Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Latarnia morska, Little Skellig
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Latarnia morska, Little Skellig
Strzelista, wzniesiona na wysokich skałach latarnia morska umiejscowiona na wyspie Little Skellig, u południowo-zachodnich wybrzeży Irlandii. Little Skellig jest opustoszałą, bezludną wyspą służącą za rezerwat ptaków. Pomiędzy ostrymi i śliskimi skałami, o które nietrudno się rozbić, znajduje się niewielka piaszczysta plaża pełna muszli i krabów. Niegdyś Little Skellig służyło za terenowy ośrodek badawczy Wydziału Zwierząt Ministerstwa Magii. W 1952 r. oddział został przeniesiony do Walii.
Istnieje legenda, według której latarnię zamieszkiwał niegdyś wujaszek Cezar - przebrzydły czarnoksiężnik, który zwabiał do latarni strudzonych marynarzy, a następnie więził ich w środku i torturował. Dziś jednak trudno tu kogokolwiek spotkać.
Istnieje legenda, według której latarnię zamieszkiwał niegdyś wujaszek Cezar - przebrzydły czarnoksiężnik, który zwabiał do latarni strudzonych marynarzy, a następnie więził ich w środku i torturował. Dziś jednak trudno tu kogokolwiek spotkać.
Satysfakcja w jej przypadku była wskazana. W końcu ostatecznie udało jej się nie tylko poprawnie rzucić zaklęcie, ale i stanąć oko w oko ze swoimi lękami. Nim je pokona minie trochę czasu, ale miała doskonały początek by się z tym zmierzyć i uzmysłowić, że jest silniejsza od stworzeń, które budziły w niej takie odczucia. Musiała pojąć, że ma władzę nad wszystkim, a jeśli brakowało jej pewności siebie to ją wypracować lub zdobyć, nie zatrzymując się przed niczym. To był jedyny sposób, by pozbyć się własnych słabości, a przynajmniej ukryć je głęboko przed światem. Bo jeśli przy pierwszym spotkaniu sam na sam Mulciber trafił w jej czuły punkt, musiała liczyć się z tym, że ktoś, kto przyjrzy jej się odrobinę z łatwością znajdzie o wiele więcej kwestii, które może wykorzystać. Bycie łatwym celem nie sprzyjało ani jej ani organizacji.
Wolnym krokiem przechadzał się za jej plecami, patrząc na gada na zmianę z panną Goshawk, która spięła się odruchowo. Miał nieodparte wrażenie, że znalazła się wśród rycerzy zupełnym przypadkiem, bez przemyślenia ładując się w coś, w czym nie miała zbyt wielkiej szansy na przetrwanie. Nie żałował jej w myślach. Im więcej zwolenników miał wokół siebie Czarny Pan tym lepiej. A jednak przed Marianną była jeszcze bardzo długa droga.
Oczywiście, wybór królika jako zwierzątka, które będzie musiała pozbawić życia nie był przypadkowy. Obserwował jej nastawienie i czekał na moment wahania. Czarna Magia nie pozwalała na takie błędy. Wyglądała jednak na zdecydowaną do tego, co kazał jej zrobić. Zatrzymał się więc po drugiej stronie, splótł ręce na piersi, zaciskając w dłoni różdżkę i w tej pozycji obserwował.
Nie była wężousta, nie potrafiła powiedzieć stworzeniu co ma zrobić. Dlatego czekał cierpliwie, jak sobie z tym poradzi, czy siłą woli uda jej się skierować węża na jednego z królików. I rzeczywiście, po chwili oba, przelatając się ze sobą ruszyły w kierunku biednej gadziny. Zaatakowały szybko, a puchaty ssak nie miał szans uciec, osaczony z dwóch stron. Po chwili zajęły się drugim.
— Czy to było trudne?— spytał, spoglądają na dziewczynę.
Wolnym krokiem przechadzał się za jej plecami, patrząc na gada na zmianę z panną Goshawk, która spięła się odruchowo. Miał nieodparte wrażenie, że znalazła się wśród rycerzy zupełnym przypadkiem, bez przemyślenia ładując się w coś, w czym nie miała zbyt wielkiej szansy na przetrwanie. Nie żałował jej w myślach. Im więcej zwolenników miał wokół siebie Czarny Pan tym lepiej. A jednak przed Marianną była jeszcze bardzo długa droga.
Oczywiście, wybór królika jako zwierzątka, które będzie musiała pozbawić życia nie był przypadkowy. Obserwował jej nastawienie i czekał na moment wahania. Czarna Magia nie pozwalała na takie błędy. Wyglądała jednak na zdecydowaną do tego, co kazał jej zrobić. Zatrzymał się więc po drugiej stronie, splótł ręce na piersi, zaciskając w dłoni różdżkę i w tej pozycji obserwował.
Nie była wężousta, nie potrafiła powiedzieć stworzeniu co ma zrobić. Dlatego czekał cierpliwie, jak sobie z tym poradzi, czy siłą woli uda jej się skierować węża na jednego z królików. I rzeczywiście, po chwili oba, przelatając się ze sobą ruszyły w kierunku biednej gadziny. Zaatakowały szybko, a puchaty ssak nie miał szans uciec, osaczony z dwóch stron. Po chwili zajęły się drugim.
— Czy to było trudne?— spytał, spoglądają na dziewczynę.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Patrzyła jak wąż rozprawia się z królikami. Jak chwyta swoją zdobycz i próbuje połknąć niemal w całości. Starała się nie odwrócić wzroku, dopóki wąż nie skończył swojej powinności. Ale nawet wtedy nie odważyła się zakończyć zaklęcia, nie wiedząc, czy Ramsey nie będzie chciał jeszcze czegoś z tym wężem próbować. Nie chciała męczyć się z jego wyczarowaniem dzisiaj po raz kolejny. Na pewno do tego wróci, to było oczywiste.
Spojrzała na niego gdy zadał jej pytanie.
- Nie - odpowiedziała w końcu.
Odpowiedziała to, co Ramsey chciał usłyszeć. Dla niej nic nie powinno być trudne, ze wszystkim powinna móc sobie poradzić. I nie ważne, czy było to zabicie szczura, wyczarowanie węża, czy pokonanie własnego strachu. Po dzisiejszego dnia stoczyła z nim bitwę, którą wygrała, ale jak to się mówi, wojna nie była jeszcze zakończona.
Marianna wkraczając na ścieżkę Rycerzy, wkroczyła na taką wojnę z uprzedzeniami, z własnymi słabościami i dopiero gdy zostanie uznana jako pełnoprawna towarzyszka, gdy Czarny Pan pozwoli, aby stanęła u jego boku tak jak pozwala swoim bliskim towarzyszom, dopiero wtedy będzie mogła uznać, że zwyciężyła i jest teraz kimś. Póki co była dla nich nikim, nikim, po kim warto by płakać, jeśli zginie na misji.
- Czy jest coś jeszcze, co dla mnie dzisiaj przygotowałeś? - zapytała.
Nie wiedziała ile czasu tkwili już w tej latarni morskiej. Mogła być to zaledwie godzina, a może już zaczynało świtać. Czuła pewnego rodzaju zmęczenie i chociaż nadal pamiętała o wężach, powoli przyzwyczajała się do ich obecności i nie raz pozwoliła sobie przestać je obserwować wierząc, że nic jej się nie stanie. Ręką przetarła kark, czując jak powoli schodzi z niej całe zdenerwowanie sytuacją. Dzisiejsza noc była dla niej ciężka, ale starała się tego nie okazać, szukając w sobie sił na ewentualnie kolejne zadanie. Nie mogła teraz odpaść, nie dlatego, że tego od niej oczekiwano. Sama tego nie chciała, nie chciała się zawieść.
- Dużo się dzisiaj nauczyłam - przyznała ze szczerością.
Nie chciała wzbudzić w nim żadnych uczuć, ot po prostu, nagle zapragnęła podzielić się swoimi spostrzeżeniami na temat dzisiejszego zajęcia. Sama nie wiedziała, czy to co wypłynęło z jej ust nie było bardziej skierowane do niej, niż do niego.
Spojrzała na niego gdy zadał jej pytanie.
- Nie - odpowiedziała w końcu.
Odpowiedziała to, co Ramsey chciał usłyszeć. Dla niej nic nie powinno być trudne, ze wszystkim powinna móc sobie poradzić. I nie ważne, czy było to zabicie szczura, wyczarowanie węża, czy pokonanie własnego strachu. Po dzisiejszego dnia stoczyła z nim bitwę, którą wygrała, ale jak to się mówi, wojna nie była jeszcze zakończona.
Marianna wkraczając na ścieżkę Rycerzy, wkroczyła na taką wojnę z uprzedzeniami, z własnymi słabościami i dopiero gdy zostanie uznana jako pełnoprawna towarzyszka, gdy Czarny Pan pozwoli, aby stanęła u jego boku tak jak pozwala swoim bliskim towarzyszom, dopiero wtedy będzie mogła uznać, że zwyciężyła i jest teraz kimś. Póki co była dla nich nikim, nikim, po kim warto by płakać, jeśli zginie na misji.
- Czy jest coś jeszcze, co dla mnie dzisiaj przygotowałeś? - zapytała.
Nie wiedziała ile czasu tkwili już w tej latarni morskiej. Mogła być to zaledwie godzina, a może już zaczynało świtać. Czuła pewnego rodzaju zmęczenie i chociaż nadal pamiętała o wężach, powoli przyzwyczajała się do ich obecności i nie raz pozwoliła sobie przestać je obserwować wierząc, że nic jej się nie stanie. Ręką przetarła kark, czując jak powoli schodzi z niej całe zdenerwowanie sytuacją. Dzisiejsza noc była dla niej ciężka, ale starała się tego nie okazać, szukając w sobie sił na ewentualnie kolejne zadanie. Nie mogła teraz odpaść, nie dlatego, że tego od niej oczekiwano. Sama tego nie chciała, nie chciała się zawieść.
- Dużo się dzisiaj nauczyłam - przyznała ze szczerością.
Nie chciała wzbudzić w nim żadnych uczuć, ot po prostu, nagle zapragnęła podzielić się swoimi spostrzeżeniami na temat dzisiejszego zajęcia. Sama nie wiedziała, czy to co wypłynęło z jej ust nie było bardziej skierowane do niej, niż do niego.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dzisiejsza lekcja dobiegała powoli końca. Wystarczyło tych wrażeń. Przymknął oczy, wsłuchując się w odgłosy dobiegające spod ściany, jakby były najznakomitszą symfonią, a on prawdziwym wirtuozem, potrafiącym docenić kunszt. Patrzył na to wiele razy, a dziś — widok krwi wcale go nie interesował. To, co docierało do jego uszu było odpowiedzią na wiszące pomiędzy nimi pytanie, czy poradziła sobie na tyle, by mógł uznać, że czyni jakiekolwiek postępy.
"Nie" wdarło się pomiędzy cichnące odgłosy, a on rozchylił powieki i uśmiechnął się lekko, tryumfalnie, wolno odwracając głowę w jej stronę. Milczał, wyczekując kolejnych słów, które — jak miał wrażenie — utknęły jej w gardle.
— Czeka cię jeszcze wiele takich starć, a nawet o wiele gorszych bitew, z których musisz wyjść zwycięsko — odezwał się w końcu, po czym skierował różdżkę w stronę węży i wyszeptał:— Vipera Evanesca.
Przeciwzaklęcie sprawiło, że węże zamieniły się w proch, zniknęły, a królicze ciała leżały na ziemi. Rozerwane, wpółżywe, rozdarte jak kawałek udźca rzucony krokodylom. Jeden z nich wciąż oddychał, ale nie ruszał się wcale. Jego klatka piersiowa ruszała się szybko w górę i w dół, ale on sam nawet nie drgnął. Odchodził w cierpieniach i nikt nie zamierzał skrócić zwierzęcych cierpień.
Ramsey zaś ruszył w jej kierunku dość leniwym krokiem. Nic go dziś nie goniło, nie spieszył się nigdzie.
— A czujesz się na siłach, by ćwiczyć dalej? Czarna magia absorbuje wiele energii. — Wolał się upewnić, czy wszystko jest w porządku, czy jest gotowa. Nic się nie stanie, jeśli zechce przełożyć to na inny termin. Stanął przed nią, przyglądając jej się zaciekawieniem.
Cień szczerego uśmiechu przemknął po jego dojrzałej twarzy. Wiedział, że to dobrze, ale nie lubił się powtarzać. Marianna nie była jego protegowaną i nie za jego sprawą pojawiła się w szeregach Rycerzy, ale ponieważ zgodził się wziąć ją pod swoje skrzydła tak ją traktował. Nie zamierzał bezmyślnie katować jej zaklęciami i przymuszać do trening, który szybko by ją zniechęcił. Potrzebowała odpowiedniej motywacji i sił, aby jej się powiodło, a każdy postęp nakłaniał do kolejnych prób. Dlatego pozwolił jej zadecydować, co do dalszej nauki.
— Przecież o to chodziło — mruknął, przechylając głowę, by wyłapać jej spojrzenie. Odniósł wrażenie, że w jej tonie brzmiała lekka zaduma i melancholia, której źródła nie rozumiał. — Przed tobą długa droga, Marie... Ale to tylko kwestia czasu. — Nie do końca wierzył we własne słowa. Tylko nieliczne z kobiet miały predyspozycje by zostać prawdziwymi wiedźmami. Nie wiedzieć czemu na myśl przyszła mu Milburga, którą z przyjemnością pozbawiłby ostatniego oddechu. Nie dał się jednak zwieść lekkiej zadumie, szybko powrócił do latarni i uśmiechnął się szerze. — Będziesz miała coś przeciwko, jeśli zabiorę twoje ofiary ze sobą?
"Nie" wdarło się pomiędzy cichnące odgłosy, a on rozchylił powieki i uśmiechnął się lekko, tryumfalnie, wolno odwracając głowę w jej stronę. Milczał, wyczekując kolejnych słów, które — jak miał wrażenie — utknęły jej w gardle.
— Czeka cię jeszcze wiele takich starć, a nawet o wiele gorszych bitew, z których musisz wyjść zwycięsko — odezwał się w końcu, po czym skierował różdżkę w stronę węży i wyszeptał:— Vipera Evanesca.
Przeciwzaklęcie sprawiło, że węże zamieniły się w proch, zniknęły, a królicze ciała leżały na ziemi. Rozerwane, wpółżywe, rozdarte jak kawałek udźca rzucony krokodylom. Jeden z nich wciąż oddychał, ale nie ruszał się wcale. Jego klatka piersiowa ruszała się szybko w górę i w dół, ale on sam nawet nie drgnął. Odchodził w cierpieniach i nikt nie zamierzał skrócić zwierzęcych cierpień.
Ramsey zaś ruszył w jej kierunku dość leniwym krokiem. Nic go dziś nie goniło, nie spieszył się nigdzie.
— A czujesz się na siłach, by ćwiczyć dalej? Czarna magia absorbuje wiele energii. — Wolał się upewnić, czy wszystko jest w porządku, czy jest gotowa. Nic się nie stanie, jeśli zechce przełożyć to na inny termin. Stanął przed nią, przyglądając jej się zaciekawieniem.
Cień szczerego uśmiechu przemknął po jego dojrzałej twarzy. Wiedział, że to dobrze, ale nie lubił się powtarzać. Marianna nie była jego protegowaną i nie za jego sprawą pojawiła się w szeregach Rycerzy, ale ponieważ zgodził się wziąć ją pod swoje skrzydła tak ją traktował. Nie zamierzał bezmyślnie katować jej zaklęciami i przymuszać do trening, który szybko by ją zniechęcił. Potrzebowała odpowiedniej motywacji i sił, aby jej się powiodło, a każdy postęp nakłaniał do kolejnych prób. Dlatego pozwolił jej zadecydować, co do dalszej nauki.
— Przecież o to chodziło — mruknął, przechylając głowę, by wyłapać jej spojrzenie. Odniósł wrażenie, że w jej tonie brzmiała lekka zaduma i melancholia, której źródła nie rozumiał. — Przed tobą długa droga, Marie... Ale to tylko kwestia czasu. — Nie do końca wierzył we własne słowa. Tylko nieliczne z kobiet miały predyspozycje by zostać prawdziwymi wiedźmami. Nie wiedzieć czemu na myśl przyszła mu Milburga, którą z przyjemnością pozbawiłby ostatniego oddechu. Nie dał się jednak zwieść lekkiej zadumie, szybko powrócił do latarni i uśmiechnął się szerze. — Będziesz miała coś przeciwko, jeśli zabiorę twoje ofiary ze sobą?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Marianna wysłuchała jego słów ze spokojem. Przecież tego właśnie się spodziewała, że ta bitwa była jedną z wielu, które ją jeszcze czekają. Ramsey bardzo dobrze mówił, z których m u s i a ł a wyjść zwycięsko i nie było żadnej opcji, aby zdarzyło się inaczej. Powiodła wzrokiem za ruchem jego różdżki i obserwowała jak węże rozpłynęły się w powietrzu. I nagle całe zdenerwowanie minęło. Niemal poczuła, jak jej tętno zwolniło do normalnego rytmu, a spięte mięśnie powoli rozluźniły się, jakby pod wpływem jednego niewidzialnego dotyku. Utkwiła na chwilę wzrok w zwierzętach, starając się nie myśleć o tym, jakie cierpienie musiały przeżyć, by ona mogła nauczyć się tak, zdawałoby się, prostego zaklęcia. Zdecydowanie jednak wolała, aby swoje życie poświęciły dwa króliki, niż ona miała zginąć od pogryzień przez węże.
Przerzuciła swój wzrok dopiero, gdy usłyszała jego kroki. Utkwiła w nim swoje spojrzenie, na chwilę spuszczając lekko wzrok, aby pomyśleć. Faktycznie, była zmęczona. Stres, walka z własnymi słabościami bardzo wykańczała. Nie wiedziała, czy byłaby w stanie odpowiednio skupić się na kolejnym zadaniu tak, aby jej nauczyciel był zadowolony. Kilka porażek niemal całkowicie go zniechęciły.
- Masz rację, jestem zmęczona - przyznała w końcu.
Marianna nie powinna chyba odznaczać się przesadną odwagą i pewność siebie, że da radę. Mogłaby powiedzieć, że jeśli Ramsey coś dla niej jeszcze przygotował, to ona jest w stanie to wykonać. Przyjdzie jednak jeszcze na to czas, kiedy będzie mogła stawić czemuś czoła, nawet jeśli nie byłaby w stanie w pełni to zrobić. Dla Czarnego Pana nie baczyłaby na swoje samopoczucie. Tutaj była jednak po to, aby się uczyć. Czy musiała udawać silną? Była nią, tak przynajmniej uważała, ale jak widać zwykłe węże potrafiły ją pokonać.
- Kwestia czasu, powiadasz? Zapewne - stwierdziła po chwili ciszy. - Potrzebuje jednak praktyki, na co sam zresztą zwróciłeś uwagę.
Marianna była pokorną uczennicą, która potrafiła spojrzeć na siebie w sposób bardziej krytyczny i sama umiała stwierdzić, w większości przypadków, na jakim poziomie były jej umiejętności. Dobrze wiedziała, że zbyt dużo czasu poświęciła siedząc w książkach, zamiast praktykować czary, przez co jedyne co nie stanowiło dla niej większego problemu, była magia lecznicza. Ale teraz musiała opanować też inne rodzaje, a najlepiej jest to zrobić po prostu ćwicząc.
Spojrzała na króliki i delikatnie pokręciła głową. Mógł sobie je wziąć, bo po co jej one. Wróciła wzrokiem do Ramsey’a, a jej kąciki ust delikatnie drgnęły ku górze. Z jakiegoś powodu rozpierała ją radość. Może dlatego, że udało jej się w tym starciu pokonać swoje zmory i była z tego powodu niemal z siebie dumna? Oczywiście rozumiała, że takie coś to nic i czekają ją dużo gorsze rzeczy, ale od czegoś trzeba zacząć, prawda?
- Wracajmy, nie chcę zajmować zbyt dużo twojego czasu, dziękuję, że zgodziłeś się mi pomóc i mam nadzieję, że będziemy mieli okazję, aby to jeszcze powtórzyć - dodała.
Słowa z jej ust wypłynęły dość pewnym tonem, wiedziała bowiem, że Ramsey to osoba, od której mogłaby nauczyć się wiele rzeczy i nie miałaby nic przeciwko, gdyby pozwolił jej do siebie dotrzeć. Straciła tego, który ją w to wszystko wciągnął, który miał ją uczyć, który miał ją przygotowywać do wielkich rzeczy. A może Ramsey wiedział co się z nim wydarzyło? Może kiedyś będzie miała okazję go zapytać.
Wyszła z latarni morskiej, ze zdziwieniem stwierdzając, że niedługo będzie świtać. Wzięła głęboki wdech świeżego powietrza przystając na chwilę. Dopiero wtedy lekko odwróciła się w stronę mężczyzny, aby ponownie spojrzeć mu w oczy. Wiedziała, że jej pełen wdzięczności wzrok odda więcej niż to, co wypłynęłoby z jej ust, po czym teleportowała się do domu. W końcu z rana miała pojawić się w Mungu na swojej dziennej zmianie.
zt
Przerzuciła swój wzrok dopiero, gdy usłyszała jego kroki. Utkwiła w nim swoje spojrzenie, na chwilę spuszczając lekko wzrok, aby pomyśleć. Faktycznie, była zmęczona. Stres, walka z własnymi słabościami bardzo wykańczała. Nie wiedziała, czy byłaby w stanie odpowiednio skupić się na kolejnym zadaniu tak, aby jej nauczyciel był zadowolony. Kilka porażek niemal całkowicie go zniechęciły.
- Masz rację, jestem zmęczona - przyznała w końcu.
Marianna nie powinna chyba odznaczać się przesadną odwagą i pewność siebie, że da radę. Mogłaby powiedzieć, że jeśli Ramsey coś dla niej jeszcze przygotował, to ona jest w stanie to wykonać. Przyjdzie jednak jeszcze na to czas, kiedy będzie mogła stawić czemuś czoła, nawet jeśli nie byłaby w stanie w pełni to zrobić. Dla Czarnego Pana nie baczyłaby na swoje samopoczucie. Tutaj była jednak po to, aby się uczyć. Czy musiała udawać silną? Była nią, tak przynajmniej uważała, ale jak widać zwykłe węże potrafiły ją pokonać.
- Kwestia czasu, powiadasz? Zapewne - stwierdziła po chwili ciszy. - Potrzebuje jednak praktyki, na co sam zresztą zwróciłeś uwagę.
Marianna była pokorną uczennicą, która potrafiła spojrzeć na siebie w sposób bardziej krytyczny i sama umiała stwierdzić, w większości przypadków, na jakim poziomie były jej umiejętności. Dobrze wiedziała, że zbyt dużo czasu poświęciła siedząc w książkach, zamiast praktykować czary, przez co jedyne co nie stanowiło dla niej większego problemu, była magia lecznicza. Ale teraz musiała opanować też inne rodzaje, a najlepiej jest to zrobić po prostu ćwicząc.
Spojrzała na króliki i delikatnie pokręciła głową. Mógł sobie je wziąć, bo po co jej one. Wróciła wzrokiem do Ramsey’a, a jej kąciki ust delikatnie drgnęły ku górze. Z jakiegoś powodu rozpierała ją radość. Może dlatego, że udało jej się w tym starciu pokonać swoje zmory i była z tego powodu niemal z siebie dumna? Oczywiście rozumiała, że takie coś to nic i czekają ją dużo gorsze rzeczy, ale od czegoś trzeba zacząć, prawda?
- Wracajmy, nie chcę zajmować zbyt dużo twojego czasu, dziękuję, że zgodziłeś się mi pomóc i mam nadzieję, że będziemy mieli okazję, aby to jeszcze powtórzyć - dodała.
Słowa z jej ust wypłynęły dość pewnym tonem, wiedziała bowiem, że Ramsey to osoba, od której mogłaby nauczyć się wiele rzeczy i nie miałaby nic przeciwko, gdyby pozwolił jej do siebie dotrzeć. Straciła tego, który ją w to wszystko wciągnął, który miał ją uczyć, który miał ją przygotowywać do wielkich rzeczy. A może Ramsey wiedział co się z nim wydarzyło? Może kiedyś będzie miała okazję go zapytać.
Wyszła z latarni morskiej, ze zdziwieniem stwierdzając, że niedługo będzie świtać. Wzięła głęboki wdech świeżego powietrza przystając na chwilę. Dopiero wtedy lekko odwróciła się w stronę mężczyzny, aby ponownie spojrzeć mu w oczy. Wiedziała, że jej pełen wdzięczności wzrok odda więcej niż to, co wypłynęłoby z jej ust, po czym teleportowała się do domu. W końcu z rana miała pojawić się w Mungu na swojej dziennej zmianie.
zt
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|18.04
Nie często się zdarzało, by otrzymywała zlecenie w terenie. A przynajmniej, nie zdarzało się to ostatnimi czasy. Odkąd powróciła do starej Anglii. I musiała szczerze przyznać, ze brakowało jej tego. Tęskniła za wyprawami, powietrzem przesiąkniętym leśnym listowiem, albo niesionym zapachem wartko płynącej wody. Woń siarki, sosen i chłód wody, gdy stąpała z podkasaną spódnicą po płytkim strumieniu w poszukiwaniu wybranego zioła. Inara nie wiedziała, czy jeszcze będzie miała dostęp do podobnych atrakcji, ale bez namysłu zgodziła się na powierzone jej zadanie. Niemal ekspedycja, chociaż z ograniczoną, jednodniową taryfą.
Latarnia morsa na Little Skelige. Dawny ośrodek badań Wydziału Zwierząt nie powinien wzbudzać większych emocji. Porzucone i opuszczone miejsce stało się jednej obiektem, który krył w sobie kilka, nieodkrytych tajemnic. Tak było i teraz, gdy niejaki Rufus Mood odkrył w niej kilka nietypowych skrytek i fiolek, kryjących nieznaną mu zawartość. Wiedza, którą posiadał nie wystarczała do zweryfikowania znaleziska, a znajomość bogatego poszukiwacza z jej ojcem szybko pozwoliła trafić sprawie w jej dłonie.
Większość koniecznych narzędzi przygotowała sama, ale starszy już mężczyzna Allias, przewodnik, którego jej powierzono zaznaczał, że nie powinna była się kłopotać podobnymi sprawami. Ciemne oczy - już nie nieznajomego - zdradzały, mimo wieku, bystrość umysł i nienaturalną wręcz przenikliwość, chociaż zakotwiczoną mocno w starych zasadach. Nie przypominał przeciętnego czarodzieja. Zdołał przekazać jej kilka dokumentów, których nie pozwolił jej przejrzeć, dopóki wędrowali piaszczystą plażą. Dopiero, gdy znaleźli się u progu schodów i bielących się ścian latarni, wsunął w jej dłonie zwinięty plik, zalakowany woskiem, dziwnie ciepły. W podręcznej torbie drgały, zabezpieczone ingrediencje i buteleczki z odczynami, które miały pozwolić Inarze na prawidłową ocenę znaleziska - Zostaniemy tu do wieczora, mam nadzieję, że Pani zdąży zdziałać swoje cuda - latarnia nie posiadała świstoklika, który przenosiłby wszystkich na górę, ale czarnowłsoa nie narzekała, pokonując kolejne stopnie z wyuczoną lekkością - Alchemia to nie cud, chociaż niezwykle fascynująca dziedzina - mrugnęła w odpowiedzi, oddychając nieco szybciej, gdy przekroczyli ostatnie stopnie. Wkroczyli do okrągłego pomieszczenie, bardziej obszernego, niż się początkowo zdawało - Fiolki zostały zabezpieczone, ale pan Mood ich nie ruszał. Zdawały się być przyklejone do podłoża. Wspominał coś o możliwości wybuchu... - mężczyzna się skrzywił, a gruba zmarszczka na czole zaznaczała konsternację - Panienka na pewno chce się tym zajmować? - zatrzymał wzrok na półokrągłym regale. Szafki wyglądały na puste, szuflady w większości porozsuwane, otulone unoszącym się kurzem i mdłym zapachem zastałego powietrza. Allias podszedł do mebla i przykucnął przy jego brzegu. Regał zachybotał się i odsunął o kilkanaście centymetrów w bok, po kole - Dlatego tu jestem... - ostrożnie odłożyła własną torbę, dostrzegając, że jej przewodnik odsuwa się od sporego zagłębienia w podłodze. Nachyliła się, by z przejęciem przyjrzeć się czterem buteleczkom, zanurzonym w swoistej masie. Powierzchnia samych fiolek i wgłębienia była pokrytą grubą warstwą brudu i kurzu, ale bystre oko było w stanie zauważyć lśnienie płynów, które tkwiły zakorkowane w szklanych, kruchych granicach. Uklękła, chowając brzegi spódnicy pod siebie, by materiał nie wysunął się przypadkiem. Wyciągnęła z kieszeni różdżkę i obróciła ją kilka razy w palcach, by wymówić cichą inkantację - Nie ma tam pułapek, ani klątw, pan Mood sprawdził, ale nie był w stanie wyciągnąć żadnego z tych...płynów? - głos za jej plecami zabrzmiał cicho, jakby właściciel nie chciał rozpraszać alchemiczki - Wiem, domyślam się, szukam czegoś innego - zawiesiła głos, nadal pochylona. Wokół niej zalśniła ledwie widoczna smuga i zgasła - To miejsce było wcześniej chronione eliksirem - odezwała się i wstała, wędrując najpierw do odstawionej torby, potem dostrzegając, że jej przewodnik zdążył rozstawić kilka rzeczy na oczyszczonych już półkach. Po drugiej stronie stał - wciąż zimny - przenośny "kominek". Wystarczył dziś minimalny ogień, który zapełgał od wypowiedzianego zaklęcia. Po chwili wybrzmiała kolejna inkantacja - Accio kociołek - wystarczył gest dłoni, a nad pełgającym płomykiem pojawiło się wezwane naczynie - Masz tę walerianową wodę, prawda? - zdążyła zapytać, gdy dostrzegła, stojący nisko, szklana bańkę. Ruch dłoni i magia podsunęła jej bazę, której odmierzyła dokładnie litr. Przez moment przygląda się parującej cieczy i nim zawartość wystarczająco mocno się rozgrzała, dosypała dwie szczypty sproszkowanego rogu jednorożca. Odetchnęła, gdy barwa płynu zatoczyła się srebrem. Zamieszała dokładnie trzy raz w lewo, dmuchnęła w stronę unoszącej się pary i nie gasząc płomyka pod kociołkiem, nabrała zaklęciem wywaru, który znalazł się w wąskiej fiolce, pozwalającej za odmierzenie kropel.
Pokonała dzielącą ją odległość i nie nachylając sie, wypuściła trzy krople na podłogę, potem kolejne cztery już w zagłębienie, kryjące fiolki. Z wnętrza uniosła się cienka, fioletowa mgiełka, a miękka masa rozpuściła się, pozostawiając na dnie cienką warstwę rdzawej cieczy. Inara odetchnęła i z uśmiechem odwróciła się, szukając swego towarzysza - Mikstury buchorożca na pewno tu nie ma - poruszyła ramionami - Jeśli mogę poprosić, to morska woda bardzo by mi się przydała, najlepiej z odrobiną piany - nie sadziła, by mężczyzna był fascynatem alchemii i z chęcią wyjdzie poza obręb pomieszczenia i jej własnych działań. A przecież to nie był koniec.
Bez większego problemu wyciągnęła każdą z buteleczek już bez przeszkód przyglądając się ich zawartości, nadal zamknięte w szklanych ścinkach. Oczyściła ostrożnie każdą z nich i wsunęła między magicznie rozstawione wnęki w drewnianej konstrukcji. Dwa z eliksirów rozpoznała właściwie od razu. Zgadzała się barwa i konsystencja. Minimalne obawy i nierozpoznaniu potwierdziła otwierając - Eliksir ochrony i Wężowe usta... - dodała w zamyśleniu, odstawiając dwie, znajome już mikstury. Na rozłożonym pergaminie nakreśliła kilka zdań, tworząc swoisty raport ze swoich poczynań. Interesant był bardzo skrupulatny co do tej kwestii i Nott zakładała, że mężczyzna będzie chciał uposażyć się w większą, alchemiczną wiedzę. Podkreśliła wyraźnie znaczenie i działanie obu specyfików, a maczając pióro w atramencie, kropla spłynęła na blat. Ciemny granat zabarwił jasne drewno, a Inara przyglądała się w skupieniu powstałej plamie. Przekręciła głowę w stronę jednej z fiolek, porównując gęstą zawartość z tą, która toczyła się w kałamarzu. Atrament? Magiczny atrament? Odłożyła pióro i zbliżała się do odstawionych bezpiecznie, nieznanych jej (jeszcze?) mikstur. Na pierwszy rzut oka, obie zdawały się wyglądać tak samo. Ciemny, niemal czarny granat połyskiwał lekko, przebijając się barwą przez przeźroczyste ścianki buteleczek. Coś jej nie pasowało. Żadna nie wykazywała zmian na jej dotyk, ale chłód jednej z nich dawał nieprzyjemne wrażenie, atakujących ją podskórnie szpilek. I w tej pozycji, zamyślenia, z nosem niemal przed trzymaną w palcach fiolką, zastał ją przewodnik - Wszystko w prządku? - zagadnął, odstawiając pod jedną ze ścian chlupoczące naczynie - Nie jestem pewna - odezwała sie cicho, nadal wpatrując w maleńki, ciemnogranatowy obiekt - Przelej zawartość kociołka do osobnej butelki. Jeszcze się przyda, jako odczyn - zmarszczył brwi - To jest magiczny atrament, może potrzebujesz? - kącik ust pomknął do góry, gdy oddychała z ulgą. Kto i czemu wstawił podobny element wśród eliksirów? -...ale to wymaga jeszcze sprawdzenia - odstawiła na półkę szklane naczynie i dopiero magią przeniosła go bliżej kociołka. Morską wodą wypłukała dokładnie ściany naczynia, by na koniec, na wilgotne dno wrzucić kilka liści mięty. Wzmocniła ogień, czekając, aż zioło rozgrzeje się i rozkruszy pod naporem gorąca. Unoszący się wszędzie, intensywny zapach był sygnałem, żeby zalać wszystko czystą wodą. Buchnęła para, ale Inara cierpliwie czekała, aż całość uspokoi się, pozostawiając na dnie mętną zawartość - Aloes, czerniec i rogaty ślimak...nie...nie ten ostatni - zatrzymała gest różdżki, utrzymując wirującą fiolkę nad głową - Aloes, czerniec i kolce jeżowca - zawyrokowała, ostatecznie decydując się na wskazane składniki. Zanim każdą z nich wyciągnęła z magicznych sakw, zatrzymała się nad delikatnie już tylko, parującym kociołkiem, by po chwili odsunąć się i kolejnym gestem pozwoliła, by z otwartej fiolki upadła gęsta kropla, wprost w objęcia mętnego wywaru. Inara wstrzymała oddech, ale nie zdarzyło się nic. Zatkała fiolkę, odstawiła na miejsce i w kilku krokach dotarła do źródła. Na dnie naczynia, na samym środku pływała czarna plama. Nie zmieszała się z wywarem, który delikatnie drgał, a dodatkowo nie zanurzył się, pozostawiając ślad wciąż na powierzchni. Zagryzła wargi i w pośpiechu złapała wybrane wcześniej ingrediencje - Musisz na chwilę wyjść, to..nie będzie przyjemny zapach - zerknęła na mężczyznę, który wciąż stał w wejściu, jakby nie będąc pewnym, co powinien zrobić - Zostanę - cicha odpowiedź i kiwnięcie jej głowy, zakończyło krótką wymianę.
W pierwszej kolejności umyła dłonie. Morska woda zmoczyła rękawy, które podwinęła wysoko i w czyste już palce włożyła kilka delikatnych, ale ostrych, jeżozwierzowych igieł. Sześc z nich upadło wprost na ciemną plamę w kociołku, niemal natychmiastowo stapiając się z cieczą. Cienka stróżka, szaro-bordowego oparu uniosła się do góry i nim całość dotknęła sufitu, Inara wsypała zmiażdżone wcześniej fragmenty aloesu. Brudna mgiełka zatańczyła niebezpiecznie, by po chwili skłębiła się i wchłonęła we wnętrze kociołka. W pomieszczeniu rozszedł się ciężki do wytrzymania zapach. Mdły, gorzki i zalatujący zgnilizną. czarnowłosa cofnęła się o kilka kroków, czekając, aż zapach ulotni się przez uchylone drzwi. Serce zabiło jej mocniej, gdy potwierdzały się nieprzyjemne i niebezpieczne przypuszczenia. Ostatni element zgniotła w dłoni. Cienkie listki rozkruszyły się lekko, a roślina puściła sok. Przez kilka chwil trzymała w zamkniętym ręku zmieloną zawartość i ciepłą, nagrzaną od dłoni ingrediencję - wrzuciła do kociołka. Bulgotanie było ostatnim elementem, który zakotwiczył się w umyśle alchemiczki, plasując eliksir, jako rozpoznany. Ale wiedza nie była przyjemna - Eliksir rudymentalnego ciała? - zakończyła, spoglądając najpierw na dno kociołka, potwierdzając, że całość wywaru stopiła się z czarną plamą. Potem spojrzała na mężczyznę, który bardzo szybko znalazł się przy półce z odstawionymi eliksirami - Dziękuję za współpracę - odwrócił się w stronę Inary - resztą już zajmę się ja, Pani trafi bezpiecznie do siebie - zatrzymał się w półkroku - Biuro aurorów na pewno będzie chciało przejąć tę sprawę. Dopilnuję, żeby do nich trafiła szybko - ton zmienił się, mężczyzna wyprostował się i spoglądał na alchemiczkę z nutą uznania - zapłata wpłynie do jutra - Inara przestąpiła w miejscu. W milczeniu spoglądała na - jednak - nieznajomego - Rozumiem, że nie powinnam zadawać zbyt wielu pytań? - ciemnooki mężczyzna drgnął w uśmiechu i kiwną głową, chociaż kilka sekund zawahania naznaczyło ogorzałe oblicze - Nie, ale działała Pani w słusznej sprawie.
| zt
Nie często się zdarzało, by otrzymywała zlecenie w terenie. A przynajmniej, nie zdarzało się to ostatnimi czasy. Odkąd powróciła do starej Anglii. I musiała szczerze przyznać, ze brakowało jej tego. Tęskniła za wyprawami, powietrzem przesiąkniętym leśnym listowiem, albo niesionym zapachem wartko płynącej wody. Woń siarki, sosen i chłód wody, gdy stąpała z podkasaną spódnicą po płytkim strumieniu w poszukiwaniu wybranego zioła. Inara nie wiedziała, czy jeszcze będzie miała dostęp do podobnych atrakcji, ale bez namysłu zgodziła się na powierzone jej zadanie. Niemal ekspedycja, chociaż z ograniczoną, jednodniową taryfą.
Latarnia morsa na Little Skelige. Dawny ośrodek badań Wydziału Zwierząt nie powinien wzbudzać większych emocji. Porzucone i opuszczone miejsce stało się jednej obiektem, który krył w sobie kilka, nieodkrytych tajemnic. Tak było i teraz, gdy niejaki Rufus Mood odkrył w niej kilka nietypowych skrytek i fiolek, kryjących nieznaną mu zawartość. Wiedza, którą posiadał nie wystarczała do zweryfikowania znaleziska, a znajomość bogatego poszukiwacza z jej ojcem szybko pozwoliła trafić sprawie w jej dłonie.
Większość koniecznych narzędzi przygotowała sama, ale starszy już mężczyzna Allias, przewodnik, którego jej powierzono zaznaczał, że nie powinna była się kłopotać podobnymi sprawami. Ciemne oczy - już nie nieznajomego - zdradzały, mimo wieku, bystrość umysł i nienaturalną wręcz przenikliwość, chociaż zakotwiczoną mocno w starych zasadach. Nie przypominał przeciętnego czarodzieja. Zdołał przekazać jej kilka dokumentów, których nie pozwolił jej przejrzeć, dopóki wędrowali piaszczystą plażą. Dopiero, gdy znaleźli się u progu schodów i bielących się ścian latarni, wsunął w jej dłonie zwinięty plik, zalakowany woskiem, dziwnie ciepły. W podręcznej torbie drgały, zabezpieczone ingrediencje i buteleczki z odczynami, które miały pozwolić Inarze na prawidłową ocenę znaleziska - Zostaniemy tu do wieczora, mam nadzieję, że Pani zdąży zdziałać swoje cuda - latarnia nie posiadała świstoklika, który przenosiłby wszystkich na górę, ale czarnowłsoa nie narzekała, pokonując kolejne stopnie z wyuczoną lekkością - Alchemia to nie cud, chociaż niezwykle fascynująca dziedzina - mrugnęła w odpowiedzi, oddychając nieco szybciej, gdy przekroczyli ostatnie stopnie. Wkroczyli do okrągłego pomieszczenie, bardziej obszernego, niż się początkowo zdawało - Fiolki zostały zabezpieczone, ale pan Mood ich nie ruszał. Zdawały się być przyklejone do podłoża. Wspominał coś o możliwości wybuchu... - mężczyzna się skrzywił, a gruba zmarszczka na czole zaznaczała konsternację - Panienka na pewno chce się tym zajmować? - zatrzymał wzrok na półokrągłym regale. Szafki wyglądały na puste, szuflady w większości porozsuwane, otulone unoszącym się kurzem i mdłym zapachem zastałego powietrza. Allias podszedł do mebla i przykucnął przy jego brzegu. Regał zachybotał się i odsunął o kilkanaście centymetrów w bok, po kole - Dlatego tu jestem... - ostrożnie odłożyła własną torbę, dostrzegając, że jej przewodnik odsuwa się od sporego zagłębienia w podłodze. Nachyliła się, by z przejęciem przyjrzeć się czterem buteleczkom, zanurzonym w swoistej masie. Powierzchnia samych fiolek i wgłębienia była pokrytą grubą warstwą brudu i kurzu, ale bystre oko było w stanie zauważyć lśnienie płynów, które tkwiły zakorkowane w szklanych, kruchych granicach. Uklękła, chowając brzegi spódnicy pod siebie, by materiał nie wysunął się przypadkiem. Wyciągnęła z kieszeni różdżkę i obróciła ją kilka razy w palcach, by wymówić cichą inkantację - Nie ma tam pułapek, ani klątw, pan Mood sprawdził, ale nie był w stanie wyciągnąć żadnego z tych...płynów? - głos za jej plecami zabrzmiał cicho, jakby właściciel nie chciał rozpraszać alchemiczki - Wiem, domyślam się, szukam czegoś innego - zawiesiła głos, nadal pochylona. Wokół niej zalśniła ledwie widoczna smuga i zgasła - To miejsce było wcześniej chronione eliksirem - odezwała się i wstała, wędrując najpierw do odstawionej torby, potem dostrzegając, że jej przewodnik zdążył rozstawić kilka rzeczy na oczyszczonych już półkach. Po drugiej stronie stał - wciąż zimny - przenośny "kominek". Wystarczył dziś minimalny ogień, który zapełgał od wypowiedzianego zaklęcia. Po chwili wybrzmiała kolejna inkantacja - Accio kociołek - wystarczył gest dłoni, a nad pełgającym płomykiem pojawiło się wezwane naczynie - Masz tę walerianową wodę, prawda? - zdążyła zapytać, gdy dostrzegła, stojący nisko, szklana bańkę. Ruch dłoni i magia podsunęła jej bazę, której odmierzyła dokładnie litr. Przez moment przygląda się parującej cieczy i nim zawartość wystarczająco mocno się rozgrzała, dosypała dwie szczypty sproszkowanego rogu jednorożca. Odetchnęła, gdy barwa płynu zatoczyła się srebrem. Zamieszała dokładnie trzy raz w lewo, dmuchnęła w stronę unoszącej się pary i nie gasząc płomyka pod kociołkiem, nabrała zaklęciem wywaru, który znalazł się w wąskiej fiolce, pozwalającej za odmierzenie kropel.
Pokonała dzielącą ją odległość i nie nachylając sie, wypuściła trzy krople na podłogę, potem kolejne cztery już w zagłębienie, kryjące fiolki. Z wnętrza uniosła się cienka, fioletowa mgiełka, a miękka masa rozpuściła się, pozostawiając na dnie cienką warstwę rdzawej cieczy. Inara odetchnęła i z uśmiechem odwróciła się, szukając swego towarzysza - Mikstury buchorożca na pewno tu nie ma - poruszyła ramionami - Jeśli mogę poprosić, to morska woda bardzo by mi się przydała, najlepiej z odrobiną piany - nie sadziła, by mężczyzna był fascynatem alchemii i z chęcią wyjdzie poza obręb pomieszczenia i jej własnych działań. A przecież to nie był koniec.
Bez większego problemu wyciągnęła każdą z buteleczek już bez przeszkód przyglądając się ich zawartości, nadal zamknięte w szklanych ścinkach. Oczyściła ostrożnie każdą z nich i wsunęła między magicznie rozstawione wnęki w drewnianej konstrukcji. Dwa z eliksirów rozpoznała właściwie od razu. Zgadzała się barwa i konsystencja. Minimalne obawy i nierozpoznaniu potwierdziła otwierając - Eliksir ochrony i Wężowe usta... - dodała w zamyśleniu, odstawiając dwie, znajome już mikstury. Na rozłożonym pergaminie nakreśliła kilka zdań, tworząc swoisty raport ze swoich poczynań. Interesant był bardzo skrupulatny co do tej kwestii i Nott zakładała, że mężczyzna będzie chciał uposażyć się w większą, alchemiczną wiedzę. Podkreśliła wyraźnie znaczenie i działanie obu specyfików, a maczając pióro w atramencie, kropla spłynęła na blat. Ciemny granat zabarwił jasne drewno, a Inara przyglądała się w skupieniu powstałej plamie. Przekręciła głowę w stronę jednej z fiolek, porównując gęstą zawartość z tą, która toczyła się w kałamarzu. Atrament? Magiczny atrament? Odłożyła pióro i zbliżała się do odstawionych bezpiecznie, nieznanych jej (jeszcze?) mikstur. Na pierwszy rzut oka, obie zdawały się wyglądać tak samo. Ciemny, niemal czarny granat połyskiwał lekko, przebijając się barwą przez przeźroczyste ścianki buteleczek. Coś jej nie pasowało. Żadna nie wykazywała zmian na jej dotyk, ale chłód jednej z nich dawał nieprzyjemne wrażenie, atakujących ją podskórnie szpilek. I w tej pozycji, zamyślenia, z nosem niemal przed trzymaną w palcach fiolką, zastał ją przewodnik - Wszystko w prządku? - zagadnął, odstawiając pod jedną ze ścian chlupoczące naczynie - Nie jestem pewna - odezwała sie cicho, nadal wpatrując w maleńki, ciemnogranatowy obiekt - Przelej zawartość kociołka do osobnej butelki. Jeszcze się przyda, jako odczyn - zmarszczył brwi - To jest magiczny atrament, może potrzebujesz? - kącik ust pomknął do góry, gdy oddychała z ulgą. Kto i czemu wstawił podobny element wśród eliksirów? -...ale to wymaga jeszcze sprawdzenia - odstawiła na półkę szklane naczynie i dopiero magią przeniosła go bliżej kociołka. Morską wodą wypłukała dokładnie ściany naczynia, by na koniec, na wilgotne dno wrzucić kilka liści mięty. Wzmocniła ogień, czekając, aż zioło rozgrzeje się i rozkruszy pod naporem gorąca. Unoszący się wszędzie, intensywny zapach był sygnałem, żeby zalać wszystko czystą wodą. Buchnęła para, ale Inara cierpliwie czekała, aż całość uspokoi się, pozostawiając na dnie mętną zawartość - Aloes, czerniec i rogaty ślimak...nie...nie ten ostatni - zatrzymała gest różdżki, utrzymując wirującą fiolkę nad głową - Aloes, czerniec i kolce jeżowca - zawyrokowała, ostatecznie decydując się na wskazane składniki. Zanim każdą z nich wyciągnęła z magicznych sakw, zatrzymała się nad delikatnie już tylko, parującym kociołkiem, by po chwili odsunąć się i kolejnym gestem pozwoliła, by z otwartej fiolki upadła gęsta kropla, wprost w objęcia mętnego wywaru. Inara wstrzymała oddech, ale nie zdarzyło się nic. Zatkała fiolkę, odstawiła na miejsce i w kilku krokach dotarła do źródła. Na dnie naczynia, na samym środku pływała czarna plama. Nie zmieszała się z wywarem, który delikatnie drgał, a dodatkowo nie zanurzył się, pozostawiając ślad wciąż na powierzchni. Zagryzła wargi i w pośpiechu złapała wybrane wcześniej ingrediencje - Musisz na chwilę wyjść, to..nie będzie przyjemny zapach - zerknęła na mężczyznę, który wciąż stał w wejściu, jakby nie będąc pewnym, co powinien zrobić - Zostanę - cicha odpowiedź i kiwnięcie jej głowy, zakończyło krótką wymianę.
W pierwszej kolejności umyła dłonie. Morska woda zmoczyła rękawy, które podwinęła wysoko i w czyste już palce włożyła kilka delikatnych, ale ostrych, jeżozwierzowych igieł. Sześc z nich upadło wprost na ciemną plamę w kociołku, niemal natychmiastowo stapiając się z cieczą. Cienka stróżka, szaro-bordowego oparu uniosła się do góry i nim całość dotknęła sufitu, Inara wsypała zmiażdżone wcześniej fragmenty aloesu. Brudna mgiełka zatańczyła niebezpiecznie, by po chwili skłębiła się i wchłonęła we wnętrze kociołka. W pomieszczeniu rozszedł się ciężki do wytrzymania zapach. Mdły, gorzki i zalatujący zgnilizną. czarnowłosa cofnęła się o kilka kroków, czekając, aż zapach ulotni się przez uchylone drzwi. Serce zabiło jej mocniej, gdy potwierdzały się nieprzyjemne i niebezpieczne przypuszczenia. Ostatni element zgniotła w dłoni. Cienkie listki rozkruszyły się lekko, a roślina puściła sok. Przez kilka chwil trzymała w zamkniętym ręku zmieloną zawartość i ciepłą, nagrzaną od dłoni ingrediencję - wrzuciła do kociołka. Bulgotanie było ostatnim elementem, który zakotwiczył się w umyśle alchemiczki, plasując eliksir, jako rozpoznany. Ale wiedza nie była przyjemna - Eliksir rudymentalnego ciała? - zakończyła, spoglądając najpierw na dno kociołka, potwierdzając, że całość wywaru stopiła się z czarną plamą. Potem spojrzała na mężczyznę, który bardzo szybko znalazł się przy półce z odstawionymi eliksirami - Dziękuję za współpracę - odwrócił się w stronę Inary - resztą już zajmę się ja, Pani trafi bezpiecznie do siebie - zatrzymał się w półkroku - Biuro aurorów na pewno będzie chciało przejąć tę sprawę. Dopilnuję, żeby do nich trafiła szybko - ton zmienił się, mężczyzna wyprostował się i spoglądał na alchemiczkę z nutą uznania - zapłata wpłynie do jutra - Inara przestąpiła w miejscu. W milczeniu spoglądała na - jednak - nieznajomego - Rozumiem, że nie powinnam zadawać zbyt wielu pytań? - ciemnooki mężczyzna drgnął w uśmiechu i kiwną głową, chociaż kilka sekund zawahania naznaczyło ogorzałe oblicze - Nie, ale działała Pani w słusznej sprawie.
| zt
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
|08 czerwca 1956'
Tej nocy czas na nokturnowskim strychu płynął o wiele szybciej niżeli zazwyczaj. Pokrywający stare księgi kurz mieszał się w powietrzu z kłębami białego dymu, kiedy to szatyn szybkim ruchem przekładał liczne pergaminy w poszukiwaniu ostatnich, niezbędnych informacji. Niezaprzeczalnie należał do perfekcjonistów pragnących być przygotowanym w każdej sytuacji na tyle dobrze, aby nigdy nie dać się zaskoczyć. Zdawał sobie sprawę, iż względem własnej profesji brzmiało to absurdalnie, jednak zachowawcze podejście do tej pory wychodziło mu na dobre i nie zamierzał tego zmieniać.
Szklanka zdobiona reliefem była już praktycznie pusta, gdy nieśmiało zaczęły na jej pozłacanych elementach mienić się pierwsze promienie wschodzącego słońca. Obróciwszy głowę w kierunku okna uśmiechnął się zadziornie, po czym wypełnił usta pozostałym alkoholem mając świadomość, że na więcej dzisiaj nie mógł sobie pozwolić. Myślał trzeźwo; miał misję z wyraźnie zaznaczonym celem, miał narzędzia oraz niezbędne informacje i przede wszystkim sojusznika, którego wpierw musiał sprawdzić. Nie ufał nikomu, dlatego współpraca przychodziła mu z tak paskudną trudnością.
Chwyciwszy czarną szatę zarzucił ją na ramiona i upewnił się, że w jednej z kieszeni znajdowała się różdżka, zaś w drugiej piersiówka, po czym obrotem przez prawe ramię przeniósł się w umówione miejsce – obydwoje znali je doskonale.
Zapach świeżego, morskiego powietrza uderzył w jego nozdrza, gdy tylko pojawił się na skraju wielkich skał otaczających bezludną wyspę Little Skellig. Szum wody sprawił, iż na moment zatrzymał wzrok na niewielkich falach, jakoby szukał w nich odpowiedzi na nurtujące go pytania; jakie tajemnice skrywały? Gdzie należało szukać? Zdawał sobie sprawę, iż ocean nie chciał dzielić się swoim bogactwem, nigdy nie chciał współpracować.
Wsunąwszy papierosa do ust obrócił się w kierunku starej, opisywanej w legendach Morskiej Latarni, której światło od wielu lat nie wskazywało marynarzom odpowiedniej drogi. Czuł, że Lucinda była już na miejscu – można było zarzucić jej wszystko, ale nie punktualność, którą niesamowicie w niej cenił, bowiem niejednokrotnie zjawiała się przed nim, co było wręcz niespotykane – zatem ruszył szybszym korkiem nie chcąc marnować więcej czasu na zbędne dywagacje.
Nie mylił się. Pokonując liczne schody nie słyszał żadnych dźwięków, ale gdy tylko przekroczył próg ostatniego z pięter ujrzał jej twarz wpatrzoną w daleki horyzont – czyżby szukała tych samych odpowiedzi? Była poszukiwaczem, pragnęła ich równie mocno jak on. -No, no. Jak zwykle na czas.- rzucił kpiąco nie kwapiąc się momentalnie chwycić za różdżkę, która już po chwili skierowana była w jej stronę. -Wybacz moje spóźnienie panienko, ale zastanawiałem się czy gorszą śmiercią jest spaść z wysokości, czy paść z wyczerpania pod wpływem crucio.- wygiął wargi w ironicznym wyrazie, a jego brew zadrżała. Grał – oczywiście, że to była jedna z jego perfidnych gierek mających na celu sprawdzenie podstaw zaufania Selwyn. Wspominał o takowym w ostatnim liście, ale czy na pewno brała jego słowa na poważnie? Był świadom, że bez tego nie dojdą nawet do półmetka, a na to nie mógł sobie pozwolić, ponieważ zbyt wiele czasu i energii poświęcił na ułożenie odpowiedniego oraz skutecznego planu. -Chyba nie sądziłaś, iż naprawdę chce podzielić się łupem?- parsknął kpiącym śmiechem wykonując krok w jej stronę. -Tatuś sowiciej zapłaci za swoją córeczkę, czy raczej za pozbycie się niezamężnego problemu?- uniósł brew pytająco, a jego twarz nie wykazywała żadnych emocji. Dalej, nie złam się.
Tej nocy czas na nokturnowskim strychu płynął o wiele szybciej niżeli zazwyczaj. Pokrywający stare księgi kurz mieszał się w powietrzu z kłębami białego dymu, kiedy to szatyn szybkim ruchem przekładał liczne pergaminy w poszukiwaniu ostatnich, niezbędnych informacji. Niezaprzeczalnie należał do perfekcjonistów pragnących być przygotowanym w każdej sytuacji na tyle dobrze, aby nigdy nie dać się zaskoczyć. Zdawał sobie sprawę, iż względem własnej profesji brzmiało to absurdalnie, jednak zachowawcze podejście do tej pory wychodziło mu na dobre i nie zamierzał tego zmieniać.
Szklanka zdobiona reliefem była już praktycznie pusta, gdy nieśmiało zaczęły na jej pozłacanych elementach mienić się pierwsze promienie wschodzącego słońca. Obróciwszy głowę w kierunku okna uśmiechnął się zadziornie, po czym wypełnił usta pozostałym alkoholem mając świadomość, że na więcej dzisiaj nie mógł sobie pozwolić. Myślał trzeźwo; miał misję z wyraźnie zaznaczonym celem, miał narzędzia oraz niezbędne informacje i przede wszystkim sojusznika, którego wpierw musiał sprawdzić. Nie ufał nikomu, dlatego współpraca przychodziła mu z tak paskudną trudnością.
Chwyciwszy czarną szatę zarzucił ją na ramiona i upewnił się, że w jednej z kieszeni znajdowała się różdżka, zaś w drugiej piersiówka, po czym obrotem przez prawe ramię przeniósł się w umówione miejsce – obydwoje znali je doskonale.
Zapach świeżego, morskiego powietrza uderzył w jego nozdrza, gdy tylko pojawił się na skraju wielkich skał otaczających bezludną wyspę Little Skellig. Szum wody sprawił, iż na moment zatrzymał wzrok na niewielkich falach, jakoby szukał w nich odpowiedzi na nurtujące go pytania; jakie tajemnice skrywały? Gdzie należało szukać? Zdawał sobie sprawę, iż ocean nie chciał dzielić się swoim bogactwem, nigdy nie chciał współpracować.
Wsunąwszy papierosa do ust obrócił się w kierunku starej, opisywanej w legendach Morskiej Latarni, której światło od wielu lat nie wskazywało marynarzom odpowiedniej drogi. Czuł, że Lucinda była już na miejscu – można było zarzucić jej wszystko, ale nie punktualność, którą niesamowicie w niej cenił, bowiem niejednokrotnie zjawiała się przed nim, co było wręcz niespotykane – zatem ruszył szybszym korkiem nie chcąc marnować więcej czasu na zbędne dywagacje.
Nie mylił się. Pokonując liczne schody nie słyszał żadnych dźwięków, ale gdy tylko przekroczył próg ostatniego z pięter ujrzał jej twarz wpatrzoną w daleki horyzont – czyżby szukała tych samych odpowiedzi? Była poszukiwaczem, pragnęła ich równie mocno jak on. -No, no. Jak zwykle na czas.- rzucił kpiąco nie kwapiąc się momentalnie chwycić za różdżkę, która już po chwili skierowana była w jej stronę. -Wybacz moje spóźnienie panienko, ale zastanawiałem się czy gorszą śmiercią jest spaść z wysokości, czy paść z wyczerpania pod wpływem crucio.- wygiął wargi w ironicznym wyrazie, a jego brew zadrżała. Grał – oczywiście, że to była jedna z jego perfidnych gierek mających na celu sprawdzenie podstaw zaufania Selwyn. Wspominał o takowym w ostatnim liście, ale czy na pewno brała jego słowa na poważnie? Był świadom, że bez tego nie dojdą nawet do półmetka, a na to nie mógł sobie pozwolić, ponieważ zbyt wiele czasu i energii poświęcił na ułożenie odpowiedniego oraz skutecznego planu. -Chyba nie sądziłaś, iż naprawdę chce podzielić się łupem?- parsknął kpiącym śmiechem wykonując krok w jej stronę. -Tatuś sowiciej zapłaci za swoją córeczkę, czy raczej za pozbycie się niezamężnego problemu?- uniósł brew pytająco, a jego twarz nie wykazywała żadnych emocji. Dalej, nie złam się.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Czerwiec od zawsze był miesiącem poszukiwań. Selwyn nie wiedziała dlaczego, ale to właśnie czerwcowe dni przynosiły jej wyczekiwane rozwiązania. Wraz z doświadczeniem i mijającymi na podróżach latami blondynka nauczyła się, że wszystko ma swój czas i na wszystko przychodzi odpowiednia pora. Nic jednak nie mogła poradzić na to, że to właśnie w czerwcu chciało jej się po prostu bardziej. Nie czuła się zrezygnowana gdy coś nie szło po jej myśli i łatwiej było przyjąć jej na siebie porażkę. Choć jak chyba każdy, wolała jej nie przyjmować w ogóle. Nie wiedzieć czemu ten miesiąc był też miesiącem jakiejś dziwnie tlącej się nadziei. Może właśnie ta nadzieja pchnęła ją do decyzji, którą podjęła. Nie było jej z tym łatwo. Naprawdę ze sobą walczyła powracając myślami do tego co w ostatnim czasie się wydarzyło. Tym razem chciała być tą mądrzejszą, rozsądniejszą. Pomyślała, że o wiele fajniej by było chociaż raz po wszystkim powiedzieć sobie, że miała racje. Nie byłaby jednak sobą gdyby nade wszystko nie postawiła ryzyka. Lucinda nienawidziła takich sytuacji. Branie udziału w czymś o czym kompletnie nic nie wiedziała. Przygotowania naprawdę sprawiły jej problem. Nie wiedziała co ze sobą zabrać, nawet nie wiedziała gdzie w końcu się wybierają oprócz tego, że umówili się w starej latarni na Little Skellig. Znała to miejsce dość dobrze i szczerze wcale nie śpieszyło jej się by tam wracać, ale po tym co wydarzyło się w karczmie postanowiła, że nigdy więcej nie ukryje się przed własnymi demonami. Jak na razie zawodziła, ale dlaczego miałaby nie próbować? Zabrała ze sobą to co zabierała na każdą wyprawę o średnim poziomie trudności. Choć nadal miała mieszane uczucia co do tego wszystkiego to liczyła, że skoro Macnair nic więcej nie raczył jej powiedzieć na temat ich podróży to zabrał wszystko czego mogli potrzebować ze sobą. Za dużą nadzieje w nim pokładała i doskonale o tym wiedziała. Każdy normalny człowiek z jakimkolwiek instynktem samozachowawczym nie brnąłby w kolejne błoto wiedząc doskonale, że się ubrudzi. Ktoś kto spojrzałby na to z boku najprawdopodobniej stwierdziłby, że albo kobieta jest szalona, albo po prostu głupia. Ona w ostatnim czasie też już tak o sobie myślała. Nie chciała jednak stawiać na tym wszystkim krzyżyka. Nie mogła powiedzieć, że do niczego nigdy się jej nie przydał. Nie mogła powiedzieć, że nie posiadał wiedzy czy umiejętności. Po prostu uważała. Bo to wszystko było niczym stąpanie po bardzo kruchym lodzie. Na miejsce teleportowała się chwile wcześniej. Nie lubiła się spóźniać chociaż chyba nie do końca to nią kierowało. Chciała tu przez chwile po prostu pobyć. Weszła po schodach na samą górę rozglądając się po wnętrzu. Czas się dla tego miejsca zatrzymał. Stanęła na samej górze wyglądając obijających się o brzeg fal. Było tu po prostu zimno dlatego nie chowając różdżki objęła się szczelniej ramionami. Kącik ust drgnął jej w uśmiechu gdy usłyszała jego przytyk. - Mógłbyś brać przykład – odparła odwracając się w stronę mężczyzny. Lucinda wierzyła, że każda podejmowana przez nią decyzja miała swoje pozytywne i negatywne konsekwencje. Wszystko miało swoje dwie strony. Starała się o tym pamiętać, ale nie zawsze jej się to udawało. Tym razem w swojej naiwności poszła o krok dalej. Bo przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego co zrobi mężczyzna, a jednak wierzyła, że może tym razem będzie chciał sobą udowodnić trochę więcej. Nie wiedziała czy to fakt, że miała co do niego racje ją do tego pchnął, czy może fakt, że każdy miał swoje granice, a jej właśnie zostały przekroczone. Każda komórka w jej ciele właśnie krzyczała piękne: a nie mówiłam. Blondynka widząc rozgrywającą się tutaj komedię po prostu się zaśmiała. Z siebie samej, ze swojej głupoty, z przekorności losu. Zdążyła jeszcze tylko przetrzeć oczy z niedowierzaniem zanim wściekłość wzięła górę. - Ignitio– wypowiedziała zaklęcie kierując różdżkę w stronę mężczyzny.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
W ich zawodzie nietrudno było o pomyłkę, wpakowanie się w kłopoty czy marnowanie czasu, jednak głupcem mógł nazywać ich tylko tchórz, człowiek nigdy niemający okazji zrozumieć z czym tak naprawdę wiązało się poszukiwanie przedmiotów, które nigdy odnalezione być nie chciały. Ryzyko, tajemnica i nieustanny stres były tylko jednymi z wielu czynników towarzyszącym, często wielomiesięcznym, podróżom nierzadko finalnie zakończonych fiaskiem. Nigdy nie mieli pewności czy obrany trop był dobry, nie mogli pokładać wszelkiej wiary w zasłyszane legendy i znalezione dowody, wszystko to bowiem mogło okazać się bujdą fantazją i zwykłym chłamem. Z tych powodów musieli cechować się wytrwałością, cierpliwością i odwagą, ale też nutą naiwności będącej często kluczem do sukcesu. Bez chwili zapomnienia, bez momentu wyłączenia logicznego myślenia nie byliby w stanie osiągnąć nic większego – Lucinda miała tego świadomość.
Macnair nigdy nie miał okazji (bądź nieszczególnie jej szukał) pokazać się z dobrej strony, dlatego nie dziwiło go zachowawcze podejście Selwyn pragnącej wiedzieć wszystko nim miała znaleźć się na miejscu. Podjęcie decyzji o dołączeniu jej do planu nie było łatwe, z resztą podobnie jak w przypadku całej reszty, ale ufał jej kunsztowi, szanował wiedzę i podziwiał umiejętność wyzwolenia spod klątwy tego co on potrafił zakląć. W perspektywie ich wyprawy stanowiło to wyjątkowego asa w rękawie wszak większość pasjonatów chowania swoich bogactw należała do grona ludzi inteligentnych, złaknionych zagadek i czarnej magii, która chroniła przed takimi jak oni.
Spoglądając na nią czuł, że nie była w stanie go oszukać. Bijąca aura nie perswadowała żadnych negatywnych myśli, a wręcz przeciwnie same te pozytywne i zachęcające do owocnej współpracy, jednak kierując się swoimi zasadami nie chciał żadnych odstępstw od reguły – wolał sobie pluć w brodę, że stracił towarzysza, jak artefakt któremu tak wiele poświęcił. Musiał tak postąpić.
-Różdżka w pogotowiu? Gdzie Twoje zaufanie?- rzucił w odpowiedzi na kwestię spóźnienia po czym zaśmiał się pod nosem opierając barkiem o kamienną ścianę. Nie zamierzał sięgać po swoją – jeszcze nie był na to czas.
Potok gorzkich słów pociągnął za sobą lawinę. Twarz, niegdyś uśmiechnięta i pełna pozytywnego nastawienia, nagle wygięła się w ironicznym, pozbawionym jakichkolwiek emocji wyrazie, jakoby ta sytuacja zakończyła coś na czym niesamowicie jej zależało. Była spragniona pracy? Czy spokoju od tutejszych problemów, które wyprawa by zapewniła? A może chodziło o niego? Łudziła się, że naprawdę zobaczył w niej cennego sojusznika? Widział to, widział jak nikt inny.
Niesiony echem śmiech wzbudził czujność szatyna, który instynktownie sięgnął po różdżkę. Zdając sobie sprawę, że „słowny” plan A nie wypalił musiał skorzystać z planu B – zdecydowanie bardziej ryzykowanego i pozbawionego wszelkich granic rozsądku. Zaufanie było w tej sytuacji kluczem, a od niej zależało czy takowy będą mogli chwycić razem.
-Odpuść. Nie chce Cię poturbować panienko, bo jeszcze za oszpeconą mniej mi zapłacą.- rzucił tuż przed tym jak pomknęło w jego kierunku nikłe światło. Czar dziewczynie nie wyszedł i choć nie chciał to musiał odpowiedzieć licząc, że może chociaż styl walki zwróci jej uwagę. W końcu zdarzyło się już im walczyć. - Lamino!- wypowiedział kierując różdżkę w stronę towarzyszki zaraz po tym jak stanął twardo na nogach, gotowy do walki.
Macnair nigdy nie miał okazji (bądź nieszczególnie jej szukał) pokazać się z dobrej strony, dlatego nie dziwiło go zachowawcze podejście Selwyn pragnącej wiedzieć wszystko nim miała znaleźć się na miejscu. Podjęcie decyzji o dołączeniu jej do planu nie było łatwe, z resztą podobnie jak w przypadku całej reszty, ale ufał jej kunsztowi, szanował wiedzę i podziwiał umiejętność wyzwolenia spod klątwy tego co on potrafił zakląć. W perspektywie ich wyprawy stanowiło to wyjątkowego asa w rękawie wszak większość pasjonatów chowania swoich bogactw należała do grona ludzi inteligentnych, złaknionych zagadek i czarnej magii, która chroniła przed takimi jak oni.
Spoglądając na nią czuł, że nie była w stanie go oszukać. Bijąca aura nie perswadowała żadnych negatywnych myśli, a wręcz przeciwnie same te pozytywne i zachęcające do owocnej współpracy, jednak kierując się swoimi zasadami nie chciał żadnych odstępstw od reguły – wolał sobie pluć w brodę, że stracił towarzysza, jak artefakt któremu tak wiele poświęcił. Musiał tak postąpić.
-Różdżka w pogotowiu? Gdzie Twoje zaufanie?- rzucił w odpowiedzi na kwestię spóźnienia po czym zaśmiał się pod nosem opierając barkiem o kamienną ścianę. Nie zamierzał sięgać po swoją – jeszcze nie był na to czas.
Potok gorzkich słów pociągnął za sobą lawinę. Twarz, niegdyś uśmiechnięta i pełna pozytywnego nastawienia, nagle wygięła się w ironicznym, pozbawionym jakichkolwiek emocji wyrazie, jakoby ta sytuacja zakończyła coś na czym niesamowicie jej zależało. Była spragniona pracy? Czy spokoju od tutejszych problemów, które wyprawa by zapewniła? A może chodziło o niego? Łudziła się, że naprawdę zobaczył w niej cennego sojusznika? Widział to, widział jak nikt inny.
Niesiony echem śmiech wzbudził czujność szatyna, który instynktownie sięgnął po różdżkę. Zdając sobie sprawę, że „słowny” plan A nie wypalił musiał skorzystać z planu B – zdecydowanie bardziej ryzykowanego i pozbawionego wszelkich granic rozsądku. Zaufanie było w tej sytuacji kluczem, a od niej zależało czy takowy będą mogli chwycić razem.
-Odpuść. Nie chce Cię poturbować panienko, bo jeszcze za oszpeconą mniej mi zapłacą.- rzucił tuż przed tym jak pomknęło w jego kierunku nikłe światło. Czar dziewczynie nie wyszedł i choć nie chciał to musiał odpowiedzieć licząc, że może chociaż styl walki zwróci jej uwagę. W końcu zdarzyło się już im walczyć. - Lamino!- wypowiedział kierując różdżkę w stronę towarzyszki zaraz po tym jak stanął twardo na nogach, gotowy do walki.
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 09.04.18 0:31, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nie można było się oszukiwać, że to wszystko miało sens. Jakikolwiek. Wiedziała od samego początku, że ta znajomość nie może przynieść jej nic dobrego, ale chyba nadzwyczaj w świecie chciała uwierzyć w magię ryzyka. Słyszała wiele razy, że ten kto nie ryzykuje ten nie ma. Więcej nawet razy odczuła to na własnej skórze. Tak to właśnie wyglądało w świecie, który rządził się powierzchownością i manipulacją. Coraz częściej jednak uważała, że to ona jest sama za to odpowiedzialna. Przyciągała ich jak magnes. Kombinatorów, złodziei, kłamców i krętaczy. Kto wie jak by wyglądało jej życie gdyby choć raz w miesiącu ktoś nie wlazł jej za skórę robiąc z niej prawdziwą ofiarę losu. Możliwe, że właśnie tak się do dzisiejszego dnia czuła. Użalająca się nad własnym smutnym losem ofiara, która nie potrafi zająć się swoim życiem. Potrafiła, ale bardzo ciężko było jej stawiać jasne i widoczne granice. Czasami żałowała, że nie jest to takie proste. Choć z asertywnością nigdy problemu nie miała to jednak walka z samą sobą była czymś naprawdę trudnym. Nie mogła powiedzieć, że Drew ją zawiódł. Oczywiście w jakimś stopniu zaczęła się do tej współpracy przekonywać, a możliwe, że nawet do niego samego, ale chyba to w końcu musiało się tak właśnie skończyć. Rzucając zaklęcie w jego stronę była tego naprawdę pewna. Chciała, żeby go to dotknęło, zabolało, może chciała udowodnić, że tak naprawdę nic o niej nie wie i nigdy nie wiedział. Prawdopodobnie po tym wszystkim będzie pluć sobie w brodę, że doprowadziła do takiej sytuacji, ale teraz to nie to nią kierowało. Nie była ofiarą. Ani samej siebie, ani jego. Kiedy zaklęcie jej się nie powiodło nawet nie zatrzymała się przy tym dłużej. Była dobrą czarownicą, a przynajmniej tak postrzegała swoje umiejętności. Zdarzało się jej zawahać, zdarzało jej się zostawić intuicję z tyłu głowy i posłuchać się rozumu, ale kiedy działała pod impulsem doskonale potrafiła wyczuć moment. Teraz cała gama emocji wzięła nad nią górę. - Zaufanie? - powtórzyła zanim jakby właśnie opowiedział jej o najbardziej absurdalnej rzeczy, która spotkała ją przez te dwadzieścia sześć lat. - Kpisz sobie ze mnie? - to było pytanie czysto retoryczne, w końcu doskonale wiedziała, że ta sytuacja mężczyznę po prostu bawi. Bawiło go wszystko, cała ona go po prostu bawiła. Lucinda naprawdę chciałaby tego uniknąć. Teleportując się tutaj rozważała czy po prostu nie zrezygnować. Na atrakcje w ostatnim czasie nie mogła narzekać. Zrobiła krok w jego stronę jakby miało to w jakiś sposób pomóc jej różdżce dosięgnąć swojego celu. Dzisiaj nie chodziło o słowne przekomarzanie się, dzisiaj nie bawił ją sposób w jaki do niej się zwracał, nie irytowała się ciągłymi docinkami z jego strony. Chyba naprawdę chciała by zrozumiał co się dzieje, kiedy depcze się czyjeś zaufanie. Nie mogła wiedzieć, że to tylko gra. - Commotio – rzuciła mając nadzieje, że tym razem jej się uda. Była uparta, czasami aż za bardzo.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Od samego oczątku ich burzliwa znajomość budziła więcej wątpliwości jak pozytywnych myśli, toteż sam wielokrotnie zastanawiał się, czy dobrym pomysłem był angaż dziewczyny. Pomijając kwestię niezrozumiałego (zapewne i dla niej) współzawodnictwa mieli w swym bagażu kilka niewyjaśnionych spraw mogących doprowadzić do zbędnej wymiany zdań i rozłamu, na który nie mogli sobie pozwolić. Była rozważna – wiedział to – ale często depcząca po odciskach ambicja brała górę pragnąc udowodnić własną rację i tym samym zagłuszała zdrowy, towarzyszący na co dzień rozsądek. Nie mógłby jej za to winić, w końcu niejednokrotnie zachowywał się jak ostatnia łajza, jednak najczęściej takowe sytuacje wychodziły w chwilach największego kryzysu, a wtem wystarczyło jedno nieodpowiednie słowo do rozpętania piekła.
Nie budził zaufania i miał tego świadomość. Wielu traktowało go jak szarego, nokturnowskiego szczura, którego wiedza nie wystawała poza kufel mieszanego ze szczynami Portera Starego Sue, zapewne przewracającego się w grobie na myśl o syfie sprzedawanym pod jego nazwiskiem. Zgodnie z legendą ów marynarz był abstynentem, ale nawet jeśli faktycznie gardził procentem to po zobaczeniu tamtejszych mieszanek zapadłby się pod ziemię.
Wbrew pozorom kreowanym wskutek jego postawy, słownictwa tudzież pewnych postępowań, Macnair cenił sobie lojalność oraz szanował złożone obietnice stanowiące fundament solidnej i owocnej współpracy. Niejednokrotnie wykorzystywał ludzi, jednak wtem bazował na ich naiwności oraz przyszłościowej bezużyteczności, co szczególnie dostrzec można było podczas jego pobytu na wschodnich ziemiach. Przypadek Selwyn kompletnie się od nich różnił, toteż poza feralnym wystąpieniem nie blefował ani razu – liczył, że przełamie w sobie bariery i pchnięta duchem prawdziwej przygody pozwoli na choć trochę nierozwagi. Mylił się.
Kiedy jego uszu doszło kluczowe słowo dzisiejszego spotkania uśmiechnął się pogardliwie, jakoby nieustannie kpił z jej rzekomej naiwności. -Nie dramatyzuj.- skwitował na finał, krótkiej acz treściwej wypowiedzi po czym zacisnął nieco mocniej różdżkę w dłoni. Poprzednie zaklęcie, choć wyglądało na poprawne, nawet nie strąciło włosa z głowy i nim zdążył cokolwiek powiedzieć ta już celowała w niego na nowo. Naprawdę chciała się pojedynkować? To było zupełnie nie w jej stylu, więc gdzieś z tyłu głowy zdał sobie sprawę, że coś właśnie musiało „wydarzyć się”. Czyżby pękła? -Protego!- wypowiedział poruszając nadgarstkiem w nadziei, że jego braki w zaklęciach obronnych nie spowodują paskudnego porażenia ładunkami. Nienawidził tego.
- Everte Stati- rzucił w kontrataku wiedząc, że ów sytuacja i tak wymagać będzie ofiar – przynajmniej jednej.
Nie budził zaufania i miał tego świadomość. Wielu traktowało go jak szarego, nokturnowskiego szczura, którego wiedza nie wystawała poza kufel mieszanego ze szczynami Portera Starego Sue, zapewne przewracającego się w grobie na myśl o syfie sprzedawanym pod jego nazwiskiem. Zgodnie z legendą ów marynarz był abstynentem, ale nawet jeśli faktycznie gardził procentem to po zobaczeniu tamtejszych mieszanek zapadłby się pod ziemię.
Wbrew pozorom kreowanym wskutek jego postawy, słownictwa tudzież pewnych postępowań, Macnair cenił sobie lojalność oraz szanował złożone obietnice stanowiące fundament solidnej i owocnej współpracy. Niejednokrotnie wykorzystywał ludzi, jednak wtem bazował na ich naiwności oraz przyszłościowej bezużyteczności, co szczególnie dostrzec można było podczas jego pobytu na wschodnich ziemiach. Przypadek Selwyn kompletnie się od nich różnił, toteż poza feralnym wystąpieniem nie blefował ani razu – liczył, że przełamie w sobie bariery i pchnięta duchem prawdziwej przygody pozwoli na choć trochę nierozwagi. Mylił się.
Kiedy jego uszu doszło kluczowe słowo dzisiejszego spotkania uśmiechnął się pogardliwie, jakoby nieustannie kpił z jej rzekomej naiwności. -Nie dramatyzuj.- skwitował na finał, krótkiej acz treściwej wypowiedzi po czym zacisnął nieco mocniej różdżkę w dłoni. Poprzednie zaklęcie, choć wyglądało na poprawne, nawet nie strąciło włosa z głowy i nim zdążył cokolwiek powiedzieć ta już celowała w niego na nowo. Naprawdę chciała się pojedynkować? To było zupełnie nie w jej stylu, więc gdzieś z tyłu głowy zdał sobie sprawę, że coś właśnie musiało „wydarzyć się”. Czyżby pękła? -Protego!- wypowiedział poruszając nadgarstkiem w nadziei, że jego braki w zaklęciach obronnych nie spowodują paskudnego porażenia ładunkami. Nienawidził tego.
- Everte Stati- rzucił w kontrataku wiedząc, że ów sytuacja i tak wymagać będzie ofiar – przynajmniej jednej.
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 11.04.18 0:48, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 13
'k100' : 13
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Latarnia morska, Little Skellig
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia