Korytarz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz
Całe szczęście!, ten nadzwyczaj paskudny okres, podczas którego większość pomieszczeń była na tyle przepełniona pacjentami, że łóżka stawiano właśnie na korytarzach, już się skończył. Pozostały po nim jednak dosyć wyraźne ślady w postaci powycieranej gdzieniegdzie drewnianej podłogi, zarysowań i obdrapań na ścianach w miejscach, gdzie kończą się powierzchnie pomalowane farbą olejną, a zaczynają te pociągnięte tylko najzwyklejszą, białą farbą łuszczącą się pomiędzy drzwiami prowadzącymi do poszczególnych sal. Dźwięk kroków niesie się tutaj głośnym echem, a stukot wszelkiego rodzaju próbek, pojemniczków na maści czy eliksiry praktycznie nie milknie. Jeśli nie chcesz, by złapał Cię ból głowy, lepiej zwyczajnie jak najszybciej przenieś się w inne miejsce.
hehs, mam nadzieję, że nie wparuje w czyjś wątek, ale wrzesień był w sumie dawno
2.09.2015
Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Śmierć Zaima wstrząsnęła całym domem. Zaledwie noc minęła od kiedy dowiedzieliśmy się od tragedii, a ja musiałam iść do pracy. Zaim nie był żadną bliską osobą, która dałaby mi jakiekolwiek usprawiedliwienie do zaszycia się w łóżku i nie wychodzenia z niego. Nie potrafiłam myśleć nawet o pracy. Wszystko wykonywałam automatycznie. Jak porcelanowa lalka patrzyłam na ludzi i zupełnie ich nie słuchałam. Skupiałam się na własnej irracjonalnej tragedii, która tak naprawdę mnie nie dotyczyła. Nie mogłam patrzeć na cierpienie słodkiej Harriett i małego Setha... Dzisiejszy dzień dłużył mi się niesamowicie. Nie zauważyłam, że nie zjadłam nawet śniadania. Nie wstałam nawet wcześniej, aby upiec coś dla Setha. Wszystko co robiłam dotychczas dla nich nie miało sensu. Nie potrafiłam wskrzesić Zaima, byłam bezsilna. Poprosiłam swoich współpracowników o wzięcie kilku moich zleceń. Nigdy nie czułam się aż tak słabo. Nawet moja choroba nie zwaliła mnie tak z nóg. Nie sądziłam, że psychika może być taką nieodłączną częścią samopoczucia. Pozostało mi jedynie trzecie piętro, gdzie stacjonował alchemik Uzdrowiciela Avery'ego. Potrzebował kilku flakoników eliksiru uspokajającego, a ja jak zwykle miałam wszystkiego nadmiar. Wzięłam tacę ze swojej pracowni i niosłam wszystko na trzecie piętro. Nie poczułam nawet, kiedy zrobiło mi się słabo - czy wtedy gdy otworzyły się drzwi od gabinetu Uzdrowiciela Samaela Avery'ego, czy może wtedy jak świat zaczął spowalniać, a podłoga kręcić się pod moimi nogami... Taca wypadła mi z rąk, flakony rozbiły się na tysiące kawałków, a ich zawartość ubrudziła zapewne pół korytarza. Nagle nastała ciemność.
2.09.2015
Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Śmierć Zaima wstrząsnęła całym domem. Zaledwie noc minęła od kiedy dowiedzieliśmy się od tragedii, a ja musiałam iść do pracy. Zaim nie był żadną bliską osobą, która dałaby mi jakiekolwiek usprawiedliwienie do zaszycia się w łóżku i nie wychodzenia z niego. Nie potrafiłam myśleć nawet o pracy. Wszystko wykonywałam automatycznie. Jak porcelanowa lalka patrzyłam na ludzi i zupełnie ich nie słuchałam. Skupiałam się na własnej irracjonalnej tragedii, która tak naprawdę mnie nie dotyczyła. Nie mogłam patrzeć na cierpienie słodkiej Harriett i małego Setha... Dzisiejszy dzień dłużył mi się niesamowicie. Nie zauważyłam, że nie zjadłam nawet śniadania. Nie wstałam nawet wcześniej, aby upiec coś dla Setha. Wszystko co robiłam dotychczas dla nich nie miało sensu. Nie potrafiłam wskrzesić Zaima, byłam bezsilna. Poprosiłam swoich współpracowników o wzięcie kilku moich zleceń. Nigdy nie czułam się aż tak słabo. Nawet moja choroba nie zwaliła mnie tak z nóg. Nie sądziłam, że psychika może być taką nieodłączną częścią samopoczucia. Pozostało mi jedynie trzecie piętro, gdzie stacjonował alchemik Uzdrowiciela Avery'ego. Potrzebował kilku flakoników eliksiru uspokajającego, a ja jak zwykle miałam wszystkiego nadmiar. Wzięłam tacę ze swojej pracowni i niosłam wszystko na trzecie piętro. Nie poczułam nawet, kiedy zrobiło mi się słabo - czy wtedy gdy otworzyły się drzwi od gabinetu Uzdrowiciela Samaela Avery'ego, czy może wtedy jak świat zaczął spowalniać, a podłoga kręcić się pod moimi nogami... Taca wypadła mi z rąk, flakony rozbiły się na tysiące kawałków, a ich zawartość ubrudziła zapewne pół korytarza. Nagle nastała ciemność.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dnie spędzone w szpitalu w porażającej większości niczym się od siebie nie różniły i przeżerała je paskudna rutyna. Avery jednak i w tej potrafił odnaleźć swój spokój, wieńcząc obchody po salach w skrzydle psychiatrycznym krótkimi pogawędkami ze swymi pupilami. Musiał regularnie upewniać się, jak się czują jego ulubieni pacjenci – z czystej troski (o siebie?) oraz pełnego profesjonalizmu i oddania, z jakim wykonywał swoją pracę. Godziny spędzone w Mungu nie dłużyły mu się w ogóle, jakby zetknięcie się z przypadkami beznadziejnymi podbudowało jego osobiste morale. Samael naturalnie nie potrzebował takiego wsparcia, mając doskonałą świadomość własnej wartości. Której świadectwo dawało wszystko: począwszy od idealnego wyglądu po nieskazitelny (ekhm) charakter. Okazywał przecież nad podziw wiele serca, gdy wychodząc ze swego gabinetu niespodziewanie natykał się na pannę Sykes (po zerwaniu zaręczyn z Judith zwrócił na nią większą uwagę) i miast bluzgać i pomstować na czym świat stoi, zręcznie pochwycił ją w ramiona nim roztrzaskała sobie głowę o twardą posadzkę. W akompaniamencie niosącego się huku pękających fiolek z eliksirami (były warte zdecydowanie więcej od Eilis i to je powinien uratować), trzymał w ramionach dziewczę jak na jakiejś żałosnej parodii ceremonii ślubnej. Tonem bardziej przypominającej pogrzebową, kiedy odłamki szkła chrzęściły pod podeszwami butów Samaela, kiedy kierował się ku najbliższym krzesłom stojącym na korytarzu (nie zamierzał wywoływać skandalu, zamykając się z dziewczęciem w swoim gabinecie). Ułożywszy ostrożnie jej jeszcze bezwładne ciało w półsiedzącej pozycji, spokojnie wycelował w nie różdżką i wymruczawszy pod nosem „renervate”, spokojnie obserwował, jak odzyskuje przytomność. Ogromnie ciekaw, jak zareaguje widząc swego wybawiciela – nie spytał jak się czuje, ani czy jej czegoś nie potrzeba, ale wypełnione troską spojrzenie (wyćwiczone do perfekcji) mogło sprawić, że dopowie sobie niektóre kwestie. I z pewnością mylnie zinterpretuje działania Avery’ego, które nie miały wiele wspólnego z jej dobrem.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nagle ta przerażająca otulająca mnie ciemność stała się ostoją. Nic nie było ważne, na niczym mi nie zależało. Nie wiedziałam, co się stanie z eliksirami, na które na pewno poświeciłam dużo czasu i włożyłam w nie wiele serca. Przez moją ciemność nagle zaczęły przebijać się iskry. Na początku chciałam je zignorować, delektując się stanem, dryfującym na granicy rzeczywistości i snu. Pierwsza próba otworzenia oczu okazała się poległą, a jakaś niewidzialna siła mgiełka próbowała przywrócić mi świadomość. Nie czułam żadnego bólu, tylko ta ciemność i coś, co o mnie walczyło. W końcu powoli otworzyłam oczy, a świat nagle wydawał się brutalnie nieprzyjemny. Światło od razu mnie podrażniło i wywołało grymas na mojej twarzy. Wzrok powoli się przyzwyczajał, a ja próbowałam sobie przypomnieć, co się w ogóle stało. Wyostrzenie obrazu spowodowało jeszcze większy szok. Nerwowo zachłysnęłam się powietrzem. Podskoczyłam na krześle, a moje myśli lawirowały między wszystkimi wersjami historii, które mogły się wydarzyć. Czy rzucił na mnie urok? Czy się z kimś pojedynkowałam? Korytarz wyglądał na taki sam jak w Mungu, a co jeśli mam zwidy? Czy wyglądam już jak posąg? Głośny i świszczący oddech, przerażone spojrzenie nie wpasowało się w kanon klasycznego piękna. Zacisnęłam dłonie na krześle, wmawiając sobie jakąś uspokajająca mantrę. Uzdrowiciel nie mógłby mi zrobić na korytarzu żadnej krzywdy. Oddycham, nie jestem posągiem, czuję swoje dłonie, stopy. Patrzyłam pytająco na ten troskliwy wzrok, który nie współgrał mi z zajściem. Skąd się tu wziąłeś, lordzie Avery? Myślałam, że to moje urojenia, ostatnio za dużo myślałam o jego dziwnym zachowaniu i musiałam, po prostu musiałam sprawdzić, czy to co widzę, jest prawdą. Od góry do dołu zjechałam go wzrokiem, a gdy skupiłam się na butach, w które bezlitośnie wbijały się szklane odłamki fiolki od eliksirów, jęknęłam jakby świat się skończył. Nadal nie miałam siły wstać, chociaż trzymana różdżka w dłoniach Avery’ego podpowiadała mi, że chciał mi pomóc.
- Och, nie, tylko nie moje eliksiry… – wymamrotałam jakby zajście przed ułamkiem sekundy i moje zdrowie nie było tak ważne jak te ciemnoniebieskie fiolki z karteczką zapisaną fioletowym atramentem.
- Och, nie, tylko nie moje eliksiry… – wymamrotałam jakby zajście przed ułamkiem sekundy i moje zdrowie nie było tak ważne jak te ciemnoniebieskie fiolki z karteczką zapisaną fioletowym atramentem.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wielokrotnie obserwował ludzi wybudzających się z amoku. Pracując w Mungu nie dało się uniknąć widoku okrutnie potraktowanych czarodziejów, otumanionych, zemdlonych a nawet tych, balansujących na cieniutkiej granicy między życiem a śmiercią, jakby wszechwiedzące Mojry jeszcze się wahały przed przecięciem feralnej nici przeznaczenia. Przypadek Eilis należał do tych łagodniejszych, wręcz śmiesznych. Biedna istotka najwyraźniej zasłabła z przepracowania – czyż Avery nie postulował, aby kobiety siedziały w domu i nie ważyły się wyściubiać nosa za drzwi? Naturalnie dla ich bezpieczeństwa; naprawdę szczytem bezczelności było oskarżanie go o mizoginizm, jakiego nie przejawiał nawet w najmniejszym stopniu. Rozróżniając tradycjonalizm od zwykłego seksizmu.
Miał ochotę zostawić ją tutaj, pośród tego całego bałaganu, jaki sama spowodowała własną nieudolnością, jednakowoż powstrzymywał go pomysł świeżo kiełkujący w jego głowie. Pannica była jeszcze młoda, głupiutka i niedoświadczona, obdarzona przy tym znośnymi genami i nieco ponad przeciętną urodą. Dziwnie przypominała Avery’emu jego niedoszłą żoneczkę, toteż musiałby rzeczywiście nie mieć serca, by zostawić ją tutaj samą na pastwę losu. Choć jej bezczelność kusiła i niewątpliwie skłaniała do porzucenia maski zatroskanego uzdrowiciela na rzecz autorytatywnego i przede wszystkim r o z g n i e w a n e g o przełożonego za zmarnowanie tylu cennych ingrediencji, na co przecież szpital absolutnie nie mógł sobie pozwolić. Rozpacz panny Sykes nie była dostateczną rekompensatą, ale skoro postanowił ją zdobyć (nie mógł jej uwodzić, gdyż mu na niej w najmniejszym stopniu nie zależało), uznał ją za wystarczającą, by w dalszym ciągu rozwodzić się nad nieszczęśnicą. Schował różdżkę do kieszeni kitla (skłoniło go do tego zaniepokojone spojrzenie Eilis) i machnął lekceważąco ręką, dając jej znak, aby nie przejmowała się stratami. W akcie swej łaskawości mógł nawet pokryć materialną wartość szkód i zapewne nawet nie zauważyłby ubytku w swojej skrytce.
-Siedź – nakazał jej, blokując ją ciałem i uniemożliwiając podniesienie się z krzesła – rad jestem, że to nie twoja głowa – dodał, niedbałym gestem otaczając szczątki flakoników rozproszonych dookoła. Napominająco, aby absolutnie nie ważyła się ruszać, zanim nie orzeknie, że na pewno nic jej nie jest.
Miał ochotę zostawić ją tutaj, pośród tego całego bałaganu, jaki sama spowodowała własną nieudolnością, jednakowoż powstrzymywał go pomysł świeżo kiełkujący w jego głowie. Pannica była jeszcze młoda, głupiutka i niedoświadczona, obdarzona przy tym znośnymi genami i nieco ponad przeciętną urodą. Dziwnie przypominała Avery’emu jego niedoszłą żoneczkę, toteż musiałby rzeczywiście nie mieć serca, by zostawić ją tutaj samą na pastwę losu. Choć jej bezczelność kusiła i niewątpliwie skłaniała do porzucenia maski zatroskanego uzdrowiciela na rzecz autorytatywnego i przede wszystkim r o z g n i e w a n e g o przełożonego za zmarnowanie tylu cennych ingrediencji, na co przecież szpital absolutnie nie mógł sobie pozwolić. Rozpacz panny Sykes nie była dostateczną rekompensatą, ale skoro postanowił ją zdobyć (nie mógł jej uwodzić, gdyż mu na niej w najmniejszym stopniu nie zależało), uznał ją za wystarczającą, by w dalszym ciągu rozwodzić się nad nieszczęśnicą. Schował różdżkę do kieszeni kitla (skłoniło go do tego zaniepokojone spojrzenie Eilis) i machnął lekceważąco ręką, dając jej znak, aby nie przejmowała się stratami. W akcie swej łaskawości mógł nawet pokryć materialną wartość szkód i zapewne nawet nie zauważyłby ubytku w swojej skrytce.
-Siedź – nakazał jej, blokując ją ciałem i uniemożliwiając podniesienie się z krzesła – rad jestem, że to nie twoja głowa – dodał, niedbałym gestem otaczając szczątki flakoników rozproszonych dookoła. Napominająco, aby absolutnie nie ważyła się ruszać, zanim nie orzeknie, że na pewno nic jej nie jest.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Moim oczom ukazała się twarz, która nie pozwała mi zasnąć każdego wieczoru. Dzięki bezsenności sięgałam coraz częściej po księgi eliksirów, poszerzając swoją wiedzę. Wczoraj nie mogłam w ogóle zasnąć. Śmierć Zaima wstrząsnęła mną bardziej niż się spodziewałam. Nie miałam odwagi wypić eliksiru na sen albo uspokojenie. Akceptowałam ten stan rzeczy, łudząc się, że dostanę zwolnienie uzdrowiciela z pracy. Nic bardziej mylnego, poranek twardo przypomniał mi, że nie ucieknę od swoich obowiązków. Ciemność powoli odchodziła w zapomnienie, a niewygodne oparcie krzesełka wbijało mi się między łopatki. Każdy miał prawo do przemęczenia, do chwil słabości, a gdy w grę wchodziły jeszcze uczucia i tragedie życiowe... Och, nie powinnam przychodzić do pracy. Wpatruję się w Ciebie jak w mojego bohatera, lecz zdaję sobie sprawę, że to złośliwość losu. Nie powinno Cię tu być. W myślach mogę mówić na Ty, prawda? Nie słyszysz mnie, a ja mrugam wolno i próbuje zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Odłożenie różdżki do kieszeni fartucha, chrzęst szkła pod stopami, zarost i dłoń, którą chyba złapałam w powietrzu. Albo próbowałam w nią wycelować swoją. Chciałam wstać, oczywiście, że musiałam to zrobić, ale Twoje silne ramiona mocno przycisnęły mnie do krzesła.
- To wszystko pańska wina - z wielkim trudem zwracam się do Ciebie oficjalnie. Ty pewnie myślisz, ile pieniędzy szpital zmarnował, a ja że włożyłam w eliksiry całe swoje serce. To przez Twoje recepty musiałam donieść kilka fiolek. Nie wiem dlaczego taką przyjemność sprawiało mi paradowanie po tym piętrze, ale musiałam tu wejść. Zakręciło mi się jeszcze raz w głowie, więc tym razem moja dłoń sięgnęła w okolice Twoich bioder, za które szarpnęłam, chcąc utrzymać pion. Nie potrafię nawet zliczyć, co zjadłam od wczoraj. Ciekawskie spojrzenia oczekujących pacjentów wlepiały się w naszą dwójkę. Dlaczego mnie stąd nie zabrałeś?
- Dziękuję - szepczę cicho, bo wstyd mi, że widzisz mnie w takim stanie. Ostatnim razem mówiłeś mi, że jestem zbyt bezczelna, że powinnam ugryźć się w język, a teraz nie musisz się zbytnio starać, aby utrzymać mnie na krzesełku. Jestem pewna, że takie wiotkie ciało uniósłbyś zaledwie jedną ręką. Chciałam powiedzieć, że nie odczytasz nic z mojej psychiki, potrzebuję spokoju i odpoczynku, ale nadal trzymam zaciśniętą dłoń na Twoich biodrach i nie pozwalam Ci odejść.
- Och, nic mi nie jest - kłamię, zamykając powieki przed wirującym światem.
- To wszystko pańska wina - z wielkim trudem zwracam się do Ciebie oficjalnie. Ty pewnie myślisz, ile pieniędzy szpital zmarnował, a ja że włożyłam w eliksiry całe swoje serce. To przez Twoje recepty musiałam donieść kilka fiolek. Nie wiem dlaczego taką przyjemność sprawiało mi paradowanie po tym piętrze, ale musiałam tu wejść. Zakręciło mi się jeszcze raz w głowie, więc tym razem moja dłoń sięgnęła w okolice Twoich bioder, za które szarpnęłam, chcąc utrzymać pion. Nie potrafię nawet zliczyć, co zjadłam od wczoraj. Ciekawskie spojrzenia oczekujących pacjentów wlepiały się w naszą dwójkę. Dlaczego mnie stąd nie zabrałeś?
- Dziękuję - szepczę cicho, bo wstyd mi, że widzisz mnie w takim stanie. Ostatnim razem mówiłeś mi, że jestem zbyt bezczelna, że powinnam ugryźć się w język, a teraz nie musisz się zbytnio starać, aby utrzymać mnie na krzesełku. Jestem pewna, że takie wiotkie ciało uniósłbyś zaledwie jedną ręką. Chciałam powiedzieć, że nie odczytasz nic z mojej psychiki, potrzebuję spokoju i odpoczynku, ale nadal trzymam zaciśniętą dłoń na Twoich biodrach i nie pozwalam Ci odejść.
- Och, nic mi nie jest - kłamię, zamykając powieki przed wirującym światem.
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wciąż pozostawał łagodny i spokojny, drugie oblicze chowając jeszcze szczelniej pod płaszczykiem troskliwego uzdrowiciela. Który był również arystokratą oraz angielskim dżentelmenem w każdym calu, kiedy podjął się (teraz tego żałował, w przyszłości pobłogosławi) ocucenia Eilis. Otulał ją dotykiem bardziej niż platonicznym i bardziej niż przyzwoitym, ograniczając się naprawdę do niezbędnego minimum, gdyż publika w postaci przygłupich pacjentów nie zachęcała do okazywania czegoś ponad zwykłego (niby) zainteresowania omdlałą dziewicą. Avery postanowił już jednak o finale owego zajścia i widział wyraźnie swój triumf w d ł a w i ą c e j się podziękowaniami pannie Sykes. Naturalnie nie w tych okolicznościach i nie w szpitalnych warunkach, aczkolwiek dalekosiężne plany mogły wkrótce objąć zasięgiem i jego gabinet. Miło szaleć?
Pełen wdzięczności wzrok przeczył dziwnie buńczucznym słowom (oduczy ją braku szacunku), jednakowoż Samael postanowił i tym razem je podarować i puścić w… nie tyle niepamięć, ile chwilową próżnię. Z cichą obietnicą rychłej spłaty rachunków oraz wyrównania wszystkich niewyjaśnionych dotąd spraw. Musiała pożałować tych obelżywych słów – Avery gdyby mógł, najchętniej wtłoczyłby je dziewczęciu z powrotem do gardła. Nie uczynił wprawdzie żadnych gwałtownych gestów, ograniczony do przesunięcia dłoni na plecy Eilis i usadzenia jej stabilnie na krześle. Zabierając przy tym jej dłoń ze swoich bioder (wielce niestosowny zabieg, moja panno) i układając ją na jej własnych kolanach. Kiwnął krótko głową – udzielenie pomocy było rzeczą oczywistą i nie zamierzał tego komentować. Choć również nie zakazywał Eilis rozwodzenia się nad jego bohaterstwem oraz wspaniałomyślnością, słuchając nawet chętnie jednego, króciutkiego słowa, okraszonego przepiękną mimiką oraz gestami poddania się mu. Jeszcze zupełnie nieświadomie wyciągała doń ręce, spodziewając się współczucia (prędzej l i to ś c i), z jakim rzeczywiście spoglądał na jej drobną sylwetkę, poddając ją dokładnym oględzinom. Kręcąc z dezaprobatą głową, słysząc proste kłamstwo zdradziecko wyślizgujące się z jej ust.
-Co się stało, panno Sykes? – spytał, ściszając głos, świadom iż gromada na korytarzu chciwie łowi każde ich słowo – proszę się uspokoić, zaraz wszystkim się zajmę – dodał, nadal niezwykle enigmatycznie, nie określając, czy ma na myśli rozbite fiolki z eliksirami czy też po prostu j ą.
Pełen wdzięczności wzrok przeczył dziwnie buńczucznym słowom (oduczy ją braku szacunku), jednakowoż Samael postanowił i tym razem je podarować i puścić w… nie tyle niepamięć, ile chwilową próżnię. Z cichą obietnicą rychłej spłaty rachunków oraz wyrównania wszystkich niewyjaśnionych dotąd spraw. Musiała pożałować tych obelżywych słów – Avery gdyby mógł, najchętniej wtłoczyłby je dziewczęciu z powrotem do gardła. Nie uczynił wprawdzie żadnych gwałtownych gestów, ograniczony do przesunięcia dłoni na plecy Eilis i usadzenia jej stabilnie na krześle. Zabierając przy tym jej dłoń ze swoich bioder (wielce niestosowny zabieg, moja panno) i układając ją na jej własnych kolanach. Kiwnął krótko głową – udzielenie pomocy było rzeczą oczywistą i nie zamierzał tego komentować. Choć również nie zakazywał Eilis rozwodzenia się nad jego bohaterstwem oraz wspaniałomyślnością, słuchając nawet chętnie jednego, króciutkiego słowa, okraszonego przepiękną mimiką oraz gestami poddania się mu. Jeszcze zupełnie nieświadomie wyciągała doń ręce, spodziewając się współczucia (prędzej l i to ś c i), z jakim rzeczywiście spoglądał na jej drobną sylwetkę, poddając ją dokładnym oględzinom. Kręcąc z dezaprobatą głową, słysząc proste kłamstwo zdradziecko wyślizgujące się z jej ust.
-Co się stało, panno Sykes? – spytał, ściszając głos, świadom iż gromada na korytarzu chciwie łowi każde ich słowo – proszę się uspokoić, zaraz wszystkim się zajmę – dodał, nadal niezwykle enigmatycznie, nie określając, czy ma na myśli rozbite fiolki z eliksirami czy też po prostu j ą.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
uu ładny, nowy avek <3
Dlaczego właściwie tu, dlaczego w zasadzie przy nim? Czułam się jak małe nieodpowiedzialne dziecko, które nawet w głowie nie potrafi zliczyć posiłków. Jak mogłam zapomnieć o najważniejszym? Namolne spojrzenia pacjentów potęgowały zawroty głowy, czego nie potrafiłam ukryć. Oparłam głowę o ścianę za sobą, prędko rozplątałam włosy, żeby zmniejszyć ucisk. Nie potrafiłam wydusić nawet słów podziękowania po raz kolejny, a ewidentnie na nie zasługiwał. Nie sądziłam, że jest tak czułym Uzdrowicielem. Jego pacjenci zwykle wychodzili z dość drętwą miną. Niewiele również mówili u mnie w gabinecie. Czy jest to osoba, która powinna widzieć mój upadek i powstanie niczym feniks z popiołów?
- Czy ludzie przeze mnie będą mieli nieprzespane noce? – wychrypiałam, patrząc na fiolki i ich rozlaną zawartość na całym korytarzu. Dlaczego wciąż przejmuje się innymi a nie sobą? W Twoich ramionach czuję wyjątkowe bezpieczeństwo, a wiem, że jak tylko odejdziesz, będę wszystkiego żałować. Nie nadążałam nad ciągłą zmianą pozycji. Chciałam mieć jakieś oparcie, coś co zapewni, że mój świat zatrzyma się chociaż na chwilę. Zaczęłam nawet przypominać sobie słowa przyjaciółki, że może po prostu Ty na mnie tak wpływasz? Jestem cała i zdrowa. Kłamstwa wirują nawet w moim umyśle, a ja nie wiem co mam Ci powiedzieć. Zaim umarł? Ale kim był dla mnie Zaim? Czy podświadomie wybieram sobie większe tragedie, którymi mogę się smucić, niż choroba powoli zamieniająca mnie w posąg? Czułam Twój nacisk i aż dziwiłam się, że stawy barkowe nie wyginają się w środku z bólu i tej absurdalnej bliskości. Otwieram na chwilę oczy, sprawdzając, czy wciąż jesteśmy obserwowani, a wtedy mocniej zaciskam usta. Co się stało, panno Sykes? W labiryncie swoich wymówek szukam tej odpowiedniej.
- Czy można to zatrzymać? – pytam niekontrolowanie, nie wiedząc, czy mówię o zawrotach czy o gapiach, którzy bezczelnie studiowali każde fragmenty naszych ciał, które w jakiś sposób się ze sobą stykały. Zaczęłam wyliczać swoje objawy, w obliczu każdej tragedii były usprawiedliwieniem na moją niedyspozycję. Otwieram po raz drugi oczy i przestajesz mi się dwoić w oczach. Nie mam sił nawet błagać Cię o przeniesienie nas do gabinetu. Nie mam siły nawet wstać. Mimo to, irracjonalnie próbuję się wyszarpać, lecz przygwożdżona Twoją siłą, wracam z powrotem na krzesło. Które kłamstwo będzie dla Ciebie bardziej rozsądne?
- Zakręciło mi się w głowie, może powinnam coś zjeść, nic mi nie jest – powtarzam kłamstwo, myśląc, że jak wymówię je drugi raz, to stanie się prawdą. Nawet nie chciałam Ci tłumaczyć, co to znaczy „pół – prawda”. Rzucam Ci tylko część wykopalisk swoich przeżyć, a Ty nie pytasz o więcej. Lepiej jest oskarżyć mnie o zaniedbanie, nieodpowiedzialną pracę czy zajmowanie się pacjentami, a nie sobą niż powiedzieć, że przejmuję się śmiercią Aurora, który zostawił po sobie najwspanialszego na ziemi chłopca. Ta Twoja obietnica poniekąd zwaliłaby mnie z nóg. Patrzę na Ciebie pytającym, niezrozumiałym wzrokiem. Czym chcesz się tu zajmować? Fiolki zostaną posprzątane jednym zaklęciem, a ja… zejdę chwiejnym krokiem do herbaciarni i zjem jakąś bułkę. Plan wydawał się idealny, lecz dlaczego wciąż mnie trzymasz? Pacjenci się burzą, że muszą dłużej czekać, bo uzdrowiciel zajmuje się alchemiczką, ale do nas chyba nie dochodzą te prychnięcia. Czyż nie jestem nagłym przypadkiem?
Dlaczego właściwie tu, dlaczego w zasadzie przy nim? Czułam się jak małe nieodpowiedzialne dziecko, które nawet w głowie nie potrafi zliczyć posiłków. Jak mogłam zapomnieć o najważniejszym? Namolne spojrzenia pacjentów potęgowały zawroty głowy, czego nie potrafiłam ukryć. Oparłam głowę o ścianę za sobą, prędko rozplątałam włosy, żeby zmniejszyć ucisk. Nie potrafiłam wydusić nawet słów podziękowania po raz kolejny, a ewidentnie na nie zasługiwał. Nie sądziłam, że jest tak czułym Uzdrowicielem. Jego pacjenci zwykle wychodzili z dość drętwą miną. Niewiele również mówili u mnie w gabinecie. Czy jest to osoba, która powinna widzieć mój upadek i powstanie niczym feniks z popiołów?
- Czy ludzie przeze mnie będą mieli nieprzespane noce? – wychrypiałam, patrząc na fiolki i ich rozlaną zawartość na całym korytarzu. Dlaczego wciąż przejmuje się innymi a nie sobą? W Twoich ramionach czuję wyjątkowe bezpieczeństwo, a wiem, że jak tylko odejdziesz, będę wszystkiego żałować. Nie nadążałam nad ciągłą zmianą pozycji. Chciałam mieć jakieś oparcie, coś co zapewni, że mój świat zatrzyma się chociaż na chwilę. Zaczęłam nawet przypominać sobie słowa przyjaciółki, że może po prostu Ty na mnie tak wpływasz? Jestem cała i zdrowa. Kłamstwa wirują nawet w moim umyśle, a ja nie wiem co mam Ci powiedzieć. Zaim umarł? Ale kim był dla mnie Zaim? Czy podświadomie wybieram sobie większe tragedie, którymi mogę się smucić, niż choroba powoli zamieniająca mnie w posąg? Czułam Twój nacisk i aż dziwiłam się, że stawy barkowe nie wyginają się w środku z bólu i tej absurdalnej bliskości. Otwieram na chwilę oczy, sprawdzając, czy wciąż jesteśmy obserwowani, a wtedy mocniej zaciskam usta. Co się stało, panno Sykes? W labiryncie swoich wymówek szukam tej odpowiedniej.
- Czy można to zatrzymać? – pytam niekontrolowanie, nie wiedząc, czy mówię o zawrotach czy o gapiach, którzy bezczelnie studiowali każde fragmenty naszych ciał, które w jakiś sposób się ze sobą stykały. Zaczęłam wyliczać swoje objawy, w obliczu każdej tragedii były usprawiedliwieniem na moją niedyspozycję. Otwieram po raz drugi oczy i przestajesz mi się dwoić w oczach. Nie mam sił nawet błagać Cię o przeniesienie nas do gabinetu. Nie mam siły nawet wstać. Mimo to, irracjonalnie próbuję się wyszarpać, lecz przygwożdżona Twoją siłą, wracam z powrotem na krzesło. Które kłamstwo będzie dla Ciebie bardziej rozsądne?
- Zakręciło mi się w głowie, może powinnam coś zjeść, nic mi nie jest – powtarzam kłamstwo, myśląc, że jak wymówię je drugi raz, to stanie się prawdą. Nawet nie chciałam Ci tłumaczyć, co to znaczy „pół – prawda”. Rzucam Ci tylko część wykopalisk swoich przeżyć, a Ty nie pytasz o więcej. Lepiej jest oskarżyć mnie o zaniedbanie, nieodpowiedzialną pracę czy zajmowanie się pacjentami, a nie sobą niż powiedzieć, że przejmuję się śmiercią Aurora, który zostawił po sobie najwspanialszego na ziemi chłopca. Ta Twoja obietnica poniekąd zwaliłaby mnie z nóg. Patrzę na Ciebie pytającym, niezrozumiałym wzrokiem. Czym chcesz się tu zajmować? Fiolki zostaną posprzątane jednym zaklęciem, a ja… zejdę chwiejnym krokiem do herbaciarni i zjem jakąś bułkę. Plan wydawał się idealny, lecz dlaczego wciąż mnie trzymasz? Pacjenci się burzą, że muszą dłużej czekać, bo uzdrowiciel zajmuje się alchemiczką, ale do nas chyba nie dochodzą te prychnięcia. Czyż nie jestem nagłym przypadkiem?
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Seria niefortunnych zdarzeń doprowadziła Avery’ego do sytuacji, w jakiej obecnie się znajdował i to z własnej, nieprzymuszonej woli. Zadecydowały o tym w istocie drobiazgi – łgarstwa Judith (prowadzące wprawdzie do poważnych następstw), wynurzenie się z gabinetu, szybka decyzja o udzieleniu niezbędnego wsparcia osłabionemu dziewczęciu. Szybka kalkulacja, błyskawiczne rozważenie wszystkich za i przeciw, podjęcie ostatecznej decyzji i niemalże usłużne zachowanie względem panny Sykes. Prawdopodobnie wyczekiwane (z pewnością nie słuszne), lecz Samael wewnętrznie aż skręcał się z obrzydzenia nad takim kontaktem z kobietą. Która powinna ponieść surowe konsekwencje zmarnowania pracy, pieniędzy oraz najważniejsze – czasu Avery’ego. Z wyegzekwowaniem kary musiał się wszakże wstrzymać; odgrywanie roli mężczyzny idealnego (zniewieściałego?) miało przynieść mu całkowite władztwo nad Eilis. Wymagało to jednak okazania cierpliwości, jaka gwarantowała dużo lepszy końcowy efekt.
-To mało istotne – odparł lekceważąco, zabarwiając ton nawet lekką dezaprobatą… przejmowanie się innymi ludźmi w obliczu jej własnego (nieznacznie ważniejszego) upadku na zdrowiu wydało się Avery’emu mocno dziwne. Udawała? Usiłowała odwrócić jego uwagę od swojego bezwładnego ciała? A może naprawdę była głupiutką altruistką? Tacy ludzie przecież nie istnieli, wytępieni przez własne słabości i zagryzieni przez tych, za których cierpieli i za którymi się wstawiali. Determinizm społeczny funkcjonował od lat na niezmienionych zasadach; silniejsi wygrywali i pozwalano im żyć dalej, natomiast miernoty odchodziły w krainę cieni bez orszaku płaczek i bez współczucia. Tak musiało się dziać, najprostsze i zarazem najbardziej logiczne wytłumaczenie triumfów oraz upadków. Ten panny Sykes bez wątpienia niewiele znaczący i nic nie zmieniający w historii całego, wielkiego świata, lecz dla niej samej – będący przełomem w relacji z n i m.
Dotychczas niedostępnym, nieprzystępnym, zdystansowanym i separującym się od niej barierą sarkazmu. Kuszącą Samaela również w tej chwili, kiedy z uporem maniaka wciskał się w widełki modelowego dżentelmena. Milcząc wysłuchał tej tyrady, wartkiego potoku słów, który prawie przygwoździł go do podłogi, przygniatając ciężką głupotą. Pragnęła współczucia? Srodze by się przeliczyła. Rady? Jedyną, jaką Avery mógłby jej udzielić, stanowiłoby polecenie natychmiastowego rzucenia się w brudne wody Tamizy. Koniec przykry, nieprzyjemny, upadlający dla czarodziejów i właściwy kobiecie. Wiedźmie – historia kołem się toczy?
Spłycił swą wypowiedź do maksimum, ucinając ją lakonicznym odłożeniem tej rozmowy na później. W innych okolicznościach, bez świadków, najlepiej w domowym zaciszu, gdzie nie byliby przez nikogo niepokojeni. Niepodglądani i niepodsłuchiwani; Avery najchętniej wyrzuciłby z korytarza bezczelnych gapiów, jednakowoż miał metaforycznie związane ręce i nie mógł podjąć w tym celu absolutnie żadnych kroków. Prócz tych, które jeszcze silniej splatały go z ciałem panny Sykes. Prawie niemoralnie, prawie nieprzyzwoicie, jednakowoż wciąż na granicy, a nawet minimalnie przed złamaniem towarzyskich konwenansów. Zbadanie tętna nie pozostawiło żadnego widma jego dotyku, najmniejszego śladu niepożądanych, męskich dłoni na bladej skórze (którą chciałby rozerwać i patrzeć, jak błyszczy od królewskiej purpury).
- Sądzę, że powinna pani wrócić do domu – zawyrokował miękko, szczelnie otulając ją swoim ramieniem – odpowiedzialność za pani nieobecność biorę na siebie – dodał wielkodusznie, machnięciem różdżki usuwając ślady wcześniejszego pobojowiska.
Eilis miała wyjątkowe szczęście – powinna zlizywać językiem eliksiry z brudnej, lepiącej się podłogi, a tymczasem dostawała oparcie w kimś, kogo w niedalekiej przyszłości będzie kojarzyć jedynie z bólem i cierpieniem. Rozrywającym ciało i opanowującym umysł w toksycznej miłości, którą zamierzał powoli i systematycznie wsączyć do jej krwiobiegu.
-To mało istotne – odparł lekceważąco, zabarwiając ton nawet lekką dezaprobatą… przejmowanie się innymi ludźmi w obliczu jej własnego (nieznacznie ważniejszego) upadku na zdrowiu wydało się Avery’emu mocno dziwne. Udawała? Usiłowała odwrócić jego uwagę od swojego bezwładnego ciała? A może naprawdę była głupiutką altruistką? Tacy ludzie przecież nie istnieli, wytępieni przez własne słabości i zagryzieni przez tych, za których cierpieli i za którymi się wstawiali. Determinizm społeczny funkcjonował od lat na niezmienionych zasadach; silniejsi wygrywali i pozwalano im żyć dalej, natomiast miernoty odchodziły w krainę cieni bez orszaku płaczek i bez współczucia. Tak musiało się dziać, najprostsze i zarazem najbardziej logiczne wytłumaczenie triumfów oraz upadków. Ten panny Sykes bez wątpienia niewiele znaczący i nic nie zmieniający w historii całego, wielkiego świata, lecz dla niej samej – będący przełomem w relacji z n i m.
Dotychczas niedostępnym, nieprzystępnym, zdystansowanym i separującym się od niej barierą sarkazmu. Kuszącą Samaela również w tej chwili, kiedy z uporem maniaka wciskał się w widełki modelowego dżentelmena. Milcząc wysłuchał tej tyrady, wartkiego potoku słów, który prawie przygwoździł go do podłogi, przygniatając ciężką głupotą. Pragnęła współczucia? Srodze by się przeliczyła. Rady? Jedyną, jaką Avery mógłby jej udzielić, stanowiłoby polecenie natychmiastowego rzucenia się w brudne wody Tamizy. Koniec przykry, nieprzyjemny, upadlający dla czarodziejów i właściwy kobiecie. Wiedźmie – historia kołem się toczy?
Spłycił swą wypowiedź do maksimum, ucinając ją lakonicznym odłożeniem tej rozmowy na później. W innych okolicznościach, bez świadków, najlepiej w domowym zaciszu, gdzie nie byliby przez nikogo niepokojeni. Niepodglądani i niepodsłuchiwani; Avery najchętniej wyrzuciłby z korytarza bezczelnych gapiów, jednakowoż miał metaforycznie związane ręce i nie mógł podjąć w tym celu absolutnie żadnych kroków. Prócz tych, które jeszcze silniej splatały go z ciałem panny Sykes. Prawie niemoralnie, prawie nieprzyzwoicie, jednakowoż wciąż na granicy, a nawet minimalnie przed złamaniem towarzyskich konwenansów. Zbadanie tętna nie pozostawiło żadnego widma jego dotyku, najmniejszego śladu niepożądanych, męskich dłoni na bladej skórze (którą chciałby rozerwać i patrzeć, jak błyszczy od królewskiej purpury).
- Sądzę, że powinna pani wrócić do domu – zawyrokował miękko, szczelnie otulając ją swoim ramieniem – odpowiedzialność za pani nieobecność biorę na siebie – dodał wielkodusznie, machnięciem różdżki usuwając ślady wcześniejszego pobojowiska.
Eilis miała wyjątkowe szczęście – powinna zlizywać językiem eliksiry z brudnej, lepiącej się podłogi, a tymczasem dostawała oparcie w kimś, kogo w niedalekiej przyszłości będzie kojarzyć jedynie z bólem i cierpieniem. Rozrywającym ciało i opanowującym umysł w toksycznej miłości, którą zamierzał powoli i systematycznie wsączyć do jej krwiobiegu.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie znam twojego planu, Samaelu. Jestem zbyt dobra i niewinna, aby myśleć, że możesz mnie wykorzystać. Nie wierzę w zło. Nie rozumiem jak można robić drugiej osobie krzywdę. Czy mój ból nie jest wystarczający? Nie chcę zarażać nim innych. Pragnę wynaleźć eliksir na Dotyk Meduzy, nigdy jeszcze o tym nie mówiłam. Jeśli tylko mogłabym zatrzymać ten gen, rozpocząć proces regeneracji i całkowitego cofnięcia się objawy choroby. Co byś mi powiedział? Żyję każdego dnia z nadzieją, że pod koniec nie zamienię się w posąg. Nawet nie wiesz jak sama ta myśl wpływa na mnie destrukcyjnie.
Może powinnam znaleźć sobie specjalistę od psychiki, lecz nie ciebie. Nie potrafiłabym ci się zwierzyć. Ciągle mnie rozpraszasz, przez ciebie nie mogę spać. Wiem, że nie mógłbyś mnie wyleczyć. Zapach otula mnie szczelnie, czuję się jak w klatce. Czy pozwolisz mi z niej wyjść? Nie potrafię powiedzieć, czym są moje kraty. Złudzeniami, obietnicami czy wyobrażeniami?
- Zejdźmy do herbaciarni – poprosiłam, nie mogąc wytrzymać namolnego wzroku pacjentów. Nie chciałam, żebyś mnie niańczył. Pomóż mi się dostać na dół, a ja sobie potem poradzę. Jestem dużą dziewczynką. Mam całe 158 cm. Będziesz moim katem czy zbawicielem?
Może i masz ambiwalentny stosunek do ludzi, zwłaszcza do swoich pacjentów, ale ja się o nich martwię. Bardziej niż o siebie. Znam granice swojego bólu, wiem, ile jestem w stanie wytrzymać. Oni… Nie wiem, czy ich objawy są psychosomatyczne i czy naprawdę doświadczyli podczas swojej drogi życiowej cierpienia, na które nie masz wpływu. Ta bezsilność była najgorsza. Mówili, że Dotyk Meduzy jest klątwą, czymś na co nie ma leku, zaklęcia i eliksiru. Masz się z tym pogodzić. Umieraj powoli, ale z uśmiechem na twarzy. Może dlatego otaczałam innych ciepłem? Chciałam, aby mnie zapamiętali, bo nie wiedziałam, kiedy widzę ich po raz ostatni?
- Albo po prostu mogę skorzystać z kominka? – mówiłam cicho, prawie niesłyszalnie, otumaniona twoim zapachem. Byłeś zdecydowanie za blisko. Na beznadziejnie bladą twarz wkradły się niewinne rumieńce, a serce znacznie przyspieszyło, gdy badałeś tętno. Zauważam brak obrączki na dłoni, ten fakt jakoś dziwnie mnie niepokoi.
- Jeszcze raz dziękuję – patrzę jak rozbite fiolki odchodzą w zapomnienie, a mój wzrok wciąż jest nieobecny. Potrzebuję swojego łóżka i spokoju. Nawet nie mam ochoty na żadne jedzenie, czy to dobrze, że tak omijam posiłki? Powinnam się od ciebie odsunąć, ale nie potrafię nawet sama prosto siedzieć. Oczy mi się same zamykają, chcę do domu, chcę zasnąć i obudzić się, gdy zapomnę o Zaimie, smutnym Charlesiku i… och.
Samael, zajmij moje myśli. Proszę zabierz mnie stąd. Pozwól mi zapomnieć, potrafisz to zrobić, prawda? Rozpadam się w ramionach, zamykam ponownie oczy, nigdy tak jeszcze nie pragnęłam spokoju i wyciszenia. Otwieram je dopiero po chwili, przenosząc spojrzenie prosto na ciebie. Wtedy dopiero widzisz, jak jestem ci wdzięczna. Może powinieneś wrócić do pacjentów?
Ale nie potrafię tego nawet wydusić. Nie wiem nawet, czy nie powinnam ci się wyrwać. Czy ta bliskość nie jest niestosowna? Jesteśmy w Najlepszym Szpitalu świętego Munga. Mimo wszystko, nie potrafię sama wstać, więc swoją słabość uważam za absurdalnie usprawiedliwioną.
Może powinnam znaleźć sobie specjalistę od psychiki, lecz nie ciebie. Nie potrafiłabym ci się zwierzyć. Ciągle mnie rozpraszasz, przez ciebie nie mogę spać. Wiem, że nie mógłbyś mnie wyleczyć. Zapach otula mnie szczelnie, czuję się jak w klatce. Czy pozwolisz mi z niej wyjść? Nie potrafię powiedzieć, czym są moje kraty. Złudzeniami, obietnicami czy wyobrażeniami?
- Zejdźmy do herbaciarni – poprosiłam, nie mogąc wytrzymać namolnego wzroku pacjentów. Nie chciałam, żebyś mnie niańczył. Pomóż mi się dostać na dół, a ja sobie potem poradzę. Jestem dużą dziewczynką. Mam całe 158 cm. Będziesz moim katem czy zbawicielem?
Może i masz ambiwalentny stosunek do ludzi, zwłaszcza do swoich pacjentów, ale ja się o nich martwię. Bardziej niż o siebie. Znam granice swojego bólu, wiem, ile jestem w stanie wytrzymać. Oni… Nie wiem, czy ich objawy są psychosomatyczne i czy naprawdę doświadczyli podczas swojej drogi życiowej cierpienia, na które nie masz wpływu. Ta bezsilność była najgorsza. Mówili, że Dotyk Meduzy jest klątwą, czymś na co nie ma leku, zaklęcia i eliksiru. Masz się z tym pogodzić. Umieraj powoli, ale z uśmiechem na twarzy. Może dlatego otaczałam innych ciepłem? Chciałam, aby mnie zapamiętali, bo nie wiedziałam, kiedy widzę ich po raz ostatni?
- Albo po prostu mogę skorzystać z kominka? – mówiłam cicho, prawie niesłyszalnie, otumaniona twoim zapachem. Byłeś zdecydowanie za blisko. Na beznadziejnie bladą twarz wkradły się niewinne rumieńce, a serce znacznie przyspieszyło, gdy badałeś tętno. Zauważam brak obrączki na dłoni, ten fakt jakoś dziwnie mnie niepokoi.
- Jeszcze raz dziękuję – patrzę jak rozbite fiolki odchodzą w zapomnienie, a mój wzrok wciąż jest nieobecny. Potrzebuję swojego łóżka i spokoju. Nawet nie mam ochoty na żadne jedzenie, czy to dobrze, że tak omijam posiłki? Powinnam się od ciebie odsunąć, ale nie potrafię nawet sama prosto siedzieć. Oczy mi się same zamykają, chcę do domu, chcę zasnąć i obudzić się, gdy zapomnę o Zaimie, smutnym Charlesiku i… och.
Samael, zajmij moje myśli. Proszę zabierz mnie stąd. Pozwól mi zapomnieć, potrafisz to zrobić, prawda? Rozpadam się w ramionach, zamykam ponownie oczy, nigdy tak jeszcze nie pragnęłam spokoju i wyciszenia. Otwieram je dopiero po chwili, przenosząc spojrzenie prosto na ciebie. Wtedy dopiero widzisz, jak jestem ci wdzięczna. Może powinieneś wrócić do pacjentów?
Ale nie potrafię tego nawet wydusić. Nie wiem nawet, czy nie powinnam ci się wyrwać. Czy ta bliskość nie jest niestosowna? Jesteśmy w Najlepszym Szpitalu świętego Munga. Mimo wszystko, nie potrafię sama wstać, więc swoją słabość uważam za absurdalnie usprawiedliwioną.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ściśle wtopił się w terapeutyczny pęd, w jakim przebiegał przez ów incydent, próbując odsunąć od rozpoczęcia działania tej swojej części, która nie parała się lekarskim zajęciem. Tylko alter-ego (bo cóż innego?) było w tej chwili ratunkiem; zarówno dla Eilis, jak i dla Avery’ego, postawionego niemalże pod ścianą z wygłoszonym rozkazem rozstrzelania. Pękniętą etykę zawodową skleiłby łatwo: złote krople działały zbawiennie na wszelkie, nawet z pozoru niemożliwe do usunięcia deformacje – natomiast ludzka miała nieprzyjemną właściwość długowieczności i Samael musiał miarkować każde swoje słowo (dlatego wypowiadał ich tak niewiele) oraz każdy gest. Nawet szczątkowe drgnięcie ramion przez publikę mogło zostać odebrane jako dybanie na życie panny Sykes. Pomyłka w istocie drobna, jednakowoż wszelkie dramaty (przyszłe) rozgrywałby się wyłącznie za ściśle zamkniętymi drzwiami. Odgradzając słodką, jaskrawą rzeczywistość od tej drugiej, fantomowo się z nią przenikającej, rysowanej paletą ciemnych barw, pozostającą za granicą półcieni. Avery dbał o swoją reputację, o siebie, niemalże w równym stopniu, w jakim teraz zatroszczył się o zemdloną alchemiczkę. Będącą tak naprawdę nikim. Niewiele znaczącą w czarodziejskim społeczeństwie z co najmniej tuzina powodów. Poza nawias została wytrącona już z racji urodzenia; dziewczynką i do tego pozbawioną szlachetnego rodowodu (nieco rekompensującego pozostałe braki). Jakby tego mało, pracowała zarobkowo, narażając się na przykry koniec, przed jakim zwykle ostrzega się niepokorne panny. Sama się prosiła?
Nie zamierzał spełniać żadnej jej prośby, ani sugestii – nie odpowiedział nawet na kolejne wybełkotane przez nią podziękowania. Żałował, że nie może jej przekazać właśnie w tym momencie, iż nie powinna się do niego zwracać bez pozwolenia; czuł zbliżającą się migrenę, wywołaną jak zwykle za pośrednictwem zbyt wysokich, piskliwych, dziewczęcych głosików. Bezpardonowo (a może raczej czule?) podał jej dłoń, by zechciała wstać, opierając się na nim. Kruche ciałko, zupełnie bezbronne ogromnie go kusiło; ciekawe, czy zniosłaby więcej bólu od pierwszego lepszego skrzata domowego? Gabaryty i funkcja w zasadzie wiele się nie różniły (mizerny wzrost, prowadzenie domu) i Avery podejrzewał, że byłaby dobrym obiektem… eksperymentów? Niespodziewanie wziął ją na ręce i w silnych ramionach zaniósł na parter, skąd mogła bezpiecznie przenieść się siecią Fiuu do domu. Obserwował, jak wiruje w zielonych płomieniach, a gdy zniknęła, wpatrywał się jeszcze przez moment w ogień, po czym skierował swe kroki z powrotem do gabinetu. Wcześniej dokładniej myjąc ręce – na wszelki wypadek.
/zt
Nie zamierzał spełniać żadnej jej prośby, ani sugestii – nie odpowiedział nawet na kolejne wybełkotane przez nią podziękowania. Żałował, że nie może jej przekazać właśnie w tym momencie, iż nie powinna się do niego zwracać bez pozwolenia; czuł zbliżającą się migrenę, wywołaną jak zwykle za pośrednictwem zbyt wysokich, piskliwych, dziewczęcych głosików. Bezpardonowo (a może raczej czule?) podał jej dłoń, by zechciała wstać, opierając się na nim. Kruche ciałko, zupełnie bezbronne ogromnie go kusiło; ciekawe, czy zniosłaby więcej bólu od pierwszego lepszego skrzata domowego? Gabaryty i funkcja w zasadzie wiele się nie różniły (mizerny wzrost, prowadzenie domu) i Avery podejrzewał, że byłaby dobrym obiektem… eksperymentów? Niespodziewanie wziął ją na ręce i w silnych ramionach zaniósł na parter, skąd mogła bezpiecznie przenieść się siecią Fiuu do domu. Obserwował, jak wiruje w zielonych płomieniach, a gdy zniknęła, wpatrywał się jeszcze przez moment w ogień, po czym skierował swe kroki z powrotem do gabinetu. Wcześniej dokładniej myjąc ręce – na wszelki wypadek.
/zt
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
11.09.1955
TY PODŁY AROGANCKI IDIOTO! Zostawiam Annabelle na korytarzu i chociaż powinnam ją odprowadzić chociaż do schodów, to bezceremonialne wskazuje jej, gdzie powinna iść, a ja w przeciwnym kierunku wręcz biegnę, aby zobaczyć czy ten mój szanowny były chłopak jest jeszcze w pracy. Jestem tak wściekła. Nie powinnam z jednej strony dopuszczać żadnej do siebie z myśli, że jakiś czas temu mogłeś mnie zdradzić, ale nie mogłam się uspokoić. Nasze rozstanie było dla mnie zagadką. Szukałam w Tobie cech idealnego męża, a tymczasem... Och, po moich policzkach spływają pojedyncze łzy i już nie wiem, czy jest mi przykro czy jestem tak wściekła, że nie potrafię kontrolować swoich emocji. Warczę pod nosem, a gdy widzę jak Twoja postać wychyla się z sali, wrzeszczę prawie na całe gardło.
- Alexandrze Selwyn, spróbuje się ruszyć, a wyrwę ci tą o to torebką serce z piersi!! - wypowiadam te słowa na pustym już korytarzu przez zaciśnięte zęby, uzmysławiając sobie, na jakim piętrze się znajduje i nie chciałabym, aby Uzdrowiciel Avery słyszał o moim występku. Może już nie pracuje? Przyspieszam swój krok, znajdując się już niedaleko, patrzę na ciebie z wściekłością.
- Selwyn, jak mogłeś, jak mogłeś na Merlina - warczę przez zaciśnięte zęby, wierzchem dłoni ścieram wściekle łzy, które lecą mi rzewnie po policzkach, burząc niewinność i szukając jeszcze niedawnego uśmiechu. Oskarżający palec wędruje w twoją stronę. Tak bardzo chcę pokazać, jak w tym momencie zniszczyłeś naszą przyjaźń. Zrujnowałeś nie tylko uroczą, aczkolwiek wścibską Annabelle, ale także mnie. Oddycham ciężko i nierytmicznie. Nie potrafię opanować własnego płaczu. Jesteś z siebie zadowolony, Alexandrze? Tak, ten uśmiech nie znika ci z twarzy, nigdy. Niby robi ci się cieplej na sercu jak mnie widzisz, a miałeś czelność mnie zranić. Nie to sobie obiecywaliśmy, Selwyn. Walczę ze sobą w myślach, czekając na jakieś twoje argumenty. "To nie tak jak myślisz" doprowadziłoby mnie do szału, a złość wili nie byłaby porównywalna nawet do mojej. Och, co ja robię, dlaczego odkopuję stare rozdziały przeszłości i przejmuje się tym, co mogłeś zrobić? A potem zupełnie tego nie kontrolując, unoszę dłoń. Szybki zamach i szukam Twojego policzka. Och, jak mnie serce boli, jak mogłeś mi to zrobić!
TY PODŁY AROGANCKI IDIOTO! Zostawiam Annabelle na korytarzu i chociaż powinnam ją odprowadzić chociaż do schodów, to bezceremonialne wskazuje jej, gdzie powinna iść, a ja w przeciwnym kierunku wręcz biegnę, aby zobaczyć czy ten mój szanowny były chłopak jest jeszcze w pracy. Jestem tak wściekła. Nie powinnam z jednej strony dopuszczać żadnej do siebie z myśli, że jakiś czas temu mogłeś mnie zdradzić, ale nie mogłam się uspokoić. Nasze rozstanie było dla mnie zagadką. Szukałam w Tobie cech idealnego męża, a tymczasem... Och, po moich policzkach spływają pojedyncze łzy i już nie wiem, czy jest mi przykro czy jestem tak wściekła, że nie potrafię kontrolować swoich emocji. Warczę pod nosem, a gdy widzę jak Twoja postać wychyla się z sali, wrzeszczę prawie na całe gardło.
- Alexandrze Selwyn, spróbuje się ruszyć, a wyrwę ci tą o to torebką serce z piersi!! - wypowiadam te słowa na pustym już korytarzu przez zaciśnięte zęby, uzmysławiając sobie, na jakim piętrze się znajduje i nie chciałabym, aby Uzdrowiciel Avery słyszał o moim występku. Może już nie pracuje? Przyspieszam swój krok, znajdując się już niedaleko, patrzę na ciebie z wściekłością.
- Selwyn, jak mogłeś, jak mogłeś na Merlina - warczę przez zaciśnięte zęby, wierzchem dłoni ścieram wściekle łzy, które lecą mi rzewnie po policzkach, burząc niewinność i szukając jeszcze niedawnego uśmiechu. Oskarżający palec wędruje w twoją stronę. Tak bardzo chcę pokazać, jak w tym momencie zniszczyłeś naszą przyjaźń. Zrujnowałeś nie tylko uroczą, aczkolwiek wścibską Annabelle, ale także mnie. Oddycham ciężko i nierytmicznie. Nie potrafię opanować własnego płaczu. Jesteś z siebie zadowolony, Alexandrze? Tak, ten uśmiech nie znika ci z twarzy, nigdy. Niby robi ci się cieplej na sercu jak mnie widzisz, a miałeś czelność mnie zranić. Nie to sobie obiecywaliśmy, Selwyn. Walczę ze sobą w myślach, czekając na jakieś twoje argumenty. "To nie tak jak myślisz" doprowadziłoby mnie do szału, a złość wili nie byłaby porównywalna nawet do mojej. Och, co ja robię, dlaczego odkopuję stare rozdziały przeszłości i przejmuje się tym, co mogłeś zrobić? A potem zupełnie tego nie kontrolując, unoszę dłoń. Szybki zamach i szukam Twojego policzka. Och, jak mnie serce boli, jak mogłeś mi to zrobić!
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Eilis Sykes' has done the following action : rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
Zawsze cieszył się, gdy widział Eilis. Chociaż wszystko skończyło się między nimi tak a nie inaczej to nie chciał, by nieudana próba wspólnego życia zniszczyła ich znajomość. Może i nie byli sobie pisani, jednak miał do tej kobiety pewną słabość. Pomogła mu się pozbierać i naprawić swój wskaźnik moralności po opłakanym w skutkach końcu szkoły.
Nie wiadomo dlaczego, ale właśnie wtedy, gdy porządkował salę, z rozrzewnieniem wspominał czas spędzony z alchemiczką. Trochę brakowało mu wspólnych eskapad, tych bardziej czy mniej dozwolonych - obecnie nie mógł sobie na coś takiego pozwalać. Nie był pewien, czy decyzje które podejmował na przestrzeni pisarskich kilku lat były tymi właściwymi. Jednak przy Allison zaczął znów czuć; coś więcej niż sympatię i przywiązanie, jak to było w przypadku panny Sykes.
Długo nie powracająca na salę Izolda zaczęła jednak zaburzać selwynowe wspominki, toteż z ciężkim westchnieniem rzucił poduszkę na łóżko i wychylił się przez drzwi, w celu objęciem wzrokiem korytarza, czy aby nie zbliża się jego zguba. Lepiej by było, gdyby Samael nie przyłapał jej na robieniu czegoś innego niż było jej polecone. I chociaż nie ujrzał Izoldy, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, bowiem korytarzem szła w jego stronę Eilis. Uśmiech ten osłabł trochę po tajemniczym okrzyku kobiety. Nie miał czasu jednak przeanalizować, czy z fizycznego punktu widzenia wydarcie serca torebką jest możliwe, bowiem prosto w twarz zostały wymierzone mu płaczliwe wyrzuty i cios.
Uchylił się więc, nie chcąc przypadkiem oberwać od kobiety.
Nie miał jak się odezwać, jednak jego spojrzenie dawało jasny przekaz: o co tutaj chodzi?
Nie wiadomo dlaczego, ale właśnie wtedy, gdy porządkował salę, z rozrzewnieniem wspominał czas spędzony z alchemiczką. Trochę brakowało mu wspólnych eskapad, tych bardziej czy mniej dozwolonych - obecnie nie mógł sobie na coś takiego pozwalać. Nie był pewien, czy decyzje które podejmował na przestrzeni pisarskich kilku lat były tymi właściwymi. Jednak przy Allison zaczął znów czuć; coś więcej niż sympatię i przywiązanie, jak to było w przypadku panny Sykes.
Długo nie powracająca na salę Izolda zaczęła jednak zaburzać selwynowe wspominki, toteż z ciężkim westchnieniem rzucił poduszkę na łóżko i wychylił się przez drzwi, w celu objęciem wzrokiem korytarza, czy aby nie zbliża się jego zguba. Lepiej by było, gdyby Samael nie przyłapał jej na robieniu czegoś innego niż było jej polecone. I chociaż nie ujrzał Izoldy, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, bowiem korytarzem szła w jego stronę Eilis. Uśmiech ten osłabł trochę po tajemniczym okrzyku kobiety. Nie miał czasu jednak przeanalizować, czy z fizycznego punktu widzenia wydarcie serca torebką jest możliwe, bowiem prosto w twarz zostały wymierzone mu płaczliwe wyrzuty i cios.
Uchylił się więc, nie chcąc przypadkiem oberwać od kobiety.
Nie miał jak się odezwać, jednak jego spojrzenie dawało jasny przekaz: o co tutaj chodzi?
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 30
'k100' : 30
Och, co za ignorant!! Jeszcze śmie udawać, że się przejmuje losem innych. Zawsze go podziwiałam w pracy, ale teraz widziałam przed sobą zdradliwego tchórza. Może i byłam twoim opiekunem, strażnikiem moralności. Chciałam, abyś nauczył się życia, tego dobrego, wdzięcznego, gdzie twoim uzależnieniem staje się pomaganie innym. Nawet nie wiesz, że oddałam ci całe swoje serce. Przepełnione dobrem, troską. Rozumiałam nasze rozstanę, nawet uważałam, że tak jest lepiej. Stopa przyjacielska i tak była między nami. Wszak nigdy nie pojawiła się żadna fizyczność, a nie liczę w to trzymanie twojej dłoni. Może to nie był taki związek, jakie doświadczałeś we Francji, ale jak śmiałeś, jak śmiałeś Alexadrze?
Oddałam ci swoje serduszko.
Najgorsze w jego spojrzeniu była ta niewinność, naprawdę nie domyślał się, co mi zrobił? Och, jak on mógł! Zgrywa aniołka, a ja go jeszcze nauczyłam! Moja dłoń nie trafia w jego policzek, a zaskoczenie działa na korzyść Alexandra. Jestem tak wściekła. Gdybym tylko mogła, rzuciłabym się na podłogę i tupała nogami. Już nawet nie przejmowałam się, że ktoś może nas usłyszeć. Krzyki na tym oddziale były czymś normalnym, gorzej jakby Uzdrowiciel Avery zobaczył mnie w takim stanie. Trafiłabym do niego na pogawędkę? Och, nie, na pewno nie!
- Ty, podły, zdradziecki kundlu, jak mogłeś mi to zrobić! – jednak z moich ust nie wydobywa się krzyk, lecz ledwie słyszalny szept. Jestem tak rozdarta. Nie powinnam odkopywać starych ran, a to mnie totalnie zabiło. Mówił, że wierzy w moje ideały, że poczeka na ślubu… A gdy pojawiła się Allison. Och, nie wierzę.
- Ją też zdradzasz?! – warknęłam teraz nieco głośniej, bo nagle pojawiła się we mnie wielka solidarność z każdą byłą kobietą Alexandra. O ile rozumiałam całą sytuację i nie miałam za złe Alli, że teraz to ona ma prawo znajdować się w ramionach Selwyna, nie potrafiłam się powstrzymać. Do trzech razy sztuka więc. Po raz drugi moja dłoń sięga policzka chłopaka. Nawet nie myślę, że jestem zbyt drobna, aby zrobić mu jakąkolwiek krzywdę, ale czuję, że jeśli tylko poczuje piekący policzek pod swoimi palcami, nagle się uspokoję i satysfakcja zastąpi złość w moim sercu.
- Przyznaj się, do cholery! Francja ci język zjadła?! – i nie patrzę, czy trafiam, czy tylko starsze go machaniem rękami na wszystkie strony. Chcę potwierdzenia, że mnie nie zdradzał, że jednak w jakiś sposób go zmieniłam na lepsze. Może Ali powinna mi za to podziękować, ale ten podły gnojek… Och, to jest straszne!!
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Korytarz
Szybka odpowiedź