopotana i nie do końca była w stanie przyznać, czy on czuł, czy może coś innego spędzało sen z jego powiek. — Jasne, rozumiem. Nie mam żadnych, wystarczy mi to, że widzę — przyjęła jego słowa, kiwając głową i powoli zsunęła się z kozetki, poprawiając przy tym podciągającą się spódnicę. Wygładziła materiał szybkim ruchem, niezbyt przejmując się zagięciami i marszczeniami, po czym zerknęła znów na niego, przechylając głowę w bok i westchnęła. Nie wyglądał za dobrze i przypominał raczej kogoś, kto najchętniej ulotniłby się, by tylko nie musieć odpowiadać na wygodne pytania. Nie zamierzała go męczyć, nie zasłużył dziś na to, żeby wierciła mu dziurę w brzuchu.
— Naprawdę ci dziękuję, Alex. Gdyby nie ty i Charlie nie mogłabym liczyć na powrót do tego, co było przed sowią. Zadbaliście o to i jestem wam wdzięczna, poważnie. — Nie była pewna, w czym rzeczywiście tkwił problem jego nagłego spadku nastroju. Jego wzrok, pozbawiony siły i blasku, które powinien w sobie nosić wywołały w niej dziwną troskę. Brwi uniosły się w rozczulonym wyrazie, a usta uśmiechnęły pogodnie. — Wszystko teraz będzie w porządku, jestem tego pewna— dodała ciszej, zbliżając się do niego, by zamknąć go w uścisku pozbawionym skrępowania. Objęła go rękami mocno i ciasno, przyciskając policzek do jego policzka na moment, a w końcu poklepała go po plecach i puściła, zastanawiając się, czy może jednak przekroczyła jakąś granicę w międzyczasie. — Ehm, także ten, dzięki. — Chrząknęła, odsuwając się dwa kroki w tył. — Jakbyś chciał kiedyś wpaść, no wiesz, pogadać, mieszkam na Baker Street. Zazwyczaj dobrze upieczone ciastka pomagają na wszystko. — Ona tak twierdziła; zapomniała na moment, że był uzdrowicielem i z medycznego punktu widzenia mógł postrzegać to zupełnie inaczej. Jakakolwiek nie byłaby jednak lecznicza diagnoza nie zamierzała zmieniać zdania, słodkie zawsze poprawiało humor. Ruszyła w kierunku wyjścia, zaczesując włosy za ucho, teraz mogła odsłonić twarz bez zażenowania i wstydu, jakim był brak oka.
| zt
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Szarobłękitne tęczówki nie odrywały się od lica Hani - całkowicie i idealnie kompletnego - w sposób, który sugerował, że właściciel oczu odczuł wielką ulgę. Hannah nie była na niego wściekła, nie krzyczała ze strachu ani nie uciekała w popłochu. Była po prostu szczęśliwa z faktu, że znów ma parę oczu. I może Alexander też powinien się na tym skupić. W końcu tak na pewno byłoby lepiej.
Zaskoczyła go nagłym gestem, jednak Farley zareagował odruchowo, zamykając czarownicę w objęciach. Czuł się jednak zupełnie wybity, nie potrafiąc oddać tyle emocji w drobnym geście co zazwyczaj. I zatroskane spojrzenie Hannah zdawało się świadczyć o tym, że uzdrowiciel nie był jedyną osobą w pomieszczeniu, która zdawała sobie sprawę z jego niedopasowania. Zamknął więc swoje zdradzieckie oczy i spróbował skupić się na chwilowym przypływie ciepła; chwila została jednak szybko zrujnowana uczuciem bólu, które pojawiło się w jego sercu. Hania przytulała go tak podobnie do Josephine: z troską i emanującym z całego jej ciała wsparciem. Przełknął ciężko, kiedy się odsunęła, zdając się na moment oderwanym od rzeczywistości. Jej słowa docierały do niego jak przez szybę, a nieskupione spojrzenie starał się umiejscowić gdzieś na jej twarzy. Uśmiechnął się odrobinę kiedy wspomniała o ciastkach, mrużąc lekko oczy.
- Terapia ciastkami? - udał, że zamyśla się na moment, błądząc wzrokiem po suficie. - Mógłbym się z tym spierać, ale wyszedłbym na hipokrytę - pokręcił głową w zrezygnowaniu, zaciskając palce na teczce z dokumentami. - Cieszę się, Hannah, że wszystko skończyło się dobrze. Mam nadzieję, że nie znajdziesz się znów w tak złym stanie jak ostatnio, ale w razie czego to nie zamierzam się stąd na razie ruszać. Więc zapraszam, przynajmniej do czasu, aż ktoś nie wpadnie na pomysł, by wyciągnąć mnie stąd siłą - rzucił z przekąsem, machając przy tym ręką w powietrzu, jakby zaznaczając, że to tylko czcza gadanina. Patrzył na nią, jak w pogniecionej spódnicy rusza w kierunku wyjścia, czując, jak ściska mu się gardło.
- Żegnaj, Hannah - powiedział tylko cicho, do samego siebie, kiedy dawno po zniknięciu czarownicy za drzwiami on nadal stał przy białej kotarze rozpostartej wokół łóżka.
| zt <3
Zaskoczyła go nagłym gestem, jednak Farley zareagował odruchowo, zamykając czarownicę w objęciach. Czuł się jednak zupełnie wybity, nie potrafiąc oddać tyle emocji w drobnym geście co zazwyczaj. I zatroskane spojrzenie Hannah zdawało się świadczyć o tym, że uzdrowiciel nie był jedyną osobą w pomieszczeniu, która zdawała sobie sprawę z jego niedopasowania. Zamknął więc swoje zdradzieckie oczy i spróbował skupić się na chwilowym przypływie ciepła; chwila została jednak szybko zrujnowana uczuciem bólu, które pojawiło się w jego sercu. Hania przytulała go tak podobnie do Josephine: z troską i emanującym z całego jej ciała wsparciem. Przełknął ciężko, kiedy się odsunęła, zdając się na moment oderwanym od rzeczywistości. Jej słowa docierały do niego jak przez szybę, a nieskupione spojrzenie starał się umiejscowić gdzieś na jej twarzy. Uśmiechnął się odrobinę kiedy wspomniała o ciastkach, mrużąc lekko oczy.
- Terapia ciastkami? - udał, że zamyśla się na moment, błądząc wzrokiem po suficie. - Mógłbym się z tym spierać, ale wyszedłbym na hipokrytę - pokręcił głową w zrezygnowaniu, zaciskając palce na teczce z dokumentami. - Cieszę się, Hannah, że wszystko skończyło się dobrze. Mam nadzieję, że nie znajdziesz się znów w tak złym stanie jak ostatnio, ale w razie czego to nie zamierzam się stąd na razie ruszać. Więc zapraszam, przynajmniej do czasu, aż ktoś nie wpadnie na pomysł, by wyciągnąć mnie stąd siłą - rzucił z przekąsem, machając przy tym ręką w powietrzu, jakby zaznaczając, że to tylko czcza gadanina. Patrzył na nią, jak w pogniecionej spódnicy rusza w kierunku wyjścia, czując, jak ściska mu się gardło.
- Żegnaj, Hannah - powiedział tylko cicho, do samego siebie, kiedy dawno po zniknięciu czarownicy za drzwiami on nadal stał przy białej kotarze rozpostartej wokół łóżka.
| zt <3
| 24 lutego
Miała mieć spokojny, choć emocjonujący dzień. W końcu kończyła pracę w muzeum, zmieniała ją na inną, bardziej magiczną. I choć nie miała zamiaru odcinać się od mugolskiego społeczeństwa, czuła, że coś się jednak kończy. Mugolskich znajomych miała coraz mniej w stosunku do tych magicznych. Podobnie było z klientami. Stabilną pracę znalazła w tej magicznej części świata. Z mugolską matką praktycznie się nie kontaktowała. Chociaż chciała, pełna czarów rzeczywistość zagarniała ją coraz bardziej, a Gwen nie do końca wiedziała, jak i czy w ogóle chce z tym walczyć.
Może dokonywała takich, a nie innych wyborów przez młodzieńczy bunt? W końcu to magiczny świat był tym bardziej niebezpiecznym, o czym przekonała się ledwie dwie godziny temu. Atak, który przeprowadził na niej zbir w muzeum wynikał przecież z tego, że mimo pochodzenia, potrafi władać magią. Nie pozbierała się jeszcze do końca po całej tej sytuacji. Policzki dziewczyny wciąż były napuchnięte od płaczu i Gwen, co tu ukrywać, wyglądała co najmniej jak siedem nieszczęść.
Zwłaszcza, że przez rozszczepienie, rana wyrwana w jej skalpie, bezustanni krwawiła. Dziewczyna przytykała do niej szmatkę, jednak to niewiele dało. Rude włosy dziewczyny spowiła krew, wsiąkająca w fryzurę. Zranienie wcale nie było bardzo głębokie ani nadmiernie poważne, ale widok Gwen, gdy wróciła do domu i zorientowała się, że coś jest nie tak. Z trudem opanowała omdlenie, przyłożyła do głowy cokolwiek i Błędnym Rycerzem przetransportowała się do szpitali św. Munga.
Niewiele myślała. Dała się pokierować innym, którzy doprowadzili ją do jednego z pomieszczeń na parterze. Miała spokojnie usiąść, wciąż przyciskać szmatkę i czekać na uzdrowiciela. Dziewczyna była wyraźnie roztrzęsiona. Jej oddech był niespokojny, a łzy nie leciały chyba tylko dlatego, że skończyły się już chwilę temu. Przy tym wszystkim miała wrażenie, że ma w głowie kompletną pustkę. Chciała o czymś myśleć, o czymś konkretnym, ale potrafiła tylko przywoływać swój widok w lustrze sprzed kwadransa. Zapłakana. Czerwona. I z krwią lejącą się niemal strumieniem z głowy. To naprawdę nie był dobry widok. Nawet, jeśli rana nie bolała bardziej, niż większość poważniejszych zranień, jakie dziewczyna przeżyła w swoim życiu. Nawet ta przeklęta, wywołana anomalią, migrena była bardziej dokuczliwa.
Miała mieć spokojny, choć emocjonujący dzień. W końcu kończyła pracę w muzeum, zmieniała ją na inną, bardziej magiczną. I choć nie miała zamiaru odcinać się od mugolskiego społeczeństwa, czuła, że coś się jednak kończy. Mugolskich znajomych miała coraz mniej w stosunku do tych magicznych. Podobnie było z klientami. Stabilną pracę znalazła w tej magicznej części świata. Z mugolską matką praktycznie się nie kontaktowała. Chociaż chciała, pełna czarów rzeczywistość zagarniała ją coraz bardziej, a Gwen nie do końca wiedziała, jak i czy w ogóle chce z tym walczyć.
Może dokonywała takich, a nie innych wyborów przez młodzieńczy bunt? W końcu to magiczny świat był tym bardziej niebezpiecznym, o czym przekonała się ledwie dwie godziny temu. Atak, który przeprowadził na niej zbir w muzeum wynikał przecież z tego, że mimo pochodzenia, potrafi władać magią. Nie pozbierała się jeszcze do końca po całej tej sytuacji. Policzki dziewczyny wciąż były napuchnięte od płaczu i Gwen, co tu ukrywać, wyglądała co najmniej jak siedem nieszczęść.
Zwłaszcza, że przez rozszczepienie, rana wyrwana w jej skalpie, bezustanni krwawiła. Dziewczyna przytykała do niej szmatkę, jednak to niewiele dało. Rude włosy dziewczyny spowiła krew, wsiąkająca w fryzurę. Zranienie wcale nie było bardzo głębokie ani nadmiernie poważne, ale widok Gwen, gdy wróciła do domu i zorientowała się, że coś jest nie tak. Z trudem opanowała omdlenie, przyłożyła do głowy cokolwiek i Błędnym Rycerzem przetransportowała się do szpitali św. Munga.
Niewiele myślała. Dała się pokierować innym, którzy doprowadzili ją do jednego z pomieszczeń na parterze. Miała spokojnie usiąść, wciąż przyciskać szmatkę i czekać na uzdrowiciela. Dziewczyna była wyraźnie roztrzęsiona. Jej oddech był niespokojny, a łzy nie leciały chyba tylko dlatego, że skończyły się już chwilę temu. Przy tym wszystkim miała wrażenie, że ma w głowie kompletną pustkę. Chciała o czymś myśleć, o czymś konkretnym, ale potrafiła tylko przywoływać swój widok w lustrze sprzed kwadransa. Zapłakana. Czerwona. I z krwią lejącą się niemal strumieniem z głowy. To naprawdę nie był dobry widok. Nawet, jeśli rana nie bolała bardziej, niż większość poważniejszych zranień, jakie dziewczyna przeżyła w swoim życiu. Nawet ta przeklęta, wywołana anomalią, migrena była bardziej dokuczliwa.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Rozpoczynając dyżur dwudziestego czwartego lutego Elvira nie mogłaby marzyć o niczym innym, jak tylko o tym, by był spokojny. Przebierając się w limonkowy, spłowiały od starości kitel, prosiła Merlina, Morgany i wszystkich innych czuwających nad nimi starożytnych magów, żeby nikt nie oczekiwał od niej dzisiaj wyrozumiałości, płonnych pogaduszek, najlepiej, żeby w ogóle nikt się do niej nie odzywał i pozwolił jej wykonywać pracę w milczeniu. Okolice powiek miała napięte od niedospania, twarz szarą. Nie przypomniała sobie, żeby miała w tym tygodniu choć jeden dzień na porządny sen. Braki kadrowe sprawiały, że oddziałowi nakładali na nich absurdalne ilości dyżurów, a kiedy już wracała do domu na te osiem, dziewięć godzin, nie chciała ich marnować. Także i dzisiaj czekała tylko, aż przejdzie przez wszystkie nudne procedury, zajmie się może jednym albo dwoma interesującymi przypadkami, a potem po trzech, w porywach do czterech godzinach drzemki wróci do nauki. Jeżeli chciała kiedykolwiek zostać kimś więcej niż jest teraz, musiała ćwiczyć nowe rodzaje magii.
Wędrowała właśnie korytarzem, związując w drodze włosy w sztywną kitę, gdy dopadła ją pielęgniarka. Nie próbowała nawet ukryć westchnięcia, ponieważ liczyła jeszcze na kolejną kawę w gabinecie. Niestety, jeżeli została już wybrana drogą łapanki, musiała iść. Tak właśnie układały się sprawy z pacjentami nagłego przypadku - jeżeli wszyscy uzdrowiciele urazowi byli zajęci, szedł ten, który trafiał się najbliżej. Elvira nie cierpiała tego oddziału, bo w osiemdziesięciu procentach trafiali tam idioci. Nawet nie chciała sobie wyobrażać jaka tym razem czeka ją absurdalna historia.
Przed dotarciem wypytała jeszcze o ogólny stan pacjenta, przede wszystkim o to, czy mógł on zagrażać życiu. Kiedy młoda dziewczyna rozłożyła bezradnie ramiona i powiedziała "Tak mi się wydaje" Elvirę prawie trafił szlag. Resztę drogi przebiegła.
W rzeczywistości przypadek nie był wcale aż tak dramatyczny. Bezpośrednie zagrożenie życia kojarzyło się uzdrowicielce raczej z otwartą klatką piersiową albo korzeniami wrastającymi w gardło, a tutaj pierwsze oględziny nie wykazały głębokiej rany. Od nich zresztą zaczęła, nie przedstawiając się, o nic nie pytając, ale doskakując do zaczerwienionej od krwi i chyba łez czarownicy. Potrzebowała najpierw przyjrzeć się tej ranie, zobaczyć, czy krew nie wypływa spod czaszki, bo wyłącznie od tego zależały rokowania. Dziewczę było jednakże tylko oskalpowane - bolesne, ale nie stanowiące większej przeszkody dla magii. Jak sądziła, efekt rozszczepienia.
Nie przyjrzała się jej twarzy na tyle, by móc rozpoznać w niej dawną pacjentkę z czasów anomalii, nie mogła więc zdawać sobie sprawy z tego, że zapewne nie stanowiła dla niej najlepszego ze wspomnień.
- Mózgu nie straciłaś, wystarczyłby dyptam - wymamrotała jakby do siebie, a potem wyciągnęła różdżkę i ostro nią szarpnęła. - Accio wywar ze srebra i dyptamu - miała nadzieję, że eliksir znajduje się na sali, ze wszystkich oddziałów w tym szpitalu tutaj naprawdę powinien. - Odstaw tę szmatę i weź czysty opatrunek - otworzyła szufladę obok łóżka, prezentując dziewczynie kolekcję białych bawełnianych chust.
Wędrowała właśnie korytarzem, związując w drodze włosy w sztywną kitę, gdy dopadła ją pielęgniarka. Nie próbowała nawet ukryć westchnięcia, ponieważ liczyła jeszcze na kolejną kawę w gabinecie. Niestety, jeżeli została już wybrana drogą łapanki, musiała iść. Tak właśnie układały się sprawy z pacjentami nagłego przypadku - jeżeli wszyscy uzdrowiciele urazowi byli zajęci, szedł ten, który trafiał się najbliżej. Elvira nie cierpiała tego oddziału, bo w osiemdziesięciu procentach trafiali tam idioci. Nawet nie chciała sobie wyobrażać jaka tym razem czeka ją absurdalna historia.
Przed dotarciem wypytała jeszcze o ogólny stan pacjenta, przede wszystkim o to, czy mógł on zagrażać życiu. Kiedy młoda dziewczyna rozłożyła bezradnie ramiona i powiedziała "Tak mi się wydaje" Elvirę prawie trafił szlag. Resztę drogi przebiegła.
W rzeczywistości przypadek nie był wcale aż tak dramatyczny. Bezpośrednie zagrożenie życia kojarzyło się uzdrowicielce raczej z otwartą klatką piersiową albo korzeniami wrastającymi w gardło, a tutaj pierwsze oględziny nie wykazały głębokiej rany. Od nich zresztą zaczęła, nie przedstawiając się, o nic nie pytając, ale doskakując do zaczerwienionej od krwi i chyba łez czarownicy. Potrzebowała najpierw przyjrzeć się tej ranie, zobaczyć, czy krew nie wypływa spod czaszki, bo wyłącznie od tego zależały rokowania. Dziewczę było jednakże tylko oskalpowane - bolesne, ale nie stanowiące większej przeszkody dla magii. Jak sądziła, efekt rozszczepienia.
Nie przyjrzała się jej twarzy na tyle, by móc rozpoznać w niej dawną pacjentkę z czasów anomalii, nie mogła więc zdawać sobie sprawy z tego, że zapewne nie stanowiła dla niej najlepszego ze wspomnień.
- Mózgu nie straciłaś, wystarczyłby dyptam - wymamrotała jakby do siebie, a potem wyciągnęła różdżkę i ostro nią szarpnęła. - Accio wywar ze srebra i dyptamu - miała nadzieję, że eliksir znajduje się na sali, ze wszystkich oddziałów w tym szpitalu tutaj naprawdę powinien. - Odstaw tę szmatę i weź czysty opatrunek - otworzyła szufladę obok łóżka, prezentując dziewczynie kolekcję białych bawełnianych chust.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Skrzywiła się, gdy do sali weszła jasnowłosa, znajoma uzdrowicielka. Nie mogła trafić na nikogo innego, oczywiście, że nie. Po tak okropnym dniu musiała się nią zająć najbardziej nieprzyjemna osoba na całym oddziale. Na Boga. W głębi duszy miała nadzieję, że będzie mogła uzdrowicielowi wyjaśnić dokładnie, co się stało, ale skoro w pomieszczeniu pojawiła się Elvira, ten pomysł natychmiast uleciał z głowy Gwen. Z resztą, przez ziejąca w głowie dziurę chyba miał ułatwione zadanie.
Drżała ze zmęczenia i emocji, jednak przy pannie Multon starała się opanować szloch. To wcale nie było proste. Łez zabrakło, ale Gwen cały czas przeżywała spotkanie z Wrońskim, o czym uzdrowicielka nie mogła rzecz jasna wiedzieć. A panna Grey nie miała najmniejszego zamiaru tłumaczyć się tak niemiłej osobie.
Na szczęście w nieszczęściu, Elvira zachowywała się zupełnie neutralnie. Bez zgryźliwych komentarzy (przynajmniej jak na razie) i bez krzywych spojrzeń. Tak, jakby jej nie pamiętała? Do Gwen dotarło, że to właściwie całkiem możliwe. Przecież była jednym z wielu pacjentów, na dodatek nie spędziła w Mungu długich godzin. Przyszła tylko na chwilę i prędko została wyleczona.
Mimo że blondwłosa nie rozpoznała swojej dawnej pacjentki, malarka widziała w jej ruchach gwałtowność i nerwowość, która wcale jej się nie podobała. Może to było uzasadnione? Praca kobiety na pewno nie należy do prostych. Ale i tak… Merlinie, czy w tym szpitalu nie pracował nikt sympatyczniejszy?
Skinęła tylko głową, słysząc komentarz dotyczący utraty mózgu. Nie miała ani nastroju, ani sił, aby reagować gwałtowniej. Gwen doskonale wiedziała, co dokładnie przywołuje Elvira. Mocny, leczniczy specyfik, który chyba naprawdę powinien jej pomóc w tej sytuacji. Panna Grey nigdy nie warzyła tego konkretnego eliksiru, ale natrafiła na niego kilkukrotnie w trakcie przeglądania ksiąg. Może powinna kiedyś spróbować. Na pewno by jej się przydał. Nie była jednak pewna, czy samodzielnie byłaby w stanie go sobie zaaplikować.
Czekając, aż w ręce Elviry pojawi się eliksir, Gwen posłuchała jej polecenia.
– T… t… tak, d… d… dobrze – mruknęła, zachrypniętym od płaczu głosem, sięgając do szafy. Od bólu i stresu zakręciło jej się jednak w głowie. Zamarła na chwilę, czekając aż otoczenie przestanie wirować, a następnie wolną dłonią chwyciła czysty opatrunek.
Podmieniła opatrunki, brudną szmatę rzucając na ziemię. Nie miała sił, aby pomyśleć, co powinna z nią zrobić tak, aby przypadkiem nie urazić uzdrowicielki czy pielęgniarek.
Drżała ze zmęczenia i emocji, jednak przy pannie Multon starała się opanować szloch. To wcale nie było proste. Łez zabrakło, ale Gwen cały czas przeżywała spotkanie z Wrońskim, o czym uzdrowicielka nie mogła rzecz jasna wiedzieć. A panna Grey nie miała najmniejszego zamiaru tłumaczyć się tak niemiłej osobie.
Na szczęście w nieszczęściu, Elvira zachowywała się zupełnie neutralnie. Bez zgryźliwych komentarzy (przynajmniej jak na razie) i bez krzywych spojrzeń. Tak, jakby jej nie pamiętała? Do Gwen dotarło, że to właściwie całkiem możliwe. Przecież była jednym z wielu pacjentów, na dodatek nie spędziła w Mungu długich godzin. Przyszła tylko na chwilę i prędko została wyleczona.
Mimo że blondwłosa nie rozpoznała swojej dawnej pacjentki, malarka widziała w jej ruchach gwałtowność i nerwowość, która wcale jej się nie podobała. Może to było uzasadnione? Praca kobiety na pewno nie należy do prostych. Ale i tak… Merlinie, czy w tym szpitalu nie pracował nikt sympatyczniejszy?
Skinęła tylko głową, słysząc komentarz dotyczący utraty mózgu. Nie miała ani nastroju, ani sił, aby reagować gwałtowniej. Gwen doskonale wiedziała, co dokładnie przywołuje Elvira. Mocny, leczniczy specyfik, który chyba naprawdę powinien jej pomóc w tej sytuacji. Panna Grey nigdy nie warzyła tego konkretnego eliksiru, ale natrafiła na niego kilkukrotnie w trakcie przeglądania ksiąg. Może powinna kiedyś spróbować. Na pewno by jej się przydał. Nie była jednak pewna, czy samodzielnie byłaby w stanie go sobie zaaplikować.
Czekając, aż w ręce Elviry pojawi się eliksir, Gwen posłuchała jej polecenia.
– T… t… tak, d… d… dobrze – mruknęła, zachrypniętym od płaczu głosem, sięgając do szafy. Od bólu i stresu zakręciło jej się jednak w głowie. Zamarła na chwilę, czekając aż otoczenie przestanie wirować, a następnie wolną dłonią chwyciła czysty opatrunek.
Podmieniła opatrunki, brudną szmatę rzucając na ziemię. Nie miała sił, aby pomyśleć, co powinna z nią zrobić tak, aby przypadkiem nie urazić uzdrowicielki czy pielęgniarek.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Sala numer dwa
Szybka odpowiedź