Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Latarnia morska, Little Skellig
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Latarnia morska, Little Skellig
Strzelista, wzniesiona na wysokich skałach latarnia morska umiejscowiona na wyspie Little Skellig, u południowo-zachodnich wybrzeży Irlandii. Little Skellig jest opustoszałą, bezludną wyspą służącą za rezerwat ptaków. Pomiędzy ostrymi i śliskimi skałami, o które nietrudno się rozbić, znajduje się niewielka piaszczysta plaża pełna muszli i krabów. Niegdyś Little Skellig służyło za terenowy ośrodek badawczy Wydziału Zwierząt Ministerstwa Magii. W 1952 r. oddział został przeniesiony do Walii.
Istnieje legenda, według której latarnię zamieszkiwał niegdyś wujaszek Cezar - przebrzydły czarnoksiężnik, który zwabiał do latarni strudzonych marynarzy, a następnie więził ich w środku i torturował. Dziś jednak trudno tu kogokolwiek spotkać.
Istnieje legenda, według której latarnię zamieszkiwał niegdyś wujaszek Cezar - przebrzydły czarnoksiężnik, który zwabiał do latarni strudzonych marynarzy, a następnie więził ich w środku i torturował. Dziś jednak trudno tu kogokolwiek spotkać.
Abstrakcyjność nadawała podniosłości chwili – chwilom, kolejnym ułamkom czasu, który zdawał się być czymś tak szalenie nieistotnym, że nie warto było zwracać na niego uwagi. Ani na czas, ani na miejsce, choć szczyt latarni, w całym spektrum swojej malowniczości, budził pytania. Ale każde następne i kolejne padało pod narastającą ekscytacją – pod nieznanym, pod pęczniejącym przekonaniem, że to właśnie tutaj – przy nim, obok niego, kiedy dotyk spotykał dotyk, a spojrzenie krzyżowało spojrzenie – że właśnie tutaj miała się znaleźć.
Wysokie płomienie tańczące nad paleniskiem muskały parującym ciepłem plecy, ale zdawały się być niczym w porównaniu z palącym momentem, kiedy skóra musnęła skórę, a spomiędzy jego warg uleciało jej imię; dźwięczne, melodyjne, nigdy dotąd nie wypowiedziane w ten sposób; niemal uzależniający, słodki, ociekający przyjemnością w samych zgłoskach przecinających eter i docierających do uszu. Za każdym kolejnym razem brzmiało piękniej; rozpływało się miękko na jego języku, drżało w ulotnych szeptach.
Ale imię było tylko przedsmakiem; zwiastunem kolejnych słów, poprzedzeniem wielkich obietnic, które były cudowne, nie dlatego, że obiecywały wielkość – wypowiadał je on, a to nadawało im podniosłości, która równocześnie co dodawała skrzydeł, stanowczo zaciskała się na podbrzuszu, nie pozwalając jej odpłynąć w dal; gdziekolwiek, gdzie byłaby dalej od niego.
Potrafiła sobie wyobrazić – złoto, klejnoty, przepych nie z tego świata, przypieczętowany tym, co w tamtej chwili było dla niej najważniejsze – jego obecnością. Razem mogliby rządzić całym światem. Dla niego mogłaby go uratować.
Bądź spalić i zbudować na nowo, w formie i o kształcie, jaki by sobie wymarzył.
– Rzuciłabym ci świat do stóp – wypowiedziała, ocierając głos o szept, kiedy dłoń wędrowała w okolicach męskiego obojczyka – Byłby twój. Nasz. Tylko nasz – zrobiliby z nim co chcieli; bez ograniczeń, bez innych ludzi, bez czegokolwiek – tylko dla siebie nawzajem. Przedsmakiem potęgi miało być spotkanie na szczycie latarni – absurdalne, abstrakcyjne, odrętwiające, równocześnie takie, które sprowadzało atrakcję w samej możliwości oddychania tym samym powietrzem.
– Zawsze – powtórzyła cicho, mrużąc oczy; jego zapach był upajający, uzależniał w ułamku sekundy, sprowadzał błogość. Dotyk parzył skórę, równocześnie ją kojąc – ambiwalencja uczuć wciąż i wciąż, po raz kolejny, kończyła się na przyjemności. Mogłaby tak trwać, przy nim, przed nim, muskając jego ciało, odnajdując jego spojrzenie i topiąc w nim swoje własne, przez wieczność.
– Ofiarowałabym ci wszystko, mój miły – szept wypłynął miękko, kiedy kąciki ust uniosły się w górę; dłoń odnalazła dłoń, ujęła ją subtelnie. Pozwoliła sobie nawet na drobny, dźwięczny śmiech, kiedy zarost delikatnie połaskotał gładką skórę.
Dystans przestał istnieć, a jej wciąż było mało; chciała go mocniej niż wszystkiego innego na świecie, potrzebowała, zupełnie jak gdyby kilka ulotnych chwil skąpanych w cieniach ogniska, w jasnych spojrzeniach przemykających między sobą, sprawiły, że uzależniła się od niego do reszty.
Ciepły pocałunek, później oddech rozlały się po odkrytej skórze wyłaniające się zza rozchylonej koszuli, wywołując gęsią skórkę, drobne drżenie w dole kręgosłupa i cichy pomruk, który wpłynął na jej usta, gdy delektowała się rytmem, jaki wyznaczał, i melodią, jaką nucił.
Przez dłuższą chwilę nie rejestrowała nawet pojawienia się kogoś – czegoś – jeszcze; dopiero nasilony jazgot sprawił, że uniosła głowę, która uprzednio spoczęła policzkiem pod jego obojczykiem.
– Zabiję każdego, kto będzie chciał nam przeszkodzić – wypowiedziała hardo, ciało drgnęło po raz kolejny, tym razem nęcone nutą irytacji, która nakazała wysunąć z kieszeni spódnicy różdżkę. Odsunęła się nieco – tęsknota pojawiła się od razu, niemal boleśnie – by rozejrzeć się wokół i wycelować w – co tak właściwie?
Krzycząca dynia nie była kimś kogo faktycznie mogła się spodziewać, ale to nie powstrzymało jej od rzucenia pierwszego zaklęcia, jakie przyszło jej na myśl – Quietus.
Wysokie płomienie tańczące nad paleniskiem muskały parującym ciepłem plecy, ale zdawały się być niczym w porównaniu z palącym momentem, kiedy skóra musnęła skórę, a spomiędzy jego warg uleciało jej imię; dźwięczne, melodyjne, nigdy dotąd nie wypowiedziane w ten sposób; niemal uzależniający, słodki, ociekający przyjemnością w samych zgłoskach przecinających eter i docierających do uszu. Za każdym kolejnym razem brzmiało piękniej; rozpływało się miękko na jego języku, drżało w ulotnych szeptach.
Ale imię było tylko przedsmakiem; zwiastunem kolejnych słów, poprzedzeniem wielkich obietnic, które były cudowne, nie dlatego, że obiecywały wielkość – wypowiadał je on, a to nadawało im podniosłości, która równocześnie co dodawała skrzydeł, stanowczo zaciskała się na podbrzuszu, nie pozwalając jej odpłynąć w dal; gdziekolwiek, gdzie byłaby dalej od niego.
Potrafiła sobie wyobrazić – złoto, klejnoty, przepych nie z tego świata, przypieczętowany tym, co w tamtej chwili było dla niej najważniejsze – jego obecnością. Razem mogliby rządzić całym światem. Dla niego mogłaby go uratować.
Bądź spalić i zbudować na nowo, w formie i o kształcie, jaki by sobie wymarzył.
– Rzuciłabym ci świat do stóp – wypowiedziała, ocierając głos o szept, kiedy dłoń wędrowała w okolicach męskiego obojczyka – Byłby twój. Nasz. Tylko nasz – zrobiliby z nim co chcieli; bez ograniczeń, bez innych ludzi, bez czegokolwiek – tylko dla siebie nawzajem. Przedsmakiem potęgi miało być spotkanie na szczycie latarni – absurdalne, abstrakcyjne, odrętwiające, równocześnie takie, które sprowadzało atrakcję w samej możliwości oddychania tym samym powietrzem.
– Zawsze – powtórzyła cicho, mrużąc oczy; jego zapach był upajający, uzależniał w ułamku sekundy, sprowadzał błogość. Dotyk parzył skórę, równocześnie ją kojąc – ambiwalencja uczuć wciąż i wciąż, po raz kolejny, kończyła się na przyjemności. Mogłaby tak trwać, przy nim, przed nim, muskając jego ciało, odnajdując jego spojrzenie i topiąc w nim swoje własne, przez wieczność.
– Ofiarowałabym ci wszystko, mój miły – szept wypłynął miękko, kiedy kąciki ust uniosły się w górę; dłoń odnalazła dłoń, ujęła ją subtelnie. Pozwoliła sobie nawet na drobny, dźwięczny śmiech, kiedy zarost delikatnie połaskotał gładką skórę.
Dystans przestał istnieć, a jej wciąż było mało; chciała go mocniej niż wszystkiego innego na świecie, potrzebowała, zupełnie jak gdyby kilka ulotnych chwil skąpanych w cieniach ogniska, w jasnych spojrzeniach przemykających między sobą, sprawiły, że uzależniła się od niego do reszty.
Ciepły pocałunek, później oddech rozlały się po odkrytej skórze wyłaniające się zza rozchylonej koszuli, wywołując gęsią skórkę, drobne drżenie w dole kręgosłupa i cichy pomruk, który wpłynął na jej usta, gdy delektowała się rytmem, jaki wyznaczał, i melodią, jaką nucił.
Przez dłuższą chwilę nie rejestrowała nawet pojawienia się kogoś – czegoś – jeszcze; dopiero nasilony jazgot sprawił, że uniosła głowę, która uprzednio spoczęła policzkiem pod jego obojczykiem.
– Zabiję każdego, kto będzie chciał nam przeszkodzić – wypowiedziała hardo, ciało drgnęło po raz kolejny, tym razem nęcone nutą irytacji, która nakazała wysunąć z kieszeni spódnicy różdżkę. Odsunęła się nieco – tęsknota pojawiła się od razu, niemal boleśnie – by rozejrzeć się wokół i wycelować w – co tak właściwie?
Krzycząca dynia nie była kimś kogo faktycznie mogła się spodziewać, ale to nie powstrzymało jej od rzucenia pierwszego zaklęcia, jakie przyszło jej na myśl – Quietus.
Ostatnio zmieniony przez Tatiana Dolohov dnia 05.04.21 18:55, w całości zmieniany 1 raz
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Tatiana Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
Tonął. Czuł to całym sobą. Każda sekunda w jej towarzystwie zdawała się być tą niedocenioną, upływającą zbyt szybko, będącą po prostu za krótką. Gorące pragnienie, aby chwile te trwały wieczność przebijały się w intensywny spojrzeniu, w gorącym wyrazie twarzy, którą trzymał tak blisko niej. Czyste w swej istocie pożądanie nie przerażało, choć widział ją pierwszy raz. Uczucie rozbudzone raptem w ciągu jednego wieczora stało się nieprzejednanie ogromne i szczere. I tylko to mógł jej ofiarować, kołysząc się lekko w takty własnej melodii, jedynym spójnym, trzeźwym kawałkiem świadomości zdając sobie sprawę, że wszystko to wymykało się spod kontroli. Walka z pragnieniem była coraz trudniejsza; Zachary trwał w tym przedziwnym uścisku, sycił się obdarzanym uwielbieniem, w zamian ofiarowując gorący piasek pustyni, którego potrzebował teraz jak nigdy wcześniej. Nocą stygł szybko i ocuciłby ich z tego szału – tak jak uczyniła to dynia unosząca się w powietrzu. Jej przeraźliwy fałsz dotknął Zachary'ego mocno. W odmętach swojej wieczornej szaty począł szukać różdżki, a choć inkantacja z ust Tatiany padła, to nie okazała się dostatecznie silna. Skrzaci głos zawodził w sposób irytujący i tym razem w jego rękach leżało podjęcie próby jej uciszenia.
— Quietus — zaintonował głosem pełnym rozsadzających go od środka uczuć. Wycelował bardziej przypadkowo, słuchem kierując się ku celowi. Nie mógł i nie potrafił odjąć wzroku od Tatiany. Wiązka magii ledwie pognała wzdłuż różdżki. Dłoń Shafiqa zadrżała, lecz i jemu nie udało się osiągnąć pożądanego efektu. Chichot dyni był irytujący i coraz głośniejszy.
— Czyż to nie będzie nasza pierwsza wspólna porażka? — zapytał przejmującym głosem, ofiarowując nieco zmartwienia. — Ucieknijmy stąd. Niech nigdy nikt nas nie znajdzie, moja Tatiano — wydobył z siebie wreszcie, odsuwając się na moment tylko po to, by po dreszczu zimna, który go ogarnął, przylgnąć do niej jeszcze mocniej. — Ale zostańmy tu jeszcze chwilę. Nie chcę cię stracić z oczu — wyszeptał do jej ucha, mając nadzieję, że usłyszała z tego najważniejszy sens, po czym delikatnie ujął ją w talii i zaczął obracać się wokół wspólnej osi gdzieś między nimi. — Zdradź mi, jak tutaj trafiłaś? Jak mogłem nigdy wcześniej nie spotkać cię na swojej drodze? Nie miej przede mną tajemnic — podjął z każdym słowem zmniejszając dystans między nimi tylko po to, aby jak najwięcej ciepła zostało uwspólnione. Jej bliskość wystarczała mu. Nie potrzebował niczego innego.
rzut nieudany
— Quietus — zaintonował głosem pełnym rozsadzających go od środka uczuć. Wycelował bardziej przypadkowo, słuchem kierując się ku celowi. Nie mógł i nie potrafił odjąć wzroku od Tatiany. Wiązka magii ledwie pognała wzdłuż różdżki. Dłoń Shafiqa zadrżała, lecz i jemu nie udało się osiągnąć pożądanego efektu. Chichot dyni był irytujący i coraz głośniejszy.
— Czyż to nie będzie nasza pierwsza wspólna porażka? — zapytał przejmującym głosem, ofiarowując nieco zmartwienia. — Ucieknijmy stąd. Niech nigdy nikt nas nie znajdzie, moja Tatiano — wydobył z siebie wreszcie, odsuwając się na moment tylko po to, by po dreszczu zimna, który go ogarnął, przylgnąć do niej jeszcze mocniej. — Ale zostańmy tu jeszcze chwilę. Nie chcę cię stracić z oczu — wyszeptał do jej ucha, mając nadzieję, że usłyszała z tego najważniejszy sens, po czym delikatnie ujął ją w talii i zaczął obracać się wokół wspólnej osi gdzieś między nimi. — Zdradź mi, jak tutaj trafiłaś? Jak mogłem nigdy wcześniej nie spotkać cię na swojej drodze? Nie miej przede mną tajemnic — podjął z każdym słowem zmniejszając dystans między nimi tylko po to, aby jak najwięcej ciepła zostało uwspólnione. Jej bliskość wystarczała mu. Nie potrzebował niczego innego.
rzut nieudany
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Coś tak przyziemnego, zwyczajnego jak czas, przestało istnieć. Stopniał gdzieś, utonął w falach obijających się o stopy latarni, nieistotny, porzucony, skazany na zapomnienie tylko dzięki mocy dwóch – sylwetek, dusz, ciał, słów wypowiadanych z fascynacją wymieszaną pożądaniem i zaaferowaniem. Nieważne dla niej było wszystko wokół – świat skurczył się momentalnie, a minimalny dystans, który dzielił ich od siebie, w jednej sekundzie wydawał się dlań nie do zniesienia.
Bo przecież razem, jako jedno, mogli wszystko; Tatiana była tego absolutnie pewna.
– Nie przejmuj się tym – uleciało szeptem, subtelnym i miękkim, jak gdyby można go było wyczuć dotykiem palców. Jedna z dłoni znów uniosła różdżkę, druga pomknęła wyżej, znajdując w końcu azyl na jego twarzy; skóra dotknęła skórę, kiedy delikatnie ujęła jego policzek, wzrokiem wciąż wędrując po ciemnych odmętach jego tęczówek. Ośmieliła się odwrócić spojrzenie jedynie na moment, z rzeczywistą hardością – i w głosie, i w ruchach – celując znów w kierunku jazgoczącej dyni.
– Quietus – tym razem wybrzmiało donośniej, mocniej; okrutne dźwięki chcące zakłócić błogi stan ustały, dynia potraktowana zaklęciem zamilkła, przez dłużej niż kilka uderzeń serca słychać było jedynie szum fal i wspólne oddechy wygrywane pomiędzy nimi.
– Ucieknę z Tobą gdzie zapragniesz, mój królu. Nic i nikt nas nie powstrzyma – słowa naznaczone pomrukiem niosły wielką obietnicę; taką, którą gotowa była spełnić w każdej chwili.
On także był jej przychylny; wiedziała to. Wiedziała to, gdy zapragnął oglądać ją dalej, gdy nie chciał tracić jej z oczu; cień uśmiechu, pełnego ulgi i szczerego szczęścia, naznaczył wargi, nim te nie zbliżyły się do tych należących do niego. Musnęła je delikatnie, kontrastując ze zwyczajową samej sobie natarczywością; pokusa, pragnienie – potrzeba – by moment taki jak ten trwał wiecznie była przyczyną, dla której smakowała jego ust bez pośpiechu, z subtelnością w każdej upływającej sekundzie.
Powieki odważyła się uchylić dopiero gdy odsunęła twarz od tej należącej do niego.
– To dla mnie samej ogromna zagadka, bowiem... nie wiem. Nie pamiętam? Nie chcę pamiętać, bo wszystko co było przed tobą, jest nieważne. Nigdy nie było istotne. Tylko ty się liczysz, ty u mego boku, a ja u twojego – w rytm, który nadawały jego kroki wciąż kołysała się delikatnie, płynąc biodrami w odpowiedzi na jego ruchy. Ciało przy ciele, pragnienie przy pragnieniu; z cichym westchnieniem ułożyła policzek w zagłębieniu między jego szyją a ramieniem, zaraz potem niemal dziękczynnie wtulając w jego ciało.
– Gdzie mnie zabierzesz, mój ukochany?
quietus udane
Bo przecież razem, jako jedno, mogli wszystko; Tatiana była tego absolutnie pewna.
– Nie przejmuj się tym – uleciało szeptem, subtelnym i miękkim, jak gdyby można go było wyczuć dotykiem palców. Jedna z dłoni znów uniosła różdżkę, druga pomknęła wyżej, znajdując w końcu azyl na jego twarzy; skóra dotknęła skórę, kiedy delikatnie ujęła jego policzek, wzrokiem wciąż wędrując po ciemnych odmętach jego tęczówek. Ośmieliła się odwrócić spojrzenie jedynie na moment, z rzeczywistą hardością – i w głosie, i w ruchach – celując znów w kierunku jazgoczącej dyni.
– Quietus – tym razem wybrzmiało donośniej, mocniej; okrutne dźwięki chcące zakłócić błogi stan ustały, dynia potraktowana zaklęciem zamilkła, przez dłużej niż kilka uderzeń serca słychać było jedynie szum fal i wspólne oddechy wygrywane pomiędzy nimi.
– Ucieknę z Tobą gdzie zapragniesz, mój królu. Nic i nikt nas nie powstrzyma – słowa naznaczone pomrukiem niosły wielką obietnicę; taką, którą gotowa była spełnić w każdej chwili.
On także był jej przychylny; wiedziała to. Wiedziała to, gdy zapragnął oglądać ją dalej, gdy nie chciał tracić jej z oczu; cień uśmiechu, pełnego ulgi i szczerego szczęścia, naznaczył wargi, nim te nie zbliżyły się do tych należących do niego. Musnęła je delikatnie, kontrastując ze zwyczajową samej sobie natarczywością; pokusa, pragnienie – potrzeba – by moment taki jak ten trwał wiecznie była przyczyną, dla której smakowała jego ust bez pośpiechu, z subtelnością w każdej upływającej sekundzie.
Powieki odważyła się uchylić dopiero gdy odsunęła twarz od tej należącej do niego.
– To dla mnie samej ogromna zagadka, bowiem... nie wiem. Nie pamiętam? Nie chcę pamiętać, bo wszystko co było przed tobą, jest nieważne. Nigdy nie było istotne. Tylko ty się liczysz, ty u mego boku, a ja u twojego – w rytm, który nadawały jego kroki wciąż kołysała się delikatnie, płynąc biodrami w odpowiedzi na jego ruchy. Ciało przy ciele, pragnienie przy pragnieniu; z cichym westchnieniem ułożyła policzek w zagłębieniu między jego szyją a ramieniem, zaraz potem niemal dziękczynnie wtulając w jego ciało.
– Gdzie mnie zabierzesz, mój ukochany?
quietus udane
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jakże łatwo było słuchać jej głosu, jej słów niosących cichą, ledwie słyszalną melodię kojącą uszy, a nawet całą istotę Zachary'ego. Kąciki ust same unosiły się ku górze, wargi układały w uśmiech pełen zadowolenia, niemożliwego do opisania szczęścia, że w końcu trafił na swej drodze na kogoś takiego jak ona. Jego królowa, której szepnął w obcym jej przecież rodzimym języku Shafiqów; a przynajmniej tym, który w obecnych czasach za takowy uchodził.
— Nic — powtórzył cicho, nieco akcentując słowo arabskim akcentem — nas nie powstrzyma. Razem będziemy władać tym światem. I światem, który jest po nim. — Zadeklarował szczerze, niemal żarliwie. W obecności swojej królowej nie mógł przecież powiedzieć inaczej. Razem, wspólnie staną na szczycie, chłonąc ciszę, gdy magia z jej ust podziałała i przyniosła kolejną dozę ukojenia. Tak niewiele, sama obecność stanowiła dla Zachary'ego pełnię szczęścia. Choć to przyszło znikąd, nagle i gwałtownie, gdy tylko postawił swoje stopy na nieznanej mu ziemi (wiedząc jedynie, iż wciąż przebywał gdzieś na terytorium Brytyjczyków), to chłonący każdym calem siebie Shafiq, potomek egipskich kapłanów i prawdziwych faraonów, nie odczuwał piętna sumienia ani chłodnej, zwykle lodowatej logiki analizującej każde zdarzenie, każde przeżyte doświadczenie. To wszystko nie miało znaczenia – chłód jego duszy zniknął. Przyjemne ciepło otaczało go zewsząd, a przede wszystkim czerpało garściami z gorąca ofiarowywanego mu przez Tatianę łagodnie spijającą jego oddech z jego ust. Delikatne muśnięcie rozgrzewało. Wzbudzało potrzebę zachowania tej chwili i cieszenia się każdym jej niepoliczalnym ułamkiem, jakby lada moment miała przepaść na zawsze, zostać zapomniana. Nie chciał tego. Potrzebował, pragnął całym sobą, by trwała tak przy nim, wewnętrznie przeżywając. Nim pojął, że nieco się odsunęła, spostrzegł ruch jej warg w oddaleniu zbyt wielkim, aby był w stanie znieść dzielącą ich odległość. Niedużą, to wiedział, lecz nadal za dużą jak na to, czego potrzebował.
Słuchał. Chłonął głos, prawie nie rejestrując sensu czy znaczenia, nieświadomie pozwalając jedynie tym zgłoskom dotrzeć do świadomości, które niosły najwięcej w mającej trwać wieczność chwili. Nikle zdawał sobie sprawę z tego, jak na nią patrzył, jak niebieskie tęczówki miały lśnić. Liczyli się tylko oni: Tatiana i Zachary trwający razem, nierozerwalnie u swego boku. Wtuleni i prawdziwie spragnieni świata padającego im do stóp.
— Zabiorę cię, gdzie tylko zechcesz — wyszeptał do wtulonej weń ukochanej. — Pokażę ci szczyty naszych piramid. Najpiękniejsze oazy pustyń, dolinę pełną Nilu... a później... a później popłyniemy w jego górę. Dotrzemy do serca Afryki i staniemy na jego szczycie. Stamtąd pójdziemy, gdzie tylko zechcesz — jął dalej, własnymi rękami delikatnie oplatając jej kruche ciało. Tak przyjemnie gorące, niepozwalające odczuć ni krzty chłodu czającego się na zewnątrz. Tyle wystarczało, bowiem Zachary mógł trwać tak do końca swoich dni.
z/t x2
— Nic — powtórzył cicho, nieco akcentując słowo arabskim akcentem — nas nie powstrzyma. Razem będziemy władać tym światem. I światem, który jest po nim. — Zadeklarował szczerze, niemal żarliwie. W obecności swojej królowej nie mógł przecież powiedzieć inaczej. Razem, wspólnie staną na szczycie, chłonąc ciszę, gdy magia z jej ust podziałała i przyniosła kolejną dozę ukojenia. Tak niewiele, sama obecność stanowiła dla Zachary'ego pełnię szczęścia. Choć to przyszło znikąd, nagle i gwałtownie, gdy tylko postawił swoje stopy na nieznanej mu ziemi (wiedząc jedynie, iż wciąż przebywał gdzieś na terytorium Brytyjczyków), to chłonący każdym calem siebie Shafiq, potomek egipskich kapłanów i prawdziwych faraonów, nie odczuwał piętna sumienia ani chłodnej, zwykle lodowatej logiki analizującej każde zdarzenie, każde przeżyte doświadczenie. To wszystko nie miało znaczenia – chłód jego duszy zniknął. Przyjemne ciepło otaczało go zewsząd, a przede wszystkim czerpało garściami z gorąca ofiarowywanego mu przez Tatianę łagodnie spijającą jego oddech z jego ust. Delikatne muśnięcie rozgrzewało. Wzbudzało potrzebę zachowania tej chwili i cieszenia się każdym jej niepoliczalnym ułamkiem, jakby lada moment miała przepaść na zawsze, zostać zapomniana. Nie chciał tego. Potrzebował, pragnął całym sobą, by trwała tak przy nim, wewnętrznie przeżywając. Nim pojął, że nieco się odsunęła, spostrzegł ruch jej warg w oddaleniu zbyt wielkim, aby był w stanie znieść dzielącą ich odległość. Niedużą, to wiedział, lecz nadal za dużą jak na to, czego potrzebował.
Słuchał. Chłonął głos, prawie nie rejestrując sensu czy znaczenia, nieświadomie pozwalając jedynie tym zgłoskom dotrzeć do świadomości, które niosły najwięcej w mającej trwać wieczność chwili. Nikle zdawał sobie sprawę z tego, jak na nią patrzył, jak niebieskie tęczówki miały lśnić. Liczyli się tylko oni: Tatiana i Zachary trwający razem, nierozerwalnie u swego boku. Wtuleni i prawdziwie spragnieni świata padającego im do stóp.
— Zabiorę cię, gdzie tylko zechcesz — wyszeptał do wtulonej weń ukochanej. — Pokażę ci szczyty naszych piramid. Najpiękniejsze oazy pustyń, dolinę pełną Nilu... a później... a później popłyniemy w jego górę. Dotrzemy do serca Afryki i staniemy na jego szczycie. Stamtąd pójdziemy, gdzie tylko zechcesz — jął dalej, własnymi rękami delikatnie oplatając jej kruche ciało. Tak przyjemnie gorące, niepozwalające odczuć ni krzty chłodu czającego się na zewnątrz. Tyle wystarczało, bowiem Zachary mógł trwać tak do końca swoich dni.
z/t x2
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 14 lutego
Niecierpliwił się i denerwował jednocześnie. Wszystko z pomocą Cilliana dopiął na ostatni guzik. Znaczy, on to tylko z jedzeniem pomógł, resztę Aidan zrobił, ale wkład miał więc się liczyło, a jakby Aidan za gotowanie miał się wziąć to by sobie z Sheilą na pewno nie pojedli. Latarnie zabezpieczył i ogrzał, koce rozłożył, światełka świąteczne z choinki zdjęte, podprowadzone i prosto tu zawieszone też były. Widok z samej góry był naprawdę piękny. Latarnia znajdowała się na klifie, zaraz nad rozciągającą się w nicość tafle wody. Nie działała od lat, nikt tu też nie bywał. Był tu już wcześniej. Raz nawet wczesną nocą mając stąd naprawdę piękny widok na gwiazdy. Chciał jej to pokazać. Pokazać jej wszystko. Każdy jeden zapierający dech w piersi widok. Chciał stworzyć z nią wspomnienia. Te niezapomniane, przepełnione emocjami i pięknymi chwilami. Obiecał jej, że da jej czas. Tyle się u niej działo... zamartwiała się, cierpiała. Czuł się winien, że nie mógł jej pomóc jak należy. Nie tak jakby chciał. Jedyne co tak naprawdę mógł dla niej zrobić to być przy niej. Służyć jako oparcie, gdyby tylko mu na to pozwoliła. To jednak mu nie wystarczało. Chciał być kimś więcej. Wiedział, że w tej sprawie będzie musiał porozmawiać z jej braćmi, ale decyzja należała do niej. Tylko do niej. To ona była najważniejsza, to o jej życie i serce chodziło. On był gotów oddać jej swe całe. Kochał ją od lat, jeśli byłaby gotowa odwzajemnić jego uczucia, jeśli by go chciała, zrobiłby wszystko, aby ją uszczęśliwić, aby uchylić jej niebios, by mogła być bliżej gwiazd na niebie. Wystarczyło jedno słowo, jej skinienie, bo za nic w świecie nie wyobrażał sobie kogokolwiek innego przy swym boku jeśli nie ją. Jeśli nie osobę, którą obdarzył uczuciem bezgranicznym i głębokim. Chciał być dla niej kimś równie ważnym co ona dla niego. Był tu. Cały wyłącznie jej. Wciąż jednak gnębiła go sprawa z Marcelem. To, że jej uczucia są jednak ulokowane w nim. Bał się odrzucenia, ale teraz obawiał się również, że mógłby stać się czymś na miarę zastępstwa. Miał jednak zdobyć jej serce. To były jej słowa. Miał więc zamiar to zrobić. Na swój może mało udolny sposób, ale był zdeterminowany. Chciał jej pokazać, że może na nim polegać, że zająłby się nią, ale również, że pielęgnowałby każdą chwilę z nią spędzoną. Wysłał jej zaproszenie tydzień wcześniej, mając w głowie pomysł na dzisiejsze popołudnie w głowie jeszcze w styczniu. Przeteleportowała się sama do Irlandii, a z niej odebrał ją już na miotle zjawiając się w Little Skelling, gdy słońce trwało jeszcze uporczywie na niebie. Dni były jednak krótsze, a w przeciągu dosłownie godziny zacząć miał się zachód słońca, a niebo miało pomału ciemnieć. Po ich spotkaniu upewni się, że wróci cała i bezpieczna do domu. - To tutaj. - Ogłosił z uroczystym uśmiechem na ustach i z rozwianymi przez wiatr włosami zsiadając z miotły, którą zatrzymał przed latarnią. Poczekał aż dziewczyna z niej zsiądzie, aby złapać ją za dłoń splatając ich palce i poprowadzić ich do ciężkich, metalowych drzwi, które otworzył przed nimi. Czekała ich dość długa wędrówka na samą górę po krętych schodach. Opłacalna jednak. Na szczycie bowiem znajdowało się oszklone z każdej strony pomieszczenie, rozścielone na podłodze koce, kosz piknikowy z jedzeniem, a to wszystko oświetlało wielobarwne światło porozwieszanych przy suficie świątecznych lampek.
Niecierpliwił się i denerwował jednocześnie. Wszystko z pomocą Cilliana dopiął na ostatni guzik. Znaczy, on to tylko z jedzeniem pomógł, resztę Aidan zrobił, ale wkład miał więc się liczyło, a jakby Aidan za gotowanie miał się wziąć to by sobie z Sheilą na pewno nie pojedli. Latarnie zabezpieczył i ogrzał, koce rozłożył, światełka świąteczne z choinki zdjęte, podprowadzone i prosto tu zawieszone też były. Widok z samej góry był naprawdę piękny. Latarnia znajdowała się na klifie, zaraz nad rozciągającą się w nicość tafle wody. Nie działała od lat, nikt tu też nie bywał. Był tu już wcześniej. Raz nawet wczesną nocą mając stąd naprawdę piękny widok na gwiazdy. Chciał jej to pokazać. Pokazać jej wszystko. Każdy jeden zapierający dech w piersi widok. Chciał stworzyć z nią wspomnienia. Te niezapomniane, przepełnione emocjami i pięknymi chwilami. Obiecał jej, że da jej czas. Tyle się u niej działo... zamartwiała się, cierpiała. Czuł się winien, że nie mógł jej pomóc jak należy. Nie tak jakby chciał. Jedyne co tak naprawdę mógł dla niej zrobić to być przy niej. Służyć jako oparcie, gdyby tylko mu na to pozwoliła. To jednak mu nie wystarczało. Chciał być kimś więcej. Wiedział, że w tej sprawie będzie musiał porozmawiać z jej braćmi, ale decyzja należała do niej. Tylko do niej. To ona była najważniejsza, to o jej życie i serce chodziło. On był gotów oddać jej swe całe. Kochał ją od lat, jeśli byłaby gotowa odwzajemnić jego uczucia, jeśli by go chciała, zrobiłby wszystko, aby ją uszczęśliwić, aby uchylić jej niebios, by mogła być bliżej gwiazd na niebie. Wystarczyło jedno słowo, jej skinienie, bo za nic w świecie nie wyobrażał sobie kogokolwiek innego przy swym boku jeśli nie ją. Jeśli nie osobę, którą obdarzył uczuciem bezgranicznym i głębokim. Chciał być dla niej kimś równie ważnym co ona dla niego. Był tu. Cały wyłącznie jej. Wciąż jednak gnębiła go sprawa z Marcelem. To, że jej uczucia są jednak ulokowane w nim. Bał się odrzucenia, ale teraz obawiał się również, że mógłby stać się czymś na miarę zastępstwa. Miał jednak zdobyć jej serce. To były jej słowa. Miał więc zamiar to zrobić. Na swój może mało udolny sposób, ale był zdeterminowany. Chciał jej pokazać, że może na nim polegać, że zająłby się nią, ale również, że pielęgnowałby każdą chwilę z nią spędzoną. Wysłał jej zaproszenie tydzień wcześniej, mając w głowie pomysł na dzisiejsze popołudnie w głowie jeszcze w styczniu. Przeteleportowała się sama do Irlandii, a z niej odebrał ją już na miotle zjawiając się w Little Skelling, gdy słońce trwało jeszcze uporczywie na niebie. Dni były jednak krótsze, a w przeciągu dosłownie godziny zacząć miał się zachód słońca, a niebo miało pomału ciemnieć. Po ich spotkaniu upewni się, że wróci cała i bezpieczna do domu. - To tutaj. - Ogłosił z uroczystym uśmiechem na ustach i z rozwianymi przez wiatr włosami zsiadając z miotły, którą zatrzymał przed latarnią. Poczekał aż dziewczyna z niej zsiądzie, aby złapać ją za dłoń splatając ich palce i poprowadzić ich do ciężkich, metalowych drzwi, które otworzył przed nimi. Czekała ich dość długa wędrówka na samą górę po krętych schodach. Opłacalna jednak. Na szczycie bowiem znajdowało się oszklone z każdej strony pomieszczenie, rozścielone na podłodze koce, kosz piknikowy z jedzeniem, a to wszystko oświetlało wielobarwne światło porozwieszanych przy suficie świątecznych lampek.
The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around
turn the life around
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie spodziewała się jakiegokolwiek gestu ze strony Aidana i to nie dlatego, że uważała, że do takich się nie nadaje. Po prostu zupełnie wyleciał jej z głowy dzień, który w jakiś sposób powinien być ważny, a którzy przepadł w jej głowie w odmętach zdenerwowania, smutków, niewyspania i zdenerwowania. Dlatego kiedy tylko otrzymała wiadomość, speszyła się, nie do końca wiedząc co teraz, aczkolwiek odpisała że bardzo chętnie się przeznaczy chwilę na spotkanie z Moorem. W końcu nie mógł być zły, nawet jeżeli nie wyglądała idealnie, prawda? Twarz była zmęczona, ale starała się poprawić nieco własny wygląd drobną ilością kosmetyków, które schowała pod obluzowaną deską aby żaden z braci się nie dorwał, ubrała podarowaną jej na święta sukienkę, dopilnowując, aby dokładnie była wyczyszczona. Czy to było w porządku? Czy nie będzie zły, że nie mogła przygotować się dokładniej? Miała nadzieję, że nie, bo wzdychając cicho zorientowała się, że niezbyt miała czas na dodatkowe rozważania.
Oplatając swoje dłonie dookoła jego, wtuliła swój policzek w jego ramię kiedy lecieli na miotle, pozwalając sobie tym razem absolutnie nie podziwiać widoków, skupiając się jedynie na jego obecności. Nie potrafiła całkowicie zapomnieć o swoich problemach, ale te przynajmniej wydawały się łagodniejsze przy obecności Moore’a, tak jakby w tym momencie pozostawiła wszystko gdzieś daleko za sobą, nawet jeżeli nie była to prawda. Jego obecność, ciepło tego, że był tuż obok, delikatnie rozwiane jasne włosy…wpatrywała się niemal jak zahipnotyzowana, uśmiechając się za każdym razem kiedy to kąciki ust Aidana drgały lekko podczas jego rozmyślań. Nie była pewna, co dokładnie mogło mu chodzić po głowie, pozostawiała to jednak otwartą kwestią. Nie lubiła wymuszać z kogoś wyznań, pozostawiała więc kwestię szeroko otwartą, pozwalając Aidanowi na znalezienie słów i myśli, które chciałby jej przekazać.
Uśmiechnęła się, kiedy pomagał jej zsunąć się z miotły, ostrożnie stawiając pierwsze kroki na nieznanym gruncie. Nie wiedziała, co ich tutaj czeka, ale w jakiś sposób miała pewność, że cokolwiek się nie zadzieje, Aidan zadbał o to, aby nikt nieproszony się tutaj nie zjawił, samemu też przygotowując to miejsce bez stresu dla niej, że nagle ktoś obcy się tutaj pojawi. Spojrzała jeszcze na krętą drogę, która ich czekała, nie mając żadnych pretensji co do wysokości, za to delikatnie acz stanowczo ściskając dłoń która ją prowadziła.
- Często tu bywasz? – zagadnęła, prawdziwie ciekawa czy znał to miejsce i czy wybrał je przypadkowo czy nie. Skupiła się później na wędrówce, niezbyt chcąc dyszeć przez kolejne wypowiadane słowa, a dopiero kiedy dotarli na szczyt, jej oczy rozszerzyły się znacząco. W pierwszej chwili zaniemówiła, nie wiedząc nawet co powiedzieć, zaraz jednak rzucając się na szyję Aidana i na jego policzku składając pocałunek.
- Przepiękne! To wszystko ty zrobiłeś? Niesamowity jesteś jak zawsze!
Oplatając swoje dłonie dookoła jego, wtuliła swój policzek w jego ramię kiedy lecieli na miotle, pozwalając sobie tym razem absolutnie nie podziwiać widoków, skupiając się jedynie na jego obecności. Nie potrafiła całkowicie zapomnieć o swoich problemach, ale te przynajmniej wydawały się łagodniejsze przy obecności Moore’a, tak jakby w tym momencie pozostawiła wszystko gdzieś daleko za sobą, nawet jeżeli nie była to prawda. Jego obecność, ciepło tego, że był tuż obok, delikatnie rozwiane jasne włosy…wpatrywała się niemal jak zahipnotyzowana, uśmiechając się za każdym razem kiedy to kąciki ust Aidana drgały lekko podczas jego rozmyślań. Nie była pewna, co dokładnie mogło mu chodzić po głowie, pozostawiała to jednak otwartą kwestią. Nie lubiła wymuszać z kogoś wyznań, pozostawiała więc kwestię szeroko otwartą, pozwalając Aidanowi na znalezienie słów i myśli, które chciałby jej przekazać.
Uśmiechnęła się, kiedy pomagał jej zsunąć się z miotły, ostrożnie stawiając pierwsze kroki na nieznanym gruncie. Nie wiedziała, co ich tutaj czeka, ale w jakiś sposób miała pewność, że cokolwiek się nie zadzieje, Aidan zadbał o to, aby nikt nieproszony się tutaj nie zjawił, samemu też przygotowując to miejsce bez stresu dla niej, że nagle ktoś obcy się tutaj pojawi. Spojrzała jeszcze na krętą drogę, która ich czekała, nie mając żadnych pretensji co do wysokości, za to delikatnie acz stanowczo ściskając dłoń która ją prowadziła.
- Często tu bywasz? – zagadnęła, prawdziwie ciekawa czy znał to miejsce i czy wybrał je przypadkowo czy nie. Skupiła się później na wędrówce, niezbyt chcąc dyszeć przez kolejne wypowiadane słowa, a dopiero kiedy dotarli na szczyt, jej oczy rozszerzyły się znacząco. W pierwszej chwili zaniemówiła, nie wiedząc nawet co powiedzieć, zaraz jednak rzucając się na szyję Aidana i na jego policzku składając pocałunek.
- Przepiękne! To wszystko ty zrobiłeś? Niesamowity jesteś jak zawsze!
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
|13.09.1958
Drink szybko znalazł się w drobnej dłoni, kolor zaś sugerował smak słodki, taki za jakim nie przepadała, ale atmosfera łaźni, ogólne rozluźnienie i spokój sprawiły, że mimo wszystko spróbowała posmakować, słodycz rozlała się po języku, a wraz z nią poczuła zapach róż i świeżo wypranej pościeli, takiej suszonej na słońcu, przesyconej powiewu wiatru. Do tej kombinacji dołączyły aromaty egzotycznych przypraw. Jednak nim zdążyła się nacieszyć zapachami oraz posmakiem drinka powieki zaczęły opadać, jak do snu, ale przecież senna nie była. Opadła w wodzie by zaraz poczuć szarpnięcie w okolicy pępka i nim się obejrzała znajdowała się w miejscu zupełnie innym niż powinna być.
Przypływ paniki oraz zaniepokojenia otrzeźwił ją od razu. Nie powinna tu być i to jeszcze w en déshabillé.
Nie rozpoznawała miejsca w jakim się znalazła, ale jedno było pewne. Znajdowała się daleko od łaźni. Daleko od bezpiecznej przystani jaką było otoczenie innych kobiet.
Po plecach przeszedł zimny dreszcz. Czy to kolejny koszmar, czy jednak były demony jedynie uśpione i teraz wszystko ma się zacząć od nowa. W snach jej nagie ciało było rozszarpywane przez zęby i pazury cienistych istot. Czy jej krew ma teraz zabarwić wodę jeziora?
Czy to było jezioro? Tak się jej zdawało, nie słyszała szumu wody charakterystycznego dla rzeki. Wzięła głębszy oddech. Gdzie jest różdżka? Na pewno jak znajdzie różdżkę będzie jej łatwiej wrócić do domu. Dostrzegła zaś ręcznik, leżał niedaleko brzegu, wystarczyło do niego podpłynąć i taki miała właśnie zamiar, ale wtedy usłyszała czyjś głos. Odwróciła się gwałtownie, rozchlapując wodę wokół siebie.
-Kto tu jest? - Zapytała zaniepokojona, szukając właścicielka głosu, ale zamiast tego poczuła jak jakiś materiał spada jej na głowę. Zaraz potem kolejny i następny. Nie potrzebowała wiele czasu, żeby zorientować się, że nie są to jej ubrania, ale mężczyzny. Serce zabiło szybciej, bynajmniej z podekscytowania.
Nie była sama.
Ktoś tu jeszcze był i na drugim końcu zdawało się, że widzi sylwetkę.
Tylko czy był to przyjaciel czy może wróg?
|Rzut na spostrzegawczość, szukam różdżki, st 70, spostrzegawczość I
Drink szybko znalazł się w drobnej dłoni, kolor zaś sugerował smak słodki, taki za jakim nie przepadała, ale atmosfera łaźni, ogólne rozluźnienie i spokój sprawiły, że mimo wszystko spróbowała posmakować, słodycz rozlała się po języku, a wraz z nią poczuła zapach róż i świeżo wypranej pościeli, takiej suszonej na słońcu, przesyconej powiewu wiatru. Do tej kombinacji dołączyły aromaty egzotycznych przypraw. Jednak nim zdążyła się nacieszyć zapachami oraz posmakiem drinka powieki zaczęły opadać, jak do snu, ale przecież senna nie była. Opadła w wodzie by zaraz poczuć szarpnięcie w okolicy pępka i nim się obejrzała znajdowała się w miejscu zupełnie innym niż powinna być.
Przypływ paniki oraz zaniepokojenia otrzeźwił ją od razu. Nie powinna tu być i to jeszcze w en déshabillé.
Nie rozpoznawała miejsca w jakim się znalazła, ale jedno było pewne. Znajdowała się daleko od łaźni. Daleko od bezpiecznej przystani jaką było otoczenie innych kobiet.
Po plecach przeszedł zimny dreszcz. Czy to kolejny koszmar, czy jednak były demony jedynie uśpione i teraz wszystko ma się zacząć od nowa. W snach jej nagie ciało było rozszarpywane przez zęby i pazury cienistych istot. Czy jej krew ma teraz zabarwić wodę jeziora?
Czy to było jezioro? Tak się jej zdawało, nie słyszała szumu wody charakterystycznego dla rzeki. Wzięła głębszy oddech. Gdzie jest różdżka? Na pewno jak znajdzie różdżkę będzie jej łatwiej wrócić do domu. Dostrzegła zaś ręcznik, leżał niedaleko brzegu, wystarczyło do niego podpłynąć i taki miała właśnie zamiar, ale wtedy usłyszała czyjś głos. Odwróciła się gwałtownie, rozchlapując wodę wokół siebie.
-Kto tu jest? - Zapytała zaniepokojona, szukając właścicielka głosu, ale zamiast tego poczuła jak jakiś materiał spada jej na głowę. Zaraz potem kolejny i następny. Nie potrzebowała wiele czasu, żeby zorientować się, że nie są to jej ubrania, ale mężczyzny. Serce zabiło szybciej, bynajmniej z podekscytowania.
Nie była sama.
Ktoś tu jeszcze był i na drugim końcu zdawało się, że widzi sylwetkę.
Tylko czy był to przyjaciel czy może wróg?
|Rzut na spostrzegawczość, szukam różdżki, st 70, spostrzegawczość I
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Primrose Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Pochłonięty rozmową w doborowym towarzystwie nawet nie zwróciłem uwagi, kiedy w moją dłoń trafił kieliszek z różowawą zawartością. Obróciłem nóżkę między palcami i ściągnąłem brwi będąc nieco niepocieszonym wszak wcześniej częstowałem się ognistą, jednakże nie zwykłem wybrzydzać. Upiłem trunku czując nieprzyjemną słodycz na języku – skrzywiłem się nawet lekko, bowiem totalnie nie wpasował się w mój gust; jeśli już miałem pić drinki to preferowałem kwaśne smaki. Niemniej jednak, gdy wziąłem drugi łyk odniosłem wrażenie, że staje się coraz smaczniejszy, a jego zapach zupełnie się zmienił. Aromat palonego tytoniu wypełnił moje nozdrza, podobnie jak zapach ulubionej whisky od Blishena. Uśmiech mimowolnie pojawił się na ustach i wraz z nim dopadła mnie senność; powieki stały się ciężkie, zbyt ciężkie, abym był w stanie je utrzymać. Wyciągnąłem nogi bardziej przed siebie, wsunąłem dłonie pod głowę i właściwie od razu odpłynąłem. Ocknąłem się dopiero, gdy poczułem wyraźne szarpnięcie w okolicy pępka.
Co u licha?
Wciąż byłem w wodzie, ale z pewnością nie były to łaźnie. Nie czułem dna pod stopami, dlatego lekkimi ruchami ramion utrzymywałem się na powierzchni. Rozglądałem się przy tym po okolicy starając się zrozumieć co się właśnie działo. Czy to był sen? Co było jego powodem? Próbowałem się obudzić, przyszło mi do głowy, aby nawet się uszczypnąć, jednakże sam zaśmiałem się pod nosem z tego absurdalnego pomysłu. O dziwo nie czułem niepokoju – wręcz przeciwnie. Wypełniał mnie spokój, jakaś irracjonalna radość, którą pragnąłem się z kimś podzielić i wtem usłyszałem słodki, kobiecy głos szepcący mi do ucha. W jednej chwili obróciłem się w tym kierunku, ale nie ujrzałem żadnej twarzy – dosłownie nikogo. Czy te figle płatał mi umysł? To on chciał mi dać gwiazdkę z nieba? Zacisnąłem wargi w wąską linię, po czym wolno zacząłem się przemieszczać w kierunku brzegu zastanawiając się jak zdołam wrócić do domu, skoro nie miałem przy sobie nic – ani ubrań, a tym bardziej różdżki. W tym samym momencie coś spadło mi na głowę i chwyciwszy w dłoń materiał uzmysłowiłem sobie, że była to… sukienka. Od zaśmiania się w głos przeszkodziło mi tylko jedno – dziewczyna, od której nie mogłem oderwać wzroku. Wyglądała pięknie w blasku księżyca. Wypuściłem wolno powietrze z ust zdając sobie sprawę, że tyle pragnąłem jej powiedzieć, tak bardzo chciałem poczuć zapach jej skóry. Dlaczego w ogóle opuściliśmy ten namiot Primrose? Wiedz, że nie pozwolę nam popełnić znów tego samego błędu.
Straciłem zainteresowanie powrotem do domu, zignorowałem też odzież oraz wężowe drewno. Liczyła się tylko ona.
Co u licha?
Wciąż byłem w wodzie, ale z pewnością nie były to łaźnie. Nie czułem dna pod stopami, dlatego lekkimi ruchami ramion utrzymywałem się na powierzchni. Rozglądałem się przy tym po okolicy starając się zrozumieć co się właśnie działo. Czy to był sen? Co było jego powodem? Próbowałem się obudzić, przyszło mi do głowy, aby nawet się uszczypnąć, jednakże sam zaśmiałem się pod nosem z tego absurdalnego pomysłu. O dziwo nie czułem niepokoju – wręcz przeciwnie. Wypełniał mnie spokój, jakaś irracjonalna radość, którą pragnąłem się z kimś podzielić i wtem usłyszałem słodki, kobiecy głos szepcący mi do ucha. W jednej chwili obróciłem się w tym kierunku, ale nie ujrzałem żadnej twarzy – dosłownie nikogo. Czy te figle płatał mi umysł? To on chciał mi dać gwiazdkę z nieba? Zacisnąłem wargi w wąską linię, po czym wolno zacząłem się przemieszczać w kierunku brzegu zastanawiając się jak zdołam wrócić do domu, skoro nie miałem przy sobie nic – ani ubrań, a tym bardziej różdżki. W tym samym momencie coś spadło mi na głowę i chwyciwszy w dłoń materiał uzmysłowiłem sobie, że była to… sukienka. Od zaśmiania się w głos przeszkodziło mi tylko jedno – dziewczyna, od której nie mogłem oderwać wzroku. Wyglądała pięknie w blasku księżyca. Wypuściłem wolno powietrze z ust zdając sobie sprawę, że tyle pragnąłem jej powiedzieć, tak bardzo chciałem poczuć zapach jej skóry. Dlaczego w ogóle opuściliśmy ten namiot Primrose? Wiedz, że nie pozwolę nam popełnić znów tego samego błędu.
Straciłem zainteresowanie powrotem do domu, zignorowałem też odzież oraz wężowe drewno. Liczyła się tylko ona.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Różdżka przepadła, przestała być ważna, nie liczyła się w momencie, w którym spostrzegła kto znajduje się naprzeciwko niej. Serce zabiło mocniej, a oddech uwiązał się supłem w płucach. Poświata księżyca osadzała się na silnych ramionach oraz rzucała cień na twarz, powodując, że męskie rysy nabrały ostrzejszych krawędzi.
Wspomnienia z nocy spędzonej w namiocie powróciły wyraźne, jakby miało to miejsce ledwie wczoraj. Nie były już senną marą, obrazami jak za mgłą, które powodowały przyjemne sensacje, a rzeczywistym i namacalnym wydarzeniem, o którym nie mogła zapomnieć. Tym bardziej teraz.
Poprzedni głos przestał mieć znaczenie. Cała sytuacja, przedziwne jezioro również. Byli ponownie sami, odcięci od innych ludzi, jedyni w tym miejscu. Tak bardzo znów chciała poczuć dotyk jego rąk na swojej skórze, ciepły oddech znaczący niewidzialnymi znamionami całe ciało. Choć nie poczuła zimna to zadrżała.
Wcześniej, nie była pewna, wciąż zadająca pytania. Nie wiedziała co ją czeka, teraz pojęła pewne mechanizmy, zrozumiała, że pewnych spraw nie da się powstrzymać. Tym bardziej teraz, kiedy czuła, że tak bardzo pragnęła.
Powoli poruszyła ramionami i podpłynęła bliżej unosząc na Drew spojrzenie. Nagość nagle nie była istotna. Chciała, aby taką ją widział.
Słowa Evandry rozbrzmiały w pamięci, ten dzień kiedy wyznała jej jako jedynej co zaszło w namiocie, a przyjaciółka nie potępiła jej działania, a jedynie wyrażając swój zachwyt zasiała kolejne ziarno. Niewinny komentarz, który właśnie zapuszczał coraz głębiej korzenie. Osadzał się w umyśle czarownicy, wczesne wyrwanie mogłoby ją uratować. Nie chciała być ratowana, chciała być bliżej mężczyzny.
Oddech powrócił, urywany, szybszy, gdy już był na wyciągnięcie ręki.
-Czy to sen? - Zapytała, skłonna uwierzyć, że w łaźni przysnęła, a jej umysł właśnie wyciąga na wierzch najbardziej skrywane marzenia. Płata jej figle, nie pozwalając zapomnieć. -Jeżeli to sen, to chcę aby trwał jak najdłużej. - Wyznała otwarcie, bo przecież w snach można powiedzieć wszystko. A nawet jeżeli to nie sen, to nie czuła skrępowania, aby wypowiedzieć te słowa. Wydawały się na miejscu, wydawały się właściwe.
Konieczne do wypowiedzenia.
Wspomnienia z nocy spędzonej w namiocie powróciły wyraźne, jakby miało to miejsce ledwie wczoraj. Nie były już senną marą, obrazami jak za mgłą, które powodowały przyjemne sensacje, a rzeczywistym i namacalnym wydarzeniem, o którym nie mogła zapomnieć. Tym bardziej teraz.
Poprzedni głos przestał mieć znaczenie. Cała sytuacja, przedziwne jezioro również. Byli ponownie sami, odcięci od innych ludzi, jedyni w tym miejscu. Tak bardzo znów chciała poczuć dotyk jego rąk na swojej skórze, ciepły oddech znaczący niewidzialnymi znamionami całe ciało. Choć nie poczuła zimna to zadrżała.
Wcześniej, nie była pewna, wciąż zadająca pytania. Nie wiedziała co ją czeka, teraz pojęła pewne mechanizmy, zrozumiała, że pewnych spraw nie da się powstrzymać. Tym bardziej teraz, kiedy czuła, że tak bardzo pragnęła.
Powoli poruszyła ramionami i podpłynęła bliżej unosząc na Drew spojrzenie. Nagość nagle nie była istotna. Chciała, aby taką ją widział.
Słowa Evandry rozbrzmiały w pamięci, ten dzień kiedy wyznała jej jako jedynej co zaszło w namiocie, a przyjaciółka nie potępiła jej działania, a jedynie wyrażając swój zachwyt zasiała kolejne ziarno. Niewinny komentarz, który właśnie zapuszczał coraz głębiej korzenie. Osadzał się w umyśle czarownicy, wczesne wyrwanie mogłoby ją uratować. Nie chciała być ratowana, chciała być bliżej mężczyzny.
Oddech powrócił, urywany, szybszy, gdy już był na wyciągnięcie ręki.
-Czy to sen? - Zapytała, skłonna uwierzyć, że w łaźni przysnęła, a jej umysł właśnie wyciąga na wierzch najbardziej skrywane marzenia. Płata jej figle, nie pozwalając zapomnieć. -Jeżeli to sen, to chcę aby trwał jak najdłużej. - Wyznała otwarcie, bo przecież w snach można powiedzieć wszystko. A nawet jeżeli to nie sen, to nie czuła skrępowania, aby wypowiedzieć te słowa. Wydawały się na miejscu, wydawały się właściwe.
Konieczne do wypowiedzenia.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Obróciłem się w kierunku dziewczyny wciąż dzierżąc w dłoni część – zapewne jej – garderoby. Przyglądałem się jej, bezwstydnie wpatrywałem w każdy fragment ciała wyłaniającego się ponad, błyszczącą w blasku księżyca, powierzchnię jeziora. Wziąłem głęboki wdech zdając sobie sprawę, że skupiła na mnie swą uwagę i nie zwlekając zaczęła skracać dzielącą nas odległość. Pozbyłem się tej sukienki, nie była jej, a tym bardziej mi, do niczego potrzeba.
Skąd w Tobie tyle odwagi Primrose?
Jeszcze w trakcie naszego ostatniego spotkania czułem gęstą atmosferę, odnosiłem wrażenie, że w jej ustach ugrzęzły pewne słowa, być może pytania, które wtem nie ujrzały światła dziennego. Czy miały dziś? Choć właściwie, dlaczego po tak długim czasie? Co się zmieniło? Co tu robiliśmy? Z jakiego powodu los ponownie skrzyżował nasze ścieżki? Pytajniki mnożyły się, atakowały mój umysł, ale o dziwo – ignorowałem je. O dziwo zaniechałem analiz, zatracania się w kolejnych rozmyślaniach i poszukiwaniach prawidłowych lub tych najbardziej zbliżonych do prawdy odpowiedzi. Nie liczyło się nic poza jej błyszczącymi tęczówkami, poza kształtami, które budziły w mej wyobraźni najskrytsze pragnienia. Na próżno było szukać w tym logiki, porzuciłem jakiekolwiek próby; nie byłem w stanie się temu oprzeć, a jej pewność tylko mnie w tym utwierdzała. Sprawiała, że kącik ust powędrował ku górze, gdy w końcu znalazła się tuż obok, dosłownie na wyciągnięcie dłoni i zdecydowała się na słodki szept. Czyżbyśmy dzielili to zagubienie? Abstrakcyjną konfuzję, w której wyjątkowo komfortowo się czuliśmy? -Jeśli sen, to wyjątkowo piękny- odparłem w sposób zupełnie do siebie niepodobny. Pozbawiony kpiny, charakterystycznej ironii, która zdawała się nie opuszczać mnie ani na moment. Zdawała – to było chyba dobre określenie, bowiem obecnie brzmiałem zupełnie szczerze, a przynajmniej tak odczułem własną postawę. Być może byłem w błędzie, ale z niego mogła mnie wyprowadzić tylko ona.
Zbliżyłem się pokonując ostatni, dzielący nas metr i uniosłem dłoń opierając palce o jej podbródek. Delikatnie zadarłem go do góry, po czym drugą ręką zawędrowałem na wysokość lędźwi i przyciągnąłem ją do siebie zamykając w uścisku. -Najdłużej?- spytałem, choć nie brzmiało to jak pytanie, bowiem sam liczyłem na to samo. -Czyli ile? Nim świt nie skłoni nas do rozstania?- kontynuowałem opierając brodę o czubek jej głowy. -Nim świta zdąży się zorientować, że spędzasz czas ze mną zamiast we własnej sypialni? Że nie jestem jednym z was?- dodałem biorąc głęboki wdech; rozkoszując się jej zapachem, gładkością skóry, którą czułem pod opuszkami placów. Pokrętnie czułem się lepszy od nich - i taki byłem. Ponad tradycjami, oddany i lojalny sprawie, gotów poświęcić więcej, niżeli rodowy majątek. -Niechaj trwa, niech trwa jak najdłużej, bo jeśli to sen, to nie mam ochoty się z niego obudzić- wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu powracając spojrzeniem do jej oczu.
Skąd w Tobie tyle odwagi Primrose?
Jeszcze w trakcie naszego ostatniego spotkania czułem gęstą atmosferę, odnosiłem wrażenie, że w jej ustach ugrzęzły pewne słowa, być może pytania, które wtem nie ujrzały światła dziennego. Czy miały dziś? Choć właściwie, dlaczego po tak długim czasie? Co się zmieniło? Co tu robiliśmy? Z jakiego powodu los ponownie skrzyżował nasze ścieżki? Pytajniki mnożyły się, atakowały mój umysł, ale o dziwo – ignorowałem je. O dziwo zaniechałem analiz, zatracania się w kolejnych rozmyślaniach i poszukiwaniach prawidłowych lub tych najbardziej zbliżonych do prawdy odpowiedzi. Nie liczyło się nic poza jej błyszczącymi tęczówkami, poza kształtami, które budziły w mej wyobraźni najskrytsze pragnienia. Na próżno było szukać w tym logiki, porzuciłem jakiekolwiek próby; nie byłem w stanie się temu oprzeć, a jej pewność tylko mnie w tym utwierdzała. Sprawiała, że kącik ust powędrował ku górze, gdy w końcu znalazła się tuż obok, dosłownie na wyciągnięcie dłoni i zdecydowała się na słodki szept. Czyżbyśmy dzielili to zagubienie? Abstrakcyjną konfuzję, w której wyjątkowo komfortowo się czuliśmy? -Jeśli sen, to wyjątkowo piękny- odparłem w sposób zupełnie do siebie niepodobny. Pozbawiony kpiny, charakterystycznej ironii, która zdawała się nie opuszczać mnie ani na moment. Zdawała – to było chyba dobre określenie, bowiem obecnie brzmiałem zupełnie szczerze, a przynajmniej tak odczułem własną postawę. Być może byłem w błędzie, ale z niego mogła mnie wyprowadzić tylko ona.
Zbliżyłem się pokonując ostatni, dzielący nas metr i uniosłem dłoń opierając palce o jej podbródek. Delikatnie zadarłem go do góry, po czym drugą ręką zawędrowałem na wysokość lędźwi i przyciągnąłem ją do siebie zamykając w uścisku. -Najdłużej?- spytałem, choć nie brzmiało to jak pytanie, bowiem sam liczyłem na to samo. -Czyli ile? Nim świt nie skłoni nas do rozstania?- kontynuowałem opierając brodę o czubek jej głowy. -Nim świta zdąży się zorientować, że spędzasz czas ze mną zamiast we własnej sypialni? Że nie jestem jednym z was?- dodałem biorąc głęboki wdech; rozkoszując się jej zapachem, gładkością skóry, którą czułem pod opuszkami placów. Pokrętnie czułem się lepszy od nich - i taki byłem. Ponad tradycjami, oddany i lojalny sprawie, gotów poświęcić więcej, niżeli rodowy majątek. -Niechaj trwa, niech trwa jak najdłużej, bo jeśli to sen, to nie mam ochoty się z niego obudzić- wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu powracając spojrzeniem do jej oczu.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nie było ważne jak się tu znalazła. Nie było istotne to, że byli sami, pozbawieni ubrań, w kraterze pełnym wody przy świetle księżyca. Wszystkie pytania powinny mnożyć się w jej głowie, powinny wręcz krzyczeć ostrzegając przed kolejnym krokiem, kolejnym słowem wypływającym z ust nim dokładnie się zastanowi co mówi.
Nie pojawiały się. Tak miało być, powinna tu być, w tym miejscu, o tej godzinie i obok tego mężczyzny. To było oczywiste jak ten księżyc na granatowy niebie i miliardy gwiazd mu towarzyszące, że chce być obok tego mężczyzny.
Pragnie słyszeć jego głos, czuć dotyk - przebywać w towarzystwie, nawet wtedy kiedy z niej drwi, zadając pytania, tak bardzo nieraz niewygodne i uwierające szpilką prawdy pod skórą. Jeżeli miała być zagubioną, to niech to nastąpi to dzisiaj. Nic innego bowiem się teraz nie liczyło, a wszelki rozsądek zdawał się nie istnieć.
Skąd w niej tyle odwagi?
Tkwiła zawsze, dokładnie zamknięta na klucz pod pokrywą właściwego zachowania i grożących konsekwencji, których nie chciała ponieść.
Brak ironii, charakterystycznego skrzywienia warg powinien zaalarmować, ale nie tym razem. Przyjmować wszystko bez najmniejszej krytyki, zastanowienia. Jeżeli śnili razem ten sen, to musiał być najpiękniejszy i jeden z bardziej odważnych jakie do tej pory miała.
Poddała się dotykowi, unosząc w górę głowę, wędrując spojrzeniem po męskiej twarzy, wzdychając cicho gdy przygarnął ją do siebie w przyjemnym dźwięku wody opływającej ciała.
-Nim sama o tym nie zdecyduję. - Odpowiedziała opierając policzek na jego piersi, obejmując ramionami w pasie; stając się być jeszcze bliżej, jak to tylko możliwe. Przełamując wszelką barierę dystansu. Słowa te chyba przeczytała w jakieś książce, ale teraz wydawały się idealnie pasować do sytuacji w jakiej się znaleźli. Takiej samej jak heroiny romansów jakie czytywała w skrytości swojej komnaty. -W takim razie, nie pozwólmy, aby ktokolwiek nas z niego wybudził. - Uśmiechnęła się pewna swoich słów. Spojrzenie roziskrzone spotkało się z jego wzrokiem. Nie czuła wstydu ani skrępowania, bo dlaczego miała, skoro w tym śnie była najpiękniejsza.
Skąd w niej tyle odwagi?
Bo we śnie mogła wszystko, bez obaw konsekwencji.
Wspinając się na palce, nie chcąc stracić gruntu pod nogami, złożyła w kąciku jego ust delikatny pocałunek.
Nie pojawiały się. Tak miało być, powinna tu być, w tym miejscu, o tej godzinie i obok tego mężczyzny. To było oczywiste jak ten księżyc na granatowy niebie i miliardy gwiazd mu towarzyszące, że chce być obok tego mężczyzny.
Pragnie słyszeć jego głos, czuć dotyk - przebywać w towarzystwie, nawet wtedy kiedy z niej drwi, zadając pytania, tak bardzo nieraz niewygodne i uwierające szpilką prawdy pod skórą. Jeżeli miała być zagubioną, to niech to nastąpi to dzisiaj. Nic innego bowiem się teraz nie liczyło, a wszelki rozsądek zdawał się nie istnieć.
Skąd w niej tyle odwagi?
Tkwiła zawsze, dokładnie zamknięta na klucz pod pokrywą właściwego zachowania i grożących konsekwencji, których nie chciała ponieść.
Brak ironii, charakterystycznego skrzywienia warg powinien zaalarmować, ale nie tym razem. Przyjmować wszystko bez najmniejszej krytyki, zastanowienia. Jeżeli śnili razem ten sen, to musiał być najpiękniejszy i jeden z bardziej odważnych jakie do tej pory miała.
Poddała się dotykowi, unosząc w górę głowę, wędrując spojrzeniem po męskiej twarzy, wzdychając cicho gdy przygarnął ją do siebie w przyjemnym dźwięku wody opływającej ciała.
-Nim sama o tym nie zdecyduję. - Odpowiedziała opierając policzek na jego piersi, obejmując ramionami w pasie; stając się być jeszcze bliżej, jak to tylko możliwe. Przełamując wszelką barierę dystansu. Słowa te chyba przeczytała w jakieś książce, ale teraz wydawały się idealnie pasować do sytuacji w jakiej się znaleźli. Takiej samej jak heroiny romansów jakie czytywała w skrytości swojej komnaty. -W takim razie, nie pozwólmy, aby ktokolwiek nas z niego wybudził. - Uśmiechnęła się pewna swoich słów. Spojrzenie roziskrzone spotkało się z jego wzrokiem. Nie czuła wstydu ani skrępowania, bo dlaczego miała, skoro w tym śnie była najpiękniejsza.
Skąd w niej tyle odwagi?
Bo we śnie mogła wszystko, bez obaw konsekwencji.
Wspinając się na palce, nie chcąc stracić gruntu pod nogami, złożyła w kąciku jego ust delikatny pocałunek.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Czyli jednak decydowała sama? Przyjmowała swoje zdanie jako ostatnie, porzuciwszy przy tym parasol ochronny, zobowiązania i oczekiwania, którymi z pewnością obarczała ją rodzina oraz związana z ich historią tradycja? Była gotów wyjść naprzeciw, stawić czoła przeciwnościom? Znalazła w sobie odwagę i siłę? Pytania mnożyły się, choć już pierwszy sierpnia był dowodem, że potrafiła postawić swe pragnienia ponad bezpieczną strefę, być może nawet pewien komfort i wymagania, jakie bezsprzecznie ciążyły na jej barkach. To wszystko jednak zdawało się nie mieć większego znaczenia – ani fakt, że byliśmy wtem blisko, ani świadomość, iż noc upłynęła pod dużym wpływem kadzidła. Może sobie tylko to wmówiliśmy? Może było to dobrym pretekstem na usprawiedliwienie własnych poczynań, lecz finalnie przekorny los i tak postawił na swoim doprowadzając nas do tego miejsca?
-Czyli dziś wszystkie karty znajdują się w twojej dłoni?- spytałem z uśmiechem, który mimowolnie pojawił się na mojej twarzy, gdy tylko poczułem jej bliskość. Ciepłe dłonie wodzące po plecach, gorący policzek opierający się o klatkę piersiową. W swych ruchach wciąż pozostawała niezwykle delikatna, choć każdy gest zdawał się być znacznie pewniejszy, jakby pamiętna niepewność została porzucona za połami namiotu.
Lecz czy moja pewność zamknięta była jedynie w murach Przeklętej Warowni? Zamknąwszy oczy ujrzałem pewne obrazy, przebłyski świadomości i rzeczywistości, jaka nijak miała się do obecnej sytuacji. Prędko jednak zdusiłem w sobie ten moment zawahania, abstrakcyjnej chęci zrozumienia, pojęcia pewnych faktów i ich analizy. Stała tu – przede mną. To ona była kobietą, na jaką czekałem tyle lat, jaką od zawsze pragnąłem.
Słodki oddech otulał nagą skórę – otumaniał mnie, uspokajał i jednocześnie powodował coraz szybsze bicie serca. Przytuliłem ją nieco mocniej, jakby w obawie, że zaraz mogła odejść; odwrócić się i ruszyć przed siebie zapominając przy tym o tej magicznej chwili. Pełnym uczucia spojrzeniu, kiełkującym pożądaniu i gorącu, które coraz intensywniej drażniło skórę.
-Czy właśnie to przepowiedziały ci wiedźmy?- szepnąłem do jej ucha, po czym musnąłem nosem jego płatek. -Dlatego nie chciałaś o tym rozmawiać?- uśmiechnąłem się nieznacznie, lecz nim usłyszałem odpowiedź poczułem jej miękkie wargi w kąciku własnych. Nie musiała długo czekać na mą reakcję, bowiem już po chwili złączyłem nasze usta w subtelnym pocałunku. Dłonie zaś rozpoczęły wolną wędrówkę wzdłuż jej drobnego ciała – zupełnie tak, jakby poznawały je na nowo.
-Czyli dziś wszystkie karty znajdują się w twojej dłoni?- spytałem z uśmiechem, który mimowolnie pojawił się na mojej twarzy, gdy tylko poczułem jej bliskość. Ciepłe dłonie wodzące po plecach, gorący policzek opierający się o klatkę piersiową. W swych ruchach wciąż pozostawała niezwykle delikatna, choć każdy gest zdawał się być znacznie pewniejszy, jakby pamiętna niepewność została porzucona za połami namiotu.
Lecz czy moja pewność zamknięta była jedynie w murach Przeklętej Warowni? Zamknąwszy oczy ujrzałem pewne obrazy, przebłyski świadomości i rzeczywistości, jaka nijak miała się do obecnej sytuacji. Prędko jednak zdusiłem w sobie ten moment zawahania, abstrakcyjnej chęci zrozumienia, pojęcia pewnych faktów i ich analizy. Stała tu – przede mną. To ona była kobietą, na jaką czekałem tyle lat, jaką od zawsze pragnąłem.
Słodki oddech otulał nagą skórę – otumaniał mnie, uspokajał i jednocześnie powodował coraz szybsze bicie serca. Przytuliłem ją nieco mocniej, jakby w obawie, że zaraz mogła odejść; odwrócić się i ruszyć przed siebie zapominając przy tym o tej magicznej chwili. Pełnym uczucia spojrzeniu, kiełkującym pożądaniu i gorącu, które coraz intensywniej drażniło skórę.
-Czy właśnie to przepowiedziały ci wiedźmy?- szepnąłem do jej ucha, po czym musnąłem nosem jego płatek. -Dlatego nie chciałaś o tym rozmawiać?- uśmiechnąłem się nieznacznie, lecz nim usłyszałem odpowiedź poczułem jej miękkie wargi w kąciku własnych. Nie musiała długo czekać na mą reakcję, bowiem już po chwili złączyłem nasze usta w subtelnym pocałunku. Dłonie zaś rozpoczęły wolną wędrówkę wzdłuż jej drobnego ciała – zupełnie tak, jakby poznawały je na nowo.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Podejmowała własne decyzje, przekonana, że świadomie, tak jak świadomie można we śnie. Echa rozsądku przebijały się przez mgłę narzuconego eliksiru, który sprawiał, że upojona widokiem mężczyzny nie zważała na nic innego. Bo czy mogła? Kiedy ciało wołało, stęsknione za dotykiem.
W ciszy namiotu, w rytmie święta odkryła nowy smak życia, taki, którego się nie zapomina. I choć wspomnienie przyprawiało policzki lekkim rumieńcem, a serce od razu przyspieszało, tak nie chciała zapominać. Nocami wspominając to jak zasmakowała owocu zakazanego dla panien.
-Tak. - Odpowiedziała krótko i zwięźle uśmiechając się przy tym z zadowoleniem. -Zarówno niepokojące jak i fascynujące. - Dodała jeszcze napawając się ciepłem drugiego ciała. Odwaga przychodziła łatwiej kiedy już wiedziała, kiedy znała zasady gry wiedząc czego może się spodziewać. Podejrzewała jednak, że poznała jedynie podstawy i w swej zawiłości jest coś więcej, coś co czeka na odkrycie. Samo jednak nie przyjdzie, musiała po to sięgnąć dłonią i taki miała zamiar. Nie wahać się, kierować wszelkie emocje ku dalszej drodze ku zmysłowości.
Stał obok, obejmując mocniej, zacierając wszelki dystans jaki jeszcze ich dzielił - mężczyzna, którego pożądała całym swoim sercem, duszą i ciałem.
Złączone usta w delikatnym pocałunku - preludium, zapowiedź tego o czym tak często śniła, tylko tym razem wiedząc, znając smak rozkoszy. -Całkowicie o nich zapomniałam. - Przyznała z ustami blisko jego warg, muskając oddechem męski policzek. Obrazy wiedźm były dla niej całkowicie niezrozumiałe, ale być może pokazywały właśnie to zdarzenie, ale ona nie potrafiła tego dostrzec.
Dłonie powędrowały w górę, zatrzymując się na ramionach, a potem powoli palce delikatnymi muśnięciami wsunęły się we włosy. Szarozielone oczy zaś wodziły po zarysie szczęści, obrysie brwi jakby chciała zapamiętać każdy szczegół będąc tak blisko.
Tym razem się nie wahała, nie lękała jak ostatnio, bardziej świadoma własnego ciała i tego jak reaguje na jego dotyk. A drżała mieszaniną ekscytacji i lekkiego niepokoju.
-Dziękuję za tamtą noc. - Powiedziała po chwili i ponownie złączyła ich usta w pocałunku. Tym razem mocniejszym, bardziej śmiałym i pewnym niż poprzednie, zaciskając przy tym palce we włosach, dając znak, że pragnęła tej bliskości; wręcz jej wyczekiwała wciąż zafascynowana nowymi odkryciami.
Cichy głos rozsądku ponownie przebił się przez mgłę eliksiru nawołując do ostudzenia, złapania oddechu.
Jednak czy chciała słuchać?
W ciszy namiotu, w rytmie święta odkryła nowy smak życia, taki, którego się nie zapomina. I choć wspomnienie przyprawiało policzki lekkim rumieńcem, a serce od razu przyspieszało, tak nie chciała zapominać. Nocami wspominając to jak zasmakowała owocu zakazanego dla panien.
-Tak. - Odpowiedziała krótko i zwięźle uśmiechając się przy tym z zadowoleniem. -Zarówno niepokojące jak i fascynujące. - Dodała jeszcze napawając się ciepłem drugiego ciała. Odwaga przychodziła łatwiej kiedy już wiedziała, kiedy znała zasady gry wiedząc czego może się spodziewać. Podejrzewała jednak, że poznała jedynie podstawy i w swej zawiłości jest coś więcej, coś co czeka na odkrycie. Samo jednak nie przyjdzie, musiała po to sięgnąć dłonią i taki miała zamiar. Nie wahać się, kierować wszelkie emocje ku dalszej drodze ku zmysłowości.
Stał obok, obejmując mocniej, zacierając wszelki dystans jaki jeszcze ich dzielił - mężczyzna, którego pożądała całym swoim sercem, duszą i ciałem.
Złączone usta w delikatnym pocałunku - preludium, zapowiedź tego o czym tak często śniła, tylko tym razem wiedząc, znając smak rozkoszy. -Całkowicie o nich zapomniałam. - Przyznała z ustami blisko jego warg, muskając oddechem męski policzek. Obrazy wiedźm były dla niej całkowicie niezrozumiałe, ale być może pokazywały właśnie to zdarzenie, ale ona nie potrafiła tego dostrzec.
Dłonie powędrowały w górę, zatrzymując się na ramionach, a potem powoli palce delikatnymi muśnięciami wsunęły się we włosy. Szarozielone oczy zaś wodziły po zarysie szczęści, obrysie brwi jakby chciała zapamiętać każdy szczegół będąc tak blisko.
Tym razem się nie wahała, nie lękała jak ostatnio, bardziej świadoma własnego ciała i tego jak reaguje na jego dotyk. A drżała mieszaniną ekscytacji i lekkiego niepokoju.
-Dziękuję za tamtą noc. - Powiedziała po chwili i ponownie złączyła ich usta w pocałunku. Tym razem mocniejszym, bardziej śmiałym i pewnym niż poprzednie, zaciskając przy tym palce we włosach, dając znak, że pragnęła tej bliskości; wręcz jej wyczekiwała wciąż zafascynowana nowymi odkryciami.
Cichy głos rozsądku ponownie przebił się przez mgłę eliksiru nawołując do ostudzenia, złapania oddechu.
Jednak czy chciała słuchać?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Latarnia morska, Little Skellig
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia