Łazienka
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 18.02.19 8:24, w całości zmieniany 1 raz
Stał więc teraz oparty o stary, zapominany przed wszystkich zlew w łazience na trzecim piętrze szpitala. Czuł się i wyglądał jak główno, o czym usłużnie informowało go zawieszone na ścianie brudne, zaparowane od jego oddechu lustro. Jeśli tak dalej pójdzie to wykluczy się z gry w Quidditcha prędzej niż zrobiłby to jakikolwiek tłuczek. Po raz drugi w ciągu niecałych trzech miesięcy podbite oko, po raz trzeci w ciągu trzech miesięcy obite żebra. Bilans niezbyt zachwycający. Fakt, że nie dał rady Samaelowi dołował go jeszcze bardziej niż widoczne na ciele tego dowody. Świadomość, że nie umie się przed nim obronić zżerała jego spokój, do głębi irytowała i frustrowała. Nie chciał być bezwolny, bezsilny, zależny od kaprysu niestabilnego psychicznie idioty. Potrzebował kontroli, kotwicy, którą mógłby sterować swoim życiem, a tymczasem ta została mu wyrwana z rąk z łatwością, z jaką odbiera się dziecku lizaka.
Chciał dać upust swoim emocjom poprzez nic niedające uderzenie pięścią w wilgotne kafelki, ale powstrzymał go dźwięk otwierających się drzwi. Pochylił więc głowę, aby zignorować przybysza i zniechęci go do ewentualnie pomocy.
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
- Søren? - zapytał dla pewności, którą uzyskał, gdy mężczyzna podniósł głowę, by obrzucić Selwyna spojrzeniem... zawiedzionym? Sfrustrowanym? Zaniepokojonym? Ciężko było powiedzieć, jednak jego przyszły szwagier musiał mieć spory zamęt emocjonalny w obecnym momencie. Robili z Allison prawie że identycznie wielkie oczy, gdy zaskoczeni. To jednak było mniej ważne, bowiem to nie spojrzenie przyciągało uwagę osoby patrzącej na Avery'ego, a wielkie limo rozkwitające pełnią śliwkowego fioletu pod jednym z oczu blondyna. Alexander odczuł lekkie zmieszanie, nie spodziewał się takiego widoku, toteż niechcący z brązu włosy pojaśniały mu o dobre trzy odcienie.
Søren z podbitym okiem, w Mungu, w łazience na piętrze, na którym obecnie urzęduje w swoim gabinecie Samael? Jeżeli to był tylko zbieg okoliczności to Alexander był syrenką.
Zamknął za sobą drzwi, wchodząc do pomieszczenia i czyniąc parę kroków w stronę Sørena.
- Nie sądzę, żeby inni powinni widzieć... to - powiedział, głosem jednak niezbyt pewnym. Nie wiedział, czy mógł już się formalnie zaliczać do rodziny, toteż głośno nie dodał, że brudy powinny pozostać w rodzinie właśnie. Miał nadzieję, że stojący przed nim Avery zrozumie. Uniósł pytająco brew, wykonując jednocześnie ręką gest od swojej różdżki tkwiącej w kieszeni fartucha do osoby Sørena. Czy młodszy z barci Avery pozwoli sobie pomóc?
- Jesteś metamorfomagiem? – spytał unosząc pytająco brew ku górze, tyle mógł bez sprawiania sobie bólu. Ta nagła zmiana koloru włosów u Selwyna nie wydała mu się normalna, a że umiał dodać dwa do dwóch nie miał zamiaru udawać, że jest ślepy. Ciekawe, czy Allison o tym wiedziała. Nie zdołał jednak zadać nurtującego go pytania, bo intruz zamknął za sobą drzwi i wydawał się być żywo zainteresowany jego stanem zdrowia. Z jednej strony cieszył się, że to tylko on, ale z drugiej był zły, że to właśnie on. Cóż, ten dzień był pełen irytujących kontrastów.
- To, czyli co? Arystokratę, któremu spuszczono łomot, w łazience na piętrze magipsycychiatrii? – jego głos wręcz ociekał ironią. Wiedział jednak, że w żaden sposób nie pozbędzie się teraz delikwenta. Wyciągnął więc z kieszeni różdżkę (na szczęście nie połamała mu się w czasie feralnej bójki) i rzucił na drzwi zaklęcie, żeby blokowało jej coś więcej niż nacisk klamki. Søren dostrzegł jego ruch w kierunku schowanej różdżki. - A ty co, chcesz kopnąć leżącego? Oddać mi za tamto? – tym razem jego ton jest inny. Jakby pozbawiony emocji, zrezygnowany.
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
Nie drgnął nawet, gdy Avery wyciągnął różdżkę - nie wyglądał bowiem na kogoś, kto miałby ochotę na dalsze pojedynki, czy to na pięści czy też na czary.
Alexander nie wiedział za bardzo co myśleć o tej sytuacji, było to dla niego jednocześnie dziwne jaki i... podejrzanie znajome. Miał wielką ochotę potrzeć swój policzek, nie raz w ostatnim czasie trafiony ojcowska ręką, jednak powstrzymał się przed uczynieniem tego. Żadnego więcej zdradzania się. Nie był przecież w towarzystwie osoby, której ufał. Ba, był wręcz poniekąd uprzedzony do osoby młodszego z braci Avery, choć jednak po meczu quidditcha można by uznać, iż w młodym stażyście zakiełkowało coś na kształt... potencjalnej chęci bliższego poznania przyszłego szwagra. Tak, bardzo niepewny i nie rokujący wybitną trwałością kiełek, acz jednak... był.
- Otóż dokładnie to. Zbyt duża zbieżność miejsca i nazwisk, jak na mój gust.. choć nie miałbym nic przeciwko zmianie przełożonego - ostatnie dwa słowa powiedział wręcz mamrocząc. Nie wypadało mówić o tym zbyt głośno. - A kopanie leżącego i chęć zemsty nigdy nie były moimi ulubionymi zagadnieniami. Episkey - powiedział i jednocześnie nie czekając na przyzwolenie, wyciągnął różdżkę i skinął nią lekko w kierunku podbitego oka, które po chwili wyglądało już normalnie.
- Gdzieś jeszcze?
Nie wiedział, czy uznać niewzruszenie Selwyna na wyciągnięcie przez niego różdżki uznać za jego siłę czy swoją słabość. Był w tak bardzo opłakanym stanie, że wyglądał na niezdatnego do walki czy może tamten czuł się tak pewnie wobec niego. Nie wiedział, którą opcję wolał. Nie podobała mu się niespodzianka w postaci zupełnie nowego światła rzuconego na sylwetkę Alexandra. Nie był bowiem już taki pewny, co do poglądów, jakie obrał podczas rodzinnego obiadu, a które utwierdziły się podczas łowienia wianków na festiwalu Prewettów. Dlatego nie rozwodził się teraz nad tym, nie zamierzał ujawniać tego wewnętrznego rozdarcia. Skupił się więc na słowach tamtego, których się nie spodziewał.
- Serio? - zapytał nie ukrywając szczerego zdziwienia. Nie tego się spodziewał po marionetce Samaela, która bezpardonowo dała się wmanewrować w ustawione małżeństwo. Nie mógł powiedzieć, żeby zauważył jakąś wielką sympatię między nimi dwoma, ale tego, co usłyszał w żadnym wypadku nawet nie przypuszczał. Przez to nie zdążył zareagować i pozwolił Selwynowi bez przeszkód naprawić swoje oko. Nieprzyjemne pulsowanie opuchnięcia ustało natychmiast. Jakby niedowierzając temu zjawisku delikatnie dotknął twarzy opuszkami palców, ale wszystko było dokładnie tak zanim pojawił się w gabinecie brata.
- Chyba mam obite żebra czy coś – mruknął chowając z powrotem różdżkę. Nie miał już podstaw, żeby mu nie ufać. Przynajmniej w tej kwestii. Nie wiedział jednak, czy stażysta magipsychiatrii i w tym będzie umiał mu pomóc oraz, czy nie będzie chciał czegoś w zamian.
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
- Fosilio ab intra. Fonsio. Episkey. Purcutio - salwa zaklęć, rzucana w odpowiednio długich, kilkunastosekundowych odstępach nie mogła nie zadziałać. Ponownie rzucił Oculio, by skontrolować swoją pracę. Żebra były już całe, nic się nie sączyło, po obrażeniach nie było śladu - jednym słowem Søren prezentował się tak jak sprzed incydentu, jaki miał miejsce z Samaelem. Alex machnął jeszcze różdżką w stronę stojącej pod ścianą konewki, zmieniając ją w drewniane krzesło.
- Usiądź, proszę - powiedział, a gdy Avery opadł już na krzesło, rzucił ostatnie zaklęcie. - Renervate. A teraz posiedź chwilę - to powinno postawić Sørena na nogi, choć jednak lepiej, by od razu nie leciał na złamanie karku przebiec maraton czy oddać bratu. Alexander podszedł do okna, zamknął je, po czym oparł się na parapet, zerkając gdzieś w ścianę na prawo od Avery'ego. Teraz, gdy nie miał przed sobą zadania w postaci udzielenia pomocy poszkodowanemu, mógł na spokojnie pomyśleć, co powiedzieć blondynowi.
Był to bardzo ważny moment i Alexander był tego jak najbardziej świadom. Potrzebował sojuszników w domu Averych, a Søren był jedyną osobą, z którą mógł próbować rozmawiać w nadziei na osiągnięcie swego celu. Poza Allison, ma się rozumieć. Jednak ona nie był kimś, z kim mógłby ryzykować brutalne utarczki. Priorytetem było chronić ją przed Samaelem, odciągnąć jak najdalej, a najlepiej to poza zasięg macek najstarszego z rodzeństwa.
- Samael mi grozi. Nie tylko mi, ale również mojej rodzinie. Jeżeli mu się poddam to wyrządzi to więcej szkód niż mój ślub z Allie - powiedział, nieświadomie używając zdrobnienia. Jeżeli Samael za pomocą akt Selwyna z Munga zniszczyłby jego umysł to wszystkie sekrety Zakonu wyszłyby na światło dzienne. Poza tym, Alexander się bał. Bał się ponownego osunięcia się w duszące objęcia szaleństwa. Bał się stracenia swojego ojca, jakiekolwiek czarne interesy uprawiał. - Ma bardzo mocną kartę przetargową. Nie miałem wyboru. Uwierz mi, że nie chciałem się plątać w to wszystko. Teraz jednak nie mogę się wycofać, wolę nie myśleć jakie Samael wyciągnął by konsekwencje, nie tylko względem mnie, ale przede wszystkim twojej siostry - powiedział, z poważnym wyrazem twarzy przenosząc spojrzenie na Sørena.
Mówił prawdę. Søren musiał mu uwierzyć.
Musiał.
Automatycznie usiadł na podsuniętym krześle i uważnie obserwował dalsze poczynania swojego uzdrowiciela. Mimowolnie szukał na jego twarzy jakichś podpowiedzi, a nawet odpowiedzi na nurtujące go pytania, których mimo wszystko jeszcze nie zadał. Nie wiedział jak bardzo może mu zaufać. Daleko posunięta paranoja kazała mu brać pod uwagę nawet absurdalną możliwość, że sam Samael go tu przysłał. Na szczęście tamten odezwał się w końcu i przerwał to snucie teorii spiskowych. W milczeniu wsłuchiwał się w każde jego słowo, analizując je i przetwarzając. Starał się możliwie jak najlepiej zrewidować ich prawdziwość. Gdy w końcu w szpitalnej łazience zaległa cisza oderwał wzrok od swojego rozmówcy, aby pobłądzić spojrzeniem po zaniedbanym pomieszczeniu. Wiedział, że to, co usłyszał i to, co teraz powie będzie stanowiło mały przełom w całej tej historii, więc musiał dobrać słowa bardzo ostrożnie.
- Samael nie zna innej formy pertraktacji niż szantaż – mruknął spoglądając na swoje dłonie. – Prawdopodobnie jest znaleźć coś na każdego, więc nie dziwię się, że postąpił tak względem ciebie. Nawinąłeś mu się pod ręce i wmieszał cię w panującą od lat rodzinną batalię – westchnął i przetarł twarz dłonią. Miał dopiero dwadzieścia cztery lata, ale czasem czuł się o wiele starzej. Był zmęczony życiem w wiecznej niepewności, co może odwalić starszemu bratu, co nagle może się stać. Chciał prostego życia dla Allison i dla siebie, czy to było tak wiele? – To i tak póki co delikatna kara za to, co zrobiła mu Allie – mówi cicho wracając wzrokiem z powrotem do twarzy Selwyna – więc wierzę ci. – Jeśli miało skończyć się na ślubie z świadomym całej tej parszywej sytuacji Alexandrem to będzie w stanie to znieść. Dla niej.
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
- Doceniam to, że mi wierzysz. Naprawdę, jest to dla nie bardzo ważne - powiedział dokładnie to, co sądził. - Jednak mimo wszystko wątpię, żebym w pełni rozumiał powagę sytuacji. Nie proszę cię w tym momencie o... Wróć - urwał, po czym potrząsnął głową. - Inaczej. Czy jest coś, co mógłbyś powiedzieć mi o waszej rodzinie bez konsekwencji czy łamania reguł? Cokolwiek, co pomogłoby mi poprawić sytuację Allison albo chociaż jej nie pogorszyć? - zapytał, patrząc z nadzieją na Sørena, a w jego głosie oprócz nuty zdezorientowania można było dosłyszeć się i determinacji, by działać, a nie biernie przypatrywać się, jak wszechotaczające ich bagno wciąga głębiej i głębiej w syf czystokrwistej zgnilizny.
- Jeżeli chcesz to możesz zapytać mnie o to, co tylko zechcesz. Nie potrzebuję wrogów. Nikt w naszym położeniu ich nie pragnie - dodał, przekazu zbytnio nie ukrywając. Razem mogli więcej. Dewizy Zakonu Feniksa odnosiły się jak widać nie tylko do samobójczej walki ze złem, ale także do rzeczy tak przyziemnych, jak relacje z przyszłym szwagrem.
- Wierzę ci, ale nie powiedziałem, że ci ufam – mówi więc spokojnie patrząc mu prosto w oczy. Zaufanie to coś, co trzeba zdobyć, a u Sørena szczególnie ciężko je wypracować. Nie miał zamiaru naginać dla niego swojego zasad, nie będzie wyjątkiem. – Słowa nic nie znaczą, jeśli nie stoją za nimi konkretne czyny. Nie jestem twoim wrogiem, ale nie możesz jeszcze nazwać mnie przyjacielem. – Lepiej nie rzucać niedopowiedzeniami czy złudnymi nadziejami.
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
Po paru sekundach wrócił na ziemię i spojrzał niezwykle przenikliwym wzrokiem w oczy Sørena. Nie spodziewał się po mężczyźnie niczego innego, prawdę mówiąc. Wystarczyło mu doświadczeń z siostrą blondyna, jak i jego starszym bratem, żeby poznać te cechy rodu Averych, które nie były nic ponad godnymi uchylenia kapelusza przymiotami. Czy to spojrzenie miało jakiś cel - tego nie był pewien. Ciężko było cokolwiek z Sørena wyczytać. Odepchnął się więc od parapetu i podszedł parę kroków do miejsca zajmowanego przez mężczyznę. Zatrzymał się nagle w pół kroku, wyciągnął z kieszeni fartucha pióro i bloczek notatnikowy, po czym skrobnął na nim: Chelmsford, Rezydencja Hylands, kominek kuchenny. Podał karteczkę drugiemu czarodziejowi.
- Najlepiej szukać mnie w ten sposób - powiedział, po czym wyciągnął rękę w kierunku blondyna.
Czy uściśnie jego prawicę?
Kiedy Selwyn zbliżył się do niego młody Avery uniósł się z krzesła. Obserwował ruchy młodego stażysty spod ściągniętych brwi, ciekaw, co też tamten pisze. W milczeniu odebrał kawałek papieru, ale spojrzał na niego tylko przelotnie, po czym szybko wsunął go do kieszeni. Skinął głową na słowa swojego towarzysza. Gest wyciągniętej ręki wydawał się zwykłą uprzejmością, ale tym razem był czymś zdecydowanie więcej. Ostatni raz, gdy Søren wyciągnął w jego kierunku rękę była ona zaciśnięta w pięść i szykowała się do ciosu. Jednak po tej rozmowie wiele kwestii uległo zmianie, pewne fakty musiały zostać przewartościowane. Najważniejszym było to, że stali po jednej stronie barykady. Alexander również został zmanipulowany przez Samaela, a nie jak wcześniej przypuszczał dobrowolnie się na to zgodził.
- Jesteśmy więc w kontakcie – odparł tylko ściskając swoją prawicą jego rękę. Następnie wyciągnął różdżkę i krzesło z powrotem zmieniło się w konewkę. Odgarnął z oczu niesforne kosmyki, po czym jeszcze raz bezwiednie zerknął na swoje odbicie w lustrze, ale nie dostrzegł żadnych śladów bójki. Doprawdy dobra robota. – Nie zatrzymuję cię już. – Kolejne machnięcie różdżki otworzyło drzwi i Søren wyszedł nie oglądając się już za siebie.
|zt x2
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Chociaż Szpital Świętego Munga od końca czerwca mieści w sobie także i departamenty Ministerstwa Magii, to nawet ten fakt i dziesiątki zaklęć ochronnych nie są w stanie ochronić budynku przed szalejącymi w Anglii zaburzeniami magii. Kolejna anomalia pojawiła się nagle, zaskakując wszystkich pracowników i rezydentów oddziału urazów magipsychiatrycznych. Pewnego dnia, jak gdyby nigdy nic jeden z kaftanów bezpieczeństwa postanowił opuścić szafę na korytarzu i przeprowadzić się do łazienki na trzecim piętrze. Próby pochwycenia kaftana spełzły na niczym, rozwścieczając tylko zbiega, który stał się niezwykle agresywny względem ludzi.
Wchodzicie do łazienki i na jej środku widzicie sporych rozmiarów kałużę. Na wodzie wyleguje się jak gdyby nigdy nic kaftan bezpieczeństwa, jednak jego sielski wypoczynek zostaje przerwany, gdy tylko was zauważa. Rzuca się w waszym kierunku, wymachując długimi rękawami tak, jak gdyby chciał was przytulić. Niestety jego zamiary były mniej przyjazne.
Wymaganie: Poprawne rzucenie zaklęcia Finite Incantatem o ST 75 (zgodnie z mechaniką Finite dla zaklęcia Inanimatus Conjurus) przez przynajmniej jednego z czarodziejów.
Niepowodzenie częściowe nie wywołuje konsekwencji, całkowite sprawi, że kaftan rzuci się na jedno z was (pierwszą osobę, która napisała w wątku) miażdżąc tchawicę. Zaatakowany traci wszystkie punkty żywotności. Na całe szczęście znajdujecie się w szpitalu i zwabiony hałasem czarodziej jest uzdrowicielem. Niestety przyszedł w asyście dwóch przedstawicieli Oddziału Kontroli Magicznej, którzy po ustaniu zagrożenia życia przetransportują was do Tower of London, gdzie spędzicie najbliższe trzy dni.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 130, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Zauważyliście coś dziwnego w wiszących nad umywalkami lustrach. Wasze twarze wydawały się wykrzywiać, zmieniać w przerażające iluzje. Owady wychodzące z ust, krew wypływająca uszami, odpadający nos, gnicie skóry - jednak najgorszą rzeczą, jaką widzieliście we własnych odbiciach były oczy, pozbawione tęczówek i z zaszłymi krwią białkami. Nie byliście w stanie odwrócić od nich wzroku.
Wymaganie: ST wygrania walki na spojrzenia z lustrzanym odbiciem wynosi 60. Do rzutu doliczany jest bonus wynikający z poziomu biegłości: odporność psychiczna. Obie postaci wykonują rzut, jednak aby naprawę anomalii można było uznać za udaną wystarczy, że ST osiągnie jedna z postaci.
Niepowodzenie skutkuje wywołaniem ataku paniki, który zadaje 100 PŻ obrażeń (psychiczne).
Londyn pociemniał. Ociemniał. Dosłownie, bo tylko to mogło tłumaczyć rozpleniające się na podatnym gruncie robactwo, deptane raczej przypadkowo aniżeli z premedytacją przez wypastowane na wysoki połysk, eleganckie buty. Nawet zjazd w Stonehege jawił się Magnusowi kpiną: podczas gdy na wiecu powinni omawiać sprawy niecierpiące zwłoki i właściwie bezdyskusyjne (ostateczne rozwiązanie kwestii mugolskiej), to prawdopodobnie czeka ich jałowa debata z kieliszkami wina w ręku, debata, z której nikt nie wyjdzie zadowolony. Pewien zadziwiający constans odnalazł za to w rozbrykanej magii, jedynym, na czym mógł jeszcze polegać. Tłumili anomalie sukcesywnie od maja, a one i tak bezczelnie hulały po kraju, pustosząc miejsca pamięci i zajmując połacie ziemi wydartej mugolom; stały problem, którego tępienie z obowiązku przekształciło się w wyzwanie. Osobiste, rzucane w twarz do lustra. W te nie miał już siły patrzeć, chętnie splunąłby w twarz swojej podobiźnie, tracąc większość część zapału przez monotonne czekanie. Czas płynął zbyt wolno: Magnus cierpliwością nie grzeszył, lecz dni dłużyły mu się niemiłosiernie, a widok wciąż brzemiennej żony powodował żarliwą ochotę wydobycia z niej owocu gołymi rękami. Może przez to odchodził od zmysłów - syn już dawno powinien być na świecie - korzystając z narkotycznych ucieczek. Tędy droga, konsekwencje mało co go obchodziły. Fizycznie póki co trzymał się świetnie, choć nieco spadł z wagi, pewnie przez nieustanny stres. Albo naruszoną dietę, rosyjskie wojaże wciąż odbijały mu się czkawką, choć starał się je wyrzucić z pamięci.
Niepamiętanie było metodą skrajnie głupią, więc palił papierosa za papierosem, czując tytoń przeżerający gardło mocniej, niż Ognistą. Popiół strzepywał niedbale na stosy dokumentów, co przychodziło mu dziwnie lekko, pewnie ze względu na pochodzenie papierzysk. Prywatna korespondencja stanowiła może trzecią część stosu chwiejącego się na biurku w jego gabinecie, o tą dbał szczególnie, znając wartość zatrzymanych słów.
Późnym wieczorem wyłonił się ze strzępów czarnej mgły w londyńskim zaułku, dyskretnie otrzepując wierzchnią szatę z nieistniejących zabrudzeń. Odpalił skręta - złoty zegarek podpowiadał, że zostało mu kilka minut - i leniwym krokiem podążył ku jednym z wejść do Św. Munga, nieudolnie odseparowanym od ulicy. Rzucił peta na ziemię, przydeptał go obcasem buta i skinął głową Ramsey'owi, pojawiającemu się jak zwykle, znikąd, w lepkiej, nieprzyjemnej ciszy.
-Dobrze cię widzieć - rzekł obojętnie, mijając ostrzeżenia i wyraźne zakazy zapuszczania się do środka szpitala - co u siostry? - niemalże zakpił, obcesowo rozbijając witraż uprzejmej pogawędki o miałkich sprawach. Otworzył szpitalne drzwi, które ustąpiły z ciężkim skrzypnięciem i przekornie pierwszy wsunął się do środka, pewnie maszerując wzdłuż ponurych korytarzy. Miał w tym miejscu niezłą orientację, zanim zawierzył Cassandrze dość często gościł tu na różnych oddziałach. Nigdy na tym konkretnym, ale podejrzewał, że rozkład pomieszczeń jest identyczny na każdym piętrze. Magia aż wibrowała w powietrzu, podpowiadając gdzie czeka ich niespodzianka skuteczniej, niż czerwony, tłusty znak X wskazujący miejsce ukrycia skarbu na mapie. Rowle ostrożnie nacisnął klamkę, powoli otwierając drzwi - przez szparę zdołał dostrzec kaftan bezpieczeńestwa, najwyraźniej ucinający sobie drzemkę. Niedługą, zaraz ożył i wystartował ku nim, trzepocząc złowrogo długimi rękawami. Rowle bez wahania dobył różdżki wymierzył ją w szatański przyodziewek - Finite Incantatem - pomyślał, koncentrując się na unieszkodliwieniu kaftana.
|mam ze sobą wszystkie eliksiry z wyposażenia w razie W
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
#1 'k100' : 62
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Strona 1 z 14 • 1, 2, 3 ... 7 ... 14