Szachy czarodziejów
AutorWiadomość
Szachy czarodziejów
Tuż przy głównej ulicy, niedaleko Lodziarni Floriana Fortescue, znajduje się niewielki, zadaszony placyk, na którym postawiono kilka stołów z planszami do gry w szachy. Nad każdym z nich lewitują zaczarowane świece. Szachy cieszą się na ulicy Pokątnej dużym zainteresowaniem, zwłaszcza wśród starszych czarodziejów i wiedźm. Zdarza się też - szczególnie wtedy, gdy pogoda dopisuje - że przechodzący tędy czarodzieje zatrzymują się i obserwują grę, a także obstawiają zakłady. Co kilka miesięcy Departament Magicznych Gier i Sportów Ministerstwa Magii organizuje czarodziejskie zawody, w których można wygrać króliczą łapkę i 200 galeonów.
Magiczne szachy: postaci przez trzy tury rzucają kością k100, do rzutu dodając bonus (lub karę) z biegłości numerologia. Wyższy wynik ukazuje przewagę jednej z postaci. Zwycięża postać, która ostatecznie otrzyma wyższy wynik, ale musi on wynosić przynajmniej 100. Krytyczny sukces oznacza natychmiastowe zwycięstwo (szach-mat) a krytyczna porażka natychmiastową przegraną. Efekty krytyczne mają zastosowanie wyłącznie na korzyść tych postaci, które posiadają biegłość numerologii (Przykładowo, jeśli postać wyrzuci krytyczną porażkę, a jego oponent biegłości nie posiada - nie jest w stanie zauważyć błędu swojego przeciwnika i wykorzystać go na swoją korzyść. Podobnież postać, która nie posiada biegłości, nie jest w stanie wykorzystać krytycznego sukcesu na swoją korzyść.
Lokacja zawiera kości.Magiczne szachy: postaci przez trzy tury rzucają kością k100, do rzutu dodając bonus (lub karę) z biegłości numerologia. Wyższy wynik ukazuje przewagę jednej z postaci. Zwycięża postać, która ostatecznie otrzyma wyższy wynik, ale musi on wynosić przynajmniej 100. Krytyczny sukces oznacza natychmiastowe zwycięstwo (szach-mat) a krytyczna porażka natychmiastową przegraną. Efekty krytyczne mają zastosowanie wyłącznie na korzyść tych postaci, które posiadają biegłość numerologii (Przykładowo, jeśli postać wyrzuci krytyczną porażkę, a jego oponent biegłości nie posiada - nie jest w stanie zauważyć błędu swojego przeciwnika i wykorzystać go na swoją korzyść. Podobnież postać, która nie posiada biegłości, nie jest w stanie wykorzystać krytycznego sukcesu na swoją korzyść.
Z Melanie to była jednak dobra siostra, dlatego nawet po dyżurze nocnym nie miała zamiaru kłaść się, a zabrać brata na obiecane lody. Dlatego po śniadaniu ogarnęła w kuchni, trochę sprzątnęła mieszkanie, co by za dwa dni się nie przestraszyć, kiedy resztki jedzenia na nieumytych talerzach w kuchni zacznie żyć własnym życiem. W tym czasie chłopiec mógł się przygotować do wyjścia. Melanie nie chciała go zmuszać do oglądania zwierząt w klatkach, skoro dzieciak uważał, że jest to swego rodzaju więzienie tylko, że nie dla ludzi. Oczywiście Melanie wiedziała, że to nie do końca prawda, bo nikt tak w więzieniu nie dba o kryminalistów, ale nie miała zamiaru go do tego przekonywać. Zamiast tego wzięła go na lody do lodziarni pana Floriana, a że wzięli na wynos to mogli udać się w miejsce, gdzie zawsze chodzili z tatą. Melanie była pełna podziwu dla swojego brata, ponieważ ona jako dziecko nie lubiła grać w szafy, ale Caulder od zawsze był inny niż ona. Widziała w nim przyszłego krukona, urzędnika, który zwojuje Ministerstwo Magii w dobrym tego słowa znaczeniu.
-Zagramy? Czy boisz się zmierzyć ze starą siostrą?-rzuciła zaczepnie patrząc na dziewięciolatka. Obstawiając, że młody nie odmówi zajęła jeden ze stolików.
-Zagramy? Czy boisz się zmierzyć ze starą siostrą?-rzuciła zaczepnie patrząc na dziewięciolatka. Obstawiając, że młody nie odmówi zajęła jeden ze stolików.
Gość
Gość
| 7 sierpnia? 8? po Festiwalu? przed?
Zauważyła u siebie pewną dziwną zależność. Im bliżej było dnia zwiastującego początku jej piątej przygody z Hogwartem (tej nauczycielskiej), tym częściej zaglądała na Pokątną. A tu trzeba uzupełnić zapasy w Scribbulusie, bo pióra i tusz się pokończyły; a to trzeba zajrzeć do menażerii, może dowieźli nowe ptactwo, na które Eileen z niecierpliwością czekała; a to warto było zajść do Esów i Floresów rozejrzeć się za książkami... i nie tylko.
I zazwyczaj wtedy, gdy była już u kresu swojej zakupowej wędrówki, wstępowała do lodziarni na swoje ulubione lody pistacjowe z czekoladową posypką. Pytacie może, czy mogła sobie na to pozwolić? Ano mogła! Z jednego prostego względu - była samotna. Nie musiała powstrzymywać się przed spełnianiem od czasu do czasu swoich małych zachcianek, ani ograniczaniu się w kupowaniu rzeczy, z których pieniądze mogłyby z powodzeniem zostać wydane na prezenty dla osoby miłej jej sercu.
Tym razem jednak coś odciągnęła ją od uległości wobec pokusy malujące się na szyldzie nad drzwiami lodziarni. Tym czymś był delikatny stukot drobnych figurek odbijający się od drewnianej powierzchni stolika. Obróciła głowę lekko w bok i uśmiechnęła się łagodnie do siebie.
Szachy czarodziejów. Pamiętała, że Rossndra je uwielbiała. Ojciec siadał z nią wtedy w salonie, w czasie przerwy świątecznej, i grali do późnych godzin nocnych. Dopóki powieki Eileen jeszcze same potrafiły utrzymywać stałą pozycję, obserwowała z zapartym tchem kolejne ruchy siostry. U ojca nie było czego podpatrywać, był mistrzem w te klocki. Samą Ellie nigdy nie ciągnęła w kierunku tej gry, ale... ale może teraz mogłaby się jej nauczyć? Kiedyś Barty chyba wspominał, że lubił czasami zagrać partyjkę lub dwie.
Może jednak?
- Przepraszam - zagadała do pewnego młodego mężczyzny o czarnych włosach i poczciwym wyrazie twarzy. - Czeka pan na kogoś czy można się dosiąść?
Miejsca przy stolikach były zbyt przerzedzone, by mogła sądzić, że odbywa się tu turniej szachowy organizowany cyklicznie co kilka miesięcy.
Zauważyła u siebie pewną dziwną zależność. Im bliżej było dnia zwiastującego początku jej piątej przygody z Hogwartem (tej nauczycielskiej), tym częściej zaglądała na Pokątną. A tu trzeba uzupełnić zapasy w Scribbulusie, bo pióra i tusz się pokończyły; a to trzeba zajrzeć do menażerii, może dowieźli nowe ptactwo, na które Eileen z niecierpliwością czekała; a to warto było zajść do Esów i Floresów rozejrzeć się za książkami... i nie tylko.
I zazwyczaj wtedy, gdy była już u kresu swojej zakupowej wędrówki, wstępowała do lodziarni na swoje ulubione lody pistacjowe z czekoladową posypką. Pytacie może, czy mogła sobie na to pozwolić? Ano mogła! Z jednego prostego względu - była samotna. Nie musiała powstrzymywać się przed spełnianiem od czasu do czasu swoich małych zachcianek, ani ograniczaniu się w kupowaniu rzeczy, z których pieniądze mogłyby z powodzeniem zostać wydane na prezenty dla osoby miłej jej sercu.
Tym razem jednak coś odciągnęła ją od uległości wobec pokusy malujące się na szyldzie nad drzwiami lodziarni. Tym czymś był delikatny stukot drobnych figurek odbijający się od drewnianej powierzchni stolika. Obróciła głowę lekko w bok i uśmiechnęła się łagodnie do siebie.
Szachy czarodziejów. Pamiętała, że Rossndra je uwielbiała. Ojciec siadał z nią wtedy w salonie, w czasie przerwy świątecznej, i grali do późnych godzin nocnych. Dopóki powieki Eileen jeszcze same potrafiły utrzymywać stałą pozycję, obserwowała z zapartym tchem kolejne ruchy siostry. U ojca nie było czego podpatrywać, był mistrzem w te klocki. Samą Ellie nigdy nie ciągnęła w kierunku tej gry, ale... ale może teraz mogłaby się jej nauczyć? Kiedyś Barty chyba wspominał, że lubił czasami zagrać partyjkę lub dwie.
Może jednak?
- Przepraszam - zagadała do pewnego młodego mężczyzny o czarnych włosach i poczciwym wyrazie twarzy. - Czeka pan na kogoś czy można się dosiąść?
Miejsca przy stolikach były zbyt przerzedzone, by mogła sądzić, że odbywa się tu turniej szachowy organizowany cyklicznie co kilka miesięcy.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Artur spóźniał się już od ponad dwóch dobrych godzin, co zaczynało mnie coraz bardziej frustrować. Nie zamierzałem poświęcać swojego całego wolnego dnia na bezcelowe czekanie za swoim starszym bratem, który najprawdopodobniej znów pomylił ustalone godziny. Jedynie list wciśnięty na samo dno kieszeni, trzymał mnie jeszcze na krześle i nie pozwalał odejść. Z treści jasno wynikało, że moja matka ma problemy, a te musiały być na tyle poważne, że Artur nie opisał ich wprost. W duchu obiecałem sobie, że jeżeli nie pojawi się w przeciągu najbliższych dwóch kwadransów, wieczorem odwiedzę go w jego mieszkaniu.
Słońce przyjemnie grzało ostatnimi promieniami lata, z ulicy dochodził gwar rodzin, które rozpoczynały zakupy na nadchodzący rok szkolny. Tuż obok szachownicy zostawiłem nietknięty egzemplarz Proroka. Z tego co zdążyłem usłyszeć od przechodniów, na dwóch pierwszych stronach opisano festiwal w Weymouth. Nie miałem humoru, by ponownie odtwarzać zdarzenia z tegorocznej imprezy. Partię ciągnąłem bez celu, nie mogąc zdecydować się czy czarne czy białe powinny tym razem wygrać. W pobliżu nie znalazłem nikogo chętnego do gry. Bez celu ciągnąłem pojedynek skazany na porażkę. Wygrana ze samym sobą przestawała mnie już bawić.
Z początku zignorowałem kobiecy głos, przekonany, że nieznajoma zwraca się do kogoś innego. Dopiero po chwili zorientowałem się, że słowa skierowała do mnie. Nie zauważyłem jak pozostali gracze opuszczają stoliki. Najwyraźniej byłem zbyt zajęty wściekaniem się na własnego brata. Zbyt gwałtownie podniosłem się z krzesła, by odsunąć dla niej krzesło naprzeciwko.
- Zapraszam, proszę usiąść - odparłem, jak zwykle zdziwiony, że ktoś nieznajomy rozpoczyna ze mną rozmowę. Kobieta uśmiechała się delikatnie, a ja zastanawiałem się, jak bardzo mam głupią minę. - Ignatius Prewett - powiedziałem, głośno przełykając ślinę. Uścisk miała pewny, o wiele mocniejszy niż sądziłem.
Gość
Gość
To, że do jej uszu dotarły te drobne, delikatnie odbijające się od powietrza dźwięki, było dziełem przypadku. Nie mogła się o to złościć, bo los okazał się być wyjątkowo łaskawy, jeśli chodzi o jej życie. Spotkanie jej rodziców było absolutnie przypadkowe, potem przypadek sprezentował im Rossę. Wiele mu zawdzięczała.
I teraz doświadczyła kolejnego powodu do dziękowania losowi za to, że tak umiejętnie pokierował jej krokami i doprowadził ją aż do tego stolika zajmowanego przez przeuroczego i... oh, wychowanego dżentelmena!
Nieco się zmieszał, gdy odsunął jej krzesło, ale w końcu przyjęła ten gest z pełnym wdzięczności uśmiechem. Przygładziła turkusową sukienkę i zajęła miejsce przy stoliku.
Czarne. Cóż. Może to i lepiej. Będzie miała większe pole do manewru, kiedy zobaczy pierwszy ruch białych.
- Eileen Wilde, miło mi pana poznać - jej uśmiech rozszerzył się znacznie, zalśnił też równiutki rząd białych zębów. - Nie sądziłam, że można spotkać tu kogoś samotnie siedzącego. Szachy kojarzą się raczej z dobieraniem się w pary. To pana zestaw?
Krótkim gestem wskazała na stolik, planszę i rozłożone na niej figurki, które wracały na swoje pierwotne miejsca. Królowa nerwowo poprawiała fryzurę, król zdawał się obserwować swoje odbicie w mieczu. Małe pionki garbiły się, oczekując aż ktoś da im rozkaz na ruch. Mugolskie szachy, które kiedyś pokazała jej matka, miały swój czar, ale nie trzymały tak bardzo w napięcie, jak te czarodziejskie. Dźwięk, który wykonywała królowa, tnąc kolejną figurkę, mroził krew. Niby taka zwyczajna gra, a wywoływała tyle emocji!
Wzrok przeniosła na swojego rywala i przysunęła się bliżej stolika.
- Będę szczera. Ostatni raz grałam w szachy czarodziejów w wieku... piętnastu lat - zachichotała pod nosem. - Mogłabym liczyć na rady, jeśli się pogubię?
Wątpiła, że wygra w tej partii. Wątpiła nawet w to, że przeżyje choćby dziesięć minut rozgrywki!
I teraz doświadczyła kolejnego powodu do dziękowania losowi za to, że tak umiejętnie pokierował jej krokami i doprowadził ją aż do tego stolika zajmowanego przez przeuroczego i... oh, wychowanego dżentelmena!
Nieco się zmieszał, gdy odsunął jej krzesło, ale w końcu przyjęła ten gest z pełnym wdzięczności uśmiechem. Przygładziła turkusową sukienkę i zajęła miejsce przy stoliku.
Czarne. Cóż. Może to i lepiej. Będzie miała większe pole do manewru, kiedy zobaczy pierwszy ruch białych.
- Eileen Wilde, miło mi pana poznać - jej uśmiech rozszerzył się znacznie, zalśnił też równiutki rząd białych zębów. - Nie sądziłam, że można spotkać tu kogoś samotnie siedzącego. Szachy kojarzą się raczej z dobieraniem się w pary. To pana zestaw?
Krótkim gestem wskazała na stolik, planszę i rozłożone na niej figurki, które wracały na swoje pierwotne miejsca. Królowa nerwowo poprawiała fryzurę, król zdawał się obserwować swoje odbicie w mieczu. Małe pionki garbiły się, oczekując aż ktoś da im rozkaz na ruch. Mugolskie szachy, które kiedyś pokazała jej matka, miały swój czar, ale nie trzymały tak bardzo w napięcie, jak te czarodziejskie. Dźwięk, który wykonywała królowa, tnąc kolejną figurkę, mroził krew. Niby taka zwyczajna gra, a wywoływała tyle emocji!
Wzrok przeniosła na swojego rywala i przysunęła się bliżej stolika.
- Będę szczera. Ostatni raz grałam w szachy czarodziejów w wieku... piętnastu lat - zachichotała pod nosem. - Mogłabym liczyć na rady, jeśli się pogubię?
Wątpiła, że wygra w tej partii. Wątpiła nawet w to, że przeżyje choćby dziesięć minut rozgrywki!
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
W myślach karcę się za to, że tak bezczelnie taksuję ją wzrokiem. Wszystkiemu winna jest jej turkusowa sukienka, którą starannie wygładza z drobnych zmarszczek. Choć kreacja nie jest identyczna, to do złudzenia przypomina komplet, który tamtego dnia miała na sobie moja matka. Nie muszę przymykać powiek, by odtworzyć jej idealnie zaciśnięte usta, gdy krew z moich poranionych pleców, plami jej jedwabną bluzkę, kupioną w drogim paryskim butiku. Nie przytula mnie, nie płacze, nie próbuje uspokoić. Z niechęcią odsuwa i przekazuje nerwowemu ojcu. Zanim znikniemy, by pojawić się w jednym z pomieszczeń szpitala, mokrymi od łez oczami zapamiętuję, jak podnosi się dumnie z kolan i z odrazą trzyma przed sobą swoje wypielęgnowane i brudne od krwi dłonie.
Spuszczam wzrok i przez chwilę patrzę na planszę, na której figury posłusznie wracają na swoje miejsca. Nie chcę jej urazić, to tylko złe wspomnienie wytrąca mnie z równowagi. Nie często pozwalam sobie, by drobne rzeczy przywoływały widma z przeszłości. Tracę przez nie opanowanie, dopuszczam do głosu panikę i lęki małego chłopczyka, co jest zupełnie śmieszne w moim przypadku. Auror, który zamiera ze zgrozy, na widok sukienki. Powinni mnie zwolnić. Nabieram powietrza i liczę, by uspokoić kołatanie serca i poczucie, że małe szpony kaleczą na nowo zrośnięte blizny. Trwoga zamienia się w frustrację, bo gdyby nie nagląca wiadomość od brata, nie snułbym od rana ponurych refleksji o matce. W dodatku jego krnąbrność! Zapomnieć o ustalonym spotkaniu!
Odrywam wzrok od konia, którego misternie wyrzeźbione chrapy nerwowo drgają, z gniewem nabierając powietrza. Blednę na myśl, że mogę wyglądać tak samo rozsierdzony. Dopiero teraz rejestruję, że gram białymi, a Eileen Wilde obdarza mnie jednym z najbardziej czarujących i szczerych uśmiechów, jakie widziałem w przeciągu ostatnich kilkunastu dni. Odruchowo zastanawiam się, czy znam kogoś o takim samym nazwisku. Uważnie lecz bardziej subtelnie przyglądam się twarzy kobiety. Rysy nic mi nie mówią. Jak to możliwe, że jeszcze nie wpadliśmy na siebie? Ganię się i przywołuję na usta uśmiech, jak zawsze zdążyłem już zniszczyć pierwsze wrażenie.
- Czekam na brata - mówię, by po chwili zreflektować się, że zabrzmiało to dość nieuprzejmie. - Wybacz, nie chciałem ująć tego w ten sposób. Jestem nieco zdeprymowany jego spóźnieniem. Od kilku godzin przestawiam figury, a on nawet nie raczy poinformować mnie, czy pojawi się tutaj. - Gdy kończę, mam ochotę zapaść się pod ziemię. Permanentnie nieprzystosowany do życia w społeczeństwie, taką diagnozę powinni dopisać do mojej karty pacjenta. - Z reguły można tu spotkać starą Miriam, jest jednak chora od tygodnia i nie mam partnera - czuję jak krew znów gwałtowniej zaczyna płynąć w moich żyłach. Ze zgrozą wyobrażam sobie, jak pięknie czerwienieją moje policzki. Nabieram powietrza, podejmując ostatnią próbę wyjścia z twarzą z rozmowy. - Tak, to zestaw, który jeszcze dostałem od dziadków na święta. Nie wiem ile mogłem mieć... może dwanaście, trzynaście lat? - Pytam sam siebie na głos. Zupełnie nie wiem, które to mogły być święta. - Jest trochę zniszczony... - zaczynam, próbując wytłumaczyć liczne otarcia i wybraki w komplecie - ...ale mam do niego ogromny sentyment.
Czy nudzę ją? Zastanawiam się, nie wiedząc co powinienem dokładnie zrobić ze swoimi dłońmi. Nagle nigdzie nie mogę znaleźć dla nich miejsca na blacie. Nerwowo pocieram je o siebie, jakbym próbował je ogrzać. - Och - dźwięk sam wymyka się z moich ust. Potakuję nie potrzebnie głową, znów nabieram więcej powietrza do płuc niż potrzebuję. Udzielanie rad wydaje się dla mnie łatwiejsze niż ciągniecie niezobowiązującej rozmowy. O wiele łatwiej dobierałem słowa, gdy przedmiotem dyskusji były sprawy, o których miałem szerokie pojęcie. - W każdej chwili - zapewniam już o wiele bardziej opanowanym tonem.
Spuszczam wzrok i przez chwilę patrzę na planszę, na której figury posłusznie wracają na swoje miejsca. Nie chcę jej urazić, to tylko złe wspomnienie wytrąca mnie z równowagi. Nie często pozwalam sobie, by drobne rzeczy przywoływały widma z przeszłości. Tracę przez nie opanowanie, dopuszczam do głosu panikę i lęki małego chłopczyka, co jest zupełnie śmieszne w moim przypadku. Auror, który zamiera ze zgrozy, na widok sukienki. Powinni mnie zwolnić. Nabieram powietrza i liczę, by uspokoić kołatanie serca i poczucie, że małe szpony kaleczą na nowo zrośnięte blizny. Trwoga zamienia się w frustrację, bo gdyby nie nagląca wiadomość od brata, nie snułbym od rana ponurych refleksji o matce. W dodatku jego krnąbrność! Zapomnieć o ustalonym spotkaniu!
Odrywam wzrok od konia, którego misternie wyrzeźbione chrapy nerwowo drgają, z gniewem nabierając powietrza. Blednę na myśl, że mogę wyglądać tak samo rozsierdzony. Dopiero teraz rejestruję, że gram białymi, a Eileen Wilde obdarza mnie jednym z najbardziej czarujących i szczerych uśmiechów, jakie widziałem w przeciągu ostatnich kilkunastu dni. Odruchowo zastanawiam się, czy znam kogoś o takim samym nazwisku. Uważnie lecz bardziej subtelnie przyglądam się twarzy kobiety. Rysy nic mi nie mówią. Jak to możliwe, że jeszcze nie wpadliśmy na siebie? Ganię się i przywołuję na usta uśmiech, jak zawsze zdążyłem już zniszczyć pierwsze wrażenie.
- Czekam na brata - mówię, by po chwili zreflektować się, że zabrzmiało to dość nieuprzejmie. - Wybacz, nie chciałem ująć tego w ten sposób. Jestem nieco zdeprymowany jego spóźnieniem. Od kilku godzin przestawiam figury, a on nawet nie raczy poinformować mnie, czy pojawi się tutaj. - Gdy kończę, mam ochotę zapaść się pod ziemię. Permanentnie nieprzystosowany do życia w społeczeństwie, taką diagnozę powinni dopisać do mojej karty pacjenta. - Z reguły można tu spotkać starą Miriam, jest jednak chora od tygodnia i nie mam partnera - czuję jak krew znów gwałtowniej zaczyna płynąć w moich żyłach. Ze zgrozą wyobrażam sobie, jak pięknie czerwienieją moje policzki. Nabieram powietrza, podejmując ostatnią próbę wyjścia z twarzą z rozmowy. - Tak, to zestaw, który jeszcze dostałem od dziadków na święta. Nie wiem ile mogłem mieć... może dwanaście, trzynaście lat? - Pytam sam siebie na głos. Zupełnie nie wiem, które to mogły być święta. - Jest trochę zniszczony... - zaczynam, próbując wytłumaczyć liczne otarcia i wybraki w komplecie - ...ale mam do niego ogromny sentyment.
Czy nudzę ją? Zastanawiam się, nie wiedząc co powinienem dokładnie zrobić ze swoimi dłońmi. Nagle nigdzie nie mogę znaleźć dla nich miejsca na blacie. Nerwowo pocieram je o siebie, jakbym próbował je ogrzać. - Och - dźwięk sam wymyka się z moich ust. Potakuję nie potrzebnie głową, znów nabieram więcej powietrza do płuc niż potrzebuję. Udzielanie rad wydaje się dla mnie łatwiejsze niż ciągniecie niezobowiązującej rozmowy. O wiele łatwiej dobierałem słowa, gdy przedmiotem dyskusji były sprawy, o których miałem szerokie pojęcie. - W każdej chwili - zapewniam już o wiele bardziej opanowanym tonem.
Gość
Gość
Nie przeszkadzało jej to... albo raczej - nie zwracała na to większej uwagi. I chociaż wewnątrz niej obudził się duch, który miał ogromną chęć złapać ją za policzki i zwrócić jej wzrok na tego uroczego mężczyznę, który wydawał jej się być niewiele młodszy lub, sądząc po ogólnej budowie jego ciała, niewiele starszy, to jednak traktowała jego obecność z sobie tylko znaną neutralnością. Właściwie był dla niej zagadką. Zagadką grającą w szachy i… zaniepokojoną? Wytrąconą z równowagi, na której go nakryła na samym początku ich rozmowy. Jej brwi ściągnęły się w jednej linii w geście zmartwienia. Przechyliła lekko głowę na bok, by móc mu się przyjrzeć.
- Wszystko w porządku? – spytała cicho.
Kto tam wie, co kłębi się w jego głowie, pod tą czarną, gęstą czupryną. Może miał od groma problemów, o których nie chciał mówić? A może kogoś mu przypominała? Czysto teoretycznie – bo przecież jeżeli tak reaguje się przy obcym, to zapewne jego rysy muszą mu coś mówić.
Wydawał się być nieco pogubiony, a ona wciąż nie rozumiała powodu jego zachowania, dlatego jej usta, jakby popychane instynktem, znów rozszerzyły się w uśmiechu. Właściwie to nie w jej interesie powinno leżeć zachodzenie w głowę, co mu się stało, ale… ale jak można przejść obojętnie obok tak uroczego dżentelmena?!
W dodatku… halo, Prewett?! TEN Prewett?! Jej brwi, które do tej pory zdawały się tworzyć jeden pas na jej czole, tym razem uniosły się ekspresyjnie ku górze. Chciała zadać mu pytanie, dzięki któremu upewniłaby się, czy jej podejrzenia są słuszne, ale chyba zabrakło jej odwagi. Może to i lepiej? Prewettowie przecież urządzali Festiwal Lata, który niedawno się zakończył. A może Ignatius, jak się przedstawił, był tylko gdzieś obok tego całego zamieszania? Takie gdybanie mogła jednak zostawić na później.
Nieco ją uspokoił, kiedy poruszył temat zgoła odmienny od tego, co przed chwilą ją martwiło. Miała teraz okazję spojrzeć mu w oczy. Były brązowe, mądre, ciepłe… i takie zachęcające do wpatrywania się w nie bez ustanku. Mimo tego, że ich właściciel wciąż wydawał się pogubiony!
- Oh, nic się nie stało. Mogę ci zastąpić jego chwilową niedyspozycję. Co prawda na pewno sporo mi brakuje, by go doścignąć – zarówno umiejętnościami gry w szachy i płcią – ale spróbować zawsze można, prawda? – w kącikach jej ust zadrgał rozbawiony uśmieszek. – Miriam, Miriam… a czy to nie ta starsza kwiaciarka? Albo ona ma na imię Miranda… - zastanowiła się na głos, po czym jej wzrok opadł na figurki. Opuszką palca dotknęła korony królowej. Ta natychmiast poprawiła ją sobie na głowie. – Jest piękny. Misternie wykonany. Wiek nadał mu odpowiedniej wartości i uroku. Tylko pozazdrościć.
Założyła nogę na nogę, ostrożnie, by nie kopnąć go czubkiem swojego buta, żeby wygodniej się usadowić. Czekał ją poważny proces ruszania swoich rozleniwionych zakończeń nerwowych!
- Wszystko w porządku? – spytała cicho.
Kto tam wie, co kłębi się w jego głowie, pod tą czarną, gęstą czupryną. Może miał od groma problemów, o których nie chciał mówić? A może kogoś mu przypominała? Czysto teoretycznie – bo przecież jeżeli tak reaguje się przy obcym, to zapewne jego rysy muszą mu coś mówić.
Wydawał się być nieco pogubiony, a ona wciąż nie rozumiała powodu jego zachowania, dlatego jej usta, jakby popychane instynktem, znów rozszerzyły się w uśmiechu. Właściwie to nie w jej interesie powinno leżeć zachodzenie w głowę, co mu się stało, ale… ale jak można przejść obojętnie obok tak uroczego dżentelmena?!
W dodatku… halo, Prewett?! TEN Prewett?! Jej brwi, które do tej pory zdawały się tworzyć jeden pas na jej czole, tym razem uniosły się ekspresyjnie ku górze. Chciała zadać mu pytanie, dzięki któremu upewniłaby się, czy jej podejrzenia są słuszne, ale chyba zabrakło jej odwagi. Może to i lepiej? Prewettowie przecież urządzali Festiwal Lata, który niedawno się zakończył. A może Ignatius, jak się przedstawił, był tylko gdzieś obok tego całego zamieszania? Takie gdybanie mogła jednak zostawić na później.
Nieco ją uspokoił, kiedy poruszył temat zgoła odmienny od tego, co przed chwilą ją martwiło. Miała teraz okazję spojrzeć mu w oczy. Były brązowe, mądre, ciepłe… i takie zachęcające do wpatrywania się w nie bez ustanku. Mimo tego, że ich właściciel wciąż wydawał się pogubiony!
- Oh, nic się nie stało. Mogę ci zastąpić jego chwilową niedyspozycję. Co prawda na pewno sporo mi brakuje, by go doścignąć – zarówno umiejętnościami gry w szachy i płcią – ale spróbować zawsze można, prawda? – w kącikach jej ust zadrgał rozbawiony uśmieszek. – Miriam, Miriam… a czy to nie ta starsza kwiaciarka? Albo ona ma na imię Miranda… - zastanowiła się na głos, po czym jej wzrok opadł na figurki. Opuszką palca dotknęła korony królowej. Ta natychmiast poprawiła ją sobie na głowie. – Jest piękny. Misternie wykonany. Wiek nadał mu odpowiedniej wartości i uroku. Tylko pozazdrościć.
Założyła nogę na nogę, ostrożnie, by nie kopnąć go czubkiem swojego buta, żeby wygodniej się usadowić. Czekał ją poważny proces ruszania swoich rozleniwionych zakończeń nerwowych!
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Spytała na tyle cicho, że bardziej odczytałem pytanie z jej ruchu warg, niż faktycznie usłyszałem poszczególne słowa. Przez chwilę zastanawiałem się, co powinienem powiedzieć, by zatrzeć negatywne wrażenie. W ostateczności przywołałem na usta uśmiech, chcąc rozproszyć cienie niechcianego wspomnienia. Obawiałem się, że jakiekolwiek tłumaczenia nabiorą negatywnego wydźwięku, panna Wilde była na tyle uważną obserwatorką, że bez większych trudności odkryłaby kłamstwo, które mogłem jej jedynie podarować. Nie chciałem opowiadać o obrazach, które przed chwilą podsunęła mi pamięć. I choć zmieniliśmy temat, a atmosfera stała się mniej krępująca, jej niespodziewana troska przykuła moją uwagę, nie pozwalając skupić się na planszy.
Pogląd, szczególnie kultywowany przez arystokrację, choć nadwyrężony, równie wyraźnie funkcjonował w całej społeczności czarodziejów. Mogliśmy zmieniać pewne reguły, tradycji jednak pozostawaliśmy uparcie i ślepo wierni. Bo o ile często opisywano w prasie sukcesy kobiet, robiących oszałamiającą karierę, były to przypadki marginalne. Wystarczyło wybrać się na Festiwal Lata, by zrozumieć, jak bardzo byliśmy naiwni. Przyjęcia organizowane dla szerszego grona, były doskonałym momentem dla każdej rodziny, by zaprezentować córki, które debiutowały w towarzystwie już nie jako dziewczęta, lecz kwitnące kobiety. Wydawano wówczas niebotyczne kwoty na okazałe suknie i drogą biżuterię. Nikt nie oszczędzał, prześcigano się w pomysłach, jak skuteczniej wyeksponować majętność danej panny. Miały jeden wieczór, by nie tylko olśnić wyglądem ale również swoją ogładą. Dyskretni rodzice omawiali potencjalne kontrakty zaręczynowe, planując nie tyle szczęści swych dzieci, co lukratywne kontakty jakie mogli zdobyć. Obserwatorzy już wtedy zaczynali omawiać affaires de coeur, który był warunkiem koniecznym, jeśli chodziło o wyższe sfery. Na giełdzie pojawiały się nazwiska przyszłych kochanków, możliwych rozwodników i głupców, którzy będą wiernie trwali w małżeństwie. Młoda kobieta była w tym wszystkim jedynie przedmiotem, a o jej wartości świadczyło nazwisko. Musiała młodo wyjść za mąż, mieć nieposzlakowaną opinię, wydać dzieci na świat i dbać o za wielkie posiadłości. Jej jedyną ambicją było własne podwórko. Nic więcej.
Nie do pomyślenia był fakt, że kobieta może bez skrępowania wygłaszać swoje poglądy, rozwijać karierę i mieć inne cele, niż te narzucone jej wieki temu. Okaz nieujarzmiony w cugle zwyczaju traktowano nieufnie, jakby fakt, że posiada mózg i z niego korzysta, oznaczał niebezpieczną i niezrozumiałą zdradę. Wilde, Wilde, Wilde… dlaczego to nazwisko nic mi nie mówi? Patrzę jak drobna kobieta przede mną poprawia się na krześle, gotowa do gry. Nie mogę zaprzeczyć. Panna Eileen zaimponowała mi swoją odwagą, wręcz brawurową postawą. Jeszcze nigdy żadna nieznajoma kobieta nie rozpoczęła ze mną własnej inicjatywy rozmowy. Podobno tak nie uchodzi, podobni jest to w złym smaku. Tymczasem ja siedziałem oczarowany jej osobą. Przyglądałem się jej drobnym dłonią w poszukiwaniu pierścionka czy też obrączki. Choć niczego takiego nie widzę, biorę poprawkę, że to jeszcze o niczym nie świadczy. Jej delikatne pukle rozwiewa wiatr, a Eileen z gracją zakłada je za ucho. Podziwiam niezwykle symetryczną twarz. Powiedzieć o niej, że jest piękna, to spore niedopowiedzenie. W oczach widzę beztroskę, zastanawiam się czy to ciekawość skłoniła ją do rozmowy ze mną. Coraz bardziej intryguje mnie jej osoba. Artur mógłby nie pojawić się do końca dzisiejszego popołudnia.
- Mój brat nie przestrzega zasadę – mówię, pochylając się nad szachownicą. – Dla niego ważniejsze od poprawnej gry jest widok walczących ze sobą pionków. Popatrz, twój koń kuleje, bo siłą, niezgodnie z regułami przesunął go przez cztery pola, by tylko zobaczyć jak będzie fechtować się z królem. Większość obrażeń to jego zasługa – z troską poprawiam wieżę, która po chwili znów się pochyla. – Chciałem cię zapytać od czego mamy zacząć ale coś nie daje mi spokoju… - urywam, by spojrzeć w jej oczy, okolone długimi, zawiniętymi uroczo rzęsami. – Mam wrażenie, że spotkaliśmy się już wcześniej. Czy to możliwe?
Gość
Gość
Jej zaplecze tradycjonalne, w tym bardzo staroświeckim ujęciu, było dość ubogie. Matka nigdy nie trzymała się zasad, które wpajano młodym szlachciankom, ojciec porzucił wszelkie szlacheckie korzenie, więc i nawet od niego nigdy nie usłyszała słowa o tym, jak powinna zachowywać się i prezentować swoją rodzinę młoda dama. Była wychowywana w Kornwalii, gdzie ludzie nie kłaniali się przed sobą, nie unosili brody, patrząc na nieprzyjaciela, żyli wolnością. Dlatego Eileen była tak otwarta w kontaktach z innymi, empatia również nie była jej obca.
Ignatius poruszył tę stronę jej osobowości, która nigdy nie pozwoliłaby odejść człowiekowi sprawiającemu wrażenie zagubionego. Chciała mu pomóc, chociaż sama postanowiła porzucić ten temat, by nie okazać się wstrętną kobietą wścibiającą nos tam, gdzie nie trzeba. Może w trakcie ich rozmowy wszystko wyjdzie na jaw?
Rozglądała się po planszy, czasami unosząc wzrok na niego i zatrzymując się na jego oczach. Coś musiało być w powiedzeniu, że są one zwierciadłem duszy. Pomimo swojego pogubienia, które, takie miała wrażenie, zdawało maleć, był naprawdę uroczy w prostocie swojego zachowania. Ciągnie swój do swego.
Jej brwi uniosły się wysoko, jak tylko mężczyzna rozpoczął temat brutalności swojego brata względem niewinnej planszy szachów.
- Tak się znęcać nad figurkami? - westchnęła cicho, a jej palec powędrował do grzywy konia, by musnąć ją nieznacznie. Cofnęła ją ku sobie, gdy koń się obruszył. - Najwyraźniej mają traumatyczne wspomnienia z nim związane. Słuchają się bez oporów? Na ich miejscu dawno zaczęłabym strajkować. - zachichotała pod nosem, ale nie trwało to długo, ponieważ Ignatius przejął całą jej uwagę jednym pytaniem. - Spotkaliśmy się?
Zamrugała kilkakrotnie, jakby to miało jej pomóc w wertowaniu wspomnień w jej głowie. Zaczęła się prawdziwa gonitwa między latami, miesiącami i dniami pełnymi wyrwanych kartek z kalendarza. Ignatius Prewett... Ignatius... Prewett... Prewett...
Spojrzała na niego z rysującym się zaskoczeniem na twarzy. Czy to możliwe?
- To nie ciebie pani profesor usadziła na szlabanie z zielarstwa, kiedy stłukłeś kulę z ostatnim egzemplarzem skrzeloziela? - uśmiechnęła się zakłopotana. - Nie wiem, czy to na pewno ty, ale szlaban był niesprawiedliwy, bo kulę stłukli Ślizgoni... w każdym razie to akurat wiem, bo stałam niedaleko. To były moje ostatnie zajęcia nadobowiązkowe z zielarstwa w tym semestrze.
Na zielarstwo przychodziła zawsze, kiedy miała czas wolny. Nawet, jeśli miały to być zajęcia z młodszymi klasami. Dostawała jakieś przyjemne zadanie i stawała sobie przy bocznym stoliku, by móc je wykonać. Nie przeszkadzała w zajęciach, nie rozpraszała uczniów... a przynajmniej bardzo się starała.
A dlaczego właściwie zapamiętała to dziwne wydarzenie? Bo to ona potem musiała sprzątać to skrzeloziele. Bez dokładnego przyrządzenia, zielona, zwarta struktura rośliny robiła się mazista i bardzo nieprzyjemna w dotyku. Do końca dnia musiała czyścić dłonie z klejącego kisielu ze skrzeloziela!
Ignatius poruszył tę stronę jej osobowości, która nigdy nie pozwoliłaby odejść człowiekowi sprawiającemu wrażenie zagubionego. Chciała mu pomóc, chociaż sama postanowiła porzucić ten temat, by nie okazać się wstrętną kobietą wścibiającą nos tam, gdzie nie trzeba. Może w trakcie ich rozmowy wszystko wyjdzie na jaw?
Rozglądała się po planszy, czasami unosząc wzrok na niego i zatrzymując się na jego oczach. Coś musiało być w powiedzeniu, że są one zwierciadłem duszy. Pomimo swojego pogubienia, które, takie miała wrażenie, zdawało maleć, był naprawdę uroczy w prostocie swojego zachowania. Ciągnie swój do swego.
Jej brwi uniosły się wysoko, jak tylko mężczyzna rozpoczął temat brutalności swojego brata względem niewinnej planszy szachów.
- Tak się znęcać nad figurkami? - westchnęła cicho, a jej palec powędrował do grzywy konia, by musnąć ją nieznacznie. Cofnęła ją ku sobie, gdy koń się obruszył. - Najwyraźniej mają traumatyczne wspomnienia z nim związane. Słuchają się bez oporów? Na ich miejscu dawno zaczęłabym strajkować. - zachichotała pod nosem, ale nie trwało to długo, ponieważ Ignatius przejął całą jej uwagę jednym pytaniem. - Spotkaliśmy się?
Zamrugała kilkakrotnie, jakby to miało jej pomóc w wertowaniu wspomnień w jej głowie. Zaczęła się prawdziwa gonitwa między latami, miesiącami i dniami pełnymi wyrwanych kartek z kalendarza. Ignatius Prewett... Ignatius... Prewett... Prewett...
Spojrzała na niego z rysującym się zaskoczeniem na twarzy. Czy to możliwe?
- To nie ciebie pani profesor usadziła na szlabanie z zielarstwa, kiedy stłukłeś kulę z ostatnim egzemplarzem skrzeloziela? - uśmiechnęła się zakłopotana. - Nie wiem, czy to na pewno ty, ale szlaban był niesprawiedliwy, bo kulę stłukli Ślizgoni... w każdym razie to akurat wiem, bo stałam niedaleko. To były moje ostatnie zajęcia nadobowiązkowe z zielarstwa w tym semestrze.
Na zielarstwo przychodziła zawsze, kiedy miała czas wolny. Nawet, jeśli miały to być zajęcia z młodszymi klasami. Dostawała jakieś przyjemne zadanie i stawała sobie przy bocznym stoliku, by móc je wykonać. Nie przeszkadzała w zajęciach, nie rozpraszała uczniów... a przynajmniej bardzo się starała.
A dlaczego właściwie zapamiętała to dziwne wydarzenie? Bo to ona potem musiała sprzątać to skrzeloziele. Bez dokładnego przyrządzenia, zielona, zwarta struktura rośliny robiła się mazista i bardzo nieprzyjemna w dotyku. Do końca dnia musiała czyścić dłonie z klejącego kisielu ze skrzeloziela!
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Jest w niej coś zupełnie innego, coś, czego nigdy wcześniej nie widziałem u żadnej znajomej mi czarownicy. Arystokratki dumnie nosiły wysoko uniesione głowy, opowiadając zazwyczaj o lekcjach gry na pianinie, etykiecie i zajęciach z francuskiego. Wszystko po to, by jeśli nie zapewnić sobie męża o arystokratycznej krwii, to wyjść za fortunę kogoś bez tytułu. Damy, których nazwisko nie figurowały na sławnej liście Notta, unikały dłuższych rozmów, jakby w obawie, że za chwilę mógłbym powiedzieć coś niestosownego. Traktowały mnie jako wynaturzenie, postać, z którą lepiej się nie znać, by uniknąć nieprzychylnych plotek. Bo to opinia zapewniała im pozycję. Wszyscy byliśmy uwięzieni w sieci wzajemnych zależności. Eileen jest jednak z boku hierarchii. Jej ciepły śmiech miło dźwięczy w moich uszach, jej ruchy są niczym nieskrępowane. Co ważne, jest autentyczna, nie gra nikogo kim nie jest. Podziwiam jej naturalne gesty, tempr głosu.
Gdy pyta mnie o Artura, pragnę zaprzeczyć, nie robię tego jednak, powoli układając swoją odpowiedź w głowie. Nie jest okrutny, to wiem na pewno. Szachy złościły go, nie miał cierpliwości do gry. Patrząc na pionki, zawsze z pogardą tłumaczył, że jesteśmy tym samym dla naszej rodziny, a najstarsi decydują, gdzie nas ustawić by wygrać swoje bitwy z innymi lordami. O ile ja żywiłem do naszej matki pewien żal, o tyle Artur bezgranicznie ją kochał. Był wściekły, gdy Prewettowie instruowali go, jak powinien zachować się, co zrobić i co założyć, by godnie reprezentować rodzinę. O wiele bardziej utożsamiał się z rodem Rosierów, u których mieszkał prawie przez całe swoje życie. - Czasami mam wrażenie, że czekają, aż weźmie je ręki, gdyby nie jego strategia, połowa z nich nigdy nie stanęłaby naprzeciwko siebie w polu. Same figury są bardziej brutalne niż wyobraźnia mojego brata, to mentalny dwunastolatek - zapewniam, przywołując z pamięci nieco infantylny obraz Artura. - Mój przyjaciel twierdzi, że to wina drewna, podobnie jak w różdżkach. Jeszcze nigdy nie przyniosły mi wstydu, mam nadzieję, że teraz też nie zawiodą. - Nie wiem po co złożyłem ostatnią deklarację. Wrócił mi humor, poprawiam się na krześle, by wygodniej usiąść.
- Nie będę przeczył, czasami mam wrażenie, że więcej traciłem niż zdobywałem punktów dla Gryfonów. Tego szlabanu nie pamiętam, musiałbym zapytać Garetta, zazwyczaj we dwójkę ponosiliśmy konsekwencje głupoty jednego - uśmiecham się na myśl, ile godzin po lekcjach spędzaliśmy nad odpracowaniem kary. - Zielarstwo? Jesteś medykiem? - Pytam i myślę, że jeśli to prawda, to zmienię swojego uzdrowiciela.
Gdy pyta mnie o Artura, pragnę zaprzeczyć, nie robię tego jednak, powoli układając swoją odpowiedź w głowie. Nie jest okrutny, to wiem na pewno. Szachy złościły go, nie miał cierpliwości do gry. Patrząc na pionki, zawsze z pogardą tłumaczył, że jesteśmy tym samym dla naszej rodziny, a najstarsi decydują, gdzie nas ustawić by wygrać swoje bitwy z innymi lordami. O ile ja żywiłem do naszej matki pewien żal, o tyle Artur bezgranicznie ją kochał. Był wściekły, gdy Prewettowie instruowali go, jak powinien zachować się, co zrobić i co założyć, by godnie reprezentować rodzinę. O wiele bardziej utożsamiał się z rodem Rosierów, u których mieszkał prawie przez całe swoje życie. - Czasami mam wrażenie, że czekają, aż weźmie je ręki, gdyby nie jego strategia, połowa z nich nigdy nie stanęłaby naprzeciwko siebie w polu. Same figury są bardziej brutalne niż wyobraźnia mojego brata, to mentalny dwunastolatek - zapewniam, przywołując z pamięci nieco infantylny obraz Artura. - Mój przyjaciel twierdzi, że to wina drewna, podobnie jak w różdżkach. Jeszcze nigdy nie przyniosły mi wstydu, mam nadzieję, że teraz też nie zawiodą. - Nie wiem po co złożyłem ostatnią deklarację. Wrócił mi humor, poprawiam się na krześle, by wygodniej usiąść.
- Nie będę przeczył, czasami mam wrażenie, że więcej traciłem niż zdobywałem punktów dla Gryfonów. Tego szlabanu nie pamiętam, musiałbym zapytać Garetta, zazwyczaj we dwójkę ponosiliśmy konsekwencje głupoty jednego - uśmiecham się na myśl, ile godzin po lekcjach spędzaliśmy nad odpracowaniem kary. - Zielarstwo? Jesteś medykiem? - Pytam i myślę, że jeśli to prawda, to zmienię swojego uzdrowiciela.
Gość
Gość
Kolejną prostą rzeczą, jaka mogła zwabić drugiego człowieka, był głos. Ten, którym raczył ją Ignatius, zdawał się być muzyką dla jej uszu. Widziała, że waży słowa na tej niewidzialnej wadze rozsądku, a kiedy już pozwalał językowi wypuścić je na wolność, były lekkie i nacechowane rozwagą, ale przy tym zachowujące porcjowane poczucie humoru, którym sprawnie operował. Dobrze, że zahaczyła akurat o ten stolik. Gdyby podeszła do innego, cóż... gra na pewno byłaby o wiele nudniejsza.
Splotła dłonie na stoliku, tuż przy planszy, pilnując, by palce nie dotknęły figurek, które, jak się okazało, miały swój własny charakter.
- Wiem, że figury czarodziejów lubią przemoc i brutalność, bo w końcu król zsiadający ze swojego drewnianego tronu, by rozbić pionka w drobny mak, to nie przelewki, ale że aż tak? - spytała zaskoczona. - W takim razie z jakiego drewna wykonany jest ten zestaw? - jedna z jej dłoni powędrowała do jasnego policzka, by go wesprzeć. Nie był to objaw nudy, tylko raczej poczucia zaaklimatyzowania się w rozmowie. - Nie martw się. Stawiam galeona, że jesteś ode mnie lepszy w te klocki.
Uśmiech spełzł z jej ust, jak tylko usłyszała imię. To które od kilku dni widniało na kawałku pergaminu, który trzymała w torebce. Brała pod rozwagę fakt, że w każdej chwili mogła nadarzyć się okazja zapukania do drzwi ich domu.
"Garrett, Lyra i Barry. Dzieci mojego brata. Tu masz ich adres, który udało mi się od niego wyciągnąć. Wiesz, Ellie, tu nie chodzi już o mnie, tylko o was. Masz większą odwagę, może uda ci się nawiązać z nimi kontakt."
I jak się okazało - niektórzy napotkani przypadkowo ludzie wiedzą o nich więcej, niż sam ojciec.
- To może mi się coś pomyliło - jej kąciki zadrgały niepewnie, wzięła głęboki wdech. Przez krótką chwilę nie odpowiadała na jego pytanie, chociaż je usłyszała. Natłok myśli przyćmił chęć odpowiedzi. - Ah... nie, nie, nie znam się na magii leczniczej. To trudna dziedzina magii. Wymaga zbyt dużego poczucia odpowiedzialności za ludzkie życie. Nauczam zielarstwa w Hogwarcie. A ty? Czym się zajmujesz?
W tak oto prosty sposób partyjka szachów przemieniła się w niezobowiązującą rozmowę z drobnymi elementem śledztwa.
Splotła dłonie na stoliku, tuż przy planszy, pilnując, by palce nie dotknęły figurek, które, jak się okazało, miały swój własny charakter.
- Wiem, że figury czarodziejów lubią przemoc i brutalność, bo w końcu król zsiadający ze swojego drewnianego tronu, by rozbić pionka w drobny mak, to nie przelewki, ale że aż tak? - spytała zaskoczona. - W takim razie z jakiego drewna wykonany jest ten zestaw? - jedna z jej dłoni powędrowała do jasnego policzka, by go wesprzeć. Nie był to objaw nudy, tylko raczej poczucia zaaklimatyzowania się w rozmowie. - Nie martw się. Stawiam galeona, że jesteś ode mnie lepszy w te klocki.
Uśmiech spełzł z jej ust, jak tylko usłyszała imię. To które od kilku dni widniało na kawałku pergaminu, który trzymała w torebce. Brała pod rozwagę fakt, że w każdej chwili mogła nadarzyć się okazja zapukania do drzwi ich domu.
"Garrett, Lyra i Barry. Dzieci mojego brata. Tu masz ich adres, który udało mi się od niego wyciągnąć. Wiesz, Ellie, tu nie chodzi już o mnie, tylko o was. Masz większą odwagę, może uda ci się nawiązać z nimi kontakt."
I jak się okazało - niektórzy napotkani przypadkowo ludzie wiedzą o nich więcej, niż sam ojciec.
- To może mi się coś pomyliło - jej kąciki zadrgały niepewnie, wzięła głęboki wdech. Przez krótką chwilę nie odpowiadała na jego pytanie, chociaż je usłyszała. Natłok myśli przyćmił chęć odpowiedzi. - Ah... nie, nie, nie znam się na magii leczniczej. To trudna dziedzina magii. Wymaga zbyt dużego poczucia odpowiedzialności za ludzkie życie. Nauczam zielarstwa w Hogwarcie. A ty? Czym się zajmujesz?
W tak oto prosty sposób partyjka szachów przemieniła się w niezobowiązującą rozmowę z drobnymi elementem śledztwa.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Uważnie patrzę jak jej smukłe palce opierają się o nieco zaróżowiony policzek. Wygląda uroczo, a w jej oczach kryje się ciekawość. Moje początkowe zdenerwowanie zupełnie znika, odprężam się i zaczynam rozmawiać z Eileen jakbyśmy znali się trochę dłużej, niż te kilkanaście minut. – Z początku nie byłem pewny, wydawało mi się, że są wykonane z głogu. Dopiero znajomy uzmysłowił mi, że to tarnina – mówię i jednocześnie wysuwam swojego króla do przodu, który zaczyna protestować. Jest oburzony, że przestawiłem go o nieregulaminową ilość pól. Swoje obie małe dłonie zaciska na mieczu, którym próbuje ukłuć mnie w palec. Następnie wyciągam swoją krzywą wieżę, ta z kolei posłusznie wędruje na wyznaczone miejsce. Król przez chwilę zastanawia się, nie trwa to jednak za długo. Jego broń uderza o figurę, która pada po dwóch ciosach na planszę. – Tak to wygląda, gdy gram z Arturem – odpowiadam na nieme pytanie Eileen. – Fascynuje go głupota, tak to przynajmniej nazywa. Twierdzi, że nawet szachy kierują się bezmyślną przemocą, skoro potrafią powalić pionka tego samego koloru. Próbowałem kiedyś tego na innym komplecie i nic się nie stało. Nie wiem dlaczego ten reaguje w ten sposób. Obwiniam dlatego drewno, podobno różdżki wykonane z niego mają skłonności do czarnej magii.
Przez twarz Eileen na chwilę przemyka cień. Myślę, że popełniłem nietakt pokazując jej sposób gry mojego brata. Ze wstydem odstawiam figury na miejsce. Wieża jednak nie wstaje, akceptując swoją porażkę. – Zielarstwo w Hogwarcie? – Powtarzam jej słowa, z uznaniem kiwając głową. – Jestem aurorem – te słowa wypowiadam dość cicho. Pionek jednak powraca do skrzywionej pozycji.
Gość
Gość
Od tej chwili wszystkie jej zmysły skupiły się na figurkach, które zachowały się wbrew wszelkim zasadom rządzącym tą grą. Jej brwi zmarszczyły się, a w końcu sama Eileen wzdrygnęła się, kiedy król pozbawią swoją wieżę jej tej całej sytuacji. Niestandardowe poruszanie figurami nie było jeszcze takie złe w stosunku do tego, co stało się przed chwilą.
- Tarnina? Różdżki, które są wykonane z tego drewna, to... trzeba powiedzieć, że są bardzo wierne swoim właścicielom, jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju przejścia - powiedziała cicho, próbując popchnąć delikatnie jednego z pionków. Ten obrócił się do niej i zrobił krok do przodu. - Na brodę Merlina... Z jednej strony to fascynujące, a z drugiej tak odtrącające i brutalne...
Jej wzrok znów padł na Ignatiusa. Zdawał się rozluźniać po tym krótkim, małym incydencie, przy którym była w stanie posądzić go o strach przed czymś, o czym ona nie miała zielonego pojęcia. Mięśnie jego twarzy nie były już tak napięte, jego wyraz twarzy wypogodził się łagodnie. Wciąż przyjemnie było na niego patrzeć.
- Fakt, drewno mogłoby odgrywać tutaj wielkie znaczenie... - odparła, raz obserwując zmiany zachodzące na twarzy pana Prewetta, a raz badając położenie figurek.
Chciała o coś zapytać, ale na szczęście powstrzymała się w ostatniej chwili. A jeśli jego brat przeklął figury? Jeśli próbował ćwiczyć na nich swoje umiejętności?
Za bardzo wybiegała w przyszłość, za bardzo jej myśli próbowały wślizgnąć się do życia nowo poznanego mężczyzny, dotknąć afer, których dotknąć nie mogły.
Zamrugała, nieco zbita z pantałyku jego słowami.
- Aurorem! Na brodę Merlina, nigdy wcześniej żadnego nie spotkałam, chociaż wielokrotnie czytałam o efektach ich pracy - odparła, ożywiając się nagle niczym wyrwana z głębokich rozmyślań. - Koniecznie opowiedz mi o tym, co cię skłoniło do podjęcia tak niebezpiecznego zawodu. Koniecznie!
- Tarnina? Różdżki, które są wykonane z tego drewna, to... trzeba powiedzieć, że są bardzo wierne swoim właścicielom, jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju przejścia - powiedziała cicho, próbując popchnąć delikatnie jednego z pionków. Ten obrócił się do niej i zrobił krok do przodu. - Na brodę Merlina... Z jednej strony to fascynujące, a z drugiej tak odtrącające i brutalne...
Jej wzrok znów padł na Ignatiusa. Zdawał się rozluźniać po tym krótkim, małym incydencie, przy którym była w stanie posądzić go o strach przed czymś, o czym ona nie miała zielonego pojęcia. Mięśnie jego twarzy nie były już tak napięte, jego wyraz twarzy wypogodził się łagodnie. Wciąż przyjemnie było na niego patrzeć.
- Fakt, drewno mogłoby odgrywać tutaj wielkie znaczenie... - odparła, raz obserwując zmiany zachodzące na twarzy pana Prewetta, a raz badając położenie figurek.
Chciała o coś zapytać, ale na szczęście powstrzymała się w ostatniej chwili. A jeśli jego brat przeklął figury? Jeśli próbował ćwiczyć na nich swoje umiejętności?
Za bardzo wybiegała w przyszłość, za bardzo jej myśli próbowały wślizgnąć się do życia nowo poznanego mężczyzny, dotknąć afer, których dotknąć nie mogły.
Zamrugała, nieco zbita z pantałyku jego słowami.
- Aurorem! Na brodę Merlina, nigdy wcześniej żadnego nie spotkałam, chociaż wielokrotnie czytałam o efektach ich pracy - odparła, ożywiając się nagle niczym wyrwana z głębokich rozmyślań. - Koniecznie opowiedz mi o tym, co cię skłoniło do podjęcia tak niebezpiecznego zawodu. Koniecznie!
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Uważnie słucham jej słów, gdy przestawia jednego z pionków do przodu. Mam ochotę zapytać, czy miała już doświadczenia z tarniną. Jak do tej pory, nie poznałem nikogo, kto posiadałby różdżkę wykonaną z tego rodzaju drewna. Ciekawi mnie, czy to prawda - czy jest aż tak wierna, że słucha zaklęć czarnomagicznych. Przez pierwszy semestr swojego kursu omawiałem specyfikę niektórych przedmiotów, między innymi zastanawialiśmy się w grupie, jak to się dzieje, że niektóre różdżki pokornie rzucają niedozwolone czary, a inne odrzucając przez to swojego właściciela. Chciałem zapytać, czy Eileen ma jakieś własne doświadczenia z tarniną, w ostatniej chwili jednak gryzę się w język. Nie chcę popełnić wobec niej nietaktu, zrażając do siebie przez niezdrową ciekawość. Spoglądam na nadal chwiejącą się wieżę, chcąc ukryć zakłopotanie na swojej twarzy. Patrząc na krzywą konstrukcję zastanawiam się, czy gdyby jednak wyrzeźbiono ją z głogu, nie pozwoliłaby swojemu królowi na tak jawne zhańbienie.
- Te szachy był zupełnie nowe, gdy dostałem je w prezencie. Zrobiono je na zamówienie mojego dziadka - mówię biorąc do ręki wyniosłego króla. - Sprawdzałem, czy nie są... przeklęte? - Pytam, nie mogąc znaleźć lepszego słowa. - W biurze nic stwierdzono, dlatego nie zdecydowałem się na wymianę. - Odkładam hebanowego monarchę na właściwe pole. - Chociaż w zeszłym tygodniu widziałem egzemplarz, gdzie figury były podobiznami smoków. Uwielbiam te stworzenia, gdyby nie wystarczająca liczba galeonów w skrytce, zrujnowałbym się co do sykla. - Stwierdzam rozbawiony na wspomnienie hipnozy i pożądania w jakie popadłem w sklepie na Pokątnej.
Jej gwałtowne zainteresowanie moją pracą wprawia mnie w onieśmielenie. Jeszcze nikt nie reagował tak pochlebnie na zawód, jaki wybrałem. - Głównie to kłamstwa, że zostanę bohaterem w randze międzynarodowej. W Hogwarcie wraz z przyjaciółmi do ostatniego dnia egzaminów, siedziałem w bibliotece. To było marzenie, by dostać się na kurs - ...którego o mało nie zaprzepaściła twoja choroba. Dokańczam dość gorzko w myślach. Mój głos jednak nie zmienia się, gdy kontynuuję. - Jeszcze pierwszego dnia wierzyliśmy, że będziemy robić coś ciekawego, ważnego... a potem okazało się, że zadania to mała cząstka pracy. Najważniejsze jest zgodność w papierach. Żałuję, że nie wyrobiłem lepszego charakteru pisma. Nasz przełożony potrafi odsyłać tak długo raport, aż rozszyfruje napisane przeze mnie dwa pierwsze słowa. - Myślę o trzech arkuach papieru, na których granatowym atramentem stanowczo proszono o wyraźniejsze litery. Jeszcze rano przy biurku kaligrafowałem wstęp z podsumowania ostatniej akcji, na dostarczenie gotowych meldunków miałem czas do jutrzejszego popołudnia. Gdyby nie Artur zaczynałbym wstęp. Gdyby nie Artur nie poznałbym Eileen. Uśmiecham się jeszcze szerzej. Jeśli pojawi się, będę zmuszony mu podziękować, czego nie robię za często.
- Zazdroszczę ci możliwości pracy w Hogwarcie - odpowiadam szczerze. - Zdecydowanie chciałbym tam wrócić. Czy wiele zmieniło się w czasie, gdy szkoła ma nowego... dyrektora? - Pytam z wahaniem, bo co prawda polityka nie jest pierwszą sprawą o której myślę po przebudzeniu, to jednak ostatnie wydarzenia zmienił w niej sporo. Przekształcenia na scenie dotknęły również i Hogwart. Czy jednak tak bardzo jak opisywała to prasa? Do teraz nie znałem nikogo z kadry pracujących tam obecnie nauczycieli.
- Te szachy był zupełnie nowe, gdy dostałem je w prezencie. Zrobiono je na zamówienie mojego dziadka - mówię biorąc do ręki wyniosłego króla. - Sprawdzałem, czy nie są... przeklęte? - Pytam, nie mogąc znaleźć lepszego słowa. - W biurze nic stwierdzono, dlatego nie zdecydowałem się na wymianę. - Odkładam hebanowego monarchę na właściwe pole. - Chociaż w zeszłym tygodniu widziałem egzemplarz, gdzie figury były podobiznami smoków. Uwielbiam te stworzenia, gdyby nie wystarczająca liczba galeonów w skrytce, zrujnowałbym się co do sykla. - Stwierdzam rozbawiony na wspomnienie hipnozy i pożądania w jakie popadłem w sklepie na Pokątnej.
Jej gwałtowne zainteresowanie moją pracą wprawia mnie w onieśmielenie. Jeszcze nikt nie reagował tak pochlebnie na zawód, jaki wybrałem. - Głównie to kłamstwa, że zostanę bohaterem w randze międzynarodowej. W Hogwarcie wraz z przyjaciółmi do ostatniego dnia egzaminów, siedziałem w bibliotece. To było marzenie, by dostać się na kurs - ...którego o mało nie zaprzepaściła twoja choroba. Dokańczam dość gorzko w myślach. Mój głos jednak nie zmienia się, gdy kontynuuję. - Jeszcze pierwszego dnia wierzyliśmy, że będziemy robić coś ciekawego, ważnego... a potem okazało się, że zadania to mała cząstka pracy. Najważniejsze jest zgodność w papierach. Żałuję, że nie wyrobiłem lepszego charakteru pisma. Nasz przełożony potrafi odsyłać tak długo raport, aż rozszyfruje napisane przeze mnie dwa pierwsze słowa. - Myślę o trzech arkuach papieru, na których granatowym atramentem stanowczo proszono o wyraźniejsze litery. Jeszcze rano przy biurku kaligrafowałem wstęp z podsumowania ostatniej akcji, na dostarczenie gotowych meldunków miałem czas do jutrzejszego popołudnia. Gdyby nie Artur zaczynałbym wstęp. Gdyby nie Artur nie poznałbym Eileen. Uśmiecham się jeszcze szerzej. Jeśli pojawi się, będę zmuszony mu podziękować, czego nie robię za często.
- Zazdroszczę ci możliwości pracy w Hogwarcie - odpowiadam szczerze. - Zdecydowanie chciałbym tam wrócić. Czy wiele zmieniło się w czasie, gdy szkoła ma nowego... dyrektora? - Pytam z wahaniem, bo co prawda polityka nie jest pierwszą sprawą o której myślę po przebudzeniu, to jednak ostatnie wydarzenia zmienił w niej sporo. Przekształcenia na scenie dotknęły również i Hogwart. Czy jednak tak bardzo jak opisywała to prasa? Do teraz nie znałem nikogo z kadry pracujących tam obecnie nauczycieli.
Gość
Gość
Zadziwiający był fakt, jak (nie)zwykłe szachy potrafiły jednoczyć ludzi i naprowadzać ich myśli na jeden, wspólny tor. Nawet by jej przez głowę nie przeszło, że kiedykolwiek tak bardzo zainteresuje się tematem szachów czarodziejów. Nawet Rossa nie potrafiła do końca zarazić ją tym bakcylem. Może jedynie ojcu udało się coś zdziałać, bo jednak "coś" wiedziała o tej cudnej grze.
Splotła palce na stoliku, tuż przy planszy. Utkwiła wzrok w twarzy Ignatiusa, która zdawała się wciąż coś przed nią ukrywać. Ale czyż to nie było cudowne? Poznawać swojego współrozmówcę krok po kroku, dowiadywać się o nich kolejnych nowych rzeczy, badać przepływ emocji przez wszystkie, nawet te najdrobniejsze zmarszczki.
- O tym samym pomyślałam, ale... wolałam nie ryzykować tą uwagą. To bardzo poważne podejrzenie względem brata - zdradziła cicho. - Dobrze, że jednak oczyszczono... go i szachy z zarzutów. - jej usta wykrzywił ukryty grymas rozbawienia. W takiej sytuacji chichot byłby odrobinę niewskazany! - Uwielbiasz smoki? Zawsze wydawały mi się... potężne. ZBYT potężne. Nie przerażała cię nigdy ich potęga? Jakieś plotki chodzą po ludziach, że jeden z nich pilnuje porządku w banku Gringotta.
Zaczęła się zastanawiać, czy powtarzanie plotek było w jej stylu. Nie wypadało jej, prawda? Jej, jako nauczycielce, szanowanej pani profesor zielarstwa w Hogwarcie. Ale przecież miała wakacje, mogła cieszyć się wolnością - nie tylko fizyczną, ale też i słowną!
Wierzchem palca wskazującego pogładziła królową po ramieniu, słuchając tego, co miał jej do przekazania Ignatius.
- Lepszy charakter pisma można jeszcze wypracować. Co prawda wymaga to sporo pracy, ale nic nie jest niemożliwe - uśmiech, tym razem niczym nie wstrzymywany, znów pojawił się na jej ustach. - A co na to wszystko twoja rodzina? Bo nawet, jeśli zadania to tylko mała cząstka, to wciąż jest ona niebezpiecznym elementem tej układanki.
Kiedyś ojciec podrzucił jej jedną, luźną myśl - Eileen, a ty nie chciałabyś zostać aurorem? Ta idea zakiełkowała w jej umyśle, ale... szybko zwiędła. Nie nadawała się do tego. Zdawała sobie sprawę z odpowiedzialności, która zbyt szybko by ją przygniotła. Chciała powiedzieć, że i ona zazdrości mu pracy w Biurze Aurorów... ale nie mogła. Skłamałaby.
- Teoretycznie nie zmieniło się nic. Uczniowie, zdaje się, nie widzą zbyt wielu zmian, jakie się tam poczyniły. Nauczyciele widzą więcej. Czują więcej na swojej skórze. Pan dyrektor prowadzi swoją szkołę... twardą ręką. - zmarszczyła delikatnie brwi. - Waga krwi znacznie przechyliła szalę. Zdajesz sobie sprawę, co to znaczy, prawda? Niektórzy uczniowie są faworyzowani, niektórzy ciemiężeni. Ja staram się zachować równowagę w tym, czego nauczam i jak zwracam się do każdego ucznia, chociaż pod naporem rozkazów dyrektora, wydaje się to naprawdę trudne.
Machinalnie ściszyła głos do minimum. Bała się, że za rogiem stoi Grindelwald i śledzi jej drobną sylwetkę? Złapie ją na początku roku... albo nie złapie, bo jutro dostanie list powiadamiający ją o wolnym wakacie w cieplarni.
Splotła palce na stoliku, tuż przy planszy. Utkwiła wzrok w twarzy Ignatiusa, która zdawała się wciąż coś przed nią ukrywać. Ale czyż to nie było cudowne? Poznawać swojego współrozmówcę krok po kroku, dowiadywać się o nich kolejnych nowych rzeczy, badać przepływ emocji przez wszystkie, nawet te najdrobniejsze zmarszczki.
- O tym samym pomyślałam, ale... wolałam nie ryzykować tą uwagą. To bardzo poważne podejrzenie względem brata - zdradziła cicho. - Dobrze, że jednak oczyszczono... go i szachy z zarzutów. - jej usta wykrzywił ukryty grymas rozbawienia. W takiej sytuacji chichot byłby odrobinę niewskazany! - Uwielbiasz smoki? Zawsze wydawały mi się... potężne. ZBYT potężne. Nie przerażała cię nigdy ich potęga? Jakieś plotki chodzą po ludziach, że jeden z nich pilnuje porządku w banku Gringotta.
Zaczęła się zastanawiać, czy powtarzanie plotek było w jej stylu. Nie wypadało jej, prawda? Jej, jako nauczycielce, szanowanej pani profesor zielarstwa w Hogwarcie. Ale przecież miała wakacje, mogła cieszyć się wolnością - nie tylko fizyczną, ale też i słowną!
Wierzchem palca wskazującego pogładziła królową po ramieniu, słuchając tego, co miał jej do przekazania Ignatius.
- Lepszy charakter pisma można jeszcze wypracować. Co prawda wymaga to sporo pracy, ale nic nie jest niemożliwe - uśmiech, tym razem niczym nie wstrzymywany, znów pojawił się na jej ustach. - A co na to wszystko twoja rodzina? Bo nawet, jeśli zadania to tylko mała cząstka, to wciąż jest ona niebezpiecznym elementem tej układanki.
Kiedyś ojciec podrzucił jej jedną, luźną myśl - Eileen, a ty nie chciałabyś zostać aurorem? Ta idea zakiełkowała w jej umyśle, ale... szybko zwiędła. Nie nadawała się do tego. Zdawała sobie sprawę z odpowiedzialności, która zbyt szybko by ją przygniotła. Chciała powiedzieć, że i ona zazdrości mu pracy w Biurze Aurorów... ale nie mogła. Skłamałaby.
- Teoretycznie nie zmieniło się nic. Uczniowie, zdaje się, nie widzą zbyt wielu zmian, jakie się tam poczyniły. Nauczyciele widzą więcej. Czują więcej na swojej skórze. Pan dyrektor prowadzi swoją szkołę... twardą ręką. - zmarszczyła delikatnie brwi. - Waga krwi znacznie przechyliła szalę. Zdajesz sobie sprawę, co to znaczy, prawda? Niektórzy uczniowie są faworyzowani, niektórzy ciemiężeni. Ja staram się zachować równowagę w tym, czego nauczam i jak zwracam się do każdego ucznia, chociaż pod naporem rozkazów dyrektora, wydaje się to naprawdę trudne.
Machinalnie ściszyła głos do minimum. Bała się, że za rogiem stoi Grindelwald i śledzi jej drobną sylwetkę? Złapie ją na początku roku... albo nie złapie, bo jutro dostanie list powiadamiający ją o wolnym wakacie w cieplarni.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Szachy czarodziejów
Szybka odpowiedź